Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Malbork. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Malbork. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 12 grudnia 2024

Strach




Znowu Historia Skarszew... polecam samodzielnie odkryć rebusy w tekście.



przedruki



Dziennik Bałtycki...






Pomorze: Madonna, co Polaków nie lubi, czyli o przedmiotach ze złą energią i klątwach


Grażyna Antoniewicz
26 października 2012




Strach jest uczuciem, który towarzyszy nam od zawsze. Czasami po prostu jak dzieci lubimy się bać. I pewnie dlatego krąży tak wiele mrocznych legend i opowieści. Czy na Pomorzu spotkamy przedmioty o złej energii lub takie, na których ciąży klątwa? Historycy oficjalnie tych opowieści nie potwierdzają. Z uśmiechem traktują je jako legendy. Legendy niekiedy bardzo piękne.




Nawet dzwony nie biły

Jak wieść gminna niesie, klątwę nałożono na nagrobek gdańskich burmistrzów Leszkowa i Hechta, zamordowanych przez Krzyżaków w kwietniu 1411 roku. Do zbrodni doszło gdyż władze Gdańska obstawały przy zwierzchności Polski nawet na początku 1411 roku, gdy - w wyniku zawarcia pokoju toruńskiego - miasto miało wrócić pod władzę Krzyżaków. Chcąc wymusić posłuszeństwo gdańszczan Krzyżacy nałożyli na miasto ogromny podatek: by go wyegzekwować, gdański komtur zablokował wejście do portu. 6 kwietnia burmistrzowie Konrad Leczkow (Letzkau) i Arnold Hecht oraz rajca Bartłomiej Gross udali się do zamku krzyżackiego w Gdańsku na ucztę, aby wynegocjować warunki ewentualnego porozumienia.


Oczywiście, legenda i literatura dorobiła szczegółowy przebieg uczty, kłótni i następujących po niej tragicznych wydarzeń. Ale co faktycznie wydarzyło się po przekroczeniu przez gdańską delegację bramy zamku - tak naprawdę nie wiadomo. Tak, czy inaczej burmistrzowie i rajca nie opuścili już zamku żywi. Widać w tym niewątpliwie rękę komtura von Plauena młodszego.

Przedstawiciele Rady Miasta i rodziny zaginionych przychodzili codziennie pytać o ich los. Straże udzielały informacji, a to, że delegaci obrazili komtura po pijanemu i teraz siedzą w lochu, a to że popełnili zbiorowe samobójstwo. Ostatecznie ciała ofiar wydobyto po kilku dniach z zamkowej fosy.


Rajca Bartłomiej Gross spoczął w rodzinnym grobie, natomiast obaj burmistrzowie zostali pochowani w Bazylice Mariackiej. Historyczne źródła podają, że pogrzeb odbył się w zupełnej ciszy, bez dzwonów. Miał to być znak trwogi, jaka ogarnęła miasto. Na płycie nagrobnej umieszczono łaciński napis: Hicjacent Honorabiles Viri Conradus Letzkau et Arnoldus Heket, Proconsules Civitatis Dantzke, qui obierunt Feria Secunda post Festum Palmarum, Anno Domini 1411 (Tu leżą czcigodni mężowie Konrad Letzkau i Arnold Heket, burmistrzowie miasta Gdańska, którzy zginęli w poniedziałek po Niedzieli Palmowej, roku Pańskiego 1411). "Orate pro eis" - więc się za nich pomódlmy jak kto umie. Płytę, choć zniszczoną francuskim pociskiem w XIX wieku, oglądać możemy w kościele Mariackim do dziś.

Czy jesteśmy przesądni? Czego boi się Pomorzanin?

- Podobno lud przeklął każdego, kto ośmieli się naruszyć spokój zmarłych męczenników i ruszyć płytę - opowiada Beata Sztyber, historyk sztuki. - To jak klątwa faraona. Spokoju zmarłych nie zakłócił dotąd nikt, tak silna jest obawa przed ową klątwą. Podobno, lepiej jest nawet nie stąpać po nagrobku.


Odbudują wbrew przepowiedni

Także Malbork ma niezwykłą legendę dotyczącą klątwy. Na Zamku Wysokim we wnęce wschodniej elewacji kościoła Najświętszej Matki Boskiej, znajdowała się ogromna, wysoka na osiem metrów figura Matki Boskiej z Dzieciątkiem na ręku, wykonana ze stiuku. Postać pokryta była mozaiką, którą wykonali mistrzowie z Wenecji i - gdy odbijały się od niej promienie słoneczne - świeciła wszystkimi kolorami tęczy.

- Figura powstała w 1340 roku i od początku była symbolem Zakonu Najświętszej Marii Panny oraz miasta Malborka - opowiada przewodnik i pomysłodawca odbudowy figury Piotr Topolski.
 - Mówiono, że ten kto podniesie rękę na Zakon oraz figurę Najświętszej Marii Panny straci życie. Przykładem jest historia puszkarza. Ponoć, gdy w 1410 roku po zwycięskiej bitwie pod Grunwaldem armia polska oblegała twierdzę, puszkarz Jagiełły wycelował bombardę w figurę Madonny. Nie zdołał jednak odpalić armaty, bo nagle oślepł.

Stara przepowiednia, głosiła, że tak długo, jak długo figura stoi, na tych ziemiach panował będzie język niemiecki, a tereny te pozostaną pod niemiecką kontrolą. Przepowiednia wypełniła się pod koniec drugiej wojny światowej, kiedy to zawaliła się wieża Zamku Wysokiego, a amunicja tam złożona eksplodowała uszkadzając figurę i... skończyło się panowanie niemieckie.
Przed pięcioma laty przewodnicy malborscy założyli stowarzyszenie Mater Dei, które stara się doprowadzić do odbudowania figury, co ma kosztować około miliona złotych. Jak na razie w jej miejscu umieszczono banner i... nic złego się nie zdarzyło.

