Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą media. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą media. Pokaż wszystkie posty

sobota, 21 grudnia 2024

Kropla drąży skałę

 


Zwracam uwagę na graficzny charakter nazwy:


"NIE" odstaje od reszty wyrazów, można by więc je traktować osobno


dostajemy wtedy:

"dla chaosu w szkole"


i to jest właśnie to, co dostrzegam w tych tekstach - chaos.



przedruk z fb

Ten tekst można by jeszcze bardziej rozłożyć na części i omówić niż ja to tu zrobiłem.

Mój komentarz jak zwykle kolorem.


🟧 Czegoś takiego nie ma na egzaminie z żadnego innego przedmiotu. Pisanie wypracowania przypomina chodzenie po polu minowym: wystarczy chwila nieuwagi i cała robota na nic, jesteś zerem. - pisze Dariusz Chętkowski.
🟧 Twórców tej formuły należałoby wysłać na zbadanie osobowości. Wydaje się, że nie lubią swojej pracy i szukają okazji do pokazania, kto tu rządzi. Na pewno nie lubią młodzieży. Może pracowali w szkole i doświadczyli tam traumy, a teraz się mszczą. Nie rozumieją też zasady pedagogicznej, że jeden błąd nie może przekreślać całego wysiłku nastolatka. Zasady są złośliwe, to wręcz egzaminacyjna dewiacja.
🟧 Egzaminator zeruje całe wypracowanie, jeżeli nie zawiera ono tezy (ten brak już wystarczy do dyskwalifikacji), nie jest tekstem argumentacyjnym (autor snuje rozważania, ale nie przekonuje czytelnika), argumentacja nie odnosi się do tekstu wymienionego w temacie (na ostatniej maturze dyskwalifikowano za pominięcie „Sklepów cynamonowych” Schulza), argumentacja nie odnosi się sensownie do pojęcia wskazanego w temacie (dyskwalifikowano za nieznajomość „synkretyzmu”) ani do żadnej lektury obowiązkowej (erudycja nie ma znaczenia, liczy się tekst z listy).
🟧 Zero otrzyma maturzysta, jeżeli choć w jednym argumencie popełnił duży błąd w odniesieniu do lektury obowiązkowej, świadczący o nieznajomości treści utworu (pozostałe argumenty mogą być idealne, liczy się tylko ten z błędem).
Egzaminator skupia się na błędach. Jeżeli przywołany kontekst literacki zawiera błąd kardynalny (tylko w odniesieniu do lektury obowiązkowej), całość jest zerowana.
CKE ostrzega, że nie uznaje komiksu i powieści obrazkowej za literaturę, tekstem literackim nie są też scenariusze filmowe, gry komputerowe oraz mangi. Również przywoływanie obcojęzycznych dzieł, które nie zostały przetłumaczone na polski, np. piosenek, nie jest dopuszczalne. Najbezpieczniej pisać ściśle według schematu i nie wychylać się z pomysłami.
🟧 W rozumieniu CKE komiks nie jest literaturą. W XVIII w. wciąż uważano, że powieść nie jest literaturą, szczególnie w środowisku warszawskich klasyków, a w I połowie XIX w. Mickiewicz uważał Balzaka za idiotę. I nawet tłumaczył mu, aby nie marnował talentu na prozę, gdyż – w rozumieniu naszego wieszcza – literackie są tylko rymy. I kto tu był kretynem?
🟧 Teraz idiotów robią z siebie eksperci CKE, gdy kompletnie nie dostrzegają przemian w kulturze, więc dręczą nastoletnich humanistów, aby czytali „Treny” i „Dziady”, natomiast czytanie komiksów uważają za gorsze od nieczytania niczego.
🟧 Na polskim uczeń powinien chłonąć kulturę humanistyczną w bardzo szerokim znaczeniu, często interdyscyplinarnie i multikulturowo. Tylko po co ma to robić, skoro na maturze jest sprawdzany wyłącznie z tego, czy „przerobił” obowiązkowe lektury? CKE traktuje język ojczysty jak najbardziej prymitywny przedmiot.
🟧 Zerowanie całej pracy za jeden błąd to dewiacja, z której CKE powinna szybko się wycofać. Pana Roberta Zakrzewskiego, nowego dyrektora tej instytucji, powinien zastanowić fakt, że taka forma oceniania występuje na egzaminie z jednego przedmiotu.
🟧 Nie można tego bezmyślnego okrucieństwa tłumaczyć specyfiką przedmiotu. Poloniści nie są potworami, czegoś takiego nie robi się na lekcjach, nie przewiduje tego praktyka szkolna. Owszem, zeruje się pracę, ale tylko wtedy, gdy uczeń tworzy ją niesamodzielnie (czyli ściąga). I to jest jedyny powód, kiedy cały wysiłek na nic. Poza tym zero nie powinno być nigdy stosowane.





Jak to zwykle u redaktorów, na początek dostajemy tezę, tutaj brzmi ona:


"Próbna matura z polskiego to nadal jakaś dewiacja. Chwila nieuwagi i jesteś zerem"

Niestety nie dostajemy żadnych argumentów na poparcie tej tezy, za to mamy całą masę emocjonalnych dyrdymałów no i wtedy takie zastrzeżenia:


Egzaminator zeruje całe wypracowanie, jeżeli:

- nie zawiera ono tezy (ten brak już wystarczy do dyskwalifikacji), 
- nie jest tekstem argumentacyjnym (autor snuje rozważania, ale nie przekonuje czytelnika), 
- argumentacja nie odnosi się do tekstu wymienionego w temacie (na ostatniej maturze dyskwalifikowano za pominięcie „Sklepów cynamonowych” Schulza), 
- argumentacja nie odnosi się sensownie do pojęcia wskazanego w temacie (dyskwalifikowano za nieznajomość „synkretyzmu”) ani do żadnej lektury obowiązkowej (erudycja nie ma znaczenia, liczy się tekst z listy).


No mi się wydaje, że tak ma być.

Całe wypracownie jest do niczego, jeżeli jest nie na zadany temat lub nie spełnia zadanych warunków.

(Nawet tylko wnioskując na podstawie uwag pana redaktora mogę napisać, że...)

Prawidłowo napisane wypracowanie musi posiadać:

- tezę
- argumenty
- odnosić się do tekstu z zadanego tematu
- argumenty muszą być sensowne (to rozumie się samo przez siebie, to wynika z nazwy "argumenty"...)


Każda ludzka wypowiedź taka właśnie powinna być, tymczasem pan redaktor twierdzi, że wystarczy pościemniać coś dookoła i można dostać zaliczenie.

Nie panie redaktorze!

Trzeba trzymać się tematu i wykonywać polecenia zawarte w zadaniu.
Jeżeli praca napisana jest nie na temat - to jest ZERO.


Bo nie ma nawet co oceniać.

Jestem pewien, że pan redaktor matury by nie zdał, bo nawet tutaj pisze nie na temat - on nie rozumie czym są wymagania na egzaminie.

W zadaniu jest omówić: czym kierował się Wokulski, a pan redaktor co nie czytał lektury ściemnia coś fiu-bśdziu o wyobrażeniach Łęckiej. 

TO JEST NIE NA TEMAT.


"Zero otrzyma maturzysta, jeżeli choć w jednym argumencie popełnił duży błąd w odniesieniu do lektury obowiązkowej, świadczący o nieznajomości treści utworu (pozostałe argumenty mogą być idealne, liczy się tylko ten z błędem)."

No i słusznie! Jak można pisać o czymś czego się nie przeczytało???

Pana redaktora należałoby wysłać na zbadanie osobowości. Może doświadczył traumy. Nie rozumie zasady pedagogicznej, że jeden błąd - pisanie nie na temat - przekreśla całe wypracowanie . 


I dalej:


CKE ostrzega, że nie uznaje komiksu i powieści obrazkowej za literaturę, tekstem literackim nie są też scenariusze filmowe, gry komputerowe oraz mangi. Również przywoływanie obcojęzycznych dzieł, które nie zostały przetłumaczone na polski, np. piosenek, nie jest dopuszczalne. Najbezpieczniej pisać ściśle według schematu i nie wychylać się z pomysłami.

No takie są zasady i tyle. Pan się skarży, że w pracy wymagają znajomości ortografii i logicznego myślenia??



