Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą służby. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą służby. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 2 grudnia 2024

Obrona cywilna w Szwecji







przedruk



01.12.2024 07:30


Obrona cywilna. W Polsce daleko nam np. do Szwedów


Każdy musi być w stanie zatroszczyć się o siebie - mieć swój dom i swoje sąsiedztwo przygotowane na różne scenariusze, aby mógł pomóc innym w kryzysowej sytuacji, a nie tylko czekać na ratunek - powiedział szwedzki minister ds. obrony cywilnej Carl-Oskar Bohlin.


Niezalezna.PL





Minister w rządzie Szwecji odpowiedzialny za obronę cywilną Carl-Oskar Bohlin tłumaczył, jak wygląda ta sprawa w jego kraju i jakie działania Szwecja podejmuje na rzecz odbudowy i reformy systemu ochrony ludności. Zaznaczył, że jest pierwszym ministrem odpowiedzialnym konkretnie za obronę cywilną "w zasadzie od czasów drugiej wojny światowej". "Obrona cywilna w ramach szwedzkiego konceptu obrony totalnej to wszystkie działania, jakie podejmuje społeczeństwo do poradzenia sobie z konsekwencjami ewentualnego konfliktu zbrojnego" - wskazał.

Jak podkreślił, zbrojna agresja w każdym wypadku dotyka ogół społeczeństwa, w odróżnieniu od nawet najpoważniejszego kryzysu czasów pokoju, jak np. katastrofy naturalne. W warunkach agresji - zauważył - państwo zawsze potrzebuje większej niż przy jakimkolwiek innym kryzysie liczby osób zaangażowanych w obronę i ochronę jego funkcjonowania: nie tylko żołnierzy, ale także olbrzymiej liczby cywilów zapewniających sprawne działanie służb ratowniczych, energetyki, transportu czy zaopatrzenia ludności w żywność, wodę i leki.

"Dlatego musimy pracować nie tylko nad tym, by uczynić te podstawowe dla funkcjonowania państwa struktury nie tylko jak najbardziej wytrzymałymi, ale także upewnić się, że społeczeństwo jest w razie potrzeby w stanie wesprzeć ich działanie, równolegle ze wsparciem samej obrony kraju".

W ocenie ministra atak zbrojny to najpoważniejszy potencjalny kryzys, jaki może spaść na szwedzkie społeczeństwo. "Z samej swojej natury taka agresja oddziałuje na całe społeczeństwo - bo po drugiej stronie jest aktywny przeciwnik, który stara się wyrządzić naszemu społeczeństwu maksymalne szkody. (...) Jeżeli uda nam się przygotować do takiego kryzysu, będzie nam o wiele łatwiej poradzić sobie z każdym innym - niezależnie czy chodzi o ataki hybrydowe, katastrofy naturalne, czy chociażby o konsekwencje zmian klimatycznych" - ocenił.

"To nasza podstawowa perspektywa, jeśli chodzi o projektowanie reformy systemu obrony totalnej w Szwecji" - zaznaczył Bohlin. "Niemniej bardzo ważne jest to, by pamiętać, że podczas kryzysów czasu pokoju społeczeństwo może otrzymać pomoc ze strony wojska; w czasie wojny musi to działać w drugą stronę - to społeczeństwo musi wspierać żołnierzy zaangażowanych w obronę kraju, by mogli skutecznie wypełniać swoje zadania; wyraziście pokazała to wojna na Ukrainie" - podkreślił.

Minister powiedział, że podczas konfliktu kluczowe jest, "by każdy robił wszystko, by nie być obciążeniem dla społeczeństwa". "Każdy musi być w stanie zatroszczyć się o siebie - mieć swój dom i swoje sąsiedztwo przygotowane na różne scenariusze, aby mógł pomóc innym w kryzysowej sytuacji, a nie tylko czekać na ratunek" - podkreślił.

"Sądzę, że bardzo dobitnie pokazali to Ukraińcy. Na początku pełnoskalowej rosyjskiej inwazji z lutym 2022 roku udało im się w bardzo krótkim czasie zorganizować niemal całe społeczeństwo, m.in. dlatego, że żyli w cieniu rosyjskiego zagrożenia już od wielu lat, od 2014 roku" - ocenił Bohlin.

Tłumacząc, jak Szwecja organizuje swoją obronę cywilną, minister wskazał, że jego rząd wytypował 10 obszarów ważnych dla funkcjonowania państwa i społeczeństwa w trakcie wojny. Przeznaczył zaś dodatkowe środki na wsparcie sześciu z nich - najbardziej podstawowych: energetyki, ochrony ludności i służb ratunkowych, zaopatrzenia w żywność i wodę, służby zdrowia, komunikacji elektronicznej i transportu.

Minister powiedział, że te obszary otrzymują dodatkowe środki z budżetu na budowanie ich odporności; dofinansowanie to ma rosnąć do 2028 roku o ok. 1,4 mld euro rocznie. Jak dodał, poza takimi działaniami podejmowanymi na szczeblu rządowym, konieczne jest także podkreślenie i docenienie roli władz lokalnych w budowaniu odporności i obrony cywilnej. "Potrzebna jest legislacja, która jasno wskaże, jaki szczebel ponosi odpowiedzialność za daną kwestię" - podkreślił.

Bohlin przypomniał, że w szwedzkim ustroju funkcjonuje także koncept tzw. obrony totalnej. Jego podstawowe założenie jest takie, że każdy obywatel jest zaangażowany w obronę państwa, także w ramach codziennej aktywności. W związku z tym szwedzkie państwo może w razie wojny zobowiązać każdego mieszkańca kraju między 16. a 70. rokiem życia - niekoniecznie szwedzkiego obywatela - do wykonywania określonych zadań istotnych dla obrony i utrzymania funkcjonowania państwa; w ramach tego pracownicy kluczowych sektorów mogą np. dostać wezwanie do nieopuszczania miejsc pracy.

Ponadto, jak powiedział Bohlin, w Szwecji jest testowany tzw. cywilny pobór - obok obowiązkowej służby wojskowej. Minister tłumaczył, że chodzi przede wszystkim o zapewnienie dodatkowych kadr, których różne branże będą potrzebowały w razie ataku. "Doświadczenia z Ukrainy pokazują, z jak wielkim ogromem pracy mierzą się służby ratownicze, które muszą np. zajmować się usuwaniem niewybuchów i radzić sobie ze zniszczonymi budynkami w takiej skali, z jaką nasze służby nie miały w ostatnich dekadach do czynienia" - zauważył.

Celem cywilnego poboru ma być zatem m.in. zorganizowanie ludzi, którzy na jakimś etapie życia mieli do czynienia z pracą ratownika, by otrzymali dodatkowe przeszkolenie i w razie kryzysu mogli być wezwani do wsparcia straży pożarnej i służb ratunkowych. "W sumie będzie to ok. 3 tys. dodatkowych pracowników dla służb ratowniczych, którzy będą mogli wkroczyć do akcji podczas inwazji" - powiedział Bohlin.

Jak dodał, rozważane jest też wdrożenie w przyszłości poboru cywilnego jako alternatywy dla obowiązkowej służby wojskowej, by zapewnić dodatkowe kadry na czas kryzysów także dla innych kluczowych sektorów, jak energetyka.

W polskim parlamencie na ukończeniu są prace nad ustawą regulującą dziedzinę ochrony ludności i obrony cywilnej; ze względu na zmiany legislacyjne w ostatnich latach kwestia obrony cywilnej właściwie nie jest uregulowana. Nowa ustawa powstała w MSWiA i została uchwalona przez Sejm na początku listopada. Senat zgłosił do niej poprawki, które Sejm rozpatrzy najprawdopodobniej na najbliższym posiedzeniu.

Regulacja zakłada powstanie systemu ochrony ludności, który w razie wojny będzie mógł się przekształcić w obronę cywilną. System oparty ma być przede wszystkim na istniejących już strukturach, jak Państwowa Straż Pożarna. Na realizację nowych rozwiązań rząd będzie przeznaczać rocznie nie mniej niż 0,3 proc. PKB.







Obrona cywilna. W Polsce daleko nam np. do Szwedów | Niezalezna.pl






czwartek, 21 listopada 2024

Wojna domowa - o prawo do normalnego życia




Po obrońcach przydrożnych drzew biorą się za nas obrońcy zwierząt.



Ze 20 lat temu jadąc rano do pracy usłyszałem w Radio Gdańsk zapowiedź informacji o bestialskim morderstwie do jakiego doszło dnia wczorajszego. 

Zszokowany podgłośniłem radio i po chwili słyszę, że doszło do morderstwa... psa.

Tak, doszło do bestialskiego zabicia psa, łącznie z podpaleniem i pani redaktor w emocjonalnych sztucznych słowach mocno wyrażała się na ten temat.

To wygląda jak metoda małych kroków, stosowana podobnie wobec tematu lgtb, albo obrony drzew przed wycinką.


Całe te 30 lat po 1989 roku nieustannie ktoś upierdliwie przeszkadza ludziom żyć.


A to nie podoba się komuś, że drzewa przydrożne dla bezpieczęństwa jazdy się wycina, albo przypisują Polakom antysemityzm, albo rasizm (bo mówisz "Murzyn", choć nie masz rasistowskich przekonań i nigdy nawet Murzyna nie spotkałeś) albo nękasz lgtb, chociaż lgtb widziałeś tylko w telewizji, a teraz zwierzęta...

Czy jak ten post nie otaguję słowem "antysemityzm", to to będzie antysemickie??

Jak plują na leśników, albo katolików - to nie ma żadnej oddolnej organizacji społecznej z kolorowymi włosami, która by się za nimi ujęła - czemu nie ma??



Obcy ludzie chcą nas dozorować na każdym kroku, są grupy "odpowiedzialne" za bezpieczeństwo drzew, a teraz będą cię szpiegować, żeby sprawdzić, czy twój pies na pewno nie ma depresji.

I to wszystko ma nienormatywne wsparcie medialne!
I to wszystko na koszt społeczeństwa!


Sami mamy płacić za utrudnianie nam życia, 



czy my żyjemy we własnym kraju, czy w cudzym??







przedruk


21.11.2024 06:20

W imię „dobra” zwierząt i (rzekomo) prozwierzęcych organizacji. „Będzie autentyczna wojna domowa”

Będą dramaty. Ci bardziej pokojowo nastawieni rolnicy będą wieszali się w ciszy i będą ludzie, którzy staną w obronie swojego majątku i utrzymania rodziny. Będą pobicia, będzie przelew krwi. Policja będzie angażowana w spory, w których nie będzie wiedziała po której stronie się opowiedzieć – podsumowuje projekt zmiany ustawy o ochronie zwierząt lekarz weterynarii i wykładowca w SGGW, a jednocześnie myśliwy i rolnik wchodzący w skład eksperckiego zaplecza rolniczej „Solidarności”
Maciej Perzyna.


Przemysław Obłuski
Niezalezna.PL




Gra na emocjach

24 września do Sejmu wpłynął obywatelski projekt nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt, znany pod nazwą: „Stop łańcuchom, pseudohodowlom i bezdomności zwierząt”, a na piątek 22 listopada zaplanowano jego pierwsze czytanie. 18 października powołana została też Komisja Nadzwyczajna do spraw ochrony zwierząt (NOZ), która dotychczas zdążyła jedynie wyłonić prezydium.

