Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przedruki z fb. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą przedruki z fb. Pokaż wszystkie posty

sobota, 15 listopada 2025

Z grabkami na cmentarz

 








POMOST jest w miejscowości Dubielno.

12 listopada o 18:06 ·


W dniu 12 listopada 2025 r. prowadziliśmy prace ekshumacyjne w pobliżu miejscowości Dubielno, gmina Jeżewo (woj. kujawsko-pomorskie). W oznaczonej leśnej mogile odkryliśmy szczątki ośmiu niemieckich żołnierzy poległych w 1945 r. Niestety większa część grobu została w przeszłości zniszczona i ograbiona. Z tego powodu udało nam się odnaleźć tylko jeden nieprzełamany znak tożsamości.


Nie wiem na jakiej podstawie autor wpisu twierdzi, że grób został ograbiony - ale może mu chodzi o prace porządkowe??

Wydaje mi się - i nie tylko mi, bo jest kilka takich wpisów, że ktoś wykopał kości ludzkie na swojej działce czy ogródku i nie chcąc z jakiegoś powodu "robić sobie pod górkę" po prostu zakopał je w lesie w znanej sobie mogile. Zakopał i może nawet wyrównał teren grabkami. Na oko patrząc - po zdjęciach - betonowy krzyż postawiono nad szczątkami leżącymi na wznak, a kości w workach są dostawione z boku.

Nie wrzucił do sadzawki w lesie, nie zakopał w bezimiennym dole, tylko przyniósł tutaj, co oznacza, że potraktował te szczątki - "po ludzku". Nie ma żadnych rzeczy, które by identyfikowały te szczątki? Pewnie nie było. Skoro zadał sobie trud przenoszenia kości i powiedzmy - pochowania ich w grobie, gdzie ktoś pewnego dnia może je odkopie i godnie pochowa...

Pod postem jest już ponad 300 komentarzy, niestety nie widzę, żeby autor wpisu wycofał się ze swoich słów, ani nawet nie doprecyzował, nie odpowiedział mi na pytanie, czemu uważa, że grób został "ograbiony".

Niestety to nie pierwszy raz, kiedy redaktor czy jak tutaj - autor ww. wpisu - pozwala sobie na jasnowidzenie i twierdzenia, że COŚ z grobu zginęło.

Jeżeli wie, co zginęło - niech poda opis tych rzeczy do naszej wiadomości.

Nie potrafi tego zrobić? To po co pisze, że grób został jakoby "ograbiony"? 



Rzuca bezpodstawne oskarżenia - na Polaków.







wtorek, 14 października 2025

Świat potrzebuje ludzi, którzy myślą.



Bardzo dobry komentarz




przedruki z fb



OKE czyli Okiem Krytycznego Egzaminatora

12 października o 21:25 ·

Dzisiaj przeglądałem podręczniki do biologii sprzed kilkunastu lat i uderzyło mnie, jak bardzo zmieniła się szkoła i wymagania. Tamte książki może nie były kolorowe, nie miały efektownych grafik ani gotowych podsumowań po każdym akapicie, ale miały coś znacznie ważniejszego – treść. Wiedza była pogłębiona, procesy wyjaśnione krok po kroku, a zagadnienia przedstawione w kontekście całego systemu biologicznego. Dziś podręczniki są piękne wizualnie – duże ilustracje, ikony, ramki, wyróżnienia – ale coraz częściej po ich przeczytaniu zostaje wrażenie, że człowiek obejrzał prezentację, zamiast się czegoś nauczyć.

Współczesne materiały są coraz krótsze, uproszczone, pozbawione głębi. Zamiast zrozumienia – mamy hasła. Zamiast logicznych powiązań – kolorowe ramki z definicjami. I coraz częściej słyszymy, że szkoła powinna „uczyć krytycznego myślenia”, a nie „przeładowywać wiedzą”. To brzmi atrakcyjnie, nowocześnie i łatwo w to uwierzyć – w końcu żyjemy w czasach, w których informacje są dostępne w kilka sekund, a AI może podpowiedzieć odpowiedź w mgnieniu oka.
Tyle że nie da się myśleć krytycznie bez wiedzy. Krytyczne myślenie nie jest zdolnością oderwaną od faktów. To umiejętność analizy, porównywania, wyciągania wniosków – a do tego potrzebny jest materiał do przemyślenia. Nie można analizować zjawisk biologicznych, jeśli nie zna się podstaw fizjologii. Nie da się prowadzić sensownej dyskusji o ekologii, jeśli nie rozumie się, czym jest fotosynteza czy łańcuch pokarmowy. A przecież właśnie te fundamenty pozwalają na samodzielne wnioskowanie, a nie tylko powtarzanie gotowych opinii.

Uczenie się faktów i pojęć w przemyślany sposób ma swój głęboki sens. Powtarzanie, utrwalanie i łączenie informacji rozwija układ nerwowy, wzmacnia koncentrację i przygotowuje mózg do bardziej złożonego myślenia – a dopiero wtedy krytyczne myślenie zyskuje prawdziwą moc.
Zajęcia fakultatywne w liceum pokazują, że ograniczona baza wiedzy staje się przeszkodą. Nawet najbardziej wartościowe dyskusje czy analizy nie mają sensu, jeśli uczniowie dysponują tylko uproszczonymi informacjami i nie mają kontekstu, który pozwala na prawdziwe rozumienie zjawisk.
Dziś szkoła coraz częściej stawia na szybkość, atrakcyjność i estetykę. Podręczniki są coraz ładniejsze, bardziej przejrzyste, kolorowe. Tylko że piękno graficzne nie zastąpi treści, która wymaga wysiłku i skupienia. Ograniczanie nauki do uproszczonych schematów i haseł pozbawia uczniów narzędzi do samodzielnego myślenia.

