Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.
WŁADZE miasta Gdańska do dzisiaj nie usunęły Forstera, Hitlera i Goeringa z listy Honorowych Obywateli Gdańska, a
10 lat temu burmistrz Działdowa uhonorował dwóch nazistowskich zbrodniarzy.
I to na pewno nie jedyne przypadki...
„(…) nie byli oczywiście krystalicznymi demokratami. Byli ludźmi swoich czasów, powiązanymi z realiami ich społecznego pochodzenia”.
przedruk
Adrian Siwek: Konsulat Generalny Niemiec w Gdańsku uczcił pamięć nazisty Clausa Stauffenerga
23.07.2024 08:34
Konsulat Generalny Niemiec w Gdańsku oddał hołd naziście Clausowi Schenkowi Graf von Stauffenbergowi.
Dzisiaj nastąpiło w okolicach Wilczego Szańca odsłonięcie tablicy pamiątkowej „Sztynort i 20 lipca 1944”, która przywołuje rolę ówczesnego właściciela posiadłości wokół pałacu w Sztynorcie, Heinricha von Lehndorffa, w próbie zamachu na Adolfa Hitlera. W ceremonii udział wzięli konsul generalna Cornelia Pieper, były minister spraw zagranicznych NRD w jedynym demokratycznie wybranym rządzie tego kraju w 1990 r., Markus Meckel, minister kultury Saksonii-Anhalt Rainer Robra, Karl-Heinz Paqué, przewodniczący Fundacji im. Friedricha Naumanna dla Wolności oraz Bettina Bouresh ze Stowarzyszenia Lehndorffów
– napisał cztery dni temu w mediach społecznościowych Konsulat Generalny Niemiec w Gdańsku.
Kim był Stauffenberg?
Claus von Stauffenberg był niemieckim oficerem w stopniu pułkownika, szefem sztabu armii rezerwowej, który należał do grupy spiskowców, którzy zrealizowali nieudany zamach na życie Adolfa Hitlera 20 lipca 1944 roku w Wilczym Szańcu na polskich Mazurach.
Stauffenberg to nie był bohater
W niemieckiej narracji próbuje się robić z niego wielkiego bohatera, opozycjonistę, który próbował zabić Adolfa Hitlera. Według części historyków postanowił on zamordować Hitlera, ponieważ nie podobały mu się metody dowodzenia niemiecką armią oraz informacje o masowych mordach dokonywanych przez niemieckie wojska na okupowanych terenach. Warto jednak zaznaczyć, że wcześniej był on zafascynowany Adolfem Hitlerem i mocno popierał nazistowską ideologię. Akceptował hitlerowski antysemityzm, popierał atak na Polskę, a sam traktował mieszkańców terenów podbitych jako ludzi niższej kategorii. Miejscowa ludność to niewiarygodny motłoch, bardzo dużo Żydów i mieszańców. Naród, który aby się dobrze czuć, najwyraźniej potrzebuje batoga. Tysiące jeńców przyczynią się na pewno do rozwoju naszego rolnictwa. Niemcy mogą wyciągnąć z tego korzyści, bo oni są pilni, pracowici i niewymagający […] Najważniejsze jest to, abyśmy w Polsce właśnie teraz zaczęli planową kolonizację. I nie martwię się, że ona nastąpi
– pisał w liście do żony w 1939 roku.
Poglądy te (…) stanowiły później element programu spiskowców (...) w 1944 r. w ramach planu o kryptonimie „Walkiria” zamierzali przeprowadzić wojskowy zamach stanu, obalić Hitlera i utworzyć nowy rząd niemiecki, który zawarłby rozejm z aliantami zachodnimi. Charakterystyczne jest jednak to, że autorytarne założenia polityczne tej grupy, a zwłaszcza samego Stauffenberga, były w pewnych punktach zbliżone do działań narodowych socjalistów (np. niemiecka hegemonia w Europie Środkowej
– napisano na portalu Historia.org.pl.
Autor: Adrian Siwek,kor.
Jest zawiadomienie do prokuratury ws. upamiętniania nazistów przez Konsulat Generalny Niemiec w Gdańsku
24.07.2024
14:29
Gdańscy działacze samorządowi złożyli zawiadomienie do Prokuratury Okręgowej w Gdańsku ws. upamiętnienia pamięci nazistów z Clausem von Stauffenbergiem na czele. Chodzi o zorganizowane przez Konsulat Generalny Niemiec w Gdańsku uroczystości z okazji 80. rocznicy zamachu na Adolfa Hitlera w Wilczym Szańcu
Zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa publicznego propagowania nazizmu, tj. o czyn wyrażony w art. 256 Kodeksu karnego, złożyła Natalia Nitek-Płażyńska, radna Sejmiku Województwa Pomorskiego, oraz radni Miasta Gdańsk: Andrzej Skiba i Przemysław Majewski.
Uroczystość w Dworze Artusa
Przyczynkiem do reakcji gdańskich polityków było wydarzenie, jakie Konsulat Generalny Niemiec w Gdańsku zorganizował 16 lipca w Dworze Artusa, który jest oddziałem miejskiego Muzeum Gdańska. Była to uroczystość upamiętniająca 80. rocznicę zamachu na Adolfa Hitlera w Wilczym Szańcu.
Tymczasem niemieccy goście w Gdańsku, na czele z byłym przewodniczącym Bundestagu prof. Norbertem Lammertem, wspominając tych nazistów, mówili:
„(…) nie byli oczywiście krystalicznymi demokratami. Byli ludźmi swoich czasów, powiązanymi z realiami ich społecznego pochodzenia”.
Sam zamach natomiast nazwali „powstaniem z 20 lipca 1944 r., które jest symbolem przyzwoitości i odwagi cywilnej”, a ludzi Stauffenberga określali mianem „ruchem oporu”. Te słowa nie doczekały się żadnej stosownej reakcji Polaków uczestniczących w wydarzeniu.
Reakcja gdańskich polityków
Do sprawy odnieśli się gdańscy samorządowcy, którzy przed Prokuraturą Okręgową w Gdańsku zwołali dzisiaj o godz. 13 konferencję prasową.
W tym wydarzeniu uczestniczyło kilkadziesiąt osób, także Polaków, którzy powinni wykazywać się podstawową wiedzą historyczną. Nie można czcić nazistów, nazistów należy potępiać i nie wolno pomagać Niemcom, które chcą się dziś wybielać, relatywizować historię, ale również się samowiktimizować. Hańba dla tych, którzy brali udział w tym wydarzeniu, a nie zareagowali. Dlatego razem z radnymi składamy do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa
– mówiła Natalia Nitek-Płażyńska, radna Sejmiku Województwa Pomorskiego.
Gdańscy argumentując swoją decyzję o złożeniu pisma do prokuratury podkreślali, że Claus von Stauffenberg, któremu oddawano publiczny hołd podczas ww. wydarzenia, był zwolennikiem ideologii nazistowskiej i funkcjonariuszem zbrodniczego państwa, jakim była III Rzesza.
Podkreślili, że Stauffenberg popierał Hitlera jeszcze przed jego dojściem do władzy, uczestniczył w szkoleniach nazistowskiej organizacji SA, opowiadał się za wypowiedzeniem traktatu wersalskiego i aneksją Austrii przez Niemcy. Popierał także politykę eksterminacji Żydów i Polaków na podbitych przez Niemcy terenach.
Niemiecki instytut: Polska to najbardziej faszystowski kraj w Europie. A najbardziej demokratycznym… Niemcy
Szokujące wieści docierają do nas zza zachodniej granicy.
Okazuje się bowiem, że jesteśmy najbardziej… faszystowskim narodem
Starego Kontynentu. Tak przynajmniej twierdzi jeden z niemieckich
instytutów badawczych.
