Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dyskusja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dyskusja. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 1 października 2024

O dyskryminacji większości




Bardzo dobry tekst.





przedruk



30 września 2024

Łukasz Warzecha: 

O dyskryminacji większości


29 września przez Warszawę przewalił się Maraton Warszawski, z rozmachem blokując siedem dzielnic miasta przez większość dnia. Wieczorem idąc ulicą Myśliwiecką spostrzegłem znaki, zapowiadające zakaz zatrzymywania się tamże w kolejną niedzielę – tym razem z powodu biegu „Biegnij Warszawo” – następnej wielkiej masowej imprezy sportowej.

Choć „wielkość” dotyczy tutaj raczej rozmiaru utrudnień, a nie uczestnictwa. Mimo zaklęć organizatorów na trasach tego typu biegów (piszę na podstawie własnego doświadczenia) na ogół są pustki i kibiców brak, poza jakimiś odosobnionymi pasjonatami, a liczba uczestników stanowi w skali miasta ułamek liczby mieszkańców. W Maratonie Warszawskim wzięły udział 7184. Doliczmy jeszcze uczestników biegu na 10 km – 5354 osoby. Razem mamy około 12,5 tys. ludzi. To 0,7 proc. ludności miasta. A przecież ogromna część uczestników nie ma z Warszawą nic wspólnego.

Zwolennicy organizowania maratonów w środku miasta mają od lat te same argumenty.

Po pierwsze – że to zyski dla miasta. Jakie? Tego nigdy nie są w stanie wskazać. Jaki jest zysk z tego, że przy pozamykanych ulicach 12 tys. ludzi przebiegnie się w ciągu paru godzin po Warszawie?

Po drugie – że to promocja zdrowego stylu życia. Pomijając fakt, że bieganie po asfalcie jest wybitnie niezdrowe, jest to kolejne całkowicie nieweryfikowalne stwierdzenie. Ile osób konkretnie zmieniło swój styl życia na zdrowszy pod wpływem blokady miasta z powodu maratonu? O ile oczywiście odliczymy tych, którzy musieli zafundować sobie Dzień Pieszego Pasażera, ponieważ nie mogli poruszać się ani samochodem, ani transportem publicznym. Zakładałbym raczej, że konsekwencje maratonu dla zwykłych mieszkańców będą ich prędzej odrzucać od biegania niż do niego zachęcać.

Po trzecie – że to takie samo korzystanie z przestrzeni publicznej jak w przypadku demonstracji czy uroczystości religijnych (tutaj zawsze pojawia się absurdalna opozycja: maraton kontra procesja Bożego Ciała). To oczywiście nieprawda. Demonstracje polityczne czy uroczystości religijne (te ostatnie zresztą bez porównania mniej uciążliwe niż maratony miejskie) są korzystaniem z wolności zagwarantowanych w konstytucji. Imprezy masowe – bynajmniej. Ma to zresztą swoje odzwierciedlenie w aktach prawnych, które rozróżniają zgromadzenia (ustawa Prawo o zgromadzeniach) i imprezy masowe (Ustawa o bezpieczeństwie imprez masowych). Impreza masowa (bieg, koncert, zawody sportowe) nie należy do tego, co można nazwać esencją demokracji. To rozrywka, tylko i wyłącznie. Rozrywka jednych nie może rażąco utrudniać życia innym.

Dla porządku dodać trzeba, że w Warszawie masowych imprez sportowych – nie każda oczywiście jest tak uciążliwa jak maraton – jest w ciągu roku dobrze ponad sto.

Po czwarte – że „na Zachodzie też tak jest”. Jak wiadomo, argument z powszechności jakiegoś zjawiska nie ma żadnej wartości przy jego ocenie. Poza tym maratony – również te o wiele większe niż warszawski – są w różnych miejscach organizowane w różny sposób, a też i różne są w tych miejscach warunki. Jeśli dla przykładu weźmiemy Nowy Jork albo Londyn, wystarczy rzut oka na siatkę połączeń metra w obu miastach, żeby zrozumieć, że transport publiczny będzie tam z powodu biegu zakłócony w znacznie mniejszym stopniu niż w polskiej stolicy.

Tyle trwający od lat spór. Ale warto w tym kontekście zwrócić uwagę na zasadę bardziej ogólną. Sprawa maratonów organizowanych w wielu miastach Polski jest jedynie przykładem jej zastosowania: większość jest regularnie terroryzowana na potrzeby mniejszościowych grupek. Stoi za tym podniesiona do rangi dogmatu i wypaczona zasada poszanowania praw mniejszości. Zastanówmy się nad tym przez chwilę.

Poszanowanie mniejszości polega na ich tolerowaniu. Tolerowanie oznacza znoszenie, zgodę na istnienie – nie wychwalanie czy radosną apologię tychże, a już na pewno nie dostosowywanie się do nich. Tolerare znaczy „znosić”. We współczesnej demokracji to „znoszenie” to brak dyskryminacji, ale brak dyskryminacji we właściwym znaczeniu tego słowa oznacza jedynie tyle, że tym grupom muszą przysługiwać identyczne prawa jak wszystkim pozostałym. Ani mniej, ani też więcej.

Weźmy najbardziej budzący emocje przykład: małżeństwo. To, że Polska nie uznaje czegoś takiego jak „małżeństwa homoseksualne” nie jest przykładem dyskryminacji, bo przecież instytucja małżeństwa jest dostępna absolutnie dla każdego – o ile mówimy faktycznie o małżeństwie: związku kobiety i mężczyzny, potwierdzonym odpowiednim sakramentem albo cywilnym aktem prawnym. Nikt nie broni wziąć ślubu panu Robertowi Biedroniowi, ale domaganie się, żeby mógł wziąć ślub z mężczyzną ma taki sam sens jak domaganie się, żeby niewidomy mógł zrobić prawo jazdy. Tak jak do prawa jazdy potrzebny jest względnie sprawny wzrok, tak do małżeństwa potrzebni są kobieta i mężczyzna.

Problem zatem zaczyna się wówczas, gdy marginalne grupki zaczynają żądać, aby dla ich widzimisię przebudowywać cały system i aby większość dostosowała się do ich potrzeb. Tak właśnie działa sprawa z maratonami. Nikt przecież nie zabrania nikomu biegania. Ba, nikt nie zabrania wręcz fanatyzmu biegowego. Przy naszym systemie ochrony zdrowia można sobie nawet kompletnie rozwalić stawy na koszt podatnika, uprawiając biegactwo (swoją drogą ciekawe, że te same osoby, które twierdzą, iż dodatkowo za swoje problemy zdrowotne powinni płacić na przykład palacze, nie mają identycznego postulatu w przypadku zaprzysięgłych biegaczy miejskich, których na bank czekają poważne problemy ortopedyczne). Tyle że nikt nie ma prawa domagać się, żeby na potrzeby jego hobby ustawiać pół miasta i utrudniać życie setkom tysięcy ludzi.

Chcecie biegać po mieście? Proszę bardzo. Wytyczcie sobie trasy po parku czy stadionie. Chcecie, żeby wasz homoseksualny partner miał prawo wglądu w waszą dokumentację medyczną? Proszę uprzejmie, istnieją procedury, które to umożliwiają – wystarczy odpowiednie upoważnienie. Ba, nie potrzeba go nawet potwierdzać u notariusza. Nikt tu nikogo nie dyskryminuje.

Za to najbardziej dyskryminowana jest milcząca niestety większość.



Łukasz Warzecha








Łukasz Warzecha: O dyskryminacji większości - PCH24.pl










środa, 1 kwietnia 2020

Sekcja Archeologii Średniowiecza KNSA UJ


z fb

(niestety fb ostatnio miesza chronologię postów - może celowo...)



Co do rozmowy: przykra sprawa...


















właściwa kolejność:










z jednej strony zachowanie niepoważne jak na naukowca, człowieka uniwersytetu  -"zacząłem im wciskać jakieś kity które wymyślałem na miejscu"



z drugiej - zawoalowana forma wypowiedzi sugeruje celowość - wygląda na to, że to kolejny troll



przejście na "ty" na tak "późnym" etapie również wygląda na celowe

zwracanie się na publicznym forum do osoby publicznej na "ty" jest zawoalowaną formą dyskredytacji takiej osoby - czasami ten zabieg widzimy u polityków w telewizji - toczy się dyskusja "per pan" i nagle ktoś, kto nie ma argumentów zaczyna się zwracać do adwersarza po imieniu, co jest zamiennikiem formy na "ty".


Trolle w internecie od dawna usiłują mnie przyzwyczaić do formy na "ty", by w ten sposób ułatwić sobie dyskredytowanie lekceważenie tego co napiszę.

Tu zachodzi podobna sytuacja tym bardziej, że człowiek nauki nagle udaje, że nie rozumie o co mi chodzi z terminem Wielki Mistrz






"Nie wiem co ma tu do rzeczy wzmianka o Krzyżakach. Jeśli uważasz, że szufladkuję Krzyżaków na złych, a Prusów na dobrych lub odwrotnie, to się mylisz. Historia nie jest zero-jedynkowa, i nie upolityczniajmy jej."





odpowiedź jest nie na temat, by ominąć niewygodny wątek, a jednocześnie mamy tu wrzutkę mówiącą, że Krzyżacy nie byli źli. Jest to zgodne z  ubecką zasadą maksymalnego wyzyskania sytuacji i upieczenia 3 pieczeni na jednym ogniu - lub jest to po prostu taka zawoalowana forma demonstracji, z kim tak naprawdę prowadzę rozmowę...


I jak zwykle u niemieckich trolli "Historia nie jest zero-jedynkowa"















Netykieta nie wymaga tego, aby do każdej osoby zwracac się per "Pan/Pani". Ale ok. Nie mam pojęcia ile ma Pan lat. Równie dobrze mógłby Pan mieć 15, 20 czy 50. Do danych do swojego profilu nie ukazał Pan swego wieku, ani nie wstawił żadnych zdjęć, na podstawie których można by stwierdzić czy jest Pan osobą dorosłą czy nie.

Skoro ja mówię „per pan” to należy tak samo odpowiadać. Ale skoro wyznajesz netykietę, to teraz ja będę mówił do ciebie na „ty”, a ty do mnie na „pan”, bo ja uważam, że tak masz do mnie mówić. Co do reszty - nie potrafisz odróżnić, czy rozmawiasz z osobą dorosłą czy z dzieckiem?


Dalej nie wiem o co chodzi z Krzyżakami i ze zwrotami z rodzaju: że to bandyci, Wielki Mistrz to tylko i wyłącznie tytuł propagandowy i dla dobrego PR,

czyli jednak wiesz


a na końcu nawiązania do szerzenia demokracji w czasach dzisiejszych. Wg mnie Pański komentarz jest upolityczniony. A jako że przy okazji jestem też i historykiem, to wiem że nie należy łączyć polityki z historią


i tu się też mylisz, bo historia to w istocie historia polityki


potem twierdzisz, że:

oraz ze sama historia nie jest czarno-biała. I w ogóle BARDZO NIEPROFESJONALNYM JEST OSĄDZANIE PRZESZŁOŚCI Z PERSPEKTYWY CZASÓW OBECNYCH.

Na tej samej zasadzie my dziś możemy uważać, że nasza generacja i pokolenie może postępować słusznie i nie mieć sobie nic do zarzucenia, ale nasi żyjący w innej mentalności i kulturze potomkowie za 500 lat jak przeczytają o nas w podręcznikach od historii, to stwierdzą żeśmy głupcy i że z jakichś powodów źle postępowaliśmy. Osądy wydawać jest bardzo łatwo.


A następnie sam osądzasz ze swojego XX wiecznego punktu widzenia, co oni sobie myśleli tam w dawnych wiekach:

Tutaj mówimy o czasach sprzed 700 lat, kiedy to wyruszenie na krucjatę dla wielu było najwyższym zaszczytem jakiego mogli dostąpić,


a samo prowadzenie wojen z innowiercami było w pełni uzasadnione. Dziś, jak ktoś chce iść zabijać innowierców albo jechać na wojnę, to wysyła się go na badania psychiatryczne aby sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. I to jest jedna z tych różnic.

ISIS chce zabijać innowierców, jakoś nie zauważyłem, że chcą ich wysyłać do psychiatryka – raczej do więzienia, albo do piachu


Sami Krzyżacy, pomimo że prowadzili swoją własną politykę i krucjaty na ziemie plemion bałtyjskich, wprowadzali też zachodnioeuropejską i chrześcijańską cywilizację na te tereny. Dzięki ich pracy, Prusy, Pomorze i Mazury szybko stały się prosperującym gospodarczo rejonem, a później też zalążkiem bardzo silnego państwa europejskiego.

Z punktu widzenia Prusów twoje myślenie jest całkowicie błędne, albowiem im „zachodnioeuropejska i chrześcijańska cywilizacja” nie były do niczego potrzebne, oni chcieli żyć tak, jak żyli.

Podobnie z prosperitą gospodarczą – doprawdy tak było. ALE DLA KOGO?? Dla niemców, którzy prowadzili wyzysk Prusów, więc znowu sobie zaprzeczasz i dokonujesz osądu tamtych czasów i tamtych ludzi ze swojego współczesnego punktu widzenia.

Prusom prosperita gospodarcza nie była potrzebna, im wystarczało to jak żyli, a jak pokazuje historia, prosperita gospodarcza wiąże się z wyzyskiem silniejszych nad słabszymi – gdyby Bałtom odpowiadały takie zależności społeczne, to sami by je sobie wprowadzali – nie robili tego, bo wyzysk ekonomiczny i w konsekwencji – gwałtowny rozwój gospodarczy nie był dla nich tak ważny jak życie we wspólnocie.

Posiadasz dowody, że tak nie było? Nie posiadasz, za to ja posiadam dowody na to, że mam rację – jest to znany z historii opór Bałtów przeciwko krzyżakom. To jest właśnie dowód.



Można mieć do nich pretensję i naiwnie zaszufladkować do szerokiego rozdziału "odwiecznych wojen polsko-niemieckich",

bełkoczesz chłopcze

ale nie można mieć do nich pretensji za ich niezwykłą przedsiębiorczość i sprawność polityczną.