Nie chodzi o powrót do przesadnego wkuwania, ani o przytłoczenie uczniów nadmiarem faktów. Chodzi o znalezienie równowagi – o to, by krytyczne myślenie rosło na solidnym fundamencie wiedzy. Bo tylko wtedy można naprawdę rozumieć świat, analizować go i wyciągać własne wnioski.
Wiedza i myślenie krytyczne nie są sobie przeciwstawne. To dwa filary prawdziwej edukacji, które się uzupełniają. Bez wiedzy krytyczne myślenie staje się powierzchowne i pozorne, a sama szkoła – miejscem efektownych skrótów zamiast prawdziwego poznawania świata.




OKE czyli Okiem Krytycznego Egzaminatora






Przepraszam, nie mogę tego zostawić bez refleksji...

Pod ostatnim postem o podręcznikach pojawiło się wiele komentarzy. Sporo osób napisało, że podręczniki muszą się zmieniać, bo zmienia się rzeczywistość. Że szkoła powinna się „dostosować do nowych czasów”, że „świat poszedł do przodu”, więc i edukacja powinna nadążać.
Brzmi logicznie. Problem w tym, że to tylko pozorna logika.

Mam głębokie przekonanie, że to nie rzeczywistość powinna kształtować szkołę, ale szkoła powinna kształtować rzeczywistość.

Bo jeśli zgodzimy się na tę odwróconą relację, to edukacja przestanie być miejscem tworzenia sensu — a stanie się jego odbiciem. Zamiast wychowywać młodych ludzi, będziemy ich jedynie „formatować” pod to, co akurat modne, szybkie, płytkie i wygodne.


W imię „dostosowania się do współczesności” przyzwyczailiśmy się do skrótów: mniej treści, więcej „kompetencji”, mniej wiedzy, więcej „projektów”. Wszystko po to, by „uczeń czuł się dobrze”. Tylko że nikt nie zapytał, czy uczeń rozwija się dobrze.

Bo rozwój nie polega na tym, że jest łatwo. Rozwój zaczyna się tam, gdzie pojawia się wysiłek, niepewność, próba i błąd.

Wiele osób powtarza, że „nie ma sensu uczyć się na pamięć”, bo przecież wszystko można znaleźć w internecie. To bardzo wygodne, ale bardzo błędne myślenie.

Uczenie się na pamięć nie jest po to, żebyśmy za 30 lat potrafili coś wyrecytować.
Nie chodzi o recytację — chodzi o strukturę umysłu.

Pamięć nie jest wrogiem myślenia. Jest jego warunkiem.
Psycholog poznawczy Daniel Willingham napisał wprost: „Pamięć to pozostałość po myśleniu.”
To, co utrwalamy w pamięci, staje się budulcem, z którego powstaje rozumienie.

Nie można analizować, jeśli nie ma się czego analizować. Nie można krytycznie myśleć, jeśli w głowie nie ma treści, które można poddać refleksji.

John Sweller, autor teorii obciążenia poznawczego, wykazał, że bez solidnej bazy faktów uczniowie nie są w stanie skutecznie rozwiązywać złożonych problemów. Bo umysł, który za każdym razem musi „googlować” podstawy, nie jest w stanie przejść do poziomu głębszego rozumienia.

Kiedyś szkoła była miejscem, w którym świat uczył się porządku. Dziś coraz częściej staje się miejscem, w którym świat wprowadza chaos.
Bo skoro „rzeczywistość się zmienia”, to znaczy, że za chwilę wszystko trzeba będzie zmieniać jeszcze raz. W tym rytmie nic nie ma prawa się utrwalić — ani wiedza, ani wartości.

Nie chodzi mi o to, by zatrzymać czas i uczyć z pożółkłych podręczników. Chodzi o coś znacznie ważniejszego: o to, żeby nie zatracić sensu uczenia się.

Podręcznik nie ma być modny. Ma być mądry.
Nie ma „dostosowywać się” do rzeczywistości — ma ją kształtować, pokazując, że można rozumieć więcej i głębiej.

Jeśli szkoła zacznie ślepo odzwierciedlać świat, przestanie mieć jakikolwiek sens. Bo świat nie potrzebuje ludzi, którzy tylko reagują.


Świat potrzebuje ludzi, którzy myślą.