W rozumieniu CKE komiks nie jest literaturą. W XVIII w. wciąż uważano, że powieść nie jest literaturą, szczególnie w środowisku warszawskich klasyków, a w I połowie XIX w. Mickiewicz uważał Balzaka za idiotę. I nawet tłumaczył mu, aby nie marnował talentu na prozę, gdyż – w rozumieniu naszego wieszcza – literackie są tylko rymy. I kto tu był kretynem?


Aha!!!

Więc o to chodzi!

Kto tu jest kretynem, a kto nie!!

Wyszło szydło z worka!!!



Zdecydowanie pana redaktora należałoby wysłać na zbadanie osobowości. 

"Wydaje się, że nie lubi swojej pracy i szuka okazji do pokazania, kto tu jest kretynem. Na pewno nie lubi młodzieży. Może pracowal w szkole i doświadczyl tam traumy, a teraz się mszczą. Nie rozumie też zasady pedagogicznej, że jeden błąd może przekreślać cały wysiłek nastolatka. Z zasady jest złośliwy, to wręcz dewiacja."


Panie, każdy patrzy po sobie.

Daleko nie szukając...

"Chwila nieuwagi i jesteś zerem"


No panie, jak pan nie rozumiesz co się do ciebie mówi... to jest egzamin dojrzałości, a nie pierwsza klasa podstawówki.

Po drugie - pańskie oceny odnoś pan do siebie, a nie do innych.

To, że pan się czujesz zerem... no cóż....  każdy siebie zna najlepiej....


Brzydkie epitety:

Teraz idiotów robią z siebie eksperci CKE, gdy kompletnie nie dostrzegają przemian w kulturze, więc dręczą nastoletnich humanistów, aby czytali „Treny” i „Dziady”, natomiast czytanie komiksów uważają za gorsze od nieczytania niczego.

Na polskim uczeń powinien chłonąć kulturę humanistyczną w bardzo szerokim znaczeniu, często interdyscyplinarnie i multikulturowo. Tylko po co ma to robić, skoro na maturze jest sprawdzany wyłącznie z tego, czy „przerobił” obowiązkowe lektury? CKE traktuje język ojczysty jak najbardziej prymitywny przedmiot.


Bełkot o niczym, a poza tym - fałszywe tezy w postaci krótkich fraz, które mają się utrwalać poprzez ciągłe ich czytanie w różnych miejscach w internecie. Znamy te metody. 

To metoda wpływania na myślenie potoczne.


"dewiacja"
"jesteś zerem"
"nieczytania niczego"
"prymitywny"......
"ściśle według schematu i nie wychylać się"


i tak dalej...







Komentarze z fb, 


negatywne dla pana Ch, poza jednym dziwnym niezrozumiałym...







I dalej... znowu podbity emocjami bełkot:

Zerowanie całej pracy za jeden błąd to dewiacja, z której CKE powinna szybko się wycofać. 



Pana Roberta Zakrzewskiego, nowego dyrektora tej instytucji, powinien zastanowić fakt, że taka forma oceniania występuje na egzaminie z jednego przedmiotu.

To dlatego, że każdy przedmiot ma swoją specyfikę, na historii co innego jest oceniane, i co innego na języku polskim, ale pan redaktor "jest indolentny" i "tego nie pojmuje". 


Nie można tego bezmyślnego okrucieństwa tłumaczyć specyfiką przedmiotu. Poloniści nie są potworami, czegoś takiego nie robi się na lekcjach, nie przewiduje tego praktyka szkolna. Owszem, zeruje się pracę, ale tylko wtedy, gdy uczeń tworzy ją niesamodzielnie (czyli ściąga). I to jest jedyny powód, kiedy cały wysiłek na nic. Poza tym zero nie powinno być nigdy stosowane.


Emocjonalne epitety mające na celu zamącić ludziom w głowie.


czegoś takiego nie robi się na lekcjach, nie przewiduje tego praktyka szkolna


Na lekcjach nie, ale na egzaminie maturalnym tak się robi. 


zeruje się pracę, ale tylko wtedy, gdy uczeń tworzy ją niesamodzielnie (czyli ściąga)


Pan jest niedoinformowany, powtarzam raz jeszcze, jak uczeń nie zna lektury to nie zdał egzaminu i nie pomogą żadne wygibasy. 


Pan by chciał, by taka osoba np. została nauczycielem i uczyła języka polskiego albo matematyki i nie przerobiła jakiegoś tematu z uczniami, bo tego akurat nie umie czy nie wie?

"Tak, jestem nauczycielem, który nie zna lektury, bo na maturze się prześlizgałem...." tego pan chce??


A w ogóle to pan redaktor zdawał maturę??




"Poza tym zero nie powinno być nigdy stosowane."


patrząc na wcześniejsze zdanie...

"zeruje się pracę, ale tylko wtedy, gdy uczeń tworzy ją niesamodzielnie (czyli ściąga)"


pan redaktor jednak twierdzi, że - za ściąganie, za oszustwo - powinno się stawiać ocenę dopuszczającą ???




Kim pan w ogóle jest i co pan tu robi???





Cały ten tekst należy traktować jako zbiór szkodliwych fraz, jakie mają się młodym ludziom zagnieździć w głowie.



Zbiór szkodliwych fraz powtarzanych w sposób zorganizowany w różnych kombinacjach na różnych stronach, które są tworzone tylko po to, by je powtarzać, by cały przekaz medialny zasypać tymi frazami, by każde miejsce w telewizji, radio i internecie był wypełniony gównianymi półprawdami i kłamstwami, by było tego tyle, by zagłuszyć to, co mówią i chcą normalni ludzie.




Nie można wobec tego przechodzić obojętnie, bo pamiętajmy:

kropla drąży skałę....









.polityka.pl/tygodnikpolityka/spoleczenstwo/2282647,1,probna-matura-z-polskiego-to-nadal-jakas-dewiacja-chwila-nieuwagi-i-jestes-zerem.read






piątek, 6 grudnia 2024

Tak działają media

 




tak działają media - zaniedbują kulturę polską, idee, wartości, sprawiedliwość, a pielęgnują tylko to, to co im każe troglodyta z maczugą














wtorek, 3 grudnia 2024

eko? -- TERRORYŚCI

 



Bardzo ciekawy blisko dwu godzinny wywiad, polecam szczególnie od momentu:


 1:20:00 







Dlaczego w telewizji nadają seriale, teleturnieje, lgtb, a o tych rzeczach nikt nie mówi??

To są ważne rzeczy.


Dlaczego redaktorów to nie interesuje?

Wiemy.





www.youtube.com/watch?v=sISoCiN1bSk







niedziela, 1 grudnia 2024

Atak na wyborców




To jest oczywiście uderzenie w ludzi, w wyborców, a nie w Nawrockiego.

Tu nie chodzi o obrzucanie błotem kandydata na prezydenta.
Im chodzi o to, by ludzi odwieść od głosowania na niego.


To ludzie są celem tych działań, by im go obrzydzić, by ich zmanipulować wbrew ich interesom, nie Nawrocki.






przedruk



01.12.2024 08:33


Mucha: Tak się boją Nawrockiego. Mainstream w gorączce



Wbrew oficjalnemu bagatelizowaniu przez środowisko koalicji 13 grudnia kandydatury Karola Nawrockiego już widać, że stanowi on potężne zagrożenie dla operacji „domknąć system”, która ma się dokonać wraz z wygraną Rafała Trzaskowskiego. Pokazuje to przede wszystkim histeryczna aktywność aparatu propagandy mediów III RP.


Wojciech Mucha | Niezalezna.PL





Pierwszy akord brudnej kampanii pojawił się wraz z ogłoszeniem, że to prezes IPN będzie kandydatem w wyborach prezydenckich. Wówczas w mediach społecznościowych pojawiły się szokujące fotografie, na których widać mężczyznę wykonującego hitlerowski gest, z komentarzami, że na zdjęciu ma znajdować się Karol Nawrocki. W rzeczywistości mężczyzną tym był niejaki Tomasz Greniuch, wydalony wiele lat temu z IPN historyk. Jegomość podnoszący dłoń nie był nawet podobny do Nawrockiego, jednak nie przeszkodziło to anonimowym kontom w sianiu dezinformacji, że hajlująca osoba to kandydat na prezydenta. 




