Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą służby. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą służby. Pokaż wszystkie posty

środa, 26 marca 2025

Zagrożenia cyfryzacją - A nie mówiłem? (33)







przedruk


R. Brzoska: Możemy wykorzystać mObywatela do skrócenia kolejek do lekarzy specjalistów

25 marca 2025 15:07


Radio Maryja


Cyfryzacja procesu umawiania wizyt przy wykorzystaniu aplikacji mObywatel zmniejszyłaby liczbę niezrealizowanych wizyt i skróciła kolejki do lekarzy specjalistów – przekonywał podczas spotkania z dziennikarzami inicjator powołania zespołu ds. deregulacji i inicjatywy „SprawdzaMY”, Rafał Brzoska.


„Mamy pomysł, który rozwiąże problem dostępu do specjalistów wyłącznie poprzez uproszczenie procedur i ich racjonalizację” – poinformował we wtorek szef InPostu.

Można to osiągnąć – w jego ocenie – przez wprowadzenie nowych funkcjonalności w aplikacji mObywatel, zmniejszających liczbę umówionych wizyt u lekarzy specjalistów, które jednak nie doszły do skutku z powodu niepojawienia się na nich pacjentów.

Rafał Brzoska zauważył, że w ubiegłym roku nie zostało z tego powodu zrealizowanych 1,5 miliona umówionych wizyt.


„Oznacza to wzrost o 200 tys. w stosunku do 2023 roku. Czyli problem narasta. Dlaczego zatem nie pójść wzorem sprawdzonych rozwiązań typu last minute. Ktoś rezygnuje z wizyty, pierwsza osoba w kolejce wskazuje na jej miejsce. To wszystko może być w mObywatelu” – zaznaczył prezes InPostu.

Jak wskazali autorzy pomysłu z inicjatywy „SprawadzaMY”, placówki medyczne świadczące usługi refundowane przez NFZ nie są obecnie zobowiązane do działania w ramach wspólnego systemu e-rejestracji.


„Każda z placówek medycznych prowadzi własną i autonomiczną rejestrację pacjentów, czego konsekwencją jest to, że jedynym (a jednocześnie zawodnym) narzędziem do ustalenia tego, jakie są terminy oczekiwania na wizytę >>na NFZ<<, na poszczególne porady czy zabiegi medyczne, jest serwis NFZ >>Terminy leczenia<<, który podaje często nieaktualne i nieprecyzyjne dane” – zaznaczyli pomysłodawcy.

W efekcie, aby uzyskać wiarygodną informację trzeba – jak wskazali – trzeba dodzwonić się do różnych placówek i w ten sposób dowiedzieć się, w której termin wizyty będzie najbliższy.

Dodatkowym problemem są nieodwoływane przez pacjentów wizyty. Przy tym z powodu braku centralnego systemu rejestracji część pacjentów zapisuje się od razu na kilka wizyt, a później nie zgłasza rezygnacji z tych „nadmiarowych”.

Jak zauważył Brzoska, niektóre funkcjonalności są już dziś dostępne, ale prawie nikt z nich nie korzysta. Można np. sprawdzić, jak długo czeka się na wizytę na danym oddziale SOR.


„Na stronie pacjent.gov.pl w ukrytej zakładce jest taka możliwość. Można więc wybrać ten SOR, na którym się czeka najkrócej. Postulujemy, aby tę informację wyciągnąć >>na wierzch<< do mObywatela. To są proste rzeczy, na które nikt niestety nie wpadł” – zauważył.

W ocenie ekspertów zespołu brak centralnego systemu rejestracji i potwierdzania wizyt powoduje „puste przebiegi” placówek medycznych i marnotrawstwo czasu personelu.


„Nawet jeśli ktoś chciałby wykazać się obywatelską postawą i odwołać umówioną wizytę, może natrafić na poważną przeszkodę w postaci braku możliwości odwołania w inny sposób, niż osobista wizyta lub kilkudziesięciominutowe oczekiwanie telefoniczne. Mamy w rezultacie do czynienia z sytuacją, w której brak centralnej rejestracji w połączeniu z brakiem odwoływania wizyt implikuje to, że kolejki do lekarzy są coraz dłuższe” – wskazała inicjatywa „SprawdzaMY”.

Autorzy proponują wprowadzenie od stycznia 2028 roku obowiązku prowadzenia rejestracji wizyt w systemie centralnym przez wszystkie placówki mających kontrakt z NFZ na świadczenie usług podstawowej opieki zdrowotnej, ambulatoryjnej opieki specjalistycznej, leczenia szpitalnego, rehabilitacji, leczenia stomatologicznego, leczenia uzdrowiskowego oraz prowadzenia programów profilaktycznych. W systemie miałyby być dostępne informacje o wszystkich wizytach realizowanych przez placówkę oraz dostępnych w niej terminach. Od 1 stycznia 2026 r. miałby też obowiązywać mechanizm zachęt dla placówek, by wdrożyły system przed 2028 rokiem.

Z kolei narzędziem dyscyplinującym placówki medyczne, które nie wdrożyły od 2028 roku nowych funkcjonalności miałby być system „korekt finansowych” w kontrakcie z NFZ. Ich wysokość byłaby uzależniona od wyceny konkretnego świadczenia, przy czym co kwartał by wzrastała.

Wprowadzony miałby zostać automatyczny system powiadomień o nadchodzących wizytach wraz z możliwością ich odwoływania za pomocą SMS, e-maila lub asystenta głosowego.


„Wprowadzenie Pakietu Kolejkowego pozwoli lepiej wykorzystać zasoby w ochronie zdrowia, a co za tym idzie – zrealizować więcej za te same pieniądze. Ponadto przejrzysta informacja o dostępnych terminach pozwoli pacjentom dokonywać świadomego wyboru i np. skorzystać z poradni bardziej oddalonej od miejsca zamieszkania, ale oferującej np. szybszy termin realizacji” – zaznaczyli pomysłodawcy.





2023 r. - Prawo.pl:

Cyfryzacja w ochronie zdrowia jest mitem

Pacjenci lub ich bliscy, tak jak kilkadziesiąt lat temu, muszą stawiać się w szpitalach lub poradniach, aby zarejestrować skierowanie. W niektórych placówkach, w tym w renomowanych klinikach, nie działa nawet rejestracja e-mailem. Fikcją jest możliwość pobrania dokumentacji medycznej z Internetowego Konta Pacjenta na potrzeby orzeczenia o niepełnosprawności. Pacjent musi, tak jak przed laty, wydobywać ją po kolei ze wszystkich miejsc, w których się leczył.








O co tu chodzi człowieku??



Wywiad z panem Brzoską potwierdza moje wnioski, które artykułuję od kilku lat.

Na co komu cyfryzacja służby zdrowia, która nie zawiera podstawowych prostych funkcjonalności, jak "zamówienie" stałych leków przez internet??



Kto to wprowadza i po co to jest?
Do czego to służy?

 



Chcesz się dowiedzieć ile kosztowała cyfryzacja Służby  Zdrowia?

Wpisz w szukajkę:

"ile kosztowała cyfryzacja służby zdrowia" albo
"przetarg na cyfryzacja służby zdrowia"


nic się nie dowiesz.



Polecam poprzednie posty w tym temacie.


Prawym Okiem: Cyber cyber

Prawym Okiem: Cyfryzacja - wielkie zagrożenie

Prawym Okiem: Wielki Eksperyment...

Prawym Okiem: U lekarza cz.6






https://www.prawo.pl/zdrowie/cyfryzacja-w-ochronie-zdrowia-jest-mitem,523460.html

money.pl/gospodarka/cyfryzacja-w-ochronie-zdrowia-to-szansa-na-lepsze-leczenie-6711422953179872a.html




wtorek, 4 marca 2025

Kto jest kim?


No i to jest właśnie główny problem.



Tajne służby mają przewagę nad nami tym, że były i są tajne.

Mają przewagę w tym, że są zorganizowane w konkretne struktury.

Mają kontakty, podsłuchy, szpiegów, starają się być przewidujące i tak manipulują społeczeństwem, by ono pozostawało niedoinformowane i by nie utracić nad nim władzy.

Więc nie wiadomo, czy ten i ów działacz, nieważne czy starej daty czy nowej, nie działa w interesie służb złodziejskich i stricte wrogich społeczeństwu.


Piszę tu ogólnie, nie tylko w kwestii Rumunii.


Jedynym dość pewnym rozwiązaniem jest: dobrze, patriotycznie wychować dzieci i młodzież.


I czekać na efekty uważnie się WSZYSTKIEMU przyglądając...


tak jak zauważył to polski Prezydent Andrzej Duda:

















przedruk
tłumaczenie automatyczne


Poniższy artykuł nie wyraża mojej opinii o sytuacji w Rumunii - nadal tylko obserwuję. Wydaje mi się jednak, że sugerowanie wpływów Moskwy lub Chin jest opinią przesadzoną.

Zwracam uwagę na ilość wykrzykników, znamionujących emocje - tekst należy traktować z ostrożnością.






Bo nie wiemy - KTO JEST KIM?









Marius Oprea, historyk: "Stara Securitate postanowiła sama przejąć władzę, bezpośrednio. Bo Georgescu to ich człowiek! Do struktur wojskowych w rezerwie i na emeryturze, z których większość dojrzała w latach narodowego komunizmu, dołączył Calin Georgescu. Możemy mówić o armii Georgescu"



"Nie dysponujemy jeszcze wystarczającymi danymi, które wskazywałyby na to, że ten dżentelmen wchodził w skład struktur dawnego Securitate"




Matei Udrea 




Byli członkowie Securitate zgrupowani w stowarzyszeniach rezerwistów byłych pracowników służb wywiadowczych, wraz z rezerwistami z szeregów kadr MApN, zorganizowali się w niemal paramilitarne struktury propagandowe, które wspierają Calina Georgescu – mówi historyk Marius Oprea w wywiadzie dla aktual24.ro. Jesteśmy praktycznie świadkami ostatniej próby byłego Securyta, aby ponownie przejąć przywództwo w państwie rumuńskim, które kontrolowała nawet po 1989 roku, z ukrycia, a Calin Georgescu jest propagatorem tej okultystycznej siły i jej szpicą.

Podkreślając, że nie ma jeszcze żadnych namacalnych dowodów, Marius Oprea (61 lat) mówi, że "jego język, w tym mowa ciała, jeśli można tak powiedzieć, jest językiem oficera z byłego Securitate. To tak, jakbym zobaczył mojego byłego śledczego w osobie Calina Georgescu!".

Fuzja ze starym Securitate była w każdym razie naturalna, ponieważ kandydat ten promuje wartości narodowego komunizmu, nawet jeśli unika otwartego przyznania się do tego.

W łonie służb specjalnych toczy się obecnie walka między obozem reakcyjnym, wychowanym przez dawne Securitate w mentalności komunistycznej sprzed 1989 roku, a innym obozem o nowoczesnych, euroatlantyckich poglądach. Ten drugi obóz wydaje się jednak być w mniejszości, jak zaznacza Marius Oprea.

Historyk specjalizuje się w badaniach nad dawnym Securitate, które doskonale zna.

Napisał nawet pracę doktorską na temat "Rola i ewolucja Securitate (1948-1964)". Ale napisał też "Banalność zła. A History of the Securitate in Documents, 1949-1989" i koordynowała prace tomu "Sekuryści partii. Służba kadrowa PCR jako policja polityczna".

"Pedałowali na neolegionaryzmie w fałszywy sposób. Był to fałszywy cel rzucony na rynek dezinformacji przez same służby, w celu odwrócenia uwagi od realnego zagrożenia, jakie stanowią żołnierze wychowani w duchu narodowo-komunistycznym, którzy, choć są w rezerwie i na emeryturze, próbują teraz przejąć władzę. W awangardzie tej armii znajdują się struktury dawnej Securitate"









Matei Udrea: Panie Marius Oprea, dziękuję za uprzejmość, dzięki której udzielił mi Pan tego wywiadu. Uderzył mnie tekst opublikowany przez Pana/Panią 11 lutego na swoim osobistym koncie na Facebooku, w którym stwierdza Pan/Pani, że ten niezależny kandydat, Calin Georgescu, już wygrał, a wojsko poddało się Putinowi. Co miałeś na myśli?

