Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą reparacje. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą reparacje. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 5 października 2025

Zrzeczenia się reparacji od Niemiec nie było








przedruk

Zrzeczenia się reparacji od Niemiec nie było! 

Przypominamy przełomowego NEWSA "Sieci". 
Musiał: Moskiewski dokument dotychczas nie był znany


opublikowano: 21 września





Tygodnik „Sieci” już w 2022 roku ujawnił dokumenty, które dają jednoznaczną odpowiedź na ważne pytanie. Otóż zrzeczenia się reparacji od Niemiec po prostu nie było! Jak czytamy w archiwalnym wydaniu, „upoważniony do podpisania protokołu z Sowietami wicepremier Gede swojej misji nie wykonał, a przedstawiciele ZSRS wprowadzili Niemców w błąd, twierdząc, że zrzekają się reparacji po uzgodnieniach z rządem PRL”. 

Do sprawy odniósł się także teraz na antenie Telewizji wPolsce24 prof. Bogdan Musiał 

„W Moskwie zostało sformułowane oświadczenie o tym, że Polska zrzeka się i w punkcie następnym jest oświadczenie, że będzie elementem umowy między Polską a Związkiem Sowieckim i ta umowa będzie podpisana. Dopiero wtedy, po podpisaniu tej umowy, zrzeczenie miałoby moc prawną. To oświadczenie zostało opublikowane wyłącznie w gazecie” - powiedział historyk, politolog, znawca historii Niemiec i były dyrektor Instytutu Strat Wojennych im. Jana Karskiego.

Tygodnik „Sieci” już w 2022 roku ujawnił dokumenty, które jasno wskazują, że Polska mimo nacisku Sowietów nie dopełniła wymaganych formalności i de facto nie zrezygnowała z reparacji od Niemiec.

Upoważniony do podpisania protokołu z Sowietami wicepremier Gede swojej misji nie wykonał, a przedstawiciele ZSRS wprowadzili Niemców w błąd, twierdząc, że zrzekają się reparacji po uzgodnieniach z rządem PRL

— pisali wówczas Marek Pyza i Marcin Wikło.



Zrzeczenia nie było

Publicyści tygodnika wskazywali też na badania prof. Bogdana Musiała, wedle których sprawa reparacji mogła na dobre rozstrzygnąć się jeszcze w 1953 r., kiedy powstała uchwała Rady Ministrów ZSRS regulująca postępowanie władz PRL w tej kwestii.

Ten moskiewski dokument dotychczas nie był znany. Mogliśmy się tylko domyślać, że on istnieje. Że padła jakaś propozycja ze strony Sowietów. Dopiero dziś, mając materiał źródłowy, możemy zobaczyć, co proponowali towarzysze z Moskwy

— mówił dla „Sieci” prof. Bogdan Musiał


Historyk przez lata starał się dotrzeć do źródeł w Rosyjskim Państwowym Archiwum Historii Najnowszej. To stamtąd pochodzi dokument, który tygodnik „Sieci” opublikował jako pierwszy. Jego oryginalna treść jest jeszcze ostrzejsza niż polskie tłumaczenie. Czytamy w nim, że Rada Ministrów ZSRS postanawia polecić MSZ, by ten powiadomił rząd PRL, iż Związek Sowiecki od dnia 1 stycznia 1954 r. zrezygnował z pobierania reparacji od Niemiec i od strony polskiej oczekuje tego samego, co ma zostać potwierdzone podpisaniem protokołu. Żadnych negocjacji czy propozycji, polecenie, a w zasadzie, biorąc pod uwagę realia – rozkaz do wykonania. Cała ta konstrukcja umowno-nakazowa była powiązana także z dostawami węgla z PRL do ZSRS

— zauważyli publicyści tygodnika „Sieci”.

Wydarzenia tamtego czasu toczyły się w pospiechu. Ostateczna rezygnacja PRL z reparacji od NRD w zamian za przejście na rynkowe ceny za węgiel wysyłany do Związku Radzieckiego, miała być zatwierdzona odpowiednim protokołem. Okazuje się jednak, że dokumentu nie sporządzono.

Niepodpisany protokół

Prof. Bogdan Musiał odnalazł w rosyjskich archiwach dowód na to, że Polska nigdy skutecznie nie zrzekła się reparacji wojennych od Niemiec i opowiedział o tym teraz na antenie Telewizji wPolsce24.

W Moskwie zostało sformułowane oświadczenie o tym, że Polska zrzeka się i w punkcie następnym jest oświadczenie, że będzie elementem umowy między Polską a Związkiem Sowieckim i ta umowa będzie podpisana. Dopiero wtedy, po podpisaniu tej umowy, to zrzeczenie miałoby moc prawną

— powiedział historyk.

Zanim jednak taka umowa została podpisana, Niemcy i ZSRR podpisały w tej sprawie umowę ze sobą, ale protokołu dotyczącego Polski… nie.


To oświadczenie zostało opublikowane wyłącznie w gazecie, w „Trybunie Ludu”, a później „Neues Deutschland” to przedrukował, ale gazeta nie jest aktem prawnym i nie może nim być. To są umowy, które są międzypaństwowe i się je zawiera i ta umowa musi tam być. Tak właśnie Związek Sowiecki to zrobił wobec NRD. Tam jest umowa dwustronna, ta umowa jest podpisana przez obydwa ówczesne rządy i ona funkcjonuje w obiegu prawnym

— zaznaczył prof. Bogdan Musiał.

W rosyjskich archiwach znajdują się również dokumenty, które mają świadczyć o tym, że jeszcze w latach 70. Niemcy wyliczali, ile Polsce należy się za straty wojenne.


Była tylko kwestia jaka suma. Wychodzili z założenia, że nie ma możliwości prawnego pominięcia tej sprawy

— podkreślił prof. Musiał.


My mamy dużo więcej narzędzi niż nam się wydaje – możliwości ryczałtowe, że jako państwo możemy występować o odszkodowanie, bo to jest rzeczywiście uregulowane, ale mogą też występować polscy obywatele z indywidualnymi roszczeniami

— wskazywał historyk.


Dzisiaj Moskwy nie mamy, ale mamy Donalda Tuska

— podkreślił.


------



Prof. Musiał: Polska nigdy nie zrzekła się reparacji. 
Przed nami bardzo ciężka praca, aby to udowodnić


opublikowano: 2 sierpnia 2022


wPolityce.pl: Jak co roku powraca temat reparacji wojennych od Niemiec. Czy Polska ma szansę uzyskać od zachodniego sąsiada zapłatę za straty i zniszczenia z II wojny światowej?

Prof. Bogdan Musiał: Oczywiście, że mamy szanse. W moim przekonaniu, jeżeli chodzi o kwestie prawa międzynarodowego, sprawa jest otwarta. Polska nie zrzekła się reparacji, nie ma żadnego protokołu – ani między Polską a NRD, ani między Polską a RFN-em, ani między Polską a Związkiem Sowieckim.

Jestem przekonany na 99,9 proc., że taki protokół nigdy nie powstał, chociaż, co bardzo istotne – miał powstać. Delegacja ustanowiona z „polskiej” strony, czyli rządu komunistycznego, została wyznaczona, jednak do podpisania protokołu nigdy nie doszło. Musiałaby to być umowa dwustronna między Polską a ówczesnym NRD lub RFN albo między Polską z ZSRR. Takiego protokołu nie ma.

Wydaje się jednak, że w ocenie niemieckich polityków, tak z rządu, jak i z opozycji, sprawa jest już przesądzona. Z Berlina wciąż słyszymy, że nie ma podstaw prawnych do wypłaty Polsce reparacji czy że sprawa jest zamknięta. Skąd taka postawa, skoro – jak Pan mówi – nie istnieje żaden protokół potwierdzający zrzeczenie się przez Polskę reparacji?

Bo mają tu „pomoc” ze strony polskiej. Powołują się na rzekome zrzeczenie się przez nas reparacji w 1953 r., podczas gdy takiego dokumentu nie ma i nigdy takiego dokumentu nie przedstawili. Twierdzą, że on jest, ale go nie mają. Dla nich jest to bardzo wygodne. Jestem zresztą w stanie zrozumieć niemieckich polityków. Z ich punktu widzenia lepiej jest tak twierdzić, ponieważ wtedy powstaje wrażenie, że sprawa jest sprawnie załatwiona. W rzeczywistości tak nie jest.

RFN, ma umowy ze wszystkimi krajami – dwustronne – podpisane po 1949 r., regulujące kwestię reparacji. Ze wszystkimi krajami, ale nie z Polską. Związek Sowiecki podpisał to z NRD 22 sierpnia 1953 r. Taki protokół jest, że ZSRR zrzeka się reparacji od NRD, ale Polska takiego protokołu nie ma. Nie wystarcza tutaj sama deklaracja formalna.

To tak, jakbym zadeklarował, że chciałbym kupić od Pani mieszkanie, a Pani odpowiedziałaby: proszę bardzo, chętnie je Panu sprzedam. Same deklaracje nie wystarczą, trzeba podpisać umowę, w dodatku w obecności notariusza. Dopiero wówczas będzie miało to moc prawną. I w tym przypadku mamy tylko deklarację rządu komunistycznego, który powołuje się na rozporządzenie. A w tym rozporządzeniu wyraźnie napisane jest, że deklaracja będzie mieć moc prawną, jeśli zostanie podpisana umowa. Tej umowy nie ma.

1 września strona polska ma przedstawić pierwszą część raportu o stratach wojennych. Czy ten dokument może przybliżyć nas do uzyskania reparacji, czy też konieczna jest tutaj także dobra wola Niemiec?

Po pierwsze: nie oczekiwałbym dobrej woli. Po drugie: wiele będzie zależeć od jakości raportu. Jeżeli będą w nim błędy, jeżeli okaże się po prostu słaby, to będziemy mieć debatę na temat jakości raportu, a nie wyrządzonych nam szkód i wysokości odszkodowania. Druga strona bardzo chętnie podejmie wówczas dyskusję, ale na temat błędów w raporcie. W tak ogromnej pracy zawsze zdarzą się błędy, ale nie mogą to być błędy kardynalne. Dyskusja musi toczyć się na temat reparacji, tego, że nam się należą i ile powinno wynieść takie odszkodowanie.

Kluczową sprawą jest tutaj merytoryczna jakość tego raportu. Jeśli będzie słaby, obarczony błędami, okaże się kontrproduktywny.

Poseł PiS Arkadiusz Mularczyk, który był przewodniczącym Parlamentarnego Zespołu ds. Oszacowania Wysokości Odszkodowań Należnych Polsce od Niemiec za Szkody Wyrządzone w trakcie II Wojny Światowej, że o uzyskaniu przez Polskę reparacji od RFN może przesądzić także słabnąca, podkopana przez postawę wobec rosyjskiej agresji na Ukrainę, pozycja Berlina. Czy straty wizerunkowe Niemiec sprawiłyby, że presja Polski na wypłatę reparacji okaże się bardziej skuteczna?

Niestety, traktowałbym to jako myślenie życzeniowe. Ponieważ Niemcy i tak mają mocną pozycję. Są możliwości prawne, także trybunały międzynarodowe, bo kiedy mówimy o miliardach czy nawet setek miliardów, które ktoś miałby nam zapłacić, nie sądzę, że zrobiłby to dobrowolnie.

Niemcy muszą być do tego naprawdę przekonani, ale nie tylko argumentami w rodzaju: „Nam się należy”. Tutaj bardzo istotne jest opracowanie ścieżki prawa międzynarodowego, w jaki sposób Polska może ubiegać się o reparacje wojenne. A według moich wstępnych ustaleń, taka ścieżka w prawie międzynarodowym jest.