Trolle kłamią, a mediaworkerzy rezonują

Za pierwotne rozprzestrzenianie tego kłamstwa odpowiedzialne są internetowe trolle z „Sieci na wybory” i „Silnych razem”, a więc zorganizowane cyberbojówki wspierające koalicję 13 grudnia. Temat natychmiast przejęli ludzie mniej anonimowi, jednak nie mniej zapiekli, jak np. znany kiedyś dziennikarz, a dziś internetowy hejter Tomasz Lis. To dzięki nim kłamstwo zyskało uwiarygodnienie, a co najważniejsze, rozproszyła się odpowiedzialność za szerzenie tej oczywistej dezinformacji – wiele osób podawało kłamstwo o „hajlującym Nawrockim” w poczuciu bezkarności.

Warto przy tym dodać, że wielu internautów i dziennikarzy natychmiast zwracało uwagę, że jest to nieprawda, i podawało teksty opisujące historię Greniucha (np. mój tekst na ten temat, który lata temu opublikowałem na portalu TVP.info, a który został usunięty po bezprawnym przejęciu Telewizji przez ekipę Bartłomieja Sienkiewicza). Pomimo tego rzecz żyła swoim życiem i trafiła do internetowej telewizji „Super Expressu”, gdzie jako fakt została powtórzona przez Bartosza Wielińskiego (zastępca naczelnego „Gazety Wyborczej”) i dodatkowo przez ekspertkę komisji Jarosława Stróżyka Katarzynę Bąkowicz, która mówiła wręcz o „słynnym geście” Nawrockiego. Sprawa bulwersuje tym bardziej, że Bąkowicz mieni się… ekspertem od dezinformacji, jest wykładowczynią i autorką książek o fake newsach. Co prawda stanowcza reakcja IPN sprawiła, że Lis, Luft i paru innych – w tym Wieliński i Bąkowicz – wycofali się z tego, co powiedzieli, ale rzecz zyskała rozgłos, którego żadne tłumaczenia nie zrównoważą. Dość powiedzieć, że nawet informujące o manipulacji teksty (np. na portalu Onet) podawano tak, by pozostawiać niedomówienie. Cel takiego działania jest oczywisty: zakodować skojarzenie, niczym w znanym powiedzeniu, że „nieważne, czy ukradł, czy jemu ukradli – był zamieszany”.


 
Liczy się nie treść, ale szybki przekaz


I tak to właśnie będzie wyglądało. Kłamstwa wrzucane do rozrzutnika niczym obornik mają chlapać po całej przestrzeni informacyjnej tak, by nie sposób było odróżnić ich od prawdy, i będzie się to działo ze zwielokrotnioną w stosunku do poprzednich lat częstotliwością. To tym różnić się będzie ta kampania od poprzednich. Kłamstw będzie jeszcze więcej. Dlaczego? Otóż, jak wynika z opublikowanego przed miesiącem raportu („Polacy w internecie – rozrywka, praca, codzienność”, opracowanego przez K+Research we współpracy z firmą Nexera), „Polacy masowo oglądają w internecie treści rozrywkowe, w tym krótkie filmy i ich kompilacje”, podobnie jest z mediami społecznościowymi, gdzie od dłuższego czasu próżno szukać pogłębionych analiz i dyskusji, jak miało to miejsce jeszcze np. w 2015 r.

Ich miejsce zajmują kilkusekundowe filmiki, memy lub krótkie komunikaty. W takiej kakofonii łatwo natknąć się na dezinformację, a dużo trudniej na jej sprostowanie. Wiedzą o tym doskonale specjaliści od prania mózgów i dlatego takie operacje jak „hajlujący Nawrocki” będą powtarzane. Ale to nie wszystko, bo już widać, że powrócono do starego, znanego z poprzednich cykli wyborczych mechanizmu „ataku autorytetem”. Poszukiwane są dowolne osoby, które mogą powiedzieć cokolwiek złego na Nawrockiego, choćby był to nauczyciel z podstawówki, sąsiadka lub dawny kolega, który ma noszony od lat żal o cokolwiek. Znamy to doskonale, już od 2015 r. Andrzej Duda był na łamach mediów III RP krytykowany przez anonimowych i nie tylko nauczycieli i wykładowców.

Na tego typu zagrywki również Nawrocki musi być gotowy. Bo o ile oczywiście życiorys każdego kandydata na prezydenta powinien być znany opinii publicznej, o tyle nie miejmy złudzeń, że niezależnie od tego, czy obecny prezes IPN był krnąbrnym dzieciakiem z głową pełną pomysłów, czy skupionym na nauce milczkiem, wszystko zostanie przedstawione jako przywara. Przesadzam? Cóż, przypomnijmy choćby fragment dotyczący Andrzeja Dudy z „Gazety Wyborczej” z 2015 r.: „Wśród nauczycieli są jednak i tacy, którzy nie szczędzą Dudzie złośliwości. – Budyń waniliowy z soczkiem malinowym – mówi emerytowana polonistka.


Mechanizm przećwiczony na Andrzeju Dudzie

Tak, tak, to prawdopodobnie z tej anonimowej wypowiedzi pochodzi pogardliwe określenie „budyń”, którego do dziś używają wobec prezydenta jego przeciwnicy. Te kpiny trwały zresztą przez całe dwie kadencje prezydentury Andrzeja Dudy. Gdy nie ma czym zaatakować, wystarczy zadzwonić do dyżurnego autorytetu. Jako taki bryluje np. prof. Jan Zimmermann, profesor prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim, promotor pracy doktorskiej prezydenta Andrzeja Dudy, który jeszcze rok temu powiadał, że „wstyd mu, że miał takiego doktoranta”. Skomentował w ten sposób… fakt podpisania przez prezydenta ustawy o powołaniu komisji ds. badania rosyjskich wpływów. Ten sam prof. Zimmermann uzasadniał jednocześnie najazd koalicji 13 grudnia na TVP, mówiąc, że choć „Sienkiewicz pojechał po bandzie”, to „rewolucja ma swoje prawa”.

Tak będzie i teraz. Już w mijający poniedziałek ukazał się na portalu Onet tekst pt. „Tak Karola Nawrockiego wspominają na uczelni. Zarzucił mi, że daję studentom lewacką propagandę”, który miał oczywiście budować wrażenie Nawrockiego jako radykalnego i nastawiać sceptycznie czytelników portalu. I tylko w końcu artykułu ten sam wykładowca (anonimowy) przyznaje, że student był dobrze przygotowany do zajęć. Nawrocki jest poddawany atakom ze strony mediów III RP od pierwszej chwili. Szczególnie widać to podczas konferencji prasowych, na których pracownicy TVN24, nielegalnie przejętej TVP czy internetowych portali niemal rzucają mu się do gardła, starając wyprowadzić z równowagi wykrzykiwanymi pytaniami w stylu: „Co pan myśli na temat traktatu ottawskiego?” z jednej strony i „O której dzwonił do pana Jarosław Kaczyński?” z drugiej.

I choć oba pytania są zapewne zasadne, to przecież wiemy doskonale, że to metoda obliczona na to, że kandydat odpowie coś niefortunnego albo wykaże się niewiedzą, co będzie potem można kolportować jako internetowy mem. Przykładem skrajnej manipulacji jest sytuacja z czwartku, kiedy na zorganizowanej podczas wizyty w piekarni konferencji prasowej Nawrockiego nadszedł czas na zadawanie pytań. W tym momencie w nielegalnie przejętym TVP Info zakończono relację, a prowadząca program w studiu Wioletta Wramba powiedziała, że „niestety nie ma możliwości zadawania pytań”. Problem w tym, że nawet widzowie tej stacji mogli usłyszeć, że taka możliwość była. Doskonale widzieli to choćby widzowie „Republiki”, która kontynuowała transmisję.

Takich sytuacji będzie więcej, jednak poza brakiem rzetelności i propagandową naturą mediów III RP pokazują one także coś innego: wbrew oficjalnemu bagatelizowaniu przez środowisko koalicji 13 grudnia kandydatury Karola Nawrockiego stanowi on potężne zagrożenie dla operacji „domknąć system”, która miałaby się dokonać wraz z wygraną Rafała Trzaskowskiego. To dlatego wszystkie chwyty będą dozwolone. Zresztą – mówił o tym sam Rafał Trzaskowski, który spod parasola ochronnego mediów powiedział w środę: „To będzie najbardziej brutalna kampania w III RP”. Cóż, niczego innego się nie spodziewaliśmy.











