Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Warszawa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Warszawa. Pokaż wszystkie posty

piątek, 29 listopada 2024

Architekt powojennej Warszawy







przedruk






Zygmunt Stępiński jako publicysta (1945–1955)


Tekst: Krzysztof Mordyński


„Ilekroć proszony jestem o napisanie czegoś, zadaję pytanie, czy nie mógłbym tego narysować” pisał Zygmunt Stępiński w „Życiu Warszawy” w 1954 roku[1]. Przyjmował zasadę, że o architekcie najpełniej świadczą domy zbudowane według jego projektów. Tymczasem Stępiński władał językiem pisanym nie gorzej niż ołówkiem kreślarskim. Na przełomie lat 40. i 50., w okresie niesłychanie wytężonej pracy projektowej, architekt znalazł czas i siłę na publikowanie artykułów w prasie, udzielanie wywiadów, a nawet odczytywanie własnych tekstów w radio. I była to twórczość bardzo zajmująca, na wysokim poziomie warsztatowym.




Warsztat


Artykuły poświęcone objaśnianiu jego bieżącej twórczości cechowały wielka dyscyplina i logiczna struktura. Teksty te dotyczyły m.in. odbudowy Nowego Światu, projektowania Trasy W-Z, Mariensztatu, Marszałkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej czy założeń urbanistycznych Warszawy. Objaśniając je na łamach „Stolicy”, „Życia Warszawy” czy „Przeglądu Kulturalnego”, autor niczym na wykładzie akademickim rzeczowo przechodził od zarysowania spraw ogólnych do kwestii szczegółowych, dbał przy tym o to, by czytelnik zrozumiał wzajemną zależność poszczególnych zagadnień: celu planu urbanistycznego, miejsca obiektu w planie, kontekstu placu, ulicy, innych budynków, wreszcie funkcji i estetyki samego obiektu. 

Czasem jego teksty zawierały ukrytą polemikę, której ze względów politycznych nie mógł prowadzić otwarcie. Pomysł przecięcia zabudowy Traktu Królewskiego wielką osią biegnącą do Wisły starał się zwalczać racjonalnym argumentowaniem: „Odbudowa wypadnie dobrze tyko w tym wypadku, jeśli będzie zrealizowana w całej swej historycznej długości, w niczym nie rozerwanym ciągu, od Kolumny Zygmunta – poprzez Krakowskie Przedmieście i Nowy Świat do trzech krzyży na placu przy aignerowskim kościele św. Aleksandra”[2].

Stępiński potrafił odwoływać się do emocji czytelników za pomocą słów, malując krajobrazy zniszczonego miasta i oddając odczucia przechodniów. Na łamach „Skarpy Warszawskiej” w grudniu 1945 roku zwracał się bezpośrednio do mieszkańca stolicy: „Biedny Warszawiaku! W szarudze jesiennej bez parasola, w przemoczonych butach snujesz się wśród nasiąkłych wilgocią i troską rumowisk miasta. Z oczyma wbitymi w ziemię wymijasz starannie, choć nie zawsze z dobrym wynikiem wielkie kałuże, zdradzieckie pełne błota dziury w bruku”[3]. 

Ten fragment, stanowiący początek artykułu, wyróżniony został kursywą i poprzedzał prezentację projektu urządzenia publicznych ogrodów na skarpie na tyłach Dziekanki i Seminarium Duchownego przy Krakowskim Przedmieściu. Ciekawa, idylliczna wręcz wizja przestrzeni zielonej, którą planowano włączyć w szlak spacerowy na skarpie, kontrastowała ze stanem Warszawy tuż po wojnie, dawała nadzieję na lepszą przyszłość, podnosiła na duchu. Niestety, nie została w pełni zrealizowana.





Osiedle Mariensztat, plan sytuacyjny od Krakowskiego Przedmieścia po Wisłostradę, Zygmunt Stępiński, 1949



Prezentując w artykułach prasowych dany budynek czy osiedle, Stępiński starał się nakreślić dzieje opisywanego obiektu. Nierzadko były to małe monografie, które ujawniały dogłębne przygotowanie architekta do pracy nad powstającym obiektem. Opracowując temat, korzystał z różnych źródeł: analizował plany, mapy, rysunki, czytał opracowania historyków, sprawdzał przytaczane przez nich źródła. Przedstawiając czytelnikom „Skarpy warszawskiej” obraz dawnego Mariensztatu, posiłkował się ryciną zamieszczoną w czasopiśmie „Ziarno” z 1867 roku, która przedstawiała jedną z wielu powodzi nawiedzających dawną jurydykę. Opis wzbogacał cytatem z Gawęd o Warszawie Franciszka Galińskiego odnoszącym się do śladów tych klęsk żywiołowych na ścianach domów. 

