O klimacie i pogodzie w
siedemnastowiecznej Rzeczypospolitej
Przemysław Gawron
Zdaniem Geoffrey’a Parkera, wybitnego brytyjskiego badacza,
globalne ochłodzenie klimatu w siedemnastym wieku walnie przyczyniło
się do kryzysu, który zagroził istnieniu cywilizacji ludzkiej,
przysparzając współczesnym olbrzymich cierpień. Pogląd to
dyskusyjny i spotkał się ze sprzeciwem części historyków,
niemniej nie ma wątpliwości, że ówczesne zmiany klimatyczne dały
się odczuć w niemal każdej dziedzinie ludzkiej aktywności i nie
ominęły Rzeczypospolitej Obojga Narodów.
Nim jednak przyjrzymy się bliżej temperaturze, opadom
atmosferycznym, wiatrom czy anomaliom pogodowym kilka słów
należałoby powiedzieć na temat historii badań klimatu w Polsce –
przynajmniej w minionym wieku – oraz stosowanych w nich metodach
badawczych. Bardzo wiele uczynili dla tej dziedziny uczeni skupieni
wokół znakomitego lwowskiego profesora Franciszka Bujaka, którzy w
dwudziestoleciu międzywojennym zajęli się badaniem klęsk
elementarnych w dawnej Rzeczypospolitej, w tym także zjawisk
meteorologicznych, w oparciu o źródła pisane, głównie kroniki i
pamiętniki. Antoni Walawender, Stanisław Hoszowski, Jan Szewczuk, a
zwłaszcza Stanisława Namaczyńska, do której badań przyjdzie mi
się jeszcze nieraz odwołać, położyli podwaliny pod badania nad
staropolskim klimatem.
Przyjęta przez nich metoda miała pewne niedoskonałości.
Stosunkowo wąska baza źródłowa – zrozumiała przy znacznym
chronologicznie i przestrzennie przedmiocie badań – nie pozwalała
na równomierny opis zjawisk pogodowych dla różnych regionów
Rzeczypospolitej. Mówiąc inaczej, o ile dla Małopolski, Rusi
Czerwonej czy Prus Królewskich znaleziono więcej informacji, to dla
Podlasia czy Wielkopolski było ich znacznie mniej. Równocześnie,
dzięki niektórym pamiętnikom czy diariuszom pogoda w pewnych
okresach na określonych terytoriach była lepiej znana niż gdzie
indziej. Tytułem przykładu, wojewoda witebski Jan Antoni
Chrapowicki prowadził w latach 1656–1685 dziennik, w którym
drobiazgowo notował informacje dotyczące zjawisk atmosferycznych,
co pozwala współczesnym badaczom odtworzyć pogodę w miejscu
przebywania autora, czyli głównie w Wielkim Księstwie Litewskim
oraz na Mazowszu i Podlasiu. Rysuje się jednak od razu pytanie, na
ile dane Chrapowickiego można odnieść do innych regionów
polsko–litewskiego państwa.
Inny problem łączył się z próbami powiązania fluktuacji cen
zbóż, warzyw i owoców ze zjawiskami klimatycznymi. O ile nie ma
większych wątpliwości, że w epoce preindustrialnej nieurodzaj
prowadził zazwyczaj do zwyżki cen, o tyle stwierdzenie wysokich cen
nie przesądza o niekorzystnych dla rolnictwa zjawiskach
klimatycznych, ponieważ wpływ na drożyznę miały także inne
czynniki: działania wojenne, epidemie, podatki, daniny publiczne
itp. Mówiąc inaczej, wysokie zbiory nie gwarantowały niskich cen,
szczególnie gdy w pobliżu przetaczała się wojna czy towarzysząca
jej często zaraza.
