Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.
„Zbrodnie trzeba nazwać i podać nazwiska zbrodniarzy”.
A jak to wygląda w rzeczywistości?
- W czasie wojny co piąty dorosły Niemiec należał do NSDAP, w Wehrmachcie służyło 15,6 mln młodych Niemców i Austriaków, a Hitlera popierały wielkie koncerny przemysłowe. Niechęć do rozliczeń w RFN po wojnie była więc naturalną niechęcią do przyznania się do winy swojej lub swoich bliskich – ocenia historyczka dr Joanna Lubecka z IPN. Według szacunków historyków około 30 tys. zbrodniarzy zdołało po wojnie uciec z kraju tzw. „szczurzymi szlakami” (niem. „Rattenlinien”), głównie do Ameryki Łacińskiej.
Obecnie Niemcy generalnie uznają swoją odpowiedzialność za zbrodnie II wojny światowej, ale jednocześnie zwolenników zyskują skrajnie prawicowe partie AfD czy NPD, których członkom „zdarzają się niefortunne wypowiedzi, na przykład nazwanie pomnika Holokaustu pomnikiem hańby lub relatywizowanie zbrodni i roli Hitlera” – zaznacza badaczka.
- Niemiecki kryminolog Dieter Schenk nazwał politykę rządu, administracji i wymiaru sprawiedliwości w latach 50. i 60. "strukturalnym nieściganiem morderców". Odsetek byłych członków NSDAP w organach decyzyjnych i wymiaru sprawiedliwości był stosunkowo duży. Schenk podaje, iż w 1950 roku 66-75 procent sędziów i prokuratorów było dawnymi członkami NSDAP
Wielu nazistów zrobiło po wojnie kariery polityczne.
- Jak podaje w swoim tajnym raporcie dla CIA szef niemieckiego wywiadu BND Reinhard Gehlen, w 1950 roku 129 deputowanych Bundestagu należało w okresie III Rzeszy do NSDAP, co stanowiło 26,5 procent
W 1952 r. 33,9 proc. pracowników MSZ RFN – łącznie 184 osoby - było dawnymi członkami NSDAP.
- Głośnych było też kilka pojedynczych przypadków karier osób podejrzewanych o udział bądź współudział w zbrodniach. Była to m.in. historia Hansa Globke, współtwórcy ustaw norymberskich dyskryminujących Żydów, który w latach 1953 do 1963 był szefem Urzędu Kanclerskiego i doradcą kanclerza Konrada Adenauera
- Z polskiej perspektywy najbardziej oburzający jest przypadek gen. Heinza Reinefartha, dowódcy odpowiedzialnego za zbrodnie popełnione w trakcie Powstania Warszawskiego, który po wojnie robił karierę polityczną jako deputowany do Landtagu Szlezwik-Holsztyn oraz burmistrz Westerlandu na wyspie Sylt
Według szacunków historyków około 30 tys. zbrodniarzy zdołało po wojnie uciec z kraju tzw. „szczurzymi szlakami” (niem. „Rattenlinien”), głównie do Ameryki Łacińskiej. Byli wśród nich „Anioł Śmierci” z KL Auschwitz Josef Mengele, „architekt Holokaustu” Adolf Eichmann (złapany później przez Mosad, osądzony i stracony), a także twórca ruchomych komór gazowych Walter Rauff.
Niektórzy funkcjonariusze III Rzeszy byli chronieni przez aliantów, a ich wiedzę i umiejętności wykorzystywano w konflikcie Wschód-Zachód. W tej grupie był m.in. generał Wehrmachtu Gehlen, którego Amerykanie zaangażowali do stworzenia służby wywiadowczej BND, a także naukowiec Wernher von Braun, twórca niemieckich rakiet V-2, a później współautor programu kosmicznego USA.
- Procesy, które odbywały się w RFN, m.in. proces frankfurcki w latach 60., czy proces w Düsseldorfie w drugiej połowie lat 70., wpłynęły na wzrost wiedzy Niemców o zbrodniach, ale nie zmieniły procedur karnych, które nadal pozwalały sprawcom żyć w spokoju i cieszyć się społecznym szacunkiem
- Dobrym przykładem byłby tu przedsiębiorca Josef Neckermann – nazista, który dorobił się na przejmowaniu żydowskich majątków, prawnik Paul Reimers, który w latach 1941–1943 pracował w sądzie specjalnym w Berlinie, a później w Trybunale Ludowym i dopiero w 1984 roku oskarżono go o 62 morderstwa i 35 usiłowań morderstwa, czy stojący na czele akcji T-4 lekarz Werner Heyde, którego w 1962 roku oskarżono o "podstępne, okrutne i celowe zabicie co najmniej 100 tys. osób"
Jej zdaniem okres alianckiej okupacji Niemiec był intensywny, jeśli chodzi o sądzenie zbrodniarzy i denazyfikację. Sytuacja zmieniła się po powstaniu dwóch państw niemieckich w 1949 roku. W NRD kontrolę nad sądownictwem utrzymali Sowieci, a władze budowały tajne służby STASI na dawnych funkcjonariuszach SS. W RFN liczba procesów znacznie spadła, co wynikało z nieprzystosowania zachodnioniemieckiego prawa do tzw. zasad norymberskich, ale też z szeregu obiektywnych czynników.
- Po pierwsze, wraz z narastaniem zimnej wojny, zabrakło nacisku i determinacji ze strony aliantów, aby mobilizować Niemców do przeprowadzenia rozliczeń. Coraz bardziej oczywisty stawał się fakt, że RFN jest niezbędnym sojusznikiem w walce z Sowietami. Rozdrażnianie i zniechęcanie niemieckiej opinii publicznej poprzez przypominanie niedawnej, niechlubnej przeszłości wydawało się nierozsądne z politycznej perspektywy
Jednak również społeczeństwo RFN było niechętne rozliczeniom. „Żeby zrozumieć stosunek Niemców do narodowego socjalizmu, należy przyjrzeć się w jaki sposób naród niemiecki współuczestniczył w tworzeniu systemu III Rzeszy. Liczba wydanych legitymacji partyjnych NSDAP osiągnęła 10,7 mln, co oznacza, że co piąty dorosły Niemiec należał do partii nazistowskiej. W Wehrmachcie służyło od 1939 do 1945 r. 15,6 mln Niemców i Austriaków. Najbardziej ostrożne szacunki niemieckich historyków dotyczące udziału Wehrmachtu w zbrodniach, szczególnie na froncie wschodnim, – wynoszą 5 procent. Oznaczałoby to, że zbrodnie mogło popełnić ponad 700 tys. żołnierzy” - wylicza ekspertka.
- Jeśli dodamy do tych liczb członków formacji SS, urzędników Głównego Urzędu Rasy i Osadnictwa SS, a także przedstawicieli wielkich koncernów przemysłowych wspierających Hitlera, otrzymamy obraz "uwikłania" i skalę poparcia, jakiej udzielił Hitlerowi naród niemiecki. Niechęć do rozliczeń była więc naturalną niechęcią do przyznania się do winy swojej lub swoich bliskich
Kolejnym powodem był fakt, że dla władz nowo powstałej RFN, na czele których stał kanclerz Konrad Adenauer, ważniejsza była integracja społeczeństwa i odbudowa gospodarki.
- Sprawę rozliczenia zbrodni niemieckich uznawał za "załatwioną" w procesach norymberskich, a wracanie do niej za działanie szkodliwe i antypaństwowe. Niechęć wobec rozliczeń zbrodni III Rzeszy demonstrowały również oba kościoły niemieckie, katolicki i protestancki
Według niej w historii państw nie istnieje „gruba kreska”, a do budowy nowego państwa trzeba było wykorzystać ludzi byłego reżimu, często podejrzanych o zbrodnie.
- Jeśli już ktoś stawał przed sądem, obrońcy i sędziowie stosowali kilka prostych procedur, przede wszystkim oskarżano o zabójstwo, które ulegało przedawnieniu, a nie o morderstwo. Uznawano, że oskarżeni działali w systemie totalitarnym, a więc nie mogą odpowiadać jako sprawcy, gdyż działali "w stanie wyższej konieczności wywołanej rozkazem". Krótko mówiąc, RFN świetnie wykorzystała sytuację międzynarodową, aby zająć się ważniejszymi z perspektywy młodego państwa sprawami, niż sądzenie własnych obywateli
Ekspertka zwraca uwagę, że stosunki międzynarodowe rządzą się swoimi prawami, a każde państwo realizuje i chroni własne interesy. „Przyznanie się i rozliczenie zbrodni, szczególnie w świetle reflektorów i na arenie międzynarodowej nie sprzyja budowaniu własnej silnej pozycji. Dlatego robią to jedynie państwa przegrane” – zaznacza.
