Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą cywilizacja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą cywilizacja. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 31 października 2023

Przemoc w różnych epokach

 




Uzyskane dane pozwoliły badaczom określić pewien trend: 

w najdawniejszych czasach (w neolicie, czyli ok. 9000–4500 lat p.n.e.) poziom przemocy międzyludzkiej był bardzo niski. 


Ludzie zamieszkiwali wtedy głównie małe, rozproszone wioski. Kiedy zaczęli się organizować w większe osiedla i pierwsze scentralizowane państwa, a więc 

w chalkolicie (około 4500–3200 p.n.e.), liczba urazów gwałtownie wzrosła, szczególnie w Mezopotamii. 


Kolejny okres dziejów to zauważalny spadek poziomu przemocy - sytuacja taka utrzymywała się od wczesnej (ok. 3200-2100 p.n.e.) aż do środkowej (ok. 2100-1500 p.n.e.) epoki brązu. Ponownie trend odwrócił się w późnej epoce brązu (ok. 1500-1200 p.n.e.) i w epoce żelaza (ok. 1200-400 p.n.e.), kiedy częstość urazów wzrosła w stosunku do wczesnej epoki brązu, choć nadal była niższa niż w chalkolicie.

Co ważne - podkreśla polski archeolog w artykule, który zamieścił na blogu Archeowiesci.pl - trend ten wygląda bardzo podobnie w różnych częściach Bliskiego Wschodu, choć ogólna częstość urazów była wyraźnie niższa w Mezopotamii, a wyższa w Anatolii oraz Iranie.





przedruk:



Przemoc jako element ludzkiej natury badał bioarcheolog z UW


13.10.2023



Poziom przemocy wśród dawnych ludzkich społeczności na obszarze Bliskiego Wschodu bardzo wahał się na przestrzeni dziejów i zależał od uwarunkowań życia społecznego w poszczególnych epokach. Badaniami tego zjawiska zajął się międzynarodowy zespół z udziałem bioarcheologa z UW.


W skład zespołu wchodzili dr hab. Arkadiusz Sołtysiak z Wydziału Archeologii Uniwersytetu Warszawskiego oraz historycy ekonomii - dr Giacomo Benati z Universitat de Barcelona i prof. Jörg Baten z Eberhard Karls Universität Tübingen. Przeprowadzili oni szeroką analizę śladów przemocy międzyludzkiej na Bliskim Wschodzie, czyli w regionie, w którym najwcześniej na świecie pojawiły się rolnictwo, osiadły tryb życia oraz rozwinięte państwa. Wyniki ustaleń naukowców zostały opublikowane w czasopiśmie „Nature Human Behaviour”.

„Biorąc pod uwagę, że dane dotyczące zabójstw są dostępne tylko dla nowszego okresu dziejów, znaczna część historii ludzkości pozostaje poza naszym zasięgiem - piszą autorzy w swojej publikacji. - Dokumentując różnice we wzorcach przemocy w rozległej skali czasowej i geograficznej, w niezwykle bogatym kontekście historycznym, poszerzamy perspektywy wczesnej historii człowieka”. Jest to również, jak podkreśla dr Sołtysiak, bardzo interesujące z punktu widzenia rozważań o tym, jaka jest pierwotna ludzka natura oraz jaką rolę odegrała przemoc w rozwoju ludzkiej cywilizacji.

Dlatego zespół badaczy przeanalizował dane o urazach czaszki w zbiorze ponad 3500 szkieletów odnalezionych w różnych regionach Bliskiego Wschodu: w Turcji, Iranie, Iraku, Syrii, Libanie, Izraelu, Jordanii. Wszystkie one datowane były na różne okresy między 12000 a 400 lat p.n.e.

Skupiono się na czaszkach, które zostały uszkodzone powyżej tzw. linii kapeluszowej (ang. hat-brim line), czyli na wysokości wyznaczanej przez rondo typowo założonego kapelusza. W nauce przyjmuje się bowiem, że urazy powyżej tej granicy mają pochodzenie czynne (są wynikiem celowego uderzenia), natomiast poniżej - bierne (są wynikiem wypadku).

Dodatkowo naukowcy przebadali inne części szkieletów pod kątem śladów obrażeń związanych z użyciem broni. „Jeśli tylko dysponujemy odpowiednio liczebnymi zbiorami szkieletów, jesteśmy w stanie oszacować poziom przemocy w różnych dawnych grupach ludzkich na podstawie częstości urazów wynikających z użycia broni. Zwłaszcza ciosy zadane bronią ręczną o tępej lub ostrej krawędzi mogą zostawić charakterystyczne ślady na kościach, przede wszystkim na sklepieniu czaszki” – tłumaczy naukowiec z UW.

Uzyskane dane pozwoliły badaczom określić pewien trend: w najdawniejszych czasach (w neolicie, czyli ok. 9000–4500 lat p.n.e.) poziom przemocy międzyludzkiej był bardzo niski. Ludzie zamieszkiwali wtedy głównie małe, rozproszone wioski. Kiedy zaczęli się organizować w większe osiedla i pierwsze scentralizowane państwa, a więc w chalkolicie (około 4500–3200 p.n.e.), liczba urazów gwałtownie wzrosła, szczególnie w Mezopotamii. Kolejny okres dziejów to zauważalny spadek poziomu przemocy - sytuacja taka utrzymywała się od wczesnej (ok. 3200-2100 p.n.e.) aż do środkowej (ok. 2100-1500 p.n.e.) epoki brązu. Ponownie trend odwrócił się w późnej epoce brązu (ok. 1500-1200 p.n.e.) i w epoce żelaza (ok. 1200-400 p.n.e.), kiedy częstość urazów wzrosła w stosunku do wczesnej epoki brązu, choć nadal była niższa niż w chalkolicie.

Co ważne - podkreśla polski archeolog w artykule, który zamieścił na blogu Archeowiesci.pl - trend ten wygląda bardzo podobnie w różnych częściach Bliskiego Wschodu, choć ogólna częstość urazów była wyraźnie niższa w Mezopotamii, a wyższa w Anatolii oraz Iranie.

„Rozważania nad skłonnością społeczności do przemocy powinny przede wszystkim brać pod uwagę okoliczności - uważa dr Sołtysiak - Ludzie mogą być mniej skłonni do agresji zarówno wtedy, kiedy państwo nie kontroluje ich zachowania, jak w neolicie, jak i wówczas, gdy istnieje silne państwo pilnujące porządku, jak w epoce brązu. Z analiz wynika, że stosowanie przemocy staje się bardziej powszechne w czasach zwiększonego poziomu stresu, czy to związanego z pojawieniem się nowych instytucji, które jeszcze nie mają wypracowanych sposobów rozładowywania napięcia społecznego związanego z gwałtowną urbanizacją, jak w chalkolicie, czy z upadkiem instytucji, jak w epoce żelaza”.

Naukowcy doszli do wniosku, że ponieważ częstość urazów ani nie spadała, ani nie wzrastała systematycznie w czasie, oznacza to, że poziom przemocy międzyludzkiej mniej zależy od samego postępu cywilizacyjnego, a bardziej od konkretnych uwarunkowań kształtujących życie społeczne w poszczególnych epokach.

Pierwsi rolnicy - pisze badacz na Archeowiesci.pl - żyli w małych, spójnych, do pewnego stopnia izolowanych grupach, które nie musiały konkurować między sobą o zasoby. Kiedy jednak liczba ludności znacznie wzrosła i zaczęły powstawać pierwsze państwa, zaczęło dochodzić do większych napięć społecznych, które mogły skutkować dramatycznym zwiększeniem poziomu przemocy, zarówno wewnątrz nowych państw, jak i między nimi. W miarę rozwoju państwowości pojawiły się instytucje, np. o charakterze policyjnym, pozwalające stopniowo ograniczać przemoc wewnątrz społeczeństw; pilnujące porządku w miastach. Choć nadal prowadzone były wojny, armie zostały w dużym stopniu sprofesjonalizowane, co również znacznie ograniczyło ryzyko urazów u obywateli niebędących żołnierzami.

Po koniec późnej epoki brązu zaczęło jednak dochodzić do poważnych kryzysów, wynikających m.in. z masowych migracji z zewnątrz regionu oraz napięć wewnętrznych. Wiele ówczesnych potęg upadło bądź doznało mocnego osłabienia. „Ten kilkusetletni okres zamętu opisywany jest w źródłach jako czas konfliktów między mieszkańcami miast i pasterzami, ale też niestabilnej sytuacji w samych miastach, gdzie osłabienie lub wręcz upadek centralnej administracji na pewno skutkował zmniejszeniem poczucia bezpieczeństwa” - pisze dr Sołtysiak.

Jego zdaniem jedno jest pewne: głównym czynnikiem sprzyjającym zmniejszaniu poziomu przemocy było istnienie silnej władzy centralnej, która dysponowała odpowiednimi instytucjami (sądy, siły o charakterze policyjnym) zapewniającymi spokój społeczny.

Jednak, jak podkreślają autorzy publikacji, istnieje jeszcze jeden - poza wstrząsami społeczno-gospodarczymi - czynnik, który może wpływać na poziom przemocy interpersonalnej; jest nim zmieniający się klimat. Badania ujawniły bowiem, że np. 300-letnia susza, która miała miejsce w badanym okresie i przyczyniła się do masowych migracji oraz powszechnego głodu, także wiązała się z zauważalnym zwiększeniem częstości urazów głowy wśród ludności.

Odkrycie to jest o tyle znaczące, że aktualnie Ziemia także znalazła się w trudnej sytuacji klimatycznej. Wielu ekspertów obawia się, że postępujący wzrost temperatur nasili konflikty na świecie. Współautor omawianego badania dr Giacomo Benati uspokaja jednak, że nasze czasy dość mocno różnią się od przeszłości. „Istnieją dowody na to, że ekstremalne zjawiska klimatyczne mogą wpływać na poziom konfliktów - mówi. - Ale prawdą jest również to, że (…) gdy istnieją instytucje zdolne do ograniczania przemocy, konflikty mogą sprawnie zostać zażegnane".(PAP)

Katarzyna Czechowicz



Przemoc jako element ludzkiej natury badał bioarcheolog z UW | Nauka w Polsce






sobota, 29 kwietnia 2023

Biologiczna geneza zła



Zło u ludzi może występować np. na skutek uszkodzenia mózgu - gdzie ja miałem ten artykuł... muszę go poszukać..


Tymczasem naukowcy biorą się za chomiki....









przedruk
tłumaczenie automatyczne




Edycja genów poszła nie tak: 

naukowcy przypadkowo tworzą wściekłe chomiki



Peter Rogers
27 czerwca 2022 r.



Chomiki mają organizację społeczną i reakcję na stres, która jest bardziej ludzka niż jakikolwiek inny gryzoń. Tak więc naukowcy behawioralni polegali na chomikach, aby zrozumieć siły rządzące zachowaniem. Jednak według ostatnich badań siły te są mniej zrozumiałe niż wcześniej sądzono. Naukowcy wykorzystali technologię edycji genów, aby usunąć receptor, który prawdopodobnie powoduje agresję u chomików. Jednak zamiast stać się bardziej przytulanymi, chomiki stały się złośliwe.
Gen, który reguluje agresję

W 1984 roku grupa naukowców postanowiła zbadać rytm dobowy, wstrzykując niewielkie ilości hormonów do mózgów chomików. Jeden z hormonów, wazopresyna argininy (AVP), miał natychmiastowy i zaskakujący efekt. Nie zmieniło to cyklu snu chomików, ale wywołało dramatyczną zmianę zachowania. Chomiki zaczęły moczyć biodra (gdzie znajdują się gruczoły zapachowe) śliną i energicznie ocierać się o ścianę klatki, zachowanie wskazujące na agresywne domaganie się ich terytorium.