Pod koniec XX wieku zarysował się nowy trend w badaniach nad
klimatem, związany z sojuszem klimatologów i historyków. Wcześniej
obie grupy badaczy niezbyt chętnie ze sobą współpracowały, a
kwestie zjawisk pogodowych rzadko znajdowały w głównym nurcie
badań historycznych. Połączenie metod właściwych dla
przyrodoznawstwa ze starymi – co nie znaczy archaicznymi –
sposobami badania przeszłości stosowanymi przez adeptów Klio
pozwoliło znacznie precyzyjniej oznaczyć temperaturę powietrza czy
poziom opadów w drugim tysiącleciu, w tym także w odniesieniu do
interesującego nas siedemnastego stulecia.
Wspomniany sojusz jest
tym ważniejszy, że badania klimatologów, geofizyków czy geografów
pozwalały określić warunki atmosferyczne bardziej dokładnie niż
to wcześniej czyniono, ale ludzki wymiar obcowania z klimatem,
sposób odczuwania anomalii pogodowych można poznać głównie za
sprawą dociekań stricte historycznych. Warto w tym
miejscu przywołać nazwiska takich badaczy jak Rajmund Przybylak,
Kazimierz Marciniak, Piotr Oliński, Waldemar Chorążyczewski,
Wiesław Nowosad, Krzysztof Syta, czy Jacek Majorowicz, bez których
wiedza na temat klimatu siedemnastowiecznej Rzeczypospolitej byłaby
znacznie uboższa.
Czytelnikowi należy się w tym miejscu kilka słów na temat
źródeł poznania dawnych zjawisk pogodowych. Podzielić je można –
w ślad za G. Parkerem – na dwa archiwa: naturalne oraz ludzkie. W
pierwszym przypadku informacje na temat zjawisk klimatycznych można
znaleźć badając lodowce czy pokrywę lodową ziemi, w których
zachowały się ślady erupcji wulkanicznych, zanieczyszczeń
powietrza, wskazówek dotyczących temperatury. Pokłady pyłków
oraz zarodników, przechowywane w jeziorach, bagnach oraz ujściach
rzek pozwalają określić lokalne warunki wegetacji roślin w czasie
powstania złoża, podobnie jak badania pierścieni drzew mogą
służyć do odtworzenia warunków klimatycznych, panujących w
czasie wzrostu różnych ich gatunków. Badacze bacznie przyglądają
się także osadom mineralnym w jaskiniach oraz wodom.
Wzmianki dotyczące klimatu znajdują się zaś w ludzkim archiwum
– źródłach narracyjnych, tak pisanych, jak i należących do
tradycji ustnej (kroniki, listy, dzienniki, diariusze, akta sądowe i
administracyjne czy dzienniki okrętowe). Ważną rolę odgrywają
wszelkiego rodzaju dane statystyczne, w tym informacje dotyczące
czasu rozpoczęcia żniw, fluktuacji cen zboża itp. Historycy
przyglądają się także dorobkowi dawnych astronomów, w tym
obserwacjom plam na słońcu oraz rejestrom danych dotyczących
pogody, kierunku wiatru i temperatury, zbieranych przez niektórych
obserwatorów od początku epoki nowożytnej. Nie można zapominać o
źródłach ikonograficznych, np. obrazach, rysunkach, szkicach,
rycinach itp., przedstawiających zjawiska klimatyczne, jak również
danych epigraficznych i archeologicznych, choćby pozostałościach
osiedli ludzkich, porzuconych w wyniku zmian klimatycznych.
