Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą II RP. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą II RP. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 5 sierpnia 2025

"Ratunek" 1939 r., a rusyfikacja Białorusi po 1933 r





Zaś co do języka białoruskiego – w latach dwudziestych była to gwara i dopiero potem ktoś zdecydował o „podniesieniu gwary białoruskiej do statusu języka”.

Przypuszczalnie w Średniowieczu Polacy mówili nieco różnie w różnych okolicach, ale te różnice nie tworzyły dialektów obejmujących większe zwarte obszary. 

Sytuacja była podobna do tej, jaka panowała na przykład w Słowacji jeszcze w XIX w., a na Białorusi jeszcze około 1920 r., zanim tam i tu zdecydowano się podnieść jeden dialekt do rangi języka ogólnonarodowego. 

Jerzy Krasuski - "Językowe podłoże podziału Europy."

PRZEGLĄD ZACHODNI 1995, nr 1  

https://maciejsynak.blogspot.com/2021/06/o-waznosci-jezyka.html







Wg stanowiska białoruskich oficjeli, 17 września był dniem wyzwolenia Białorusi spod jarzma Polski, która podobno tępiła przejawy języka białoruskiego.


A jaki jest status języka białoruskiego na Białorusi obecnie?

W jakim języku przemawia do narodu prezydent Białorusi?

W jakim języku prowadzone są programy telewizyjne?

W jakim języku są publikowane pańskie teksty?

Gdzie na sb.by jest zakładka wyboru języka rus/ bel?

belta.by taką zakładkę ma, ale sb.by już nie.


Naprawdę, wszystko jest po białorusku?


Może słoń na ucho mi nadepnął, ale moim zdaniem mówi się głównie po rosyjsku.


Białorusini nie zostali wyzwoleni w 1939 roku, tylko tak to określono w propagandzie.

Białorusini przez cały okres ZSRR byli poddawani zruszczeniu i jak widać proces ten nadal się nie zakończył i nadal jest kontynuowany.


I pisma pana Dzermanta są tego jaskrawym przykładem.




Warto się sobie przyjrzeć.






przedruk




Edukacja na Białorusi Radzieckiej w latach 1918–1941: polski wśród innych języków państwowych


[...]


W 1926 r. w Mińsku Inbelkult zorganizował Konferencję naukową na temat reformy pisowni ialfabetu białoruskiego. I choć wstępna ocena konfe-rencji w kręgach partyjnych była dość pozytywna, wszystko wkrótce się zmieniło. W 1928 r. na bazie Inbelkultu utworzono Białoruską Akade-mię Nauk, w której skład wchodził Instytut Lingwistyki, ale już w 1930 r. jego działalność została sparaliżowana aresztowaniami. 

Rezultatem długotrwałych represji, ukierunkowanych zarówno na eliminację dysydentów, jak i wypracowanie poprawnego, z punktu widzenia bolszewików, podejścia do reformowania języka, było przyjęcie 26 sierpnia 1933 r. dekretu Rady Komisarzy Ludowych BSRR O zmianach i uproszczeniu pisowni białoruskiej.

Od tego momentu w pisowni białoruskiej konfrontują się ze sobą dwa systemy: przyjęta na podstawie tego dekretu narkamauka (wersja oficjalna, która z pewnymi zmianami nadal obowiązuje) i taraszkiewi-ca (pisownia zaproponowana przez Bronisława Taraszkiewicza, której przestrzega przynajmniej część opozycji, najczęściej zamieszkałej poza granicami kraju). 

Przyjęcie nowej ortografii miało charakter ideologiczny i w znacznym stopniu rusyfikatorski.

Wymieńmy np. eliminację oznaczenia asymilacyjnej miękkości spółgłosek (свет, насеннеzamiast сьвет, насеньне), co doprowadziło do stwardnienia białoruskiej wymowy. Taką wymowę słychać dzisiaj, kiedy większość Białorusinów uczy się języka z podręczników szkolnych.

Polityka korienizacji wpływała na białorutenizację oświaty. Już w styczniu 1921 r. na zjeździe pedagogów w Mińsku podjęto uchwałę o utworzeniu (w miarę możliwości) szkół białoruskich z białoruskim językiem wykładowym (Głogowska, 1996, 123), a w 1925 r. Rada Komi-sarzy Ludowych BSRR podjęła decyzję o wprowadzeniu języka białoruskiego jako wykładowego do wszystkich szkół podstawowych, w których uczyły się dzieci narodowości białoruskiej, oraz jako przedmiotu we wszystkich pozostałych szkołach. Dla uczelni wyższych przejście na język białoruski uznano za rekomendację (Głogowska, 1996, 134).

