Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą polityka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą polityka. Pokaż wszystkie posty

środa, 26 marca 2025

Dlaczego Turcja nie uznała rozbiorów?

 





Dlaczego Turcja nie uznała rozbiorów Rzeczypospolitej? Czyli lekcja geopolityki




Autor: Jakub Wojas

Dodany: 16.09.2024 22:38:00



„Czy przybył już poseł z Lechistanu?” – te słowa miały rzekomo padać przez cały okres zaborów zawsze, gdy na sułtańskim dworze dochodziło do oficjalnej prezentacji dyplomatów. Tym prostym gestem Imperium Osmańskie, jakby wbrew niezaprzeczalnym faktom, dawało społeczności międzynarodowej do zrozumienia, że nie przyjmuje do wiadomości, że Rzeczpospolita nie istnieje.


Proszę nie mieć złudzeń. Turcja pod koniec XVIII w. wcale nie litowała się nad losem Polski albo przynajmniej nie to było zasadniczym motywem jej działania, które z naszej perspektywy często wydaje się bardzo korzystne. Cała rzecz dotyczyła polityki, a raczej geopolityki.

W XVII w. Rzeczypospolita i Imperium Osmańskie znalazły się na kursie kolizyjnym. Interesy obydwu państw ścierały się w państwach naddunajskich oraz na Ukrainie. Wojska polsko-litewsko-kozackie okazywały się jedynymi, które potrafią na lądzie pokonać Turków. Tak było chociażby dwukrotnie pod Chocimiem, później pod Wiedniem i Parkanami. Z kolei pod turecką stolicę podchodzili Kozacy. Z drugiej strony Turcy zdobyli najpotężniejszą twierdzę Rzeczpospolitej w Kamieńcu Podolskim, a ziemie ruskie regularnie najeżdżali Tatarzy.

Rywalizacja z Rzeczpospolitą była dla Stambułu jednak o wiele znośniejsza, niż gdyby przeciwko sobie miała dużo potężniejszego przeciwnika, dysponującego znacznie większym od Polski i Litwy potencjałem. Z tego też względu nawet w „wojennym” XVII w. był okres, gdy Turcja przychylniejszym okiem patrzyła na państwo polsko-litewskie, a był to czas… gdy miała ona największe kłopoty. W momencie, gdy naraz musieliśmy walczyć z Szwedami, Moskalami, Węgrami i zbuntowanymi Kozakami pomocną dłoń wyciągnął do nas chan krymski. I znowu nie z dobrego serca, lecz dlatego, że upadek Rzeczpospolitej powodował zachwianie geopolitycznej równowagi w regionie i śmiertelne zagrożenie dla Krymu, a w dalszej konsekwencji dla całego Imperium Osmańskiego.

Turcja pod tym względem prowadziła konsekwentną politykę. W jej interesie było utrzymywanie u swoich granic kilku słabszych, najlepiej skłóconych ze sobą przeciwników niż jednego potężnego. Dlatego od lat z niepokojem na dworze sułtańskim patrzono na jakiekolwiek wzmocnienie kosztem Polski Austrii, a w szczególności Rosji, która poszerzona o ziemie ukraińskie mogła poważnie zagrozić tureckim posiadłościom nad Morzem Czarnym. Stambułowi zatem zależało, aby terytorium Rzeczpospolitej było wolne od rosyjskiego wojska i rosyjskich wpływów.

Dlatego też od XVIII w. obserwujemy turecką politykę wspierania niezależności Rzeczpospolitej, a nawet w miarę jej silnej pozycji na arenie międzynarodowej, tak aby mogła ona szafować Rosję w regionie. Dobitnym tego przykładem jest najważniejszy, acz dziś zapomniany, traktat prucki z 12 lipca 1711 r. Armia rosyjska została wówczas otoczona przez Turków i zmuszona do przyjęcia trudnych warunków pokoju, w których m.in. zobowiązała się do wyprowadzenia z ziem Rzeczpospolitej swoich wojsk i nie wtrącania się w wewnętrzne sprawy tego państwa. W kolejnych latach Stambuł nieustannie zabiegał o dotrzymanie przez Rosję tych postanowień. W 1768 r. wobec nieomal oficjalnego przekształcenia Rzeczpospolitej w rosyjski protektorat Turcja zdecydowała się rozpocząć nawet wojnę z państwem carów, która przeszła do historii jako „wojna polska”.

Walka o poprawienie swojej geopolitycznej pozycji doprowadziła do wykreowania legendy niezwykle propolskiego państwa. Przychylność Stambułu starali się wykorzystywać polscy działacze niepodległościowi. To właśnie na tureckiej ziemi zawiązywano antyzaborcze spiski, organizacje zbrojne, próbowano tworzyć legiony. Znakiem tego jest istniejąca do dziś miejscowość Adampol, założona w połowie XIX w. przez polskich uchodźców.

Polityka turecka względem nieuznanawania, skądinąd bezprawnych, traktatów rozbiorowych była słuszna, aczkolwiek nieskuteczna. Swoistym paradoksem jest, że Rzeczypospolita walnie przyczyniła się do poważnego zachwiania potęgi Imperium Osmańskiego, a przez to ta nie mogła efektywnie przeciwstawić się jej rozbiorom. Gdyby Stambuł miał pozycję silniejszą, to Rosji trudniej byłoby ujarzmić państwo polsko-litewskie.






/kurierhistoryczny.pl/t,148,dlaczego-turcja-nie-uznala-rozbiorow-rzeczypospolitej-czyli-lekcja-geopolityki.html




środa, 19 marca 2025

Jeszcze uwagi do niemieckich map

 


z poprzedniego posta:



"badania" nad wyborami wyborców prowadzone są od dawna, tu przykład z mojego bloga z 2022 roku 

Już wcześniej miałem uwagi do twórczości na tej strony, odpowiedzi autorów na moje zapytania były sztampowe, pełne entuzjastycznego zaangażowania i sugerujące - żadnych argumentów, ponadto włączyły się do dyskusji osoby broniące autorów strony.


Odpowiedzi uczestników dyskusji oscylowały wokół prognozowania wyborów, że niby po to dokonuje się takich rozważań z granicami, co uważam za bzdurę.

Nie wiem, czy ma to związek, ale przypominam. 


Przy okazji wróciłem do tematu i zapisałem nowe spostrzeżenia....





Teraz dopiero zauważyłem, że mapa ze strony fb: Geograficzno - polityczny atlas Polski koresponduje z mapami niemieckimi - patrz: Niemieckie mapy szkolne z lat 1950 - 1970 r. i "ukraińskimi" z internetu:


właściwie to jest niemal kopiuj - wklej z niemieckiej mapy z 1961 roku


- "granice" są dość ściśle odtworzone,

- kolory są bardzo podobne, ten sam schemat rozmieszczenia - Ziemie Odzyskane na niebiesko, 

- kolory zachodnie pasują do zachodnich, północne do północnych, a południowe do południowych i tak:

- tam, gdzie żółta granica z Niemcami, tam "Polska" ma żółciejsze kolory, zarówno na zachodzie, północy jak i południu

- granica z ZSRR to ciepły brąz (tutaj u góry - koło Mamel) i taki mniej więcej kolor ma "podlasie płn", ale też  "Polska" centralna - "mazowsze",  "podlasie zach"

- nieopisana ciemna plama nad Zieloną Górą to jakby odpowiednik ciemnej plamy BERLINa, podobnie ciemna plama "pomorza zachodniego" - to jest to, co na lewo od Stettina

- ale kształt "pomorza zachodniego" przypomina mi zakreskowany odcinek od Marienwerder do Elbing łącznie z deltą Wisły i Nogatu

- zakreskowane Allenstein to jak ciemna plama Warmii

- zakreskowane Oberślesień to jak "śląsk środkowy", którego zielony kolor przypomina kolor południowych Niemiec - patrz z lewej strony mapy niemieckiej































- "śląs wschodni" kształtem precyzyjnie odtwarza terytorialne roszczenia Niemiec na mapie niemieckiej

- czerwony kolor granicy na niemieckiej mapie ma odcień fioletowy - to efekt nałożenia się (albo styku) czerwonego barwnika na niebieski - i fioletowe są granice na mapie "polskiej"; kolor fioletowy to mieszanina czerwonego z niebieskim

- północna granica "galicji środk-zach" odtwarza granicą Austro-Węgier z 1914 r. - poprowadzona na mapie niemieckiej zieloną przerywaną linią - wg ukraińskich map w te rejony sięga tzw. "zakierzonia"

- brązowy kolor granicy Czechosłowacji ma odpowiednik w kolorach: "śląska południowy", "śląsk wschodni", "galicja poludniowa" i "śrdokowo-wschodnia"

- "galicja północna" i jej żółta plama optycznie koresponduje z żółtą plamą na lewo od Krakau, tam gdzie data 1921, ale..

- "galicja północna" terytorialnie jest to dosłownie teren pomiędzy Wisłą i Krakau, a granicą z zielonej przerywanej lini na północy

- kolory zastosowane na trójstyku Austria-Czechosłowacja-Węgry mają swoje odpowiedniki na trójstyku "galicja poł"-"gali śrdok-wsch"-"galicja połud-wsch" - paleta barw bardzo podobna

- a te dziwne niezrozumiałe "drobiazgi" z prawej strony to pokawałkowana "zakierzonia"



Zakerzonie, Zakierzonie, Zak(i)erzoński Kraj, Zak(i)erzonia (od ukr. Закерзоння) – publicystyczna nazwa nadana przez część historyków i publicystów ukraińskich ziemiom leżącym na zachód od linii Curzona, które według nich znajdują się na dawnym etnicznym i historycznym terytorium ukraińskim, to znaczy Łemkowszczyźnie i Nadsaniu oraz części Lubaczowszczyzny, Rawszczyzny, Sokalszczyzny, Chełmszczyzny i Podlasia. Był to teren obejmujący 19 000 km², zamieszkany przez około 1,5 mln osób.

Termin „Zakerzoński Kraj” używany był w publicystyce OUN-B i nomenklaturze UPA.


---------------------

Niedawny mój post z 5 lutego:  KTO straszy Polaków??


Zeleński proponuje (12.11.2024) Amerykanom zastąpienia części wojsk amerykańskich stacjonujących w Europie siłami ukraińskimi po zakończeniu wojny.

Czyli wojska USA miałyby opuścić Niemcy...  i wtedy wokół Polski mamy Niemcy i armię ukraińską od zachodu i armię ukraińską od wschodu... 
ciekawe, co by na to powiedział mniemniecki filozof Herdeger?? Może po prostu powiedziałby: 

"Tak przewidywałem, tak właśnie prorokowałem panie!"  ??

Tak by powiedział??


Akt Restauracji Państwa Ukraińskiego (Lwów, 30 czerwca 1941)
3. Przywrócone państwo ukraińskie będzie ściśle współpracować z narodowosocjalistycznymi Wielkimi Niemcami, które pod przywództwem Adolfa Hitlera tworzą nowy porządek w Europie i na świecie oraz pomagają narodowi ukraińskiemu wyzwolić się spod okupacji Moskwy.
Ukraińska Armia Narodowo-Rewolucyjna, która zostanie utworzona na ukraińskiej ziemi, będzie nadal walczyć wraz z sojuszniczą armią niemiecką przeciwko okupacji Moskwy o suwerenne państwo ukraińskie i nowy sprawiedliwy porządek na świecie.


------------------

Zastanawia mnie jeszcze dziwna wschodnia granica "wielkopolski wschodniej", która nie pokrywa się w żaden sposób z granicami powiatów - niby jak to powstało, jak autorzy ocenili, że tam zmieniają się "granice polityczne"?


Granice powiatów w olbrzymiej większości pokrywają się z granicami wytyczonymi w średniowieczu - zgodnie z nimi następowały wielowiekowe podziały religijne czy polityczne - więc skąd nagle granica na środku powiatu??