www.biologia.szkolnastrona.pl




OKE czyli Okiem Krytycznego Egzaminatora ·


Wczoraj o 06:26 ·



Coraz częściej słyszę głosy – pełne przekonania, empatii i troski – że szkoła w obecnej formie nie ma sensu.
Że uczniowie niczego nie pamiętają, że wiedza nie „przykleja się” do pustych miejsc.
Że zamiast treści potrzebne są emocje, projekty, doświadczenia, a nade wszystko – dobre samopoczucie.
Brzmi pięknie. Ale właśnie w tym tkwi największe niebezpieczeństwo.
Bo oto próbujemy z edukacji zrobić coś, czym nigdy nie była – proces bez wysiłku.
W imię „dobrego samopoczucia ucznia” coraz częściej zapominamy, że nauka z natury rzeczy wymaga trudu, a nie „przyklejania się” do tego, co już znamy.
Nowa wiedza nigdy nie przykleja się do komfortu – przykleja się do wysiłku, powtórzeń, błędów i frustracji.
Tak właśnie działa mózg. To, co zapamiętujemy naprawdę, to nie tylko to, co nas „zaciekawiło”, lecz to, nad czym się solidnie napracowaliśmy.
Mówi się dziś: uczniowie wiedzą za mało, więc nic się nie utrwala.
A może odwrotnie – utrwala się tak mało, bo wymagamy od nich coraz mniej?
Bo zamiast oczekiwać systematyczności, tłumaczymy sobie, że „nie ma sensu ich zmuszać”?
Nie, szkoła nie jest fikcją – fikcją jest przekonanie, że można dojść do głębokiego rozumienia świata, nie mając solidnych podstaw.
Nie da się zrozumieć historii bez znajomości dat i faktów.
Nie da się pojąć biochemii bez pamięciowego opanowania nazw i właściwości związków chemicznych.
Tak samo jak nie da się niczego naprawdę opanować bez codziennej, cierpliwej pracy.
Wielu dorosłych wspomina szkołę z mieszanymi uczuciami – napięcie, wymagania, wysiłek.
Ale to właśnie ta szkoła nauczyła ich wytrwałości. Nie ta, która stawiała na „dobrą atmosferę”, lecz ta, która wymagała.
Tak, emocje są ważne – ale nie mogą być fundamentem nauczania.
Bo wtedy szkoła staje się placem zabaw z elementami edukacji, a nie miejscem, w którym człowiek przekracza własne granice.
I tu warto dodać: wymagania nie stoją w sprzeczności z życzliwością.
Dobry nauczyciel nie jest surowym strażnikiem, ale przewodnikiem, który wie, że bez wysiłku nie ma rozwoju.
To właśnie autentyczna troska sprawia, że nie obniża poprzeczki – bo wierzy w możliwości ucznia.
Można być serdecznym i jednocześnie konsekwentnym.
Ciepło i dyscyplina nie wykluczają się – razem budują zaufanie i poczucie sensu.
„Uczeń zapamięta, jak się w szkole czuł” – to prawda.
Ale jeśli zapamięta tylko to, że było miło, łatwo i przyjemnie – to znaczy, że szkoła nie spełniła swojej roli.
Bo szkoła nie ma być miejscem komfortu. Ma być miejscem rozwoju. A rozwój zawsze kosztuje.
Nie emocje budują człowieka, lecz zdolność panowania nad nimi.
Nie uśmiech nauczyciela, lecz jego konsekwencja.
Nie projekty, lecz systematyczna praca.
Uczniowie spędzają w szkole jedną trzecią życia.
Tym bardziej więc szkoła nie powinna być tylko przyjazna – powinna być wymagająca i sensowna.
Bo młody człowiek, który nie nauczy się radzić sobie z wysiłkiem, z czasem nie poradzi sobie z życiem.
I to nie jest brutalna prawda.
To jest troska – w najczystszej postaci.




I jeszcze...







Marcin Andryszczak ·
Obserwuj

12 października o 18:26 ·



O tym nie widzieliście...
PAPIER TOALETOWY.

Niezwykle rzadko zdarza się, że się denerwuję czy czymś złoszczę.
Każdy kto mnie zna wie, że radosny że mnie człek.
Ale są takie momenty, że...

Co jest niezbędne, kluczowe by kraj właściwie się rozwijał?
Nauka, badania, rozwój nauki i techniki.
A mówiąc precyzyjnie - inwestycje właśnie w te dziedziny gospodarki.
Wysoki poziom rozwoju naukowo-technicznego i wyedukowani ludzie sprawiają, że kraj jest podmiotem a nie przedmiotem.
Nadaje kierunek i wyznacza trendy w rozwoju.
A dzięki komu młodzi ludzie chcą być naukowcami?
Dzięki nauczycielom, którzy potrafią przekazać im pasję do nauki, wiedzę i ukształtować właściwy mindset.
Żeby się chciało.

Że trzeba pracować, ciężko pracować, ucząc się i zdobywać wiedzę wielokierunkowo.
Że prace domowe jednak trzeba odrabiać.
Kadra nauczycielska to kluczowa grupa specjalistów bez której żaden kraj nie ma szans na rozwój.
Moja córka ma 26 lat i jest absolwentem filologii angielskiej na UW.
Od wielu lat konsekwentnie dążyła do spełnienia swojego marzenia - zostać nauczycielem i taką specjalizację wybrała.
Niezwykły talent językowy, wiadomo po tacie
Genialna lingwistka mówiąca w czterech językach.
Angielski to międzynarodowy język świata nauki.
Daje dostęp do zasobów wiedzy.
Jest bazą do wszystkich dziedzin nauki.
Polski system edukacji zaproponował jej warunki gorsze niż mają pracownicy Biedronki.
Od ubiegłego tygodnia moja córka jest już w Tokio i tam zostaje.
Forever.

Japończycy kłaniający się nisko z szacunkiem, że ktoś z taką wiedzą chce dzielić się nią z japońskimi uczniami.
Będzie uczyć japońską młodzież angielskiego na uczelni.
Nie miała wyjścia.
Bo wybór był głodowanie vs godne życie cenionego specjalisty.
Posługuje się już płynnie japońskim, ale rząd Japonii wymaga zdania państwowego egzaminu z języka japońskiego na jeszcze wyższym poziomie, by dostała zgodę na nauczanie w ich systemie edukacji.
Wiadomo, że absolwent filologii polskiej ma znacznie większy zasób słownictwa niż my.
Ona teraz właśnie wchodzi na ten poziom w języku japońskim i przez najbliższy rok będzie uczyć się na tokijskiej uczelni szlifując język...
Przy bramie jednego z uniwersytetów w RPA znaleźć można tablicę:
"Zniszczenie jakiegokolwiek narodu nie wymaga użycia bomb atomowych czy rakiet dalekiego zasięgu.
Wystarczy obniżyć jakość kształcenia.
Obniżyć poprzeczkę na egzaminach czy też pozwolić uczniom oszukiwać podczas egzaminów.
Upadek oświaty to upadek narodu".
Jako człowiek Nauki, nie zajmuję teoriami spiskowymi (chyba, że ich tłumaczeniem), ale momentami mam takie wrażenie, że ktoś to robi celowo.
Choć jak sądzę prawidłowa odpowiedź jest prostsza.
Głupota i zerowe kompetencje decydentów zajmujących się edukacją, którzy nie słuchają tego co mówią najlepsi z naszych nauczycieli.
A gdy spróbujemy ich porównać z takimi gigantami historii polskiej edukacji jak Stanisław Konarski, czy Napoleon Cybulski.

