Hmmmmm...... prawda?
Z Polski do tej pory mogło wyemigrować nawet 7 mln młodych
Sądząc z analizy sieci społecznościowych, z Polski do tej pory mogło
wyemigrować nawet 7 milionów mieszkańców. Emigracja tylko przybiera na
sile, ponieważ w Polsce prowincjonalnej z powodu masowej emigracji
młodych upadło życie kulturalne, społeczne, sportowe młodych.
Pozostali 40-to i 50-ciolatkowie. To dla nich odbywa się większość
imprez kulturalnych, sportowych etc. Młodzi stali się grupą
zmarginalizowaną i zupełnie pomijaną politycznie. Nie są już dla nich
organizowane imprezy, koncerty, nie powstaje infrastruktura sportowa dla
młodych, wobec czego emigracja tylko przyspiesza. Doszło do rozpadu
stosunków społecznych- młodych pozostało już niewielu w niektórych
miastach polskiej prowincji, a ich sieć kontaktów społecznych rozpadła
się w wyniku masowej emigracji.
Proces ten jest przyspieszany przez brak demokracji na poziomie
lokalnym. Kontrola demokratyczna nad samorządami lokalnymi jest zupełną
iluzją. To odchodzący polityk sam organizuje wybory samorządowe i
organizuje zliczanie głosów. Konieczne jest- zabranie politykom
samorządowym procesu organizacji wyborów samorządowych. Inaczej zmiany
polityczne nie nastąpią.
Okupowane przez przyklejonych do stołków "samorządowców" miasta obfitują
w "prezydenckie" media: gazety wydawane z pieniędzy samorządowców,
nierzadko uzupełnione przez prezydenckie radiostacje i prezydenckie
telewizje. Młodzi w tym świecie nie mają szansy przebicie się czy nawet
bycia słyszalnym. Ich potrzeby, takie jak infrastruktura sportowa - nie
są nawet słyszalne.
Masowa emigracja młodych z Polski przypomina proces emigracyjny w dawnym
NRD tuż po zjednoczeniu Niemiec. Tam także młodzi wyemigrowali.
Popatrzmy na miasta nadgraniczne sąsiadujące z Polską. Populacja
Frankfurtu nad Odrą spadła z 88 do 63 tys. mieszkańców, Guben z 36 tys.
na 19 tys. mieszkańców, Eisenhuettenstadt z 53 tys. na 31 tys.
mieszkańców. Dla ulegających jeszcze większym procesom depopulacji miast
polskich odległych o 30 czy 50 km od opisanych, dodatkowo znajdujących
się w niebywale trudniejszej sytuacji gospodarczej, GUS podaje nawet
dane wskazujące na utrzymywanie się, stagnację liczby ludności.
Trzeba sobie powiedzieć wprost: GUS kłamie. Zmiany demograficzne w
Polsce wcale nie są tak drastycznie inne niż we wschodnich Niemczech czy
na Litwie. Polska wg oficjalnych danych jest zieloną wyspą na morzu
emigracji z Europy Środkowo- Wschodniej. Tymczasem te dane są
sfałszowane, są wykwitem tak zwanej patriotycznej statystyki,
nakierowanej na sprzątnięcie rzeczywistych problemów demograficznych pod
przysłowiowy dywan.
Temat masowej emigracji jest w Polsce tematem tabu. Jak mantra w
massmediach powtarzane są fałszywe statystyki GUS, około 3-krotnie
zaniżające wielkość rzeczywistej migracji młodych. Nawet Kościół
Rzymskokatolicki podał inne dane na temat emigracji, szacując że spośród
polskich katolików wyemigrowało ok. 2,6 miliona osób. Tymczasem, co
obserwuję w swoim środowisku, migracja spośród niekatolików była, można
powiedzieć, niemalże całościowa. Młodzi niekatolicy generalnie, w
większości, z Polski wyemigrowali.
Wywołało to zmiany polityczne. Odpływ młodych niekatolików z Polski
można szacować na 2-3 miliony osób. Niekatolicy to osoby w większości
ochrzczone, które porzuciły w młodym wieku Kościół Rzymskokatolicki i
nie praktykowały tej religii, zmieniając wyznanie bez wypisywania się z
rejestrów Kościoła Rzymskokatolickiego. Z moich badań w sieciach
społecznościowych wynika że masowa emigracja w tej grupie sięga ponad
80-90 %.
