Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wyzwania. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wyzwania. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 9 sierpnia 2016

Chiny - bez makijażu?



Chiny, imperium strategicznych cwaniaczków

ANNA S. DĘBOWSKA
08.08.2016



*Dr Marcin Jacoby - sinolog, tłumacz, promotor kultury, wykładowca w Zakładzie Sinologii UW i menedżer projektu „Azja” w Instytucie Adama Mickiewicza. Realizował polskie projekty kulturalne podczas Expo w Szanghaju (2010), oficjalnego Programu Kulturalnego Polskiej Prezydencji w Pekinie i Tokio (2011) oraz projektu „Polski październik w Korei” (2012)

ANNA S. DĘBOWSKA: O dawnych Chinach pisano, że jest tam „wszystko, co znajdziemy pod niebem”. Chińczycy nadal uważają się za centrum świata?

MARCIN JACOBY: Absolutnie tak. Po stuleciu poniżenia, jak nazywają sami XIX w., oraz po ekonomicznej zapaści za dyktatury Mao znów czują, że są mocarstwem. Przez tysiąclecia postrzegali na siebie tak: „Jesteśmy ośrodkiem świata, naszą energią cywilizacyjną obdzielamy sąsiednie kraje. Wszyscy ci, którzy są daleko od nas i którzy nie przyjęli naszej kultury, w tym Europejczycy, to barbarzyńcy”. Jeszcze przed naszą erą Chińczycy wypracowali niezwykle wysublimowaną kulturę opartą na filozofii politycznej Konfucjusza, która zdominowała całą Azję Wschodnią. Można powiedzieć, że konfucjanizm wyrobił charakter narodowy Chińczyków.

Na czym polegał?

- W Europie mylnie się uważa, że był to jakiś opresyjny system gnębienia wszystkich, którzy stoją w hierarchii niżej od nas. Tymczasem konfucjanizm mówił przede wszystkim o tym, że w organizmie państwowym czy społecznym każdy ma swoje miejsce i określoną rolę oraz wynikające z niej obowiązki. Cnota yi to prawość - świadomość tego, jak w danej sytuacji powinniśmy postąpić. Ren to humanitarność zbliżona do naszej miłości bliźniego. Xiao to miłość synowska, opiekowanie się rodzicami, starszymi, ale też lojalność wobec autorytetu. Poddany jest posłuszny władcy, ale władca powinien się poddanym opiekować. Jeśli tego nie robi, lud ma prawo wypowiedzieć mu posłuszeństwo.
Kultura chińska jest oczywiście zbudowana również na buddyzmie, który dotarł do Chin z Indii, i taoizmie, który z kolei jest filozofią rdzennie chińską. Taoizm wniósł do cywilizacji chińskiej ważne cechy, takie jak poddawanie się rytmowi przemian, elastyczność, dystans, miękką siłę i indywidualizm, którego stereotypowo nie wiążemy w ogóle z Chinami.

Konfucjanizm to już chyba przeszłość, bo dziś Państwo Środka zrzekło się opieki nad obywatelami.

- Konfucjanizm nigdy nie został w Chinach w pełni wprowadzony jako doktryna państwowa, pozostał ideałem. W praktyce Chiny były przez większość swojej długiej historii rządzone twardą, autorytarną ręką. To się akurat nie zmieniło. Buntu nie będzie, choć w historii Chin znajdziemy wiele przewrotów, wojen domowych lub walk dynastycznych. Dopóki obecna władza gwarantuje krajowi wzrost gospodarczy, żadne większe grupy społeczne nie zwrócą się przeciwko niej. A Chińczycy znów uwierzyli w siebie. Rywalizacja ze Stanami Zjednoczonymi na wszystkich polach to konflikt dwóch cywilizacji. Gra toczy się o wizję świata, nawet naukę, w której Chińczycy zapowiadają stworzenie własnych standardów.

Chcąc konkurować ze Stanami, powinni popracować nad wizerunkiem. Przeciętnemu Europejczykowi Chiny wciąż kojarzą się z tandetą i biedą.

- Ten zły wizerunek to cena, którą płacą za pierwszą falę kapitalizmu, gdy postawili na tanią produkcję i eksport. Ale to się zmienia: już inwestują w nowe technologie, wzmacniają popyt wewnętrzny. Na okładce mojej książki dwaj prości ludzie pochylają się nad grą strategiczną. Pola krzywo narysowali kamieniem na chodniku, pionki ulepili z jedzenia, ale zaraz może się okazać, że do nich należy cały świat.