Stępiński starał się więc, by jego teksty dotyczące historii były jak najbardziej obrazowe, a jednocześnie przekonywały czytelnika autentyzmem świadectw. W tym samym artykule opisywał też nieodłączny element architektoniczno-krajobrazowy Mariensztatu – wznoszący się na skarpie masyw prezbiterium i kaplic kościoła św. Anny. Rys historyczny świątyni przedstawiał, opierając się na utworze Adama Jarzemskiego, monografii ks. Kamieńskiego i pracy Alfreda Lauterbacha – rzetelny architekt dbał o to, by powołać się na źródła i ich autorów. Dzięki temu teksty uzyskiwały interesującą konstrukcję wielogłosowej relacji, pobudzały wyobraźnię czytelników coraz to nowymi impulsami: opisem dawnej ilustracji, zręcznie zakomponowanym cytatem, wartką narracją wypadków historycznych.



O zawodzie architekta

Praca architektów budziła ciekawość mieszkańców Warszawy. Na łamach „Stolicy” prezentowano powstające budynki – przedstawiano też ich twórców. Redakcja popularnego warszawskiego tygodnika nie mogła pominąć Stępińskiego, autora wielu odbudowywanych kamienic i nowych gmachów. Dziennikarz odwiedzający miejsce, gdzie zespół architekta pracował nad projektami, nie krył zdziwienia, że zastał tam nie tylko stoły kreślarskie, kalki i rysunki, lecz także liczne książki, obrazy, grafiki, a nawet dekoracyjne dzbany. 

„Pracownia architektoniczna – odpowiada inż. Stępiński – powinna mieć jak najmniej wspólnego z biurem, powinna być laboratorium twórczym – w jak najszerszym tego słowa znaczeniu. Praca architekta jest pracą par excellence humanistyczną”[4]. Wizyta w pracowni ujawniała źródło jego bardzo dobrego przygotowania do pisania tekstów. Ważne miejsce zajmowała w niej bowiem biblioteka. Członkowie zespołu Stępińskiego przynosili do niej książki, które ich zaciekawiły, o których chcieliby podyskutować. Nie były to wcale dzieła literatury fachowej, ale literatura piękna, albumy, przewodniki. Architekt – według Stępińskiego – szuka w nich inspiracji, „nastrojów miasta, które ma budować, jego kolorytu, znajdzie natchnienie do wiary w lepszą przyszłość, której realny wyraz mają stworzyć jego projekty”[5]. Wspólna dyskusja odgrywała bardzo ważną rolę w pracy zespołu, podobnie zresztą jak – ale już na późniejszym etapie – krytyka prezentowanych projektów ze strony publiczności.

W innym artykule Stępiński w zajmujący sposób przedstawiał proces twórczy architekta: „Powstają różne koncepcje myślowe, które przenosi się na papier w formie różnych szkiców. […] W tym okresie trzeba bez przerwy rysować, rysować wszystkie swoje myśli, z tych pierwszych szkiców wyłania się koncepcja, którą »przymierza się« do sytuacji i otoczenia budynku”[6]. Jak wyjaśniał architekt, żaden obiekt nie istnieje sam dla siebie, ale zawsze jest częścią kontekstu przestrzeni i historii. Ten wątek warsztatu projektanta pojawiał się w wielu tekstach Stępińskiego, bez względu na to, czy pisał o kamienicach na Nowym Świecie, budowie Trasy W-Z, czy też architekturze MDM. I choć część jego twórczości okresu socrealizmu została w latach 60. i 70. oceniona surowo, Stępiński był zadowolony ze swojej profesji i mimo rozczarowań, które czekały go w późniejszych latach, podtrzymywał zdanie wypowiedziane w połowie lat 50.: „Nigdy nie żałowałem, że obrałem zawód architekta, w którym zakochałem się od wczesnej młodości, i że uważam ten zawód za – jeśli nie najpiękniejszy – to za jeden z najpiękniejszych”[7].



Poglądy i pasje


Stępiński rozpoczął pracę w Biurze Odbudowy Stolicy w Pracowni Architektury Zabytkowej – dziedzictwo było bowiem bliskie jego sercu. Miał ogromną wiedzę z historii sztuki, architektury i urbanistyki, co przekładało się na jego umiejętności projektowe. Jednocześnie widział olbrzymi potencjał, jaki niosła ze sobą nowoczesna urbanistyka. Był zdecydowanym zwolennikiem wykorzystania zniszczeń, które Warszawa poniosła w czasie II wojny światowej, do uzdrowienia zabudowy, poprawy warunków życia w stolicy i estetyki przestrzeni miejskiej. 

W artykułach dawał wyraz przekonaniu, że problem poszanowania zabytków można pogodzić z nowoczesnym projektowaniem. Nierzadko przecież próby zachowania dziedzictwa architektonicznego stały w konflikcie z unowocześnieniem miasta. Stępiński nie negował tego faktu, lecz umiejętnie wskazywał na ogólnie dodatni rachunek zysków i strat. Opisując największą inwestycję inżynieryjną pierwszych powojennych lat, czyli budowę Trasy W-Z, która wymagała inwazyjnego rozkopania okolic placu Zamkowego, stwierdzał: „można śmiało powiedzieć, że »TRASA W-Z DOBRZE PRZYSŁUŻYŁA SIĘ ZABYTKOM«. Nie tylko przyczyniła się do ich odbudowy, nie tylko wydobyła nowe i nieznane ich walory plastyczne, lecz wlała nowe życie w całą dzielnicę”[8].