Masowa emigracja dotknęła przede wszystkim prowincję. Już lata temu
takie miasta jak Lubsko w woj. lubuskim czy Wałbrzych w woj.
dolnośląskim były pozbawione młodszych kohort demograficznych, mimo że
dane GUS operaujące na rejestrze PESEL, twierdziły zupełnie co innego.
Młodzi emigrują, dostając na starcie pensję na przykład w wysokości ok.
6,5 tys. PLN w Niemczech. W Polsce nigdy nie miliby szansy na takie
zarobki już na starcie kariery zawodowej.
Emigrują przede wszystkim osoby młode. Średnia wieku Polaków
mieszkających w Wielkiej Brytanii to 31 lat. Osoby te już nie wrócą. Ich
sieć kontaktów społecznych w Polsce się rozpadła, ich znajomi i
przyjaciele także wyemigrowali. Prowincjonalne miasta stały się dla
młodych społecznymi, sportowymi, kulturalnymi i gospodarczymi
pustyniami. Z powodu masowej emigracji nie mają już nawet znajomych z
którymi migliby się spotkać. Często ten proces następuje już po
skończeniu liceum. Wraz z masową emigracją młodych z prowincji rozpada
się siatka kontaktów społecznych, co dodatkowo napędza emigrację
niedobitków którzy jeszcze nie zdecydowali się wyjechać.
Młodym jest coraz ciężej. To oni ponoszą koszt utrzymania potężnej
rzeszy emerytów, rencistów i urzędników. Ten koszt jest rozkładany na
coraz mniej osób. Efektem emigracji jest podwyższenie podatków i
fiskalnej kontroli nad resztkami tych, którzy jeszcze nie zdążyli
wyjechać z Polski.
Poprzednie badania:
Moim zdaniem, zdaniem ekonomisty Adama Fularza z Instytutu
Ekonomicznego, Rzeczpospolita Polska liczy już tylko pomiędzy 29 a 33
mln mieszkańców, zaś dane GUS są zdyskredytowane. Liczbę mieszkańców
Polski oszacowałem używając danych na temat depopulacji z terenów
nadgranicznych RFN, przy założeniu że po polskiej stronie granicy
polsko- niemieckiej procesy depopulacyjne nastąpiły w podobnym
nasileniu. Badania prowadzono na pograniczu polsko- niemieckim w latach
2010- 2015.
Tymczasem Rząd Rzeczyspospolitej Polskiej, za pomocą rządowego biura
informacji statystycznych GUS, o niezależności takiej jak rzecznik
prasowy rządu, od lat przesyła do Eurostatu dane pełne optymizmu. O ile
sąsiednie kraje- graniczące z Polską, takie jak Saksonia, Brandenburgia,
Pomorze Przednie czy Litwa, ulegają depopulacji w zastraszającym
tempie, o tyle polski rząd przesyła do Brukseli od lat te same, kojące
dane- wg nich w Polsce występuje stagnacja liczby mieszkańców.
Depupulacja Polski nie ma wg tych danych miejsca. Czy polski rząd ma
jeszcze kontakt z rzeczywistością, czy też tylko ze swoimi
zdezaktualizowanymi bazami danych w rodzaju rejestru PESEL, skąd pobiera
od lat owe "krzepiące" dane? I co więcej- czy polska statystyka
publiczna nie jest aby tylko formą public relations, nakierowaną na
produkcję "patriotycznych", "krzepiących" danych statystycznych?
Słabo opłacani rządowi statystycy mogą mieć problemy ze zbiórką
prawdziwych danych, zresztą np. Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej
zbiera dane na temat liczby mieszkańców Polski podejmujących pracę za
granicą, a dane na temat liczby mieszkańców zbiera się ze "zbioru PESEL"
mającego co prawda istotną wartość wspomnieniowo- historyczną, ale nie
statystyczną, zwłaszcza na obszarach przy granicy zachodniej lub
południowej. Danych zebranych "w terenie" podczas spisu ludności NSP
2011 nigdzie i nigdy nie znalazłem.