Mariusz Oprea: Do tego, że ten kandydat jest wyraźnie promoskiewski, promując nasze wyjście ze struktur NATO i UE. Co więcej, oprócz jeszcze nie sprawdzonego jeszcze wystarczająco sprawdzonego wsparcia zewnętrznego, korzysta on przede wszystkim ze wsparcia wewnętrznego. Mam tu na myśli struktury wojska rezerwy i wojska w stanie spoczynku, zwłaszcza tych ze służb specjalnych, przede wszystkim tych z rumuńskiej służby wywiadowczej oraz struktur wojskowych z MApN w rezerwie. Wszyscy ci rezerwiści, z nielicznymi wyjątkami, dołączyli do Calina Georgescu, ponieważ jego propaganda budzi się wśród tych żołnierzy, z których większość dojrzewała w latach narodowego komunizmu, silna nostalgia za czasami minionymi. Czerpiąc z tych nostalgii, Georgescu dość łatwo ich przyciągnął, co świadczy o braku odpowiedniej edukacji na temat europejskich i euroatlantyckich wartości wśród wojskowych. Nie dziwię się nawet, jeśli mówię o rumuńskich służbach wywiadowczych. Na przykład w Akademii Wywiadowczej, dawnym Instytucie Wywiadu w latach 90., uczę obecnych oficerów ze struktur wywiadowczych w Rumunii byłych oficerów Securitate ze starymi stanami komunistycznej policji politycznej. Zarówno charakter, jak i treść, by tak rzec, w cudzysłowie, tych kursów były bardzo bliskie wartościom narodowo-komunistycznym. Pomijając marksistowską, komunistyczną stronę ideologiczną, nacjonalizm, powiedziałbym, że rozpętany, pozostał kultywowany, z akcentami protochronicznymi. Podobnie w strukturach Ministerstwa Obrony Narodowej. 

Albo, że tak powiem, wyprodukowało to na taśmie zwolenników nacjonalizmu w rumuńskich strukturach siłowych, zwolenników, którzy, raz umieszczeni w rezerwie i uwolnieni od przymusu nieuprawiania polityki, dołączyli do Calina Georgescu. To zapewnia temu kandydatowi niemal zmilitaryzowaną strukturę propagandową na terytorium. A efekty widać gołym okiem. Są znacznie silniejsi niż PSD, która ma podobną, powiedziałbym, że niemal zmilitaryzowaną strukturę organizacyjną na tym terytorium, jeśli chodzi o kampanie wyborcze. Ale Georgescu znacznie przewyższył tę partię pod względem niemal wojskowej organizacji kampanii wyborczej.



Matei Udrea: Panie Oprea, kiedy pana słuchałem, przyszło mi do głowy pytanie. Czy Calin Georgescu jest wytworem tych struktur rezerwistów, czy też sojusz rezerwistów z Calin Georgescu jest produktem jego kampanii? Innymi słowy, czy to on stworzył tę grupę wsparcia, czy to grupa rezerwistów stworzyła jego?

Mariusz Oprea: Prawda leży gdzieś pośrodku. Nie dysponujemy jeszcze wystarczającymi danymi, które wskazywałyby na to, że ten dżentelmen wchodził w skład struktur dawnego Securitate. Powiedziałbym jednak, że jego język, w tym mowa ciała, jest językiem oficera z dawnej Securitate. Wydaje mi się, że widzę mojego byłego śledczego w osobie Calina Georgescu! To jest wrażenie! To wrażenie, ale jeśli przyjrzymy się bardzo uważnie jego przemówieniu, to praktycznie promuje on wartości narodowego komunizmu, odsuwając na bok i nie pedałując na ideologii komunistycznej. Ale tutaj znajdujemy wszystkie inne elementy: nacjonalistyczny protochronizm, populistyczny język. Otóż Złoty Wiek zastąpił tym samym hasłem o komunistycznym rodowodzie, powiedziałbym, w którym stwierdził, że "oddajmy władzę ludowi", dość niejasnymi elementami, które przypominają również fragmenty programu PCR dla wykucia wielostronnie rozwiniętego społeczeństwa socjalistycznego.

"Jesteśmy również świadkami wojny międzypokoleniowej, między starymi oficerami Securitate, którzy przeszli do rezerwy, którzy obecnie są na emeryturze, którzy przez długi czas rządzili rumuńskim życiem politycznym z ukrycia, a nieco nowszymi oficerami Securitate, czyli ludźmi w służbach, którzy są wykształceni w duchu bliższym wartościom europejskim i euroatlantyckim. Ci drudzy wydają się jednak być w mniejszości"



Matei Udrea: Powiedziałbym, że nawet do Lenina. Są pewne elementy, w tym ten slogan z jedzeniem, wodą, energią.

Mariusz Oprea: Tak, tak, tak, oczywiście! Jest wiele elementów wykorzystanych przez Calina Georgescu i zaczerpniętych ze starej ideologii komunistycznej. Oczywiście, nie nazwany tak w programie, powiedzmy, komunistyczny. Miało to jednak wpływ na rozbudzenie nostalgii. Ktokolwiek zapyta w Rumunii, powie, że wcześniej było lepiej. Powiedziałbym, że to ogólny ludzki odruch, bo oczywiście wcześniej było lepiej, że przede wszystkim byliśmy młodsi. Ale jeśli mamy uczciwie przeanalizować, jak żyliśmy w czasach przed 1989 rokiem i jak żyjemy teraz, niezależnie od podwyżek cen, których ostatnio bezradnie jesteśmy świadkami, nie możemy mieć terminu porównania! Przede wszystkim mamy istotny komponent, mamy wolność! Wolność, która, jak widać, jest nawet zagrożona przez tego kandydata, którego nie waham się uważać za, jeśli nie samego siebie, to członka Securitate, w każdym razie bardzo zbliżonego mentalnie do dawnego Securitate. 

Moim zdaniem jesteśmy również świadkami wojny międzypokoleniowej, między starymi oficerami Securitate, którzy przeszli do rezerwy, którzy obecnie są na emeryturze, którzy przez długi czas dowodzili, kierowali rumuńskim życiem politycznym z cienia, a nieco nowszymi oficerami Securitate, czyli ludźmi w służbach, którzy są wykształceni w duchu bliższym wartościom europejskim i euroatlantyckim. Ci ostatni wydają się jednak być w mniejszości, jeśli mam sądzić po braku reakcji rumuńskich organów ścigania na kampanię niejakiego Calina Georgescu. 

Mniejszość i, niestety, nieco niefunkcjonalna, jeśli weźmiemy pod uwagę również fakt, że jednym z niewypowiedzianych kryteriów, które sprawdziło się przy doborze personelu do służb wywiadowczych w Rumunii, było członkostwo w wielkiej rodzinie Securitate. Ogólnie rzecz biorąc, trudno było zawiesić się w aktach, niezależnie od tego, czy było się synem, czy wnukiem byłego oficera wywiadu w związku z przyjęciem do tych struktur wywiadowczych Rumunii. To jest to, co mówię Wam na pewno, bo przykładów mam mnóstwo! Z tego powodu znajdujemy wszelkiego rodzaju krewnych, że tak powiem, między byłymi oficerami służb bezpieczeństwa a oficerami służb wywiadowczych w Rumunii. Albo wnuki i dzieci nie mogą potępiać swoich rodziców za ich polityczne wybory! A ci rodzice, którzy są obecnie w rezerwie, w strukturach wojskowych w rezerwie w służbach, są niezwykle aktywni pro-Georgescu! 

Na tym polega brak działań struktur siłowych przeciwko tej cichej armii Georgescu. Jest to mentalność, która z jednej strony została utrwalona, a z drugiej strony jest to zasadniczy fakt: stara Securitate postanowiła sama przejąć władzę, bezpośrednio! O to w tym wszystkim chodzi! Bo Georgescu to ich człowiek! I co sobie mówili? "Patrz, człowieku, tracimy lejce, tracimy wpływ, jaki mieliśmy na partie polityczne, poprzez które rządziliśmy z cienia losami Rumunii. Jesteśmy prowadzeni bezpośrednio, przez naszego człowieka!" Myślę, że o to w tym wszystkim chodzi! A spadkobiercy Securitate zabrali się teraz do pracy, że tak powiem, do bezpośredniego narzucenia swojej władzy politycznej w Rumunii.


Matei Udrea: Znakomicie przewidziałeś następujące dwa pytania, które miałem: dlaczego państwo nie reaguje na oczywiste operacje manipulowania opinią publiczną i jak ustawiają się ci, którzy są w czynnej służbie tajnych służb, po tym, jak opowiedziałeś mi o rezerwistach. Więc wszystko, co muszę zrobić, to...

Mariusz Oprea: Widzi pan, chciałbym wam powiedzieć jedną rzecz. Tak długo, jak stowarzyszenia rezerwistów i emerytowanych pracowników są pod patronatem służb, a w tych stowarzyszeniach zdarzają się takie rzeczy jak ten zapomniany gest, aby wznieść trojkę na cześć bohaterów oddziału Pitesti tego Stowarzyszenia Rezerwistów i Emerytowanych Kadr z SRI... Byłemu pułkownikowi SRI Dumitru Sovie nic się nie stało, troita jest na nogach i jest miejsce, jeśli można tak powiedzieć, dla gruzinów ze struktur emerytów ze struktur siłowych. Chciałabym powiedzieć państwu jeszcze jedną rzecz, która powinna dać nam do myślenia. 

Po krótkim sprawdzeniu stwierdziliśmy, że z jednej strony większość struktur wojskowych w rezerwie i na emeryturze jest kierowana przez ludzi, którzy wywodzą się z dawnego Securitate. Z nielicznymi wyjątkami! Co więcej, w przypadku rumuńskich służb wywiadowczych stwierdziliśmy, że około połowa szefów tych oddziałów została udowodniona przez CNSAS jako autorzy aktów policji politycznej w czasie, gdy działały one w Securitate! 

Albo tu pojawia się duży problem dotyczący legalności funkcjonowania rumuńskiej służby wywiadowczej przez tak długi czas. Ponieważ w ustawie o organizacji i funkcjonowaniu SRI jest wyraźnie powiedziane, że osoby, które były policjantami politycznymi, nie mogą należeć do SRI! W jaki sposób zostały sprawdzone? Kto je sprawdzał? Kto jest odpowiedzialny za to, że tak wielu oficerów rumuńskich struktur wywiadowczych było w rzeczywistości oficerami Sadea Securitate?

Zabezpiecz oficerów, którzy teraz nie wahają się dołączyć do swojego kandydata Calina Georgescu! I nie tylko oni! Pomyśl o strukturach informacyjnych, którymi kierowali i koordynowali przez tak długi czas! Jeśli pomnożymy, powiedzmy, 10 000 żołnierzy i oficerów wywiadu przez tych, którymi dowodzili w czasie, możemy mówić o armii Georgescu!

"Nie ma wątpliwości, że Moskwa próbowała tankować różnymi kanałami i wspierać to, co się dzieje. Ale jest tu jeszcze jeden operator, o którym widzę, że nikt o nim nie pomyślał. To, co wydarzyło się w ostatnim tygodniu przed wyborami, wykracza nawet poza możliwości operacyjne służb Moskwy. Myślę, że w ostatniej chwili Georgescu otrzymał niespodziewany wiatr w rufę od Chin"


Matei Udrea: To bardzo wymowny fresk, który robisz na temat tego, co dzieje się w Rumunii. Z moich obserwacji wynika, że tak jak Pan to opisało, jest to organizacja bardzo bliska lub bardzo podobna do tej, którą mamy w Rosji.

Mariusz Oprea: Powiedziałbym, że jest to organizacja niemal paramilitarna, do której dochodzą oczywiście te elementy malowniczości dotyczące armii Potry i tak dalej. Pedałowali na neolegionaryzm w fałszywy sposób. Moim zdaniem był to fałszywy cel, rzucony na rynek dezinformacji przez same serwisy. Bo w Rumunii nie ma realnej siły tych grup neolegionowych. Są raczej nostalgiczni, ilu ich jeszcze żyje, albo są potomkami nostalgików, byłych wówczas legionistów. To prawda, że istnieje kult Zelea Codreanu, są ludzie, którzy starają się go cenić, ale tylko z historycznego punktu widzenia. Jeśli mówimy o akcji politycznej, to cóż, ona tak naprawdę nie istnieje! Moim zdaniem jest to fałszywy cel, mający na celu odwrócenie uwagi od realnego zagrożenia, jakie stanowią żołnierze wychowani w duchu narodowo-komunistycznym, którzy, choć w rezerwie i na emeryturze, teraz próbują przejąć władzę, a w awangardzie tej armii znajdują się struktury dawnego Securitate. Ale tym razem uścisnęli sobie dłonie również z samymi wojskowymi! Dawna wrogość między Dinamo a Steauą już nie istnieje. Wszyscy są w armii Georgescu!

Matei Udrea: Z tego, co mówisz, rozumiem, że operacja, która miała miejsce w listopadzie, niekoniecznie była operacją obcego państwa, a mianowicie Rosji, ale operacją przeprowadzoną przez te struktury.

Mariusz Oprea: Wiązało się to oczywiście także ze wsparciem zagranicznym, bo to, co dzieje się w Rumunii, jest na rękę Moskwie. Nie ulega wątpliwości, że Moskwa stara się różnymi kanałami podsycać to, co się dzieje. Ale jest tu jeszcze jeden operator, o którym widzę, że nikt o nim nie pomyślał. Myślę, że to, co wydarzyło się w ostatnim tygodniu przed wyborami, wykracza nawet poza możliwości operacyjne moskiewskich służb. Myślę, że w ostatniej chwili do Georgescu trafił niespodziewany wiatr w rufę od Chin. Ponieważ wszystkie te armie trolli, które były uśpione przez 4-5 lat w różnych sieciach i gniazdach trolli, nagle reaktywowane, mogą należeć tylko do administratora sieci, którym w rzeczywistości są komunistyczne Chiny! 