Koncept Małej Epoki Lodowcowej (The Little Ice Age) – której
apogeum przypada m.in. na wiek siedemnasty – zawdzięczamy przede
brytyjskiemu klimatologowi Hubertowi Horace’owi Lambowi, twórcy
schematu przemian klimatu w ciągu minionego tysiąclecia. Idea Lamba
wciąż budzi dyskusje, dotyczące m.in. chronologii oraz zakresu
zmian klimatycznych, niemniej w zasadniczym zrębie pozostaje
paradygmatem w badaniach nad historią klimatu. Wedle Lamba około
roku 1200 rozpoczyna się koniec Średniowiecznego Optimum
Klimatycznego (zwanego także Medieval Warm Period). Niektórzy
badacze, jak znakomity szwajcarski klimatolog Christian Pfister,
skłonni są jednak przesunąć ten moment na połowę czternastego
stulecia. W XIII stuleciu doszło do licznych erupcji wulkanicznych
oraz stopniowej zmiany orbity ziemi, co spowodowało zmniejszenie
ilości energii słonecznej docierającej do północnej półkuli
Ziemi. Zmiany w cyrkulacji prądów morskich oraz zwiększenie
pokrywy lodowej Arktyki doprowadziły w następnym stuleciu do serii
występujących naprzemiennie ulewnych deszczy oraz ostrych susz, a
to z kolei wpłynęło na obniżenie temperatury. Wydaje się, że
dla części globu najzimniejszy okres nastąpił pomiędzy 1450 a
1530 rokiem (niektórzy badacze skłonni są wydłużać ten czas do
1570 roku). Zwie się go Minimum Spörera, na pamiątkę
dziewiętnastowiecznego astronoma i badacza aktywności słonecznej,
Gustawa Spörera.
Mniej więcej od 1560 roku zaczyna się faza zwana Fluktuacją
Grindewaldu, która miała się skończyć około 1630 roku. Nazwę
swą zawdzięcza szwajcarskiemu kantonowi, w którym odnotowano w tym
czasie znaczną ekspansję lodowca. Większe znaczenie od aktywności
słonecznej – która nie odbiegała od normy z czasów Minimum
Spörera – miały podówczas czynniki działające bezpośrednio na
Ziemi, wśród których ważną rolę odegrały prądy morskie oraz
dwie wielkie erupcje wulkaniczne na terenie Ameryki Południowej:
Nevado del Ruiz w 1595 roku oraz Huaynaputina pięć lat później.
Oba wybuchy należały do największych zjawisk tego rodzaju w ciągu
ostatnich 2500 lat.
Po chwilowym ociepleniu w latach trzydziestych
siedemnastego stulecia, kolejna fala zimna przyszła wraz z Minimum
Maundera – zwanym tak na cześć Edwarda Maundera,
dziewiętnastowiecznego astronoma, obserwatora plam słonecznych,
który dostrzegł znaczny spadek ich liczby w tej epoce. Po krótkim
okresie ocieplenia połączenie mniejszej dawki energii słonecznej,
erupcji wulkanicznych oraz cyrkulacji prądów morskich doprowadziło
około 1645 roku do następnej fali zimna. Tym razem trwała ona
około 75 lat, czyli mniej więcej do 1720 roku. Około 1760 roku, po
następnym ociepleniu, przyszedł czas na trzecie minimum, tym razem
nazwane na cześć Johna Daltona, kolejnego badacza plam na słońcu.
Chłody trwały do 1850 roku, kiedy zaczęła się trwająca po dziś
dzień epoka zwana Ostatnim Globalnym Ociepleniem (Recent Global
Warming).
Współcześni skłonni byli wyjaśniać pogodowe anomalie i
zmianę klimatu w latach 1560–1720 gniewem bożym, który spadł na
ludzkość z powodu jej grzechów, co z kolei prowadziło do
poszukiwania winnych, np. wśród czarownic czy aktorów teatralnych.
Ówczesna nauka dopatrywała się przyczyn ochłodzenia w
zmniejszonej aktywności słonecznej oraz takich zjawiskach
naturalnych jak trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów oraz tsunami.
Astrologowie szukali odpowiedzi w kosmosie, dostrzegając ją zwykle
w postaci złowrogich komet czy koniunkcji planet. W badaniach
prowadzonych w ostatnich dekadach zwraca się uwagę na niską
aktywność słoneczną. Lata 1617–1618, 1625–1626 oraz 1637–1639
przyniosły niemal całkowity zanik plam na słońcu, zaś w okresie
pomiędzy 1645 a 1715 rokiem odnotowano około 100 plam w ciągu 8000
dni. Problemy z energią słoneczną, a właściwie jej niedoborem,
potwierdzają także badania pni drzew oraz zanik zórz polarnych i
korony słonecznej w czasie całkowitego zaćmienia słońca.
