Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą manipulacje. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą manipulacje. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 1 grudnia 2024

Atak na wyborców




To jest oczywiście uderzenie w ludzi, w wyborców, a nie w Nawrockiego.

Tu nie chodzi o obrzucanie błotem kandydata na prezydenta.
Im chodzi o to, by ludzi odwieść od głosowania na niego.


To ludzie są celem tych działań, by im go obrzydzić, by ich zmanipulować wbrew ich interesom, nie Nawrocki.






przedruk



01.12.2024 08:33


Mucha: Tak się boją Nawrockiego. Mainstream w gorączce



Wbrew oficjalnemu bagatelizowaniu przez środowisko koalicji 13 grudnia kandydatury Karola Nawrockiego już widać, że stanowi on potężne zagrożenie dla operacji „domknąć system”, która ma się dokonać wraz z wygraną Rafała Trzaskowskiego. Pokazuje to przede wszystkim histeryczna aktywność aparatu propagandy mediów III RP.


Wojciech Mucha | Niezalezna.PL





Pierwszy akord brudnej kampanii pojawił się wraz z ogłoszeniem, że to prezes IPN będzie kandydatem w wyborach prezydenckich. Wówczas w mediach społecznościowych pojawiły się szokujące fotografie, na których widać mężczyznę wykonującego hitlerowski gest, z komentarzami, że na zdjęciu ma znajdować się Karol Nawrocki. W rzeczywistości mężczyzną tym był niejaki Tomasz Greniuch, wydalony wiele lat temu z IPN historyk. Jegomość podnoszący dłoń nie był nawet podobny do Nawrockiego, jednak nie przeszkodziło to anonimowym kontom w sianiu dezinformacji, że hajlująca osoba to kandydat na prezydenta. 




Trolle kłamią, a mediaworkerzy rezonują

Za pierwotne rozprzestrzenianie tego kłamstwa odpowiedzialne są internetowe trolle z „Sieci na wybory” i „Silnych razem”, a więc zorganizowane cyberbojówki wspierające koalicję 13 grudnia. Temat natychmiast przejęli ludzie mniej anonimowi, jednak nie mniej zapiekli, jak np. znany kiedyś dziennikarz, a dziś internetowy hejter Tomasz Lis. To dzięki nim kłamstwo zyskało uwiarygodnienie, a co najważniejsze, rozproszyła się odpowiedzialność za szerzenie tej oczywistej dezinformacji – wiele osób podawało kłamstwo o „hajlującym Nawrockim” w poczuciu bezkarności.

Warto przy tym dodać, że wielu internautów i dziennikarzy natychmiast zwracało uwagę, że jest to nieprawda, i podawało teksty opisujące historię Greniucha (np. mój tekst na ten temat, który lata temu opublikowałem na portalu TVP.info, a który został usunięty po bezprawnym przejęciu Telewizji przez ekipę Bartłomieja Sienkiewicza). Pomimo tego rzecz żyła swoim życiem i trafiła do internetowej telewizji „Super Expressu”, gdzie jako fakt została powtórzona przez Bartosza Wielińskiego (zastępca naczelnego „Gazety Wyborczej”) i dodatkowo przez ekspertkę komisji Jarosława Stróżyka Katarzynę Bąkowicz, która mówiła wręcz o „słynnym geście” Nawrockiego. Sprawa bulwersuje tym bardziej, że Bąkowicz mieni się… ekspertem od dezinformacji, jest wykładowczynią i autorką książek o fake newsach. Co prawda stanowcza reakcja IPN sprawiła, że Lis, Luft i paru innych – w tym Wieliński i Bąkowicz – wycofali się z tego, co powiedzieli, ale rzecz zyskała rozgłos, którego żadne tłumaczenia nie zrównoważą. Dość powiedzieć, że nawet informujące o manipulacji teksty (np. na portalu Onet) podawano tak, by pozostawiać niedomówienie. Cel takiego działania jest oczywisty: zakodować skojarzenie, niczym w znanym powiedzeniu, że „nieważne, czy ukradł, czy jemu ukradli – był zamieszany”.


 
Liczy się nie treść, ale szybki przekaz


I tak to właśnie będzie wyglądało. Kłamstwa wrzucane do rozrzutnika niczym obornik mają chlapać po całej przestrzeni informacyjnej tak, by nie sposób było odróżnić ich od prawdy, i będzie się to działo ze zwielokrotnioną w stosunku do poprzednich lat częstotliwością. To tym różnić się będzie ta kampania od poprzednich. Kłamstw będzie jeszcze więcej. Dlaczego? Otóż, jak wynika z opublikowanego przed miesiącem raportu („Polacy w internecie – rozrywka, praca, codzienność”, opracowanego przez K+Research we współpracy z firmą Nexera), „Polacy masowo oglądają w internecie treści rozrywkowe, w tym krótkie filmy i ich kompilacje”, podobnie jest z mediami społecznościowymi, gdzie od dłuższego czasu próżno szukać pogłębionych analiz i dyskusji, jak miało to miejsce jeszcze np. w 2015 r.

Ich miejsce zajmują kilkusekundowe filmiki, memy lub krótkie komunikaty. W takiej kakofonii łatwo natknąć się na dezinformację, a dużo trudniej na jej sprostowanie. Wiedzą o tym doskonale specjaliści od prania mózgów i dlatego takie operacje jak „hajlujący Nawrocki” będą powtarzane. Ale to nie wszystko, bo już widać, że powrócono do starego, znanego z poprzednich cykli wyborczych mechanizmu „ataku autorytetem”. Poszukiwane są dowolne osoby, które mogą powiedzieć cokolwiek złego na Nawrockiego, choćby był to nauczyciel z podstawówki, sąsiadka lub dawny kolega, który ma noszony od lat żal o cokolwiek. Znamy to doskonale, już od 2015 r. Andrzej Duda był na łamach mediów III RP krytykowany przez anonimowych i nie tylko nauczycieli i wykładowców.

Na tego typu zagrywki również Nawrocki musi być gotowy. Bo o ile oczywiście życiorys każdego kandydata na prezydenta powinien być znany opinii publicznej, o tyle nie miejmy złudzeń, że niezależnie od tego, czy obecny prezes IPN był krnąbrnym dzieciakiem z głową pełną pomysłów, czy skupionym na nauce milczkiem, wszystko zostanie przedstawione jako przywara. Przesadzam? Cóż, przypomnijmy choćby fragment dotyczący Andrzeja Dudy z „Gazety Wyborczej” z 2015 r.: „Wśród nauczycieli są jednak i tacy, którzy nie szczędzą Dudzie złośliwości. – Budyń waniliowy z soczkiem malinowym – mówi emerytowana polonistka.


Mechanizm przećwiczony na Andrzeju Dudzie

Tak, tak, to prawdopodobnie z tej anonimowej wypowiedzi pochodzi pogardliwe określenie „budyń”, którego do dziś używają wobec prezydenta jego przeciwnicy. Te kpiny trwały zresztą przez całe dwie kadencje prezydentury Andrzeja Dudy. Gdy nie ma czym zaatakować, wystarczy zadzwonić do dyżurnego autorytetu. Jako taki bryluje np. prof. Jan Zimmermann, profesor prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim, promotor pracy doktorskiej prezydenta Andrzeja Dudy, który jeszcze rok temu powiadał, że „wstyd mu, że miał takiego doktoranta”. Skomentował w ten sposób… fakt podpisania przez prezydenta ustawy o powołaniu komisji ds. badania rosyjskich wpływów. Ten sam prof. Zimmermann uzasadniał jednocześnie najazd koalicji 13 grudnia na TVP, mówiąc, że choć „Sienkiewicz pojechał po bandzie”, to „rewolucja ma swoje prawa”.

Tak będzie i teraz. Już w mijający poniedziałek ukazał się na portalu Onet tekst pt. „Tak Karola Nawrockiego wspominają na uczelni. Zarzucił mi, że daję studentom lewacką propagandę”, który miał oczywiście budować wrażenie Nawrockiego jako radykalnego i nastawiać sceptycznie czytelników portalu. I tylko w końcu artykułu ten sam wykładowca (anonimowy) przyznaje, że student był dobrze przygotowany do zajęć. Nawrocki jest poddawany atakom ze strony mediów III RP od pierwszej chwili. Szczególnie widać to podczas konferencji prasowych, na których pracownicy TVN24, nielegalnie przejętej TVP czy internetowych portali niemal rzucają mu się do gardła, starając wyprowadzić z równowagi wykrzykiwanymi pytaniami w stylu: „Co pan myśli na temat traktatu ottawskiego?” z jednej strony i „O której dzwonił do pana Jarosław Kaczyński?” z drugiej.

I choć oba pytania są zapewne zasadne, to przecież wiemy doskonale, że to metoda obliczona na to, że kandydat odpowie coś niefortunnego albo wykaże się niewiedzą, co będzie potem można kolportować jako internetowy mem. Przykładem skrajnej manipulacji jest sytuacja z czwartku, kiedy na zorganizowanej podczas wizyty w piekarni konferencji prasowej Nawrockiego nadszedł czas na zadawanie pytań. W tym momencie w nielegalnie przejętym TVP Info zakończono relację, a prowadząca program w studiu Wioletta Wramba powiedziała, że „niestety nie ma możliwości zadawania pytań”. Problem w tym, że nawet widzowie tej stacji mogli usłyszeć, że taka możliwość była. Doskonale widzieli to choćby widzowie „Republiki”, która kontynuowała transmisję.

Takich sytuacji będzie więcej, jednak poza brakiem rzetelności i propagandową naturą mediów III RP pokazują one także coś innego: wbrew oficjalnemu bagatelizowaniu przez środowisko koalicji 13 grudnia kandydatury Karola Nawrockiego stanowi on potężne zagrożenie dla operacji „domknąć system”, która miałaby się dokonać wraz z wygraną Rafała Trzaskowskiego. To dlatego wszystkie chwyty będą dozwolone. Zresztą – mówił o tym sam Rafał Trzaskowski, który spod parasola ochronnego mediów powiedział w środę: „To będzie najbardziej brutalna kampania w III RP”. Cóż, niczego innego się nie spodziewaliśmy.











Mucha: Tak się boją Nawrockiego. Mainstream w gorączce | Niezalezna.pl















czwartek, 21 listopada 2024

Wojna domowa - o prawo do normalnego życia




Po obrońcach przydrożnych drzew biorą się za nas obrońcy zwierząt.