W skład komitetu inicjującego zmiany weszli przedstawiciele trzech fundacji tzw. „prozwierzących” (Viva, OTOZ Animals i Mondo Cane), prawnicy, posłowie oraz kilku znanych celebrytów. Łącznie projekt wsparło blisko 30 organizacji statutowo zajmujących się ochroną zwierząt, a także politycznie zaangażowana Akcja Demokracja. Pod projektem podpisało się 534 077 obywateli, co wskazuje na duże społeczne poparcie dla zmian mających poprawić los zwierząt. Wydaje się jednak, że skala tego poparcia niekoniecznie przekłada się na wiedzę na temat szczegółowych uregulowań przewidzianych w projekcie nowelizacji.

Kampania promująca tę obywatelską inicjatywę oparta była bowiem głównie na emocjach i trudno uwierzyć, że podpisujące się pod projektem nowelizacji ustawy osoby (działające z całą pewnością w najlepszej wierze) zapoznały się z liczącym 42 strony dokumentem zawierającym ujęte w licznych paragrafach, punktach, podpunktach i odniesieniach proponowane zmiany prawa. Tekst ten nie stanowił jednolitej treści ustawy, która miałaby obowiązywać po nowelizacji i aby go zrozumieć, należałoby porównać go ze stanem prawnym obowiązującym dotychczas.

Z projektem nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt (Druk nr 700) można zapoznać się TUTAJ.

Główną rolę w promocji inicjatywy odegrało więc hasło „stop łańcuchom” wpisane w zdjęcie smutnego, czasem wychudzonego i zaniedbanego pieska. I choć organizatorom nie można zarzucić kłamstwa czy manipulacji, bo przecież udostępnili zainteresowanym projekt nowelizacji wraz z jej uzasadnieniem, to jednak trudno uznać, że zrobili wszystko, aby z najistotniejszymi tezami projektu zapoznać osoby chcące go wesprzeć.

- Zawsze zadaje pytanie jako lekarz weterynarii: w czym łańcuch jest gorszy od kojca? Tylko w sferze skojarzeń, ale poza tym trudno jest to jednoznacznie rozstrzygnąć, bo łatwiej i taniej jest zapewnić dużą powierzchnię życiową psu, który jest na łańcuchu, niż psu w kojcu. Pies na łańcuchu może wykonywać funkcję stróżującą i wchodzi w interakcje z ludźmi i to jest inny poziom interakcji niż w kojcu. Nie ma ani jednej merytorycznej, naukowej podstawy, która by mówiła, że łańcuch jest gorszy od kojca i w jakim zakresie

– mówi nam ekspert NSZZ RI „Solidarność” Maciej Perzyna.

Dr n. wet. Katarzyna Olbrych z Katedry Nauk Morfologicznych Wydziału Medycyny Weterynaryjnej SGGW podkreśla, że „nie było też żadnych konsultacji ze środowiskiem zajmującym się zawodowo zwierzętami (lekarzami weterynarii, zootechnikami, zoobehawiorystami, groomerami, trenerami itp.) nie wspominając nawet o środowisku akademickim”. - A po już pobieżnym zapoznaniu się z treścią proponowanych zmian, sądzę, że tu raczej chodzi o to, żeby zarabiać pieniądze na zwierzętach – dodaje.

Podobnie sprawę postrzega dyrektor Instytutu Gospodarki Rolnej (IGR) Monika Przeworska, która wskazuje, że „ta ustawa, która potocznie nazywa się ustawą łańcuchową, z łańcuchami nie ma nic wspólnego”.

- Jej zapisy pozwolą natomiast na szybkie i łatwe bogacenie się organizacji prozwierzęcych. W projekcie poświęcono łańcuchom, kilka zdań, a ma on 42 strony. To pokazuje, że ta ustawa jest o czymś więcej. Myślę, że tę ustawę powinniśmy nazywać „ustawą o aktywistach anty-hodowlanych plus”

– przekonuje.
Ustawa jak pole minowe

Pod nośnym i działającym na wyobraźnię oraz wrażliwość hasłem „stop łańcuchom” w projekcie nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt zawarto cały wachlarz co najmniej kontrowersyjnych zapisów, o których podczas kampanii zbierania podpisów raczej nie wspominano.

Największe wątpliwości budzić może usankcjonowanie i ogromne finansowe wsparcie (kosztem budżetów lokalnych samorządów) dla funkcjonującego już od lat procederu odbierania zwierząt ich właścicielom poprzez tzw. „aktywistów prozwierzęcych”. Jeśli ustawa w proponowanym kształcie wejdzie w życie, mechanizm interwencyjnego odbioru zwierząt zostanie więc „udoskonalony”.

Obecnie zgodnie z obowiązującym prawem można założyć stowarzyszenie czy fundację, wpisać w statucie cel w postaci ochrony zwierząt, a następnie upoważnić kogoś (wolontariusza, najczęściej osobę, która nie ma żadnego kierunkowego wykształcenia, ani przygotowania) do interwencyjnego odbioru zwierząt. I w ten sposób ta osoba zdobywa bardzo daleko idące uprawnienie, mimo, że jest to de facto działanie bezprawne, z wyjątkiem sytuacji zagrożenia życia i egzystencji zwierzęcia.

Zdaniem Macieja Perzyny, w projekcie nowelizacji ustawy „nie ma jednej rzeczy, która w sposób planowy poprawia sensu stricto stopień ochrony zwierząt”. - Wszystko, co tam jest, to elementy projektu biznesowego. Nawet te łańcuchy. One są niebezpieczne dla społeczeństwa i uciążliwe dla posiadaczy psów. Tam jest zapis stanowiący, że pies nie może pozostawać na uwięzi poza spacerem, czyli nawet nie można tego psa przywiązać przed sklepem, bo to już będzie znęcanie się nad zwierzętami z całym zakresem odpowiedzialności karnej i finansowej, bo tam już są te nawiązki – wskazuje.
Sądowa „prowizja”

Ten wątpliwy stan prawny ma zostać utrzymany. Co więcej, NGO’sy zaangażowane w tego typu działania zyskają duże pieniądze, bo sądy będą musiały orzekać na ich rzecz nawiązki w wysokości od 1000 zł do 100 000 zł.

Projekt zakłada też, że zwierzę traktowane w sposób niehumanitarny może być czasowo odebrane właścicielowi lub opiekunowi na podstawie decyzji podejmowanej z urzędu przez wójta (burmistrza, prezydenta miasta) właściwego ze względu na miejsce pobytu zwierzęcia i przekazane do schroniska m.in. na wniosek upoważnionego przedstawiciela organizacji społecznej, której statutowym celem działania jest ochrona zwierząt.

Problem polega jednak na tym, że ten „upoważniony przedstawiciel organizacji społecznej” (a przy odbiorach pojawia się często spora gromadka ubranych w sposób łudząco przypominający służby państwowe wolontariuszy) nie musi się legitymować żadnymi kwalifikacjami w zakresie wiedzy na temat zdrowia i dobrostanu zwierząt. Ponadto ludzie ci zabezpieczają „dowody” w sprawie np. w postaci umiejętnie robionych zdjęć, a także rzekomo krzywdzone zwierzęta, by następnie – jak zakłada nowelizacja – móc wykonywać prawa pokrzywdzonego w postępowaniu przygotowawczym i występować w roli oskarżyciela posiłkowego przed sądem.

- Jeśli ktoś chce wchodzić z interwencjami na cudze podwórka, to powinien mieć za sobą odpowiednie wykształcenie. Tymczasem w zmianach do ustawy proponuje się, żeby osoba z upoważnieniem od jakiejś fundacji czy stowarzyszenia była policjantem, prokuratorem i weterynarzem w jednym

– alarmuje dr Katarzyna Olbrych.

Niekiedy w tego typu akcjach asystują funkcjonariusze policji, którzy niestety także nie są w stanie weryfikować zasadności prowadzonych działań. „Interwencyjny odbiór zwierzęcia jest bezprawny z wyjątkiem sytuacji zagrażającej jego życiu i egzystencji. Tylko nagle okazuje się, że każda sytuacja, całkiem przypadkiem taka właśnie jest. Historia sprzed kilku dni: gdzie właścicielowi odebrano charta, bo w opinii aktywisty, który dokonał odbioru zwierzę było za chude, choć przecież taka jest specyfika tego gatunku. Okazuje się, że w ich opinii krowy są zaniedbane, bo np. mają doły głodowe, a przecież jest to cecha fizjologiczna u krowy. Tak te zwierzęta wyglądają w laktacji. I takie bzdurne sytuacje stają się powodem do odebrania zwierząt. A takich odbiorów jest realizowanych bardzo dużo i ludzie nie wiedza, co w tej sytuacji zrobić” – podkreśla dyr. IGR Monika Przeworska.


Generowanie sztucznych kosztów

Do czasu orzeczenia sądu zwierzęta trafiają do schronisk lub azylów prowadzonych niekiedy przez te same organizacje, a tam często następuje dziwne generowanie kosztów związanych z ich utrzymaniem i opieką weterynaryjną. - „NGO’s przejmuje jedyny dowód w sprawie, jakim jest zwierzę i w dodatku właściciel musi jeszcze łożyć na jakieś konsultacje behawioralne, wizyty u neurologa czy inne badania specjalistyczne. A ten proces trwa i bez względu na orzeczenie sądu trzeba płacić – wskazuje dyr. Przeworska.

Dotychczas kosztami tymi obciążani byli bezpośrednio właściciele zwierząt, natomiast nowelizacja zobowiązuje do ich pokrywania samorządy, które następnie mogą ich dochodzić od właścicieli. Jeżeli samorząd nie ma kasy na ten cel, to nowy zapis stanowi, że gmina musi uregulować to kosztem innych zadań własnych. Dla organizacji prowadzących tego rodzaju działania tworzy to bardzo korzystną perspektywę: szybciej, pewniej i bez zbędnych problemów. Tym bardziej, że nowelizacja zakłada, że nawet jednorazowe uchybienie dobrostanowi zwierzęcia będzie mogło być traktowane jako przestępstwo lub wykroczenie. I nawet, jeśli winnym zaniedbania nie jest właściciel, a np. pracownik.

- Gminy muszą podpisać umowy z podmiotami prowadzącymi schroniska uwzględniające także kastrację, czipowanie i opiekę weterynaryjna po kosztach, które te podmioty zgłoszą. Gmina tak musi uchwalić budżet, żeby mieć 20-procentowy zapas, a gdy nie starczy to konieczna będzie nowelizacja budżetu. W uzasadnieniu projektu zapisano, że koszt walki z bezdomnością wyceniony jest na 1 mld 200 mln zł (kwota nie jest finalna, projekt zakłada, że będzie przekroczona), a obecnie gminy na ten cel przeznaczają ok. 350 mln zł.”
 
– zauważa prezes Unii Felinologii Polskiej (UFP) Marcin Mańk.