Zwrócono także uwagę na zwiększoną aktywność wulkaniczną,
której skutkiem była emisja gazów oraz pyłów do atmosfery i w
konsekwencji obniżenie temperatury na wszystkich obszarach, nad
którymi zawisła wulkaniczna chmura. Niskie temperatury powodowały
zjawisko klimatyczne znane jako El Niňo, kiedy niska temperatura
powoduje odwrócenie zwykłego kierunku wiatrów, wiejących zwykle z
Azji do Ameryki. Kiedy wiatry zaczęły wiać w drugą stronę,
doszło do wzmożonych opadów deszczu w Ameryce i osłabienia
monsunów w Azji. El Niňo występowało w połowie siedemnastego
wieku trzy razy częściej niż współcześnie. Możliwe, że mamy
tutaj do czynienia z błędnym kołem: El Niňo powodowało wzrost
ilości wody w pobliżu wybrzeży Ameryki, a to powodowało
zwiększenie aktywności wulkanicznej na tych terenach, co z kolei
wiązało się z dalszym obniżeniem temperatury i zwiększało
częstotliwość występowania El Niňo.
Spadek temperatury pomiędzy średniowiecznym maksimum a minimum w
okresie małej epoki lodowcowej wyniósł około 3°C, przy czym na
półkuli północnej zmiana była zwykle większa niż w strefie
równikowej, ponieważ pokrywa śnieżna i lód odbijały część
promieni słonecznych do atmosfery. Spadek temperatury wiązał się
z powodziami, gwałtownymi burzami, suszami i długimi okresami zimna
i mrozu. Skróceniu uległ okres wegetacyjny roślin, wskutek czego
zmniejszeniu ulegały plony. Europejczycy dopiero w latach
pięćdziesiątych XVIII wieku zaczęli zbierać plony zbóż w tej
samej ilości, co przed 1570 rokiem. Trzeba także pamiętać, że
deszcz i zimno powodowały występowanie plagi myszy, zaś suszy
towarzyszyło często pojawienie się szarańczy. Głód coraz
częściej zaglądał w oczy Europejczykom.
Częściej niż dotychczas występowały surowe zimy, jak w
1607/1608 roku, kiedy Tamiza zamarzła do tego stopnia, że ustawiono
na niej w ramach Frost Fair drewniane pawilony, w których mieściły
się stragany, tawerny, a nawet domy publiczne. W Niderlandach lód
skuł rzeki i kanały, wino w beczkach zamarzało, a we Francji szron
pokrył nawet brodę Henryka IV. Ponad sześćdziesiąt lat później,
na przełomie 1669 i 1670 roku, Ren i Łaba zamarzły już w grudniu.
W następnym miesiącu w ich ślady poszły Sekwana oraz weneckie
kanały, lód skuł także Bałtyk – Sund był zamarznięty jeszcze
17 marca – oraz Morze Czarne w pobliżu Półwyspu Krymskiego.
Wedle współczesnej relacji, zamarzały nawet ptaki.
Mroźne i śnieżne zimy powodowały liczne powodzie, które
doprowadzały do śmierci rolników i mieszczan, niszczyły pola
uprawne oraz infrastrukturę wiejską i miejską. Zimno bywało także
latem. W 1628 roku – roku bez lata, jako wówczas określano – w
Alpach padał śnieg, w lipcu odnotowano w Hesji 21 dni deszczowych,
a sierpień był tylko niewiele mniej mokry. W Stuttgarcie trzeba
było ocieplać domy, a winogrona nie osiągnęły pełnej
dojrzałości. Wiosną 1649 roku wzburzone wody Sekwany zalały
Paryż. Zapiski prowadzone w Fuldzie pokazują, że opady deszczu lub
śniegu miały w tym roku miejsce przez 226 dni (dla porównania: w
XX w. występowały przeciętnie przez 180 dni), a po nich nastąpiła
„sześciomiesięczna zima”. Zdarzały się jednak zgoła odmienne
zimy, jak ta w 1606/1607 roku, określanym jako rok bez zimy. W
czasie dwóch pierwszych miesięcy roku nie było mrozu ani śniegu,
świeciło słońce, a ludzie nosili letnie ubrania.