Kolejne badania farmakologiczne dokładnie zbadały funkcję receptora AVP, zwanego Avpr1a. Według badań, Avpr1a wydawał się mieć efekty zależne od płci. Kiedy samce chomików otrzymywały zastrzyki aktywatorów Avpr1a (takich jak AVP), stawały się bardziej agresywne, podczas gdy samice chomików stały się mniej agresywne. Alternatywnie, gdy chomiki otrzymywały zastrzyki inhibitorów Avpr1a, samce stały się mniej agresywne, a samice stały się bardziej agresywne. Prawie cztery dekady badań wykazały, że Avpr1a bezpośrednio regulował agresję i zachowania podobne do lęku.

Jedno z badań stworzyło jednak atmosferę tajemniczości wokół Avpr1a. W 2007 roku zespół naukowców z University of Buffalo wyeliminował gen Avpr1a u samców myszy, spodziewając się, że myszy będą wykazywać zmniejszoną agresję z powodu braku sygnalizacji AVP. Jednak myszy pozbawione Avpr1a nie były ani bardziej, ani mniej agresywne niż normalne myszy. Przez ponad dekadę ta rozbieżność była wyjaśniana jako wynikająca z kompensacji rozwojowej – to znaczy, że zarodek kompensował brak Avpr1a poprzez modulowanie innych szlaków behawioralnych.
Wściekłe chomiki

Zespół naukowców z Georgia State University kierowany przez Elliotta Albersa i Kima Huhmana nie zgodził się jednak. Głównym problemem, jaki mieli z badaniem z 2007 roku, było to, że Avpr1a został znokautowany u myszy, a nie chomików. Takie różnice mają znaczenie. Naukowcy wykorzystali technologię edycji genów CRISPR-Cas9 do mutacji genu receptora Avpr1a (tak, że nie był już funkcjonalny) u chomików płci męskiej i żeńskiej.


Naukowcy uważali, że usuwając zdolność chomika do wytwarzania Avpr1a, chomiki staną się mniej agresywne. Ich hipoteza była błędna. Wręcz przeciwnie, wszystkie chomiki pozbawione Avpr1a, niezależnie od płci, wykazywały znacznie bardziej agresywne zachowanie, wykonując dwa razy więcej oznaczeń bocznych, a także goniąc i przypinając inne chomiki tej samej płci.

Autorzy nie spodziewali się wściekłych chomików. "To sugeruje zaskakujący wniosek" - powiedział Albers. "Chociaż wiemy, że [AVP] zwiększa zachowania społeczne, działając w wielu regionach mózgu, możliwe jest, że bardziej globalne efekty receptora Avpr1a są hamujące. Nie rozumiemy tego systemu tak dobrze, jak nam się wydawało. Sprzeczne z intuicją odkrycia mówią nam, że musimy zacząć myśleć o działaniach tych receptorów w całych obwodach mózgu, a nie tylko w określonych regionach mózgu. "



A tu: 


czwartek, 20 października 2022

Gandeste

 


Kilka ciekawych przedruków 


słabe tłumaczenie automatyczne z rumuńskiego





Poniżej świetny artykuł Dughina, niedawno opublikowany Robię to z kilku powodów. Przede wszystkim dlatego, że artykuł niezwykle dobrze oddaje ten aspekt dzisiejszego społeczeństwa, który mimo swojej oczywistości jest przez nas mało rozumiany. Następnie, ponieważ jest to niezwykle ważne w zrozumieniu sił zaangażowanych w konflikt na Ukrainie, technik walki i wreszcie wyzwania, przed którym stoi Rosja. Również z krytycznego tonu artykułu jasno wynika, jak błędny jest szablon, według którego Dughin jest „ideologiem Kremla”. Życzymy miłej lektury!

Dan Diaconu



W dzisiejszym świecie prędkość odgrywa kluczową rolę we wszystkich aspektach życia. Podczas OCS (Ukraine Special Operation) odkryliśmy, że w czasie wojny – we współczesnej wojnie – jest to jeden z kluczowych czynników. Bardzo, bardzo wiele zależy od tego, jak szybko zdobędziesz informację, jak szybko możesz zgłosić to dowódcy jednostki bojowej, a następnie podjąć decyzję o uderzeniu, a także szybko zmienić miejsce ułożenia broni. A więc chodzi prawie o wszystko, co wiąże się z walką.

Stąd kolosalna rola UAV (Unmanned Aerial Vehicle) i dronów, łączności satelitarnej, czasu przekazywania współrzędnych wroga, mobilności jednostek bojowych, a także szybkości przekazywania rozkazów wykonawcy. Oczywiście nie brano tego pod uwagę podczas przygotowań do OCS i teraz musimy to wszystko zrekompensować w krytycznych warunkach.

Podobnie nie doceniono zależności od Zachodu w zakresie technologii cyfrowych, chipów i precyzyjnej produkcji. Przygotowanie do frontalnej konfrontacji z NATO, a jednocześnie opieranie się na elementach technologicznych opracowanych i wyprodukowanych bądź w krajach NATO, bądź na terytorium państw zależnych od Zachodu, nie świadczy o wielkiej inteligencji.

Ale teraz nie chodzi o uzależnienie od Zachodu, ale o czynnik prędkości. Francuski filozof Paul Virillo, który badał znaczenie prędkości dla współczesnej cywilizacji technicznej, zaproponował specjalny termin – dromokracja . Od greckiego dromos (prędkość) i kratos (moc). Teoria Virillo opiera się na twierdzeniu, że w nowych warunkach cywilizacyjnych zwycięża nie silniejszy, mądrzejszy, lepiej wyposażony, ale szybszy. Szybkość jest wszystkim. Stąd chęć zwiększenia szybkości procesorów za pomocą dowolnych środków, a w konsekwencji wszystkich operacji cyfrowych. Właśnie na tym koncentruje się dziś innowacyjne myślenie techniczne. Wszyscy rywalizują na szybkości.

Współczesny świat to wyścig o przyspieszenie. A kto jest szybszy, otrzymuje główną nagrodę, władzę. We wszystkich jej znaczeniach i wymiarach – politycznym, militarnym, technologicznym, ekonomicznym, kulturowym.

Jednocześnie informacje są najcenniejsze w strukturze dromokracji. Szybkość przekazywania informacji jest konkretnym wyrazem władzy. Dotyczy to zarówno funkcjonowania giełd światowych, jak i prowadzenia działań wojennych. Ten, kto był w stanie zrobić coś szybciej, zyskuje pełną władzę nad tym, który się wahał.

Jednocześnie dromokracja jako świadomie wybrana strategia, czyli próba zdominowania czasu jako takiego, może prowadzić do dziwnych efektów. W grę wchodzi czynnik przyszłości. Stąd zjawisko transakcji terminowych i związanych z nimi funduszy hedgingowych, a także innych mechanizmów finansowych o podobnym charakterze, gdzie główne transakcje zawierane są z tym, czego jeszcze nie ma.

Ideałem medialnej dromokracji byłoby, aby jako pierwszy zgłosić zdarzenie, które jeszcze się nie wydarzyło, ale jest bardzo prawdopodobne. To nie tylko fałszerstwo, to rzecz z obszaru możliwych, prawdopodobnych, probabilistycznych metod. Jeśli prawdopodobne przyszłe wydarzenie potraktujemy jako wydarzenie, które już się wydarzyło, zyskamy czas, co oznacza, że ​​zyskamy władzę. Inną rzeczą jest to, że może się to nie wydarzyć. Tak i jest to możliwe, ale czasami niespełnienie oczekiwań nie jest krytyczne i odwrotnie, potwierdzona prognoza, przyjmowana jako przesądzona konkluzja, oferuje ogromne korzyści.

Na tym polega sedno Dromokracji: żywioł czasu jest bardzo trudny, a ten, komu uda się go ujarzmić, otrzymuje całkowitą globalną władzę. Wraz z rozwojem superprędkości sama rzeczywistość ulega załamaniu i zaczynają w niej działać prawa fizyki nieklasycznej – przewidywane w teorii względności Einsteina i, w jeszcze większym stopniu, w fizyce kwantowej. Ograniczanie prędkości zmienia prawa fizyki. I właśnie na tym obszarze, zdaniem Virillo, toczy się dzisiaj planetarna walka o władzę.

Z podobnymi teoriami spotykamy się na polu bardziej praktycznym, a mniej filozoficznym – w teorii wojen sieciocentrycznych. I właśnie taką walkę sieciocentryczną napotkaliśmy podczas OCS. Główną cechą takiej wojny jest szybkość przekazywania informacji między poszczególnymi jednostkami i centrami dowodzenia.

W tym celu jednostki bojowe i żołnierze są wyposażeni w wiele różnie zorientowanych kamer i innych czujników, które zbiegają się w jednym punkcie. Do tego dochodzą dane z samolotów, UAV i satelitów, które są bezpośrednio zintegrowane z jednostkami bojowymi. A ta pełna integracja z siecią zapewnia najważniejszą zaletę – przewagę szybkości. Tak układają się systemy pracy i HIMARS oraz taktyka grup mobilnych i DRG (Sabotage and Reconnaissance Groups, nt). Wykorzystano do tego również łączność satelitarną Starlink.

Teorie wojny sieciocentrycznej uznają, że szybkość podejmowania decyzji często odbywa się kosztem ich uzasadnienia. Istnieje wiele błędnych obliczeń. Ale jeśli działasz szybko, to nawet jeśli popełnisz błąd, zawsze jest czas, aby go naprawić. Wykorzystuje zasadę hack hack lub ataku DDoS - najważniejsze jest "uszczypnięcie" wszystkich lokalizacji oddziałów wroga, szukając słabych punktów lub tzw. tylnych drzwi. Straty mogą być dość wysokie, ale wyniki, jeśli się udają, są bardzo znaczące.

Ponadto wojny, w których sieć jest ich integralną częścią, obejmują otwarte kanały informacji – przede wszystkim portale społecznościowe. Nie tylko towarzyszą prowadzeniu działań wojennych, mówiąc oczywiście tylko to, co się opłaca, a co nie, ukrywając lub wypaczając dla innych, ale także operują probabilistyczną przyszłością. Znowu zasada dromokracji. To, co dziś postrzegamy jako podróbki, to nic innego jak sztuczna stymulacja możliwej przyszłości. Wiele podróbek okazuje się pustych, o ile próby złamania zabezpieczeń podczas włamań są udaremniane, ale od czasu do czasu docierają do celu i wtedy system może zostać przechwycony i ujarzmiony.

Dromokracja w sferze politycznej pozwala odejść od sztywnych zasad ideologicznych. Na Zachodzie, na przykład, rasizm i nazizm, delikatnie mówiąc, nie są otwarcie popierane. Ale w przypadku Ukrainy i innych społeczeństw zaostrzonych w obronie geopolitycznych interesów Zachodu robi się wyjątek. Kwitnie tam antyrosyjski nazizm, rusofobia, ale na samym Zachodzie tego nie zauważają, zręcznie to omijając. Faktem jest, że dla szybkiego zbudowania narodu, w którym nigdy nie istniał iw obecności dwóch narodów na tym samym terytorium, po prostu nie można tego zrobić bez nacjonalizmu. Aby to zrobić tak szybko, jak to możliwe, potrzebne są właśnie skrajne formy - aż do nazizmu i po prostu rasizmu. I znowu jest to kwestia dromokracji. Niezbędne jest szybkie stworzenie symulakrum narodu. W tym celu bierze się radykalną ideologię, wszelkie wyobrażenia i mity o własnej wyłączności, nawet te najbardziej śmieszne, a wszystko to szybko ożywa (przy pełnej kontroli nad sferą informacyjną społeczeństwa, a Zachód po prostu udaje, że tego nie zauważa ten).