Mucha: Tak się boją Nawrockiego. Mainstream w gorączce | Niezalezna.pl















sobota, 23 listopada 2024

Walczymy z całym medialnym ekosystemem



"...wiele czynników skłaniających młodych ludzi do przestępczości, w tym upiększanie za pośrednictwem filmów i mediów społecznościowych, a także pragnienie uznania i dominacji.

"Mamy długą historię gangów i tego, jak wpłynęły one na naszą młodzież" – powiedział Dutt. "Na początku lat 90., po filmie Khalnayak, co trzecia osoba zaczęła obnosić się z długimi włosami i nastąpił wzrost lokalnych przestępstw. Filmy były jednym z czynników skłaniających młodzież do przestępczości.

"Teraz, w tym zaawansowanym technologicznie społeczeństwie, wszystkie przejawy dominacji i pseudo-machismo są bez wysiłku dokonywane za pośrednictwem mediów społecznościowych" – powiedział Dutt.

"Łatwo można znaleźć młodych chłopców, a nawet dziewczyny, które chwalą się bronią produkcji krajowej, biją ludzi itp. Kolejnym czynnikiem jest głód uwagi. A poza tym młodzież jest dziś pod wpływem prawdziwych gangsterów. Gloryfikacja tych gangsterów prowadzi do tego, że ludzi przyciąga przestępczość".



Media otaczają młodzież schematami postępowania, wpływają na percepcję i zasów informacyjny młodych ludzi.

Po 30 latach stosowania metody nawyków, czyli subtelnego prania mózgu, "redaktorzy" dzisiaj zawoalowanie szydzą z nas, kiedy młodzież już "sama spontanicznie" bierze udział w paradach tęczowych flag.

Dziś jedynym rozwiązaniem jest dobrze wychować dzieci i młodzież, w duchu zasad i w patriotyźmie - i czekać na efekt kolejne 10-20 lat.
Dzieci da się opanować, gorzej z młodzieżą, która z definicji walczy o swoją odrębność i nie chce słuchać rodziców, buntuje się i zaprzecza im.
Młodzież walczy o siebie i nie słucha rodziców, a potem otwiera internet czy inną gazetę wyborczą - i temu już oporu nie stawia, tylko przyjmuje za dobrą monetę.

Nie możemy walczyć z młodzieżą. 



Jedynym rozwiązaniem jest zgoda na to, że wolność owszem, ale w mediach nie może być wszystko.



Jeżeli w mediach będzie eksponowana przestępczość, niedojrzałość emocjonalna, pustka intelektualna czy promocja lgtb - to samo pojawi się na ulicach.
Jeżeli w mediach będzie eksponowana poprawność, troska o państwo, prawdziwy szacunek dla każdego człowieka - to samo pojawi się na ulicach.



Musimy przejąć media, zabronić sabotażystom funcjonowania na naszym rynku medialnym, media nasycić właściwymi treściami i postawami, a wtedy wszystko z czasem dobrze się ułoży.










przedruk
tłumaczenie automatyczne



Dlaczego indyjski mafijny don jest tak popularny wśród młodych ludzi




Gang Bishnoi, nowa międzystanowa mafia w Indiach, jest dowodzona przez człowieka w więzieniu, który rekrutuje za pośrednictwem mediów społecznościowych, kontroluje 700 strzelców w całym kraju i zlecił zamachy w Ameryce Północnej

W listopadzie 2024 r. policja w Bahraich, dystrykcie położonym na granicy indyjsko-nepalskiej w stanie Uttar Pradesh (UP), aresztowała trzy osoby i zatrzymała ponad pół tuzina młodych ludzi w związku z głośnym morderstwem polityka z Bombaju Baby Siddiqui.

Ofiara, trzykrotny ustawodawca stanowy i były minister, była związana z bollywoodzkim aktorem Salmanem Khanem.

Osławiony gang Lawrence'a Bishnoi przyznał się do morderstwa w mediach społecznościowych. Post rzekomo autorstwa współpracownika gangu brzmiał: "Nie mamy żadnej wrogości do nikogo poza tym, kto pomaga Salmanowi Khanowi... Utrzymuj porządek na swoich kontach".

Podejrzani o zabójstwo to młodzi mężczyźni ze środowisk defaworyzowanych ekonomicznie, którzy podobno byli zatrudnieni w sklepie ze złomem w finansowej stolicy Indii, Bombaju. Specjalna grupa zadaniowa policji odkryła, że gang Bishnoi skrupulatnie wybrał ich na podstawie ich aktywności w mediach społecznościowych.


Gangster Lawrence Bishnoi jest eskortowany przez personel policyjny przed przewiezieniem do sądu w Panchkula, 13 listopada 2019 r. w Panchkula w Indiach. © Sant Arora/Hindustan Times via Getty Images

Chociaż kultura gangsterska w Indiach ma długą historię, przez co najmniej dekadę utrzymywała się w niej zastój w przemocy, aż do 2022 roku, kiedy to zamordowany został pendżabski piosenkarz Siddhu Moosewala. Do odpowiedzialności przyznał się gang Bishnoi. Od tego czasu Balkaran Brar, który jest lepiej znany jako Lawrence Bishnoi i obecnie przebywa w więzieniu, zyskał rozgłos.

Podobno przybrał imię "Lawrence" w latach szkolnych, podążając za zaleceniem swojej ciotki, która uważała, że imię brzmi lepiej, ponieważ urodził się z jasną karnacją. Został zarówno przyjęty, jak i oczerniony w popularnym dyskursie.

Jedni uważają go za współczesnego rewolucjonistę, inni za pospolitego przestępcę. Niektórzy podziwiają go za to, że groził bollywoodzkiemu aktorowi Salmanowi Khanowi, twierdząc, że jest człowiekiem z zasadami; Wielu uważa go za współczesnego rewolucjonistę, takiego jak Bhagat Singh, wierząc, że walczy on z separatystami z Chalistanu, którzy chcą dla Sikhów oddzielnej ojczyzny w Azji Południowej, ale są bardziej aktywni za granicą niż w Indiach.

Przed Lawrence'em jedynymi wielkimi mafiami w północnych Indiach byli ludzie tacy jak nieżyjący już Atiq Ahmad i Mukhtar Ansari, którzy później zajęli się polityką. Ahmad został zastrzelony z bliskiej odległości w areszcie policyjnym przez młodocianych przestępców, gdy był eskortowany na badania lekarskie w mieście Prayagraj w północnych Indiach w 2023 roku.


Ludzie uczestniczą w marszu ze świecami na znak hołdu dla lidera Kongresu Siddhu Moosewala w Jantar Mantar 31 maja 2022 r. w New Delhi w Indiach. Sidhu Moose Wala, popularny muzyk z Pendżabu, zginął w wyniku strzelaniny w regionie Mansa w prowincji Pendżab. © Sanchit Khanna/Hindustan Times via Getty Images

Były szef policji UP Vikram Singh uważa, że wiele się zmieniło w rekrutacji przestępców od czasu, gdy internet stał się tańszy.


"Wcześniej, z tego, co słyszałem podczas przesłuchań, niedoszli przestępcy zwracali się do mafii ze względu na swoje wpływy" – powiedział Singh w rozmowie z RT.

"Najpierw stali się częścią mafijnej kawalkady, a potem jej ochroniarzami. Podczas tego okresu przejściowego nowicjusze byli testowani poprzez przypisywanie im mniejszych przestępstw, takich jak wykonywanie telefonów z żądaniem okupu, wysyłanie gróźb, napaści, porwania itp. Większe zadania, takie jak egzekucja i wojna gangów, były przydzielane tylko tym, którzy byli blisko, po udowodnieniu swojej odwagi i zdobyciu zaufania mafii.

"Jest wiele przykładów, takich jak nieżyjący już Sanjeev Maheswari alias Sanjeev Jeeva, który był kiedyś najbliższym współpracownikiem Mukhtara Ansariego" – powiedział Singh. "Piął się po szczeblach kariery, aż stał się jednym z najbardziej znanych przestępców z zawodu kierowcy".

Były szef policji dodał, że gangi i ich członkowie uważnie obserwują teraz media społecznościowe.
 