Ważnym skutkiem ochłodzenia stały się – paradoksalnie –
ostre susze. Wielki pożar Londynu we wrześniu 1666 roku, który
pozbawił dachu nad głową 80 tysięcy ludzi i spowodował szkody
wyceniane na 8 milionów funtów, był wynikiem niezwykle gorącego i
suchego lata, w czasie którego przeciętna temperatura była wyższa
o 1°C od dwudziestowiecznej i brakowało deszczu. 18 lat wcześniej
podobny pożar – do którego doszło po kilku bezdeszczowych
miesiącach – zniszczył sporą część Moskwy. W grudniu 1669
roku obserwatorzy odnotowali, że poziom Renu w Zjednoczonych
Prowincjach Niderlandów był tak niski, że odsłonił pozostałości
zalanych niegdyś budynków, zaś trzy lata później rzeka wyschła
do tego stopnia, że ułatwiła przeprawę francuskim wojskom
inwazyjnym.
Anomalie pogodowe pojawiały się także na morzach i oceanach. W
listopadzie i grudniu 1675 roku potężne sztormy uderzyły w
wybrzeże Holandii, powodując zniszczenie wałów
przeciwpowodziowych oraz grobli. Słona woda zalała pola uprawne
pomiędzy Amsterdamem, Hoornem, Haarlemem, Lejdą i Utrechtem. Wielki
sztorm, który 6 stycznia 1654 roku uderzył w statki wracające z
Bałtyku koło przylądka Texel spowodował zatonięcie dwudziestu z
nich. Podobny przypadek powtórzył się w latach 1659, 1670 oraz
1695, kiedy gwałtowne sztormy uniemożliwiały żeglugę. W tym
ostatnim roku surowa zima oraz sztormy wpłynęły na zmniejszenie
się liczby holenderskich statków, które przepłynęły Sund.
Podsumowując – w ślad za Christianem Pfisterem – można
powiedzieć, że w latach 1560–1720 marzec był najczęściej
zimny, z wyjątkiem dwóch pierwszych dekad siedemnastego stulecia.
Szczególnie dotkliwe zimno panowało w tym miesiącu w latach
czterdziestych oraz dziewięćdziesiątych XVII w. Podobnie, o ile
przez większość stulecia maj należał do ciepłych miesięcy, o
tyle wyraźne ochłodzenie stało się odczuwalne w ostatnim
dziesięcioleciu. Czerwiec bywał zwykle zimny i deszczowy. Nieco
inaczej przedstawiała się sprawa z lipcem, wilgotnym i zimnym
pomiędzy 1560 a 1630 rokiem, a w następnych czterech dekadach
wyraźnie cieplejszym niż czerwiec. Także później temperatura
oraz opady w tym miesiącu były zbliżone do odnotowanych w
pierwszej połowie dwudziestego wieku. Podobnie było z sierpniem, w
którym pogoda nie odbiegała od tej, którą dobrze znali nasi
dziadkowie.