[odbudowa zakończyła się w 2016 roku - MS]

Klątwa na Gdańsk

Klątwa spocząć może nie tylko na konkretnym przedmiocie, ale także całym mieście.
Na Gdańsk przed wiekami nałożył ją sam papież. A tłem tej historii jest wątek miłosny, niczym z "Romea i Julii".

W roku 1498 gdański Romeo (Maurycy Feber) miał lat 26, a Julia (Anna Pilemann)16. Ona była córką bogatego kupca, który wyszykował dla niej największy posag w mieście - 10 tysięcy grzywien. Za te pieniądze można było kupić co najmniej pięć wsi. Toteż koło panny kręcili się liczni zalotnicy. Na hucznym weselu bogatego kupca Jerzego Proite. Anna Pilemann poznała Maurycego najmłodszego syna burmistrza Ferbera. Młody człowiek otrzymał staranne wykształcenie, był też przystojny, choć słynął z porywczego usposobienia i dumy. Niestety Ferberowie i Pilemanowie należeli do dwóch zwalczający się stronnictw. Walka toczyła się o wpływy w Gdańsku i duże pieniądze.

Mimo nienawiści rodów i różnicy wieku między Anną a Maurycym zrodziła się miłość. Zakochani spotykali się w Kościele Najświętszej Marii Panny, gdzie od 25 lat wisiał słynny tryptyk "Sąd ostateczny" - zrabowany przez gdańskiego kapra Pawła Benke. Randki były potajemne - z powodu waśni między Ferberami a Pilemanami. Maurycy szybko oświadczył się dziewczynie. A Anna, choć z pewnymi oporami, wyraziła zgodę.

Zakochany Maurycy przyznał się ojcu do potajemnych zaręczyn. Burmistrz Jan Feber udał się na ulicę Szeroką, do kantoru złotniczego ojca Anny - prosząc o jej rękę dla syna. Otrzymał ostrą odmowę. Gdy Mateusz Pilemann wrócił do domu wybuchła awantura. Anna przyznała się, do zaręczyn. Rodzice bojąc się, że Maurycy może ją wykraść zamknęli pannę w domu. Anna nie wychodziła, nawet do kościoła posyłano ją się pod strażą rodziny. Dziewczę pod kluczem, a narzeczony szaleje. Rozpoczęły się procesy cywilne i kościelne. Ferberowie żądali wydania Anny. Narzeczony napisał skargę do sądu papieskiego w Rzymie. Papież zlecił zbadanie sprawy arcybiskupowi Mediolanu, który zażądał aby zainteresowani stawili się na sąd. Rodziny Plemannów nie zjawiała się jednak! W efekcie papież rzucił więc klątwę na cały Gdańsk. Jest rok 1500, w mieście przestano odprawiać nabożeństwa, zamknięto kościoły, zamilkły dzwony. Mieszkańcy zaczynają protestować. W obawie przed rozruchami Rada Miasta... unieważniła klątwę papieską i nakazała księżom odprawianie nabożeństw.
Przyznaję, nie wiem czy klątwa została cofnięta.

A co z zakochaną parą? Nigdy się już nie spotkali. Ona wyszła za innego, on został biskupem.


Chrystus mrugający

I na koniec, usłyszana od profesora Jerzego Sampa legenda o franciszkaninie ojcu Laurentym, który przed wiekami wyrzeźbił Chrystusa na krzyżu (było to ponoć w 1500 roku). Tłumy biegły do kościoła św. Trójcy w Gdańsku na Starym Przedmieściu, aby podziwiać niezwykłe dzieło. Podobno przenikliwe, wręcz zatrważające spojrzenie ukrzyżowanego, przed którym nie sposób było uciec ani znaleźć schronienia, powalało na kolana nawet zatwardziałych grzeszników. Powtarzano, że gdy brzemienna kobieta spojrzy figurze w twarz, urodzi dziecko o okropnym obliczu. W efekcie ojciec Laurenty przemalował oblicze Chrystusa i "zamknął" mu oczy. Legenda mówi o co najmniej dwóch przypadkach, gdy figura je otworzyła. Pierwszy raz było to przed wojną ze Szwedami, drugi w okresie wojen napoleońskich. Jak było w 1939 - nie wiadomo.



Tak, tak, niemiecki Chrystus z niemieckiego kościoła nie ostrzegł Polaków o podstępnej i krwawej wojnie, jaką im Niemcy zgotowali... 


Klątwa może dotknąć nie tylko pojedyńczego człowieka, co jest nieposłuszny niemieckim planom, ale także większą grupę ludzi - całe miasto, a nawet - kto wie - może cały kraj!

Strach jest uczuciem, który towarzyszy wam od zawsze! I zawsze tu będziem, by karać tych, co podniosą rękę na Zakon (Prawo) ! I wszystkich ogarnie taka trwoga, a nawet dzwony nie będą biły...




Resztę sami sobie przetłumaczycie....












Malbork. Madonna wróciła na swoje miejsce w zamku pięć lat temu. Monumentalny posąg znów króluje nad miastem


Anna Szade

16 kwietnia 2021, 9:11







15-tonowa figura Madonny zburzona w 1945 r. wróciła na miejsce i objawiła się światu wieczorem 16 kwietnia 2016 r. Posąg Najświętszej Maryi Panny, patronki Malborka, znów olśniewa swoim niezwykłym blaskiem.


Efekty działań konserwatorów można podziwiać od pięciu lat. Były możliwe dzięki pozyskanym przez Muzeum Zamkowe w Malborku 19 mln zł z Europejskiego Obszaru Gospodarczego, czyli z funduszy Islandii, Liechtensteinu i Norwegii (85 proc. dofinansowania) oraz Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego (15 proc.). Dzięki temu udało się wyremontować wnętrze zniszczonego na początku 1945 r. kościoła Najświętszej Marii Panny oraz odbudować około 8-metrową figurę Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Prace odbyły się też na wieży głównej zamku oraz w Wieży Kleszej i Domku Dzwonnika.


