Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą naziści. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą naziści. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 28 września 2025

Dlaczego naziści pozostali bezkarni



Wynika z tego, że od początku mówiono im ( niemcom-mordercom), że nie poniosą żadnych konsekwencji, a cała wina zostanie przypisana Hitlerowi i ewentualnie najwyższym oficjelom, już na początku ustalono wersję, jaką wszyscy mordercy mieli przyjąć na obronie. Niemcy mordowali Polaków z taką zaciętością, bo wiedzieli, że się wywiną od kary, bo popioły nie będą świadczyć w sądzie...

Czyli kary się spodziewali, liczyli się z przegraną?


I ja o tym słyszę pierwszy raz w życiu - jest rok 2025 - oto jak działają nasze instytucje nauki i kultury - nie działają jak należy.

Pułkownik Sienkiewicz w 2016 roku:

"Państwo polskie istnieje teoretycznie. Praktycznie nie istnieje, dlatego że działa poszczególnymi swoimi fragmentami, nie rozumiejąc, że państwo jest całością. Tam, gdzie państwo działa jako całość, ma zdumiewającą skuteczność. Tylko jakoś nikt nie chce korzystać z tej…"

- Bartłomiej Sienkiewicz, Minister Spraw Wewnętrznych




Teraz jeszcze - dlaczego w 1939 roku staliśmy odwróceni plecami do Niemiec... ?






przedruk

w oryginalnym tekście - czynne hiperzłączki do haseł


tysol.pl

Niemieckie państwo, chroniąc zbrodniarzy, przerzuciło winę na następne pokolenia Niemców


01.09.2025 21:27


Dzieje sądowego potraktowania nazistowskich zbrodni przez Republikę Federalną Niemiec dowodzą, że przez długie dekady istniał precyzyjny system „ochrony” przestępców.


Bezkarni ludobójcy

Przykładem jego funkcjonowania była sprawa generała Waffen-SS Ericha von dem Bacha-Zelewskiego. Był on odpowiedzialny za rozstrzelanie 35 tys. Żydów w Rydze, za masakry w Mińsku i Mohylewie, za mordy na ludności cywilnej w Warszawie podczas Powstania Warszawskiego. Został jednak postawiony przed sądem i skazany dopiero w latach 60. I to wcale nie za te zbrodnie, lecz za udział w „Nocy Długich Noży” i zamordowanie sześciu niemieckich komunistów. Zbrodnie ludobójcze popełnione przez niego jako prominentnego dowódcę SS nigdy nie zostały osądzone.

Jego podwładnym był Heinz Reinefarth. Podlegli mu żołnierze w ciągu zaledwie kilku dni zamordowali około 50 tys. mieszkańców Warszawy (Rzeź Woli). Reinefarth nie tylko nigdy nie został ukarany ani nie stanął przed sądem, ale został wybrany burmistrzem Westerlandu na wyspie Sylt, następnie członkiem parlamentu kraju związkowego Szlezwik-Holsztyn.

SS-Oberscharführer Alfred Ittner w obozie śmierci w Sobiborze zaczął jako księgowy, później odbierał od prowadzonych na śmierć Żydów kosztowności. Następnie nadzorował więźniów wyrywających zmarłym złote zęby i transportujących zwłoki do masowych grobów. Według świadków brał udział w rozstrzeliwaniu Żydów, którzy byli zbyt wycieńczeni, by dojść do komór gazowych.

Niemiecki sąd początkowo umorzył postępowanie przeciwko niemu, a po apelacji prokuratury skazał go jedynie na 4 lata więzienia. Co szokujące, Ittner został skazany za "udział w zamordowaniu około 68 tys. Żydów". Wyrok oznaczał, że kara za "udział " w zamordowaniu jednego człowieka to około 30 minut.


Mordercy, których prawo nie chciało uznać za morderców

Inny morderca, SS-Scharführer Erich Fuchs, został uznany winnym za „uczestnictwo w zamordowaniu co najmniej 79 tys. Żydów” i skazany na „4 lata więzienia”. Podczas procesu zeznawał:


Ustawiliśmy silnik na betonowym cokole i przymocowaliśmy rurę do wylotu spalin. Następnie wypróbowaliśmy silnik. Na początku nie działał. Naprawiłem zapłon oraz zawór i nagle silnik odpalił. Chemik, którego znałem już z Bełżca, wszedł do komory gazowej z miernikiem, aby zmierzyć stężenie gazu. Po tym przeprowadzono próbne gazowanie. Pamiętam, że w komorze gazowej zagazowano od trzydziestu do czterdziestu kobiet. Żydówki musiały się rozebrać na polanie w lesie w pobliżu. Zostały zapędzone do komory gazowej przez wspomnianych esesmanów i ukraińskich ochotników. Kiedy kobiety zostały zamknięte w komorze gazowej, zająłem się silnikiem razem z Bauerem. Silnik natychmiast zaczął pracować. Obaj stanęliśmy obok silnika i ustawiliśmy przełącznik na pozycję „wypuścić spaliny”, tak aby gazy zostały skierowane do komory. Za namową chemika zwiększyłem obroty silnika, co oznaczało, że nie trzeba było dodawać gazu później. Po około dziesięciu minutach trzydzieści do czterdziestu kobiet nie żyło.

Czy uruchomienie silnika i świadome skierowanie gazu – zabijającego ludzi – do komory gazowej ze świadomością, że kobiety umrą, jest jedynie „uczestnictwem w morderstwie”, a nie po prostu morderstwem? Jak widać, dla niemieckiego sądu nie było to morderstwem. Niemiecki wymiar sprawiedliwości – w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych – stosował zasadę, według której każdy funkcjonariusz wykonujący polecenia przełożonych był zaledwie uczestnikiem morderstwa, ale nigdy nie był sprawcą. Nawet jeśli czynność, którą wykonywał, przesądzała bezpośrednio o śmierci ofiary. Dlatego wszyscy oskarżeni o wykonywanie czynności prowadzących do śmierci milionów niewinnych ludzi byli uniewinniani lub otrzymywali rażąco niskie wyroki. Skazywani byli tylko ci, którzy przekraczali wymagania swoich przełożonych i mordowali z własnej inicjatywy.


99% nierozliczonych zbrodniarzy

Państwo niemieckie uzyskało prawo do rozliczania wojennej swoich obywateli dopiero w roku 1949, wraz z powstaniem Federalnej Republiki Niemiec. Stworzyło to możliwości przebiegłych manipulacji prawem, by ochronić przestępców nazistowskich przed odpowiedzialnością.


Mary Fulbrook, profesor historii Niemiec, podaje, że spośród prawie miliona zamieszanych w masowe ludobójstwo, 99% nigdy nie zostało pociągniętych do odpowiedzialności.

W latach 1946–2005 skazano zaledwie 6656 osób. Jednak wiele z nich nigdy nie trafiło do celi więziennej, ponieważ czas oczekiwania na wyrok został wliczony do czasu odsiadki. Tysiące skazanych zostały zwolnione przed terminem z powodu rzekomego złego stanu zdrowia.

Procesy norymberskie, w których skazywano na śmierć i długoletnie więzienie, toczyły się przed trybunałem międzynarodowym. Osądzono jedynie najważniejszych funkcjonariuszy III Rzeszy. Procesy te nie miały jednak nic wspólnego z niemieckimi sądami. Dopiero po ich zakończeniu sprawę rozliczenia przejęło państwo niemieckie.


Kodeks z XIX wieku zapewniał bezkarność

Ministerstwo Sprawiedliwości nowo powstałej Republiki Federalnej Niemiec odrzuciło wtedy kryteria użyte w procesach norymberskich, decydując się na stosowanie wyłącznie kodeksu karnego z 1871 roku. Zgodnie z tym kodeksem oskarżyciele musieli udowodnić ponad wszelką wątpliwość, że osoba postawiona przed sądem działała z własnej inicjatywy (a nie na polecenie zwierzchników) i była świadoma bezprawności swojego czynu. Bez tego nikt nie mógł zostać skazany za morderstwo.


Gdy więc tysiące niewinnych ludzi zostały zamordowane z woli Hitlera i rozkazu Himmlera, funkcjonariusze państwowi – od urzędnika stemplującego papiery do esesmana wrzucającego cyklon B do komory gazowej – mogli skutecznie bronić się argumentem, że po prostu wykonywali swoją pracę i polecenia przełożonych.

Paradoksalnie, im bardziej oskarżony przyznawał się do wiary w idee nazizmu, tym mniejsze było prawdopodobieństwo, że zostanie uznany za winnego zbrodni, ponieważ mógł argumentować, że ślepo wierzył w słuszności stawianych mu celów.

Oznaczało to, że ani oficer SS, który zapędzał ludzi do komór gazowych, ani funkcjonariusz, który kierował tam gaz, nie mogli zostać skazani za morderstwo. Dopiero gdy któryś z nich wybrał pojedynczą ofiarę spośród czekających przed komorą gazową i strzelił jej w głowę – z własnej woli – mógł zostać skazany. Jednak wydanie wyroku wymagało stawienia się w sądzie świadków zbrodni. Ci świadkowie w większości zostali uduszeni w komorach gazowych. Z kolei jego koledzy z SS starannie ukrywali, że w ogóle tam byli. Skazanie mordercy stawało się więc najczęściej niemożliwe.


Logika prawna polegała na tym, aby nie karać tych, którzy wykonują jedynie polecenia przełożonych, mimo że to przecież ich ręce mordują. Takie podejście gwarantowało bezkarność lub bardzo łagodne wyroki.

Według niemieckiego prawa za mordowanie niewinnych ludzi odpowiedzialni byli Hitler, Himmler, Goering i Heydrich. Przyjęcie takiej perspektywy pozwalało niemieckim sądom na ochronę nazistów przed rzeczywistym rozliczeniem popełnionych przestępstw. Niemieccy prawnicy postępowali zgodnie z niemieckim prawem. Nie mieli sobie nic do zarzucenia. Potwierdził to wyrok Federalnego Trybunału Sprawiedliwości z 1969 roku. Orzekał on, że aby skazać, trzeba każdemu oskarżonemu udowodnić popełnienie konkretnego przestępstwa. Potwierdzonego zeznaniami świadków. Popioły milionów ofiar to nie był żaden dowód dla niemieckich sądów.