Bałtowie mogą i mają pretensje, że ktoś ich złupił i zamienił w niewolników we własnym państwie

A co do samych krucjat na ziemie pruskie, cóż, my też je robiliśmy i współorganizowaliśmy.

Tak postępowała ówczesna niemiecka 5 kolumna, która zdominowała kraj

Nie mam pojęcia chłopie co ty tam robisz na UJ – ale zwolnij się, bo bredzisz jakbyś miał 15 lat





---------------------------



Administrator usunął naszą dyskusję z fb i napisał mi 4 komentarze na blogu.


Krótko odpowiadam...


„ Jest Pan również próżny i o zbyt wysokim ego każąc mi zwracać się per "pan" a do mnie na "ty"”


A więc ci co przez szacunek do ludzi mówią im na „pan” i tak oczekują, że do nich się będzie mówić – mają „zbyt wysokie” ego??

Czyli jednak – mówienie na „ty” ma dyskredytować adwersarza.



Co do reszty... postrzegam twoje komentarze jako formę zmylenia mnie i wytłumaczenia się ze swojego zachowania przede mną, bym czasem nie pisał dalej. Nie chce mi się tego komentować, ale może kiedyś to zrobię. Tymczasem...

„ Uznanie mnie za trolla ubeckiego i niemieckiego jest zarówno śmieszne jak i żałosne. 

Otóż nie.

Ze względu na twoje wpisy, można rozważyć tu dwie opcje:
  • albo to rozmyślnie napisał troll,
  • albo napisał to ktoś, kto znajduje się pod wpływem AGENTURY WPŁYWU

    która swoimi „wypocinami” obficie wypełnia przestrzeń medialną w Polsce.


Osoba pozostająca pod wpływem agentury wpływu nasiąka treściami i sformułowaniami podsuwanymi przez nią w mediach i z czasem uznaje za własne – przystosowując się do społeczeństwa, do otoczenia, do wszystkiego co czyta. Przypomina to wychowanie przez rodziców, kiedy dziecko naśladując dorosłych uczy się życia w rodzinie itd.

Potem jest dalszy etap w szkole podstawowej, gimnazjum, liceum itd. młody człowiek poznaje i przyswaja sobie treści, zachowania i SPOSOBY POSTRZEGANIA RZECZYWISTOŚCI, SPOSOBY MYŚLENIA osób z otoczenia - w tym, z massmediów.

Na tym właśnie polega działalność agentury wpływu – nasycić przestrzeń medialną (najlepiej całą) pożądanymi przez agenturę treściami, przekonaniami, nawet (tym bardziej, bo przecież agentura wpływu to obca agentura) jeśli są absurdalne, lub szkodliwe dla danej społeczności, aby ta społeczność myślała – i postępowała - w określony zaplanowany przez agenturę sposób.

Ty adminie dokładnie powtarzasz zagrania agentury.

Znam te teksty na pamięć, bo ciągle się powtarzają, szczególnie te pierdoły o nieocenianiu historii. Oni jadą jak z podręcznika.

Przy okazji: użyłeś sformułowania „my będziemy sobie siedzieli w naszej wieży z kości słoniowej” - to „my” jest takie charakterystyczne – chcesz podkreślić, że należysz do świata nauki i też jak prawdziwi naukowcy wiesz różne mądre rzeczy.
To chyba przejaw „zbyt wysokiego” ego, co? Po prostu przejawia się tu chęć przynależenia do określonego – w domyśle: lepszego - stada...

No i jest to oczywiście cytat z kogoś.

Powtarzasz cudze powiedzonka i małpujesz cudze teksty, przekonania usiłując dostosować swój język do języka, który spotykasz w mediach, myśląc, że tak trzeba. Chcesz być jak wszyscy... 

Dlatego zapytałem: to po ile macie lat?


Dlatego agentura wpływu ściśle zawłaszcza przestrzeń medialną. Patrz: „wykupienie” Onetu, ilość dziennikarzy w Polsce na 1000 mieszkańców w porównaniu z innymi krajami itd.


„Jesteś pan zbiorem molekuł” – padło kiedyś takie zdanie w jakimś filmie – a ty:

jesteś po prostu zbiorem cudzych przekonań.


Tak więc, o ile nie jesteś trollem, to jesteś dobrym przykładem na efektywnoścć metod i „pracy” agentury wpływu.




Przemyśl to sobie.










czwartek, 9 listopada 2017

Jacuś...?



Kultura to nie cywilizacja. Autor pisze o cywilizacji - stosuje tu klasyczną podmiankę pojęć, a najlepiej jeszcze na wstępie bezczelnie napisać czytelnikowi, że nie wie, co jest cywilizacją, a co kulturą, żeby go zbałamucić. 

To co nazywamy cywilizacją jest systemem wyzysku, a kulturę - jakąś - posiada każda społeczność, także taka, która nie zabija, nie kradnie i tylko parzy się całymi dniami....


 "Wszyscy święcie wierzą, że tragedia Vincenta van Gogh, podobnie jak niewesołe losy innych malarzy żyjących na przełomie XIX i XX wieku wynika wprost z ich psychologicznych i emocjonalnych deficytów."

Nieprawda. Nad wszystkim w naszej tzw. cywilizacji panuje system wyzysku i to z niego wynikają wprost wszystkie nieszczęścia, a nie psychologiczne deficyty.




Skończyłem czytać po:

 "Na świecie bowiem nie ma czegoś takiego jak mieszczańska mentalność, to jest twór literacki, który ma odwrócić uwagę czytelnika, od spraw istotnych, ma ukryć sens i cel istnienia grupy nazywanej mieszczaństwem",

bo to wygląda jak produkt Jacka Pajaca z ABW...zna się na polityce jak widać.


A szczególnie, po tych przechwałkach o "wdzięku prestidigitatora.."





Lis 092017
 
W niesłusznie zapomnianym filmie pod tytułem „Czarna suknia”, opowiadającym o misjach jezuickich w Kanadzie, jest taka scena: główni bohaterowie, Indianie z plemienia Algonkin i kilku Francuzów, wysiadają z łodzi na kamienistym brzegu jeziora Huron. Jest późna jesień, lasy na wzgórzach wokół jeziora wprost się złocą, uroda krajobrazu zniewala, oni jednak o tym nie myślą. Stanęli na tym brzegu ponieważ postanowili wrócić po misjonarza, który zdecydował się wędrować na północ, w kierunku osiedli Huronów, których miał nawrócić. Z chwilą kiedy bohaterowie postawili stopę na kamienistej plaży od razu wiedzieli, że źle zrobili wracając. Dookoła wspaniała, kanadyjska jesień, gładkie lustro wody, a oni przygotowując się do walki, choć nic, żaden szczegół nie zdradza obecności Mohawków na wzgórzach. Sami Mohawkowie także nie mają pojęcia, że ktoś wylądował na plaży. Penetrują, jak zwykle tereny pomiędzy jeziorem, a osiedlami Huronów, swoich największych wrogów, licząc na to, że uda im się kogoś porwać albo zabić. Nawet nie podeszli do miejsca, z którego widać jezioro, jednak tamci, na brzegu już wiedzą, że trzeba się bać. Mohawkowie są bowiem najgorsi, a swoją dominację nad Wielkimi Jeziorami podkreślają zawsze w ten samo sposób – mordując w okrutny sposób jeńców. Przewyższali w tym okrucieństwie wszystkich i wszystko co żyło wokół nich. Grupka ludzi znajdujących się na kamienistej plaży ma się czego bać, a ponieważ ich instynkt jeszcze się nie stępił i wyczuwają niebezpieczeństwo z daleka, mają wybór. Mogą wsiąść do łodzi i odpłynąć. Francuzi jednak upierają się, żeby iść w górę i odnaleźć misjonarza. Indianie, z niechęcią, w potwornym strachu, idą za nimi. Wynajęli się jako przewodnicy i wzięli zapłatę z góry. Podobnie jak biali uważają więc, że mają zobowiązania, które są ważniejsze niż lęk przed śmiercią. Stali się przez to częścią cywilizacji i kultury białego człowieka. Skończy się to dla nich tragicznie.
I teraz uwaga, zatrzymajmy na chwilę kadr, popatrzmy na łódź i stojących na kamieniach ludzi, niech lont przy muszkiecie trzymanym w rękach francuskiego żołnierza, nie spłonie do końca. Popatrzmy też na wzgórza, które wyglądają tak jakby wylano na nie płynne złoto. Wszystko co przez tysiąclecia narosło pomiędzy bezbronnymi prawie ofiarami stojącymi na plaży, a ukrytymi w jesiennych lasach Mohawkami, nazywamy kulturą. Można też mówić cywilizacja, bo nie ma to znaczenia. Nie interesują nas spory o definicje, ale istota. Kultura jest zawsze tworem silniejszych. Kultura nad wielkimi jeziorami była tworzona przez plemiona osiadłe takie jak lud Mohawk, a celem jej było wywołanie przerażenia i respektu w słabszych i mniej twórczych ludach. Potem przybyli biali, którzy mieli jeszcze lepsze i ciekawsze sposoby na stępianie instynktu Indian. Bo o to w istocie chodziło zawsze – by odwrócić uwagę słabszych, ale mimo to groźnych ludów od kwestii najistotniejszej – walki o przetrwanie. Kultura pozwalała, z czego zdali sobie sprawę nawet Mohawkowie, oszczędzać ludzi i krew, a także podbijać sąsiednie ludy poprzez samą tylko demonstrację siły. Obszar, który nazywamy kulturą ma u samego spodu zawsze ten sam mechanizm. Dlatego najgłupiej postępują ci, którzy oznajmiają głośno, że fascynuje ich kultura innych ludów, a potem usiłują ją naśladować bez zrozumienia czym ona jest w rzeczywistości, jak małpy zupełnie.
Pewnie ciekawi Was jak ja to połączę z filmem „Twój Vincent”, który oglądałem w poniedziałek. Zrobię to, jak zwykle z wdziękiem prestidigitatora. Wszyscy święcie wierzą, że tragedia Vincenta van Gogh, podobnie jak niewesołe losy innych malarzy żyjących na przełomie XIX i XX wieku wynika wprost z ich psychologicznych i emocjonalnych deficytów. Artyści, dążąc do wolności twórczej, nie mogli się pogodzić z zasadami rządzącymi mieszczańskim społeczeństwem. To są głupoty. Na świecie bowiem nie ma czegoś takiego jak mieszczańska mentalność, to jest twór literacki, który ma odwrócić uwagę czytelnika, od spraw istotnych, ma ukryć sens i cel istnienia grupy nazywanej mieszczaństwem. A ten wyrażał się w obsłudze pewnej części rynku produktów luksusowych i w konsumpcji. Artysta zaś funkcjonujący w takim otoczeniu nie był ani samotny, ani odrzucony, no chyba że – jak Vincent – miał zbyt wiele balastu na karku, balastu włożonego mu na grzbiet, przez własną, upiorną rodzinę. Artysta w Holandii, to jest człowiek poważny, ktoś, kto należy do dobrej organizacji, za którą stoją tradycje. Nie można być biednym artystą w Holandii, no chyba, że ktoś ma jakieś uwikłania. Jakie uwikłania były udziałem Vincenta już sobie wyjaśniliśmy. Trzeba jednak rzecz pogłębić. Oto Vincent pracuje jako subiekt w firmie Goupil, zajmującej się handlem sztuką. Nie wiem czy w najnowszej biografii wyjaśniono na czym polegała działalność tej firmy, ale jest to napisane w wiki. Otóż przedsiębiorstwo wykupywało prawa do reprodukcji najlepszych i najgłośniejszych współczesnych obrazów, a następnie reprodukowało te dzieła masowymi, tanimi technikami i rozprowadzało, po domach bogatych i biedniejszych mieszczan. Miało swoje agendy w całym świecie, także w Londynie i Paryżu. Można więc powiedzieć, że Goupil zajmował się dystrybucją informacji i dystrybucją stylu, tak jak dziś robi to telewizja. Mamy koniec XIX wieku, boom przemysłowy, rośnie liczba mieszkańców osiedli robotniczych, ludzie ci są biedni, ale jednak coś zarabiają i mają jakieś grosze. Pomiędzy nimi zjawia się pewnego dnia młody Vincent i zaczyna swoją działalność misyjną, cały czas szkicując jakieś obrazki. W tym czasie dostaje też bardzo ciekawe zlecenie – ma namalować kilka dużych map Palestyny. Zlecenie to przychodzi od ojca, który jest pastorem i może po prostu oznaczać tyle, że ojciec potrzebuję pomocy w pracy misyjnej. No, ale może też oznaczać coś innego. Opis pracy Vincenta w osiedlach górniczych znamy w zasadzie tylko od niego. On zaś, człowiek pozbawiony ironii i przeczulony jeśli idzie o kontakty z bliźnimi, buduje pewną wizję, która wcale nie musi być prawdziwa. Pamiętajmy, że Vincent wychował się w domu dość zamożnym. To co było ubóstwem w tamtych czasach, dziś pewnie uchodziłoby za całkiem przyzwoity standard. Nie możemy więc do końca wierzyć jego opisom, tworzonym przy prawdziwych eksplozjach współczucia.
Powtórzę jeszcze raz, życie i twórczość Vincenta van Gogh to pewna wizja tworzona przez kolejnych biografów na podstawie jego i wyłącznie jego relacji. Nie wiem dlaczego, tak jak wczoraj czytelnicy tego bloga, nikt nie zauważa, że Theo napisał do brata tylko 40 listów przez osiem lat. Vincent zaś napisał tych listów aż 600. Nie wiem dlaczego nikt nie zwrócił uwagi, że Theo i jego żona nie odpowiadają na zaproszenia słane przez Vincenta z Auvres. Przyjeżdżają dopiero wtedy kiedy zaproszenie wysyła im doktor Paul Gachet. Kto to jest? Otóż jest to artysta niespełniony. Trzeba by teraz wyjaśnić dokładnie co to znaczy. To jest ktoś, kto pogrzebał szansę na wielkie pieniądze i sławę, bo te były zbyt ryzykowne. To jest ktoś, kto zrezygnowałby z wędrówki ku zalesionym wzgórzom wokół jeziora Huron, ten ktoś wsiadłby do łodzi i odpłynął na bezpieczną odległość, tak by nie spotkać Mohawków. On co prawda zna wszystkich ważnych artystów jacy zrobili karierę pomiędzy rokiem 1867 a 1890, sam maluje, ale zachował tyle instynktu samozachowawczego, by nie wierzyć w to co opowiadają malarze. Vincent zaś nie ma tego instynktu wcale. Jemu się wydaje, że sztuka to poszukiwania artystyczne, kolor, i temu podobne głupstwa, że to poszukiwanie głębi i epatowanie nią, a także wrażliwość, że sztuka to wrażliwość. Theo zaś i Gachet doskonale wiedzą, jak jest. Sztuka to nakręcanie koniunktur handlowych, sztuka to wyciskanie z malarzy ostatnich potów, po to by magazyny marszandów wypełniły się płótnami czekającymi na swoja kolej wejścia na rynek. Vincent być może coś z tego rozumie, ale nad całością czuwa Theo. On pierwszy zaczął organizować w witrynach firmy wystawy monograficzne zamiast chaotycznego bazaru, na który składały się dzieła różnych malarzy. On sam wysłał brata na południe, gdzie jest lepsze światło, gdzie jest taniej i gdzie mógł go utrzymywać, po to, by Vincent, traktujący to wszystko bardzo serio, mógł bez przerwy pracować.
Nie wiem jakie ceny osiągały w latach dziewięćdziesiątych XIX wieku obrazy impresjonistów, ale jest to do sprawdzenia. Nie sądzę, by były to sumy małe. Wszyscy te obrazy sprzedawali i wystawiali. Był na to rynek i była koniunktura. Na rynku sztuki, jak sądzę, bo nie mam o tym pojęcia przecież, rządzą jakieś zasady. Nie ma tam miejsca na krótkoterminowe plany i zyski liczone w skali jednego roku. Rynek sztuki to mozolne przygotowywanie się do sukcesu poprzez działania propagandowe, poprzez publikacje, poprzez wystawy, skandale wreszcie. Cała ta machina zaś puszczona jest w ruch w celu osłabienia instynktu samozachowawczego słabszych, ale jednak posiadających pieniądze ludów. Czy Vincent zdawał sobie z tego sprawę? Nie wiem, trzeba by przeczytać wszystkie jego listy w oryginale. Na pewno sprawy te ukryte są przed nami, bo cała propaganda dotycząca sztuki XIX i XX wieku służy temu, by ani przez moment nie osłabić koniunktury, by ludzie cały czas wierzyli w zwariowanego malarza Vincenta, który marzył o twórczej wolności.
Van Gogh namalował przez osiem lat aż 800 obrazów. Wychodzi, po sto obrazów na rok. Myślę, że Gachet i Theo doskonale zdawali sobie sprawę z tego, jaki potencjał tkwi w tych płótnach. Nie można więc spokojnie czytać wynurzeń różnych mędrców, którzy piszą, że obrazów Vincenta nikt nie chciał kupować. To są idiotyzmy. One po prostu nie były do sprzedania. Theo płacił mu pensję po to, by Vincent malował, po to, by wtoczenie na rynek tej olbrzymiej machiny, jaką obaj stworzyli przyniosło im maksymalne zyski. Jeszcze raz powtórzę – rynki rządzą się prawami, o których nie mamy pojęcia, a szczególnie intensywnie brak tego pojęcia widać u historyków sztuki. Oni bowiem wierzą, że kultura, czyli to wszystko co powstało przez wieki pomiędzy ukrytymi w lesie Mohawkami a stojącymi na plaży Algonkinami zainicjowane zostało w dobrej wierze.
Pora na sugestię dlaczego obaj przegrali. Oczywiście, trochę winien był Vincent, któremu ani Theo, ani Gachet nie mówili prawdy. Ciekawe jest, że ten ostatni, lekarz pułkowy w końcu, który nie jedno musiał widzieć, nie wyciągnął Vincentowi kuli z brzucha. Być może on także nie mówił braciom całej prawdy. W filmie pojawia się wprost oskarżenie o to, że Vincent został zamordowany. Przez kogo? Przez dwóch przebywających w Auvres nastolatków, którzy łazili za nim wszędzie, stawiali mu drinki i drwili zeń ile się dało, bo sprawiało im to frajdę. Strzelał ponoć Rene a Gaston tylko patrzył. Vincent zaś, z raną w brzuchu wrócił do gospody i opowiedział o próbie samobójczej, żeby chronić obydwu wyrostków. Ci, którzy obejrzeli film do końca, zauważyli zapewne informację pojawiającą się w napisach stanowiących aneks do filmu. Oto Rene Secretan, domniemany zabójca Vincenta van Gogh został bankierem i do końca życia opowiadał o tym, jak to zwariowany malarz odebrał mu pistolet i strzelił do siebie z bliskiej odległości. Nie mogłem uwierzyć w to co przeczytałem. Zrobili film, w którym sugerują, że Vincenta zabiła jakaś zdeprawowana łachudra, a na koniec piszą, że owa łachudra została bankierem. Nie można tak po prostu zostać bankierem, to jest niemożliwe. Nikt, kto nie pochodzi z rodziny bankierów bankierem nie zostanie. Poprosiłem wczoraj Georgiusa, by znalazł coś o braciach Secretan. Niest