Choć w latach 20. na nowo powstających uniwersytetach zaczęto wprowadzać język białoruski, nie zawsze przebiegało to konsekwentnie, ponieważ brakowało specjalistów, było: 42 profesorów, 54 docentów, 48 pracowników naukowych, ponad 100 asystentów (Шчарбакоў, 1931, 35–36). 

W związku z tym do Republiki na zaproszenie przybywali naukowcy z całego Związku Radzieckiego, którzy w większości nie znali języka białoruskiego.

W latach 30. „Republika obrała kurs na ograniczenie białorutenizacji w oświacie. Ludność łatwo zrezygnowała z języka białoruskie-go” (Сергейко, 2010, 161). Dlaczego tak się działo? 

Przyczynę można znaleźć, rozpatrując sytuację Polesia Wschodniego (współczesny rejon mozyrski obwodu homelskiego) (Старовойтов, 2003, 21–25), którą w dużej mierze można ekstrapolować na sytuację w całej republice. Do najważniejszych powodów trzeba zaliczyć wysoki odsetek chłopstwa (84,9%, które miało praktyczne podejście do życia i nie widziało w białorutenizacji żadnych korzyści ekonomicznych; skład narodowy klasy robotniczej w miastach, gdzie było 60% osób narodowości żydowskiej, na kolei zaś pracował duży odsetek Rosjan i Ukraińców, co nie sprzyjało używaniu języka białoruskiego. 

Społeczeństwo nie było nastawione do białorutenizacji wrogo, ale obojętne. 

Młodzi ludzie natomiast często postrzegali naukę języka białoruskiego jako utrudnienie w nauce języka rosyjskiego, czyli jako przeszkodę we wstępowaniu na uniwersytety w innych częściach ZSRR.

A zatem, rząd radziecki, prowadząc po rewolucji dość ostrą białorutenizację, później rozpoczął z nią walkę, która zakończyła się tak wielkim zwycięstwem, że język białoruski do dziś nie może się odrodzić.


3. Rosyjski językiem „starszego brata”

Pomimo państwowej polityki językowej Cesarstwa Rosyjskiego, która zakładała rusyfikację zamieszkujących je ludów, spis ludności z 1897 r. , podczas którego ustalano tożsamość etniczną na podstawie przynależności językowej, wykazał, że na ziemiach białoruskich „ludność biało-ruskojęzyczna liczyła 73,3%. Na drugim miejscu znalazł się język żydowski – 14%. Ludność rosyjskojęzyczna stanowiła 4,3%, polska – 2,4%”

Edukacja na Białorusi Radzieckiej w latach 1918–1941...87(Латышева, 2009, 134). Mimo to w okresie międzywojennym w każdej szkole obowiązkowa była nauka języka rosyjskiego, zgodnie z reformą pisowni, przeprowadzoną w latach 1917–1918, której najbardziej zauważalnym elementem było usunięcie kilku liter z alfabetu.

Początkowo szkół rosyjskich nie było zbyt wiele. Według spisu z 1926 r. czteroletnie szkoły rosyjskojęzyczne stanowiły zaledwie 2,3% ogółu szkół, a siedmioletnie 3,1% – natomiast szkoły z białoruskim językiem wykładowym stanowiły odpowiednio 84,5% i 57,1%.

Inaczej sytuacja wyglądała w szkolnictwie wyższym, ponieważ w latach 1926–1927 Białoruski Uniwersytet Państwowy uległ białorutenizacji tylko w 31% (Нарысы, 1995, 123).

Jak wspomniano wyżej, na początku lat 30. białorutenizacja zaczęła wygasać, co doprowadziło do odrodzenia polityki rusyfikacji. Jednak w oświacie rusyfikacja nie przebiegała w zbyt szybkim tempie. Dopiero od 1934 r. zaczęto zastępować, zwłaszcza w miastach oraz we wschodniej części BSRR, białoruski język wykładowy niektórych szkół językiem rosyjskim (Пушкiн, 2010, 72).