Potem następuje równie przyspieszona propaganda tych idei, które nie mają nic wspólnego z zachodnią liberalną demokracją. Wojna w sequelu jest naturalna: agresorzy są przedstawiani jako ofiary, a kaci jako zbawcy. Najważniejsze jest kontrolowanie informacji. A jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem globalistów, to następuje szybkie rozwiązanie, a potem równie szybko usuwane są same struktury neonazistowskie. To samo widzieliśmy w Chorwacji podczas rozpadu Jugosławii. Najpierw Zachód pomaga chorwackim nazistom – Neo-Ustaszy – i uzbraja ich przeciwko Serbom, a następnie oczyszcza ich, aby nie pozostały żadne ślady. Najważniejsze, żeby wszystko zrobić bardzo, bardzo szybko. Neonazizm pojawił się szybko, szybko spełnił swoją rolę, szybko zniknął. Jakby nie było.

To jest sekret Zełenskiego. Komik rtęciowy na lidera nie został wybrany przypadkowo. Jego psychika jest niestabilna i podatna na gwałtowne zmiany. Idealny polityk dla płynnego społeczeństwa. Teraz mówi i robi jedno, w jednej chwili jest zupełnie inaczej. I nikt nie pamięta, co wydarzyło się przed chwilą, bo prędkość przepływu informacji stale rośnie.

A jak na tym tle wyglądamy sami? Gdy zaczęliśmy działać szybko, zdecydowanie i niemal spontanicznie (pierwsza faza OSU), nastąpiły ogromne sukcesy. Prawie połowa Ukrainy była pod naszą kontrolą.

Gdy tylko zaczęliśmy spowalniać przebieg operacji, inicjatywa zaczęła przechodzić w ręce wroga.


Okazało się następnie, że sieciocentryczny charakter współczesnej wojny i prawa dromokracji nie zostały odpowiednio uwzględnione. Gdy tylko przyjąłem postawę reaktywną, przeszedłem do defensywy i przegapiłem czynnik prędkości. Tak, ukraińskie zwycięstwa są w większości wirtualne, ale w świecie, w którym ogon daje psu, gdzie prawie wszystko jest wirtualne (w tym finanse, usługi, informacje itp.), to nie wystarczy. Anegdota o tym, jak dwóch rosyjskich spadochroniarzy narzeka na ruiny Waszyngtonu – „przegraliśmy wojnę informacyjną” jest zabawna, ale niejednoznaczna. To także coś wirtualnego, być może próba zakodowania przyszłości. Jeśli chodzi o sprawdzenie rzeczywistości, niestety nie wszystko jest takie proste. Tu trzeba albo zawalić całą dromokrację, wirtualność, całą ponowoczesność sieciocentryczną, czyli całą nowoczesność i cały wektor rozwoju nowoczesnego Zachodu (ale jak to zrobić od razu?), albo zaakceptować – choć częściowo - zasady wroga, czyli przyspieszamy. Pytanie, czy my, Rosjanie, możemy wejść w sferę dromokracji i nauczyć się wygrywać sieciocentryczne (w tym informacyjne!) wojny, nie jest abstrakcją. Od tego zależy bezpośrednio nasze zwycięstwo!

Aby to zrobić, musimy najpierw zrozumieć - po rosyjsku, w sposób patriotyczny - naturę czasu. Jak powoli wszystko rozumiemy, z jakim opóźnieniem i jak wolno wprowadzamy to w życie – wydaje się, że odrzuciliśmy nawet przysłowie „ Rosjanie marnują czas, ale jeżdżą szybko ”.Teraz jest właśnie ten czas, kiedy, jeśli nie poruszamy się bardzo szybko, sytuacja może stać się bardzo niebezpieczna. Zrobimy to szybciej, szybciej to naprawimy. Nie mówię o wyposażaniu naszych żołnierzy w atrybuty sieciowe i przyspieszeniu procesu dowodzenia oraz skutecznych środkach ochrony informacji. Ale to jest po prostu konieczne, aby być na poziomie z dobrze wyposażonym wrogiem.

I jeszcze raz: jeśli po spekulacjach Voentorga (rosyjskiego dostawcy broni i żywności, nt) na temat ceny minimalnego munduru dla zmobilizowanych, nie nastąpiła od razu gwałtowna fala bezpośrednich represji ze strony władz, to jest to bardzo znak zły. Ktoś u władzy wyobraża sobie, że wciąż zaprzęgamy, mimo że ścigamy się z maksymalną prędkością. Trzeba to pilnie przemyśleć. W przeciwnym razie może się okazać, że pędzimy zbyt wolno.

Dromokracja to nie żart. Nie chodzi o pokonanie Zachodu. Powinien zostać zmiażdżony w swojej upojnej dumie, ale w tym celu sami musimy działać błyskawicznie. I znaczące. Rosja nie ma już prawa ani czasu na senność i ospałość.

Źródło: https://trenduri.blogspot.com/



... Skakałem z radości, gdy zobaczyłem pierwsze reklamy przerywające film w telewizji. Wchodzimy, jak mówią, między świat. W międzyczasie film przerwał reklamy...
... gdybyśmy byli spragnieni, piliśmy wodę z fontanny za darmo, nie myśląc, że kiedyś będziemy musieli zapłacić za szklankę wody...
... Zmarszczyłem nos, kiedy mama sprzątała dom; chcieliśmy go z pudełka, pięknie wybarwionego i dobrze zhomogenizowanego...
... nosiliśmy spodnie z tkaniny prawie ręcznie, tanie i wysokiej jakości; ale chciałem garnitur dżinsowy. Dziś dobre sukno już prawie zanikło, a od czasu do czasu nosi się szorty...
... miałem bawełniane koszulki i skórzane trampki. Ale chciałem plastikowe koszulki i buty wykonane z pięknie kolorowych szmat.
... Kiedyś robiłam domowe lody z naturalnego mleka, ale marzyły mi się ciastka lodowe z chemii w woreczku.
...w Alimentarze zawijają nasze mięso w papier i wkładają do płóciennej torby, marząc o jednorazowych torebkach i pięknie zaprojektowanych torebkach. Dzisiaj z naszych nosów wypłynęło całe to plastikowe gówno...
...kiedy dostałam pudełko z czymś przywiezionym z zagranicy, to ładnie postawiłam je w oknie, wśród bibelotów, bez względu na to, czy była to kawa, krem ​​czekoladowy, czy olej. Dziś mamy specjalne półki, na których je chowamy...
... wszędzie były tylko napisy po rumuńsku, firmy, szyldy, plakaty i wydawało nam się to szalone. Dziś brakuje nam pisania na ścianach czegoś po rumuńsku...

Autor: Razvan Bibire



Zaledwie trzy dni po wybuchu wojny, 27 lutego 2022 r., szefowie Unii Europejskiej nie zastanawiali się zbytnio. Bezzwłocznie usunęli z budżetu pół miliarda euro przeznaczone dla Ukrainy, z naruszeniem prawa. Pieniądze miały być przeznaczone wyłącznie na zakup uzbrojenia.
I to pomimo tego, że w lutym 2022 r. Kijów nawet nie ubiegał się o członkostwo w UE. Tak więc Europejczycy nie mieli prawnego obowiązku przekazywania publicznych pieniędzy na konto reżimu Zełenskiego.

Należy podkreślić, że traktaty UE zabraniają blokowi UE wykorzystywania wieloletniego budżetu do finansowania operacji o skutkach wojskowych lub obronnych. Ale politycy z Brukseli nie poprzestali na prostym „szczególie”. Użyli małej sztuczki.

„W tych dniach spadło kolejne tabu – tabu, że UE nie może wykorzystać swoich zasobów do dostarczania broni krajowi atakowanemu przez inny kraj” – oświadczył 27 lutego 2022 r. szef unijnej dyplomacji Josep Borrell. oczywiście, że Ukraina nie była (i nadal nie jest) częścią Unii Europejskiej.
Oczywiście mechanizm podejmowania decyzji nie obejmował obywateli Europy, a jedynie marionetki w Brukseli. W cyniczny sposób Ursula von der Leyen i jej współpracownicy przekazali do Kijowa pieniądze ze specjalnego, pozabudżetowego funduszu „wspierania pokoju”. Chodzi o tzw. „Europejski Mechanizm Wspierania Pokoju” (EPF), z pułapem 5 mld euro, utworzony (co za zbieg okoliczności!) zaledwie trzy miesiące przed wybuchem wojny.

W grudniu 2021 r. UE podjęła już decyzję o udzieleniu „pomocy bezpieczeństwa” Ukrainie, Gruzji i Republice Mołdawii z nowo utworzonego funduszu. Przywódcy w Brukseli mieli prawdziwe przeczucie wydarzeń na Ukrainie. Chyba że sam Joe Biden przekazał im, co ma się wydarzyć.
„Po raz pierwszy w historii UE sfinansuje zakup i dostawę broni i innego sprzętu do kraju, który jest atakowany. To decydujący moment”, oświadczyła triumfalnie Ursula von der Leyen 28 lutego 2022 roku.

Rzeczywiście decydujący moment. Moment, w którym Bruksela zobowiązała się zapłacić wszystkie rachunki Kijowa. W tym te wydane na dzierżawę broni amerykańskiej. Co zaskakujące, dzierżawa broni jest teraz możliwa po reaktywacji w Kongresie ustawy z 1941 r., Lend-Lease Act. Pierwotnie został zaproponowany przez prezydenta Franklina D. Roosevelta, aby pomóc uzbroić siły brytyjskie w walce z nazistowskimi Niemcami.

Pod fałszywą motywacją (napędzaną przez Pentagon), że Władimir Putin przyjedzie do Paryża z czołgami, Europa zobowiązała się wydać dziesiątki miliardów euro na uzbrojenie Ukrainy. I nie tylko. Wyraźnie i jednoznacznie określił się jako walczący wróg w wojnie z Rosją. Uwaga, żeby Moskwa ani na chwilę nie zagroziła bezpieczeństwu Unii Europejskiej.

Z perspektywy czasu gest Brukseli, by uzbroić Kijów zaledwie 3 dni po wystrzeleniu pierwszego pocisku (a zwłaszcza zatwierdzić „wojskowy” budżet w wysokości 5 mld euro na trzy miesiące przed inwazją) wyraźnie pokazuje, że przygotowani przez nich europejscy przywódcy . I nie zrobili tego sami, żeby było jasne. Jak pokazali w ciągu ostatnich 3 lat, politycy na szczycie UE są tylko wykonawcami wielkich amerykańskich projektów. Budżety hiperluksusowe, z wszelkiego rodzaju zachętami prawnymi i karnymi, niewrażliwe na problemy podatników i podatników.
Niestety zarówno w Waszyngtonie, jak iw Brukseli kolejne ważne wybory odbędą się dopiero w 2024 roku. Do tego czasu jedyne zmiany można wprowadzać tylko na ulicach.
Oczywiście, jeśli nie jest za późno.


Autor: Adrian Onciu


Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, jak daleko sięga domniemanie niewinności? Teoretycznie do Boga - bo wyżej się nie da.