Ech.
Rynce opadowywują...
Nie chce mi się wierzyć, że ekipa zajmująca się edukacją nie kuma, że ich działka jest kluczowa dla naszego państwa.
A ich rolą jest sprawienie żeby tacy młodzi Geniusze jak moja córka i inni młodzi pasjonaci, zdobywcy laurów na międzynarodowych olimpiadach naukowych, chcieli tu zostać i pracować dla polskiej gospodarki.
Oni wszyscy wyjadą, nie miejmy złudzeń.
Właśnie przyznano tegoroczne nagrody Nobla.
Te najbardziej mnie kręcące - techniczne, dotyczą przeniesienia zjawisk kwantowych z mikroświata do makroświata, oraz na stworzeniu nowych, rewolucyjnych materiałów porowatych, które mają potencjał do rozwiązania kluczowych globalnych problemów, takich jak kryzys klimatyczny, czystość wody i rozwój medycyny.

Dzięki nagrodzonym w tym roku naukowcom rozwijamy komputery kwantowe.
Możemy rozwijać kryptografię kwantową i konstruować czujniki i detektory stosowanie medycznej diagnostyce obrazowej.
A rozwój porowatych materiałów metalo-organicznych (Nobel z chemii) daje ludzkości możliwość wykonania technologicznego skoku.
Bo umożliwia nam wychwytywanie i magazynowanie gazów cieplarnianych, zwłaszcza dwutlenku węgla oraz oczyszczanie wody i powietrza z zanieczyszczeń.
Możemy zaprojektować nowej generacji nośniki do celowanego dostarczania leków chociażby w onkologii.
Magazynować wodór - energetyka.
Czy pozyskiwać wodę z suchego, pustynnego powietrza.
Co zrobiło nasze ministerstwo w tym samym czasie, gdy nagrody Nobla ogłaszano?
Well...
Nie przyznało finansowania na kolejne lata dla Obserwatorium w Piwnicach, jednego z najważniejszych radioobserwatoriów w Europie, pełniącego kluczową rolę w trwających, międzynarodowych projektach badawczych.
Ogólnie polskie placówki badawcze złożyły 186 naukowych wniosków infrastrukturalnych z prośbą o wsparcie finansowe, w różnych dziedzinach.
Pozytywnie oceniono zdecydowaną większość bo 175.
Ministerstwo przyznało finansowanie jedynie 11.
No rzesz...

To jest tak po ludzku mówiąc całkowita zapaść w finansowaniu infrastruktury badawczej w Polsce.
I jak to zestawić z informacją, że senat przeznaczył blisko 60 tysięcy złotych na promocję w Londynie pani Aleksandry Sarny i jej dwóch książek o tytułach "Debil" i "Alfons".
Łatwo się domyślić o czym, o kim są te "książki".
Ja rozumiem, że jest ktoś kto je zechce kupić i przeczytać.
Wolny kraj, a rynek zdecyduje o ewentualnym sukcesie autora.
Ale czy na to mamy wydawać takie sumy pieniędzy, gdy w województwie mazowieckim są bodajże tylko 4 punkty szczepiące dzieci przeciwko COVID-19, a psychiatria pediatryczna nie istnieje?
Serio pani minister?
Najgorsze w tym jest to, że już mnie przestały oburzać coraz częste przypadki ludzi, którzy potrafią w zasadzie już grozić tekstami w stylu:
"Co, dalej uśmiercacie ludzi? To już niedługo, bo latarni tu mamy dużo".
Bo prowadzę punkt szczepień.

Przestało mnie to ruszać.
Ale czym tu się oburzać gdy biblioteka publiczna w będącym rzut beretem ode mnie Piasecznie organizuje spotkanie wyznawców czegoś co nazywa się "Biologia Totalna".
I w takim miejscu jakim jest biblioteka publiczna, ktoś bredzi, że czerniak powstaje od zgrubienia skóry, gdy ktoś nas obraża czy oczernia, albo gdy facet podgląda kobietę pod prysznicem...
Nasza nauka upada.

A jej najlepsi adepci wyjeżdżają i wyjadą z Polski.
Nie jesteśmy krajem z dykty i kartonu.
Tylko z papieru toaletowego.
Mojej Alusi życzę by jej wszystkie naukowe marzenia spełniły się w Kraju Wschodzącego Słońca.







P.S.

Patrz!











OKE czyli Okiem Krytycznego Egzaminatora ·
Obserwuj

2 godz. ·



Dziś rano odebrałem telefon z jednej z redakcji.
Propozycja wywiadu – temat: edukacja. Pomyślałem, że wreszcie będzie okazja porozmawiać o tym, co naprawdę ważne – o szkole, nauczycielach, dzieciach, o tym, jak wygląda codzienność w tysiącach klas w całym kraju.
Po kilku minutach rozmowy okazało się jednak, że nie o to chodziło. Nie o edukację, nie o refleksję nad systemem, nie o dobro uczniów.
Chodziło o to, by skrytykować „drugą stronę”, dopasować rozmowę do bieżącej narracji.