Myślenie strategiczne to specjalność Chińczyków?

- Od wieków. Najlepiej pokazuje to stara chińska gra yi, współcześnie zwana weiqi, u nas lepiej znana pod japońską nazwą go. To rodzaj warcabów, w których nie chodzi o zbijanie pionków i wejście na pole przeciwnika. Okrąża się go tak, aby nie mógł wykonać swoimi pionkami żadnego ruchu. Chińczycy, inaczej niż ludzie Zachodu, nie dążą do konfrontacji. Mają inną strategię: wywieranie wpływu, powolne osłabianie i podporządkowywanie rywala. Przebiegłość i elastyczność to ich atuty. Widać to w chińskich sztukach walki, w których pokonuje się przeciwnika, wykorzystując jego słabości. Twardej sile przeciwstawia się miękkość i inteligencję, zamiast sztywnego trzymania się reguł można spróbować je obejść lub wykorzystać na swoją korzyść. Od sztuk walki po strategię wojskową i biznesową to jest wzór postępowania wypracowany przez chińską cywilizację.

Popularyzując w Chinach polską kulturę, nauczył się pan negocjować?

- Tak, a jest to bardzo trudny przeciwnik, bo niełatwo Chińczyków do czegoś przekonać. Są sprytni, w negocjacjach nawet kilkakrotnie potrafią zmienić stanowisko, gdy widzą, że ich starania są nieskuteczne. Myślą długofalowo, biorąc pod uwagę, że nawet jeśli na krótką metę coś stracą, to zyskają na dłuższą. Potrafią kłamać w żywe oczy.

Próbowali pana oszukać?

- Wielokrotnie kombinowali na wszystkie sposoby! Ale zawsze przy tym sprawdzają, czy im się to opłaca. Chińczyk nie wciśnie ci do siatki zepsutych owoców, jeśli uzna, że jeszcze do niego wrócisz i możesz zostać stałym klientem. Cwaniactwo? Tak, ale bardziej wyrafinowane niż polskie, bo praktykowane z większym rozmysłem.
Kiedyś znalazłem się w Chinach między młotem a kowadłem. Chińczycy kłamali w żywe oczy, że nie uda się nastroić fortepianu, a pianista upierał się, że nie zagra na czymś, co brzmi jak pianola. Chińczycy chcieli chyba oszczędzić na stroicielu, w każdym razie po mistrzowsku robili uniki. Dopiero gdy podniosłem głos i przycisnąłem ich do muru, załatwili sprawę. Ale więcej nie mieliśmy ze sobą do czynienia. Moje zachowanie uznali za naganne, bo postawiłem sprawę wprost, zamiast pozwolić im wyjść z tego z twarzą. A w Chinach twarz jest najważniejsza. Tam nie ma etosu rycerskiego z jego rozumieniem honoru, jak w Europie czy Japonii, jest za to twarz. Nie mówi się komuś wprost, że się myli lub że kłamie, robi się to w zawoalowany sposób, aby mimo wszystko dojść do porozumienia, a druga strona nie czuła się upokorzona.

To ludzie rodzinni?

- Bardzo! Chińczyk nie znosi samotności, najlepiej czuje się w grupie. Gdy wracam z Chin, Polska zawsze wydaje mi się zimna, a relacje między ludźmi oschłe. Również najważniejsze decyzje życiowe zwyczajowo podejmują za młodego człowieka jego rodzice czy dziadkowie, cieszący się autorytetem zdobywanym z wiekiem. Komunizm tę cechę nadwątlił, rozbijając wielopokoleniową rodzinę, wprowadzając politykę jednego dziecka, pakując ludzi do komun i mieszkań pracowniczych. Kapitalizm też nie sprzyja życiu rodzinnemu. Ludzie gonią za pieniądzem, podróżują za chlebem, nie mają czasu na prywatność.
Romantyzm jest obcy Chińczykom, to życiowi pragmatycy. Coraz więcej osób stawia na karierę i opóźnia decyzję o założeniu rodziny lub w ogóle rezygnuje z dzieci. Tylko że w Chinach jest ciężko samemu. Bo kto pomoże, gdy będziemy mieć ciężki wypadek lub zachorujemy na raka? Rodzina i przyjaciele to jedyny ratunek w kraju, w którym właściwie nie ma państwowej służby zdrowia i za wszystko słono się płaci. Na co liczy Polak, gdy dotknie go bezdomność, kalectwo lub bezrobocie? Na państwo. A Chińczyk może liczyć tylko na swoje guanxi, czyli siatkę znajomości.