O godzinie 22:30 do wczorajszego programu “W tyle wizji” na antenie
TVP zadzwonił Pan Janusz z woj. Opolskiego. Na wstępie powiedział, że
przez 35 lat mieszkał w Niemczech i “co nieco” o tym kraju wie.
Wstrząsające było jednak to, co mówił dalej.
– Wróciłem, już na rentę – jestem parę miesięcy w Polsce – przekazał rozmówca Magdaleny Ogórek i Krzysztofa Fezeta.
– Rozmawiałem dzisiaj z kolegą, który tam jeszcze mieszka, i
zapytał mnie nagle: “Czy ty wiesz, w jakim państwie ty mieszkasz?”.
Zaniemówiłem i mówię: “Mów, o co chodzi!” – kontynuował z przejęciem Pan Janusz.
– Więc jakiś instytut w Niemczech zrobił badania i wyszło na to, że Polska jest najbardziej faszystowskim krajem w Europie. Mieliśmy 78%
– przekazał Polak, który niedawno wrócił z emigracji. Żeby było
śmieszniej, rozmówca “W tyle wizji” dodał, że ten sam instytut za
najbardziej demokratyczny kraj uznał… i tu chyba nie ma zaskoczenia:
Niemcy.
“Nikt mi nie powie, że w Polsce nie ma demokracji”
– Widziałem, jak zachowywały się media w Niemczech w sprawie imigrantów – przekazał Pan Janusz. – Nikt mi nie powie, że w Polsce nie ma demokracji, jak to twierdzi Adam Michnik – słuchamy dalej.
Jak Pan myśli, z czego wynika takie dobre samopoczucie Niemców, że
swój dawny faszyzm starają się teraz przypisać innym nacjom? – spytał
prowadzący.
– Proszę Pana. To mówią media. I tam media kłamią, tak jak część
mediów u nas. Ja znałem tych Niemców na dole, pracowałem z nimi. Oni
zawsze do mnie mówili: – Janusz, Polacy są mądrym narodem – skwitował widz “W tyle wizji”.
„Każdy obywatel Niemiec do dzisiaj
korzysta z ograbienia Europy”. O skandalu w Niemczech, czyli z czego
finansowano „pierwsze państwo opiekuńcze na ziemi”
JOANNA MIESZKO-WIÓRKIEWICZ: – Pańska
książka, w której opisuje pan detalicznie, dlaczego Niemcy byli tak
wierni Hitlerowi, mianowicie: bo dzięki niemu mogli obrabować Europę,
wzbudza od kilku miesięcy w Niemczech ogromne echo. Przy czym echo
to rozlega się raczej w mediach. Tzw. „zwykli Niemcy” jeszcze nie
rozklejają za panem listów gończych, ale może chociaż Krupp, Flick
i Thyssen zaprosili pana w nagrodę do swoich rad nadzorczych? Pan ich
odciąża od win za drugą wojnę – jednocześnie obciążając w stopniu dotąd
niespotykanym niemieckie społeczeństwo. GÖTZ ALY: – To wszystko, co napisałem, nie
oznacza, że Flick jest niewinny. Głównym motywem, który towarzyszył mi
w pracy nad tą książką, jest dotychczasowa kłamliwa redukcja winy.
Była to tak wielka zbrodnia, która odbyła się
przy tak masowym poparciu, że to oczywiste, iż później jej uczestnicy
obmyślali sobie różne strategie obrony.
Główna z nich głosiła, że Hitler był chory. Ja dzieciństwo spędziłem w Stuttgarcie i pierwsza rzecz, jakiej dowiedziałem
się o czasach nazizmu, było to, że Hitler był szaleńcem i tocząc pianę
z dzikim rykiem wgryzał się we własny dywan. Psychopata. To była taka
nasza strategia obronna w latach 50. i 60. W NRD ogłoszono po prostu: „Kapitał monopolowy to nie my”. I umyli ręce. Przestępcy – to byli zawsze inni. W żadnym wypadku ktoś z NRD.
A że w pierwszym parlamencie NRD ponad 70 proc.
posłów stanowili byli żołnierze i oficerowie Wehrmachtu – to była
tajemnica poliszynela i absolutne tabu.
Najcudowniej było i jest w Austrii. W Polsce przecież dobrze wiadomo,
jaką rolę odgrywali Austriacy w czasie okupacji. Ale oni powiedzieli
sobie i światu: No, przecież my byliśmy pierwszymi ofiarami…
Im więcej upływa lat, im większy jest dystans do tamtych czasów, tym
więcej możemy o tym mówić, ale też i tym dokładniej je badać. Bo właśnie
przez to, ile dystansu czasowego potrzebujemy, widać najwyraźniej, jak
straszne były to zbrodnie. Reżym Ulbrichta w NRD, stalinizm w Rosji,
Polsce czy na Węgrzech – wszystko to były straszne czasy.
Ale w kontekście hitleryzmu oczywiście mają inną wagę. To jest historia
i na ten temat nikt się dzisiaj nie spiera. Weźmy na przykład Adenauera.
Adenauer stanowi w ludzkiej świadomości odleglejszą historię aniżeli
Hitler. Era Adenauera legła gdzieś na dnie historycznej szafy.
– Spiera się pan więc z wieloma historykami w prasie, w telewizji,
na spotkaniach o hitleryzm. Kiedy w neoliberalnym tygodniku „Der
Spiegel” zarzucono panu w recenzji o tej książce „mentalnie ograniczony
materializm” wzbudziło to moją wesołość. Ale z prawa czy z lewa
tenor wypowiedzi na ten temat właściwie jest ten sam: pan zredukował ten
okres historii Niemiec do ekstremalnego materializmu. Odarł pan
poczynania Niemców – od samych dołów do samej góry – z wszelkiej
ideologii, choćby antysemityzmu, i sprowadził ich pan do roli
nienasyconych rabusiów. Według mnie jest to zarzut o wiele cięższy niż
wszelkie teorie rasistowskie razem wzięte. Sama się zawahałam czytając
pewien fragment w pana książce, gdzie pisze pan o KONIECZNOŚCI
sprowokowania wojny przez reżym Hitlera.
GÖTZ ALY: – Nie wiem, jak wy
w Polsce nazywacie to, co my określamy „metodą kuli śnieżnej”: ktoś
dostaje pieniądze, na które składają się ci, co właśnie się dołączyli
i też chcą dostać pieniądze. Dostaną, jeżeli znajdą innych dawców. Ci
na samym dole piramidy niczego już nie dostaną, ale pomimo
to uczestniczą w systemie w nadziei, że i im się uda coś zgarnąć.
Rozwija się więc swego rodzaju popęd spekulacyjny. I to stanowiło
według mnie zarodek tamtego systemu – ta niesamowita mobilizacja całego
społeczeństwa i ta nieustanna ekspansja, co w sumie konsolidowało całą
tę machinę. A ekspansja oznacza nic innego, jak wojnę.
Mogę to pani opowiedzieć na przykładzie kariery mojego ojca: nie był
to żaden straszny nazi. Choćby z powodu tego szczególnego nazwiska dawno
byłoby wiadomo, gdyby tak było. Urodził się w 1912 jako piąte dziecko
w rodzinie profesora. Świadomie przeżył kryzys światowy. Jako jedyny
z rodzeństwa nie mógł studiować, bo nie było już na to pieniędzy, więc
został handlowcem. Dokładnie mówiąc, w fabryce guzików. Była to jednak
dla niego społeczna degradacja. W 1935-36 powrócił do Niemiec kraj
Saary. I wtedy jeden z jego przyjaciół powiedział mu: ”Słuchaj, my tam
stwarzamy sieć domów kultury Hitlerjugend. Potrzebujemy kogoś, kto
to poprowadzi od strony organizacyjnej”. Pojechał tam i już pierwszego
dnia dostał samochód Daimler-Benz z kierowcą. Na weekendy mógł go
również prywatnie używać. Miał wtedy 23 lata. Kiedy przyrównamy to do
dzisiejszych standardów, to jest to tak, jakby dostał samolot
do własnego użytku. Pamiętajmy, że Niemcy były wtedy bardzo biedne.