https://coryllus.pl/o-kulturze-i-sztuce/


sobota, 1 kwietnia 2017

Dyskusja Kociewiak Bagienny o szkolnictwie z fb



Zapis "dyskusji" na fb z Kociewiak Bagienny (Michał Kargul -były Prezes Oddziału Kociewskiego ZKP w Tczewie) ws. szkolnictwa -

demagogiczne metody prowadzenia dyskusji na tle profilu psychologicznego mentora


czy jakoś tak....


od 28 marca do 31 marca 2017 roku
10:54


W piątek strajkujemy!
Choć nie za bardzo podoba mi się tak samo ZNP, jak i jego działania w stosunku do reformy edukacji (które najkrócej mówiąc są bardzo nieudolne i koncentrują się jedynie na wybranych, często "pod publiczkę" i nie najistotniejszych sprawach), to uważam, że trzeba tutaj dać mocne świadectwo sprzeciwu.
Zgadzam się, że struktura edukacji publicznej i funkcjonowanie, lub nie gimnazjów, to ważna sprawa. Uważam także, że podstawy programowe, czy cały system edukacji w szkołach średnich wymagają głębokiej poprawy. Ale to wszystko w żaden sposób nie tłumaczy robienia aż z czterech roczników dzieciaków królików doświadczalnych, o których już dziś wiemy, że nauczane będą gorzej i od tego jak było dotychczas i od tego jak ma niby być po reformie.
Na dodatek analizując tą nową, wprowadzaną jakość, tak w postaci podstaw programowych, rozwiązań organizacyjnych czy siatek godzin z całą stanowczością stwierdzam, że na razie zafundowano nam ewidentną prowizorkę, będącą wynikiem braku czasu i szerokich konsultacji. Prowizorkę, która wymagać będzie nieustających poprawek przez długie lata. Drodzy koledzy ze szkól średnich i uniwersytetów - jak liczycie, że roczniki po reformie będą lepiej wykształcone, to na te z aktualnych klas czwartych, piątych i szóstych nie liczcie. Dzieciaki nie mają na to szans. Najmniejszych! Widziałem już pierwsze propozycje nowych programów i podręczników, więc wiem co piszę...
Edukacja wymaga reformy a ta odwagi. Odwaga w tym wypadku polegać powinna na przeprowadzaniu tej zmiany bez oglądania się na kalendarze wyborcze i polityczne profity. Dlatego warto tak dziś rządzącym, jak i tym, którzy przebierają nogami by rządzić w przyszłości, dać to świadectwo, że na takie działania nie ma zgody!
Bo, żeby była jasność. Taka reforma jest możliwa tylko i wyłącznie dzięki spustoszeniom, jakie w oświacie dokonały trzy ostatnie włodarki MEN z poprzedniej ekipy. Właśnie ówczesne kładzenie uszu po sobie przez środowisko nauczycielskie, potulne wdrażanie do realizacji najgłupszych ministerialnych pomysłów według mnie jest główną przyczyną aktualnej bezmyślności dzisiejszego szefostwa MEN.
Dlatego w piątek będę strajkował razem z koleżankami i kolegami. Dla tych, których uczymy...
Bogumiła Cirocka Mądrze mówisz, Kociewiak, i to w całej wypowiedzi.
Natalia Kalkowska
Natalia Kalkowska Od początku mówiłam, że nie mam pojęcia, dla kogo ta zmiana ma być dobra. Dla uczniów? Dla nauczycieli? Dla rodziców? Jakoś nie widzę, żeby któraś z tych grup skakała z radości na myśl o rozpoczynającej się rewolucji. I niestety obawiam się, że na czterech "doświadczalnych" rocznikach się nie skończy. Podstawy i tak się zmieniają prawie co roku, a jeśli dojdzie do tego burdel organizacyjny, to nie wygrzebiemy się w tego przez dekadę. Aż chce się parafrazować Gałczyńskiego i jego "Skumbrie w tomacie"...
Maciej Synak
Maciej Synak "już dziś wiemy, że nauczane będą gorzej i od tego jak było dotychczas i od tego jak ma niby być po reformie. " a skąd "wiemy"?
Maciej Synak
Maciej Synak Ja pochodzę z rodziny nauczycielskiej – brat mojego dziadka był nauczycielem, chyba w podstawówce, rodzice byli nauczycielami w podstawówce i szkole specjalnej nr 5 w STG, ciotka (siostra mojego ojca) uczyła w liceum, jakieś pociotki (kilka) ze strony dziadka, siostra jest nauczycielką w liceum, bratowa w technikum, a i bratanica będzie blisko tych tematów. Wiadomo - większość znajomych to nauczyciele.

I wszyscy są zwolennikami tej reformy, oni i ich znajomi ze szkoły - jak jeden mąż.

Nawet ja, postronny obserwator polityczny, uważam, że gimnazja zepsuły młodzież i należy powrócić do systemu 8 klasowego.

Oglądałem w telewizji ten strajk co był w zeszłym roku w Warszawie – jedna wielka kompromitacja - „liderzy” strajku, co występowali na trybunie odznaczali się zachowaniem co najmniej prymitywnym.

Ale „najlepsze” nastąpiło dopiero, kiedy zaczęli występować nauczyciele.

Jakiś młody nauczyciel wystąpił - pochwalił się, że skończył gimnazjum - i stwierdził, że „tak źle w polskim szkolnictwie to nie było od czasów zaborów”.

Najwyraźniej "pan nauczyciel" zapomniał, że w międzyczasie było coś takiego, jak okupacja hitlerowska i Generalna Gubernia.

Ale ja przypuszczam, że po prostu się tego nie nauczył, że on o tym nie wie. Może akurat był chory, kiedy na lekcjach omawiano II WŚ? A może on uważa, że szkolnictwo polskie za czasów niemieckiej okupacji hitlerowskiej było na wyższym poziomie niż za komuny i niż teraz?? KTO WIE....

A może ktoś mu zakazał wspominać, że była w Polsce okupacja niemiecka i tak jakoś przypadkiem na głupka i nieuka wyszedł - KTO WIE?? Taki to był mądry Pan nauczyciel na trybunie.

Potem wystąpiła nauczycielka - też dosyć młoda - i powiedziała do zgromadzonej młodzieży...

I tu dygresja - skąd i po co tam młodzież, to ja nie wiem. Jak wiadomo, młodzież z zasady jest niemądra, głównie dlatego, że nie ma doświadczenia życiowego - i dlatego o młodzieży i za młodzież - decydują dorośli, którzy wiedzą lepiej, czy powinna istnieć szkoła, czy nie, i czy ma być taki, a nie inny program nauczania. Młodzieży nic do tego.

Ponadto nie rozumiem, jak można mówić, że reforma może tej młodzieży namieszać w głowie, czy życiu – przecież oni nigdy nie pójdą do gimnazjum i nigdy nie będą mieli porównania – tu było lepiej, a tu gorzej. To oceniają dorośli, a nie młodzież, dorośli, którzy z doświadczenia mówią – gimnazja się nie sprawdziły, zniszczyły wychowanie młodzieży i jak widać chociażby na przykładach tutaj – ogłupiły.
Jeszcze nie widziałem takiego kraju, gdzie młodzież by decydowała o ważnych sprawach. Jestem ciekaw, kto zarządza finansami w domach tych strajkowiczów – oni sami czy może jednak oddali te sprawy pod osąd swoich dzieci, skoro są takie mądre?
Jak ktoś się przejmuje głosem młodzieży i twierdzi, że ten głos jest ważny, to albo jest głupi, albo jest populistą. A na pewno jest człowiekiem niepoważnym, którego nie warto nawet wysłuchać.

Ale wracając do tematu.

No, więc ta nauczycielka zwróciła się do młodzieży mniej więcej takimi słowy: „ jak wiecie, był kiedyś TAKI JEDEN MĄDRY CZŁOWIEK, który powiedział >>Takie Rzeczypospolite będą, jakie ich młodzieży chowanie<<...

Otóż stawiam 1000 złotych przeciwko czapce śliwek, że ta nauczycielka nie wiedziała, kto to powiedział. Mogę się o to założyć – powiedziała „ TAKI JEDEN MĄDRY CZŁOWIEK”, bo nie potrafiła powiedzieć z imienia i nazwiska, kto to był.

Potem wystąpiła jeszcze jedna i też coś głupiego powiedziała, już nie pomnę co to było, ale to nie było mądre.

I tak właśnie wyglądają trybuni ludowi, co wyszli z gimnazjum i je sobie chwalą.
Kociewiak Bagienny
Kociewiak Bagienny Bez urazy, ale Pan deliberuje o trzeciorzędnych problemach politycznej propagandy, a ja piszę o realnych problemach tej reformy! Likwidacja gimnazjów nie musi być żadnym trzęsieniem ziemi, zaś kolejna reforma nauczania, końcem świata. To, co mnie boli nie ma najmniejszego związku z tym, czy gimnazja będą, czy nie. Śmiało mogę sobie wyobrazić reformę o identycznych założeniach, jak tej obecnej, w której po prostu nie ma problemów, które wykreowała minister Zalewska. Bo problemem są nie ideowe założenia, a skandaliczna forma!