Ale pozwól, że wystawię cię na próbę. Powiedzmy, że jestem świadkiem na ulicy, gdy postać X śmiertelnie dźga swoją ofiarę na ulicy, idę do sądu i oświadczam, co widziałem. Sędzia (bo o tej godzinie „sprawiedliwość” wymierzają kobiety) wywnioskuje z mojego zeznania, że ​​kura składa jaja i z braku dowodów uniewinnia przestępcę.

Do czasu wyroku oskarżony korzysta z domniemania niewinności. Ale wiem, że jest przestępcą. Po tym, jak ślepy sędzia (ślepota ma trzy przyczyny: pieniądze, otrzymane rozkazy lub głupota) uniewinnia go, oskarżony jest dla wszystkich niewinny - ale wiem, że jest przestępcą.

Z powodu braku „sędziów” do potępienia kraj ten jest pełen niewinnych, ale wiem, że Ion Iliescu jest zdrajcą i zbrodniarzem, że Emil Constantinescu jest zdrajcą (którego zdradę zatwierdziła większość sejmowa, na ich cześć , tylko czterech moich znajomych zrobiło wyjątek), że Traian Băsescu jest zdrajcą i autorem wielu innych zbrodni, jak Klaus Werner Johannis, że Laura Codruța Kovesi jest przestępcą, który uniknął odpowiedzialności karnej za wielu skorumpowanych urzędników itp. .

To był wstęp, więc teraz przejdę do tematu, czyli pandemii. Żyjemy w bardzo smutnych czasach, ale jeszcze smutniejsze są ich przyczyny. Moje "przebudzenie" ("My Awakening" - widzę, że dzisiaj nie możesz, jeśli nie wstawisz kilku słów po angielsku, więc "plagiatuję" Davida Duke'a) nastąpiło w momencie, gdy zdałem sobie sprawę, że wszystko było kłamstwem . Wszystko, począwszy od rewolucji, z której byliśmy tak dumni. Myślałem, że jestem bohaterem, ale okazało się, że jestem tylko możliwą ofiarą. Laleczników nie obchodziło, ilu zginęło, nie obchodziło ich, czy ja lub inni głupcy tacy jak ja zginą. Kiedy przechodzisz przez kule, zmieniasz się – to nie jest jak oglądanie telewizji. A kiedy chodzisz wśród kul, zyskujesz coś jeszcze – nie obchodzi cię już śmierć, już się z nią zmierzyłeś. Od tego czasu nie wierzę już ślepo w to, co mówi nam się oficjalnie.

My ze wschodu mieliśmy (paradoksalnie!) ogromną szansę w porównaniu z zachodem. Żyliśmy kłamstwem, ale czuliśmy je też na naszej skórze. Ludzie Zachodu przeżyli to, nie czując tego. Nie ludzie z Zachodu, ale mieliśmy swobodę myślenia! Ich głupota zaczęło się dawno temu, nie zdając sobie z tego sprawy – zaczęło się u nas po 1990 roku. Z tego powodu wierzę, że na przeklętym, obwinianym, przeklętym wschodzie wciąż jest więcej żywych sumień niż na Zachodzie, który tak uważał był wolny, chociaż został wrzucony do niewoli bez ucieczki.

Żyjemy w indukowanym koszmarze, w którym lalkarze stawiają na strach ludzi przed śmiercią, na ogromny procent głupoty, który został osiągnięty (jak procent szczepień!). A tutaj procentowo lepiej czują się mieszkańcy Wschodu - mniej imbecylów, więcej myślą i odmawiają samobójstwa.

Tak, jest nowy wirus. Ale nowy wirus nie jest nowy, z wyjątkiem nazwy.

Wydaje się, że nadszedł czas na instalację nowego porządku światowego. W końcu może nawet z bronią. Lalkarze mają pełną kontrolę: nad politykami, nad organami ścigania, nad mediami, nad wszystkim, co się liczy. My, którzy mówimy prawdę, gdzie tylko możemy, zostajemy uznani za szalonych (jeśli nie gorzej).

Pojawiały się i mnożyły „zgony Covidów”. Poza tym, że nikt nie został poddany autopsji (z polecenia byłego ministra Nelu Tătaru – nie), aby wiedzieć, dlaczego umarł. Tyle, że później dowiadujemy się, że zgony nosicielskie miały poważne choroby współistniejące. Tyle że ich liczba nie przekraczała liczby tych, którzy zmarli w wyniku zwykłej grypy i że czasami zdarzało się, że kogoś, kto zmarł na chrząstkę, faktycznie potrącał pociąg (jak w Anglii).

Powtarzam: gdyby to było coś naprawdę poważnego, ci, którzy przewieźli tysiące pracowników z Suczawy, jedynego wówczas „czerwonego” okręgu w Rumunii, do Niemiec po szparagi, zostaliby wysłani do sądu. Nie zostali osądzeni i skazani, ale nieszczęsny Matei Strugurel, który uratował mu życie, uciekając ze szpitala, w którym był hospitalizowany bez chrząszczy, został skazany na rok więzienia z egzekucją! Gdyby to było coś naprawdę poważnego, Iohannis nie poślizgnąłby się na zdjęciach bez maski w Brukseli, ani Ludovic Orban nie jadłby bez maski w swoim biurze, ani nie odbyłby się kongres wyborczy Cîțu.

Później znaleźliśmy się z wariantem „Omicron”. Mówi się, że rozprzestrzenia się znacznie łatwiej niż inne, ale uznaje się, że nie ma żadnych poważnych skutków. Z tego, co przeczytałem, znalazłem tylko jeden śmiertelny przypadek na całym świecie (jeśli rzeczywiście to była przyczyna!). Ale został wykorzystany do przeprowadzenia ostatecznego ataku. Łatwo zrozumieć, że prawa człowieka nie mają już znaczenia, kiedy trzeba zabić człowieka (w interesie niektórych osób!). Coraz więcej krajów narzuca chowicielski paszport, coraz więcej krajów wprowadza obowiązkowe szczepienia - nie zdziwiłbym się, gdybym niedługo dostała zakaz wychodzenia z domu po lekarstwa czy jedzenie. A może w końcu, ostatni z nas, który oprze się szczepionce, zostaniemy rozstrzelani jak bojownicy w górach.

Ze smutkiem patrzę na powody, dla których przedstawiciele odważnych Rumunów przyjęli szczepienie: niektórzy, na trzy małe i sok; inni, bo w „Bibliotece Narodowej” sławny skrzypek grał im w ucho bez przyklejania im do czoła studolarowego banknotu, jak w pubie; inni do udziału w loterii; inni, aby otrzymać premię za pracę; inni, aby mogli pojechać na Malediwy lub Seszele. Dobra robota, Rumuni, z nimi będziemy bronić naszego kraju, z nimi zachowamy nasze tradycje i godność!

Ludzie stają się coraz bardziej zniewoleni, coraz bardziej zniewoleni. Potężni stają się silniejsi, bogaci stają się bogatsi. Wygląda na to, że budżety krajowe pójdą w jednym kierunku: Big Pharma (i dotowanie wspierających ją mediów).

Policz: to oczywiste, że dwie szczepionki już nie wystarczą, nikt nie wie, ile można osiągnąć, może co 6 miesięcy, czyli dziesiątki lub setki miliardów! Zastanów się, ile testów jest wykonywanych, w tym w UE, gdy przenosisz się z jednego kraju do drugiego! Ale przede wszystkim pomyśl o maskach! Władze rumuńskie (które nic nie wiedzą, tak naprawdę nikt nie wie) uznały, że maski płócienne, za brak których nałożono liczne grzywny na 20 miesięcy) w rzeczywistości nie chronią (co oznaczałoby zwrot pobranych mandatów!). ), ale potrzebujemy innych, bezpieczniejszych i droższych; jednocześnie słyszę w „Radio Romania-Actualitàtî” lekarzy, którzy radzą nam zmieniać maskę co 4 godziny; oznaczałoby to dziesiątki milionów masek każdego dnia w samej Rumunii! Ale nie na plecach - nie kupiłem maski,

Ale zyski producentów przewyższają zyski pośredników i być może urzędników. Ponieważ defraudacja pieniędzy publicznych została przeprowadzona przez dwie instytucje państwowe, „Narodowe Biuro ds. Scentralizowanych Zamówień” (ONAC) i „Unifarm”. Wśród mafii chronionych przez państwo jest Cornelia Nagy, przewodnicząca ONAC, promowana i wspierana przez kilka mafii, w tym mafię UDMR (tak, nie zdając sobie z tego sprawy, obywatele rumuńscy pochodzenia węgierskiego wysyłają swoje mafie do parlamentu co 4 lata, podobnie jak wysyłamy nasze). Plastikowe izolety zostały kupione po 80 000 lei za sztukę, ale nikt nie prowadzi kryminalnego dochodzenia, co się z nimi stało i gdzie są teraz!

Prasa łapówkowa raduje się, gdy umiera jeden z przeciwników szczepionki, ale nie szepcze ani słowa o młodych sportowcach na całym świecie, którzy zginęli w wyniku szczepionki […]. Według najnowszego raportu opublikowanego przez Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego liczba zarażonych nieszczepionych zrównała się z liczbą zaszczepionych. Co więcej, śmiertelność Covid wzrosła do 20% wśród zaszczepionych…

Niektórzy mogą myśleć, że są nieśmiertelni. Wiem, że wszyscy umieramy, ale liczy się sposób, w jaki umierasz. Z tego powodu moje najdroższe wersy pochodzą z Coșbuc:  „Gdybyśmy tylko byli bogami, /  Wciąż jesteśmy dłużnikami śmierci! / Jeśli umarłeś,  jest tak samo /  Chłopak czy zrzędliwy staruszek; /  Ale to nie wszystko umrzeć /  Lub przykuty pies.

Starsi świata nazwali to ludobójstwem. Będę z nim walczył do ostatniego dnia.

Autor: Św. Dan Cristian Ionescu

Uwaga  - Artykuł opublikowany w "Certitudinea" nr. 119


https://gandeste.org/analize-si-opinii/dugin-dromocratia/126001/?fbclid=IwAR00BvZCuxow49p79bChIhJGotSIjoIigiHqPy7adp0VwKjFOU1Sjoi1-xU

https://gandeste.org/analize-si-opinii/razvan-bibire-acum-30-de-ani/125973/?fbclid=IwAR0F99OMSep6kBY8w0LjUyh-e0NC81wR2_saEVsntfWDH1FW9_JBNobcKOM

https://gandeste.org/analize/adrian-onciu-reactia-bruxelles-ului-in-raport-cu-razboiul-din-ucraina-a-fost-foarte-rapida-si-pe-langa-lege/125927/

https://gandeste.org/analize-si-opinii/imbecilizarea-vestului-a-inceput-demult-a-noastra-abia-dupa-1990/126016/





wtorek, 24 maja 2022

Proso i soczewica




przedruk



ROŚLINY, KTÓRE UDOMOWIŁY CZŁOWIEKA

Od kiedy człowiek zaczął prowadzić osiadły tryb życia zaledwie kilka roślin zdominowało jego jadłospis: pszenica, kukurydza, ryż, proso, ziemniaki i jęczmień. Rośliny te towarzyszą nam do dziś dnia, a trzy pierwsze z wymienionych są w czołówce światowej produkcji zbóż. Niektórzy uważają, że to pszenica udomowiła człowieka, a nie odwrotnie, zapewniając sobie tym samym największy sukces spośród wszystkich roślin rosnących na naszej planecie. Obecnie ludzie uprawiają ponad 100 odmian tego zboża. Jednymi z pierwszych były płaskurka i samopsza udomowione około 10 tysięcy lat temu na terenie Azji Wschodniej. Dziś wracają do łask i w wielu miejscach znowu można je spotkać na naszych polach. Głównie za sprawą gospodarstw ekologicznych, ale nie tylko, bo nie bez znaczenia pozostaje zawarta w nich wysoka zawartość składników odżywczych, na co zwracają uwagę dietetycy. Choć zboża te nie wygrają w bezwzględnej walce na wydajność i modną ostatnimi czasy obniżoną zawartość glutenu, to konsumenci potwierdzają, że ich smak jest dużo „głębszy” i wyraźniejszy,a tym samym są znacznie smaczniejsze niż wiele współczesnych odmian pszenicy. Posiadają też jeszcze jedną ważną cechę – są idealnie dostosowane do naszych warunków klimatycznych, a przez to niezwykle odporne.