W edukacji nie ma drugiej strony.
Nie ma frontów, nie ma wrogów, nie ma barw politycznych.
Są dzieci, które mają prawo do dobrej szkoły.
Są nauczyciele, którzy – mimo wszystko – próbują uczyć, wychowywać i wspierać.
Są rodzice, którzy chcą wierzyć, że szkoła pomoże ich dzieciom zrozumieć świat.
To powinno nas łączyć.
A jednak żyjemy w czasie, w którym wszystko próbuje się rozdzielić na „za” i „przeciw”.
Każdy temat staje się pretekstem do podziału – nawet edukacja.
I to już nie jest tylko problem polityczny. To problem kulturowy, społeczny, a może nawet moralny.
Bo kiedy przestajemy rozmawiać o edukacji wspólnym językiem,
kiedy w miejsce troski o ucznia pojawia się potrzeba udowodnienia racji, kiedy nauczyciel przestaje być autorytetem, a staje się „przedstawicielem środowiska” – to znaczy, że naprawdę się zagubiliśmy.
Edukacja powinna być przestrzenią porozumienia, a nie polem bitwy.
Miejscem, gdzie uczymy się słuchać, rozumieć i szukać wspólnego dobra.
Bo jeśli nawet szkoła stanie się częścią politycznego sporu,
to nie tylko ona przegra – przegrają nasze dzieci.




niedziela, 28 września 2025

Nie - przeciętność

 




Laboratorium Psychoedukacji



Dominika Tworek: (…) W mojej bańce społecznej większość osób mierzy się z lękiem przed byciem przeciętnym. Ta obawa dotyka głównie dwudziesto- czy trzydziestolatków. Jedynie znajomi po czterdziestce, już ugruntowani na różnych płaszczyznach, uważają inaczej.


Cveta Dimitrova: To bardzo powszechne doświadczenie, gdyż wszyscy – mniej lub bardziej – jesteśmy zanurzeni w tym samym kontekście społecznym. Bierzemy udział w ogromnym wyścigu, a globalne tendencje przyczyniają się do coraz większej potrzeby wyróżniania się. Jeżeli ma się poczucie, że stanowi to kwestię przetrwania, siłą rzeczy trudno przystawać na przeciętność.

Chęć wyróżniania się jest próbą poradzenia sobie z bardzo bolesnym poczuciem, że się nie liczymy. To jest szalenie niebezpieczny mechanizm. Bo dopóki udaje nam się kręcić w tym kołowrotku – czyli z lęku przed przeciętnością mobilizować się do robienia rzeczy, które są nieprzeciętne – możemy czuć umiarkowaną satysfakcję. Umiarkowaną, bo to uczucie jest bardzo ulotne. Ale w momencie, w którym zderzamy się z różnymi ograniczeniami, zaczynamy przeżywać ogromną frustrację i złość. Te uczucia najczęściej kierowane są przeciwko sobie, co wytwarza strukturę silnej wewnętrznej opresji. Że jeżeli nie uniknę poczucia bycia zwykłym, to znaczy, iż kompletnie zawodzę. Krótko mówiąc, jestem nikim. To kreuje system wewnętrznej tyranii, w której kategoria „wystarczająco dobre” znika z horyzontu. Pozostają tylko frustracja i niezadowolenie z tego, że nie jest tak, jak powinno być. A to „powinno” bardzo się modyfikuje. Bo jak udaje się jedną rzecz osiągnąć, to niemal natychmiast przestaje ona być źródłem satysfakcji i już dąży się do kolejnej.


DT: To prowadzi do pragnienia osiągnięcia doskonałości?



CD: W pewnym stopniu tak, nawet jeśli mamy świadomość, że to jest niedościgniony horyzont. W dążeniu do tego, żeby uniknąć niedoskonałości oraz bólu i frustracji, które się z tym wiążą, jest zarazem bardzo dużo iluzji. Bo nie możemy uchronić się przed cierpieniem związanym z naszymi własnymi oraz dostarczanymi przez świat ograniczeniami. Nie zapominajmy też o kontekście kulturowym; to wszystko odbywa się w klimacie ogromnej rywalizacji.

DT: Cały czas osadzamy ten lęk w naszej współczesnej kulturze. A może dążenie do bycia nieprzeciętnym jest konstytutywną ludzką cechą, w związku z czym to zjawisko stare jak świat?


CD: Oczywiście, że jest! Wszyscy mamy jakieś deficyty i to, że próbujemy je czasem kompensować, wcale nie musi być takie straszne. Ale współcześnie mamy mniej punktów odniesień, które nie poruszają się po skrajnościach. Mało tego, dzisiaj nie ograniczamy się do wąskiej społeczności, w której żyjemy, tylko do całego świata, a pod spodem tkwi narracja, że jak ktoś się bardzo postara, czyli będzie unikał tej przeciętności, to może mieć wszystko.


Dominika Tworek w rozmowie z Cvetą Dimitrovą, Tygodnik Powszechny nr 6/2023









Suwałki - i Iława

 

przedruk



prof. Tadeusz Zdancewicz
Suwałki - znaczenie i pochodzenie nazwy.
Ustalenie pochodzenia i znaczenia nazwy głównego miasta Suwalszczyzny jest trudnym zadaniem. Ze względu na historię tego regionu badacz powinien wziąć pod uwagę, że nazwy mogą pochodzić z czterech języków: jaćwieskiego, litewskiego, białoruskiego i polskiego. Dlatego też w przypadku nazw odosobnionych lub nazw o nieprecyzyjnym znaczeniu semantycznym i strukturze morfologicznej badacz powinien wziąć pod uwagę każdą z czterech wyżej wymienionych możliwości pochodzenia danej nazwy i dopiero po wyeliminowaniu trzech z nich badacz może ustalić właściwe źródło językowe rozpatrywanej nazwy.
W związku z tym nazwa Suwałki nie jest ani polska, ani białoruska, ani jaćwieska. Nazwa Suwałki jest pochodzenia litewskiego. Pierwotnie była to nazwa wsi założonej na południowo-zachodniej granicy ówczesnego litewskiego obszaru językowego w latach 1682-1690. Z tego powodu wspomniana nazwa jest związana z nazwami wsi położonych na terytorium Litwy i w świetle litewskich faktów językowych ma przejrzystą strukturę i jednoznaczne znaczenie. Nazwa składa się z przedrostka su- i rdzenia -valk-. Litewski przedrostek su- ma znaczenie położenia „przy”, „w pobliżu”; rdzeń -valk- występuje w ogólnym litewskim rzeczowniku valkä, który tutaj ma geograficzne znaczenie „maleńka, mała rzeczka, miejsce wilgotne i bagienne”. Nazwa Suwałki oznacza „miejscowość położoną w pobliżu miejsca wilgotnego i bagiennego” lub nawet „w pobliżu jeziora”.
W artykule przedstawiono folklorystyczny charakter etymologii, według której nazwa Suwałki rzekomo pochodzi od litewskiego słowa susiwiłkaj, oznaczającego "włóczęgę". Wspomniany folklorystyczny charakter został odnotowany przez A. Połujańskiego w 1859 r. W artykule ustalono litewski odpowiednik dialektalny tego słowa.
Ernest Skalski Plan miasta Suwałki z 1863r. (z archiwum państwowego w Suwałkach):