Dlatego tak ważne są w Chinach prezenty?

- Bo za ich pomocą budujemy relację, na której nam zależy i która może w przyszłości zaprocentować. To jest rodzaj inwestycji w człowieka. Chińczycy są bardzo gościnni, czegoś takiego nie zaznałem nigdzie indziej: tej celebry, nadskakiwania, serdeczności, wybierania dla gościa najlepszych kąsków. Chińczyk myśli tak: „Zaproszę cię na kolację, kupię drogie dania, dam ci prezent, pokażę, że jesteś dla mnie ważny. Ale liczę na wzajemność i jestem ciekaw, jak się odwdzięczysz”.

Jest coś niezrozumiałego w tym, że w warunkach wilczego kapitalizmu Mao nadal uważany jest za ojca współczesnych Chin, a propaganda partyjna wygląda, jak w Polsce w latach 70. czy 80.

- Chińczykom nie przeszkadza kontrast między fasadowymi hasłami a rzeczywistością. Akceptuje się przewodnią rolę partii, bo dziś ona stoi na straży gospodarki rynkowej i ekonomicznego boomu w Chinach. Państwo bardzo pomaga biznesmenom, łatwo jest rozpocząć działalność gospodarczą, podatki są niskie i fiskus nie męczy jak w Polsce. Mam wrażenie, że u nas próbuje się za wszelką cenę utrudnić życie ludziom przedsiębiorczym. Tam wprost przeciwnie.
Zgadzam się, że trudno to pojąć, tym bardziej że w Chinach wciąż funkcjonuje nominalnie socjalizm z elementami gospodarki planowej, takimi jak pięciolatki, ale wielkie państwowe molochy przekształcają się w potężne przedsiębiorstwa międzynarodowe, a u dołu jest ferment w postaci gęstej sieci małych, prywatnych biznesów. To są koła zamachowe gospodarki. Na dole jest pracowite społeczeństwo, pośrodku rzutcy biznesmeni, a na górze autorytarna władza. I to działa.

Do Komunistycznej Partii Chin należy blisko 90 milionów członków. Nadal nie mogę tego pojąć.

- Sęk w tym, że bez przynależności do partii nie zrobi się w Chinach kariery, nie dostanie się pracy na kierowniczym stanowisku w żadnej państwowej firmie czy organizacji, a jest ich zdecydowanie najwięcej. To one dostają tanie kredyty państwowe i subwencje. Partia chroni, pomaga, zapewnia byt, więc młodzi w Chinach się do niej garną w nadziei, że będą tworzyć kastę urzędniczą na wzór tej, która rządziła krajem w okresie cesarstwa.

Korupcja od góry do dołu?

- Tak, ale paradoksalnie w Chinach klasa polityczna stoi na wyższym poziomie niż u nas. Polscy politycy są niekompetentni, nie obchodzi ich tak naprawę przyszłość kraju. U nas panuje doraźność. A w Chinach tabuny ekspertów, najczęściej wykształconych w USA, siedzą i myślą, co by tu zrobić, żeby utrzymać wzrost gospodarczy.

Pierwszy sekretarz też tak myśli?

- Myślę, że bardzo. Nie twierdzę, że tylko dlatego, że kocha swój naród. Chce się utrzymać przy władzy.

Chcę zostać chińskim Elonem Muskiem, dopiero zaczynam. Pierwszy mój krok to zapisać się do partii?

- To nie będzie konieczne w prywatnym biznesie. Ważne, żeby nie być na bakier z władzą. Inaczej nic się nie osiągnie. Najważniejsze będzie dla pani zbudowanie dobrych relacji z najważniejszymi lokalnymi urzędnikami państwowymi, którzy będą mieli wpływ na pani interesy, a są to członkowie partii, z czasem będą to może najwyższe władze. Trzeba z nimi chodzić na kolacje, wymieniać się prezentami. Z drugiej strony musi pani też mieć kapitał początkowy: relacje już zbudowane, dzięki rodzicom, w toku edukacji, bo w Chinach większość rzeczy załatwia się przez znajomych. Oficjalnie można się przez lata dobijać do jakichś drzwi, ale tę samą sprawę można też załatwić jednym telefonem do znajomego. U nas też tak jest, ale tam sto razy bardziej.