Są także inne możliwości, w moim przekonaniu moglibyśmy ubiegać się o część zadośćuczynienia za zbrodnie wojenne także przed niemieckimi sądami. Jeśli więc stawiamy żądania reparacyjne, to należałoby przede wszystkim opracować wszystkie legalne możliwości, w jaki sposób możemy je uzyskać. Jeżeli zbierzemy je całościowo i przedłożymy, od razu mamy inną debatę.

Zatem, po pierwsze: musimy udowodnić, ze Polska nie zrzekła się zadośćuczynienia za straty wojenne, i mamy możliwość udowodnienia tego faktu.

Po drugie: Powinniśmy przedstawić raport, któremu nie będzie można nic zarzucić merytorycznie.

Po trzecie: Musimy przyjrzeć się wszystkim ścieżkom prawnym, a w moim przekonaniu taka ścieżka prawna jest.

To oczywiście długa droga, ale spełnienie tych kryteriów ułatwi nam uzyskanie reparacji. Liczenie na dobrą wolę Niemców jest, bardzo delikatnie mówiąc, myśleniem życzeniowym.

Czy temat reparacji dla Polski istnieje, funkcjonuje, w niemieckiej debacie publicznej? Jaki pogląd ma na tę kwestię niemieckie społeczeństwo?

Ten temat był podnoszony w RFN już wcześniej. Dziś wraca, są debaty i ze wszystkich wyłania się bardzo negatywne stanowisko w tej kwestii. Społeczeństwo niemieckie jest bowiem przekonane, że Polska zrzekła się reparacji i nie ma do nich praw.

Taka narracja funkcjonuje w Niemczech. Głosy przeciwne są raczej pojedyncze i nie są to głosy, które miałyby wpływ na opinię publiczną. Dlatego wymagać od polityków niemieckich, aby je wspierali, również jest myśleniem życzeniowym. Pani minister Baerbock złożyła zresztą niedawno wizytę w Grecji, gdzie jasno i wyraźnie powiedziała, że jeśli chodzi o reparacje, to nie ma takiej możliwości. Niemieccy ministrowie działają w interesie państwa niemieckiego. A w interesie państwa niemieckiego jest nie wypłacić tych reparacji. To jest dla nich ogromne obciążenie. I wymagać, aby to wspierali, to naiwność. Widzimy zresztą, że nawet Friedrich Merz, lider opozycyjnej CDU, przyjechał do Polski i powiedział, że nie ma podstaw prawnych do uzyskania reparacji. Bardzo prawdopodobne jest, że pan Merz za 2-3 lata zostanie kanclerzem Niemiec i będzie musiał zmagać się z tym problemem i jest tego świadom. A niemiecka opinia publiczna jest bardzo negatywnie nastawiona do pomysłu wypłaty Polsce reparacji.

Może więc, oprócz wymienionych przez Pana punktów, przydałaby się jakaś większa akcja dyplomatyczna?

Nawet nie tylko dyplomatyczna, to za mało. Musi to być też ofensywa medialna, także w zakresie polityki historycznej, ukazanie – poprzez różne formy – efektów niemieckiej okupacji w Polsce. Bo współcześni Niemcy nie mają świadomości, co ich przodkowie zrobili w Polsce. Nie wiedzą tego również społeczeństwa innych państw zachodnich, patrząc na okupację niemiecką ze swojej własnej perspektywy.

Polska musi wykonać bardzo, bardzo wiele pracy. To nie tylko wyliczenie samych strat i rzetelne, merytoryczne argumenty, za tym musi iść także opracowanie wszystkich ścieżek prawnych, udowodnienie, że Polska nigdy nie zrzekła się reparacji.

To musi być także polityka historyczna jako element, który wprowadza do debaty – również w innych krajach na zachodzie – różnice w niemieckiej okupacji w poszczególnych krajach. Bo do dziś trudno mi uwierzyć, że Francuzi uważają, że okupacja niemiecka, której doświadczyli w swoim kraju, była porównywalna z tą, z którą mieliśmy do czynienia w Polsce. W odniesieniu do naszego kraju Niemcy mieli inną politykę okupacyjną, czysto rasistowską, nastawioną na zniszczenie elit przywódczych, a w tym ostatnim bardzo pomogli im Sowieci. Ci nasi „sąsiedzi” działali tutaj wspólnie, łączył ich jeden interes: zniszczenie fundamentów polskiej państwowości. Zniszczenie Warszawy także na tym polegało.

W żadnym innym kraju Niemcy nie prowadzili takiej polityki okupacyjnej i nie dokonali tak ogromnych zniszczeń, jak w Polsce. I to też musimy światu pokazać. Kiedy do zachodnich społeczeństw dotrze ta świadomość, to debata o reparacjach od razu będzie mieć inny wymiar.

Dopóki nie ma tej świadomości, a Polacy są na Zachodzie postrzegani wręcz jako wspólnicy Niemców w Holokauście, jako naród, który rabował, mordował Żydów, a w dodatku jeszcze brał za to pieniądze, dopóki nie skorygujemy tego obrazu, trudno będzie nam przekonać zachodnią opinię publiczną, że należą nam się reparacje.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Rozm. Joanna Jaszczuk





------------

Minister Szrot: Zrzeczenie się przez Polskę roszczeń od Niemiec było "rzekome". Nie powinno mieć znaczenia prawnego. To są fakty

opublikowano: 30 sierpnia 2022


Opinia prezydenta ws. reparacji

We wtorkowej rozmowie w radiowej Trójce Paweł Szrot został zapytany, czy w opinii prezydenta zwieńczeniem publikacji raportu dotyczącego odszkodowań należnych Polsce za straty spowodowane przez Niemcy w trakcie II wojny światowej, który w części ma zostać opublikowany 1 września, powinien być wniosek polskiego rządu o reparacje.


To decyzja polskiego rządu

— zaznaczył szef gabinetu prezydenta. Podkreślił, że trzeba pamiętać o sytuacji, w jakiej Polska znalazła się po zakończeniu II wojny światowej, m.in. wskazał na „marionetkowy rząd w rękach Stalina”. Zaznaczył, że „rzekome zrzeczenie się jakichkolwiek roszczeń ze strony Niemiec w tym okresie, nie powinno mieć znaczenia prawnego”.


I to z punktu widzenia prawa międzynarodowego są fakty. Reszta jest po stronie rządu

— podkreślił. Zapewnił jednocześnie, że prezydent i jego doradcy „wnikliwie” zapoznają się z raportem.


Relacje Polski i Niemiec

Pytany, jaki obecnie jest stan stosunków polsko-niemieckich, Szrot podkreślił, że prezydent Duda utrzymuje „poprawne, rzeczowe i merytoryczne” relacje ze swoim niemieckim odpowiednikiem prezydentem Niemiec Frankiem-Walterem Steinmeierem.


Tutaj wszystko się rozgrywa dobrze. Oczywiście relacje zawsze mogą być lepsze, ale to jest też kwestia postawy obu stron

— powiedział.

Szef gabinetu prezydenta poinformował, że Andrzej Duda wraz z przedstawicielami rządu upamiętni rocznicę wybuchu II wojny światowej na Westerplatte.
Zapowiedź raportu dot. reparacji

W połowie lipca prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński zapowiedział, że pierwszą część raportu opracowywanego przez Parlamentarny Zespół ds. Oszacowania Wysokości Odszkodowań Należnych Polsce od Niemiec za Szkody Wyrządzone w trakcie II Wojny Światowej zostanie opublikowana 1 września.

Raport był przygotowany przez funkcjonujący w poprzedniej kadencji parlamentu - od września 2017 roku - Parlamentarny Zespół ds. Oszacowania Wysokości Odszkodowań Należnych Polsce od Niemiec za Szkody Wyrządzone w trakcie II Wojny Światowej. Zespół, którym kierował poseł PiS Arkadiusz Mularczyk, przygotowywał raport dotyczący strat Polski poniesionych w wyniku II wojny światowej i wysokości odszkodowania dla Polski od Niemiec.

W połowie lipca premier Mateusz Morawiecki pytany w Boronowie (woj. śląskie) co w ostatnich latach Polska zrobiła, aby uzyskać odszkodowania wojenne i reparacje od Niemiec przypomniał o przygotowywanym kompleksowym raporcie, który ma pokazać zakres nie tylko niemieckich zbrodni wojennych z okresu II wojny światowej, ale także wyrządzonych zniszczeń.

Szef rządu przekazał wówczas, że raport tłumaczony jest obecnie na kilka języków. Morawiecki zauważył, że Polska była wśród krajów, które zdecydowanie najmocniej ucierpiały w wyniku II wojny światowej, a otrzymała praktycznie „śladowe, minimalne środki jako odszkodowanie”.


Trudno to nawet nazwać odszkodowaniem

— ocenił wówczas premier.


------------



Ani w 1953, ani w 1970, 1990 czy 1991 roku Polska nie straciła praw do reparacji wojennych. Zaprzeczanie temu wynika ze złej woli


opublikowano: 14 sierpnia 2017


Wielu polityków PO, m.in. Grzegorz Schetyna czy Radosław Sikorski (a przy okazji jego żona Anne Applebaum) przeżywa wzmożenie, jakoby kwestia reparacji wojennych Niemiec dla Polski była zamknięta. A mówienie o tym jest nieodpowiedzialne, psuje relacje z Berlinem i całą UE, izoluje Polskę i naraża nie tylko na śmieszność, ale wręcz retorsje. Takie głosy wynikają nie tylko z nawyku poddaństwa czy kamerdynerstwa wobec zachodniego sąsiada, ale przede wszystkim z niewiedzy bądź „udawania głupiego”.

Tym bardziej że istnieją bardzo merytoryczne i wszechstronne prawne ekspertyzy, np. opublikowane w 2004 r. przez prof. Jana Sandorskiego z Katedry Prawa Międzynarodowego UAM w Poznaniu czy dr. hab. Mariusza Muszyńskiego z Katedry Prawa Międzynarodowego i Europejskiego UKSW w Warszawie, z których korzystam. Sprawa ani nie jest zamknięta, ani beznadziejna, o czym najlepiej świadczą działania różnych rządów Niemiec od lat 50. do 90., w tym te podejmowane po 12 września 1990 r., a więc po podpisaniu tzw. traktatu 2 + 4 dotyczącego zjednoczenia Niemiec i prawno-międzynarodowych konsekwencji tego wydarzenia. Także obecnie niemieccy politycy i prawnicy zdają sobie sprawę, że nie istnieje żadna pewna podstawa prawno-traktatowa uniemożliwiająca Polsce występowanie o reparacje. Oczywiście publicznie mówią co innego, ale to tylko polityka i urabianie opinii publicznej.

Pierwsze nieporozumienie w kwestii reparacji wynika z tego, że wiąże się je z umową poczdamską z 2 sierpnia 1945 r. Tymczasem reparacje to kwestia i starsza, i ogólniejsza. Reparacje to sposób naprawienia bezprawia, jakim jest wojna, wypracowany już na konferencji w Wersalu (1919-1920). Umowę Poczdamską jako prawną podstawę egzekwowania reparacji od Niemiec zanegowała po II wojnie światowej np. Francja, która – podobnie jak Polska - nie była jej stroną. Reparacje to także konieczność wypłaty przez Niemcy odszkodowań za łamanie prawa wojennego, co wynika m.in. z art. 3 Konwencji Haskiej z 18 października 1907 r. Reparacje to wreszcie konieczność kompensacji za niebywałe zbrodnie niemieckie. Nie jest polskim problemem to, że sposób prowadzenia wojny przez Niemcy powodował tak ogromne straty ludzkie i takie zniszczenia, przede wszystkim w Polsce, że materialna odpowiedzialność za nie mogłaby przerastać możliwości niemieckiego państwa. Już w Jałcie trzy mocarstwa uznały, że konieczne i sprawiedliwe jest obciążenie Niemiec obowiązkiem naprawienia strat - w optymalny sposób i przede wszystkim wobec państw, które poniosły największe straty, czyli np. Polski. W Poczdamie ustalono kwestie techniczne pobierania reparacji, w wypadku Polski za pośrednictwem ZSRS, co nie ograniczało generalnych praw naszego kraju do reparacji, jak i nie ograniczało ich tylko do terytorium NRD.