W projektowanej nowelizacji zapisano też, że sąd może orzec przepadek narzędzia, które posłużyło do znęcania się nad zwierzęciem, co w przypadku rolnika oznaczać może zajęcie infrastruktury gospodarskiej. - Rozmawiałam ostatnio z rolnikami z pomorskiego, którzy powiedzieli mi, że na ich terenie jest 28 gospodarstw, które są w trakcie windykacji komorniczych w związku z zajęciami po odbiorach. Ludzie tracą domy, dlatego, że im ktoś psa, kota czy krowę odebrał. Ci ludzie się wstydzą, bo są oskarżani o coś, co jest społecznie nieakceptowalne i nie mają znikąd pomocy – tłumaczy dyrektor IGR.

 
Ponadto – co wyjątkowo kuriozalne - przepadek zwierzęcia będzie mógł być orzeczony niezależnie od tego czy człowiek został skazany, uniewinniony czy warunkowo uniewinniony; czy postępowanie wobec niego zostało umorzone lub warunkowo umorzone. Nawet wtedy sąd będzie mógł zasądzić przepadek zwierząt i w dalszej konsekwencji majątku na rzecz organizacji zaangażowanej w odbiór interwencyjny.


Właściciele kotów i psów nie mogą spać spokojnie

Problem odbiorów interwencyjnych dotyczy wszystkich właścicieli zwierząt,: kotów, psów i innych zwierząt towarzyszących. Co więcej, rolnik, któremu zostanie odebrany rzekomo niehumanitarnie traktowany pies (bo np. nie jest wyprowadzany z kojca dwa razy w ciągu dnia na co najmniej godzinny spacer) może utracić wszystkie inne zwierzęta gospodarskie.

- Zwierzęciem domowym, zgodnie z nowelizacją, będzie dowolne zwierzę kręgowe, które posiadamy jako ozdobę i przyjaciela, a nie zwierzę do produkcji rolnej. To znaczy, że rybki, kanarek czy świnka morska też będą musiały wychodzić na spacer”

– wskazuje prezes UFP Marcin Mańk.

Powodem odebrania psa może być np. brak wody w misce czy poidle, chwilowe pozostawienie go na uwięzi pod sklepem, a nawet „cierpienie” czworonoga pozostawionego na zbyt długo samego w mieszkaniu. „Wystarczy, że właściciel wyjdzie z domu, a pies zaskowyczy, albo zaszczeka i to już może oznaczać cierpienie psychiczne” – tłumaczy Maciej Perzyna.

- Do tej pory trzeba było przed sądem udowodnić, że to nie była jakaś jednorazowa sytuacja, a teraz wystarczy np. jednorazowy brak wody w misce, albo na skutek jakiejś trudnej sytuacji życiowej nieuprzątnięcie obornika. Teraz nikt nie będzie rozpatrywał kontekstu takiej sytuacji

– dodaje dyr. Przeworska.


Będą mieli nazwiska i adresy

I myli się ten, kto myśli, że sprawa go nie dotyczy, bo organizacje społeczne zajmujące się statutowo ochroną zwierząt dostaną dostęp do Centralnego Rejestru Zwierząt Oznakowanych oraz Rejestru Stowarzyszeń Hodowców Psów i Kotów. Jednocześnie ustawa przesądza o obowiązku czipowania wszystkich psów i kotów. Prozwierzęce NGO’sy będą zatem mogły wejść w posiadanie danych osobowych wraz z adresem zamieszkania właścicieli tych zwierząt. Wiedza ta zaś może umożliwić ustalenie kto jest właścicielem kundelka, a kto cocker spaniela, a tak się składa, że „źle traktowane” zwierzęta, są często właśnie rasowe.

- Pod Garwolinem nasłano na rolnika pogotowie dla zwierząt, bo pies (szpic) miał jakąś zmianę skórną. I w oparciu o to odebrano człowiekowi kilkadziesiąt sztuk bydła. I w kolejnej dobie to bydło zostało ubite. To była głośna sprawa. A teraz to ma funkcjonować jeszcze szerzej. Koty rasy perskiej, które odebrano właścicielowi w Piasecznie zostały sfotografowane nie u niego w domu, ale w lecznicy. I każdy jeden był obklejony, a od niego wyjechały czyste. A w protokołach pisanych w schronisku nawet rasa się nie zgadzała i wiek, czyli zostały już podmienione po drodze

- opowiada nam weterynarz-rolnik Maciej Perzyna.


Problem dla weterynarzy i treserów

Nowelizacja ustawy wyklucza także stosowanie metod wywierania presji mechanicznej na zwierzęta, używania uprzęży, pęt, stelaży, więzów kolczatek itp. (…) lub innych przedmiotów albo urządzeń zmuszających zwierzę do określonego zachowania (w tym uległości) lub przebywania w nienaturalnej pozycji albo uniemożliwiających zwierzęciu swobodne oddychanie i wokalizację. Nie wolno ich będzie także straszyć. Na marginesie należy dodać, że z polskiego rynku znikną praktycznie wszystkie fajerwerki, co pociągnie za sobą ogromne straty dla ich rodzimych producentów i dystrybutorów.

Zapisy te mogą stanowić jednak bardzo poważny problem dla weterynarzy, badań laboratoryjnych oraz treserów szkolących np. psy na użytek służb policyjnych czy ratunkowych, a także trenerów koni.

„Jeśli zmiany zaproponowane do ustawy będą dotyczyły zwierząt laboratoryjnych, z dużym prawdopodobieństwem wstrzymane zostaną wszystkie badania naukowe z udziałem tych zwierząt. Ponadto ustawa uniemożliwia wykonywanie zabiegów lekarsko weterynaryjnych z użyciem przymusu bezpośredniego, którego często używa lekarz np. podczas pobierania krwi od zwierzęcia” – alarmuje dr Katarzyna Olbrych.


Kojec większy niż cela

Nowelizacja zakłada też konieczność zabezpieczenia psom kojców o powierzchni od 15 do 24 m2 (w zależności od wielkości psa) i dwukrotnie - godzinny spacer w ciągu dnia. Dodajmy, że osobie osadzonej w zakładzie karnym przysługuje w Polsce minimum 3 m2. Koszt kojca wraz z budą, zadaszeniem itp. obecnie może sięgać nawet kilkunastu tysięcy złotych i nie na każdej posesji możliwa będzie jego budowa, choćby ze względu na wielkość działki. Co ciekawe, z restrykcji dotyczących powierzchni kojców zwolnione mają być schroniska, w których niektóre czworonogi nieadoptowalne przebywają do końca życia.

- Dziwnym zbiegiem okoliczności schroniska są z tych warunków kojcowych wyłączone. Dodajmy, że jednymi z największych podmiotów prowadzących schroniska w Polsce są „OTOZ Animals” i „VIVA”, które stoją za projektem nowelizacji ustawy

– podkreśla prezes Marcin Mańk.

Weterynarz Maciej Perzyna dodaje, że „psy są tam stłoczone w kojcach i nie ma problemu i nie można uśpić zwierzęcia, które nie jest zdrowe, albo agresywne”. - Więc niektóre psy są tam na dożywociu. I to jest forma zarobkowania przez te organizacje pseudo „prozwierzęce”, bo płacą za to gminy. Zwłaszcza, jeżeli są tam małe kojce i tanie wyżywienie – wyjaśnia.

Propozycja nowelizacji zakłada kastrację wszystkich psów i kotów nieprzeznaczonych do rozrodu. Okazuje się jednak, że i ten zapis może stanowić bardzo poważny problem.

- Do mojego gabinetu przychodzą właściciele ze zwierzętami nieprzeznaczonymi do rozrodu, ale nie kwalifikują się do kastracji pod względem behawioralnym, bądź zdrowotnym. Według proponowanych zmian do ustawy zwierzęta te muszą być wykastrowane i to jest naprawdę wielka tragedia. Moja klientka ma bardzo lękliwą sukę, wykastrowanie jej spowoduje nasilenie objawów lękowych, które mogą przekształcić się w agresję lękową. Kto nakaże opiekunowi męczyć się z psem, który i tak jest już trudny, a po takim zabiegu takie trudności jeszcze się zwiększą. Moim zdaniem decyzję o tym, kiedy i jakie zwierzęta kwalifikują się do kastracji należy pozostawić lekarzom weterynarii

– przekonuje dr Katarzyna Olbrych.


Uderzenie w hodowców

Zdaniem Unii Felinologii Polskiej zapisy proponowanych zmian ustawowych, wkraczają bardzo mocno w niezależność stowarzyszeń zrzeszających hodowców, naruszając ich konstytucyjne prawo do zrzeszania się oraz prawo do samostanowienia tych organizacji. Ponadto – jak podkreśla UFP - ingerują w wolność realizowania ich zadań statutowych poprzez odgórne przeregulowanie wystaw zwierząt rasowych, co doprowadzi do całkowitego ich zakazania.

- Psy i koty sprowadzono w projekcie tej nowelizacji ustawy do dwóch kategorii: czyli towarzyszącego i hodowlanego. Nie ma jednak definicji, co to jest pies czy kot hodowlany, poza tym, że jest on niesterylizowany. To znaczy, że wszystkie nierzetelne organizacje mnożące kundelki, udające, że są to pieski w rasie, "a jak będzie, to zobaczymy, jak urośnie" będą zgodnie z tymi zapisami całkowicie legalne. Ta ustawa kasuje hodowlę psa i kota rasowego w Polsce

– ocenia prezes Unii Felinologii Polskiej.



„Będzie autentyczna wojna domowa”

Jak przekonuje ekspert rolniczej „Solidarności” Maciej Perzyna, w projekcie nowelizacji ustawy zauważalne są trzy poziomy. „Pierwszy, to zysk polityczny, bo niektórzy w dobrej wierze uważają te postulaty za słuszne. Drugi, to zysk doraźny dla tych pseudo „prozwierzęcych” organizacji. I kolejny poziom, to geopolityczna gra na wygaszanie produkcji rolnej na terenie Polski, a także całej Unii Europejskiej”.

Z kolei scedowanie na organizacje pozarządowe działań przypisanych Państwowej Inspekcji Weterynaryjnej komentuje krótko: „Fakt, że Państwowa Inspekcja Weterynaryjna jest niewydolna nie może być podstawą do uskuteczniania samowoli, dawania carte blanche dla jakiejś tego typu partyzantki, bo to się skończy tragediami być może przelewem krwi. To powinno być motorem do modernizacji czy usprawniania pracy tego urzędu”.

- Będzie autentyczna wojna domowa, partyzantka. Będą dramaty. Ci bardziej pokojowo nastawieni rolnicy będą wieszali się w ciszy i będą ludzie, którzy staną w obronie swojego majątku i utrzymania rodziny. Będą pobicia, będzie przelew krwi. Policja będzie angażowana w spory, w których nie będzie wiedziała po której stronie się opowiedzieć

- podsumowuje.











W imię „dobra” zwierząt i (rzekomo) prozwierzęcych organizacji. „Będzie autentyczna wojna domowa” | Niezalezna.pl






czwartek, 3 października 2024

Dzieci oficerów Securitate




W Polsce było/jest podobnie.




przedruk
tłumaczenie automatyczne




Valeriu Nicolae: Dzieci naszych oficerów Securitate są naszymi dziecięcymi szefami






Roberta Anastase ma legitymację partyjną od 15 roku życia. W wieku 18 lat pracowała dla organizacji pozarządowej kierowanej przez oficera Securitate, byłego nauczyciela kadr Securitate i przywódców komunistycznych. Człowiek, który po rewolucji będzie miał sensacyjne powiązania z przywódcami politycznymi, niezależnie od tego, czy byli oni z lewicy, czy z prawicy. Człowiek ten stanie się świetnym doradcą premierów, deontologiem cytowanym przez wielu dziennikarzy i gościem honorowym na wszelkiego rodzaju wybranych wydarzeniach.