Klasa średnia liczy w miliardowych Chinach kilkaset milionów.

- To jest nowa grupa społeczna, która ogranicza się do ludzi w największych miastach, przede wszystkim na wschodzie kraju. Skorzystali na przemianach gospodarczych, mieli dobry start, bo za poprzedniego systemu pracowali w przedsiębiorstwach państwowych, nawiązali tam cenne kontakty, dorobili się emerytury albo mieszkania w centrum Pekinu, które warte jest teraz miliony.

Czego Chińczyk najbardziej się boi?

- Niestabilności gospodarczej i utraty pracy. Chorób w rodzinie, które obciążą go finansowo.

A co go najbardziej cieszy?

- Sukces dzieci. One są zabezpieczeniem na przyszłość. Chińczycy skłonni są do ogromnych wyrzeczeń, żeby zapewnić dzieciom lepszą przyszłość. „Moje życie jest nieważne, mogę harować po 14 godzin dziennie, ale moje dziecko pójdzie na uniwersytet”.

A co na pewno wkurzy Chińczyka?

- Krytycyzm wobec ojczyzny, jeśli czuje, że patrzymy na jego kraj z góry. Te ogromne kompleksy, które wynieśli z niedawnej przeszłości, powodują, że są wrogo nastawieni do krytyki.

Trudno ich lekceważyć.

- Tak, ale jednocześnie wciąż się ich poucza, że nie respektują praw człowieka, wraca się do kwestii Tybetu i Tajwanu, podważa lojalność Hongkongu. To są rzeczy, które nie tylko władze, lecz także przeciętnego Chińczyka na ulicy bardzo irytują.

Jakie są wentyle bezpieczeństwa w tak zestresowanym społeczeństwie?

- Hazard, który dotyka aż czterech procent społeczeństwa. To dwa razy więcej niż w Europie i USA razem wziętych. W mniejszym stopniu dotyka ich alkoholizm, choć to zależy od regionu. Z pozytywnych wentyli dla Chińczyków największą przyjemnością jest wieczorne wyjście z rodziną i znajomymi na kolację. Uwielbiają jeść, przesiadują na okrągło w restauracjach. Kuchnia to ich żywioł. Istnieje tam wiele odrębnych tradycji kulinarnych: łagodna kuchnia kantońska, aromatyczna syczuańska, pikantna hunańska, mączno-mięsna z prowincji Shaanxi, pełna ryb i owoców morza z prowincji Zhejiang Wszystko pyszne, nawet w tanich jadłodajniach.
U tych, którzy się dorobili, rodzi się zainteresowanie kulturą, potrzeba kontaktu ze sztuką. To są ludzie, którzy już mówią: „Pieniądze nie są najważniejsze, one niszczą”. I poszukują wartości, są świadomymi czytelnikami literatury światowej, chodzą na spektakle Krystiana Lupy.
Wentylem bywają poszukiwania duchowe. Przed wiekami nie udało się europejskim misjonarzom zakotwiczyć w Chinach chrześcijaństwa. Teraz Chińczycy sami zaczęli się nim interesować, bo odpowiada na ich potrzebę moralności, sensu życia, celu innego niż doczesność. Buddyzm świetnie się przyjął tysiąc pięćset lat temu w Chinach, ale teraz przestał być tak atrakcyjny dla ludzi szukających nowej drogi. Jest z nim trochę tak jak z katolicyzmem w Polsce: kojarzy się często ze skostnieniem, z korupcją, mieszaniem się w politykę.

Czy przeciętny Chińczyk ma świadomość historii swojego kraju, że to są co najmniej cztery tysiące lat?

- Chińczycy mówią nawet, że pięć tysięcy. Spisane dzieje datują się - jako sinolog mogę to potwierdzić - od XI w. p.n.e. Chińczycy są z tego dumni i świetnie znają historię swojego kraju. Niech pani poprosi przeciętnego Polaka, żeby wymienił dziesięciu królów Polski, na pewno będzie miał z tym problem. Chińczyk wymieni wszystkie dynastie i po kilku cesarzy w każdej.

Szkoła tak dobrze uczy?