- Jeśli miałabym więc odpowiedzieć na pytanie, czy Niemcy właściwie i w pełnym stopniu rozliczyli się z nazizmem i sprawcami zbrodni, to odpowiem: nie. Ale być może rozliczyli się lepiej niż inne państwa. Zbrodnie komunizmu zarówno na terenie byłych republik sowieckich, jak i w strefie wpływów sowieckich w przeważającej części w ogóle nie zostały rozliczone, co więcej w zasadzie zostały całkowicie wyparte
Obecnie Niemcy generalnie uważają, że rozliczyli się ze swoją nazistowską przeszłością, a w kraju wykonano ogromną pracę na rzecz poszerzania wiedzy o zbrodniach wobec Żydów, Romów i Sinti. Naukowcy niemieccy, którzy badają te zagadnienia, twierdzą jednak, że wiedza dotycząca Holokaustu, szczególnie wśród młodych Niemców jest dość powierzchowna, natomiast wiedza dotycząca zbrodni wobec innych narodów w zasadzie nie istnieje.
Zdaniem dr. Lubeckiej mimo starszego wieku oskarżonych należy im wytaczać procesy, ponieważ wymaga tego poczucie sprawiedliwości wobec ofiar. „Zbrodnie trzeba nazwać i podać nazwiska zbrodniarzy. Obecnie w Niemczech toczy się kilkanaście takich procesów, a w ostatnich latach udało się postawić przed sądami m.in. Iwana vel Johna Demianiuka, strażnika z Sobiboru (2011 r.), Oskara Gröninga, strażnika i księgowego z Auschwitz (2015 r.), w grudniu 2022 r. skazano sekretarkę komendanta KL Stutthof Irmgard Furchner na karę dwóch lat więzienia” – wymienia historyczka z IPN.
Powojenne Niemcy chroniły, jak mogły byłych członków
SS – najbardziej zbrodniczej formacji hitlerowskiej III Rzeszy. Na
skutek takich działań, wielu z nich mogło uniknąć odpowiedzialności za
zbrodnie popełnione w czasie II wojny światowej.
Wiosną
2007 r. prezydent niemieckiej Federalnej Służby Wywiadowczej (BND) Ernst Uhrlau
dał przyzwolenie na zniszczenie akt osobowych 250 funkcjonariuszy podległej mu
służby, tych, którzy mieli na koncie służbę w SS w czasach III Rzeszy. Decyzja
Uhrlaua nie była przypadkowa. Zanim zapadła, w BND powołano specjalną
wewnętrzną komisję, która miała dokonać przeglądu archiwalnych akt, aby ocenić
skalę problemu. Po kilku miesiącach prac tej grupy odbyła się narada z udziałem
kierownictwa służby. Problem okazał się bardzo poważny, bowiem dokonane ustalenia
dawały podstawę do twierdzenia, że BND było w przeszłości schronieniem dla
wielu poszukiwanych nazistów, którzy w czasach II wojny światowej, służąc pod
sztandarami SS, dopuścili się licznych zbrodni. W grę wchodził nie tylko
międzynarodowy wizerunek służby, ale również całych Niemiec. Trzeba było zatem
zrobić wszystko, aby raz na zawsze wyeliminować to zagrożenie. I wybrano
rozwiązanie najprostsze, ale skutecznie likwidujące możliwość dojścia do pełnej
prawdy na ten temat, czyli zniszczenie akt wszystkich, którzy mieli za sobą
służbę w SS. O sprawie zniszczenia przez BND akt byłych esesmanów, zrobiło się
głośno dopiero na początku 2011 r. , gdy
napisały o tym niemieckie gazety. Opiniotwórczy niemiecki „Der Spiegiel”
zniszczenie akt esesmanów starał się tłumaczyć tym, że była to w istocie krecia
robota pewnych ludzi w zachodnioniemieckim wywiadzie, którym nie podobały się
pomysły szefa BND - socjaldemokraty Uhrlaua. Dlatego, jak sugerował „Spiegel”,
postanowili oni się go pozbyć, dokonując zniszczenia akt i podsuwając mediom
informacje na ten temat. W końcu grudnia 2011 r. Uhrlau odszedł ze stanowiska,
a całą sprawę mocno wyciszono. Tak czy inaczej, nagłośnienie tej sprawy jasno
pokazało, że BND od początku swojego istnienia dawała schronienie ludziom SS,
którzy mieli udział w zbrodniach Niemców w okupowanej Europie. Nawet jeśli
zakończyli swoją służbę w zachodnioniemieckim wywiadzie, to BND nadal ukrywała
ten fakt. Mało tego: niszcząc ich akta, zatarła ślady tak, aby już nikt nie
mógł dociec pełnej prawdy.
Gestapo boys
O tym, że zachodnioniemiecka BND zatrudniała byłych esesmanów, było wiadomo już
na początku lat sześćdziesiątych, kiedy brytyjska prasa, napisała o „Gestapo
boys”, zatrudnianych przez niemiecki wywiad. Na enuncjacje brytyjskich mediów
zareagował niemiecki Bundestag, który zażądał od ówczesnego szefa BND i twórcy
tej służby gen. Reinharda Gehlena przedstawienia skali problemu. Gehlen nie
miał wyjścia i powołał specjalną wewnętrzną komisję, na czele której stanął
zaledwie 32-letni Hans Henning Crome. W ciągu dwóch lat Crome przesłuchał 146
funkcjonariuszy BND, którym udowodnił zbrodniczą przeszłość. Końcowy raport
Croma zawierał konstatację, że BND przez wiele lat patrzyła przez place na
wojenne losy swoich funkcjonariuszy. Ustalenia raportu nie spodobały się
Gehlenowi. W konsekwencji raport trafił do sejfu Gehlena i przez następne pół
wieku był jednym z najbardziej skrywanych przez szefów zachodnioniemieckiego
wywiadu dokumentów. Sam Gehlen przedstawił komisji ds. bezpieczeństwa
Bundestagu swoją własną informację na temat funkcjonariuszy z nazistowską
przeszłością. Zgodnie z nią jedynie 40 pracowników podległej mu służby miało za
sobą przeszłość w SS, ale jak zaznaczył, nic mu nie wiadomo o ich zbrodniach. W
ten sposób w zachodnioniemieckim wywiadzie znaleźli się tacy ludzie jak np.
Konrad Fiebig, odpowiedzialny za mord 11 tysięcy białoruskich Żydów, czy Walter
Kurreck z Einsatzgruppe D, odpowiedzialnej za wymordowanie dziesiątek tysięcy
cywilów na terenie Ukrainy. Niektórzy z nich byli nawet szefami wydziałów i
najbardziej utajnionych komórek BND, jak np. Alfred Benzinger szef Agencji 114
odpowiedzialnej m.in. za prowadzenie dezinformacji. Ten ostatni miał nawet
szczególne zasługi dla całej służby. Wymyślił kłamliwy i bardzo szkodzący
Polsce termin „polskich obozów koncentracyjnych” i skutecznie puścił go w obieg
informacyjny, dzięki czemu funkcjonuje on do dzisiaj, przeżywając obecnie swój
prawdziwy renesans.
Gehlen, oprócz esesmanów, którzy zostali
etatowymi funkcjonariuszami, stworzył w podległej sobie instytucji całą armię
tajnych współpracowników, rekrutujących się także spośród zbrodniarzy spod
znaku SS. Jego ludzie byli rozsiani po całym świecie i pobierali pieniądze za
swoją agenturalną robotę na rzecz zachodnioniemieckiego wywiadu. W ich teczkach
personalnych zazwyczaj znajdowały się opinie mówiące, że są „zdecydowanymi
antykomunistami” o „rdzennie niemieckim światopoglądzie” i oddają bezcenne
usługi na rzecz zachodnioniemieckiej republiki. Jednym z nich był Klaus Barbie
- były szef gestapo we francuskim Lyonie, który zyskał w czasie wojny przydomek
kata tego miasta. W gruncie rzeczy zatrudnianie takich jak Barbie zbrodniarzy
pod kryptonimami tajnych współpracowników było znacznie bardziej bezpieczną
formą ich wykorzystywania niż gdyby pracowali
jako etatowi funkcjonariusze BND. W końcu były to służby demokratycznego
państwa. Samym zbrodniarzom zapewniało to jednocześnie przez wiele lat ochronę
zachodnioniemieckiego wywiadu, dzięki czemu mogli unikać odpowiedzialności. Ilu
takich zbrodniarzy ukrył gen. Gehlen pod kryptonimami swoich wywiadowczych
źródeł, tego do końca nie wiemy. I chyba się już nie dowiemy, skoro BND kilka
lat temu zniszczyło ich akta.
Przypadek Barbiego
Wymieniony wcześniej kat Lyonu hauptsturmführer
SS Klaus Barbie, to modelowy przykład ukrywania po II wojnie światowej
nazistowskich zbrodniarzy przez tajne niemieckie służby. Przez wiele lat mógł
skutecznie unikać odpowiedzialności za swoje zbrodnie. Miał ich na swoim
sumieniu wiele. Był odpowiedzialny m.in. za deportację do obozów zagłady prawie
7,5 tysiąca Żydów, zamordowanie 4342 francuskich cywilów oraz aresztowanie i
torturowanie 311 członków francuskiego ruchu oporu, w tym m.in. Jeana Moulina -
pierwszego przewodniczącego Krajowej Rady Ruchu Oporu (Le Conseil National de
la Résistance, CNR). Na początku 1947 r. Barbie nawiązał współpracę z
Amerykanami, zostając agentem amerykańskiego kontrwywiadu (CIC). To ocaliło mu
życie, gdyż już od 1945 r. był poszukiwany przez Francuzów, którzy w 1947 r.
skazali go nawet zaocznie na karę śmierci. Początkowo dostarczał Amerykanom
informacji, opierając się na siatkach informatorów hitlerowskiego SD i Gestapo.