Największym zagrożeniem była nie polityka państwowa, lecz genetyczne podobieństwo języków białoruskiego i rosyjskiego. 
Rusyfikacja rozpoczęła się od systemowych zmian w języku białoruskim, nie od stosunków społecznych. Proces ten zainicjowała reforma pisowni białoruszczyzny w 1933 r. , o której była już mowa. Reformatorzy niemal całkowicie koncentrowali się, świadomie lub półświadomie, na przekształcaniu białoruskiego według wzorów rosyjskich. Rusyfikację konsekwentnie kontynuowano po drugiej wojnie światowej, w rezultacie absolutna większość ludności Białorusi ledwo włada białoruskim językiem literackim i praktycznie nie potrafi nim pisać – większość szkół i uczelni wyższych prowadzi naukę w języku rosyjskim


----

uwagi co do języka polskiego


W szkole szczególną rolę odgrywała edukacja ateistyczna. Na przykład, polska szkoła siedmioletnia im. Kasprzaka w Homlu w październi-ku 1928 r. zakupiła kilka ateistycznych druków: czasopismo „Bezbożnik przy obrabiarce”(Безбожникустанка), gazetę „Bezbożnik”(Безбожник), czasopismo o tej samej nazwie i czasopismo „Osoba antyreligijna”(Ан-тирелигиозник) (Лебедев, 2013, 77). Wszystko to w języku rosyjskim – mimo prowadzenia zajęć po polsku.


Flirt władz z polską mniejszością narodową na Białorusi Radzieckiej zakończył się w 1934 r. , w momencie podpisania paktu o nieagresji między Polską a Niemcami. 
W nowych realiach politycznych ludność polska, która pierwotnie miała zostać wykorzystana do szerzenia ideologii komunistycznej na Zachodzie, stała się zagrożeniem dla państwa komunistycznego.
Budowanie komunistycznej wersji narodu polskiego zastąpiły represje (Пушкін, 2018, 254). W 1937 r. polski rejon został zlikwidowany. Międzywojenne losy Polaków w ZSRR są w historii ludzkości bezprecedensowym przykładem zagłady narodu w imię ideologii.


5.2. Edukacja szkolna

Przed tymi tragicznymi wydarzeniami proces polonizacji postępował i nie ograniczał się do jednego małego rejonu. Ponieważ o „polskości” ludności ziem białoruskich w wielu przypadkach decydowała religia, a nie umiejętność mówienia i pisania po polsku, do 1926 r. prawie 50% ludności polskiej było analfabetami, przynajmniej w zakresie języka polskiego (Kawecka, 1981, 54). 


Rządzący zaczęli wówczas tworzyć szkoły polskie wszędzie tam, gdzie było co najmniej 25 polskich dzieci w wieku szkolnym. To dawało władzy radzieckiej w oczach Polaków pewne bonusy: Było to zjawisko unikatowe na skalę światową. Nigdy (ani przed tymi wydarzeniami, ani po nich) poza granicami państwa polskiego polska szkoła nie rozwijała się tak prężnie i na taką skalę, jak w ramach tworzenia polskiej autonomii socjalistycznej... 
Komuniści sowieccy i ich polscy towarzysze postanowili odradzać polską szkołę na wyjątkowo szeroką skalę nie po to, aby krzewić tradycyjną polskość, ale po to, aby tworzyć nową polskość o obliczu totalitarno-sowieckim (Iwanow, 2017,74–75). [patrz: pruska szkoła banderyzmu na Ukrainie - MS] Jednocześnie liczba szkół polskojęzycznych stale się zwiększała, do roku 1934 było ich 218, czyli 3,6% ze wszystkich szkół w BSRR, co dawało drugie miejsce po szkołach białoruskich. Kiedy w 1939 r. Białoruś Zachodnia została przyłączona do Białorusi Sowieckiej, liczba szkół zwiększyła się jeszcze bardziej – we wrześniu 1940 r. w zachodnich


Ai w przeglądarce wg mnie - robi za cenzurę:








poniżej opinie o szkolnictwie opartym na systemie pruskim:

/galeriasluza.pl/online/jak-robic-szkole/pruski-system-edukacji:

Pruski system edukacji

Pruski model edukacji powstał w XVIII wieku. Był odpowiedzią na ówczesne potrzeby cywilizacyjne. 
Miał stworzyć oddanego państwu prostego obywatela, który zrozumie pisemne instrukcje i komunikaty. Mógł on potem zostać dobrze wypełniającym swe obowiązki żołnierzem, robotnikiem czy urzędnikiem.

W pruskiej szkole wszystko miało przyzwyczajać dzieci do samodzielnej i powtarzalnej pracy. Bardzo ważna była nauka posłuszeństwa i poszanowania hierarchii. Pod tym kątem zaprojektowano zarówno układ szkolnych klas, jak i sposób prowadzenia zajęć.

W zaborze pruskim system edukacji był powszechny i dobrze ugruntowany. Z tego powodu stał się punktem odniesienia dla powstających później systemów szkolnych. Jego duchy dają o sobie znać również we współczesnej szkole.