A szczególnie te dziwne "macki" sięgające na wschód, które przypominają trochę "południowy koniec Polski" tam, gdzie Ustrzyki... skąd takie coś??? Jak oni to uzasadnili??

Hę?


To mi trochę przypomina... a pokażę na mapie.





podobne?

"macki" z internetu:




podobne?


Niemcy mają roszczenia terytorialne nie tylko co do roku 1939, ale również co do 1920!

- "mazowsze", "małop pólnocn" i "wlkp wsch" są w podobnej tonacji kolorystycznej - na tle całości wygląda to jak "ogryzek" po uwzględnieniu roszczeń niemieckich, o czym pisałem np. tutaj:

"Teraz tego nie znajduję, ale kiedyś widziałem na fb i kopiowałem - pokazywałem, taką prostą mapę, gdzie Polska wyglądała jak ogryzek - nie tylko bez Kresów Wschodnich, ale i bez Poznania - ta dziwna mapka więc koresponduje całkowicie z tym, co tu udało się ustalić."

(post z 7 stycznia 2025 - Niemieckie mapy szkolne z lat 1950 - 1970 r.)


Jeszcze raz: 

Ziemie Odzyskane na tej mapie zaznaczono kolorem niebieskim, który jest kolorem zimnym, a centralna Polska jest w kolorach ciepłych. Kolory ciepłe można zaliczyć do kolorów intensywnych, które tutaj uwypuklają i podkreślają kształt "ogryzka".

"ogryzek" podkreśla dobór barw wokół, tj. "pomorz śr wsch", "wlkp zach" i "galicji środk-zach" są żółciejsze niż "ogryzek"



za: artmaster.org.pl


"Kolory odgrywają znaczącą rolę w naszym życiu, wpływając na nasze emocje, percepcję i sposób, w jaki postrzegamy otaczający nas świat. Podział kolorów na ciepłe i zimne jest jedną z podstawowych kategorii w teorii koloru, mającą duże znaczenie w sztuce, designie, modzie i psychologii.


Ciepłe kolory

Ciepłe kolory to odcienie, które przypominają nam o cieple i słońcu. W spektrum barw ciepłe kolory znajdują się po czerwono-żółtej stronie. 

Do najbardziej typowych ciepłych kolorów należą:
czerwony - kolor energii, pasji i miłości,
pomarańczowy - kolor entuzjazmu, kreatywności i zabawy,
żółty - kolor optymizmu, radości i energii.

Zastosowanie ciepłych kolorów

Ciepłe kolory mają tendencję do pobudzania i wywoływania silnych emocji.
Mogą zwiększać poziom energii i tworzyć uczucie komfortu oraz przytulności. Z tego powodu często są używane w przestrzeniach, gdzie pożądane jest pobudzenie aktywności i interakcji, takich jak kuchnie, jadalnie czy pokoje dzienne.W sztuce ciepłe kolory są często używane, aby przyciągnąć uwagę i nadać dziełom energii oraz ekspresji.

W designie wnętrz ciepłe kolory mogą sprawić, że pomieszczenia wydają się bardziej przyjazne i zapraszające.

W modzie ciepłe kolory mogą wywoływać silne wrażenie i przyciągać uwagę.



Zimne kolory

Zimne kolory to odcienie, które kojarzą się z wodą, lodem i niebem. W spektrum barw znajdują się po niebiesko-zielonej stronie. 

Do najbardziej typowych zimnych kolorów należą:
niebieski - kolor spokoju, zaufania i lojalności,
zielony - kolor natury, harmonii i świeżości,
fioletowy - kolor tajemnicy, duchowości i luksusu.

Zastosowanie zimnych kolorów

Zimne kolory mają tendencję do uspokajania i wywoływania poczucia relaksu. Mogą sprawiać, że przestrzenie wydają się większe i bardziej otwarte. 

Z tego powodu często są używane w miejscach, gdzie pożądane jest wyciszenie i koncentracja, takich jak sypialnie, łazienki czy biura.

W sztuce zimne kolory mogą nadawać dziełom spokoju i harmonii.
W designie wnętrz zimne kolory mogą stworzyć uczucie przestronności i czystości.
W modzie zimne kolory mogą nadawać elegancji i subtelności.



Kontrast i harmonia


Kontrast między ciepłymi i zimnymi kolorami jest podstawową zasadą, którą artyści i projektanci często wykorzystują, aby stworzyć dynamiczne i interesujące kompozycje. Przykłady takich kontrastów można znaleźć w klasycznych dziełach sztuki, gdzie ciepłe kolory pierwszego planu kontrastują z chłodniejszym tłem, co przyciąga uwagę widza.

Według autorów portalu szpachelka.info: "Osiągnięcie harmonii między ciepłymi i zimnymi kolorami może być wyzwaniem, ale gdy jest to dobrze zrobione, rezultaty mogą być niezwykle satysfakcjonujące". Harmonia kolorów polega na balansie między różnymi odcieniami, co tworzy spójny i estetyczny wygląd. Na przykład, użycie akcentów ciepłych kolorów w chłodnej kolorystyce może dodać pomieszczeniu głębi i zainteresowania."




 "kolory wpływają na nasze emocje, percepcję i sposób, w jaki postrzegamy otaczający nas świat"


Czyli autorzy mapy stosując ciepłe kolory do "ogryzka" skupili na nim naszą uwagę.
A w przypadku niebieskich Ziem Odzyskanych - rościeńczyli, rozpuścili naszą uwagę.



SUGESTIA.

Koła na poniższym filmie nie przemieszczają się, ale mamy silne wrażenia, że tak jest.






Wszystko na co patrzysz oddziałowuje na ciebie, nawet jeśli myślisz, że nie.
To wszystko dzieje się na bardzo subtelnym poziomie, niemal niezauważenie...




facebook.com/watch/?ref=saved&v=1680203905867440






podobna paleta barw na styku trzech terytoriów




przypadek?





Niemcy nadal sytuują się w roli śmiertelnego wroga Polski i to się nie zmieni, dopóki niemiecka państwowość nie zostanie ostatecznie zniszczona.

Niemcy nie podpisały z nami traktatu pokojowego po II Wojnie Światowej, a więc może nawet formalnie uważają, że są z nami w stanie wojny.


Wygrajmy w końcu tę wojnę, po 80 latach wygrajmy w końcu tę wojnę z Niemcami.








"Polska jako kraina przejściowa – perspektywa kulturowa":

atlas2022.uw.edu.pl/mapa-tygodnia-polska-jako-kraina-przejsciowa-perspektywa-kulturowa/








facebook.com/watch/?ref=saved&v=1680203905867440

imagecolorpicker.com/pl



piątek, 14 lutego 2025

Siła i - balans sił

 


No, to nie do końca jest tak, jak opisuje autor - co do genezy, ale co do polityki i przewidywalności poszczególnych graczy, oczywiście...


Bardzo dobry tekst.






przedruk




Trump, Putin i brutalna prawda o polityce międzynarodowej



John Mearsheimer miał rację. W 2014 roku ostrzegał, że jeżeli Zachód będzie rozciągać kontrolę nad Ukrainą, Rosjanie uderzą. Nie przejmą całej Ukrainy – ale uderzą, a ich determinacja będzie tak duża, że nie ustąpią nigdy. Dlaczego? Bo taki jest balans sił na świecie. Balans sił można ignorować, ale ma to swoje bolesne konsekwencje.


Polityka siły w świecie stosunków między państwami


Politycy w wielu krajach Europy – a szczególnie w Polsce – są oburzeni stanowiskiem Stanów Zjednoczonych wobec wojny na Ukrainie. Nic dziwnego: od wielu już lat stosują konsekwentnie retorykę opartą o wartości, tak, jakby stosunki międzynarodowe opierały się w pierwszej mierze właśnie na nich. Prawda jest jednak zupełnie inna. Stosunki między państwami opierają się na brutalnej sile. To przemoc i tylko przemoc jest faktyczną podstawą tych stosunków. Okresowo może wydawać się inaczej, zwłaszcza, kiedy panuje pokój. To, co się wydaje, nie ma jednak znaczenia. W kluczowych momentach kurtyna opada, a oczom ukazuje się to, co zawsze za nią było. To tak, jakby twierdzić, że relacje między obywatelem a rządem są oparte na wartościach. Pewnie, są – tak długo, jak długo obywatel zachowuje się zgodnie z wolą rządu. Jeżeli jednak obywatel nie chce zapłacić podatków albo popełnia przestępstwo, wkracza siła. Ostatecznie to siła jest podstawą relacji obywatela i rządu. Wartości są tylko narracją na czas „pokoju” pomiędzy oboma podmiotami.

Jeszcze w XIX wieku dla natura stosunków międzypaństwowych była dla wszystkich zajmujących się polityką oczywista. Dlaczego? Bo czytano klasycznych autorów. Otóż naturę tych stosunków opisał krótko i całkowicie jasno Tukidydes, wybitny grecki historyk żyjący w V stuleciu przed Chrystusem. Ten genialny autor obserwował na własne oczy brutalną wojnę peloponeską pomiędzy Atenami i Spartą. Tak – już wtedy mówiono wiele o wartościach. Posługiwali się tym argumentem zwłaszcza ci, którzy byli słabsi i próbowali ochronić się przed silniejszymi. Mocarstwa – Ateny i Sparta – prowadziły jednak politykę naturalną, to znaczy opartą wyłącznie o przemoc i dążenie do totalnej dominacji. Tukidydes nakreślił to w słynnym „Dialogu Melijskim”.


Tragedia wyspy Melos

Czytelnik znajdzie cały dialog w księdze 5 „Wojny peloponeskiej”, to paragrafy 84 – 116. Rzecz jest krótka i można ją znaleźć w sieci. Żeby zrozumieć podstawę stosunków międzynarodowych nie trzeba już czytać żadnego innego tekstu. Ten krótki dialog jest absolutnie wystarczający.

O czym opowiada? Podczas wojny peloponeskiej Ateńczycy usiłowali zmiażdżyć Spartę rozszerzając swoją kontrolę na Morzu Egejskim. Na niewielkiej wyspie Melos znajdowała się osada, którą założyli wcześniej Spartanie. Melos utrzymywała w związku z tym relacje polityczne ze Spartą. Świadomi własnej słabości, Melijczycy nie chcieli stawać po żadnej stronie. Pragnęli zachować neutralność.

Ateńczycy uznali jednak, że neutralność Melos jest dla nich politycznym zagrożeniem. Jeżeli pozwoliliby na to, by Melos było neutralne, inne miasta mogłyby pójść tą samą drogą. Ateńczycy postanowili, że we własnym interesie nie mogą tego tolerować. Tolerancja zagroziłaby ich żywotnemu interesowi. Zażądali zatem od Melos bezwzględnego poddaństwa. Uzasadnili to w zdaniach, które dzięki Tukidydesowi osiągnęły nieśmiertelność.

Ateńczycy powiedzieli:

„Przecież jak wy, tak i my wiemy doskonale, że sprawiedliwość w ludzkich stosunkach jest tylko wtedy momentem rozstrzygającym, jeśli po obu stronach równe siły mogą ją zabezpieczyć; jeśli zaś idzie o zakres możliwości, to silniejsi osiągają swe cele, a słabsi ustępują”.


Jak to zrozumieć? Sprawiedliwość (nasze „wartości”) ma znaczenie tylko wtedy, kiedy rozmawia dwóch równie silnych partnerów. Żaden nie może drugiemu zrobić krzywdy. Są tak samo silni, dlatego zamiast się bić, mówią o sprawiedliwości. Kiedy nie ma równowagi sił, nie ma wartości. Jest przemoc.