Samo odtworzenie monumentalnej Madonny pochłonęło ok. 1,4 mln zł, z czego 240 tys. zł przekazała Fundacja Mater Dei. Ten wkład wystarczył na zrekonstruowanie oryginalnych elementów figury, czyli tego, czego nie widać z zewnątrz. To, co podziwiamy od kwietnia 2016 r., to ponad 300 tys. elementów mozaiki. I to ona sprawia, że postać jest wyjątkowa w skali świata. Szklane kostki użyte do jego obłożenia sprowadzone zostały z Wenecji, natomiast elementy pokryte złotem wykonane zostały w Gdańsku.


Ale figura Najświętszej Marii Panny to nie tylko ważący ok. 15 ton posąg pokryty barwną mozaiką. To nie tylko dzieło rekonstruktorów z Monument Service, którzy wykonali benedyktyńską pracę. Gdy po 71 latach posąg wracał na swoje miejsce, był także świadectwem współpracy wielu środowisk. To dzięki temu miasto znów ma swój symbol i patronkę.


Mater Dei, dzięki żmudnej pracy, osiągnęła swój cel i spełniła marzenia, które w 2007 r., gdy powstawała malborska fundacja, wydawały się odległe i wręcz nierealne. Dużą rolę w tym dziele odegrali przewodnicy, którzy przez lata cierpliwie opowiadali o idei odbudowy figury kolejnym osobom, które zwiedzały Muzeum Zamkowe.


- To znaczący udział w postaci dotarcia do umysłów milionów turystów oraz propagowania zbiórki funduszy i sprzedaży cegiełek - podkreślają przedstawiciele Fundacji Mater Dei. - Swój wkład mają również przedstawiciele lokalnych władz, instytucji publicznych, Kościoła, przedsiębiorcy, a także pracownicy Muzeum Zamkowego, Malborskiego Centrum Kultury i Edukacji, przedstawiciele mediów i wiele, wiele innych osób.


„Na gruzach pruskiej buty”, czyli zamek 75 lat temu


Madonny nie było, gdy w kwietniu 1946 r. wojewódzki wydział kultury i sztuki zorganizował zjazd referentów kultury i sztuki z całego regionu właśnie w Malborku. Uczestnicy bardzo to przeżywali.

- Dano nam bowiem w ten sposób wszystkim możność obejrzenia kolebki prusactwa i okazji do chwili skupienia nad gruzami przybytku germańskiej kultury, gdzie teraz kultura polska ma się rozrosnąć i rozprzestrzenić – czytamy w relacji z tego wydarzenia w „Dzienniku Bałtyckim” z 28 kwietnia 1946 r.


Jak tamtą rzeczywistość widziano 75 lat temu?


Imponująco i przytłaczająco wyrasta zamek nad brzegiem wolno płynącego Nogatu. W masie spiętrzonych murów i dachów, w tej olbrzymiej górze cegieł potężniało krzyżactwo i żelazną, drapieżną rękę wyciągało po ziemie okoliczne. A teraz pokonany potwór roni gruz tysiącem szerokich nieuleczalnych ran – czytamy w tekście z „DB” pt. „Na gruzach pruskiej buty”.

Uczestnicy tej konferencji zwiedzali zamek. To, co widzieli, mogło robić wrażenie.

- Spod częściowo już uprzątniętych gruzów wyłaniają kształty surowego, ale nierzadko pięknego gotyku. Wszystko jest „strasznie” wielkie i „strasznie” imponujące, ale straszyć naprawdę mogą tu już tylko upiory… - relacjonuje autor na łamach gazety. 

- Niemcy dbali o Malbork i jego zamek, aż do ostatniej chwili. Wzorowo był utrzymany i wzorowo wciąż odnawiany i to tak skrupulatnie, że dziś wygląda prawie jak nowy. Odrzwia, kominki, meble, futryny rekonstruowano i pozbawiano wszelkiej patyny starości. Są tylko obszerne zbiory muzealne, w których starannie posegregowano ułamki i odpryski dawnych autentycznych sprzętów, stiuków, rzeźb i itd.



Być może gdzieś tam podczas wycieczki panie i panowie z wydziałów kultury widzieli również roztrzaskaną Madonnę. I choć wciąż czuć było majestat budowli, to jednak przede wszystkim widać było zniszczenia, które kilkanaście miesięcy od zakończenia walk wciąż robiły wrażenie.

- Jednak zawaliły się mury pod gradem bomb i katusz, a w trawie podworca tkwi parę drewnianych tymczasowych krzyżyków nad grobami poległych tu przed upadkiem fortecy Niemców – czytamy w tekście z „Dziennika Bałtyckiego”.

Co ciekawe, wówczas nie odtworzenie tej niezwykłej budowli było w głowie opiekunów warowni.

Kustoszka skarży się, że dopilnować zamku nie można. Wszelkimi wyrwami wciskają się szabrownicy, rozbijają szafy i skrzynie, które bądź co bądź należałoby przechować, względnie zużytkować. Wojsko otrzymało obiekt przynoszący mu więcej kłopotu niż pożytku. Może po prostu trzeba by wszystko co pozostało, wywieźć do jakichś bardziej zamkniętych muzeów, a ruiny zostawić samym sobie, niech niszczeją, jak zniszczeli ich prusaccy panowie i władcy – czytamy na zakończenie relacji.


Ale sprawy w Malborku potoczyły się inaczej, po gruzach nie ma śladu, a obiektem od 60 lat niestrudzenie opiekuje się Muzeum Zamkowe.


























