przedruk
01.12.2024 07:30
Obrona cywilna. W Polsce daleko nam np. do Szwedów
Każdy musi być w stanie zatroszczyć się o siebie - mieć swój dom i swoje sąsiedztwo przygotowane na różne scenariusze, aby mógł pomóc innym w kryzysowej sytuacji, a nie tylko czekać na ratunek - powiedział szwedzki minister ds. obrony cywilnej Carl-Oskar Bohlin.
Niezalezna.PL
Minister w rządzie Szwecji odpowiedzialny za obronę cywilną Carl-Oskar Bohlin tłumaczył, jak wygląda ta sprawa w jego kraju i jakie działania Szwecja podejmuje na rzecz odbudowy i reformy systemu ochrony ludności. Zaznaczył, że jest pierwszym ministrem odpowiedzialnym konkretnie za obronę cywilną "w zasadzie od czasów drugiej wojny światowej". "Obrona cywilna w ramach szwedzkiego konceptu obrony totalnej to wszystkie działania, jakie podejmuje społeczeństwo do poradzenia sobie z konsekwencjami ewentualnego konfliktu zbrojnego" - wskazał.
Jak podkreślił, zbrojna agresja w każdym wypadku dotyka ogół społeczeństwa, w odróżnieniu od nawet najpoważniejszego kryzysu czasów pokoju, jak np. katastrofy naturalne. W warunkach agresji - zauważył - państwo zawsze potrzebuje większej niż przy jakimkolwiek innym kryzysie liczby osób zaangażowanych w obronę i ochronę jego funkcjonowania: nie tylko żołnierzy, ale także olbrzymiej liczby cywilów zapewniających sprawne działanie służb ratowniczych, energetyki, transportu czy zaopatrzenia ludności w żywność, wodę i leki.
"Dlatego musimy pracować nie tylko nad tym, by uczynić te podstawowe dla funkcjonowania państwa struktury nie tylko jak najbardziej wytrzymałymi, ale także upewnić się, że społeczeństwo jest w razie potrzeby w stanie wesprzeć ich działanie, równolegle ze wsparciem samej obrony kraju".
W ocenie ministra atak zbrojny to najpoważniejszy potencjalny kryzys, jaki może spaść na szwedzkie społeczeństwo. "Z samej swojej natury taka agresja oddziałuje na całe społeczeństwo - bo po drugiej stronie jest aktywny przeciwnik, który stara się wyrządzić naszemu społeczeństwu maksymalne szkody. (...) Jeżeli uda nam się przygotować do takiego kryzysu, będzie nam o wiele łatwiej poradzić sobie z każdym innym - niezależnie czy chodzi o ataki hybrydowe, katastrofy naturalne, czy chociażby o konsekwencje zmian klimatycznych" - ocenił.
"To nasza podstawowa perspektywa, jeśli chodzi o projektowanie reformy systemu obrony totalnej w Szwecji" - zaznaczył Bohlin. "Niemniej bardzo ważne jest to, by pamiętać, że podczas kryzysów czasu pokoju społeczeństwo może otrzymać pomoc ze strony wojska; w czasie wojny musi to działać w drugą stronę - to społeczeństwo musi wspierać żołnierzy zaangażowanych w obronę kraju, by mogli skutecznie wypełniać swoje zadania; wyraziście pokazała to wojna na Ukrainie" - podkreślił.
Minister powiedział, że podczas konfliktu kluczowe jest, "by każdy robił wszystko, by nie być obciążeniem dla społeczeństwa". "Każdy musi być w stanie zatroszczyć się o siebie - mieć swój dom i swoje sąsiedztwo przygotowane na różne scenariusze, aby mógł pomóc innym w kryzysowej sytuacji, a nie tylko czekać na ratunek" - podkreślił.
"Sądzę, że bardzo dobitnie pokazali to Ukraińcy. Na początku pełnoskalowej rosyjskiej inwazji z lutym 2022 roku udało im się w bardzo krótkim czasie zorganizować niemal całe społeczeństwo, m.in. dlatego, że żyli w cieniu rosyjskiego zagrożenia już od wielu lat, od 2014 roku" - ocenił Bohlin.