Ze 20 lat temu jadąc rano do pracy usłyszałem w Radio Gdańsk zapowiedź informacji o bestialskim morderstwie do jakiego doszło dnia wczorajszego. 

Zszokowany podgłośniłem radio i po chwili słyszę, że doszło do morderstwa... psa.

Tak, doszło do bestialskiego zabicia psa, łącznie z podpaleniem i pani redaktor w emocjonalnych sztucznych słowach mocno wyrażała się na ten temat.

To wygląda jak metoda małych kroków, stosowana podobnie wobec tematu lgtb, albo obrony drzew przed wycinką.


Całe te 30 lat po 1989 roku nieustannie ktoś upierdliwie przeszkadza ludziom żyć.


A to nie podoba się komuś, że drzewa przydrożne dla bezpieczęństwa jazdy się wycina, albo przypisują Polakom antysemityzm, albo rasizm (bo mówisz "Murzyn", choć nie masz rasistowskich przekonań i nigdy nawet Murzyna nie spotkałeś) albo nękasz lgtb, chociaż lgtb widziałeś tylko w telewizji, a teraz zwierzęta...

Czy jak ten post nie otaguję słowem "antysemityzm", to to będzie antysemickie??

Jak plują na leśników, albo katolików - to nie ma żadnej oddolnej organizacji społecznej z kolorowymi włosami, która by się za nimi ujęła - czemu nie ma??



Obcy ludzie chcą nas dozorować na każdym kroku, są grupy "odpowiedzialne" za bezpieczeństwo drzew, a teraz będą cię szpiegować, żeby sprawdzić, czy twój pies na pewno nie ma depresji.

I to wszystko ma nienormatywne wsparcie medialne!
I to wszystko na koszt społeczeństwa!


Sami mamy płacić za utrudnianie nam życia, 



czy my żyjemy we własnym kraju, czy w cudzym??







przedruk


21.11.2024 06:20

W imię „dobra” zwierząt i (rzekomo) prozwierzęcych organizacji. „Będzie autentyczna wojna domowa”

Będą dramaty. Ci bardziej pokojowo nastawieni rolnicy będą wieszali się w ciszy i będą ludzie, którzy staną w obronie swojego majątku i utrzymania rodziny. Będą pobicia, będzie przelew krwi. Policja będzie angażowana w spory, w których nie będzie wiedziała po której stronie się opowiedzieć – podsumowuje projekt zmiany ustawy o ochronie zwierząt lekarz weterynarii i wykładowca w SGGW, a jednocześnie myśliwy i rolnik wchodzący w skład eksperckiego zaplecza rolniczej „Solidarności”
Maciej Perzyna.


Przemysław Obłuski
Niezalezna.PL




Gra na emocjach

24 września do Sejmu wpłynął obywatelski projekt nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt, znany pod nazwą: „Stop łańcuchom, pseudohodowlom i bezdomności zwierząt”, a na piątek 22 listopada zaplanowano jego pierwsze czytanie. 18 października powołana została też Komisja Nadzwyczajna do spraw ochrony zwierząt (NOZ), która dotychczas zdążyła jedynie wyłonić prezydium.

W skład komitetu inicjującego zmiany weszli przedstawiciele trzech fundacji tzw. „prozwierzących” (Viva, OTOZ Animals i Mondo Cane), prawnicy, posłowie oraz kilku znanych celebrytów. Łącznie projekt wsparło blisko 30 organizacji statutowo zajmujących się ochroną zwierząt, a także politycznie zaangażowana Akcja Demokracja. Pod projektem podpisało się 534 077 obywateli, co wskazuje na duże społeczne poparcie dla zmian mających poprawić los zwierząt. Wydaje się jednak, że skala tego poparcia niekoniecznie przekłada się na wiedzę na temat szczegółowych uregulowań przewidzianych w projekcie nowelizacji.

Kampania promująca tę obywatelską inicjatywę oparta była bowiem głównie na emocjach i trudno uwierzyć, że podpisujące się pod projektem nowelizacji ustawy osoby (działające z całą pewnością w najlepszej wierze) zapoznały się z liczącym 42 strony dokumentem zawierającym ujęte w licznych paragrafach, punktach, podpunktach i odniesieniach proponowane zmiany prawa. Tekst ten nie stanowił jednolitej treści ustawy, która miałaby obowiązywać po nowelizacji i aby go zrozumieć, należałoby porównać go ze stanem prawnym obowiązującym dotychczas.

Z projektem nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt (Druk nr 700) można zapoznać się TUTAJ.

Główną rolę w promocji inicjatywy odegrało więc hasło „stop łańcuchom” wpisane w zdjęcie smutnego, czasem wychudzonego i zaniedbanego pieska. I choć organizatorom nie można zarzucić kłamstwa czy manipulacji, bo przecież udostępnili zainteresowanym projekt nowelizacji wraz z jej uzasadnieniem, to jednak trudno uznać, że zrobili wszystko, aby z najistotniejszymi tezami projektu zapoznać osoby chcące go wesprzeć.

- Zawsze zadaje pytanie jako lekarz weterynarii: w czym łańcuch jest gorszy od kojca? Tylko w sferze skojarzeń, ale poza tym trudno jest to jednoznacznie rozstrzygnąć, bo łatwiej i taniej jest zapewnić dużą powierzchnię życiową psu, który jest na łańcuchu, niż psu w kojcu. Pies na łańcuchu może wykonywać funkcję stróżującą i wchodzi w interakcje z ludźmi i to jest inny poziom interakcji niż w kojcu. Nie ma ani jednej merytorycznej, naukowej podstawy, która by mówiła, że łańcuch jest gorszy od kojca i w jakim zakresie

– mówi nam ekspert NSZZ RI „Solidarność” Maciej Perzyna.

Dr n. wet. Katarzyna Olbrych z Katedry Nauk Morfologicznych Wydziału Medycyny Weterynaryjnej SGGW podkreśla, że „nie było też żadnych konsultacji ze środowiskiem zajmującym się zawodowo zwierzętami (lekarzami weterynarii, zootechnikami, zoobehawiorystami, groomerami, trenerami itp.) nie wspominając nawet o środowisku akademickim”. - A po już pobieżnym zapoznaniu się z treścią proponowanych zmian, sądzę, że tu raczej chodzi o to, żeby zarabiać pieniądze na zwierzętach – dodaje.

Podobnie sprawę postrzega dyrektor Instytutu Gospodarki Rolnej (IGR) Monika Przeworska, która wskazuje, że „ta ustawa, która potocznie nazywa się ustawą łańcuchową, z łańcuchami nie ma nic wspólnego”.

- Jej zapisy pozwolą natomiast na szybkie i łatwe bogacenie się organizacji prozwierzęcych. W projekcie poświęcono łańcuchom, kilka zdań, a ma on 42 strony. To pokazuje, że ta ustawa jest o czymś więcej. Myślę, że tę ustawę powinniśmy nazywać „ustawą o aktywistach anty-hodowlanych plus”

– przekonuje.
Ustawa jak pole minowe

Pod nośnym i działającym na wyobraźnię oraz wrażliwość hasłem „stop łańcuchom” w projekcie nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt zawarto cały wachlarz co najmniej kontrowersyjnych zapisów, o których podczas kampanii zbierania podpisów raczej nie wspominano.

Największe wątpliwości budzić może usankcjonowanie i ogromne finansowe wsparcie (kosztem budżetów lokalnych samorządów) dla funkcjonującego już od lat procederu odbierania zwierząt ich właścicielom poprzez tzw. „aktywistów prozwierzęcych”. Jeśli ustawa w proponowanym kształcie wejdzie w życie, mechanizm interwencyjnego odbioru zwierząt zostanie więc „udoskonalony”.

Obecnie zgodnie z obowiązującym prawem można założyć stowarzyszenie czy fundację, wpisać w statucie cel w postaci ochrony zwierząt, a następnie upoważnić kogoś (wolontariusza, najczęściej osobę, która nie ma żadnego kierunkowego wykształcenia, ani przygotowania) do interwencyjnego odbioru zwierząt. I w ten sposób ta osoba zdobywa bardzo daleko idące uprawnienie, mimo, że jest to de facto działanie bezprawne, z wyjątkiem sytuacji zagrożenia życia i egzystencji zwierzęcia.

Zdaniem Macieja Perzyny, w projekcie nowelizacji ustawy „nie ma jednej rzeczy, która w sposób planowy poprawia sensu stricto stopień ochrony zwierząt”. - Wszystko, co tam jest, to elementy projektu biznesowego. Nawet te łańcuchy. One są niebezpieczne dla społeczeństwa i uciążliwe dla posiadaczy psów. Tam jest zapis stanowiący, że pies nie może pozostawać na uwięzi poza spacerem, czyli nawet nie można tego psa przywiązać przed sklepem, bo to już będzie znęcanie się nad zwierzętami z całym zakresem odpowiedzialności karnej i finansowej, bo tam już są te nawiązki – wskazuje.
Sądowa „prowizja”

Ten wątpliwy stan prawny ma zostać utrzymany. Co więcej, NGO’sy zaangażowane w tego typu działania zyskają duże pieniądze, bo sądy będą musiały orzekać na ich rzecz nawiązki w wysokości od 1000 zł do 100 000 zł.

Projekt zakłada też, że zwierzę traktowane w sposób niehumanitarny może być czasowo odebrane właścicielowi lub opiekunowi na podstawie decyzji podejmowanej z urzędu przez wójta (burmistrza, prezydenta miasta) właściwego ze względu na miejsce pobytu zwierzęcia i przekazane do schroniska m.in. na wniosek upoważnionego przedstawiciela organizacji społecznej, której statutowym celem działania jest ochrona zwierząt.

Problem polega jednak na tym, że ten „upoważniony przedstawiciel organizacji społecznej” (a przy odbiorach pojawia się często spora gromadka ubranych w sposób łudząco przypominający służby państwowe wolontariuszy) nie musi się legitymować żadnymi kwalifikacjami w zakresie wiedzy na temat zdrowia i dobrostanu zwierząt. Ponadto ludzie ci zabezpieczają „dowody” w sprawie np. w postaci umiejętnie robionych zdjęć, a także rzekomo krzywdzone zwierzęta, by następnie – jak zakłada nowelizacja – móc wykonywać prawa pokrzywdzonego w postępowaniu przygotowawczym i występować w roli oskarżyciela posiłkowego przed sądem.