Fałszywy argument "zagrożenia"

Drugą zasadą, której przestrzegały sądy niemieckie, było założenie, że funkcjonariusze działali w sytuacji zagrożenia życia. Innymi słowy uznanie, że gdyby wymigiwali się od wypełniania swoich obowiązków, które polegały na uczestniczeniu w zbrodni, mogliby zostać za to ukarani. W dodatku to zagrożenie nie musiało być prawdziwe, wystarczyło, żeby oskarżeni twierdzili, że uważali je za realne. Jak fałszywe było to podejście świadczą dwa fakty. Pierwszym jest brak dowodów na karanie funkcjonariuszy, którzy prosili o przeniesienie z obozów śmierci do innej służby. Wręcz przeciwnie: gdy funkcjonariusz obozu w Sobiborze, SS-Unterscharführer Johann Klier wystąpił o zwolnienie, to został przeniesiony bez żadnych szykan. Po drugie, esesmani nie byli w Sobiborze dlatego, że ich zastraszono. W większości przypadków wypróbowani ich wcześniej jako gorliwych morderców chorych psychicznie Niemców w akcji pod kryptonimem Aktion T4. Wielu zgłosiło się do niej ochotniczo.
Proces morderców z obozów śmierci

20 lat po wojnie ruszył proces funkcjonariuszy obozu w Sobiborze. Przed sądem stanęło 12 ludzi, których działania doprowadziły do potwornej śmierci w komorach gazowych 250 tys. mężczyzn, kobiet i dzieci. Śmierci, która odbywała się w długotrwałej agonii, szczególnie wtedy, gdy psuł się silnik wytwarzający zabójcze spaliny. Wówczas skazańcy czekali w cierpieniu na śmierć czasem nawet do 3 godzin.

Popatrzmy na ostateczny werdykt niemieckiego sądu: pięciu uniewinniono, pięciu otrzymało bardzo krótkie wyroki więzienia, jeden popełnił samobójstwo w trakcie procesu. Tylko oskarżony Karl Frenzel, któremu udowodniono "własnoręczne" zamordowanie konkretnych więźniów, został skazany na dożywocie. Trzeba koniecznie zaznaczyć, że odsiedział zaledwie 16 lat. Ostatnie 14 lat życia przeżył jako człowiek wolny i zmarł w domu spokojnej starości.

Kapitan SS Karl Streibel, komendant obozu szkoleniowego w Trawnikach, który zorganizował egzekucję 6 tys. Żydów w ciągu jednego dnia w ramach „Akcji Erntefest”, został uniewinniony w 1970 roku przez sąd w Hamburgu. Inny przestępca, Kurt Franz, słynny „Lalka”, sadystyczny i osławiony morderca z Treblinki, został „formalnie” skazany, ponieważ udowodniono mu "osobiste" zamordowanie wielu więźniów, ale ostatecznie został zwolniony „z powodu złego stanu zdrowia”. To właśnie była charakterystyczna praktyka niemieckich sądów. Gdy istniały rzeczywiste dowody i uniewinnienie było niemożliwe, wtedy sądy zwalniały skazanych pod pretekstem choroby lub podeszłego wieku.


Proces Demianiuka. Inne traktowanie, bo to nie Niemiec

Historycznie przełomowym momentem był dopiero proces, który odbył się w latach 2009–2011. Oskarżonym był strażnik z obozu w Sobiborze, „słynny” Iwan Demianiuk. Został skazany – za „współudział” w 28 tysiącach morderstw – na pięć lat więzienia. Zmarł podczas apelacji od wyroku.

Chociaż zastosowano ten sam kodeks, co we wszystkich podobnych sprawach, tym razem podejście sądu było zupełnie inne. Postanowiono uznać oskarżonego za winnego, mimo że nie udowodniono mu zabójstwa żadnych konkretnych osób. Po raz pierwszy do skazania wystarczyło pełnienie funkcji w obozie. Sąd stwierdził, że jedynym celem obozu było mordowanie Żydów. Wszyscy zatrudnieni o tym wiedzieli, czyli Demianiuk świadomie przyczynił się do śmierci zamordowanych. Dowodem winy była tylko legitymacja, potwierdzająca szkolenie Demianiuka w obozie SS, przydział do pracy w Sobiborze i dwa zdjęcia. Takie potraktowanie Demianiuka było zaskoczeniem właśnie dlatego, że nikt – nawet wyższy rangą oficer – nigdy wcześniej nie był tak osądzony.

Jakie były powody? Czyżby wreszcie zrozumiano, czym był mechanizm ludobójstwa? Nie. Prawdziwe powody były całkowicie cyniczne.

Po pierwsze, Demianiuk nie był Niemcem, lecz Ukraińcem. Był pierwszym „obcym”, który został osądzony za niemieckie zbrodnie. Po drugie, ten „precedens” nie zagrażał już obywatelom niemieckim, ponieważ niemieccy funkcjonariusze obozowi dawno zostali uniewinnieni lub zmarli. Po trzecie, sprawa Demianiuka była znana na całym świecie, więc niemieckie sądownictwo chciało wykorzystać ten rozgłos i zakończyć erę rozliczeń głośnym wyrokiem całkowicie odmiennym od poprzednich.


Innymi słowy, chcieli zakończyć sprawę w fałszywym tonie. W ten sposób skazanie Demianiuka mogłoby stać się niemiecką definicją „sprawiedliwości”, całkowicie fikcyjnym wykazaniem, że – wbrew całej historii powojennych rozstrzygnięć – w Niemczech współudział w zbrodniach nazistowskich jest ścigany, udowadniany i karany.


Propagandowe procesy stulatków

To właśnie fałszywy i propagandowy ton tak wyraźnie odbił się echem w kilku wyrokach ogłoszonych w ostatnich latach w Niemczech. Skazano w nich kilkoro prawie stuletnich starców, którzy nikogo nie zamordowali, ale byli drobnymi elementami machiny śmierci.

Masowi zbrodniarze ludobójcy, tacy jak Wilhelm Koppe – współzałożyciel obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem, gdzie zamordowano ponad 200 000 osób, odpowiedzialny za zamordowanie setek tysięcy Polaków i Żydów – nigdy nie zostali osądzeni. Natomiast Irmgard Furchner, która w latach 1943-1945 pracowała jako sekretarka w obozie koncentracyjnym Stutthof, została osądzona i skazana w wieku 97 lat. Ten kontrast ilustruje zmiany, jakie zaszły w „rozliczaniu”.

Problem nie polega na tym, że sąd skazał Furchner, ale na tym, że wyrok ten najwyraźniej miał wypaczyć prawdę o całej powojennej postawie niemieckiego wymiaru sprawiedliwości wobec zbrodni III Rzeszy. Skazując po roku 2020 kilkoro starców, niemieckie sądy chciały przekonać opinię publiczną, że odwołują się do najwyższych standardów etycznych. Miało to na celu umniejszenie – wręcz całkowite unieważnienie – faktu, że przez ponad 60 lat niemieckie sądownictwo robiło dokładnie odwrotnie.


Zamiast wymierzyć należną sprawiedliwość złoczyńcom, chronili niemieckich sprawców ludobójstwa, zbrodni wojennych i zbrodni przeciwko ludzkości.


Wina przeszła na następne pokolenia

Po wojnie podejmowano niezliczone próby uzasadnienia niemieckiej akceptacji nazizmu. Wszystkiemu miał winien być Hitler, który zahipnotyzował Niemców, realia ekonomiczne, które „przemawiały głośniej” niż moralność, wizja "wielkich Niemiec", która uwiodła naród. Systemowa ochrona nazistowskich zbrodniarzy po roku 1945 przeczyła tym wszystkim usprawiedliwieniom. Państwo niemieckie nadal wykazywało lojalność wobec nazizmu, a zjawisko ochrony przestępców wojennych i sprawców ludobójstwa poprzez system sądowniczy nie spotkało się w Niemczech z żadnym znaczącym protestem. Społeczeństwo to powszechnie akceptowało.

Celowe zaniechanie wzięcia odpowiedzialności za niemieckie zbrodnie – prawdopodobnie największe zbrodnie w dziejach – przerzuciło tę winę na kolejne pokolenia Niemców, które swoją biernością wyraziły na nią zgodę.



Paweł Jędrzejewski


-----------


O braku denazyfikacji Niemiec pisałem min. w opracowaniu Werwolf w 2011 roku.




Niemcy dokonali amnestii zbrodniarzy przy pomocy przepisów kodeksu drogowego

28.09.2025 15:45

Niechcący przejechałeś człowieka na czerwonym świetle? Chcący „likwidowałeś” krakowskie getto? Bez obaw! Dzięki przepisom kodeksu drogowego obaj możecie spać spokojnie.


Wbrew dosyć powszechnemu przekonaniu, Niemcy po wojnie nie dokonały głębokiej denazyfikacji
Przeciwnie, przy pomocy jawnych i tajnych mechanizmów przywracały nazistowskich zbrodniarzy do przestrzeni publicznej
Jednym z mechanizmów, ujawnianym na naszych łamach przez chcącego zachować anonimowość dyplomatę od lat mieszkającego w Niemczech, były mechanizmy ukryte w... kodeksie drogowym


Renazyfikacja Niemiec

Niemożliwe? Możliwe, bo tak właśnie stało się pod koniec lat sześćdziesiątych w Republice Federalnej Niemiec.

Po wprowadzeniu kilku ustaw amnestyjnych na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych, z których skorzystali również nazistowscy sprawcy, nastąpiła lawinowa de facto renazyfikacja aparatu państwa, a wielu wcześniejszych aktywnych nazistów objęło wysokie stanowiska w ministerstwach czy instytucjach (patrz tekst: Tak Niemcy chroniły zbrodniarzy wojennych).


Adenauer mówił to otwarcie

Konrad Adenauer nie robił z tych planów tajemnicy. Już w exposé swojego rządu 20 września 1949 r. mówił

- Zasadniczo i zdecydowanie opieramy się na grupie zawodowych urzędników. Denazyfikacja wyrządziła wiele nieszczęścia i wiele szkody.


Nadmienił wprawdzie o potrzebie surowego ukarania „osób rzeczywiście winnych zbrodni”, ale dodał, że „poza tym nie powinniśmy już rozróżniać dwóch klas ludzi: tych politycznie bez zarzutu i tych politycznie obciążonych. To rozróżnienie musi zniknąć jak najszybciej”. I w znacznej mierze zniknęło.

Jednym z drastyczniejszych przykładów normalizacji wojennej przeszłości mogą być „świadczenia społeczne” dla SS-mannów.

 „Postfaszystowskie lobby wymusiło w RFN to, że oficerowie SS otrzymywali i otrzymują wyraźnie wyższe uposażenie emerytalne niż ich równi rangą oficerowie Wehrmachtu”. Popełnione przez nich zbrodnie nie miały i nadal nie mają tu znaczenia, a im wyższy stopień oficerski SS-manna - tym wyższa emerytura.