- Też. Ale jeśli spojrzymy na chińską literaturę, teatr, to zorientujemy się, że wszędzie dominuje tematyka historyczna. Przemowy ich polityków są utkane różnymi odniesieniami do historii kraju, nawet starożytnej.

To może nas teraz trochę łączyć z Chińczykami

- Dzisiejsza Polska zbliża się do Chin pod wieloma względami, np. jeśli chodzi o wykorzystywanie historii i mediów do walki politycznej. Na tym podobieństwa się chyba kończą.
*****
Przedsiębiorczy jak Chińczyk 
"CHINY BEZ MAKIJAŻU", Marcin Jacoby, Muza, Warszawa
Gdy w 1978 r. Deng Xiaoping ogłosił nowy kurs polityczny, otwarcie Chin na świat i stopniowe wprowadzanie gospodarki rynkowej, ludzie natychmiast to podchwycili: wszyscy zaczęli otwierać biznesy. Chińczycy od tysięcy lat byli świetnymi handlowcami i bankierami. To oni stworzyli weksle, system banków z oddziałami, przeróżne złożone operacje finansowe. Pieniądze papierowe, które przejęliśmy w Europie, wymyślili w epoce Song, ok. XI-XII w. n.e. Jako kupcy zmonopolizowali handel w Azji południowo-wschodniej. Singapur, Malezja, Indonezja, Filipiny - wszędzie tam do dziś w biznesie przewodzą ludzie chińskiego pochodzenia. Mają smykałkę do handlu, są bardzo pracowici, dużo inwestują w edukację swoich dzieci. Widać to w USA, gdzie na najlepszych uniwersytetach elitę studencką tworzą Chińczycy.

Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej 

Pierwszy sekretarz też tak myśli?

- Myślę, że bardzo. Nie twierdzę, że tylko dlatego, że kocha swój naród. Chce się utrzymać przy władzy.

Chcę zostać chińskim Elonem Muskiem, dopiero zaczynam. Pierwszy mój krok to zapisać się do partii?

- To nie będzie konieczne w prywatnym biznesie. Ważne, żeby nie być na bakier z władzą. Inaczej nic się nie osiągnie. Najważniejsze będzie dla pani zbudowanie dobrych relacji z najważniejszymi lokalnymi urzędnikami państwowymi, którzy będą mieli wpływ na pani interesy, a są to członkowie partii, z czasem będą to może najwyższe władze. Trzeba z nimi chodzić na kolacje, wymieniać się prezentami. Z drugiej strony musi pani też mieć kapitał początkowy: relacje już zbudowane, dzięki rodzicom, w toku edukacji, bo w Chinach większość rzeczy załatwia się przez znajomych. Oficjalnie można się przez lata dobijać do jakichś drzwi, ale tę samą sprawę można też załatwić jednym telefonem do znajomego. U nas też tak jest, ale tam sto razy bardziej.

Klasa średnia liczy w miliardowych Chinach kilkaset milionów.

- To jest nowa grupa społeczna, która ogranicza się do ludzi w największych miastach, przede wszystkim na wschodzie kraju. Skorzystali na przemianach gospodarczych, mieli dobry start, bo za poprzedniego systemu pracowali w przedsiębiorstwach państwowych, nawiązali tam cenne kontakty, dorobili się emerytury albo mieszkania w centrum Pekinu, które warte jest teraz miliony.

Czego Chińczyk najbardziej się boi?

- Niestabilności gospodarczej i utraty pracy. Chorób w rodzinie, które obciążą go finansowo.

A co go najbardziej cieszy?

- Sukces dzieci. One są zabezpieczeniem na przyszłość. Chińczycy skłonni są do ogromnych wyrzeczeń, żeby zapewnić dzieciom lepszą przyszłość. „Moje życie jest nieważne, mogę harować po 14 godzin dziennie, ale moje dziecko pójdzie na uniwersytet”.

A co na pewno wkurzy Chińczyka?

- Krytycyzm wobec ojczyzny, jeśli czuje, że patrzymy na jego kraj z góry. Te ogromne kompleksy, które wynieśli z niedawnej przeszłości, powodują, że są wrogo nastawieni do krytyki.

Trudno ich lekceważyć.

- Tak, ale jednocześnie wciąż się ich poucza, że nie respektują praw człowieka, wraca się do kwestii Tybetu i Tajwanu, podważa lojalność Hongkongu. To są rzeczy, które nie tylko władze, lecz także przeciętnego Chińczyka na ulicy bardzo irytują.