- Jeśli ktoś chce wchodzić z interwencjami na cudze podwórka, to powinien mieć za sobą odpowiednie wykształcenie. Tymczasem w zmianach do ustawy proponuje się, żeby osoba z upoważnieniem od jakiejś fundacji czy stowarzyszenia była policjantem, prokuratorem i weterynarzem w jednym

– alarmuje dr Katarzyna Olbrych.

Niekiedy w tego typu akcjach asystują funkcjonariusze policji, którzy niestety także nie są w stanie weryfikować zasadności prowadzonych działań. „Interwencyjny odbiór zwierzęcia jest bezprawny z wyjątkiem sytuacji zagrażającej jego życiu i egzystencji. Tylko nagle okazuje się, że każda sytuacja, całkiem przypadkiem taka właśnie jest. Historia sprzed kilku dni: gdzie właścicielowi odebrano charta, bo w opinii aktywisty, który dokonał odbioru zwierzę było za chude, choć przecież taka jest specyfika tego gatunku. Okazuje się, że w ich opinii krowy są zaniedbane, bo np. mają doły głodowe, a przecież jest to cecha fizjologiczna u krowy. Tak te zwierzęta wyglądają w laktacji. I takie bzdurne sytuacje stają się powodem do odebrania zwierząt. A takich odbiorów jest realizowanych bardzo dużo i ludzie nie wiedza, co w tej sytuacji zrobić” – podkreśla dyr. IGR Monika Przeworska.


Generowanie sztucznych kosztów

Do czasu orzeczenia sądu zwierzęta trafiają do schronisk lub azylów prowadzonych niekiedy przez te same organizacje, a tam często następuje dziwne generowanie kosztów związanych z ich utrzymaniem i opieką weterynaryjną. - „NGO’s przejmuje jedyny dowód w sprawie, jakim jest zwierzę i w dodatku właściciel musi jeszcze łożyć na jakieś konsultacje behawioralne, wizyty u neurologa czy inne badania specjalistyczne. A ten proces trwa i bez względu na orzeczenie sądu trzeba płacić – wskazuje dyr. Przeworska.

Dotychczas kosztami tymi obciążani byli bezpośrednio właściciele zwierząt, natomiast nowelizacja zobowiązuje do ich pokrywania samorządy, które następnie mogą ich dochodzić od właścicieli. Jeżeli samorząd nie ma kasy na ten cel, to nowy zapis stanowi, że gmina musi uregulować to kosztem innych zadań własnych. Dla organizacji prowadzących tego rodzaju działania tworzy to bardzo korzystną perspektywę: szybciej, pewniej i bez zbędnych problemów. Tym bardziej, że nowelizacja zakłada, że nawet jednorazowe uchybienie dobrostanowi zwierzęcia będzie mogło być traktowane jako przestępstwo lub wykroczenie. I nawet, jeśli winnym zaniedbania nie jest właściciel, a np. pracownik.

- Gminy muszą podpisać umowy z podmiotami prowadzącymi schroniska uwzględniające także kastrację, czipowanie i opiekę weterynaryjna po kosztach, które te podmioty zgłoszą. Gmina tak musi uchwalić budżet, żeby mieć 20-procentowy zapas, a gdy nie starczy to konieczna będzie nowelizacja budżetu. W uzasadnieniu projektu zapisano, że koszt walki z bezdomnością wyceniony jest na 1 mld 200 mln zł (kwota nie jest finalna, projekt zakłada, że będzie przekroczona), a obecnie gminy na ten cel przeznaczają ok. 350 mln zł.”
 
– zauważa prezes Unii Felinologii Polskiej (UFP) Marcin Mańk.

W projektowanej nowelizacji zapisano też, że sąd może orzec przepadek narzędzia, które posłużyło do znęcania się nad zwierzęciem, co w przypadku rolnika oznaczać może zajęcie infrastruktury gospodarskiej. - Rozmawiałam ostatnio z rolnikami z pomorskiego, którzy powiedzieli mi, że na ich terenie jest 28 gospodarstw, które są w trakcie windykacji komorniczych w związku z zajęciami po odbiorach. Ludzie tracą domy, dlatego, że im ktoś psa, kota czy krowę odebrał. Ci ludzie się wstydzą, bo są oskarżani o coś, co jest społecznie nieakceptowalne i nie mają znikąd pomocy – tłumaczy dyrektor IGR.

 
Ponadto – co wyjątkowo kuriozalne - przepadek zwierzęcia będzie mógł być orzeczony niezależnie od tego czy człowiek został skazany, uniewinniony czy warunkowo uniewinniony; czy postępowanie wobec niego zostało umorzone lub warunkowo umorzone. Nawet wtedy sąd będzie mógł zasądzić przepadek zwierząt i w dalszej konsekwencji majątku na rzecz organizacji zaangażowanej w odbiór interwencyjny.


Właściciele kotów i psów nie mogą spać spokojnie

Problem odbiorów interwencyjnych dotyczy wszystkich właścicieli zwierząt,: kotów, psów i innych zwierząt towarzyszących. Co więcej, rolnik, któremu zostanie odebrany rzekomo niehumanitarnie traktowany pies (bo np. nie jest wyprowadzany z kojca dwa razy w ciągu dnia na co najmniej godzinny spacer) może utracić wszystkie inne zwierzęta gospodarskie.

- Zwierzęciem domowym, zgodnie z nowelizacją, będzie dowolne zwierzę kręgowe, które posiadamy jako ozdobę i przyjaciela, a nie zwierzę do produkcji rolnej. To znaczy, że rybki, kanarek czy świnka morska też będą musiały wychodzić na spacer”

– wskazuje prezes UFP Marcin Mańk.

Powodem odebrania psa może być np. brak wody w misce czy poidle, chwilowe pozostawienie go na uwięzi pod sklepem, a nawet „cierpienie” czworonoga pozostawionego na zbyt długo samego w mieszkaniu. „Wystarczy, że właściciel wyjdzie z domu, a pies zaskowyczy, albo zaszczeka i to już może oznaczać cierpienie psychiczne” – tłumaczy Maciej Perzyna.

- Do tej pory trzeba było przed sądem udowodnić, że to nie była jakaś jednorazowa sytuacja, a teraz wystarczy np. jednorazowy brak wody w misce, albo na skutek jakiejś trudnej sytuacji życiowej nieuprzątnięcie obornika. Teraz nikt nie będzie rozpatrywał kontekstu takiej sytuacji

– dodaje dyr. Przeworska.


Będą mieli nazwiska i adresy

I myli się ten, kto myśli, że sprawa go nie dotyczy, bo organizacje społeczne zajmujące się statutowo ochroną zwierząt dostaną dostęp do Centralnego Rejestru Zwierząt Oznakowanych oraz Rejestru Stowarzyszeń Hodowców Psów i Kotów. Jednocześnie ustawa przesądza o obowiązku czipowania wszystkich psów i kotów. Prozwierzęce NGO’sy będą zatem mogły wejść w posiadanie danych osobowych wraz z adresem zamieszkania właścicieli tych zwierząt. Wiedza ta zaś może umożliwić ustalenie kto jest właścicielem kundelka, a kto cocker spaniela, a tak się składa, że „źle traktowane” zwierzęta, są często właśnie rasowe.

- Pod Garwolinem nasłano na rolnika pogotowie dla zwierząt, bo pies (szpic) miał jakąś zmianę skórną. I w oparciu o to odebrano człowiekowi kilkadziesiąt sztuk bydła. I w kolejnej dobie to bydło zostało ubite. To była głośna sprawa. A teraz to ma funkcjonować jeszcze szerzej. Koty rasy perskiej, które odebrano właścicielowi w Piasecznie zostały sfotografowane nie u niego w domu, ale w lecznicy. I każdy jeden był obklejony, a od niego wyjechały czyste. A w protokołach pisanych w schronisku nawet rasa się nie zgadzała i wiek, czyli zostały już podmienione po drodze

- opowiada nam weterynarz-rolnik Maciej Perzyna.


Problem dla weterynarzy i treserów

Nowelizacja ustawy wyklucza także stosowanie metod wywierania presji mechanicznej na zwierzęta, używania uprzęży, pęt, stelaży, więzów kolczatek itp. (…) lub innych przedmiotów albo urządzeń zmuszających zwierzę do określonego zachowania (w tym uległości) lub przebywania w nienaturalnej pozycji albo uniemożliwiających zwierzęciu swobodne oddychanie i wokalizację. Nie wolno ich będzie także straszyć. Na marginesie należy dodać, że z polskiego rynku znikną praktycznie wszystkie fajerwerki, co pociągnie za sobą ogromne straty dla ich rodzimych producentów i dystrybutorów.

Zapisy te mogą stanowić jednak bardzo poważny problem dla weterynarzy, badań laboratoryjnych oraz treserów szkolących np. psy na użytek służb policyjnych czy ratunkowych, a także trenerów koni.

„Jeśli zmiany zaproponowane do ustawy będą dotyczyły zwierząt laboratoryjnych, z dużym prawdopodobieństwem wstrzymane zostaną wszystkie badania naukowe z udziałem tych zwierząt. Ponadto ustawa uniemożliwia wykonywanie zabiegów lekarsko weterynaryjnych z użyciem przymusu bezpośredniego, którego często używa lekarz np. podczas pobierania krwi od zwierzęcia” – alarmuje dr Katarzyna Olbrych.


Kojec większy niż cela

Nowelizacja zakłada też konieczność zabezpieczenia psom kojców o powierzchni od 15 do 24 m2 (w zależności od wielkości psa) i dwukrotnie - godzinny spacer w ciągu dnia. Dodajmy, że osobie osadzonej w zakładzie karnym przysługuje w Polsce minimum 3 m2. Koszt kojca wraz z budą, zadaszeniem itp. obecnie może sięgać nawet kilkunastu tysięcy złotych i nie na każdej posesji możliwa będzie jego budowa, choćby ze względu na wielkość działki. Co ciekawe, z restrykcji dotyczących powierzchni kojców zwolnione mają być schroniska, w których niektóre czworonogi nieadoptowalne przebywają do końca życia.

- Dziwnym zbiegiem okoliczności schroniska są z tych warunków kojcowych wyłączone. Dodajmy, że jednymi z największych podmiotów prowadzących schroniska w Polsce są „OTOZ Animals” i „VIVA”, które stoją za projektem nowelizacji ustawy

– podkreśla prezes Marcin Mańk.