Orkisz (zwany także zwyczajowo szpelcem) to kolejna odmiana pszenicy, która w ostatnich latach „powróciła z martwych”. Jeszcze kilka lat temu mało kto słyszał o tej roślinie, a jeszcze mniej osób wiedziało, jak ona wygląda. Pojawiła się na naszych polach znacznie później niż płaskurka i samopsza, bo „dopiero” 5 tysięcy lat temu. Orkisz wspominany jest także w Biblii. Swój renesans przeżywał w średniowieczu. Obecnie staje się coraz popularniejszy, choćby pod postacią wódki destylowanej w Polsce, wyróżnionej złotym medalem na Światowym Konkursie Alkoholi w San Francisco. Coraz bardziej doceniają go również konsumenci wielu krajów Europy Zachodniej, gdzie coraz modniejsze są ciastka, precle i krakersy z mąki orkiszowej, a także piwo ważone na słodzie z ziaren orkiszu.

Zbożem, które zaczęto uprawiać mniej więcej w tym samym czasie co pszenicę, jest jęczmień. Odbywało się to początkowo w podobnym regionie świata, czyli w Azji Wschodniej oraz w… Tybecie. Zboże to ma bardzo ciekawą i różnorodną historię. Było wykorzystywane przez naszych przodków do wypieku chleba, a także jako waluta! Stanowiło podstawowe źródło wyżywienia rzymskich gladiatorów zwanych z tego powodu hordearii, co oznacza… „zjadacze jęczmienia”. Piwo na bazie słodu z jęczmienia jest prawdopodobnie najstarszym alkoholem, jaki spożywali ludzie. Ziarna tego zboża wykorzystywano dawniej w Anglii w celach mierniczych. Do dziś miarę opartą na tym systemie wykorzystuje się w przemyśle obuwniczym w Wielkiej Brytanii i w USA. Jęczmień, podobnie jak orkisz należy do zbóż, o których wspomina Biblia. Współcześnie z jęczmienia produkuje się mąkę do wypieków, która uważana jest za jedną z najzdrowszych. Powszechnie stosowany jest także w browarnictwie. Zboże to należy do jednych z pierwszych roślin uprawnych, w przypadku których naukowcy stworzyli kompletną mapę genów (jest ich około 80 tysięcy).

Innym ważnym dla człowieka zbożem jest proso (zwane potocznie polskim ryżem lub królową kasz), które „udomowiono” około 7 tysięcy lat temu w Azji Wschodniej (znowu!), gdzie powszechnie uprawia się je do dziś. W Polsce nie jest tak popularne jak dawniej, choć moda na to zboże powraca. A to głównie ze względu na wysokie właściwości prozdrowotne – nie zawiera glutenu, wspomaga pamięć i koncentrację, pomaga walczyć ze zgagą, sprawia, że włosy i paznokcie stają się mocniejsze i bardziej lśniące, a do tego posiada właściwości rozgrzewające! Stanowi bogate źródło witamin z grupy B. Proso spożywa się pod postacią kaszy jaglanej, która jest niczym innym niż wyłuskanym zbożem. Źle przygotowana potrafi być gorzka, czym można tłumaczyć jej niewielką popularność. A to takie proste! – wystarczy zalać kaszę na jedną godzinę wodą i dokładnie wypłukać albo prażyć przez minutę na sucho, ciągle mieszając i voila… problem znika. W USA zboże to uprawia się głównie na pokarm dla ptaków. Dokarmianie ptaków staje się coraz popularniejsze również w Polsce. Może to dobry kierunek dla części naszych rolników? Tym bardziej, że uprawa prosa nie jest wymagająca. Spośród wszystkich uprawianych w naszym kraju zbóż potrzebuje ono najmniej wody, sporo ciepła (a tego wraz ze zmianami klimatu przybywa), i rośnie bardzo szybko.

Rośliną, którą człowiek udomowił równie dawno jak poprzednie, bo około 9 tysięcy lat temu, jest soczewica jadalna, a stało się to… tym razem na obszarze Bliskiego Wschodu. Roślina ta stanowiła bardzo ważny produkt żywnościowy w starożytnym Egipcie, Grecji i Rzymie. Na terenie Polski jej uprawy odkryto równie dawno, bo pod koniec epoki kamienia (nie łupanego, ale tego młodszego, gładzonego). Spośród roślin strączkowych, zaraz po soi, posiada najwyższą wartość kaloryczną. Ta pyszna roślina znów powraca na nasze stoły, głównie ze względu na swoje właściwości odżywcze (stanowi doskonałą alternatywę dla mięsa), zdrowotne (chroni przed nowotworami) i smakowe – kto nie jadł pasty z soczewicy na świeżo upieczonym pszennym chlebie (koniecznie z płaskurki), ten nie wie, co traci. Obecnie roślina ta jest rzadko uprawiana w naszym kraju. Jej największe zasiewy znajdują się w Kandzie, Indiach i Australii.

W podobnym czasie jak poprzednie rośliny, ponownie na terenie Azji Wschodniej, zaczęto uprawiać grykę. I po prawie 8 tysiącach lat niemal zaprzestano jej produkcji. Dzisiaj uprawia się tylko niewielki odsetek tego, co jeszcze przed stu laty. A szkoda, bo gryka ma bardzo szerokie zastosowanie – produkuje się z niej kaszę, makaron, płatki, otręby, mąkę, piwo, whisky, herbatę i wiele innych produktów. Do tego jest rośliną miododajną i wykorzystywaną na paszę dla zwierząt. Nie zwiera glutenu, w związku z czym wraca ostatnimi czasy moda na spożywanie gryki. Dawniej ze względu na lekkostrawność i właściwości rozgrzewające nieprażoną kaszę gryczaną podawano dzieciom i chorym, a także kobietom na zbyt obfite miesiączkowanie, a odwar służył przy biegunkach. Obecnie największym producentem gryki są Rosja i Chiny.

Chyba nie ma bardziej polskiego warzywa niż ziemniak, ale jego historia rozpoczyna się daleko od naszego kraju. Został „udomowiony” 7 do 10 tysięcy lat temu na obszarze współczesnego Peru i Boliwii. Do Europy sprowadzono go w drugiej połowie XVI wieku przez hiszpańskich konkwistadorów. Na skutek selekcji dokonywanej przez wieki przez hodowców na całym świecie znanych jest dziś ponad tysiąc odmian tego warzywa. Ponad 99% uprawianych współcześnie ziemniaków pochodzi od odmian wyhodowanych pierwotnie na terenie Chile. Po sprowadzeniu go do Europy niezwykle silnie związał się z europejską kulturą. Niektórzy przypisują mu gwałtowny wzrost liczby ludności na terenie Europy. Ale tak silne uzależnienie od tego warzywa miało też swoje mroczne strony. W czasie zarazy ziemniaka (choroby grzybowej) ginęły z głodu miliony ludzi, a kolejne miliony emigrowały do Ameryki Północnej w poszukiwaniu lepszego życia (tylko w Irlandii w latach 40. XIX w. zmarło z głodu ponad 20% populacji, a 2 miliony wyjechało do USA). Europa Środkowa, w tym Polska, od dziesiątek lat przoduje w uprawie ziemniaków. W naszym kraju uprawia się 122 odmiany, z czego 80 wyselekcjonowali polscy rolnicy. To właśnie nasze rodzime odmiany są najlepiej przystosowane do panujących w Polsce warunków klimatycznych oraz zagrażających im szkodników, a konsumenci wybierają je najchętniej.

Lebioda to jedno z warzyw, które dzisiaj traktowane jest jako chwast, a nie roślina uprawna. I rzeczywiście coś w tym jest, gdyż rośnie ona w miejscach, których nie podejrzewalibyśmy o występowanie warzyw, np. ugory, nieużytki, śmietniska, tereny ruderalne, skarpy rowów. Dawniej lebioda była powszechnie hodowana w naszych ogródkach – od niemal niepamiętnych czasów aż do XVIII w. Jednak rozwój upraw zbóż, a w szczególności ziemniaków, spowodował, że lebioda odeszła w zapomnienie. Dziś raczej nie sposób ją spotkać jako roślinę uprawną, a szkoda, bo jest wyjątkowo smaczna i zdrowa. Młode liście (zbieramy tylko takie) smakują jak szpinak i idealnie nadają się do pysznych wiosennych sałatek. Należy jednak uważać na stare osobniki, gdyż kumulują się w nich substancje trujące. Ale i je łatwo można wyeliminować, gotując i odlewając wodę. Ziemniaki zawierają trucizny, a jakoś nikt nie boi się ich spożywać!

Patrząc na historię roślin, wokół których skupiały się całe cywilizacje i które zapewniały wyżywienie setek, a czasem milionów ludzi, można zauważyć, że na przestrzeni wieków niewiele się zmieniało. Przez tysiące lat dominowały pszenica i jęczmień. Jako dodatek lub zamiennik w niektórych rejonach pojawiało się proso. Ziemniaki weszły do powszechnej produkcji około 500 lat temu i dalej są powszechnie uprawiane. Grykę praktycznie zaprzestano uprawiać na masową skalę na początku XX wieku. Do współczesnych czasów jako najważniejsze rośliny uprawne w naszych warunkach przetrwały pszenica i jęczmień, które wraz z ryżem (mniej dla nas istotnym) stanowią najczęściej uprawiane zboża na świecie. Czyżby zatem w teorii „udomowienia” człowieka przez pszenicę kryło się ziarno prawdy? No bo jak wyjaśnić panowanie jednego gatunku rośliny przez ponad 10 tysięcy lat.

Ostatnie lata to okres gwałtownych przemian, także w rolnictwie. Zwłaszcza w rolnictwie. Pomimo że pszenica dalej króluje na naszych polach, to liczba jej odmian stale rośnie, pojawiają się formy genetycznie zmodyfikowane (choć jeszcze nie w Polsce). Inną zauważalną zmianą jest pojawianie się w naszym kraju ogromnych połaci innego zboża – kukurydzy. W 2000 roku areał zasiewów tej rośliny w naszym kraju wynosił zaledwie około 300 tysięcy hektarów, ale już w 2012 roku przekroczył milion hektarów! Przyrodnicze skutki tak gwałtownego wzrostu uprawy kukurydzy obserwujemy już teraz. I nie napawają one optymizmem. Uprawy te są nie tylko nieprzyjazne ptakom (choćby bocianom czy orlikom krzykliwym), to dodatkowo przyczyniają się do zwiększania pogłowia dzików! Na co jeszcze wpłynie ta gwałtowana zmiana w naszym krajobrazie rolniczym? Nikt nie zna odpowiedzi na to pytanie. Czas pokaże.