Sprawa Melos miała tragiczny koniec. Ateńczycy wytłumaczyli Melijczykom, dlaczego będzie lepiej, jeżeli im się poddadzą. Plan był prosty. Ateny są potężne, Melos słabe. Ateny chcą kontroli. Jeżeli Melos się podda, przetrwa. Jeżeli Melos postawi opór, zostanie zniszczone. Tertium non datur.

Co zrobili Melijczycy? Po pierwsze, nadal próbowali odwoływać się do sprawiedliwości. Po drugie, powiedzieli, że liczą na pomoc Sparty.

Ateńczycy odparli ponownie, że sprawiedliwości w tej relacji nie ma, bo oni są silniejsi. Pomoc Sparty z kolei nie nadeszła. W efekcie Melos zostało zniszczone: miasto zburzono, mężczyzn wymordowano, kobiety i dzieci wzięto do niewoli. Tak skończyła się historia Melos.

Dialog melijski Tukidydesa – krótki, brutalny i bezwzględnie jasny – jest klasykiem literatury. Ci, którzy go czytali i analizowali, wiedzieli, jak działa polityka.



„Tragizm polityki mocarstw” Johna Mearsheimera

W XX wieku zaczęto o tym zapominać. Klasyków – przestano czytać. Przyczyny tego są różne i nie ma tu miejsca na ich analizę. Narracja o wartościach (melijskiej „sprawiedliwości”) zaczęła zastępować myślenie w kategoriach polityki realnej.

Zarazem byli i są tacy autorzy, którzy kontynuowali realistyczną refleksję na temat polityki międzynarodowej. Bezwzględnie najważniejszym z nich jest w naszych czasach John Mearsheimer. Mearsheimer urodził się w 1947 roku w Nowym Jorku. Od wielu lat jest wykładowcą na Uniwersytecie w Chicago. Stworzył teoretyczną koncepcję tak zwanego „realizmu ofensywnego”. W kwestiach istotowych jego koncepcja to przypisy do „Dialogu melijskiego” Tukidydesa.

Mearsheimer przeanalizował liczne konflikty zbrojne, od czasów nowożytnych aż po II wojnę światową. Na żywo obserwował konflikt między Stanami Zjednoczonymi a Związkiem Sowieckim. W 2001 roku wydał swoją najważniejszą książkę: „The Tragedy of Great Power Politics”. W Polsce ukazała się dopiero w 2020 roku pod tytułem „Tragizm polityki mocarstw”.

Praca ma ponad 500 stron i zawiera omówienie wielu wojen. W gruncie rzeczy teza, jaką stawia Mearsheimer, jest jednak banalnie prosta i zawiera się w słowach Ateńczyków: „jeśli zaś idzie o zakres możliwości, to silniejsi osiągają swe cele, a słabsi ustępują”.

Według Mearsheimera poszczególne państwa dążą do jednego i tylko jednego celu: zdobycia totalnej dominacji nad swoimi przeciwnikami. Kto jest przeciwnikiem? Wszystkie pozostałe państwa. W efekcie prawdziwym celem każdego państwa jest osiągnięcie całkowitej kontroli nad światem. To pozycja globalnego hegemona.

Przyczyna, dla której tak się dzieje, jest prosta. Wyłożył ją w słynnym „Lewiatanie” Thomas Hobbes. W świecie polityki międzynarodowej nie ma żadnego policjanta. Nie ma również żadnego sądu. Władcy, pisał Hobbes, stoją naprzeciwko siebie z obnażonymi mieczami. Żaden nie wie, kiedy zostanie zaatakowany. Rządzi nimi strach.

Strach, pisze z kolei Mearsheimer, generuje agresję. Państwo nigdy nie jest bezpieczne. Jedyne, co może zabezpieczyć je przed agresją innych, to rozciągnięcie własnej dominacji. Dlatego państwa – o ile tylko mogą – działają ofensywnie. Próbują narzucić kontrolę wszystkim dookoła. W praktyce zdolni są do tego tylko najpotężniejsi gracze. Ci gracze rzeczywiście próbują to zrobić. Większość państw nie ma widoków na globalną dominację, dlatego układa się z większymi.

Mearsheimer pokazuje to na dobrze znanym przykładzie II wojny światowej. III Rzesza obawiała się ataku Francuzów i Sowietów. Postanowiła zawrzeć taktyczny pakt z Sowietami, żeby zdominować Francuzów i resztę zachodniej Europy – ale tylko w tym celu, by w następnym kroku uderzyć na Sowietów. Według Mearsheimera cała nazistowska narracja o „Lebensraum” była przede wszystkim narracją. Tak naprawdę III Rzesza w swojej polityce zagranicznej realizowała zasady polityki siły. Dlaczego zatem przegrała? Bo nie była tak potężna, jak sobie to wyobrażała. Zgodnie z racjonalnością, powinna była ograniczyć swoje ambicje i nie decydować się na globalną wojnę. Innymi słowy: III Rzesza przeceniła własne siły i przegrała.



Stany Zjednoczone


Tu wkracza u Mearsheimera Ameryka. O klęsce III Rzeszy przeważyła decyzja USA, które włączyły się do wojny. Mearsheimer wyjaśnia tę decyzję bardzo prosto. Amerykanie obawiali się, że III Rzesza dopnie swego: pokona wszystkie państwa europejskie oraz opanuje Związek Sowiecki. Gdyby cała Eurazja znalazła się pod kontrolą III Rzeszy, III Rzesza stworzyłaby bezpośrednie zagrożenie dla Stanów Zjednoczonych. Amerykanie, pisze Mearsheimer, przypuszczali, że Hitler się nie zatrzyma. Natura polityki międzynarodowej pchałaby go do konfrontacji ze Stanami Zjednoczonymi. Mając za sobą zasoby całej Eurazji, Hitler mógłby zwyciężyć Amerykanów i opanować świat. Dlatego Amerykanie włączyli się do gry. Pokonali III Rzeszę i ustanowili amerykańską kontrolę nad Europą. Nie byli w stanie pokonać Związku Sowieckiego, a Związek Sowiecki nie był w stanie pokonać ich. Obie strony o tym wiedziały. Wykazały się większą roztropnością, niż wcześniej III Rzesza. Dlatego toczyły wyłącznie zimną, a nie gorącą wojnę. Rozumiały balans sił. 

Dla myślenia Mearsheimera absolutnie formatywnym wydarzeniem był kryzys kubański 1962 roku. Sowieci uznali, że są silniejsi i postanowili przysunąć się ze swoimi instalacjami rakietowymi pod granice Ameryki. Amerykanie poczuli, że są żywotnie zagrożeni i zamanifestowali gotowość do konfliktu. Sowieci wycofali się, bo zrozumieli, że przelicytowali i nie są wcale tak silni, jak sądzili. Po raz kolejny okazali się bardziej roztropni od III Rzeszy.

Mearsheimer uważa, że w 1991 roku ten balans się zmienił. Związek Sowiecki upadł. Amerykanie stali się znacznie potężniejsi niż Rosjanie. Dlatego zaczęli iść naprzód i przejmowali kontrolę militarną nad kolejnymi państwami. W Europie rozszerzyli NATO: włączyli do niego Polskę, Państwa Bałtyckie i inne kraje. Rosja, pisze Mearsheimer, musiała się z tym pogodzić. Nie miała innego wyjścia: nie dysponowała siłą wystarczającą do zatrzymania Amerykanów.

Wtedy – tak sądzi Mearsheimer – Amerykanie popełnili błąd III Rzeszy. Uznali, że są mocniejsi, niż byli naprawdę. W roku 2008 na szczycie w Bukareszcie zapowiedzieli, że przejmą kontrolę militarną nad Gruzją oraz Ukrainą. Rosja odebrała to jako żywotne zagrożenie dla własnych interesów. Kryzys kubański w nowej odsłonie. Rosjanie – uważa Mearsheimer – nie potrafili zmusić Amerykanów do rezygnacji z chęci przejęcia Gruzji na drodze dyplomatycznej, dlatego zdecydowali się na kroki militarne. Osiągnęli pożądany skutek; Ameryka uznała, że nie ma dość siły, żeby przejąć Gruzję. Próbowała jednak przejąć Ukrainę, uważa Mearsheimer. Jego zdaniem to właśnie dlatego w 2014 roku Rosja uderzyła po raz pierwszy.



Prognoza z „Forreign Affairs”


W 2014 roku John Mearsheimer opublikował na łamach „Foreign Affairs” słynny artykuł pt. „Why the Ukraine Crisis Is the West’s Fault: The Liberal Delusions That Provoked Putin”. Przewidywał w nim, że jeżeli Amerykanie będą kontynuować próbę rozciągnięcia kontroli militarnej nad Ukrainą, Rosjanie uderzą ponownie. To jak sprawa Kuby z 1962 roku – dla Rosji Ukraina jest zbyt ważna, twierdził. Według Mearsheimera – Rosjanom nie uda się wprawdzie zająć całej Ukrainy, bo na to nie mają siły, ale i tak uderzą – zrobią wszystko, co w ich mocy, by nie dopuścić Amerykanów pod swoje granice. Jak wiadomo, w roku 2021 Rosjanie wystosowali do Amerykanów ultimatum, żądając – między innymi – całkowitego wycofania się z Ukrainy. Amerykanie się nie zgodzili, a Rosja w lutym 2022 roku uderzyła. Mearsheimer uważa, że musiało tak być.

Jego zdaniem – można i należy potępiać atak na Ukrainę z perspektywy moralnej. Dotyczy to szczególnie wszystkich niegodziwości, których dopuściły się rosyjskie wojska. Z perspektywy realnej polityki to jednak według Mearsheimera tak, jakby potępiać chmurę za to, że pada z niej deszcz. Polityka międzynarodowa jest oparta na sile i wszystkie strony powinny respektować balans tej siły w myśl prostej zasady: „silniejsi osiągają swoje cele, a słabsi ustępują”. Amerykanie, uważa Mearsheimer, przecenili własną siłę i poszli na Ukrainie za daleko, dlatego Rosjanie odpowiedzieli. Sceptykom Mearsheimer odpowiada prostą analogią: niech pomyślą, co zrobiliby Amerykanie, gdyby Rosja ogłosiła, że Kanada albo Meksyk ma przystąpić do paktu wojskowego z Moskwą. Otóż natychmiast zaatakowaliby Kanadę, odpowiada Mearsheimer, bo Rosjanie zaburzyliby balans sił i żywotnie zagrozili Ameryce.



Katolicka perspektywa


Z katolickiej perspektywy jest to fatalne. Gdyby wszyscy gracze na arenie międzynarodowej stosowali się do nauki Kościoła, wojny w ogóle by nie wybuchały. Pięknie pisał o tym Pius XI w encyklice „Quas primas”: jeżeli wszyscy panujący uznają władzę Jezusa Chrystusa, na świecie zapanuje trwały pokój. Niestety – panujący nie chcą uznać władzy Jezusa Chrystusa. Żeby zrealizować idealny pokój w ujęciu Piusa XI potrzebne byłoby powszechne uznanie tej władzy. Jeżeli jeden podmiot ją uzna, ale drugi nie – drugi będzie działać w ramach polityki siły. Wtedy pierwszy nie ma innego wyjścia. To błędne koło, którego ludzkości nie udało się nigdy przezwyciężyć. Mearsheimer, który został wychowany jako katolik, często o tym mówi: wskazuje, że ludzie są skłonni do zła i tej skłonności po prostu nigdy nie da się w tym świecie usunąć. To oznacza, że każde państwo, czy tego chce czy nie, musi uwzględniać politykę siły.