W świetle prawa międzynarodowego umowa poczdamska nie była ani ściśle traktatem pokojowym, ani traktatem reparacyjnym. Ona tylko zapowiadała właściwy traktat pokojowy. Ale jego zawarcie przez następne dekady uniemożliwiało rozbicie Niemiec na dwa państwa. Takie warunki powstały po zjednoczeniu Niemiec w 1990 r. Wobec braku traktatu pokojowego czy reparacyjnego pobieranie reparacji na rzecz Polski wynikało z technicznych ustaleń w Poczdamie, ale Polska nie miała żadnego wpływu na to, co i jak miał jej przekazywać ZSRS. Polska nie miała też żadnego wpływu na to, że 15 sierpnia 1953 r. ZSRS poinformował USA, Wielką Brytanię i Francję, iż od 1 stycznia 1954 r. przestanie pobierać reparacje od Niemiec, czyli faktycznie od NRD. 22 sierpnia 1953 r. w Moskwie podpisano w tej sprawie umowę między ZSRR a NRD. Polska miała się jej podporządkować, choć ani nie była jej stroną, ani nie prowadziła odrębnych negocjacji z NRD. Z woli Moskwy Rada Ministrów kierowana przez Bolesława Bieruta 23 sierpnia 1953 r. podjęła uchwałę w tej sprawie. Znalazły się w niej takie słowa: „Biorąc pod uwagę, że Niemcy zadość uczyniły już w znacznym stopniu swym obowiązkom z tytułu odszkodowań i że poprawa sytuacji gospodarczej Niemiec leży w interesie ich pokojowego rozwoju, Rząd Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej - pragnąc wnieść swój dalszy wkład w dzieło uregulowania problemu niemieckiego w duchu pokojowym i demokratycznym oraz zgodnie z interesami narodu polskiego i wszystkich miłujących narodów - powziął decyzję o zrzeczeniu się z dniem 1 stycznia 1954 r. spłaty odszkodowań na rzecz Polski”.

Polska mogłaby skutecznie zrzec się reparacji, gdyby została zawarta stosowna umowa międzynarodowa lub jednostronne zrzeczenie byłoby ważne z punktu widzenia prawa międzynarodowego. Uchwała Rady Ministrów z 23 sierpnia 1953 r. tych warunków nie spełnia. Nie zawarto przecież polsko-niemieckiego traktatu o reparacjach. Nie istnieje nawet w tej sprawie nota rządu PRL do rządu NRD. Istnieje tylko list ówczesnego premiera NRD Otto Grotewohla, w którym dziękuje on Radzie Ministrów PRL za zrzeczenie się reparacji. Istnieje też odpowiedź Bolesława Bieruta na ten list. Wymiana listów nie zastępuje jednak umowy międzypaństwowej o zrzeczeniu się reparacji. Za prof. Janem Sandorskim można i powinno się uchwałę Rady Ministrów uznać za akt jednostronny, nieważny od początku i jako taki nigdy nie rodzący skutków prawnych. Choćby dlatego, że owa uchwała była skutkiem dyktatu Sowietów (przede wszystkim ekonomicznego), w tym konkretnym wypadku naruszającego suwerenność polskiego państwa (w sensie ogólnym PRL była uznawana za państwo suwerenne w prawnym znaczeniu) i stawiającego rząd PRL w pozycji nierównoprawnego partnera stosunków międzynarodowych. Uchwały nie należy też kwalifikować jako aktu jednostronnego stricte, czyli jako źródła prawa międzynarodowego. Wprawdzie 23 września 1953 r. ówczesny wiceminister MSZ Marian Naszkowski, jako delegat rządu PRL oświadczył na VIII Sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ, że rząd PRL podjął 23 sierpnia 1953 r. uchwałę o reparacjach, ale treść tego oświadczenia nie oznaczała samoistnego zrzeczenia się ani ściśle nie potwierdzała uchwały Rady Ministrów. W świetle prawa międzynarodowego oświadczenia Naszkowskiego nie sposób uznać za źródło prawa.


Niemcy dobrze wiedzieli, że uchwała rządu PRL z 23 sierpnia 1953 r. nie jest nic warta, dlatego starali się, by zrzeczenie się reparacji znalazło się w traktacie o normalizacji stosunków Polski i RFN, podpisanym 7 grudnia 1970 r. W projekcie układu o podstawach normalizacji stosunków (z kwietnia 1970 r.) Niemcy chcieli umieścić taki fragment: „Obie strony nie podnoszą wobec siebie żadnych roszczeń, które pochodzą z II wojny światowej”. Ale polska strona odrzuciła tę propozycję i w układzie się ona nie znalazła. Potem rząd RFN jednostronnie powoływał się na rzekome potwierdzenie przez Polskę w negocjacjach obowiązywania uchwały z 23 sierpnia 1953 r., i to wobec całych Niemiec, jednak znajduje się to tylko w niemieckim dzienniku ustaw jako załącznik do tekstu układu. W polskim dzienniku ustaw nie ma takiego oświadczenia, co to niemieckie czyni tylko ciekawostką. Samo podjęcie tematu świadczy o tym, że rząd RFN dopuszczał możliwość występowania przez Polskę z roszczeniami reparacyjnymi i chciał się przed tym zabezpieczyć.

Kłopotliwa dla współczesnych, zjednoczonych Niemiec jest nawet umowa ZSRS-NRD z 22 sierpnia 1953 r., gdzie stwierdzono: „Niemiecka Republika Demokratyczna zostaje zwolniona z obowiązku spłacania pozostałej po 1 stycznia 1954 r. sumy reparacji. (…) Rząd radziecki, po uzgodnieniu z Rządem Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej (odnośnie jej części reparacji) całkowicie przerywa z dniem 1 stycznia 1954 r. pobieranie od Niemieckiej Republiki Demokratycznej reparacji”. Jasno z tego wynika, że ZSRS nie zrzekł się reparacji, a tylko wstrzymał ich pobieranie, i to wyłącznie wobec NRD. O „przerwaniu” pobierania reparacji od RFN mówi też umowa z lutego 1953 r. między RFN z państwami zachodnimi. Spłatę reparacji zawieszano do chwili przyjęcia traktatu pokojowego, czyli faktycznie do traktatu 2+4 (z 12 września 1990 r.), gdy nastąpiło zjednoczenie Niemiec. Dopiero wtedy pojawił się podmiot zdolny do zawarcia ostatecznego traktatu pokojowego. W związku ze zjednoczeniem w Niemczech uznano, że wszelkie roszczenia reparacyjne powinny zostać zamknięte podczas negocjacji traktatu 2+4, zastępującego „ostateczny traktat pokojowy” i zamykającego rozliczenia związane z II wojną światową. Problemem Niemiec jest to, że z prawnego punktu widzenia traktat 2+4 wiąże jedynie jego strony, a Polska stroną nie jest. Jeśliby traktat 2+4 miałby być skuteczny także wobec Polski, musiałaby być zrealizowana procedura przewidziana przez prawo międzynarodowe, aby umową związać państwa trzecie. Tak się nie stało.

Zarówno traktat 2+4, jak i polsko-niemiecki traktat o potwierdzeniu granicy (z 14 listopada 1990 r.) oraz traktat o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy (z 17 czerwca 1991 r.) nie zawierają rezygnacji Polski z reparacji od Niemiec.

Polska nie była stroną traktatu 2+4, więc w kwestii zrzeczenia się reparacji mogłaby zostać związania jego postanowieniami poprzez formułę pactum in onus tertii (umowa na niekorzyść trzeciego). Zgodnie z prawem międzynarodowym, trzeba to zrobić wyraźnie i na piśmie, a do niczego takiego nie doszło. Oznacza to, że traktat 2+4 nie zobowiązuje Polski do zamknięcia sprawy reparacji, czyli pozostawia ją otwartą. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę ówczesny kanclerz Niemiec Helmut Kohl, który przekonał strony traktatu 2+4, by o sprawach reparacji nie wspominać i nie wywoływać wilka z lasu. Kohl doprowadził do przyjęcia politycznego konsensusu w sprawie reparacji, ale to nie ma żadnego wpływu na kwestie prawne. Obecny stan prawny stwarza Polsce pełne możliwości stawiania roszczeń reparacyjnych. Zaprzeczanie temu wynika albo z reprezentowania obcych interesów, albo ze złej woli, albo ze zwykłej ignorancji.











niedziela, 28 września 2025

Dlaczego naziści pozostali bezkarni



Wynika z tego, że od początku mówiono im ( niemcom-mordercom), że nie poniosą żadnych konsekwencji, a cała wina zostanie przypisana Hitlerowi i ewentualnie najwyższym oficjelom, już na początku ustalono wersję, jaką wszyscy mordercy mieli przyjąć na obronie. Niemcy mordowali Polaków z taką zaciętością, bo wiedzieli, że się wywiną od kary, bo popioły nie będą świadczyć w sądzie...

Czyli kary się spodziewali, liczyli się z przegraną?


I ja o tym słyszę pierwszy raz w życiu - jest rok 2025 - oto jak działają nasze instytucje nauki i kultury - nie działają jak należy.

Pułkownik Sienkiewicz w 2016 roku:

"Państwo polskie istnieje teoretycznie. Praktycznie nie istnieje, dlatego że działa poszczególnymi swoimi fragmentami, nie rozumiejąc, że państwo jest całością. Tam, gdzie państwo działa jako całość, ma zdumiewającą skuteczność. Tylko jakoś nikt nie chce korzystać z tej…"

- Bartłomiej Sienkiewicz, Minister Spraw Wewnętrznych




Teraz jeszcze - dlaczego w 1939 roku staliśmy odwróceni plecami do Niemiec... ?






przedruk

w oryginalnym tekście - czynne hiperzłączki do haseł


tysol.pl

Niemieckie państwo, chroniąc zbrodniarzy, przerzuciło winę na następne pokolenia Niemców


01.09.2025 21:27


Dzieje sądowego potraktowania nazistowskich zbrodni przez Republikę Federalną Niemiec dowodzą, że przez długie dekady istniał precyzyjny system „ochrony” przestępców.


Bezkarni ludobójcy

Przykładem jego funkcjonowania była sprawa generała Waffen-SS Ericha von dem Bacha-Zelewskiego. Był on odpowiedzialny za rozstrzelanie 35 tys. Żydów w Rydze, za masakry w Mińsku i Mohylewie, za mordy na ludności cywilnej w Warszawie podczas Powstania Warszawskiego. Został jednak postawiony przed sądem i skazany dopiero w latach 60. I to wcale nie za te zbrodnie, lecz za udział w „Nocy Długich Noży” i zamordowanie sześciu niemieckich komunistów. Zbrodnie ludobójcze popełnione przez niego jako prominentnego dowódcę SS nigdy nie zostały osądzone.

Jego podwładnym był Heinz Reinefarth. Podlegli mu żołnierze w ciągu zaledwie kilku dni zamordowali około 50 tys. mieszkańców Warszawy (Rzeź Woli). Reinefarth nie tylko nigdy nie został ukarany ani nie stanął przed sądem, ale został wybrany burmistrzem Westerlandu na wyspie Sylt, następnie członkiem parlamentu kraju związkowego Szlezwik-Holsztyn.