W grudniu 1950 r. CIC postanowiła nadać Barbiemu nową tożsamość i przerzucić go
do Ameryki Południowej. W tym celu, wraz z rodziną został przerzucony do Genui,
gdzie miał oczekiwać na dalszą podróż. W marcu 1951 r. otrzymał wizę wjazdową
do Boliwii i dokumenty podróżne Międzynarodowego Czerwonego Krzyża (MCK). Wraz
z rodziną wsiadł na pokład statku „Corrientes” i wyruszył do Boliwii.
Amerykańskie służby wyjazd Barbiego z Europy podsumowały w swoim raporcie
lakonicznie: „W 1951 r. z powodu francuskich i niemieckich prób aresztowania
obiektu, 66 Oddział przesiedlił go do Ameryki Południowej. Obiekt został
zaopatrzony w dokumenty na nazwisko Klaus Altmann i wysłany przez Austrię i
Włochy do Boliwii”. Gdy Barbie zamieszkał w boliwijskiej stolicy La Paz,
Amerykanie nie chcieli już korzystać z jego usług i przekazali go
zachodnioniemieckiemu wywiadowi. W kontaktach z centralą Altmann posługiwał się
pseudonimem „Adler” (nr rejestracyjny w ewidencji BND V−43118). Dostarczał
ludziom Gehlena ważnych informacji o sytuacji politycznej w Ameryce
Południowej. Bardzo szybko zbliżył się do boliwijskich kół rządowych, zostając
po jakimś czasie doradcą ministra spraw wewnętrznych. Miał wówczas m.in.
torpedować działania walczącej z boliwijskim rządem Armii Wyzwolenia Narodowego
– lewackiej organizacji partyzanckiej założonej przez Ernesto „Che” Guevarę,
argentyńskiego rewolucjonistę i terrorystę, który został schwytany przez
boliwijską armię w październiku 1967 r. Jak wykazało dziennikarskie śledztwo
Herberta Matthewsa z amerykańskiego „New York Timesa”, w operacji tej ważną
rolę odegrał właśnie Klaus Barbie. Jego spokojna kariera w Boliwii zakończyła się
w 1971 r., gdy został wytropiony przez poszukiwaczy nazistowskich zbrodniarzy
wojennych, małżeństwo Serge'a i Beate Klarsfeldów, którzy nagłośnili jego
zbrodniczą działalność w czasie II wojny światowej, usiłując w ten sposób
wywrzeć presję na boliwijskie władze, aby wydały go Francji. Dopiero po
wielu latach boliwijski rząd zgodził się na jego aresztowanie, do którego
doszło 18 stycznia 1983 r. Jednak nawet wtedy
boliwijskie władze nie od razu przekazały go Francuzom. Ostatecznie
Barbie trafił do Francji dopiero po kilku latach. 11 maja 1987 r. zaczął się
jego proces przed sądem miejskim w Lyonie. Opinia publiczna wiele razy została
poruszona informacjami, jakie docierały z sali lyońskiego sądu. Niektóre z nich
mogły wręcz szokować, jak np. wtedy gdy Barbie zaczął opowiadać w jaki sposób
wydostał się z Europy po wojnie i kto mu w tym pomógł. Jeszcze bardziej
szokujące było, gdy okazało się, że zachodnioniemieckie służby przez wiele lat
suto opłacały zbrodniarza za jego wywiadowcze usługi. Francuski sąd 4 lipca
1987r. skazał Barbiego na karę dożywocia
i zbrodniarz na ostatnie cztery lata swojego życia trafił do więzienia (zmarł
25 września 1991 r.). Tak czy inaczej, sprawa Klausa Barbie pokazała całemu
światu, że zachodnioniemiecki wywiad pomagał zbrodniarzom z SS w uniknięciu
odpowiedzialności za ich bestialstwa z czasów II wojny światowej. Jak się po
latach okazało, to, co robił Gehlen z nazistowskimi zbrodniarzami nie było
wcale poza wiedzą i przyzwoleniem władz zachodnioniemieckiej Bundesrepubliki.
Przyzwolenie państwa na bezkarność
Nie tylko BND była schronieniem dla byłych
esesmanów. Mogli oni liczyć na opiekę całego zachodnioniemieckiego państwa,
którego polityka wobec przeszłości okazała się najlepszą gwarancją ich
nietykalności. Zachodnioniemiecki wymiar sprawiedliwości wykazywał ślepotę w
poszukiwaniu zbrodniarzy z SS nawet wtedy, gdy z prośbą o ich wydanie zwracały się inne kraje. Powojenne losy
trzech innych esesmanów dobrze ilustrują
te procesy.
Pierwszy z nich, to Heinrich Boere pochodzący z niewielkiego Eschweiler w
Nadrenii Północnej – Westfalii, który w czasie wojny był dobrowolnym członkiem holenderskiego komanda Waffen-SS
„Silbertanne”. Komando operowało na terenie okupowanej Holandii i miało na sumieniu
co najmniej kilkadziesiąt morderstw cywili, podejrzanych o udział w
holenderskim ruchu oporu, bądź udzielanie pomocy jego ludziom. Boere po wojnie
zrzucił esesmański mundur i pozostał w Holandii, skąd zresztą pochodziła jego
matka. Liczył, że Holandia będzie znacznie spokojniejszym miejscem, niż
okupowane przez aliantów Niemcy i początkowo tak było. Jednak po paru latach
został rozpoznany i zajęła się nim holenderska prokuratura, stawiając mu
zarzuty popełnienia zbrodni na terenie Holandii. Jedną z nich było osobiste
rozstrzelanie przez Boerego trzech członków ruchu oporu. Przed aresztowaniem i
procesem uchroniła go udana ucieczka do Niemiec. Holenderski sąd w 1949 r.
skazał zaocznie Boerego na karę śmierci, ale zamieniono ją później na
dożywocie. Władze holenderskie od początku podejrzewały, że Boere uciekł do
swojej ojczyzny i dlatego skierowały do Niemiec Zachodnich wniosek o
ekstradycję. Ten jednak został rozpatrzony negatywnie. Zachodnioniemiecki
wymiar sprawiedliwości nawet nie pokusił się o to, aby Boerego przesłuchać w
sprawie zarzucanych mu zbrodni. Boere mieszkał sobie spokojnie w swoim
rodzinnym Eschweiler koło Akwizgranu, gdzie cieszył się sporym szacunkiem.
Podobnie jak wielu jego dawnych kolegów, również i on w latach sześćdziesiątych
otrzymał wojskową emeryturę. Boere znajdował się na liście poszukiwanych za
wojenne zbrodnie nazistów, więc nic dziwnego, że zainteresowało się nim Centrum
Szymona Wiesenthala . O jego roli w
czasie wojny poinformowano niemiecki wymiar sprawiedliwości, który tym
razem wszczął postępowanie. W 2009 r.
zaczął się jego proces przed sądem w Aachen, w którego trakcie 88-letni wówczas
Boere, przyznał się do zarzucanych mu czynów, zaznaczając jednak, że wykonywał
wówczas „tylko rozkazy przełożonych” , a zastosowane przez niego środki
represji uważał za konieczne. Sąd skazał go na karę dożywocia i Boere trafił do
więzienia we Fröndenbergu, gdzie zmarł w 2013 r.
Drugim SS-manem, którego powojenne losy przytoczę, jest urodzony w Holandii
Klaas Carel Faber. W czasie wojny był członkiem SS, a potem gestapo. W 1947 r.
holenderski sąd skazał go za zamordowanie 22 holenderskich Żydów na karę
śmierci, jednak ostatecznie karę tę zamieniono na dożywocie. Faberowi udało się
w 1952 r. zbiec z holenderskiego więzienia do Niemiec, gdzie bardzo szybko
potwierdzono jego niemieckie obywatelstwo (otrzymał je z rak samego Adolfa
Hitlera jeszcze w czasie wojny). Władze RFN odrzuciły wniosek holenderskich
władz o ekstradycję. Odmówiły również wydania go Wielkiej Brytanii, która także
taki wniosek wystosowała. Przez lata Faber znajdował się na piątej pozycji
listy najbardziej poszukiwanych przez Centrum Szymona Wiesenthala zbrodniarzy.