No, i tak to przedsięwzięcie zaczęło ekspandować. Doszła do tego
część Bawarii, a potem, po zajęciu Francji, jeszcze Lotaryngia, gdzie
byli rozmaici folksdojcze, młodzież z niemieckich rodzin etc. Po wybuchu
wojny był tylko krótko żołnierzem. Szybko został odkomenderowany
do poprzedniego zajęcia. W tym czasie poznał moją matkę, świeżo
upieczoną maturzystkę. W 1942 roku się pobrali. Krótko przedtem,
na spacerze w parku pałacowym w Nymphenburg koło Monachium zapytał ją,
co sądzi o przeprowadzce na wschód gdyby został naczelnym burmistrzem
Saratowa. Miał 28 lat, ona była 10 lat młodsza. Saratow – miasto leżące
w regionie ówczesnych Niemców zawołżańskich – nigdy nie został zdobyty,
po drodze był bowiem Stalingrad. Ale proszę sobie to uświadomić: oni już
wszędzie w Europie rozdzielali między siebie stanowiska. A w wieku 28
lat jest się nawet według dzisiejszych norm bardzo młodym. W każdym
razie do tego nie doszło. Zamiast burmistrzowskiego stołka musiał
zatroszczyć się o dzieci z bombardowanych przez aliantów miast.
Zorganizował dla 50 tysięcy dzieci z Zagłębia Ruhry pobyt do końca wojny
w tzw. Sudetenland, czyli w Czechach, korzystając przy tym z czeskiego
personelu. Trwało to prawie dwa lata. I to było jego największym
sukcesem życiowym. Potem był już tylko skromnym handlowcem. Oczywiście,
zawsze powtarzał, że nie miał z tymi zbrodniami nic do czynienia i że
nigdy nie miał nic przeciwko Czechom. Z kolei moja matka pochodziła
z rodziny nieślubnie urodzonego chłopa. Ich małżeństwo byłoby w 1912,
w 1922, a nawet w 1932 roku nie do pomyślenia. A jeśli – to byłby
to absolutny mezalians z wszelkimi konsekwencjami. Mobilizacja
społeczeństwa przez narodowych socjalistów oznaczała wymieszanie klas. To było
dla większości społeczeństwa bardzo atrakcyjne. I te biografie
moich rodziców pokazują, co się właściwie działo: socjalizm narodowy
przemawiał przede wszystkim do młodych. I to poza ideologią, nienawiścią
rasową etc.
To była rewolta młodych. Proszę zwrócić uwagę,
że oprócz samego Hitlera i Goeringa wszyscy ci czołowi naziści byli
bardzo młodzi. Tuż przed trzydziestką lub tuż po trzydziestce. Nagle
zdobywali tak niesłychaną władzę, wpływy i bogactwo. Przeważnie
pochodzili z ubogich rodzin, byli więc niesłychanie umotywowani. Często
nie mieli specjalnie wysokiego wykształcenia, czyli że jedynym źródłem
ich satysfakcji była bezwzględna władza. Szczególnie im dalej było
od Berlina, tym bardziej tę władzę wykorzystywano. Siedziby gauleiterów
to były bajkowo urządzone pałace. Opisuję w mojej książce przykłady
tej niesłychanej korupcji m.in. na terenach Ukrainy.
– Czyli doszło do specyficznych społecznych zmian, które we Francji
możliwe były już kilkadziesiąt lat wcześniej dzięki rewolucji
francuskiej?
GÖTZ ALY: – Tyle że w dzisiejszej Francji czy Wielkiej
Brytanii wymieszanie klas jest o wiele bardziej ograniczone aniżeli
w Niemczech. Oczywiście, największą mobilizację społeczną przyniosła
sama wojna oraz wysiedlenia.
– Pan twierdzi w swojej książce, że wojna była jedynym
wyjściem z sytuacji bez wyjścia, w jaką wpędził się rząd Hitlera.
Chodziło przede wszystkim o finansowanie państwa i jego niebywałych
socjalnych reform. A tymczasem istnieją niepodważalne fakty
historyczne, bardzo dobrze udokumentowane, które twierdzą, że wojna była
celem samym w sobie jeszcze na długo przed Hitlerem. Czy zna pan
książkę Wojna generałów Carla Dircksa i Karl-Heinza Janssena?
Wstrząsająca. Przyniosłam ją Panu, proszę zobaczyć, jest bardzo cienka
i też są w niej – podobnie jak u pana – prawie wyłącznie liczby.
– Nie, nie znam jej… GÖTZ ALY: – Do mitów założycielskich
Bundesrepubliki należy m.in. mit niepokalanego Wehrmachtu, który wbrew
woli jego generałów został zmuszony do wojny przez Hitlera. Tymczasem
Carl Dirks z pomocą Janssena z tygodnika „Die Zeit” w oparciu
o znalezione przez siebie na strychu dokumenty archiwalne udowadnia,
że już od 1923 roku w największej tajemnicy kilkunastu oficerów tzw.
Reichswehry bardzo precyzyjnie obliczało i montowało fundamenty
pod przyszłą siłę Wehrmachtu. Już w 1932 roku Niemcy znajdowały się
na drodze do państwa militarnego, a w 1933 Wehrmacht z radością powitał
Hitlera i narodowych socjalistów. Plany z lat 1923-5 zakładały siłę
Wehrmachtu na 2,8 milionów pod wodzą 252 generałów. I tak też dokładnie
było w momencie napaści na Polskę we wrześniu 1939. Z dokumentów wynika,
że to ci – znani dzięki tej publikacji z imienia i nazwiska „spiskowcy”
wymyślili tzw. milicję ludową – wiadomo: układ wersalski zmuszał
do nadzwyczajnej ostrożności – która przerodziła się wkrótce potem w SA.
Na długo zanim Hitler miał coś nakazywać, plany napaści na Zachód
i Wschód Europy leżały gotowe w szufladach. Wygląda na to, że spotkały
się – nazwijmy to sarkastyczne, lecz precyzyjnie – grupy interesów. Przy
dzisiejszym stanie naszej wiedzy na ten temat powtarzanie niczym mantry
zdania „To nie my, to Hitler” nie robi chyba na nikim poza Niemcami
specjalnie wrażenia… – Tego także ja nie twierdzę. Większość niemieckiej
inteligencji w latach 1920-40 zajmował głównie temat: „Jak zrobić
to następnym razem lepiej?”. I to we wszelkich dziedzinach. Mówię o tym
w swojej książce. I kiedy człowiek tak to zsumuje, to to ma swoją
wymowę. Na przykład: jak to urządzić z pieniędzmi podczas wojny.
W latach 20-tych powstało na ten temat mnóstwo naukowych dysertacji.
Albo: jak to było z głodem podczas I wojny światowej. Ten temat też był
rozpracowany naukowo i dlatego reżym żywieniowy w czasie II wojny
funkcjonował w przeważającym stopniu na zasadzie wyzysku. Ale zadziałał
także system zmian w sposobie odżywiania.
– Ma pan na myśli narodowy Eintopfsonntag – niedzielę z Eintopfem?