"Wyniki
spisu ludności wykazały, że zgodnie z definicją ludności faktycznej
(stosowanej dotychczas w spisach ludności i badaniach demograficznych) w
Polsce w dniu 31 marca 2011 roku mieszkało 38,5 mln osób, tj. o 0,8 %
więcej w stosunku do wyników bieżącego bilansu ludności za 2010 rok(bilans
ten został opracowany na podstawie danych pochodzących z poprzedniego
spisu ludności 2002 oraz ruchu naturalnego i migracji, jakie miały
miejsce w latach 2003-2010)." (...) "Wstępnie szacuje się, że co
najmniej 2/3 emigrantów przebywało za granicą 12 miesięcy i dłużej"
"Jak wykazały wyniki spisu przeprowadzonego w 2011 roku ludność Polski zwiększyła
się nieznacznie (o 0,7%) w porównaniu do roku 2002."
Analiza metodologii rzuca nieco światła na mechanizmy metodologiczne. Te
są nadzwyczaj pokrętne i pokazują, jak próbuje nas oszukać GUS. Otóż
ludność ":faktycznie zamieszkała" wcale w Polsce nie musi mieszkać!
Emigranci także "faktycznie zamieszkują" Polskę. Nic dodać, nic ująć.
Oszukańcza "metodologia" GUS w całej krasie.
"
Kategoria ludności faktycznie zamieszkałej obejmuje: stałych
mieszkańców, z wyjątkiem osób przebywających poza miejscem zamieszkania
przez okres powyżej 3 miesięcy w kraju oraz obejmuje wszystkie osoby
przebywające za granicą (bez względu na okres ich nieobecności)"
A więc w okresie publikacji raportu GUS (przypomnę: lipiec 2012 r.)
znana była definicja tzw. "ludności rezydującej", mieszkającej na stałe
poza Polską. Mimo to na próżno szukać w raporcie z Narodowego Spisu
Powszechnego wyliczeń tej najistotniejszej dla ekonomistów wielkości,
nie podano też danych źródłowych ze spisu. Dla ekonomisty jedyną wartość
merytoryczną mają wyniki "badania reprezentacyjnego", do którego
wylosowano próbę ok. 20 % lokali. (ponad 2,7 mln mieszań). Niestety,
dane źródłowe nigdy nie zostały opublikowane, nie podano też wag i
współczynników na podstawie których uogólniono te dane na resztę
populacji, mieszając je z danymi z rejestrów administracyjnych w rodzaju
zbioru "PESEL".
Zapytanie "Manipulacja demograficzna (Manipulation of demography) podaje
ok. 9,5 miliona wyników w wyszukiwarce Google [19]. Pozostały nam
plotki od pracowników tej instytucji, donoszących o zupełnie innych
wynikach ze spisu "w terenie":
"Dzieci
urodzone za granicą w ostatnich latach zostały wliczone do ludności
Polski jeśli zostały zameldowane w Polsce, należy jednak zaznaczyć, że
większość z nich wraz z rodzicami w dalszym ciągu przebywa za granicą.
(...) "Aktualnie osoby przebywające czasowo za granicą (nawet przez
klika lat) są włączone do stanu ludności faktycznie zamieszkałej w
Polsce. Ludność rezydująca wyklucza emigrantów długookresowych –
przebywających za granicą 12 miesięcy lub dłużej. Według danych
szacunkowych, wyprowadzonych na bazie wyników spisu, w końcu marca 2011
r. za granicą przebywało powyżej 3 miesięcy ok. 2 milionów osób, w tym
ok. 1,5 miliona przez co najmniej rok. Wystąpił więc znaczący wzrost
liczby emigrantów w stosunku do 2002 r., kiedy to poza granicami Polski
przebywało 786,1 tys. mieszkańców Polski, z tego co najmniej 12 miesięcy
– 626,2 tys. "
Czyli: dzieci urodzone za granicą zostały wliczone do polskich statystyk
dzietności, mimo że już tu de facto nie mieszkają. Część ekonomistów
niestety powiela te dane:
"The
World Factbook: Polska zajmuje 211 miejsca na świecie, na 224 kraje,
pod względem wskaźnika dzietności. GUS: wskaźnik ten spadł w 2012 r.
poniżej 1,3."