Ojciec Roberty był dyrektorem fabryki 1 Mai w Ploiesti w czasach komunizmu. Powiązania jej ojca z Securitate nie podlegają dyskusji, ponieważ on również został podprefektem w czasach naszej wspaniałej demokracji.

Z jej CV wynika, że Roberta, studiując socjologię w wieku 20 lat, była również dyrektorem generalnym "spółki handlowej". Nie mów nam, że tylko dziewczyna jest dobrze wyszkolona. Zostaje zdegradowana i w wieku 23 lat spotykamy ją tylko jako dyrektora ds. Public Relations w innej tajnej "firmie komercyjnej".

Jako świeżo upieczona absolwentka socjologii została zatrudniona jako doradca ministra transportu, a następnie jako ekspert parlamentarny, bo 5 miesięcy w kancelarii ministra w naturalny sposób uczyniło z niej eksperta.

Przez dwa lata pełniła również funkcję dyrektora generalnego w słynnej firmie "commercial company", a w wieku 28 lat jest już posłanką do rumuńskiego parlamentu. Jako szefowa parlamentu nominowała Opreę do Komisji Kontroli SRI. 

Ma 20 lat w Parlamencie i praktycznie nie umie robić niczego poza płukaniem gardła.



Od wczoraj pełni funkcję dyrektora Narodowego Banku Rumunii. Umieszczone tam przez PNLPSDUDMR. 



Dzieci naszych oficerów Securitate są naszymi dziecięcymi szefami.



środa, 2 października 2024

Wiedzą dokładnie, do czego dążą.




przedruk






Jakub Majewski: Państwo polskie pędzi na ścianę


#anarchia #elity polityczne #II RP #III RP #państwo #rozbiór państwa #rozbiór Polski #rozkład państwa



Wiele wskazuje na to, że wszystkie te spory prawne narastające w III Rzeczypospolitej od dekady, sięgają powoli do punktu kulminacji. W chwili, gdy państwowa prokuratura ogłasza, że nie ma zamiaru słuchać wyroków najwyższego sądu państwowego, można chyba bezpiecznie powiedzieć, że rozkład wadliwego ustroju państwa naprawdę się dopełnia. Ale natura nie znosi próżni i gdy zgnije już kokon III RP, jakaś poczwara się przecież z niego wyłoni…



Trzeba powiedzieć, że my, Polacy mamy powody do pewnej, specyficznej wdzięczności względem obecnego rządu, a także jego poprzedników, sięgając wstecz co najmniej dziesięć lat, do wcześniejszego rządu Platformy Obywatelskiej – ale kto wie, może jeszcze dalej? Po cóż się rozdrabniać i rozliczać poszczególne partie – bądźmy wdzięczni całej naszej klasie politycznej. Ufundowała nam bowiem kapitalny spektakl – degradacja ustroju, proces, który nieraz potrafi trwać i sto lat, przez co bywa zupełnie niezauważalny dla nawet bardzo uważnych obserwatorów, u nas postępuje tak szybko, że widać go gołym okiem – jeśli tylko ktoś zechce dostrzec. Historia dzieje się na naszych oczach! Będzie o czym opowiadać wnukom. A my, niewdzięcznicy, jeszcze narzekamy, że tego wcale nie chcieliśmy; że wolelibyśmy, aby nasze państwo było przyjazne dla obywateli, gwarantowało im swobody; aby zajmowało się ich problemami i chroniło ich przed zakusami sąsiadów. O, my nierozumni! Te rzeczy przecież można znaleźć wszędzie, za to błyskawiczny rozkład państwa – to jest unikat, tego ze świecą szukać za granicą…


Stan przedzawałowy

Nawet w przypadku III RP, ciąg zdarzeń, który nas doprowadził do obecnej sytuacji, do stanu przedzawałowego, gdzie lada chwila może dojść do zatrzymania akcji serca  proces ten był wprawdzie żwawy, ale jednak na swój sposób spokojny. Tak spokojny, że do dzisiaj znaczna część zaangażowanych weń polityków uparcie zaprzecza, że cokolwiek się stało. Diagnozując problem nie tyle błędnie, co wręcz na wspak, domagają się oni stosowania jeszcze więcej dokładnie tej trucizny, która nas do tego stanu doprowadziła, bo widzą w niej lekarstwo.

Oczywiście, tu trzeba uczynić jedno drobne, acz krytycznie ważne zastrzeżenie. Gdy mówię o tej znacznej części polityków, nie mam na myśli wiodących postaci. One, śmiem twierdzić – i zarazem, oskarżać – wiedzą dokładnie, do czego dążą.

W każdym bądź razie, na skutek działań raz jednej, raz drugiej strony, dotarliśmy do punktu, gdzie nasze państwo dosłownie zaczyna rozchodzić się w szwach. Mamy rząd, który nie uznaje części sądów. Mamy sądy, które nie uznają części sądów. Mamy też część sądów nieuznających prokuratury i mamy prezydenta, który również de facto – choć jak zwykle, kunktatorsko, bez postawienia kropki nad i – właśnie ogłosił, iż tejże prokuratury już nie uznaje. No i oczywiście mamy prokuraturę, która nie respektuje wyroków części sądów – z Sądem Najwyższym i Trybunałem Konstytucyjnym na czele. Rości sobie zatem prawo już nie do egzekwowania prawa, ale do jego interpretacji. Ponieważ zaś ten sam Sąd Najwyższy odpowiada za zatwierdzanie legalności wyborów, tylko czekać, aż sąd lub może opozycja ogłosi, że Sejm, w którym większość nie uznaje tegoż Sądu Najwyższego, nie jest legalnym Sejmem, co byłoby o tyle logiczne, że przecież nie mogli posłowie na poważnie przyjąć nominacji poselskich zatwierdzonych przez organ, którego nie uznają. A może zdarzy się coś innego, jeszcze bardziej zaskakującego – znajdzie się wymówka aby rząd i większość sejmowa przestały uznawać prezydenta, albo odwrotnie: prezydent przestanie uznawać rząd?

Krótko mówiąc: jesteśmy w punkcie, gdzie istnieją w Polsce dwa równoległe porządki prawne [no nie, jeden jest wadliwy, fałszywy - MS], choć tylko jeden z nich dysponuje aparatem władzy. Na razie sytuacja jest farsą, gdyż wydaje się, że fakt ten nie ma żadnego wpływu na naszą codzienność; że spory na szczytach władzy na nic realnie się nie przekładają – ale jest to tylko kwestia czasu. Ten zawał wydaje się nieuchronny. Na razie patrzymy na to jako na farsę, ale przyjdzie moment, gdy farsa obróci się w dramat.

Kto kogo…

To jest ten moment, gdy zwolennicy jednej i drugiej strony, czytając tekst, zaczynają się przekrzykiwać, dowodząc, że wszystkiemu winna jest druga strona. O, nie, moi drodzy! Jedni i drudzy mieliście okazję się zatrzymać wiele razy, a tymczasem brnęliście w to bagno.

Owszem, jeśli po tylu latach ma jakiekolwiek znaczenie „kto zaczął”, to trzeba by chyba wskazać palcem na Platformę, która w 2015 roku podjęła feralną decyzję o bezprawnym wyborze nadmiarowej ilości sędziów do Trybunału Konstytucyjnego. Niewątpliwie to rozpoczęło czynną fazę całego konfliktu – oto partia polityczna w obliczu klęski wyborczej podjęła świadomą decyzję o próbie utrwalenia części swoich wpływów, podejmując kroki wykraczające poza konstytucyjne uprawnienia.

Jednak tamten krok Platformy, trzeba przyznać, był drobiazgiem w porównaniu do działań Prawa i Sprawiedliwości w kolejnych latach. PO rozpoczęła walkę w sposób kompromitujący samą siebie; a zarazem sposób, który można było banalnie łatwo stłamsić. PiS jednak uznał to za wymówkę aby pójść znacznie dalej. Rząd wspólnie z prezydentem odrzucili nie tylko tych nadmiarowych, bezprawnych sędziów, ale również tych, których wybrano zgodnie z procedurami. Tak ruszyła ciągnąca się do dzisiaj sprawa sędziów-dublerów. To był też ten moment, po którym media związane z Platformą przestały mówić o Trybunale Konstytucyjnym jako o legalnym organie państwowym. Jeden Pan Bóg wie, po co to było ówczesnym rządzącym, co im się wydawało, że w ten sposób osiągnęli. Czy nie uświadamiali sobie, iż podważą sens całego Trybunału? Dotychczas wszyscy wiedzieli, że sędziowie są z partyjnych nominacji, ale ufano, że rozłożenie tego procesu w czasie pomiędzy różnymi kadencjami Sejmu sprawia, iż wpływy różnych partii się równoważą. Teraz zaś PiS strzelił sobie w stopę – rządząc bowiem przez dwie kadencje, tak czy inaczej zdołałby wymienić prawie cały skład sędziowski. Robiąc to „na rympał”, dał za to swoim przeciwnikom powód, aby już z góry odrzucili legalność części mianowanych w tym czasie sędziów.

Na tym, oczywiście się nie skończyło – skoro bowiem można było podważyć legalność Trybunału Konstytucyjnego i jego wyroki, to można było podważać kolejne reformy forsowane przez PiS, argumentując, że przecież nawet jeśli byłyby sprzeczne z ustawą zasadniczą, to nie istnieje Trybunał, który mógłby to stwierdzić. Skoro zaś tak, to opozycja rościła sobie prawo do odrzucania konstytucyjności rozmaitych zmian w sądownictwie – czemu oczywiście ochoczo przyklaskiwały zagraniczne sądy, cieszące się z okazji do ingerencji w polski system. Nie pomagała skrajna niekompetencja tych reform, które nigdy nie osiągały zamierzonych – i poniekąd całkiem słusznych – celów, za to za każdym razem zwiększały chaos i zacietrzewienie.

Rozpisałem się tutaj o winach rządów Prawa i Sprawiedliwości, bo nie oszukujmy się – jeśli sympatycy którejś z tych dwóch głównych partii czytają te słowa na tym portalu, raczej będą to zwolennicy PiS, i chcę, żeby to wybrzmiało, żeby dotarło: nawet jeśli Platforma zaczęła, to PiS, z własnej woli, świadomie i z premedytacją postanowił, że nie ugasi sporu, ale przeciwnie – rozdmucha go. To wysiłkiem Prawa i Sprawiedliwości pierwotnie mała rysa na gmachu państwa urosła do ogromnych rozmiarów pęknięcia. O ile Platforma zaczęła to wszystko w obliczu własnej klęski wyborczej, w chwili, gdy i tak traciła władzę, to PiS zaczął działać w ten sposób zaraz po objęciu władzy, gdy był czas na spokojne, przemyślane ruchy. Co więcej, można odnieść wrażenie, że działania rządu Zjednoczonej Prawicy były celowo ostrzejsze, ponieważ w tamtym czasie wyprowadzanie Platformy na ulicę skutecznie uniemożliwiało tej partii refleksję nad porażką i bynajmniej nie przysparzało popularności. Nie rozumiano natomiast, że podejmując takie kroki napędzano wręcz psychopatyczny opór i ekstremizm po drugiej stronie. Dopóki opozycja przegrywała wybory, można było śmiać się z rozmaitych „silnych razem”. Jednak po ubiegłorocznej porażce wyborczej PiS te wszystkie działania się zemściły w sposób dramatyczny, gdy sfanatyzowana w ten sposób opozycja zdobyła władzę.