Tłumacząc, jak Szwecja organizuje swoją obronę cywilną, minister wskazał, że jego rząd wytypował 10 obszarów ważnych dla funkcjonowania państwa i społeczeństwa w trakcie wojny. Przeznaczył zaś dodatkowe środki na wsparcie sześciu z nich - najbardziej podstawowych: energetyki, ochrony ludności i służb ratunkowych, zaopatrzenia w żywność i wodę, służby zdrowia, komunikacji elektronicznej i transportu.
Minister powiedział, że te obszary otrzymują dodatkowe środki z budżetu na budowanie ich odporności; dofinansowanie to ma rosnąć do 2028 roku o ok. 1,4 mld euro rocznie. Jak dodał, poza takimi działaniami podejmowanymi na szczeblu rządowym, konieczne jest także podkreślenie i docenienie roli władz lokalnych w budowaniu odporności i obrony cywilnej. "Potrzebna jest legislacja, która jasno wskaże, jaki szczebel ponosi odpowiedzialność za daną kwestię" - podkreślił.
Bohlin przypomniał, że w szwedzkim ustroju funkcjonuje także koncept tzw. obrony totalnej. Jego podstawowe założenie jest takie, że każdy obywatel jest zaangażowany w obronę państwa, także w ramach codziennej aktywności. W związku z tym szwedzkie państwo może w razie wojny zobowiązać każdego mieszkańca kraju między 16. a 70. rokiem życia - niekoniecznie szwedzkiego obywatela - do wykonywania określonych zadań istotnych dla obrony i utrzymania funkcjonowania państwa; w ramach tego pracownicy kluczowych sektorów mogą np. dostać wezwanie do nieopuszczania miejsc pracy.
Ponadto, jak powiedział Bohlin, w Szwecji jest testowany tzw. cywilny pobór - obok obowiązkowej służby wojskowej. Minister tłumaczył, że chodzi przede wszystkim o zapewnienie dodatkowych kadr, których różne branże będą potrzebowały w razie ataku. "Doświadczenia z Ukrainy pokazują, z jak wielkim ogromem pracy mierzą się służby ratownicze, które muszą np. zajmować się usuwaniem niewybuchów i radzić sobie ze zniszczonymi budynkami w takiej skali, z jaką nasze służby nie miały w ostatnich dekadach do czynienia" - zauważył.
Celem cywilnego poboru ma być zatem m.in. zorganizowanie ludzi, którzy na jakimś etapie życia mieli do czynienia z pracą ratownika, by otrzymali dodatkowe przeszkolenie i w razie kryzysu mogli być wezwani do wsparcia straży pożarnej i służb ratunkowych. "W sumie będzie to ok. 3 tys. dodatkowych pracowników dla służb ratowniczych, którzy będą mogli wkroczyć do akcji podczas inwazji" - powiedział Bohlin.
Jak dodał, rozważane jest też wdrożenie w przyszłości poboru cywilnego jako alternatywy dla obowiązkowej służby wojskowej, by zapewnić dodatkowe kadry na czas kryzysów także dla innych kluczowych sektorów, jak energetyka.
W polskim parlamencie na ukończeniu są prace nad ustawą regulującą dziedzinę ochrony ludności i obrony cywilnej; ze względu na zmiany legislacyjne w ostatnich latach kwestia obrony cywilnej właściwie nie jest uregulowana. Nowa ustawa powstała w MSWiA i została uchwalona przez Sejm na początku listopada. Senat zgłosił do niej poprawki, które Sejm rozpatrzy najprawdopodobniej na najbliższym posiedzeniu.
Regulacja zakłada powstanie systemu ochrony ludności, który w razie wojny będzie mógł się przekształcić w obronę cywilną. System oparty ma być przede wszystkim na istniejących już strukturach, jak Państwowa Straż Pożarna. Na realizację nowych rozwiązań rząd będzie przeznaczać rocznie nie mniej niż 0,3 proc. PKB.
Obrona cywilna. W Polsce daleko nam np. do Szwedów | Niezalezna.pl
Do moich pacjentów, znajomych i przyjaciół!