Konkluzja: Putin i Trump


Prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump powiedział, że w jego ocenie przyczyną wybuchu wojny 2022 roku było manifestowanie przez USA chęci włączenia Ukrainy do NATO. Deklaruje, że rozumie obawy Federacji Rosyjskiej i zamierza wypracować pokój. Szef Pentagonu Pete Hegseth mówi, że Ukraina nie odzyska całości swoich ziem. Innymi słowy: administracja Donalda Trumpa uznała, że nie ma dość siły, by przejąć kontrolę nad Ukrainą. Może nam się to nie podobać. Wolelibyśmy, żeby Ukraina była w NATO. Chcielibyśmy, żeby Rosjanie mieli się z pyszna, spektakularnie przegrali i musieli wycofać wszystkie swoje wojska z Ukrainy. Amerykanie uznali jednak – tak, jak pisał już w 2014 roku Mearsheimer – że balans sił pomiędzy nimi a Rosjanami jest inny i dlatego trzeba zrobić krok wstecz. Tak, jak w 1962 roku krok wstecz zrobili Sowieci.

O wartościach dużo się mówi. Za kurtyną wartości jest, niestety, tylko naga siła.

Paweł Chmielewski



Trump, Putin i brutalna prawda o polityce międzynarodowej - PCH24.pl



sobota, 30 listopada 2024

Koniec UE

 







Do dokumentu dotarł tygodnik "Spiegel". Zgodnie z założeniami, AfD proponuje zastąpienie Unii Europejskiej nową wspólnotą gospodarczą i interesową (niem. Wirtschafts - und Interessengemeinschaft - WIG). W programie wyborczym partia podkreśla, że "twarde zerwanie" z UE mogłoby przynieść skutki odwrotne do zamierzonych, dlatego przejście do nowego WIG musiałoby zostać wynegocjowane zarówno z dotychczasowymi państwami członkowskimi UE, jak i z nowymi potencjalnymi partnerami.


AfD domaga się również, aby Niemcy "opuściły system euro" i wprowadziły własną stabilną walutę. W przypadku konieczności, możliwe byłoby utrzymanie euro przez okres przejściowy. To również wiązałoby się z kosztami, które - zdaniem AfD - byłyby jednak niższe niż "stałe koszty pozostania w systemie euro".




To są wszystko logiczne posunięcia.


- Niemcy najbardziej skorzystały gospodarczo - finansowo na UE, przyszedł kryzys i nie ma sensu kontynuować "projekt UE", skoro są lepsze i właściwsze w ten czas rozwiązania

- po latach prosperity przychodzi kryzys, na co niemcy także są przygotowani: niemiecki rząd swoją "nieudolnością" przygotowuje grunt pod powrót faszystów (nacjonalistów niemieckich) do władzy - a Wagenknecht jest tu listkiem figowym, by ów powrót uczynić bardziej strawnym dla otoczenia

- euro już straciło swoją zaletę, można wrócić do waluty narodowej


Najważniejszy wniosek - niemcy dostosowują się do otoczenia politycznego i ekonomicznego - nie walczą z wiatrakami i nie szarżują ze swoją ideologią - to są wszystko rzeczy, które mają być użyteczne na danym etapie, podobnie było z religią chrześcijańską.

Jak było im to potrzebne, to udawali chrześcijan kilka wieków,  propagując słowiańskie zasady (PRAWO), jak stało się zbytnim obciążeniem, to wymyślili łagodniejszą wersję  w postaci protestantyzmu, a potem - kasacja klasztorów itd...


Kryzys MUSIAŁ w końcu przyjść, bo zawsze przychodzi i oni byli na to gotowi.


Teraz czas kryzysu wykorzystają na działania polityczne, do oficjalnego przywrócenia nacjonalistów do władzy i budowę "nowego" projektu politycznego.



Cykl koniunkturalny








wydarzenia.interia.pl/zagranica/news-niemiecka-partia-chce-konca-unii-maja-propozycje-nowej-wspol,nId,7866297



sklep.ekonomik.biz.pl/images/pliki/PP2019/Podstawy%20przedsiębiorczości%202.0%20-%20rozdział%209.pdf


piątek, 15 listopada 2024

Rzeź Gdańska 1308 r.








przedruk



Rzeź Gdańska. Krzyżacy pokazują prawdziwe oblicze


13 listopada 18:23

Zadaniem Krzyżaków, jak wynikało z wcześniejszej umowy z Władysławem Łokietkiem, była jedynie obrona miasta przed Brandenburczykami. Zakon nie dotrzymał jednak słowa i zaatakował gdańszczan.


W 1301 roku, kiedy królem Polski był władca z dynastii Przemyślidów, Wacław II, na jego prośbę, Krzyżacy ruszyli na pomoc mieszkańcom Gdańska, których zaatakował władca Rugii Wisław II. Po pokonaniu wroga zakonnicy wycofali się zgodnie z umową z miasta i wrócili na swoje tereny. Niedługo później Zakon Krzyżacki nie zadowolił się jednak takim układem. Krzyżacy pragnęli kontroli nad ważnym miastem portowym, które było jednym z kluczowych miejsc w całym basenie Morza Bałtyckiego. Gdańsk będący pod panowaniem polskich władców stanowił dla Zakonu rosnący problem. Jak się jednak miało okazać, Gdańsk stanowił łakomy kąsek także dla innych.
Układy

U progu XIV wieku na Pomorze Gdańskim ścierały się różne wpływy. Władysław Łokietek, jako książę sandomierski, także zainteresowany był panowaniem nad Gdańskiem. W tamtym czasie w mieście nadal dość silne było stronnictwo proczeskie skupione wokół roku Święców. Nie byli oni przychylni Łokietkowi, gdyż ten odmówił zwrotu kosztów, jakie ród ten poniósł w czasie ataku Rugijczyków w 1301 roku, ponieważ sam nawet takich środków nie posiadał.


Sytuację wykorzystał margrabia brandenburski Otton IV, który pojawił się wtedy w Gdańsku. Obiecał on, że spłaci długi Święców. Otrzymawszy tę propozycję Święcowie przekonali gdańszczan, że Łokietek nie jest dobrym władcą, gdyż faworyzuje obcych kupców. Najlepszym wyborem miał być Otton. Gdańszczanie przystali na to. Tym samym na początku września 1308 roku Brandenburgia przejęła władzę w Gdańsku, a jej wojska weszły do miasta wpuszczone przez mieszkańców.
Bunt polskiej załogi

Pomimo starań Święców, nie wszyscy gdańszczanie byli zadowoleni z rządów Brandenburczyków. Władysław Łokietek był jednak daleko, a dodatkowo zajmowały go sprawy na Rusi, więc nie mógłby w tamtej chwili ruszyć zbrojnie na Pomorze. Nie wiedząc, jak pozbyć się obcej władzy w mieście, namiestnik księcia Łokietka, sędzia Bogusza ruszył jednak do obozu księcia, aby zapytać, co władca radzi zrobić. Władysław odpowiedział, że daje zgodę na skierowanie prośby do Krzyżaków, aby ci wysłali zbrojnych, którzy wyrzucą Brandenburczyków z Gdańska. Zaznaczył przy tym, że Krzyżacy mogą otrzymać tylko połowę gdańskiego grodu jako swoją tymczasową siedzibę; druga połowa miała pozostać w polskich rękach.

Bogusza wyjechał do Elbląga, gdzie negocjował z Krzyżakami umowę. Trzeba zaznaczyć, że Zakon uchodził w tamtym czasie za przychylny Łokietkowi, więc nikomu nie przyszło do głowy, że sojusznik może za chwilę zerwać podpisane niedawno porozumienie.
Rzeź Gdańska

Krajowy mistrz zakonny wysłał na Pomorze oddział pod dowództwem Guntera von Schwarzburga. Na wieść o przybyciu Krzyżaków, Brandenburczycy wycofali się z Gdańska bez walki. Zakonnicy wkroczyli jednak za miejskie mury zajmując gród.


W chwili wycofania się Brandenburczyków, ich obecność w mieście właściwie bezzasadna. Sędzia Bogusza domagał się opuszczenia przez Krzyżaków Gdańska, ale siły jakimi dysponował były zbyt małe, aby ich do tego skłonić. Zakon wykorzystał moment słabości i nieobecność Władysława Łokietka. Krzyżacy zajęli nie tylko cały gród, ale opanowali też miasto.

13 listopada 1308 roku Gdańsk znalazł się w krzyżackich rękach. Mimo, że i tak kontrolowali sytuację, postanowili uderzyć na polską załogę. Zbrojni zostali zabici i aresztowani. Kiedy ich spacyfikowano, Krzyżacy ruszyli w gdańskie uliczki siejąc postrach wśród mieszkańców. Miasto zostało splądrowane i podpalone. Jeszcze tego samego dnia krzyżacki oddział ruszył dalej, do Tczewa, które to miasto także zostało ograbione i spalone.

Liczba ofiar rzezi nie jest znana. Przed sądem papieskim, który zebrał się po powołaniu przez papieża Klemensa V komisji do zbadania rzezi Gdańska, strona polska wskazywała, że Krzyżacy wymordowali 10 tysięcy ludzi (jednak tyle osób nie mieszkało nawet wówczas w mieście). Zakon konsekwentnie odrzucał wszelkie zarzuty. Współcześnie szacuje się, że zginęło wówczas około tysiąc osób.

Rzeź Gdańska był to początek krwawych walk pomiędzy Zakonem Krzyżackim i Polską, które trwały kolejne 200 lat, aż do sekularyzacji Zakonu. Rzeź Gdańska stała się symbolem krzyżackiej zdrady.







Z tymi Brandeburczykami, to był tylko wybieg.










Rzeź Gdańska. Krzyżacy pokazują prawdziwe oblicze




czwartek, 31 października 2024

Interwencja - Amnesty International





"Czy została podjęta z Państwa strony jakaś interwencja?"





przedruk




Amnesty International poprosiło Panią Mirosławę o pieniądze. Po tej odpowiedzi pewnie już więcej nie poproszą

30.10.2024 18:49


"Bardzo chętnie bym wsparła Państwa działalność, jednak..." - pisze w liście do Amnesty International Mirosława Terlecka, radna Dzielnicy Praga-Południe m.st. Warszawy z ramienia PiS.

Pani Mirosława pisze do Amnesty International

Na początku listu skierowanego do Amnesty International Polska Pani Mirosława informuje, że jakiś czas temu wsparła petycję organizacji dotyczącą uwięzienia przez władze Białorusi Andrzeja Poczobuta. W związku z powyższym osoba, która zajmuje się w AI pozyskiwaniem funduszy na działalność organizacji zadzwoniła do pani Mirosławy z prośbą o wsparcie finansowe.


Bardzo chętnie bym wsparła Państwa działalność, jednak osoba, która dzwoniła do mnie w sprawie wsparcia finansowego, nie była w stanie udzielić informacji, dotyczącej tego, jakie działania podjęła Państwa organizacja celem zbadania sytuacji przetrzymywanych w areszcie bez wyroku sądowego dwóch byłych urzędniczek Ministerstwa Sprawiedliwości oraz Prezesa Fundacji Profeto Michała Olszewskiego

– pisze pani Mirosława i dodaje, że "areszt zastosowany względem Księdza Michała Olszewskiego oraz dwóch urzędniczek ma charakter aresztu wydobywczego, czyli takiego, który ma złamać psychicznie aresztowanych".


Tymczasowy areszt jest wielokrotnie przedłużany w celu uzyskania od aresztowanych zeznań przyznania się do postawionych zarzutów lub obciązenia innych osób. Areszt wydobywczy jest oceniany jako łamanie Praw Człowieka

– wskazuje autorka listu.

"Czy została podjęta z Państwa strony jakaš interwencja?"

W liście pani Mirosława podniosła również fakt, że ks. Michał Olszewski podczas zatrzymania "nie miał możliwości skorzystania z adwokata, a względem jednej z urzędniczek zastosowano tak zwane kajdanki zespolone, które są stosowane względem najgroźniejszych przestępców".