Fryderyk Wilhelm III, by konkurować z innymi mocarstwami musiał przedsięwziąć odpowiednie kroki. Zrozumiał, że należy podnieść jakość wszystkiego – ale jednocześnie nie można przesadzić. Potrzebował lepszych żołnierzy i urzędników, ale mieli być oddani, posłuszni i łatwi do zastąpienia. Czyli potrzebny był efekt skali.

Nadrzędnym celem było dla niego wykształcenie obywatela pożytecznego dla administracji lub powtarzalnej pracy (np. w fabryce z bronią). Aby utrzymać posłuszeństwo w wielkim, zorganizowanym procesie używano np. dzwonków, które dzisiaj ciągle pozostają w szkołach. Lud miał posiadać podstawową wiedzę w zakresie czytania prostych instrukcji, tworzenia krótkich pism lub notatek i wykonywania nieskomplikowanych czynności rzemieślniczych.

Jako naukę rozumiano jako przekazywanie konkretnej wiedzy i prostych schematów. Czyli chodziło o ulepszanie machiny państwa, a nie wsparcie jednostki. Dzisiejszą edukację dalej opieramy o ten model, a uczniowi wmawia się, że wszystko jest dla jego dobra! W skrócie: kształcimy osoby bierne, pozbawione kreatywności, oddane systemowi i posłuszne “przywódcy”.

Przez 12 lat narzucane są pewne wzorce, które należy naśladować. Na uczniów spada masa obowiązków, presja najlepszych ocen, świadectwa z paskiem i presja bycia najlepszym. Do tego jeszcze presja nieodstawania od reszty społeczeństwa…

Ludzie, którzy przebrnęli przez edukację z Modelu Pruskim po prostu:

są pozbawieni kreatywności,
boją się sami podejmować decyzje i muszą być prowadzeni za rękę,
nie potrafią sami wyznaczać celów,
nie przepadają za ludźmi, którzy wyznaczają inne ścieżki,
boją się nowości
boją się tego, co nie jest dla “wszystkich”, tego co nie jest uniwersalne
dają się łatwo manipulować,
są ślepo posłuszni,


mateuszstasica.pl/model-pruski-w-szkolnictwie/



obwodach republiki działało 946 szkół polskich (Раткевич, 2006, 64–65). Wydawać by się mogło, że liczba ta świadczy o rozwoju polskiej oświaty, jednak należy wziąć pod uwagę, że bezpośrednio przed przyłączeniem liczba szkół na terenach będących wcześniej w składzie Polski wynosiła 5932 (Пушкін, 2018, 242), to znaczy, że wraz z przymusową kolektywizacją i likwidacją struktur organizacyjnych Kościoła katolickiego nastąpiła także redukcja polskiego szkolnictwa (Kruczkowski, 2021, 176). 


Po II wojnie światowej rozpoczęła się likwidacja pozostałych szkół polskich. W 1947 r. na terenie BSRR istniały jeszcze 22 szkoły polskie, lecz kierownictwo republiki meldowało Moskwie, że polscy nauczyciele, „zdobywszy wykształcenie i wychowanie w instytucjach Rzeczypospolitej Polskiej, z reguły związani z duchowieństwem katolickim, w niektórych przypadkach z podziemiem nacjonalistycznym, nie chcą i nie potrafią kształcić uczniów w duchu sowieckim” (Вялікі, 2001, 294).

Wszystkie polskie szkoły przestały istnieć pod koniec lat 40. XX w. (Раткевич, 2006, 64–65).



5.4. Próba reformy ortografii

Badania naukowe prowadzone były w sektorze polskim, utworzonym w 1922 r. w Instytucie Kultury Białoruskiej (Inbelkult) (Захаркевiч, 2009, 248). Szczególnie ważna ze względów oświatowych była kodyfikacja języka, a przede wszystkim polskiej ortografii.

[...]

Na łamach polskiej gazety „Młot”, wydawanej w Związku Radzieckim w połowie lat 20. XX w. , rozpoczęła się dyskusja na temat zmiany pisowni. Oficjalnie uproszczenie pisma miało się przyczynić do eliminacji analfabetyzmu wśród Polaków, ale ukrytym celem tej zmiany był zamiar rozluźnienia więzi między społeczeństwem a Kościołem i w ogóle Rzecząpospolitą, gdyż zmiany w piśmie utrudniłyby nie tylko czytanie ksiąg religijnych (Iwanow, 2016, 133), lecz także tekstów polskiej kultury, odradzającej się po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. 