Jak pisze w dniu 19 lutego 2013 "Dziennik Gazeta Prawna": "Za rok GUS przekaże Eurostatowi dane z Narodowego Spisu Powszechnego Ludności i Mieszkań 2011.
" Wówczas dopiero, a więc 3 lata po dokonaniu spisu, wykazany zostanie
ubytek ludności w wysokości ok. 1,5 miliona mieszkańców, którego nie
ujęto w raporcie o wynikach spisu z lipca 2012 roku, mimo wiedzy o
obowiązujących metodologiach. Trudno pozbyć się wrażenia że GUS
wypuszcza różne kłopotliwe dane dopiero po podniesieniu problemów w
mediach. Niestety, metodologii jakiej użył GUS do wyliczenia owych 1,5
miliona emigrantów z Polski, nie sposób zweryfikować. Ongiś zwracałem
uwagę na brak jawnej metodologii Narodowego Spisu Powszechnego sprzed 3
lat. To się nie zmieniło. Trudno dociec, dlaczego metodologię spisu
miano ujawnić dopiero po 2 latach, w 2013 roku. Do dziś nie jest jawna,
mimo zapytań ze środowiska nadsyłanych do GUS:
"Prof. Szczepański zadał też publiczne pytanie o metodologię badań spisowych, lecz na tę kwestię nie uzyskał odpowiedzi."
Rozbieżności są niebagatelne np. na pograniczu. Populacja nadgranicznych
miast: Frankfurtu nad Odrą spadła z 88 do 63 tys. mieszkańców,Guben z
36 tys. na 19 tys. mieszkańców, Eisenhuettenstadt z 53 tys. na 31 tys.
mieszkańców. Dla ulegających jeszcze większym procesom depopulacji miast
polskich odległych o 20 czy 50 km od opisanych, dodatkowo znajdujących
się w niebywale trudniejszej sytuacji gospodarczej, podaje się dane
wskazujące na utrzymywanie się, stagnację liczby ludności. Wydaje się to
co najmniej odrealnione.
GUS
jest tak niezależny od rządu jak od rzadu niezależny jest rzecznik
premiera. Już nawet w Grecji zmieniono ten stan rzeczy, po "kryzysie
greckich statystyk". W tym kraju problemem była wiarygodność danych
statystycznych. "Zielona wyspa" prysła, gdy zaczęto sprawdzać i
weryfikować dane statystyczne. Problematyczne
w polskiej sytuacji wydaje się kilka istotnych szczegółów, przy czym
wiele mediów popełnia kilka błędów analizując te problemy. Uważa się np.
że:
1) zależność urzędu statystycznego od premiera i rządu to coś normalnego
2) statystyki nie potrzebują przypisów, wyjaśnień źródeł danych i
wyjaśnień metodologii - co jest często wadą statystyk GUS, nie
podającego źródeł swoich danych jak i metodologii ich przygotowania.
3) statystyki są wykonywane wg metodologii nie budzącej zastrzeżeń
4) Próbowałem nawet z GUS wydostać dane nt. spisu powszechnego ludności -
wiedziałem o co poprosić - bo tych danych ze spisu w ogóle nie
udostępniono wg stanu na 3. marca 2014 r. - i nie otrzymałem ich.
Czy
metodologia stosowana przez GUS jest aby poprawna? Spójrzmy na
najkosztowniejszą chyba ich analizę w ostatnich latach- Narodowy Spis
Powszechny z 2011 roku. Aby przeprowadzić badanie przekrojowe ludności,
należałoby, aby uzyskać przekrojowe dane, poprawne metodologicznie,
wylosować pulę mieszkańców Polski, a następnie- sprawdzić czy jeszcze
żyją, gdzie mieszkają etc. Tymczasem- wylosowano.... pulę mieszkań do badania.
Wielki spis był w części ludnościowej po prostu niepoprawny
metodologicznie, i nie wiadomo czy tak "zepsute" dane można w jakiś
sposób użyć, nie są one bowiem reprezentatywne.