Adam Zbyryt







https://www.kpodr.pl/rosliny-ktore-udomowily-czlowieka/








sobota, 19 marca 2022

Wojna z człowiekiem

 

Od dawna uczulam na podstępne manipulowanie słowami przez zbrodniczych dywersantów.



przedruk


W informacyjnej pułapce


Wszystko to, co widzimy, słyszymy i czujemy wnika w nas i wpływa na nasze życie. Ta, wydawałoby się banalna prawda, często jest przez nas w ogóle niedostrzegana. Na ogół  godzimy się, aby zalewały nas fale negatywnych komunikatów, odpychających obrazów i hałaśliwych dźwięków. Nie chronimy też przed nimi naszych bliskich, a nawet dzieci.

Gdzie się podział nasz instynkt  samozachowawczy? A przecież chodzi o rzecz najważniejszą. O nasze zdrowie i życie. Godzimy się na to wszystko, bo myślimy – tak nas przecież uczono – że istnieje jakaś wszechwładna, „obiektywna” rzeczywistość, na którą nie mamy wpływu, więc musimy ją znosić. Tylko, co to ma wspólnego z tak okrzyсzaną i pożądaną „wolnością” i z drugiej strony jaki ma związek z tak zwaną „wolnością słowa”?  Gdzie jest miejsce na nasz osobisty wybór, jeżeli nie mamy świadomości czemu jesteśmy poddani.

Zalew informacji antykulturotwórczej

Tymczasem, znaleźliśmy się w tumanie chaotycznej, zewsząd nacierającej informacji, której prawdziwa „wartość informacyjna” jest wątpliwa, ponieważ nie jest ona rzetelnym opisem warunków otaczającej rzeczywistości. Jest raczej elektronicznie powielanym, bezładnym szumem, stwarzającym pozory rzeczywistości. Ten informacyjny melanż nazywa się często „rzeczywistością wirtualną”. Nie ma ona wiele związku z naturą rzeczywistości i faktycznymi warunkami i wydarzeniami, które zachodzą w świecie. Obrazy i słowa sprzedaje się jak pospolite towary. Stanowi  to więc zaprzeczenie roli informacji jako czynnika kulturotwórczego w organizacji społecznej. Można by powiedzieć, że nie zauważyliśmy, kiedy informacja krążąca w obiegu społecznym przestała pełnić swoją właściwą, konstruktywną rolę, oderwała się od życia i zaczęła funkcjonować „autonomicznie”, jak legendarny „dżin, wypuszczony z butelki”, powodując zagrożenie cywilizacyjne.

Z czym więc mamy do czynienia? Z burzliwym rozwojem wszelkich mediów, czyli środków tworzenia, przechowywania i przekazywania informacji z zastosowaniem wysokiej techniki  mikroprocesorowej (high tech), o niewyobrażalnych wprost możliwościach miniaturyzacji i multiplikacji. Jednocześnie następuje stały wzrost pojemności informacyjnej. Stale wzrasta liczba wszelkiego rodzaju publikacji. Już pod koniec ubiegłego wieku obliczano, że jeżeli liczba nowych informacji w dziedzinie nauki i techniki się podwoi, to w tym samym czasie ogólna liczba publikacji wzrośnie trzydziestokrotnie. Przy czym prognoza ta nie obejmowała jeszcze Internetu, generującego wielką ilość danych, więc ten przewidywany wzrost był mocno niedoszacowany. Teraz jednak mamy do czynienia z techniką informacyjną, nieporównywalną z niczym, co  było wcześniej. Przykładowo, w 2008 roku ludzkość wyprodukowała 300 miliardów gigabajtów danych – to jest więcej niż przez poprzednich 40 tys. lat istnienia naszej cywilizacji („Fokus”, nr 05/272, 2018).

Cała ta technologia informatyczna  stosowana jest obecnie w produkcji rozmaitych dóbr. Jest również powszechnie dostępna do użytku prywatnego każdego obywatela. Tylko pytanie, czy potrafi on posługiwać się nią tak, by przynosiła mu pożytek, a nie uszczerbek.  I czy jest odpowiedzialny za komunikaty, które sam tworzy i wprowadza do sieci? Niestety, życie dostarcza nam przykładów, że tak nie jest:  w czasie kampanii wyborczej na prezydenta USA, świat obiegła wiadomość, że papież Franciszek udzielił swojego poparcia Donaldowi Trumpowi. Kiedy próbowano sprawdzić, skąd wzięła się ta informacja, okazało się, że wygenerowali ją młodzi ludzie z Macedonii, którzy założyli internetową agencję informacyjną.  Zapytani o motywację swojego wyczynu, wyjaśnili, że informacja się „dobrze sprzedawała”. Podobnych przypadków jest coraz więcej.

„Pomieszanie światów”

Jest to kolosalna zmiana w sferze społecznego obiegu informacji – tworzenia, przesyłania i odbioru, jaka nigdy dotychczas nie miała miejsca. Przy tym powiązana z wytwarzaniem i konsumpcją powszechnych dóbr społecznych, zarówno w sferze materialnej, jak i mentalnej. Jest to zmiana tak zasadnicza, że nie nadąża za nią indywidualny rozwój postrzegania, rozpoznawania i ewaluacji tych wytworów, ponieważ społeczeństwo nie jest do tego przygotowane przez odpowiedni system edukacji. Do tej pory jeszcze go nie wytworzyło. Prowadzi to w prostej linii do narastania informacyjnego chaosu, swoistego pomieszania światów: świata realnego i świata wirtualnego. Przede wszystkim, nie można już udawać, że nie widzimy jak w tym chaosie gubią się dotychczas funkcjonujące normy, chwieją wartości i rozmywają zasady życia wspólnoty. To właśnie przeżywamy teraz. I to jest nasz problem do rozwiązania, ludzi żyjących „tu i teraz”.

Zasadniczą przyczyną społecznej dezorientacji jest właśnie chaos informacyjny, powodowany wpuszczaniem przez media do obiegu informacyjnego nieadekwatnej informacji, a raczej dezinformacji. Polega to m.in. na wybiórczym podawaniu faktów, celowym ich zestawianiu, które sugeruje odbiorcy zaplanowane przez nadawcę skojarzenia. Polega też na interpretowaniu wydarzeń w sposób podporządkowany celom propagandowym. Skutkiem tego, większość społeczeństwa postrzega świat w nieprawdziwy sposób, przy tym w absolutnym przekonaniu, że widzi świat prawidłowo.  Przecież zgodnie z otrzymaną informacją! Mało kto zastanawia się nad tym, czy informacja jest rzetelna. Stan taki w przeważającej mierze nie jest przypadkowy, lecz zgodny jest z zamierzeniem ośrodków sterujących, które generują, przykrojoną dla własnych celów informację. Szczególnie wyraźnie jest to widoczne, kiedy porównamy schematy informacyjne jakoby niezależnych środków masowej informacji w różnych krajach UE, w których identycznie są naświetlane wydarzenia polityczne, co wskazuje na wspólne  źródło tych komunikatów. Ta identyczność nie świadczy jednak o tym, że wszędzie „fakty” są tak trafnie interpretowane. Okazuje się, że naoczni świadkowie i uczestnicy tych wydarzeń często przedstawiają je całkiem odmiennie. W konsekwencji dzieje się tak, że ludzie reagują nie na autentyczne wydarzenia i realne procesy lecz na informację, którą otrzymują. Na posiedzeniu Zgromadzenia Ogólnego ONZ w 2015 roku jeden z przedstawicieli, w dyskusji na temat kreowania informacji wyraził się, że „to, jak się postrzega rzeczywistość jest ważniejsze od samej rzeczywistości!”. I , w istocie, system mediów nader często sugeruje odbiorcy jak ma postrzegać wydarzenia, zamiast dostarczać rzetelne informacje o przebiegu wydarzeń.

Zgodnie z właściwościami naszych systemów neuronalnych i ich funkcji percepcyjnych, reakcja na fałszywy obraz i fałszywą informację jest taka sama, jakby była ona prawdziwą. Szczególnie gdy informacja wzbudza i podtrzymuje w ludziach silne skojarzenia emocyjne, sięgające w podświadomość. W ostatnim  dwudziestoleciu wielokrotnie były w obiegu medialnym przedstawiane fałszywe, inscenizowane obrazy, które miały wzburzyć odbiorców i wywołać ich protesty, szczególnie w kontekście toczących się wojen. Podawane były również jako prawdziwe, fałszywe statystyki, na przykład liczby zabitych i rannych.

Mistyfikacja

Wszystko to składa się na gigantyczną mistyfikację informacyjną i pociąga za sobą poważne skutki psychologiczne, wzmagając patologię życia społecznego. Odbierane jest również jako duży dyskomfort w życiu każdego z nas. Kiedy przyjmowane za dobrą monetę nieprawdziwe informacje powodują nasze chybione reakcje, tracimy wiarę we własne umiejętności pojmowania i własne zdolności adaptacji do sytuacji życiowych i w ogóle w społeczności. Trudno nam funkcjonować w rodzinie, szkole, w pracy. W przypadku informacji fałszywej powstaje dysfunkcja percepcji i reakcji. W konsekwencji wzrasta poczucie chaosu, zagubienia i bezsensu.

Ogólnie wiadomo, że w obecnej epoce mamy do czynienia z  wielością zmian we wszystkich dziedzinach życia, co postrzegamy jako znaczne przyspieszenie tempa życia. Wymaga to od nas dużej elastyczności w działaniu. Rzecz w tym, aby te zmiany były świadomie postrzegane, zgodnie z ich realnym przebiegiem. Jedynie wtedy może pojawić się adekwatna reakcja na to, co się wydarza. Nawet w przypadku dobrej, nie zafałszowanej informacji, która trafia do nas ze środowiska, dostatecznie duży jest trud jej analizowania, przetwarzania i wyboru najkorzystniejszych zachowań adaptacyjnych. W przypadku jej chaotycznego nadmiaru i przekłamań, orientacja jest prawie niemożliwa. Tymczasem informacje, którymi nasycana jest sfera życia społecznego poprzez oficjalnie funkcjonujący system mediów są co najmniej nieadekwatne do zachodzących wydarzeń i naturalnych procesów, często całkowicie oderwane od rzeczywistości i konceptualnie sztuczne. Poprzez nieograniczoną multiplikację i propagację, wykorzystującą nowe środki techniczne, zmieniony jest obraz rzeczywistości do tego stopnia, że ludzkie reakcje adaptacyjne stają się całkowicie nietrafne i prowadzą do katastrof osobistych i społecznych. Bez przesady, można powiedzieć, że powstaje zagrożenie dla przetrwania naszego gatunku. Nigdy jeszcze w dziejach zwielokrotnione kłamstwo nie było tak groźne w skutkach, jak obecnie.

Brak reakcji

Dlaczego nie ma odpowiedniej reakcji społecznej na to poważne zagrożenie? Ponieważ tak samo, jak nie zastanawiamy się nad tym dlaczego oddychamy i jak to robimy, nie zastanawiamy się również nad tym, jak przyjmujemy informacje z otoczenia i jak na nie podświadomie reagujemy. Tymczasem, zarówno oddychanie, jak i przyjmowanie informacji z otoczenia, to podstawowe warunki naszego istnienia, przetrwania i adaptacji w środowisku. W taki właśnie sposób funkcjonujemy w środowisku przyrodniczym i społecznym, jesteśmy włączeni w „całość”, w  nieustannym procesie adaptacji.

Według naszej wiedzy antropologicznej, człowiek współdziałając w zmiennym otoczeniu stale przyswaja informacje o jego uporządkowaniu i przetwarza je właśnie dla celów zachowawczych i reprodukcyjnych. Informacja zaś powoduje wzbudzanie ośrodków napędów emocyjnych, powodujących odpowiednią  reakcję. Na przykład, gdy odbieramy informację o zagrożeniu, naszymi reakcjami w tej sytuacji steruje podprogowo ciało migdałowate mózgu, omijając myślenie i racjonalne podejmowanie decyzji, a naszemu ciału wysyła komunikat: broń się, albo uciekaj! Czyli pobudza układ mięśniowy do działania, zmuszając go niejako do ruchu.