Główne punkty tej dyskusji zostały nawet zaprezentowane na łamach czasopisma „Język polski” (z pod-pisem niejakiego H. Tura). Skomentował je Kazimierz Nitsch (Nitsch, 1925, 85–87). Propozycje reformatorów ortografii były proste: zastąpienie rz znakiem ż, ó znakiem u, dwuznaków sz i cz znakami jednoliterowymi, np. š i č, usunięcie nosówek ą i ę i wprowadzenie zamiast nich om i em lub on i en (w zależności od pozycji w słowie), proponowano też zamianę ch na h.

Reformatorzy, niebędący językoznawcami, nie myśleli ani o zachowaniu jedności słowa, ani o dziedzictwie historycznym. Dążyli jedynie, jak twierdzili, do zrewolucjonizowania i uludowienia ortografii. To ostatnie oznaczało przyjęcie fonetycznej zasady pisowni, która notabene również nie była konsekwentnie realizowana. Przy tej okazji Nitsch, polemizując z jednym z reformatorów, Czesławem Dombroskim, sarkastycznie stwierdzał (mając na uwadze zasady odzwierciedlania w piśmie spółgłosek bezdźwięcznych):


skoro „nie należy poprzestać na tchórzliwej reformie, lecz posunąć ją do ostatecznych granic” – to trzeba by też pisać bup i wius obok bobu i wiozła, czego jakoś p. Dąbrowski nie żąda. Nie żąda zaś z bardzo prostej przyczyny: skoro rosyjska reforma zostawiła боб i без, nie zamieniając je na боп i бес, to panu D. nie przyszło to na myśl (Nitsch, 1925, 86).

[...]

Konstytucja z 1937 r. wspomina jeszcze o możliwości posługiwania się przez władzę ustawodawczą wszystkimi czterema językami – art. 25 o posługiwaniu się nimi w szkole – art. 96 o ich używaniu na godle państwowym. Jednak już pod koniec lipca 1938 r. język polski i jidysz zostały usunięte z godła Republiki, a co za tym idzie, z komunikacji we wszystkich instytucjach publicznych.Wszelkie demokratyczne zamierzenia zostały stłumione. Nastąpiła ponowna rusyfikacja wszystkich dziedzin życia, w tym sfery oświatowej, przy wsparciu niestety nie tylko władz, ale także ludności miejscowej, która widziała w rosyjskim możliwość awansu społecznego. 

Dla wszystkich innych języków w BSRR nadeszły czasy walki o przetrwanie. Zniknęła możliwość nie tylko edukacji w języku polskim, ale także nauki samego języka – w połowie lat 80. XX w. istniały jedynie kursy językowe w organizacjach turystycznych „Intourist” i „Sputnik”, które kształciły przewodników-tłumaczy, a trafiali tam oni po przejściu ścisłej kontroli KGB. Na białoruskich uczelniach nie było kierunku filologia polska – jedynie semestralny kurs języka polskiego na Wydziale Filologicznym Białoruskiego Uniwersytetu Państwowego.Wydawało się, że rozpoczęta w latach 90. XX w. pieriestrojka przywróciła językowi polskiemu utracone możliwości, choć nie w pełnym zakresie – powstało kilka polskich szkół, kierunek filologia polska na Białoruskim Uniwersytecie Państwowym oraz Państwowym Uniwersytecie im. Janki Kupały w Grodnie, a także duża liczba kursów językowych. 

Lecz w ostatnim czasie można zaobserwować powtarzające się próby walki władz z językiem polskim. Polskie szkoły są zamykane, nauczyciele i wykładowcy zwalniani. W ostatnich dniach 2023 r. i na początku 2024 r. organy ścigania aresztowały kierownictwo kilku kursów języka polskiego. Wyższe uczelnie natomiast otrzymały oficjalne pisma z wymogiem sporządzania wykazu studentów, którzy studiowali język polski.Nadeszły ciemne czasy dla polskiej oświaty w Republice Białorusi. Możemy tylko mieć nadzieję, że przyjdą lepsze i nauczanie języka polskiego rozkwitnie na nowo. Trzeba wierzyć, że zawsze znajdą się ludzie, którzy będą chcieli uczyć się polskiego – i to nie tylko jako języka swojej narodowości, ale także wielkiej europejskiej kultury.






całość tutaj:



Spojrzenie na szkolnictwo na Białorusi w okresie międzywojennym: język polski jako jeden z języków urzędowych | Poznańskie Studia Sławistyczne


pressto.amu.edu.pl/index.php/pss/issue/view/3027


Prawym Okiem: Zjednoczenie zachodniej Białorusi z BSRR



















środa, 23 lipca 2025

6 czy 10 milionów strat?



przedruk



Waldemar Grabowski 
Straty osobowe II Rzeczypospolitej w latach II wojny światowej 

Czy można ustalić dokładną liczbę? 