Urzędniczki posiadają specjalny dozór w areszcie i co godzinę w ich celach jest zapalane światło

– punktuje pani Mirosława i dodaje, że Amnesty International występowała m.in. w sprawie przedłużającego się aresztu Pablo Gonzaleza vel Pavla Rubcova, który okazał się być rosyjskim szpiegiem.


Czy Amnesty International badało sprawę przedłużania aresztu względem ks. Michała Olszewskiego oraz dwóch urzędniczek Ministerstwa Finansów? W jaki sposób tłumaczy Państwa organizacja przedłużanie tego aresztu? Czy została podjęta z Państwa strony jakaš interwencja?

– pyta na zakończenie listu Pani Mirosława.

Duchowny długie miesiące spędził w areszcie

Ks. Michał Olszewski od 28 marca [Wielkiego Czwartku – red.] aż do 24 października przebywał w areszcie wydobywczym pod zarzutem rzekomych nieprawidłowości przy wypłacie ponad 66 mln zł z Funduszu Sprawiedliwości fundacji Profeto, której jest prezesem. Zarzuty te obejmują m.in. działanie w porozumieniu z urzędnikami decydującymi o przyznaniu środków oraz nowe zarzuty "prania pieniędzy" i uczestnictwa w zorganizowanej grupie przestępczej.

W ubiegłym tygodniu sąd postanowił o zwolnieniu sercanina z aresztu po wpłaceniu poręczenia majątkowego w wysokości 350 tys. złotych. Ta kwota wpłynęła na konto prokuratury w piątek rano. W piątek o godzinie 13:20 ks. Michał Olszewski, po 213 dniach od zatrzymania opuścił areszt. Przed budynkiem powitały go tłumy ludzi.



Autor: Robert Wąsik
Data: 30.10.2024 18:49



----------------------


"Czy została podjęta z Państwa strony jakaś interwencja?"


Antoni Macierewicz: Moim "przestępstwem" jest to, że zagwarantowałem Polsce bezpieczeństwo


30.10.2024 19:44

Moim "przestępstwem" jest to, że jako minister obrony narodowej zagwarantowałem, że Polska jest bezpieczna dzięki sojuszowi ze Stanami Zjednoczonymi - powiedział w środę Antoni Macierewicz (PiS), odnosząc się do zarzutów, formułowanych wobec niego przez komisję ds. badania wpływów rosyjskich.



W środę szef komisji ds. badania wpływów rosyjskich i białoruskich w latach 2004-2024 gen. Jarosław Stróżyk omówił pierwszy niejawny raport z jej prac. Poinformował, że komisja złoży wniosek do prokuratury ws. możliwości dopuszczenia się byłego szefa MON Macierewicza zdrady dyplomatycznej. Zarzucił Macierewiczowi m.in. że "bez trybu, analiz i konsekwencji" wycofał się z programu Karkonosze (programu pozyskania tankowców powietrznych). Zdaniem generała ujawnione przez komisję przypadki świadczą o "celowym osłabianiu bezpieczeństwa Polski", w tym potencjału Sił Zbrojnych oraz służb specjalnych oraz "osłabianiu Polski na arenie międzynarodowej, co wpisuje się w cele polityki Rosji".

Antoni Macierewicz odpowiada

Macierewicz, pytany o ustalenia komisji na środowej konferencji prasowej, ocenił, że na razie "mamy do czynienia wyłącznie z propagandą". Jak powiedział, jego "przestępstwem" jest to, czego żaden inny minister obrony narodowej miał nie zrobić, czyli zagwarantowanie, że Polska jest bezpieczna sojuszem ze Stanami Zjednoczonymi.

Zdaniem polityka PiS, istotą przekazu gen. Stróżyka "jest to, że tak naprawdę to ten raport zostanie w marcu przedstawiony, a wniosek do prokuratury jeszcze później". "W związku z tym, jesteśmy jeszcze raczej w takim etapie propagandowo-dezinformacyjnym, a nie rzeczywistym" - ocenił Macierewicz.

Polityk powiedział, że jego działania jako szefa MON pod koniec 2015 r. i 2016 r. "przyniosły to, że od tego momentu, od naszych negocjacji ze Stanami Zjednoczonymi i z NATO, także USA sprowadziły na trwałe wojska do Polski".

"Nigdy wcześniej tego nie było. To była najważniejsza dla nas decyzja, żeby Polska mogła korzystać ze wsparcia Stanów Zjednoczonych wobec zagrożenia militarnego ze strony rosyjskiej" - wskazał.

"Drugim +skandalem+, jaki wówczas zrobiłem, jest zwiększenie wojska z niecałych 90 tys. do 125 tys. To rzeczywiście skandaliczna sprawa. Przecież doszło też do tego, że założyłem Wojsko Obrony Terytorialnej. To skandal, to straszne, to przestępstwo" - ironizował Macierewicz.

Były szef MON został podczas konferencji zapytany m.in. o wycofanie się z programu Karkonosze. W jego ocenie było to "absolutnie konieczne". "Ze względu na cenę, jak i na to, że w konsekwencji tą strukturą decydowaliby nasi sojusznicy, a nie my. My byśmy tylko mogli dodatkowo z niej korzystać. Bez sensu. Taka była moja decyzja w tamtej sprawie i uważam, że była absolutnie słuszna" - dodał.

"Sprawa zbrodni smoleńskiej jednoznacznie dla premiera Tuska pokazuje jego kłamstwo"

Na konferencji byli obecni także niektórzy członkowie tzw. podkomisji smoleńskiej, której pracami kierował Macierewicz, w tym Wiesław Binienda i Kazimierz Nowaczyk, którzy mówili o najważniejszych - ich zdaniem - wnioskach płynących z raportu końcowego podkomisji. "To sprawa zbrodni smoleńskiej jednoznacznie dla premiera Donalda Tuska pokazuje jego kłamstwo, jego działanie na rzecz Rosji, jego działanie przeciwko polskim pilotom i przeciwko narodowi polskiemu. To jest istota rzeczy i dlatego (szef MON) Władysław Kosiniak-Kamysz schował sprawę związaną ze zniszczeniem samolotu w wyniku eksplozji" - ocenił Macierewicz.

Były szef MON odniósł się także ubiegłotygodniowych słów wiceszefa MON Cezarego Tomczyka, który - przedstawiając raport z prac zespołu ds. oceny funkcjonowania podkomisji smoleńskiej - powiedział m.in., że koszt jej funkcjonowania wyniósł 81,5 mln zł, z czego ok. 1 mln zł wydano na ochronę Macierewicza.

W ocenie polityka PiS to "kłamstwo i oszustwo". Według Macierewicza to Żandarmeria Wojskowa płaciła za jego ochronę, po tym, gdy w "pewnym medium" została opublikowana wypowiedź człowieka, który napisał, że "chętnie (go) zamorduje", jeżeli dostanie pieniądze. "I rzeczywiście wtedy przeznaczono mi ochronę Żandarmerii. Podkomisja pół złotych nie płaciła" - zaznaczył. Macierewicz przekonywał też, że nie brał "żadnych pieniędzy od podkomisji". "Nie miałem żadnej umowy i nie dążyłem do otrzymania żadnych pieniędzy bez względu na to, ile godzin pracowałem w podkomisji" - powiedział.


Podkomisja smoleńska

Podkomisja smoleńska - której pracami kierował Macierewicz - została powołana na mocy rozporządzenia z 2016 r. Złożyła w prokuraturze zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa zamachu na prezydenta Lecha Kaczyńskiego oraz morderstwa pozostałych 95 osób podróżujących Tu-154 10 kwietnia 2010 r. Po objęciu władzy przez obecny rząd - została rozwiązana. W styczniu br. został powołany zespół ds. oceny funkcjonowania podkomisji smoleńskiej.

W ub. czwartek MON zaprezentowało wnioski z raportu zespołu. Według raportu prace podkomisji smoleńskiej były prowadzone nierzetelnie, a jej członkowie nie mieli kwalifikacji do badania wypadków lotniczych, opinie zaś ekspertów zostały przemilczane lub przeinaczone tak, by pasowały do hipotezy o wybuchu, do którego miałoby dojść na pokładzie samolotu Tu-154 10 kwietnia 2010 r. Raport wraz z 41 zawiadomieniami zostały złożone w Prokuraturze Krajowej.

W środę gen. Stróżyk zaprezentował z kolei wnioski z prac kierowanej przez niego komisji ds. badania wpływów rosyjskich; zarzucił Macierewiczowi, że gdy był szefem MON "bez trybu, analiz i konsekwencji" wycofał się z programu Karkonosze. W ocenie komisji - powiedział Stróżyk - decyzja ta była "bezpodstawna, bezrefleksyjna, krótkowzroczna, nieuzasadniona i nieprzemyślana" i zapewne w dużej mierze podyktowana "osobistą niechęcią" do partnerów z Unii Europejskiej. Zdaniem generała ujawnione przez komisję przypadki świadczą o "celowym osłabianiu bezpieczeństwa Polski", w tym potencjału Sił Zbrojnych oraz służb specjalnych oraz "osłabianiu Polski na arenie międzynarodowej, co wpisuje się w cele polityki Rosji".

Przedstawiony w środę dokument jest pierwszym raportem powołanej w maju komisji. Raport roczny ma być przedstawiony w marcu przyszłego roku. (PAP)



Autor: PAP,oprac. Robert Wąsik
Źródło: PAP
Data: 30.10.2024 19:44



"Czy została podjęta z Państwa strony jakaś interwencja?"







Amnesty International poprosiło Panią Mirosławę o pieniądze. Po tej odpowiedzi pewnie już więcej nie poproszą


Antoni Macierewicz: Moim "przestępstwem" jest to, że zagwarantowałem Polsce bezpieczeństwo




środa, 30 października 2024

Odpowiedzialność za słowo.

100-lecie urodzin Zbigniewa Herberta









Geneza obecnej zapaści semantycznej sięga lat 50.

A więc „wierni dialektyce" są po dobrym treningu. Nie wypowiadają sądów intersubiektywnych, lecz traktują język jako obronę lub napaść: ,,Za Bieruta pisałem to, za Gomułki coś innego" itd., ale zawsze w rytm historii, tzn. w rytm uchwał plenum. A więc: -zdrada języka, zdrada jednoznaczności pewnych pojęć. Ci, których krytykuję są bardzo subtelni, relatywizują, analizują tło historyczne i uwarunkowanie, a ja, prostak, upraszczam. Twierdzę, że najpierw trzeba rzecz przedstawić możliwie prosto, bez zdań warunkowych, a dopiero potem zastanawiać się nad minusami. Zmarły niedawno Popper, już jako bardzo stary człowiek podczas dyskusji, gdy ktoś niezbyt precyzyjnie używał słowa np. „determinizm", stukał laseczką i pytał: „w jakim sensie użył pan tego pojęcia?". Jedną z podstawowych rzeczy, której uczono nas w gimnazjum przed wojną, były zasady dyskusji. Tłumaczono nam, że nie jest to walka na kłonice, lecz próba jasnego sprecyzowania włas­nego stanowiska, że liczą się nie autorytety lecz argumenty. Dyskutanci są właściwie sprzymierzeńcami, którzy wspólnie poszukują prawdy.



dlatego



Sam zastanawiałem się, dlaczego budząc się co dzień ze świadomością, że żyję w niepodległym kraju - odczuwam pewien dyskomfort. Myślę, że wynika to stąd, że nie wywalczyłem tego. Niepodległość dostaliśmy w prezencie od historii, za wolność nie zapłaciliśmy ani kropli krwi. Odbyło się to tak, jakby komuniści nagle zmądrzeli i powiedzieli: „Już dalej nie będziemy robili tych wszystkich świństw, eee, tam, chodźmy lepiej na wódkę... ". Jak Polak z Polakiem.