Już wtedy wydawało się, że uniknie odpowiedzialności za swoje zbrodnie z czasów
II wojny światowej. Jego spokój zakłócił wydany po niemiecku „Dziennik Anny
Frank” - 16-letniej holenderskiej Żydówki, która, zanim została aresztowana
przez gestapo, pisała swoje przejmujące notatki. Dziewczyna, wraz ze swoją
rodziną, dzięki pomocy zaprzyjaźnionych ludzi ukrywała się w jednej z kamienic
w Amsterdamie. Wskutek denuncjacji do gestapo wszyscy zostali 4 sierpnia 1944
r. aresztowani i trafili do obozu przejściowego w holenderskim Westerbork, a
potem do obozu koncentracyjnego w Bergen-Belsen, gdzie zmarła na tyfus. Pisany
przez nią dziennik przetrwał wojenną zawieruchę, a po wojnie został wydany w
różnych wersjach językowych, szybko zdobywając popularność i wchodząc do
światowego kanonu literatury Holocaustu. Gdy jej zapiski ukazały się w
Niemczech, Faber kupił dla siebie egzemplarz. Chciał sprawdzić, czy Anna Frank przypadkiem nie
napisała o nim, miał z nią bowiem do czynienia, gdy trafiła do obozu
przejściowego w Westerbrok. O sprawie zrobiło się głośno dopiero kilka lat
temu, gdy historię Fabera opisali dziennikarze. Faber umarł w maju 2012 r.,
mając prawie 90 lat w bawarskim Inglostadt, w którym mieszkał od lat. Nigdy nie
dosięgła go sprawiedliwość. Zawdzięcza to przede wszystkim zachodnioniemieckiej
polityce ochrony nazistowskich zbrodniarzy.
Trzecia z postaci zdecydowanie wyróżnia się spośród wszystkich esesmanów, gdy
chodzi o ich powojenne losy. To postać Heinza Reinefartha - dowódcy oddziałów,
które w czasie II wojny światowej tłumiły powstanie warszawskie i dopuściły się
wielu masowych zbrodni na mieszkańcach stolicy. Jego powojenne losy potoczyły się
inaczej, niż innych mieszkających w
Niemczech Zachodnich esesmanów. Gruppenführer SS Heinz Reinefatrth zaliczał się
do pierwszej ligi niemieckich zbrodniarzy. W ciągu zaledwie kilku początkowych
dni powstania warszawskiego oddziały podległe Rainefarthowi bestialsko
wymordowały 50 tysięcy mieszkańców
warszawskiej Woli. Zapewne ofiar byłoby znacznie więcej, ale, jak komunikował w
swoich raportach Reinefarth, nie miał już amunicji do przeprowadzania dalszych
rozstrzeliwań. To nie był jednak koniec jego zbrodniczych wyczynów. W
kolejnych tygodniach trwania powstania bezwzględnie pacyfikował Stare Miasto,
Powiśle a potem Czerniaków. Oprócz mordowania cywilów, jego oddziały zajmowały
się także likwidacją jeńców i rannych schwytanych w powstańczych szpitalach. W
sumie polscy historycy szacują, że liczba ofiar tych zbrodni mogła wynosić
nawet 100 tysięcy. Gdy wojna dobiegła końca, poszukiwały go polskie władze. Po
jakimś czasie Reinefarth został nawet aresztowany przez amerykańskie władze
okupacyjne i wydawało się, że dosięgnie go wreszcie ręka sprawiedliwości, ale
tak się nie stało. Sąd w Hamburgu ostatecznie zwolnił go z aresztu z powodu
braku wystarczających dowodów jego winy. To otworzyło mu drogę do politycznej
kariery w powojennych Niemczech Zachodnich. W grudniu 1954 r. Reinefarth został
wybrany burmistrzem miasteczka Westerland, położonego na wyspie Sylt w
Szlezwiku-Holsztynie. W 1958 r. wybrano go również do Landtagu w Szlezwiku –
Holsztynie. Reinefarth przez blisko 12 lat pełnił urząd burmistrza Sylt i był
deputowanym Landtagu w Szlezwiku- Holsztynie. Cieszył się wielkim poważaniem
lokalnej społeczności, która dobrze wiedząc kim jest, nigdy nie zadawała mu
pytań o jego przeszłość z czasów wojny. Strona polska wielokrotnie ponawiała
swoje wnioski o ekstradycję zbrodniarza, jednak władze RFN konsekwentnie
odmawiały. Bez znaczenia były tutaj międzynarodowe konwencje o ściganiu zbrodni
i przepisy międzynarodowego prawa. Reinefarth dalej mieszkał sobie spokojnie w
Sylt, pobierając wysoką generalską rentę wypłacaną mu przez władze RFN. Nigdy
nie czuł się winny za zbrodnie, których dopuścił się w Warszawie. Gdy zmarł w
1979 r. wystawiono mu okazały grobowiec z kamienia, na którym obok jego
nazwiska wyryty został krzyż rycerski z liśćmi dębu, który Reinefarth otrzymał
od Hitlera za utopienie we krwi powstania warszawskiego.
-----------------
Całość w najnowszym numerze "Historii Bez Cenzury".
„Każdy obywatel Niemiec do dzisiaj
korzysta z ograbienia Europy”. O skandalu w Niemczech, czyli z czego
finansowano „pierwsze państwo opiekuńcze na ziemi”
JOANNA MIESZKO-WIÓRKIEWICZ: – Pańska
książka, w której opisuje pan detalicznie, dlaczego Niemcy byli tak
wierni Hitlerowi, mianowicie: bo dzięki niemu mogli obrabować Europę,
wzbudza od kilku miesięcy w Niemczech ogromne echo. Przy czym echo
to rozlega się raczej w mediach. Tzw. „zwykli Niemcy” jeszcze nie
rozklejają za panem listów gończych, ale może chociaż Krupp, Flick
i Thyssen zaprosili pana w nagrodę do swoich rad nadzorczych? Pan ich
odciąża od win za drugą wojnę – jednocześnie obciążając w stopniu dotąd
niespotykanym niemieckie społeczeństwo. GÖTZ ALY: – To wszystko, co napisałem, nie
oznacza, że Flick jest niewinny. Głównym motywem, który towarzyszył mi
w pracy nad tą książką, jest dotychczasowa kłamliwa redukcja winy.
Była to tak wielka zbrodnia, która odbyła się
przy tak masowym poparciu, że to oczywiste, iż później jej uczestnicy
obmyślali sobie różne strategie obrony.
Główna z nich głosiła, że Hitler był chory. Ja dzieciństwo spędziłem w Stuttgarcie i pierwsza rzecz, jakiej dowiedziałem
się o czasach nazizmu, było to, że Hitler był szaleńcem i tocząc pianę
z dzikim rykiem wgryzał się we własny dywan. Psychopata. To była taka
nasza strategia obronna w latach 50. i 60. W NRD ogłoszono po prostu: „Kapitał monopolowy to nie my”. I umyli ręce. Przestępcy – to byli zawsze inni. W żadnym wypadku ktoś z NRD.
A że w pierwszym parlamencie NRD ponad 70 proc.
posłów stanowili byli żołnierze i oficerowie Wehrmachtu – to była
tajemnica poliszynela i absolutne tabu.
Najcudowniej było i jest w Austrii. W Polsce przecież dobrze wiadomo,
jaką rolę odgrywali Austriacy w czasie okupacji. Ale oni powiedzieli
sobie i światu: No, przecież my byliśmy pierwszymi ofiarami…
Im więcej upływa lat, im większy jest dystans do tamtych czasów, tym
więcej możemy o tym mówić, ale też i tym dokładniej je badać. Bo właśnie
przez to, ile dystansu czasowego potrzebujemy, widać najwyraźniej, jak
straszne były to zbrodnie. Reżym Ulbrichta w NRD, stalinizm w Rosji,
Polsce czy na Węgrzech – wszystko to były straszne czasy.
Ale w kontekście hitleryzmu oczywiście mają inną wagę. To jest historia
i na ten temat nikt się dzisiaj nie spiera. Weźmy na przykład Adenauera.
Adenauer stanowi w ludzkiej świadomości odleglejszą historię aniżeli
Hitler. Era Adenauera legła gdzieś na dnie historycznej szafy.
– Spiera się pan więc z wieloma historykami w prasie, w telewizji,
na spotkaniach o hitleryzm. Kiedy w neoliberalnym tygodniku „Der
Spiegel” zarzucono panu w recenzji o tej książce „mentalnie ograniczony
materializm” wzbudziło to moją wesołość. Ale z prawa czy z lewa
tenor wypowiedzi na ten temat właściwie jest ten sam: pan zredukował ten
okres historii Niemiec do ekstremalnego materializmu. Odarł pan
poczynania Niemców – od samych dołów do samej góry – z wszelkiej
ideologii, choćby antysemityzmu, i sprowadził ich pan do roli
nienasyconych rabusiów. Według mnie jest to zarzut o wiele cięższy niż
wszelkie teorie rasistowskie razem wzięte. Sama się zawahałam czytając
pewien fragment w pana książce, gdzie pisze pan o KONIECZNOŚCI
sprowokowania wojny przez reżym Hitlera.
GÖTZ ALY: – Nie wiem, jak wy
w Polsce nazywacie to, co my określamy „metodą kuli śnieżnej”: ktoś
dostaje pieniądze, na które składają się ci, co właśnie się dołączyli
i też chcą dostać pieniądze. Dostaną, jeżeli znajdą innych dawców. Ci
na samym dole piramidy niczego już nie dostaną, ale pomimo
to uczestniczą w systemie w nadziei, że i im się uda coś zgarnąć.
Rozwija się więc swego rodzaju popęd spekulacyjny. I to stanowiło
według mnie zarodek tamtego systemu – ta niesamowita mobilizacja całego
społeczeństwa i ta nieustanna ekspansja, co w sumie konsolidowało całą
tę machinę. A ekspansja oznacza nic innego, jak wojnę.