Myślę, że taki kandydat na prezydenta Rumunii spodobałby się nie tylko Moskwie, ale także Chinom. Albo ten operator cienia, który dał, że tak powiem, ostatni impuls w kierunku wyprzedzenia Calina Georgescu, mogą być Chinami.

"Nie jestem szczególnie zaniepokojony ewentualnością dojścia do władzy Calina Georgescu. Kiedy Rumuni zobaczą, że nie poprawiają sytuacji tylko poprzez chodzenie nogami w trawie, oddychanie świeżym powietrzem i picie źródlanej wody, wtedy kariera polityczna Georgescu również się skończy! Nie sądzę, aby Georgescu był w stanie dokończyć pełną kadencję jako prezydent".


Matei Udrea: Mówił pan o niemal paramilitarnym wsparciu, jakie Calin Georgescu otrzymuje od stowarzyszeń rezerwistów ze starej Securitate i od służb. Stąd jego bezczelność w gróźb w programach, do których jest zapraszany, i wsparcie, jakie otrzymuje od niektórych stacji telewizyjnych?

Mariusz Oprea: Tak, tak! Mówimy tu również o fanatycznym entuzjazmie, który co jakiś czas wybucha wśród Rumunów, jeśli przypomnimy sobie armię gospodyń domowych, które biły im brawo jak górnicy w dniach 13-15 czerwca 1990 r. i tak dalej. W najnowszej historii Rumunii jest wiele takich epizodów, w których widzimy, że entuzjazm łatwo może przerodzić się w fanatyzm. Jednak gdy tylko ów fanatyzm podnosi człowieka, jak szybko może go zniszczyć, może obrócić się przeciwko niemu. Nie martwię się zbytnio o ewentualność dojścia do władzy Calina Georgescu! Ponieważ, będąc praktycznie pozbawionym rozwiązań, które doprowadziłyby do spełnienia przynajmniej jednej dziesiątej jego obietnic, jego kult szybko zostanie wysadzony w powietrze właśnie przez wielkość złożonych obietnic! Kiedy Rumuni zobaczą, że nie poprawiają sytuacji tylko poprzez chodzenie nogami w trawie, oddychanie świeżym powietrzem i picie źródlanej wody, wtedy kariera polityczna Georgescu również się skończy!

Matei Udrea: Czy nie może być za późno?

Mariusz Oprea: Nie wydaje mi się. Nie sądzę, aby Georgescu był w stanie dokończyć pełną kadencję jako prezydent.

Matei Udrea: Ale widzisz, że jest w stanie wygrać.

Mariusz Oprea: Tak, zdolny do wygranej, tak! Ale pomyślcie, że on nie ma większości w parlamencie, pomyślcie, że nie ma żadnych narzędzi, aby spełnić główną obietnicę, którą złożył, a która brzmi tak: "Oddajmy władzę ludziom!".

Matei Udrea: Cóż, obiecał wiele... Że rozwiąże partie, że od pierwszego dnia zlikwiduje tych, którzy są z Sorosem, że znacjonalizuje fabryki, że wyrzuci korporacje z kraju, że zamknie hipermarkety, że prowadzi przemysł konopny i że eksportuje wodę. Obiecał wiele.

Mariusz Oprea: Nie ma mowy! Nie może tego zrobić, bo nie ma rządu! Tylko wtedy, gdy wymusi przedterminowe wybory, co znowu jest bardzo trudne, ale nawet w tych przedterminowych wyborach nie ma pewności, że będzie w stanie kontrolować rząd. A rząd, który zdecyduje się na takie środki, uważa, że szybko doprowadzi to do deprecjacji rumuńskiej gospodarki. Według moich szacunków, tylko prosty wybór Calina Georgescu na prezydenta Rumunii doprowadzi w ciągu kilku miesięcy do niemal podwojenia stosunku lego do euro i dolara. Albo w sposób wyraźny i bezpośredni doprowadzi to do wpływu na gospodarkę Rumunii i na standard życia. Tylko jego wybór na prezydenta! Strukturalnie gospodarka nie będzie w stanie zmienić się z dnia na dzień. A tym bardziej obietnica oddania władzy ludziom.

"Myślę, że trumpizm, tak oklaskiwany przez kręgi konserwatywne, dość szybko się wygasł i nadal słabnie, przynajmniej w Europie. Coraz więcej konserwatywnych środowisk stara się zdystansować od tego Trumpa, którego odkrywają z lekkim zdumieniem. Teraz Europa przygotowuje swoją broń do kontrataku w obliczu tej ofensywy trumpizmu w Europie, trumpizmu, który dla nas wygląda bardzo podobnie do putinizmu!


Matei Udrea: Mam jeszcze dwa pytania. Pierwszym z nich jest to, jak widzi Pan/Pani w tym kontekście, który mi pan opisała, pozorną ingerencję administracji Trumpa w wybory w Rumunii, pojawienie się wpływowych osób blisko kręgu władzy Trumpa, oświadczenia Elona Muska i tak dalej. Wiemy, że nie jest to zwyczaj dyplomatyczny na całym świecie. Nawet jeśli są niezadowolenia, są kanały dyplomatyczne, jest to transmitowane na różne sposoby, różne postacie wydają się nie krzyczeć, pisać na portalach społecznościowych...

Mariusz Oprea: Myślę, że trumpizm, tak oklaskiwany przez kręgi konserwatywne, dość szybko osłabł i nadal słabnie, przynajmniej w Europie. Coraz więcej konserwatywnych środowisk stara się zdystansować od tego Trumpa, którego odkrywają z lekkim zdumieniem. Nie zapominajmy, że te prądy – woke, poprawność polityczna i inne – przyszły do nas ze Stanów Zjednoczonych do Europy! Teraz widzimy, jak Trump obwinia za to Europę. Soros nie mieszka w Europie! Posunięcie Trumpa w sprawie Europy jest nieuzasadnione. Kultywowanie stylu podobnego do jego i kultywowanie autorytarnych przywódców w krajach europejskich nie sądzę, by w ogóle odniosło sukces. Bo takich przywódców, może z wyjątkiem Viktora Orbána – który potrafił prowadzić politykę, moim zdaniem, niezwykle korzystną dla Węgier w stosunku do Brukseli i w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi – nie ma. Nie ma klonów Victora Orbána, których Trump mógłby wesprzeć w dojściu do władzy w krajach europejskich. Lider niemieckiej AfD czy rumuński Calin Georgescu dalecy są od postaci Orbána. A wszystkie próby administracji Trumpa, by odegrać jakąś rolę na europejskiej scenie politycznej, zostały, że tak powiem, wysadzone w powietrze przez przemówienie wiceprezydenta Vance'a w Monachium, które było swego rodzaju odsłonięciem planów. Albo teraz Europa przygotowuje swoją broń do kontrataku w obliczu tej ofensywy trumpizmu w Europie, trumpizmu, który dla nas jest bardzo podobny do putinizmu!

Matei Udrea: Panie Oprea, ostatnie pytanie. Widziałem, że w swoich postach jest Pan krytyczny wobec Unii Europejskiej. Jak myślisz, jakie są szanse na to, że w przyszłości, powiedzmy w połowie lub za dekadę lub dwie, zostanie zrealizowana formuła Stanów Zjednoczonych Europy? By obecna Unia Europejska ewoluowała w kierunku struktury federalnej, takiej jak Stany Zjednoczone Ameryki.

Mariusz Oprea: Oznaczałoby to jeszcze większą rezygnację z suwerenności, co nie sądzę, aby było możliwe w bliższej lub średniej przyszłości. Ale co się dzieje i co się stanie, ponieważ, jak mówiłem, zawsze widzę pełną stronę szkła, Unia Europejska przestanie być czymś w rodzaju nowego ZSRR, jak to określił mój nieżyjący już przyjaciel Władimir Bukowski. Mam na myśli całą tę lawinę nadnorm pochodzących z Brukseli i głupoty jak mąka z karaluchami czy ogłuszenie świni i tak dalej. Wszelkiego rodzaju tego rodzaju aberracje, które nie uwzględniają specyfiki każdego kraju, gdy myśli o nich armada bardzo dobrze opłacanych i niezwykle licznych biurokratów w Brukseli, myślę, że takie dyrektywy wkrótce przejdą do historii. Ponieważ, jeśli się nie zreformują, Unia Europejska i biurokraci w Brukseli – mogą być na różne sposoby, ale nie są głupi – zdają sobie sprawę z tego, że pod tym rosnącym wpływem suwerenności w Europie nastąpi cała seria wyjść z Unii Europejskiej. Albo nie mogę ryzykować czegoś takiego! 

To, co widzę, to złagodzenie, że tak powiem, norm europejskich, a w szczególności traktowania mniej potężnych gospodarczo krajów w Europie. W tym, co dzieje się obecnie na szczeblu europejskim, widzę większą szansę dla Rumunii. Wiele lat temu, powiedzmy rok przed pandemią, nawet w trakcie pandemii, czy można sobie wyobrazić rumuńskiego premiera, który spokojnie udaje się do Brukseli, aby negocjować PNRR i kamienie milowe w PNRR, którym zawsze jesteśmy dłużni i nie możemy ich spełnić i otrzymać prawie wszystkiego, o co prosił?

"Myślę, że potrzebujemy takiej lekcji jak Calin Georgescu, aby ostatnia pozostałość komunizmu wyszła z naszych kości. Gdybyśmy nie mieli lustracji, mamy Georgescu! A po Georgescu wszystko będzie toczyło się normalnie, moim zdaniem. A więc całe zło na dobre!"


Matei Udrea: Tak, z tego punktu widzenia jest to zmiana nastawienia.

Mariusz Oprea: Jest to większe rozluźnienie, wyrzeczenie się całego szeregu obyczajów i nonsensów, które zostały ujęte w samych obowiązujących przepisach Brukseli. Od zajmowania się formułami, które nie zawierają już mamy i taty i tak dalej. Wszelkiego rodzaju rzeczy związane z progresywizmem, powiedzmy, niemal okrutnym, importowane przez Brukselę z wielkich ośrodków wywiadowczych w Stanach Zjednoczonych, z wielkich amerykańskich uniwersytetów. Gdzie i tam ta epoka się skończyła, gdy progresywizm ustąpił miejsca antysemityzmowi.

Matei Udrea: Tak, pamiętamy. Po 7 października 2023 r.

Mariusz Oprea: Z okazji wybuchu konfliktu w Strefie Gazy. A więc to już koniec! Ponieważ żydowscy finansiści tych postępowych prądów zrobili krok wstecz.

Matei Udrea: Byli trochę przestraszeni, zgadza się.

Mariusz Oprea: W takim kontekście, z Georgescu czy bez niego, Rumunia nie ucierpi zbytnio, moim zdaniem. Myślę, że taka lekcja w stylu Calina Georgescu też jest nam potrzebna, żeby z naszych kości wyszła ostatnia pozostałość komunizmu. Gdybyśmy nie mieli lustracji, mamy Georgescu! A po Georgescu wszystko będzie toczyło się normalnie, moim zdaniem. A więc całe zło na dobre!

Matei Udrea: Dziękuję za ten zastrzyk optymizmu na samym końcu dyskusji.

Mariusz Oprea: Tylko dobrze!









aktual24.ro/interviu-marius-oprea-istoric-vechii-securisti-au-decis-sa-preia-ei-insisi-in-mod-direct-puterea-pentru-ca-georgescu-e-omul-lor-structurile-militarilor-in-rezerva-si-retragere-majorita/


Prawym Okiem: Wzywam moich rodaków by przejrzeli na oczy i zrozumieli o co toczy się ta gra.




piątek, 28 lutego 2025

Bandyci w CIA sami się ujawniają?






bardzo dziwne





przedruk


26 lutego 2025

Zdegenerowani agenci CIA, którzy mają stracić pracę, grożą sprzedażą tajemnic wrogom USA




Wrogo nastawieni do obecnej administracji i obawiający się zwolnienia z pracy agenci CIA próbują szantażować Biuro Dyrektora Wywiadu Krajowego (DNI), nadzorującego wszystkie agencje wywiadowcze w kraju. Grożą sprzedażą tajemnic wrogom USA. Szefowa DNI Tulsi Gabbard komentuje: „oni się właśnie ujawniają”.



Gabbard we wtorkowym programie Fox News odpowiadała na pytania dotyczące doniesień na temat funkcjonariuszy Centralnej Agencji Wywiadowczej, którzy rozważają sprzedaż tajemnic państwowych zagranicznym przeciwnikom.



Część agentów ma być niezadowolonych z planowanych czystek w CIA. Już w trakcie kampanii wyborczej prezydent Donald Trump zapowiadał, że zaprowadzi tam porządek i sporo ludzi zostanie wyrzuconych.