Niestety- GUS pracuje na podstawie wytycznych przygotowywanych przez
polityków- którzy- nie wiedzieć czy nie są zbyt bardzo przekonani o
swoich zdolnościach w temacie metodologii statystycznych.
Jak to zrobić samodzielnie?
W tej sytuacji proponuję dziennikarzom własnoręcznie zająć się
zbieraniem danych do analiz ekonomicznych. Sam to robiłem przez lata, w
roku 2014 ustaliłem jedynie spadek przeciętnego wynagrodzenia brutto.
Istnieje oczywiście spora rozbieżność - w danych GUS może brakować
"wiele zmieniających" przypisów i stopek.
Jak można zbierać dane makroekonomiczne? Gromadząc np. takie informacje:
Zielonogórzanin, Robert Górski, pisze: "Młodzi wyjeżdżają na studia i
nie wracają (dane oficjalne z III LO mówią o 80% absolwentów, podobnie
jest z moją klasą z I LO)". W Lubsku zaobserwowano zanik całych kohort
demograficznych, które Państwa dane- w niewyjaśniony sposób- ujmują. - (z mojej korespondencji z GUS)
A
co było w Grecji? Urząd Statystyczny podlegał pod premiera, niczym
urząd rzecznika rządu. Jakby czytelnik miał sam siebie oceniać, to kogo
wynająłby do zadania oceniania swojej pracy? Przecież w tych danych
często nie ma źródeł ich pochodzenia, nie opisano metodologii ich
opracowania i pozyskania. To są w żaden sposób nadające się do
zweryfikowania informacje, można na przykład do "średniej krajowej"
wybrać firmy zatrudniające powyżej określonej liczby pracowników, ale w
ogóle pominąć opis metodologii i wszelkie stopki, a następnie informować
o tym ludzi, podczas gdy rzeczywista średnia krajowa otrzymana z analiz
składek wpłacanych do ZUS to 1309 PLN netto albo podobna kwota.
Co
pisałem o danych GUS nt. wynagrodzeń: bezowocnie na przykład próbuję
zwrócić uwagę na błędne metodologie stosowane przez GUS. Dla przykładu,
wnioskując z danych ZUS, średnie wynagrodzenie w polskiej gospodarce
jest około dwukrotnie niższe. Średnia podstawa składek (brutto) za 2012
to 1966,97 PLN (i 1851,31 PLN za 2013 r., bez wliczania danych o 1,5 mln
ubezpieczonych w KRUS, co jeszcze bardziej obniżyłoby te dane). Jest to
suma dramatycznie inna niż podawana przez GUS (4111,69 PLN i inne kwoty
przekraczajace 3,6 tys. PLN).
Dokumenty GUS takie jak "Zatrudnienie i wynagrodzenia w gospodarce
narodowej w I-III kwartale 2012 r." mogą zawierać proste błędy, nie
wiadomo czy np. w polu "Przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto w
gospodarce narodowej w zł" aby nie zapomniano dopisać w superskrypcie
cyfry odnośnika do wyjaśnień metodologicznych. Dane o średnich zarobkach
w gospodarce narodowej (3510 PLN w III kwartale 2012 r.) po prostu były
podane bez odnośnika że dotyczą podmiotów bez firm do 9 zatrudnionych
osób. Brak "zmieniającego wiele" przypisu to przykry błąd, stawiający
działalność statystyczną GUS w dość przykrym świetle. Dziwne że mimo
działalności całych witryn internetowych krytykujących działania GUS w
sferze określania przeciętnych zarobków (jak np.
http://www.sredniaplaca.pl/ ) nikt w owym urzędzie nie zadbał choćby o brak błędów formalnych w tak krytykowanym dokumencie.
Jedna z czytelniczek zadała następujące pytanie:
"Nie pojmuję również, dlaczego wszelkie, oficjalne statystyki są
podważane ? Dlaczego ludzie twierdzą, że statystyki GUS, Eurostatu i
innych oficjalnych instytucji są błędne albo fałszywe, na jakiej
podstawie ? Skąd się to bierze ?"