Fundacja Mater Dei zakończyła działalność. To dzięki niej na zamek wróciła Madonna. Przyczyniła się też powstania Muzeum Miasta Malborka

Anna Szade
20 maja 2023, 19:54




Fundacja Mater Dei formalnie kończy działalność. To dzięki uporowi członków organizacji do zamku po latach wróciła figura Madonny z dzieciątkiem. Podczas spotkania, które odbyło się w piątek (19 maja) w Karwanie, wspominali, jak trudne to było zadanie i jak wiele osób było w nie zaangażowanych. Ale to nie jedyne ich dzieło w Malborku.

Fundacja Mater Dei kończy działalność. To dzięki nim wróciła Madonna


Któż choć raz w życiu nie krzyknął „O Mater Dei”, bo przecież wzywa się Matkę Boską w trudnych chwilach. W Malborku ma to jednak zupełnie inne znaczenie. Kojarzone jest od razu z Fundacją Mater Dei, której udało się doprowadzić do końca odtworzenie zamkowej figury Madonny z dzieciątkiem, patronki miasta. Wdzięczność za to dzieło zostanie, nawet jeśli organizacja po 16 latach zdecydowała się zakończyć działalność.

W piątek, być może po raz ostatni w tak licznym gronie, zebrały się osoby, które angażowały się w działalność Fundacji Mater Dei.


19 maja to dla nas ważna data, bo to dla nas dzień, w którym symbolicznie zamykamy projekt „Fundacja Mater Dei”. Ładniej to brzmi niż zwyczajne „kończymy działalność

– przyznał Andrzej Panek, wiceprezes fundacji.





Zebrani chwilą ciszy uczcili pamięć osób, które odeszły, a były zaangażowane w działalność organizacji.

- To Arkadiusz Binnebesel, dobry duch fundacji, osoba, która zawsze była blisko zamku. Bardzo czekał na odsłonięcie figury, niestety to się nie udało. Trzeba też wspomnieć o Januszu Hochleitnerze, wicedyrektorze Muzeum Zamkowego, Bodo Rueckercie, który przed wojną urodził się w Malborku. Bardzo często nas odwiedzał i był inicjatorem zbiórek. Bogdan Śliwiński, który nam pomagał przecierać różne szlaki – wyliczył Andrzej Panek.

Na tej liście jest również Barbara Górnik. Była jedną z tych osób, które sprzedawały cegiełki na odbudowę figury.


Jak pomyślę o Mater Dei, to do tej pory widzę Basię, która siedzi przy stoliku i przepięknie czaruje turystów, opowiadając o naszej Madonnie. Będę miał w pamięci ten obrazek do końca życia, bo potrafiła sprzedawać te cegiełki jak dobry kupiec – wspomniał Krzysztof Sikora, prezes Koła Przewodników Malborskich.



To właśnie członkowie tej organizacji przed laty zainicjowali powstanie Mater Dei.

- Koło Przewodników Malborskich bez bicia przyznaje się, że fundacja jest naszym dzieckiem – żartował Krzysztof Sikora.

Figura Marii z dzieciątkiem stanęła, ale nie było łatwo


Ale na początku tej długiej drogi jeszcze nikomu nie było do śmiechu.

Kiedy powstawała fundacja, wschodnie zamknięcie kościoła zamkowego Najświętszej Marii Panny miało pustą blendę, która została odtworzona w czasie odbudowy w latach 1964-68.

Chyba gorsze od rekonstrukcji figury było jednak przekonanie do tej idei szefostwa Muzeum Zamkowego, gospodarzy zabytkowego obiektu.

- To było trudne zadanie, ponieważ wola tych, którzy mogli podjąć decyzję, nie była do końca jasna i wyrażana w sposób zdecydowany na tak. Najpierw trzeba było więc uzyskać akceptację, a potem pozyskać środki – opowiadał Bernard Jesionowski.


Logo fundacji to dzieło Krystyny Jarosławskiej z Warszawy, która pojawiła się na piątkowym spotkaniu. To wielkie „M” nie pojawiło się na banerze, który 9 września 2009 r. został powieszony w blendzie kościoła jako zapowiedź powrotu Madonny. Umieszczane było jednak na wszystkich materiałach, jakie firmowała fundacja.









Baner wisiał aż do zimy 2015 r., gdy rozpoczęły się prace. Ten czas pokazuje, jak wielkim wyzwaniem było to dzieło. Angażował się w to przedsięwzięcie m.in. Bruno Plater, wówczas wielki mistrz zakonu krzyżackiego. Fundację wsparli także członkowie zakonu Joannitów.

- Pieniądze tak szybko nie spływało, a koszty, jakie wstępnie szacowaliśmy poszły bardzo, bardzo w górę – przyznał Bernard Jesionowski.

Madonna olśniewa pięknem od siedmiu lat. Fundacja ich nie przespała

Figura składa się m.in. z elementów, które przez lata przechowywano w muzeum. Były mocno pouszkadzane, poobtłukiwane, trzeba było je zrekonstruować. Odtworzono też pierwotny kształt oryginalnej mozaiki.

- To udało się na podstawie zachowanych zdjęć kształtu teserów. Ci, którzy pracowali przy układaniu mozaiki, docinali poszczególne szkiełka do kształtu, jaki mieli z dokumentacji fotograficznej – zwrócił uwagę prezes Mater Dei.

Teraz aż trudno uwierzyć, że figura stoi od siedmiu lat.

Zachodzi pytanie, czy warto było. Sądzę, że warto. Dowodem na to są wypowiedzi turystów, którzy bardzo pozytywnie odnoszą się do powrotu Madonny na swoje miejsce. Doceniają olbrzymi wysiłek, jaki został włożony przez polskich konserwatorów i pracowników Muzeum Zamkowego. To też jest dobitnie widoczny przykład, w jaki sposób można pięknie odbudowywać zniszczone zabytki. Chciałbym w imieniu wszystkich przewodników serdecznie podziękować osobom zaangażowanym w działalność fundacji, bo dzięki temu mamy co pokazywać turystom na ścianie – przyznał Krzysztof Sikora

Madonnę można oglądać w Malborku od 16 kwietnia 2016 r.