"Obecnie istnieje tendencja do wybierania ludzi, którzy mają przestępczy sposób myślenia, chcą dominować w swoich regionach, a co najważniejsze, te gangi chcą zobaczyć, jak daleko dana osoba może się posunąć" – powiedział. – Weźmy na przykład handlarzy złomem, którzy zabili Babę Siddiqui. Opublikowali kilka rolek i zdjęć w mediach społecznościowych, w których przechwalali się, że chcą być przestępcami, obnosić się z bronią itp.


We wrześniu 2023 r., niecały dzień po tym, jak główna indyjska agencja śledcza umieściła separatystę Sukhdoola Singha na liście najbardziej poszukiwanych, zginął on w strzelaninie w Winnipeg w Kanadzie. Gang Bishnoia przyznał się do odpowiedzialności, nazywając swój cel "narkomanem", który został "ukarany za swoje grzechy".

Raport Washington Post twierdził, że doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Ajit Doval odbył tajne spotkanie ze swoim kanadyjskim odpowiednikiem w Singapurze, gdzie omówiono rzekomy udział Bishnoi w zabójstwie terrorysty z Chalistanu Hardeepa Singha Nijjara w Kanadzie.

Nijjar został zastrzelony 18 czerwca 2023 r. w Surrey w Kolumbii Brytyjskiej w Kanadzie. Był powiązany z Gurpatwantem Singhem Pannunem, przywódcą zdelegalizowanej grupy separatystycznej Sikhs for Justice. New Delhi stanowczo zaprzeczyło oskarżeniom o udział w zamachach, twierdząc, że Kanada nie dostarczyła istotnych dowodów na swoje oskarżenia.




Gangster Lawrence Bishnoi wśród silnej ochrony policyjnej podczas wychodzenia z kompleksu sądowego Amritsar 31 października 2022 r. w Amritsar w Indiach © Sameer Sehgal/Hindustan Times via Getty Images


Lawrence Bishnoi urodził się w 1993 roku i jest członkiem społeczności Bishnoi w Radżastanie, która szanuje przyrodę i zwierzęta. Ma długotrwały spór z gwiazdą filmową Salmanem Khanem sięgający 1998 roku, kiedy Khan został oskarżony o zabicie dwóch czarnych kozłów (gatunek zagrożony wyginięciem) podczas nielegalnego polowania w Radżastanie podczas kręcenia filmu. Ta wrogość pojawiła się ponownie w kwietniu 2024 r., kiedy dwóch członków gangu zostało aresztowanych za strzelanie do rezydencji Khana w Bombaju.


Emerytowany szef największej indyjskiej policji spotkał się z Bishnoiem w więzieniu i opisał go jako "buntownika z natury". Zamiast starać się zreformować, Bishnoi stworzył potężną sieć gangsterów, w tym setki strzelców w całym kraju, z pomocą swojego mentora, Rocky'ego Fuzilki, innej znaczącej postaci przestępczej.
 

Ten były oficer policji (który chciał pozostać anonimowy) uważał, że Bishnoi po cichu otrzymywał polityczny patronat i że jest to jeden z głównych powodów wzrostu sieci Bishnoi i jego sławy, zarówno w kraju, jak i za granicą. Podkreślił potrzebę przeprowadzenia śledztwa w sprawie władz więzienia, w którym przetrzymywany jest Bishnoi, aby ustalić, w jaki sposób z dnia na dzień powiększa on sieć.


Indyjska Narodowa Agencja Śledcza (NIA) scharakteryzowała Bishnoi jako przywódcę liczącej 700 członków organizacji przestępczej, której rekruci są podobno zwabieni za pośrednictwem mediów społecznościowych. Zeznanie współoskarżonego dla NIA ujawniło, że gang wykorzystuje platformy do prezentowania działalności przestępczej, przyciągając potencjalnych członków, którzy kontaktują się z nimi, aby dołączyć.

"Gang rekrutuje nowych członków za pośrednictwem mediów społecznościowych. Gang publikował informacje o działalności przestępczej/terrorystycznej w mediach społecznościowych, a po obejrzeniu tego typu postów nowe osoby kontaktowały się z gangiem, aby do niego dołączyć. Następnie gang przeanalizował wnioski otrzymane za pośrednictwem mediów społecznościowych i sporządził ich krótką listę zgodnie z naszymi wymaganiami" – powiedział współoskarżony.

W odpowiedzi na rosnący wpływ kultury gangsterskiej wśród młodych ludzi, policja UP podjęła działania mające na celu monitorowanie wpisów w mediach społecznościowych związanych z działalnością przestępczą.



Dr Krishna Dutt, emerytowany psycholog kliniczny z Uniwersytetu Medycznego Króla Jerzego w stolicy UP, Lucknow, zwrócił uwagę na wiele czynników skłaniających młodych ludzi do przestępczości, w tym upiększanie za pośrednictwem filmów i mediów społecznościowych, a także pragnienie uznania i dominacji.

"Mamy długą historię gangów i tego, jak wpłynęły one na naszą młodzież" – powiedział Dutt. "Na początku lat 90., po filmie Khalnayak, co trzecia osoba zaczęła obnosić się z długimi włosami i nastąpił wzrost lokalnych przestępstw. Filmy były jednym z czynników skłaniających młodzież do przestępczości.

"Teraz, w tym zaawansowanym technologicznie społeczeństwie, wszystkie przejawy dominacji i pseudo-machismo są bez wysiłku dokonywane za pośrednictwem mediów społecznościowych" – powiedział Dutt. "Łatwo można znaleźć młodych chłopców, a nawet dziewczyny, które chwalą się bronią produkcji krajowej, biją ludzi itp. Kolejnym czynnikiem jest głód uwagi. A poza tym młodzież jest dziś pod wpływem prawdziwych gangsterów. Gloryfikacja tych gangsterów prowadzi do tego, że ludzi przyciąga przestępczość".





Ankit Sirsa i Sachin Bhiwani, oskarżeni w sprawie morderstwa pendżabskiego piosenkarza Sidhu Moose Wala, po tym, jak zostali aresztowani przez specjalną komórkę policji w Delhi, w PHQ 4 lipca 2022 r. w New Delhi w Indiach. Dwaj poszukiwani przestępcy należą do sojuszu gangów Lawrence'a Bishnoi i Goldy'ego Brara. © Sonu Mehta/Hindustan Times via Getty Images



Tendencja ta budzi niepokój, a ponieważ reakcje rozprzestrzeniły się na cały kraj, policja w Pune w stanie Maharasztra (w zachodnich Indiach) zintensyfikowała monitorowanie kont w mediach społecznościowych po incydentach związanych z groźbami związanymi z gangiem Bishnoi.

Zastępca inspektora generalnego Vipin Mishra zasugerował surowe przepisy dotyczące mediów społecznościowych, argumentując, że rząd powinien rozważyć wprowadzenie zakazu dla dzieci poniżej 12 roku życia, aby walczyć z rozprzestrzenianiem się zachowań przestępczych wśród młodzieży.

"Skrzyżowanie mediów społecznościowych i przestępczości zorganizowanej stanowi bezprecedensowe wyzwanie dla Indii" – powiedział Dutt.

"Kiedy trudna ekonomicznie młodzież widzi, jak przestępca zdobywa rzesze zwolenników zza krat i organizuje międzynarodowe operacje za pośrednictwem mediów społecznościowych, tworzy to niebezpieczny model aspiracyjny. 

Nie walczymy już tylko z przestępczością – walczymy z całym cyfrowym ekosystemem, który przekształca lokalnych przestępców w sławne postacie, sprawiając, że tradycyjne metody egzekwowania prawa stają się coraz bardziej przestarzałe".







Autor: Saurabh Sharma, niezależny dziennikarz z Indii.








Dlaczego indyjski mafijny don jest tak popularny wśród młodych ludzi

azerbaycan24.com/en/why-india-s-mafia-don-is-so-popular-among-young-people/





czwartek, 21 listopada 2024

Wojna domowa - o prawo do normalnego życia




Po obrońcach przydrożnych drzew biorą się za nas obrońcy zwierząt.



Ze 20 lat temu jadąc rano do pracy usłyszałem w Radio Gdańsk zapowiedź informacji o bestialskim morderstwie do jakiego doszło dnia wczorajszego. 