Jak na tym tle przedstawiał się klimat siedemnastowiecznej
Rzeczypospolitej? Zdaniem klimatologów oraz historyków, najwięcej
surowych zim zdarzyło się w dekadach: 1590–1600 (sześć) oraz
1641–1650 (pięć). Najmniej ostrych zim wystąpiło pomiędzy 1621
a 1640 rokiem, choć badania źródeł pisanych, prowadzone przez
Stanisława Hoszowskiego, odnotowują nieurodzaj oraz drożyznę
właśnie w latach 1621–1625 oraz 1628–1631. W dziesięcioleciach
1591–1600, 1641–1650, 1651–1660 temperatura była przeciętnie
o 2,5°C niższa niż w pierwszej połowie XX wieku, choć
najzimniejszy okres przypada na dekadę pomiędzy 1741 a 1750 rokiem
(spadek o 3,6°C). Letnie temperatury w czasach nowożytnych były
zbliżone do dwudziestowiecznych, z wyjątkiem pierwszej połowy
XVIII wieku, kiedy pora letnia była chłodniejsza. Bardzo deszczowe
lata przeplatały się z ekstremalnie suchymi w dekadach
1591–1600, 1651–1660 oraz 1681–1690, ponadto do bardziej
suchych należały lata 1621–1630. Zimowe temperatury były w tym
okresie niższe przeciętnie o 1,5 do 3°C w porównaniu z wiekiem
XX, zaś lata cieplejsze o około 0,5°.
Analizując pogodowe zapiski Chrapowickiego dostrzegamy, że w
latach 1656–1685 najzimniejszy był rok 1666, najcieplej zaś było
wojewodzie witebskiemu cztery lata wcześniej. Bardzo zimno było
także w 1667, 1671, 1672 oraz 1679 roku, natomiast względnie ciepło
w latach 1663, 1668, 1680 oraz 1681. Ogólnie rzecz biorąc, zimy,
wiosny oraz pory jesienne były chłodniejsze niż w XX wieku,
podczas gdy lata nieco cieplejsze. Liczba dni, dla których
odnotowano opady atmosferyczne wahała się od 112 w 1676 roku (o
którym Chrapowicki pisał, że miała w nim miejsce wielka susza) do
206 w 1679 roku. Ulewy zdarzały się od kwietnia do listopada.
Mieszkańcy Rzeczypospolitej – a przynajmniej jej litewskiej części
– spotykali się ze śniegiem najczęściej pomiędzy grudniem a
marcem, choć w 1661 roku odnotowano opady śniegu 7 lipca. Nie widać
większych rozbieżności pomiędzy danymi Chrapowickiego, a tymi z
połowy XX wieku, choć warto zauważyć, że w tym drugim przypadku
opady śniegu zdarzały się we wrześniu. Odnotowano natomiast, że
w czasach Chrapowickiego deszcz występował w skali roku o 6–11
dni częściej niż w dzisiejszej północno–wschodniej Polsce oraz
o 8–19 dni częściej w przypadku ziem obecnej Białorusi.
Warto przyjrzeć się – na podstawie materiału zebranego przez
S. Namaczyńską – anomaliom pogodowym, które dały się we znaki
mieszkańcom Rzeczypospolitej w drugiej połowie siedemnastego wieku.
Zima na przełomie 1650 oraz 1651 była bardzo długa i śnieżna,
jeszcze 23 kwietnia poruszano się w niektórych miejscach saniami.
Wilki były na tyle głodne, że wpadały do miast, strasząc
mieszkańców. Wiosną topiący się śnieg i lód, wraz z
utrzymującą się krą, skutkowały powodziami, powodującymi liczne
zniszczenia w Małopolsce i Prusach Królewskich oraz na Mazowszu.
Kwiecień i pierwsza połowa maja w Małopolsce były zimne i
deszczowe, podobnie jak lato, deszcz padał nieustannie przez tydzień
począwszy od 25 sierpnia. W lipcu Kraków padł ofiarą powodzi,
poziom wody na ulicach sięgał łokcia (ok. 60 cm). Całkowicie
zalane zostały okoliczne wsie, m. in. Płaszów i Zabłocie. W
czasie żniw pojawiły się burze i ulewne deszcze, odnotowano także
obecność szarańczy. Jesień w tym regionie była zimna, mglista i
deszczowa. Co ciekawe, w Prusach Królewskich lato należało do
ciepłych i suchych. Drastyczny wzrost cen żywności, po części
spowodowany zniszczeniami wojennymi powstałym w toku walk z
powstańcami kozackimi Bohdana Chmielnickiego doprowadził do klęski
głodu, a na Wołyniu dojść miało do przypadków kanibalizmu.