Nie było darowanej wolności, tylko oszustwo Werwolfu na kanwie dążeń niepodległościowych i walki solidarnościowej.









Słynny wywiad dla TS cz. 1: 

Michnik. Przykład kariery komunistycznego DYZMY

29.10.2024 17:52



- "Blisko dziesięć lat temu Jacek Trznadel, robiąc z Panem wywiad do „Hańby domowej", rozpoczął od stwierdzenia: „Rozmawiamy 1 lipca 1985 roku". Zachowajmy tę tradycję. Jest 27 października 1994 r., pojutrze kończy Pan siedemdziesiąt lat i po tekście „Armia", zamieszczonym w „Tygodniku Solidarność", oczekuje Pan sekundantów" - tak Anna Poppek i Andrzej Gelberg rozpoczęli wywiad ze Zbigniewem Herbertem do nr 46(321) "Tygodnika Solidarność" z 11 listopada 1994 r.





Fragment wywiadu ze Zbigniewem Herbertem / Tygodnik Solidarność





Zbigniew Herbert: Jaruzelski w szpitalu, Kiszczak po dwóch zawałach, Kołodziejczyk, jak można podejrzewać, na pewno wykręci się funk. Mam nadzieję, że w Drawsku zrobią więc kolejne posiedzenie i wydelegują jakiegoś odważnego generała na stracenie.

Anna Poppek, Andrzej Gelberg: Bardzo Pan pewny siebie.


Mam doświadczenie, w młodości pojedynkowałem się dwukrotnie. Raz poszło o kobietę...

Narzeczoną?

Skąd, nawet jej nie znałem, ale w mojej obecności jakiś typ ją obraził. Nie miałem wyjścia, wyzwałem go na pojedynek.

Na pistolety?

Wybór broni należał do przeciwnika, a ten zażądał szabli. Sekundanci uzgodnili, że będziemy się bili do trzeciej krwi. Całą noc nie spałem. Nie ze strachu - bałem się, zaśpię. Mieliśmy się bowiem potykać o szóstej rano w Lasku Bielańskim. Dwa razy on mnie zahaczył, ale ja o mało co nie odrąbałem mu ucha. Jak się okazało, był zawodowym oficerem, ja natomiast szablę trzymałem w rę­ku pierwszy raz w życiu, tak że wynik okazał się wcale niezły.

Pojedynek to sprawa honorowa. Dziś słowo „honor" podobnie, Jak pojedynki zupełnie wyszło z mody.

Urodziłem się i wychowałem w II Rzeczypospolitej. Tamto dwudziestolecie (nie tylko w sprawach honoru czy pojedynków) jest dla mnie okresem wzorcowym, do którego odnoszę wszystko to, co zdarzyło się później. Bo z życiem jest trochę tak, jak z robieniem na drutach; nową nitkę trzeba wiązać z pozostałą ze starego kłębka. Gdy człowiek schodzi do grobu powinien mieć swój sweterek skończony. Musi zdawać sobie sprawę z tego, jak życie utkał, które fragmenty są ze skazą, a które bardziej udane. Ważne jest, żeby miał pełen obraz własnego życia, a także narodu czy społeczeństwa, w którym je spędził.


Konspiracja

Mówi Pan o nitce pamięci II Rzeczypospolitej. Większość dorosłego I świa­domego życia spędził Pan jednak w PRL.

Wtedy, muszę przyznać, nie miałem nici. Coś się stało - pękła, zetlała... Zacząłem więc sam snuć coś, co naśladowało nić, żeby jakoś ciągnąć to życie. Od począt­ku zdawałem sobie sprawę, że jest to kolejna okupacja: twarda, ciężka, chamska, krwawa. Ci, którzy nie powąchali wcześ­niejszej władzy sowieckiej mieli idealistyczne wizje, że „wyzwolicieli" nakryjemy czapkami. Strasznie dużo potrzeba by tych czapek i wróg musiałby być niegroźny. Potem Radosław wydał nieszczęsny rozkaz ujawnienia się. Byłem przeciwny. Dlaczego konspiracja miałaby ujawniać się wobec kolejnego wroga? Uważałem, że ta decyzja opiera się na niebezpiecznych złudzeniach, które doprowadzą do śmierci dziesiątków tysięcy młodych ludzi.

Czy złudzenia te wynikały z naiwności czy z rozpaczy?

Z naiwności. Lecz przede wszystkim z zadufania, że i tak damy sobie radę, że czapek wystarczy.

Kiedy prysły te złudzenia?

Nie wiem. Straciłem kontakt z tamtymi środowiskami. Dałem nogę. Zdaje się, że nawet szukali mnie jako dezertera, ale ja już wtedy byłem w innej, dobrze uzbrojonej armii.


Dwa lata trwał mój kontakt z „bandytami z lasu". Wycofałem się, gdy doszedłem do wniosku, że partyzantka się degeneruje, że lepszym pomysłem jest tupamaros (partyzantka miejska). Każdy człowiek pragnie usprawiedliwienia swych decyzji, ale czułem i do dziś czuję szacunek do tych, którzy pozostali do końca wierni przysiędze, w lasach, bez nadziei.

Romantyczna tradycja Irredenty nie była wtedy przesadnie popularna.

No cóż, po klęsce Polacy stają się niesłychanie pragmatyczni. Mówiono wtedy: głosujemy na Mikołajczyka, a nawet na PPS, która jest panią z tradycjami, bo chłop w sojuszu z robotnikiem wszystko przewali. Ten dziki mit pokutuje zresztą do dzisiaj, choć wtedy skończyło się sfałszowaniem wyborów, zaś dodatkowo PPS Cyrankiewicza nic miała nic wspólnego z partią Ciołkosza.

Czy pragmatyzm socjalistów widoczny był przed zjednoczeniem?

Już przed wojną niektórzy socjaliści kombinowali z komuną. Są na to dowody. Ale stanowili oni margines. Po Jałcie niemal wszyscy jednak uznali, że można coś wygrać. Wśród pragmatyków niektórzy budzili moją zwykłą ludzką sympatię. Na przykład Bolesław Drobner. Pamiętam, że przed wyborami 1947 roku odbył się wiec na Akademii Górniczej. Najpierw przemawiał Szwalbe, wiceprzewodniczący KRN, wielka persona. Metodą głośnego chrząkania zupełnie go zagłuszyliśmy. Wtedy na trybunę wskoczył mały, zadziorny jegomość - Drobner. Powiedział: „Ze mną tak łatwo nie pójdzie, przed wojną manifestowałem na 1 maja, konna policja szarżowała, nie bałem się. Zagłuszanie to nie metoda". Powiedział też, jak i teraz się mówi, że Polska „jest, jaka jest", „prawo jest, jakie jest", dał do zrozumienia, że nie całkiem godzi się z nowym porządkiem, ale nie widzi żadnego politycznego wyjścia. Dostał oklaski. A więc byli i tacy „organicznicy".


"Miłosz chciał przyłączyć Polskę do ZSRR"

W tamtym okresie komuniści trzymali w jednej ręce nagan, lecz w drugiej smakowitą marchewkę...

Owszem. Na przykład znaczną część placówek dyplomatycznych obsadzili pisarzami, jak Przyboś, Miłosz, Pruszyński i inni, choć ten ostatni nigdy nie ukrywał, że nie jest wielkim amatorem komunistów, raczej margrabiego Wielopolskiego. Przedtem musieli oni przejść oczywiście „próbę ognia". Nasz Noblista np. pisywał felietony w prasie codziennej. Tylko strach może zmusić zdrowego na ciele i umyśle męż­czyznę do takich ekscesów, konformizmu i kłamstwa. Odradzałbym ,,Arce" publikowanie tych tekstów. Argumenty: wiek, był moim mistrzem. Tego się nie zapomina - dług wdzięczności na wieki.

Czy w tych paryskich alkoholowych zbrataniach Miłosz był szczery?

Nie do końca. W gruncie rzeczy jest on zaplątany w sobie. Najważniejszy jego problem to brak poczucia tożsamości. Na ten poważny feler psychiczny znalazł radę: ogłosił się obywatelem Wielkiego Księ­stwa Litewskiego czy Republiki Obojga Narodów. To ładne i bardzo wygodne, a przy tym zwalnia od wszelkich obowiąz­ków wobec aktualnej rzeczywistości. Jak ktoś inny, niezadowolony z otaczającego go świata mógłby powiedzieć: „Jestem Ateńczykiem z czasów Peryklesa, a te wasze spory w dzikiej północnej Europie nic mnie nie obchodzą". Ja mógłbym powiedzieć, że jestem obywatelem GALICJI i LODOMERII i pracuję nad tym, jak związać na wieczność ukochaną Galicję i LODOMERIĘ z ukochanym Cesarzem.

Miłosz jak mityczny PROTEUSZ ma tysiąc postaci - jest drzewem i obłokiem, strumieniem i skałą. Może ta zdolność do metamorfoz (także politycznych) jest cechą wybitnych poetów. Może, choć wąt­pię. Natomiast zgadzam się z Miłoszem, że nawet w czasie pożaru można i należy opisywać zachody słońca, aby nie wygasł mit arkadyjski, abyśmy nie wątpili, że szczęście jest osiągalne.

Jednak broni Pan Miłosza.

Wszystkie kłopoty wynikały z cech jego charakteru. Powiedział mi kiedyś: „Rozumiesz, ja chciałem i chcę służyć... ". Naprawdę są tacy ludzie. Uważają, że swoją twórczością muszą komuś lub czemuś służyć. To znaczy być potrzebnym (łudzić się, że jesteśmy potrzebni).

Potem spotkał się Pan z nim dopiero w USA


Był to 1968 czy 1969 rok. Powiedział mi - na trzeźwo - że trzeba przyłączyć Polskę do Związku Radzieckiego. Ja na to: „Czesiu, weźmy lepiej zimny tusz i chodźmy na drinka". Myślałem, że to żart czy prowokacja. Lecz gdy powtórzył to na kolacji, gdzie byli Amerykanie, którym się to nawet bardzo spodobało - wstałem i wygarnąłem. Takich rzeczy nie można mówić nawet żartem.

Skąd wtedy u Miłosza takie pomysły?

On jest człowiekiem rozdartym: o nieokreślonym statusie narodowym, metafizycznym, moralnym. „.Gnozą się bardzo zajmował - ja zresztą też, dopóki nie doszedłem do wniosku, że jest to niebezpieczne zawracanie głowy. Nie spotkałem bowiem absolutnego zła poza rasą ludzką. Przyznaję jednak, że gnostyczna wiara bardzo pomagała znosić komunizm, ale także usypiała naszą aktywność: bo jak powalić jednym zamachem Lucyfera i czy walka z I Sekretarzem, w którego wstąpił szatan, ma sens. Bawi się tym Kołakowski, być może aby zagłuszyć wyrzuty swego sumienia, na którym ciąży niejedno.


Koniec komunizmu

Andrzej Gelberg, Anna Poppek: Powiedział Pan kiedyś, że w tamtych latach nie wierzył Pan, iż dożyje końca komunizmu. Historia nas jednak zaskoczyła: przyszedł rok 1989. Nie było jednak tak jak w 1918 roku carmagnoli na ulicach.

Zbigniew Herbert: Sam zastanawiałem się, dlaczego budząc się co dzień ze świadomością, że żyję w niepodległym kraju - odczuwam pewien dyskomfort. Myślę, że wynika to stąd, że nie wywalczyłem tego. Niepodległość dostaliśmy w prezencie od historii, za wolność nie zapłaciliśmy ani kropli krwi. Odbyło się to tak, jakby komuniści nagle zmądrzeli i powiedzieli: „Już dalej nie będziemy robili tych wszystkich świństw, eee, tam, chodźmy lepiej na wódkę... ". Jak Polak z Polakiem. Jeśli jednak ktoś rzeczywiście walczył o tę niepodległość to była Armia Krajowa przez długich 5 lat, której wysiłek określono wraz z Powstaniem Warszawskim jako daremny i politycznie niesłuszny. A także polskie oddziały walczące w lasach już po „wyzwoleniu". A jeszcze ci, co ginęli w lochach i kazamatach bezpieki. Mam nadzieję, że zabrzmiało to dostatecznie faszystowsko.