Lubecki narodowy czy wręcz zwykły kapuśniak, który cały naród pałaszował
pokornie w niedzielę? A Hitler z Goebbelsem kazali się przy ulicznych
kotłach z Eintopfem fotografować w heroicznych pozach? GÖTZ ALY: – Faktycznie wzrósł procent potraw
wegetariańskich. Forsowano taki styl z powodów czysto ekonomicznych.
To było, wiadomo, już od czasów pierwszej wojny. Do produkcji 1
kilograma mięsa potrzeba 5 kilo zboża. Kilo mięsa zaspokoi głód może
dwóch osób, ale 5 kilo zboża wykarmi co najmniej pięć osób. Wszystko
to przygotowywano systematycznie. Do tych i innych zagadnień
powstawały w okresie międzywojennym wyczerpujące opracowania naukowe.
Także do sposobu prowadzenia wojny w jak najbardziej jednoznacznym
sensie. Na przykład słynna książka Erwina Rommla Piechota naciera z 1937
roku – suma jego praktycznego doświadczenia jako oficera sztabowego
w pierwszej wojnie, doświadczenia, które jest po dziś dzień aktualne.
Dla całego otoczenia Hitlera i jego samego druga wojna światowa miała
być tylko przedłużeniem pierwszej po dłuższym, niż to zwykle bywa,
zawieszeniu broni i reorganizacji. Hitler powtarzał: „Chodzi nam
o zakończenie wojny”. Miał na myśli oczywiście pierwszą wojnę.
– Wojna światowa to nie jest indywidualne przedsięwzięcie
pojedynczych państw, można się przecież łatwo przy tym wzbogacić. Pan –
jako historyk – wie to lepiej ode mnie, ale i dziś nie jest inaczej niż
w przeszłości. W końcu wojen na świecie nie brakuje. Ale mam
na myśli źródła mówiące o finansowaniu przemysłu ciężkiego Niemiec przez
zagraniczne banki, w tym szczególnie amerykańskie. Sferę koncernów
i banków zostawił pan w swojej książce przezornie na boku. Komu bał się
pan narazić? GÖTZ ALY: – Na ten temat mówiło się i pisało przez cały
czas bardzo dużo. Że Henry Ford sympatyzował z Hitlerem, że Rockefeller
Foundation wspierał niemieckich rasistów, że niemiecki przemysł
wspierał reżym Hitlera. Ja skupiłem się dla odmiany na czym innym.
Mianowicie, jak w takim szaleńczym przedsięwzięciu utrzymana zostaje
stabilność wewnętrzna. Trzeba sobie to uzmysłowić: pierwsze dwa lata
potrzebowano na konsolidację, ostatnie dwa lata to była opóźniania
klęska. Czyli praktycznie naziści mieli osiem lat czasu, by dokonać
tego, czego dokonali. Dzisiaj przez ten okres nie da się przeprowadzić
jednej małej reformy podatkowej, nie wspominając o wschodnich landach,
które dołączyły do Bundesrepubliki dwa razy tak dawno. A więc ten
niesamowity rozmach, to wielkie wyładowanie atmosferyczne – jak się
okazało, potwornie niszczycielskie – musiały mieć taką siłę
przyciągania, że ludzie do tego lgnęli. – Jeżeli dobrze pana rozumiem, to te wiwatujące masy, które
widać na kronikach filmowych z tamtego okresu, te wyciągnięte
w hitlerowskim geście pozdrowienia setki tysięcy rąk – wszystko to jest
ustawione? Manipulowane? Ci ludzie cieszyli się tylko z tego, że mogą
sobie lepiej pożyć, lepiej pojeść, ubierać się we włoskie garnitury,
jedwabie, nylonowe pończochy i francuskie garsonki od Chanel? A Żydzi,
Cyganie, Polacy, Rosjanie byli im kompletnie obojętni pod warunkiem,
że dali sobie odebrać złoto i futra? Nie było w tych masach nienawiści,
tylko oportunizm? GÖTZ ALY: – Te wiwatujące masy to są czyste
filmy propagandowe. Takie filmy kręcono nie tylko za Stalina w Związku
Radzieckim, takie filmy powstawały również w latach 50-tych w Polsce.
Przecież masy wiwatowały również na Placu Czerwonym czy na Placu Defilad
w Warszawie. Nie miało to jednak wiele wspólnego z rzeczywistością. Te
sceny spod Pałacu Sportów w Berlinie, kiedy Goebbels krzyczy: „Czego
chcecie: masła czy armat?!” A tłum odpowiada rykiem: „Aaarmat!” –
to wszystko była zainscenizowana propaganda. Kiedy wybuchała druga
wojna, Niemcy jako naród byli potwornie przestraszeni. Nie było zachwytu
z powodu wybuchu wojny. Dla odmiany przez pierwsze 6 miesięcy pierwszej
wojny Niemcy byli w narodowej euforii. Natomiast kiedy napadem
na Polskę zaczęła się druga wojna – nie było społecznej akceptacji dla
tej ofensywy.
– Tego od pana nie kupię. Czytałam i słyszałam dosyć wypowiedzi,
m.in. byłego prezydenta RFN – Richarda von Weizsäckera, który sam był
żołnierzem, o tym, jak głęboko wierzono, że Polacy są ich arcywrogami,
a tereny wcielone po Wersalu do Polski muszą zostać odebrane. Oraz,
że dynamicznie rozwijający się dzięki zdrowej żywności i gimnastyce
jasnowłosy i błękitnooki naród aryjskich panów potrzebuje przestrzeni
do życia na wschodzie. Weizsäcker powiedział, że dopiero gdy jego brat
padł w kilka dni po rozpoczęciu wojny gdzieś w zachodniej Polsce,
to wtedy dopiero naszły go przemyślenia. Ale nie co do sensu
tej wyprawy, tylko co do sensu wojny jako takiej. Wierzę, że – tak jak
pan opisuje – w tym rauszu nagłego bogacenia się, rozdrapywania majątku
żydowskich sąsiadów – wielu nie zauważyło nawet, że Niemcy napadły
na Polskę. Ale niezależnie od prawdziwych celów, doprawioną na ostro
ideologią przesiąknęło wielu. Zbyt wielu. GÖTZ ALY: – Nie zamierzam wcale zaprzeczać,
że niezależnie od poglądów politycznych wielu głęboko w to wszystko
wierzyło. W końcu to się trzyma do dzisiaj – to poczucie
niesprawiedliwości z Trianon. Pomimo to nie było wówczas zachwytu
z powodu rozwoju sytuacji. Nie było na dworcach kobiet wymachujących
kwiatami na pożegnanie żołnierzy jadących na front. I tym właśnie
zajmuję się w swojej książce: w jaki sposób ówczesny rząd zainteresował
społeczeństwo tą wojną, przekonał je do niej. Tym bardziej że od razu
na początku było wiadomo, iż będzie to wojna toczona na dwóch frontach.
Lęk społeczeństwa został, co prawda na krótko, przełamany zwycięstwem
nad Francją. – Opisuje pan, jak reformami społecznymi, ułatwieniami
podatkowymi etc. rząd Hitlera przekonywał społeczeństwo do swojej
polityki. Ale opisuje pan również z wieloma szczegółami ten niesamowity
podwójny rabunek, jaki miał miejsce w całej Europie: oficjalnie –
do kasy państwa, choć i to wymknęło się szybko spod kontroli,
i nieoficjalnie – na własną rękę. GÖTZ ALY: – Moi czytelnicy przysyłają mi
rozmaite dowody tego, co się działo. Na przykład tu mam taki list pisany
przez pewnego żołnierza z Paryża 19 stycznia 1942:
Drodzy Rodzice i Rodzeństwo! Dzięki za list z 14 stycznia.
