24.01.2017
Czy Gdańsk oderwie się od Polski? „To projekt antypaństwowy”
Mieszkam w Gdyni. W dobrym miejscu, na obrzeżach i tuż przy lesie, który otacza Trójmiasto. Z domu do centrum Gdańska samochodem mam około 20 minut jazdy. To mniej niż z Ursynowa pod Pałac Prezydenta. Lecz
może wkrótce zabierze to znacznie więcej czasu, bo zostaną ustawione
rogatki i jadąc do Gdańska będę musiał mieć paszport, a może nawet wizę. A celnicy skrupulatnie przeszukają moje auto, czy przypadkiem nie wwożę jakichś wywrotowych materiałów. O co właściwie chodzi z tą nową paranoją? Reanimować Wolne Miasto Gdańsk? Lub bardziej poprawnie – Freie Stadt Danzig?
Od pewnego czasu dochodziły do mnie różne plotki na temat Gdańska.
Początkowo uznawałem je za bzdury wypowiadane w pijackim widzie przy
suto zakrapianej kolacji. Sam nieraz słyszałem tu, na Pomorzu różne
idiotyzmy, gdy alkohol rozwiązywał języki i chwalono się chlubną
przeszłością dziadka w Kriegsmarine, albo w AK, co tutaj oznaczało
Afrika Korps.
Takie podkreślanie swojej wyjątkowości i modne demonstrowanie, że
Polakiem się jest tylko przypadkowo, bo gdyby sytuacja geopolityczna
była inna, to z radością można by powrócić do, często wyimaginowanych,
korzeni, które nie są polskie, tylko jakieś niemieckie, albo właśnie
gdańskie. Bo wiele ludzi, po prawdzie coraz mniej, żyło w Gdańsku, żyło w
Polsce, lecz uważali, iż jest to sytuacja tymczasowa i oni są
Gdańszczanami.
Ostatni z nich powinni już nie żyć, bo Freie Stadt Danzig zakończył
swoje istnienie w momencie wybuchu wojny w 1939 roku. Więc nawet ci,
którzy się wówczas urodzili, mają dzisiaj 78 lat. Lecz nie, jest sporo
czterdziesto, pięćdziesięcio i sześćdziesięciolatków, czyli cała
powojenna generacja, która uważa się za spadkobierców Wolnego Miasta.
Jaki w tym wszystkim jest sens i jaka logika, oprócz emocjonalnych
sentymentów, aby odrzucać polskość tego miasta i rozważać utworzenie
niezależnego politycznie bytu?
Nie zajmowałbym się tym tematem, gdyby nie docierały do mnie coraz
częściej informacje, że istnieją w Gdańsku koła towarzyskie, ludzi
naprawdę znaczących, ludzi z kręgów opiniotwórczych, naukowych i
artystycznych, a także polityków różnych opcji, którzy, na razie między
sobą, poważnie rozmawiają o możliwości odtworzenia Wolnego Miasta Gdańska i jakiejś secesji od Rzeczypospolitej.
Całkiem poważnie mówiąc, prezydent Gdańska
Paweł Adamowicz,
któremu chyba się w głowie pomieszało od długotrwałego sprawowania
władzy, a buta i arogancja budowana na pochlebstwach dworu, spowodowała
jego tęsknotę za Wolnym Miastem. Pewnie codziennie przed snem, marzy
sobie ten włodarz ważnego obszaru, co by tu jeszcze uwolnomieścić. Mamy
już hotel Wolne Miasto, ba, mamy całą dzielnicę Wolne Miasto. A niedawno
nazwę Wolnego Miasta Gdańsk otrzymało ważne rondo po przebudowie ulicy
Kartuskiej.
No dobrze, powie ktoś, to są tylko nic nieznaczące fanaberie
starzejącego się aparatczyka i lokalnego satrapy. W sumie niegroźne, a
właściwie humorystyczne. To ja się zapytam, dlaczego miasto Gdańsk,
czyli ludzie władzy, gwałtownie optowali za dokonaniem przekopu Mierzei
Wiślanej w lokalizacji Skowronki i nie popierali, teraz już oficjalnie
zatwierdzonej, znacznie korzystniejszej lokalizacji Nowy Świat? Może
prawdą jest to, co się mówi, że Skowronki leżą na historycznym terenie
Wolnego Miasta Gdańsk, a Nowy Świat już na ziemiach polskich. Więc
Gdańsk, gdyby zyskał jakąś tam suwerenność, to mógłby kontrolować ruch
na Zalewie Wiślanym i czerpać z tego zyski. Może to bzdurne, ale
logiczne i komuś poważnemu z tytułami przyszło do głowy.