"Rozliczenia"

Wróćmy jednak do kwestii rozliczenia „osób rzeczywiście winnych zbrodni”, czy raczej niemal całkowitego braku ich rozliczenia. Ich bezkarność budziła coraz większy sprzeciw w niemieckiej i międzynarodowej debacie publicznej, w Niemczech powołano instytucje, których zadaniem było ściganie zbrodni hitlerowskich.


Niektórzy uważali, że coś trzeba z tym fantem zrobić.
Przedawnienie

Po fali licznych debat i skandali, jakie przetoczyły się przez Niemcy po Procesach Oświęcimskich, w połowie lat sześćdziesiątych wróciła też kwestia przedawnienia zbrodni. Wiele osób, w tym Gustav Heinemann, późniejszy prezydent Niemiec, zdecydowanie popierało konsekwentne karanie zbrodniarzy, byli też politycy, którzy opowiadali się za całkowitym zniesieniem okresu przedawnienia (SPD). Nie należał do nich Thomas Dehler, wcześniej minister sprawiedliwości. Za sprawą jego „polityki personalnej” w 1953 roku 73% kadry kierowniczej resortu należało wcześniej do NSDAP, a 33% do Sturmabteilung (SA – paramilitarnych bojówek Hitlera). Teraz, jako wiceszef Bundestagu, argumentował:

„Jedyne, co nam pozostało, to zademonstrować naszą zdecydowaną wolę poszanowania prawa. (…) Ten fundament państwa prawa przekreśla definitywnie jakiekolwiek próby wydłużania czasu przedawnienia zbrodni w okresie narodowego socjalizmu”.


Wydłużeniu tego czasu zdecydowanie sprzeciwiło się też ministerstwo sprawiedliwości z ministrem federalnym na czele. Był nim wówczas Ewald Bucher, od 1937 r. członek NSDAP, odznaczony w latach trzydziestych złotą odznaką Hitlerjugend.

Koniec końców zgodzono się na wydłużenie okresu przedawnienia do 1969 r., ale niektórym i tego było mało. Toczyły się już bowiem liczne postępowania i procesy, a wielu wcześniejszych nazistów obawiało się, że ich bezkarność się skończy.


Amnestia

Było to bardzo niepokojące dla tego środowiska:


„W Bonn utworzył się mały krąg wybitnych ekspertów, którzy postawili sobie zadanie znalezienia prawnej możliwości objęcia amnestią zbrodniarzy wojennych w sposób niewidoczny dla opinii publicznej”.
Eduard Dreher

Dziś nie ulega już praktycznie wątpliwości, że mózgiem całej operacji był Eduard Dreher, naczelny karnista i reformator prawa RFN, szef departamentu prawa karnego Federalnego Ministerstwa Sprawiedliwości, w czasie wojny cechujący się wyjątkowym okrucieństwem naczelny prokurator sądu specjalnego w Innsbrucku. Nie tylko skazywał mężczyzn za kontakty homoseksualne na wieloletnie wyroki więzienia, ale miał też na sumieniu liczne wyroki śmierci, w tym w sprawach tak błahych jak kradzież roweru i fakt, że ktoś miał przy sobie trochę boczku. Dosłownie kilka miesięcy wcześniej zaczęło się przeciwko niemu toczyć postępowanie w sprawie dwóch wyroków śmierci.

Jak wszystko na to wskazuje, towarzystwo pod wodzą Drehera „wypracowało” niebywały kruczek prawny, w niemieckiej debacie publicznej nazwany „wpadką z przedawnieniem”.


Kodeks ruchu drogowego

Najprościej mówiąc: w maju 1968 r. Bundestag uchwalił ustawę wprowadzającą do ustawy o wykroczeniach (EGOWIG). W jej przepisach dokonano pewnych korekt dot. kodeksu drogowego – chodziło o „łagodniejsze potraktowanie sprawców śmiertelnych wypadków drogowych”. Jednocześnie wprowadzono istotną zmianę w kodeksie karnym [Ten i poniższy fragment wraz z cytatami opiera się na raporcie niemieckiej komisji naukowej – Manfred Görtemaker, Christoph Safferling, Die Akte Rosenburg. Das Bundesjustizministerium der Justiz und die NS-Zeit, str. 399-420]

W rezultacie tych zmian najwyższy wymiar kary złagodzono z jednej strony do lat 15, a z drugiej skrócono okres przedawnienia. Wprowadzono też regulacje, zgodnie z którymi dużą grupę zbrodniarzy wojennych kwalifikować odtąd należało jedynie jako „uczestników” (pomocników) popełnianych przestępstw. Zmiana zaś w kodeksie karnym de facto zdejmowała z „uczestników odpowiedzialność”, stanowiąc, że „jeśli brakuje u nich szczególnych cech osobowych, relacji i okoliczności (szczególne znamiona podmiotowe), które uzasadniają karalność sprawcy, karę należy złagodzić zgodnie z przepisami o usiłowaniu”.

Efektem tych skomplikowanych zmian była de facto amnestia do 1960 roku wstecz nie tylko „morderców zza biurka”, ale i innych zbrodniarzy, którzy mogli powołać się na to, że „tylko wypełniali rozkazy” – sami nie mieli bowiem… takich cech charakteru, by działać z niskich pobudek, i nic nie łączyło ich z ofiarami. W kwalifikacji zbrodni kluczowa stała się bowiem kwestia bezpośredniego związku ofiary ze sprawcą.
"Nikt nic nie zauważył"

Zmiany te, przed wprowadzeniem, były poddane skomplikowanej procedurze legislacyjnej, przeszły między innymi przez wiele komórek licznych ministerstw, przez urząd kanclerski, Trybunał Sprawiedliwości, Bundestag, Bundesrat, nie mówiąc już o licznych konsultacjach z ekspertami. Nikt nic nie zauważył…

Gdy zorientowano się, jakie będą skutki nowych przepisów, ostatnią nadzieją ludzi dobrej woli na korektę takiej interpretacji przepisów, która byłaby faktycznie korzystna dla zbrodniarzy wojennych, pozostawało rozstrzygnięcie Federalnego Trybunału Sprawiedliwości (BGH). Wszyscy więc czekali z zapartym tchem na jego orzeczenie w głośnej sprawie Hermanna Heinricha, który jako pierwszy zbrodniarz domagał się uniewinnienia na podstawie nowych przepisów.


Precedens

Hermann Heinrich, były gestapowiec i scharführer SS, w 1942 r. w Referacie ds. Żydów w Krakowie odpowiadał za ich selekcję. Zarzucano mu „współudział w mordzie” blisko czterdziestu tysięcy ludzi. Prokuratura uważała go za sprawcę, ale sąd zdecydował inaczej i 19 marca 1968 r. Heinrich został skazany na sześć lat więzienia jedynie za pomocnictwo w masowych zbrodniach. Najwyraźniej już wtedy uznano, że Heinricha z tymi Żydami nic nie łączyło, nie miał z nimi „osobistej relacji” i „tylko wykonywał rozkazy”. Był pomocnikiem…

Miał jednak nie odsiedzieć nawet tej rażąco niskiej kary.

Heinrich odwołał się od wyroku do Federalnego Trybunału sprawiedliwości. W składzie orzekającym trzech z pięciu sędziów miało nazistowską przeszłość [Ten i poniższy fragment wraz z cytatami opiera się na raporcie niemieckiej komisji naukowej – Manfred Görtemaker, Christoph Safferling, Die Akte Rosenburg. Das Bundesjustizministerium der Justiz und die NS-Zeit, str. 399-420]: Karl Siemer był scharführerem SA i od 1939 r., przez lata, sędzią sądu w Kilonii, Rudolf Schmitt już w 1933 r. wstąpił do NSDAP i SA przy marynarce Rzeszy, w czasach nazistowskich zaś był sędzią w Berlinie, a Rudolf Börker, sędzia sprawozdawca, z ogromnym wpływem na przebieg sprawy, w latach 1933-1934 był blockleiterem SA, a od 1936 r. sędzią w Magdeburgu. W latach 1942-1945 działał jako sędzia sądu wojskowego w Rydze, Atenach i na Krecie, prowadził też egzekucje. To on nie dopuścił do tego, by proces toczył się przed pełnym składem Trybunału. Czwarty sędzia, Werner Sarsted, ten „nieobciążony”, „rozpoczął swoją karierę prawniczą 1 maja 1939 roku jako sędzia sądu w Lüneburgu i bardzo szybko awansował. Po wojnie stał się jednym z najbardziej wpływowych sędziów niemieckich. O przeszłości piątego nic nie wiadomo.
Trybunał niesprawiedliwości

Trybunał Sprawiedliwości czy też w tym przypadku raczej… niesprawiedliwości przychylił się do oceny sędziego sprawozdawcy Börkera, że: „postępowanie należy zawiesić”. Ponieważ na podstawie nowych przepisów zbrodnia pomocnictwa jest dawno przedawniona…

Hermann Heinrich wyszedł na wolność, a za nim cała rzesza morderców zza biurka i sprawców, którzy „tylko wykonywali rozkazy”. W Niemczech „wpadkę z przedawnieniem” określa się mianem zimnej amnestii. Dopiero dziesięć lat później, w 1979 roku, w Republice Federalnej Niemiec zniesiono termin przedawnienia dla szeroko pojętych zbrodni wojennych. Nie miało to jednak znaczenia dla sprawców uniewinnionych wcześniej, ponieważ nikogo nie wolno sądzić dwa razy w tej samej sprawie.


Najczęściej zadawane pytania - FAQ

Czym była denazyfikacja? Denazyfikacja to proces prowadzony po II wojnie światowej, mający na celu usunięcie z życia publicznego osób związanych z reżimem hitlerowskim i rozliczenie zbrodni nazistowskich.
Jakie ustawy amnestyjne uchwalono w RFN? W latach 1949–1954 w Niemczech Zachodnich przyjęto przepisy, które umożliwiały częściowe przedawnienie kar i powrót do życia publicznego wielu byłych członków NSDAP oraz innych organizacji nazistowskich.
Dlaczego ustawy amnestyjne budzą kontrowersje? Krytycy twierdzą, że przepisy te pozwoliły wielu osobom związanym z reżimem nazistowskim uniknąć odpowiedzialności i objąć stanowiska w administracji, wymiarze sprawiedliwości czy gospodarce.
Jakie było stanowisko Konrada Adenauera? Kanclerz RFN Konrad Adenauer opowiadał się za integracją byłych nazistów ze społeczeństwem, argumentując to potrzebą odbudowy państwa i stabilizacji politycznej.
Jak historycy oceniają skutki amnestii? Część badaczy uważa, że ułatwiły one odbudowę instytucji państwowych, inni wskazują jednak, że utrwaliły obecność byłych nazistów w życiu publicznym Niemiec Zachodnich.