Co do opinii nauczycieli. Licea, technika... Na dziś tak naprawdę głównymi zwolennikami tej reformy ze środowiska nauczycielskiego są osoby związane ze szkołami średnimi. Sęk w tym, że do tego poziomu realnie reforma dotrze dopiero za trzy lata i jak się porozmawia szerzej, to większość z nich ma o niej mgławicowe pojęcia. Dziś ich nie dotyka, więc ani nie wgłębiają się w nowe przepisy, ani nie martwią się wdrażaniem nowych programów, ani nie uczą dzieciaków, którzy mają robić to idiotyczne "rozpoznanie bojem". A, powtórzę, to nie jest tak, że sam zamysł reformy nie jest atrakcyjny. Wydłużenie nauki w szkołach średnich o rok, obietnice, że uczniowie przychodzący do szkól średnich będą prezentowali poziom porównywalny z tym sprzed 1999 roku... Brzmi nieźle, stąd ja takie osoby rozumiem. Ale ich opinie nie są tu żadnym argumentem. Po prostu.

Głównym zarzutem na dziś wcale nie są bowiem same założenia tej reformy (dla mnie np. funkcjonowanie gimnazjów jest co najmniej dyskusyjne i za nimi nie mam zamiaru płakać), ale forma jej wprowadzania. Przecież ja powinienem, jako historyk z podstawówki skakać z radości: dwa razy więcej godzin historii, nowa, pełniejsza podstawa programowa. Tylko..., że to było by jedynie moje, bardzo egoistyczne podejście, a tu chodzi o dzieciaki z obecnego drugiego etapu, w tym moich wychowanków! Zostali potraktowani tu tak strasznie, że przepraszam bardzo, ale nie mam zamiaru z nikim wykłócać sie dziś o celowość istnienia gimnazjów gdy one własnymi karierami życiowymi będą płacić za to, że potraktowano ich jak meble.

Z klasami czwartymi, piątymi i szóstymi jeszcze przez trzy lata realizował będę starą podstawę z 2012 roku. Oznacza to, że po omówieniu na dużym stopniu ogólności dotychczasowego programu historii, lądować będą w siódmej klasie by rozpocząć docelowy, szczegółowy kurs historii od... kongresu wiedeńskiego! NIGDY nie przerabiać będą na tym poziomie żadnej wcześniejszej epoki! Nie dość tego na koniec ósmej klasy będą zdawać egzamin z całości nowego programu, także z rzeczy, których nigdy nie przerabiali. Już widzę tą radość nauczyciela w liceum, który ze zgrozą odkryje, że pierwszoklasiści, o starożytnym Rzymie mieli jedną lekcję, o Egipcjanach wiedzą tylko tyle, że robili mumie i mieli hieroglify, zaś o Bizancjum, Karolu Wielkim, rozbiciu dzielnicowym, czy Janie Zamoyskim w ogóle nie słyszeli...

I to nie jest żadna propaganda, czymoje zdanie, a konkretne dokumenty z ustawą na czele! Przy czym z historii i tak będą w nienajgorszej, bo mimo wszystko jest to ciągle ten sam przedmiot.
Gorzej z biologii i geografii gdzie wypadną im całkowicie dwa pierwsze lata nauki, bo dotychczasowa przyroda całkowicie nie jest kompatybilna z nowymi programami z tych przedmiotów. I tak niektóre rzeczy będą przerabiać bardzo szczegółowo dwa razy (na przyrodzie i np. na geografii), a innych wcale...

Te trzy przejściowe roczniki (plus czwarty - ostatni gimnazjalistów, który do roli królika dołączy za dwa lata) zostaną skrzywdzone najgorzej. Ale to nie znaczy, że potem będzie jakiś raj edukacyjny. Niestety nie. Szaleńcze tempo reformy i przygotowane po łebkach podstawy programowe spowodowały, że wydawnictwa (a już kilka dotarło do mnie z propozycjami) ratując skórę sobie i pani minister idą jedyną możliwą drogą i nowe podręczniki i programy robią w najprostszy sposób - zmieniając przysłowiowe okładki. Dawne podręczniki gimnazjalne przenoszą do podstawówek, twórczo je zazwyczaj skracając. Efekt taki, że na dziś docelowymi programami w klasach 5-8, mają być dotychczasowe przerobione programy gimnazjalne. Tylko, że treści, których uczyli się 15 latkowie, teraz mają sie uczyć 11 latkowie (tak jest z historii!). Dlatego lojalnie dziś ostrzegam moich rozmówców ze szkól średnich, że jak nic się nie zmieni, to po 2019 roku nastąpi u nich tragiczne załamanie jakości wiedzy nowych uczniów.

Stad bez urazy, ale Pana refleksje nijak się mają do moich zarzutów...
Maciej Synak
Maciej Synak Kociewiak Bagienny Wiele słów Pan napisał, ale niestety niewiele treści.

„Bez urazy, ale Pan deliberuje o trzeciorzędnych problemach politycznej propagandy, a ja piszę o realnych problemach tej reformy!” - nie. To, że w politycznej propagandzie biorą udział nauczyciele, kompromitując polskie szkolnictwo, to nie jest trzeciorzędny problem, tylko pierwszorzędny. Nauczyciel to służba i powołanie, a nie polityczne gierki.

„większość z nich ma o niej mgławicowe pojęcia. Dziś ich nie dotyka, więc ani nie wgłębiają się w nowe przepisy, ani nie martwią się wdrażaniem nowych programów, ani nie uczą dzieciaków, którzy mają robić to idiotyczne "rozpoznanie bojem".” - TO SĄ NIEUPRAWNIONE TWIERDZENIA.

Nauczyciele liceum i technikum mają doskonałe rozeznanie, jakie były dzieci po 8 klasach i jakie są po gimnazjum.

Oni dostają/ną rozpuszczone i niedouczone dzieciaki. I TO BARDZO ICH DOTYCZY, bo oni szykują młodzież do matury, to na nich skupiają się problemy wychowawcze, bo muszą ujarzmić niedojrzałych młodych ludzi, którzy sobie myślą, że są już dorośli i są nauczeni, że „mają prawa” - pyskują, zachowują się niegodnie, odnoszą się z wyższością do nauczyciela, jakby ten był ich pracownikiem, a oni byli jego pracodawcą. I TO JEST PROBLEM PANIE.

15 latek w 8 klasie nie czuł, że „dorósł” przez ostatnie 2 czy 3 lata i w związku z tym zachowywał się grzecznie, bo niezmiennie odczuwał dominację nauczyciela nad sobą, gimnazjalista przechodzi do nowego etapu i zaczyna myśleć (też przez propagandę w mediach), że jest już „prawie dorosły” i się zaczyna...

„Wydłużenie nauki w szkołach średnich o rok, obietnice, że uczniowie przychodzący do szkól średnich będą prezentowali poziom porównywalny z tym sprzed 1999 roku... Brzmi nieźle, stąd ja takie osoby rozumiem. Ale ich opinie nie są tu żadnym argumentem. Po prostu.”

Czyli zgadza się Pan, że poziom jest obniżony, czyli przyznaje Pan rację nauczycielom szkół średnich - ich opinie są bardzo ważne i prawdziwe, wbrew temu co Pan pisze.

„a tu chodzi o dzieciaki z obecnego drugiego etapu” - ale o co Panu chodzi????

Czasu Pan nie zawróci i życia im Pan nie odda - „one własnymi karierami życiowymi będą płacić za to, że potraktowano ich jak meble.” - pretensje do tych, co wprowadzili gimnazja – i to wszystko.

Nie zmieni Pan tego, przepadło, stracili.
Teraz trzeba ratować pozostałe pokolenia. I po to jest reforma. A Pan daje uwagi nie na temat.

„Z klasami czwartymi, piątymi i szóstymi jeszcze przez trzy lata realizował będę starą podstawę z 2012 roku. Oznacza to, że po omówieniu na dużym stopniu ogólności dotychczasowego programu historii, lądować będą w siódmej klasie by rozpocząć docelowy, szczegółowy kurs historii od... kongresu wiedeńskiego! NIGDY nie przerabiać będą na tym poziomie żadnej wcześniejszej epoki! Nie dość tego na koniec ósmej klasy będą zdawać egzamin z całości nowego programu, także z rzeczy, których nigdy nie przerabiali. Już widzę tą radość nauczyciela w liceum, który ze zgrozą odkryje, że pierwszoklasiści, o starożytnym Rzymie mieli jedną lekcję, o Egipcjanach wiedzą tylko tyle, że robili mumie i mieli hieroglify, zaś o Bizancjum, Karolu Wielkim, rozbiciu dzielnicowym, czy Janie Zamoyskim w ogóle nie słyszeli...”

NO I CO Z TEGO???? Muszą dokończyć naukę wg starego programu – i będą z tego powodu stratni, to prawda – ale gdyby nie wprowadzono w ogóle reformy – to kolejne pokolenia też byłyby stratne.

Kiedyś cięcie musi nastąpić, a ci co się nie załapali – trudno, mają taką szkołę, jak ich poprzednicy od 10 czy 15 lat...

NADAL NIE ROZUMIEM O CO PANU CHODZI – TO ŹLE, ŻE NOWE POKOLENIA NIE BĘDĄ TAK NIEDOUCZONE JAK GIMNAZJALIŚCI??

„Już widzę tą radość nauczyciela w liceum, który ze zgrozą odkryje, że...” - Pan mnie zaczyna zastanawiać – chyba chciał Pan napisać „radość” w cudzysłowie, prawda? Zgroza to uczucie przeciwne do radości – po co ta nieprecyzyjna ekwilibrystyka?

Z tego zdania wynika, że nie ma Pan pojęcia o tym, że nauczyciele już teraz doskonale zdają sobie sprawę, że przychodzą do nich niedouczone dzieciaki – jak opisałem to powyżej - bo mają porównanie z tym, co było wcześniej.

Ale Pan o tym nie wie.

Twierdzi Pan, że „ Dziś ich nie dotyka” - BO PAN TEGO NIE WIE. Nie ma Pan znajomych nauczycieli ze szkół średnich??

„Te trzy przejściowe roczniki (plus czwarty - ostatni gimnazjalistów, który do roli królika dołączy za dwa lata) zostaną skrzywdzone najgorzej.” - nie, nieprawda – one będą tak samo skrzywdzone jak poprzednie roczniki gimnazjalistów, a nie „najgorzej” - TAK SAMO SKRZYWDZONE.

„Szaleńcze tempo reformy i przygotowane po łebkach podstawy programowe” - A MOŻE MI PAN WYJAŚNIĆ JAKI APARATEM ZMIERZYŁ PAN TEMPO REFORMY by określić je mianem „szaleńczego”?

„Dawne podręczniki gimnazjalne przenoszą do podstawówek, twórczo je zazwyczaj skracając.” - a jak to było zrobione w drugą stronę, kiedy powstawały gimnazja? Podręczniki od 7 i 8 klasy stały się podręcznikami do gimnazjum??

„Dlatego lojalnie dziś ostrzegam moich rozmówców ze szkól średnich, że jak nic się nie zmieni, to po 2019 roku nastąpi u nich tragiczne załamanie jakości wiedzy nowych uczniów.”

Jak już zauważyłem powyżej, nauczyciele doskonale o tym wiedzą, jest Pan zapóźniony lekko licząc jakieś 15 lat. Ma Pan niepełną informację na temat, a elaboraty mi Pan tu rozpisuje.

Jak już pisałem wcześniej – wiele słów, a mało treści.
Kociewiak Bagienny
Kociewiak Bagienny Maciej Synak Panie Macieju!

Ale ja naprawdę bym prosił bez politycznego fanatyzmu. Jak może Pan pisać, że nic się nie stanie, że dzieciaki będą skrzywdzone, bo skrzywdzone były też inne wcześniej? Przecież jest to pogląd, który jest wręcz dyskwalifikujący!

Cała Pana poprzednia filipika opierała się na tym, że popiera Pan likwidację gimnazjum i stąd nie rozumie moich pretensji, bo reforma przecież jest dobra, bo je likwiduje. I choć napisałem to poprzednio dość wyraźnie, to powtórzę jeszcze raz:

Nie protestuję przeciwko likwidacji gimnazjum i w sumie nie mam nic przeciwko samemu temu pomysłowi.

Stąd Pana kolejne przemyślenia na temat tego, jak to obecnie gimnazja są patologią, w najmniejszym stopniu nie dotyczą tego o czym piszę, ani tego przeciwko czemu protestuję.

Jak Ma Pan zamiar serować dalsze tego typu, oderwane od tematu tej dyskusji, autorskie opinie, to proszę sobie dać już spokój.

Naprawdę proszę popytać tych wszystkich, tak wedle Pana świetnie się orientujących w tej reformie, czy przeczytali nową ustawę, nowe podstawy programowe do podstawówki oraz nowe programy ramowe. Tudzież czy widzieli propozycje nowych programów i podręczników dla podstawówek. Ja to bieżąco czytuję, stąd wiem o czym piszę.

Zaś Pana niewiedza najbardziej jest widoczna właśnie w konkretach. Naprawdę zachęcam do przeczytania tego co napisałem, miast ex catedra obrażania mnie i całego świata, bo moje tezy nie zgadzają się z Pana poglądami politycznymi.