Jak widać
na poniższej mapie Lidar, Suwałki leżą tak naprawdę w korycie Czarnej Hańczy - rzeki meandrują, są regulowane, tereny są meroliowane... więc moim zdaniem 

nazwa jest zniekształceniem od:

Żuławki


żuławki, są to tereny powstałe w wyniku akumulacji namułu też wysepki np. na podmokłym terenie, co też poniekąd zgadza się z tezą posta na fb, że:

Nazwa Suwałki oznacza „miejscowość położoną w pobliżu miejsca wilgotnego i bagiennego” lub nawet „w pobliżu jeziora”.


Zniekształcenie nazwy: Żuławki

nastąpiła przestawka "k" i "ł", stąd: Żuwałki, a potem Zuwałki, dziś: Suwałki


Są takie miejscowości w Polsce jak Żuława, Żuławka, a także Żuławki - na Żuławach Wiślanych zresztą... jest wyspa Wielka Żuława na jeziorze Jeziorak w Iławie. Sama nazwa Iławy na wszystkiech stronach w internecie łączona jest z bagnem lub błotem - czyli w sumie też z namułem...

Nazwa miasta wywodzi się od pruskiego słowa Ilis, co znaczy czarny. [Suwałki leżą nad Czarną Hańczą - MS] W języku łotewskim oznacza błoto lub bagno. Etymologia nazwy miasta związana jest z bagnistą okolicą lub też z czarnym kolorem tafli jez. Jeziorak. Najstarsza forma nazwy Iławy to łacińskie Ylavia.


wikipedia dla Polaków:

Żuławy (kaszb. zëławie, niem. Werder)
[jest po niemiecku, a po prusku nie ma? - MS] obszary wytworzone przez akumulację materiału rzecznego w deltach rzek. Charakteryzują się bardzo urodzajnymi glebami. Są to zazwyczaj tereny podmokłe. W Polsce termin ten odnosi się głównie do obszaru Żuław Wiślanych.

Pochodzenie nazwy

Problem pochodzenia nazwy „żuławy” nie został dotąd ostatecznie rozwiązany. Część badaczy sądzi, iż pochodzi on od pruskiego wyrazu sulava (wyspa). Inni uważają, że w rdzeniu tej nazwy tkwi polski rzeczownik żuł (namuł leśny). Charakterystyczne jest jednak, że w XIII w., obok łacińskiego wyrazu insula (wyspa) używano również pruskiego olouo. Niemiecka nazwa werder (wyspa) miała początkowo apelatywny charakter i była tłumaczeniem łacińskiego wyrazu insula.

więc sulava to nazwa z przestawką "v" i "l" - suwala itd. jak wyżej opisałem:

żuława---zulawa---sulawa--suwala---suwałki

łacińskie in-sula przypomina - sula_va



sulava i zëławie - też podobne do Iława: ylava

wymowa ë :
ÉéE z akcentem ostrymdźwięk pomiędzy e oraz y (yj, na końcu wyrazów y)[e] (e wymawia się jako [ɛ])
[ɨj] w niektórych dialektach
[i]/[ɨ] (na obszarze od Pucka do Kartuz)
na końcu wyrazów wymawia się jak [ɨ]
ËëE z diereząkrótkie e (tzw. szwa, dźwięk pośredni pomiędzy e oraz a)[ə]

myślę, że zapis i wymowa mogły zmieniać się na przestrzeni wieków, więc dźwięk  >> ë <<  mógł być wymawiany jak  >> é <<  czyli: "y"

 (z)ëławie ==== >  (z)yławie ---- ylava jak najbardziej pasują do siebie




Suwałki więc to miejscowość pierwotnie położona na żuławach czy wysepkach w zakolu Czarnej Hańczy i moim zdaniem 

nazwa Suwałki jest zniekształceniem od nazwy pierwotnej:

Żuławki

i podobnie - nazwa Iławy.










etalpykla.lituanistika.lt/object/LT-LDB-0001:J.04~2005~1367171633112/J.04~2005~1367171633112.pdf

J.04~2005~1367171633112.pdf


/pl.wikipedia.org/wiki/Żuławy

pojezierzeilawskie.pl/ilawa/

pl.wiktionary.org/wiki/Aneks:Język_kaszubski_-_Zasady_wymowy_i_akcent



18

Upadek kinematografii

 


Kolejny wpis potwierdzający, że kino się kończy - może to i dobrze?

Podobnie jak w przypadku Star Wars, zamiast opowiadać historię - kopiują to co było. Tylko pieniądze ich interesują?