Autor: Anonimowy Dyplomata
Źródło: tysol.pl
Data: 28.09.2025 15:45









Wygrajmy w końcu tę wojnę, wygrajmy wojnę z Niemcami.







Prawym Okiem: Symulakra 2

Prawym Okiem: Jesteśmy w stanie wojny (z Niemcami)

tysol.pl/a145871-niemieckie-panstwo-chroniac-zbrodniarzy-przerzucilo-wine-na-nastepne-pokolenia-niemcow
18

tysol.pl/a147078-niemcy-dokonali-amnestii-zbrodniarzy-przy-pomocy-przepisow-kodeksu-drogowego


środa, 23 lipca 2025

Mniejszość niemiecka na Wołyniu











Podzielona mniejszość. Niemcy w II RP


Piotr Olejarczyk

opublikowano: 2014-01-12, 13:15


Wolna licencja

Udzielamy zgody na dowolne wykorzystanie tekstu, w tym przedruk w celach komercyjnych, pod następującymi warunkami następującymi warunkami: przy tekście należy wyraźnie wskazać autora materiału i miejsce pierwotnej publikacji: Portal historyczny Histmag.org a także oznaczenie licencji: CC BY-SA 3.0 z linkiem do jej treści.

W przypadku przedruku w internecie wymagamy także umieszczenia przy tekście dokładnego aktywnego odnośnika do strony z oryginalną publikacją.

Jeśli w treści artykułu nie zaznaczono inaczej, licencja nie dotyczy ilustracji i filmów w materiale. W razie wątpliwości co warunków ich wykorzystania, napisz do nas: redakcja@histmag.org



Winson Chu, amerykański profesor, autor książki o mniejszości niemieckiej w międzywojennej Polsce, kilka dni temu w Gdańsku zaprezentował interesujący wykład. Pojawiły się jednak pytania, na które naukowiec nie potrafił odpowiedzieć.




Wielu historyków twierdzi, że w czasie międzywojnia mniejszość niemiecka była ze sobą zjednoczona. Ja się z tym nie zgadzam. Na przykładzie Polski doskonale widać jaki był podział wśród mieszkających tutaj Niemców – profesor Winson Chu, autor książki „Mniejszość niemiecka w międzywojennej Polsce” zwracał się do ponad setki osób, która przyszła wysłuchać jego wykładu w Gdańsku. Prelekcja miała miejsce 8 stycznia 2014 roku. Zorganizowało ją Muzeum II Wojny Światowej.

Profesor Chu, który w swoich badaniach wykorzystywał między innymi źródła niemieckie i notatki polskiej policji, skupił się głównie na trzech obszarach międzywojennej Polski: terenach zachodnich, Wołyniu, a także Łodzi.


Zachód najsilniejszy

Początkowo to właśnie Niemcy z terenów zachodniej Polski byli najlepiej traktowani przez swoich rodaków po drugiej stronie granicy. Mogli liczyć m.in. na subsydia i dotacje. Taka pomoc z rzadka docierała jednak do Niemców mieszkających w innych rejonach Polski. Wywoływało to rozgoryczenie i tworzyło konflikty wewnątrz mniejszości.Dla Niemców, mieszkających w zachodniej części Polski fakt, iż są teraz skazani na łaskę Polaków, ludzi, nad którymi wcześniej dominowali, był sporym ciosem. Kiedy na początku lat dwudziestych Polska miała swój czas niestabilności ekonomicznej i politycznej, mniejszość niemiecka z zachodnich terenów liczyła na rychły powrót tych obszarów do Niemiec – mówił naukowiec, który jest profesorem w Zakładzie Historii Najnowszej Europy Środkowej na Uniwersytecie Wisconsin-Milwaukee.


 
Profesor Winson Chu, autor publikacji: "Mniejszość niemiecka w międzywojennej Polsce"

Sytuacji Niemców mieszkających na terenach zachodniej Polski sprzyjał fakt, iż również przywódcy Republiki Weimarskiej nalegali na rewizję wschodnich granic ich państwa. W konsekwencji musiało to oznaczać przyłączenie do Niemiec ziem utraconych wcześniej przez nie na rzecz Polski.

Dopiero przyjście do władzy Adolfa Hitlera zmieniło to nastawienie w stosunku do Polski, a postulaty tutejszej mniejszości niemieckiej zaczęły być niewygodne dla szefów III Rzeszy. Jednak w latach dwudziestych, podkreślał amerykański profesor, to właśnie mniejszość niemiecka z terenów zachodniej Polski mogła czuć się uprzywilejowana.

 - Postrzegali oni samych siebie jako najbardziej lojalnych wobec Niemiec. Nawet więcej, jako Niemcy niosący kaganek cywilizacji w Europie Wschodniej – dodawał naukowiec.


Kaganek cywilizacji...dla Niemców

Co ciekawe, bardziej szczegółowa analiza sytuacji mniejszości niemieckiej na wschodzie Polski, na przykład na Wołyniu, sprawiła, że „prawdziwi Niemcy” z terenów zachodnich poczuli, że kaganek cywilizacji jest potrzebny nie tylko Słowianom. Przede wszystkim bardzo potrzebowali go ich rodacy ze wschodu.Niemcy na wschodzie Polski byli postrzegani jako biedni, politycznie zdominowani, nie myślący w kategoriach państwa i narodu – mówił profesor Chu.

Prelegent zwracał uwagę na wielki kontrast między mniejszością niemiecką w Polsce zachodniej i tą na terenach wschodnich. Ci pierwsi cenili sobie takie wartości jak dyscyplina materialna, poświęcenie pracy, kulturę i oczywiście wyrobienie polityczne. Chu nazwał je zbiorczo „nakierowaniem na Rzeszę”. Niemcy ze wschodnich terenów II RP to zupełne przeciwieństwo i tak naprawdę „presja kolonialna” była nakierowana właśnie na nich.


W 1926 roku grupa niemieckich naukowców ruszyła na Wołyń i po powrocie przedstawiła publikację ze swoich badań. Raport robił wrażenie.

 - Wołyńscy Niemcy byli pokazani jak bardzo biedni ludzie, mieszkający nierzadko w glinianych chatach. To byli często ludzie, którzy nie zdawali sobie nawet sprawy, że są Niemcami – przypominał autor książki „Mniejszość niemiecka w międzywojennej Polsce”. Demonstrował również wykonane w tamtych latach zdjęcia, ukazujące wołyńskich Niemców_ - wieśniacy są na nich bardzo biednie odziani, a niektórzy z nich nie mieli butów.


Lodzermensch jako zdrajca

Walter Kuhn, niemiecki historyk, który brał udział w wyprawie na Wołyń przewidywał, że wołyńskich Niemców prześcigną w rozwoju nie tylko polscy, ale i ukraińscy wieśniacy. Jak podkreślał Winson Chu, dla Kuhna był to znak, że propagowana wyższość kultury niemieckiej nad kulturą słowiańską, może być zagrożona. Mogło to oznaczać kres niemieckiej dominacji na wschodzie. 

- Trzeba było zrobić wszystko, by wyciągnąć rękę do niemieckich braci, których czasami nazywano „szlachetnymi dzikusami” - komentował Chu.

Zupełnie inaczej wyglądała sytuacja w Łodzi.Mieszkało tu wielu Polaków, Żydów i Niemców. Tych ostatnich było w czasie międzywojnia nawet 60 tysięcy – przypominał amerykański historyk, odwołując się również do stereotypu Lodzermenscha, a także do powieści Władysława Reymonta „Ziemia Obiecana”.

Dla obserwatorów z III Rzeszy mieszkający w Łodzi Niemcy używali zbyt dużo polskich słów, ich gramatyka nosiła wyraźne ślady polskich wpływów językowych. Jednocześnie byli oni dużo mniej służalczo nastawieni wobec długofalowych celów polityki niemieckiej – dodawał.

Dla Niemców z III Rzeszy był to dowód, że narodowe i rasowe przemieszanie poszło tutaj za daleko. - Postrzegali Łódź jako źródło zdrajców niemieckich – tłumaczył historyk.

W III Rzeszy Niemcy z Łodzi byli pokazywani w różnych opracowaniach jako osoby, które cenią sobie „posmak twardej gotówki”, a osiągnięcie bogactwa jest dla nich ważniejsze niż polityczne nakazy.



Wschód jednak górą


W latach trzydziestych sytuacja się odwróciła. Stracili na znaczeniu przedstawiciele mniejszości niemieckiej z terenów zachodniej Polski, zyskali natomiast ci, którzy mieszkają w centrum i na wschodzie kraju nad Wisłą. Jednym z powodów takiego stanu rzeczy była... biologia. 

- W 1932 roku wskaźnik urodzin wśród mniejszości niemieckiej na Wołyniu wynosił 36 na 1000 osób. Było to dwa razy więcej niż w III Rzeszy – mówił profesor.

Niemcy z Wołynia byli postrzegani jako silniejsi biologicznie. Niemcy z zachodu Polski byli uważani za słabszych i za osoby, które mają tendencje do emigracji, gdy w ich życiu robi się zbyt ciężko. Zupełnie inaczej niż na Wołyniu – dodawał.

Profesor zwracał również uwagę, że przez całe dwudziestolecie międzywojenne nie udało się doprowadzić do zjednoczenia mniejszości niemieckiej w Polsce. Przeszkodą były między innymi ambicje poszczególnych przywódców niemieckich. A także jak przyznawał Chu odpowiadając na jedno z pytań, efektem polskiej polityki, która starała się skłócać przywódców mniejszości niemieckich w kraju.

A propos pytań, po wykładzie pojawiło się ich całkiem sporo. Niestety na wiele z nich Winson Chu nie potrafił odpowiedzieć. Pytania o Goralenvolk, józefińskich Niemców na Zamojszczyźnie, czy o bardziej szczegółowe wydarzenia w czasie niemieckiej okupacji pozostały bez odpowiedzi. 

- W swojej pracy zajmowałem się głównie trzema obszarami, o których opowiadałem – przyznawał autor książki „Mniejszość niemiecka w międzywojennej Polsce”.





-------



W 1926 roku grupa niemieckich naukowców ruszyła na Wołyń i po powrocie przedstawiła publikację ze swoich badań. Raport robił wrażenie.

- Wołyńscy Niemcy byli pokazani jak bardzo biedni ludzie, mieszkający nierzadko w glinianych chatach. To byli często ludzie, którzy nie zdawali sobie nawet sprawy, że są Niemcami 

Demonstrował również wykonane w tamtych latach zdjęcia, ukazujące wołyńskich Niemców_ - wieśniacy są na nich bardzo biednie odziani, a niektórzy z nich nie mieli butów.