Postanowiłam napisać list z prośbą o przesłanie go dalej jak najliczniejszej grupie ludzi.
3 stycznia po dzienniku widziałam rozmowę z politykami na temat sytuacji jako zaistniała w POZ.
Prowadząca wielokrotnie mówiła, że nie rozumie postępowania Porozumienia Zielonogórskiego. Cała sprawa została sprowadzona do nadmiernych żądań finansowych , braku odpowiedzialności i krzywdzenia pacjentów.
Jak pewnie wszyscy zauważyli do tej rozmowy nie został zaproszony nikt ze strony lekarzy a o tym czego chcą lekarze wypowiadał się autorytatywnym głosem przedstawiciel PO.
Przekłamania i oszczerstwa są poważne i poważne jest to o co walczy Porozumienie Zielonogórskie.
Bardzo poważnym problemem POZ (myślę, ze nie tylko) są starzejący się lekarze. W województwie opolskim średnia wieku lekarza pracującego w POZ przekroczyła 57 lat. Gdyby w tej chwili z systemu odeszli emeryci to system by się zawalił. Młodych kształcących się lekarzy jest niewielu.
Ja miesięcznie przyjmuję ponad 1200 pacjentów. Średnio 50-70 osób dziennie. Zdarzają się dni gdzie tych pacjentów przyjmuję i 100. Każdego roku dochodzi nowa praca. Część jest widoczna dla wszystkich bo większą część czasu patrzę w monitor i stukam w klawiaturę. Dużej części państwo nie widzicie. Skraca się czas poświęcony na kontakt z pacjentem a wydłuża czas biurokratyczny. Lekarze i tak nie są w stanie prowadzić kartotek w sposób zgodny z przepisami i bezpieczny dla siebie, bo starają się wypełnić swoje podstawowe zadanie leczenia pacjentów.
W nowej umowie jest kilka niemożliwych do przyjęcia zadań. Jest ona skierowana przeciwko pacjentom i stawia pacjentów i lekarzy naprzeciwko siebie. Tylko razem jesteśmy w stanie zawalczyć o wspólne dobro.
Po pobieżnej lekturze nasuwają mi się liczne uwagi. Pierwsza sprawa - pakiet kolejkowy. Wszystkiego nie wiem, ale to do czego doszłam jest bulwersujące. Lekarz endokrynolog jak wszyscy wiedzą leczy najczęściej choroby tarczycy. W nowej umowie to lekarz POZ będzie zobowiązany do leczenia niedoczynności tarczycy. Wszyscy państwo, którzy jesteście pod kontrolą poradni endokrynologicznej, teraz wrócicie do POZ. Lekarz nie będzie mógł państwa skierować do specjalisty. Rozwiązany problem kolejki u endokrynologa? Ma pan minister sukces? Łagodny przerost gruczołu krokowego też w gestii lekarza POZ. Zniknie kolejka do urologa? Takich jednostek chorobowych wrzuconych do POZ jest więcej.
Na wykonanie tych zadań lekarz POZ nie dostaje żadnych dodatkowych pieniędzy, a minister może zaoszczędzić na wykupieniu tych wizyt u specjalistów. Tyle że specjaliści mieli wykupioną konkretną ilość wizyt a my nie mamy limitu. Przyjąć należy wszystkich pacjentów.
Niestety nie potrafię już w sposób bezpieczny dla pacjentów przyjmować większej ilości ludzi.
Liczni moi koledzy mają już przyjmowanie na godzinę. Pacjent endokrynologiczny na kontrolnej wizycie będzie musiał zająć 30 minut tak jak u specjalisty. Już ostatnio pojawiły się kłopoty gdzie niegdzie z dostaniem się do lekarza w dniu rejestracji. Niestety teraz obejmie to już wszystkie praktyki.
Co zrobić z pacjentami potrzebującymi zwolnienie do pracy. Z nagłymi zachorowaniami. Ludźmi z wymiotami, biegunkami, bólami, gorączkami. Nie potrafię w sposób uczciwy w stosunku do pacjenta przyjąć na siebie nieskończonej ilości zadań i przejąć pacjentów moich kolegów specjalistów tylko po to by minister miał wyborczy sukces.