Rozglądałem się za tymi butami, ale można je dostać tylko na talon.
Zobaczę, czy mi się uda jeden skombinować. Kiedy dostanę żołd, wyślę wam
butelkę rumu. Zapakuję dobrze w gazety, żeby doszła cało. Pończochy
kosztują 8 Reichsmark i mają być podobno z jedwabiu, ale czy to naprawdę
jedwab, nie wiem. Mam je kupić? Dziś wysłałem wam paczkę: pół kilo
orzechów, z których 4 zjadłem, butelkę wody do włosów, dwie kostki
mydła, pasta do zębów, grzebień, pasek i krawat dla taty oraz 3,5 metra
materiału. Dałem sobie zrobić zdjęcie. Jeżeli dobrze wyjdzie, to każę
powiększyć do rozmiarów 30X44 cm i w kolorze. Oczywiście to kosztuje,
ale co tam !Inaczej pieniądze pójdą na piwo. Tu w Paryżu mamy specjalne
miejsca dla żołnierzy: kina, kawiarnie i teatry, gdzie ceny są niskie.
To są najlepsze kina, kawiarnie i teatry Paryża-meble i boazerie
z drzewa dębowego i czerwonego pluszu. Jedzenie mamy niezłe, ale za
mało. Nie mogę pisać o tym więcej, żeby nie oskarżono mnie o bunt. (…)
Kończę i pozdrawiam Was. Wasz Hermann. – Pisze pan o tym, jak odpowiednimi przepisami i dzięki podwyżce żołdu kupiono entuzjazm armii… GÖTZ ALY: – Podczas pierwszej wojny żołnierze
i ich rodziny byli bardzo źle potraktowani przez rząd. 21 lat później
wszystkie te błędy naprawiono z nawiązką. Poborowi i oficerowie
otrzymali nie tylko podwyżki żołdu, ale daleko idącą pomoc „mającą
utrzymać uprzedni poziom życia”; rząd spłacał za nich pobrane uprzednio
kredyty, w tym nawet kredyty budowlane i obciążenia hipoteczne,
ubezpieczenia,a nawet abonamenty za zamówione wcześniej gazety. Rodziny
żołnierzy również dostawały znaczną pomoc. Wszystkie urzędy zostały
odgórnie zobowiązane do tego by szybko i niebiurokratycznie „umacniać
dobry nastrój narodu, w pierwszym rzędzie szerokich mas ludowych”.
W październiku 1939 gazety doniosły, że na żądanie Goeringa
„narodowosocjalistyczny rząd uwalnia wszystkich żołnierzy na froncie
od troski o rodziny”. Co znaczyło, że oprócz wszelkich apanaży,
ubezpieczeń społecznych, przydziałów węgla i kartofli oraz rozlicznych
przywilejów także czynsz został całkowicie przejęty przez państwo. Tym
sposobem kupiono serca pozostałych w domu kobiet: żon, sióstr i matek
żołnierzy. Tym bardziej że żołnierzom ma froncie wypłacano 15 proc.
żołdu netto, a całą resztę wskazanym przez nich członkom rodziny.
Spowodowało to nagłą niezależność kobiet, bo żony i matki dysponowały
w ten sposób pozostałymi 85 proc., czyli w praktyce niezłą gotówką i nie
musiały się ze sposobu jej wydawania tłumaczyć. Do tego rząd płacił
za wszystkie ekstra wydatki, np. za sprzątaczki lub opiekę do dzieci
wielodzietnych rodzinach, a nawet kosztowne wykształcenie dzieci. Tym
sposobem biedne do niedawna robotnice nie musiały iść do fabryki.
Zamiast tego szły do fryzjera. Według danych liczbowych rodziny
niemieckich żołnierzy otrzymywały prawie dwa razy tyle netto, co rodziny
amerykańskich lub brytyjskich żołnierzy. Ten rodzaj
polityczno-socjalnego przekupstwa trzymał mocno w garści ludowe państwo
Hitlera. – Człowiek własnym oczom nie wierzy czytając cytowane przez
pana uzupełnienia do rozporządzenia samego Goeringa w sprawie
nieograniczonej ilości bagaży, które miał prawo przewozić osobiście
żołnierz lub oficer,czyli tego wszystkiego, czego nie chciał z obawy
powierzyć poczcie polowej. Otóż mówi się tam, że żołnierz ma prawo mieć
ze sobą tyle bagażu, ile zdoła udźwignąć bez korzystania z rozmaitych
troków, pasków i rzemyków. Skoro zaistniała potrzeba aż takiego
uzupełnienia, to łatwo wyobrazić sobie, co się działo…
– Oficjalnie na początku wojny każdy niemiecki żołnierz mógł otrzymać
pocztą polową z domu 50 Reichsmark, wkrótce 100. Do tego przed Bożym
Narodzeniem miał prawo dostać z domu dodatkowo 200 Reichsmark po to,
by mógł kupić „porządne prezenty”.
Kwatermistrz stacjonujących w Belgii sił Wehrmachtu tak pisał w swoim
raporcie: „Trzeba nadmienić, że z tego powodu grozi całkowite
opróżnienie miejscowego rynku”. Żołnierze stacjonujący w Holandii mogli
wydać dodatkowo 1000 Reichsmark (dziś byłaby to równowartość 10 tysięcy
euro) w miesiącu. Tyle oficjalnie. Nieoficjalnie mógł każdy żołnierz
przywieźć sobie z przepustki w domu tyle gotówki, ile tylko chciał lub
mógł. Bardzo szybko przestano to na granicy sprawdzać. Gotówka ta była
zamieniana na miejscową walutę, a za tej pomocą wykupywano wszystko
do cna. Zamówienia przychodziły z domu i adresatami milionów paczek
przechodzących przez pocztę polową były głównie kobiety.
Jeszcze dzisiaj postarzałym oczy lśnią na wspomnienie
wszystkich tych wspaniałości: buty z Afryki Północnej, szampan, aksamit
i jedwab z Francji, likiery, kawa i tytoń z Grecji, miód i boczek
z Rosji, śledzie całymi beczkami z Norwegii (trzeba było zorganizować
specjalny urząd poczty polowej wyspecjalizowany wyłącznie do wysyłek
transportów ze śledziami), o delikatesach z Rumunii, Węgier czy choćby
Włoch nie wspominając. Heinrich Böll pisał do żony z Galicji, gdzie
w Stanisławowie leżał krótko w szpitalu: „Tak się cieszę, że mogłem
wspomóc Was tym masłem”. „Mam dla Was pół świniaka” – anonsował tuż
przed przyjazdem do domu na krótki urlop. Gdy po 1 października 1940
zniesiono granicę celną pomiędzy Rzeszą i Protektoratem Czech i Moraw,
sam wysoki protektor skarżył się w oficjalnym sprawozdaniu na szaleństwo
zakupowe żołnierzy i oficerów. „Półki z bagażami w pociągach do Rzeszy
wypełnione są pod sam sufit ciężkimi walizami, wypchanymi torbami
i nieforemnymi tobołami. Zdumiewające, co można znaleźć w bagażach
wysokiej rangi oficerów i urzędników: futra, złoto, zegarki, lekarstwa
i buty – a wszystko to w niewyobrażalnych ilościach”. W ten sposób
osładzano armii żołnierzy oraz armii pracowników cywilnych wysłanych
do pracy na okupowanych terenach, a także ich rodzinom uciążliwości
wojny i rozłąki. Tak rodziła się lojalność wobec systemu.