- Wtedy mogliśmy skończyć działanie fundacji. Ale później namówiliśmy Radę Miasta, by zgodziła się na powstanie Muzeum Miasta Malborka. Później pomogliśmy w przygotowanie pierwszych wystaw. To była już trochę taka indywidualna pomoc. Trzy osoby, które były w zarządzie fundacji, znalazły w Radzie Muzeum. Pomagaliśmy w wymyśleniu wystaw. Pierwsza była o mieszkańcach Malborka. Druga wystawa o plebiscycie w 1920 r. w Malborku i trzecia wystawa poświcona została Stalagowi XXB. Tematowi, który nie istniał w polskiej historiografii – wyliczał Bernard Jesionowski.


Ważnym wydarzeniem było pozyskanie do muzealnej kolekcji unikalnego na skalę światową malowidła ściennego z budynku mieszczącego izbę mieszkalną jeńców angielskich pracujących w komandzie roboczym. Zdjęte ze ściany malowidło po umieszczeniu w kasecie trafiło do zbiorów Muzeum Miasta Malborka.


Niewątpliwym sukcesem było to, że dzięki muzeum i fundacji ukazała się pierwsza publikacja w Polsce o Stalagu XXB – podkreślił prezes Jesionowski.

Szacunek za wielkie dzieło. Pomysły na nową drogę dla członków fundacji Fundacja Mater Dei w 2016 r. otrzymała najwyższe malborskie odznaczenie, czyli tytuł „Zasłużony dla Miasta Malborka”.
- Podziękował nam również wielki mistrz zakonu krzyżackiego, który był emocjonalnie związany z odbudową – przypomnieli członkowie fundacji.

Właściwie wszyscy goście, którzy uczestniczyli w piątkowym spotkaniu, a byli to m.in. przedstawiciele Muzeum Zamkowego, władz Malborka, powiatu malborskiego, lokalnego biznesu powtarzali: „Szkoda” i „Potrzeba, byście stworzyli coś nowego”.

Pojawiły się nawet pierwsze propozycje. To działanie na rzecz poprawy niedoszacowanego finansowania z malborskiej kasy miejskiego muzeum.


Ale rzucono też członkom fundacji dużo poważniejsze wyzwanie. Janusz Trupinda, dyrektor Muzeum Zamkowego, obdarował członków zarządu upominkami, które mogłyby być dla nich inspiracją. To katalog zabytków ruchomych, które zostały przez zamek utracone bądź zostały rozproszone w wyniku drugiej wojny światowej.


Od 6 lat intensywnie pracujemy nad dokumentacją wszystkich naszych strat wojennych i zabytków rozproszonych. Udało nam się zebrać materiał dotyczący malarstwa, rysunku i grafiki. Nie wiemy, ile tego było przed wojną w zamku. Szacujemy, ze blisko 100 tys. zabytków się tu znajdowało – mówił Janusz Trupinda.


Na czym miałby polegać ewentualny wkład członków Mater Dei?

- Przed nami proces powolnego odzyskiwania, rozmów, by te zabytki się u nas znalazły. Niektóre będziemy musieli po prostu kupić, nie wszystkie da się wycofać z aukcji. I tu będą potrzebne fundusze i tu będzie potrzebny nowy byt społeczny, który nas w tym wesprze, bo nie wszystko jesteśmy w stanie zrobić jako muzeum – przyznał dyrektor Trupinda.


Czy tak się stanie?


Tak zacni członkowie fundacji podejmą się innych wyzwań, będzie na to na pewno i czas i środki – stwierdził Jakub Uzdowski, który sprawuje prawną opiekę nad Mater Dei.

Ale na razie, jak ustaliliśmy, wszyscy chcą przede wszystkim odsapnąć i nacieszyć się efektami swojej pracy.

Już zadbali, by to, co zostanie po likwidacji organizacji, trafiło do obydwu muzeów. Natomiast tablica, która znajduje się na placu kasowym, upamiętniająca dzień odsłonięcia Madonny i wkład Mater Dei w rekonstrukcję, znajdzie się pod skrzydłami przewodników.



To dowód naszej historii i naszego istnienia – podkreślił Andrzej Panek.









Ja rozumiem, że Malbork długi czas był we władaniu krzyżaków, ale czy naprawdę logo fundacji musi być oparte o krzyżacki herb - a nawet pawęż - tarczę krzyżackich piechurów??

Nie ma jakiś polskich odnośników, albo chociaż - jakiś uniwersalnych, nietrącących niemczyzną??



















Pawęż (pawęza) (z wł. pavese) – rodzaj wielkiej (do 1,9 m wys.), prostokątnej tarczy drewnianej, często bogato zdobionej malowidłami. Wprowadzona powszechnie do uzbrojenia ok. XIV wieku. Do XVI wieku była popularnym typem uzbrojenia piechoty,


Nazwa pochodzi od włoskiego miasta Pawia, gdzie tarcza miała pojawić się przywieziona przez najemnych rycerzy walczących w szeregach zakonu krzyżackiego,

W Europie wschodniej pojawiła się w wieku XIII na terenach Mazowsza, Prus i Litwy jako tarcza jazdy, ale później częściej posługiwała się nią piechota; użyteczna była w szczególności przy oblężeniach, jako osłona kuszników, a następnie zbrojnych posługujących się prymitywną bronią palną.

Kształt zbliżony do pawęży mają tarcze zabezpieczające policję podczas starć z demonstrantami.