Zagadnienie strat osobowych (bezwzględnych) II Rzeczypospolitej było przedmiotem dociekań różnych instytucji już w czasie II wojny światowej. Informacje na ten temat podało Ministerstwo Prac Kongresowych Rządu RP w Londynie we wrześniu 1944 r. Stwierdzono wówczas, że II RP straciła 4 114 000 swoich obywateli, w tym 2 481 000 Żydów. 


Od września 1944 r . do końca wojny, przynajmniej w Europie – maj 1945 r . – było jeszcze kilka miesięcy . Po zakończeniu wojny to władze „ludowej” Polski miały zdecydowanie większe możliwości badania tego zagadnienia, niż prawowity rząd RP znajdujący się w Londynie . Próby oszacowania strat osobowych były podejmowane kilkakrotnie, zarów no przez instytucje państwowe, jak i historyków . Instytucje państwowe to Biuro Odszkodowań Wojennych funkcjonujące przy Prezydium Rady Ministrów oraz Ministerstwo Finansów 

Za najbardziej prawdopodobną liczbę strat osobowych II Rzeczypospolitej należy, w chwili obecnej, przyjąć liczbę ok . 5 900 000 . Choć musimy cały czas mieć na uwadze, że są to wszystko dane szacunkowe

Poważnym utrudnieniem w procesie dochodzenia do ustalenia faktycznej wielkości strat osobowych są kategorie strat, jakie zostały wprowadzone przez autorów dotychczasowych szacunków . Każdy z nich stosował trochę inne kryteria . W związku z tym przeprowadzenie obecnie nawet bardzo dokładnych badań jednej grupy ofiar – nie wpływa w sposób zasadniczy na zmianę szacunków całości strat . 

W okresie Polski „ludowej” praktycznie nie uwzględniano w wyliczeniach strat państwa polskiego poniesionych pod okupacją sowiecką, szerzej na wschodzie. 

W małym stopniu uwzględniano także straty wśród obywateli II Rzeczypospolitej innych narodowości niż polska i żydowska . 


Dopiero po 1989 r . dokonano takich szacunków . W sprawie strat bezwzględnych na wschodzie wśród Polaków dość powszechnie przyjmuje się liczbę ok . 500 000 . Natomiast straty wśród mniejszości narodowych (poza Żydami) w całej II RP określa się na ok . 1 mln osób. Straty polskich Żydów powszechnie określono jako ok . 3 mln7 (ok . 2 900 0008) . 

Skalę problemów w ustaleniu precyzyjnej liczby obywateli polskich, którzy utracili życie, dość wymownie obrazują prace nad ustaleniem strat Wojska Polskiego. W zależności od źródła możemy podać rozpiętość tych strat od 123 178 do 147 256, przy czym w tym ostatnim wypadku należałoby dodać straty Armii Krajowej (ZWZ-AK) poza Powstaniem Warszawskim . Dodajmy, w latach dziewięćdziesiątych XX wieku opublikowano dane imienne dotyczące 119 720 żołnierzy . Jest to najbardziej rozpoznana grupa strat osobowych – od 81,30 do 97,19% w zależności od przyjętej wielkość strat.





16 Taka wielkość była podawana w oficjalnych opracowaniach . Dopiero w Roczniku statystycz nym 1963 (s . 1) podano, że według nowych obliczeń powierzchnia Polski wynosi 312 520 km2



 Przyjmując dane z powyższej tabeli można stwierdzić, że w wyniku II woj ny światowej państwo polskie utraciło 11 409 000 mieszkańców . Jest to jednak wyliczenie niezbyt precyzyjne . 


Należy uwzględnić, że spis powszechny odbył się w 1931 r . i wówczas państwo polskie liczyło 32 157 000 obywateli . Liczba ludności w 1939 r . opiera się na danych szacunkowych . Natomiast bardzo interesujące dane dotyczące spisu z 14 II 1946 r . podaje GUS . 

Okazuje się, że różnica liczby mieszkańców (jej zmniejszenie) na „ziemiach dawnych” II RP jakie weszły w skład Polski „ludowej” wynosiła 2 994 400 . Natomiast na „ziemiach odzyskanych” ta różnica wynosiła 3 399 5000 – ale musimy pamiętać, że na tych ziemiach przed wojną nie mieszkali obywatele II RP . 

Czyli w 1946 roku wchłonęliśmy 3,4 miliona Niemców?