Widok z Trasy W-Z na kościół św. Anny i kamienice przy Krakowskim Przedmieściu, Alfred Funkiewicz, 17.09.1949


W czasie kopania tunelu Trasy W-Z metodą odkrywkową trzeba było rozebrać zachowane mury niektórych kamienic, a gdy je zrekonstruowano, znalazły się one w innej sytuacji urbanistycznej. Budowa arterii umożliwiła ich oglądanie z nowej perspektywy. Ten zysk przekonująco, niemal lirycznie, opisywał Stępiński: „Wschodnia ściana tych kamienic – najpiękniejszych może na całym Krakowskim Przedmieściu – stanowi monumentalne tło panoramiczne, zamykające wlot do tunelu. Po odbudowie w przyszłości sylwety Zamku Królewskiego otrzymamy jednolitą całość głównego »ośrodka rejonów zabytkowych«, którego piękno w całej krasie oglądać będzie można dzięki trasie »W-Z«”[9]. 

Ten sam temat był w stanie ukazać zresztą na różne sposoby. W artykule pisanym w 1948 roku przyjął inną konwencję literacką – zamiast statycznego opisu widoku kamienic nad tunelem przedstawił miejski krajobraz w ruchu, postrzegany z okna samochodu przemierzającego Trasę W-Z, z dynamicznie zmieniającymi się obiektami obserwacji[10]. Był to widok wyimaginowany, zrodzony w wyobraźni twórcy, gdyż wówczas arteria nie była jeszcze ukończona.

Stępiński przybliżał czytelnikom czasopism poświęconych odbudowie prace nad adaptacją zabytkowych kamienic na Trakcie Królewskim do współczesnych celów mieszkaniowych[11]. Były wśród nich domy Feliksa Bentkowskiego (Nowy Świat 49), pałac Sanguszków (Nowy Świat 51), kamienica Józefa Willerta (Nowy Świat 50). Przekonywał, że można je – bez straty dla wyglądu elewacji i bryły budynku – wyposażyć w nowoczesne kuchnie z dostępem do gazu, prądu i bieżącej wody, dodać nieprzewidziane w XIX wieku łazienki i toalety, a przede wszystkim tak zaprojektować, aby mieszkania były wygodne dla lokatorów, spełniały ich potrzeby – odmienne przecież od wymagań bogatych mieszczan sprzed wielu dekad i wieków.

Jednocześnie był zdeklarowanym przeciwnikiem chaosu w estetyce Warszawy, do którego doprowadziło niepohamowane odpowiednimi przepisami ożywienie ruchu budowlanego na przełomie XIX i XX wieku. W tym okresie powstały liczne wielopiętrowe kamienice, nazywane niebotykami. Część z nich zajęła miejsce dawniejszych domów przy reprezentacyjnych ulicach, na Nowym Świecie i Krakowskim Przedmieściu, przy placu Zamkowym lub na Podwalu. Stępińskiego, podobnie jak innych mieszkańców wyczulonych na estetykę miasta, raziły szczególnie dysproporcje w wysokości sąsiadujących budynków, nagie boczne ściany kamienic, budowanie bez szacunku dla otoczenia. Kiedy w 1946 roku otrzymał zadanie odbudowy kamieniczek naprzeciw kościoła św. Krzyża, ubolewał nad faktem, że jednym z mniej zniszczonych budynków była kamienica „Pod Messalką”, sięgająca sześciu pięter. 

Opisując na łamach „Skarpy Warszawskiej” projekt rekonstruowanych domów, zapowiadał obniżenie wysokości kamienicy, co doczekało się krytyki ze strony jednego z czytelników opublikowanej w kolejnym numerze. Stępiński skorzystał z prawa odpowiedzi – ujawnił tym samym swój polemiczny temperament, nie cofnął się nawet przed drobnymi złośliwościami. Najwięcej jednak emocji widać było w odniesieniu do kamienicy „Pod Messalką”, którą Stępiński nazywał ironicznie „brutalnym »zabytkiem«” z początku XX wieku, który przytłacza stylowe kamieniczki, „słynnym z brzydoty” domem czy wreszcie „zębem wiedźmy”[12].