A tymczasem komediowy prezydent Gdańska Adamowicz, wraz ze swoim
przyjacielem, również komediowym, prezydentem Sopotu, Karnowskim,
rozpoczęli akcję wbijania słupów granicznych przedwojennego Freie Stadt
Danzig. Przypominam, że Sopot, wówczas Zoppot, był integralną częścią
wolnego miasta.
***
Skąd w ogóle takie pomysły usprawiedliwiające tego typu działanie?
Musimy pamiętać, że po Pierwszej Wojnie Światowej, Rzeczpospolita
odradzała się w ciężkich bólach porodowych. Po latach faktycznego nie
istnienia, była bardzo słaba. I każdy sąsiad szarpał dla siebie. Czesi
zbrojnie zajęli spory kęs Śląska Cieszyńskiego; Niemcy, było nie było,
przegrani w I WŚ, walczyli z determinacją o
Śląsk i Wielkopolskę.
A kwestia Gdańska została rozstrzygnięta dopiero w roku 1920, gdy wszystkimi siłami zatrzymywaliśmy nawałę bolszewików.
Wolne Miasto Gdańsk zostało utworzone 15 listopada 1920 roku jako wykonanie postanowień
traktatu pokojowego. Art. 100 Traktatu określił granice Wolnego Miasta Gdańska, art. 105 ustanowił
obywatelstwo
Wolnego Miasta Gdańska dla osób tam zamieszkałych. Stosunek gdańszczan
do odradzającej się Polski był z reguły niechętny, głównie z powodu
słabej sytuacji gospodarczej i oderwania Gdańska od Niemiec. I tak już
pozostało, aż do wybuchu wojny w 1939, gdy Hitler użył właśnie Gdańska, a
konkretnie korytarza przez Polskę, który by połączył Gdańsk z Rzeszą,
do usprawiedliwienia ataku na Polskę. Przez okres wojny Gdańsk był
ostoją hitleryzmu. Problem zaczął się po wojnie.
„[…] Po zdobyciu miasta przez Armię Czerwoną w marcu 1945 r., do konferencji poczdamskiej
miejscowi Niemcy wierzyli, że będą mogli pozostać w Gdańsku, że zostaną
przywrócone instytucje Wolnego Miasta, a to pozwoli utrzymać niemiecki
charakter Gdańska oraz jego najbliższego otoczenia. Obszar Wolnego
Miasta Gdańska został dekretem z 30 marca 1945 przyłączony do województwa gdańskiego,
a ustawą z dnia 11 stycznia 1949 razem z poniemieckimi ziemiami scalony
z nową polską administracją państwową, do czego przesłanką były
postanowienia konferencji poczdamskiej z 2 sierpnia 1945 […].
Postanowienia te nie miały jednak formy umowy międzynarodowej, w
dodatku były efektem porozumienia zupełnie innych stron niż te, które
podpisały Traktat wersalski, tak więc nie miały mocy zmienić jego postanowień.” [1]
Taka oto sytuacja prawna powoduje, że ludzie, którym marzy się odtworzenie Wolnego Miasta, mają argument, by walczyć, żeby Gdańsk od Polski odłączyć. Co więcej – uciekinierzy przed Armią Czerwoną utworzyli rząd Gdańska na uchodźstwie.
„Dalsze istnienie Wolnego Miasta Gdańska uznaje za fakt de jure
środowisko zamieszkałych w Niemczech obywateli WMG. Środowisko to
wybrało w 1947 r. istniejącą do dziś Radę Gdańską (niem. Rat der
Danziger), pełniącą obowiązki Senatu WMG na uchodźstwie. Rada Gdańska
przez cały okres swego działania wywiera naciski na ONZ (jako
następczynię Ligi Narodów) celem uregulowania prawno-międzynarodowego
statusu WMG.” [1]
Jak zwykle tak bywa, wszyscy entuzjaści Gdańska/Danzig zapominają o
jednym, o czym ja dobrze pamiętam, bo widziałem to na własne oczy w
latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Gdańsk po zdobyciu przez
Rosjan był jedną wielką ruiną. Podobną do Warszawy. I ten Gdańsk, z którego tak się dzisiaj cieszymy, został całkowicie odbudowany przez Polskę i Polaków.