Mogę to pani opowiedzieć na przykładzie kariery mojego ojca: nie był
to żaden straszny nazi. Choćby z powodu tego szczególnego nazwiska dawno
byłoby wiadomo, gdyby tak było. Urodził się w 1912 jako piąte dziecko
w rodzinie profesora. Świadomie przeżył kryzys światowy. Jako jedyny
z rodzeństwa nie mógł studiować, bo nie było już na to pieniędzy, więc
został handlowcem. Dokładnie mówiąc, w fabryce guzików. Była to jednak
dla niego społeczna degradacja. W 1935-36 powrócił do Niemiec kraj
Saary. I wtedy jeden z jego przyjaciół powiedział mu: ”Słuchaj, my tam
stwarzamy sieć domów kultury Hitlerjugend. Potrzebujemy kogoś, kto
to poprowadzi od strony organizacyjnej”. Pojechał tam i już pierwszego
dnia dostał samochód Daimler-Benz z kierowcą. Na weekendy mógł go
również prywatnie używać. Miał wtedy 23 lata. Kiedy przyrównamy to do
dzisiejszych standardów, to jest to tak, jakby dostał samolot
do własnego użytku. Pamiętajmy, że Niemcy były wtedy bardzo biedne.
No, i tak to przedsięwzięcie zaczęło ekspandować. Doszła do tego
część Bawarii, a potem, po zajęciu Francji, jeszcze Lotaryngia, gdzie
byli rozmaici folksdojcze, młodzież z niemieckich rodzin etc. Po wybuchu
wojny był tylko krótko żołnierzem. Szybko został odkomenderowany
do poprzedniego zajęcia. W tym czasie poznał moją matkę, świeżo
upieczoną maturzystkę. W 1942 roku się pobrali. Krótko przedtem,
na spacerze w parku pałacowym w Nymphenburg koło Monachium zapytał ją,
co sądzi o przeprowadzce na wschód gdyby został naczelnym burmistrzem
Saratowa. Miał 28 lat, ona była 10 lat młodsza. Saratow – miasto leżące
w regionie ówczesnych Niemców zawołżańskich – nigdy nie został zdobyty,
po drodze był bowiem Stalingrad. Ale proszę sobie to uświadomić: oni już
wszędzie w Europie rozdzielali między siebie stanowiska. A w wieku 28
lat jest się nawet według dzisiejszych norm bardzo młodym. W każdym
razie do tego nie doszło. Zamiast burmistrzowskiego stołka musiał
zatroszczyć się o dzieci z bombardowanych przez aliantów miast.
Zorganizował dla 50 tysięcy dzieci z Zagłębia Ruhry pobyt do końca wojny
w tzw. Sudetenland, czyli w Czechach, korzystając przy tym z czeskiego
personelu. Trwało to prawie dwa lata. I to było jego największym
sukcesem życiowym. Potem był już tylko skromnym handlowcem. Oczywiście,
zawsze powtarzał, że nie miał z tymi zbrodniami nic do czynienia i że
nigdy nie miał nic przeciwko Czechom. Z kolei moja matka pochodziła
z rodziny nieślubnie urodzonego chłopa. Ich małżeństwo byłoby w 1912,
w 1922, a nawet w 1932 roku nie do pomyślenia. A jeśli – to byłby
to absolutny mezalians z wszelkimi konsekwencjami. Mobilizacja
społeczeństwa przez narodowych socjalistów oznaczała wymieszanie klas. To było
dla większości społeczeństwa bardzo atrakcyjne. I te biografie
moich rodziców pokazują, co się właściwie działo: socjalizm narodowy
przemawiał przede wszystkim do młodych. I to poza ideologią, nienawiścią
rasową etc.
To była rewolta młodych. Proszę zwrócić uwagę,
że oprócz samego Hitlera i Goeringa wszyscy ci czołowi naziści byli
bardzo młodzi. Tuż przed trzydziestką lub tuż po trzydziestce. Nagle
zdobywali tak niesłychaną władzę, wpływy i bogactwo. Przeważnie
pochodzili z ubogich rodzin, byli więc niesłychanie umotywowani. Często
nie mieli specjalnie wysokiego wykształcenia, czyli że jedynym źródłem
ich satysfakcji była bezwzględna władza. Szczególnie im dalej było
od Berlina, tym bardziej tę władzę wykorzystywano. Siedziby gauleiterów
to były bajkowo urządzone pałace. Opisuję w mojej książce przykłady
tej niesłychanej korupcji m.in. na terenach Ukrainy.
– Czyli doszło do specyficznych społecznych zmian, które we Francji
możliwe były już kilkadziesiąt lat wcześniej dzięki rewolucji
francuskiej?
GÖTZ ALY: – Tyle że w dzisiejszej Francji czy Wielkiej
Brytanii wymieszanie klas jest o wiele bardziej ograniczone aniżeli
w Niemczech. Oczywiście, największą mobilizację społeczną przyniosła
sama wojna oraz wysiedlenia.
– Pan twierdzi w swojej książce, że wojna była jedynym
wyjściem z sytuacji bez wyjścia, w jaką wpędził się rząd Hitlera.
Chodziło przede wszystkim o finansowanie państwa i jego niebywałych
socjalnych reform. A tymczasem istnieją niepodważalne fakty
historyczne, bardzo dobrze udokumentowane, które twierdzą, że wojna była
celem samym w sobie jeszcze na długo przed Hitlerem. Czy zna pan
książkę Wojna generałów Carla Dircksa i Karl-Heinza Janssena?
Wstrząsająca. Przyniosłam ją Panu, proszę zobaczyć, jest bardzo cienka
i też są w niej – podobnie jak u pana – prawie wyłącznie liczby.
– Nie, nie znam jej… GÖTZ ALY: – Do mitów założycielskich
Bundesrepubliki należy m.in. mit niepokalanego Wehrmachtu, który wbrew
woli jego generałów został zmuszony do wojny przez Hitlera. Tymczasem
Carl Dirks z pomocą Janssena z tygodnika „Die Zeit” w oparciu
o znalezione przez siebie na strychu dokumenty archiwalne udowadnia,
że już od 1923 roku w największej tajemnicy kilkunastu oficerów tzw.
Reichswehry bardzo precyzyjnie obliczało i montowało fundamenty
pod przyszłą siłę Wehrmachtu. Już w 1932 roku Niemcy znajdowały się
na drodze do państwa militarnego, a w 1933 Wehrmacht z radością powitał
Hitlera i narodowych socjalistów. Plany z lat 1923-5 zakładały siłę
Wehrmachtu na 2,8 milionów pod wodzą 252 generałów. I tak też dokładnie
było w momencie napaści na Polskę we wrześniu 1939. Z dokumentów wynika,
że to ci – znani dzięki tej publikacji z imienia i nazwiska „spiskowcy”
wymyślili tzw. milicję ludową – wiadomo: układ wersalski zmuszał
do nadzwyczajnej ostrożności – która przerodziła się wkrótce potem w SA.
Na długo zanim Hitler miał coś nakazywać, plany napaści na Zachód
i Wschód Europy leżały gotowe w szufladach. Wygląda na to, że spotkały
się – nazwijmy to sarkastyczne, lecz precyzyjnie – grupy interesów. Przy
dzisiejszym stanie naszej wiedzy na ten temat powtarzanie niczym mantry
zdania „To nie my, to Hitler” nie robi chyba na nikim poza Niemcami
specjalnie wrażenia… – Tego także ja nie twierdzę. Większość niemieckiej
inteligencji w latach 1920-40 zajmował głównie temat: „Jak zrobić
to następnym razem lepiej?”. I to we wszelkich dziedzinach. Mówię o tym
w swojej książce. I kiedy człowiek tak to zsumuje, to to ma swoją
wymowę. Na przykład: jak to urządzić z pieniędzmi podczas wojny.
W latach 20-tych powstało na ten temat mnóstwo naukowych dysertacji.
Albo: jak to było z głodem podczas I wojny światowej. Ten temat też był
rozpracowany naukowo i dlatego reżym żywieniowy w czasie II wojny
funkcjonował w przeważającym stopniu na zasadzie wyzysku. Ale zadziałał
także system zmian w sposobie odżywiania.
– Ma pan na myśli narodowy Eintopfsonntag – niedzielę z Eintopfem?
Lubecki narodowy czy wręcz zwykły kapuśniak, który cały naród pałaszował
pokornie w niedzielę? A Hitler z Goebbelsem kazali się przy ulicznych
kotłach z Eintopfem fotografować w heroicznych pozach? GÖTZ ALY: – Faktycznie wzrósł procent potraw
wegetariańskich. Forsowano taki styl z powodów czysto ekonomicznych.
To było, wiadomo, już od czasów pierwszej wojny. Do produkcji 1
kilograma mięsa potrzeba 5 kilo zboża. Kilo mięsa zaspokoi głód może
dwóch osób, ale 5 kilo zboża wykarmi co najmniej pięć osób. Wszystko
to przygotowywano systematycznie. Do tych i innych zagadnień
powstawały w okresie międzywojennym wyczerpujące opracowania naukowe.
Także do sposobu prowadzenia wojny w jak najbardziej jednoznacznym
sensie. Na przykład słynna książka Erwina Rommla Piechota naciera z 1937
roku – suma jego praktycznego doświadczenia jako oficera sztabowego
w pierwszej wojnie, doświadczenia, które jest po dziś dzień aktualne.