Lata 40. i 50. nie były dla Zygmunta Stępińskiego czasem, w którym mógłby spokojnie poświęcić się publicystyce. Brał wówczas udział w licznych przedsięwzięciach projektowo-budowalnych, nierzadko wymagających wielkich poświęceń, jak choćby planowanie i nadzorowanie wykonania Trasy W-Z, Marszałkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej czy osiedla Nowy Świat Zachód. Mimo wszystko zaznaczył swą obecność w prasie, tłumaczył zamiary architektów odbudowujących stolicę, objaśniał projekty, czynił to nie tylko rzeczowo, lecz także pięknym, sugestywnym językiem. W większym stopniu mógł oddać się twórczości pisarskiej dopiero wówczas, gdy ustąpił miejsca przy rajzbrecie młodszym kolegom po fachu. W latach 80. pośmiertnie opublikowano dwie jego książki o architekturze Warszawy, które są nie tylko cennym źródłem informacji dla miłośników historii, lecz także uczą wrażliwości estetycznej i uważnego patrzenia na miasto jako dynamiczną przestrzeń, która równocześnie charakteryzuje się ciągłością elementów określających naszą tożsamość[13].

Tekst: Krzysztof Mordyński







[1]Z. Stępiński, Od BOS do centrum Warszawy, „Życie Warszawy” 1954, nr 11, s. 3.
[2]Tenże, Odbudowa Nowego Świata, „Biuletyn Historii Sztuki i Kultury” 1947, nr 9, s. 73.
[3]Tenże, Klasztor Karmelitów – Dziekanka. Plan rekonstrukcji, „Skarpa warszawska” 1945, nr 7, s. 2.
[4]Leś, Najmniejsze osiedle śródmieścia, „Stolica” 1953, nr 20, s. 6.
[5]Tamże.
[6]Z. Stępiński, Od BOS do centrum… dz. cyt., s. 3.
[7]Tamże.
[8]Tenże, Rola Trasy W-Z w odbudowie dzielnicy zabytkowej, „Stolica” 1949, nr 16/17, s. 6.
[9]Tamże.
[10]Tenże, Piękno Starej Warszawy na Trasie W-Z, „Stolica” 1948, nr 6, s. 9.
[11]Tenże, Kamieniczka na Krakowskim Przedmieściu, „Skarpa” 1946, nr 9, s. 3. Tenże, Odbudowa Nowego Świata…, s. 66.
[12]Tenże, Kamieniczka na Krakowskim…, s. 3. Tenże [polemika z głosem czytelnika], „Skarpa warszawska” 1946, nr 13, s. 8.
[13]Tenże, Gawędy warszawskiego architekta, Warszawa 1984. Tenże, Siedem placów Warszawy, Warszawa 1984.

Bibliografia:
Leś, Najmniejsze osiedle śródmieścia, „Stolica” 1953, nr 20, s. 6
S. Jankowski, J. Knothe, J. Sigalin, Z. Stępiński, Niektóre uwagi o projektowaniu Trasy Wschód - Zachód (Zagajenie dyskusji o Trasie W-Z), „Architektura” 1949, nr 11–12, s. 313–325.
K. Stępińska, Z. Stępiński, Krakowskie Przedmieście w odbudowie, „Kalendarz Warszawski” 1947, s. 12.
Z. Stępiński, Gawędy warszawskiego architekta, Warszawa 1984.
Z. Stępiński, Kamieniczka na Krakowskim Przedmieściu, „Skarpa” 1946, nr 9, s. 3.
Z. Stępiński, Klasztor Karmelitów – Dziekanka. Plan rekonstrukcji, Skarpa 1945, nr 7, s. 2.
Z. Stępiński, Mariensztat, „Skarpa warszawska” 1946, nr 3, s. 2.
Z. Stępiński, O urbanistyce Warszawy znad rysownicy, „Przegląd Kulturalny” 1953, nr 42, s. 2.
Z. Stępiński, Od BOS do centrum Warszawy, „Życie Warszawy” 1954, nr 11, s. 3.
Z. Stępiński, Odbudowa Nowego Świata, „Biuletyn Historii Sztuki i Kultury” 1947, nr 9, s. 59–73.
Z. Stępiński, Piękno Starej Warszawy na Trasie W-Z, „Stolica” 1948, nr 6, s. 9.
Z. Stępiński, Problem ukształtowania fragmentu śródmieścia na tle realizacji Mariensztatu, „Architektura” 1953, nr 9, s. 234–242.
Z. Stępiński, Rola Trasy W-Z w odbudowie dzielnicy zabytkowej, „Stolica” 1949 nr 16/17, s. 6.
Z. Stępiński, Siedem placów Warszawy, Warszawa 1984.
Z. Stępiński [polemika z głosem czytelnika], „Skarpa warszawska” 1946, nr 13, s. 8.






całość tutaj:



Interpretacje - Zygmunt Stępiński jako publicysta (1945–1955)





niedziela, 10 listopada 2024

Tam, w Warszawie...







przedruk



Łukasz Warzecha: Lewica kocha korporacje




Co mają ze sobą wspólnego wydana blisko ćwierć wieku temu książka Kanadyjki Naomi Klein „No logo” i strefa płatnego parkowania, wprowadzana właśnie na warszawskiej Saskiej Kępie? Jeśli umiemy dostrzegać szerszy obraz, te dwie sprawy pokażą nam, jak paradoksalną drogę przeszła przez 25 lat lewica.