A może to była grupa nie naukowców, tylko agentury niemieckiej, jadąca na Wołyń namówić i przygotować mordy UPA?

W 1926 roku Niemcy zaprojektowali "autostrady" przez Poznań i tzw. "korytarz polski".



>>Masowa motoryzacja w późniejszych dziesięcioleciach nie była jeszcze do przewidzenia, gdy już w marcu 1926 r. "Studiengesellschaft für Automobilstraßenbau (STUFA)" (później HaFraBa) przedstawiła "wstępny projekt sieci drogowej pojazdów samochodowych w Niemczech", który przewidywał sieć o długości ponad 10 630 km w pierwszej fazie rozbudowy. 

Drogi w krajach sąsiednich również zostały pokazane w kolorach przerywanych (przez Austrię, Czechosłowację i Polskę). Uwzględniono takie metropolie jak Wiedeń czy Praga, ale z drugiej strony zaplanowano także trasy o charakterze tranzytowym, które odpowiadały nie tyle warunkom poszczególnych państw, co potrzebom niemieckim. 

W ten sposób na terytorium Polski poprowadzono dwa połączenia zachód-wschód, jedno przez Poznań, drugie dalej na północ w korytarzu polskim.<<



 nie zdawali sobie nawet sprawy, że są Niemcami - czyli byli Ukraińcami?

A może jednak Niemcami udającymi Ukraińców?  "naukowcy" na pewno skaptowali Ukraińców, pytanie tylko ilu.


Pamiętamy jednak o słowach niemieckiego filozofa z Morąga - J. G. Herdegera: 

mój komentarz:

>>Rzeczpospolita była wówczas u szczytu swych osiągnięć terytorialnych, więc czy to była zapowiedź rozbiorów? Bo dlaczego "prawdziwą potęgą"?? 

Polska była (już) potęgą.

Na 3 lata przed I rozbiorem o ludach I RP pisze, że "kiedyś" pewnego dnia staną się prawdziwą potęgą w Europie. 

Może pisze to o Niemczech (Prusach)- w nawiązaniu do tego, co zobaczył na Ukrainie? 

Może chodzi o to, że samodzielnie zaobserwował tam - ale raczej ktoś mu o tym powiedział  i to pokazał - pierwsze sterowane przez niemców działania kierowane celem utworzenia "narodu ukraińskiego" - ruchy separatystyczne, które miały pokawałkować Rzeczpospolitą?

Nie była to więc żadna "przepowiednia" tylko wiedza o potajemnych działaniach Niemiec na polskiej ukrainie.<<



Wizyta "naukowców" mogła odbyć po to, by stworzyć pewną zasłonę dla działań niemieckich na Wołyniu (bardzo biedni ludzie, w glinianych chatach. często nie zdawali sobie nawet sprawy, że są Niemcami ), uśpić czujność polskich służb, skoordynować - potwierdzić tamtejszym strukturom zaangażowanie Niemiec w przyszłą wojnę, przeprowadzić szkolenie, wyznaczyć czy zaznajomić z oficerami prowadzącymi...


W 1927 r. Bandera wstąpił do Ukraińskiej Organizacji Wojskowej (UWO), która od 1920 działała nielegalnie w Polsce. Początkowo działał w wywiadzie, następnie w wydziale propagandy, pełniąc funkcję referenta.

 
Ale Roman Szuchewycz...


Po marcu 1923 wstąpił do Ukraińskiej Organizacji Wojskowej.

Maturę z odznaczeniem zdał w 1925, jednak nie dostał się na studia we Lwowie. Rozpoczął więc studia na Politechnice Gdańskiej w Wolnym Mieście Gdańsku, po roku (w 1926) przeniósł się na Politechnikę Lwowską, gdzie w 1934 ukończył studia na Wydziale Budowy Mostów.

W latach 1928–1929 odbywał służbę wojskową w Wojsku Polskim, nie zezwolono mu na ukończenie podchorążówki i przeniesiono do innego pułku. 

Wyszkolenie wojskowe uzupełnił później w Niemczech oraz na kursach organizowanych przez OUN na terenie Wolnego Miasta Gdańska.





- W 1932 roku wskaźnik urodzin wśród mniejszości niemieckiej na Wołyniu wynosił 36 na 1000 osób. Było to dwa razy więcej niż w III Rzeszy


Ciekawe, jak było przed wizytą "naukowców"...



Na mapie obozu Stutthof po zachodniej stronie są budynki dwojako opisane: 

- "koszary SS"
- "Szkoła Wyszkolenia Policji Ukraińskiej"

Póki co, internet milczy na ten temat.




















Na pewno temat mniejszości niemieckiej na Wołyniu w kontekście mordów UPA trzeba szczegółowo zbadać.








Skończyłem pisać te słowa o 6:26 i położyłem się, bo takie dni miałem za sobą -  i zasnąłem. Obudziłem się o 11:12 i wróciłem myślami do tego, że to zwiększa prawdopodobieństwo udziału niemców w organizacji i przeprowadzeniu mordów UPA  i dokładnie wtedy za oknem usłyszałem wściekły ryk silnika - obroty były tak wysokie, że brzmiał bardziej jak silnik motocykla.








Ordensburg i kadry NSDAP

25 kwietnia 2025


niemiecka i angielska wiki - brak polskiej wersji językowej
tłumaczenie automatyczne




W okresie narodowego socjalizmu w Niemczech w latach 1934–1936 zbudowano trzy ośrodki szkoleniowe dla przyszłych kadr kierowniczych NSDAP pod nazwą Ordensburg lub Ausbildungsburg



Ponadto istniały kolejne plany zamków w stylu narodowosocjalistycznym autorstwa kolońskiego architekta Clemensa Klotza, ale nie zostały one zrealizowane. Na wschodzie jeden zaplanowano na terenie średniowiecznego zamku zakonnego Marienburg pod Gdańskiem, a drugi o nazwie projektu "Zamek Wiślany" w pobliżu Kazimierza Dolnego w dystrykcie lubelskim Generalnego Gubernatorstwa w okupowanej Polsce. Na zachodzie planowano założenie kompleksu zamkowego nad rzeką Saarschleife w pobliżu Mettlach. 


Szkolenie partyjne w Zamkach Zakonnych miało przebiegać według ogólnej koncepcji, zgodnie z którą każda instytucja miała swój cel tematyczny:

- Vogelsang: "Rasowa filozofia nowego porządku" (Narodowosocjalistyczna higiena rasowa)
- Jezioro Krössinsee: Kształcenie charakteru
- Sonthofen: zadania administracyjne, wojskowe i dyplomatyczne

Rycerze Zakonu – jak nazywano uczestników kursu, jeden po drugim mieli przejść roczne szkolenie w trzech zamkach Zakonu, zaczynając w zamku Vogelsang, a kończąc na zamku Sonthofen. 

Lekcje były prowadzone przez Stammführera stacjonującego na stałe w Ordensburgu. Nie powstał jednak spójny program nauczania. Poza głównymi wymienionymi tematami, szkolenie charakteryzowało się również ćwiczeniami wojskowymi i sportowymi. 

Alfred Rosenberg planował również budowę liceum NSDAP na brzegu jeziora Chiemsee. Ordensjunker przyjęty na szkolenie powinien już sprawdzić się w NSDAP i mieć od 25 do 30 lat. W ciągu pierwszych trzech, a później w ciągu czterech i pół roku, ukończyli szkolenie jako przywódcy partyjni lub administracyjni w poszczególnych zamkach zakonnych. 

Od maja 1936 r. kursy odbywały się w Vogelsang; Szacuje się, że tam i w Krössinsee szkolenie ideologiczne przeszło około 2000 mężczyzn. Junkierowie zakonni, którzy według Heinena zaliczani byli do "najbardziej pozbawionych skrupułów i fanatycznych" przywódców, zajmowali kierownicze stanowiska w niemieckiej administracji cywilnej, zwłaszcza na Wschodzie, np. jako komisarze obwodowi w Komisariatach Rzeszy Ukrainy i Ostlandu. W urzędach tych członkowie Ordensburga byli w znacznym stopniu zaangażowani w zbrodnie nazistowskie, nie tylko w systematyczne mordowanie ludności żydowskiej. Podczas osiedlania się etnicznych przesiedleńców niemieckich w okupowanej Polsce w 1939 i 1940 r. Zamki Zakonne zapewniły wsparcie logistyczne w postaci autobusów do transportu.



Trzy instytucje kształcenia przywódców politycznych i ich cele edukacyjne, które zostały zbudowane, to: 

- Ordensburg Vogelsang w Nadrenii Północnej-Westfalii: focus: Rasowa filozofia nowego porządku

- Ordensburg Sonthofen w Bawarii, Allgäu, zbudowany w 1934 r.: specjalizacja: zadania administracyjne i wojskowe oraz dyplomacja

Ordensburg Jezioro Krassinsee na Pomorzu: Główny cel: rozwój charakteru

Zgodnie z modelem szkolenia, uczniowie mieli spędzić jeden rok w każdym zamku, aby zapoznać się z każdym celem edukacyjnym. Czwarty i ostatni Ordensburg, planowany na miejscu historycznego zamku Marienburg w Prusach Zachodnich, nigdy nie został zbudowany.


Ordensburg Krössinsee.


tekst po niemiecku


Als repräsentative Großbauten ab 1934 unter erheblichem Aufwand neu errichtet, dienten die NS-Ordensburgen als Kaderschmieden, in denen jüngere nationalsozialistische Aktivisten, sogenannte „Ordensjunker“, auf ihre Aufgaben als politische Funktionäre der „rassisch“ homogen gedachten „Volksgemeinschaft“ vorbereitet werden sollten. Diese künftige Führungsschicht wurde als Elite konstruiert, die Männer wurden ideologisch geschult, ihre Tätigkeit sollte der Sicherung und dem Ausbau der NS-Herrschaft dienen. Außerdem erfüllten die „Ordensburgen“ weitere Zwecke: Die NSDAP und ihre Unterorganisationen nutzen sie wie Tagungshotels, als Versammlungsstätten, als Propagandaschauplätze und damit als Bühnen zur Selbstdarstellung.