Pamięć o tym w Europie nigdy nie zaginęła. Ja też
wiem, pod jaką mniej więcej szerokością geograficzną znajduje się
majątek mojej rodziny i ze strony ojca i ze strony matki zrabowany im
w czasie wojny. Zdarzyło mi się nawet w pewnym zasobnym berlińskim
mieszkaniu rozpoznać drogocenną srebrną wazę, która widnieje na jednym
z dwóch zachowanych zdjęć z domu rodzinnego mojej mamy w Warszawie.
Oczywiście nie mam pewności, czy to nasza, czy jakaś bardzo podobna,
w każdym razie brat pana domu był w czasie wojny w Warszawie, gdzie
zginął podczas powstania, ale od tamtej pory mam psychiczne trudności
z utrzymywaniem kontaktów z tą rodziną… O zagrabionym majątku Żydów europejskich można mówić całymi godzinami.
Deportacje Żydów do obozów zagłady następowały też geograficznie według
mapy bombardowań alianckich. 4 listopada 1941 roku pisał w swoim
sprawozdaniu wiceprezydent do spraw finansowych miasta Kolonii, że 21
października rozpoczęto wysiedlenia Żydów z Kolonii i Trieru, aby
zwolnić mieszkania dla zbombardowanych obywateli niemieckich. Z tego
samego powodu wysiedlono do getta w Litzmanstadt (Łódź) 8 tys. Żydów
z Berlina, Kolonii, Hamburga, Frankfurtu nad Menem i Düsseldorfu.
Dziesięć dni później nastąpiła druga fala wysiedleń z innych miast
niemieckich, które zostały zbombardowane przez aliantów: 13 tys.Żydów
wysiedlono do gett w Rydze, Kownie i Mińsku. Oficjalnie na głowę wolno
było wysiedlonym z Niemiec Żydom zabrać 50 kilogramów. Oczywiście
pakowano najcenniejsze oraz ciepłe rzeczy. Walizki te przeważnie
zostawały już na dworcu, ponieważ był to trick w celu uniknięcia paniki
oraz po to, aby ofiary same wysortowały najlepsze rzeczy. Tak stało się na przykład z Żydami wysiedlonymi z Królewca. Kufry zostały na dworcu, a oni trafili do obozu Mały Trościeniec koło Mińska.
Do Zagębia Ruhry latem 1943 r. przybyły transporty zrabowanych rzeczy
po czeskich Żydach. Kierownik praskiego Treuhand, czyli Powiernictwa,
pisał w raporcie z dumą, jak to pod jego nadzorem dobra pożydowskie
stały się „dobrem ludowym”. Lista głównych kategorii z lutego 1943 (już
dobrze przebranych) wyglądała imponująco: 4 817 kompletnych sypialni,
3907 kompletów kuchennych, 18 297 szaf, 25 640 foteli, 1 321 741
urządzeń gospodarstwa domowego, 778 195 książek 34 568 par butów,
1 264 999 sztuk bielizny, odzieży i innych rzeczy. W końcu 1943 roku
pełnomocnik w Belgii poskarżył się, że żądania Berlina dostarczania
mebli oraz innych przedmiotów są zawyżone. Tak długo, jak nie zostanie
przeprowadzona kolejna fala deportacji żydowskich nie jest on w stanie
wypełnić zamówień. Kiedy przez kilka miesięcy nic się nie stało, sam
zwrócił się do Gestapo, by „w interesie zbombardowanych w Rzeszy”
natychmiast aresztować pozostałych w Lüttich, czyli Liege, 60 żydowskich
rodzin. Oczywiście mówię tu tylko o łupach przeznaczonych dla
indywidualnych osób lub rodzin. Nie dyskutujemy teraz o tym, co trafiało
do Banku Rzeszy, ani o łupach wskutek aryzacji takich jak fabryki,
hotele, wille, domy czy inne nieruchomości, samochody etc. etc.
– A co do zakupów żołnierzy – gdyby jeszcze pieniądze za kupione
towary zostawały w danym kraju… ale przecież okupacja znaczyła ni mniej
ni więcej tylko rabunek lokalnych bogactw, w tym także zabór wszelkich
dochodów. Wydane przez żołnierzy pieniądze z kas sklepowych w Belgii,
Holandii, a po upadku Mussoliniego także i Włoch, wędrowały z powrotem
do Banku Rzeszy… GÖTZ ALY:
– Nie tylko to. Już przed wojną wskutek pełnego
zatrudnienia i stałego podnoszenia kosztów socjalnych i masowych
ubezpieczeń niepomiernie wzrosło negatywne saldo w budżecie Rzeszy.
Jednocześnie wzrosła siła nabywcza społeczeństwa przy cofnięciu się
produkcji dóbr konsumpcyjnych na rzecz przemysłu zbrojeniowego. Zrobiono
więc wszystko, aby nieuniknioną inflację przenieść na tereny okupowane.
Do tego kosztami okupacji obciążano okupowane kraje. Nazywało się
to „danina na rzecz obrony” – Wehrbeitrag. Taka Polska , konkretnie
wówczas Generalna Gubernia, nie była oficjalnie okupowana, lecz
znajdowała się „pod ochroną militarną” i musiała za to słono płacić.
Gdy np. ustalona przez ministra finansów Rzeszy danina za rok 1941
w wysokości 150 mln. złotych nie starczyła, zmuszono GG do spłaty wiosną
1942 daniny za poprzedni rok w dodatkowej wysokości 350 mln. Czyli
w sumie 500 mln. zł. Na rok 1942 ustalono kontrybucję w wys. 1,3
miliarda złotych, a w roku 1943 minister zażyczył sobie 3 miliardy.
Dodatkowo Wehrmacht wystawiał Generalnej Guberni rokrocznie rachunki
za swą służbę i utrzymanie stacjonujących żołnierzy. Np. za rok 1942
rachunek opiewa za 400 tysięcy żołnierzy na 100 mln. Złotych
miesięcznie, choć faktycznie w GG znajdowało się „tylko” 80 tys.
żołnierzy. Bank emisyjny w Polsce musiał każdy gram złota oddać bankowi
Rzeszy. Wartość złota była następnie poświadczana pro forma na papierze.
To samo dotyczyło wszelkich dewiz. Aby pokryć rosnące koszty komunalne
GG gubernator Frank podniósł podatki od nieruchomości. Dotyczyło
to tylko Polaków. Żyjący w GG Niemcy do granicy 8 400 zł dochodów
rocznie nie płacili żadnych podatków. Także i pod tym względem żyło się
Niemcom na terenach polskich znacznie bardziej komfortowo aniżeli
w Rzeszy. W każdym razie zastosowano bardzo przemyślny system
finansowania kosztów wojny przez okupowane kraje. Także rabunek mienia
dzięki doświadczeniom z aryzacją mienia żydowskiego w Niemczech w 1938
roku polegał na ciekawym tricku, który dzisiaj pozwala wymigać się
od wszelkiej odpowiedzialności. Przeprowadzano bowiem wszystkie te
transakcje przez pozostawione przy życiu banki danych krajów, a dopiero
potem sumy te składały się na całą kontrybucję.
– Tłumaczy to pan w swojej książce bardzo dokładnie i za pomocą wielu
liczb oraz oddzielnie dla wielu okupowanych krajów. Pomimo
tej buchalterii czyta się to jak kryminał. Trzeba być Niemcem, to znaczy
urodzić się i wychować w tym najbardziej skomplikowanym systemie
podatkowym świata, żeby było się w stanie nie tylko przeorać dostępne
archiwa pod tym kątem, ale jeszcze wszystkie te tricki przejrzeć. Proszę
potraktować to jako komplement. Walnął mnie pan niczym obuchem
rozdziałem na temat potrójnego wykorzystania robotników przymusowych. GÖTZ ALY: – Piszę obszernie i podając ścisłe liczby,
jak robotnicy przymusowi niezależnie od swych niewolniczych zarobów bez
własnej wiedzy byli obdzierani ze składek na fundusz rentowy
i ubezpieczenia. Tak więc powojenni niemieccy renciści oraz kasy chorych
korzystali przez lata także ze składek niewolników Rzeszy.