SS-Oberscharführer Alfred Ittner w obozie śmierci w Sobiborze zaczął jako księgowy, później odbierał od prowadzonych na śmierć Żydów kosztowności. Następnie nadzorował więźniów wyrywających zmarłym złote zęby i transportujących zwłoki do masowych grobów. Według świadków brał udział w rozstrzeliwaniu Żydów, którzy byli zbyt wycieńczeni, by dojść do komór gazowych.

Niemiecki sąd początkowo umorzył postępowanie przeciwko niemu, a po apelacji prokuratury skazał go jedynie na 4 lata więzienia. Co szokujące, Ittner został skazany za "udział w zamordowaniu około 68 tys. Żydów". Wyrok oznaczał, że kara za "udział " w zamordowaniu jednego człowieka to około 30 minut.


Mordercy, których prawo nie chciało uznać za morderców

Inny morderca, SS-Scharführer Erich Fuchs, został uznany winnym za „uczestnictwo w zamordowaniu co najmniej 79 tys. Żydów” i skazany na „4 lata więzienia”. Podczas procesu zeznawał:


Ustawiliśmy silnik na betonowym cokole i przymocowaliśmy rurę do wylotu spalin. Następnie wypróbowaliśmy silnik. Na początku nie działał. Naprawiłem zapłon oraz zawór i nagle silnik odpalił. Chemik, którego znałem już z Bełżca, wszedł do komory gazowej z miernikiem, aby zmierzyć stężenie gazu. Po tym przeprowadzono próbne gazowanie. Pamiętam, że w komorze gazowej zagazowano od trzydziestu do czterdziestu kobiet. Żydówki musiały się rozebrać na polanie w lesie w pobliżu. Zostały zapędzone do komory gazowej przez wspomnianych esesmanów i ukraińskich ochotników. Kiedy kobiety zostały zamknięte w komorze gazowej, zająłem się silnikiem razem z Bauerem. Silnik natychmiast zaczął pracować. Obaj stanęliśmy obok silnika i ustawiliśmy przełącznik na pozycję „wypuścić spaliny”, tak aby gazy zostały skierowane do komory. Za namową chemika zwiększyłem obroty silnika, co oznaczało, że nie trzeba było dodawać gazu później. Po około dziesięciu minutach trzydzieści do czterdziestu kobiet nie żyło.

Czy uruchomienie silnika i świadome skierowanie gazu – zabijającego ludzi – do komory gazowej ze świadomością, że kobiety umrą, jest jedynie „uczestnictwem w morderstwie”, a nie po prostu morderstwem? Jak widać, dla niemieckiego sądu nie było to morderstwem. Niemiecki wymiar sprawiedliwości – w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych – stosował zasadę, według której każdy funkcjonariusz wykonujący polecenia przełożonych był zaledwie uczestnikiem morderstwa, ale nigdy nie był sprawcą. Nawet jeśli czynność, którą wykonywał, przesądzała bezpośrednio o śmierci ofiary. Dlatego wszyscy oskarżeni o wykonywanie czynności prowadzących do śmierci milionów niewinnych ludzi byli uniewinniani lub otrzymywali rażąco niskie wyroki. Skazywani byli tylko ci, którzy przekraczali wymagania swoich przełożonych i mordowali z własnej inicjatywy.


99% nierozliczonych zbrodniarzy

Państwo niemieckie uzyskało prawo do rozliczania wojennej swoich obywateli dopiero w roku 1949, wraz z powstaniem Federalnej Republiki Niemiec. Stworzyło to możliwości przebiegłych manipulacji prawem, by ochronić przestępców nazistowskich przed odpowiedzialnością.


Mary Fulbrook, profesor historii Niemiec, podaje, że spośród prawie miliona zamieszanych w masowe ludobójstwo, 99% nigdy nie zostało pociągniętych do odpowiedzialności.

W latach 1946–2005 skazano zaledwie 6656 osób. Jednak wiele z nich nigdy nie trafiło do celi więziennej, ponieważ czas oczekiwania na wyrok został wliczony do czasu odsiadki. Tysiące skazanych zostały zwolnione przed terminem z powodu rzekomego złego stanu zdrowia.

Procesy norymberskie, w których skazywano na śmierć i długoletnie więzienie, toczyły się przed trybunałem międzynarodowym. Osądzono jedynie najważniejszych funkcjonariuszy III Rzeszy. Procesy te nie miały jednak nic wspólnego z niemieckimi sądami. Dopiero po ich zakończeniu sprawę rozliczenia przejęło państwo niemieckie.


Kodeks z XIX wieku zapewniał bezkarność

Ministerstwo Sprawiedliwości nowo powstałej Republiki Federalnej Niemiec odrzuciło wtedy kryteria użyte w procesach norymberskich, decydując się na stosowanie wyłącznie kodeksu karnego z 1871 roku. Zgodnie z tym kodeksem oskarżyciele musieli udowodnić ponad wszelką wątpliwość, że osoba postawiona przed sądem działała z własnej inicjatywy (a nie na polecenie zwierzchników) i była świadoma bezprawności swojego czynu. Bez tego nikt nie mógł zostać skazany za morderstwo.


Gdy więc tysiące niewinnych ludzi zostały zamordowane z woli Hitlera i rozkazu Himmlera, funkcjonariusze państwowi – od urzędnika stemplującego papiery do esesmana wrzucającego cyklon B do komory gazowej – mogli skutecznie bronić się argumentem, że po prostu wykonywali swoją pracę i polecenia przełożonych.

Paradoksalnie, im bardziej oskarżony przyznawał się do wiary w idee nazizmu, tym mniejsze było prawdopodobieństwo, że zostanie uznany za winnego zbrodni, ponieważ mógł argumentować, że ślepo wierzył w słuszności stawianych mu celów.

Oznaczało to, że ani oficer SS, który zapędzał ludzi do komór gazowych, ani funkcjonariusz, który kierował tam gaz, nie mogli zostać skazani za morderstwo. Dopiero gdy któryś z nich wybrał pojedynczą ofiarę spośród czekających przed komorą gazową i strzelił jej w głowę – z własnej woli – mógł zostać skazany. Jednak wydanie wyroku wymagało stawienia się w sądzie świadków zbrodni. Ci świadkowie w większości zostali uduszeni w komorach gazowych. Z kolei jego koledzy z SS starannie ukrywali, że w ogóle tam byli. Skazanie mordercy stawało się więc najczęściej niemożliwe.


Logika prawna polegała na tym, aby nie karać tych, którzy wykonują jedynie polecenia przełożonych, mimo że to przecież ich ręce mordują. Takie podejście gwarantowało bezkarność lub bardzo łagodne wyroki.

Według niemieckiego prawa za mordowanie niewinnych ludzi odpowiedzialni byli Hitler, Himmler, Goering i Heydrich. Przyjęcie takiej perspektywy pozwalało niemieckim sądom na ochronę nazistów przed rzeczywistym rozliczeniem popełnionych przestępstw. Niemieccy prawnicy postępowali zgodnie z niemieckim prawem. Nie mieli sobie nic do zarzucenia. Potwierdził to wyrok Federalnego Trybunału Sprawiedliwości z 1969 roku. Orzekał on, że aby skazać, trzeba każdemu oskarżonemu udowodnić popełnienie konkretnego przestępstwa. Potwierdzonego zeznaniami świadków. Popioły milionów ofiar to nie był żaden dowód dla niemieckich sądów.


Fałszywy argument "zagrożenia"

Drugą zasadą, której przestrzegały sądy niemieckie, było założenie, że funkcjonariusze działali w sytuacji zagrożenia życia. Innymi słowy uznanie, że gdyby wymigiwali się od wypełniania swoich obowiązków, które polegały na uczestniczeniu w zbrodni, mogliby zostać za to ukarani. W dodatku to zagrożenie nie musiało być prawdziwe, wystarczyło, żeby oskarżeni twierdzili, że uważali je za realne. Jak fałszywe było to podejście świadczą dwa fakty. Pierwszym jest brak dowodów na karanie funkcjonariuszy, którzy prosili o przeniesienie z obozów śmierci do innej służby. Wręcz przeciwnie: gdy funkcjonariusz obozu w Sobiborze, SS-Unterscharführer Johann Klier wystąpił o zwolnienie, to został przeniesiony bez żadnych szykan. Po drugie, esesmani nie byli w Sobiborze dlatego, że ich zastraszono. W większości przypadków wypróbowani ich wcześniej jako gorliwych morderców chorych psychicznie Niemców w akcji pod kryptonimem Aktion T4. Wielu zgłosiło się do niej ochotniczo.
Proces morderców z obozów śmierci

20 lat po wojnie ruszył proces funkcjonariuszy obozu w Sobiborze. Przed sądem stanęło 12 ludzi, których działania doprowadziły do potwornej śmierci w komorach gazowych 250 tys. mężczyzn, kobiet i dzieci. Śmierci, która odbywała się w długotrwałej agonii, szczególnie wtedy, gdy psuł się silnik wytwarzający zabójcze spaliny. Wówczas skazańcy czekali w cierpieniu na śmierć czasem nawet do 3 godzin.

Popatrzmy na ostateczny werdykt niemieckiego sądu: pięciu uniewinniono, pięciu otrzymało bardzo krótkie wyroki więzienia, jeden popełnił samobójstwo w trakcie procesu. Tylko oskarżony Karl Frenzel, któremu udowodniono "własnoręczne" zamordowanie konkretnych więźniów, został skazany na dożywocie. Trzeba koniecznie zaznaczyć, że odsiedział zaledwie 16 lat. Ostatnie 14 lat życia przeżył jako człowiek wolny i zmarł w domu spokojnej starości.

Kapitan SS Karl Streibel, komendant obozu szkoleniowego w Trawnikach, który zorganizował egzekucję 6 tys. Żydów w ciągu jednego dnia w ramach „Akcji Erntefest”, został uniewinniony w 1970 roku przez sąd w Hamburgu. Inny przestępca, Kurt Franz, słynny „Lalka”, sadystyczny i osławiony morderca z Treblinki, został „formalnie” skazany, ponieważ udowodniono mu "osobiste" zamordowanie wielu więźniów, ale ostatecznie został zwolniony „z powodu złego stanu zdrowia”. To właśnie była charakterystyczna praktyka niemieckich sądów. Gdy istniały rzeczywiste dowody i uniewinnienie było niemożliwe, wtedy sądy zwalniały skazanych pod pretekstem choroby lub podeszłego wieku.


Proces Demianiuka. Inne traktowanie, bo to nie Niemiec

Historycznie przełomowym momentem był dopiero proces, który odbył się w latach 2009–2011. Oskarżonym był strażnik z obozu w Sobiborze, „słynny” Iwan Demianiuk. Został skazany – za „współudział” w 28 tysiącach morderstw – na pięć lat więzienia. Zmarł podczas apelacji od wyroku.

Chociaż zastosowano ten sam kodeks, co we wszystkich podobnych sprawach, tym razem podejście sądu było zupełnie inne. Postanowiono uznać oskarżonego za winnego, mimo że nie udowodniono mu zabójstwa żadnych konkretnych osób. Po raz pierwszy do skazania wystarczyło pełnienie funkcji w obozie. Sąd stwierdził, że jedynym celem obozu było mordowanie Żydów. Wszyscy zatrudnieni o tym wiedzieli, czyli Demianiuk świadomie przyczynił się do śmierci zamordowanych. Dowodem winy była tylko legitymacja, potwierdzająca szkolenie Demianiuka w obozie SS, przydział do pracy w Sobiborze i dwa zdjęcia. Takie potraktowanie Demianiuka było zaskoczeniem właśnie dlatego, że nikt – nawet wyższy rangą oficer – nigdy wcześniej nie był tak osądzony.

Jakie były powody? Czyżby wreszcie zrozumiano, czym był mechanizm ludobójstwa? Nie. Prawdziwe powody były całkowicie cyniczne.