Na przykład- z braku "zmieniających wiele" przypisów. Urzędnicy je
opuszczają, a metodologię - często pomijają. W Narodowym Spisie
Powszechnym z 2011 roku, na pytanie o badanie przekrojowe zrobione przez
ankieterów dostałem taką odpowiedź:
"Dla wylosowanej próby 2 684,2 tys. mieszkań udało się zebrać wypełnione formularze
od 2 317,7 tys. mieszkań. Przypadki zaliczone jako będące poza badaną populacją, tzn.
stwierdzono brak mieszkania lub mieszkanie niezamieszkane (pustostan), w trakcie postępowania
spadkowego, przeznaczone do remontu, jeszcze nie zasiedlone itp. – stanowiły 140,4 tys., czyli
około 5,2% wylosowanej próby."- korespondencja z GUS
Ta
metodologia w ogóle nijak się ma do badań statystycznych. To tak,
jakbyśmy próbowali spisać ludność, nie sprawdzając, ile jej pozostało na
miejscu, i w celu doboru próby reprezentatywnej- zamiast losować
mieszkańców, losować np. budynki. Całość można uzupełnić życzeniową
wyszywanką na podstawie zbiorów historycznych danych- np. rejestru
PESEL. Aby mieć aktualne dane, trzeba badać demografię metodą prób
przekrojowych. Kilkanaście procent porzuconych domostw to mimo wszystko sporo.
"Państwa
opis metodologii jak i zakres ujawnionych danych w żadnym wypadku nie
pozwala określić poprawności zastosowanej metodologii- po prostu
najnormalniej nie podano jej, przynajmniej nie mogę stwierdzić w
rozdziale II ("Metodologia spisu ludności i mieszkań") jakichkolwiek
zapisów wyjaśniających, jak wykorzystano dane z badań reprezentacyjnych
oraz badania pełnego. Dane z tych dwóch typów badań, mogących mieć
wartość merytoryczną dla ekonomistów, nie są udostępnione w raporcie.
Nie chcę popadać w rozsiewanie rozmaitych teorii, niemniej brak
metodologii wg jakiej przeprowadzono spis powszechny jest co najmniej
zatrważający, jeśli nie alarmujący. "(z mojej korespondencji z GUS)
Nie rozumiem idei części osób analizujących te niezbyt pewne dane.
Zamiast docierać do małej liczby danych, ale- w miarę pewnych, część
analityków- amatorów opiera się o źródła operujące niepewnymi danymi o
niewiadomym pochodzeniu, w rodzaju GUS. Wyniki spisu ludności- wielkiego
i narodowego- są wszak nadal nieznane, mimo upływu blisko 3 lat. Z
wylosowanej próby 2,8 lub 2,6 mln mieszkań (podano rozbieżne dane) udało
się tej instytucji zebrać dane z 2,3 mln mieszkań. Przecież nie tak się
robi demograficzne badania przekrojowe- z otrzymanego w piątek opisu
wnioskuję że nie przeprowadzono spisu powszechnego ludności, bo tych
danych instytucja ta nie potrafi podać od ostatnich 3 lat. Ów urząd w
dodatku nie losował mieszkańców, ale mieszkania, zupełnie jakby spis
demograficzny nie był celem spisu powszechnego (a jest nim od ok. 3340 roku p.n.e.).
Brak wiarygodnych danych
Obecnie nie ma aktualnych i wiarygodnych danych demograficznych. Przy
granicy zach. w Lubsku, brak jest młodych osób, podobno dość całkowicie.
W Wałbrzychu- podobnie. W Ziel. Górze wg roczników liceów- z III LO do
80 % absolwentów wyemigrowało wg danych przedstawionych przez p. Roberta
Górskiego. Proszę sobie porównać to z badaniami GUS i metodologią:
Wg GUS (
http://www.stat.gov.pl/.../LUD_ludnosc_stan_str_dem_spo...)
ludność zamieszkująca stale to osoby które przebywają powyżej 3
miesięcy za granicą. Przecież to jest nielogiczne, a mimo to jakaś częśc
analityków-amatorów w tak przygotowywane dane wierzy....Czy sądzą
Państwo że w innych krajach za stałych mieszkańców uważa się mieszkańców
którzy trwale wyemigrowali z nich? Przecież to absurd. Obawiam się że
żyjemy w świecie danych niepewnych, korzyści z ich manipulowania są zbyt
duże.