Książka Klein została uznana za biblię antyglobalistycznej (lub też alterglobalistycznej) lewicy. Zajmowała się głównie tym, jak ludzie są manipulowani poprzez wizerunek firm i marek, ale w gruncie rzeczy była tyradą przeciwko globalnym korporacjom i wielkiemu biznesowi. Z takim też przesłaniem i podejściem była wówczas kojarzona lewica, szczególnie ta nowa, młoda i ideowa.

Przejdźmy teraz o niemal 25 lat naprzód i zobaczmy, co dzieje się właśnie na Saskiej Kępie. Od kilku tygodni dzielnica jest w głębokim kryzysie z powodu wprowadzonej tam właśnie – na części obszaru – strefy płatnego parkowania. Nie będę szczegółowo pisał o tym, jak wygląda sytuacja ani jak do tego doszło. Dość wspomnieć, że kilkakrotnie z wprowadzenia SPP na Saskiej Kępie rezygnowano po ekspertyzach, które wskazywały, że nie tylko nie ma to sensu, ale nawet może być lokalnie szkodliwe. W końcu jednak radni powiązani z lewicą spod znaku Miasto Jest Nasze dopięli swego, możliwe zresztą, że bazując na manipulacji (sprawa podpisów pod petycją w kwestii SPP jest w prokuraturze). Skutki są dramatyczne: kompletny brak miejsc za granicą strefy, olbrzymie straty lokalnych biznesów, osoby nieposiadające meldunku (będącego warunkiem otrzymania abonamentu) na gwałt poszukujące jakiegokolwiek miejsca parkingowego do wynajęcia. I oczywiście krążąca jak sępy każdego wieczora straż miejska, czyhająca na zaparkowane nieprzepisowo samochody. A o to nietrudno, bo zdesperowani mieszkańcy parkują, gdzie się da.


Pomińmy tutaj analizę zjawiska ruchów miejskich, takich jak Miasto Jest Nasze, które wyrastając z pozornie szlachetnej idei stały się rakiem lokalnych społeczności. Najkrócej mówiąc, w praktyce wygląda to tak, że niewielka grupka fanatyków, którzy ze swojej działalności zrobili sobie sposób na życie, urządza rzeczywistość niezorganizowanym dziesiątkom albo setkom tysięcy ludzi, twierdząc oczywiście, że wszystko to dla ich dobra i w ich imieniu.

Równie ciekawy jest jednak inny, bardzo rzadko dostrzegany aspekt sprawy. Jeśli zastanowimy się nad dalekosiężnymi konsekwencjami takich działań jak wprowadzenie SPP na Saskiej Kępie – co jest oczywiście tylko przykładem funkcjonowania skrajnej lewicy w wydaniu miejskim – i jeśli zestawimy to z innymi poczynaniami lewicowych ugrupowań i ruchów, zauważymy pewną prawidłowość. Co bowiem lewica nam proponuje? Na sztandarach niesie dzisiaj klimatyzm, cofanie nas w zamożności i rozwoju, ale także atak na prywatną własność oraz, niezmiennie, zwiększenie obciążeń podatkowych i redystrybucji, co siłą rzeczy najmocniej uderza w klasę średnią i drobny biznes.

Dokładnie tak jak pomysły w rodzaju SPP. Najbardziej poszkodowane z jej powodu są małe biznesy – kawiarnie, restauracje, nieduże sklepy – a także ci, którzy nie mieszkają w drogich apartamentowcach z podziemnymi garażami. Kto natomiast zyskuje? Duże korporacje, oferujące jedzenie z dowozem, firmy takie jak Uber albo Bolt czy te oferujące samochody na krótkoterminowy wynajem. Wiele osób może przecież ostatecznie zdecydować się na rezygnację z posiadania samochodu.

I to jest reguła w postępowaniu współczesnej lewicy: jej sztandarowe pomysły niszczą małe i średnie firmy oraz grożą zubożeniem klasy średniej i zepchnięciem jej w dół pod względem zamożności. Sprzyjają natomiast najbogatszym, bo ci zawsze będą w stanie wykupić się z opresji. Strefy czystego transportu – inny fetysz lewicy – dokładnie tak działa. Zyskują bogatsi, których stać na nowsze samochody lub ewentualnie opłatę za wjazd do strefy, tracą natomiast posiadacze starszych aut, które w ogólnym rozrachunku wcale nie generują więcej zanieczyszczeń niż te nowsze.