Weterynarz Maciej Perzyna dodaje, że „psy są tam stłoczone w kojcach i nie ma problemu i nie można uśpić zwierzęcia, które nie jest zdrowe, albo agresywne”. - Więc niektóre psy są tam na dożywociu. I to jest forma zarobkowania przez te organizacje pseudo „prozwierzęce”, bo płacą za to gminy. Zwłaszcza, jeżeli są tam małe kojce i tanie wyżywienie – wyjaśnia.

Propozycja nowelizacji zakłada kastrację wszystkich psów i kotów nieprzeznaczonych do rozrodu. Okazuje się jednak, że i ten zapis może stanowić bardzo poważny problem.

- Do mojego gabinetu przychodzą właściciele ze zwierzętami nieprzeznaczonymi do rozrodu, ale nie kwalifikują się do kastracji pod względem behawioralnym, bądź zdrowotnym. Według proponowanych zmian do ustawy zwierzęta te muszą być wykastrowane i to jest naprawdę wielka tragedia. Moja klientka ma bardzo lękliwą sukę, wykastrowanie jej spowoduje nasilenie objawów lękowych, które mogą przekształcić się w agresję lękową. Kto nakaże opiekunowi męczyć się z psem, który i tak jest już trudny, a po takim zabiegu takie trudności jeszcze się zwiększą. Moim zdaniem decyzję o tym, kiedy i jakie zwierzęta kwalifikują się do kastracji należy pozostawić lekarzom weterynarii

– przekonuje dr Katarzyna Olbrych.


Uderzenie w hodowców

Zdaniem Unii Felinologii Polskiej zapisy proponowanych zmian ustawowych, wkraczają bardzo mocno w niezależność stowarzyszeń zrzeszających hodowców, naruszając ich konstytucyjne prawo do zrzeszania się oraz prawo do samostanowienia tych organizacji. Ponadto – jak podkreśla UFP - ingerują w wolność realizowania ich zadań statutowych poprzez odgórne przeregulowanie wystaw zwierząt rasowych, co doprowadzi do całkowitego ich zakazania.

- Psy i koty sprowadzono w projekcie tej nowelizacji ustawy do dwóch kategorii: czyli towarzyszącego i hodowlanego. Nie ma jednak definicji, co to jest pies czy kot hodowlany, poza tym, że jest on niesterylizowany. To znaczy, że wszystkie nierzetelne organizacje mnożące kundelki, udające, że są to pieski w rasie, "a jak będzie, to zobaczymy, jak urośnie" będą zgodnie z tymi zapisami całkowicie legalne. Ta ustawa kasuje hodowlę psa i kota rasowego w Polsce

– ocenia prezes Unii Felinologii Polskiej.



„Będzie autentyczna wojna domowa”

Jak przekonuje ekspert rolniczej „Solidarności” Maciej Perzyna, w projekcie nowelizacji ustawy zauważalne są trzy poziomy. „Pierwszy, to zysk polityczny, bo niektórzy w dobrej wierze uważają te postulaty za słuszne. Drugi, to zysk doraźny dla tych pseudo „prozwierzęcych” organizacji. I kolejny poziom, to geopolityczna gra na wygaszanie produkcji rolnej na terenie Polski, a także całej Unii Europejskiej”.

Z kolei scedowanie na organizacje pozarządowe działań przypisanych Państwowej Inspekcji Weterynaryjnej komentuje krótko: „Fakt, że Państwowa Inspekcja Weterynaryjna jest niewydolna nie może być podstawą do uskuteczniania samowoli, dawania carte blanche dla jakiejś tego typu partyzantki, bo to się skończy tragediami być może przelewem krwi. To powinno być motorem do modernizacji czy usprawniania pracy tego urzędu”.

- Będzie autentyczna wojna domowa, partyzantka. Będą dramaty. Ci bardziej pokojowo nastawieni rolnicy będą wieszali się w ciszy i będą ludzie, którzy staną w obronie swojego majątku i utrzymania rodziny. Będą pobicia, będzie przelew krwi. Policja będzie angażowana w spory, w których nie będzie wiedziała po której stronie się opowiedzieć

- podsumowuje.











W imię „dobra” zwierząt i (rzekomo) prozwierzęcych organizacji. „Będzie autentyczna wojna domowa” | Niezalezna.pl






sobota, 19 października 2024

Wojna secesyjna w USA









za fb:

tłumaczenie automatyczne

Dan Diaconu





sobota, Październik 19, 2024

Z Lee w Wirginii



Historia ma wiele twarzy, świeci na wiele sposobów, ale zwycięzcy pozwalają nam tylko rzucić okiem na obszar, który im odpowiada. A to, przefiltrowane z kolei przez makabryczną propagandę, miało na celu unicestwienie drugiego. Dlatego każdy epizod oficjalnej historii musi być kwestionowany i ponownie badany, aby spróbować dowiedzieć się, jaka rzeczywistość się za nią kryje. Wielkie objawienia historii przychodzą, gdy zaczynasz studiować prawdziwą historię pokonanych. Tylko wtedy wydarzenia nabierają spójności i można naprawdę zrozumieć, co się stało.



Dla wielu wojna secesyjna jest przygwożdżonym tematem, walką między "sprawiedliwymi" z Północy a "brutalami" z Południa. Walka, w której, cóż to za zasługa, wygrywa dobro. To wszystko, co zawsze dzieje się w Hollywood, prawda?

Wszystkie wydarzenia z tamtego okresu zostały spisane w sposób niezwykle prymitywny, z jednej strony zbyt doskonały, a z drugiej zbyt pokrętny i zacofany. Dla każdej osoby, która szuka znaczenia w całej historii, historia brzmi niezwykle dysonansowo. Jednak dzięki propagandzie uprawianej przez edukację takie pojęcia są nam wbijane od najmłodszych lat, tak że mamy nienormalne pewniki: "Rewolucja francuska była bez wątpienia niezwykłym wydarzeniem, które uwolniło ludzi od terroru", "Wojna domowa uwolniła czarnych od okrutnej niewoli" i tak dalej.

Jeśli chodzi o niewolnictwo, opowiem wam pewną historię. Byłem w Pecos, w restauracji, z przyjaciółmi. Czekaliśmy na słynny soczysty stek i chcieliśmy odetchnąć spokojnym powietrzem Południa. Jedyne, co przeszkadzało, to młotek gorączkowo uderzający w żelazko, gdzieś w odległości około 50 metrów. Zaglądając tam, zobaczyłem czarnoskórego mężczyznę, który naprawiał coś przy bramie lub płocie. Biali udawali się na sjestę, zatrzymując się w restauracji, podczas gdy biedny Murzyn mechanicznie uderzał w żelazko. Potem, bardziej żartobliwie, poważniej, jeden z nas zadał zasadnicze pytanie: "Hej, bracia, co się tu zmieniło?".

Byłam strasznie szczęśliwa, gdy dowiedziałam się, że Contra Mundum przetłumaczyło nową powieść G.A. Henty'ego "With Lee in Virginia". Ponieważ jest to powieść o wojnie secesyjnej, priorytetem było dla mnie czytanie jej właśnie pod kątem tego, co wiedziałem i co w jakiś sposób czułem przez lata.

To straszliwy opis wojny secesyjnej, widziany oczami południowca. Bez wątpienia talent do opowiadania historii Henty'ego jest doskonały, udaje mu się stworzyć postacie, które opowiadają ci o swoim świecie tak realnym, że czujesz się, jakbyś widział wszystko przed swoimi oczami. To, co od początku zrobiło na mnie wrażenie, to przedstawienie społeczeństwa Południa, sposób, w jaki toczyło się codzienne życie. Południe było osiadłą częścią Stanów Zjednoczonych, podczas gdy Północ była chaotycznym, niechlujnym, ale rewolucyjnym społeczeństwem. Konflikt między Północą a Południem nie był konfliktem między tymi, którzy chcieli uwolnienia niewolników i tych, którzy dręczyli ludzi, ale w rzeczywistości walką o przejęcie władzy absolutnej. W rzeczywistości niewolnictwo nie było problemem Północy, ale bogatych ludzi z Południa, których obawiano się i podejrzewano o chęć zdobycia władzy. Z drugiej strony, ci z Południa chcieli tylko zostawić ich w spokoju. Żyli również w fałszywym przekonaniu, że unia stanów amerykańskich jest wolnym stowarzyszeniem, które, tak jak zostało stworzone, może również zostać rozwiązane. Dlatego w pierwszej fazie rozdzieliło się siedem państw, a następnie cztery kolejne. Był to jednak niewielki odsetek w porównaniu z pozostałymi dwudziestoma trzema państwami, które pozostały lojalne wobec Unii.

Dla każdego było jasne, na czyją korzyść taki konflikt zostanie rozstrzygnięty. Dodajmy jeszcze, że Północ miała pełne poparcie Europy i że od pierwszych chwil konfliktu udało jej się nałożyć prawdziwą blokadę morską. Jak długo wytrzyma siła, którą ludzie bronią swojego terytorium? Z punktu widzenia współczesnej wojny jest to sytuacja matowa. Jednak wojna secesyjna trwała ponad cztery lata, w której zginęło 620 000 żołnierzy, 325 000 zaginęło, bardzo wielu zostało rannych i zginęła niezliczona liczba cywilów. Historia mówi nam, że pod koniec wojny zginęło 6% białych mężczyzn na Północy i 18% tych na Południu. Jest to sposób manipulacji, wykorzystujący liczby, które faworyzują zwycięską stronę. Dlaczego o tym mówię? Ponieważ ludność Północy była czterokrotnie większa niż Południa, co pokazuje nam, że zwycięstwo nie było łatwe, jak się wydaje na pierwszy rzut oka.

Czy ktoś zastanawia się, jak to możliwe, że tak niezrównoważona sytuacja doprowadziła do konfliktu o takim czasie trwania i z tak wieloma stratami? Podam wam jeszcze kilka liczb do przemyślenia: 97% przemysłu broni palnej było skoncentrowane na północy, a tylko 3% na południu. Europejczycy zagrali kartą Północy, choć w pewnym momencie wkroczenie europejskich sił po stronie Południa wywróciłoby cały wynik do góry nogami. Mimo to Południe odniosło serię błyskotliwych, absolutnie niewytłumaczalnych zwycięstw. Nie wspominając już o tym, że było kilka momentów, w których byli niezwykle blisko osiągnięcia końcowego zwycięstwa. Dlatego pytania wciąż się pojawiają.