W reformie tej instytucji idzie raczej o to aby GUS czy inne
służby statystyczne nie były zależne od aktualnego rządu. Nie rozumiem
czy to aż tak trudne do zrozumienia- urząd statystyczny nie powinien
podlegać premierowi tylko np. całemu parlamentowi. Ponadto mam wrażenie
że pracują tam urzędnicy którzy wypełniają jakieś rozporządzenia pisane
przez polityków- i to ma niewiele wspólnego z badaniami statystycznymi.
Niniejszym ostrzegam o
niespełnianiu unijnych wymogów przez metodologię GUS odnośnie danych
demograficznych z nar. spisu powszechnego. Nie polegałbym na ich
pochodnych- np. agregatach w rodzaju PKB/ capita, ogólnych danych w
rodzaju zadłużenie/mieszkańca sporządzanych na podst. tych danych.
Pewną
regułą krajów rozwijającyh się jest ucieczka mózgów (brain drain).
Kraje ubogie w kapitał ludzi w ogóle go nie potrzebują, zgodnei z
zasadami wolnego rynku osoby bogate w cechy które zbiorczo określamy-
kapitał ludzki muszą wyjechać tam gdzie popyt na kapitał ludzki jest
wyższy.
Zmiany społeczno- polityczne w Polsce wymuszają niejako masową
emigrację. Procesy te nie są w Polsce w ogóle badane. GUS czerpie dane z
rejestrów PESEL, zaś spis powszechny z roku 2011 miał błędną
metodologię, wobec czego nie jest reprezentatywny.
Brain drain powoduje zmiany społeczno- polityczne. Nieobecnośc części
targetu kampanii wyborczych powoduje że zmienia się mainstreamowa
polityka, która np. już nie musi troszczyć się o młodsze pokolenia- te
zatroszczyły się same o siebie, głosując nogami. Na rynku politycznym
nie pojawia się wymiana pokoleniowa albo jest ona utrudniona-
zdolniejsze jednostki po prostu wyemigrowały.
Gospodarka się zmienia w kierunku zorientowanej na wykorzystanie
dostępnych zasobów niskoopłacanej kadry o przeciętnym wykształceniu.
Brak wysokowykształconych powoduje niemożność tworzenia bardziej
zaawansowanych i innowacyjnych, bardziej złożonych produktów i usług.
Pogłębia się peryferyjność gospodarcza kraju, spadają wskaźniki gęstości
zaludnienia. Mimo że publiczne statystyki nadal wykazują tzw. martwe
dusze w statystykach, w coraz większej liczbie miast nie znajdziemy juz
całych pokoleń populacji: młodsi ludzie po prostu wyemigrowali, częśto
zmuszeni do tego sytuacją gospodarczą i polityczną.
Przykładem opodatkowania młodych ludzi może być "podatek na imprezy"
nałożony w wielu miejscowościach. Chcąc rozplakatowac imprezę muzyczną,
jej organizator musi zapłacić np. monopoliście posiadającemu słupy
plakatowe czasem 1,5- 2 tys. PLN nawet w małym mieście. Oznacza to że
do kilkutysięcznego budżetu zwykłej imprezy muzycznej jej organizator
musi doliczyć dalsze 30 lub 50 % na pokrycie tych kosztów. W wielu
małych nawet miastach rządzącym udało się skutecznie pozbyć młodszych
mieszkańców. Często- jak w Zielonej Górze- była to celowa polityka
ultrakonserwatywnych władz miasta, którym młodzi zagrażali.
Podobnych przykładów możnaby mnożyć. Polska się wyludnia, nawet jeśli
oficjalne statystyki rządu pokazują wzrost "oficjalnie zameldowanych na
pobyt stały". Za kilka lat całe połacie Polski mogą przypominać
hiszpańską czy francuską peryferię.
Opr. Adam Fularz, Instytut Ekonomiczny, 2016
http://instytutekonomiczny-statystyka.blogspot.com/2016/02/kolejna-polska-zielona-wyspa.html