Można powiedzieć: PiS poprzez swoje bardzo świadome działania doprowadził do sytuacji wprost wymarzonej dla swoich przeciwników – oto można łamać wszelkie prawa i jeszcze obwiniać za to opozycję argumentem, że „my łamiemy prawo, bo oni je łamali”. Co z tego, że PiS ogólnie w swoich działaniach lawirował na skraju prawa, a strona Platformy dziś otwarcie łamie je i drwi z wyroków sądowych, a nawet samych sądów? Oczywiście, moralną odpowiedzialność za obecne działania ponosi tylko obecny rząd – ale jego poprzednicy walnie przyczynili się do tego, iż spora część narodu przyklaskuje łamaniu prawa i widzi w nim przywracanie porządku. Wina leży więc po obu stronach.

Za ścianą nic dobrego nie czeka

Zwolennicy obu partii mogą się licytować, kto pierwszy, kto bardziej, kto mocniej, i tak dalej… Nie zmienia to faktu, iż nasz system sądownictwa wydaje się dochodzić do stanu pełnego rozkładu, gdzie już wkrótce dowolny wyrok będzie można podważyć, argumentując, że czy to sędziowie, czy prokuratorzy byli powołani bezprawnie. A przecież sprawa jest, jak to się mówi, rozwojowa. Wojna na górze trwa.

Dziś niewątpliwie przewagę ma obecny rząd, który w swoich dotychczasowych, a zwłaszcza najnowszych działaniach udowodnił ponad wszelką wątpliwość, iż tak zachwalany przez politologów trójpodział władzy w Polsce faktycznie nie istnieje. Wszelkie narzędzia egzekwowania prawa – policja, prokuratura, zatwierdzanie wniosków o Trybunał Stanu – leżą bowiem w rękach rządu, który nie ma interesu w ściganiu przestępstw popełnianych przez tenże rząd. Oznacza to, iż w najbliższych latach jeszcze wiele możemy zobaczyć, jeszcze niejedno może nas zaskoczyć, a pojęcie „bananowej republiki” może nam całkiem spowszednieć. Kto wie, czy potem nie dojdzie do zwrotu akcji – może się okazać, że pomimo wszystkich tych wysiłków po stronie Platformy, Prawo i Sprawiedliwość lub jakaś kolejna mutacja tej formacji powróci do władzy za kilka lat i zacznie wywracać wszystko na drugą stronę, eskalując konflikt do jeszcze wyższego poziomu.

Jedno wydaje się pewne. W sytuacji rozkładu i niesterowalności obecnego ustroju, gdzie obiektywnie widzimy, że nie ma żadnej obrony przed nadużyciami władzy – po którejkolwiek by nie były stronie – oraz przy braku jakiejkolwiek chęci do wspólnego wypracowania koniecznych zmian, o ile nie nastąpi jakiś cudowny, nieoczekiwany zwrot, wcześniej czy później zderzymy się z tą ścianą. 

Za nią zaś czeka nowy ustrój, narzucony przez zwycięzców, kimkolwiek by nie byli. Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że jeżeli tylko zwycięży jego strona, wówczas po obaleniu tej obecnej, pokracznej, pełnej wad i sprzeczności III Rzeczypospolitej, wyłoni się coś lepszego. Gdy obydwie strony dążą do pełnej bezkarności, do braku odpowiedzialności przed kimkolwiek, jak można realnie sądzić, iż oni zmienią cokolwiek na naszą korzyść? Tymczasem zaś, bardzo realne, bardzo konkretne wyzwania stojące przed naszym państwem stoją nieruszone, i tak na razie chyba pozostanie.



poniedziałek, 30 września 2024

Odblaski sobie... a potop sobie..

 


"przychodziły te komunikaty RCB, na które już nikt nie zwraca uwagi, bo one przychodzą przy każdym deszczu bądź wietrze."


DOKŁADNIE TAK SAMO SOBIE POMYŚLAŁEM!


Byle silniejszy wiatr oni od razu wysyłają esemesy. Że jest wiatr to każdy sam widzi (i wie co zrobić jak potrzeba) to i nikt tych smesów nie traktuje poważnie.


Ludzie przestali zwracać uwagę, bo robią "z igły widły".

 


 
A oni ...... pokazują.... jak     ....jak się troszczą...      ...o nas....


mandaty za prędkość ... coraz wyższe nam wlepiają....    odblaski każą nam nosić.... ...





odblaski sobie... a potop sobie...







przedruk

29.09.2024 12:46


Dyrektor zniszczonej szkoły w Lądku-Zdroju ujawnia: "Nie mówiono nam wprost, czego mamy się spodziewać..."


"Mieliśmy sygnały, że idą deszcze i też słyszeliśmy, że w Czechach są już - nawet ewakuacje. Uważam, że powinien być to już przyczynek, aby działać mocniej. U nas nie było paniki, nie było komunikatów, że nadchodzi katastrofa. Raczej ze spokojem czekaliśmy aż przyjdzie deszcz... Dopiero w niedzielę przekonaliśmy się o rozmiarach katastrofy" - opowiadała na antenie Republiki, jak doszło do tragedii w Lądku-Zdrój dyrektor zniszczonej szkoły, Lidia Achrem.



Lądek-Zdrój to kilkutysięczne miasto to znana miejscowość uzdrowiskowa w Kotlinie Kłodzkiej. 14 września Biała Lądecka zalała tam kilka ulic. Kataklizm przyszedł w niedzielę. W położonym powyżej Lądka Stroniu Śląskim pękła tama i wielka woda, około południa, spustoszyła uzdrowiskową miejscowość.

Przed kilkoma dniami, szef wydawców TV Republika, Jarosław Olechowski, przekazał w mediach społecznościowych, że dzięki hojności widzów stacji, Fundacja Republika odbuduje zniszczoną przez powódź Szkołę Podstawową nr 1 w Lądku-Zdroju.

Trzy dni temu Tomasz Sakiewicz przekazał - na ręce burmistrza Lądka-Zdroju, Tomasza Nowickiego, i dyrektor placówki, Lidii Achrem - czek na niebagatelną sumę 3 mln złotych!

Redaktor naczelny TV Republika przyznał, że pieniądze na pomoc dla powodzian udało się zebrać w bardzo krótkim czasie.


- Brakuje nam słów, żeby wyrazić wdzięczność. Wychodzę z założenia, że nawet na największym dramacie, może rodzić się dobro. To dobro rodzi się każdego dnia, dokonuje się także dzięki hojności widzów TV Republika

– mówił, mocno wzruszony, burmistrz Tomasz Nowicki.


"To dopiero początek"

Lidia Achrem, dyrektor zniszczonej szkoły, rozmawiała się z Tomaszem Sakiewiczem w programie "Polityczna Kawa". Apelowała o dalsze wsparcie - nie tylko jej szkoły - ale także całej miejscowości, której turystyka, wskutek powodzi, z pewnością ucierpi.

Ujawniła także, potwierdzając doniesienia, że działania samorządu nie były opierane na rządowych komunikatach, bo te... nie docierały.
 
"Do mnie, dobę wcześniej, czyli w sobotę, dotarł telefon od p. burmistrza, aby przygotować liceum do ewakuacji. W związku z czym, zarządziłam dyżur. Panie cały czas były w szkole, aby ta szkoła była otwarta dla wszystkich, którzy będą tego potrzebowali. To trwało od soboty do niedzieli do godz. 10:00. Wtedy jeszcze ewakuacji nie było. Ewakuacja rozpoczęła się około godziny 10-11, a o 12 przyszła już największa fala. Co słyszeliśmy wcześniej? Niewiele"

– wskazała na antenie Republiki.


I kontynuowała:

 "przychodziły te komunikaty RCB, na które już nikt nie zwraca uwagi, bo one przychodzą przy każdym deszczu bądź wietrze. Mieliśmy sygnały, że idą deszcze i też słyszeliśmy, że w Czechach są już - nawet ewakuacje".


"Uważam, że powinien być to już przyczynek, aby działać mocniej. U nas nie było paniki, nie było komunikatów, że nadchodzi katastrofa. Raczej ze spokojem czekaliśmy aż przyjdzie deszcz... Dopiero w niedzielę przekonaliśmy się o rozmiarach katastrofy"


– dodała.


Nie było żadnego kontaktu ze służbami czeskimi?
Nie ma z nimi współpracy na wszelki wypadek?

Wygląda na to, że nie mamy szpionów ani donosicieli za południowo granico....

A gdziekolwiek mamy?


Że w Polszcze to ja wiem....



Czasami jak idę miastem i widzę młode małżeństwa jak spacerują i tych ludzi, spokojnych, zrelaksowanych, ułożonych z życiem, pewnych jutrzejszego dnia, zupełnie nieświadomych....


To naprawdę nie mogę wyjść ze zdziwienia.





Wygląda na to, że alarmom powodziowym i ruskim manewrom nikt się nie przygląda:


 tajemnicze światła były widoczne przez kilkadziesiąt minut nad Bałtykiem w piątek, 20 września 2024 r.

O sprawę zapytaliśmy wówczas zarówno wojsko, służby, jak i specjalistów od astronomii. 


Nikt nie był w stanie nam odpowiedzieć, co mieszkańcy Trójmiasta, ale też Helu czy Władysławowa, mogli oglądać tego dnia na niebie.




ale odblaski musicie nosić!

Będziemy sprawdzać!


A co z to paczko na Bugu??
Gesslerowa już jo sprawdziła?





MILICJA!!!

MILICJAAAA!!!!





Ruscy cały czas mówią, że monitorują ćwiczenia sojuszu i że NATO symuluje walkę z Rosją, że szykuje sie do napaści na Rosję,  to czemu NATO nie mówi, że obserwuje manewry Rosji i że Rosja ćwiczy atak na NATO, albo chociaż, że "wrogo szczerzy kły" czyjakiś inny słowny zawijas, co nic nie oznacza i za który się nie ponosi odpowiedzialności...

To by się przynajmniej logicznie wpisywało w propagandę, że Rosja chce nas napaść - a oni mówią, że nie wiedzą, co to za światła...

Gdzie tu logika?

To Rosja jest wroga i się ją cały czas monitoruje, czy nie jest i nie trzeba się jej przyglądać??


Abstrahując od tego, że nawet gdyby nie była uznana za wroga, to trzeba się temu przyglądać na wszelki wypadek, albo po prostu - bo to interesujące co oni tam stosują, jakie chwyty opracowali, coś, cokolwiek...

Od czego są "służby", jak nie od zapewniania nam bezpieczeństwa?