Najprostszy przykład: Sama minister Zalewska wielokrotnie stwierdzała, że reforma jest robiona w dużym tempie, wymagającym maksimum wysiłku. Jak dużym? Podręcznik zwykle się pisze około dwóch lat. Samo zatwierdzanie i poprawianie po uwagach ministerialnych ekspertów to zazwyczaj dobry rok. Zaś dziś powstają podręczniki, które gotowe do druku muszą być w kwietniu, a podstawy programowe, na których są oparte, opublikowano dopiero w połowie lutego! To jest o wiele za mało czasu by MEN był w stanie fizycznie sprawdzić i dopuścić do druku takie prace, a gdzie tu mowa o samym pisaniu? Sami wydawcy stwierdzają wprost, że nie widzą innej możliwości, niż ich dopuszczenie warunkowe (czyli po pobieżnym przejrzeniu danie zielonego światła do druku, a potem dopiero dokładniejsze sprawdzanie i nanoszenie uwag, uwzględnionych dopiero w kolejnych wydaniach). Zaś podręczniki te będą gotowe, tylko dlatego, że wydawcy nie znając podstaw programowych przygotować je zaczęli wcześniej. Idąc, wspominaną najkrótszą drogą, czyli przenoszenia in extenso treści z gimnazjów do podstawówek. To nie jest nawet jakaś partyzantka, ale zwykła ściema. Na którą MEN da zielone światło, bo nie ma wyjścia! A podręczniki to jedynie czubek góry lodowej.

Stąd chce Pan sobie uprawiać swoje polityczne przemyślenia, to prosiłbym gdzieś indziej. Ja tutaj rozważam realne skutki konkretnych działań, które ponosić będą konkretne dzieciaki. Propagandowe hasła, proszę zostawić dla siebie.
Anna Dobrowolska
Anna Dobrowolska Haha długo już nie słyszałam zwrotu: nauczyciel to służba i powołanie ;-) może jeszcze wolontariat by pasował i hobby ;-) przecież z pracą to nie ma nic wspólnego ;-) a profesjonalistą to w tym zawodzie nie ma mowy żeby być. Rewelacja :-)
Kociewiak Bagienny
Kociewiak Bagienny Czekaj, czekaj... Minister Kluzik-Rostowska tak do nas pisała z dwa lata temu, jak napuszczała na nauczycieli rodziców, że to niby obijamy między świętami a Nowym Rokiem miast ich dzieci pilnować. Niestety rodzice wtedy nie załapali tych zachęt i jak wcześniej nie posyłali, tak i wtedy dali sobie spokój.
Maciej Synak
Maciej Synak Kociewiak Bagienny Chciałem zauważyć, że tu również odciął Pan mój komentarz, a przecież Pani ewidentnie śmieje się z mojego stanowiska ws. pracy nauczyciela. Szkoda, że Pan wpisu tej Pani nie usuną, bo to on jest obraźliwy, ja tylko skwitowałem poziom tej wypowiedzi.
Kociewiak Bagienny
Kociewiak Bagienny Pan kpi? Czy naprawdę potrzebuje poważnych korepetycji z kultury dyskusji? Porównywanie ironicznego komentarza, który jedynie nawiązuje do Pana stwierdzeń i nie ma w sobie nie tylko nic obraźliwego, ale nawet wprost nie odnosi się do Pana, z chamskim personalnym atakiem, to chyba żart...
Maciej Synak
Maciej Synak Kociewiak Bagienny "z chamską personalnym atakiem, to chyba żart..." nigdy personalnie nie odnoszę się do ludzi - BO ZWYCZAJNIE NIE MOGĘ OCENIĆ CZŁOWIEKA, KTÓREGO NIE ZNAM, bo ludzie są różni, może mają słabszy dzień, albo są chorzy, albo ktoś ich skrzywdził - dlatego nigdy personalnie nie odnoszę się do ludzi. JA WYŁĄCZNIE OCENIAM WYPOWIEDŹ I TYLKO DO NIEJ SIĘ ODNOSZĘ. Bo tylko to mam do oceny. Oceniam wypowiedź Pani Kalkowskiej jako obraźliwą w stosunku do mnie, Pan inaczej to ocenia, za to moje wypowiedzi ocenia Pan o wiele ostrzej, uważam, że niezasadnie.
Natalia Kalkowska
Natalia Kalkowska Haha, dawno się tak nie uśmiałam ;) Ja uczę głównie gimnazjalistów (liceum też, ale w jednej szkole, a gimnazjum w dwóch) i argument o "byciu prawie dorosłym" jest MOJĄ najbardziej przekonującą bronią w pewnych kwestiach. Nigdy nie użył go żaden z moich uczniów. Brak szacunku do nauczyciela, jaki jest obserwowalny u niektórych z nich, nie ma nic wspólnego z istnieniem czy nieistnieniem gimnazjów. To kwestia uwagi, jaką dzieciakom poświęca się w domu, a nierzadko również stosunku rodziców do naszego zawodu. A ten stosunek jest często doskonale widoczny w rozmowie rodzica z nauczycielem, np. podczas wywiadówek. Aha, jeszcze jedno. Ja pracuję w szkołach prywatnych i jeśli gdzieś może dominować pogląd, że pedagog jest wykonawcą usługi świadczonej dziecku, to chyba głównie w takich placówkach, prawda? Zaskoczę Pana - jeszcze mi się nie zdarzyła sytuacja, w której uczeń przekonany o swojej prawie-dorosłości zachował się wobec mnie niegodnie. Bo to jest kwestia umiejętności współpracowania z młodzieżą, a nie grupy wiekowej, do której się trafi, niezależnie od tego, czy ta grupa nazywa się ósmą klasą szkoły podstawowej, czy też drugą gimnazjalną.
Kociewiak Bagienny Panu Maciejowi skończyły się chyba argumenty, bo zaczął tu zamieszczać jakieś same obraźliwe teksty. Stąd musiałem zrobić interwencję pedagogizującą. Jak jakieś znajdzie, to może się podzieli... Inna rzecz, że jego wiedza o dzisiejszym szkolnictwie, jak widać jest niezwykle teoretyczna...
Maciej Synak
Maciej Synak Kociewiak Bagienny Ja obraźliwe teksty? Nigdy w życiu. Widzę, że ocenzurował Pan moje teksty, a Pani Kalkowska nie zdążyła się odnieść. Może mi Pan napisać co było obraźliwego w stwierdzeniu, że Pani rocznik 1991 nie ma porównania dzisiejszego zachowania młodzieży z tym zachowaniem 10-20 lat temu, a w związku z tym, nie powinna wypowiadać się na temat jaki opisałem powyżej?
Maciej Synak
Maciej Synak Pominąłem ostatnie zdanie,w którym linkowałem, jeśli o to Panu chodzi. Tak może być? : "Pani jest rocznik 1991, jak długo Pani uczy w szkole? Rok?

Nie ma Pani punktu odniesienia, nie ma Pani porównania z tym, jaka młodzież była 10 - 20 lat temu.

Sama Pani wyszła z gimnazjum - to się wcale nie dziwię, że się Pani śmieje, bo nie dostrzega Pani różnicy w zachowaniu.

"mi się nie zdarzyła sytuacja, w której uczeń przekonany o swojej prawie-dorosłości zachował się wobec mnie niegodnie." -

bo widzi Pani, wszystko zależy od tego, co kto uważa za niegodne - ja czasami na ulicy słyszę, jak młode dziewczęta w co drugim słowie używają "k....wa", albo "je....any" i powiem Pani szczerze - uszy puchną od tego języka, ja na budowie soczyście się wyrażam, moi pracownicy przeklinają nagminnie, ale takiego obelżywego języka to ja na budowie nie słyszałem NIGDY. N I G D Y. "
Kociewiak Bagienny
Kociewiak Bagienny Maciej Synak Jak dla Pana wyzywanie innych dyskutantów od gimbazy tudzież snucie jakichś analogi z Werwolfem nie jest obrażaniem... Tak jak i ta powyższa wypowiedź. Twierdzenie, że ktoś jest za młody by pisać o swoich doświadczeniach zawodowych i używanie tego jako argumentu w tej konkretnej dyskusji ma nawet swoją piękną nazwę, w wyliczance niemerytorycznych argumentów w dyskusji, jakie daje nam piękna nauka, zwana logiką - ad personam. (Idiotyczne, bo trzymając się tej logiki, to Pan, jako nie uczęszczający do gimnazjów, także nie ma prawa zabierać tu głosu...). Ad rem, albo sobie proszę dać spokój z komentowaniem w tym wątku.
Maciej Synak
Maciej Synak Kociewiak Bagienny Ja nikogo od gimbazy nie zwyzywałem, bo ja ludzi nie obrażam nigdy, nawet jeśli oni mnie wyzywają albo i grożą. Obraźliwą wypowiedź Pani Kalkowskiej pod moim adresem skwitowałem - że WYPOWIEDŹ jest na poziomie gimbusa. Ja zawsze odnoszę się do wypowiedzi, a nie do osoby - bo przecież osoby nie znam, to jak mogę się do niej odnosić i ją oceniać? No nie mogę. ALE WYPOWIEDŹ MOGĘ OCENIĆ ZAWSZE - bo jest napisana.
Kociewiak Bagienny
Kociewiak Bagienny Naprawdę zachęcam Pana do dania sobie spokoju z komentowaniem w tym wątku. Bo zaczyna się Pan w ferworze znacząco mijać z prawdą...
Maciej Synak
Maciej Synak Kociewiak Bagienny Ma Pan printscrina z tej wypowiedzi? Proszę pokazać, ja się odniosę.
Maciej Synak
Maciej Synak Postaram się wieczorem odpisać na Pański ostatni komentarz nt. reform i moje komentarza na ten temat.
Maciej Synak
Maciej Synak Kociewiak Bagienny "snucie jakichś analogi z Werwolfem nie jest obrażaniem..." ???? Nie rozumiem. Linkowałem, żeby Pani sama mogła poczytać: "Odsyłam panią do opracowania werwolf, tam jest opisane jak wykorzystuje się nieświadomość nowych pokoleń do wieloetapowej zmiany postrzegania zagrożeń przez obywateli danego państwa i jak prowadzi to do rozbioru państwa." I co w tym obrażalskiego?
Maciej Synak
Maciej Synak Człowiek dorasta etapami, dowiaduje się pewnych rzeczy z czasem i nazywanie kogoś np. młodzieżą nie jest obrażaniem kogoś, tylko definiowaniem - celem komunikacji z innymi osobami - bo każdy wie, że młodzież to: i tu definicja. To, że Pani czegoś nie wie, nie znaczy, że jest "gorsza" (jeśli to ma Pan na myśli), tylko, że jest na innym etapie niż np. ja czy inni ludzie. Nie ma w tym żadnego obrażania. Nie ma nic zdrożnego w tym, że komuś się przedstawi swoje stanowisko, podzieli wiedzą, zauważając, że ... itd. To nie jest obrażanie.
Kociewiak Bagienny
Kociewiak Bagienny Pogrąża się Pan...

Tak, właśnie na tym polega niemerytoryczna argumentacja ad personam. Zamiast podjąć dyskusję na temat konkretnych przykładów owych złych zachowań gimnazjalistów, tudzież jakichś merytorycznych badań, czy opinii na ten temat, Pan się zajął dowodzeniem, że kontrdyskutantka nie jest kompetentna i to w sposób niezwykle niekulturalny, bo sugerując, że nie ma wiedzy wręcz o podstawowych rzeczach. Rzecz o tyle zresztą kuriozalna, że wygłasza ją osoba, która sama deklaruje, że dzisiejsze realia nauczania zna tylko ze słyszenia, a kieruje do nauczycielki gimnazjum...

Zatem albo ad rem, albo proszę się nie dziwić konsekwencjom z mojej strony.

Co do przypisywania ludzi do grona gimbazy, to wystarczy, jak Pan sobie zapamięta, że określanie tak kogokolwiek, zwłaszcza kogoś kto gimnazjalistą nie jest, przeze mnie traktowane jako zwrot obraźliwy.
Maciej Synak
Maciej Synak Kociewiak Bagienny

Tak, właśnie na tym polega niemerytoryczna argumentacja ad personam. Zamiast podjąć dyskusję na temat konkretnych przykładów owych złych zachowań gimnazjalistów, tudzież jakichś merytorycznych badań, czy opinii na ten temat, ...”

Niezasadny zarzut - przecież podałem przykłady opinii w swoim pierwszym poście, więc czego Pan jeszcze oczekuje?

„Pan się zajął dowodzeniem, że kontrdyskutantka nie jest kompetentna i to w sposób niezwykle niekulturalny, bo sugerując, że nie ma wiedzy wręcz o podstawowych rzeczach.”

To Pani powołuje się na swoje doświadczenie, które nie uwzględnia analizy porównawczej, o której ja piszę poniżej jej wpisu. Jak ona może stwierdzić, że ktoś zachował się niegodnie wg moich standardów (bo przecież rozmawiamy o MOIM wpisie), jeśli nie ma porównania?

Czekam na odpowiedź tej Pani.

Skoro miała odwagę obśmiać moje zdanie, niech teraz uzasadni LOGICZNIE, że potrafi porównać zachowanie dzisiejszej młodzieży z tym zachowaniem, jakie młodzież prezentowała 20 lat temu.

Potrafi?

Ta Pani 20 lat temu miała 6 lat.
Czy 6 -letnie dziecko jest w stanie logicznie poddać merytorycznej analizie zachowanie 15-to latków ze swojego otoczenia?

Może Pan zechce odpowiedzieć na to pytanie?

Potrafi?

„wygłasza ją osoba, która sama deklaruje, że dzisiejsze realia nauczania zna tylko ze słyszenia, a kieruje do nauczycielki gimnazjum...”

Realia nauczania znam z pierwszej ręki od dyplomowanych nauczycieli pracujących w zawodzie ponad 20 i 30 lat. Uczniowie zachowują się niegodnie.
Realia znam, bo obserwuję zachowanie współczesnej młodzieży i porównuję je do zachowania młodzieży 20 lat temu – i wyciągam wnioski. Uczniowie zachowują się niegodnie.

„Co do przypisywania ludzi do grona gimbazy”

- ja nie przypisuję ludzi do „gimbazy”. Ja nawet nie używam tego słowa.
Przypominam Panu, że powyżej skwitowałem wypowiedź Pani Kalkowskiej, że jest (wypowiedź) na poziomie gimbusa.

WYPOWIEDŹ, a nie osoba.

Więc proszę się trzymać faktów.

„słowem gimbus (w l. mn. gimbusy) rzeczywiście określa się potocznie, środowiskowo gimnazjalistów i jest to raczej określenie nacechowane ujemnie.

A Pan używa słowa gimbaza.