Auch wenn die Elite-Ausbildung an den NS-Ordensburgen letztlich scheiterte, wurden doch zahlreiche der ca. 2.100 „Ordensjunker“ und das an den „Ordensburgen“ eingesetzte Lehr- und Stammkorps ab 1939 als politisches Herrschaftspersonal in der Zivilverwaltung der eroberten Gebiete Osteuropas eingesetzt. Die Männer waren so am Holocaust und den anderen Verbrechen im Osten aktiv beteiligt.



tłumaczenie automatyczne

Odbudowany od 1934 r. znacznymi kosztami jako reprezentacyjne duże budynki, nazistowski Ordensburgen służył jako poligon kadrowy, w którym młodsi działacze narodowosocjalistyczni, tzw. "Ordensjunker", mieli być przygotowywani do swoich zadań jako funkcjonariusze polityczni "rasowo" jednorodnego "Volksgemeinschaft". Ta przyszła klasa rządząca została skonstruowana jako elita, mężczyźni byli ideologicznie wyszkoleni, a ich działania miały służyć zabezpieczeniu i rozszerzeniu władzy nazistowskiej. Ponadto "Ordensburgen" służył innym celom: NSDAP i jej podorganizacje wykorzystywały je jako hotele konferencyjne, miejsca spotkań, propagandy, a tym samym jako sceny do wyrażania siebie.


Mimo że elitarne szkolenie w nazistowskich Zamkach Zakonnych ostatecznie zakończyło się niepowodzeniem, wielu z około 2100 "Junkrów Zakonnych" oraz korpusu nauczycielskiego i podstawowego rozmieszczonego w "Zamkach Zakonu" zostało rozmieszczonych jako władcy polityczni w administracji cywilnej podbitych terytoriów Europy Wschodniej od 1939 roku. Mężczyźni byli więc aktywnie zaangażowani w Holokaust i inne zbrodnie na Wschodzie.


A co, jeśli czytać to dosłownie, bez znajomości oficjalnej wersji historii, bez interpretowania i umiejscowiania w czasie na podstawie wiedzy ze szkoły?


Ta przyszła klasa rządząca

[...]

zostało rozmieszczonych jako władcy polityczni w administracji cywilnej podbitych terytoriów Europy Wschodniej od 1939 r.


Wg niektórych źródeł Bolesław Bierut był niemieckim agentem umocowanym na najwyższym stanowisku państwa polskiego.

Z całą pewnością agentem UB był współzałożyciel, pierwszy prezes Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, starosta powiatu kościerskiego - Aleksander Arendt - był też podejrzany o przynależność do polskojęzycznego Gestapo.


Władysław Gomułka, Rzecz o Bolesławie Bierucie, [w:] Pamiętniki Władysława Gomułki

„Chyba pod koniec 1956 r. lub w początkach 1957 r. drogą pocztową otrzymałem list ze Związku Radzieckiego adresowany do KC PZPR na moje nazwisko, napisany ręcznie w języku rosyjskim, doręczony mi normalnie przez kancelarię sekretariatu KC PZPR. Nie pamiętam nazwiska autora listu, lecz z jego treści wynikało, że pracował on w radzieckich organach bezpieczeństwa i w czasie wojny zamieszkiwał w Mińsku. Na obustronnie zapisanych czterech stroniczkach listu autor wyrażał swój pozytywny stosunek do przeobrażeń, jakie zaszły w Polsce w wyniku październikowego plenum KC PZPR. W tym kontekście autor informował mnie, jako ówczesnego I sekretarza KC partii, że jest mu wiadomo, iż dawny mój poprzednik na tym stanowisku Bolesław Bierut, przebywając w czasie wojny w Mińsku, współpracował tam z Niemcami, to jest był agentem hitlerowskim. Dla wielu ludzi w Mińsku nie było to tajemnicą. Jego współpraca z Niemcami miała być szeroko znana mieszkańcom tego miasta.

Wiadomość ta poruszyła mnie do głębi. Trudno mi było uwierzyć w prawdziwość tej informacji. Jednocześnie uważałem, że przytoczone w liście zarzuty należy w jakiś sposób zbadać, stwierdzić, co w nich jest prawdą, a co fałszem, a jednocześnie utrzymać całą sprawę w głębokiej tajemnicy, nie dopuścić do przeniknięcia tej wiadomości na zewnątrz, gdzie mogła się przesączyć nawet do centralnego aktywu partyjnego. Uznałem przeto za wskazane nie zawiadamiać nawet wszystkich członków Biura Politycznego o otrzymaniu tego listu. Sprzyjała temu ta okoliczność, że kancelaria sekretariatu doręczyła mi ten list bez otwierania koperty (...). 

Nowe informacje o Bierucie otrzymałem w lutym 1972 r. od Jana Ptasińskiego, pełniącego przedtem funkcję ambasadora Polski w Moskwie, Naświetlają one działalność Bieruta w okresie jego przebywania w Mińsku zgodnie z koncepcją skonstruowaną przez władze radzieckie, mając na celu zdezawuowanie zarzutów przeciwko Bierutowi zawartych w nadesłanym mi przed czternastu laty liście, którego treść po grudniu 1970 r. stała się znana wielu pracownikom aparatu centralnego partii. Według informacji rozmówcy Ptasińskiego, Bierut pracował w owym czasie w zarządzie miasta Mińska i w oczach jego mieszkańców rzeczywiście uchodził za osobnika współpracującego z okupantem, wysługującego się Niemcom. Faktycznie jednak jego współpraca z Niemcami nosiła charakter agenturalny, działał on bowiem z ramienia i zgodnie z poleceniami wywiadu radzieckiego”.


Koncepcja zdezawuowania zarzutów o pracę dla Niemców?

Czyli naprawdę był agentem Niemiec, pewnie też i ZSRR, trudno wnioskować od kiedy, ale wygląda na to, że on pracował dla Niemców, a władza radziecka starała się to ukryć - po co?

Żeby nie wyszła na jaw agenturalna współpraca niemiecko-radziecka przed wojną?

A może i po to, by chronić innych agentów niemieckich obecnych w polskiej administracji po 1945 r.





---

W Republice Federalnej Niemiec dawny "Ordensjunker", któremu władze bezpieczeństwa nie poświęcały zbyt wiele uwagi, od lat pięćdziesiątych zorganizował się w siatkę, którą nazwali "Kołem Alteburskim". Gra słów odnosiła się do "starych towarzyszy" izamków Zakonu. Przypinki służyły jako znaki identyfikacyjne na spotkaniach tych starych nazistów.

Jedna z tych przypinek znajduje się na wystawie stałej Dokumentacji nazistowskiej Vogelsang. Widok na Ordensburg Vogelsang otoczony jest trzema literami K, V i S oznaczającymi nazwy trzech instytucji: Krössinsee, Vogelsang i Sonthofen. Był to wyraz orientacji ideologicznej jego nosiciela. Każdy, kto od końca lat siedemdziesiątych przypinał przypinkę do klapy, publicznie demonstrował swój "zawód" jako były "Ordensjunker" NSDAP. Przypinka sygnalizowała jego aprobatę dla idei narodowosocjalistycznej.



Ordensburg Sonthofen 

był jednym z trzech nazistowskich zamków Ordensburga w czasach narodowego socjalizmu, obok Krössinsee na Pomorzu i Vogelsang w Eifel.

służył do szkolenia Ordensjunkerów, którzy mieli służyć jako przyszła kadra kierownicza w NSDAP i w państwie. Już jesienią 1937 r. kompleks Sonthofen służył również jako tymczasowa główna siedziba Szkół Adolfa Hitlera, które zostały tu przeniesione z miejsca założenia Ordensburga Krössinsee. W związku z poborem do służby wojskowej lub administracyjnej w związku z poborem do służby wojskowej lub administracyjnej zakonu junkrów i wynikającą z tego utratą działań szkoleniowych, kolejni uczniowie Adolfa Hitlera zostali przeniesieni do Sonthofen w Ordensburgu, którego działalność dydaktyczna była prowadzona na miejscu do końca wojny. Wybitnym studentem był aktor Hardy Krüger (1941-1944). Od 1936 do 1941 roku dowódcą Ordensburga był Robert Bauer, poseł do Reichstagu, a po nim Theo Hupfauer.

23 listopada 1937 roku Adolf Hitler odwiedził Ordensburg i wygłosił tam przemówienie, w którym mówił m.in. o pożądanym charakterze narodowego socjalisty: wytrwałym, nieustępliwym, ale także, jeśli trzeba, bezwzględnym.

O, cholera....





Ordensburg Vogelsang w Eifel


Określenie NS-Ordensburg na określenie tych trzech budynków stało się powszechne dopiero w 1935 roku.

Oprócz budynków wzniesionych na Vogelsang zaplanowano znacznie większe budynki. Między innymi miał powstać gigantyczny "Dom Wiedzy" jako biblioteka, który swoją powierzchnią zaledwie 100 m × 300 m dosłownie przyćmiewałby istniejące budynki. Ponadto zaplanowano "Kraft durch Freude-Hotel" z 2000 łóżek. Na Vogelsang miały powstać także największe obiekty sportowe w Europie. Prace budowlane, z których część już się rozpoczęła, zostały wstrzymane na początku wojny.


24 kwietnia 1936 roku trzy Zamki Zakonne zostały podczas ceremonii przekazane Adolfowi Hitlerowi. Nieco później do Vogelsang wprowadziło się pierwszych 500 nazistowskich junkrów. Uczestnicy kursu przyjechali z całych Niemiec. Zostali oni wybrani przez Roberta Leya na sugestię Gauleitung. Warunkami wstępnymi były: najpierw okres próbny w pracy partyjnej, pełne zdrowie fizyczne, praca i służba wojskowa, a także dowód pochodzenia, który sięga XVIII wieku. Co więcej, kandydaci musieli wziąć ślub z rozkazu Roberta Leya, ale ich wyniki w szkole nie miały żadnego znaczenia. W momencie przystąpienia do pracy kandydaci zostali zobowiązani do objęcia wszelkich stanowisk państwowych lub administracyjnych w Niemczech po ukończeniu szkolenia.

W głównych wykładach na tematy rasoznawstwa i "geopolityki" junkierowie byli indoktrynowani agresywną polityką zagraniczną i tezami rasistowskimi.

Po otwarciu szkoły celebryci polityczni III Rzeszy również wykorzystywali Vogelsang jako miejsce reprezentacji. Adolf Hitler i inni czołowi członkowie państwa nazistowskiego kilkakrotnie odwiedzali Ordensburg. Inni przyjeżdżali przejściowo jako gościnni wykładowcy, jak Theodor Oberländer, który później został ministrem federalnym CDU, w listopadzie 1936 r. W raporcie dyrektora ds. szkoleń Gau w okręgu Kolonia-Akwizgran, Juliusa Kölkera, z 1 lipca 1939 r. (Bundesarchiv Berlin [BA B], NS 8, nr 23) napisano o gotowości do bezwarunkowej służby wojennej a radykalna polityka rasowa została skontrastowana z "zarozumiałością" "junkrów zakonnych", co sprawiło, że nie byli już przydatni na urzędy polityczne.