Lewicowe pomysły sprzyjają także korporacjom, które oferują wynajem sprzętów różnego rodzaju, a także wielkim firmom, które dzięki korzyściom skali są w stanie na idiotycznych regulacjach nawet zyskać. Weźmy dla przykładu system ESG, czyli niedługo obowiązkowe rozbudowane raportowanie niefinansowe, które obejmie wszelkie firmy notowane na giełdzie, a w konsekwencji również ich kooperantów i dostawców. W ramach ESG firmy będą musiały spowiadać się ze swoich działań w takich dziedzinach jak ochrona klimatu czy polityka równościowa. Od tego, czy będą w dziedzinie ESG wystarczająco postępowe, może zależeć, czy banki będą chciały udzielać im kredytów. Jak w raporcie dla Warsaw Enterprise Institute z maja ubiegłego roku oceniał ekonomista Damian Olko, tylko firmy bezpośrednio objęte obowiązkiem ESG będą ponosić roczny ciężar w wysokości do 2,6 mld zł. Ciężar, niemający absolutnie żadnego racjonalnego uzasadnienia. ESG jest koncepcją najczyściej ideologiczną, ale bardzo hołubioną przez lewicę.

Kto na tym straci? Najwięcej oczywiście mniejsze firmy, które będą musiały zainwestować w zewnętrzne podmioty, sporządzające raporty ESG, a następnie w ich audyt (raporty muszą być audytowane przez certyfikowanych audytorów). Najmniej zaś stracą, a właściwie – zyskają na wycięciu części konkurencji z powodu dodatkowych kosztów wielkie korporacje, które bez problemu wygospodarują we własnej strukturze działy zajmujące się tworzeniem fikcji ESG.

Widać więc, że lewica przeszła paradoksalną przemianę: od antyglobalizmu spod znaku Klein do skrajnie szkodliwych, ideologicznych koncepcji, niszczących drobną przedsiębiorczość i klasę średnią, a sprzyjających ogromnie wielkiemu biznesowi i korporacjom. Bez żadnej przesady można dziś powiedzieć, że współczesna lewica jest sojusznikiem globalistów w najgorszym wydaniu.

I tu można zadać sobie pytanie: czy dzieje się to z głupoty, a więc – czy mamy do czynienia z leninowskimi pożytecznymi idiotami – czy też przynajmniej w części mówimy o ludziach, którzy świetnie wyczuli, gdzie są konfitury i to właśnie jest główna motywacja ich działań.

Łukasz Warzecha







Łukasz Warzecha: Lewica kocha korporacje - PCH24.pl








czwartek, 21 marca 2019

Lepsze miejsce

 

Myślałem, że w końcu zaprzestano wtrącania się do mojego prywatnego życia, niestety, ten najmądrzejszy, chętny w dawaniu rad, nie wytrzymał i znowu się odezwał. A już miałem nadzieję, że zmądrzał.

W sumie, to i tak już podjąłem decyzję.

Co do reszty... Świętoszek przestawił swoje graty na drugą stronę, szykując się do kolejnego skoku na łeb – stamtąd będzie miał bliżej, będzie bliższa okazja. Czy tylko ja to zauważyłem?
A może najpierw zaprzyjaźnić się z przyjaciółką, blisko coraz bliżej do wyznaczonego celu...


Tutaj decyzję również podjąłem i to dawno temu, jeszcze zanim się ujawnił w zeszłym roku.

Pisałem już o tych osobach. Nie zmieniłem zdania.

Ostatnio prosiak łaził za mną – niczym ten na lotnisku w Bergamo – wiążąc mi ręce. Kto na to zwrócił uwagę? Pewnie nikt, ale każdy ma coś do powiedzenia...

Dzisiaj z kolei druga osoba z tandemu ze Świętoszkiem, weszła w drogę, choć nie powiem, po niewczasie, ale jednak...
Przeszkodziłaby – czy to przypadek, że to była akurat ona?
Czy to lepsze miejsce?

Nie rozumiem, czemu ludzie biorą mnie za jakąś inną osobę i lepiej ode mnie wiedzą, czego chcę. To pokłosie tej trzeciej osoby?

Mam swoje wady, ale nie jestem aż taką osobą, za jaką mnie się uważa, to raczej zbitka tendencyjnych powierzchownych ocen, wg której kieruje się do mnie niewłaściwe komunikaty, często wprowadzające mnie w błąd.

Nie znacie mojego życia. Ani ja ani nikt inny nie potrzebuje waszych sądów na mój temat.


No i dochodzą do tego oczywiście – sprzeczne komunikaty, jak w piątek i poniedziałek...

Wszyscy wiemy, że jestem wyjątkową osobą, ale niewielu lub nikt zdaje sobie sprawę z tego, że ta wyjątkowość przekłada się na inne myślenie (lub odwrotnie – myślenie spowodowało wyjątkowość?), które nigdy nie będzie takie, jak u osób, które nie wyróżniają się w społeczeństwie tak znacznie jak ja.

Znajduję rozwiązania abstrakcyjnych problemów, ponieważ myślę wielowymiarowo, zaś przeciętni ludzie myślą dwuwymiarowo – żeby to zobrazować.