„słowo gimbaza, to mamy do czynienia z tworem nieudanym i mało wyszukanym, utworzonym przez połączenie członów gim- i -baza. Słowo baza jest wieloznaczne, tutaj oznacza po prostu 'szkołę', jednak w nieco szerszym, niekoniecznie dydaktycznym znaczeniu – 'codzienne miejsce spotkań gimbusów (gimbów) w różnym celu'. „

„słowo gimbaza oznacza po prostu miejsce, gdzie gimbusy przebywają, wracają i wychodzą i niejako stamtąd się „rozmnażają”. Słowo ma oczywiście ujemne znaczenie i kojarzy się ze sarkastycznym stwierdzeniem z gier „misja wykonana, wracaj do bazy”. „

Tak więc w sumie chyba napisał Pan to zdanie jakoś tak nielogicznie, a przynajmniej niestylistycznie.

„ Co do przypisywania ludzi do grona szkoły gimnazjalnej”

Dziwne.

„ określanie tak kogokolwiek, […] przeze mnie traktowane jako zwrot obraźliwy.”

Krótko mówiąc, chodzi Panu o zwrot typu: „Jesteś szkołą gimnazjalną”? Że to jest obraźliwe?

Moim zdaniem bardzo dziwne.
Ja na pewno tak bym nie powiedział. Nigdy.

Mam wrażenie, że ani Pan, ani Panie powyżej nie macie argumentów przeciw temu, co napisałem.

Stąd zarzuca mi Pan, że stosuję jakoby ostry język, albo, że jakoby kogoś obrażam, a jednocześnie, kiedy te Panie naśmiewają się z mojego wpisu, twierdzi Pan, że to tylko ironia. Kiedy ja podnoszę, że Pani nie ma podstaw do wypowiadania się na temat treści mojego wpisu, to Pan w sposób nieuprawniony, przeczący logice, twierdzi , że ja jakoby stosuję niemerytoryczne metody dyskusji, że jakoby rzucam coś ad personam.

Takie tam tematy zastępcze Pan wymyśla, żeby tylko mieć powód do wykasowania moich tekstów?

Czekam na odpowiedź:

Skoro ta Pani miała odwagę obśmiać moje zdanie, niech teraz uzasadni LOGICZNIE, że potrafi porównać zachowanie dzisiejszej młodzieży z tym zachowaniem, jakie młodzież prezentowała 20 lat temu.

http://sjp.pwn.pl/slowniki/gimbaza.html
Kociewiak Bagienny
Kociewiak Bagienny Drogi Panie Macieju!

Pisanie z wielkich liter różnych ważnych słów, w niczym nie zmieni podstawowego faktu, że niekulturalnie i personalnie zaatakował Pan dwie osoby z grona zabierających tu głos. Jak Panu się wydaje, że było inaczej, to serdecznie apeluję, by przyjął Pan do wiadomości, że w mojej ocenie było to właśnie takie zachowanie i wybaczy Pan, ale będę tutaj zdecydowanie korzystał z mojego prawa do moderacji dyskusji. Proszę o uszanowanie mojej wrażliwości w tej sprawie, jako gospodarza i nie będzie problemu.

Natomiast jak chodzi o Pana tłumaczenia, to są one po prostu nielogiczne. Jak się można tłumaczyć z zdecydowanie niekulturalnego potraktowania z góry rozmówczyni i odmawiania jej z wydumanego powodu prawa głosu, tym, że poprzednia Pana wypowiedź była na temat.

Primo jaki to ma związek? To, że wcześniej powiedział Pan coś na temat, ma tłumaczyć późniejszy personalny atak? Abstrahuję od tego, że dla innych komentatorów, ów pierwszy post był właśnie mało merytoryczny stąd ich reakcje. Zaś zamiast bronić swoich racji, Pan... zaczął dezawuować ich prawo do udziału w dyskusji, jako przedstawicieli owej "gimbazy". Nawet, jak miał na myśli coś innego, to wyszło ewidentnie tak jak wyszło i utwierdzam się z każdym kolejnym Pana tłumaczeniem, że podjąłem słuszną decyzję kasując te posty.

Tu na marginesie zwrócę tylko Panu uwagę, że w Pana wypowiedziach przewija się ciągle maniera udowadniania innym, że piszą nie po polsku, nie rozumieją słów, których używają, tudzież są na tyle ograniczeni w tej materii, że nie rozumieją tego co Pan pisze. Nie dość, że pisze to Pan w sposób niezwykle niegrzeczny, to traktuje tak Pan każdego, kto wejdzie z Panem w dyskusje. Co powoduje taką sytuacje, że jedynie wydaje się Panu, że poprawia Pan osobę, która zdecydowanie wypowiedziała się poprawnie i pisać po polsku umie. Ot, choćby z tego powodu, że robi doktorat z językoznawstwa... I to zdecydowanie widać.

Zaś pikanterii całej tej sprawie dodaje Pana niewiedza w materii naszej dyskusji, który wyskakuje nam na każdym kroku. Z Pana absurdalnego zarzutu, że nauczycielka przed trzydziestką nie jest w stanie porównać procesów kształcenia i zachowania młodzieży dzisiejszej i tej sprzed dwóch dekad wynika, że po pierwsze pojęcia Pan nie ma o procesie kształcenia nauczycieli, a po drugie z pracy w środowisku szkolnym. Jako praktykująca nauczycielka, jest Pani Natalia zdecydowanie tutaj bardziej wiarygodna od Pana, powołującego się na bliżej nieokreślone "świadectwa z pierwszej ręki". Otóż tak w czasie kształcenia, jak i po podjęciu pracy taka nauczycielka nie tylko była dogłębnie edukowana m.in. w takich właśnie sprawach, nie tylko na co dzień miała zawodowy kontakt z pewnie co najmniej kilkudziesięcioma nauczycielami, którzy takową młodzież "przedgimnazjalną" uczyli, ale jak znam życia, była także z problematyki z tym bezpośrednio związanej także egzaminowana! I to nie przed jakimś zramolałym dydaktykiem na uczelni, ale przed państwową komisją złożoną z praktyków...

Pominę już banalny fakt, że tak obserwacje moje własne (a jestem na tyle stary, że nie tylko dane mi było uczęszczać do ośmioletniej podstawówki, ale nawet załapałem się na pierwsze nauczycielskie doświadczenia w takowej), jak i wielu znanych mi nauczycieli, uczących tak przed 1999 rokiem jak i po nim, są bardzo podobne do tych Pani Natali.

Przeczytałem bardzo dokładnie, Pana wypowiedzi w tym wątku, które uzbierały się od mojego ostatniego głosu i z wielkim ubolewaniem stwierdzam, że dalej Pan nie rozumie na czym polega argumentacja ad personam i dlaczego uznawana jest za niemerytoryczną. Stąd powtórzę mój apel: jak Panu się nie podobają standardy dyskusji na moim profilu, proszę sobie dać już spokój z kontynuacją tego wątku. Zaś jak chce Pan kontynuować, to łaskawie proszę o uszanowanie moich odczuć w tej materii.
Maciej Synak
Maciej Synak Kociewiak Bagienny Odpowiedziałem przed chwilą Pani Kalkowskiej, może to naświetli sprawę.
Maria Baldyga
Maria Baldyga oj oj prezes nie będzie zadowolony...........
Natalia Kalkowska
Natalia Kalkowska Panowie, myślę, że ta dyskusja zmierza donikąd. Tak, jak Pan słusznie zauważył "wyszłam z gimnazjum". Potem skończyłam liceum i studia, a obecnie piszę doktorat. Sądzę więc obecny system za bardzo mi nie zaszkodził, a uczę być może krótko, ale wciąż mam w tym większe doświadczenie, niż Pan - pracownik budowy. Z całym szacunkiem, wypowiada się Pan na temat, o którym nie ma bladego pojęcia i to jest podstawowy powód, dla którego w tej sprawie nie będzie między nami porozumienia. Dlatego sądzę, że pora zakończyć dyskusję i oddalić się do swoich zajęć.
Maciej Synak
Maciej Synak "a uczę być może krótko, ale wciąż mam w tym większe doświadczenie, niż Pan - pracownik budowy." oj, gdyby Pani widziała uczniów zawodówki ....jak oni się zachowują. Zgroza. Ale dałem sobie z nimi rady - nie trzeba być nauczycielem w szkole, żeby poradzić sobie z dwójką czy trójką młodzieży, albo dziećmi, w końcu każdy człowiek kogoś wychowuje... Ale nauczyciel ma zdecydowanie więcej roboty z dzieciakami, bo jest ich po prostu znacznie więcej niż we własnym domu. Co prawda nie miałem na studiach pedagogiki, a raczej inne "przyziemne" tematy, jak mechanika budowli, albo teoria sprężystości i plastyczności - z Pani zakresu była chyba jedynie LOGIKA. Chociaż tu akurat od lat sam sobie radzę i bez nauk...Ja swoje zdanie opieram na doświadczeniu mojej rodziny i ich znajomych - nauczycieli z 20 i 30 letnim stażem, o emerytach nie wspominając...dlatego pojęcie mam, bo siedzę w samym środku tych dyskusji, tak więc Pani opinia na mój temat jest powierzchowna i nietrafiona. Jak Pani nie ma argumentów, to nie będę Pani "męczył" zadaniami typu: "niech Pani teraz uzasadni LOGICZNIE, że potrafi porównać zachowanie dzisiejszej młodzieży z tym zachowaniem, jakie młodzież prezentowała 20 lat temu". Bo przecież wszyscy wiemy, że nie jest w stanie Pani tego zrobić, bo 20 lat temu miała Pani 6 lat. Na przyszłość proszę uważniej czytać cudze teksty i nie śmiać się z nich, bo potem może się Pani wstydu objeść. Proszę wracać do swoich zajęć. Pozdrawiam.
Natalia Kalkowska
Natalia Kalkowska Myli się Pan - i to wielokrotnie. Po pierwsze nie widzę powodu do wstydu, ponieważ rzeczowo argumentuję swoje tezy i w przeciwieństwie do Pana, nikogo nie wyśmiewam. Owszem, 20 lat temu miałam nawet mniej niż 6 lat, ale jeżeli uważa Pan, że takie stwierdzenie daje Panu zwycięstwo w dyskusji, to pozwolę sobie zauważyć, że LOGICZNIE rzecz biorąc, nie trzeba niczego porównywać, by umieć ocenić stan obecny. Po wtóre, nieprawdą jest, jakoby wychowywanie własnych dzieci lub przyjmowanie pojedynczych uczniów na praktyki dało się zrównać z pracą nauczyciela - polecam spróbować chociaż przez rok i wtedy się wypowiadać. Na koniec dodam, że pogardliwy wydźwięk Pańskiego powyższego tekstu, który przeczytałam nader uważnie, skłania mnie wyłącznie do niewesołej refleksji na temat poziomu Pańskiej kultury osobistej. A przecież reprezentuje Pan do rocznik, który nie należał do "gimbazy" - tej strasznej bandy niewychowanych dzieciaków, których maniery są jakoby znacznie gorsze niż pokolenia, które zaliczało się do młodzieży owe 20 lat temu. Proszę wyciągnąć logiczne wnioski. Również pozdrawiam i skoro zostałam odesłana łaskawym gestem, więcej nie oderwę się od swoich zajęć.
Maciej Synak
Maciej Synak Natalia Kalkowska Widzę, że chce się Pani pogrążyć.

"Haha, dawno się tak nie uśmiałam" - to są Pani słowa - to pani wyśmiewa, a teraz "odwraca kota ogonem", że niby ja tak czynię - nie, proszę Pani, ja Pani nie wyśmiewam, ani nikogo nie wyśmiewam, tylko wykazuję, że wbrew temu, co Pani pisze, że jakoby "rzeczowo argumentuje swoje tezy " nie ma Pani racji – a że to jest śmieszne... to co ja za to mogę?

Pani „argumentacja” jest – jak sama Pani to nazwała - śmieszna, ponieważ:
nie jest w stanie Pani porównać zachowanie dzisiejszej młodzieży z tym zachowaniem, jakie młodzież prezentowała 20 lat temu, bo 20 lat temu miała Pani 6 lat – a mimo to zabiera Pani głos krytykując mój wpis.

Ktoś ewidentnie nie ma predyspozycji, by skrytykować mój wpis, a mimo to się za to zabiera – i faktycznie, to jest śmieszne.

Ja jednak tego tak nie określiłem – tylko zadałem Pani pytanie, tak, aby zobaczyła Pani swoje nieprzemyślane działanie i żeby mogła Pani się wycofać z niego „po angielsku”, ale Pani z tego nie skorzystała i brnie dalej.

„LOGICZNIE rzecz biorąc, nie trzeba niczego porównywać, by umieć ocenić stan obecny.” - teraz to już kompletne androny Pani plecie.

Skoro nie ma jesiotrów we Wiśle – to Pani stwierdzi, że to jest normalne – bo za Pani życia jesiotrów nigdy tam nie było.

Ale te ryby były we Wiśle jeszcze w latach pięćdziesiątych. Były tam od setek lat, od wieków i wyginęły dopiero po wojnie.

Jak BEZ PORÓWNANIA teraźniejszości do przeszłości chce Pani oceniać stan obecny?? No, nie da się.

Po prostu się nie da.

„Myli się Pan - i to wielokrotnie. […] Po wtóre, nieprawdą jest, jakoby wychowywanie własnych dzieci lub przyjmowanie pojedynczych uczniów na praktyki dało się zrównać z pracą nauczyciela” - ale ja nic takiego nie napisałem.

Napisałem uwagę, że: „nie trzeba być nauczycielem w szkole, żeby poradzić sobie z dwójką czy trójką młodzieży, albo dziećmi, w końcu każdy człowiek kogoś wychowuje... „

A wręcz napisałem, to co Pani w swoim komentarzu: „Ale nauczyciel ma zdecydowanie więcej roboty z dzieciakami, bo jest ich po prostu znacznie więcej niż we własnym domu”

Czyli pracy nauczyciela nie da się zrównać z wychowywaniem pojedynczych dzieci.
To czemu Pani mi zarzuca coś odwrotnego???

Z tego wnioskuję, że PANI NIE POTRAFI CZYTAĆ ZE ZROZUMIENIEM.