Po pierwsze, Demianiuk nie był Niemcem, lecz Ukraińcem. Był pierwszym „obcym”, który został osądzony za niemieckie zbrodnie. Po drugie, ten „precedens” nie zagrażał już obywatelom niemieckim, ponieważ niemieccy funkcjonariusze obozowi dawno zostali uniewinnieni lub zmarli. Po trzecie, sprawa Demianiuka była znana na całym świecie, więc niemieckie sądownictwo chciało wykorzystać ten rozgłos i zakończyć erę rozliczeń głośnym wyrokiem całkowicie odmiennym od poprzednich.


Innymi słowy, chcieli zakończyć sprawę w fałszywym tonie. W ten sposób skazanie Demianiuka mogłoby stać się niemiecką definicją „sprawiedliwości”, całkowicie fikcyjnym wykazaniem, że – wbrew całej historii powojennych rozstrzygnięć – w Niemczech współudział w zbrodniach nazistowskich jest ścigany, udowadniany i karany.


Propagandowe procesy stulatków

To właśnie fałszywy i propagandowy ton tak wyraźnie odbił się echem w kilku wyrokach ogłoszonych w ostatnich latach w Niemczech. Skazano w nich kilkoro prawie stuletnich starców, którzy nikogo nie zamordowali, ale byli drobnymi elementami machiny śmierci.

Masowi zbrodniarze ludobójcy, tacy jak Wilhelm Koppe – współzałożyciel obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem, gdzie zamordowano ponad 200 000 osób, odpowiedzialny za zamordowanie setek tysięcy Polaków i Żydów – nigdy nie zostali osądzeni. Natomiast Irmgard Furchner, która w latach 1943-1945 pracowała jako sekretarka w obozie koncentracyjnym Stutthof, została osądzona i skazana w wieku 97 lat. Ten kontrast ilustruje zmiany, jakie zaszły w „rozliczaniu”.

Problem nie polega na tym, że sąd skazał Furchner, ale na tym, że wyrok ten najwyraźniej miał wypaczyć prawdę o całej powojennej postawie niemieckiego wymiaru sprawiedliwości wobec zbrodni III Rzeszy. Skazując po roku 2020 kilkoro starców, niemieckie sądy chciały przekonać opinię publiczną, że odwołują się do najwyższych standardów etycznych. Miało to na celu umniejszenie – wręcz całkowite unieważnienie – faktu, że przez ponad 60 lat niemieckie sądownictwo robiło dokładnie odwrotnie.


Zamiast wymierzyć należną sprawiedliwość złoczyńcom, chronili niemieckich sprawców ludobójstwa, zbrodni wojennych i zbrodni przeciwko ludzkości.


Wina przeszła na następne pokolenia

Po wojnie podejmowano niezliczone próby uzasadnienia niemieckiej akceptacji nazizmu. Wszystkiemu miał winien być Hitler, który zahipnotyzował Niemców, realia ekonomiczne, które „przemawiały głośniej” niż moralność, wizja "wielkich Niemiec", która uwiodła naród. Systemowa ochrona nazistowskich zbrodniarzy po roku 1945 przeczyła tym wszystkim usprawiedliwieniom. Państwo niemieckie nadal wykazywało lojalność wobec nazizmu, a zjawisko ochrony przestępców wojennych i sprawców ludobójstwa poprzez system sądowniczy nie spotkało się w Niemczech z żadnym znaczącym protestem. Społeczeństwo to powszechnie akceptowało.

Celowe zaniechanie wzięcia odpowiedzialności za niemieckie zbrodnie – prawdopodobnie największe zbrodnie w dziejach – przerzuciło tę winę na kolejne pokolenia Niemców, które swoją biernością wyraziły na nią zgodę.



Paweł Jędrzejewski


-----------


O braku denazyfikacji Niemiec pisałem min. w opracowaniu Werwolf w 2011 roku.




Niemcy dokonali amnestii zbrodniarzy przy pomocy przepisów kodeksu drogowego

28.09.2025 15:45

Niechcący przejechałeś człowieka na czerwonym świetle? Chcący „likwidowałeś” krakowskie getto? Bez obaw! Dzięki przepisom kodeksu drogowego obaj możecie spać spokojnie.


Wbrew dosyć powszechnemu przekonaniu, Niemcy po wojnie nie dokonały głębokiej denazyfikacji
Przeciwnie, przy pomocy jawnych i tajnych mechanizmów przywracały nazistowskich zbrodniarzy do przestrzeni publicznej
Jednym z mechanizmów, ujawnianym na naszych łamach przez chcącego zachować anonimowość dyplomatę od lat mieszkającego w Niemczech, były mechanizmy ukryte w... kodeksie drogowym


Renazyfikacja Niemiec

Niemożliwe? Możliwe, bo tak właśnie stało się pod koniec lat sześćdziesiątych w Republice Federalnej Niemiec.

Po wprowadzeniu kilku ustaw amnestyjnych na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych, z których skorzystali również nazistowscy sprawcy, nastąpiła lawinowa de facto renazyfikacja aparatu państwa, a wielu wcześniejszych aktywnych nazistów objęło wysokie stanowiska w ministerstwach czy instytucjach (patrz tekst: Tak Niemcy chroniły zbrodniarzy wojennych).


Adenauer mówił to otwarcie

Konrad Adenauer nie robił z tych planów tajemnicy. Już w exposé swojego rządu 20 września 1949 r. mówił

- Zasadniczo i zdecydowanie opieramy się na grupie zawodowych urzędników. Denazyfikacja wyrządziła wiele nieszczęścia i wiele szkody.


Nadmienił wprawdzie o potrzebie surowego ukarania „osób rzeczywiście winnych zbrodni”, ale dodał, że „poza tym nie powinniśmy już rozróżniać dwóch klas ludzi: tych politycznie bez zarzutu i tych politycznie obciążonych. To rozróżnienie musi zniknąć jak najszybciej”. I w znacznej mierze zniknęło.

Jednym z drastyczniejszych przykładów normalizacji wojennej przeszłości mogą być „świadczenia społeczne” dla SS-mannów.

 „Postfaszystowskie lobby wymusiło w RFN to, że oficerowie SS otrzymywali i otrzymują wyraźnie wyższe uposażenie emerytalne niż ich równi rangą oficerowie Wehrmachtu”. Popełnione przez nich zbrodnie nie miały i nadal nie mają tu znaczenia, a im wyższy stopień oficerski SS-manna - tym wyższa emerytura.


"Rozliczenia"

Wróćmy jednak do kwestii rozliczenia „osób rzeczywiście winnych zbrodni”, czy raczej niemal całkowitego braku ich rozliczenia. Ich bezkarność budziła coraz większy sprzeciw w niemieckiej i międzynarodowej debacie publicznej, w Niemczech powołano instytucje, których zadaniem było ściganie zbrodni hitlerowskich.


Niektórzy uważali, że coś trzeba z tym fantem zrobić.
Przedawnienie

Po fali licznych debat i skandali, jakie przetoczyły się przez Niemcy po Procesach Oświęcimskich, w połowie lat sześćdziesiątych wróciła też kwestia przedawnienia zbrodni. Wiele osób, w tym Gustav Heinemann, późniejszy prezydent Niemiec, zdecydowanie popierało konsekwentne karanie zbrodniarzy, byli też politycy, którzy opowiadali się za całkowitym zniesieniem okresu przedawnienia (SPD). Nie należał do nich Thomas Dehler, wcześniej minister sprawiedliwości. Za sprawą jego „polityki personalnej” w 1953 roku 73% kadry kierowniczej resortu należało wcześniej do NSDAP, a 33% do Sturmabteilung (SA – paramilitarnych bojówek Hitlera). Teraz, jako wiceszef Bundestagu, argumentował:

„Jedyne, co nam pozostało, to zademonstrować naszą zdecydowaną wolę poszanowania prawa. (…) Ten fundament państwa prawa przekreśla definitywnie jakiekolwiek próby wydłużania czasu przedawnienia zbrodni w okresie narodowego socjalizmu”.


Wydłużeniu tego czasu zdecydowanie sprzeciwiło się też ministerstwo sprawiedliwości z ministrem federalnym na czele. Był nim wówczas Ewald Bucher, od 1937 r. członek NSDAP, odznaczony w latach trzydziestych złotą odznaką Hitlerjugend.

Koniec końców zgodzono się na wydłużenie okresu przedawnienia do 1969 r., ale niektórym i tego było mało. Toczyły się już bowiem liczne postępowania i procesy, a wielu wcześniejszych nazistów obawiało się, że ich bezkarność się skończy.


Amnestia

Było to bardzo niepokojące dla tego środowiska:


„W Bonn utworzył się mały krąg wybitnych ekspertów, którzy postawili sobie zadanie znalezienia prawnej możliwości objęcia amnestią zbrodniarzy wojennych w sposób niewidoczny dla opinii publicznej”.
Eduard Dreher

Dziś nie ulega już praktycznie wątpliwości, że mózgiem całej operacji był Eduard Dreher, naczelny karnista i reformator prawa RFN, szef departamentu prawa karnego Federalnego Ministerstwa Sprawiedliwości, w czasie wojny cechujący się wyjątkowym okrucieństwem naczelny prokurator sądu specjalnego w Innsbrucku. Nie tylko skazywał mężczyzn za kontakty homoseksualne na wieloletnie wyroki więzienia, ale miał też na sumieniu liczne wyroki śmierci, w tym w sprawach tak błahych jak kradzież roweru i fakt, że ktoś miał przy sobie trochę boczku. Dosłownie kilka miesięcy wcześniej zaczęło się przeciwko niemu toczyć postępowanie w sprawie dwóch wyroków śmierci.

Jak wszystko na to wskazuje, towarzystwo pod wodzą Drehera „wypracowało” niebywały kruczek prawny, w niemieckiej debacie publicznej nazwany „wpadką z przedawnieniem”.


Kodeks ruchu drogowego

Najprościej mówiąc: w maju 1968 r. Bundestag uchwalił ustawę wprowadzającą do ustawy o wykroczeniach (EGOWIG). W jej przepisach dokonano pewnych korekt dot. kodeksu drogowego – chodziło o „łagodniejsze potraktowanie sprawców śmiertelnych wypadków drogowych”. Jednocześnie wprowadzono istotną zmianę w kodeksie karnym [Ten i poniższy fragment wraz z cytatami opiera się na raporcie niemieckiej komisji naukowej – Manfred Görtemaker, Christoph Safferling, Die Akte Rosenburg. Das Bundesjustizministerium der Justiz und die NS-Zeit, str. 399-420]

W rezultacie tych zmian najwyższy wymiar kary złagodzono z jednej strony do lat 15, a z drugiej skrócono okres przedawnienia. Wprowadzono też regulacje, zgodnie z którymi dużą grupę zbrodniarzy wojennych kwalifikować odtąd należało jedynie jako „uczestników” (pomocników) popełnianych przestępstw. Zmiana zaś w kodeksie karnym de facto zdejmowała z „uczestników odpowiedzialność”, stanowiąc, że „jeśli brakuje u nich szczególnych cech osobowych, relacji i okoliczności (szczególne znamiona podmiotowe), które uzasadniają karalność sprawcy, karę należy złagodzić zgodnie z przepisami o usiłowaniu”.