Nie możemy więc powiedzieć, że państwo polskie w wyniku II wojny światowej straciło 6 393 900 mieszkańców . W dodatku GUS w swoich wyliczeniach posługiwał się danymi spisu z 1931 r ., a nie szacunkami dotyczącymi 1939 r .!

Należy też podkreślić, że luty 1946 r . nie był datą graniczną powrotu oby wateli polskich „nad Wisłę” . 

Do końca 1948 r . tylko z ZSRS zostało przesiedlonych 658 140 obywateli II RP, w tym było 94,46% Polaków . 
Według innych danych – w latach 1946–1949 „ze wschodu” miano przesiedlić 689 000 osób .

Natomiast według GUS w latach 1944–1949 do Polski zostało przesiedlonych z ZSRS – 1 529 498 osób . 

W latach 1939–1941 na Kresach Wschodnich II RP, okupowanych przez ZSRS, mieszkało, według szacunków, 13 199 000 osób . W tym ok . 40% było Polakami, czyli ok . 5 280 000 . Wyjmując z tych obliczeń Białostocczyznę, która liczyła w 1933 r . 1 041 100 mieszkańców otrzymujemy ok . 12 160 000; z tego 40% (Polacy) – 4 864 000 . 

Mając na uwadze podane powyżej liczby przesiedlonych z ZSRS do Polski w latach 1944–1949 „brakuje” ok . 3 mln Polaków . Część z nich zapewne pozostała w miejscach swojego zamieszkania i stała się obywatelami ZSRS, ale część zginęła m .in . w łagrach, więzieniach, w wyniku działań wojennych lub jako żołnierze sowieccy . 

Jak widzimy ponad 7 mln osób spośród mniejszości narodowych zamieszkiwało Kresy Wschodnie, gdzie pod okupacją sowiecką ok . 8,4% stanowiła ludność żydowska, 34,4% mniejszość ukraińska, 8,5% mniejszość białoruska, 1% mniej- szość rosyjska, 0,7% mniejszość niemiecka, 0,6% mniejszość litewska oraz 0,3% mniejszość czeska .

Jak wspomniano straty mniejszości narodowych w całej II RP (poza Żydami) szacowane są na 1 mln osób . 

Poważnym problemem ludnościowym były Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie . Jeszcze w lipcu 1947 r . na terenie Wielkiej Brytanii przebywało 142 000 żołnierzy, a ok . 30 000 służyło w oddziałach wartowniczych w Niemczech . W latach 1946–1948 do Polski wróciło 74 459 żołnierzy PSZ . Według danych GUS – w latach 1944–1949 do Polski wróciło 2 282 042 obywateli z innych państw niż ZSRS, w tym 665 983 osób w latach 1946–1949 . I to należałoby uwzględnić, dodając do wyników spisu z lutego 1946 r . Jeżeli rozpatrujemy możliwość ustalenia w miarę precyzyjnych danych doty czących strat osobowych państwa polskiego w wyniku II wojny światowej, to należy podkreślić konieczność prowadzenia nadal badań poświęconych poszczególnym miejscowościom (miastom, miasteczkom itp .) . 

Takie badania były prowadzone w przeszłości . Dla przykładu podajmy, że liczba mieszkańców Poznania według danych GUS z lat 1939 i 1946 zmniejszyła się o 3299 osób . Natomiast faktycznie aż 14 413 mieszkańców tego miasta utraciło życie . W Warszawie według danych z 1939 i 1946 r . „ubyło” 702 050 mieszkańców . Natomiast według dotychczasowych badań straciło życie 685 000 mieszkańców stolicy.


Czyli przez 80 lat po wojnie nadal nie wyliczono dokładnie liczby ofiar.

Powyższy tekst też jest tak napisany, jakby był nieskończony, a zapisy są nieprecyzyjne.
Podane fakty nie są sformułowane jednoznacznie.

Natomiast na „ziemiach odzyskanych” ta różnica wynosiła 3 399 5000 – ale musimy pamiętać, że na tych ziemiach przed wojną nie mieszkali obywatele II RP . 

A nie można napisać - "Na „ziemiach odzyskanych” przybyło nam 3 399 5000 Niemców, z których część (jak duża?) wyjechała do Niemiec, w latach 1948 - 1980"

Dlaczego tego nie można napisać wprost, czy to jakaś tajemnica, ja się muszę domyślać, o co chodziło panu naukowcowi??? Bo teraz wcale nie jestem pewien, czy to o to chodziło, o tych 3,4 mln Niemców.