Sześć lat później, w 1657/1658 roku, zima również miała
niezwykły przebieg. Od listopada do połowy stycznia było mgliście
i deszczowo, ale później nastały ostre mrozy i gwałtowne
śnieżyce. Zamarzły m. in. Wisła oraz Dniepr. W lutym nadeszła
odwilż, przynosząc ze sobą powodzie, dotkliwe zwłaszcza dla
mieszkańców Żuław i Gdańska. Nie był to jednak koniec anomalii,
ponieważ w marcu wróciła zima, odnotowano ataki mrozu i śniegu.
Luty dobrze zapamiętali też Szwedzi i Duńczycy, ponieważ dzięki
zamarznięciu Małego Bełtu armia króla szwedzkiego Karola X
Gustawa mogła przeprawić się z Jutlandii na Fionię i Lolland, a
po opanowaniu wysp sforsować skuty lodem Wielki Bełt i zająć
Zelandię, o mały włos nie zdobywając Kopenhagi i zmuszając
Duńczyków do zawarcia pokoju na wielce korzystnych dla Szwedów
warunkach.
Zmienny charakter miała pogoda w 1662 roku. Po łagodnej zimie i
wczesnej wiośnie 17–18 maja pojawiły się silny mróz oraz obfite
opady śniegu, który zalegał na polach przez tydzień, co
doprowadziło do wymarznięcia zbóż. Letnie powodzie nie
oszczędziły Małopolski. Wisła wylała w tym roku trzykrotnie: w
czerwcu, lipcu oraz sierpniu. 10 sierpnia woda zalała Kraków,
komunikacja w mieście odbywała się przy pomocy szkut. Fale
sięgnęły ołtarza w kościele Norbertanek na Zwierzyńcu oraz
zalały kościół świętego Wawrzyńca. Wylał także Dunajec,
niszcząc 45 miejscowości w okolicy Krościenka i Sącza. W pobliżu
Jarosławia doszło do największego wylewu od czterdziestu lat. Nad
Żywcem i Kamienicą przeszło natomiast oberwanie chmury.
Ponad
trzydzieści lat później, w 1694 roku mrozy zaczęły się już w
październiku i potrwały do końca marca następnego roku, przy czym
największe nasilenie zimna przypadło na okres od grudnia do marca,
a śnieg spadł na Rusi jeszcze w czerwcu. Wraz z wiosną pojawiły
się powodzie i plaga owadów. Z powodu zimnego i mokrego lata żniwa
rozpoczęły się dopiero w sierpniu, kilka tygodni później niż
zwykle. Ulewne deszcze były też odpowiedzialne za powódź, która
nawiedziła Małopolskę w lipcu.
Łagodna zima nie oznaczała jednak braku problemów. Mieszkańcy
Rzeczypospolitej przekonali się o tym w latach 1679/1680 oraz
1681/1682. W pierwszym przypadku w styczniu było na tyle ciepło, że
rozpoczęły się prace polowe. Wiosna przyniosła ze sobą ciepłe
deszcze, a nawet burze. 28 kwietnia 1680 roku jedna z nich przeszła
nad Warszawą, burząc domy i dzwonnice oraz wyrywając drzewa z
korzeniami. Później nad Rzeczpospolitą zapanowała latem i
jesienią susza, której towarzyszyło pojawienie się szarańczy.
Następnej zimy również nie odnotowano mrozu ani śniegu. Rośliny
zakwitły znacznie wcześniej niż zwykle, rolnicy przystąpili do
prac polowych.
Marzec był suchy i ciepły, za to w kwietniu
nastąpiły mrozy i śniegi. Pod koniec czerwca huragan nawiedził
Lwów, zrywając dachy wielu domów i uszkadzając dzwonnicę
kościoła Dominikanów. Podobny schemat powtórzył się cztery lata
później. Warunki pogodowe były na tyle dobre, że w lutym
rozpoczęto prace polowe oraz wypasano bydło. Niespodziewanie śnieg
spadł 9 maja, ale nie wyrządził poważniejszych szkód, w
przeciwieństwie do huraganu, który spustoszył okolice Gdańska.