Efektem tych skomplikowanych zmian była de facto amnestia do 1960 roku wstecz nie tylko „morderców zza biurka”, ale i innych zbrodniarzy, którzy mogli powołać się na to, że „tylko wypełniali rozkazy” – sami nie mieli bowiem… takich cech charakteru, by działać z niskich pobudek, i nic nie łączyło ich z ofiarami. W kwalifikacji zbrodni kluczowa stała się bowiem kwestia bezpośredniego związku ofiary ze sprawcą.
"Nikt nic nie zauważył"

Zmiany te, przed wprowadzeniem, były poddane skomplikowanej procedurze legislacyjnej, przeszły między innymi przez wiele komórek licznych ministerstw, przez urząd kanclerski, Trybunał Sprawiedliwości, Bundestag, Bundesrat, nie mówiąc już o licznych konsultacjach z ekspertami. Nikt nic nie zauważył…

Gdy zorientowano się, jakie będą skutki nowych przepisów, ostatnią nadzieją ludzi dobrej woli na korektę takiej interpretacji przepisów, która byłaby faktycznie korzystna dla zbrodniarzy wojennych, pozostawało rozstrzygnięcie Federalnego Trybunału Sprawiedliwości (BGH). Wszyscy więc czekali z zapartym tchem na jego orzeczenie w głośnej sprawie Hermanna Heinricha, który jako pierwszy zbrodniarz domagał się uniewinnienia na podstawie nowych przepisów.


Precedens

Hermann Heinrich, były gestapowiec i scharführer SS, w 1942 r. w Referacie ds. Żydów w Krakowie odpowiadał za ich selekcję. Zarzucano mu „współudział w mordzie” blisko czterdziestu tysięcy ludzi. Prokuratura uważała go za sprawcę, ale sąd zdecydował inaczej i 19 marca 1968 r. Heinrich został skazany na sześć lat więzienia jedynie za pomocnictwo w masowych zbrodniach. Najwyraźniej już wtedy uznano, że Heinricha z tymi Żydami nic nie łączyło, nie miał z nimi „osobistej relacji” i „tylko wykonywał rozkazy”. Był pomocnikiem…

Miał jednak nie odsiedzieć nawet tej rażąco niskiej kary.

Heinrich odwołał się od wyroku do Federalnego Trybunału sprawiedliwości. W składzie orzekającym trzech z pięciu sędziów miało nazistowską przeszłość [Ten i poniższy fragment wraz z cytatami opiera się na raporcie niemieckiej komisji naukowej – Manfred Görtemaker, Christoph Safferling, Die Akte Rosenburg. Das Bundesjustizministerium der Justiz und die NS-Zeit, str. 399-420]: Karl Siemer był scharführerem SA i od 1939 r., przez lata, sędzią sądu w Kilonii, Rudolf Schmitt już w 1933 r. wstąpił do NSDAP i SA przy marynarce Rzeszy, w czasach nazistowskich zaś był sędzią w Berlinie, a Rudolf Börker, sędzia sprawozdawca, z ogromnym wpływem na przebieg sprawy, w latach 1933-1934 był blockleiterem SA, a od 1936 r. sędzią w Magdeburgu. W latach 1942-1945 działał jako sędzia sądu wojskowego w Rydze, Atenach i na Krecie, prowadził też egzekucje. To on nie dopuścił do tego, by proces toczył się przed pełnym składem Trybunału. Czwarty sędzia, Werner Sarsted, ten „nieobciążony”, „rozpoczął swoją karierę prawniczą 1 maja 1939 roku jako sędzia sądu w Lüneburgu i bardzo szybko awansował. Po wojnie stał się jednym z najbardziej wpływowych sędziów niemieckich. O przeszłości piątego nic nie wiadomo.
Trybunał niesprawiedliwości

Trybunał Sprawiedliwości czy też w tym przypadku raczej… niesprawiedliwości przychylił się do oceny sędziego sprawozdawcy Börkera, że: „postępowanie należy zawiesić”. Ponieważ na podstawie nowych przepisów zbrodnia pomocnictwa jest dawno przedawniona…

Hermann Heinrich wyszedł na wolność, a za nim cała rzesza morderców zza biurka i sprawców, którzy „tylko wykonywali rozkazy”. W Niemczech „wpadkę z przedawnieniem” określa się mianem zimnej amnestii. Dopiero dziesięć lat później, w 1979 roku, w Republice Federalnej Niemiec zniesiono termin przedawnienia dla szeroko pojętych zbrodni wojennych. Nie miało to jednak znaczenia dla sprawców uniewinnionych wcześniej, ponieważ nikogo nie wolno sądzić dwa razy w tej samej sprawie.


Najczęściej zadawane pytania - FAQ

Czym była denazyfikacja? Denazyfikacja to proces prowadzony po II wojnie światowej, mający na celu usunięcie z życia publicznego osób związanych z reżimem hitlerowskim i rozliczenie zbrodni nazistowskich.
Jakie ustawy amnestyjne uchwalono w RFN? W latach 1949–1954 w Niemczech Zachodnich przyjęto przepisy, które umożliwiały częściowe przedawnienie kar i powrót do życia publicznego wielu byłych członków NSDAP oraz innych organizacji nazistowskich.
Dlaczego ustawy amnestyjne budzą kontrowersje? Krytycy twierdzą, że przepisy te pozwoliły wielu osobom związanym z reżimem nazistowskim uniknąć odpowiedzialności i objąć stanowiska w administracji, wymiarze sprawiedliwości czy gospodarce.
Jakie było stanowisko Konrada Adenauera? Kanclerz RFN Konrad Adenauer opowiadał się za integracją byłych nazistów ze społeczeństwem, argumentując to potrzebą odbudowy państwa i stabilizacji politycznej.
Jak historycy oceniają skutki amnestii? Część badaczy uważa, że ułatwiły one odbudowę instytucji państwowych, inni wskazują jednak, że utrwaliły obecność byłych nazistów w życiu publicznym Niemiec Zachodnich.

Autor: Anonimowy Dyplomata
Źródło: tysol.pl
Data: 28.09.2025 15:45









Wygrajmy w końcu tę wojnę, wygrajmy wojnę z Niemcami.







Prawym Okiem: Symulakra 2

Prawym Okiem: Jesteśmy w stanie wojny (z Niemcami)

tysol.pl/a145871-niemieckie-panstwo-chroniac-zbrodniarzy-przerzucilo-wine-na-nastepne-pokolenia-niemcow
18

tysol.pl/a147078-niemcy-dokonali-amnestii-zbrodniarzy-przy-pomocy-przepisow-kodeksu-drogowego


środa, 23 lipca 2025

Koniec wojny 8 maja 1945


tekst nieskończony


Propaganda niemiecka nie ustaje.





przedruk 
tłumaczenie automatyczne z niemieckiego


Koniec wojny 8 maja 1945

8 maja 1945 roku: Jak Manfred Schirmacher przeżył ucieczkę i wydalenie po II wojnie światowej



Czas czytania: 4 minuty

80 lat temu, gdy zakończyła się II wojna światowa, alianci wyzwolili Niemcy spod dyktatury nazistowskiej. Miliony Niemców uciekły na zachód. Manfred Schirmacher miał wtedy siedem lat.


zdjęcie 
epd-bild/Michael Ruffert

Manfred Schirmacher przeżył II wojnę światową


Był wtedy dzieckiem, ale Manfred Schirmacher nie może pozbyć się wspomnień: "Do dziś pamiętam, jak za nami spadła bomba, a wóz z końmi i ludźmi zatonął w lodzie" – wspomina 88-latek. W tym czasie, w lutym 1945 r., miał siedem lat i uciekał pieszo wraz z rodziną przez zamarznięty zalew w pobliżu Królewca w Prusach Wschodnich. Kilka dni wcześniej opuścili swoją wioskę Postnicken.

Nacierająca armia radziecka odcięła szlaki lądowe i chłopiec, jego matka i dwunastoletni brat są w drodze, jak setki tysięcy innych, konno i wozem, pieszo, przewiezieni ciężarówkami, pociągami towarowymi, statkami przez Morze Bałtyckie na zachód. Wojna szaleje wszędzie: słychać strzelaninę, nisko lecące samoloty ścigają się nad trasami, ciągle spadają bomby.


Rodzinie udaje się zdobyć miejsce na statku wielorybniczym "Walter Rau". Jako dziecko, jak wspomina Schirmacher, "było to dla mnie wspaniałe przeżycie, gdy zobaczyłem wiele statków w konwoju". Ale po dobrym uczuciu szybko pojawia się strach. Statki zostają zaatakowane przez łódź podwodną, ale udaje im się uciec. Inne statki, takie jak "Wilhelm Gustloff", zostają trafione i toną; Giną tysiące uchodźców.


Koniec wojny i kapitulacja w 1945 r.

"Walter Rau" w końcu cumuje w Kopenhadze, która jest nadal okupowana przez niemiecki Wehrmacht aż do kapitulacji nazistowskich Niemiec 8 maja 1945 roku. "28 marca pozwolono nam zejść na ląd" – wspomina ściszonym głosem Schirmacher – "Dostałem dodatkowe jajko na twardo od Czerwonego Krzyża, ponieważ były to moje ósme urodziny".

Podobnie jak Schirmacher i jego rodzina, miliony ludzi wyruszyły w podróż 80 lat temu: uciekali z Prus Zachodnich i Wschodnich, Pomorza czy Śląska przed wojną rozpętaną przez narodowosocjalistyczne Niemcy. Członkowie Armii Czerwonej, wyzwoleni Polacy czy Czechosłowacy mszczą się także za czas okupacji i brutalną kampanię eksterminacyjną Hitlera. Wielu Niemców na Wschodzie umiera od bomb, głodu, zimna i chorób. Dochodzi do morderstw, strzelanin i gwałtów.

Istnieją różne dane dotyczące liczby ofiar wśród niemieckich uchodźców i przesiedleńców:

 "Zakładamy, że ponad 600 000 do miliona osób zmarło w wyniku ucieczki i wypędzenia" – mówi Gundula Bavendamm, dyrektor Centrum Dokumentacji Ucieczek, Wypędzeń i Pojednania w Berlinie. Ponad 1,5 miliona losów uważa się za niewyjaśnione, podczas gdy inne źródła często mówią o dwóch milionach ofiar.





Konferencja poczdamska 1945

Kilka miesięcy po zakończeniu wojny, w sierpniu 1945 r., alianci podjęli na konferencji poczdamskiej decyzję o "uporządkowanym przesiedleniu ludności niemieckiej" z Polski, Czechosłowacji i Węgier. W wyniku ucieczki i wysiedlenia ojczyznę traci łącznie ponad 14 milionów Niemców z ziem wschodnich i zamieszkałych przez Niemców regionów Sudetów, Rumunii czy Węgier. 12,5 mln z nich dociera na tereny na zachód od Odry jako uchodźcy i przesiedleńcy.

"Około dwie trzecie z nich przesiedleńców przybyło do zachodnich stref okupacyjnych", wyjaśnia Bavendamm. Jedna trzecia trafiła do strefy okupacyjnej ZSRR, a więc później do byłej NRD. Ale przyjęcie przez rodaków nie było bynajmniej przyjazne. "W 1945 roku ani na Wschodzie, ani na Zachodzie nie było »kultury gościnności«" — wyjaśnia historyk. Powojenne społeczeństwo walczyło o przetrwanie, miasta były niszczone. "I chociaż Niemcy przychodzili do Niemców, to jednak doświadczali obcości, na przykład z powodu różnych dialektów i obyczajów" – opisuje sytuację Bavendamm.

O ile jednak w NRD o wypędzonych nazywano "przesiedleńcami", a w dyktaturze trzeba było milczeć o cierpieniach i doświadczeniach, o tyle w Republice Federalnej Niemiec obowiązywały tzw. Landsmannschaften wypędzonych, a polityka zapewniała rekompensatę w postaci wyrównania ciężarów. "A przesiedleńcy, którzy musieli zaczynać od nowa, swoją pracowitością przyczynili się do ożywienia gospodarczego na Wschodzie i Zachodzie", mówi Bavendamm.