Zszokowany podgłośniłem radio i po chwili słyszę, że doszło do morderstwa... psa.

Tak, doszło do bestialskiego zabicia psa, łącznie z podpaleniem i pani redaktor w emocjonalnych sztucznych słowach mocno wyrażała się na ten temat.

To wygląda jak metoda małych kroków, stosowana podobnie wobec tematu lgtb, albo obrony drzew przed wycinką.


Całe te 30 lat po 1989 roku nieustannie ktoś upierdliwie przeszkadza ludziom żyć.


A to nie podoba się komuś, że drzewa przydrożne dla bezpieczęństwa jazdy się wycina, albo przypisują Polakom antysemityzm, albo rasizm (bo mówisz "Murzyn", choć nie masz rasistowskich przekonań i nigdy nawet Murzyna nie spotkałeś) albo nękasz lgtb, chociaż lgtb widziałeś tylko w telewizji, a teraz zwierzęta...

Czy jak ten post nie otaguję słowem "antysemityzm", to to będzie antysemickie??

Jak plują na leśników, albo katolików - to nie ma żadnej oddolnej organizacji społecznej z kolorowymi włosami, która by się za nimi ujęła - czemu nie ma??



Obcy ludzie chcą nas dozorować na każdym kroku, są grupy "odpowiedzialne" za bezpieczeństwo drzew, a teraz będą cię szpiegować, żeby sprawdzić, czy twój pies na pewno nie ma depresji.

I to wszystko ma nienormatywne wsparcie medialne!
I to wszystko na koszt społeczeństwa!


Sami mamy płacić za utrudnianie nam życia, 



czy my żyjemy we własnym kraju, czy w cudzym??







przedruk


21.11.2024 06:20

W imię „dobra” zwierząt i (rzekomo) prozwierzęcych organizacji. „Będzie autentyczna wojna domowa”

Będą dramaty. Ci bardziej pokojowo nastawieni rolnicy będą wieszali się w ciszy i będą ludzie, którzy staną w obronie swojego majątku i utrzymania rodziny. Będą pobicia, będzie przelew krwi. Policja będzie angażowana w spory, w których nie będzie wiedziała po której stronie się opowiedzieć – podsumowuje projekt zmiany ustawy o ochronie zwierząt lekarz weterynarii i wykładowca w SGGW, a jednocześnie myśliwy i rolnik wchodzący w skład eksperckiego zaplecza rolniczej „Solidarności”
Maciej Perzyna.


Przemysław Obłuski
Niezalezna.PL




Gra na emocjach

24 września do Sejmu wpłynął obywatelski projekt nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt, znany pod nazwą: „Stop łańcuchom, pseudohodowlom i bezdomności zwierząt”, a na piątek 22 listopada zaplanowano jego pierwsze czytanie. 18 października powołana została też Komisja Nadzwyczajna do spraw ochrony zwierząt (NOZ), która dotychczas zdążyła jedynie wyłonić prezydium.

W skład komitetu inicjującego zmiany weszli przedstawiciele trzech fundacji tzw. „prozwierzących” (Viva, OTOZ Animals i Mondo Cane), prawnicy, posłowie oraz kilku znanych celebrytów. Łącznie projekt wsparło blisko 30 organizacji statutowo zajmujących się ochroną zwierząt, a także politycznie zaangażowana Akcja Demokracja. Pod projektem podpisało się 534 077 obywateli, co wskazuje na duże społeczne poparcie dla zmian mających poprawić los zwierząt. Wydaje się jednak, że skala tego poparcia niekoniecznie przekłada się na wiedzę na temat szczegółowych uregulowań przewidzianych w projekcie nowelizacji.

Kampania promująca tę obywatelską inicjatywę oparta była bowiem głównie na emocjach i trudno uwierzyć, że podpisujące się pod projektem nowelizacji ustawy osoby (działające z całą pewnością w najlepszej wierze) zapoznały się z liczącym 42 strony dokumentem zawierającym ujęte w licznych paragrafach, punktach, podpunktach i odniesieniach proponowane zmiany prawa. Tekst ten nie stanowił jednolitej treści ustawy, która miałaby obowiązywać po nowelizacji i aby go zrozumieć, należałoby porównać go ze stanem prawnym obowiązującym dotychczas.

Z projektem nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt (Druk nr 700) można zapoznać się TUTAJ.

Główną rolę w promocji inicjatywy odegrało więc hasło „stop łańcuchom” wpisane w zdjęcie smutnego, czasem wychudzonego i zaniedbanego pieska. I choć organizatorom nie można zarzucić kłamstwa czy manipulacji, bo przecież udostępnili zainteresowanym projekt nowelizacji wraz z jej uzasadnieniem, to jednak trudno uznać, że zrobili wszystko, aby z najistotniejszymi tezami projektu zapoznać osoby chcące go wesprzeć.

- Zawsze zadaje pytanie jako lekarz weterynarii: w czym łańcuch jest gorszy od kojca? Tylko w sferze skojarzeń, ale poza tym trudno jest to jednoznacznie rozstrzygnąć, bo łatwiej i taniej jest zapewnić dużą powierzchnię życiową psu, który jest na łańcuchu, niż psu w kojcu. Pies na łańcuchu może wykonywać funkcję stróżującą i wchodzi w interakcje z ludźmi i to jest inny poziom interakcji niż w kojcu. Nie ma ani jednej merytorycznej, naukowej podstawy, która by mówiła, że łańcuch jest gorszy od kojca i w jakim zakresie

– mówi nam ekspert NSZZ RI „Solidarność” Maciej Perzyna.

Dr n. wet. Katarzyna Olbrych z Katedry Nauk Morfologicznych Wydziału Medycyny Weterynaryjnej SGGW podkreśla, że „nie było też żadnych konsultacji ze środowiskiem zajmującym się zawodowo zwierzętami (lekarzami weterynarii, zootechnikami, zoobehawiorystami, groomerami, trenerami itp.) nie wspominając nawet o środowisku akademickim”. - A po już pobieżnym zapoznaniu się z treścią proponowanych zmian, sądzę, że tu raczej chodzi o to, żeby zarabiać pieniądze na zwierzętach – dodaje.

Podobnie sprawę postrzega dyrektor Instytutu Gospodarki Rolnej (IGR) Monika Przeworska, która wskazuje, że „ta ustawa, która potocznie nazywa się ustawą łańcuchową, z łańcuchami nie ma nic wspólnego”.

- Jej zapisy pozwolą natomiast na szybkie i łatwe bogacenie się organizacji prozwierzęcych. W projekcie poświęcono łańcuchom, kilka zdań, a ma on 42 strony. To pokazuje, że ta ustawa jest o czymś więcej. Myślę, że tę ustawę powinniśmy nazywać „ustawą o aktywistach anty-hodowlanych plus”

– przekonuje.
Ustawa jak pole minowe

Pod nośnym i działającym na wyobraźnię oraz wrażliwość hasłem „stop łańcuchom” w projekcie nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt zawarto cały wachlarz co najmniej kontrowersyjnych zapisów, o których podczas kampanii zbierania podpisów raczej nie wspominano.

Największe wątpliwości budzić może usankcjonowanie i ogromne finansowe wsparcie (kosztem budżetów lokalnych samorządów) dla funkcjonującego już od lat procederu odbierania zwierząt ich właścicielom poprzez tzw. „aktywistów prozwierzęcych”. Jeśli ustawa w proponowanym kształcie wejdzie w życie, mechanizm interwencyjnego odbioru zwierząt zostanie więc „udoskonalony”.

Obecnie zgodnie z obowiązującym prawem można założyć stowarzyszenie czy fundację, wpisać w statucie cel w postaci ochrony zwierząt, a następnie upoważnić kogoś (wolontariusza, najczęściej osobę, która nie ma żadnego kierunkowego wykształcenia, ani przygotowania) do interwencyjnego odbioru zwierząt. I w ten sposób ta osoba zdobywa bardzo daleko idące uprawnienie, mimo, że jest to de facto działanie bezprawne, z wyjątkiem sytuacji zagrożenia życia i egzystencji zwierzęcia.