„pogardliwy wydźwięk Pańskiego powyższego tekstu” - proszę wskazać, gdzie on jest jakoby pogardliwy

On nie jest pogardliwy, tylko ironiczny. Proszę się nie kłopotać moją kulturą, jest na dość wysokim poziomie, proszę się zająć swoją kulturą („Haha, dawno się tak nie uśmiałam”) i swoimi problemami z językiem polskim. Na logikę nie ma Pani – chyba – wpływu. Polecam Pani czytać z uwagą cudze teksty i dwa, a nawet trzy razy się zastanowić, zanim następnym razem zdecyduje się Pani coś skomentować, a szczególnie – kogoś wyśmiać.

Pozdrawiam i mimo wszystko życzę miłego dnia.
Natalia Kalkowska
Natalia Kalkowska Może zacznę od końca, choć naprawdę nie miałam zamiaru odpowiadać na Pańskie zaczepki. Mało mam czasu na sympatyczne pogawędki, jednak widocznie jest to dla Pana ważne, skoro poświęcił Pan tyle linijek na sformułowanie bezpodstawnych zarzutów.

Gdzie widzę pogardliwy ton? Służę odpowiedzią. Otóż sugeruje go protekcjonalność, której nie trzeba długo szukać w Pańskich wypowiedziach. Najbardziej reprezentatywny jest tu fakt, że odmawia mi Pan prawa do wypowiadania się na temat współczesnego szkolnictwa, ponieważ nie znam z doświadczenia realiów poprzedniego systemu. Podkreślanie, że 20 lat temu byłam dzieckiem, tylko potwierdza, że nie ma Pan merytorycznych argumentów. Byłam dzieckiem, które edukowało się m.in. w gimnazjum, i jak już wcześniej opisałam, całkiem nieźle na tym wyszło. Obecnie sama edukuję młodzież i wypowiadam się kontekście nauczanego przeze mnie przedmiotu. W obecnym systemie nie mam kłopotów z realizacją podstawy programowej na żadnym z dwóch etapów, w obrębie których uczę. Innymi słowy - przez trzy lata w gimnazjum jestem w stanie spokojnie przejść przez wszystkie epoki literackie i wybrane zagadnienia językoznawcze, a w liceum powtórzyć materiał i go poszerzyć. Sądzę, że zmiana systemu nie zakłóci tej równowagi, nie widzę jednak powodu do wprowadzania takiej zmiany dla samej idei. Wprowadzi to chaos na kilka lub kilkanaście lat, a pod względem wychowawczym w żaden sposób wpłynie na uczniów - oni dalej będą przechodzili przez tzw. okres buntu i gdy postanowią się poczuć "prawie dorośli", to zracjonalizują to sobie jeśli nie tym, że zmienili szkołę, to tym, że stanowią najstarszy oddział w placówce.

Panie Macieju, to ja, a nie Pan, jestem nauczycielką i to ja, a nie Pan, będę musiała się zmagać z konsekwencjami decyzji ministerstwa. W związku z tym uważam, że mam wszelkie prawa do wypowiadania się na ten temat, niezależnie od tego, kiedy się urodziłam.

Historia o rybach "we Wiśle" (i kto tu ma problem z językiem polskim...) ponownie mnie rozbawiła, dziękuję. Wydaje mi się, że pomimo niezmierzonej mądrości, jaką daje Panu o 20 lat większe od mojego doświadczenie życiowe, Pan również urodził się już po wojnie. Idąc tym tropem i posługując się Pańską logiką, wnioskuję, że nie powinien Pan się wypowiadać na temat owych jesiotrów, bo przecież nie mógł ich widzieć. Tak samo jak ja nie doświadczyłam nauki w poprzednim systemie edukacyjnym.

Co do praktyk, jakie oferuje Pan uczniom szkół zawodowych, pozwolę sobie Pańskim wzorem posłużyć się cytatem:

"oj, gdyby Pani widziała uczniów zawodówki ....jak oni się zachowują. Zgroza. Ale dałem sobie z nimi rady"

Proszę mi powiedzieć, cóż to jest, jeśli nie sugestia, że ma Pan podobne doświadczenie zawodowe, jak ja, pomimo że nie jest Pan nauczycielem? Swoją drogą, z uczniami zawodówki również daję sobie "rady" (oj, i znowu ta fleksja...).

Podtrzymuję swoją opinię, że się Pan myli - nauczyciel nie ma "więcej roboty z dzieciakami", jego "robota" jest po prostu inna. Bo współczesne wychowanie, na które Pan tak utyskuje, jest przede wszystkim rolą rodzica. Pozbycie się gimnazjów w niczym tu nie pomoże.

Wracając do Pańskiej protekcjonalności, która, jak ustaliliśmy, ma pogardliwy wydźwięk (polecam przeczytanie dowolnej pozycji o słownictwie nacechowanym emocjonalnie). Sądzę, że wypowiedzi typu "może się Pani wstydu objeść" lub rozkazujący ton, ustawiający rozmówców po kątach ("Proszę wracać do swoich zajęć") jest tu jak najbardziej godny refleksji. Podobnie jak - tu już po prostu niegrzeczne - "rady", aby zastanowić się przed sformułowaniem wypowiedzi. Muszę Pana uświadomić, że 1991 rok miał miejsce więcej niż 18 lat temu, z czego łatwo wywnioskować, że jestem osobą dorosłą. Uprzejmie proszę więc pozbyć się - powtórzę - pogardliwego tonu wynikającego jak mniemam z przekonania, że "starszy, to znaczy mądrzejszy". Swoją drogą, taki pogląd reprezentowali tak przez Pana cenieni nauczyciele sprzed 30 lat. Jestem za młoda, by pamiętać ich nauczanie, ale wie Pan co? Też mam starszych od siebie członków rodziny i znajomych. O ile mnie pamięć nie myli, wspominali coś o karaniu uczniów linijką w tej cudownej, przedgimnazjalnej szkole.
Maciej Synak
Maciej Synak Natalia Kalkowska
„odmawia mi Pan prawa do wypowiadania się na temat współczesnego szkolnictwa, ponieważ nie znam z doświadczenia realiów poprzedniego systemu.” - znowu – NIE POTRAFI PANI CZYTAĆ ZE ZROZUMIENIEM.

Nie zabraniam Pani wypowiadania się na temat szkolnictwa - to po pierwsze.

Po drugie – twierdzenie Pani, że „nie znam z doświadczenia realiów poprzedniego systemu.” jest całkowicie nie trafione – nigdzie tak nie napisałem.

Ja jedynie zauważyłem, że jako osoba młoda, dorastająca w określonym systemie, nie ma Pani porównania.

>>Nie ma Pani punktu odniesienia, nie ma Pani porównania z tym, jaka młodzież była 10 - 20 lat temu.
Sama Pani wyszła z gimnazjum - to się wcale nie dziwię, że się Pani śmieje, bo nie dostrzega Pani różnicy w zachowaniu.
"mi się nie zdarzyła sytuacja, w której uczeń przekonany o swojej prawie-dorosłości zachował się wobec mnie niegodnie." -
bo widzi Pani, wszystko zależy od tego, CO KTO UWAŻA ZA NIEGODNE <<

i to jest sedno całej tej dyskusji – Pani może nie zauważać, że oni zachowują się niegodnie, ponieważ Pani wrażliwość na te sprawy jest niska, ponieważ ONI SĄ PODOBNI do osób z Pani pokolenia, ponieważ zmiany pokoleniowe zachodzą małymi cząstkami i badając małą próbę uczniów, nie zauważymy między nimi wielkiej różnicy, dopiero badając zmiany w okresie 20 lat zauważamy wyraźne różnice.

Ja mam szerszą perspektywę, bo znam młodzież z innego zachowania – tę młodzież 20 lat temu. Ludzie starsi ode mnie 20 lat mają jeszcze szerszą perspektywę, choć moim zdaniem wystarczy zaobserwować proces i już te 20 lat „przewagi” nie stanowi dużej różnicy, bo ważne jest mieć świadomość procesu, a ta powstaje po prostu ok. 40 roku życia.

A Pani tej perspektywy nie ma, bo 20 lat temu miała Pani 6 lat. Dlatego Pani widzenie tej sprawy jest niepełne i dlatego nie powinna Pani zabierać głosu, bo winna mieć Pani świadomość, że nie ma Pani jeszcze doświadczenia i Pani ogląd sprawy może być skażony błędami! – a nie dlatego, że ja jakoby tego Pani zabraniam.

Ja mając 25 lat miałem świadomość, że jestem jeszcze niedoświadczony i że są ludzie, którzy górują nade mną doświadczeniem – dlatego nigdy nie „mądrowałem” na jakiekolwiek tematy, za to bardzo się dziwiłem przeróżnym celebrytom, aktorom w moim wieku, co to wędrują po telewizjach i prawią różne głupotki mniemając, że są to mądrości... Dzisiaj ci sami ludzie zaczynają mówić z sensem – doszli do odpowiednich wniosków, jak doświadczyli życia i teraz negują swoje stare wypowiedzi, wstydząc się swojej młodzieńczej ignorancji...

I tak się sprawy mają.

Teraz Pani rozumie, że wpis Pani:„Podkreślanie, że 20 lat temu byłam dzieckiem, tylko potwierdza, że nie ma Pan merytorycznych argumentów” jest całkowicie nietrafiony?

„"we Wiśle" (i kto tu ma problem z językiem polskim...)” - wydaje mi się, że obie formy są poprawne, nie tylko ja tak piszę

https://www.google.pl/search?q=we%20wi%C5%9Ble&ie=utf-8...&*

„Pan również urodził się już po wojnie. Idąc tym tropem i posługując się Pańską logiką, wnioskuję, że nie powinien Pan się wypowiadać na temat owych jesiotrów, bo przecież nie mógł ich widzieć. ”

Przykład z jesiotrami jest łopatologiczny, a i tak widzę, że Pani nie rozumie...

Ja co prawda urodziłem się po wojnie, ale mam szerszą perspektywę od Pani, siłą rzeczy mam większy zasób informacji... dlatego wiem o jesiotrach. Pani też by wiedziała, ale życie sprawiło, że nigdy ten temat nie pojawił się w Pani życiu – dlatego przykład jest łopatologiczny, uproszczony..

Pokazuję tylko pani hipotetyczną opinię na temat Wisły i jej ryb, interpolując Pani wypowiedź w temacie jw.

A poza tym – widziałem te jesiotry – na zdjęciu archiwalnym.

Czyli: „dowiedziałem się od Pana Synaka jak się sprawy mają” i teraz wiem, że nie wszystko jeszcze wiem...

„więcej roboty” znaczy – różnego rodzaju roboty

„Wracając do Pańskiej protekcjonalności, która, jak ustaliliśmy, ma pogardliwy wydźwięk” - proszę mi tu przestać imputować, że moja wypowiedź ma jakoby pogardliwy wydźwięk – niczego nie „ustaliliśmy” - tym zwrotem wykonuje Pani brzydki chwyt erystyczny, który ma podsunąć Czytelnikom myśl, że Pani twierdzenie jest jakoby prawdziwe. PROSZĘ TEGO NIE ROBIĆ.

Ja proszę Panią blisko 10 lat walczę z internetowym trollizmem i mam doświadczenie w pacyfikowaniu pajaców z Okopowej 9 w Gdańsku. Ja nigdy niemerytorycznym oszustom (mówię o trollach) nie odpuszczam i zawsze prowadzę dyskusję do końca – aż się pajac przymknie.
Wyśmiała Pani moją wypowiedź, na co ja tylko zwróciłem pani uwagę jw. - bo jakbym chciał zachować się ostro, to bym to zrobił, bo umiem to robić. Jak mam rację, to dyskutuję do skutku – albo adwersarz przyjmie moją argumentację, albo się wycofa. Ja w każdym razie nie pozwalam na to, żeby jakieś kłamstwa (mówię o trollach), albo nieścisłości pozostawały w internecie bez odpowiedzi – bo przecież ktoś może tę dyskusję przeczytać i na przykład zostać wprowadzonym w błąd.

Chce pani próbkę ekwilibrystyki ??

„wypowiedzi typu "może się Pani wstydu objeść" lub rozkazujący ton, ustawiający rozmówców po kątach ("Proszę wracać do swoich zajęć") jest tu jak najbardziej godny refleksji. Podobnie jak - tu już po prostu niegrzeczne - "rady", aby zastanowić się przed sformułowaniem wypowiedzi.”

Zwracam Pani uwagę, że jest Pani FUNKCJONARIUSZEM PUBLICZNYM – URZĘDNIKIEM PAŃSTWOWYM i zwroty typu "Haha, dawno się tak nie uśmiałam" są po prostu nie na miejscu.

Pani reprezentuje państwo polskie i winna się Pani zachowywać GODNIE – JAK USTALILIŚMY moim zdaniem nie powinna Pani prowadzić dyskusji na fb, bo to nie jest miejsce dla urzędnika państwowego.

Uczniowie będą czytać Pani wypowiedzi i jeszcze będą się śmiać z tego – a to nikomu nie jest potrzebne.

Maciej Synak
Natalia Kalkowska
Natalia Kalkowska Przeczy Pan samemu sobie, trudno jest takie wypowiedzi czytać ze zrozumieniem, bo o jakimkolwiek zrozumieniu nie może być mowy, jeśli raz pisze Pan tak: "Nie zabraniam Pani wypowiadania się na temat szkolnictwa", a kilka linijek niżej mamy już takie zdanie: "i dlatego nie powinna Pani zabierać głosu".

"Ja mając 25 lat miałem świadomość, że jestem jeszcze niedoświadczony i że są ludzie, którzy górują nade mną" - moje gratulacje, jednak proszę pozwolić, że w zakresie swojego zawodu będę korzystała z wiedzy i doświadczenia starszych kolegów po fachu, nie zaś przypadkowych internautów, niemających nic wspólnego z nauczaniem.

Co do poprawności językowej, polecam zajrzeć do słownika, a nie do Googli - chyba że w swoim zacietrzewieniu uważa Pan, że 40-letnie doświadczenie życiowe tłumaczy ocenianie wszystkiego miarą "wydawania się". Przy okazji, bezpośredni zwrot do kobiety wymaga użycia formy dopełniacza, nie zaś biernika.