Ale może "służby" bezpieczeństwo Polaków mają w dupie, tylko czemu wtedy sześciu ludzi przychodzi łapać młodego człowieka z Kłodzka, za ostrzegający wpis na facebooku ?




Hę?



„Po Lądku, Stroniu i okolicznych wsiach chodzą uzbrojeni szabrownicy, ludzie boją się wyjść z psami na dwór, brakuje policji, wojska, ciężkiego sprzętu i przede wszystkim pomocy od państwa” - post o takiej treści miał pojawić się na facebookowej grupie „Kłodzko 998 Alarmowo”. Teraz nie tylko wpisu na grupie (publicznej) już nie zobaczymy, ale okazuje się, że osobę, która go zamieściła, czeka odpowiedzialność karna za… „utrudnianie akcji ratowniczej” (z art. 172 KK). Profil „Glina po godzinach” na platformie X zwraca uwagę, że ten artykuł dotyczy fizycznych, namacalnych przeszkód - np. blokowania straży pożarnej dojazdu do miejsca zdarzenia; a nie wpisów w social mediach.

Służby i władze przestrzegają przed dezinformacją wokół sytuacji powodziowej w Polsce. Pamiętając, jak Michał Kołodziejczak (skądinąd - dziś poseł na Sejm RP i członek obecnego rządu) w pierwszych dniach rosyjskiej agresji na Ukrainę wywołał panikę na stacjach paliw, jesteśmy w stanie się zgodzić.

Ale czy jeden wpis na portalu społecznościowym, nawet nieprawdziwy, rzeczywiście może utrudnić służbom akcję ratunkową, a jego autor - popełnić przestępstwo, za które grozi od 3 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności?


Na szczęście prokuratura nie dopatrzyła się znamion przestępstwa... ale co będzie, jak się w końcu kiedyś dopatrzy?


Na to mają oczy, na to mają ludzi, by reagować, mandaty umieją wlepiać - i podwyższać, wymyślać "morderstwo drogowe" czy coś, ale żeby ostrzegać o powodzi czy szpiegować manewry przygraniczne, patrzeć, czy czasami

jaka rakieta nie zboczy z kursu (jak w Przewodowie) i nie wleci pani Dulkiewicz (tfu, tfu, tfu) przez okno, to już nie.



To kto jest dla nich przeciwnikiem?










P.S.



przedruk
tłumaczenie automatyczne



Rumunia.


Wysokiej jakości prasa informuje nas o katastrofalnych powodziach z lat 70-tych. Co jeszcze jest tam pokazane, przez pomyłkę:

"Po katastrofie z 1970 r. rozpoczęto prace w kilku obszarach, aby zapobiec przyszłym katastrofalnym powodziom. Sporządzono plany zagospodarowania basenów hydrograficznych, prowadzono również zakrojone na szeroką skalę prace związane z zapór i regulacją dużych cieków wodnych. Skutki były widoczne pięć lat później, kiedy pojawiły się nowe poważne powodzie, ale podjęto znacznie lepsze działania".


Mhm, słyszysz je, plany zagospodarowania terenu, tamy, uregulowania – uff... Myślę, że były tam jakieś zagraniczne firmy, prawdopodobnie, jakieś europejskie fundusze, jakieś japońskie zaawansowane technologie, które udało im się zrobić.

I nie tylko odnieśli sukces, ale także mieli wyniki, to znaczy, rozumiecie, nie tylko pracowali nad celami, ale także je oceniali.

W międzyczasie i teraz - nikt nie, dlaczego "władze" nie robią nawet tych podstawowych, podstawowych rzeczy, zanim zapowiedziały ulewne deszcze: sprawdzenia mostów, kanalizacji, kanalizacji. 

Przynajmniej tyle. 

Ale tego też się nie robi, bo dlatego na drogach i miejscami przy każdym rodzaju deszczu widzimy kałuże. Nie wspominając już o nieco gorszej pogodzie. W takim razie niech Bóg zmiłuje się.



sobota, 28 września 2024

Wewnętrzna siła zewnętrzna?





przedruk





25 września 2024

O groźbie Tuska

Kiedy człowiek słucha premiera Donalda Tuska, robi mu się i śmieszno, i straszno. Do tej pory najwięcej komentarzy, w tym mój własny, wywołały jego słowa o demokracji walczącej. Jednak uwagę powinny przykuć w nie mniejszym stopniu inne rozważania polskiego polityka”, pisze na łamach tygodnika „Do Rzeczy” Paweł Lisicki.

Chodzi o słowa: „Nie chciałbym, byśmy my, w Polsce, znaleźli się kiedykolwiek w takiej sytuacji, że siła zewnętrzna będzie niezbędna, żeby zagwarantować nasz ład konstytucyjny. Byłaby to tragedia. Ja dalej będę takie decyzje podejmował z pełną świadomością ryzyka, że nie wszystkie będą odpowiadały kryterium pełnej praworządności”.

Publicysta zastanawia się „czym jest i na czym polega” owa „zewnętrzna siła”, która miałaby „zagwarantować nasz ład konstytucyjny”? Czy chodzi mu o Rosję, którą Tusk i jego koalicjanci i „wyznawcy” straszą od początku wojny na Ukrainie, czy może o jakąś „siłę z Zachodu”


„Nie wydaje się, żeby mogło chodzić o którąkolwiek z zaprzyjaźnionych armii. Bundeswehra z różnych powodów do tej roli się nie nadaje, podobnie jak francuska Legia Cudzoziemska, a europejska armia, mimo nadziei, którą pokładają w niej niektórzy, jest w powijakach. Czy premier miał na myśli armię amerykańską? Też trudno mi w to uwierzyć, nawet przyjąwszy, że po zwycięstwie, na szczęście mniej prawdopodobnym, pary Kamala Harris i Tim Walz władze w Waszyngtonie z nowym zapałem zabrałyby się do wprowadzania rewolucji aborcyjno-genderowej w państwach sojuszniczych”, relacjonuje autor „Epoki antychrysta”.

Według redaktora naczelnego „Do Rzeczy” Tuskowi najprawdopodobniej chodziło o następujący scenariusz: „nasza”, polska byłaby realna siła, czyli wojsko, policja, służby, a „zewnętrzne” byłoby poparcie płynące głównie z Zachodu, który stanąłby po stronie „wspólnych wartości”.


„Wydaje się to prawdopodobne. Słowa Tuska stanowiłyby zatem w pierwszym rzędzie groźbę zwróconą do opozycji: uważajcie, bo mam za sobą tak mocne wsparcie liberałów i lewicy z Zachodu, że gotów jestem użyć siły. Byłoby to skądinąd logiczne, bo w umyśle premiera, a także jego zwolenników nasz ład konstytucyjny to taki ład, w którym nie ma miejsca dla PiS, a na pewno nie ma miejsca dla PiS, który mógłby wybory wygrać i władzę przejąć”, podsumowuje Paweł Lisicki.









Źródło: tygodnik „Do Rzeczy”



"Siła zewnętrzna będzie niezbędna, żeby zagwarantować nasz ład konstytucyjny". Paweł Lisicki o "logicznej" groźbie Tuska - PCH24.pl


Odblaski na niebie - i na wodzie...

 


przedruk




Światła na niebie były elementem rosyjskich ćwiczeń wojskowych


Piotr Weltrowski
27 września 2024, godz. 15:45
 

Mamy potwierdzenie, że widoczne w zeszły piątek światła nad Bałtykiem to element rosyjskich ćwiczeń wojskowych. Zjawisko widoczne także z Trójmiasta i okolic opisały również rosyjskie media, uspokajając mieszkańców Kaliningradu, że nie było to UFO, a element ćwiczeń lotniczych. Już wcześniej nasz czytelnik w Raporcie z Trójmiasta wyliczył, że właśnie na rosyjskich wodach znajdowało się źródło świateł.


Przypomnijmy: tajemnicze światła były widoczne przez kilkadziesiąt minut nad Bałtykiem w piątek, 20 września 2024 r.


O sprawę zapytaliśmy wówczas zarówno wojsko, służby, jak i specjalistów od astronomii. 

Nikt nie był w stanie nam odpowiedzieć, co mieszkańcy Trójmiasta, ale też Helu czy Władysławowa, mogli oglądać tego dnia na niebie.

Kilka dni później jeden z naszych czytelników wyliczył - określając położenie zjawiska względem tarczy księżyca i porównując zdjęcia wykonane w różnych lokalizacjach - że źródło świateł znajdowało się nad rosyjskimi wodami terytorialnymi.

Okazuje się, że Rosyjskie media także ją opisały, przy czym dysponowały informacjami od wojska, które wszystko tłumaczą.

Na ten ślad znów naszą uwagę zwrócili czytelnicy - Kamil i Michał działający w grupie Asto Pomorze, którzy również badali to zjawisko.

- Gromada świecących świateł była widoczna na wybrzeżu Morza Bałtyckiego w godzinach wieczornych 20 września. Same światła wisiały nad powierzchnią morza i natychmiast przyciągnęły uwagę urlopowiczów - napisali Rosjanie.

Podali też, że to system świateł używany jako cele przy treningu namierzania celów przez samoloty bojowe.

- Wygląda na to, że były to cele powietrzne stosowane w ćwiczeniach lotnictwa z 72 bazy lotniczej w Czkałowsku, używającej myśliwców Su-27, które tak często denerwują pilotów NATO nad Bałtykiem - mówi nam Michał, członek grupy Astro Pomorze.




Może ich to nie interesuje?







27 września 2024

Powódź tysiąclecia niczego nas nie nauczyła? 
Gen. Komornicki: nic z tych zaleceń nie zostało zrealizowane!



– Jakieś wnioski zostały wyciągnięte, ale niewyciągnięte zostały te, które są zasadnicze, fundamentalne w przestrzeni zagrożeń dla bezpieczeństwa państwa i społeczeństwa – mówił w czwartek na antenie Polsat News gen. Leon Komornicki, który uczestniczył w usuwaniu skutków „powodzi tysiąclecia” w 1997 roku. Wojskowy porównał działania podjęte przez państwo polskie w walce z wielką wodą 27 lat temu i obecnie.

Gen. Leon Komornicki zaprezentował na antenie Polsat News dokument zwany Strategią Bezpieczeństwa Narodowego Rzeczpospolitej z 2020 roku, podpisany przez prezydenta Andrzeja Dudę. Zwrócił uwagę, że w dokumencie brakuje zapisów dotyczących m.in. sytuacji powodzi.

Wojskowy przypomniał również, że Strategia zobowiązuje instytucje państwa do tego, żeby jego obrona miała charakter powszechny i stworzona została obrona cywilna.


– Nic z tych zaleceń nie zostało zrealizowane! 

Nie powstały nawet dokumenty wykonawcze – podkreśli gość Polsat News. Dodał, że kwestią zasadniczą jest zdefiniowanie, czym tak naprawdę i konkretnie jest dziś „system obrony państwa”.

Były zastępca szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego powiedział także, że błędem jest to, iż w Polsce nie można mówić o jakiejkolwiek odporności społeczeństwa na dezinformację czy też edukacji obronnej.