Obecnie sytuacja przedstawia się niepokojąco, gdyż współczesna sieć mediów, nieustannie oddziałujących na masowego odbiorcę, stanowi zagrożenie dla dalszej ewolucji psychonerwowej człowieka ze względu na następujące konsekwencje (według antropologa Andrzeja Wiercińskiego): „ – zalew różnorodnej informacji w polu świadomego jej przetwarzania, – destabilizację intuicji pojęciowych, ich rozmycie znaczeniowe i rozkojarzenia werbalne i obrazowe, powodujące dysonans poznawczy, tj. stan napięcia pojawiający się wtedy, gdy między nastawieniami poznawczymi (wiedza, poglądy, przekonania)  występuje rozdźwięk i brakuje spójności, – uwstecznienie funkcji organizowania informacji w osobnicze, zwarte systemy w korowych polach gnozji wzrokowej i pojęciowej, – uwstecznienie naturalnej funkcji świadomej  pamięci wskutek jej stałego odciążania przez techniczne środki zapisu”.

Kreacyjna moc słowa

Musimy więc uświadomić sobie i pamiętać w jaki sposób funkcjonujemy. Tym bardziej, że właśnie w naszej epoce, jak pisał profesor Antoni Kępiński„ewolucja człowieka dotyczy przede wszystkim jego form funkcjonalnych… A z form funkcjonalnych rozwijają się przede wszystkim te, które dotyczą wymiany informacji z otoczeniem, czyli tzw. metabolizmu informacyjnego” (A. Kępiński, Rytm życia, Kraków 1994). Nieustannie więc przyjmujemy informację z otoczenia, przy czym w otoczeniu społecznym ma ona w przeważającej mierze charakter językowy, a więc budowana jest na słowie. Słowo zaś przez skojarzenia wywołuje wyobrażenia i emocje. Mowa, słowo pisane, a także inne środki komunikacji symbolicznej wiążą ludzi i „przymuszają” ich do działań, najczęściej nie w pełni uświadamianych. Wynika z tego nieodparty wniosek, że właśnie słowo kieruje czynem. Zapoczątkowuje ono w nas proces kojarzenia i wszystko, co potem przejawi się w naszej reakcji. Powinniśmy o tym dobrze wiedzieć, bo we wszystkich mądrych przekazach kulturowych, od starożytności, mowa jest w wielu miejscach o znaczeniu słowa, o jego sile sprawczej i o niezbędnej odpowiedzialności w używaniu słowa. Na przykład w Biblii, wielokrotnie mówi się o kreacyjnej mocy słowa. Co więcej, tak zaczyna się Ewangelia św.Jana: „Na początku było słowo, a słowo było u Boga i Bogiem było słowo i bez niego nic się nie stało, co się stało”. Zaś z  dziesięciorga przykazań wiemy, że równie ciężko możemy grzeszyć „myślą, słowem i uczynkiem”. Ogólnie wiemy, że złe słowo może powodować krzywdę – niszczyć zdrowie i życie drugiego człowieka. „…słowem złym zabijasz tak, jak nożem” – to fragment pieśni Czesława Niemena „Dziwny ten świat”.

Isokrates, grecki filozof i pedagog starożytności, który przywiązywał wielką wagę do słowa i podporządkowywał je kryteriom moralnym, powiedział: „Siła słowa jest tak wielka, że zdolna jest duże uczynić małym, małe przedstawić jako ogromne, rzecz dawno znaną wszystkim wyrazić inaczej, a rzeczy nowe przedstawić na starą modłę”.

Tymczasem pozwoliliśmy, aby „słowo” w naszym życiu społecznym „wyrwało się spod kontroli” i zaczęło funkcjonować jakby autonomicznie. Często trudno już ustalić, kto jest odpowiedzialny za słowo kreowane w biegu wydarzeń i wprowadzane do społecznego obiegu informacji. A przecież to właśnie słowo przesądza o tym, jak widzimy nasz świat i wpływa na formowanie nastrojów i opinii społecznych. Teraz, jak to staje się coraz bardziej widoczne, z powodu złego, nieadekwatnego myślenia i nadużycia słowa narasta chaos, który  prowadzi do degradacji wszelkich struktur społecznych, od rodziny począwszy, poprzez państwa, aż do ładu światowego włącznie.

Rola autentycznego dziennikarstwa

Istnieje więc wzrastające niebezpieczeństwo destrukcji, natomiast nie pojawiają się wyraźne reakcje obronne i starania wyjścia z sytuacji informacyjnego kryzysu. Oznacza to, że zjawisko nie jest uświadamiane, nie jest rozpoznane i właściwie zdiagnozowane. Konieczny jest wzrost świadomości w odpowiedzi na zagrożenie całkowitym chaosem, powodującym uciążliwy dyskomfort każdego z nas i wszystkich razem wziąwszy. Ignorancja może nas zgubić. Dominująca funkcja obiegu informacji w naszej epoce musi doprowadzić do wzrostu  odpowiedzialności za generowaną i rozpowszechnianą informację czyli poszanowanie prawdy. Okrzyczany „ideał wolności słowa”, od dawna już stał się pustym frazesem i służy wyłącznie do manipulacji. Na nowo trzeba przemyśleć o jaką wolność tu chodzi i czy w ogóle można mówić o „wolności słowa”  bez odpowiedzialności za słowo. Jeżeli natomiast informacja medialna często steruje naszymi reakcjami, poza naszą świadomością, to jak w ogóle można mówić o wolności. Gdzie tu jest miejsce na wybór świadomej reakcji? Wybór może być wolny, tylko wtedy, kiedy jest świadomy.

I tak, dochodzimy do konkluzji, że bez wiedzy na temat naszej własnej natury i bez świadomości jak funkcjonujemy w otoczeniu informacyjnym, możemy uzyskać tylko złudzenie wolności, ponieważ, jak wyżej ukazano, to nie my kierujemy świadomie naszymi reakcjami. Są one bardzo często celowo wywoływane przez narzucane informacje, omijając nasze myślenie i świadome decyzje. Wyjście z tej opresyjnej sytuacji jest możliwe tylko poprzez wzrost świadomości społecznej i indywidualnej każdego członka społeczności.

Wymiana informacji z otoczeniem jest podstawową naszą funkcją życiową podobnie jak oddychanie. Wszelka informacja, którą przyjmujemy ma wpływ na nasze zachowanie i myślenie. Obecnie, w erze informacyjnej bardzo ważne jest jaką informację przyjmujemy. Musimy więc dołożyć starań, aby wpływać na jakość przekazu medialnego oraz nauczyć się usuwać spod zalewu informacji w razie konieczności. Domagać się od dziennikarstwa etycznej, wysokiej  jakości pracy, ponieważ jest to zawód doniosły społecznie. W dużej mierze zależy od niego jakość naszego życia i pomyślność struktur społecznych. Nieustannie trzeba wszelkimi sposobami dopominać się o rzetelność i prawdziwość informacji, a przede wszystkim o odpowiedzialność za słowo.

Barbara Krygier

(Międzynarodowa Akademia Słowiańska)





https://myslpolska.info/2022/03/19/krygier-w-informacyjnej-pulapce/






środa, 29 września 2021

Pacyfiści z Kujaw...

 

Podczas prac archeologicznych nad cywilizacją Harappy nie odnaleziono - jak dotychczas - przedstawień walk - wojny tak często ukazywanych u innych cywilizacji.


Artefakty wydobywane z wykopalisk w Mogilnie. Pochodzą nawet z II w. p.n.e.

Natalia Słomkowska,  2021-09-25 MOGILNO




Ponad 20 grobów, żelaznych fragmentów uzbrojenia, ceramiki i resztek garderoby - to efekt przeprowadzonych wykopalisk na terenie Mogilna. Pozostałości datuje się na II w. p.n.e. lub wczesną nowożytność. To pierwsze takie znaleziska w okolicach tej części województwa.


To fragment żelaznej tarczy - jedno z kilkudziesięciu znalezisk archeologów. Na polu o powierzchni kilkuset metrów kwadratowych naukowcy odkryli cmentarzysko datowane na II w. p.n.e. do początków naszej ery.

- 22 groby mamy dokładnie, ale tak naprawdę ich liczba cały czas przybywa. Są to groby bardzo bogato wyposażone. Zmarli, którzy byli do tych grobów składani byli najpierw paleni na stosie, następnie szczątki te albo były wprost wkładane do jamy albo były umieszczane w urnie glinianej – mówi archeolog Andrzej Smaruj.

Według naukowców dawni mieszkańcy tych terenów wzorowali się na kulturze Celtów, zamieszkujących ówczesną Europę. Groby z tamtego okresu znajdowano w okolicach Biskupina, lecz to odkrycie jest inne od pałuckich skarbów. Zmarłych chowano nie tylko z elementami garderoby.

Mężczyznom składano do grobu najczęściej uzbrojenie i to jest można powiedzieć ewenement na skalę tej części województwa kujawsko-pomorskiego, bo na pobliskich Kujawach, gdzie z tego okresu spotykamy dość dużo cmentarzysk, tam można by powiedzieć, że byli pochowani pacyfiści, bo nie ma żadnego grobu z uzbrojeniem

- dodaje Andrzej Smaruj.



https://bydgoszcz.tvp.pl/56026914/mogilno-wykopaliska?fbclid=IwAR3F4KWglQ_vvpRX6egA-Mivl_3Od-BLgSUNegi22MKwX1f7E8FTUwHP_6Y




wtorek, 13 lipca 2021

Wysoki koszt rozpadu rodzin i małżeństw

 

przedruk



Dr Furman:

Koszt rozpadu rodzin i małżeństw w Polsce jest bardzo wysoki


– W 2019 roku koszt rozpadu rodziny w Polsce w wyniósł niemal 5,7 mld złotych. Sama ta kwota stanowi wydatek niebagatelny z perspektywy budżetu naszego kraju. Jednak, co istotne, wskazana przez nas kwota jest kwotą minimalną. W rzeczywistości koszt jest z pewnością wielokrotnie większy – mówi w rozmowie z portalem DoRzeczy.pl dr Filip Furman, ekspert Instytutu Ordo Iuris.

Jakie wnioski wynikają z raportu pt. „Koszty rozpadu rodzin i małżeństw w Polsce”?

Dr Filip Furman: Pierwszym i, z punktu widzenia systemowego, najważniejszym wnioskiem jest informacja, że procesy i instytucje społeczne, zwłaszcza tak kompleksowe instytucje jak rodzina, mają olbrzymią wartość nie tylko z perspektywy aksjologicznej, ale także dającą się mierzyć i obliczać wartość ekonomiczną. Dla polityków, zwłaszcza odpowiedzialnych za politykę rodzinną, finansową i rozwojową, jest to informacja nie do przecenienia. Podobnie dla inwestorów i innych podmiotów gospodarczych planujących rozwój w perspektywie dłuższej niż kilka najbliższych lat. Jako taka, rodzinna powinna stać w centrum zainteresowania podczas projektowania działań opiekuńczych, a także wszelkiej infrastruktury państwowej – od fizycznej infrastruktury, tego jak wyglądają nasze ulice czy budynki użyteczności publicznej, po infrastrukturę prawną, podatkową czy związaną z prowadzeniem działalności gospodarczej.