Dla mnie wszystko jest możliwe, dlatego jak powiesz coś wieloznacznego – to podam ci od razu 5 możliwych scenariuszy. Każdy wg mnie jest możliwy – i jeden czy dwa na pewno są możliwe wg drugiej strony. Grunt to zacząć od właściwego.
A do tego dochodzi agentura, która niezwykle komplikuje każdą opcję razy dwa, albo razy pięć.

Masz więc 10 opcji. Albo 25.

Która jest właściwa?

Której myśli mam się uchwycić? Która myśl jest właściwa? Która myśl odpowiada za reakcję otoczenia? Ta pierwsza, ta druga, ta trzecia, czy ta co godzinę temu była? I tak nie ma to znaczenia, bo myśli nie można przewijać jak nagrania z taśmy i tak ich już nie pamiętam..

Z innej dziedziny - podam ci od razu 5 możliwych scenariuszy – w tym te, na które nikt by nie wpadł, a które są rozwiązaniem abstrakcyjnego problemu.

Albo masz ciastko, albo zjesz ciastko.
Masz wyjątkowość ze specyfiką, albo masz przeciętność.

To jest krzyż.

Nie, to nie jest krzyż. To piktogram wyrażający w uproszczeniu pewną skomplikowaną ideę. To coś zupełnie innego niż myślisz.

COŚ ZUPEŁNIE INNEGO.

To jest swastyka, zwana swarzycą.

Jeden powie – symbol niemieckiego faszyzmu, drugi - tzw. rodzimowierca – że to symbol słońca, buddysta też dorzuci swoje – i wszyscy oni się mylą.

TO JEST COŚ ZUPEŁNIE INNEGO.

To wykracza poza twoje myślenie, ponieważ myślisz schematami. Siedzisz w jaskini platońskiej i kiedy ci mówię o gwiazdach na zewnątrz, pukasz się w głowę...

Jesteście świetni w myśleniu schematami, jesteście prawdziwymi specjalistami w tym zakresie, ja tak się nie znam, dla mnie każde rozwiązanie na tym poziomie jest prawdopodobne, a nie tylko jedno dwa.
Trzeba mnie pouczyć, jak mam myśleć.

No to wtedy będę taki jak wszyscy. Wtedy zniknie wartość dodana.
Albo będę wyjątkowy – albo albo.

Jak bym był taki jak wszyscy – to nie byłbym wyjątkowy. I cała ta sprawa nie miałaby miejsca, bo schematyczne myślenie inaczej by mnie poprowadziło, inną drogą... No i nie byłoby tej wartości dodanej, o którą tu przecież cały czas chodzi...

Po co się więc denerwować? Trzeba szukać rozwiązania, porozumienia.

Nie pojmuję, że ludzie nie potrafią tego zrozumieć. I przynajmniej nie wtrącać się. Nie zaburzać mojego spokoju i nie wprowadzać sprzecznych informacji.

Nigdy nie będę pracował dla jakiś służb, bo to się nie mieści w normach mojego postępowania.

O, gdybym był zwyczajnym orangutanem, to niewykluczone, że byłbym pospolitym ubekiem – ale raczej niepospolitym ubekiem. Ale nie jestem orangutanem tylko genialnym wolnomyślicielem - myślę wolno i nieskrępowanie, a światopogląd otoczenia obalam w piętnaście minut, bez znaczenia, kto ma jaki.

Wystarczy mi kilka map i kilka książek i w piętnaście minut robię miazgę z waszej umysłowości, w piętnaście minut udowadniam czarno na białym, że całe życie żyliście w błędzie.
Jak się prawda rozleje, to ludzie będą z wrażenia robić pod siebie – że tacy byli ślepi.

I to dopiero będzie.. co??    MA – SA - KRA.


Czy ja komuś ubliżam, że jest jaki jest? Czy ja kogoś pouczam?

Nie, nie robię tego, bo rozumiem proces i mechanizm jaki tym zarządza – i akceptuję was takim, jacy jesteście.
Tak po prostu.



Cały czas znoszę inwektywy, dobre rady, ponieważ chcę rozwiązania i muszę przeczekać, aż otoczenie da mi spokój (skończy się chaos) i dojdzie w końcu do zrozumienia, że ja stoję na tym stanowisku co trzeba, ale być może semantyka was bardziej zajmuje. To może mylić i prowadzić do niewłaściwego wniosku, że ja jednak jestem taką osobą, za jaką mnie niektórzy mają. Dlatego zamiast zwrotnej informacji dostaję kijem.

No i cały czas mam w głowie taką myśl, że na drugi dzień wszyscy wszystko wiedzą....

............................... ?


Taka prosta sprawa, ale jak 10 ludzi zaczyna komentować to i tamto, to wychodzi na to, że to jakaś skomplikowana sprawa.
Ilu ludzi, tyle recept. No, ale po co tyle gęgać...

Czyżby wszyscy zapomnieli, że ja sprawy stawiam jasno i wprost?