Z chwilą wybuchu wojny we wrześniu 1939 r. szkoła została zlikwidowana, junkrzy zwolnieni i wcieleni do Wehrmachtu.

engl. wiki

Ponieważ studenci byli tak odizolowani, a ich edukacja była tak specjalistyczna, często byli postrzegani jako aroganccy, a jednocześnie niewiele wiedzący o wartości praktycznej. Wielu wysokich rangą urzędników nazistowskich nie zdecydowało się posyłać swoich dzieci do tych szkół. Nawet Martin Bormann za karę wysłał tylko jednego ze swoich bardziej kłopotliwych synów do szkoły Adolfa Hitlera. 



Na pewno jest to temat, który trzeba szczegółowo rozpoznać.

Może nie byli już przydatni na urzędy polityczne, a może wcale nie... może zostali zwolnieni i wcieleni do Wehrmachtu, a może wcale nie...

A Hitler albo Forster nie byli zarozumiali?

Göring? Goebels? I co? Nie nadawali się na hitlerowców??


Bez wątpienia to zdanie o "zarozumiałości" jest - przekoloryzowaniem. Autor wpisu stara się nas koniecznie przekonać, że to nie zdało egzaminu, że to się nie przyjęło, nie udało..

Na pewno?

Włożono w to wielki wysiłek organizacyjny i finansowy, czyż nie? I to wszystko na darmo?

Na pewno coś się za tymi słowami kryje...


Wielu wysokich rangą urzędników nazistowskich nie zdecydowało się posyłać swoich dzieci do tych szkół.

Może zwyczajnie nie chcieli, żeby ich dzieci żyły pod ukradzionym nazwiskiem w Polsce czy innym kraju?

Trzeba też to sprawdzić, co się z nimi działo, ustalić jak potoczyły sie ich losy i rozważyć różne opcje związane z podmianą tożsamości - gdyby zachowały się ich zdjęcia...

Trzeba będzie znaleźć ludzi, którzy będą przekopywać archiwa, by ustalić, jak potoczyły się losy XVIII wiecznej szlachty pruskiej...



Sięgali po ludzi z rodzin sprawdzonych, pewnych od XVIII wieku - co się dzieje u nas, kiedy do władzy dochodzą potomkowie ubeków, komunistycznych prokuratorów?

Jaki poziom oni reprezentują w mediach i polityce?

Pochodzenie jest ważne, bo może, choć nie musi, rzutować na to, jaką osobą jest polityk, czy dziennikarz, pochodzenie może nam powiedzieć, jaka to będzie osoba, co i kogo ten człowiek będzie reprezentował swoją osobą, jaki będzie jego patriotyzm.

W dzisiejszych czasach Polacy są poddawani celowej propagandzie, która ma w "naturalny" sposób - bez agresji - wygasić w nich polskość. 

Po prostu - najzwyczajniej ignorując polską kulturę, a akcentując w mediach to, co nie jest polską kulturą i przykładać do tego nadmierną wagę, tak jak to od lat dzieje się w mediach.

To stopniowe wypłukiwanie z polskości prowadzi nas do sytuacji, kiedy politycy jawnie lekceważą polskie interesy (np. ekshumacje pomordowanych na Kresach, same Kresy w ogóle) i nie spotyka się to ze stanowczym sprzeciwem społeczeństwa czy jego reprezentantów w Sejmie i mediach, ponieważ - taki już (?) się przyjął "obyczaj", rutynowy sposób postępowania w mediach, a potem w życiu, a doszło do tego bardzo niewinnie - metodą małych kroków (metoda nawyków), "redaktorzy" swoim postępowaniem stopniowo przyzwyczajają ludzi do takiego stanu rzeczy.



Inicjatywa żonkil to przypomnienie o powstańcach i ofiarach getta w Warszawie - to już stała akcja, odbywająca sie co roku - czy jest taka akcja "kwiatowa" odnośnie np. Wołynia?
Teraz już jest - dopiero teraz... 


Osoby wrogie Polsce, w ten sposób - w takim rozwodnionym środowisku medialnym, bezkrytycznie pozwalającym na wszystko, byle nie polskie - mogą zacząć ujawniać swoje preferencje i coraz śmielej je artykułować, lansując propozycje szkodliwe Polakom jako konieczne do wprowadzenia poprzez regulacje prawne.

Za nimi, niesieni medialną narracją, podążają pożyteczni idioci, politykierzy-celebryci, którzy udział w polityce traktują jako sposób na zdobycie sławy, pozycji społecznej, zarabianie czy funkcjonowanie w życiu, a nie służbę Polsce.

 obowiązki polskie, nikt lub mało kto akcentuje.


Rutynowy sposób postępowania w mediach przekłada się na rutynowy sposób funkcjonowania społeczeństwa.

Trzeba na to bardzo uważać, bo to jest coś, co może nam umykać - prędzej zauważymy atak na nas, niż brak czegoś.

A jednocześnie nie możemy dać się sprowokować do nerwowej reakcji, bo zaraz to przeciwko nam wykorzystają - co prawda będzie to widomym symptomem intencji, ale...

My musimy mocno akcentować to co ważne z polskiej historii i temu przydawajmy szczególną wagę.


Skoro media i politycy nie przykładają wagi do celebrowania polskości, trzeba IM pokazać czerwoną kartkę, zmienić system, by te rzeczy naprawić, by polska kultura kwitła w kraju i za granicą też, by Polska była Polską.









de.wikipedia.org/wiki/NS-Ordensburg

de.wikipedia.org/wiki/NS-Ordensburg_Krössinsee

de.wikipedia.org/wiki/Generaloberst-Beck-Kaserne#NS-Ordensburg_Sonthofen

de.wikipedia.org/wiki/NS-Ordensburg_Vogelsang

pl.wikipedia.org/wiki/Ordensburg_Krössinsee

pl.wikipedia.org/wiki/Bolesław_Bierut

Werwolf: 4. Inne świadectwa


en.wikipedia.org/wiki/NS-Ordensburgen

źródło niezweryfikowane:

www.salon24.pl/u/albatros/900839,historia-rezysera-paktu-ribentropp-molotow





sobota, 19 kwietnia 2025

Potomkowie nazistów, UB, Werwolf...

 


Pytania o genezę polityków dzisiejszej doby w Polsce i Europy - przykłady 




przedruk

tłumaczeni automatyczne



Czy ojciec Guya Verhofstadta był po złej stronie historii?

Września 6, 2019

Lubię to 3706 wyświetlenia

Thierry'ego Debelsa


Według flamandzkiego czasopisma 't Pallieterke , Marcel Verhofstadt był aktywnie poszukiwany po II wojnie światowej. Marcel Verhofstadt jest ojcem Guya Verhofstadta według 't Pallieterke. Marcel Verhofstadt został przeszukany, ponieważ był obecny na "spotkaniu fuzji" Rexa, Verdinaso i VNV.

Partie te w mniejszym lub większym stopniu kolaborowały z hitlerowskimi nazistami. Według 't Pallieterke, ojciec Guya Verhofstadta mógł później pracować jako prawnik w związku zawodowym.




---------------


przedruk

za fb:
Sławomir Malinowski




KIM NAPRAWDĘ JEST URSULA VON DER LEYEN ?



Urodziła się w 1958 roku jako Ursula Albrecht, w rodzinie arystokratów niemieckich. Jej ojciec, Ernst Albrecht, był premierem Dolnej Saksonii (CDU) i byłym wysokim urzędnikiem europejskim.

Dzięki niemu: elitarne szkoły, brukselskie koneksje, kariera, wszystko zaplanowane.

Jej dziadek Carl Albrecht, psycholog i odnoszący sukcesy kupiec, dorobił się majątku na handlu bawełną w Bremie. Majątek rodzinny zbudowany w trudnym okresie nazistowskich Niemiec.
I zaczyna się cisza...

NIEWYJAŚNIONE POWIĄZANIA Z TRZECIĄ RZESZĄ

Nigdy nie wspominany w mediach : Joachim Freiherr von der Leyen, krewny, baron i aktywny członek partii nazistowskiej. Szlachcic otwarcie powiązany z reżimem hitlerowskim. Jego biografia jest znana, udokumentowana, lecz systematycznie pomijana milczeniem przez prasę.

Po co?
 
Ponieważ nie możemy niszczyć wizerunku prezydenta który jest zwolennikiem Europy, NATO i firmy Pfizer.


ELITY DZIEDZICTWA, NIE MERITOKRACJA


W 1986 roku Ursula poślubiła Heiko von der Leyen, lekarza, ale przede wszystkim dziedzica szlacheckiej dynastii zajmującej się handlem jedwabiem. Klucz: tytuł, zamek (Bloemersheim),
i złote koneksje polityczne. Nigdy nie musiała walczyć. Wszystko jej dano. A mimo to twierdzi, że „służy Europie”.


OBSESJA  ANTYROSYJSKA:
 
DOKTRYNA RODZINNA

Zawsze wrogo nastawione do Moskwy, więc zrobiła wszystko, aby zaostrzyć konflikt na Ukrainie.

Jako minister obrony Niemiec
(2013–2019) była zamieszana w szereg skandali:
- Pfizergate: Tajne negocjacje z dyrektorem generalnym Albertem Bourlą na kwotę 35 miliardów euro.
Wiadomości tekstowe ? Wymazane.
- Skandal z konsultantami : McKinsey i spółka stracili 150 milionów euro.
- Gorch Fock: Koszt renowacji statku szkoleniowego wzrósł z 10 do 135 milionów euro — podczas gdy niemieccy żołnierze ćwiczyli... przy użyciu mioteł.

NA SZCZEBLU UE JEST GORZEJ

Nakłada sankcje na Rosję, które rujnują narody Europy... ale nie jej majątek.

Dowody korupcji są coraz liczniejsze:
Plagiat pracy dyplomowej ? Pochowany.
Usunięcie danych urzędowych ?
Zakopano bez dalszych działań.
Skarga o korupcję złożona w Belgii (2023) ? Dziwne, że zapomniano.
I to wszystko przy cichym współudziale środków masowego przekazu.


Tak więc prawdziwe pytanie nie brzmi już:
„Kim jest Ursula?”
Ale cóż:
„Jak długo będziemy tolerować to oszustwo, tę kastę, tę maskaradę ?”