Łukasz Marek Fiema ·


"Obcy: Ziemia" czyli cyrk w kosmosie i parada klaunów


Piąty odcinek tego niedorobionego bubla ostatecznie udowadnia, że twórcy nie mają pojęcia, czym chcą, aby ten serial był. Raz próbują kopiować duszny klimat „Aliena”, raz idą w stronę militarnego „Aliens”, by za chwilę dorzucić wątki jak z „Blade Runnera” czy "Terminatora". Najwyraźniej nie wiedzą, czy ma to być przypowieść o androidach, dramat młodzieżowy, kosmiczny thriller czy satyra na Big Techy. Zamiast spójnej wizji powstaje niestrawny groch z kapustą, w którym przypadkowe pomysły tłumią wszystko, co mogłoby być fundamentem serii. Zamiast budować napięcie i rozwijać uniwersum, piąty odcinek wzbudza tęsknotę za tym, czego nam nie dano, razi narracyjnym chaosem i pogłębia wrażenie, że całość to zmarnowany potencjał.

Najbardziej kompromitująca pozostaje tym razem załoga USCSS Maginot. Jest to bowiem zbieranina osobników zachowujących się jak klasyczne półgłówki, podatnych na demoralizację i pozbawionych jakiejkolwiek kompetencji. Nietrudno zgadnąć co się wydarzy, jeśli takiej ekipie powierzyć transport śmiertelnie niebezpiecznych obcych gatunków. Kluczem jest oczywiście niebywała beztroska tejże załogi i kompletne ignorowanie przez nią zasad bezpieczeństwa. W porównaniu z nimi kompani kapitana Flinta to wzór dyscypliny i roztropności. A na litość boską, przecież to załoga statku naukowego, a nie zgraja kosmicznych piratów, czy nawet prostych przemysłowców z Nostromo, którzy tylko przypadkiem znaleźli się tam, gdzie nie powinni!

I tu tkwi cały problem – zidiocenie postaci nie jest wypadkiem przy pracy, tylko wizytówką serialu. Boy Cavalier, mimo że zarządza korporacją Prodigy, to ewidentny debil. Stalówka, ze swoją urojoną ciążą, zachowuje się jak upośledzona umysłowo. Pozostałe dzieci w syntetycznych ciałach budzą nieodparte skojarzenia z dorosłymi opóźnionymi w rozwoju. Część załogi Maginota jest bez wątpienia osobami ograniczonymi intelektualnie.

Na koniec, w ten katalog durniów wpisali się sami twórcy, którzy po całości spartaczyli serial, mogący być perłą science fiction ostatnich lat.














wtorek, 5 sierpnia 2025

Dobrze powiedziane

 


przedruki


MYŚLENIE WYMAGA PRZERWY. PROPAGANDA JEJ NIE DAJE.

"Im bardziej propaganda opiera się na bieżących wiadomościach, tym mniej miejsca zostawia na namysł. Człowiek zanurzony w strumieniu newsów musi pozostać na powierzchni zdarzeń — niesiony ich biegiem, bez chwili wytchnienia, by się zatrzymać i zastanowić. Nie zyskuje więc dystansu ani do siebie, ani do swojego położenia, ani do społeczeństwa, w którym żyje.

Nie analizuje pojedynczych faktów, nie łączy ich w całość. Jak już wiemy, ludzki umysł ma trudność z ogarnięciem kilku wydarzeń jednocześnie i złożeniem ich w spójny obraz. Jedna myśl wypiera drugą, nowe informacje wypychają stare. W takich warunkach nie da się myśleć — można jedynie reagować.

Współczesny człowiek nie rozumie problemów, z którymi się mierzy. Odczuwa je, odpowiada na nie emocjonalnie, ale nie bierze za nie odpowiedzialności. Co gorsza, nie zauważa sprzeczności między kolejnymi faktami. Jego pamięć działa wybiórczo, a zdolność zapominania — jest praktycznie nieograniczona. Dla propagandy to sprzyjające warunki: każda narracja, nawet jawnie niespójna, może zniknąć z pamięci społecznej po kilku tygodniach.

Dodatkowo działa mechanizm obronny — ludzie instynktownie odsuwają nadmiar informacji i niespójności, by chronić poczucie tożsamości. Najprostszą strategią jest zapomnienie tego, co było wcześniej. Tyle że taka strategia ma cenę: człowiek traci ciągłość własnego życia. Zamiast łączyć przeszłość z teraźniejszością, żyje tylko tym, co „tu i teraz” — w serii oderwanych chwil, bez spójnej narracji i bez refleksji".

Jacques Ellul - Propaganda











Rolnik z Opolszczyzny z pełną kulturą zmiażdżył reprezentantkę „elyty” rządzącej


29 lipiec 2025 09:49







- Reprezentuje Oddolny Ogólnopolski Protest Rolników. Na portalu internetowym ceneronicze.pl ukazał się artykuł, w którym jest wzmianka o spotkaniu pana premiera Donalda Tuska w Pabianicach, na którym to spotkaniu zwróciła się z apelem do pana premiera pani, [...] Anna Jurczak, która jest asystentką europosła Dariusza Jońskiego. 

Otóż stwierdziła, że rząd polski na czele z premierem powinien zająć się edukacją wsi i rolników, ponieważ wieś jest zabetonowana pisowską propagandą i telewizją Republika. Powiem tak, szanowny premierze, droga pani Anno, jestem rolnikiem, jestem mieszkańcem wsi, mam wielu sąsiadów.

Osobiście uważam się za człowieka, który nie wymaga edukacji, ponieważ jest całkiem przyzwoicie wykształcony. Skończyłem studia rolnicze, do tego studiowałem na kierunku humanistycznym. Dzisiaj wieś obfituje w ludzi wykształconych. My dzisiaj możemy edukować miasto o tym, jak skomplikowana jest praca rolnika, jak trudnym jest proces wytworzenia pryzmy pszenicy, która będzie zamieniona z czasem w pieczywo, w bułeczki, w chleb – słyszymy w materiale filmowym opublikowanym w mediach społecznościowych Oddolnego Ogólnopolskiego Protestu Rolników.