Oto fenomenalna zasługa Henty'ego. Poza fascynującą akcją jego powieści, udaje jej się pokazać nam nastrój ludzi i to, o co walczyła każda ze stron. Podczas gdy Południe broniło swojego patriarchalnego, spokojnego społeczeństwa, opartego na wartościach moralnych, Północ przybyła z ideologią uniformizującą, burzącą, przeciwstawiającą ilość jakości. W tym miejscu, oczywiście, wielu mogłoby powiedzieć, że nie można mówić o moralnym społeczeństwie, gdy praktykowano tam niewolnictwo. Ale kwestią, o której historia milczy, ale o której Henty mówi dość wyraźnie, jest to, że "ogólnie rzecz biorąc, czarni na dobrze zorganizowanym majątku, z wyrozumiałymi panami, byli prawdopodobnie szczęśliwszą klasą ludzi niż robotnicy na jakimkolwiek majątku w Europie". I tego typu mistrzowie byli regułą. Zdarzały się oczywiście nadużycia, ale były one odrzucane przez społeczeństwo, jak wynika z książki.

Elementem, w którym wyróżnia się powieść Henty'ego, jest przedstawienie wojskowych osobistości Południa, wśród których wyróżnia się oczywiście postać Roberta E. Lee. Czy to nie dziwne, że tak wyjątkowy wojskowy jak Lee, który sprzeciwiał się niewolnictwu, walczył po stronie Południa? W ten sposób cała propaganda zaczyna się. Dlaczego taki człowiek miałby zdecydować się walczyć po stronie "sił zła"? Są to uzasadnione pytania, na które historia nie daje odpowiedzi. Co więcej, aby zapewnić utrwalenie ich kłamstw, oficjalne książki powierzchownie pomijają niezwykłą osobowość Lee. Henty ma moc opisywania nie tylko ludzi, ale także konfliktów, podając niesamowite szczegóły, trzymając cię z oczami utkwionymi w jego pisarstwie, sprawiając, że drżysz z emocji i przeżywasz na nowo prawdziwą historię. I nie chodzi tu tylko o walki, ale także o interakcje w społeczeństwie Południa, o naturalne życie ludzi w spokojnym świecie, odwróconym od swojego przeznaczenia przez absurdalny progresywizm, który z dnia na dzień coraz bardziej przytłacza.

Bez wątpienia "Z Lee w Wirginii" to książka, którą trzeba przeczytać, aby zrozumieć nieodwracalnie zniszczony świat, w którym istniały wartości moralne i w którym życie zbliżało się do tego, co naturalne. Wracając do moich teksańskich doświadczeń, pytanie, które powinniśmy sobie teraz zadać, nie brzmi "czy coś się zmieniło?", ale o wiele bardziej subtelne: czy pozorne zniesienie niewolnictwa nie było w rzeczywistości zakamuflowaną operacją, mającą na celu przekształcenie nas wszystkich w niewolników? Zastanów się nad tym dobrze, pod kątem tego, czego doświadczasz i obfitości informacji, które przeczytasz w powieści Henty'ego! Powodzenia w czytaniu!

P.S. Książkę znajdziecie na stronie Wydawnictwa Contramundum. A ponieważ minęło już sporo czasu, odkąd prezentowałem ich książki - a one wcale nie próżnują! - Zwracam też uwagę na pojawienie się innych niezwykle wartościowych tytułów:

"Droga do domu", znakomita antologia najpiękniejszych rosyjskich opowieści

Upadek rodzicielstwa, książka, którą każdy rodzic musi przeczytać i którą zamierzam przedstawić szerzej, gdy będę miał na to odpowiedni czas. Do tego czasu jednak nie mogę się powstrzymać od stwierdzenia, że czytając ją, zrozumiecie dokładnie, dlaczego mamy tak wiele zagubionych dzieci. Patrzysz na nich i nie patrzysz na nich z tego świata: grubych, wulgarnych, niegrzecznych, bez niczego w głowie i bez perspektyw. Dlaczego? Ponieważ w pewnym momencie wirus pojawił się między rodzicami a dziećmi, a tym wirusem jest "rodzicielstwo". Przeczytaj go, a zrozumiesz, gdzie popełniasz błąd w relacjach z dziećmi! Więcej w kolejnym artykule.





PS. 

Książkę znajdziecie na stronie Wydawnictwa Contramundum. Także dlatego, że minęło już dość kilka lat odkąd prezentowałem ich książki - a one nie siedziały bezczynnie! - Sygnalizuję też wygląd innych niezwykle cennych tytułów:

- Droga do domu, wspaniała antologia najpiękniejszych rosyjskich historii

- Załamanie rodzicielstwa, książka, którą musi przeczytać każdy rodzic i którą zamierzam szerzej zaprezentować, gdy będę miała niezbędny odpoczynek. 

Do tego czasu nie mogę nie powiedzieć, że czytając to zrozumiecie dokładnie dlaczego mamy tyle utraconych dzieci. Patrzysz na nich i nie uważasz ich za nie z tego świata: grubych, wulgarnych, niegrzecznych, nie mających nic w głowie i bez perspektyw. Dlaczego? Bo w pewnym momencie pojawił się wirus pomiędzy rodzicami i dziećmi i tym wirusem jest 'rodzicielstwo'. Przeczytaj, a zrozumiesz, gdzie robisz źle w stosunku do dzieci! Więcej w nadchodzącym artykule.




Upadek rodzicielstwa
Jak krzywdzimy dzieci, kiedy traktujemy je jak dorosłych



W książce "The Collapse of Parenting", bestsellera New York Timesa, dr Leonard Sax jasno i klarownie przedstawia główne wyzwania, przed którymi stoją dziś rodzice, od coraz bardziej natarczywej bezczelności dzieci po marnowanie ich życia przed ekranami, w tym wyzwania związane z ideologią gender.

Jego zdaniem, depresję, otyłość i wewnętrzną kruchość dzieci tłumaczy się tym, że rodzice zrezygnowali ze swojego naturalnego autorytetu: odmawiają, świadomie lub nie, przyjęcia roli modeli i przewodników, oddając się destrukcyjnemu relatywizmowi: "kim jestem, aby wiedzieć, co jest najlepsze dla mojego dziecka?".

Konsekwencją tego jest młodzież i młodzież, która nie wie, co jest dobre, a co złe, brakuje im elementarnej dyscypliny i zawsze szukają wzorców do naśladowania wśród rówieśników i w Internecie.

Książka, napisana stylem przystępnym dla każdego, nie jest tylko ponurą diagnozą, ale oferuje konkretne i skuteczne kroki, które mają przynieść pokój w domu i skorygować zachowanie dzieci, aby cała rodzina była szczęśliwa. Jest to prawdopodobnie najbardziej spektakularna część książki, ponieważ przepełniona jest praktycznymi poradami, a jednocześnie proponuje głębszą wizję, dzięki której zarówno dzieci, jak i rodzice mogą zapuścić korzenie.