Kolejna sprawa - umowa. Umowa ma być bezterminowa. Tą umowę może zmieniać aneksem NFZ bez jakiejkolwiek konsultacji. Ja tylko mogę ją wypowiedzieć. Będzie można do POZ wrzucać wszystko co się nie zmieści gdzie indziej. My staniemy się pierwszą twarzą NFZ w opozycji do pacjenta. Sami już niewydolni będziemy tak jak teraz dostawać nowe zadania i nasza niemożność wykonania zadań będzie uderzała w pacjentów.
Kolejna sprawa - skierowania do okulisty i dermatologa. Okulistycznie leczymy zapalenia spojówek i powtarzamy zalecone przez okulistę leki. Po co wypisywać skierowania do okulisty na dobranie okularów? Ja i tak nie mogę nic w tej dziedzinie zrobić. To jest i Wasz i nasz czas. Żeby pójść z dzieckiem po korektę szkieł będziecie musieli zarejestrować się wpierw do POZ po skierowanie. Kolejny dzień u lekarza w kolejce. Podobnie u dermatologa. Do dermatologa zawsze szło się bez skierowania. Była to najskuteczniejsza metoda wczesnego leczenia chorób wenerycznych. Teraz najpierw do mnie a później dalej.
Kolejna rzecz - pakiet onkologiczny. To już jest grubsza sprawa. W mojej praktyce mam w ciągu roku od 7-10 wykrytych pierwszorazowych zachorowań na nowotwór. Z tego 1-3 pacjentów to tacy, którzy nigdy nie byli wcześniej u lekarza i przychodzą w stanie zaawansowanym. Wielokrotnie tych kieruję od razu do szpitala bo są w złym stanie i wymagają natychmiastowego leczenia. Oni też zawsze byli przyjęci od razu, najczęściej na internę. Kilka pacjentek to pacjentki z nowotworami piersi i narządów rodnych. Tutaj swoją rolę jak dotąd widzę na wpajaniu pacjentkom konieczności wizyt u ginekologa i namawianiu na badanie piersi. System działa. Zostaje więc kilku pacjentów z pozostałymi nowotworami. Skupię się na nowotworach jelita grubego. Przez kilka lat funkcjonowało przesiewowe badanie kolonoskopowe i to dawało rezultaty. Za rządów ministra Arłukowicza to zostało zaniechane, albo mocno okrojone. Fakt, ze moi pacjenci nie mają do tych badań dostępu. Pozostaje planowana kolonoskopia. Większość placówek ma wykupione przez NFZ to badanie bez znieczulenia.
Bardzo bym chciała zobaczyć twarz ministra po wykonaniu tego badania bez znieczulenia.
Jeżeli rak jelita grubego daje jednoznaczne objawy to często jest już za późno na pełne wyleczenie. Jest to więc wyjątkowy wyścig z czasem. Jakie są wczesne objawy raka jelita grubego? Mogą być pojawiające się biegunki, mogą być zaparcia, może być krew w kale, mogą być pobolewania, może być utrata wagi. Dotąd dawałam skierowanie na kolonoskopię. U większości pacjentów były polipy, które lekarze od razu usuwali. Wszyscy Ci pacjenci to potencjalni chorzy na raka. Radość z wyleczenia i uniknięcia tragedii. Teraz spośród tych pacjentów mam wybrać lepszych i dać im zieloną książeczkę. Wszystkim nie mogę. Jeżeli nie dam komuś u kogo, w trakcie stania w jeszcze dłuższej kolejce, rozwinie się rak to pacjent będzie miał żal do mnie a nie do ministra, a ja będę musiała z tym żyć.