Manfred Schirmacher przez kolejne trzy lata przebywał w Danii w obozach, które po zakończeniu wojny zostały przejęte przez duński rząd. Dopiero w 1948 roku rodzina otrzymała pozwolenie na emigrację do Neustadt w Szlezwiku-Holsztynie, gdzie ojciec znalazł w międzyczasie pracę.

Kształcił się jako monter maszyn rolniczych, później został inżynierem i ostatecznie przez 40 lat pracował w firmie farmaceutycznej w Bergkamen. Jego żona Helga również w dzieciństwie uciekała z terenów dzisiejszej Polski: 
"W styczniu 1945 roku uciekłem z matką i trójką rodzeństwa z Nakel w Prusach Zachodnich" – mówi 87-latek. W jej umyśle wciąż pozostaje etap ucieczki. W Küstrin rodzina została zakwaterowana w schronie przeciwlotniczym, podczas gdy na zewnątrz wciąż toczyły się walki. Podczas zawieszenia broni dziewczyna widziała przez otwarte drzwi piwnicy, jak "płonący Rosjanin" staczał się po schodach, jak to opisuje. "Czasem do dziś śni mi się ten widok" – mówi.

Schirmacherowie byli zaangażowani w działalność regionalnych stowarzyszeń i kościoła protestanckiego – ona w pomocy kobiet, on w chórze kościelnym. Kilkakrotnie podróżowali do swojej starej ojczyzny. Jej dwaj synowie wzięli udział w ogólnopolskim konkursie "Historia Niemiec" w zakresie opisu dróg ucieczki. Organizowali też transporty z pomocą humanitarną do rodzinnych stron swoich rodziców na terenach dzisiejszej Polski i Rosji.


--------



Zwracam uwagę:


80 lat temu, gdy zakończyła się II wojna światowa, alianci wyzwolili Niemcy spod dyktatury nazistowskiej. Miliony Niemców uciekły na zachód.

Na samym początku bezczelne kłamstwo, które prawdopodobnie ma Czytelnika odpowiednio "ustawić" co do dalszych treści.

Ta "nazistowska dyktatura" została wybrana do władzy w sposób demokratyczny z olbrzymim poparciem Niemców, szczególnie na Pomorzu - ponad 55%.








Niemcy, nawet jeśli nie w pełni popierali narodowy socjalizm czy Hitlera, do końca w zdecydowanej większości popierali wojnę 

– mówi prof. Thomas Weber, niemiecki historyk wykładający na Uniwersytecie w Aberdeen.

„Było wielu Niemców, którzy uważali, że narodowy socjalizm jest trochę dziwaczny, ale Hitler jest wspaniały. Inni mówili nie jesteśmy całym sercem za narodowym socjalizmem, ani za Hitlerem, ale wciąż popieramy wojnę. Spośród tych trzech elementów poparcie dla wojny było najwyższe, szczególnie pod koniec II wojny światowej 

– mówi prof. Weber.

w Niemczech rządzi dziś tylko jedna narracja dotycząca II wojny światowej: powszechne zrzucenie winy na „nazistów” i odcięcie się od nich, jakby przedwojenni Niemcy byli innym narodem niż ci współcześni. 

Według sondażu przeprowadzonego tam przez pismo „Die Zeit” grubo ponad połowa (58 proc.) ankietowanych podpisuje się pod tezą, że „Niemcy nie ponoszą większej odpowiedzialności za narodowy socjalizm, za dyktaturę, za wojny i zbrodnie niż inne kraje”, natomiast zaledwie 3 proc. przyznaje się do tego, że ich własna rodzina należała do zwolenników nazizmu.

„Myślę, że jednym z problemów jest to, że Niemcy nigdy tak naprawdę nie zastanawiali się wystarczająco nad tym jak wojna wpłynęła na Polskę ani jak wpływa na dzisiejsze pokolenia Polaków. Cały czas padają słowa, że musimy wyciągnąć wnioski z przeszłości, musimy upewnić się, że to się nigdy nie powtórzy, i dlatego nigdy nie możemy występować przeciwko Rosji i tak dalej. Ale podobnego myślenia nie ma w stosunku do Polski czy Ukrainy” – podkreśla.



i dalej znowu odróżnia się Niemców od nazistów:

w Kopenhadze, która jest nadal okupowana przez niemiecki Wehrmacht aż do kapitulacji nazistowskich Niemiec 8 maja 1945 roku


miliony ludzi wyruszyły w podróż 80 lat temu: uciekali z Prus Zachodnich i Wschodnich, Pomorza czy Śląska przed wojną rozpętaną przez narodowosocjalistyczne Niemcy. Członkowie Armii Czerwonej, wyzwoleni Polacy czy Czechosłowacy mszczą się także za czas okupacji i brutalną kampanię eksterminacyjną Hitlera. Wielu Niemców na Wschodzie umiera od bomb, głodu, zimna i chorób. Dochodzi do morderstw, strzelanin i gwałtów.

dorabianie narodom okupowanym gemby mściciela, w domyśle - okrutnika, by zdystansować wielkość własnych zbrodni i znowu podkreślanie, że nie Niemcy to zrobiły, tylko "Hitler" i "narodowosocjalistyczne Niemcy"

O zbrodniach niemieckich krótko i nie na temat: "czas okupacji i brutalną kampanię eksterminacyjną Hitlera", za to o "mścicielach" w sposób rozbudowany z wyliczeniami po przecinku: "umiera od bomb, głodu, zimna i chorób. Dochodzi do morderstw, strzelanin i gwałtów"




 "W 1945 roku ani na Wschodzie, ani na Zachodzie nie było »kultury gościnności«" — wyjaśnia historyk. Powojenne społeczeństwo walczyło o przetrwanie, miasta były niszczone. "I chociaż Niemcy przychodzili do Niemców, to jednak doświadczali obcości, na przykład z powodu różnych dialektów i obyczajów" 


w Republice Federalnej Niemiec obowiązywały tzw. Landsmannschaften wypędzonych, a polityka zapewniała rekompensatę w postaci wyrównania ciężarów. "A przesiedleńcy, którzy musieli zaczynać od nowa, swoją pracowitością przyczynili się do ożywienia gospodarczego na Wschodzie i Zachodzie",

kolejna okazja, by zatrzeć fakt, że Niemcy wojnę wywołali na poczet łupów w Polsce i że nie "pracowitość", ale skradzione dobra, umorzenie długów, progospodarcza polityka, no i oczywiście - brak zadośćuczynienia w tym finansowego za swoje zbrodnie wobec Polski i nie tylko zdecydowały o finansowym dobrobycie powojennych Niemiec.


wikipedia dla Polaków:




Szefowa oddziału Instytutu Pileckiego w Berlinie wskazała w rozmowie z PAP, że z dokumentów niemieckiego ministerstwa finansów wynika, że Niemcy za dokonane przez nich zbrodnie i zniszczenia podczas II wojny światowej największe odszkodowania wypłaciły obywatelom niemieckim. 

"Za wszystkie zbrodnie i krzywdy II wojny światowej, Niemcy po wojnie najwięcej wypłaciły swoim obywatelom. Tak wynika z danych"

na mocy BEG, czyli federalnej ustawy o odszkodowaniach dla ofiar Trzeciej Rzeszy z roku 1953 wypłacono 48,5 mld euro, z czego 14 mld trafiło do ofiar-byłych obywateli niemieckich. "Pieniądze te zostały przyznane ofiarom niemieckim: niemieckim Żydom, osobom prześladowanym politycznie, ofiarom akcji T4 - czyli eutanazji na osobach chorych, czy prześladowanym homoseksualistom" - mówiła. "W sumie obywatele niemieccy otrzymali po wojnie 89 mld euro" - dodała.

Radziejowska wskazała, że wszystkie pozostałe ofiary niemieckich zbrodni i okupacji otrzymały 65 mld euro. "W tej kwocie znajdują się odszkodowania wypłacane m.in. na podstawie umowy dwustronnej z Izraelem, pieniądze dla ofiar pracy przymusowej i ofiar eksperymentów medycznych, odszkodowania na podstawie umów międzypaństwowych oraz wspomnianej ustawy z 1953 roku" - wyliczyła.



Łączna wartość strat szacowana w raporcie o stratach poniesionych przez Polskę w wyniku agresji i okupacji niemieckiej w czasie II wojny światowej 1939-1945, wynosi 6,22 bilionów złotych, czyli równowartość 1,53 biliona dolarów według kursu z dnia 31 grudnia 2021 r.



przy kursie euro 4,28 - 1,45 biliona euro czyli 1450 miliardów euro



Reparacje od Niemiec w miliardach euro - porównanie




Kwota podlega waloryzacji, więc w 2025 r. jest to ok. 7 bilionów złotych - ok. 1,64 bln euro - 1640 miliardów euro


Organizowali też transporty z pomocą humanitarną do rodzinnych stron swoich rodziców na terenach dzisiejszej Polski i Rosji.





























Istnieją różne dane dotyczące liczby ofiar wśród niemieckich uchodźców i przesiedleńców:

 "Zakładamy, że ponad 600 000 do miliona osób zmarło w wyniku ucieczki i wypędzenia" – mówi Gundula Bavendamm, dyrektor Centrum Dokumentacji Ucieczek, Wypędzeń i Pojednania w Berlinie. Ponad 1,5 miliona losów uważa się za niewyjaśnione, podczas gdy inne źródła często mówią o dwóch milionach ofiar.



milion osób? 
milion trupów leżało przy drogach zachodniej Polski?
Wg oficjalnych danych w ramach Zbrodni Pomorskiej Niemcy zamordowali ok. 40 tysięcy Polaków - 

Polacy jak byli mordowani, to 


Wg wikipedii dla Polaków w trakcie walk na terenie Polski zginęło ok. 600 000 żolnierzy radzieckich. 




wg niemieckiej wiki

W końcowej fazie II wojny światowej strażnicy SS realizując tzw. marsze śmierci więźniów obozów koncentracyjnych przyświecały im w dwóch celach: wycofywali dowody swoich zbrodni w obozach koncentracyjnych i obozach zagłady przed nacierającymi wojskami alianckimi, eliminując ofiary oraz starali się zachować przynajmniej część pracy więźniów dla innych obozów. 

Spośród 714 000 więźniów obozów koncentracyjnych zarejestrowanych w 1944 r., co najmniej jedna trzecia prawdopodobnie zginęła w wyniku tych zbrodni ostatniej fazy. 

Więźniowie, którzy nie nadawali się do wymarszu, byli często masowo rozstrzeliwani. Część obozu została podpalona przez SS przed wymarszem. Niektóre marsze śmierci kończyły się katastrofami, takimi jak zatopienie Cap Arcona, lub masakrą, jak w Isenschnibber Feldscheune w Gardelegen lub w Palmnicken.

Niemcy z Ziem Wschodnich (1945)
Po zakończeniu wojny w 1945 r. rozpoczęło się wysiedlenie ponad 15 milionów Niemców ze wschodu (Prusy Wschodnie, Śląsk, Pomorze, Neumark) i południowego wschodu (Sudety, Dunaj, Szwabia, Besarabia). W licznych marszach śmierci Niemcy byli wypędzani ze swoich rodzinnych miast. 

Najbardziej znany jest marsz śmierci w Brnie, w którym wzięło udział 27 000 uczestników i 5 200 zabitych, a także marsz śmierci ludu Komotau (Sudety) do Saksonii.


czyli 30%
więźniów zmarło lub zostało zabitych po drodze, no tak, tylko że ci ludzie byli wycieńczeni głodem, chłodem i ciężką pracą, rozumiem, że uciekający Niemcy byli odżywieni, ciepło ubrani i w pełni sił - i 2 miliony z nich umarło?

To daje od 10-13 % z 15 milionów.

konno i wozem, pieszo, przewiezieni ciężarówkami, pociągami towarowymi, statkami przez Morze Bałtyckie na zachód.