"bo jakbym chciał zachować się ostro, to bym to zrobił, bo umiem to robić" - ponownie gratuluję umiejętności, której mam nadzieję, nigdy nie nabędę, niezależnie od tego, ile upłynie lat. Sądzę, że nazywa się się ona chamstwem, ale nie - proszę nie demonstrować.

I nie rozumiem wywodu o rzekomych "pajacach z Okopowej" - sądziłam, że dyskusja dotyczy współczesnej polskiej edukacji. Czyżby zabrakło Panu argumenów w tej materii i próbował Pan sztucznie "nadmuchać" swoją wypowiedź?

"Jak mam rację, to dyskutuję do skutku" - kłopot w tym, że dopiero okaże się, kto miał rację. Mówię tu oczywiście o temacie szkolnictwa, bo w nim zabrałam głos. Tego dotyczy post Michała Kargula i o tym chciałam rozmawiać. A Pan mi tu o jesiotrach "we Wiśle"...

Na koniec uprzejmie proszę nie zwracać mi uwagi, bo jest to po prostu bezczelne. A we własnym domu, przed własnym komputerem, nie jestem żadnym "funkcjonariuszem publicznym". A choćbym nawet i była, to wciąż mam konstytucyjne prawo wolności wypowiedzi, o ile nikogo w niej nie obrażam. Pan mnie obraził wielokrotnie, a zatem nie zamierzam kontynuować tej dyskusji. Moim uczniom z przyjemnością przedstawię ją podczas lekcji z kultury języka polskiego. Jest Pan doskonałym przykładem na to, że nawet doświadczeni życiowo 40-latkowie niekiedy nie potrafią się zachować.
Maciej Synak
Maciej Synak Natalia Kalkowska „Przeczy Pan samemu sobie, trudno jest takie wypowiedzi czytać ze zrozumieniem, bo o jakimkolwiek zrozumieniu nie może być mowy, jeśli raz pisze Pan tak: "Nie zabraniam Pani wypowiadania się na temat szkolnictwa", a kilka linijek niżej mamy już takie zdanie: "i dlatego nie powinna Pani zabierać głosu".”

No i znowu – nie czyta Pani ze zrozumieniem – te dwa zdania nie są ze sobą sprzeczne, bo czym innym jest, kiedy ktoś sam powinien wiedzieć, że nie powinien zabierać głosu (na co zwracam uwagę), a czym innym jest zabranianie komuś wypowiadania się.

TO SĄ DWIE R Ó Ż N E SPRAWY.

„proszę pozwolić, że w zakresie swojego zawodu będę korzystała z wiedzy i” to była uwaga ogólna, nie dotycząca wiedzy o szkolnictwie!

„Sądzę, że nazywa się się ona chamstwem” - nie, to nie chamstwo – to dosadność, a czasem wystarczy precyzja

„I nie rozumiem wywodu o rzekomych "pajacach z Okopowej"” - bo to też była dygresja
Dygresja – odsyłam do słownika.

„Pan mnie obraził wielokrotnie” - nigdy Pani nie obraziłem, choć przyznaję, pokazałem, że Pani wypowiedzi są – jakby to ująć - wątpliwej jakości. Wielokrotnie dała Pani przykład, że nie rozumie Pani słowa pisanego, więc...o czym tu dyskutować?

Chciałem jeszcze zauważyć, że w drugim poście napisała Pani „Dlatego sądzę, że pora zakończyć dyskusję i oddalić się do swoich zajęć.”

na co ja kończąc swoją odpowiedź poparłem Panią słowami: „Proszę wracać do swoich zajęć. Pozdrawiam.”

co potem Pani mi zarzuciła, że jakoby wydaję pani rozkazy.

Nie wydawałem nikomu rozkazów.

Jak już pisałem wyżej – nigdy nikogo nie atakuję personalnie, czy to w internecie, czy w życiu.
Nie robię tego, bo:
byłoby to niekulturalne
nie znam osoby i nie jestem w stanie jej prawdziwie ocenić

Odnoszę się wyłącznie do wypowiedzi – nigdy do osoby.

Są osoby, które utożsamiają się z tym, co napiszą w internecie i kiedy ktoś wykazuje słabość tego pisania, to odczuwają presję (bo to miejsce publiczne i każdy może zaznajomić się z tą często negatywną oceną) i wtedy traktują to jak personalny atak na swoją osobę. Chcąc „ratować swoją godność” jeszcze bardziej się szamocą i co za tym idzie – pogrążają.

Żeby się wykręcić z sytuacji, czasami specjalnie udają, że nie rozumieją co mają napisane – co jeszcze bardziej w nich uderza, bo przecież mniej więcej każdy jest w stanie ocenić, czy odpowiedź jest na temat, czy nie.

A są i takie, które po prostu przyznają, że się pomyliły, albo wypowiedziały się nieuważnie – powierzchownie, wycofują i nie ma jątrzenia tematu. Przyznają mi rację, albo nie, a w każdym razie potrafią rozstać się z klasą.

Ale najczęściej ludzie walczą i eskalują problem – na swoją szkodę.
Kociewiak Bagienny
Kociewiak Bagienny Litości! Panie Macieju, ponieważ przeszedł Pan już do fazy natarczywego trollowania popularną metodą "zdartej płyty", czyli powtarzania wciąż swoich racji, bez najmniejszej chęci przyjęcia do wiadomości argumentów drugiej strony, to naprawdę proszę już o zamknięcie tej dyskusji. Zaś żeby była jasność - popełnia Pan elementarne błędy z zakresu tak logiki, jak i zasad używania języka polskiego. Obie te dziedziny mają dość klarowne i dobrze opisane reguły. To, że Panu się wydaje, że są stosuje je poprawnie, to pół biedy. Ale to, że Pan próbuje pouczać innych popisując się, praktycznie co post kolejnym ich zaprzeczeniem, to mnie po prostu, jako humanistę wręcz fizycznie boli. Jeżeli Pan nie wie, jakie treści i jakie znaczenie mają Pana wypowiedzi - a od paru postów zdecydowanie Pan się upiera, że nie jest tego świadom i wypiera się elementarnych rzeczy, które z nich wynikają, to najlepiej dla nas wszystkich będzie, jak Pan w spokoju się nad nimi głęboko zastanowi. Polecam uwadze i do zobaczenia kiedy indziej i mam nadzieję, w lepszej Pana, retorycznej formie.
Maciej Synak
Maciej Synak Kociewiak Bagienny „ponieważ przeszedł Pan już do fazy natarczywego trollowania popularną metodą "zdartej płyty", czyli powtarzania wciąż swoich racji, bez najmniejszej chęci przyjęcia do wiadomości argumentów drugiej strony,” -

nie ja, tylko Pani Kalkowska, w związku z tym muszę zabrać głos i po raz kolejny Pani odpowiedzieć. A dlaczego mam przyjmować do wiadomości coś, co jest nieprawdą, albo coś, co jest obarczone błędnym myśleniem? Nie przyjmuję – Pani uparcie unika ustosunkowania się, zamiast argumentów stosuje personalne ataki pod moim adresem i zarzuca mi niestworzone rzeczy. Ja natomiast wyjaśniam, dlaczego uważam jej komentarz za nietrafiony.

Cała dyskusja dotyczy:
„i to jest sedno całej tej dyskusji – Pani może nie zauważać, że oni zachowują się niegodnie, ponieważ Pani wrażliwość na te sprawy jest niska, ponieważ ONI SĄ PODOBNI do osób z Pani pokolenia, ponieważ zmiany pokoleniowe zachodzą małymi cząstkami i badając małą próbę uczniów, nie zauważymy między nimi wielkiej różnicy, dopiero badając zmiany w okresie 20 lat zauważamy wyraźne różnice.” a Pani pisze o wszystkim, tylko nie o tym.

„popełnia Pan elementarne błędy z zakresu tak logiki, jak i zasad używania języka polskiego.” - proszę wskazać te fragmenty, bo ja ich nie widzę. Co do „we Wiśle” - pomińmy.

„Pan próbuje pouczać innych popisując się, praktycznie co post kolejnym ich zaprzeczeniem,” - nalegam, żeby Pan wskazał i omówił dokładnie te fragmenty.

„Jeżeli Pan nie wie, jakie treści i jakie znaczenie mają Pana wypowiedzi - a od paru postów zdecydowanie Pan się upiera, że nie jest tego świadom i wypiera się elementarnych rzeczy, które z nich wynikają, to najlepiej dla nas wszystkich będzie, jak Pan w spokoju się nad nimi głęboko zastanowi.” -

Pan najwyraźniej inaczej interpretuje wypowiedzi niż ja – proszę o dokładną analizę fragmentów o jakich Pan mówi, bo póki co, posługuje się Pan ogólnikami – ja zajmuję jasne stanowisko i wyjaśniam niejasności, jeżeli są, w sposób konkretny – cytat – opis - argument. Proszę mi się tym zrewanżować.

Bo póki co nieustannie Pan narzeka, ale jeszcze ANI RAZU NIE WSKAZAŁ PAN ŻADNEGO FRAGMENTU MOJEJ WYPOWIEDZI i się do niego nie odniósł w żaden konkretny sposób.

Konkretnie – proszę wybrać poszczególne fragmenty, rozłożyć je na części jeśli potrzeba i dokonać merytorycznej analizy. A JAK NIE, TO PROSZĘ NIE KRYTYKOWAĆ MOICH WYPOWIEDZI.

Może na początek – proszę się odnieść do tego:

>>„Przeczy Pan samemu sobie, trudno jest takie wypowiedzi czytać ze zrozumieniem, bo o jakimkolwiek zrozumieniu nie może być mowy, jeśli raz pisze Pan tak: "Nie zabraniam Pani wypowiadania się na temat szkolnictwa", a kilka linijek niżej mamy już takie zdanie: "i dlatego nie powinna Pani zabierać głosu".”

No i znowu – nie czyta Pani ze zrozumieniem – te dwa zdania nie są ze sobą sprzeczne, bo czym innym jest, kiedy ktoś sam powinien wiedzieć, że nie powinien zabierać głosu (na co zwracam uwagę), a czym innym jest zabranianie komuś wypowiadania się. <<

Co tu niby jest nie tak?

A potem na przykład to: >>twierdzenie Pani, że „nie znam z doświadczenia realiów poprzedniego systemu.” jest całkowicie nie trafione – nigdzie tak nie napisałem. <<

Proszę mi wskazać, gdzie jakoby napisałem to, co ta Pani mi zarzuca.
Łukasz Brządkowski
Łukasz Brządkowski Michale dlaczego wcześniej nauczyciele nie protestowali? "Taka reforma jest możliwa tylko i wyłącznie dzięki spustoszeniom, jakie w oświacie dokonały trzy ostatnie włodarki MEN z poprzedniej ekipy. Właśnie ówczesne kładzenie uszu po sobie przez środowisko nauczycielskie, potulne wdrażanie do realizacji najgłupszych ministerialnych pomysłów według mnie jest główną przyczyną aktualnej bezmyślności dzisiejszego szefostwa MEN."
Wojciech Giełdon
Łukasz Brządkowski
Łukasz Brządkowski Wojciech Giełdon Pytam Michała, bo literalnie wskazał na niemoc środowiska przez ostatnie kilka lat.
Wojciech Giełdon
Łukasz Brządkowski
Lucyna Janicka
Kociewiak Bagienny
Kociewiak Bagienny Precyzyjnie, to osobiście uważam, że środowisko nauczycielskie, jako takie, zbyt słabo reagowało na pomysły Pań "minister" z PO i przyjmowanie w pokorze takich stwierdzeń, jakie np. serwowała minister Kluzik-Rostowska, wyrządziło naprawdę dużo szkody.

Tylko, że sedno w tym, że to były sprawy zazwyczaj innego kalibru. Raczej dotyczące rzeczy niewidocznych bezpośrednio tak przez uczniów jak i rodziców (biurokracja, warunki pracy itd.) tudzież wizerunkowe, jak choćby słynna akcja z wolnym przed Nowym Rokiem. Acz na obronę (gorzką) nauczycieli, należy przypomnieć, że jest to środowisko bardzo podzielone pod względem interesów, co bardzo zręcznie rozgrywają kolejni włodarze. I tak poprzednicy psuli szkolnictwo średnie, dając jednocześnie marchewkę podstawowemu, zaś obecnie na odwrót, złote góry obiecuje się średniemu, a psuje się podstawowe. Notabene zwróć uwagę, jak jutro będą relacje ze strajku, że równie silne protesty, jak w gimnazjach będą właśnie w podstawówkach, bo paradoksalnie to właśnie dzisiejsze szkoły podstawowe poniosą największy koszt. O, którym się właśnie dowiadujemy poznając propozycje nowych programów, podręczników, czy arkuszy organizacyjnych szkół...

De facto była jedna, jedyna sprawa, gdzie podobnie jak teraz było duże zaangażowanie i poparcie rodziców - to sześciolatki w szkołach. I tutaj uwaga (bo się często zapomina) właśnie protesty środowiska nauczycielskiego i samorządów spowodowały, że minister Hall odstąpiła od pierwotnej formy (też miano to zrobić początkowo z roku na rok) i przesunęła całą akcję aż o kilka lat. Bo pierwotnie chciano to zrobić w sposób całkowicie nieprzygotowany i dopiero głównie opór "szkolnej materii" zmusił decydentów do opóźnienia całej akcji, co dało, obiektywnie rzecz ujmując, sporo czasu na przygotowania zwłaszcza infrastruktury. Dopiero potem włączyli się, a potem pałeczkę przejęli rodzice, protestujący przeciwko samej idei posyłania sześciolatków i jak to się potoczyło wszyscy wiemy...
Lubię to! · Odpowiedz · 2 · 30 marca o 19:39




https://web.facebook.com/permalink.php?story_fbid=1866953193586098&id=100008143063346&comment_id=1867586786856072&reply_comment_id=1868591756755575&notif_t=feed_comment_reply&notif_id=1490819296102797



https://pl.wikipedia.org/wiki/Oddzia%C5%82_Kociewski_Zrzeszenia_Kaszubsko-Pomorskiego_w_Tczewie