– Trzeba postawić na obronę cywilną, na którą składają się świadomość zagrożeń lokalnych społeczności, udział nie tylko osób fizycznych, ale i firm posiadających maszyny, gromadzenie zapasów, zaangażowanie potencjału w zakresie dezinformacji itp. To filar obrony państwa równie ważny jak siły zbrojne. To oszczędza potencjał wojska, policji
– podsumował.



Odblaskam nie wystarczam?




Brak systemu, brak świadomości, brak rozwiązań, a te co były: "panie, to komuna była!"...







28.09.2024 13:31


Były szef PSP miażdży zarządzanie w trakcie powodzi




W sobotę w Sejmie zorganizowano konferencję „Nikt nie będzie sam” – Powódź 2024: przyczyny i skutki. Na miejscu zebrali się najważniejsi politycy z rządu Zjednoczonej Prawicy, byli szefowie najważniejszych służb w kraju.

Recenzją działań w trakcie powodzi 2024 podzielił się generał brygadier Andrzej Bartkowiak, były Komendant Główny Państwowej Straży Pożarnej.

Na początku podziękował strażakom, którzy byli na miejscu powodzi. - Za wielkie serce, które włożyli w ratowanie mienia i życia ludzi, dali z siebie 200 procent – zwrócił się do funkcjonariuszy.

Przyznał, że po analizie dokumentów ma swoją ocenę sytuacji.

- Zacznijmy od potencjału, jakim dysponuje Krajowy System Ratowniczo-Gaśniczy. 

31 tysięcy funkcjonariuszy Państwowej Straży Pożarnej, 220 tysięcy druhen i druhów przygotowanych do działań z pełnym wyszkoleniem i badaniami. Ponad 400 tysięcy ludzi, którzy są stowarzyszeni w OSP, którzy są zdolni do niesienia najprostszej pomocy, która nie wymaga specjalistycznych kwalifikacji

- mówił.


Podkreślił, że „nie ma większej armii w Polsce niż straż pożarna - i ochotnicza, i państwowa; mamy do dyspozycji ćwierć miliona ratowników, gotowych do działania”.

I dalej: „komendant główny pierwsze dyspozycje wydał 11 września, sprawdzając gotowość bojową w szkołach strażackich, aspirantów w akademii pożarniczej. Pierwsze zapotrzebowanie przyszło z Wrocławia 11 września. Wysłano 36 strażaków i kilkanaście samochodów”.

- W pewnym momencie nie mogłem usiedzieć w domu; zacząłem bardziej interesować się sprawą. Wykonałem kilka telefonów i dowiedziałem się, że w kulminacyjnym momencie operacji 13 września zaangażowanych było 700 strażaków z Polski - przekazał.

Dodał, że niedługo później podano komunikat, że zaangażowane jest 9 proc. KSRG. - Mówimy o powodzi, która jest największa od 14 lat. Nietrudno poczuć, że nie wszystko zostało zrobione tak jak trzeba - przyznał.

- Przebieg Wisły i Odry nie jest dla nikogo zaskoczeniem. Z ubiegłych lat możemy wysnuć wnioski, gdzie są nasze mocne i słabe strony. Czy do Głuchołaz nie można było zadysponować kompanii odwodowej? Czy w Lądku-Zdroju taka kompania nie mogła czekać? Nawet, gdyby ta woda nie przyszła, można by to potraktować jako ćwiczenia przeciwpowodziowe, których swoją drogą dawno nie mieliśmy. Siły i środki, choćby ludzkie, były za małe – ocenił gen. brygadier Bartkowiak.


- Tylko w 2023 roku na rzece Odrze kupiliśmy sto płaskodennych łodzi do ratowania ludzi. 

Teraz czytam wpisy w mediach społecznościowych, że cywile mają się zrzucać na łódki, mamy przywozić swoje prywatne skutery itd. Tego naprawdę nie trzeba robić. Cały sprzęt jest w Polsce.

Jesteśmy ogromną siłą ratowniczą. Żeby jeszcze bardziej podkreślić, jesteśmy czwartą siłą ratowniczą na świecie, jeśli chodzi o ratowników - wyszkolonych strażaków

- przekazał.

- Mogliśmy czekać na wodę, a nie ją gonić - skonkludował.




Ludzie chętni i zaangażowani są, systemu brak, informacji brak.

Brak zaangażowania - decydentów (?)  i świadomości - także stałej informacji, bo bez niej nie ma świadomości...





P.S.

29.09.2024










czwartek, 19 września 2024

„Służby wiedzą od lat wszystko" - A nie mówiłem? (28)



Dzisiaj od rana znowu słyszę czarne kombi.
Codziennie jeździ po okolicy i gazuje silnik na krótkich odcinkach.





„Służby wiedzą od lat wszystko"







przedruk




Kto opłaca tzw. ekologów i klimatystów w Polsce? 


– Niemiecki wywiad próbował mnie zwerbować, żebym protestował. Nie zgodziłem się, ale wiem, kto został zwerbowany – powiedział w środę na antenie Polsat News dr Grzegorz Chocian, prezes Fundacji Konstruktywnej Ekologii „Ecoprobono” komentując działania tzw. klimatystów i sponsorów ruchów dla niepoznaki nazywanych ekologicznymi i „walczących w obronie klimatu”



– Ci, którzy protestują nawet nie mają kierunkowego wykształcenia. Przypomnę pewnego prezesa fajnej, dużej państwowej spółki, który powiedział: ja znam bardzo wielu naukowców, pytanie komu służą. Więc odpowiadając, kto nimi powoduje – nie tylko sponsor, ale czasem oficer prowadzący i mówię to nie bez kozery, bo znałem taki przypadek. Pora o tym mówić otwarcie – to jest również gra wywiadów na terenie Polski – powiedział gość Polsat News.

Na uwagę, że powyższe stwierdzenie jest zbyt ostre dr Chocian odpowiedział, że tak właśnie wygląda rzeczywistość, jeśli chodzi o działalność eko-aktywistów. Mało tego działalności owych „sponsorów” i „oficerów prowadzących” oraz samych „obrońców klimatu” w Polsce do niedawna miało się przyglądać ABW.


– Musimy więc wreszcie mówić otwarcie. Nie możemy się bać tego powiedzieć otwarcie. Dlatego, że jeśli to powiemy otwarcie to może skuteczność takich organizacji będzie nieco osłabiana – mówił dalej prezes „Ecoprobono”.

– Mnie też próbowano zwerbować. Wywiad niemiecki próbował mnie zwerbować, żebym protestował. Nie zgodziłem się, ale wiem, kto został zwerbowany i Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego zna wszystkie szczegóły – podsumował dr Grzegorz Chocian w Polsat News.

W czwartek z kolei 


dr Chocian na platformie X opublikował wpis o następującej treści:


„Służby wiedzą od lat wszystko.

I co?
Jest lepiej?

Przetną wreszcie ten chocholi taniec tfu ekologów, czy wyślą do mnie Silnych ludzi by ukręcić łeb… sprawie.

Nie czuję się bezpiecznie w swoim Państwie mając taką wiedzę i świadomość tuszowania przekrętów”.






---------





19.09.2024 11:11


Były wiceszef MSWiA ujawnia:

Jak Niemcy próbują wpływać na lokalne portale informacyjne w Polsce




- Wielokrotnie bywało tak, że firmy niemieckie próbują pomagać małym portalom przygranicznym w funkcjonowaniu. Ktoś prowadzi mały portal, nie ma środków, ale trafił mu się dobry reklamodawca, a potem reklamodawca wymaga, by na tym portalu były takie artykuły, które kształtują też opinię publiczną w danej małej społeczności - tak o kulisach działania niemieckiego lobby mówił w TV Republika Paweł Szefernaker, były wiceszef MSWiA.


Ekolog-hydrobiolog dr Grzegorz Chocian zszokował widzów swoim wyznaniem dotyczącym protestów przeciwko budowie zbiorników retencyjnych. Jak ujawnił, jego samego próbował zwerbować do protestów... niemiecki wywiad.


Dzisiaj w TV Republika, Paweł Szefernaker, były wiceminister spraw wewnętrznych i administracji, wskazał, że "wiele jest takich przypadków", jak ten przedstawiony na antenie Polsat News.

- Jest wiele przypadków, gdzie są działania miękkie, gdzie duża część osób funkcjonuje na rzecz kapitału, który to opłaca. Jest wiele fundacji. Myślę, że nasi zachodni sąsiedzi i inne kraje Zachodu wypracowały sobie taki system, że mogą dotować różne działania. To jest bardzo duża skala - ocenił.

Jego zdaniem, "duża część ludzi, która bierze udział w takich działaniach, nie do końca jest świadoma, na kogo polecenie działa".

- Wielokrotnie bywało tak, że firmy niemieckie próbują pomagać małym portalom przygranicznym w funkcjonowaniu. Ktoś prowadzi mały portal, nie ma środków, ale trafił mu się dobry reklamodawca, a potem reklamodawca wymaga, by na tym portalu były takie artykuły, które kształtują też opinię publiczną w danej małej społeczności. To jest takie miękkie działanie - obok twardego działania

- wskazywał Szefernaker.



Dodał, że w Niemczech widać, jak funkcjonują rzeki na rzecz gospodarki.

- U nas nie można ustabilizować rzek, bo tutaj jedna eko-niemiecka organizacja, tutaj druga eko-organizacja. Oni nie działają w interesie mieszkańców, tylko tych, którzy im płacą

- ocenił były szef MSWiA.


sobota, 20 kwietnia 2024

Symulakra 2





symulakra [łac.], obiekt materialny, płaski (np. wydruk z drukarki komputerowej) lub trójwymiarowy (np. hologram), umieszczony w celu wypełnienia pustego miejsca po oryginale, który zaginął, uległ zniszczeniu lub znajduje się w innym miejscu.


symulakrum «obraz, zwłaszcza stworzony przez kino lub telewizję, który jest czystą symulacją, pozorującą rzeczywistość albo tworzącą własną rzeczywistość»


Symulakr, symulakrum (łac. simulacrum „podobieństwo, pozór”; l.mn. simulacra) –˜ obraz, który jest czystą symulacją, pozorującą rzeczywistość albo tworzącą własną rzeczywistość. Również obiekt materialny wyobrażający istotę żywą, nadprzyrodzoną i fantastyczną w ich trójwymiarowym kształcie. Wykorzystywane w celach religijnych, magicznych, naukowych, praktycznych i zabawowych (np. lalki). Często są wyposażone w pewne atrybuty, potwierdzające ich pozorne życie, na przykład możliwość działań motorycznych.






przedruk


Bartłomiej Sienkiewicz pokazuje, jak w kwartał z intelektualisty stać się groteskowym trollem

Konstanty Pilawa krytykuje prawnuka wielkiego polskiego pisarza


17 kwietnia 2024



Jest rok 2018. Od kilku miesięcy angażuję się w działania Klubu Jagiellońskiego. Pomagam w organizacji spotkania z Bartłomiejem Sienkiewiczem. Rozmowę z byłym ministrem spraw wewnętrznych prowadzi Krzysztof Mazur, pełniący wówczas funkcję prezesa Klubu. Przez dwie godziny nie opuszcza mnie wrażenie, że uczestniczę w czymś istotnym.

Nigdy później nie usłyszałem, aby ktoś w sposób tak szczery i intelektualnie uczciwy przedstawił filozofię rządzenia Platformy Obywatelskiej.