Lato było suche i ciepłe, w sąsiedniej Mołdawii doszło nawet do
suszy, która dała się we znaki żołnierzom Jana III, prowadzącego
podówczas na tych terenach niezbyt udaną kampanię przeciwko Turkom
i Tatarom.
Niewątpliwie, klimat nie ułatwiał życia siedemnastowiecznym
mieszkańcom Rzeczypospolitej. Długie, mroźne i śnieżne zimy
występowały częściej niż współcześnie, a ich konsekwencją
nierzadko były powodzie. Woda wylewała także latem, tym razem
wskutek długotrwałych opadów deszczu. Z drugiej strony, w
cieplejszych latach zdarzały się nagłe ataki zimy (nawet w lipcu),
które, obok gradobicia, huraganów czy szarańczy, spędzały sen z
powiek mieszkańców wsi, niezależnie od stanu społecznego. Susze
również nie zwykły omijać ziem Rzeczypospolitej, mocno dając się
we znaki. Można zatem powiedzieć, że pogoda z całą pewnością
nie rozpieszczała naszych przodków.
https://www.wilanow-palac.pl/mroz_wielki_snieg_w_nocy_troche_padal_o_klimacie_i_pogodzie_w_siedemnastowiecznej_rzeczypospolitej.html?fbclid=IwAR1qhgV42ytywc2n2ugq7Pe8QWCKY8mrE5lEZ5kfx8n5yGgPwZipstOYjAg
http://sat24.com/pl/pl?ir=true aby widzieć co się zapowiada.
Na szczęście chmury kręciły się jak zwariowane i wielkich ulew nie było. Za to Bozia ich ukarała powodzią w Colorado. Szkoda tylko mieszkających tam zwykłych ludzi.
Polityk zdradził przy okazji, że Rosja tez ma taką broń, ale stosuje ją defensywnie a Amerykanie według niego atakują skrytobójczo, co jak twierdzi pokazano ostatnio w Soczi. Miasto to zostało dosłownie zalane ulewnymi opadami. Wiadomo, że jest to arena Zimowych Igrzysk, więc powódź z pewnością utrudni przygotowania.
Żyrinowski twierdzi, że Rosjanie zainwestowali wiele pieniędzy, aby Amerykanie nie byli w stanie zakłócić przebiegu Olimpiady. Lider Partii Liberalno Demokratycznej podkreślił, że Rosja ma wszelkie możliwości do reagowania na klimatyczną agresję. Jak dodał, Rosja też jest w stanie wywołać trzęsienie ziemi i tsunami.
Według Żyrinowskiego wpływ na klimat Rosji odbywa się poprzez projekt HAARP, oficjalnie instalacja na Alasce jest wykorzystywana do badań jonosfery, ale nieoficjalnie to centrum broni klimatycznej USA.
Pamiętajmy:
Żyrinowski służy do wypuszczanie balonów próbnych - i informacji niejawnych, zrozumiałych dla przeciwnika..
Więc bym się tak nie naśmiewał.
Najśmieszniejsze jest to, że pisze się o tym w Polsce od przeszło 10 lat ale dopiero dzisiaj ludzie zaczynają mozolnie rozumieć jak bardzo technologia poczyniła postępy doganiając właściwie science-fiction. W Polsce jest to szczególnie trudne do zrozumienia i choćby ogarnięcia tematu. Ludziom się to nie mieści w głowie, że można choćby sterować chmurami.
Mnie ciekawi na ile geofizyczne kontrolowanie Ziemi, może mieć wspólnego z osobą Nikoli Tesli.
Nie wiem tylko, czy prace nad rozwojem tego systemu są tak samo zaawansowane, jak w przypadku amerykańskiego systemu HAARP.
Ten systemy mają wiele zastosowań.