Pawęż w kształcie trapezu, przy czym górna krawędź szersza od dolnej; wszystkie rogi delikatnie zaokrąglone. Przez środek tarczy przebiega wypukły, wzmacniający grzbiet. Tło pokryte białą farbą, na nie naniesiony czarny krzyż o rozszerzających się końcach ramion, wzdłuż krawędzi czerwona obwódka.

Waga: 4,2 kg

Pawęż zrobiona jest listew drzewa lipowego i wyklejana grubym płótnem lnianym. Strona zewnętrzna malowana farbą klejową (dwie warstwy) na kredowej zaprawie. Strona wewnętrzna wyklejona świńską skórą zawiniętą na krawędziach. Uchwyt składał się pierwotnie z dwóch żelaznych uchwytów (imaczy); obecnie zachowany tylko jeden. Stwierdzono wielokrotne ręczne reperacje obiektu, zewnętrzną warstwę farby określono na XIX wiek.

W zbiorach Muzeum Wojska Polskiego od 1945 roku












dziennikbaltycki.pl/pomorze-madonna-co-polakow-nie-lubi-czyli-o-przedmiotach-ze-zla-energia-i-klatwach/ar/685187

malbork.naszemiasto.pl/malbork-madonna-wrocila-na-swoje-miejsce-w-zamku-piec-lat/ar/c15-7656197

malbork.naszemiasto.pl/fundacja-mater-dei-zakonczyla-dzialalnosc-to-dzieki-niej-na/ar/c1-9330051


Pawęż krzyżacka (trapezowata) – Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie
Pawęż (tarcza) – Wikipedia, wolna encyklopedia




poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Tajemnica „malborskiego relikwiarza”



Najpierw obszerne fragmenty artykułu ze strony    eksplorator.com


Tajemnica „malborskiego relikwiarza”

 

>> W 1388 roku na zamówienie komtura elbląskiego Thiele von Loricha został wykonany złocony dyptyk przedstawiający scenę ukrzyżowania oraz adorację Matki Boskiej przez fundatora i świętych.

Przez kilka dziesięcioleci to gotyckie dzieło sztuki pełniło zarówno rolę relikwiarza jak i ołtarzyka polowego, towarzysząc Krzyżakom w wyprawach wojennych. Najprawdopodobniej w takim też charakterze elbląscy bracia zakonni zabrali go w 1410 roku na pole bitwy pod Grunwaldem.

Relikwiarz nie uchronił jednak przed klęską ani Wielkiego Mistrza, ani rycerzy z elbląskiej komandorii. Po przegranej bitwie ołtarzyk trafił zaś w ręce króla Władysława Jagiełły, a ten zdecydował się ofiarować relikwiarz gnieźnieńskim duchownym jako wotum za zwycięstwo nad Krzyżakami. Przez kilka wieków dyptyk był traktowany jako symbol chwały polskiego oręża i znak boskiego osądu nad znienawidzonym zakonem. Po rozbiorach Polski kapituła katedry gnieźnieńskiej została zmuszona by przekazać relikwiarz księciu Fryderykowi Wielkiemu. Ten zaś darował cenny zabytek muzeum w Malborku. Eksponat pozostawał pod opieką pruskich muzealników do 1945 roku. Przepadł bez śladu zanim miasto zdobyły oddziały Armii Czerwonej…


Przez kilka powojennych miesięcy losy relikwiarza Thiele von Loricha były zupełnie nieznane polskim władzom. Urzędnicy nie posiadali precyzyjnych informacji ani o wywozie dużej części eksponatów muzealnych, ani o zbiorach sztuki, które trafiły do Malborka z innych miast Prus Wschodnich. Nie byli też świadomi jaki los spotkał najcenniejsze zabytki z przedwojennej ekspozycji znajdującej się na zamku. Niektórzy przedwojenni muzealnicy sądzili więc, że relikwiarz został odnaleziony wśród zabytków zabezpieczonych po zajęciu Malborka przez wojska radzieckie i polską administrację.

Prawdopodobnie z tego powodu 24 kwietnia 1945 roku prof. Adolf Szyszko-Bohusz, Kierownik Odnowienia Zamku na Wawelu, napisał do Ministerstwa Kultury i Sztuki pismo z prośbą o wypożyczenie na wystawę z okazji 535 rocznicy bitwy pod Grunwaldem ołtarzyka /dyptyk/ z kości słoniowej z pola bitwy pod Grunwaldem, dar Kapituły Gnieźnieńskiej do zbiorów w Malborgu (pisownia oryginalna – przyp. autora).



 Adolf Szyszko-Bohusz starał się również o sprowadzenie z malborskiego zamku 18 kopii chorągwi zdobytych pod Grunwaldem, które w 1942 roku Hans Frank odesłał z Wawelu do muzeum mieszczącego się w dawnej stolicy państwa krzyżackiego. Oprócz chorągwi i relikwiarza profesor prosił także o przekazanie innych przedmiotów, które mogłyby wzbogacić planowaną wystawę.

Oczekiwania Szyszko-Bohusza nie mogły być jednak spełnione z powodu nieznanych losów relikwiarza Thiele von Loricha. Co prawda po wojnie w Malborku zabezpieczono rzeczywiście dużą ilość zabytków, ale najcenniejsze przedmioty z muzeum zamkowego zostały przez Niemców ewakuowane. W kwietniu 1945 roku dr Stanisław Lorentz, ówczesny Naczelny Dyrektor Muzeów i Ochrony Zabytków, poinformował przełożonych, że wśród odnalezionych dzieł sztuki zaledwie kilka nosiło znamiona polskiej proweniencji. Były to gęśle kieszonkowe, trzy szable, talerz drewniany z herbem Olsztyna, rękopis ze zbiorów pelplińskich, tom trzeci Epistolae A.C. Załuskiego.



Informacje zgromadzone przez Stanisława Lorentza nie zawierały danych na temat losów relikwiarza i nie wskazywały na prawdopodobieństwo sensacyjnego odkrycia jakiego dokonano rok później.