Drugie najważniejsze ustalenie naszej pracy badawczej jest takie, że koszt rozpadu rodzin i małżeństw w Polsce jest bardzo wysoki – co, biorąc pod uwagę pierwszy wskazany wniosek, jest zjawiskiem negatywnym z perspektywy rozwoju gospodarczego, społecznego i demograficznego Polski. W 2019 roku koszt rozpadu rodziny w Polsce w wyniósł niemal 5,7mld złotych! Sama ta kwota stanowi wydatek niebagatelny z perspektywy budżetu naszego kraju. Jednak, co istotne, wskazana przez nas kwota jest kwotą minimalną. W rzeczywistości koszt jest z pewnością wielokrotnie większy. Dlaczego? Otóż w przeprowadzonych przez nas wyliczeniach skoncentrowaliśmy się na wydatkach ponoszonych z budżetu państwa bezpośrednio na obsługę świadczeń związanych z rozpadem rodziny.


Zidentyfikowane przez nas kategorie wydatków to:

wydatki na rodziny zastępcze (1,498 mld zł), wydatki na placówki opiekuńczo-wychowawcze (1,437 mld zł), świadczenia wypłacone z Funduszu Alimentacyjnego (1,136 mld zł), wysokość wypłaconych dodatków do zasiłku rodzinnego z tytułu samotnego wychowywania dziecka (203,7 mln zł), wydatki na wspieranie rodziny (165,6 mln zł), wydatki na świadczenia dla osób usamodzielnianych (96,7 mln zł), koszty działań podejmowanych wobec dłużników alimentacyjnych (40,1 mln zł), wydatki na ośrodki adopcyjne (38,3 mln zł), obsługa wypłaty świadczeń Funduszu Alimentacyjnego (35,1 mln zł), skutek opodatkowania w sposób preferencyjny jako osoba samotna wychowująca dzieci (702 mln zł), potencjalny koszt wynikający z ponadprzeciętnie częstego korzystania przez osoby rozwiedzione z usług ochrony zdrowia w zakresie kosztów leczenia psychiatrycznego, uzależnień, szpitalnego oraz podstawowej opieki zdrowotnej (203,3 mln zł), utrzymanie infrastruktury sądów okręgowych w części przypadającej na prowadzenie postępowań rozwodowych (65,1 mln zł), koszty postępowań rodzinnych toczących się po rozwodzie (59,5 mln zł), koszty spraw rozwodowych netto (18 mln zł). Warto w tym miejscu podkreślić, że – choć fałszywie przedstawia to narracja skrajnej lewicy – nie omawialiśmy kosztów rozwodów, a znacznie szerszego, społecznego zjawiska, którego rozwody są jedynie częścią. Co więcej, były to koszty bezpośrednie.

Wiemy jednak, że kosztów pośrednich jest jeszcze więcej. Bowiem rodzina pełni bardzo wiele funkcji w różnych dziedzinach. Rodzina to ważny podmiot gospodarujący, wytwarzający realne dobra i usługi, zarazem obdarzony potencjałem tworzenia kapitału ludzkiego i społecznego. Ponadto rozpad rodziny to uderzenie m.in. w fundament cywilizacyjnego istnienia państwa – rozwój demograficzny; liczebność społeczeństwa w dużej mierze stanowi bowiem o możliwościach gospodarczych kraju. Rodzina to naturalne i najlepsze środowisko dla rodzenia i wychowania dzieci, zapewnia stabilność społeczną i ekonomiczną, sprzyja także wyższej dzietności – rozpad rodziny nieuchronnie więc wiąże się ze spadkiem dzietności.

W klasycznej wizji państwa, gdzie rodzina, a nie jednostka, stanowi podstawową komórkę społeczną, to właśnie ona jest źródłem bezpieczeństwa i stabilności, również w sensie ekonomicznym. W sytuacji, gdy tego naturalnego otoczenia i wsparcia brakuje, jednostka zostaje pozostawiona sama sobie i ostatecznie znacznie częściej potrzebuje pomocy państwa. Nie chodzi więc oczywiście o to, by zmniejszać tę pomoc, ale o to, by skoncentrować wysiłki na przeciwdziałaniu sytuacjom, które w konsekwencji prowadzą do konieczności udzielania tej pomocy.

O tych kosztach niewiele się mówi w dyskusji publicznej. Dlaczego?

Wydaje się, że do tej pory po prostu nikt nie próbował „ugryźć” tematu od tej strony. Rozpoczynając badania w gronie interdyscyplinarnym – w zespole składającym się z ekonomistów, socjologa, demografa, kulturoznawcy – takie ujęcie wydało nam się wręcz narzucać. A było tak z jednego prostego powodu: chcieliśmy posłużyć się językiem uniwersalnym, zrozumiałym dla każdej strony dyskursu publicznego. Rozpad rodziny dla ludzie podzielających naszą aksjologię jest w sposób oczywisty czymś negatywnym sam w sobie, nie wymaga to dalszych uzasadnień. Choć można nad tym ubolewać, nie dla wszystkich jednak jest to tak oczywiste. Język ekonomiczny, jak nam się wydaje, stwarza szersze możliwości dyskusji. Co więcej, nasza praca jest nowatorska. Do tej pory podobne, systemowe opracowania ukazały się jedynie w USA, Wielkiej Brytanii i Australii. Spodziewam się jednak kolejnych edycji oraz przeprowadzania analogicznych badań w innych krajach. Należy też zrozumieć, że zjawisko ma charakter dynamiczny, a dynamikę tę można opisać, stosując porównanie fizyczne, jako generalnie ruch jednostajnie przyspieszony. Osiągnęliśmy po prostu etap, na którym efekty tego ruchu zaczęły być widoczne.

Dla wielu uczestników dyskursu publicznego, zwłaszcza ze strony skrajnej lewicy, temat jest także po prostu „niewygodny”. Kłóci się bowiem z ich fałszywą wizją świata, w której ideałem jest „wyzwolona” jednostka. W istocie bowiem osoba pozbawiona rodziny nie jest jedynie wyzwolona od odpowiedzialności, która wiąże się z budowaniem trwałej relacji, ale także pozbawiona szans i opieki, którą taka relacja daje. Szczególnie widać to na przykładzie sytuacji, w jakiej po rozpadzie rodziny znajduje się wiele kobiet. W literaturze przedmiotu ukuto wręcz termin „feminizacji biedy” – w sytuacji rozpadu rodziny ubóstwo znacznie częściej bowiem dotyka kobiet, które po rozwodzie lub rozstaniu kohabitującej pary w większości przypadków przejmują opiekę nad dziećmi i związane z nią obciążenia i obowiązki.

Ponadto kultura popularna usiłuje promować styl życia, który opisałbym takim anglicyzmem jak „singlizm”. Można domniemywać, że wielkie, światowe korporacje mogą korzystać z takiego zjawiska – osoba samotna, ale już dojrzała, aspirująca do statusu materialnego i stylu życia „gwiazd” jest bardziej podatna na wpadnięcie w ostentacyjną konsumpcję niż osoba ustatkowana i odpowiedzialna za rodziną, a w związku z tym zyski ze sprzedaży produktów takiej osobie mogą być wyższe. Jest to jednak strategia bardzo krótkoterminowa. W dłuższym okresie rodzina nie tylko jest większym producentem dóbr, ale i większym konsumentem – wydatki związane z utrzymaniem i codziennym życiem ponoszone przez rodziny są po prostu wyższe, choć być może nie tak widoczne. Tak więc rozpad rodziny i zmniejszona dynamika zawiązywania trwałych związków to nie tylko zmniejszenie potencjału ekonomicznego kraju, ale także spadek jego atrakcyjności inwestycyjnej.

Jak ocenia Pan obecne rozwiązania prawne pod kątem sprzyjania trwałości małżeństw i rodzin? Co powinno się zmienić?

Trudno mi wyobrazić sobie, by rozwiązania prawne jako takie, bezpośrednio korespondowały z trwałością rodzin. Wielokrotnie fałszywie przypisywano nam postulat zakazu rozwodów. To oczywiście pomysł, który należy uznać za niepoważny. Choć jednocześnie nie można rozwodu rozpatrywać w innych kategoriach niż osobistej tragedii. Jordan Peterson, kanadyjski psycholog kliniczny, z wielkim doświadczeniem, obecnie chyba jeden z najbardziej wpływowych intelektualistów cywilizacji zachodniej, w jednym z wywiadów przytaczał kiedyś wniosek ze swojej praktyki, jakim była myśl, że jeśli w związku są dziesiątki tysięcy nierozwiązanych konfliktów może rozwód jest najlepszym rozwiązaniem – co nie oznacza, że był najlepszym rozwiązaniem od samego początku. Dlatego można zastanawiać się np. czy rola posiedzenia pojednawczego nie jest w obecnej sytuacji za bardzo niedoceniona. Nie wydaje mi się jednak, że rozwiązania prawne to metoda, którą można zapewnić trwałość instytucji społecznej. Rozwiązaniami prawnymi można jednak zbudować otoczenie, które rodzinom ułatwi funkcjonowanie. Tu wymienić można chociażby system podatkowy uczciwie rozpoznający wkład rodzin w gospodarkę i społeczeństwo, traktujący rodziny, zwłaszcza rodzin wielodzietne w sposób sprawiedliwy. Zastanowić się można nad dystrybucją środków i sposobem ich dystrybucji – czy wsparcie powinno być udzielane poprzez instytucje, czy środki na wsparcie trafiać powinny bezpośrednio do rodzin? Ja opowiadałbym się za tą drugą możliwością. Odpowiednia polityka rodzinna to temat na osobną rozmowę, z tego miejsca mogę odesłać bardziej zainteresowanych czytelników do naszego raportu sprzed kilku lat „Jakiej polityki rodzinnej potrzebuje Polska?”.

Jakie zagrożenia dostrzega Pan w realizacji tych celów?

Głównym zagrożeniem jest brak zrozumienia wagi problemu lub odkładanie go na plan dalszy, na rzecz problemów, które wydają się bardziej bieżące. Odwrócenie negatywnych trendów społecznych, zwłaszcza trendów demograficznych, to nie jest zadania na kilka, a na kilkanaście lub kilkadziesiąt lat. Z tego punktu widzenia horyzont czasowy ogłoszonej niedawno przez rząd Strategii Demograficznej 2040 jest rozsądny. Kluczowe będzie jednak szybkie rozpoczęcie działań i konsekwentne ich kontynuowanie w całym okresie, a także poza nim. Ewentualny brak takiej konsekwencji, ciągłości rozpoczętej obecnie polityki prorodzinnej również jest zagrożeniem. Kolejne zagrożenie to idea, o której fałszywości już teraz przekonują się kraje zachodu Europy, mówiąca, że braki ludnościowe uzupełnić można poprzez imigrację. Wiemy, że strategia taka jest nie tylko nieskuteczna, ale też stwarza zagrożenia dla kulturowej tożsamości państwa. Ostatnim, choć być może najważniejszym, zagrożeniem może być niedocenienie ekonomicznej funkcji rodziny, a co za tym idzie nie stworzenie przyjaznych rodzinie rozwiązań finansowych, podatkowych, kredytowych itd. Jeśli chodzi o to ostatnie zagrożenie, to mam nadzieję, że raport „Koszty rozpadu rodzin i małżeństw w Polsce” będzie takim, chociażby niewielkim, wkładem w oddalenie tego zagrożenia.





https://dorzeczy.pl/opinie/190965/dr-furman-koszt-rozpadu-rodzin-w-polsce-jest-bardzo-wysoki.html?utm_source=dorzeczy.pl&utm_medium=feed&utm_campaign=rss_feed