Trump był niezadowolony z różnych działań agentów wymierzonych w jego osobę, ale także w społeczność konserwatywną w USA. Agencja sprzyjała Demokratom.

Gabbard była pytana o to, co zrobi w związku z groźbami, iż agenci niezadowoleni z działalności Departamentu Efektywności Rządowej mogą zaangażować się w szpiegostwo na rzecz wroga.

Szefowa DNI mówiła m.in. o wykorzystywaniu przez agentów powiązań medialnych, np. z CNN i stwarzaniu pośredniego zagrożenia dla bezpieczeństwa narodowego. Dodała, iż z pewnością nie pomoże im w utrzymaniu pracy ujawnianie tajemnic. Pokazują bowiem w ten sposób brak lojalności wobec Ameryki.

Gabbard podkreśliła, że te działania agentów zdradzają nie tylko zaufanie narodu amerykańskiego, ale także podstawowe zasady Konstytucji. Jednak, jak zapewniała, nawet „nie chodzi o naród amerykański ani Konstytucję”. 

– Chodzi o nich samych, a to są dokładnie tacy ludzie, których musimy się pozbyć, aby patrioci, którzy pracują w tej dziedzinie, którzy są oddani naszej podstawowej misji, mogli się na tym skupić – zaznaczyła.


Przyznała również, że w związku z zapowiedziami czystek w agencji, zgłasza się bezpośrednio do niej coraz więcej osób, wskazując obszary, którymi DNI powinno się zająć.

– Muszę przyznać, że jednym ze skutków ubocznych tego, co dosłownie dzisiaj zobaczyłam, jest natychmiastowe działanie w zakresie przejrzystości i rozliczalności. Mam ludzi ze społeczności wywiadowczej, którzy zwracają się do mnie osobiście i bezpośrednio, mówiąc: „Hej, musisz o tym wiedzieć”; „Musisz spojrzeć tutaj”. 


Nagle się obudzili?? A co z zasadą numer jeden: "Gówna się nie tyka" ??


Ludzie wychodzą naprzód, ponieważ wszyscy są na pokładzie misji oczyszczania domu i ponownego skupienia się na naszej podstawowej misji służenia amerykańskiemu narodowi – zaznaczyła.

Poważnie??

W związku z „oczyszczaniem” agencji wywiadowczych z niewłaściwych ludzi, największe zwolnienia od prawie pół wieku przewidziano w CIA. Mają być usunięci wszyscy funkcjonariusze zajmujący się inicjatywami na rzecz tak zwanych różnorodności, równości i inkluzji (DEI; jest ono częścią programów związanych z raportowaniem pozafinansowym zrównoważonego rozwoju – ESG). Szczegóły dotyczące dokładnej liczby dotkniętych pracowników pozostają niejasne.

Centralna Agencja Wywiadowcza przeszła już w swej historii gruntowne czystki. W 1977 roku ówczesny dyrektor agencji Stansfield Turner zwolnił 198 funkcjonariuszy tajnych służb. Obecnie, zgodnie z rozporządzeniem Trumpa, CIA rozwiązała kilka grup skupionych na DEI.

Warto odnotować, że na początku lutego instytucja przedstawiła wszystkim swoim pracownikom ofertę ośmiomiesięcznej odprawy. Gabbard zapowiedziała także zwolnienie wszystkich agentów, którzy brali udział w „obscenicznych, pornograficznych i jawnie seksualnych” czatach w agencji. Agenci zafascynowani ideologią gender rozprawiali między innymi na temat szczegółów związanych ze „zmianą płci”, fetyszy, orgii itp.

W jednej z dyskusji pracownicy obrazili Gabbard, nazywając ją rosyjską agentką, która należy do „sekty” MAGA i „gorliwe przeciwstawia się queerom”.

We wtorek szefowa wywiadu odpowiedziała na raport o sprawie. Poinformowała o wydaniu notatki z prośbą o informacje umożliwiające identyfikację pracowników w celu ich zwolnienia i odebrania im wszelkich uprawnień bezpieczeństwa. „Notatka została wysłana. Wiemy, kim są. Podejmowane są działania” – napisała na platformie społecznościowej X.

Gabbard wcześniej złożyła długie oświadczenie potępiające obsceniczne czaty. „To zachowanie jest niedopuszczalne, a osoby zaangażowane w nie BĘDĄ pociągnięte do odpowiedzialności” – zaznaczyła.

We wtorek szefowa DNI miała podjąć działania zmierzające do zwolnienia ponad 100 osób, które niewłaściwe wykorzystały wewnętrzną tablicę ogłoszeń agencji do „dzielenia się swoimi fantazjami seksualnymi pod pozorem różnorodności, równości i inkluzji (DEI)”.


Nikt wcześniej tego nie widział??


Wiadomości były częścią grup przypisanych do kadr skupionych na DEI. Pracownicy działów zasobów ludzkich prowadzili szkolenia o takich tytułach, jak: „Przywilej”, „Świadomość sojuszników”, „Duma” i „Integracja społeczności transpłciowej”.

Źródła: dailycaller.com, foxnews.com

AS






poniedziałek, 2 grudnia 2024

Obrona cywilna w Szwecji







przedruk



01.12.2024 07:30


Obrona cywilna. W Polsce daleko nam np. do Szwedów


Każdy musi być w stanie zatroszczyć się o siebie - mieć swój dom i swoje sąsiedztwo przygotowane na różne scenariusze, aby mógł pomóc innym w kryzysowej sytuacji, a nie tylko czekać na ratunek - powiedział szwedzki minister ds. obrony cywilnej Carl-Oskar Bohlin.


Niezalezna.PL





Minister w rządzie Szwecji odpowiedzialny za obronę cywilną Carl-Oskar Bohlin tłumaczył, jak wygląda ta sprawa w jego kraju i jakie działania Szwecja podejmuje na rzecz odbudowy i reformy systemu ochrony ludności. Zaznaczył, że jest pierwszym ministrem odpowiedzialnym konkretnie za obronę cywilną "w zasadzie od czasów drugiej wojny światowej". "Obrona cywilna w ramach szwedzkiego konceptu obrony totalnej to wszystkie działania, jakie podejmuje społeczeństwo do poradzenia sobie z konsekwencjami ewentualnego konfliktu zbrojnego" - wskazał.

Jak podkreślił, zbrojna agresja w każdym wypadku dotyka ogół społeczeństwa, w odróżnieniu od nawet najpoważniejszego kryzysu czasów pokoju, jak np. katastrofy naturalne. W warunkach agresji - zauważył - państwo zawsze potrzebuje większej niż przy jakimkolwiek innym kryzysie liczby osób zaangażowanych w obronę i ochronę jego funkcjonowania: nie tylko żołnierzy, ale także olbrzymiej liczby cywilów zapewniających sprawne działanie służb ratowniczych, energetyki, transportu czy zaopatrzenia ludności w żywność, wodę i leki.

"Dlatego musimy pracować nie tylko nad tym, by uczynić te podstawowe dla funkcjonowania państwa struktury nie tylko jak najbardziej wytrzymałymi, ale także upewnić się, że społeczeństwo jest w razie potrzeby w stanie wesprzeć ich działanie, równolegle ze wsparciem samej obrony kraju".

W ocenie ministra atak zbrojny to najpoważniejszy potencjalny kryzys, jaki może spaść na szwedzkie społeczeństwo. "Z samej swojej natury taka agresja oddziałuje na całe społeczeństwo - bo po drugiej stronie jest aktywny przeciwnik, który stara się wyrządzić naszemu społeczeństwu maksymalne szkody. (...) Jeżeli uda nam się przygotować do takiego kryzysu, będzie nam o wiele łatwiej poradzić sobie z każdym innym - niezależnie czy chodzi o ataki hybrydowe, katastrofy naturalne, czy chociażby o konsekwencje zmian klimatycznych" - ocenił.

"To nasza podstawowa perspektywa, jeśli chodzi o projektowanie reformy systemu obrony totalnej w Szwecji" - zaznaczył Bohlin. "Niemniej bardzo ważne jest to, by pamiętać, że podczas kryzysów czasu pokoju społeczeństwo może otrzymać pomoc ze strony wojska; w czasie wojny musi to działać w drugą stronę - to społeczeństwo musi wspierać żołnierzy zaangażowanych w obronę kraju, by mogli skutecznie wypełniać swoje zadania; wyraziście pokazała to wojna na Ukrainie" - podkreślił.

Minister powiedział, że podczas konfliktu kluczowe jest, "by każdy robił wszystko, by nie być obciążeniem dla społeczeństwa". "Każdy musi być w stanie zatroszczyć się o siebie - mieć swój dom i swoje sąsiedztwo przygotowane na różne scenariusze, aby mógł pomóc innym w kryzysowej sytuacji, a nie tylko czekać na ratunek" - podkreślił.

"Sądzę, że bardzo dobitnie pokazali to Ukraińcy. Na początku pełnoskalowej rosyjskiej inwazji z lutym 2022 roku udało im się w bardzo krótkim czasie zorganizować niemal całe społeczeństwo, m.in. dlatego, że żyli w cieniu rosyjskiego zagrożenia już od wielu lat, od 2014 roku" - ocenił Bohlin.

Tłumacząc, jak Szwecja organizuje swoją obronę cywilną, minister wskazał, że jego rząd wytypował 10 obszarów ważnych dla funkcjonowania państwa i społeczeństwa w trakcie wojny. Przeznaczył zaś dodatkowe środki na wsparcie sześciu z nich - najbardziej podstawowych: energetyki, ochrony ludności i służb ratunkowych, zaopatrzenia w żywność i wodę, służby zdrowia, komunikacji elektronicznej i transportu.

Minister powiedział, że te obszary otrzymują dodatkowe środki z budżetu na budowanie ich odporności; dofinansowanie to ma rosnąć do 2028 roku o ok. 1,4 mld euro rocznie. Jak dodał, poza takimi działaniami podejmowanymi na szczeblu rządowym, konieczne jest także podkreślenie i docenienie roli władz lokalnych w budowaniu odporności i obrony cywilnej. "Potrzebna jest legislacja, która jasno wskaże, jaki szczebel ponosi odpowiedzialność za daną kwestię" - podkreślił.

Bohlin przypomniał, że w szwedzkim ustroju funkcjonuje także koncept tzw. obrony totalnej. Jego podstawowe założenie jest takie, że każdy obywatel jest zaangażowany w obronę państwa, także w ramach codziennej aktywności. W związku z tym szwedzkie państwo może w razie wojny zobowiązać każdego mieszkańca kraju między 16. a 70. rokiem życia - niekoniecznie szwedzkiego obywatela - do wykonywania określonych zadań istotnych dla obrony i utrzymania funkcjonowania państwa; w ramach tego pracownicy kluczowych sektorów mogą np. dostać wezwanie do nieopuszczania miejsc pracy.

Ponadto, jak powiedział Bohlin, w Szwecji jest testowany tzw. cywilny pobór - obok obowiązkowej służby wojskowej. Minister tłumaczył, że chodzi przede wszystkim o zapewnienie dodatkowych kadr, których różne branże będą potrzebowały w razie ataku. "Doświadczenia z Ukrainy pokazują, z jak wielkim ogromem pracy mierzą się służby ratownicze, które muszą np. zajmować się usuwaniem niewybuchów i radzić sobie ze zniszczonymi budynkami w takiej skali, z jaką nasze służby nie miały w ostatnich dekadach do czynienia" - zauważył.

Celem cywilnego poboru ma być zatem m.in. zorganizowanie ludzi, którzy na jakimś etapie życia mieli do czynienia z pracą ratownika, by otrzymali dodatkowe przeszkolenie i w razie kryzysu mogli być wezwani do wsparcia straży pożarnej i służb ratunkowych. "W sumie będzie to ok. 3 tys. dodatkowych pracowników dla służb ratowniczych, którzy będą mogli wkroczyć do akcji podczas inwazji" - powiedział Bohlin.

Jak dodał, rozważane jest też wdrożenie w przyszłości poboru cywilnego jako alternatywy dla obowiązkowej służby wojskowej, by zapewnić dodatkowe kadry na czas kryzysów także dla innych kluczowych sektorów, jak energetyka.

W polskim parlamencie na ukończeniu są prace nad ustawą regulującą dziedzinę ochrony ludności i obrony cywilnej; ze względu na zmiany legislacyjne w ostatnich latach kwestia obrony cywilnej właściwie nie jest uregulowana. Nowa ustawa powstała w MSWiA i została uchwalona przez Sejm na początku listopada. Senat zgłosił do niej poprawki, które Sejm rozpatrzy najprawdopodobniej na najbliższym posiedzeniu.

Regulacja zakłada powstanie systemu ochrony ludności, który w razie wojny będzie mógł się przekształcić w obronę cywilną. System oparty ma być przede wszystkim na istniejących już strukturach, jak Państwowa Straż Pożarna. Na realizację nowych rozwiązań rząd będzie przeznaczać rocznie nie mniej niż 0,3 proc. PKB.