Dla całego otoczenia Hitlera i jego samego druga wojna światowa miała
być tylko przedłużeniem pierwszej po dłuższym, niż to zwykle bywa,
zawieszeniu broni i reorganizacji. Hitler powtarzał: „Chodzi nam
o zakończenie wojny”. Miał na myśli oczywiście pierwszą wojnę.
– Wojna światowa to nie jest indywidualne przedsięwzięcie
pojedynczych państw, można się przecież łatwo przy tym wzbogacić. Pan –
jako historyk – wie to lepiej ode mnie, ale i dziś nie jest inaczej niż
w przeszłości. W końcu wojen na świecie nie brakuje. Ale mam
na myśli źródła mówiące o finansowaniu przemysłu ciężkiego Niemiec przez
zagraniczne banki, w tym szczególnie amerykańskie. Sferę koncernów
i banków zostawił pan w swojej książce przezornie na boku. Komu bał się
pan narazić? GÖTZ ALY: – Na ten temat mówiło się i pisało przez cały
czas bardzo dużo. Że Henry Ford sympatyzował z Hitlerem, że Rockefeller
Foundation wspierał niemieckich rasistów, że niemiecki przemysł
wspierał reżym Hitlera. Ja skupiłem się dla odmiany na czym innym.
Mianowicie, jak w takim szaleńczym przedsięwzięciu utrzymana zostaje
stabilność wewnętrzna. Trzeba sobie to uzmysłowić: pierwsze dwa lata
potrzebowano na konsolidację, ostatnie dwa lata to była opóźniania
klęska. Czyli praktycznie naziści mieli osiem lat czasu, by dokonać
tego, czego dokonali. Dzisiaj przez ten okres nie da się przeprowadzić
jednej małej reformy podatkowej, nie wspominając o wschodnich landach,
które dołączyły do Bundesrepubliki dwa razy tak dawno. A więc ten
niesamowity rozmach, to wielkie wyładowanie atmosferyczne – jak się
okazało, potwornie niszczycielskie – musiały mieć taką siłę
przyciągania, że ludzie do tego lgnęli. – Jeżeli dobrze pana rozumiem, to te wiwatujące masy, które
widać na kronikach filmowych z tamtego okresu, te wyciągnięte
w hitlerowskim geście pozdrowienia setki tysięcy rąk – wszystko to jest
ustawione? Manipulowane? Ci ludzie cieszyli się tylko z tego, że mogą
sobie lepiej pożyć, lepiej pojeść, ubierać się we włoskie garnitury,
jedwabie, nylonowe pończochy i francuskie garsonki od Chanel? A Żydzi,
Cyganie, Polacy, Rosjanie byli im kompletnie obojętni pod warunkiem,
że dali sobie odebrać złoto i futra? Nie było w tych masach nienawiści,
tylko oportunizm? GÖTZ ALY: – Te wiwatujące masy to są czyste
filmy propagandowe. Takie filmy kręcono nie tylko za Stalina w Związku
Radzieckim, takie filmy powstawały również w latach 50-tych w Polsce.
Przecież masy wiwatowały również na Placu Czerwonym czy na Placu Defilad
w Warszawie. Nie miało to jednak wiele wspólnego z rzeczywistością. Te
sceny spod Pałacu Sportów w Berlinie, kiedy Goebbels krzyczy: „Czego
chcecie: masła czy armat?!” A tłum odpowiada rykiem: „Aaarmat!” –
to wszystko była zainscenizowana propaganda. Kiedy wybuchała druga
wojna, Niemcy jako naród byli potwornie przestraszeni. Nie było zachwytu
z powodu wybuchu wojny. Dla odmiany przez pierwsze 6 miesięcy pierwszej
wojny Niemcy byli w narodowej euforii. Natomiast kiedy napadem
na Polskę zaczęła się druga wojna – nie było społecznej akceptacji dla
tej ofensywy.
– Tego od pana nie kupię. Czytałam i słyszałam dosyć wypowiedzi,
m.in. byłego prezydenta RFN – Richarda von Weizsäckera, który sam był
żołnierzem, o tym, jak głęboko wierzono, że Polacy są ich arcywrogami,
a tereny wcielone po Wersalu do Polski muszą zostać odebrane. Oraz,
że dynamicznie rozwijający się dzięki zdrowej żywności i gimnastyce
jasnowłosy i błękitnooki naród aryjskich panów potrzebuje przestrzeni
do życia na wschodzie. Weizsäcker powiedział, że dopiero gdy jego brat
padł w kilka dni po rozpoczęciu wojny gdzieś w zachodniej Polsce,
to wtedy dopiero naszły go przemyślenia. Ale nie co do sensu
tej wyprawy, tylko co do sensu wojny jako takiej. Wierzę, że – tak jak
pan opisuje – w tym rauszu nagłego bogacenia się, rozdrapywania majątku
żydowskich sąsiadów – wielu nie zauważyło nawet, że Niemcy napadły
na Polskę. Ale niezależnie od prawdziwych celów, doprawioną na ostro
ideologią przesiąknęło wielu. Zbyt wielu. GÖTZ ALY: – Nie zamierzam wcale zaprzeczać,
że niezależnie od poglądów politycznych wielu głęboko w to wszystko
wierzyło. W końcu to się trzyma do dzisiaj – to poczucie
niesprawiedliwości z Trianon. Pomimo to nie było wówczas zachwytu
z powodu rozwoju sytuacji. Nie było na dworcach kobiet wymachujących
kwiatami na pożegnanie żołnierzy jadących na front. I tym właśnie
zajmuję się w swojej książce: w jaki sposób ówczesny rząd zainteresował
społeczeństwo tą wojną, przekonał je do niej. Tym bardziej że od razu
na początku było wiadomo, iż będzie to wojna toczona na dwóch frontach.
Lęk społeczeństwa został, co prawda na krótko, przełamany zwycięstwem
nad Francją. – Opisuje pan, jak reformami społecznymi, ułatwieniami
podatkowymi etc. rząd Hitlera przekonywał społeczeństwo do swojej
polityki. Ale opisuje pan również z wieloma szczegółami ten niesamowity
podwójny rabunek, jaki miał miejsce w całej Europie: oficjalnie –
do kasy państwa, choć i to wymknęło się szybko spod kontroli,
i nieoficjalnie – na własną rękę. GÖTZ ALY: – Moi czytelnicy przysyłają mi
rozmaite dowody tego, co się działo. Na przykład tu mam taki list pisany
przez pewnego żołnierza z Paryża 19 stycznia 1942:
Drodzy Rodzice i Rodzeństwo! Dzięki za list z 14 stycznia.
Rozglądałem się za tymi butami, ale można je dostać tylko na talon.
Zobaczę, czy mi się uda jeden skombinować. Kiedy dostanę żołd, wyślę wam
butelkę rumu. Zapakuję dobrze w gazety, żeby doszła cało. Pończochy
kosztują 8 Reichsmark i mają być podobno z jedwabiu, ale czy to naprawdę
jedwab, nie wiem. Mam je kupić? Dziś wysłałem wam paczkę: pół kilo
orzechów, z których 4 zjadłem, butelkę wody do włosów, dwie kostki
mydła, pasta do zębów, grzebień, pasek i krawat dla taty oraz 3,5 metra
materiału. Dałem sobie zrobić zdjęcie. Jeżeli dobrze wyjdzie, to każę
powiększyć do rozmiarów 30X44 cm i w kolorze. Oczywiście to kosztuje,
ale co tam !Inaczej pieniądze pójdą na piwo. Tu w Paryżu mamy specjalne
miejsca dla żołnierzy: kina, kawiarnie i teatry, gdzie ceny są niskie.
To są najlepsze kina, kawiarnie i teatry Paryża-meble i boazerie
z drzewa dębowego i czerwonego pluszu. Jedzenie mamy niezłe, ale za
mało. Nie mogę pisać o tym więcej, żeby nie oskarżono mnie o bunt. (…)
Kończę i pozdrawiam Was. Wasz Hermann. – Pisze pan o tym, jak odpowiednimi przepisami i dzięki podwyżce żołdu kupiono entuzjazm armii… GÖTZ ALY: – Podczas pierwszej wojny żołnierze
i ich rodziny byli bardzo źle potraktowani przez rząd. 21 lat później
wszystkie te błędy naprawiono z nawiązką. Poborowi i oficerowie
otrzymali nie tylko podwyżki żołdu, ale daleko idącą pomoc „mającą
utrzymać uprzedni poziom życia”; rząd spłacał za nich pobrane uprzednio
kredyty, w tym nawet kredyty budowlane i obciążenia hipoteczne,
ubezpieczenia,a nawet abonamenty za zamówione wcześniej gazety. Rodziny
żołnierzy również dostawały znaczną pomoc. Wszystkie urzędy zostały
odgórnie zobowiązane do tego by szybko i niebiurokratycznie „umacniać
dobry nastrój narodu, w pierwszym rzędzie szerokich mas ludowych”.