Josy Cesarini Luksemburg




------------


Annalena Charlotte Alma Baerbock (ur. 15 grudnia 1980 w Berlinie) – niemiecka polityk, od 2021 minister spraw zagranicznych, członkini Sojuszu 90/Zielonych.



10 lutego 2024, 12:34

Niemieckie media piszą o nieznanych faktach z życiorysu rodziny tamtejszej minister spraw zagranicznych Annaleny Baerbock. Jej dziadek Waldemar był żołnierzem Wehrmachtu, ale także – według cytowanych dokumentów – gorliwym zwolennikiem nazizmu. Sama minister, która wielokrotnie wspominała swojego przodka, przyznała, że nie wiedziała o tym epizodzie z jego życiorysu.


Plotkarski tygodnik „Bunte”, na który powołuje się „Bild” cytuje dokumenty Wehrmachtu (armii nazistowskich Niemiec) dotyczące Waldemara Baerbocka. 

Był on żołnierzem w stopniu pułkownika, pracującym jako inżynier w jednostce zajmującej się naprawą dział przeciwlotniczych flak. Jednak nie był tylko oficerem. 

Według cytowanego dokumentu, przodek obecnej minister spraw zagranicznych Niemiec był oddanym zwolennikiem idei narodowego socjalizmu.

W aktach znajdują się cytaty, mówiące między innymi, że Waldemar Baerbock „reprezentuje światopogląd narodowosocjalistyczny i przekazuje go swoim podwładnym” oraz że wykazuje „niezachwianą nazistowską postawę”.


Ponadto, w 1944 roku został uhonorowany Krzyżem Zasługi Wojennej z mieczami.

„Bild” zwrócił się do szefowej niemieckiej dyplomacji z pytaniem, czy Annalena Baerbock ma świadomość niechlubnej przeszłości swojego dziadka.

„Minister spraw zagranicznych nie znała tych dokumentów” – odpisał resort w odpowiedzi.

Jak pisze niemiecki dziennik, sprawa przeszłości dziadka Baerbock jest od lat dla niej delikatna. Ojciec minister miał być skłócony ze swoim ojcem, gdyż ten nie chciał mówić o tym, co działo się na wojnie.


Dziadek w Wehrmachcie

Dopiero w 1990 roku Waldemar przyznał się, że należał do Wehrmachtu. Gdy zmarł w 2016 roku (dożył wieku 103 lat) zostawił rodzinie książkę, którą zadedykował: „Jak bardzo jesteście szczęśliwi, że nie musicie doświadczać wojny”.

wiki:

W styczniu 2023 roku Baerbock odbyła swoją trzecią wizytę na Ukrainie, zwiedzając Charków, po podróżach do Buczy w maju i Kijowa we wrześniu poprzedniego roku. W przemówieniu programowym wygłoszonym 24 stycznia przed Zgromadzeniem Parlamentarnym Rady Europy powiedziała po angielsku: "Walczymy w wojnie przeciwko Rosji, a nie przeciwko sobie nawzajem", co zostało krytycznie przedstawione w popularnym tabloidzie "Bild" pod tytułem "Jesteśmy w stanie wojny z Rosją". 

Jej sformułowanie spotkało się z krytyką ze strony konserwatywnych i prawicowych polityków w Niemczech jako demonstracja braku profesjonalizmu oraz krytyką ze strony Rosji. Rzecznik niemieckiego MSZ powiedział, że Niemcy nie są stroną w konflikcie, a przemówienie wpisuje się w kontekst ustalenia jednolitego stanowiska wobec wojny napastniczej. 



Dziwne, że "Dopiero w 1990 roku Waldemar przyznał się, że należał do Wehrmachtu", to powinny być rzeczy powszechnie wiadome, chyba nie??

Był oficerem wysokiego stopnia - pułkownikiem, to już nie jest kapral... przekazywał idee nazistowskie swoim podwładnym, to swoim dzieciom też nazizm wpoił "jak należy", rozumiem... 


pytanie:         czy .. ma świadomość niechlubnej przeszłości swojego dziadka 

odpowiedź:    nie znała tych dokumentów

przecież nikt nie pytał o dokumenty ! 

odpowiedź wymijająca, nie na temat, wniosek, że o przeszłości dziadka na pewno wiedziała



2025-03-19 19:02

Ustępująca szefowa MSZ Niemiec Annalena Baerbock według niepotwierdzonych dotąd doniesień po odejściu ze stanowiska ma zostać przewodniczącą Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Skrytykowała to Rosja, a także były szef Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa - pisze w środę "Sueddeutsche Zeitung".

podczas gdy inne tytułu piszą o ewentualności, Bankier.pl pisze w trybie dokonanym: 

ma zostać
ma zostać zgodnie z wolą
potwierdziła gazeta 
Wybór... ma nastąpić na początku czerwca


ma zostać przewodniczącą ZO ONZ zgodnie z wolą odchodzącego rządu Olafa Scholza - potwierdziła gazeta we wtorek w źródłach rządowych.

Wybór Baerbock na to stanowisko ma nastąpić na początku czerwca, ale głosowanie w tej sprawie "jest raczej formalnością, ponieważ Niemcy już zapewniły sobie roczne stanowisko" - podkreśla "SZ". Pierwotnie miała je objąć czołowa dyplomatka niemiecka Helga Schmid.

"Byłoby dziwne 80 lat po zwycięstwie (w II wojnie światowej) zobaczyć wnuczkę nazisty dumną z +bohaterskich czynów+ swojego dziadka na stanowisku przewodniczącej Zgromadzenia Ogólnego" - powiedziała rzeczniczka MSZ w Moskwie Maria Zacharowa


ciekawe, że słowa "bohaterskich czynów" zawarte są w krzyżykach + +, a nie w cudzysłowiu " ", czy nawet w tzw. niemieckim cudzysłowiu >> << ... krzyżyki stawia się często jako symbol śmierci w życiorysach ludzi, oznaczeniach dat itp.

"ma zostać przewodniczącą ZO ONZ zgodnie z wolą odchodzącego rządu Olafa Scholza", a nie zgodnie z wolą głosujących... prawda?

semantyka
















---------





KURDE - Ministerstwo Cyfryzacji zmieni nazwę usługi


19.04.2025 11:57

Jak poinformowała "Rzeczpospolita", skrót nazwy usługi Kwalifikowanej Usługi Rejestrowanego Doręczenia Elektronicznego tak oburzyła jednego z obywateli, że postanowił złożyć w Sejmie petycję w tej sprawie.


Po pierwsze, my w ogóle tego akronimu nie używamy. To, że skrót układa się w takie niezbyt szczęśliwe słowo, to rzeczywiście jest jakieś niedopatrzenie. Natomiast Poczta Polska promuje tę usługę jako Q-Doręczenia. Myślę, że jest to o wiele bardziej odpowiednia nazwa

- czytamy na portalu RMF FM wypowiedź wiceministra cyfryzacji Michał Gramatyka.


Polityk podkreśla, że petycja oburzonego obywatela mogła dotyczyć też innej usługi.

Myślę, że ta petycja pojawiła się na fali usługi PURDE, czyli Powszechnej Usługi Rejestrowanego Doręczenia Elektronicznego. Rzeczywiście takim skrótem się posługiwaliśmy. To PURDE zapewne zainspirowało autora petycji, aby zapytać o "kwalifikowaną usługę". Tam ten akronim jest o wiele mniej parlamentarny

- wyjaśnia Gramatyka.

Jednocześnie resort zauważ, że nazwa pojawiła się w ustawie z 2020 roku.

Wina informatyków

Tak to jest, jak informatycy się za coś biorą. Czasem wychodzą z tego nieprzewidziane okoliczności. Tym bardziej że samo to słowo "KURDE" najpiękniejsze nie jest, ale do brzydkich również nie należy. Trzeba jednak zwracać uwagę na takie rzeczy

- podkreśla w swojej wypowiedzi dla RMF FM wiceminister Gramatyka.



Autor: Justyna Foksowicz
Źródło: Rmf24, do rzeczy
Data: 19.04.2025 11:57


--------





I my musimy planować przyszłość - zaprojektować bezpieczne, stabilne państwo - planując przyszłość naszych dzieci. 

Tak, planując przyszłość naszych dzieci, kierując je w stronę mediów jak to robili kacykowie, prokuratorzy, ubecy w latach 90tych... by w każdym medium absolutnie dominowali porządni, patriotycznie wychowani, odpowiedzialni ludzie.


Tak, planując przyszłość naszych dzieci, wychowując patriotycznie i kierując je do służby w wojsku, policji, administracji samorządowej czy państwowej.


Kierując je - a czy one takiego wyboru dokonają, na to już wpływu nie mamy. Postąpią, jak będą chciały.

Ale kierując je tam, prowokujemy możliwość, że dobrze, patriotycznie wychowani ludzie, obejmą stery na wsi, w powiecie, w służbach specjalnych, w rządzie...

Że tak się wyrażę, trzymanie patriotycznej - ale prawdziwie patriotycznej - łapy na policji, na strukturach siłowych, na władzy jest naszym priorytetem.

Sami widzicie, dzisiaj "zwyczajni" ludzie muszą jeździć na granicę i pilnować, by nam niemcy nielegałów nie wpychali. 

Gdzie jest młodzież i ich pikiety przeciwko push-backom??
Poszukajcie ekologów, dajcie im klej - może zechcą się tam przykleić??
Gdzie są ich mocodawcy, inspiratorzy?
Czemu teraz nie inspirują??


Od tego są ludzie w administracji rządowej i policji, by chronić nas - a skoro tak się mimo to dzieje, jak dzieje, to znaczy, że prawo jest złe, że ludzie są słabi i państwo jest w dryfie, życie kraju toczy się siłą rozpędu - rzucone w jakimś kierunku przez kogoś 10-30-50-80 lat temu...



Nie może być tak, że o elementach państwa decydują przypadkowi ludzie i się na to pozwala, to się ignoruje, dopóki ktoś nie zgłosi "górze", że Ministerstwem Cyfryzacji rządzą szeregowi informatycy...









tps://www.slideshare.net/slideshow/was-the-father-of-guy-verhofstadt-on-the-wrong-side-of-history/169515010

bankier.pl/wiadomosc/Z-MSZ-do-ONZ-Baerbock-zostanie-nowa-przewodniczaca-Zgromadzenia-Ogolnego-ONZ-8910598.html

KURDE - Ministerstwo Cyfryzacji zmieni nazwę usługi

Annalena Baerbock – Wikipedia, wolna encyklopedia

Dziadek minister spraw zagranicznych Niemiec był w Wehrmachcie jako zadeklarowany nazista. Ujawniono dokumenty o przodku Annaleny Baerbock | Portal i.pl

interaffairs.ru/news/show/51025