– Gdyby się o tym dowiedzieli, to po wojnie ci, co przeżyli, mieliby
prawo doliczyć sobie lata pracy dla Niemców do stażu pracy,
a odszkodowania powinny im zapłacić nie tylko koncerny przemysłowe,
ale i fundusze rentowe oraz kasy chorych. GÖTZ ALY: – Osobiście uważam, że każdy obywatel
Niemiec do dzisiaj korzysta z ograbienia całej Europy, każdy więc
powinien złożyć się choćby drobną sumą na refundację, gdyby chciał być
moralnie w porządku.
Konkretnie: ubezpieczenia chorobowe dla rencistów
mielibyśmy także i bez Hitlera, tak jak mają je wszystkie postępowe
państwa Europy, ale my dostaliśmy je już w 1941 roku. I dlatego tylko,
że całe wpływy na ubezpieczenia socjalne płacone były z kieszeni
robotników przymusowych oraz ofiar, w szczególności ofiar żydowskich
zapracowanych na śmierć w tzw. szopach w gettach albo w KZ-tach. I teraz
jest taki problem: jedni pracowali w fabryce Daimlera-Benza,
którego aktualny adres oraz numer konta posiadamy i dziś. A inni
pracowali bezpośrednio na rzecz państwa Hitlera i wpływy szły na rzecz
wszystkich obywateli III Rzeszy. Obywatele jeszcze żyją, ale tego
państwa już nie ma.
Moja książka daje mnóstwo argumentów dla żądań restytucyjnych. Jako
obywatel jestem im przeciwny, bo po co mają się o to spierać nasze
dzieci? Ale jako historyk muszę to zbadać i zapisać. I jako historyk
muszę zbadać i opisać, co było w historii dobre, a co było złe. Muszę
to wysublimować i opisać konsekwencje. Jednak wiem dokładnie i moje
badania to potwierdzają, że nie ma czysto dobrych i czysto złych faktów
i w prostej linii od nich tylko dobrych lub tylko złych konsekwencji. Naziści wprowadzili mnóstwo ustaw i regulacji, które służyły z pożytkiem całemu narodowi wiele dziesiątków lat, lub służą nadal.
– A także całe mnóstwo negatywów, które utrzymały się po dziś dzień,
ze słynnym „prawem krwi” na pierwszym miejscu… Czy wie pan, że te pana
twierdzenia i wyliczenia cytowane są na stronach internetowych
neonazistów? GÖTZ ALY: – Wiem, ale nie jestem odpowiedzialny za to, jak i w jakim kontekście oraz przez kogo jestem cytowany. – Pomimo tej bezprzykładnej wojennej grabieży pisze pan
w wielu miejscach, że wojna się Rzeszy nie opłaciła, że ludowe państwo
Hitlera na długo przed 8 Maja 1945 poniosło ekonomiczną plajtę. Prawdę
mówiąc, nie chce mi się w to wierzyć. A te gigantyczne koncerny? Czy one
nie płaciły podatków? GÖTZ ALY: – Proszę nie zapominać, że wielki przemysł
nie miał zaufania do Hitlera. Przez cały czas wyprowadzano za granicę
gigantyczny kapitał… Koncerny były bardzo sceptyczne wobec narodowych
socjalistów. Nie ufały Hitlerowi i nie chciały inwestować w pożyczkę
narodową. Tym bardziej po Stalingradzie, kiedy już było wiadomo,
że klęska jest nieuchronna. Podobnie było z indywidualnymi obywatelami,
tyle że później. Na wiosnę 1945 nagle wszyscy zaczęli podejmować
na gwałt gotówkę złożoną w banku. Zaufanie i lojalność prysły, kiedy
okazało się, że niewiele da się z tego państwa wycisnąć.
– Pozwoli pan, że zacytuję na koniec jeden z akapitów (str. 359-360): [quote]…Kiedy Trzecia Rzesza została wreszcie niemal
pokonana przez aliantów i tonęła w gruzach, Fritz Reinhardt (minister
finansów, odpowiedzialny za zrabowane Żydom złoto – przyp. JMW)
przedstawił 16 stycznia 1945 ostatni rzut oka na straconą przyszłość.
Rząd przeznaczy w przyszłości ponad 5 miliardów Reichsmark rocznie
na pomoc szkolną dla dzieci. Suma ta według ówczesnych miar była ponad
wszelką miarę wysoka. „Następnym krokiem w odciążeniu rodzin – tłumaczył
– będzie zniesienie kosztów wykształcenia, opłat za naukę i przybory
do nauczania”. W ten sposób miały powstać „silne, upolitycznione,
gospodarczo i finasowo zdrowe Wielkie Niemcy jako pierwsze opiekuńcze
państwo na ziemi” (podkr. JMW)…[/quote] Nie tylko w tym miejscu, choć w tym szczególnie, czytelnik
uzmysławia sobie, ile socjalnych udogodnień i przywilejów przetrwało
do obecnych czasów i są one lub już zostały zlikwidowane przez rząd
socjaldemokratów. A z czego finansowano to wszystko przez 60 lat? Niech
to pytanie wisi w powietrzu, bo chyba ani Pan, ani nikt nie jest
w stanie na nie odpowiedzieć. Dziękuję Panu za rozmowę, a czytelnikom
polskim życzę, aby Pana książka jak najszybciej do nich trafiła. Rozmowa z niemieckim historykiem Götzem Aly ukazała się w „Odrze” 9/2005
13-letnia Niemka twierdzi, że była prześladowana.
Czułam się jak w więzieniu. Byłam obserwowana i kontrolowana. Moje
rzeczy były przeszukiwane. Rozmowy były podsłuchiwane. Byłam głodna -
relacjonuje 13-latka.
Antonya
Schandorff, 13-letnia Niemka ukrywa się wspólnie z rodzicami w okolicach
Bytowa, bo za zachodnią granicą jest poszukiwana przez tamtejszy
Jugendamt. Dziewczynka 28 sierpnia uciekła z placówki w Visselhovede w
okolicach Bremen, bo jak mówi nie mogła już wytrzymać w miejscu, w
którym była traktowana jak przedmiot. Rodzinny dramat, to konsekwencja
tego, że dziewczynka często opuszczała zajęcia w szkole, ponieważ jej
ojciec z uwagi na ciągłe zmiany miejsca zatrudnienia, zmieniał też
miejsce zamieszkania. To miało się nie spodobać niemieckiej organizacji.
- Przez siedem miesięcy nie miałam
kontaktu z moimi rodzicami – mówi Antonya Schandorff. - Czułam się tam
jak w więzieniu, bo nie mogłam korzystać ani z telefonu, ani Internetu.
Byłam ciągle obserwowana i kontrolowana przez dyrekcję placówki.
Zawożono mnie do szkoły i odprowadzano bezpośrednio do klasy. Na koniec
zajęć byłam zaś odbierana. Drzwi do placówki były ciągle zamknięte, a
moje rzeczy włącznie z bielizną były systematycznie przeszukiwane. Nie
mogłam nawet sama wybierać numeru na telefonie, a każda rozmowa była
podsłuchiwana. Często byłam głodna, bo dyrekcja nie dawała mi bonów na
jedzenie – dodaje dziewczynka.
