przedruk
„Sto pytań do” w TVP Info.
Tomasz Lipiński to muzyk rockowy, wokalista, kompozytor i gitarzysta. Był liderem między innymi Brygady Kryzys. Przed laty wyznał, że przez 15 lat walczył z depresją. W programie „Sto pytań do” muzyk przyznał, że już w dzieciństwie „niewielu było takich, którzy mieścili się w tym, czego doświadczał”.
– Naturalną reakcją było zagłębienie się w swoim świecie i stanie się czymś w rodzaju psychonauty, czyli człowieka, który stroni od ludzi, zgłębia tematy dotyczące świata i jego samego, ale na własną rękę. To stało się leitmotivem całego mojego życia – wyznał muzyk.
Dodaje, że nawet na swoich koncertach, na których są tłumy ludzi, czuje się samotny. – Na scenie tak naprawdę jesteś sam albo prawie sam – z kilkoma osobami, z którymi występujesz. A jeżeli jesteś frontmanem czy frontmanką, to nadal jest to rodzaj samotności, bo wszystko zależy od ciebie. Jesteś ośrodkiem zainteresowania, ale sam musisz sobie z tym dać radę. Z pomocą zespołu i ludzi, którzy współpracują, ale zawsze to jest wyzwanie. Organizm się mobilizuje, adrenalina wystrzeliwuje do krwioobiegu, człowiek się fizjologicznie przygotowuje jak do walki – opowiadał Lipiński.
Ucieczka od ludzi
Dlaczego uciekał od ludzi? – Dużo rzeczy się na to złożyło. Dziś już wiemy, że jest coś takiego jak pamięć genetyczna. To znaczy, że dziedziczymy traumę po rodzicach i przodkach. Mój tata spędził prawie rok w Auschwitz, złapany w łapance. Był na samym początku istnienia obozu, z numerem 2022. Kiedy wrócił, miał ciężka psychozę. Wydawało mu się cały czas, że to jest sen i za chwilę się obudzi w obozie na pryczy. I właściwie nigdy do końca się z tego nie wydobył, co może wydawać się trochę paradoksalne, ponieważ żył z rozśmieszania ludzi. Uchodził za wesołka i duszę towarzystwa, gdy w istocie cierpiał na depresję, czego się dowiedziałem po jego śmierci, bo nigdy nie mieszkaliśmy. Ta depresja go czasami na wiele tygodni wyłączała z normalnego funkcjonowania, co bardzo dokładnie i skutecznie ukrywał przed światem , bo nie układało mu się to w obraz bycia satyrykiem – wspominał Lipiński.
Ojciec muzyka, Eryk Lipiński był satyrykiem i autorem tekstów kabaretowych.
– Mama też przeżyła w czasie wojny potworną traumę, Na Kielecczyźnie żyła z rodziną w nędzy, w jakiś potwornych warunkach. Znalazłem ostatnio mamy wspomnienia z tego okresu i to było wstrząsające, bo mama nigdy nie chciała o tym opowiadać. Ale spisała to. Te traumy się dziedziczy – ocenił Lipiński.
Dodał, że rodzice nie byli małżeństwem, a Eryk Lipiński miał żonę. – Taty małżeństwo było właściwie w rozsypce, Planowali wspólne życie, ale jak mama zaszła w ciążę , to okazało się jednak, że plany taty tego nie obejmują. I mama znalazła się w ciąży na ulicy. Przetrwała dzięki ludziom, koczując w różnych miejscach, czasami w ruinach, budząc się z włosami przymarzniętymi do muru w drugim czy trzecim miesiącu ciąży. To są rzeczy, które muszą się odbijać – opowiadał.
Przyznaje, że brak ojca w dzieciństwie w dorosłym życiu stwarza duże problemy dla chłopca „w relacji ze światem i kobietami”. – Mama miała trudną ciążę, ale na szczęście chodziła na koncerty chopinowskie, akurat był festiwal jak była w zaawansowanej ciąży, więc już słyszałem [muzykę – red.] i urodziłem się z wrodzoną miłością do muzyki, wrodzonym talentem. Bardzo wcześnie zacząłem się uczyć grać, najpierw na harmonijce ustnej, potem na instrumentach perkusyjnych. Później na gitarze i tak dalej. Właściwie byłem samoukiem – dodał muzyk.