-------


Istoria are multe fețe, strălucește în multiple moduri, însă învingătorii lasă să se întrevadă doar zona care le convine. Și aceasta, filtrată, la rândul ei, prin propaganda macabră, menită a-l anihila pe celălalt. De aceea fiecare episod al istoriei oficiale trebuie pus sub semnul întrebării și restudiat pentru a încerca să afli realitatea care se afla în spatele său. Marile revelații ale istoriei vin atunci când începi să studiezi istoria reală a celor înfrânți. Abia atunci evenimentele capătă coerență și poți înțelege cu adevărat ceea ce s-a întâmplat.
Pentru mulți, Războiul Civil American este un subiect bătut în cuie, o luptă dintre „drepții” din nord, contra „brutelor” din sud. O luptă în care, ce să vezi?, binele câștigă. Doar asta se întâmplă întotdeauna la Hollywood, nu-i așa?
Toate evenimentele acelei perioade au fost consemnate într-un mod extrem de rudimentar, mult prea perfecții dintr-o parte contra mult prea strâmbilor și înapoiaților din cealaltă parte. Pentru orice om care caută o relevanță în toată povestea, istoria sună extrem de disonant. Doar că, prin propaganda exercitată prin intermediul învățământului, astfel de noțiuni ni se fixează de mici, astfel încât să avem certitudini aberante: „Revoluția Franceză a fost, fără doar și poate, un eveniment extraordinar care a eliberat oamenii de sub teroare”, „Războiul de Secesiune a eliberat negrii de crâncena sclavie” s.a.m.d.
În ceea ce privește sclavia, vă voi spune o întâmplare. Mă aflam în Pecos, la un restaurant, împreună cu niște amici. Așteptam să ne vină vestita friptură suculentă și căutam să respirăm aerul calm al Sudului. Singura chestie deranjantă era un ciocan care bătea frenetic un fier, undeva la vreo 50 metri distanță. Privind într-acolo, am văzut un negru care repara ceva la o poartă sau la un gard. Albii își făceau siesta, se opreau în câte-un restaurant, în timp ce bietul negru bătea mecanic la fierul ăla. Atunci, mai în glumă, mai în serios, unul dintre noi a scos întrebarea fundamentală: „Băi, fraților, ce s-a schimbat aici?”.
M-am bucurat teribil când am aflat că cei de la Contra Mundum au tradus un nou roman de-a lui G.A. Henty, „Cu Lee în Virginia”. Fiind un roman care acoperă Războiul Civil American, l-am prioritizat la lectură tocmai prin prisma celor pe care le știam și le simțisem cumva peste timp.
E o teribilă relatare a Războiului Civil American, văzută prin ochii unuia din Sud. Fără doar și poate, talentul de povestitor al lui Henty este desăvârșit, reușind să creeze personaje care-ți relatează lumea lor atât de real încât ai impresia că vezi totul în fața ochilor. Ceea ce m-a impresionat încă de la început a fost zugrăvirea societății Sudului, modul în care decurgea viața de zi cu zi. Sudul era partea așezată a SUA, în timp ce Nordul era societatea haotică, dezordonată, dar revoluționară. Conflictul dintre Nord și Sud nu a fost unul dintre cei care vor să elibereze sclavii și cei care chinuiau oamenii ci, în realitate, unul pentru preluarea puterii absolute. De fapt nu sclavia era problema Nordului, ci oamenii bogați ai Sudului, de care se temeau și pe care-i bănuiau că vor să cucerească puterea. De partea cealaltă, cei din Sud nu doreau decât să fie lăsați în pace. De asemenea, trăiau cu falsa idee că uniunea statelor americane era o asociere libera care, așa cum fusese făcută, putea fi și desfăcută. De aceea, în prima fază șapte state s-au separat, după care încă patru. Însă era o proporție mică față de celelalte douăzeci și trei de state rămase fidele Uniunii.
Era limpede pentru oricine în favoarea cui se va tranșa un asemenea conflict. Să mai adăugăm că Nordul avea sprijinul deplin al Europei și că încă din primele momente ale conflictului au reușit să impună o veritabilă blocadă navală. Oare cât ar putea rezista o forță încropită în viteză de oameni care-și apărau teritoriul? În termenii războiului modern este o situație de mat. Cu toate acestea însă, Războiul de Secesiune a durat mai bine de patru ani, având un număr de 620 000 de soldați uciși, 325 000 de dispăruți, extrem de mulți răniți și un număr necontorizat de civili uciși. Istoria ne spune că la finalul războiului 6% dintre bărbații albi din Nord și 18% dintre cei din Sud au murit. E un mod de manipulare, folosind cifrele care avantajează tabăra câștigătoare. De ce spun asta? Deoarece populația Nordului era de patru ori mai mare decât cea a Sudului, fapt care ne arată că victoria nu a fost una facilă, așa cum pare la prima vedere.
Oricine se întreabă cum e posibil ca o situație atât de dezechilibrată să conducă la un conflict de o asemenea durată și cu atâtea pierderi? Vă mai dau niște cifre la care să vă gândiți: 97% din industria armelor de foc era concentrată în Nord și doar 3% în Sud. Europenii au jucat cartea Nordului, cu toate că, la un moment dat, intrarea unei forțe europene de partea Sudului ar fi dat peste cap întreg deznodământul. Chiar și așa, Sudul a avut o serie de victorii strălucite, absolut inexplicabile. Și nu mai vorbim că au fost câteva momente în care au fost extrem de aproape de a obține victoria finală. Motiv pentru care întrebările persistă.
Iată aici meritul fenomenal al lui Henty. Dincolo de acțiunea fascinantă a romanului său, acesta reușește să ne arate starea de spirit a oamenilor și pentru ce anume lupta fiecare parte. În timp ce Sudul își apăra acea societate patriarhală, liniștită, constituită pe valori morale, Nordul venea cu ideologia uniformizatoare, demolatoare, opunând cantitatea calității. Aici, desigur, mulți ar putea spune că n-ai cum să vorbești despre o societate morală în condițiile în care acolo se practica sclavia. Însă, chestiunea despre care istoria tace, dar pe care Henty o spune cât se poate de clar este aceea că „în ansamblu, negrii de pe o moșie bine organizată, cu stăpâni înțelegători, erau probabil o categorie de oameni mai fericiți decât muncitorii de pe orice domeniu din Europa”. Iar acest tip de stăpâni era regula. Existau, desigur și abuzuri, doar că ele erau respinse de societate, așa cum se desprinde limpede și din carte.
Elementul în care strălucește romanul lui Henty este prezentarea personalităților militare ale Sudului, dintre care, desigur, se distinge cea a lui Robert E. Lee. Nu-i oare ciudat că un militar de excepție precum Lee, care se opunea sclaviei, a luptat de partea Sudului? Iată cum începe întreaga propagandă să se prăbușească. De ce ar fi ales un asemenea om să lupte de partea „forțelor răului”? Sunt întrebări legitime cărora istoria nu le răspunde. Mai mult, pentru a-și asigura perpetuarea minciunilor, cărțile oficiale trec superficial peste extraordinara personalitate a lui Lee. Henty are puterea de a descrie nu doar oamenii, dar și conflictele, dând detalii uimitoare, ținându-te cu ochii pironiți în scrierea sa, făcându-te să tremuri de emoție și să retrăiești istoria reală. Și nu-i vorba aici doar despre lupte, ci și despre interacțiunile din societatea Sudului, de traiul firesc al oamenilor într-o lume liniștită, deviată de la destinul său de un progresism absurd care, pe zi ce trece, e din ce în ce mai sufocant.
Fără doar și poate „Cu Lee în Virginia” este o carte pe care trebuie să o citiți pentru a înțelege o lume iremediabil distrusă, în care existau valori morale și unde viața decurgea mai aproape de firesc. Revenind la experiența mea texană, întrebarea pe care ar trebui să ne-o punem acum nu este „dacă s-a schimbat ceva?”, ci una mult mai subtilă: oare nu cumva aparenta abolire a sclaviei a fost de fapt o operațiune mascată, menită a ne transforma pe toți în sclavi? Gândiți-vă bine la asta, prin prisma celor pe care le trăiți și a informațiilor abundente pe care le veți citi în romanul lui Henty! Spor la lectură!
P.S. Cartea o puteți găsi pe site-ul Editurii Contramundum. De asemenea, întrucât a trecut cam multișor de când n-am mai prezentat cărțile lor - iar ei n-au stat deloc degeaba! - vă semnalez și apariția altor titluri extrem de valoroase:
- Drumul spre casă, o superbă antologie a celor mai frumoase povești rusești
- Prăbușirea parentingului, o carte pe care trebuie să o citească obligatoriu orice părinte și căreia intenționez să-i fac o prezentare mai largă atunci când voi avea răgazul necesar. Până atunci atunci însă nu mă pot abține să nu vă spun că, citind-o, veți înțelege exact motivul pentru care avem atâția copii ratați. Te uiți la ei și nu-i consideri din lumea asta: grași, vulgari, obraznici, fără nimic în cap și fără perspective. De ce? Pentru că, la un moment dat, un virus s-a interpus între părinți și copii, iar acel virus este „parentingul”. Citiți-o și veți înțelege unde greșiți în relația cu copiii! Mai multe într-un articol viitor.





Trenduri economice: Cu Lee in Virginia




sobota, 27 lipca 2024

Hawk - nie Jastrzębie

 



UWAGA!!!


Polska nie ma konfliktu z Rosją, nie zamierza mieć konfliktu z Rosją i nie będzie prowadzić walk z Rosją.

Polskie samoloty F-16 Jastrząb nie będą brały udziału w walkach z Rosją.





Osobnik w poście poniżej dokonał niedopuszczalnego spolszczenia nazwy hiszpańskich systemów baterii "Hawk" !!!








JEST TO CAŁKOWITY BRAK ODPOWIEDZIALNOŚCI REDAKCJI NIEMIECKIEGO WYDAWCY


- od tygodni w polskim polu informacyjnym pojawiają się informacje, że z krajów Zachodu na Ukrainę zostaną dostarczone samoloty F-16
- te samoloty - F-16 będą używane przez Ukrainę do walki z Rosją
- te samoloty obecnie stacjonują na terytorium Polski, nie są oddane w ręce Ukraińców

- Polska na swoim wyposażeniu posiada również samoloty tego typu - F-16, u nas dodatkowo noszą one nazwę Jastrząb, w nawiązaniu do polskiego niezrealizowanego myśliwca z okresu międzywojennego i taką nazwę skrótowo stosuje się również w komunikatach w mediach
- w USA samoloty te noszą nazwę F-16 Fighting Falcon (Walczący Sokół)
- we wspomnianym wyżej artykule, w czasopiśmie o komputerach, poruszono temat dostarczenia Ukrainie hiszpańskich systemów wyrzutni Hawk


w zapowiedzi artykułu autor zamiast użyć oryginalnej nazwy "Hawk" dokonał jej spolszczenia i użył słowa "Jastrząb" ( a nawet "Jastrzębie")

przypomina tu się sprawa cudzysłowiów, o których pisałem i dowolności stosowania, a tak naprawdę łamania zasad przez redaktorów w stosowaniu znaków interpunkcyjnych

tu podobnie, zależnie od widzimisię redaktora możemy błędnie odczytać zapowiedź artykułu, ktoś możne błędnie uznać, że do walki z Rosją zostaną użyte polskie samoloty F-16 Jastrząb, podczas, gdy jest to nieprawda

autora nie tłumaczy zdjęcie z zapowiedzi, prezentujące rakiety na podwoziu, a nie samoloty F-16, ponieważ WIEMY, że często w artykułach używa się tzw. zdjęcia ilustracyjnego, skojarzonego z tematem, ale nie dokumentującego dokładnie temat artykułu 



zapowiedź:

"Nowa broń w drodze do Ukrainy
  Na siły Rosji zapolują Jastrzębie"

może wprowadzać w błąd co do treści artykułu


pierwsze zdanie kojarzymy z dostawą samolotów F-16 - ponieważ o tym mówią od kilku tygodni media


w drugim zdaniu użyto słowa "zapolują"

to słowo najczęściej odnosimy do czynnego działania - zapolować znaczy: wyruszyć na wyprawę, SZUKAĆ zwierzyny, wypatrywać jej, tropić, zasadzać się

podczas gdy bateria wyrzutni, chociaż mobilna, strzał oddaje z pozycji stacjonarnej
a więc bateria rakiet nie szuka celu, tylko biernie czeka na nadlatujące cele

a co jeśli samoloty wroga nie nadlecą?
czy  bateria rakiet będzie szukać wrogich samolotów i jeździć za nimi po lesie ?


no, nie


bateria rakiet pozostaje w ukryciu i najlepiej poza zasięgiem wrogich sił zwiadu czy ataku


to bardziej samoloty kojarzymy z polowaniem, tym bardziej, że nazwa "Jastrzębie" kojarzy się nam z ptakiem, szukającym ofiary, typowo POLUJĄCYM właśnie, 

ale i z samolotem myśliwcem szukającym przeciwnika, podążającym do jakiego celu, by go np. zbombardować, POLUJĄCYM na cele, np. na samotne nieubezpieczone kolumny sił podążających drogą

na tym właśnie polega używanie samolotów myśliwskich - chodzi o to, by szybko i na wysokości poza zasięgiem broni przeciwnika, wniknąć na bliską odległość od celu i go zaatakować np. ostrzelać


użycie zwrotu  "zapolują Jastrzębie" Czytelnik z automatu skojarzy z samolotami, czyli z polskimi samolotami, bo tylko polskie samoloty noszą taką nazwę




jest to kolejny przykład złej woli, wprowadzania ludzi w błąd

w jakim celu??






hiszpańska bateria przeciwlotnicza Hawk nie nazywa się "Jastrząb" -  ani tym bardziej "Jastrzębie"...  - i nie powinno się stosować takiej nazwy, bo tak naprawdę Hawk jest to nazwa SYSTEMOWA, równie dobrze mogła się nazywać Ak-40 WK, albo HA-WK, MK 232, H-A 20KW, WSK Mielec, C-330 czy Hyundai Coupe

jest to nazwa własna

zwracam uwagę, że w polskiej przestrzeni medialnej system ten i jego nazwa są całkowicie nieznane, nie można go sobie nazywać jak się chce

czy nazwy innych systemów wojskowych są również dowolnie spolszczane w tej gazecie?
może warto sprawdzić, czy taka praktyka jest permanentnie stosowana - założę się, że nie



zwracam jeszcze uwagę na podobieństwo

Na siły Rosji zapolują Jastrzębie



brzmi podobnie do 


Nasze . . . . .  zapolują Jastrzębie




W dobie amerykanizacji języka, językowych nowotworów jak łał, okej, dragkłin, ciężarówka, on/ono i tak dalej, nagle redaktorwi niemieckiego czasopisma o komputerach zachciało się nagminnie spolszczać nazwę Hawk.



redaktorwi ? 






jakoś tak samo wyszło...