Na początku nie było radości, a potem poszło krzywo. Czy do wolności nie byliśmy przygotowani, czy komunizm jest chorobą, która się za nami wlecze?

Trudno być analitykiem własnych szaleństw, a za nie przede wszystkim odpowiedzialne są elity. W czasach konspiracji, zarówno tej w latach stalinowskich jak i późniejszych, nie było żadnej grupy ludzi, która zastanawiałaby się, jak zagospodarować Polskę po wyzwoleniu. W okresie okupacji, owszem, zbierali się profesorowie, fachowcy i tworzyli precyzyjne koncepcje odbudowy przyszłej Rzeczypospolitej. Genialny architekt Nowicki opracował na przykład świetny plan urbanistyczny Warszawy ... A my byliśmy cał­kowicie nieprzygotowani. Nie wierzyliś­my w zwycięstwo, choć gdzieś w duszy tkwiło przekonanie, że trzeba od czasu de czasu powalczyć. Co jednak robić po wygranej, jak potraktować pokonanego przeciwnika - o tym nie myślał nikt. No i ten nieszczęsny okrągłostołowy poród nie zakończył się nawet cesarskim cięciem lecz wymóżdżeniem płodu. To straszne porównanie, zaraz pewnie zaprotestuje pani Boba, ale coś w tym jest. Ja sam czułem wtedy ucisk tych kleszczy na własnej czaszce.

Za stan obecny odpowiedzialne są nit tylko elity polityczne, jak Pan stwierdził, nie przygotowane do sprawowania rządów, ale także i elity Intelektualne. Przed kilku laty postawił Im Pan ciężkie, prokuratorskie zarzuty, że w okresie stalinowskim kierowały się strachem, pychą i interesownością. Stwierdził Pan też, że tylko dlatego potem ludzie ci przeszli do opozycji, że zostali przegnani z dworu Gomułki, który nie lubił Inteligentów. W opublikowanym rok temu w „Tygodniku Solidarność", tuż po wyborach 19 września artykule pt „Wierność" nazwał Pan czasy po 1989 r. czasem zapaści semantycznej. Jest to inna nazwa zakłamania języka, o którym mówi Pan 10 lat wcześniej.


Wielu z nas sądziło, że po 1989 roku, choć nie zbudujemy od razu raju na ziemi, to przynajmniej otrząśniemy się z dawnego kłamstwa. Nic było to możliwe, ponieważ ludzie elit, tłumaczący swe dawne postawy ukąszeniem Heglowskim (według mnie było to raczej ukąszenie Bermanem) nie stworzyli języka prawdy.

A przecież podstawowym obowiązkiem intelektualisty jest myśleć i mówić prawdę. Za to społeczeństwo im płaci. Myśleć -to znaczy zastanawiać się nad czym, kim jesteśmy i jaka jest otaczająca rzeczywistość. Oznacza to, siłą rzeczy, odpowiedzialność za słowo. Dziś nikt nie jest w Polsce za nie odpowiedzialny. Doszło do tego, że nikt się za nic nie obraża; można Szczypiorskiego nazwać potworem konformizmu i mistrzem banału, a po nim spływa, jak po psie, można z dezynwolturą nazwać Jaruzelskiego bohaterem, a Kuklińskiego zdrajcą. Jest to spadek po marksizmie z jego przewrotną dialektyką i logiką. W logice tradycyjnej mówi się: jeśli p, to nie q; w marksizmie zaś: jeśli p, to nie p.

Dialektyka była świetnym treningiem do relatywizowania wszystkiego.

Tak jest! Dobry marksista, podobnie jak dobry sofista, z równym powodzeniem bronił niewinności Heleny, jak i udowadniał, że jest dziwką. Zawsze najbardziej interesowały mnie geneza i finał, nawet książki tak czytam, że najpierw poznaję bohaterów, a potem czytam ostatnią stronę i widzę ich w trumnie, przed ołtarzem lub na koniu ... Geneza obecnej zapaści semantycznej sięga lat 50. A więc „wierni dialektyce" są po dobrym treningu. Nie wypowiadają sądów intersubiektywnych, lecz traktują język jako obronę lub napaść: ,,Za Bieruta pisałem to, za Gomułki coś innego" itd., ale zawsze w rytm historii, tzn. w rytm uchwał plenum. A więc: -zdrada języka, zdrada jednoznaczności pewnych pojęć. Ci, których krytykuję są bardzo subtelni, relatywizują, analizują tło historyczne i uwarunkowanie, a ja, prostak, upraszczam. Twierdzę, że najpierw trzeba rzecz przedstawić możliwie prosto, bez zdań warunkowych, a dopiero potem zastanawiać się nad minusami. Zmarły niedawno Popper, już jako bardzo stary człowiek podczas dyskusji, gdy ktoś niezbyt precyzyjnie używał słowa np. „determinizm", stukał laseczką i pytał: „w jakim sensie użył pan tego pojęcia?". Jedną z podstawowych rzeczy, której uczono nas w gimnazjum przed wojną, były zasady dyskusji. Tłumaczono nam, że nie jest to walka na kłonice, lecz próba jasnego sprecyzowania włas­nego stanowiska, że liczą się nie autorytety lecz argumenty. Dyskutanci są właściwie sprzymierzeńcami, którzy wspólnie poszukują prawdy.


Michnik

Po wywiadzie z Jackiem Trznadlem zaczęły się na Pana ataki. Pański przyjaciel, Adam Michnik, ubolewał, że z pozycji olimpijskich - jak w „Potędze smaku" - zszedł Pan do trywialnej jednoznaczności. Od tego czasu tak zwane środowis­ko lewicowej opozycji laickiej, dziś skupione wokół „Gazety Wyborczej", wyraź­nie dystansuje się od Pańskiej osoby I do Pańskiej twórczości.


Z Michnikiem bardzo się przyjaźniłem. Teraz jest to dla mnie zamknięta historia. Dlaczego nasza przyjaźń się skoń­czyła? Otóż, przestałem rozumieć meandry jego myślenia, wierzyłem w jego intelekt, a także w zwykłą uczciwość -zawiodłem się.

Nie rozumiem, dlaczego tylu moich znajomych oburza, gniewa, irytuje Michnik. Jest on klasycznym przykładem kariery komunistycznego DYZMY. Smutna historia wyjątkowo uzdolnionego, pełnego talentu chłopca, który doszedł do lat, kiedy to ludzie natarczywie pytają „co on właściwie zrobił z całą swoją heroiczną młodością?". A on stacza się po równi pochyłej, w gorącz­kowy aktywizm. Cynizm godny admiratora „Księcia" i najpospolitszy nihilizm. Zawiódł niemal wszystkich swoich przyjaciół, został wiemy konfekcji. Nosi dalej blujeansy, jakby dla podkreślenia, że nadal przyświeca mu cnota ubóstwa. Napisał ongiś książkę o Kościele i lewicy oraz szkice o współczesnej literaturze polskiej; naiwne, żarliwe - ujmujące. Teraz jest już tylko w swojej papierowej cytadeli otoczony grupą zapalonych wyznawców i wyznawczyń. Słyszałem „mło­dego", bo zaledwie 40-letniego chłopca, kiedy mówił, że kocha Michnika i poszedł­by za nim w ogień. Równo 40 lat temu słuchałem innego chłopca, który kochał Piaseckiego -wodza PAX. Tak więc nowy, groźny schemat: charyzmatyczny wódz, zaślepieni wyznawcy.

Z czego biorą się takle postawy?

To chyba zapisane jest w genach...

Jak Pan zatem wytłumaczy fenomen, że formacja skażona totalitarną wypustką w genach, dziś masowo wyznaje liberalizm? Czy to autentyczna przemiana, czy kolejny dowód zakłamania?

W Ameryce w. latach 30. liberałami byli w rzeczywistości komuniści i krypto-komuniści. Dziś wydaje mi się, że liberalizm to najbardziej banalne i najbardziej wulgarne słowo ze współczesnego polskiego słownika politycznego, gdyż usprawiedliwia każdy leseferyzm: i gospodarczy, i moralny. Jest to kolejny wybieg służący do zamazywania pojęć.

(...) C.D.N.



Autor: Andrzej Gelberg,Anna Poppek
Źródło: Tygodnik Solidarność
Data: 29.10.2024 17:52





[100-lecie urodzin Zbigniewa Herberta] Słynny wywiad dla TS cz. 1: Michnik. Przykład kariery komunistycznego DYZMY



Prawym Okiem: "poważne traktowanie znaczenia słów"





sobota, 26 października 2024

Dyplomacja małych kroków






przedruk
tłumaczenie automatyczne



Ustanowienie i rozszerzenie NATO (19)


Prof. dr hab. Tiberiu Tudor

środa, 20 października 2024




Partnerstwo dla pokoju

W świetle odtajnionych w latach 2008-2024 dokumentów z okresu Clinton-Jelcyn, Partnerstwo dla Pokoju jawi się jako genialne rozwiązanie amerykańskiej dyplomacji, mające na celu stopniowe zajmowanie, tak niekonfrontacyjnie, jak to tylko możliwe, próżni władzy powstałej w Europie Wschodniej w wyniku implozji ZSRR. Partnerstwo dla Pokoju nie istniało w Strategii Ekspansji i Transformacji NATO opracowanej przez Departament Stanu USA na początku września 1993 roku. Pojawił się on jako doraźna odpowiedź i rozwiązanie listu prezydenta Jelcyna do prezydenta Clintona z 15 września, w którym Jelcyn wyraził swoją niezgodę na amerykański projekt bezpieczeństwa w Europie poprzez ekspansję NATO i nalegał na paneuropejskie rozwiązanie bezpieczeństwa, oparte na OSCE.

Partnerstwo dla Pokoju (wrzesień - październik 1993, Waszyngton)

W ślad za listem Jelcyna ([1], dok. 4 i [2]) prezydent Clinton wezwał urzędników Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Powstał plan działania, który sprawiał wrażenie kompromisu, ale z obecnej perspektywy okazuje się być wykluczeniem Rosji z europejskiego systemu bezpieczeństwa. Zdecydowano, używając tych samych warunków wysuniętych przez Jelcyna w liście, o ustanowieniu partnerstwa otwartego dla wszystkich i ustanowieniu specjalnych stosunków NATO z Rosją, nie wyrzekając się w żaden sposób Strategii Ekspansji NATO, w tym kalendarza ekspansji. W ten sposób powstało słynne Partnerstwo dla Pokoju, w koniunkturalnej.