13-letnia Antonya,
jest córką Doroty i Axela Schandorff. Dziecko zostało zabrane do
przytułku także z innych powodów. Ojciec 13-latki twierdzi, że
przyrodnia siostra dziewczynki poinformowała służby o tym, że w domu
rodzinnym jakoby regularnie dochodzi do aktów przemocy. Fałszywymi
oskarżeniami obrzucony został ojciec Antonii, który wszystkiemu
zaprzecza tłumacząc, że działanie Anny – przyrodniej siostry Antonii,
podszyte jest zemstą.
- Nigdy w naszym domu
nie doszło do żadnego aktu przemocy – podkreśla Axel Schandorff, ojciec
Antonii. - Anna (przyrodnia siostra Antonii – dop. red.) się na mnie
mści, bo wyrzuciliśmy ją z domu właśnie za agresywne zachowanie. Poza
tym nie pracowała i nie chciała znaleźć żadnej pracy. Nie mogliśmy
dłużej tolerować takiego zachowania, dlatego podjęliśmy taką decyzję,
żeby opuściła nasze mieszkanie. Tak się stało, a po 3 latach od tego
wydarzenia pojawiło się doniesienie, po którym nasza córka Antonia
została dosłownie zamknięta w przytułku i ubezwłasnowolniona. Nie mogłem
się z tym pogodzić, bo ani ja, ani moja żona naprawdę nie zrobiliśmy
nic złego. Przynajmniej do tej pory byliśmy normalną rodziną. Ja
pracowałem, córka chodziła do szkoły, natomiast żona zajmowała się
domem. Teraz ukrywamy się tutaj i pomagają nam Polacy.
Obecność Axela
Schandorffa i jego rodziny na terenie powiatu bytowskiego nie jest
przypadkowa. Zdesperowany Niemiec, który potrzebował pomocy dotarł do Wojciecha Pomorskiego, mieszkańca Bytowa i prezesa „Polskiego Stowarzyszenia Rodzice Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech"
- człowieka, który od 2003 roku walczy w austriackich, niemieckich i
polskich sądach o własne córki, którym zakazano posługiwać się językiem
polskim. Uzyskanie kontaktu z Pomorskim, który walczy z dyskryminacją
dzieci w Niemczech zbiegło się w czasie z pobytem 13-letniej Antonii w
niemieckim przytułku.
- Nie mogłem inaczej postąpić, bo sam walczę o swoje dzieci, dlatego wiem co czują ci ludzie – podkreśla Wojciech Pomorski.
- Z informacji, które udało mi się uzyskać wynika, że dziewczynka
zamieściła w internecie filmik, w którym opisuje jak jest traktowana i
że prosi o pomoc. Dotarła do niego jedna ze stacji telewizyjnych oraz
dyrekcja placówki, w której przetrzymywana była Antonya. Dziewczynka
podsłuchała rozmowę dyrekcji Jugendamtu właśnie na temat opublikowanego
filmiku i wtedy zdecydowała się uciec. Dotarła do Bremen, skąd uciekła
wspólnie z rodzicami. Pomogłem im, bo wiem co czują. Przewiozłem dziecko
i rodziców przez granicę i na razie wszyscy są w bezpiecznym miejscu.
Zobaczymy jak sprawa będzie się dalej rozwijała.
Rodzina ukrywa się na
terenie powiatu powiatu bytowskiego od niespełna dwóch tygodni. W
miejscu, gdzie nie ma nawet zasięgu w telefonie komórkowym rodzice z
córką czują się bezpieczni. Wiedzą, że w momencie, kiedy przekroczą
granicę, pierwsza kontrola policji zakończy się zatrzymaniem dziecka i
przewiezieniem do Jugendamtu. Ojciec dziewczynki zdecydował się na
wyjazd do Polski, bo wie, że żyją tu dobrzy ludzie.
- Mogliśmy wyjechać
jeszcze do Francji, Danii i właśnie do Polski – wyjaśnia Axel
Schandorff. - Zdecydowałem się na Polskę, bo wiem, że mieszkają tu
dobrzy ludzie, którzy nam pomogą. Nie myliłem, się. Najbardziej cieszę
się z tego, że jesteśmy tu bezpieczni. Córka zaczyna dochodzić do
siebie. Pierwszych kilka nocy nie spała i miała ataki nerwicowe. Wiem,
że w tym przytułku podawano jej w wodzie jakiś specyfik, który
powodował, że była otępiała. Najważniejsze jest dla mnie dobro mojej
rodziny – dodaje Axel, ojciec dziewczynki.
Ambasada Niemiecka w
Polsce nie odnosi się bezpośrednio do sprawy 13-letniej Antonii oraz jej
ucieczki z Jugendamtu. Lukas Wasielewski poinformował tylko, że żadne
szczegółowe informacje na temat dziewczynki nie zostaną udzielone.
Ambasador ograniczył się zaledwie do przesłania ogólnej informacji na
temat zaistniałej sytuacji.
- Osobie
niepełnoletniej nie grożą w Niemczech konsekwencje prawno-karne za
samowolne opuszczenie domu dziecka – pisze w komunikacie do naszej
redakcji Lukas Wasielewski, z Ambasady Niemieckiej w Warszawie. -
Dlatego osoba taka nie jest również poszukiwana listem gończym. Jeśli
zaś chodzi o procedury stosowane w przypadkach samowolnego opuszczenia
placówki przez osobę niepełnoletnią, nie można udzielić powszechnie
obowiązującej odpowiedzi, ponieważ każdy przypadek jest indywidualny i
należy go rozpatrywać odrębnie. Policja niemiecka i polska z zasady
współpracują ze sobą w ramach Interpolu, także przy poszukiwaniach osób
zaginionych.
Poseł mniejszości niemieckiej uważa, że jeśli Jugendamt zdecydował się zabrać dziecko rodzicom, to coś musiało być na rzeczy.
- To nie jest tak, że
przedstawiciele Jugendamtu wychodzą na ulicę i zabierają do placówki
pierwsze lepsze dziecko – podkreśla poseł Mniejszości Niemieckiej. -
Musiało być jakieś doniesienie o ewentualnych nieprawidłowościach w tej
rodzinie. Bardzo często wokół Jugendamtu pojawiają się jakieś
kontrowersje, ale przecież prawo niemieckie i prawo Unii Europejskiej
jest przyjazne dla obywatela, więc na pewno nic nie stało się bez
przyczyny i stosownej reakcji osób trzecich – tłumaczy poseł.
Mecenas Markus
Matuschczyk, który zajął się sprawą 13-letniej „uciekinierki” zamierza
odwołać się do niemieckiego wymiaru sprawiedliwości z wnioskiem o
przywrócenie praw rodzicielskich rodzicom.
- Dziewczynka decyzją
sądu została zatrzymana w placówce Jugendamtu z pogwałceniem wszelkich
praw – wyjaśnia mecenas Matuschczyk. - Sąd uznał, że ciągłe
przeprowadzki rodziców negatywnie wpływają na dobro dziecka. Wyliczono,
że Antonia przez pięć lat opuściła łącznie 200 dni w szkole. Prawami
rodzicielskimi do tej dziewczynki dysponuje Jugendamt, dlatego kiedy
tylko dziewczynka przekroczy granicę, zostanie natychmiast zatrzymana i
przewieziona do miejsca, skąd uciekła – dodaje prawnik.
Historia 13-letniej
dziewczynki i jej historia daje do myślenia. Pełnomocnik Niemców, którzy
ukrywają się w Polsce zapowiedział, że póki co rodzina nie zamierza
wrócić do kraju nad Renem. Prawnik najprawdopodobniej wystąpi do
polskiego sądu, o przywrócenie praw rodzicielskich rodzicom, którzy nie
wykluczają, że w obawie przed utratą dziecka zostaną w Polsce.