Wiosną 1946 roku, w trakcie niecodziennych wydarzeń, jakie miały miejsce w zamkowych korytarzach, funkcjonariuszom Milicji Obywatelskiej i żołnierzom z Rejonowej Komendy Uzupełnień udało się odzyskać ołtarzyk zdobyty pod Grunwaldem.


Kulisy tej sprawy znamy ze wspomnień byłego komendanta milicji, porucznika Marciniaka. Wiosną roku 1946 patrolujący miasto żołnierze zameldowali, że na terenie zamku Krzyżackiego nad Nogatem kręcą się dniem i nocą grupy podejrzanych osobników. W tym czasie kręcili się ludzie poszukujący łatwo wtedy osiągalnych skarbów… O tym, co w nim się znajduje (w zamku – przyp. autora) i jakie historyczne pamiątki znalazły tam schronienie, mógł powiedzieć jedynie poszukiwany przez nas wtedy pilnie kustosz zamkowy. Marciniakowi nie udało się jednak przesłuchać niemieckiego muzealnika.

Ktoś uprzedził funkcjonariuszy MO zamykając kustoszowi usta przed zdradzeniem tajemnic związanych ze skarbami malborskiego muzeum.


Pewnego dnia porucznik Marciniak dowiedział się, że znaleziono właśnie zwłoki tegoż kustosza zastrzelonego w nocy przez nieznanych ludzi. 

 Na początku maja 1946 roku komendant malborskiego posterunku MO otrzymał kolejny niepokojący meldunek, zgodnie z którym w zamku ponownie pojawiła się grupa podejrzanych osobników. Marciniak zarządził alarm i wydał rozkaz zatrzymania intruzów. Uzbrojeni funkcjonariusze milicji wraz z żołnierzami z Rejonowej Komendy Uzupełnień bardzo szybko dotarli do zamku.

 Postanowiliśmy urządzić w dużej wnęce tuż przy korytarzu prowadzącym do środkowej części zamku zasadzkę, a jeden z żołnierzy cichaczem podczołgał się do krętych schodków, prowadzących na trzecie piętro… Na komendę Stój bo strzelam tajemniczy goście rozpierzchli się po ciemnych kątach korytarza i przylegających doń komnat. Oddaliśmy serię z automatów. Odpowiedzią na to były strzały również z broni automatycznej. 


Podejrzanym osobnikom udało się wydostać z zasadzki, ale w trakcie przeszukiwania terenu grupa Marciniaka znalazła niemiecki płaszcz wojskowy, w którym znajdowały się dokumenty należące jednego z mieszkańców Malborka. Funkcjonariusze MO bardzo szybko odnaleźli wskazane mieszkanie, ale kiedy próbowali aresztować zasiedlającego je mężczyznę, ten uciekł przez okno.


W trakcie szczegółowej rewizji w skrytce pod kuchnią znaleziono szczerozłoty ołtarzyk polowy, owinięty w płaszcz, jaki nosili żołnierze niemieckiej żandarmerii polowej.


Odzyskanie relikwiarza nie wyjaśniło jednak wszystkich tajemnic związanych z ukryciem tego zabytku w malborskim zamku. Nie wiadomo dlaczego nie ewakuowano go wraz z innymi cennymi eksponatami. Jeden z pracowników Muzeum Wojska Polskiego, który osobiście zetknął się z tą sprawą, po latach uzupełnił wiedzę na temat losów ołtarzyka sugerując, że najprawdopodobniej szabrownicy otrzymali informację o niej (skrytce – przyp. autora) od któregoś z niemieckich pracowników zamku, pozostałego w Malborku po przejściu frontu. Domniemanie to wydaje się potwierdzać fakt, iż szabrownicy sprzedali relikwiarz niemieckiemu złotnikowi.


Mimo że od ponad półwiecza relikwiarz Thiele von Loricha stanowi jeden z najcenniejszych eksponatów średniowiecznej kolekcji Muzeum Wojska Polskiego, to historia jego odnalezienia nie jest zupełnie jasna. I prawdopodobnie przez jakiś czas taka pozostanie, bo bardzo trudno jest odnaleźć materiały archiwalne dotyczące tej sprawy.

Mimo przychylności i wsparcia ze strony pracowników Komendy Powiatowej Policji w Malborku, archiwistów z oddziałów IPN w Warszawie, Gdańsku i Olsztynie, nie udało mi się dotrzeć do dokumentów szczegółowo opisujących wydarzenia związane z odnalezieniem ołtarzyka.

Wydaje się to o tyle dziwne, że tak duży sukces organów ścigania, powinien znaleźć wyraz w raportach i sprawozdaniach służbowych. Mam jednak nadzieję, że za jakiś czas ktoś jednak wpadnie na trop tych materiałów i odpowie na pytanie dlaczego relikwiarz Thiele von Loricha został ukryty na zamku, mimo że najcenniejsze eksponaty zostały ewakuowane z Malborka zanim miasto zajęły oddziały radzieckie? A może oznacza to, że mury dawnej stolicy państwa krzyżackiego kryją jeszcze inne skarby pochodzące z niezwykle bogatych, przedwojennych zbiorów muzealnych? <<



Tyle artykuł.



Zwracam uwagę:

" Niektórzy przedwojenni muzealnicy sądzili więc, że relikwiarz został odnaleziony wśród zabytków zabezpieczonych po zajęciu Malborka przez wojska radzieckie i polską administrację." - a więc mógł dostać się w ręce werwolfu w tej "polskiej administracji".


"W kwietniu 1945 roku dr Stanisław Lorentz, ówczesny Naczelny Dyrektor Muzeów i Ochrony Zabytków, poinformował przełożonych, że wśród odnalezionych dzieł sztuki zaledwie kilka nosiło znamiona polskiej proweniencji" - niemiecki ołtarzyk nie mógł być polskiej proweniencji.