Partnerstwo dla Pokoju było również wewnętrznym kompromisem między różnymi komponentami (i różnymi osobowościami) administracji, kompromisem, dla którego list Jelcyna odegrał rolę katalizatora. Doradca prezydenta ds. bezpieczeństwa narodowego, Anthony Lake, inicjator idei ekspansji, cały czas naciska na jej natychmiastowe narzucenie. Strobe Talbott, doradca prezydenta ds. Rosji i Ukrainy, uznał to za niestosowne w świetle relacji USA z nową Rosją. Generał John Shalikashvili, szef sztabu Kolegium Połączonych Szefów Sztabów, uważał, że rozbudowa ma na celu osłabienie potencjału wojskowego i osłabienie spójności NATO Przypisuje mu się ideę Partnerstwa dla Pokoju – którą generał uważał za rozwiązanie czysto techniczne: "Konsultacje i wspólne ćwiczenia wojskowe, do których Rosja może się przyłączyć" – ale która, gdy została przyjęta, stała się również głównym instrumentem politycznym w rękach Stanów Zjednoczonych. Pomysł okazał się zbawienny dla impasu w sprawie komunikacji decyzji o rozszerzeniu NATO na Wschód, w którym Biały Dom znajdował się pomiędzy naciskami Grupy Wyszehradzkiej a sprzeciwem Federacji Rosyjskiej. Cały sztab Clintona zebrał się i w pierwszych dniach października prezydent zdecydował się na kompromis: na szczycie NATO w styczniu 1994 r. przedstawił ideę Partnerstwa dla Pokoju wraz z celowo niejasnym wyrażeniem zamiaru rozszerzenia NATO w bliżej nieokreślonej przyszłości[3]:

"Genialny pomysł. Przebłysk geniuszu". (22 października 1993, Moskwa).

22 października 1993 roku sekretarz stanu Warren Christopher, a następnie jego specjalny doradca ds. Rosji i Ukrainy, w randze ambasadora, Strobe Talbott, zostali przyjęci przez prezydenta Jelcyna ([1],, Doc 08; i [4]). 

Zgodnie ze zwyczajowymi protokolarnymi kurtuazjami, prezydent Jelcyn wygłosił długi, samochwalczy monolog na temat perspektyw demokracji po uciszeniu "faszystów" (w zasadzie, jak demokratyczna stanie się Rosja po wystrzeleniu z armaty w parlamencie): "Nie będzie już problemu dwoistości władzy. Rosja będzie miała demokrację jak w Stanach Zjednoczonych i będzie miała konstytucję na poziomie standardów najlepszych zachodnich demokracji... Jedyne, co nam pozostało, to pochować Lenina". [W przeciwieństwie do Stalina, który został usunięty i pochowany w 1961 roku, Lenin pozostał w mauzoleum do dziś. Po kryzysie konstytucyjnym w 1993 roku Gwardia Honorowa przy mauzoleum została rozwiązana, ale Jelcyn nie zdążył na pogrzeb Lenina. 

Ze względu na długi monolog prezydenta Jelcyna, Warren Christopher musiał pokrótce przedstawić swoją misję, w tym odpowiedź Waszyngtonu na list prezydenta Jelcyna do prezydenta Clintona, co uczynił, rzeczywiście szybko i eliptycznie:

"Po niezwykle dokładnym przestudiowaniu prezydent Clinton zdecydował, jakie zalecenia sformułować na szczycie NATO w styczniu. W związku z tym Twój list dotarł w samą porę... Nie może to być zalecenie, by wykluczać lub ignorować Rosję pod względem udziału w przyszłym bezpieczeństwie europejskim. W wyniku naszego badania, na szczycie NATO zostanie zarekomendowane Partnerstwo dla Pokoju. W tej chwili nie zostanie podjęty żaden krok, aby wyprzedzić innych.

Reakcją Jelcyna na magiczne słowo "partnerstwo" – opisuje dokument – była eksplozja entuzjazmu: "wszystkie kraje EWG i NIS będą zatem na równej stopie, czy będzie to partnerstwo, a nie członkostwo?!". 

— Tak — potwierdził Christopher — nie byłoby nawet statusu wspólnika. 

W tym momencie entuzjazm Jelcyna stał się nie do powstrzymania:

 "To genialny pomysł, genialne posunięcie... Jest to ważny wkład Stanów Zjednoczonych. Prezydent Stanów Zjednoczonych będzie przywódcą Europejczyków... Ważne jest, aby było to partnerstwo dla wszystkich, a nie przynależność dla niektórych. To świetny pomysł, świetny pomysł. Powiedz Billowi, że jestem zachwycony tym genialnym pociągnięciem. 

W swoim entuzjazmie Jelcyn albo nie usłyszał, albo nie chciał słyszeć lub nie rozważał dodania Krzysztofa:

 "We właściwym czasie rozważymy kwestię przynależności jako długoterminową ewentualność".


W swoich wspomnieniach Warren Christopher przypisuje to nieporozumienie całemu przekazowi, nie celowemu milczeniu, w jakim przekazano problem ekspansji NATO, ale stanowi Jelcyna:

 "sztywny, niemal robotyczny, z wydobywającymi się ciężkimi oparami alkoholu" ([5], s. 280), opis, który niewątpliwie odpowiada rzeczywistości, zwłaszcza że spotkanie odbyło się w godzinach popołudniowych. w Zavidovie, rezydencji prezydenta pod Moskwą. 

Jednak dzięki połączeniu kilku czynników misja sekretarza stanu Christophera w Moskwie osiągnęła swój cel określony w strategii ekspansji NATO:

 "Starajmy się uzyskać zgodę Rosji" ([6], s. 4). Przekonany, że Partnerstwo dla Pokoju jest substytutem ekspansji NATO (a nie cichą i stopniową ścieżką ekspansji, jak to sobie wyobrażano w politycznym laboratorium Waszyngtonu), Jelcyn entuzjastycznie wyraził swoje "OK".


Należy podkreślić – dla tych, którzy mają trudności ze zrozumieniem, albo w ogóle nie rozumieją, albo udają, że nie rozumieją całej tej historii – że w waszyngtońskiej strategii ekspansji (poprzez) NATO w Europie ([6], 7 września 1993 r.) nie było ani śladu idei Partnerstwa [dla Pokoju], szerokiego i natychmiast otwartego dla wszystkich.

Strategia ta miała na celu jedynie utrwalenie amerykańskiego przywództwa w Europie, poprzez stopniowe wchłanianie Nowych Państw Niepodległych (NIS), powstałych w wyniku rozpadu ZSRR na instrument wojskowy tego kierownictwa – NATO

Idea PdP pojawiła się po liście Jelcyna ([2] z 15 września 1993 r.), w odpowiedzi na rosyjską reakcję. Ta długa i profesjonalna odpowiedź, wypracowana w Waszyngtonie przez ekspertów Departamentu Stanu, Pentagonu i Białego Domu, stanowiła spektakularne udoskonalenie Strategii Ekspansji, zbudowanie przedsionka (o atrakcyjnej, hojnej nazwie), w którym chętne państwa mogły być całkowicie kontrolowane w napięciu oczekiwania, a Federacja Rosyjska utrzymywała przez pewien czas wrażenie (złudzenie), że nie jest wykluczona. Zmodyfikowana w ten sposób czysto amerykańska strategia została przyjęta "in toto" na szczycie NATO w dniach 10-11 stycznia 1994 r. w Brukseli.


"Nie czy, ale kiedy i jak" (11 stycznia 1994, Praga)

Z Brukseli prezydent Clinton udał się do Pragi, gdzie 11 stycznia 1994 r. odbył rozmowy z prezydentem Havlem i innymi czeskimi urzędnikami, podczas których stwierdził, że

 "Partnerstwo dla Pokoju jest «drogą» do członkostwa wNATO" oraz że "Stany Zjednoczone nie chcą wyznaczać nowej linii podziału dla Europy, przez niewielu. setki mil na wschód" ([1], doc 11), stwierdzenia, które miały odzwierciedlać "szczere pragnienie Clintona, aby rozwiązać problem kwadratury koła"[1]. Te dwie strategie – przyjęcie członków NIS do NATO i budowanie partnerstwa z Rosją – nie wydawały się Clintonowi tak niekompatybilne, jak się okazało za czasów administracji Busha juniora.

Następnego dnia odbyła się oficjalna kolacja z udziałem szefów państw i rządów Grupy Wyszehradzkiej, którzy wyrazili niezadowolenie z umiarkowania przyjętej w Brukseli formuły. Wałęsa jak zwykle miał ordynarną i radykalną interwencję: "ten moment, w którym Rosja jest słaba, musi być wykorzystany szybko" (co Amerykanie zresztą robili w całości, ale z dyplomacją małych kroków), dodając znaną tezę wyszehradzką, że ich kraje "mają kulturę zachodnią, a Rosja nie". 

Havel, jak zwykle, realistyczny i ugodowy: "Izolowanie Rosji nie jest ani możliwe, ani pożądane".

Przywódcy czterech państw wyrazili zgodę na podpisanie Partnerstwa, "jeśli będzie ono stanowić drogę do akcesji", co potwierdził prezydent Clinton: 

"Partnerstwo dla Pokoju nie jest stałą poczekalnią. Zmienia on cały dialog NATO, tak że teraz pytanie nie brzmi już, czy NATO przyjmie nowych członków, ale kiedy i jak" ([1], dok. 12). (To zdanie, dziś już słynne, zostało sformułowane ad hoc przez redaktora przemówień prezydenckich, Roberta Boortsina, po naleganiach Antony'ego Lake'a skierowanych do prezydenta, że sformułowanie o otwartości NATO. jest bardziej naglące niż to zawarte na szczycie w Brukseli. Clinton zgodziła się to powiedzieć.)

Jak wiadomo, Rumunia była pierwszym krajem, który bezwarunkowo podpisał Partnerstwo 26 stycznia 1994 r., a następnie kraje Grupy Wyszehradzkiej w lutym-marcu, ale kalendarz wchłonięcia do NATO, ustalony w Waszyngtonie[6], miał inne priorytety (i inną logikę).


Partnerstwo dla Pokoju - 1994, Partnerstwo dla Wojny - 2024

Poprzez stopniowe wchłanianie krajów Europy Środkowej i Wschodniej do NATO i coraz wyraźniejsze wykluczanie Federacji Rosyjskiej z procesów decyzyjnych dotyczących bezpieczeństwa europejskiego (np. wojny w byłej Jugosławii), Partnerstwo dla Pokoju stopniowo przekształciło się w prawdziwe Partnerstwo dla Wojny, które Stany Zjednoczone z czasem wzmocniły. 

Odtajnione rozmowy i listy Clinton-Jelcyn nie wskazują na żadne początkowe intencje w tym względzie, podobnie jak na ustanowienie "amerykańskiego przywództwa" w Europie. 

Partnerstwo dla wojny, które stanowi obecną strategię NATO, wywodzi się z innego dokumentu, wcześniej Departamentu Obrony, Doktryny Wolfowitza[7], za której realizację odpowiadają dwie inne administracje USA – jedna republikańska, Bush junior (2001-2009), druga demokratyczna, Jo Biden (2021-2024) – i oczywiście twarda linia amerykańskiej stabilności, która nadaje ciągłość tej polityce, poza barwami partyjnymi.





------------------------------------------
 
[1] Swietłana Sawranskaja i Tom Blanton, Rozszerzenie N.A.T.O.: Co usłyszał Jelcyn,
Książka informacyjna 621, (2018) https://nsarchive.gwu.edu/briefing-book/russia-programs/2018-03-16/nato-expansion-what-yeltsin-heard
[2] List Jelcyna w sprawie rozszerzenia NATO https://nsarchive.gwu.edu/document/16376-document-04-retranslation-yeltsin-letter
[3] J. M. Goldgeier i M. McFaul, Władza i cel: polityka USA wobec Rosji po zimnej wojnie, Brookings Institution Press (2003), s. 204-205
[4] Spotkanie sekretarza Christophera z prezydentem Jelcynem, 22.10.93, Moskwa – https://nsarchive.gwu.edu/document/16380-document-08-secretary-christopher-s-meeting
[5] Warren Christopher, Szanse życia: pamiętnik, Simon Schuster (2001), s. 280
[6] Strategia Ekspansji i Transformacji NATO – https://nsarchive.gwu.edu/document/16374-document-02-strategy-nato-s-expansion-and.
[7] T. Tudor, Ustanowienie i rozbudowa N.A.T.O.(5). Doktryna Wolfowitza





Ustanowienie i rozszerzenie NATO (19) | Analityka | Art-emis