Zdaniem Macieja Perzyny, w projekcie nowelizacji ustawy „nie ma jednej rzeczy, która w sposób planowy poprawia sensu stricto stopień ochrony zwierząt”. - Wszystko, co tam jest, to elementy projektu biznesowego. Nawet te łańcuchy. One są niebezpieczne dla społeczeństwa i uciążliwe dla posiadaczy psów. Tam jest zapis stanowiący, że pies nie może pozostawać na uwięzi poza spacerem, czyli nawet nie można tego psa przywiązać przed sklepem, bo to już będzie znęcanie się nad zwierzętami z całym zakresem odpowiedzialności karnej i finansowej, bo tam już są te nawiązki – wskazuje.
Sądowa „prowizja”

Ten wątpliwy stan prawny ma zostać utrzymany. Co więcej, NGO’sy zaangażowane w tego typu działania zyskają duże pieniądze, bo sądy będą musiały orzekać na ich rzecz nawiązki w wysokości od 1000 zł do 100 000 zł.

Projekt zakłada też, że zwierzę traktowane w sposób niehumanitarny może być czasowo odebrane właścicielowi lub opiekunowi na podstawie decyzji podejmowanej z urzędu przez wójta (burmistrza, prezydenta miasta) właściwego ze względu na miejsce pobytu zwierzęcia i przekazane do schroniska m.in. na wniosek upoważnionego przedstawiciela organizacji społecznej, której statutowym celem działania jest ochrona zwierząt.

Problem polega jednak na tym, że ten „upoważniony przedstawiciel organizacji społecznej” (a przy odbiorach pojawia się często spora gromadka ubranych w sposób łudząco przypominający służby państwowe wolontariuszy) nie musi się legitymować żadnymi kwalifikacjami w zakresie wiedzy na temat zdrowia i dobrostanu zwierząt. Ponadto ludzie ci zabezpieczają „dowody” w sprawie np. w postaci umiejętnie robionych zdjęć, a także rzekomo krzywdzone zwierzęta, by następnie – jak zakłada nowelizacja – móc wykonywać prawa pokrzywdzonego w postępowaniu przygotowawczym i występować w roli oskarżyciela posiłkowego przed sądem.

- Jeśli ktoś chce wchodzić z interwencjami na cudze podwórka, to powinien mieć za sobą odpowiednie wykształcenie. Tymczasem w zmianach do ustawy proponuje się, żeby osoba z upoważnieniem od jakiejś fundacji czy stowarzyszenia była policjantem, prokuratorem i weterynarzem w jednym

– alarmuje dr Katarzyna Olbrych.

Niekiedy w tego typu akcjach asystują funkcjonariusze policji, którzy niestety także nie są w stanie weryfikować zasadności prowadzonych działań. „Interwencyjny odbiór zwierzęcia jest bezprawny z wyjątkiem sytuacji zagrażającej jego życiu i egzystencji. Tylko nagle okazuje się, że każda sytuacja, całkiem przypadkiem taka właśnie jest. Historia sprzed kilku dni: gdzie właścicielowi odebrano charta, bo w opinii aktywisty, który dokonał odbioru zwierzę było za chude, choć przecież taka jest specyfika tego gatunku. Okazuje się, że w ich opinii krowy są zaniedbane, bo np. mają doły głodowe, a przecież jest to cecha fizjologiczna u krowy. Tak te zwierzęta wyglądają w laktacji. I takie bzdurne sytuacje stają się powodem do odebrania zwierząt. A takich odbiorów jest realizowanych bardzo dużo i ludzie nie wiedza, co w tej sytuacji zrobić” – podkreśla dyr. IGR Monika Przeworska.


Generowanie sztucznych kosztów

Do czasu orzeczenia sądu zwierzęta trafiają do schronisk lub azylów prowadzonych niekiedy przez te same organizacje, a tam często następuje dziwne generowanie kosztów związanych z ich utrzymaniem i opieką weterynaryjną. - „NGO’s przejmuje jedyny dowód w sprawie, jakim jest zwierzę i w dodatku właściciel musi jeszcze łożyć na jakieś konsultacje behawioralne, wizyty u neurologa czy inne badania specjalistyczne. A ten proces trwa i bez względu na orzeczenie sądu trzeba płacić – wskazuje dyr. Przeworska.

Dotychczas kosztami tymi obciążani byli bezpośrednio właściciele zwierząt, natomiast nowelizacja zobowiązuje do ich pokrywania samorządy, które następnie mogą ich dochodzić od właścicieli. Jeżeli samorząd nie ma kasy na ten cel, to nowy zapis stanowi, że gmina musi uregulować to kosztem innych zadań własnych. Dla organizacji prowadzących tego rodzaju działania tworzy to bardzo korzystną perspektywę: szybciej, pewniej i bez zbędnych problemów. Tym bardziej, że nowelizacja zakłada, że nawet jednorazowe uchybienie dobrostanowi zwierzęcia będzie mogło być traktowane jako przestępstwo lub wykroczenie. I nawet, jeśli winnym zaniedbania nie jest właściciel, a np. pracownik.

- Gminy muszą podpisać umowy z podmiotami prowadzącymi schroniska uwzględniające także kastrację, czipowanie i opiekę weterynaryjna po kosztach, które te podmioty zgłoszą. Gmina tak musi uchwalić budżet, żeby mieć 20-procentowy zapas, a gdy nie starczy to konieczna będzie nowelizacja budżetu. W uzasadnieniu projektu zapisano, że koszt walki z bezdomnością wyceniony jest na 1 mld 200 mln zł (kwota nie jest finalna, projekt zakłada, że będzie przekroczona), a obecnie gminy na ten cel przeznaczają ok. 350 mln zł.”
 
– zauważa prezes Unii Felinologii Polskiej (UFP) Marcin Mańk.

W projektowanej nowelizacji zapisano też, że sąd może orzec przepadek narzędzia, które posłużyło do znęcania się nad zwierzęciem, co w przypadku rolnika oznaczać może zajęcie infrastruktury gospodarskiej. - Rozmawiałam ostatnio z rolnikami z pomorskiego, którzy powiedzieli mi, że na ich terenie jest 28 gospodarstw, które są w trakcie windykacji komorniczych w związku z zajęciami po odbiorach. Ludzie tracą domy, dlatego, że im ktoś psa, kota czy krowę odebrał. Ci ludzie się wstydzą, bo są oskarżani o coś, co jest społecznie nieakceptowalne i nie mają znikąd pomocy – tłumaczy dyrektor IGR.

 
Ponadto – co wyjątkowo kuriozalne - przepadek zwierzęcia będzie mógł być orzeczony niezależnie od tego czy człowiek został skazany, uniewinniony czy warunkowo uniewinniony; czy postępowanie wobec niego zostało umorzone lub warunkowo umorzone. Nawet wtedy sąd będzie mógł zasądzić przepadek zwierząt i w dalszej konsekwencji majątku na rzecz organizacji zaangażowanej w odbiór interwencyjny.


Właściciele kotów i psów nie mogą spać spokojnie

Problem odbiorów interwencyjnych dotyczy wszystkich właścicieli zwierząt,: kotów, psów i innych zwierząt towarzyszących. Co więcej, rolnik, któremu zostanie odebrany rzekomo niehumanitarnie traktowany pies (bo np. nie jest wyprowadzany z kojca dwa razy w ciągu dnia na co najmniej godzinny spacer) może utracić wszystkie inne zwierzęta gospodarskie.

- Zwierzęciem domowym, zgodnie z nowelizacją, będzie dowolne zwierzę kręgowe, które posiadamy jako ozdobę i przyjaciela, a nie zwierzę do produkcji rolnej. To znaczy, że rybki, kanarek czy świnka morska też będą musiały wychodzić na spacer”

– wskazuje prezes UFP Marcin Mańk.

Powodem odebrania psa może być np. brak wody w misce czy poidle, chwilowe pozostawienie go na uwięzi pod sklepem, a nawet „cierpienie” czworonoga pozostawionego na zbyt długo samego w mieszkaniu. „Wystarczy, że właściciel wyjdzie z domu, a pies zaskowyczy, albo zaszczeka i to już może oznaczać cierpienie psychiczne” – tłumaczy Maciej Perzyna.

- Do tej pory trzeba było przed sądem udowodnić, że to nie była jakaś jednorazowa sytuacja, a teraz wystarczy np. jednorazowy brak wody w misce, albo na skutek jakiejś trudnej sytuacji życiowej nieuprzątnięcie obornika. Teraz nikt nie będzie rozpatrywał kontekstu takiej sytuacji

– dodaje dyr. Przeworska.