"Jastrzębie" to system obrony przeciwlotniczej średniego zasięgu..




Nie proszę pana, tam nie jest napisane "systemy Hawks...."





czy panu redaktorowi marzą się walki polskich Jaszczębi?

walki na śmierć i życie??





to nie pierwszy raz i nie jedyne czasopismo związane tematycznie z nowoczesnymi technologiami, jak smartfony czy komputery, które porusza temat wojny na Ukrainie, 

nawet ja, osoba wypowiadająca się w tematach politycznych już ponad 10 lat, nie zabieram zbyt często głosu w tej sprawie, nie mówiąc wcale o sprawach militarnych stricte technicznych



mam wrażenie, że dla tych młodych ludzi wojna na Ukrainie to jakaś wirtualna gra, o której można sobie pisać co się chce i jak się chce

jakby nie rozumieli, że jest to tragedia dla Ukraińców, choć czasami i Ukraińcy sami się zachowują, jakby nie byli tego świadomi....






W polskojęzycznej wikipedii nie jest wprost napisane, że Axel Springer jest to wydawnictwo niemieckie, o tym mówi tylko niemiecka flaga w tabeli obok, za to w angielskiej wersji - informację mamy w pierwszym zdaniu..


 












pl.wikipedia.org/wiki/Axel_Springer_(przedsiębiorstwo)

www.komputerswiat.pl/aktualnosci/militaria/nowa-bron-w-drodze-do-ukrainy-na-sily-rosji-zapoluja-jastrzebie/mn91yss




piątek, 14 czerwca 2024

Większość kobiet chce mieć dzieci

 

Autor ujawnia manipulacje mediów odnośnie tego, czy polskie kobiety chcą mieć dzieci.

Warto pamiętać o tym, kto i jakie medium manipuluje uwagą Polaków, warto dociekać po co to robią.


Nie potrzebujemy takich gazet ani stacji radiowych telewizyjnych. 





przedruk




„Są trzy rodzaje kłamstw: kłamstwa, bezczelne kłamstwa i statystyki” 

– brzmi popularne powiedzenie przypisywane oryginalnie Markowi Twainowi, i chociaż nie przepadam za tego typu „mądrościami”,  to zdarzają się sytuacje, gdy idealnie pasują one do sytuacji.


Takim przypadkiem jest z pewnością debata medialna na temat wyników badań CBOS dotyczących zamierzeń prokreacyjnych kobiet opublikowanych w styczniu 2023 roku[2].

Medialna kariera tego raportu zaczęła się od wpisu na profilu @RadioZet_News na portalu Twitter (obecnie X). Znalazło się w nim stwierdzenie: „Dwie trzecie Polek nie chce mieć dzieci”.






Tweet ten uzyskał bardzo duże zasięgi, a komunikat w nim zamieszczony rozszedł się szeroko w wielu mediach i szybko zaczął żyć własnym życiem, czego przykładem może być nagłówek na portalu bezprawnik.pl, którzy brzmi: „Doszliśmy do momentu, w którym jedynie co trzecia ankietowana Polka chce mieć dzieci”. Do dzisiaj w wielu rozmowach, publikacjach, a nawet konferencjach spotykam się osobami, które powielają to stwierdzenie.


Dlatego warto przyjrzeć się źródłowemu badaniu i temu, jakie naprawdę wnioski z niego wynikają. Pytanie, na które powołują się powyższe publikacje, brzmiało:


„Czy planuje Pani w przyszłości potomstwo?” 


i zadawane było kobietom w wieku 18-45 lat, a możliwe odpowiedzi były następujące:

– tak, planuję potomstwo w ciągu najbliższych 3-4 lat
– tak, planuję w dalszej perspektywie
– nie wiem
– nie planuję.


17% badanych kobiet odpowiedziało, że planuje dzieci w perspektywie 3-4 lat,
15% odpowiedziało, że planuje, ale w dalszej perspektywie, a
68% wybrało odpowiedź „nie planuję” lub „nie wiem”








I tutaj mamy pierwszą manipulację:

otóż z niewiadomych względów połączono odpowiedzi: „nie planuję” i „nie wiem”, chociaż opisują one zupełnie inne sytuacje.


Przykładowo 30-latka, która bardzo chciałaby zostać matką, ale nie jest w trwałym związku, może odpowiedzieć „nie wiem”, ponieważ jej plany zależą od bardzo wielu czynników, na które ma ona wpływ jedynie częściowo, na przykład czy uda jej się znaleźć mężczyznę, z którym chciałaby założyć rodzinę – dobrego kandydata na ojca. Nie opublikowano nigdzie informacji, jaka część tych 68% badanych wybrała odpowiedź „nie planuję”, a jaka „nie wiem”.


Po drugie odpowiedź „nie planuję” nie oznacza „nie chcę mieć dzieci”. Osoba mająca już tyle dzieci, ile chciałaby mieć, na powyższe pytanie z pewnością odpowie „nie planuję”, ale nie oznacza to, że nie chce ona mieć dzieci.


Po trzecie część kobiet chciałaby mieć dzieci, ale ze względu na wiek lub problemy zdrowotne wie, że ich nie będzie miała. Dotyczy to zwłaszcza kobiet powyżej 40 roku życia, których ze względu na rozkład wyżów i niżów demograficznych w Polsce w grupie 18-45 jest w Polsce z każdym rokiem coraz więcej.

Po czwarte interpretacja odpowiedzi „nie planuję” wśród najmłodszych respondentek (np. 18-letnich) jako deklaracji, że nie chcą mieć dzieci, jest zdecydowanie nadinterpretacją.

Jeśli 18-latka (uczennica 3 klasy szkoły średniej) mówi, że nie planuje dziecka, oznaczać to może, że jeszcze nie myśli o tym, bo jest to bardzo odległa perspektywa. Za kilka lat jej odpowiedź może być zupełnie inna.

Po piąte część kobiet nie może mieć dzieci z powodów zdrowotnych. To, że odpowiadają negatywnie na pytanie o plany prokreacyjne, oczywiście nie oznacza, że nie chcą one mieć dzieci.

Po szóste wreszcie co z kobietami, które już są w ciąży lub planują dziecko w perspektywie krótszej niż 3 lata. Kobieta spodziewająca się dziecka mogła zinterpretować, że jest pytana o to, czy planuje KOLEJNE dziecko. Tego również nie wiemy.
 

Potwierdzenie powyższych hipotez znajdziemy w samym komunikacie CBOS kilka stron dalej, analizując wykres z rozkładami odpowiedzi w zależności od sytuacji respondentki.








Okazuje się, że owszem w całej populacji mamy 68% odpowiedzi „nie planuję” lub „nie wiem”, ale odpowiedzi te różnią się bardzo mocno w poszczególnych podgrupach.


Najwięcej odpowiedzi negatywnych jest wśród kobiet mających dwoje lub więcej dzieci, w grupie wiekowej 35-45 lat.

Czy o czterdziestopięciolatce mającej trójkę dzieci, która odpowiada, że nie planuje więcej, można powiedzieć, że nie chce mieć dzieci? Oczywiście jest to pytanie retoryczne.



Warto przypomnieć, że w grupie wiekowej 30-45 lat ponad 50% to kobiety mające 39 lub więcej lat.


Z kolei wśród kobiet bezdzietnych w grupie wiekowej 18-29 aż 67% (ponad 2/3) badanych deklaruje, że planuje mieć dzieci. Nie wiemy, ile z pozostałych 33% to kobiety, które odpowiedziały „nie wiem” albo nie mogą mieć dzieci z powodów zdrowotnych.

Warto zwrócić uwagę, że odsetek planujących mieć dzieci spada wraz z wiekiem i liczbą posiadanych dzieci. Kobiety młodsze niemające dzieci w większości planują je mieć. 

Nie jest zatem prawdą, że z cytowanego komunikatu CBOS wynika, że 2/3 Polek nie chce mieć dzieci.

Wynika z niego coś zupełnie przeciwnego. Zdecydowana większość kobiet chce mieć dzieci lub już je ma, a spośród pozostałych spora część jeszcze się waha.


Na koniec warto zacytować inne badanie CBOS, również z 2023 roku, chociaż nieco późniejsze[3]



W badaniu tym, przeprowadzonym w lipcu 2023 roku, zadano inne pytanie, dużo lepiej odzwierciedlające chęć posiadania dzieci lub jej brak. 

Brzmiało ono: 

"Niezależnie od tego, jaki jest Pana(i) stan cywilny, w jakim jest Pan(i) wieku, a także czy ma Pan(i) dzieci czy też nie, proszę powiedzieć – ile dzieci chciał(a)by Pan(i) mieć w swoim życiu?"

Przy tak zadanym pytaniu

jedynie 10% kobiet w wieku 18-40 odpowiedziało, że w ogóle nie chciałoby mieć dzieci (co ciekawe wśród mężczyzn odsetek ten był niższy – 6%),

a ponad 1/4 badanych kobiet (26%) deklaruje, że chciałaby mieć 3 albo więcej dzieci lub tyle, ile się zdarzy.

Średnia wskazań oscyluje wokół dwójki dzieci.






W sytuacji spadającej z roku na rok liczby urodzeń oraz notujących rekordowo niskie poziomy wskaźników dzietności bardzo łatwo uwierzyć, że Polki nie chcą mieć dzieci. Jednak rzeczywistość jest zdecydowanie bardziej skomplikowana. 