Najbardziej znany jest marsz śmierci w Brnie, w którym wzięło udział 27 000 uczestników i 5 200 zabitych

To daje 20% ofiar - a wymarsz zaczął się 31 maja! Nie w styczniu przy minus 20 stopni Celsjusza.

Nie wierzę w to. To jest niemożliwe, jeśli ludzie zdrowi i w pełni sił umierali tak szybko, to ludzie wycieńczeni wygłodzeni powinni paść trupem wszyscy na drugi dzień - a oni szli 11 dni.




Stutthof:

25 stycznia 1945 r. we wczesnych godzinach poranych teren obozu koncentracyjnego Stutthof opuściły kolumny więźniów. Łącznie blisko 33 000 osób (11 000 z obozu centralnego i blisko 22 000 z podobozów) udało się w morderczy Marsz Śmierci. Wskutek wycieńczenia, głodu, chorób, zimna oraz mordów życie straciło ok. 17 000 spośród nich.

Przed wymarszem więźniom rozdano pewną ilość obozowej odzieży, kocy i prowiant składających się z około 500 g chleba, 120 g margaryny lub topionego sera.

Od początku osiągnięcie przez wycieńczonych, zagłodzonych i często chorych więźniów wydawało się niemożliwe. Komendantura założyła, że opuszczający obóz Stutthof pokonają trasę 140 km w ciągu 7 dni. Już pierwsze godziny zweryfikowały te plany. Maszerując w ogromnych zaspach śnieżnych i mrozie sięgającym niekiedy poniżej 20 stopni więźniowie umierali z wycieńczenia. A ci, którzy odstawali od kolumn byli na miejscu mordowani przez SS-manów. Bardzo szybko zaczęło brakować także pożywienia. Racje, które więźniowie otrzymali przed wymarszem wielu z nich zjadło od razu. Przez kolejne 3-4 dni nie mieli niczego w ustach.




Trasa Marszu Śmierci z KL Stutthof

W czasie 11 dni marszu do obozów ewakuacyjnych zmarło około 2 tysięcy osób, a taka sama liczba została odbita przez Kaszubów.

Ostateczny marsz po ponownej ewakuacji zakończył się 12 marca, czyli po 46 dniach. Zmarło ponad 5,5 tysiąca.


Czyli na północy zmarło 51% maszerujących więźniów.








Oni wszystko wiedzą.






8 maja 2025

przedruk z fb
tłumaczenie automatyczne


Ostpreußisches Landesmuseum
5 godz. ·



80 lat temu, ósmego. W maju 1945 roku II wojna światowa zakończyła się bezwarunkową kapitulacją wszystkich sił zbrojnych w Europie. Dziś w wielu miejscach w Niemczech dzień ten obchodzony jest jako "Dzień Wyzwolenia" - również u nas w Lüneburgu, gdzie na rynku odbywa się "Święto Wyzwolenia" pod hasłem "Nigdy więcej Faszyzm! "" z programem dla małych i dużych będzie zapewniony.


Jednak termin "Dzień Wyzwolenia" pozostaje do dziś wysoce kontrowersyjny. W NRD był ósmy. Maj obchodzony jest już od 1950 roku jako "Dzień wyzwolenia narodu niemieckiego od hitlerowskiego faszyzmu". W BRD ówczesny prezydent federalny Richard von Weizsäcker wymyślił kadencję w swoim 40. przemówieniu. Rocznica zakończenia wojny w 1985 roku: 8 maja był Dniem Wyzwolenia.

Uwolnił nas wszystkich od odczłowieczającego systemu narodowosocjalistycznej zasady przemocy.

"Krytyka zbiera tę formę upamiętnienia przede wszystkim dlatego, że łączy naród niemiecki i ofiary reżimu NS - równanie, które wielu uważa za problematyczne. Coraz nieraz różni aktorzy padają pytanie: Kto w ogóle wyszedł na wolność?

Instytut Edukacji Anne Frank krytykuje, że „twierdzenie, że „każdy” został zwolniony, jest historycznie błędne i bardzo upraszczające [jest]. 

"Większość Niemców przeżywała wydarzenia w maju 1945 roku jako porażkę i w większości nie czuła się wyzwolona, jednak duża część ludności niemieckiej długo stała za reżimem NS, korzystała z tego lub tolerowała chociażby bezczynnością. Czy można pozbyć się czegoś, co dobrowolnie i często entuzjastycznie wspieraliście? 

"Dzień Wyzwolenia" również sugeruje uderzającą poprawę. Ale powinno potrwać dekady, zanim większość Niemców "uwolni" się mentalnie od narodowego socjalizmu; tak wielu członków ruchu oporu uważano od 20-tego. Lipiec 1944 roku jeszcze w okresie powojennym jako "zdrajca". Przez długi czas większość Niemców postrzegała siebie jako ofiary wojny i systemu, a nie jako sprawców czy współwinnych wykroczeń nazistów

Dla innych, na przykład dla Prus Wschodnich, koniec wojny nie oznaczał po prostu zarania spokojnych dni, ale ucieczki, wydalenia, gwałtu, przemocy i samowolności, pracy przymusowej, ciągnięcia czy uwięzienia.

To było wyzwolenie na czele dla milionów ludzi prześladowanych i uciskanych w narodowym socjalizmie: ocalałych z obozów koncentracyjnych, jeńców wojennych i obozów pracy przymusowej, więźniów politycznych, cywili więźniów więźniów z całej Europy - dla wszystkich ludzi, którzy przez to znaczyło 8. Maj 1945 roku faktyczne wyzwolenie. Dla wielu jednak przyszło to za późno: miliony Żydów, Polaków, sowieckich jeńców wojennych, Sinti i Romów oraz wiele innych prześladowanych osób zostało wcześniej zamordowanych przez narodowych socjalistów.
8 maja przypomina nam, aby pamiętać o tych wszystkich ofiarach, usłyszeć ich głosy i nie zapominać o ich cierpieniu.

8 maja to nie tylko dzień pamięci - to musi być zadanie!

Abb: Ocaleni z Mauthausen dopingują żołnierzy armii Stanów Zjednoczonych. To odtworzona scena, prawdopodobnie siódmego. Maj 1945, dzień po faktycznym wyzwoleniu; Fotograf: Cpl Donald R. Ornitz © Amerykańskie Narodowe Archiwum i Administracja Zapisów / domena publi




Oni napisali że "wszystki części sił zbrojnych Niemiec", czyli Wehrmacht skapitulował, czy "wszystkie sił zbrojne" - co można rozumieć - alianci też...





tłum autom



oryg wersja

Vor 80 Jahren, am 8. Mai 1945, endete mit der bedingungslosen Kapitulation aller Wehrmachtsteile der Zweite Weltkrieg in Europa. Heute wird dieser Tag in Deutschland vielerorts als „Tag der Befreiung“ begangen – auch bei uns in Lüneburg, wo es auf dem Marktplatz ein „Befreiungsfest“ unter dem Motto „Nie wieder Faschismus!“ mit einem Programm für Jung und Alt geben wird.
Doch der Begriff „Tag der Befreiung“ bleibt bis heute höchst umstritten. In der DDR wurde der 8. Mai bereits seit 1950 als „Tag der Befreiung des deutschen Volkes vom Hitlerfaschismus“ gefeiert. In der BRD prägte der damalige Bundespräsident Richard von Weizsäcker den Begriff in seiner Rede zum 40. Jahrestag des Kriegsendes im Jahr 1985: „Der 8. Mai war ein Tag der Befreiung. Er hat uns alle befreit von dem menschenverachtenden System der nationalsozialistischen Gewaltherrschaft.“ Kritik erntet diese Form des Gedenkens vor allem, da sie die deutsche Bevölkerung und die Opfer des NS-Regimes gemeinsam fasst – eine Gleichsetzung, die viele als problematisch empfinden. Immer wieder wird von verschiedenen Akteuren die Frage aufgeworfen: Wer wurde überhaupt befreit?
Die Bildungsstätte Anne Frank kritisiert, dass „die Behauptung, ‚alle‘ seien befreit worden, historisch falsch und stark vereinfachend [ist].“ Die Mehrheit der Deutschen erlebte das Geschehen im Mai 1945 als Niederlage und fühlte sich meist nicht befreit, stand doch ein Großteil der deutschen Bevölkerung lange Zeit hinter dem NS-Regime, profitierte von diesem oder duldete es zumindest durch Untätigkeit. Kann man von etwas befreit werden, dass man freiwillig und oft begeistert unterstützt hat? Auch suggeriert ein „Tag der Befreiung“ eine schlagartige Verbesserung. Bis sich aber die Mehrheit der Deutschen mental vom Nationalsozialismus „befreite“, sollte es noch Jahrzehnte dauern; so galten viele Angehörige des Widerstands etwa vom 20. Juli 1944 noch bis weit in die Nachkriegszeit hinein als „Verräter“. Lange sahen sich die meisten Deutschen v.a. als Opfer des Krieges und des Systems, nicht als Täter oder Mitverantwortliche an den Untaten der Nazis.
Für andere wiederum, etwa für die Ostpreußen, bedeutete das Kriegsende eben nicht den Anbruch friedlicher Tage, sondern Flucht, Vertreibung, Vergewaltigung, Gewalt und Willkür, Zwangsarbeit, Verschleppung oder Gefangenschaft.
Eine Befreiung war es in vorderster Linie für die Millionen Menschen, die im Nationalsozialismus verfolgt und entrechtet worden waren: die Überlebenden der Konzentrationslager, Gefangene in Kriegs- und Zwangsarbeitslagern, politische Häftlinge, verschleppte Zivilisten aus ganz Europa – für all die Menschen, die jahrelang unter Terror, Gewalt und Repression litten, bedeutete der 8. Mai 1945 tatsächlich Befreiung. Für viele kam diese jedoch zu spät: Millionen Jüdinnen und Juden, Polen, sowjetische Kriegsgefangene, Sinti und Roma sowie viele andere Verfolgte wurden zuvor von den Nationalsozialisten ermordet.
Der 8. Mai mahnt uns, an all diese Opfer zu erinnern, ihre Stimmen zu hören und ihr Leid nicht zu vergessen.
Der 8. Mai ist also nicht nur Tag des Erinnerns – er muss ein Auftrag sein!
Abb: Überlebende von Mauthausen jubeln Soldaten der U.S. Armee zu. Hierbei handelt es sich um eine nachgestellte Szene vermutlich am 7. Mai 1945, einen Tag nach der tatsächlichen Befreiung; Fotograf: Cpl Donald R. Ornitz © US National Archives and Records Administration / public domain



sonntagsblatt.de/artikel/gesellschaft/zum-8-mai-1945-wie-manfred-schirmacher-flucht-und-vertreibung-nach-dem-zweiten



pl.wikipedia.org/wiki/Marsze_śmierci

de.wikipedia.org/wiki/Todesmarsch

Muzeum Stutthof w Sztutowie :: » 79. rocznica Marszu Śmierci więźniów KL Stutthof

pl.wikipedia.org/wiki/Wybory_parlamentarne_w_Republice_Weimarskiej_w_marcu_1933_roku

wszystkoconajwazniejsze.pl/pepites/niemcy-w-zdecydowanej-wiekszosci-do-konca-wojny-popierali-hitlera/


/pl.wikipedia.org/wiki/Reparacje_od_Niemiec_po_II_wojnie_światowej

"Największe odszkodowania za II wojnę światową Niemcy wypłaciły swoim obywatelom" | Polska Agencja Prasowa SA

Reparacje od Niemiec. Rząd przyjął uchwałę - GazetaPrawna.pl

pl.wikipedia.org/wiki/Wkroczenie_Armii_Czerwonej_do_Polski_w_latach_1944–1945