Będą mieli nazwiska i adresy

I myli się ten, kto myśli, że sprawa go nie dotyczy, bo organizacje społeczne zajmujące się statutowo ochroną zwierząt dostaną dostęp do Centralnego Rejestru Zwierząt Oznakowanych oraz Rejestru Stowarzyszeń Hodowców Psów i Kotów. Jednocześnie ustawa przesądza o obowiązku czipowania wszystkich psów i kotów. Prozwierzęce NGO’sy będą zatem mogły wejść w posiadanie danych osobowych wraz z adresem zamieszkania właścicieli tych zwierząt. Wiedza ta zaś może umożliwić ustalenie kto jest właścicielem kundelka, a kto cocker spaniela, a tak się składa, że „źle traktowane” zwierzęta, są często właśnie rasowe.

- Pod Garwolinem nasłano na rolnika pogotowie dla zwierząt, bo pies (szpic) miał jakąś zmianę skórną. I w oparciu o to odebrano człowiekowi kilkadziesiąt sztuk bydła. I w kolejnej dobie to bydło zostało ubite. To była głośna sprawa. A teraz to ma funkcjonować jeszcze szerzej. Koty rasy perskiej, które odebrano właścicielowi w Piasecznie zostały sfotografowane nie u niego w domu, ale w lecznicy. I każdy jeden był obklejony, a od niego wyjechały czyste. A w protokołach pisanych w schronisku nawet rasa się nie zgadzała i wiek, czyli zostały już podmienione po drodze

- opowiada nam weterynarz-rolnik Maciej Perzyna.


Problem dla weterynarzy i treserów

Nowelizacja ustawy wyklucza także stosowanie metod wywierania presji mechanicznej na zwierzęta, używania uprzęży, pęt, stelaży, więzów kolczatek itp. (…) lub innych przedmiotów albo urządzeń zmuszających zwierzę do określonego zachowania (w tym uległości) lub przebywania w nienaturalnej pozycji albo uniemożliwiających zwierzęciu swobodne oddychanie i wokalizację. Nie wolno ich będzie także straszyć. Na marginesie należy dodać, że z polskiego rynku znikną praktycznie wszystkie fajerwerki, co pociągnie za sobą ogromne straty dla ich rodzimych producentów i dystrybutorów.

Zapisy te mogą stanowić jednak bardzo poważny problem dla weterynarzy, badań laboratoryjnych oraz treserów szkolących np. psy na użytek służb policyjnych czy ratunkowych, a także trenerów koni.

„Jeśli zmiany zaproponowane do ustawy będą dotyczyły zwierząt laboratoryjnych, z dużym prawdopodobieństwem wstrzymane zostaną wszystkie badania naukowe z udziałem tych zwierząt. Ponadto ustawa uniemożliwia wykonywanie zabiegów lekarsko weterynaryjnych z użyciem przymusu bezpośredniego, którego często używa lekarz np. podczas pobierania krwi od zwierzęcia” – alarmuje dr Katarzyna Olbrych.


Kojec większy niż cela

Nowelizacja zakłada też konieczność zabezpieczenia psom kojców o powierzchni od 15 do 24 m2 (w zależności od wielkości psa) i dwukrotnie - godzinny spacer w ciągu dnia. Dodajmy, że osobie osadzonej w zakładzie karnym przysługuje w Polsce minimum 3 m2. Koszt kojca wraz z budą, zadaszeniem itp. obecnie może sięgać nawet kilkunastu tysięcy złotych i nie na każdej posesji możliwa będzie jego budowa, choćby ze względu na wielkość działki. Co ciekawe, z restrykcji dotyczących powierzchni kojców zwolnione mają być schroniska, w których niektóre czworonogi nieadoptowalne przebywają do końca życia.

- Dziwnym zbiegiem okoliczności schroniska są z tych warunków kojcowych wyłączone. Dodajmy, że jednymi z największych podmiotów prowadzących schroniska w Polsce są „OTOZ Animals” i „VIVA”, które stoją za projektem nowelizacji ustawy

– podkreśla prezes Marcin Mańk.

Weterynarz Maciej Perzyna dodaje, że „psy są tam stłoczone w kojcach i nie ma problemu i nie można uśpić zwierzęcia, które nie jest zdrowe, albo agresywne”. - Więc niektóre psy są tam na dożywociu. I to jest forma zarobkowania przez te organizacje pseudo „prozwierzęce”, bo płacą za to gminy. Zwłaszcza, jeżeli są tam małe kojce i tanie wyżywienie – wyjaśnia.

Propozycja nowelizacji zakłada kastrację wszystkich psów i kotów nieprzeznaczonych do rozrodu. Okazuje się jednak, że i ten zapis może stanowić bardzo poważny problem.

- Do mojego gabinetu przychodzą właściciele ze zwierzętami nieprzeznaczonymi do rozrodu, ale nie kwalifikują się do kastracji pod względem behawioralnym, bądź zdrowotnym. Według proponowanych zmian do ustawy zwierzęta te muszą być wykastrowane i to jest naprawdę wielka tragedia. Moja klientka ma bardzo lękliwą sukę, wykastrowanie jej spowoduje nasilenie objawów lękowych, które mogą przekształcić się w agresję lękową. Kto nakaże opiekunowi męczyć się z psem, który i tak jest już trudny, a po takim zabiegu takie trudności jeszcze się zwiększą. Moim zdaniem decyzję o tym, kiedy i jakie zwierzęta kwalifikują się do kastracji należy pozostawić lekarzom weterynarii

– przekonuje dr Katarzyna Olbrych.


Uderzenie w hodowców

Zdaniem Unii Felinologii Polskiej zapisy proponowanych zmian ustawowych, wkraczają bardzo mocno w niezależność stowarzyszeń zrzeszających hodowców, naruszając ich konstytucyjne prawo do zrzeszania się oraz prawo do samostanowienia tych organizacji. Ponadto – jak podkreśla UFP - ingerują w wolność realizowania ich zadań statutowych poprzez odgórne przeregulowanie wystaw zwierząt rasowych, co doprowadzi do całkowitego ich zakazania.

- Psy i koty sprowadzono w projekcie tej nowelizacji ustawy do dwóch kategorii: czyli towarzyszącego i hodowlanego. Nie ma jednak definicji, co to jest pies czy kot hodowlany, poza tym, że jest on niesterylizowany. To znaczy, że wszystkie nierzetelne organizacje mnożące kundelki, udające, że są to pieski w rasie, "a jak będzie, to zobaczymy, jak urośnie" będą zgodnie z tymi zapisami całkowicie legalne. Ta ustawa kasuje hodowlę psa i kota rasowego w Polsce

– ocenia prezes Unii Felinologii Polskiej.



„Będzie autentyczna wojna domowa”

Jak przekonuje ekspert rolniczej „Solidarności” Maciej Perzyna, w projekcie nowelizacji ustawy zauważalne są trzy poziomy. „Pierwszy, to zysk polityczny, bo niektórzy w dobrej wierze uważają te postulaty za słuszne. Drugi, to zysk doraźny dla tych pseudo „prozwierzęcych” organizacji. I kolejny poziom, to geopolityczna gra na wygaszanie produkcji rolnej na terenie Polski, a także całej Unii Europejskiej”.

Z kolei scedowanie na organizacje pozarządowe działań przypisanych Państwowej Inspekcji Weterynaryjnej komentuje krótko: „Fakt, że Państwowa Inspekcja Weterynaryjna jest niewydolna nie może być podstawą do uskuteczniania samowoli, dawania carte blanche dla jakiejś tego typu partyzantki, bo to się skończy tragediami być może przelewem krwi. To powinno być motorem do modernizacji czy usprawniania pracy tego urzędu”.

- Będzie autentyczna wojna domowa, partyzantka. Będą dramaty. Ci bardziej pokojowo nastawieni rolnicy będą wieszali się w ciszy i będą ludzie, którzy staną w obronie swojego majątku i utrzymania rodziny. Będą pobicia, będzie przelew krwi. Policja będzie angażowana w spory, w których nie będzie wiedziała po której stronie się opowiedzieć

- podsumowuje.











W imię „dobra” zwierząt i (rzekomo) prozwierzęcych organizacji. „Będzie autentyczna wojna domowa” | Niezalezna.pl