Polki chcą zostawać mamami, ale z różnych powodów nie udaje im się to albo nie mają (lub uważają, że nie mają) do tego odpowiednich warunków. Jakie są przyczyny tak wysokich rozbieżności pomiędzy deklaracjami a rzeczywistością (luka dzietności)? 


To temat bardzo złożony, na osobną publikację.







Michał Kot

Socjolog, ekspert ds. demografii i polityki społecznej, były dyrektor Instytutu POKOLENIA, prywatnie mąż i ojciec 5 dzieci.




[1] Zdanie to znajduje się Autobiografii Marka Twaina, ale jest ono tam cytowane za brytyjskim premierem Benjaminem Disraeli.

[2] CBOS, komunikat z badań 3/2023, „Postawy prokreacyjne kobiet”

[3] CBOS, Komunikat 87/2023, „Bariery zamierzeń prokreacyjnych”








nlad.pl/czy-polacy-chca-miec-dzieci/






wtorek, 11 czerwca 2024

Dlaczego wierzysz, że coś jest prawdą?



Powtarzanie za kimś - od mędrca, albo od telewizora - jest łatwe ale obarczone ryzykiem,  szukanie informacji samemu i samodzielne rozwiązywanie problemów też może być ryzykowne, ale jest lepsze. Tym bardziej, że uczysz się samodzielnie i z czasem jesteś coraz lepszy.

Trzeba samemu szukać informacji, dowiadywać się z różnych źródeł i samodzielnie rozważać.




przedruk





Iluzja prawdy - dlaczego wierzysz, że coś jest prawdą?




Iluzja prawdy to mechanizm, dzięki któremu osoba zaczyna wierzyć, że coś jest prawdziwe, gdy tak nie jest. W rzeczywistości nie tylko wierzy w to, ale również broni tego z całych sił. Poza tym, zamyka się na możliwość, że może się mylić.

Iluzja prawdy, zwana też iluzorycznym efektem prawdy, ma miejsce, ponieważ przetwarzanie rzeczywistości zawiera jeden defekt. Jako ludzie mamy tendencję do mówienia, że znajome ​​rzeczy są prawdziwe.

W 1977 r. przeprowadzono badanie w tym zakresie. Grupa ochotników dostała 60 założeń. Poproszono ich o udzielenie opinii czy są one prawdziwe, czy fałszywe.

Zadanie powtórzono jeszcze raz później. Naukowcy zauważyli, że te osoby uznały założenia, które już wcześniej przeczytały za prawdziwe, niezależnie od tego, jak prawdopodobne były.


Iluzja prawdy i pamięć ukryta

Wygląda na to, że ten mechanizm funkcjonuje z powodu “ukrytej pamięci”. W wyżej opisanym badaniu uczestnicy uznali stwierdzenia, które już wcześniej widzieli za prawdziwe – pomimo faktu, że wyraźnie powiedziano im, że są fałszywe.

Krótko mówiąc, jeśli jakieś stwierdzenia wydawały się być “znajome”, wydawały się również prawdziwe.



Iluzja prawdy występuje bez zaangażowania pamięci jawnej i świadomej. Jest to bezpośredni rezultat pamięci ukrytej – rodzaju pamięci, która do wykonywania zadań wykorzystuje poprzednie doświadczenia. Jest to strategia, którą umysł wykorzystuje w celu oszczędzania energii.



Pamięć ukryta ma miejsce, na przykład, gdy zawiązujesz swoje buty. Najpierw dowiadujesz się, jak to się robi. Później wykonujesz to zadanie automatycznie, bez zastanawiania się.

Jeśli musisz zawiązać coś innego niż buty, prawdopodobnie użyjesz tej samej techniki, nawet jeśli nie nadaje się najlepiej do tego zadania. Innymi słowy, masz skłonność do tworzenia modeli, które będziesz mógł zastosować w różnych sytuacjach.


 
 
Ta strategia umysłowa jest również stosowana, gdy chodzi o rzeczy bardziej abstrakcyjne, takie jak idee. 
 
To prowadzi do iluzorycznego efektu prawdy.

Oznacza to, że chętniej uwierzysz w założenie lub sposób myślenia, jeśli wydaje się znajomy oraz zbiega się z wcześniejszym doświadczeniem. I właśnie w tym kryje się ryzyko podejmowania nierozważnych decyzji.



Iluzja prawdy i manipulacja

Iluzja prawdy ma wiele skutków ubocznych. Jak kiedyś mówili naziści: “Kłamstwo powtórzone wiele razy staje się prawdą”. Często powtarzane założenie wydaje się być postrzegane jako prawdziwe, nawet jeśli jest fałszywe.

Większość ludzi nie jest na tyle zainteresowana lub nie ma zasobów, aby zweryfikować, czy coś jest zgodne z prawdą, czy nie.

W rzeczywistości iluzoryczny efekt prawdy jest skrótem, który umysł wykorzystuje, aby uniknąć większego wysiłku niż tego wymaga pewna sytuacja. Gdybyśmy analizowali wszystko, o czym myślimy i co robimy, czulibyśmy się wyczerpani w mniej niż godzinę.
 
 
No, ale tak trzeba! Przynajmniej na miarę swoich sił...
 

Dlaczego lepiej spać w nocy niż w ciągu dnia? Czy należy zjeść śniadanie, czy nie jeść nic na początku dnia? Czy to, co jemy na śniadanie, jest dobre czy jemy to tylko z przyzwyczajenia?

Nie da się ocenić wszystkiego w poszukiwaniu prawdy. Oto dlaczego ludzki mózg jest tak pomocny i wybiera po prostu porządkowanie informacji w oparciu o to, czego się już nauczył. Jest to strategia, która ma Ci pomóc w życiu.


Iluzja prawdy nie odsuwa na bok logiki

Ważnym aspektem iluzorycznego efektu prawdy jest to, że bez względu na to, jak potężny może być, nie pozbawia nas logicznego rozumowania. Oznacza to, że zawsze możesz użyć procesów myślowych, które pozwolą Ci zrozumieć, co jest prawdą, a co fałszem.

To również znaczy, że nasza możliwość manipulowania umysłem jest ograniczona. To tylko jeszcze bardziej uwięzi Cię w istniejącej iluzji, gdy podejmiesz decyzję, aby nie stosować najwyższych zdolności rozumowania. Jeśli zdecydujesz się na to, efekt będzie rozcieńczony.



Jak widać, kwestionowanie najważniejszych aspektów rzeczywistości może być interesujące. Powinieneś zadać sobie pytanie, dlaczego wierzysz w to, co robisz.

Czy uważasz coś za prawdziwe po prostu dlatego, że słyszałeś to wielokrotnie? A może jest to prawdą dlatego, że masz wystarczająco dowodów, aby w to uwierzyć?





Pamiętamy - metoda jest oparta na wielokrotnym powtarzaniu.





Wyniki wyborów UE 2024 wg redakcji Interii.


Redaktorzy nie uznają proporcji?

Na ekranie mojego monitora słupek PiS-u - 36% poparcia, ma wysokość 78 mm, dzieląc na 36 części dostajemy wynik - 2,17 mm wysokości słupka za 1% poparcia...
 

słupek "Inne" ma wysokość 10mm zamiast 0,7 mm (nie 0,7 cm tylko 0,7 mm - niecały milimetr!)

"bezpartyjni" mają słupek niemal taki sam, chociaż wynik mają dokładnie 3x lepszy..

"3droga" ma 22mm zamiast 15mm (czyli +7mm)
  podobnie "Lewica"

"Konfederacja" ma 31mm zamiast 26mm (czyli +5mm)

"KO" ma 80mm - mniej więcej pasuje...







A tu Gazeta Prawna robi coś podobnego...



kolory są "przedłużone" poniżej słupków dlatego 0,8 % wygląda jak 4,5 %...

dół słupków jest nieznacznie zacieniony szarym kolorem (u Konfederacji rozjaśniony), a w przypadku "Bezpartyjni!" zastosowano jasny kolor i bardzo cienki żółty pasek pokazujący realne 0,8%

Granatowy, niemal czarny (mroczny? pogrzebowy?) kolor Konfederacji w ogóle znika na tym tle... z jasną otoczką na ciemnym tle wygląda jak jakaś czarna dziura...



Zwróćmy jeszcze uwagę, że także na tej grafice poniżej tak dobrano kolory, że kolory PiS i Konfederacji na niebieskim tle - znikają...  są mało rozpoznawalne.

Jakby ich nie było...

 

 

 
 
 
Kto tak podaje ludziom informacje i w jakim celu?

 

 

Pamiętacie stare mapy, na których tam, gdzie wielkie połacie Słowiańszczyzny - tylko biała karta opisana różnymi "tribes"? 




Forsal powtarza ilustrację za Gazetą Prawną..


Niebieski słupek PiSu i Konfederacji niknie na niebieskim tle, jakby ich nie było, 

za to pozostałe są wyraźnie widoczne - poprzez zastosowanie konkretnych jaskrawych kolorów - i w dodatku są optycznie powiększone od dołu o kwadrat zawierający loga partii.

 

Dlatego optycznie przewaga PiSu wydaje się mniejsza niż np. tutaj, gdzie prawidłowo pokazano proporcje..

 

A nie.

 

 

Tu miała być grafika ilustrująca wyniki wyborów do EU 2024 z prawidłowo pokazanymi proporcjami, ale takiej nie znalazłem, więc tylko zrzut ekranu ze strony PKW...






Więc... kto tak podaje ludziom informacje i w jakim celu?



------------------


P.S. 

11 września 2024


i nie ma tu żadnej reakcji ze strony rządowej czy prawniczej...














Niemcy. Wynik AfD nie pasował do narracji? Magiczne słupki (dorzeczy.pl)

dorzeczy.pl/opinie/585210/zielony-lad-konfederacja-pierwsza-w-sondazu-ostatnia-na-grafice.html

dorzeczy.pl/swiat/632036/niemcy-wynik-afd-nie-pasowal-do-narracji-magiczne-slupki.html





gazetaprawna.pl/wiadomosci/kraj/artykuly/9522767,wybory-do-parlamentu-europejskiego-2024-wyniki-exit-poll.html


pieknoumyslu.com/iluzja-prawdy-dlaczego-wierzysz/?utm_medium=org&utm_campaign=repost&utm_source=mcfb&utm_content=mc_245241

wybory.gov.pl/pe2024/pl/wynik/pl