- Powiedzenie z pani strony o tym, że nawet ludowcy sobie odpuścili wiejski elektorat, sugeruje, że Koalicja Obywatelska i Platforma zrobiły to już dawno, a szkoda. My na wsi staramy się pracować ponad podziałami politycznymi. Nas stać na sympatię dopóty, dopóki rządzący dbają o nasze interesy. Dbają o nasze interesy, dbają o interes Polaków, wszystkich Polaków i mieszkańców Unii Europejskiej. My nie widzimy w Unii samego zła, a widzimy też dobre rzeczy. Natomiast widzimy też problem z pewnym kierunkiem zejścia na manowce już w tej chwili. Proszę nie traktować mieszkańców wsi z góry, proszę nam nie wmawiać sympatii politycznych, bo tak naprawdę może to spowodować uskrajnienie nastrojów na wsi i możemy zacząć naprawdę głosować na dziwnych ludzi. Póki co zachowujemy naprawdę złoty środek w poglądach, oglądamy różne telewizje po to, żeby być bliżej prawdy, a nie ulegać próbie indoktrynowania z jednej czy z drugiej strony. Szanujmy rolników. Pani Anno, panie premierze, naprawdę nie stereotypujmy, bo to jest krzywdzące – apeluje Krzysztof Piech.



Zdarza się czasem, że pewne zjawiska rozrastają się tak powoli, tak niezauważalnie, że nie dostrzegamy ich, póki nie wrosną w nas jak obce ciało, aż pewnego dnia czujemy, że coś jest nie tak, ale nie potrafimy powiedzieć co.
Oddzielenie myśli od działania, o którym pisał Jacques Ellul, jest właśnie takim procesem.
Subtelnym, rozpełzłym, wrośniętym głęboko w strukturę nowoczesnego życia. I nie chodzi tu o jakiś nagły rozdział, który można by wskazać palcem na osi czasu. To raczej przesunięcie wewnętrznej równowagi człowieka, które odbywa się cicho, często pod przykrywką postępu, racjonalizacji, wydajności.
Działanie, które nie ma już fundamentu w myśli, staje się funkcją, odruchem zaprogramowanym przez schematy, instrukcje, systemy. Myślenie, które nie ma już możliwości urzeczywistnienia się w działaniu, zamienia się w estetyczne hobby: kontemplację bez sprawczości, rozważania bez konsekwencji, intelektualną samotność. A przecież dawniej, a może jedynie w wyobrażeniu o dawnym, człowiek działał tak, jak myślał. Albo odwrotnie: myślał, bo musiał działać, i każda myśl miała w sobie ryzyko przekucia jej w czyn.
Dziś ci, którzy myślą, rzadko mają dostęp do dźwigni rzeczywistości. Ich narzędzia to słowa, obrazy, analizy. Działają, ale raczej w przestrzeni symbolicznej. Ich wpływ, nawet jeśli szeroki, rzadko ma kształt bezpośredniego działania. Natomiast ci, którzy działają, czy to w korporacjach, administracji, logistyce czy nawet medycynie, robią to wedle algorytmów, schematów, wytycznych, nie mając czasu ani przestrzeni na refleksję. Myśl zostaje oddelegowana, działanie zostaje zautomatyzowane. Powstaje rozdział, który pozornie ma sprzyjać wydajności, ale w istocie pozbawia jednostkę podmiotowości. Bo człowiek przestaje być całością: staje się funkcją w systemie albo obserwatorem bez wpływu.
Najbardziej dojmujący jest jednak ten rozdział wewnętrzny. W pracy człowiek nie myśli, poza pracą nie działa. W godzinach dziewiątej do siedemnastej jest trybikiem, w najlepszym razie sprawnym. Wieczorem, jeśli ma siłę, staje się sobą. To wtedy medytuje, czyta, słucha podcastów, rozwija pasje, "pracuje nad sobą". Ale nie są to działania mające wpływ na świat, to raczej próba odbudowania siebie po dniu, w którym był tylko narzędziem cudzych planów. System nie chce, by myślał wtedy, kiedy działa, bo myśl spowalnia. A kiedy już może myśleć, nie chce, by działał, bo działanie wymaga miejsca w strukturze, której już nie kontroluje.
I tak powstaje paradoks współczesnego człowieka: ma dostęp do ogromnych zasobów wiedzy, ale nie ma władzy, by ją zastosować. Ma narzędzia ekspresji, ale nie ma siły przebicia. Jest zachęcany, by szukać siebie, ale tylko w wolnym czasie, bo w czasie pracy ma być czymś innym niż sobą. System podsuwa mu iluzje sprawczości: "rozwijaj się", "bądź sobą", "ucz się całe życie". Ale to wszystko jest wstawione po godzinach, jak hobby, które nie wchodzi w interakcję z rzeczywistością, w której żyje.
Nie chodzi więc o to, że ludzie przestali myśleć albo działać. Problem polega na tym, że nie mogą robić obu rzeczy naraz. A bez tej jedności człowiek przestaje być pełny. Pozostaje tylko pytanie: czy da się jeszcze to zszyć, czy da się jeszcze tak ułożyć życie, by to, co robimy, wynikało z tego, co myślimy, i odwrotnie? Czy może ta osobliwa schizofrenia nowoczesności jest już zbyt głęboko wpisana w strukturę świata, którego nie stworzyliśmy, tylko w nim zamieszkaliśmy?




.cenyrolnicze.pl/wiadomosci/wiesci-rolnicze/pozostale-wiesci-rolnicze/39643-rolnik-z-opolszczyzny-z-pelna-kultura-zmiazdzyl-reprezentantke-elyty-rzadzacej