" O tym, co w nim się znajduje (w zamku – przyp. autora) i jakie historyczne pamiątki znalazły tam schronienie, mógł powiedzieć jedynie poszukiwany przez nas wtedy pilnie kustosz zamkowy." - który został zlikwidowany

" Na początku maja 1946 roku komendant malborskiego posterunku MO otrzymał kolejny niepokojący meldunek, zgodnie z którym w zamku ponownie pojawiła się grupa podejrzanych osobników." - ustawka?

"Podejrzanym osobnikom udało się wydostać z zasadzki, ale w trakcie przeszukiwania terenu grupa Marciniaka znalazła niemiecki płaszcz wojskowy, w którym znajdowały się dokumenty należące jednego z mieszkańców Malborka. Funkcjonariusze MO bardzo szybko odnaleźli wskazane mieszkanie, ale kiedy próbowali aresztować zasiedlającego je mężczyznę, ten uciekł przez okno.

W trakcie szczegółowej rewizji w skrytce pod kuchnią znaleziono szczerozłoty ołtarzyk polowy, owinięty w płaszcz, jaki nosili żołnierze niemieckiej żandarmerii polowej."


"...bardzo trudno jest odnaleźć materiały archiwalne dotyczące tej sprawy.

Mimo przychylności i wsparcia ze strony pracowników Komendy Powiatowej Policji w Malborku, archiwistów z oddziałów IPN w Warszawie, Gdańsku i Olsztynie, nie udało mi się dotrzeć do dokumentów szczegółowo opisujących wydarzenia związane z odnalezieniem ołtarzyka.

Wydaje się to o tyle dziwne, że tak duży sukces organów ścigania, powinien znaleźć wyraz w raportach i sprawozdaniach służbowych"



I najważniejszy fragment: "dlaczego relikwiarz Thiele von Loricha został ukryty na zamku,"


Brakuje mi tego w tym tekście - skąd Autor wiedział, że ołtarzyk został ukryty na zamku, wydobyty i schowany ww. mieszkaniu?

Na pewno pisze o tym Nienacki w swojej książce o przygodach Samochodzika  - wspomina on mianowicie, że ołtarzyk był ukryty w skrytce w murze zamku i że owi "podejrzani osobnicy" rozkuli mur, żeby go wydobyć.

Jeśli tak było, można tę sprawę wyjaśnić w bardzo prosty sposób.


Kiedy chowasz coś cennego w ziemi, to kopiesz głęboki na 2 m dół, chowasz tam skrzynię ze swoimi skarbami, zasypujesz ziemią do 1 metra, i wtedy wrzucasz tam coś jeszcze, jakiś mniej wartościowy skarb - po to, by ten co przeszuka twój ogród, kiedy już uciekniesz za granicę, i zobaczy poruszoną ziemię, zadowolił się tą małą skrzyneczką z kilkoma błyszczącymi złotymi monetami...



Jednak zamkowy mur to nie miękka ziemia, 


a więc, było to tak...



Na zamku ukryte było coś innego, coś bardzo cennego i jednocześnie bardzo tajnego.

Moim zdaniem zostało to komisyjnie ukryte na zamku, prawdopodobnie w okresie rekonstrukcji Steiberga,  w dość uczęszczanym miejscu, po to, aby każdy wtajemniczony poprzez swoich ludzi lub osobiście mógł swobodnie kontrolować stan skrytki. Gdyby ktoś chciał oszukać kompanów i zabrać skarb dla siebie, ci dość szybko - w ciągu kilku? godzin - odkryliby co się stało i szybko zareagowali.

Pytanie, dlaczego nie usunięto tego w czasie działań wojennych ?

Prawdopodobnie nie spodziewano się, że Prusy po wojnie zostaną na stałe odebrane niemcom. Dlatego dopiero w 1946 roku podjęto decyzję o wywiezieniu tego czegoś.


Jak wydobyć coś ze skrytki i sprawić by tajemnica pozostała tajemnicą?

Trzeba podmienić zawartość skrytki.



Padło na typowy krzyżacki zabytek, którego obecność w tym miejscu nikogo nie będzie dziwić, a wręcz będzie się bezpośrednio  kojarzyć  - czyli malborski relikwiarz.

Dane odnośnie odzyskanego po wojnie ołtarzyka zostały usunięte, ostał się jedynie list prof. Adolfa Szyszko-Bohusza, który najwyraźniej wie, że relikwiarz znajduje się w polskich zasobach.

Niemcy przygotowali operację Podmiana.

W danym mieszkaniu umieścili relikwiarz, przygotowali płaszcz z dokumentami zawierającymi adres mieszkania, który podrzucili w jakieś miejsce na drodze ucieczki, po czym udali się rozkuć skrytkę.

Po wydobyciu tajemnicy, wynieśli ją, zaś umówieni donosiciele powiadomili MO - zresztą niewykluczone, że jakaś część MO brała udział w całej mistyfikacji - celem w sumie było zatarcie śladów co naprawdę zostało wywiezione z Malborka, potrzebne więc były odpowiednie dokumenty uwiarygadniające scenariusz podmiany.



Przypominam, że już 7 lat temu opisywałem, że każdy aktywny działacz Werwolfu podaje otoczeniu definicję swojej osoby "na tacy".

Ktoś udaje np. ultrakatolika więc często obnosi się z zachowaniami tego typu i każdy szybko definiuje jego osobę jako właśnie ultrasa, i tym sposobem zaprzestaje wnikania w jego zachowania, bowiem ma już wyrobione zdanie...

Podobnie jest tutaj.

Podano na tacy rozwiązanie co było ukryte na zamku i jak widać, prawie nikt w to nie wnika...


Co było w skrytce?

No, cóż, domyślam się, ale nie mogę o tym napisać.






 http://www.eksplorator.com/tajemnica-malborskiego-relikwiarza/