Dlaczego nie mogę dać wszystkim? Bo muszę mieć trafienia! Trafienia to jest określenie ministra na pacjenta z chorobą nowotworową. Wydam 30 książeczek Pacjent przejdzie diagnostykę i teraz oceni moją pracę urzędnik. Jeżeli będę miała 0-1 trafienia to zostanę skierowana na karne szkolenie a za wykonaną pracę mi nie zapłacą. Czyli badając w kierunku choroby nowotworowej 30 pacjentów nie znajdę u nikogo rozwiniętego raka to będę ukarana szkoleniem i finansowo. Teraz badam nawet stu ludzi, żeby wykryć u jednego raka. Moja sytuacja się poprawi jeżeli będę miała 2 trafienia dostanę wtedy 20 złotych i nie będę karana upokarzającym szkoleniem. Ta kwota rośnie i przy stosunku jedno trafienie na pięć sięga ponad 100 złotych. Cały czas cytuję umowę! Staniemy więc z pacjentem po przeciwległej stronie - on będzie się cieszył, że nie ma raka, ja będę miała poważny problem. Będę więc unikała zielonych książeczek jak ognia, albo wydam je wszystkim.
Jeżeli nie wydam to minister wygrał, bo lekarze są źli i nie chcą pracować, jak wydam to nie wytrzymam finansowo (bo za tą diagnostykę zapłacę z puli POZ) i dołożę do pracy kolejne wypisywanie książeczek, sprawozdań. Wydłuży się więc kolejka pacjentów u mnie. Wąskie gardło w postaci zbyt małej ilości zakontraktowanych kolonoskopii pozostaje.
Tyle, ze teraz za to odpowiadam ja nie minister.
Kolejna sprawa to EWUŚ. Jak państwo wiecie musimy sprawdzać EWUŚ czyli czynne ubezpieczenie pacjenta. Dwa razy w tygodniu trafia się pacjent, który EWUŚ wyświetla w kolorze czerwonym – pacjent nieubezpieczony. W większości są to pacjenci, którzy mają ubezpieczenie i faktem, że świecą na czerwono są oburzeni. Teraz pacjent wypisuje oświadczenie, że jest ubezpieczony i my przyjmujemy takiego pacjenta nieodpłatnie. NFZ płaci za takiego pacjenta. Teraz NFZ przestaje płacić za pacjentów świecących na czerwono (w mojej praktyce 11%). Czyli jak pacjent świeci na czerwono i wypisze nam oświadczenie, to za jego leczenie i wizytę nie zapłaci nikt. Pieniądze zostają w funduszu. Kolejna oszczędność ministra.
Takich pułapek jest więcej a list i tak zrobił się długi. Jest to jednak nasza wspólna sprawa - pacjentów i lekarzy.
W tym roku mija 30 lat mojej pracy i zawsze byłam po stronie pacjenta, bo sama też jestem pacjentką i to z wiekiem coraz częściej i boleśniej. Ministrowie się zmieniają a ja od 30 lat o 8.00 wołam proszę (teraz parę minut później bo ładuje się komputer).
Tej pracy nie chcą wykonywać młodzi lekarze i jak nic się nie zmieni, to po pięciu latach nastąpi poważny kryzys w służbie zdrowia na poziomie POZ. Wtedy obecny minister będzie już miał inną posadę równie prestiżową i pozbawioną osobistej odpowiedzialności jak teraz, ale my zostaniemy na dole, pacjenci i lekarze.
Dlaczego inni podpisali? My nie podpisaliśmy, i jakie mamy kłopoty, a strach pomyśleć co nas czeka. Straszą nas przez telefon, jeżdżą do prywatnych domów. Ruszyły zmasowane kontrole. Nagonka bezpardonowa w mediach. Kłamstwa, półprawdy, wyrwane z kontekstu słowa. Ja się boję bardzo i nie dziwie się, że inni też się boją. Tylko zwarta grupa może się przeciwstawić.
Jeżeli my przegramy to tak naprawdę przegrają pacjenci.
Z poważaniem
Lekarz rodzinny z 30 letnim stażem w jednej placówce
Jeszcze raz proszę o rozesłanie tego listu swoim znajomym, bo jest to jedyna forma wyjaśnienia stanowiska lekarzy rodzinnych.
Lekarze, jako ludzie inteligentni - a przynajmniej powinni inteligentni być - powinni rozumieć, że pacjentów będą mieć mniej, gdy lekarzy będzie więcej. Dlaczego więc lekarzy nie ma więcej? Bo albo się ich nie kształci u nas w kraju, albo po edukacji i stażu wyjeżdżają oni za granicę. Ludzie chcieli "wolności" więc nie można zabronić lekarzowi, że chce wyjechać bo za granicą więcej kasy.
Dlaczego ludzie nie protestowali, gdy zamykano szpitale publiczne? Dwa miliony jest nas mniej, a lekarzy brakuje? Takie głupoty to mogą opowiadać ci, co pozamykali gabinety, w nich dokumentację medyczną i trzymając pacjentów jako zakładników chcą wymusić na rządzie coś, czego rząd spełnić nie może, bo nie ma pieniędzy. NIE MA PIENIĘDZY!
Nasz skarbiec narodowy jest pusty, bo Polacy pozwolili na zlikwidowanie naszego rodzimego przemysłu i wpływów do skarbca nie ma. Tyle to powinien rozumieć nawet średnio rozgarnięty lekarz i zamiast ględzić głupoty o pacjentach, powinien zastanowić się nad tym czy on sam nadaje się do wykonywanego zawodu. Kiedyś na lekarzy ludzie kształcili się z powołania. I należy to przywrócić, a nie finansować konowałów robiących na chorych ludziach kasę.
Nana-(cyt"Dlaczego ludzie nie protestowali, gdy zamykano szpitale publiczne?")Odpowiedź jest prosta-Ludzie z natury są łatwowierni a zatem przekonani że wszystko co w ich imieniu postanowi władza jest dobrem wspólnym za ich wspólnie ciężko wypracowane pieniądze.Tyle to powinien rozumieć nawet średnio rozgarnięty bloger nawet gdy jest blondynką w fazie przekwitania.Kiedyś:)
Naiwni ludzie? a którzy? może ty, ale za to nadrabiasz bezczelnością.
Ludzie nie chcieli mieć powszechnej opieki zdrowotnej i nie chcieli mieć pracy w państwowych firmach. Więc wspierali zdrajców naszej Ojczyzny i przyglądali się, jak nasz kraj jest demontowany. Przy pomocy ich własnych rąk.
Teraz mogą sobie płakać, że muszą miesiącami czekać na operacje i mogą sobie narzekać, że w przychodniach tłok.
Za PRLu, gdy szpitali było trzy razy tyle co obecnie, chorych wypisywało się, gdy byli zupełnie zdrowi, a nie jak teraz bezpośrednio ze stołu operacyjnego. Zdrowie człowieka było dla władz PRLu ważniejsze niż zyski i statystyki.
Do lekarza kolejek nie było, a do specjalistów można było iść bez skierowania. Przychodnie ZOZu były w każdej, nawet najmniejszej miejscowości, także gabinety specjalistów i były każdemu obywatelowi dostępne przez cały czas. Przy ZOZach istniały laboratoria, które wykonywały konieczne badania kału czy moczu albo wymazy od ręki i z wynikami szło się do lekarza bez żadnej kolejki.
Było dużo przychodni, było dużo szpitali, było dużo ambulatoriów i co najmniej trzy razy tyle stacji pogotowia ratunkowego. Do pacjenta jechał lekarz i pielęgniarka, a nie jakiś sanitariusz i kierowca, jak dziś ma to miejsce.
I ja o tym piszę, ty garbaty lowelasie. A ty co zrozumiałeś? No!?
NFZ to narodowa fundacja złodziei. Piniędzmi na ochrone zdrowia winien dysponować obywatel- ubezpieczony i dopóki nie bedzie konkurencji bedą ludzi okradać.
Tu mam tak że jako emeryt moje pieniądze mogę wykorzystwać przez państwowy fundusz albo przez wybrana przeze mnie firmę ubezpieczeniową które za te same pieniadze oferuja rózne usługi. One mają kontrakty z lekarzami. Ten sam lekarz może współpracować z wieloma ubezpieczycielami i on (lekarz) się bezposrednio z firma rozlicza. Ja płace tylko niewielki swój udział za wizytę, za pobyt w szpitalu, przyjazd pogotowia oraz leki . To w duzym skrócie. Najważniejsze że wszelkie świadczenia mam od reki, badania zabiegi cokolwiek potrzebuję.
Ta róznica powoduje że do Polski nie wracam. Może po śmierci.