Obrona cywilna. W Polsce daleko nam np. do Szwedów | Niezalezna.pl






czwartek, 21 listopada 2024

Wojna domowa - o prawo do normalnego życia




Po obrońcach przydrożnych drzew biorą się za nas obrońcy zwierząt.



Ze 20 lat temu jadąc rano do pracy usłyszałem w Radio Gdańsk zapowiedź informacji o bestialskim morderstwie do jakiego doszło dnia wczorajszego. 

Zszokowany podgłośniłem radio i po chwili słyszę, że doszło do morderstwa... psa.

Tak, doszło do bestialskiego zabicia psa, łącznie z podpaleniem i pani redaktor w emocjonalnych sztucznych słowach mocno wyrażała się na ten temat.

To wygląda jak metoda małych kroków, stosowana podobnie wobec tematu lgtb, albo obrony drzew przed wycinką.


Całe te 30 lat po 1989 roku nieustannie ktoś upierdliwie przeszkadza ludziom żyć.


A to nie podoba się komuś, że drzewa przydrożne dla bezpieczęństwa jazdy się wycina, albo przypisują Polakom antysemityzm, albo rasizm (bo mówisz "Murzyn", choć nie masz rasistowskich przekonań i nigdy nawet Murzyna nie spotkałeś) albo nękasz lgtb, chociaż lgtb widziałeś tylko w telewizji, a teraz zwierzęta...

Czy jak ten post nie otaguję słowem "antysemityzm", to to będzie antysemickie??

Jak plują na leśników, albo katolików - to nie ma żadnej oddolnej organizacji społecznej z kolorowymi włosami, która by się za nimi ujęła - czemu nie ma??



Obcy ludzie chcą nas dozorować na każdym kroku, są grupy "odpowiedzialne" za bezpieczeństwo drzew, a teraz będą cię szpiegować, żeby sprawdzić, czy twój pies na pewno nie ma depresji.

I to wszystko ma nienormatywne wsparcie medialne!
I to wszystko na koszt społeczeństwa!


Sami mamy płacić za utrudnianie nam życia, 



czy my żyjemy we własnym kraju, czy w cudzym??







przedruk


21.11.2024 06:20

W imię „dobra” zwierząt i (rzekomo) prozwierzęcych organizacji. „Będzie autentyczna wojna domowa”

Będą dramaty. Ci bardziej pokojowo nastawieni rolnicy będą wieszali się w ciszy i będą ludzie, którzy staną w obronie swojego majątku i utrzymania rodziny. Będą pobicia, będzie przelew krwi. Policja będzie angażowana w spory, w których nie będzie wiedziała po której stronie się opowiedzieć – podsumowuje projekt zmiany ustawy o ochronie zwierząt lekarz weterynarii i wykładowca w SGGW, a jednocześnie myśliwy i rolnik wchodzący w skład eksperckiego zaplecza rolniczej „Solidarności”
Maciej Perzyna.


Przemysław Obłuski
Niezalezna.PL




Gra na emocjach

24 września do Sejmu wpłynął obywatelski projekt nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt, znany pod nazwą: „Stop łańcuchom, pseudohodowlom i bezdomności zwierząt”, a na piątek 22 listopada zaplanowano jego pierwsze czytanie. 18 października powołana została też Komisja Nadzwyczajna do spraw ochrony zwierząt (NOZ), która dotychczas zdążyła jedynie wyłonić prezydium.

W skład komitetu inicjującego zmiany weszli przedstawiciele trzech fundacji tzw. „prozwierzących” (Viva, OTOZ Animals i Mondo Cane), prawnicy, posłowie oraz kilku znanych celebrytów. Łącznie projekt wsparło blisko 30 organizacji statutowo zajmujących się ochroną zwierząt, a także politycznie zaangażowana Akcja Demokracja. Pod projektem podpisało się 534 077 obywateli, co wskazuje na duże społeczne poparcie dla zmian mających poprawić los zwierząt. Wydaje się jednak, że skala tego poparcia niekoniecznie przekłada się na wiedzę na temat szczegółowych uregulowań przewidzianych w projekcie nowelizacji.

Kampania promująca tę obywatelską inicjatywę oparta była bowiem głównie na emocjach i trudno uwierzyć, że podpisujące się pod projektem nowelizacji ustawy osoby (działające z całą pewnością w najlepszej wierze) zapoznały się z liczącym 42 strony dokumentem zawierającym ujęte w licznych paragrafach, punktach, podpunktach i odniesieniach proponowane zmiany prawa. Tekst ten nie stanowił jednolitej treści ustawy, która miałaby obowiązywać po nowelizacji i aby go zrozumieć, należałoby porównać go ze stanem prawnym obowiązującym dotychczas.

Z projektem nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt (Druk nr 700) można zapoznać się TUTAJ.

Główną rolę w promocji inicjatywy odegrało więc hasło „stop łańcuchom” wpisane w zdjęcie smutnego, czasem wychudzonego i zaniedbanego pieska. I choć organizatorom nie można zarzucić kłamstwa czy manipulacji, bo przecież udostępnili zainteresowanym projekt nowelizacji wraz z jej uzasadnieniem, to jednak trudno uznać, że zrobili wszystko, aby z najistotniejszymi tezami projektu zapoznać osoby chcące go wesprzeć.

- Zawsze zadaje pytanie jako lekarz weterynarii: w czym łańcuch jest gorszy od kojca? Tylko w sferze skojarzeń, ale poza tym trudno jest to jednoznacznie rozstrzygnąć, bo łatwiej i taniej jest zapewnić dużą powierzchnię życiową psu, który jest na łańcuchu, niż psu w kojcu. Pies na łańcuchu może wykonywać funkcję stróżującą i wchodzi w interakcje z ludźmi i to jest inny poziom interakcji niż w kojcu. Nie ma ani jednej merytorycznej, naukowej podstawy, która by mówiła, że łańcuch jest gorszy od kojca i w jakim zakresie

– mówi nam ekspert NSZZ RI „Solidarność” Maciej Perzyna.

Dr n. wet. Katarzyna Olbrych z Katedry Nauk Morfologicznych Wydziału Medycyny Weterynaryjnej SGGW podkreśla, że „nie było też żadnych konsultacji ze środowiskiem zajmującym się zawodowo zwierzętami (lekarzami weterynarii, zootechnikami, zoobehawiorystami, groomerami, trenerami itp.) nie wspominając nawet o środowisku akademickim”. - A po już pobieżnym zapoznaniu się z treścią proponowanych zmian, sądzę, że tu raczej chodzi o to, żeby zarabiać pieniądze na zwierzętach – dodaje.

Podobnie sprawę postrzega dyrektor Instytutu Gospodarki Rolnej (IGR) Monika Przeworska, która wskazuje, że „ta ustawa, która potocznie nazywa się ustawą łańcuchową, z łańcuchami nie ma nic wspólnego”.

- Jej zapisy pozwolą natomiast na szybkie i łatwe bogacenie się organizacji prozwierzęcych. W projekcie poświęcono łańcuchom, kilka zdań, a ma on 42 strony. To pokazuje, że ta ustawa jest o czymś więcej. Myślę, że tę ustawę powinniśmy nazywać „ustawą o aktywistach anty-hodowlanych plus”

– przekonuje.
Ustawa jak pole minowe

Pod nośnym i działającym na wyobraźnię oraz wrażliwość hasłem „stop łańcuchom” w projekcie nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt zawarto cały wachlarz co najmniej kontrowersyjnych zapisów, o których podczas kampanii zbierania podpisów raczej nie wspominano.

Największe wątpliwości budzić może usankcjonowanie i ogromne finansowe wsparcie (kosztem budżetów lokalnych samorządów) dla funkcjonującego już od lat procederu odbierania zwierząt ich właścicielom poprzez tzw. „aktywistów prozwierzęcych”. Jeśli ustawa w proponowanym kształcie wejdzie w życie, mechanizm interwencyjnego odbioru zwierząt zostanie więc „udoskonalony”.

Obecnie zgodnie z obowiązującym prawem można założyć stowarzyszenie czy fundację, wpisać w statucie cel w postaci ochrony zwierząt, a następnie upoważnić kogoś (wolontariusza, najczęściej osobę, która nie ma żadnego kierunkowego wykształcenia, ani przygotowania) do interwencyjnego odbioru zwierząt. I w ten sposób ta osoba zdobywa bardzo daleko idące uprawnienie, mimo, że jest to de facto działanie bezprawne, z wyjątkiem sytuacji zagrożenia życia i egzystencji zwierzęcia.

Zdaniem Macieja Perzyny, w projekcie nowelizacji ustawy „nie ma jednej rzeczy, która w sposób planowy poprawia sensu stricto stopień ochrony zwierząt”. - Wszystko, co tam jest, to elementy projektu biznesowego. Nawet te łańcuchy. One są niebezpieczne dla społeczeństwa i uciążliwe dla posiadaczy psów. Tam jest zapis stanowiący, że pies nie może pozostawać na uwięzi poza spacerem, czyli nawet nie można tego psa przywiązać przed sklepem, bo to już będzie znęcanie się nad zwierzętami z całym zakresem odpowiedzialności karnej i finansowej, bo tam już są te nawiązki – wskazuje.
Sądowa „prowizja”

Ten wątpliwy stan prawny ma zostać utrzymany. Co więcej, NGO’sy zaangażowane w tego typu działania zyskają duże pieniądze, bo sądy będą musiały orzekać na ich rzecz nawiązki w wysokości od 1000 zł do 100 000 zł.

Projekt zakłada też, że zwierzę traktowane w sposób niehumanitarny może być czasowo odebrane właścicielowi lub opiekunowi na podstawie decyzji podejmowanej z urzędu przez wójta (burmistrza, prezydenta miasta) właściwego ze względu na miejsce pobytu zwierzęcia i przekazane do schroniska m.in. na wniosek upoważnionego przedstawiciela organizacji społecznej, której statutowym celem działania jest ochrona zwierząt.

Problem polega jednak na tym, że ten „upoważniony przedstawiciel organizacji społecznej” (a przy odbiorach pojawia się często spora gromadka ubranych w sposób łudząco przypominający służby państwowe wolontariuszy) nie musi się legitymować żadnymi kwalifikacjami w zakresie wiedzy na temat zdrowia i dobrostanu zwierząt. Ponadto ludzie ci zabezpieczają „dowody” w sprawie np. w postaci umiejętnie robionych zdjęć, a także rzekomo krzywdzone zwierzęta, by następnie – jak zakłada nowelizacja – móc wykonywać prawa pokrzywdzonego w postępowaniu przygotowawczym i występować w roli oskarżyciela posiłkowego przed sądem.

- Jeśli ktoś chce wchodzić z interwencjami na cudze podwórka, to powinien mieć za sobą odpowiednie wykształcenie. Tymczasem w zmianach do ustawy proponuje się, żeby osoba z upoważnieniem od jakiejś fundacji czy stowarzyszenia była policjantem, prokuratorem i weterynarzem w jednym

– alarmuje dr Katarzyna Olbrych.

Niekiedy w tego typu akcjach asystują funkcjonariusze policji, którzy niestety także nie są w stanie weryfikować zasadności prowadzonych działań. „Interwencyjny odbiór zwierzęcia jest bezprawny z wyjątkiem sytuacji zagrażającej jego życiu i egzystencji. Tylko nagle okazuje się, że każda sytuacja, całkiem przypadkiem taka właśnie jest. Historia sprzed kilku dni: gdzie właścicielowi odebrano charta, bo w opinii aktywisty, który dokonał odbioru zwierzę było za chude, choć przecież taka jest specyfika tego gatunku. Okazuje się, że w ich opinii krowy są zaniedbane, bo np. mają doły głodowe, a przecież jest to cecha fizjologiczna u krowy. Tak te zwierzęta wyglądają w laktacji. I takie bzdurne sytuacje stają się powodem do odebrania zwierząt. A takich odbiorów jest realizowanych bardzo dużo i ludzie nie wiedza, co w tej sytuacji zrobić” – podkreśla dyr. IGR Monika Przeworska.


Generowanie sztucznych kosztów

Do czasu orzeczenia sądu zwierzęta trafiają do schronisk lub azylów prowadzonych niekiedy przez te same organizacje, a tam często następuje dziwne generowanie kosztów związanych z ich utrzymaniem i opieką weterynaryjną. - „NGO’s przejmuje jedyny dowód w sprawie, jakim jest zwierzę i w dodatku właściciel musi jeszcze łożyć na jakieś konsultacje behawioralne, wizyty u neurologa czy inne badania specjalistyczne. A ten proces trwa i bez względu na orzeczenie sądu trzeba płacić – wskazuje dyr. Przeworska.