Przecież wiecie o tym – od początku – przecież wiecie o tym, na długo zanim powstał tzw. komitet, więc skąd skrajne iluzje o mnie w komitecie??

Więc o co chodzi? A jeśli nie wiecie - jak to możliwe, że nie wiecie, skoro wy wszystko podobno wiecie?

Ja nie twierdzę, że wszystko wiem - dlatego nie wkładam na wagę ludzi, bo nie znam ich życia.

Nawet wilków nie wkładam na wagę, bo jak wiadomo

Ja nie jestem osobą publiczną, a mój spokój jest nieustannie zakłócany - i nie życzę sobie tego.
Ja nikomu nie ubliżam, a na pewno nie specjalnie, jeśli ktoś uważa inaczej, z każdym rozmawiam grzecznie bez podtekstów i odnoszę się z szacunkiem, choć bez przesady, po prostu normalnie – i proszę mi odpowiadać tym samym.

Wielu to stosuje, niektórzy tylko jeszcze nie pojęli.

---

Czy zniszczenie niemieckich band jest możliwe?
Wielu powie, że to niemożliwe.

Ustalmy fakty - jak bardzo jest to niemożliwe?
Czy tak bardzo jak – dajmy na to – telepatia, albo nawet - telepatia przez telewizję?
Jeśli nastąpi precedens i jedna z tych rzeczy stanie się możliwa, to może druga też jest możliwa?

W sumie to precedens już nastąpił – setki lat temu ogół uważał, że Ziemia jest płaska. Za niemożliwe uważano pomysł, że Ziemia jest okrągła. Jak wiemy – mylono się w swoich rachubach.


Tak więc generalnie - niemożliwe jest możliwe.


Oczywiście możliwość zjawisk uzależniona jest od sposobu postępowania\ myślenia danych ludzi.

Jeśli ja twierdzę, że niemożliwe jest bym pracował dla służb – to tak jest. Bo to dotyczy bezpośrednio mojej osoby, a ja siebie znam.

Zależnie od sytuacji można powiedzieć, że niektóre możliwe rozwiązania spraw niemożliwych są nieakceptowane, i tyle.





myślę wolno i nieskrępowanie” - no, takie mam poczucie humoru i dystans do siebie, wiem, że nie rozumiecie tej figury, to tylko gra słów, pomiędzy waszą opinią, a rzeczywistością...



wtorek, 14 lutego 2017

Grabież polskich dzieł sztuki z Warszawy w czasie II wojny światowej. "To zabrana tożsamość"

Grabież polskich dzieł sztuki z Warszawy w czasie II wojny światowej. "To zabrana tożsamość"

 

 

63 tysiące – tyle dzieł sztuki zarejestrowanych w Bazie Strat Wojennych widnieje na liście Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Ich grabież rozpoczęła się zaraz po wejściu Niemców do Warszawy. Co udało się dzisiaj ustalić w ich sprawie? O tym mówił w audycji Utracone, Odzyskane dr Mariusz Klarecki.  



Zbiór kwestionariuszy rejestracyjnych osób, które po Powstaniu Warszawskim wróciły do Warszawy, liczy ok. 100 tys. rodzin. Przeglądu archiwum Miasta Stołecznego Warszawy w poszukiwaniu danych o utraconych dziełach sztuki dokonał gość Polskiego Radia 24. Dzięki temu udało mu się zebrać informacje o ok. 2 tys. kolekcji z warszawskich zbiorów przedwojennych.
– Te osoby w kwestionariuszach wypisywały straty, jakie poniosły w czasie wojny. Była tam również rubryka "dzieła sztuki". Udało mi się zebrać tysiąc osiemset sześćdziesiąt relacji, w których wyłoniłem osoby posiadające interesujące działa sztuki, obiekty zabytkowe i antyki – powiedział dr Mariusz Klarecki.
Konfiskata obrazów ze zbiorów prywatnych na przykładzie obrazu "Pejzaż morski z okrętami" Willema Van der Welde. Obraz zabrano z mieszkania małżeństwa Rykaczewskich 22 lutego 1940 roku, znalazł się on w katalogu "Sichergestellte Kunstwerke im Generalgouvernement". Dokument posiada żyjący obecnie siostrzeniec.
Powstanie Warszawskie - dzika grabież na Ochocie i Mokotowie. Relacja K. Pędrowskiego, który przez dłuższy czas był świadkiem rabunku na Mokotowie. Zdaniem pamiętnikarza, w masowym rabunku brały udział "nie setki, ale tysiące żołnierzy, może nawet dziesiątki tysięcy".
Gospodarzem programu była Magdalena Ogórek.
Utracone, odzyskane w Polskim Radiu 24 - wszystkie audycje
________________
Data emisji: 11.02.2017
Godzina emisji: 13:15


http://www.polskieradio.pl/130/5820/Artykul/1726570,Grabiez-polskich-dziel-sztuki-z-Warszawy-w-czasie-II-wojny-swiatowej-To-zabrana-tozsamosc