W październiku 1939 gazety doniosły, że na żądanie Goeringa
„narodowosocjalistyczny rząd uwalnia wszystkich żołnierzy na froncie
od troski o rodziny”. Co znaczyło, że oprócz wszelkich apanaży,
ubezpieczeń społecznych, przydziałów węgla i kartofli oraz rozlicznych
przywilejów także czynsz został całkowicie przejęty przez państwo. Tym
sposobem kupiono serca pozostałych w domu kobiet: żon, sióstr i matek
żołnierzy. Tym bardziej że żołnierzom ma froncie wypłacano 15 proc.
żołdu netto, a całą resztę wskazanym przez nich członkom rodziny.
Spowodowało to nagłą niezależność kobiet, bo żony i matki dysponowały
w ten sposób pozostałymi 85 proc., czyli w praktyce niezłą gotówką i nie
musiały się ze sposobu jej wydawania tłumaczyć. Do tego rząd płacił
za wszystkie ekstra wydatki, np. za sprzątaczki lub opiekę do dzieci
wielodzietnych rodzinach, a nawet kosztowne wykształcenie dzieci. Tym
sposobem biedne do niedawna robotnice nie musiały iść do fabryki.
Zamiast tego szły do fryzjera. Według danych liczbowych rodziny
niemieckich żołnierzy otrzymywały prawie dwa razy tyle netto, co rodziny
amerykańskich lub brytyjskich żołnierzy. Ten rodzaj
polityczno-socjalnego przekupstwa trzymał mocno w garści ludowe państwo
Hitlera. – Człowiek własnym oczom nie wierzy czytając cytowane przez
pana uzupełnienia do rozporządzenia samego Goeringa w sprawie
nieograniczonej ilości bagaży, które miał prawo przewozić osobiście
żołnierz lub oficer,czyli tego wszystkiego, czego nie chciał z obawy
powierzyć poczcie polowej. Otóż mówi się tam, że żołnierz ma prawo mieć
ze sobą tyle bagażu, ile zdoła udźwignąć bez korzystania z rozmaitych
troków, pasków i rzemyków. Skoro zaistniała potrzeba aż takiego
uzupełnienia, to łatwo wyobrazić sobie, co się działo…
– Oficjalnie na początku wojny każdy niemiecki żołnierz mógł otrzymać
pocztą polową z domu 50 Reichsmark, wkrótce 100. Do tego przed Bożym
Narodzeniem miał prawo dostać z domu dodatkowo 200 Reichsmark po to,
by mógł kupić „porządne prezenty”.
Kwatermistrz stacjonujących w Belgii sił Wehrmachtu tak pisał w swoim
raporcie: „Trzeba nadmienić, że z tego powodu grozi całkowite
opróżnienie miejscowego rynku”. Żołnierze stacjonujący w Holandii mogli
wydać dodatkowo 1000 Reichsmark (dziś byłaby to równowartość 10 tysięcy
euro) w miesiącu. Tyle oficjalnie. Nieoficjalnie mógł każdy żołnierz
przywieźć sobie z przepustki w domu tyle gotówki, ile tylko chciał lub
mógł. Bardzo szybko przestano to na granicy sprawdzać. Gotówka ta była
zamieniana na miejscową walutę, a za tej pomocą wykupywano wszystko
do cna. Zamówienia przychodziły z domu i adresatami milionów paczek
przechodzących przez pocztę polową były głównie kobiety.
Jeszcze dzisiaj postarzałym oczy lśnią na wspomnienie
wszystkich tych wspaniałości: buty z Afryki Północnej, szampan, aksamit
i jedwab z Francji, likiery, kawa i tytoń z Grecji, miód i boczek
z Rosji, śledzie całymi beczkami z Norwegii (trzeba było zorganizować
specjalny urząd poczty polowej wyspecjalizowany wyłącznie do wysyłek
transportów ze śledziami), o delikatesach z Rumunii, Węgier czy choćby
Włoch nie wspominając. Heinrich Böll pisał do żony z Galicji, gdzie
w Stanisławowie leżał krótko w szpitalu: „Tak się cieszę, że mogłem
wspomóc Was tym masłem”. „Mam dla Was pół świniaka” – anonsował tuż
przed przyjazdem do domu na krótki urlop. Gdy po 1 października 1940
zniesiono granicę celną pomiędzy Rzeszą i Protektoratem Czech i Moraw,
sam wysoki protektor skarżył się w oficjalnym sprawozdaniu na szaleństwo
zakupowe żołnierzy i oficerów. „Półki z bagażami w pociągach do Rzeszy
wypełnione są pod sam sufit ciężkimi walizami, wypchanymi torbami
i nieforemnymi tobołami. Zdumiewające, co można znaleźć w bagażach
wysokiej rangi oficerów i urzędników: futra, złoto, zegarki, lekarstwa
i buty – a wszystko to w niewyobrażalnych ilościach”. W ten sposób
osładzano armii żołnierzy oraz armii pracowników cywilnych wysłanych
do pracy na okupowanych terenach, a także ich rodzinom uciążliwości
wojny i rozłąki. Tak rodziła się lojalność wobec systemu.
Pamięć o tym w Europie nigdy nie zaginęła. Ja też
wiem, pod jaką mniej więcej szerokością geograficzną znajduje się
majątek mojej rodziny i ze strony ojca i ze strony matki zrabowany im
w czasie wojny. Zdarzyło mi się nawet w pewnym zasobnym berlińskim
mieszkaniu rozpoznać drogocenną srebrną wazę, która widnieje na jednym
z dwóch zachowanych zdjęć z domu rodzinnego mojej mamy w Warszawie.
Oczywiście nie mam pewności, czy to nasza, czy jakaś bardzo podobna,
w każdym razie brat pana domu był w czasie wojny w Warszawie, gdzie
zginął podczas powstania, ale od tamtej pory mam psychiczne trudności
z utrzymywaniem kontaktów z tą rodziną… O zagrabionym majątku Żydów europejskich można mówić całymi godzinami.
Deportacje Żydów do obozów zagłady następowały też geograficznie według
mapy bombardowań alianckich. 4 listopada 1941 roku pisał w swoim
sprawozdaniu wiceprezydent do spraw finansowych miasta Kolonii, że 21
października rozpoczęto wysiedlenia Żydów z Kolonii i Trieru, aby
zwolnić mieszkania dla zbombardowanych obywateli niemieckich. Z tego
samego powodu wysiedlono do getta w Litzmanstadt (Łódź) 8 tys. Żydów
z Berlina, Kolonii, Hamburga, Frankfurtu nad Menem i Düsseldorfu.
Dziesięć dni później nastąpiła druga fala wysiedleń z innych miast
niemieckich, które zostały zbombardowane przez aliantów: 13 tys.Żydów
wysiedlono do gett w Rydze, Kownie i Mińsku. Oficjalnie na głowę wolno
było wysiedlonym z Niemiec Żydom zabrać 50 kilogramów. Oczywiście
pakowano najcenniejsze oraz ciepłe rzeczy. Walizki te przeważnie
zostawały już na dworcu, ponieważ był to trick w celu uniknięcia paniki
oraz po to, aby ofiary same wysortowały najlepsze rzeczy. Tak stało się na przykład z Żydami wysiedlonymi z Królewca. Kufry zostały na dworcu, a oni trafili do obozu Mały Trościeniec koło Mińska.
Do Zagębia Ruhry latem 1943 r. przybyły transporty zrabowanych rzeczy
po czeskich Żydach. Kierownik praskiego Treuhand, czyli Powiernictwa,
pisał w raporcie z dumą, jak to pod jego nadzorem dobra pożydowskie
stały się „dobrem ludowym”. Lista głównych kategorii z lutego 1943 (już
dobrze przebranych) wyglądała imponująco: 4 817 kompletnych sypialni,
3907 kompletów kuchennych, 18 297 szaf, 25 640 foteli, 1 321 741
urządzeń gospodarstwa domowego, 778 195 książek 34 568 par butów,
1 264 999 sztuk bielizny, odzieży i innych rzeczy. W końcu 1943 roku
pełnomocnik w Belgii poskarżył się, że żądania Berlina dostarczania
mebli oraz innych przedmiotów są zawyżone. Tak długo, jak nie zostanie
przeprowadzona kolejna fala deportacji żydowskich nie jest on w stanie
wypełnić zamówień. Kiedy przez kilka miesięcy nic się nie stało, sam
zwrócił się do Gestapo, by „w interesie zbombardowanych w Rzeszy”
natychmiast aresztować pozostałych w Lüttich, czyli Liege, 60 żydowskich
rodzin. Oczywiście mówię tu tylko o łupach przeznaczonych dla
indywidualnych osób lub rodzin. Nie dyskutujemy teraz o tym, co trafiało
do Banku Rzeszy, ani o łupach wskutek aryzacji takich jak fabryki,
hotele, wille, domy czy inne nieruchomości, samochody etc. etc.
– A co do zakupów żołnierzy – gdyby jeszcze pieniądze za kupione
towary zostawały w danym kraju… ale przecież okupacja znaczyła ni mniej
ni więcej tylko rabunek lokalnych bogactw, w tym także zabór wszelkich
dochodów. Wydane przez żołnierzy pieniądze z kas sklepowych w Belgii,
Holandii, a po upadku Mussoliniego także i Włoch, wędrowały z powrotem
do Banku Rzeszy… GÖTZ ALY:
– Nie tylko to. Już przed wojną wskutek pełnego
zatrudnienia i stałego podnoszenia kosztów socjalnych i masowych
ubezpieczeń niepomiernie wzrosło negatywne saldo w budżecie Rzeszy.