Na krytykę „ciepłej wody w kranie” Tuska i przypomnienie „szarpnięcia cuglami” z czasów pierwszej Platformy, 

minister Sienkiewicz odpowiedział:

„Zarzut, że znalazł się taki rząd w Polsce, który schował do kieszeni marzenia o podmiotowej polityce i nie jest w stanie realizować jakiejś własnej agendy, a koncentruje się na tym, aby te trzy bankructwa nadrobić i nie doprowadzić do podobnych tragedii w przyszłości, jest niepoważny. Efektem takich rządów była przecież istotna zmiana w sferze stosunków społecznych”.

"Polska zawsze będzie krajem peryferyjnym. W naszym interesie jest rezygnacja ze snów o podmiotowości. Tylko wówczas w spokoju będziemy mogli korzystać z dobrodziejstw naszego peryferyjnego położenia. Jesteśmy wewnętrzną gospodarką Niemiec, wywijanie szabelką to samobójstwo
"
– przekonywał prawnuk autora Trylogii.

Zapytany o potrzebę idei, która łączyłaby polskie społeczeństwo, odpowiedział:

„Mówienie dzisiaj o całym społeczeństwie w kategoriach jednolitego podmiotu jest oczywistym socjologicznym kłamstwem. Polacy są w miarę nowoczesnym społeczeństwem, a więc i mocno zróżnicowanym: ideowo, pod względem pochodzenia czy poziomu wykształcenia. Głęboka różnorodność interesów tworzy bardzo trudną do rozplątania siatkę. Dzisiaj ta całość może wyrażać się jedynie podczas meczu polskiej reprezentacji bądź w sytuacji wojny na Ukrainie”.

Naród w czasach pokoju de facto więc nie istnieje. 

Politycy nie mają dostarczać społeczeństwu wielkich idei, należy w końcu wyzbyć się romantyzmu i zacząć myśleć nowocześnie. Za co odpowiedzialni są politycy? Otóż za budowanie dojrzałych instytucji, które nie będą podlegały rewolucjom kadrowym wraz ze zmianą władzy.

„To jest właśnie pochodna takich wielkich ideowych kwantyfikatorów, tzn. wypatroszenia instytucji w imię wyższych racji, w przekonaniu, że poprzednicy nic dobrego dla Polski nie byli w stanie zrobić. Ten sam mechanizm objawił się w bardzo podobny sposób w Trybunale Konstytucyjnym. Obawiam się, że jest to pewien charakterystyczny model działania dla obecnej prawicy. Jeśli mówimy o kryzysie demokracji zachodniej, to uważam, że jedynymi kotwicami w momentach przełomu są instytucje” – perorował Sienkiewicz.

Bardzo źle zestarzały się te słowa. Z wizją polityczną Bartłomieja Sienkiewicza z 2018 r. można było przynajmniej dyskutować. Wówczas uchodził za klasycznego liberała, przywiązanego do pozytywistycznego rozumienia polskiej historii oraz dogmatycznego wyznawcę Immanuela Wallersteina. Wiara w silne instytucje, które miały temperować „narodowe byle trwanie” zdradzały zaś sympatie do krakowskich stańczyków.

Jakiego Bartłomieja Sienkiewicza oglądamy od powrotu PO do władzy? Ze Stańczyka został groteskowy błazen, który robi dokładnie to samo, za co 6 lat temu krytykował PiS. Sienkiewicz nie ma żadnych innych motywacji oprócz taniego rewanżyzmu.

Jaki jest sens powołania na czele instytutu zajmującego się myślą narodową lewicowego Adama Leszczyńskiego? Dlaczego zaorano inteligenckiego Kronosa, komu przeszkadzał Budzyński w Radiu Poznań, naprawdę trzeba było tak traktować Agnieszkę Romaszewską-Guzy, zasłużoną dyrektorkę Biełsatu, czy wykonującą dobra robotę w Instytucie Pileckiego Magdalenę Gawin? Szkoda już słów na wyjęcie wtyczki w Telewizji i jakość tego medium po przejęciu sterów przez mistrza Czyża, który wydaję się antytezą Rachonia w wersji light.

Wystarczył lekko ponad kwartał, żeby dla samej radości niszczenia i zaspokojenia pokusy rewanżu schować do kieszeni ideały państwa prawa, inteligencki liberalizm, niechęć do rewolucji i marzenie o budowie państwa na dekady, a nie kadencję.

Doprawdy nie wiem, jak będzie wyglądała polityka historyczna w wykonaniu uśmiechniętej Polski z Bartłomiejem Sienkiewiczem w roli głównej. Może w ogóle nie będzie wyglądała, przecież to u nas domena prawicy, a i trudno oczekiwać jakiejś wizji od ludzi, którzy jeszcze przed zarażaniem wirusem władzy sami dogmatycznie jakiekolwiek wizje uznawali za chorobę.

Może się jednak okazać, że rewanżyzm każe ekipie Tuska i Sienkiewicza popłynąć na rosnącej fali ludowej historii Polski. Skoro w ich mniemaniu PiS zaczadzony był nomen omen Sienkiewiczowskim krzepieniem serc, to może zostaniemy zmuszeni do chłopomanii i Trylogio-fobii?

Nie mogę się doczekać Muzeum chłopa polskiego w każdym powiecie, Marszu Pamięci Kmieci Wyklętych, Narodowego Dnia Wyzwolenia z Pańszczyzny i powołania Instytutu Badań nad Polskim Niewolnictwem. Skoro już nie o państwo tutaj idzie, to niech będzie przynajmniej zabawnie.



2016 r.:

"Państwo polskie istnieje teoretycznie. Praktycznie nie istnieje, dlatego że działa poszczególnymi swoimi fragmentami, nie rozumiejąc, że państwo jest całością. Tam, gdzie państwo działa jako całość, ma zdumiewającą skuteczność. Tylko jakoś nikt nie chce korzystać z tej…"


- Bartłomiej Sienkiewicz, Minister Spraw Wewnętrznych






---------------


"Polska zawsze będzie krajem peryferyjnym. W naszym interesie jest rezygnacja ze snów o podmiotowości. Tylko wówczas w spokoju będziemy mogli korzystać z dobrodziejstw naszego peryferyjnego położenia. Jesteśmy wewnętrzną gospodarką Niemiec, wywijanie szabelką to samobójstwo


Tu jest chyba powiedziane wyraźnie - wg niego Polska jest własnością Niemiec i jeśli ktoś się będzie temu sprzeciwiał, to: samobójstwo.

Bycie drenowanym finansowo i spokojna egzystencja jest dobrodziejstwem.

Bo brak spokoju - już dobrodziejstwem nie jest.

Ktokolwiek nie będzie chciał zrezygnować z podmiotowości - nie będzie miał spokoju.



Czyli tak jak ja - jestem nieustannie osaczony i nie mam spokoju, nie prowadzę wygodnego życia, tylko wegetuję.




„Mówienie dzisiaj o całym społeczeństwie w kategoriach jednolitego podmiotu jest oczywistym socjologicznym kłamstwem. 


To jest odpowiedź na pytanie redakcji: "o potrzebę idei, która łączyłaby polskie społeczeństwo"

i z tego wniosek redaktora: "Naród w czasach pokoju de facto więc nie istnieje."



Czyli - Polacy są podzieleni, a do tego dochodzi niemiecka 5 kolumna polokowana np. w "służbach" .

Polacy są podzieleni i Bartłomiej Sienkiewicz nie podaje na to żadnej recepty, ignoruje to pytanie, zamiast tego w dalszym wywodzie podkreśla jakby "ostateczną" po-dzielność Polaków.

Niezapominajmy o kontekście: "Jesteśmy wewnętrzną gospodarką Niemiec, wywijanie szabelką to samobójstwooraz o jego złowach z 2016 r.

"Państwo polskie istnieje teoretycznie. Praktycznie nie istnieje"




Polacy są w miarę nowoczesnym społeczeństwem, a więc i mocno zróżnicowanym: ideowo, pod względem pochodzenia czy poziomu wykształcenia. 



"pod względem pochodzenia" - chodzi o Niemcy? Czy o co?






Co znaczy "nowoczesne społeczeństwo"?

Może to znaczy - wypłukane z tożsamości, "europejskie" - tak jak to nam lansują media, a nie polskie?

Może chodzi o to, że w czasie II Wojny Światowej nastąpiło fizyczne odcięcie od polskiej tradycji, poprzez wymordowanie ojców i elit, a obecnie jesteśmy mieszaniną tego, co nam pozostało po tych ludziach przedwojennych i tego, co nam zaaplikowano po wojnie, a szczególnie - po 1990 roku?

To koresponduje z twierdzeniami tego jednego pana, który uważa Polaków ze Śląska za ludzi bez tożsamości i proponuje im bycie górnołużyczanami.

W spisie powszechnym z 2021 roku 99% mieszkańców woj. Dolnośląskiego określiło swoją tożsamość jako polską, mimo to ten pan twierdzi, że ludzie szukają "swojej" tożsamości.

Jak mówię - media każde nowe pokolenie starają się coraz bardziej wypłukać z kultury polskiej, a więc z tożsamości, co może ułatwić implementowanie groźnych  dla nas pomysłów, łącznie z rozpadem państwa.

"Jesteśmy wewnętrzną gospodarką Niemiec, wywijanie szabelką to samobójstwo


Można by jeszcze dopytać: o jakie "wywijanie szabelką" chodzi? Z reguły ten termin oznacza wystąpienie zbrojne, dodajmy - w przegranej sprawie.

Czy rzeczywistość jaka nas otacza, zmusza nas do sięgania po broń?

Nikt z nas o tym nic nie wie, żadne służby nas o tym nie ostrzegają, no właśnie... nie licząc pana pułkownika Sienkiewicza, który w sumie nam to odradza...



Głęboka różnorodność interesów tworzy bardzo trudną do rozplątania siatkę. 

To o sobie i swoich kamratach?


Dzisiaj ta całość może wyrażać się jedynie podczas meczu polskiej reprezentacji bądź w sytuacji wojny na Ukrainie”.

Czyli "całość Polaków" to garstka, a może to sugestia, że "prawdziwi Polacy" to chuligani stadionowi - i lepiej się od nich odcinać?


Niezamierzamy i nie pójdziemy umierać za ukrainę na wojnie z Rosją.



My mamy do wygrania wojnę z Niemcami, oni od 1945 roku do dzisiaj nie chcą podpisać z nami Traktatów Pokojowych.



Wygrajmy TĘ wojnę,




po 85 latach wygrajmy w końcu wojnę z Niemcami.








Bartłomiej Sienkiewicz pokazuje, jak w kwartał z intelektualisty stać się groteskowym trollem — Klub Jagielloński (klubjagiellonski.pl)


Prawym Okiem: Symulakra (maciejsynak.blogspot.com)

Prawym Okiem: Symulakra (maciejsynak.blogspot.com)

Prawym Okiem: Fakty, ale takie inne (maciejsynak.blogspot.com)

Prawym Okiem: Separatyzm ? (maciejsynak.blogspot.com)

Mniejszości narodowe i etniczne na Dolnym Śląsku [LICZBY] (www.wroclaw.pl)