***
Gdańsk, Sopot, Gdynia. Czyli Trójmiasto. Naturalna idea, która jakoś
od ponad siedemdziesięciu lat nie może się zrealizować. Tak, jakby ktoś bez przerwy rzucał kłody po nogi,
a na historycznej granicy Wolnego Miasta istniała niewidzialna bariera.
Szczególnie mocno to widać w ostatnim dziesięcioleciu, gdy Gdańsk i Sopot zostały opanowane przez wybitnie pro-niemiecką Platformę Obywatelską,
której reprezentanci: prezydent Gdańska Adamowicz i Sopotu Karnowski
stworzyli układ stojący w kontrze do Gdyni i jej prezydenta dr.
Szczurka. Żadne zaklęcia tu nie pomogą, taki jest stan faktyczny.
Porty morskie, zamiast pracować w symbiozie, konkurują ze sobą,
szkodząc sobie nawzajem. Kolej metropolitalna, nowa dobra inwestycja,
nadal nie łączy dzielnic całej aglomeracji. Lotnisko Rębiechowo sypie
piasek w szprychy gdyńskiemu lotnisku w Kosakowie, które marnieje
bezużytecznie. Fatalny system drogowy od lat nie może być zmodernizowany
tak, by służył całemu Trójmiastu. Można podać więcej przykładów tego,
co dzieli, niż tego co łączy.
To jest przykre i nierozumne. Nie ma efektu synergii, który
uczyniłby z pomorskiej aglomeracji, jeden z najsilniejszych obszarów
naszego kraju. Czasami ma się wrażenie, że świadomie się niszczy,
zamiast tworzyć.
Czy my Polacy i władze naszego kraju, mamy nic nie robić i biernie się przyglądać? Czekać, aż coś samo z siebie się wydarzy?
Niemcy, których podejrzewam o wspieranie takiego stanu rzeczy, są
mistrzami długofalowych działań. I jeżeli już postanowili, mimo
zawartych w 1990 roku traktatów, że Prusy Wschodnie i Danzig to domena
niemiecka, to będą do tego uparcie dążyć.
Nie możemy na to pozwolić. Dosyć już kłopotów jest na Śląsku, gdzie
tzw. „mniejszość niemiecką” rozpuszczono jak dziadowski bicz i różne
gorzaliki decydują na przykład, jakie mają być granice Opola. Tu w
Gdańsku idea secesji dopiero się tli i łatwiej ją opanować. Uważam to za działanie antypaństwowe i jako takie powinno być pod ścisłą obserwacją służb. I to nieważne, czy ktoś jest z PO, czy zwolennikiem PiSu, bo tak się składa, że znam miłośników Freie Stadt i tu i tam.
Nie po to odzyskaliśmy po 123 latach niepodległość, a po II WŚ
uzyskaliśmy dosyć marne granice, w sytuacji, jak nie mieliśmy nic do
powiedzenia, żeby teraz, gdy wreszcie wybijamy się na autentyczną
suwerenność, różni lokalni kacykowie, pomyleńcy, czy agenci obcych
państw, starali się odrywać po kawałku polską ziemię.
Nie mamy Lwowa, Wilna, czy Grodna i Gdańsk, czy Szczecin nam ich nie
zastąpią. Lecz w tysiącletniej historii Polski to były bardziej tereny
nasze, niż obce. Niemcy szczególnie są w stosunku do nas butni i
aroganccy. A my specjalnie ich hołubimy. W niedalekiej miejscowości
Krokowo, gmina Puck, po ustanowieniu Fundacji Współpracy
Polsko-Niemieckiej lepiej nie bywać, bo mile widziani są Niemcy. W
stosunku do Polaków takiego podejścia nie zauważyłem. Czy również w
Gdańsku, a może ponownie Danzig, Polak znowu będzie raczej niemile
widzianym gościem?
________________
Janusz Kamiński - publicysta. Z zawodu inżynier elektronik pracujący od 30 lat za granicą na morzu. Konserwatysta.
http://gazetabaltycka.pl/promowane/czy-gdansk-oderwie-sie-od-polski-to-projekt-antypanstwowy#comment-359785