Dotychczas kosztami tymi obciążani byli bezpośrednio właściciele zwierząt, natomiast nowelizacja zobowiązuje do ich pokrywania samorządy, które następnie mogą ich dochodzić od właścicieli. Jeżeli samorząd nie ma kasy na ten cel, to nowy zapis stanowi, że gmina musi uregulować to kosztem innych zadań własnych. Dla organizacji prowadzących tego rodzaju działania tworzy to bardzo korzystną perspektywę: szybciej, pewniej i bez zbędnych problemów. Tym bardziej, że nowelizacja zakłada, że nawet jednorazowe uchybienie dobrostanowi zwierzęcia będzie mogło być traktowane jako przestępstwo lub wykroczenie. I nawet, jeśli winnym zaniedbania nie jest właściciel, a np. pracownik.

- Gminy muszą podpisać umowy z podmiotami prowadzącymi schroniska uwzględniające także kastrację, czipowanie i opiekę weterynaryjna po kosztach, które te podmioty zgłoszą. Gmina tak musi uchwalić budżet, żeby mieć 20-procentowy zapas, a gdy nie starczy to konieczna będzie nowelizacja budżetu. W uzasadnieniu projektu zapisano, że koszt walki z bezdomnością wyceniony jest na 1 mld 200 mln zł (kwota nie jest finalna, projekt zakłada, że będzie przekroczona), a obecnie gminy na ten cel przeznaczają ok. 350 mln zł.”
 
– zauważa prezes Unii Felinologii Polskiej (UFP) Marcin Mańk.

W projektowanej nowelizacji zapisano też, że sąd może orzec przepadek narzędzia, które posłużyło do znęcania się nad zwierzęciem, co w przypadku rolnika oznaczać może zajęcie infrastruktury gospodarskiej. - Rozmawiałam ostatnio z rolnikami z pomorskiego, którzy powiedzieli mi, że na ich terenie jest 28 gospodarstw, które są w trakcie windykacji komorniczych w związku z zajęciami po odbiorach. Ludzie tracą domy, dlatego, że im ktoś psa, kota czy krowę odebrał. Ci ludzie się wstydzą, bo są oskarżani o coś, co jest społecznie nieakceptowalne i nie mają znikąd pomocy – tłumaczy dyrektor IGR.

 
Ponadto – co wyjątkowo kuriozalne - przepadek zwierzęcia będzie mógł być orzeczony niezależnie od tego czy człowiek został skazany, uniewinniony czy warunkowo uniewinniony; czy postępowanie wobec niego zostało umorzone lub warunkowo umorzone. Nawet wtedy sąd będzie mógł zasądzić przepadek zwierząt i w dalszej konsekwencji majątku na rzecz organizacji zaangażowanej w odbiór interwencyjny.


Właściciele kotów i psów nie mogą spać spokojnie

Problem odbiorów interwencyjnych dotyczy wszystkich właścicieli zwierząt,: kotów, psów i innych zwierząt towarzyszących. Co więcej, rolnik, któremu zostanie odebrany rzekomo niehumanitarnie traktowany pies (bo np. nie jest wyprowadzany z kojca dwa razy w ciągu dnia na co najmniej godzinny spacer) może utracić wszystkie inne zwierzęta gospodarskie.

- Zwierzęciem domowym, zgodnie z nowelizacją, będzie dowolne zwierzę kręgowe, które posiadamy jako ozdobę i przyjaciela, a nie zwierzę do produkcji rolnej. To znaczy, że rybki, kanarek czy świnka morska też będą musiały wychodzić na spacer”

– wskazuje prezes UFP Marcin Mańk.

Powodem odebrania psa może być np. brak wody w misce czy poidle, chwilowe pozostawienie go na uwięzi pod sklepem, a nawet „cierpienie” czworonoga pozostawionego na zbyt długo samego w mieszkaniu. „Wystarczy, że właściciel wyjdzie z domu, a pies zaskowyczy, albo zaszczeka i to już może oznaczać cierpienie psychiczne” – tłumaczy Maciej Perzyna.

- Do tej pory trzeba było przed sądem udowodnić, że to nie była jakaś jednorazowa sytuacja, a teraz wystarczy np. jednorazowy brak wody w misce, albo na skutek jakiejś trudnej sytuacji życiowej nieuprzątnięcie obornika. Teraz nikt nie będzie rozpatrywał kontekstu takiej sytuacji

– dodaje dyr. Przeworska.


Będą mieli nazwiska i adresy

I myli się ten, kto myśli, że sprawa go nie dotyczy, bo organizacje społeczne zajmujące się statutowo ochroną zwierząt dostaną dostęp do Centralnego Rejestru Zwierząt Oznakowanych oraz Rejestru Stowarzyszeń Hodowców Psów i Kotów. Jednocześnie ustawa przesądza o obowiązku czipowania wszystkich psów i kotów. Prozwierzęce NGO’sy będą zatem mogły wejść w posiadanie danych osobowych wraz z adresem zamieszkania właścicieli tych zwierząt. Wiedza ta zaś może umożliwić ustalenie kto jest właścicielem kundelka, a kto cocker spaniela, a tak się składa, że „źle traktowane” zwierzęta, są często właśnie rasowe.

- Pod Garwolinem nasłano na rolnika pogotowie dla zwierząt, bo pies (szpic) miał jakąś zmianę skórną. I w oparciu o to odebrano człowiekowi kilkadziesiąt sztuk bydła. I w kolejnej dobie to bydło zostało ubite. To była głośna sprawa. A teraz to ma funkcjonować jeszcze szerzej. Koty rasy perskiej, które odebrano właścicielowi w Piasecznie zostały sfotografowane nie u niego w domu, ale w lecznicy. I każdy jeden był obklejony, a od niego wyjechały czyste. A w protokołach pisanych w schronisku nawet rasa się nie zgadzała i wiek, czyli zostały już podmienione po drodze

- opowiada nam weterynarz-rolnik Maciej Perzyna.


Problem dla weterynarzy i treserów

Nowelizacja ustawy wyklucza także stosowanie metod wywierania presji mechanicznej na zwierzęta, używania uprzęży, pęt, stelaży, więzów kolczatek itp. (…) lub innych przedmiotów albo urządzeń zmuszających zwierzę do określonego zachowania (w tym uległości) lub przebywania w nienaturalnej pozycji albo uniemożliwiających zwierzęciu swobodne oddychanie i wokalizację. Nie wolno ich będzie także straszyć. Na marginesie należy dodać, że z polskiego rynku znikną praktycznie wszystkie fajerwerki, co pociągnie za sobą ogromne straty dla ich rodzimych producentów i dystrybutorów.

Zapisy te mogą stanowić jednak bardzo poważny problem dla weterynarzy, badań laboratoryjnych oraz treserów szkolących np. psy na użytek służb policyjnych czy ratunkowych, a także trenerów koni.

„Jeśli zmiany zaproponowane do ustawy będą dotyczyły zwierząt laboratoryjnych, z dużym prawdopodobieństwem wstrzymane zostaną wszystkie badania naukowe z udziałem tych zwierząt. Ponadto ustawa uniemożliwia wykonywanie zabiegów lekarsko weterynaryjnych z użyciem przymusu bezpośredniego, którego często używa lekarz np. podczas pobierania krwi od zwierzęcia” – alarmuje dr Katarzyna Olbrych.


Kojec większy niż cela

Nowelizacja zakłada też konieczność zabezpieczenia psom kojców o powierzchni od 15 do 24 m2 (w zależności od wielkości psa) i dwukrotnie - godzinny spacer w ciągu dnia. Dodajmy, że osobie osadzonej w zakładzie karnym przysługuje w Polsce minimum 3 m2. Koszt kojca wraz z budą, zadaszeniem itp. obecnie może sięgać nawet kilkunastu tysięcy złotych i nie na każdej posesji możliwa będzie jego budowa, choćby ze względu na wielkość działki. Co ciekawe, z restrykcji dotyczących powierzchni kojców zwolnione mają być schroniska, w których niektóre czworonogi nieadoptowalne przebywają do końca życia.

- Dziwnym zbiegiem okoliczności schroniska są z tych warunków kojcowych wyłączone. Dodajmy, że jednymi z największych podmiotów prowadzących schroniska w Polsce są „OTOZ Animals” i „VIVA”, które stoją za projektem nowelizacji ustawy

– podkreśla prezes Marcin Mańk.

Weterynarz Maciej Perzyna dodaje, że „psy są tam stłoczone w kojcach i nie ma problemu i nie można uśpić zwierzęcia, które nie jest zdrowe, albo agresywne”. - Więc niektóre psy są tam na dożywociu. I to jest forma zarobkowania przez te organizacje pseudo „prozwierzęce”, bo płacą za to gminy. Zwłaszcza, jeżeli są tam małe kojce i tanie wyżywienie – wyjaśnia.

Propozycja nowelizacji zakłada kastrację wszystkich psów i kotów nieprzeznaczonych do rozrodu. Okazuje się jednak, że i ten zapis może stanowić bardzo poważny problem.

- Do mojego gabinetu przychodzą właściciele ze zwierzętami nieprzeznaczonymi do rozrodu, ale nie kwalifikują się do kastracji pod względem behawioralnym, bądź zdrowotnym. Według proponowanych zmian do ustawy zwierzęta te muszą być wykastrowane i to jest naprawdę wielka tragedia. Moja klientka ma bardzo lękliwą sukę, wykastrowanie jej spowoduje nasilenie objawów lękowych, które mogą przekształcić się w agresję lękową. Kto nakaże opiekunowi męczyć się z psem, który i tak jest już trudny, a po takim zabiegu takie trudności jeszcze się zwiększą. Moim zdaniem decyzję o tym, kiedy i jakie zwierzęta kwalifikują się do kastracji należy pozostawić lekarzom weterynarii

– przekonuje dr Katarzyna Olbrych.


Uderzenie w hodowców

Zdaniem Unii Felinologii Polskiej zapisy proponowanych zmian ustawowych, wkraczają bardzo mocno w niezależność stowarzyszeń zrzeszających hodowców, naruszając ich konstytucyjne prawo do zrzeszania się oraz prawo do samostanowienia tych organizacji. Ponadto – jak podkreśla UFP - ingerują w wolność realizowania ich zadań statutowych poprzez odgórne przeregulowanie wystaw zwierząt rasowych, co doprowadzi do całkowitego ich zakazania.

- Psy i koty sprowadzono w projekcie tej nowelizacji ustawy do dwóch kategorii: czyli towarzyszącego i hodowlanego. Nie ma jednak definicji, co to jest pies czy kot hodowlany, poza tym, że jest on niesterylizowany. To znaczy, że wszystkie nierzetelne organizacje mnożące kundelki, udające, że są to pieski w rasie, "a jak będzie, to zobaczymy, jak urośnie" będą zgodnie z tymi zapisami całkowicie legalne. Ta ustawa kasuje hodowlę psa i kota rasowego w Polsce

– ocenia prezes Unii Felinologii Polskiej.



„Będzie autentyczna wojna domowa”

Jak przekonuje ekspert rolniczej „Solidarności” Maciej Perzyna, w projekcie nowelizacji ustawy zauważalne są trzy poziomy. „Pierwszy, to zysk polityczny, bo niektórzy w dobrej wierze uważają te postulaty za słuszne. Drugi, to zysk doraźny dla tych pseudo „prozwierzęcych” organizacji. I kolejny poziom, to geopolityczna gra na wygaszanie produkcji rolnej na terenie Polski, a także całej Unii Europejskiej”.

Z kolei scedowanie na organizacje pozarządowe działań przypisanych Państwowej Inspekcji Weterynaryjnej komentuje krótko: „Fakt, że Państwowa Inspekcja Weterynaryjna jest niewydolna nie może być podstawą do uskuteczniania samowoli, dawania carte blanche dla jakiejś tego typu partyzantki, bo to się skończy tragediami być może przelewem krwi. To powinno być motorem do modernizacji czy usprawniania pracy tego urzędu”.

- Będzie autentyczna wojna domowa, partyzantka. Będą dramaty. Ci bardziej pokojowo nastawieni rolnicy będą wieszali się w ciszy i będą ludzie, którzy staną w obronie swojego majątku i utrzymania rodziny. Będą pobicia, będzie przelew krwi. Policja będzie angażowana w spory, w których nie będzie wiedziała po której stronie się opowiedzieć

- podsumowuje.











W imię „dobra” zwierząt i (rzekomo) prozwierzęcych organizacji. „Będzie autentyczna wojna domowa” | Niezalezna.pl






czwartek, 3 października 2024

Dzieci oficerów Securitate




W Polsce było/jest podobnie.




przedruk
tłumaczenie automatyczne




Valeriu Nicolae: Dzieci naszych oficerów Securitate są naszymi dziecięcymi szefami






Roberta Anastase ma legitymację partyjną od 15 roku życia. W wieku 18 lat pracowała dla organizacji pozarządowej kierowanej przez oficera Securitate, byłego nauczyciela kadr Securitate i przywódców komunistycznych. Człowiek, który po rewolucji będzie miał sensacyjne powiązania z przywódcami politycznymi, niezależnie od tego, czy byli oni z lewicy, czy z prawicy. Człowiek ten stanie się świetnym doradcą premierów, deontologiem cytowanym przez wielu dziennikarzy i gościem honorowym na wszelkiego rodzaju wybranych wydarzeniach.