Jednocześnie wzrosła siła nabywcza społeczeństwa przy cofnięciu się
produkcji dóbr konsumpcyjnych na rzecz przemysłu zbrojeniowego. Zrobiono
więc wszystko, aby nieuniknioną inflację przenieść na tereny okupowane.
Do tego kosztami okupacji obciążano okupowane kraje. Nazywało się
to „danina na rzecz obrony” – Wehrbeitrag. Taka Polska , konkretnie
wówczas Generalna Gubernia, nie była oficjalnie okupowana, lecz
znajdowała się „pod ochroną militarną” i musiała za to słono płacić.
Gdy np. ustalona przez ministra finansów Rzeszy danina za rok 1941
w wysokości 150 mln. złotych nie starczyła, zmuszono GG do spłaty wiosną
1942 daniny za poprzedni rok w dodatkowej wysokości 350 mln. Czyli
w sumie 500 mln. zł. Na rok 1942 ustalono kontrybucję w wys. 1,3
miliarda złotych, a w roku 1943 minister zażyczył sobie 3 miliardy.
Dodatkowo Wehrmacht wystawiał Generalnej Guberni rokrocznie rachunki
za swą służbę i utrzymanie stacjonujących żołnierzy. Np. za rok 1942
rachunek opiewa za 400 tysięcy żołnierzy na 100 mln. Złotych
miesięcznie, choć faktycznie w GG znajdowało się „tylko” 80 tys.
żołnierzy. Bank emisyjny w Polsce musiał każdy gram złota oddać bankowi
Rzeszy. Wartość złota była następnie poświadczana pro forma na papierze.
To samo dotyczyło wszelkich dewiz. Aby pokryć rosnące koszty komunalne
GG gubernator Frank podniósł podatki od nieruchomości. Dotyczyło
to tylko Polaków. Żyjący w GG Niemcy do granicy 8 400 zł dochodów
rocznie nie płacili żadnych podatków. Także i pod tym względem żyło się
Niemcom na terenach polskich znacznie bardziej komfortowo aniżeli
w Rzeszy. W każdym razie zastosowano bardzo przemyślny system
finansowania kosztów wojny przez okupowane kraje. Także rabunek mienia
dzięki doświadczeniom z aryzacją mienia żydowskiego w Niemczech w 1938
roku polegał na ciekawym tricku, który dzisiaj pozwala wymigać się
od wszelkiej odpowiedzialności. Przeprowadzano bowiem wszystkie te
transakcje przez pozostawione przy życiu banki danych krajów, a dopiero
potem sumy te składały się na całą kontrybucję.
– Tłumaczy to pan w swojej książce bardzo dokładnie i za pomocą wielu
liczb oraz oddzielnie dla wielu okupowanych krajów. Pomimo
tej buchalterii czyta się to jak kryminał. Trzeba być Niemcem, to znaczy
urodzić się i wychować w tym najbardziej skomplikowanym systemie
podatkowym świata, żeby było się w stanie nie tylko przeorać dostępne
archiwa pod tym kątem, ale jeszcze wszystkie te tricki przejrzeć. Proszę
potraktować to jako komplement. Walnął mnie pan niczym obuchem
rozdziałem na temat potrójnego wykorzystania robotników przymusowych. GÖTZ ALY: – Piszę obszernie i podając ścisłe liczby,
jak robotnicy przymusowi niezależnie od swych niewolniczych zarobów bez
własnej wiedzy byli obdzierani ze składek na fundusz rentowy
i ubezpieczenia. Tak więc powojenni niemieccy renciści oraz kasy chorych
korzystali przez lata także ze składek niewolników Rzeszy.
– Gdyby się o tym dowiedzieli, to po wojnie ci, co przeżyli, mieliby
prawo doliczyć sobie lata pracy dla Niemców do stażu pracy,
a odszkodowania powinny im zapłacić nie tylko koncerny przemysłowe,
ale i fundusze rentowe oraz kasy chorych. GÖTZ ALY: – Osobiście uważam, że każdy obywatel
Niemiec do dzisiaj korzysta z ograbienia całej Europy, każdy więc
powinien złożyć się choćby drobną sumą na refundację, gdyby chciał być
moralnie w porządku.
Konkretnie: ubezpieczenia chorobowe dla rencistów
mielibyśmy także i bez Hitlera, tak jak mają je wszystkie postępowe
państwa Europy, ale my dostaliśmy je już w 1941 roku. I dlatego tylko,
że całe wpływy na ubezpieczenia socjalne płacone były z kieszeni
robotników przymusowych oraz ofiar, w szczególności ofiar żydowskich
zapracowanych na śmierć w tzw. szopach w gettach albo w KZ-tach. I teraz
jest taki problem: jedni pracowali w fabryce Daimlera-Benza,
którego aktualny adres oraz numer konta posiadamy i dziś. A inni
pracowali bezpośrednio na rzecz państwa Hitlera i wpływy szły na rzecz
wszystkich obywateli III Rzeszy. Obywatele jeszcze żyją, ale tego
państwa już nie ma.
Moja książka daje mnóstwo argumentów dla żądań restytucyjnych. Jako
obywatel jestem im przeciwny, bo po co mają się o to spierać nasze
dzieci? Ale jako historyk muszę to zbadać i zapisać. I jako historyk
muszę zbadać i opisać, co było w historii dobre, a co było złe. Muszę
to wysublimować i opisać konsekwencje. Jednak wiem dokładnie i moje
badania to potwierdzają, że nie ma czysto dobrych i czysto złych faktów
i w prostej linii od nich tylko dobrych lub tylko złych konsekwencji. Naziści wprowadzili mnóstwo ustaw i regulacji, które służyły z pożytkiem całemu narodowi wiele dziesiątków lat, lub służą nadal.
– A także całe mnóstwo negatywów, które utrzymały się po dziś dzień,
ze słynnym „prawem krwi” na pierwszym miejscu… Czy wie pan, że te pana
twierdzenia i wyliczenia cytowane są na stronach internetowych
neonazistów? GÖTZ ALY: – Wiem, ale nie jestem odpowiedzialny za to, jak i w jakim kontekście oraz przez kogo jestem cytowany. – Pomimo tej bezprzykładnej wojennej grabieży pisze pan
w wielu miejscach, że wojna się Rzeszy nie opłaciła, że ludowe państwo
Hitlera na długo przed 8 Maja 1945 poniosło ekonomiczną plajtę. Prawdę
mówiąc, nie chce mi się w to wierzyć. A te gigantyczne koncerny? Czy one
nie płaciły podatków? GÖTZ ALY: – Proszę nie zapominać, że wielki przemysł
nie miał zaufania do Hitlera. Przez cały czas wyprowadzano za granicę
gigantyczny kapitał… Koncerny były bardzo sceptyczne wobec narodowych
socjalistów. Nie ufały Hitlerowi i nie chciały inwestować w pożyczkę
narodową. Tym bardziej po Stalingradzie, kiedy już było wiadomo,
że klęska jest nieuchronna. Podobnie było z indywidualnymi obywatelami,
tyle że później. Na wiosnę 1945 nagle wszyscy zaczęli podejmować
na gwałt gotówkę złożoną w banku. Zaufanie i lojalność prysły, kiedy
okazało się, że niewiele da się z tego państwa wycisnąć.
– Pozwoli pan, że zacytuję na koniec jeden z akapitów (str. 359-360): [quote]…Kiedy Trzecia Rzesza została wreszcie niemal
pokonana przez aliantów i tonęła w gruzach, Fritz Reinhardt (minister
finansów, odpowiedzialny za zrabowane Żydom złoto – przyp. JMW)
przedstawił 16 stycznia 1945 ostatni rzut oka na straconą przyszłość.
Rząd przeznaczy w przyszłości ponad 5 miliardów Reichsmark rocznie
na pomoc szkolną dla dzieci. Suma ta według ówczesnych miar była ponad
wszelką miarę wysoka. „Następnym krokiem w odciążeniu rodzin – tłumaczył
– będzie zniesienie kosztów wykształcenia, opłat za naukę i przybory
do nauczania”. W ten sposób miały powstać „silne, upolitycznione,
gospodarczo i finasowo zdrowe Wielkie Niemcy jako pierwsze opiekuńcze
państwo na ziemi” (podkr. JMW)…[/quote] Nie tylko w tym miejscu, choć w tym szczególnie, czytelnik
uzmysławia sobie, ile socjalnych udogodnień i przywilejów przetrwało
do obecnych czasów i są one lub już zostały zlikwidowane przez rząd
socjaldemokratów. A z czego finansowano to wszystko przez 60 lat? Niech
to pytanie wisi w powietrzu, bo chyba ani Pan, ani nikt nie jest
w stanie na nie odpowiedzieć. Dziękuję Panu za rozmowę, a czytelnikom
polskim życzę, aby Pana książka jak najszybciej do nich trafiła. Rozmowa z niemieckim historykiem Götzem Aly ukazała się w „Odrze” 9/2005