Jakie są wentyle bezpieczeństwa w tak zestresowanym społeczeństwie?

- Hazard, który dotyka aż czterech procent społeczeństwa. To dwa razy więcej niż w Europie i USA razem wziętych. W mniejszym stopniu dotyka ich alkoholizm, choć to zależy od regionu. Z pozytywnych wentyli dla Chińczyków największą przyjemnością jest wieczorne wyjście z rodziną i znajomymi na kolację. Uwielbiają jeść, przesiadują na okrągło w restauracjach. Kuchnia to ich żywioł. Istnieje tam wiele odrębnych tradycji kulinarnych: łagodna kuchnia kantońska, aromatyczna syczuańska, pikantna hunańska, mączno-mięsna z prowincji Shaanxi, pełna ryb i owoców morza z prowincji Zhejiang Wszystko pyszne, nawet w tanich jadłodajniach.
U tych, którzy się dorobili, rodzi się zainteresowanie kulturą, potrzeba kontaktu ze sztuką. To są ludzie, którzy już mówią: „Pieniądze nie są najważniejsze, one niszczą”. I poszukują wartości, są świadomymi czytelnikami literatury światowej, chodzą na spektakle Krystiana Lupy.
Wentylem bywają poszukiwania duchowe. Przed wiekami nie udało się europejskim misjonarzom zakotwiczyć w Chinach chrześcijaństwa. Teraz Chińczycy sami zaczęli się nim interesować, bo odpowiada na ich potrzebę moralności, sensu życia, celu innego niż doczesność. Buddyzm świetnie się przyjął tysiąc pięćset lat temu w Chinach, ale teraz przestał być tak atrakcyjny dla ludzi szukających nowej drogi. Jest z nim trochę tak jak z katolicyzmem w Polsce: kojarzy się często ze skostnieniem, z korupcją, mieszaniem się w politykę.

Czy przeciętny Chińczyk ma świadomość historii swojego kraju, że to są co najmniej cztery tysiące lat?

- Chińczycy mówią nawet, że pięć tysięcy. Spisane dzieje datują się - jako sinolog mogę to potwierdzić - od XI w. p.n.e. Chińczycy są z tego dumni i świetnie znają historię swojego kraju. Niech pani poprosi przeciętnego Polaka, żeby wymienił dziesięciu królów Polski, na pewno będzie miał z tym problem. Chińczyk wymieni wszystkie dynastie i po kilku cesarzy w każdej.

Szkoła tak dobrze uczy?

- Też. Ale jeśli spojrzymy na chińską literaturę, teatr, to zorientujemy się, że wszędzie dominuje tematyka historyczna. Przemowy ich polityków są utkane różnymi odniesieniami do historii kraju, nawet starożytnej.To może nas teraz trochę łączyć z Chińczykami
- Dzisiejsza Polska zbliża się do Chin pod wieloma względami, np. jeśli chodzi o wykorzystywanie historii i mediów do walki politycznej. Na tym podobieństwa się chyba kończą.


*****
Przedsiębiorczy jak Chińczyk 

"CHINY BEZ MAKIJAŻU", Marcin Jacoby, Muza, Warszawa

Gdy w 1978 r. Deng Xiaoping ogłosił nowy kurs polityczny, otwarcie Chin na świat i stopniowe wprowadzanie gospodarki rynkowej, ludzie natychmiast to podchwycili: wszyscy zaczęli otwierać biznesy. Chińczycy od tysięcy lat byli świetnymi handlowcami i bankierami. To oni stworzyli weksle, system banków z oddziałami, przeróżne złożone operacje finansowe. Pieniądze papierowe, które przejęliśmy w Europie, wymyślili w epoce Song, ok. XI-XII w. n.e. Jako kupcy zmonopolizowali handel w Azji południowo-wschodniej. Singapur, Malezja, Indonezja, Filipiny - wszędzie tam do dziś w biznesie przewodzą ludzie chińskiego pochodzenia. Mają smykałkę do handlu, są bardzo pracowici, dużo inwestują w edukację swoich dzieci. Widać to w USA, gdzie na najlepszych uniwersytetach elitę studencką tworzą Chińczycy.
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej






http://wyborcza.pl/7,75410,20513234,imperium-strategicznych-cwaniaczkow.html