Ojciec Roberty był dyrektorem fabryki 1 Mai w Ploiesti w czasach komunizmu. Powiązania jej ojca z Securitate nie podlegają dyskusji, ponieważ on również został podprefektem w czasach naszej wspaniałej demokracji.

Z jej CV wynika, że Roberta, studiując socjologię w wieku 20 lat, była również dyrektorem generalnym "spółki handlowej". Nie mów nam, że tylko dziewczyna jest dobrze wyszkolona. Zostaje zdegradowana i w wieku 23 lat spotykamy ją tylko jako dyrektora ds. Public Relations w innej tajnej "firmie komercyjnej".

Jako świeżo upieczona absolwentka socjologii została zatrudniona jako doradca ministra transportu, a następnie jako ekspert parlamentarny, bo 5 miesięcy w kancelarii ministra w naturalny sposób uczyniło z niej eksperta.

Przez dwa lata pełniła również funkcję dyrektora generalnego w słynnej firmie "commercial company", a w wieku 28 lat jest już posłanką do rumuńskiego parlamentu. Jako szefowa parlamentu nominowała Opreę do Komisji Kontroli SRI. 

Ma 20 lat w Parlamencie i praktycznie nie umie robić niczego poza płukaniem gardła.



Od wczoraj pełni funkcję dyrektora Narodowego Banku Rumunii. Umieszczone tam przez PNLPSDUDMR. 



Dzieci naszych oficerów Securitate są naszymi dziecięcymi szefami.



środa, 2 października 2024

Wiedzą dokładnie, do czego dążą.




przedruk






Jakub Majewski: Państwo polskie pędzi na ścianę


#anarchia #elity polityczne #II RP #III RP #państwo #rozbiór państwa #rozbiór Polski #rozkład państwa



Wiele wskazuje na to, że wszystkie te spory prawne narastające w III Rzeczypospolitej od dekady, sięgają powoli do punktu kulminacji. W chwili, gdy państwowa prokuratura ogłasza, że nie ma zamiaru słuchać wyroków najwyższego sądu państwowego, można chyba bezpiecznie powiedzieć, że rozkład wadliwego ustroju państwa naprawdę się dopełnia. Ale natura nie znosi próżni i gdy zgnije już kokon III RP, jakaś poczwara się przecież z niego wyłoni…



Trzeba powiedzieć, że my, Polacy mamy powody do pewnej, specyficznej wdzięczności względem obecnego rządu, a także jego poprzedników, sięgając wstecz co najmniej dziesięć lat, do wcześniejszego rządu Platformy Obywatelskiej – ale kto wie, może jeszcze dalej? Po cóż się rozdrabniać i rozliczać poszczególne partie – bądźmy wdzięczni całej naszej klasie politycznej. Ufundowała nam bowiem kapitalny spektakl – degradacja ustroju, proces, który nieraz potrafi trwać i sto lat, przez co bywa zupełnie niezauważalny dla nawet bardzo uważnych obserwatorów, u nas postępuje tak szybko, że widać go gołym okiem – jeśli tylko ktoś zechce dostrzec. Historia dzieje się na naszych oczach! Będzie o czym opowiadać wnukom. A my, niewdzięcznicy, jeszcze narzekamy, że tego wcale nie chcieliśmy; że wolelibyśmy, aby nasze państwo było przyjazne dla obywateli, gwarantowało im swobody; aby zajmowało się ich problemami i chroniło ich przed zakusami sąsiadów. O, my nierozumni! Te rzeczy przecież można znaleźć wszędzie, za to błyskawiczny rozkład państwa – to jest unikat, tego ze świecą szukać za granicą…


Stan przedzawałowy

Nawet w przypadku III RP, ciąg zdarzeń, który nas doprowadził do obecnej sytuacji, do stanu przedzawałowego, gdzie lada chwila może dojść do zatrzymania akcji serca  proces ten był wprawdzie żwawy, ale jednak na swój sposób spokojny. Tak spokojny, że do dzisiaj znaczna część zaangażowanych weń polityków uparcie zaprzecza, że cokolwiek się stało. Diagnozując problem nie tyle błędnie, co wręcz na wspak, domagają się oni stosowania jeszcze więcej dokładnie tej trucizny, która nas do tego stanu doprowadziła, bo widzą w niej lekarstwo.

Oczywiście, tu trzeba uczynić jedno drobne, acz krytycznie ważne zastrzeżenie. Gdy mówię o tej znacznej części polityków, nie mam na myśli wiodących postaci. One, śmiem twierdzić – i zarazem, oskarżać – wiedzą dokładnie, do czego dążą.

W każdym bądź razie, na skutek działań raz jednej, raz drugiej strony, dotarliśmy do punktu, gdzie nasze państwo dosłownie zaczyna rozchodzić się w szwach. Mamy rząd, który nie uznaje części sądów. Mamy sądy, które nie uznają części sądów. Mamy też część sądów nieuznających prokuratury i mamy prezydenta, który również de facto – choć jak zwykle, kunktatorsko, bez postawienia kropki nad i – właśnie ogłosił, iż tejże prokuratury już nie uznaje. No i oczywiście mamy prokuraturę, która nie respektuje wyroków części sądów – z Sądem Najwyższym i Trybunałem Konstytucyjnym na czele. Rości sobie zatem prawo już nie do egzekwowania prawa, ale do jego interpretacji. Ponieważ zaś ten sam Sąd Najwyższy odpowiada za zatwierdzanie legalności wyborów, tylko czekać, aż sąd lub może opozycja ogłosi, że Sejm, w którym większość nie uznaje tegoż Sądu Najwyższego, nie jest legalnym Sejmem, co byłoby o tyle logiczne, że przecież nie mogli posłowie na poważnie przyjąć nominacji poselskich zatwierdzonych przez organ, którego nie uznają. A może zdarzy się coś innego, jeszcze bardziej zaskakującego – znajdzie się wymówka aby rząd i większość sejmowa przestały uznawać prezydenta, albo odwrotnie: prezydent przestanie uznawać rząd?

Krótko mówiąc: jesteśmy w punkcie, gdzie istnieją w Polsce dwa równoległe porządki prawne [no nie, jeden jest wadliwy, fałszywy - MS], choć tylko jeden z nich dysponuje aparatem władzy. Na razie sytuacja jest farsą, gdyż wydaje się, że fakt ten nie ma żadnego wpływu na naszą codzienność; że spory na szczytach władzy na nic realnie się nie przekładają – ale jest to tylko kwestia czasu. Ten zawał wydaje się nieuchronny. Na razie patrzymy na to jako na farsę, ale przyjdzie moment, gdy farsa obróci się w dramat.

Kto kogo…

To jest ten moment, gdy zwolennicy jednej i drugiej strony, czytając tekst, zaczynają się przekrzykiwać, dowodząc, że wszystkiemu winna jest druga strona. O, nie, moi drodzy! Jedni i drudzy mieliście okazję się zatrzymać wiele razy, a tymczasem brnęliście w to bagno.

Owszem, jeśli po tylu latach ma jakiekolwiek znaczenie „kto zaczął”, to trzeba by chyba wskazać palcem na Platformę, która w 2015 roku podjęła feralną decyzję o bezprawnym wyborze nadmiarowej ilości sędziów do Trybunału Konstytucyjnego. Niewątpliwie to rozpoczęło czynną fazę całego konfliktu – oto partia polityczna w obliczu klęski wyborczej podjęła świadomą decyzję o próbie utrwalenia części swoich wpływów, podejmując kroki wykraczające poza konstytucyjne uprawnienia.

Jednak tamten krok Platformy, trzeba przyznać, był drobiazgiem w porównaniu do działań Prawa i Sprawiedliwości w kolejnych latach. PO rozpoczęła walkę w sposób kompromitujący samą siebie; a zarazem sposób, który można było banalnie łatwo stłamsić. PiS jednak uznał to za wymówkę aby pójść znacznie dalej. Rząd wspólnie z prezydentem odrzucili nie tylko tych nadmiarowych, bezprawnych sędziów, ale również tych, których wybrano zgodnie z procedurami. Tak ruszyła ciągnąca się do dzisiaj sprawa sędziów-dublerów. To był też ten moment, po którym media związane z Platformą przestały mówić o Trybunale Konstytucyjnym jako o legalnym organie państwowym. Jeden Pan Bóg wie, po co to było ówczesnym rządzącym, co im się wydawało, że w ten sposób osiągnęli. Czy nie uświadamiali sobie, iż podważą sens całego Trybunału? Dotychczas wszyscy wiedzieli, że sędziowie są z partyjnych nominacji, ale ufano, że rozłożenie tego procesu w czasie pomiędzy różnymi kadencjami Sejmu sprawia, iż wpływy różnych partii się równoważą. Teraz zaś PiS strzelił sobie w stopę – rządząc bowiem przez dwie kadencje, tak czy inaczej zdołałby wymienić prawie cały skład sędziowski. Robiąc to „na rympał”, dał za to swoim przeciwnikom powód, aby już z góry odrzucili legalność części mianowanych w tym czasie sędziów.

Na tym, oczywiście się nie skończyło – skoro bowiem można było podważyć legalność Trybunału Konstytucyjnego i jego wyroki, to można było podważać kolejne reformy forsowane przez PiS, argumentując, że przecież nawet jeśli byłyby sprzeczne z ustawą zasadniczą, to nie istnieje Trybunał, który mógłby to stwierdzić. Skoro zaś tak, to opozycja rościła sobie prawo do odrzucania konstytucyjności rozmaitych zmian w sądownictwie – czemu oczywiście ochoczo przyklaskiwały zagraniczne sądy, cieszące się z okazji do ingerencji w polski system. Nie pomagała skrajna niekompetencja tych reform, które nigdy nie osiągały zamierzonych – i poniekąd całkiem słusznych – celów, za to za każdym razem zwiększały chaos i zacietrzewienie.

Rozpisałem się tutaj o winach rządów Prawa i Sprawiedliwości, bo nie oszukujmy się – jeśli sympatycy którejś z tych dwóch głównych partii czytają te słowa na tym portalu, raczej będą to zwolennicy PiS, i chcę, żeby to wybrzmiało, żeby dotarło: nawet jeśli Platforma zaczęła, to PiS, z własnej woli, świadomie i z premedytacją postanowił, że nie ugasi sporu, ale przeciwnie – rozdmucha go. To wysiłkiem Prawa i Sprawiedliwości pierwotnie mała rysa na gmachu państwa urosła do ogromnych rozmiarów pęknięcia. O ile Platforma zaczęła to wszystko w obliczu własnej klęski wyborczej, w chwili, gdy i tak traciła władzę, to PiS zaczął działać w ten sposób zaraz po objęciu władzy, gdy był czas na spokojne, przemyślane ruchy. Co więcej, można odnieść wrażenie, że działania rządu Zjednoczonej Prawicy były celowo ostrzejsze, ponieważ w tamtym czasie wyprowadzanie Platformy na ulicę skutecznie uniemożliwiało tej partii refleksję nad porażką i bynajmniej nie przysparzało popularności. Nie rozumiano natomiast, że podejmując takie kroki napędzano wręcz psychopatyczny opór i ekstremizm po drugiej stronie. Dopóki opozycja przegrywała wybory, można było śmiać się z rozmaitych „silnych razem”. Jednak po ubiegłorocznej porażce wyborczej PiS te wszystkie działania się zemściły w sposób dramatyczny, gdy sfanatyzowana w ten sposób opozycja zdobyła władzę.

Można powiedzieć: PiS poprzez swoje bardzo świadome działania doprowadził do sytuacji wprost wymarzonej dla swoich przeciwników – oto można łamać wszelkie prawa i jeszcze obwiniać za to opozycję argumentem, że „my łamiemy prawo, bo oni je łamali”. Co z tego, że PiS ogólnie w swoich działaniach lawirował na skraju prawa, a strona Platformy dziś otwarcie łamie je i drwi z wyroków sądowych, a nawet samych sądów? Oczywiście, moralną odpowiedzialność za obecne działania ponosi tylko obecny rząd – ale jego poprzednicy walnie przyczynili się do tego, iż spora część narodu przyklaskuje łamaniu prawa i widzi w nim przywracanie porządku. Wina leży więc po obu stronach.

Za ścianą nic dobrego nie czeka

Zwolennicy obu partii mogą się licytować, kto pierwszy, kto bardziej, kto mocniej, i tak dalej… Nie zmienia to faktu, iż nasz system sądownictwa wydaje się dochodzić do stanu pełnego rozkładu, gdzie już wkrótce dowolny wyrok będzie można podważyć, argumentując, że czy to sędziowie, czy prokuratorzy byli powołani bezprawnie. A przecież sprawa jest, jak to się mówi, rozwojowa. Wojna na górze trwa.