„Wszystko wyblakło, straciłem napęd”
Kilkanaście lat temu muzyk wyznał, że zmagał się z depresją. – Ludzie, którzy nigdy nie mieli epizodów depresyjnych, nie potrafią sobie wyobrazić, czym to jest. Kiedy jest się w głębokiej depresji, to nie można sobie wyobrazić czy przypomnieć, jak to jest, kiedy się nie jest w tym straszliwym stanie. Polega on na tym, że w całym naszym systemie droga impulsów, które powodują to, że doznajemy przyjemności, zostaje wyłączona. Wszystko, czego doznajemy, jest mniej lub bardziej przykre albo bolesne, łącznie z rzeczami, które w normalnej sytuacji są przyjemne lub rozkoszne, tak jak dotyk ukochanej osoby czy przytulenie. To są rzeczy, których nie można znieść, bo to boli. Boli, że słońce świeci, że się żyje. I w tych głębokich epizodach jest ta silny ból, że właściwie człowiek jest gotów zrobić wszystko, żeby ten ból zakończyć, łącznie z zakończeniem życia w tym momencie. To się wydaje wtedy racjonalne – opowiadał.
Dodaje, że prawdopodobnie nie żyłby dzisiaj, gdyby nie „uzyskał informacji z nauk Buddy, że „śmierć niekoniecznie jest końcem istnienia i pozbawienie siebie samego życia może być stworzeniem przyczyny do jeszcze większego cierpienia”.
Muzyk wspomina, jak zorientował się, że ma depresję. – Zaczęło się coś, czego nie rozumiałem. Wszystko wyblakło, straciłem zainteresowanie, napęd. Pamiętam, że chodziłem z psem do lasu i płakałem, a pies patrzył na mnie i mnie pocieszał. Któregoś dnia zobaczyłem w telewizji program o depresji i to było szokujące odkrycie. Oczywiście, udałem się do lekarza, dostałem standardowe lekarstwa, które nie przyniosły oczekiwanych rezultatów. Wtedy zrobiłem to, czego się nie powinno robić, czyli z dnia na dzień przerwałem farmakoterapię. To miało swoje negatywne skutki, ale per saldo jestem z tego zadowolony. Ponieważ to nie działało i nie przynosiło rezultatów, postanowiłem zgłębić temat i dzięki internetowi zacząłem docierać do różnych publikacji naukowych na ten temat. Dostrzegłem pewien błąd w powszechnym podejściu do depresji, który jest już dostrzegany przez medycynę – opowiadał.
Dodaje, że chodzi o brak serotoniny w organizmie. Muzyk wyznaje, że zaczął suplementację, która podniosła poziom serotoniny, a w konsekwencji pozwoliła mu zwalczyć depresję. – Broń Boże, nigdy nie będę namawiać ludzi, żeby nie brali leków i nie korzystali z psychoterapii. W niektórych przypadkach to nie działa. Niektórzy ludzie potrzebują innego rodzaju podejścia. Znam parę osób, które zastosowały mój model dawania sobie rady z depresją i on zadziałał – dodał.
Pytany o media społecznościowe, Lipiński odpowiada, że korzysta wyłącznie z Facebooka, który traktuje jak „gazetkę ścienną”.
– Widzę zaciekłość w Internecie, w mediach, a potem wychodzę na ulicę i tego nie widzę. Myślę sobie: co się do cholery dzieje? Przed chwilą byłem w Ostródzie na wspaniałym festiwalu, cudowni wspaniali ludzie. Nie wiem, na kogo głosują i oni nie wiedzą [na kogo ja głosuję – red.]. Co nas to obchodzi? Jest cudownie. Nie widzę tego wzmożenia na ulicy, widzę je tylko w mediach. Nie dajmy się zwariować – mówi Lipiński.
„Zwalniam powolutku”
Czy muzyk szykuje się już na emeryturę? – Rzeczywiści zwalniam powolutku, wolę grać mniej koncertów. Zacząłem pisać książkę. Już piszę trzeci rok z przerwami, bo to specyficzna czynność, która wymaga całkowitego poświęcenia. Między innymi stąd przeprowadzka nad morze. I dosłownie na dniach zasiadam, żeby podjąć pracę przerwaną dwa lata temu i do września zakończyć pierwszą część. To będzie książka w dwóch częściach. Pierwsza będzie się kończyć 13 grudnia o świcie, a druga – zaczynać 13 grudnia o świcie i kończyć w okolicach roku dwutysięcznego. Chce tam opowiedzieć wszystko, czego dotąd publicznie nie opowiadałem. W życiu przeżyłem tyle przedziwnych przygód, doświadczeń i spotkałem tylu niezwykłych ludzi, że utkała się z tego fascynująca historia. Każdy akapit jest jakąś opowieścią, anegdotą. Mam trochę przemyśleń jako starszy pan obserwujący świat od prawie 70. lat i poświęcający swoje życie poznawaniu tego świata, bo wszystkie pozostałe czynnością są wtórne do mojej potrzeby poznania i zrozumienia. To jest moja robota w życiu, a granie muzyki, pisanie książek i rysowanie to działania towarzyszące – relacjonuje.
Jak dodaje, pierwsza część książki z audiobookiem będzie gotowa w maju przyszłego roku.
tvp.info/79758540/tomasz-lipinski-o-depresji-siedzialem-w-lesie-i-plakalem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz