Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rzeczywistość. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rzeczywistość. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 7 kwietnia 2025

Poczucie rzeczywistości

 

Twórczość - istota człowieczeństwa.


„Naród naprawdę godny tego imienia – pisał Piasecki – to piastun idei cywilizacyjnej, idei przebudowy społecznej, idei o cechach możliwie uniwersalnych. Wiara w taką ideę, wiara w misję, jaką ma się do spełnienia w świecie, wiara w konieczność zdobywania wyznawców – tworzy wielkość narodu i daje mu postawę moralną wobec innych”.


Wrogim imperializmom nie można przeciwstawić hasła obrony, wówczas bowiem z góry skazanym się jest na klęskę, należy zaś sformułować „program pozytywny, program imperializmu polskiej idei narodowej, kulturalnej, społecznej, gospodarczej. Program ofensywny”. W związku z tym grzmiał, iż należy mieć większe aspiracje, stawiać sobie większe wymagania. „Trzeba mieć ambicję – jak pisze – wyjścia na świat z wielką ideą, godną wielkiego narodu. Trzeba mieć ambicję obliczoną nie w setkach kilometrów kwadratowych – ale mierzącą się powierzchnią kuli ziemskiej. Trzeba mieć ambicję stania się ośrodkiem przebudowy, stworzenia takiego wkładu w strukturę cywilizacyjną ludzkości, który by pozostał i wtedy, po długich wiekach, kiedy Polski może nie będzie, ale zostanie cywilizacja polska. Jak dziś żyje cywilizacja rzymska i nasza papuzia duma z wasalstwa wobec niej. Te światoburcze hasła – to ani megalomanja narodowa, ani utopijne fantazjowanie. To po prostu poczucie rzeczywistości. […] Trzeba na to tylko odwagi. […] Nade wszystko zaś odwagi samodzielnego myślenia, odwagi żelaznej konsekwencji, odwagi wiary w odległe cele. I wiary w Polskę”.



Święte słowa panie....








przedruk



Kultura i imperializm. Wokół koncepcji Stanisława Piaseckiego


Autor Rafał Łętocha

3 kwietnia 2025


Stanisław Piasecki znany jest przede wszystkim jako redaktor naczelny dwóch ważnych pism związanych z obozem narodowym: „Prosto z Mostu” i „Walki”. 










Założone przez niego w 1935 r. „Prosto z Mostu” w zamierzeniu stanowić miało swoistą przeciwwagę dla liberalnych „Wiadomości Literackich”, dzierżących do pewnego momentu niejako rząd dusz wśród polskiej inteligencji. Ambicją Piaseckiego było podważenie hegemonistycznej pozycji tego periodyku na rynku prasy kulturalnej w II Rzeczypospolitej. Do pewnego stopnia się to udało zważywszy na to, iż nakład „Prosto z Mostu” prawie dorównał w pewnym momencie nakładowi pisma redagowanego przez Grydzewskiego, sięgając liczby 15 tys. egzemplarzy, a samo pismo nie było bynajmniej jednym z wielu periodyków narodowych na rynku prasowym, ale stało się czymś na kształt instytucji kulturalnej.

Karol Zbyszewski wskazywał, iż Piasecki „był duszą całego tygodnika. W ciągu czterech lat ani je­den numer nie wyszedł bez niego. Nie wyjechał ani razu dłużej niż na parę dni, nie pozwolił sobie na solidniejszą chorobę. Jaki jest pierwszy warunek, aby być dobrym redaktorem? Siedzenie na miejscu! Redaktor musi tkwić w redakcji, jak sprze­dawca w sklepie czy urzędnik w biurze. Przyłażą ludzie z rękopisa­mi, współpracownicy szwendają się z pomysłami, są setki drobnych spraw, które tylko redaktor naczelny może załatwić. Otóż Piasecki miał ten «sitzfleisch». Siedział w swym gabinecie jak mól. Nie szu­kało się go telefonem, godzinami i dniami, po całej Warszawie…”

Czytelnikami „Prosto z Mostu” była młodzież. Piasecki chciał stworzyć z pisma trybunę, na której mogłyby się ścierać poglądy generacji liczącej od dwudziestu do trzydziestu pięciu lat. Było to pokolenie, które odznaczało się bardzo określoną postawą ideową, a raczej dwoma przeciwstawnymi sobie postawami: narodową i marksistowską. Piasecki dość wcześnie zauważył, że mimo odmienności wyznawanego światopoglądu młodzi mają także ze sobą wiele wspólnego. Pismo miało służyć ujawnieniu tej wspólnoty.

Wojciech Wasiutyński w związku z tym natomiast wspominał, że pierwotnie Piasecki zarzucił sieci bardzo szeroko.


Rzeczywiście zwłaszcza w pierwszym okresie pismo było w dobrym tego słowa znaczeniu liberalne – publikowano na jego łamach teksty autorów o różnych poglądach, bynajmniej nie ograniczając się tylko do osób powiązanych organizacyjnie czy ideowo z obozem narodowym.

Przewagę miały oczywiście artykuły publicystów z nim kojarzonych: Jana Bajkowskiego, Jana Bielatowicza, Adama Doboszyńskiego, Tadeusza Dworaka, Karola Stefana Frycza, Jana Korolca, Jana Mosdorfa, Stefana Niebudka, Witolda Nowosada, Władysława Pietrzaka, Mariana Reutta, Wasiutyńskiego, Jerzego Zdziechowskiego.

Odnajdujemy jednakże na łamach periodyku również publicystykę konserwatystów, jak np. Julian Babiński, Leszek i Miłosz Gembarzewscy, Kazimierz Marian Morawski czy Ksawery Pruszyński, neopogan ze Stanisławem Szukalskim i Janem Stachniukiem na czele, piłsudczyków i wrońskistów jak Jerzy Braun i Mirosław Starost, a także wielu innych znanych wówczas czy później publicystów, pisarzy i naukowców, od komunistów i socjalistów po katolików i konserwatystów, jak np. Józef Czapski, Witold Gombrowicz, Leon Kruczkowski, Stanisław Młodożeniec, o. Innocenty Maria Bocheński, Ignacy Chrzanowski, Ferdynand Goetel, Konrad Górski, Roman Ingarden, Karol Irzykowski, Stefan Kołaczkowski, Karol Ludwik Koniński, Zofia Kossak, Jalu Kurek, ks. Konstanty Michalski, Jan Nepomucen Miller, Gustaw Morcinek, Kazimierz Nitsch, Stanisław Rembek, Władysław Siła Nowicki, Stefania Szurlejówna, Aleksander Świętochowski, Jerzy Turowicz, Jerzy Zagórski. Pomimo tego, iż większość stałych publicystów oraz redakcja ze Stanisławem Piaseckim na czele poczuwali się do związków z młodym pokoleniem narodowców, a pismo miało wyraźny profil ideowy, to od początku, jak widzimy, mamy do czynienia z dużą otwartością na autorów o odmiennych poglądach.


Kultura, głupcze

Jako publicysta i ideolog Piasecki gros miejsca poświęcił sprawom dotyczącym kultury. Kultura wedle niego winna oddziaływać na życie narodowe i jednocześnie z niego wyrastać, widział w tym sui generissystem naczyń połączonych. Norwid pisał w Promethidionie o artyście jako organizatorze psychiki narodowej, Piasecki również w podobny sposób postrzegał, jak się wydaje, rolę i zadania elity kulturalnej.

Krytykował w związku z tym odrywanie się twórczości, literatury od życia, gleby społecznej, narodowej, czcze zabawy formą, słowem, sztukę dla sztuki. Recenzując tomik poezji Leopolda Staffa, pisał z wyrzutem, iż „życie toczy się potężnym eposem, spiętrza się w dramaty i tragedię – a poezja wciąż sobie kwili lirycznie o kwiatkach i ptaszkach, o wiośnie i sośnie, o akacjach i wakacjach”.

Przed sztuką jego zdaniem stoją ogromne zadania. Jest ona tylko wtedy „prawdziwą sztuką, gdy jest społeczeństwu potrzebna, gdy umie iść z czasem i wczuwa się w jego ducha, a nie wlecze się w ogonie”. Nie wahał się mówić o poezji, literaturze potrzebnej i niepotrzebnej, nie zważając, iż pociągnie to za sobą zarzuty o utylitaryzm czy ich instrumentalizowanie. Omawiając książkę Jana Nepomucena Millera Na gruzach Grenady, pisał wręcz, iż winna być ona „czynem, a nie tylko pięknoduchowskim ględzeniem”. Aby było to jednak możliwe, twórca musi mieć łączność z rzeczywistym życiem, zwyczajnymi ludźmi, a nie zasklepiać się w kółkach wzajemnej adoracji i ograniczać swoje kontakty do tzw. bohemy artystycznej. Musi przenikać życie społeczne i narodowe, kształtować je, zmieniać, uszlachetniać, wzbogacać.


Jednym z kluczowych pojęć pojawiających się w publicystyce Piaseckiego jest termin „twórczość”. Nie odnosi on go bynajmniej jedynie do sfery związanej ze sztuką czy kulturą w węższym rozumieniu tego słowa, każde bowiem działanie człowieka winno mieć znamiona twórczości. 

Jądrem krytyki kapitalizmu, którą odnajdujemy w publicystyce Piaseckiego, jest na ten przykład przekonanie, iż za jego sprawą doszło do twórczego wyjałowienia człowieka. W związku z tym stwierdzał, iż największym grzechem ustroju kapitalistycznego nie jest wyzysk materialny, ale „zbrodnia duchowego zubożenia człowieka”. Twórczość to wręcz istota człowieczeństwa, pozbawienie ludzi możliwości działania twórczego stanowi więc dla Piaseckiego wyraz dehumanizacji, reifikacji człowieka, degradacji go do poziomu animalnego.


Kultura i praca

Lekarstwo na te niedomagania, podobnie jak wielu narodowców czy też konserwatystów w tamtym okresie, będzie widział Piasecki w dekoncentracji produkcji. Nie ucieka on tutaj jednak w jakiś mediewalizm, prymitywizm czy luddyzm, stojąc na stanowisku, iż właśnie dalszy rozwój techniki przyczyni się do zaistnienia możliwości usunięcia systemu wielkokapitalistycznego i wprowadzenia dekoncentracji gospodarczej.

Podkreślał przy tym, iż życie gospodarcze, technika i kultura są ściśle ze sobą powiązane, postęp techniczny jest przecież dzieckiem wyobraźni, a więc kultury. „Bez bajki o latającym dywanie – pisał redaktor «Prosto z Mostu» – nie byłoby dziś aeroplanu, bo nie byłoby idei aeroplanu. […] Otóż wydaje mi się, że nieznany twórca bajki o latającym dywanie nie mniej jest godny podziwu od Bleriota i braci Wright, jeśli nie więcej”. Rzeczywistym więc ojcem techniki współczesnej, wedle Piaseckiego, nie jest Edison czy inny wielki naukowiec lub wynalazca, ale Juliusz Verne. Wspominany już Norwid w epilogu Promethidiona stwierdzał, iż jedną z głównych przyczyn tragizmu kultury polskiej jest przepaść pomiędzy „słowem ludu a słowem pisanym i uczonym” oraz że „żadne się społeczeństwo nie ostoi i żaden naród nie utrzyma, jak przez pracy harmonię tradycyjną powiązane z sobą słowo ludu i słowo społeczeństwa w dwie się strony rozprzęgną”. Wzywał w związku z tym do zadzierzgnięcia zerwanych więzi, pisał o sztuce jako „uldze pracy”, gdyż „nawet najmaterialniej rzeczy biorąc – toć wynalazki, które człowieka wyręczają, także satelitami sztuk są – a przynajmniej źródła wynalazków bez wszelkiej wątpliwości”.

Piasecki, jak widzimy, zwraca uwagę w zasadzie na to samo, mówi o potrzebie pewnego zakorzenienia kultury i swoistego solidaryzmu narodowego, uspołecznienia jej i bezpośredniego wejścia w krwioobieg narodowy. Nie znaczy to jednak, aby żądał on przekształcenia literatury w coś na kształt agitpropu. Wręcz przeciwnie odżegnywał się od pomysłów instrumentalizowania literatury do celów strictepolitycznych, tzn. czynienia z niej tuby propagandowej określonej partii. Ocena wartości książki, jak pisał, nie może zależeć od tego, w jakiej mierze autor potrafił „tym czy owym zdaniem zadowolić polityczne ambicje grupowe, ale od tego, jak dalece umiał swój ideowy, religijny i narodowy punkt widzenia wtopić organicznie w tworzywo powieści”.


W stronę imperializmu kulturowego

Omawiając zagadnienia kultury, Piasecki postulował jednak przede wszystkim jej dynamizację, żądał, aby włączyła się ona w dzieło przetwarzania świata, a nie tylko biernie go kontemplowała. Domagał się przy tym przestawienia psychiki polskiej z defensywnej na ofensywną. Jego zdaniem pierwiastki defensywne zaczynają wypływać na powierzchnię i dominować w wieku XVI i XVII, co miało być głównym powodem tracenia przez Polskę znaczenia, pozycji mocarstwowej, a wreszcie całkowitego upadku państwa polskiego.


Proces ten przybrać miał na dynamice w latach rozbiorów, kiedy to dokonujące się w Europie odrodzenie uczuć narodowych zastało Polskę podzieloną przez rozbiorców, co musiało zaciążyć na defensywnym charakterze polskiego patriotyzmu. Jak podkreślał Piasecki: „Nasze pieśni narodowe oplatają się około słowa «nie»: «Jeszcze Polska nie zginęła», «Nie rzucim ziemi skąd nasz ród». […] Ba, nawet pojęcie «wolność» woleliśmy sformułować sobie negatywnie: «niepodległość». Polska poezja i polska pieśń, odwzorowując wiernie rodzaj naszej uczuciowości narodowej, nastrojone są na nutę obrony i ofiary. […] Ale bo też obrona była naczelnem przykazaniem polskości w latach naszej niewoli politycznej. Obrona wiary, obrona języka, obrona obyczaju, obrona – narodowości”.

O nowy nacjonalizm

Trzeba więc odnaleźć nową ideę, stworzyć nową dynamiczną kulturę, ośrodek cywilizacyjny. „Naród naprawdę godny tego imienia – pisał Piasecki – to piastun idei cywilizacyjnej, idei przebudowy społecznej, idei o cechach możliwie uniwersalnych. Wiara w taką ideę, wiara w misję, jaką ma się do spełnienia w świecie, wiara w konieczność zdobywania wyznawców – tworzy wielkość narodu i daje mu postawę moralną wobec innych”.

Widać tutaj wyraźnie myślenie nie tylko w kategoriach interesu narodowego, ale i pewnej misji narodowej, której właściwa realizacja ma jednakże dobrze temu interesowi się przysłużyć. Można powiedzieć wręcz o pewnych pierwiastkach mesjanistycznych czy raczej, używając terminologii Mikołaja Bierdiajewa, misjonistycznych. Dla rosyjskiego filozofa misjonizm to rodzaj zeświecczonego mesjanizmu, w którym brak sui generis porywów religijnych, nadawania misji wymiaru soteriologicznego czy też wpisywania jej w millenarystyczny schemat zbawienia. Nie musi być to związane z jakąś megalomanią narodową.


José Ortega y Gasset pisał o dwóch zasadniczych typach ludzkich 

– jedni stawiają sobie duże wymagania, przyjmują na siebie obowiązki i narażają się na niebezpieczeństwa, 

drudzy zaś wychodzą z założenia, iż żyć znaczy pozostawać takim, jakim się jest, bez podejmowania żadnych wyzwań i jakiegokolwiek wysiłku w celu samodoskonalenia. 


Podobnie wybraństwo, misję Polski pojmować będzie Piasecki, przede wszystkim jako zobowiązanie, ciężar, zadanie. Wskazywał też w związku z tym na istnienie dwóch rodzajów nacjonalizmu. Pierwszy z nich zmieniał stosunki narodowościowe drogą kolonizacji, wynaradawiania mniejszości narodowych lub wręcz jej fizycznej eksterminacji. Nacjonalizm nowego typu rozwiązywał je tworzeniem idei całkującej, zmierzając do integracji sąsiadujących ze sobą narodowości i zbudowania za sprawą tego procesu nowej cywilizacji.

Polska z racji swojego położenia geopolitycznego nie może hołdować wyłącznie ideom obronnym.

Wciśnięcie pomiędzy dwa agresywne imperia powoduje, iż zdaniem Piaseckiego, musi wypracować własny imperializm. Tertium non datur, zdaje się mówić Piasecki, albo do tego dojdzie, albo Polska zostanie zmiażdżona przez dwa imperia zmierzające nieuchronnie do konfrontacji.


Wrogim imperializmom nie można przeciwstawić hasła obrony, wówczas bowiem z góry skazanym się jest na klęskę, należy zaś sformułować „program pozytywny, program imperializmu polskiej idei narodowej, kulturalnej, społecznej, gospodarczej. Program ofensywny”. 

W związku z tym grzmiał, iż należy mieć większe aspiracje, stawiać sobie większe wymagania.

 „Trzeba mieć ambicję – jak pisze – wyjścia na świat z wielką ideą, godną wielkiego narodu. Trzeba mieć ambicję obliczoną nie w setkach kilometrów kwadratowych – ale mierzącą się powierzchnią kuli ziemskiej. Trzeba mieć ambicję stania się ośrodkiem przebudowy, stworzenia takiego wkładu w strukturę cywilizacyjną ludzkości, który by pozostał i wtedy, po długich wiekach, kiedy Polski może nie będzie, ale zostanie cywilizacja polska. Jak dziś żyje cywilizacja rzymska i nasza papuzia duma z wasalstwa wobec niej. Te światoburcze hasła – to ani megalomanja narodowa, ani utopijne fantazjowanie. To po prostu poczucie rzeczywistości. […] Trzeba na to tylko odwagi. […] Nade wszystko zaś odwagi samodzielnego myślenia, odwagi żelaznej konsekwencji, odwagi wiary w odległe cele. I wiary w Polskę”.




Podsumowanie

Piasecki, jak widzimy, kładł nacisk na kwestie przedpolityczne czy też metapolityczne, uznając iż warunkiem sine qua non wzrostu politycznego znaczenia Polski, zachowania przez nią niepodległego bytu – co jak konstatował, zważywszy na położenie geopolityczne, jest możliwe jedynie w sytuacji uzyskania przez nią pozycji mocarstwowej – są przeobrażenia w sferze kultury. Mówił on ni mniej, ni więcej tylko to, iż należy tę kulturę gruntownie przetworzyć, konieczne jest nadrobienie wielkich zaległości w tej dziedzinie, trzeba wreszcie wygrać o nią batalię, wówczas dopiero będzie można marzyć o przemianach w innych sferach, bez tej podstawy, twardego fundamentu wszelkie próby reform będą tak naprawdę budowaniem na piasku.


Używając języka marksistowskiego wskazywał on na prymat nadbudowy nad bazą, na co w tamtym czasie zaczną zwracać uwagę Antonio Gramsci czy frankfurtczycy, a co później z taką siłą zacznie podnosić tzw. nowa prawica, kładąc nacisk przede wszystkim właśnie na walkę o hegemonię kulturalną, te wartości, które co prawda nie wiążą się wprost z doraźnymi kwestiami politycznymi, ale na nie w poważnym stopniu oddziałują. Temu celowi miało właśnie służyć założone przez niego „Prosto z Mostu”.

Konstatacje i pomysły tego rodzaju nie były bynajmniej odosobnione. W latach okupacji twórcy związani z pismem „Sztuka i Naród”, idąc niejako tropem Piaseckiego, obarczą winą za klęskę wrześniową właśnie polskie warstwy kulturotwórcze, które ich zdaniem izolowały się od społeczeństwa w wieży z kości słoniowej, nie mając ambicji oddziaływania na rzeczywistość, alienując się od realnego życia i traktując kulturę w kategoriach żartu i kaprysu. W związku z tym postulowali oni postawę imperializmu kulturalnego.

Podobne konstatacje odnajdziemy także u Jerzego Brauna piszącego o odstąpieniu warstwy intelektualnej od problematyki historycznej narodu w dwudziestoleciu międzywojennym, o tym, iż sztuka stała się zabawą elity, która nie chciała tworzyć kultury narodowej, społecznej, wziąć odpowiedzialności na swoje barki za losy narodu i państwa, uciekając w „estetyzm, talentyzm i dowolność”. Stąd również pojawiające się u niego zarówno w latach międzywojennych, jak i ze zdwojoną siłą w czasie okupacji postulaty kreacji „nowego świata kultury” czy też „kultury jutra”, przewijające się przez całą jego twórczość.











środa, 22 stycznia 2025

Być miliarderem





Dobrze mówi.





przedruk
tłumaczenie automatyczne


Co naprawdę trzeba zrobić, aby zostać miliarderem:

szczere rady Justine Musk





Markus Kreth·




Kiedy Justine Musk, pierwsza żona Elona Muska, mówi o ambicji i sukcesie, ludzie słuchają. W końcu jest blisko związana z jedną z najbardziej innowacyjnych i najbogatszych osób na świecie, Elonem Muskiem – założycielem PayPal, dyrektorem generalnym Tesli i SpaceX oraz posiadaczem majątku szacowanego na 248,7 miliarda dolarów.

W odpowiedzi na pytanie Quory: "Czy zostanę miliarderem, jeśli będę zdeterminowany, aby nim być i włożę w to całą niezbędną pracę?" Odpowiedź Justine może cię zaskoczyć: Nie.

Ale jej rozumowanie jest głębokie i skłania do refleksji. Twierdzi, że samo pytanie jest błędne, a zamiast tego oferuje plan dla każdego, kto goni za monumentalnym sukcesem.

Dlaczego sama determinacja nie wystarczy

"Jesteś zdeterminowany. I co z tego? Justine pisze bez ogródek.

Podróż do zostania miliarderem porównuje do ścigania się nago w wodach pełnych rekinów. Prawdziwe pytanie nie polega na determinacji; Chodzi o to, czy utrzymasz ten zapał, gdy jesteś na najniższym poziomie – pobity, zdezorientowany i wpatrujący się w horyzont bez ratunku.

O co jej chodzi? Sukces na poziomie miliardera wymaga odporności znacznie wykraczającej poza zwykłą determinację. Nie chodzi tylko o to, że tego chcesz; Chodzi o przetrwanie chaosu, który towarzyszy pościgowi.

Zmień swoją uwagę: czego potrzebuje świat?

Dla tych, którzy gonią za bogactwem, Justine oferuje kluczową radę:

"Odwróć swoją uwagę od tego, czego chcesz (miliarda dolarów) i stań się głęboko, intensywnie ciekawy tego, czego chce i potrzebuje świat".

Zamiast mieć obsesję na punkcie pieniędzy, należy skupić się na określeniu, co możesz wyjątkowo zaoferować światu. Chodzi o to, aby stać się niezastąpionym – tworzyć wartość, której nikt inny nie może powielić, zlecić na zewnątrz ani ukraść.

Opanuj wiele światów

Justine podkreśla, jak ważne jest opanowanie dwóch różnych umiejętności lub obszarów wiedzy. Dlaczego? Ponieważ kiedy jesteś mistrzem w dwóch dziedzinach – takich jak inżynieria i biznes – możesz połączyć je w innowacyjny sposób, który zapoczątkuje przełomowe pomysły.

Nazywa to "seksem idei": zderzeniem pojęć z różnych dziedzin, które rodzi świeże, transformacyjne rozwiązania. Te "dzieci pomysłów" są tym, co tworzy przewagę konkurencyjną i zmiany kulturowe. Są tym, za co świat jest gotów zapłacić – czasami w miliardach.

Plan miliardera

Według Justine, zostanie miliarderem nie polega na ciężkiej pracy czy roszczeniowości – chodzi o zaoferowanie czegoś o ogromnej wartości. Wyjaśnia:

"Świat daje ci pieniądze w zamian za coś, co postrzega jako mające równą lub większą wartość: coś, co przekształca aspekt kultury, przerabia znaną historię lub wprowadza nową, zmienia sposób, w jaki ludzie myślą o kategorii i wykorzystuje ją w codziennym życiu".

Nie ma planu ani planu dla tej podróży. Będziesz musiał poruszać się po niezbadanym terytorium, przesiewać porady (zarówno dobre, jak i złe) i dowiedzieć się, jak wykorzystać swój unikalny punkt widzenia.

Ostatnia rada: odwaga i charyzma

Sukces miliardera nie jest wieczną samotną misją, choć tak się zaczyna. Justine podkreśla, jak ważne jest rozwijanie charyzmy i wiarygodności, aby przyciągnąć talenty, które dołączą do Twojej wizji.

Swoją radę kończy prostym, ale mocnym stwierdzeniem:

"Miejcie odwagę. I powodzenia.

Na wynos: czego potrzebuje świat, a nie to, czego Ty chcesz

Rada Justine Musk nie jest listą kontrolną dla statusu miliarderki – to zmiana sposobu myślenia. To przypomnienie, że prawdziwy sukces nie bierze się z pogoni za bogactwem dla niego samego, ale poprzez zaoferowanie światu czegoś, co może go przemienić.

Czy jesteś gotowy, aby zanurzyć się w wodach pełnych rekinów i znaleźć swoją wyjątkową ścieżkę?






tekst oryginalny


When Justine Musk, the first wife of Elon Musk, speaks about ambition and success, people listen. After all, she’s been closely connected to one of the world’s most innovative and wealthiest individuals, Elon Musk — founder of PayPal, CEO of Tesla and SpaceX, and holder of an estimated net worth of $248.7 billion.

In response to a Quora question, “Will I become a billionaire if I am determined to be one and put in all the necessary work required?” Justine’s answer might surprise you: No.

But her reasoning is profound and thought-provoking. She argues that the question itself is flawed, and instead, she offers a blueprint for anyone chasing monumental success.

Why Determination Alone Isn’t Enough

“You’re determined. So what?” Justine writes bluntly.

She likens the journey to becoming a billionaire to racing naked through shark-infested waters. The real question isn’t about determination; it’s about whether you’ll maintain that drive when you’re at your lowest — beaten, disoriented, and staring at a horizon with no rescue in sight.

Her point? Billionaire-level success requires resilience far beyond ordinary determination. It’s not just about wanting it; it’s about weathering the chaos that comes with the pursuit.

Shift Your Focus: What Does the World Need?

For those chasing wealth, Justine offers a key piece of advice:

“Shift your focus away from what you want (a billion dollars) and get deeply, intensely curious about what the world wants and needs.”

Rather than obsessing over money, the focus should be on identifying what you can uniquely offer to the world. It’s about becoming irreplaceable — creating value that no one else can replicate, outsource, or steal.

Master Multiple Worlds

Justine emphasizes the importance of mastering two distinct skills or areas of expertise. Why? Because when you’re a master in two fields — such as engineering and business — you can merge them in innovative ways that spark groundbreaking ideas.

She calls this “idea sex”: the collision of concepts from different domains that give birth to fresh, transformative solutions. These “idea babies” are what create competitive advantages and cultural shifts. They are what the world is willing to pay for — sometimes in the billions.

The Billionaire Blueprint

According to Justine, becoming a billionaire isn’t about hard work or entitlement — it’s about offering something of immense value. She explains:

“The world gives you money in exchange for something it perceives to be of equal or greater value: something that transforms an aspect of the culture, reworks a familiar story or introduces a new one, alters the way people think about the category, and makes use of it in daily life.”

There’s no roadmap or blueprint for this journey. You’ll have to navigate uncharted territory, sift through advice (both good and bad), and figure out how to leverage your unique angle.

Final Advice: Courage and Charisma

Billionaire success is not a solo mission forever, though it starts that way. Justine highlights the importance of developing the charisma and credibility to attract talent who will join your vision.

She ends her advice with a simple yet powerful statement:

“Have courage. And good luck.”

Takeaway: What the World Needs, Not What You Want

Justine Musk’s advice isn’t a checklist for billionaire status — it’s a mindset shift. It’s a reminder that true success comes not from chasing wealth for its own sake but by offering something transformative to the world.

Are you ready to embrace the shark-infested waters and find your unique path?








medium.com/@mk_26304/what-it-really-takes-to-become-a-billionaire-justine-musks-straight-talk-advice-76bd6fcd4c28



wtorek, 19 marca 2024

Wady symulacji



"Nawet jeśli żyjemy w symulacji to nie udowodnimy tego. Żyjemy w naszym świecie od przysłowiowego „zawsze”. Każda wada symulacji była by dla nas naturalna, bo tak po prostu jest."


Na tym też oparta jest metoda podmiany rzeczywistości i "niepostrzeżona" przemiana pokoleń we wroga swoich przodków, swoich poprzedników...







Polska Fundacja Fantastyki Naukowej
17 min ·



Czy świat został zaprojektowany? Czy istnieje jakaś siła wyższa czuwająca nad nami? Czy świat jest prawdziwy? A co jeśli wam powiem że wszystko dookoła nas to tylko symulacja? Neil deGrasse Tyson w jednym z wywiadów zwrócił uwagę na nasz rozwój technologii. Dziś potrafimy budować sztuczne światy zapełnione marionetkami, ale co stoi nam na przeszkodzie aby za parę lat stworzyć świadome marionetki do umieszczenia w naszym NightCity czy Cyber Londynie? No właśnie nic. A może tak na prawdę ludzkość osiągnęła już ten poziom i tymi marionetkami jesteśmy my? Odpowiedź na takie pytanie łatwa już nie jest. Nawet jeśli żyjemy w symulacji to nie udowodnimy tego. Żyjemy w naszym świecie od przysłowiowego „zawsze”. Każda wada symulacji była by dla nas naturalna, bo tak po prostu jest.

Ale po co taka symulacja? Ja sam mam parę pomysłów, lecz obrońcy tej teorii najczęściej wskazują na „eksperyment historyczny”. Powiedzmy że w „realu” mamy wiek XXIV i ludzie chcą wiedzieć jak świat wyglądał przed trzystu laty. Skutkiem tego pojawia się symulacja oparta na archiwach i... cyk! Wstajesz rano do pracy nie wiedząc nawet że świat wystartował właśnie w tej sekundzie.

Podobne zastosowanie opisał między innymi Stanislaw Lem w "Dziwnych skrzyniach profesora Corcorana".

Jednak jest to tylko teoria. Istnieje równie mocne prawdopodobieństwo że jesteśmy „światem zero” i dopiero my rozpoczniemy symulacje życia. Ba, nawet jeśli sami jesteśmy symulacją mam wrażenie że rozpoczniemy kolejną. Dlaczego? Każda cywilizacja zdolna symulować pewne zdarzenia zacznie to robić. Nawet my robimy to jako ludzkość w tej chwili. Rzecz jasna, nie symulujemy życia. Skupiamy się na urządzeniach oraz zjawiskach fizycznych. Po co? Aby móc lepiej poznać nasz świat, czyli w zasadzie z tego samego powodu co nasi domniemani twórcy.

 
A wy co myślcie? Zgadzacie się z Tysonem i Muskiem w sprawie symulacji? Czy może jesteśmy „światem zero”? Komentarze są wasze.


[link do materiału w komentarzu]

#PFFN_Cyberpunk #Matrix
(B.Łysakowski)






fb








wtorek, 15 marca 2022

Każdy patrzy po sobie?



Jakby nie do końca wyjaśnione, ale powtarza pewne znane i przytaczane przeze mnie na blogu mechanizmy min. opatrzone tagiem "sztuka widzenia".


przedruk





Świat wokół nas wcale nie jest taki, jakim się być wydaje. Nasze poczucie rzeczywistości z łatwością można oszukać różnymi sztuczkami, iluzjami, uprzedzeniami i założeniami.




Okazuje się, że nasze poczucie rzeczywistości to dość fascynująca kwestia, a doskonale pokazało to pewne badanie. Próbowano zrozumieć, w jaki sposób nasze postrzeganie tego, co widzimy, zostaje zniekształcone przez uprzedzenia i to, co spodziewamy się zobaczyć.

Seria kilku eksperymentów pokazała, że ludzie postrzegają zachowania i działania innych w taki sposób, jaki chcą lub oczekują je zobaczyć, a nie takimi, jakie są w rzeczywistości.


Naukowcy wyjaśniają, że ludzie, podobnie zresztą jak inne ssaki z rzędu naczelnych, interpretują działania innych jako zamierzone i ukierunkowane na cel. Często również zakładamy, że działania zostały zoptymalizowane, by były jak najbardziej wydajne i racjonalne.

Najprościej mówiąc, zazwyczaj zakładamy, że wszystkie zachowania są wykonywane z jakiegoś logicznego powodu, w najprostszy możliwy sposób. W rzeczywistości świat nie zawsze działa w ten sposób.



Naczelne interpretują zachowania jako ukierunkowane na cel i zostaną osiągnięte w najskuteczniejszy sposób. Choć psychologowie akceptują ten mechanizm, nadal niewiele o nim wiadomo.


Prosty eksperyment

Jak wyjaśniono w czasopiśmie Proceedings of Royal Society B, psychologowie postanowili sprawdzić, czy mechanizm faktycznie działa w ten sposób. Do badania zaproszono 85 osób.
Na początku uczestnicy oglądali nagranie osoby sięgającej nad stołem po piłkę. W niektórych przypadkach między rękę a piłkę wprowadzono przeszkodę.

Po pokazaniu nagrania, każda z osób na ekranie dotykowym rysowała sposób, w jaki postrzegali ruchy ręki, która próbowała złapać piłkę.









Badanie pokazuje, że ludzie mają pewne oczekiwania, kiedy widzą działania innych. Od dawna twierdzono, że robimy poszczególne założenia i wykorzystujemy je, by dowiedzieć się, czy inni postrzegają poszczególne rzeczy w tan sam sposób.


Analiza rysunków pokazała, że postrzeganie tego, co się stało było oparte na oczekiwaniach danej osoby, czyli maksymalizacji wydajności, a nie tego, co faktycznie się stało na ekranie zaledwie kilka sekund wcześniej.

Prosty eksperyment pokazuje, że nasze oczekiwania i założenia mają ogromny wpływ na sposób w jaki postrzegamy otaczający nasz świat. Ma to odzwierciedlenie nie tylko w testach, ale można to również dostrzec w sposobie, w jaki organizujemy nasze otoczenie, a nawet interakcje społeczne.


Ludzi „widzą” działania innych w świetle własnych oczekiwań. Może to wyjaśniać, dlaczego często źle oceniamy czyjeś zachowanie i postrzegamy pewne aspekty jako znaczące, choć wcale nie są.



https://maciejsynak.blogspot.com/search?q=sztuka+widzenia



https://nauka.rocks/oczekiwania-vs-rzeczywistosc/?fbclid=IwAR3zyRcGE8FXc6M0ZLpEnAL3BK2H-VkeQm3VOhdm1ru7nB3b5MEtm8h1GAc






sobota, 24 sierpnia 2019

Misa chrzcielna



Zdaje się kilka lat temu oglądałem jakiś program z okazji rocznicy chrztu Polski i tam jakowyś profesor pokazywał - chyba w Gnieźnie - w poziomie fundamentów zastygłe pomyje ze średniowiecznej budowy. Żeby nie było - widziałem takie zastygłe pomyje wielokrotnie.

Nazywał to misa chrzcielną i wywodził historię, jak to Mieszko się w  niej zanurzał.


Na budowie jest tak, że pod betoniarką do robienia zaprawy, kopie się dołek, a po skończonej pracy betoniarkę się myje i pomyje z zaprawą wylewa do tego dołu.

Z czasem w dole tworzy się taka kolista skorupa z tych pomyj.

Potem, na koniec budowy, przyjeżdża koparka i wybiera te zastygłe pomyje na samochód i brudy te wywozi się do utylizacji. A niektórzy, zamiast wywozić, po prostu zasypują te pomyje i zostawiają pod terenem budowy. Zupełnie jak w średniowieczu.


No i ten profesor pokazuje to w telewizji i mówi, że to misa chrzcielna.

Myślałem, że spadnę z krzesła - na szczęście to był fotel...

Okazuje się, że nie ja pierwszy to zauważyłem...


Oto wpis jaki znalazłem w sieci:




Jeszcze o średniowiecznych „betoniarkach”


Pamiętacie wpis o średniowiecznych betoniarkach, z których jedną, odnalezioną w Poznaniu, uznano za misę chrzcielną? Wpis wywołał całkiem rozbudowaną dyskusję, jak na realia tego bloga, w której pojawiły się wpisy broniące interpretacji zaproponowanych przez poznańskich badaczy. Nie rozstrzygając tego sporu wspomnę jedynie, iż jednym z zarzutów, które stawia się utylitarnej interpretacji podobnych obiektów, bywały w literaturze przedmiotu wątpliwości dotyczące tego, czy taka „betoniarka” mogła w ogóle działać. Chodziło o to, czy zastygająca zaprawa nie uniemożliwi przypadkiem obrotu ramion kieratu.
Jako osoba, która nie całe życie była archeologiem, ale ma za sobą epizod pracy na budowach (jeszcze w liceum, później na studiach), wiem, że zaprawa zazwyczaj nie zastyga dopóki jest mieszana. Pewnym argumentem mogą być doświadczenia, które wykonywane są na Wyspach, a które można obejrzeć na filmiku:







Abstrahując od metody "wytwarzania" pomyj, czy to średniowieczna betoniarka była kuwetą, w której mieszano zaprawę drewnianymi łopatami, czy urządzeniem jak na filmie - ewidentnie są to pomyje po zaprawie.



I jeszcze przedruk:


Rzecz o tzw. misie chrzcielnej z Poznania.

To jest miś na miarę naszych możliwości. My tym misiem otwieramy oczy niedowiarkom! Mówimy: to jest nasz miś, przez nas zrobiony i to nie jest nasze ostatnie słowo. (Miś, reż. S. Bareja)
Do napisania kilku słów na temat poznańskiej misy skłonił mnie artykuł Sophie Hugelinz Archaeologische Bodenforschung Basel-Stadt, w którym autorka przedstawia znalezioną w 2004 roku w Bazylei, w pobliżu Wzgórza Katedralnego wapienną misę z X lub początków XI wieku na szerokim, ogólnoeuropejskim tle porównawczym. Artykuł opublikowany w Zeitschrift für Archäologie des Mittelalters z 2011 roku dostępny jest na portalu academia.edu, gdzie każdy może się z nim zapoznać. Nie jest to jakieś sensacyjne odkrycie – raczej kolejne w długim szeregu ponad trzydziestu analogicznych, znanych z obszaru całej Europy, głównie jednak Cesarstwa, Włoch (a więc też cesarstwa, przynajmniej formalnie) i Wysp Brytyjskich. Lektura jednak skłania do pewnej refleksji, dotyczącej długotrwałości i żywotności naukowych mitów, które podtrzymywane są uparcie przez niektórych badaczy i znajdują recepcję w społeczeństwie. Można by rzec – odpowiadają żywotnym tegoż społeczeństwa potrzebom.
Tzw. misa chrzcielna z poznańskiej katedry, odnaleziona podczas badań wykopaliskowych przeprowadzonych tutaj w latach 50. i 60. XX wieku i opublikowana przez K. Józefowiczównę. Wcześniej, już w latach 30. XX wieku podobną, nieco mniejszą misę odsłonił obok katedry Witold Hensel. W sumie w rejonie katedry znaleziono cztery takie misy. Największa, pomieszczona centralnie wewnątrz przedromańskiej katedry, miała być niemym, acz monumentalnym świadectwem masowych chrztów dokonywanych na poznańskim grodzie w latach 60. wieku X. Zidentyfikowane wokół wapiennej misy ślady po pionowych słupach stanowić miały relikt drewnianego budynku – zadaszenia pierwszego polskiego baptysterium. Sama misa zachowała się częściowo w postaci płytkiej, wapiennej niecki z wyraźnym śladem po centralnie umocowanym słupie oraz koncentrycznymi, płytkimi i dość słabo czytelnymi rowkami.
Misa poznańska – zdjęcie Rodomil, Wikipedia (na licencji CC).
Teza o baptysterialnej funkcji misy dość szybko zyskała naukowych przeciwników. Jednak wbrew powszechnej opinii pierwszym jej krytykiem nie był Andrzej Tomaszewski, a Zygmunt Świechowski, który już w 1962 r. przedstawił odkrycia z Mönchengladbach oraz Zuricha, gdzie analogiczne konstrukcje uznano za pozostałości mieszadeł do zaprawy – rodzaju średniowiecznych betoniarek.
doc0029
Misa z Mönchengladbach publikowana w pracy Z. Świechowskiego (1962, s. 263).
W 1970 roku Andrzej Tomaszewski zaprzeczył wyraźnie interpretacji misy jako basenu chrzcielnego opowiadając się za przyziemną, „betoniarkową” koncepcją, którą dodatkowo umocniła praca Daniela B. Gutschera opublikowana w 1981 r., w której przedstawiono problem na tle praktyki karolińskiego i ottońskiego warsztatu budowlanego. Dalszą krytykę pomysłów baptysterialnych przedstawił Przemysław Urbańczyk w 1995 i 1996 r. Równolegle ostatecznie pozbyto się z katalogu szacownych pomników chrystianizacji Polski innej misy, znanej z Wiślicy, która okazała się być przede wszystkim tworem eksploratorów (o misie wiślickiej napisał jakiś czas temu lucivo; samo zagadnienie wiślickiej misy jest dość złożone, ale bez wątpienia jest kolejnym przykładem misy na miarę naszych potrzeb).
Pomimo licznych publikacji powątpiewających w baptysterialny charakter misy poznańskiej teza ta nadal podtrzymywana jest przez poznańskich archeologów. Zofia Kurnatowska i Michał Kara opublikowali kilka pozycji, w których podtrzymują ową interpretację, argumentując m.in., że:
1. misa znajduje się w centrum późniejszej katedry, co ma być nonsensem z punktu widzenia organizacji pracy (Kurnatowska, Kara 2004, 56), nie bardzo rozumiem czemu, bo przecież posadowienie betoniarki na placu budowy, nawet w centrum wznoszonej budowli jest zdecydowanie korzystne, co może potwierdzić każdy, kto choćby raz w życiu pracował na budowie;
2. położenie w centrum budowli ma charakter symboliczny – to prawda, z tym, że ta budowla wówczas jeszcze nie istniała. Z. Kurnatowska i M. Kara piszą, iż „przytaczane przez Urbańczyka (…) miejsca lokalizacji domniemanych mieszadeł znajdują się, z wyjątkiem misy poznańskiej, na zewnątrz budowli (Kurnatowska, Kara 2004, 56). W ten sposób całkowicie pominęli dostępną nawet w języku polskim literaturę, w której można znaleźć przykłady mis pomieszczonych wewnątrz budowli: Schuttern, Aesch czy wspominane Mönchengladbach (zob.: Rodzińska-Chorąży 1997);
3. w budownictwie wczesnośredniowiecznym nie potrzeba było tak dużej ilości zaprawy, jaką można było przygotować w misie o średnicy ok. 3,5 m – na takie twierdzenie należałoby chyba przedstawić odpowiednie wyliczenia (stosując znany każdemu dziecku wzór na objętość walca, zakładając, że betoniarka miał 0,5 m głębokości otrzymujemy wartość pełnego, jednorazowego wsadu misy: 19,23 m3 – jakie było zużycie zaprawy w trakcie wznoszenia murów o szerokości przekraczającej 1 m, w technice opus emplectum, możemy sobie oszacować);
4. wokół misy z zadokumentowanych przez K. Józefowiczównę reliktów wykoncypowano istnienie niewielkiej, prostokątnej budowli, wewnątrz której miałaby znajdować się misa. Budowla miała być stacją misyjną i od wschodu przylegać miał do niej niewielki kościół/kaplica.
Jeśli chodzi o ową budowlę, to pięknie prezentuje się na rekonstrukcjach:
Rekonstrukcja P. Walichnowskiego zamieszczona na stronach serwisu poznan.pl
Rekonstrukcja ze strony poznan.pl (autor nie podany, ale zapewne jest to Jarosław Gryguć).
Problem polega na tym, że na publikowanych rzutach zazwyczaj nie są zaznaczone mury owej kaplicy, a jedynie prostokątna budowla wpisująca się w mury katedry tzw. przedromańskiej. Jej ścisłe oparcie się na tych murach każe przypuszczać, że wyrysowano ją na podstawie przebiegu ław fundamentowych bazyliki katedralnej. Ław, które tworzyły zapewne rodzaj typowej „kratownicy”, z poprzecznymi murami, prostopadłymi do ciągów murów międzynawowych bazyliki. Taki sposób konstrukcji ław fundamentowych był typowy dla budownictwa średniowiecznego.
Co ciekawe – w Poznaniu oprócz tej misy odnaleziono relikty jeszcze trzech podobnych. Kontrowersje nie dotyczą tamtych mis, nawet Z. Kurnatowska i M. Kara nie uważają ich za baptysteria.
Jak wyglądała wczesnośredniowieczna „betoniarka” poznańska? Opierając się na rekonstrukcjach D. Gutschera naszkicowałem taką konstrukcję:
Sketch71113024
W tej wersji słupy wspierają nie tyle materiały mające osłaniać katechumenów (jak na obrazkach powyżej), a po prostu kierat, w centrum misy znajduje się nie krzyż, a oś kieratu.
Warto dodać, że obok czterech mis poznańskich i problematycznej misy wiślickiej (która zapewne miała odmienną genezę) Teresa Rodzińska-Chorąży zauważała istnienie analogicznych konstrukcji w Krakowie na Wawelu (dwie misy), Kaliszu oraz innej misy w Wiślicy (odkrytej na Regii, w rejonie zespołu palatialnego).
Przywiązanie poznańskich badaczy do baptyzmalnej koncepcji interpretacji misy jest trudne do przyjęcia w świetle analogii. Większość polskich badaczy wypowiadających się na ten temat oraz nieomal cała nauka zachodnioeuropejska widzi w tych konstrukcjach ślady po działalności karolińskich i ottońskich warsztatów budowlanych. Ważny tutaj jest nieco inny aspekt całej dyskusji: to co dla Z. Kurnatowskiej i M. Kary jest głosem w dyskusji i próbą argumentacji (moim zdaniem chybioną) dla licznych autorów turystyczny i popularnonaukowych artykułów prasowych i internetowych jest prawdą objawioną. Najbardziej wątpliwa interpretacja stała się kanonem wiedzy, bogato ilustrowanym, a więc sugestywnym. Może więc warto by poznańskie portale uwzględniły w końcu odmienne opinie, zwłaszcza, że są znacznie lepiej podbudowane i szerzej przyjmowane w środowisku naukowym? Chyba, że nadal pragną poznańską misą „otwierać oczy niedowiarkom”.
Zdecydowanym krytykiem poznańskiej misy chrzcielnej na wielkopolskim podwórku jest historyk  Dariusz Sikorski.
DSC03484
Chrzest – XIII wieczny witraż katedry w Amiens.
SONY DSC
Chrzest – polichromia kościoła katedralnego w Akwilei (XI wiek)
Bibliografia (wybrana):
Z. Kurnatowska, M. Kara, Początki architektury sakralnej na grodzie poznańskim w świetle nowych ustaleń archeologicznych, [w:] Początki architektury monumentalnej w Polsce, Gniezno 2004, s. 47-70
T. Rodzińska-Chorąży, Koliste struktury w Poznaniu i Wiślicy – misy chrzcielne czy urządzenia do mieszania zaprawy?, [w:] Wiślica. Nowe badania i interpretacje, red. A. Grzybkowski, Warszawa 1997, s. 61-81.
D. Sikorski, Kościół w Polsce za Mieszka I oraz Bolesława Chrobrego. Rozważania nad granicami poznania historycznego, Poznań 2011.
Z. Świechowski, Wczesna architektura piastowska około roku 1000, [w:] Początki państwa polskiego. Księga Tysiąclecia, t. II, Poznań 1962, s. 245-268.
A. Tomaszewski, Misy, ale czy chrzcielne?, [w:]I Międzynarodowy Kongres Archeologii Słowiańskiej, t. 3, Wrocław 1970, s. 345-347.
P. Urbańczyk, Jeszcze o funkcji wczesnośredniowiecznych „mis” wapiennych, „Kwartalnik Historyczny” 103:1, 1996, s. 65-68.




https://gunthera.wordpress.com/tag/urzadzenia-do-mieszania-zaprawy/