Dziś niewątpliwie przewagę ma obecny rząd, który w swoich dotychczasowych, a zwłaszcza najnowszych działaniach udowodnił ponad wszelką wątpliwość, iż tak zachwalany przez politologów trójpodział władzy w Polsce faktycznie nie istnieje. Wszelkie narzędzia egzekwowania prawa – policja, prokuratura, zatwierdzanie wniosków o Trybunał Stanu – leżą bowiem w rękach rządu, który nie ma interesu w ściganiu przestępstw popełnianych przez tenże rząd. Oznacza to, iż w najbliższych latach jeszcze wiele możemy zobaczyć, jeszcze niejedno może nas zaskoczyć, a pojęcie „bananowej republiki” może nam całkiem spowszednieć. Kto wie, czy potem nie dojdzie do zwrotu akcji – może się okazać, że pomimo wszystkich tych wysiłków po stronie Platformy, Prawo i Sprawiedliwość lub jakaś kolejna mutacja tej formacji powróci do władzy za kilka lat i zacznie wywracać wszystko na drugą stronę, eskalując konflikt do jeszcze wyższego poziomu.

Jedno wydaje się pewne. W sytuacji rozkładu i niesterowalności obecnego ustroju, gdzie obiektywnie widzimy, że nie ma żadnej obrony przed nadużyciami władzy – po którejkolwiek by nie były stronie – oraz przy braku jakiejkolwiek chęci do wspólnego wypracowania koniecznych zmian, o ile nie nastąpi jakiś cudowny, nieoczekiwany zwrot, wcześniej czy później zderzymy się z tą ścianą. 

Za nią zaś czeka nowy ustrój, narzucony przez zwycięzców, kimkolwiek by nie byli. Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że jeżeli tylko zwycięży jego strona, wówczas po obaleniu tej obecnej, pokracznej, pełnej wad i sprzeczności III Rzeczypospolitej, wyłoni się coś lepszego. Gdy obydwie strony dążą do pełnej bezkarności, do braku odpowiedzialności przed kimkolwiek, jak można realnie sądzić, iż oni zmienią cokolwiek na naszą korzyść? Tymczasem zaś, bardzo realne, bardzo konkretne wyzwania stojące przed naszym państwem stoją nieruszone, i tak na razie chyba pozostanie.



poniedziałek, 30 września 2024

Odblaski sobie... a potop sobie..

 


"przychodziły te komunikaty RCB, na które już nikt nie zwraca uwagi, bo one przychodzą przy każdym deszczu bądź wietrze."


DOKŁADNIE TAK SAMO SOBIE POMYŚLAŁEM!


Byle silniejszy wiatr oni od razu wysyłają esemesy. Że jest wiatr to każdy sam widzi (i wie co zrobić jak potrzeba) to i nikt tych smesów nie traktuje poważnie.


Ludzie przestali zwracać uwagę, bo robią "z igły widły".

 


 
A oni ...... pokazują.... jak     ....jak się troszczą...      ...o nas....


mandaty za prędkość ... coraz wyższe nam wlepiają....    odblaski każą nam nosić.... ...





odblaski sobie... a potop sobie...







przedruk

29.09.2024 12:46


Dyrektor zniszczonej szkoły w Lądku-Zdroju ujawnia: "Nie mówiono nam wprost, czego mamy się spodziewać..."


"Mieliśmy sygnały, że idą deszcze i też słyszeliśmy, że w Czechach są już - nawet ewakuacje. Uważam, że powinien być to już przyczynek, aby działać mocniej. U nas nie było paniki, nie było komunikatów, że nadchodzi katastrofa. Raczej ze spokojem czekaliśmy aż przyjdzie deszcz... Dopiero w niedzielę przekonaliśmy się o rozmiarach katastrofy" - opowiadała na antenie Republiki, jak doszło do tragedii w Lądku-Zdrój dyrektor zniszczonej szkoły, Lidia Achrem.



Lądek-Zdrój to kilkutysięczne miasto to znana miejscowość uzdrowiskowa w Kotlinie Kłodzkiej. 14 września Biała Lądecka zalała tam kilka ulic. Kataklizm przyszedł w niedzielę. W położonym powyżej Lądka Stroniu Śląskim pękła tama i wielka woda, około południa, spustoszyła uzdrowiskową miejscowość.

Przed kilkoma dniami, szef wydawców TV Republika, Jarosław Olechowski, przekazał w mediach społecznościowych, że dzięki hojności widzów stacji, Fundacja Republika odbuduje zniszczoną przez powódź Szkołę Podstawową nr 1 w Lądku-Zdroju.

Trzy dni temu Tomasz Sakiewicz przekazał - na ręce burmistrza Lądka-Zdroju, Tomasza Nowickiego, i dyrektor placówki, Lidii Achrem - czek na niebagatelną sumę 3 mln złotych!

Redaktor naczelny TV Republika przyznał, że pieniądze na pomoc dla powodzian udało się zebrać w bardzo krótkim czasie.


- Brakuje nam słów, żeby wyrazić wdzięczność. Wychodzę z założenia, że nawet na największym dramacie, może rodzić się dobro. To dobro rodzi się każdego dnia, dokonuje się także dzięki hojności widzów TV Republika

– mówił, mocno wzruszony, burmistrz Tomasz Nowicki.


"To dopiero początek"

Lidia Achrem, dyrektor zniszczonej szkoły, rozmawiała się z Tomaszem Sakiewiczem w programie "Polityczna Kawa". Apelowała o dalsze wsparcie - nie tylko jej szkoły - ale także całej miejscowości, której turystyka, wskutek powodzi, z pewnością ucierpi.

Ujawniła także, potwierdzając doniesienia, że działania samorządu nie były opierane na rządowych komunikatach, bo te... nie docierały.
 
"Do mnie, dobę wcześniej, czyli w sobotę, dotarł telefon od p. burmistrza, aby przygotować liceum do ewakuacji. W związku z czym, zarządziłam dyżur. Panie cały czas były w szkole, aby ta szkoła była otwarta dla wszystkich, którzy będą tego potrzebowali. To trwało od soboty do niedzieli do godz. 10:00. Wtedy jeszcze ewakuacji nie było. Ewakuacja rozpoczęła się około godziny 10-11, a o 12 przyszła już największa fala. Co słyszeliśmy wcześniej? Niewiele"

– wskazała na antenie Republiki.


I kontynuowała:

 "przychodziły te komunikaty RCB, na które już nikt nie zwraca uwagi, bo one przychodzą przy każdym deszczu bądź wietrze. Mieliśmy sygnały, że idą deszcze i też słyszeliśmy, że w Czechach są już - nawet ewakuacje".


"Uważam, że powinien być to już przyczynek, aby działać mocniej. U nas nie było paniki, nie było komunikatów, że nadchodzi katastrofa. Raczej ze spokojem czekaliśmy aż przyjdzie deszcz... Dopiero w niedzielę przekonaliśmy się o rozmiarach katastrofy"


– dodała.


Nie było żadnego kontaktu ze służbami czeskimi?
Nie ma z nimi współpracy na wszelki wypadek?

Wygląda na to, że nie mamy szpionów ani donosicieli za południowo granico....

A gdziekolwiek mamy?


Że w Polszcze to ja wiem....



Czasami jak idę miastem i widzę młode małżeństwa jak spacerują i tych ludzi, spokojnych, zrelaksowanych, ułożonych z życiem, pewnych jutrzejszego dnia, zupełnie nieświadomych....


To naprawdę nie mogę wyjść ze zdziwienia.





Wygląda na to, że alarmom powodziowym i ruskim manewrom nikt się nie przygląda:


 tajemnicze światła były widoczne przez kilkadziesiąt minut nad Bałtykiem w piątek, 20 września 2024 r.

O sprawę zapytaliśmy wówczas zarówno wojsko, służby, jak i specjalistów od astronomii. 


Nikt nie był w stanie nam odpowiedzieć, co mieszkańcy Trójmiasta, ale też Helu czy Władysławowa, mogli oglądać tego dnia na niebie.




ale odblaski musicie nosić!

Będziemy sprawdzać!


A co z to paczko na Bugu??
Gesslerowa już jo sprawdziła?





MILICJA!!!

MILICJAAAA!!!!





Ruscy cały czas mówią, że monitorują ćwiczenia sojuszu i że NATO symuluje walkę z Rosją, że szykuje sie do napaści na Rosję,  to czemu NATO nie mówi, że obserwuje manewry Rosji i że Rosja ćwiczy atak na NATO, albo chociaż, że "wrogo szczerzy kły" czyjakiś inny słowny zawijas, co nic nie oznacza i za który się nie ponosi odpowiedzialności...

To by się przynajmniej logicznie wpisywało w propagandę, że Rosja chce nas napaść - a oni mówią, że nie wiedzą, co to za światła...

Gdzie tu logika?

To Rosja jest wroga i się ją cały czas monitoruje, czy nie jest i nie trzeba się jej przyglądać??


Abstrahując od tego, że nawet gdyby nie była uznana za wroga, to trzeba się temu przyglądać na wszelki wypadek, albo po prostu - bo to interesujące co oni tam stosują, jakie chwyty opracowali, coś, cokolwiek...

Od czego są "służby", jak nie od zapewniania nam bezpieczeństwa?

Ale może "służby" bezpieczeństwo Polaków mają w dupie, tylko czemu wtedy sześciu ludzi przychodzi łapać młodego człowieka z Kłodzka, za ostrzegający wpis na facebooku ?




Hę?



„Po Lądku, Stroniu i okolicznych wsiach chodzą uzbrojeni szabrownicy, ludzie boją się wyjść z psami na dwór, brakuje policji, wojska, ciężkiego sprzętu i przede wszystkim pomocy od państwa” - post o takiej treści miał pojawić się na facebookowej grupie „Kłodzko 998 Alarmowo”. Teraz nie tylko wpisu na grupie (publicznej) już nie zobaczymy, ale okazuje się, że osobę, która go zamieściła, czeka odpowiedzialność karna za… „utrudnianie akcji ratowniczej” (z art. 172 KK). Profil „Glina po godzinach” na platformie X zwraca uwagę, że ten artykuł dotyczy fizycznych, namacalnych przeszkód - np. blokowania straży pożarnej dojazdu do miejsca zdarzenia; a nie wpisów w social mediach.

Służby i władze przestrzegają przed dezinformacją wokół sytuacji powodziowej w Polsce. Pamiętając, jak Michał Kołodziejczak (skądinąd - dziś poseł na Sejm RP i członek obecnego rządu) w pierwszych dniach rosyjskiej agresji na Ukrainę wywołał panikę na stacjach paliw, jesteśmy w stanie się zgodzić.

Ale czy jeden wpis na portalu społecznościowym, nawet nieprawdziwy, rzeczywiście może utrudnić służbom akcję ratunkową, a jego autor - popełnić przestępstwo, za które grozi od 3 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności?


Na szczęście prokuratura nie dopatrzyła się znamion przestępstwa... ale co będzie, jak się w końcu kiedyś dopatrzy?


Na to mają oczy, na to mają ludzi, by reagować, mandaty umieją wlepiać - i podwyższać, wymyślać "morderstwo drogowe" czy coś, ale żeby ostrzegać o powodzi czy szpiegować manewry przygraniczne, patrzeć, czy czasami

jaka rakieta nie zboczy z kursu (jak w Przewodowie) i nie wleci pani Dulkiewicz (tfu, tfu, tfu) przez okno, to już nie.



To kto jest dla nich przeciwnikiem?










P.S.



przedruk
tłumaczenie automatyczne



Rumunia.


Wysokiej jakości prasa informuje nas o katastrofalnych powodziach z lat 70-tych. Co jeszcze jest tam pokazane, przez pomyłkę:

"Po katastrofie z 1970 r. rozpoczęto prace w kilku obszarach, aby zapobiec przyszłym katastrofalnym powodziom. Sporządzono plany zagospodarowania basenów hydrograficznych, prowadzono również zakrojone na szeroką skalę prace związane z zapór i regulacją dużych cieków wodnych. Skutki były widoczne pięć lat później, kiedy pojawiły się nowe poważne powodzie, ale podjęto znacznie lepsze działania".


Mhm, słyszysz je, plany zagospodarowania terenu, tamy, uregulowania – uff... Myślę, że były tam jakieś zagraniczne firmy, prawdopodobnie, jakieś europejskie fundusze, jakieś japońskie zaawansowane technologie, które udało im się zrobić.

I nie tylko odnieśli sukces, ale także mieli wyniki, to znaczy, rozumiecie, nie tylko pracowali nad celami, ale także je oceniali.

W międzyczasie i teraz - nikt nie, dlaczego "władze" nie robią nawet tych podstawowych, podstawowych rzeczy, zanim zapowiedziały ulewne deszcze: sprawdzenia mostów, kanalizacji, kanalizacji. 

Przynajmniej tyle. 

Ale tego też się nie robi, bo dlatego na drogach i miejscami przy każdym rodzaju deszczu widzimy kałuże. Nie wspominając już o nieco gorszej pogodzie. W takim razie niech Bóg zmiłuje się.