Przypisy do  źródeł w oryginalnym dokumencie pdf.
 
https://ipn.gov.pl/download/1/183085/Grabowski.pdf





poniedziałek, 31 marca 2025

Prowokacja

 




Ze dwa dni temu ktoś na fb pokazywał film z Poznania, gdzie jacyś ludzie w czynie społecznym obezwładniali agresywnego faceta z Ukrainy.


Dzisiaj taki film:






Pod spodem oczywiście potok soczystych komentarzy i wszelakich "mądrości".

Prawdę mówiąc nie oglądałem tego, bo tylko skupiam się na reakcjach ludzi.


To jest dziwne, że facet jeździ po mieście i bije ludzi, nie uważacie?

Oczywiście, jest agresywny i tak dalej, ale po za tym - działa jak samobójca, czyż nie?

A może to jest prowokator?


Może jego celem wcale nie są ci ludzie na ulicy - tylko WY


Już zapomnieliście, jak to było w lutym marcu 2022, kiedy cały internet kwiczał, że "ukraińcy lejo rusków!" i "ludzie, to naprawdę się dzieje!!" ?

Zapomnieliście, jak "wszyscy" pluli, jak pisali idinahuj, jak szykanowali Rosjan, jak wycinali ludzi z internetu, jak nawoływali do do niekupowania rosyjskich produktów, jak wyzywali od ruskich onuc - a potem jechali na stację benzynową i lali do baku ruskie paliwo?


Opamiętajcie się.


To musi być prowokacja, a wy ze swoimi komentarzami zachowujecie się - PRZEWIDYWALNIE.


Wczoraj "ukrainiec" z kilkoma paszportami ranił nożem ludzi w Amsterdamie.

Przypadek? 


Mówię wam, ktoś celowo podsyca niesnaski pomiędzy nami, a Ukraińcami, a nie ma nic gorszego niż wrodzy sobie ludzie w jednym kraju.

Nie ma nic gorszego, niż Polak Polakowi wilkiem zgodnie z metodami Werwolfu, czyż nie?


Oni tu zostaną i to już na zawsze, co więcej - będą także Białorusini i Rosjanie. 

I tego nie zatrzymacie, bo nie możecie.



Jak to wyszło na tym blogu, Niemcy utrzymują, że cesarstwo niemieckie nadal istnieje i oni dążą do jego odzyskania - nie boją się napadać na was, skłócać was, okradać, sabotować, za pomocą unijnych sztuczek pozbawiać władzy nad własnymi lasami, nad własnym krajem.

A wy?

Już zapomnieliście, że bezprawnie odebrano wam Kresy, że siły niemieckie na ukrainie mają pomóc niemcom obrabować was raz jeszcze?

Będziecie musieli odzyskać te Kresy i przed tym nie ma ucieczki!

Wcale nie będziecie mieli wygodnie, o nie... nie ominie was to...

Niemcy nastają na nasze ziemie, ale wy Kresy odpuszczacie - niby czemu?

De jure są to polskie ziemie, choć de facto pod zarządem białoruskim, litewskim, ukraińskim...


Jak chcecie sobie z tym poradzić, prokurując konflikty z Rusinami, z ROSJANAMI, którzy nic z banderowcami nie mają wspólnego?

Jeżeli niemcy zakwestionują polskie granice, to będą też musieli zakwestionować Kaliningrad - więc Rosjanie stają się w tej sprawie naszymi sojusznikami, a wy - co robicie? Wygrażacie pięścią mocarstwu atomowemu?


30 lat media straszyły nas ruską inwazją, a mimo to armia była likwidowana i żadne ABW nie krzyczało, że to źle, prawda??

Ile lat już trwa odbudowa naszego potencjału militarnego?

I kto jest odpowiedzialny za niszczenie polskiej armii?


30 lat straszyli was ruskami i "to ruska rozwiedka, panie!", a teraz straszą was ukraińcami.

Niczego to was nie nauczyło?

Oni ich podburzają przeciwko wam, a was przeciwko nim, nie widzicie tego??

Nie widzicie tego, że ktoś ich dosłownie tresuje, a potem posyła - pod ruski czołg, na przykład?







Kto z was jest agresywny, ten sam na siebie wskazuje.


Wy musicie być mądrzy, myślący, a nie agresywni.


Musicie z nimi rozmawiać, rozeznawać, kto jest kim i jaki jest - tak trzeba postępować.

Ludzi rozeznacie i będziecie wiedzieć, z tym można się dogadać, ten jest normalny i godny zaufania, a przynajmniej "bezpieczny", a tamtem jest dziwny...


Musicie patrzeć na to na chłodno, a nie emocjonalnie, jak koguciki wrzeszczeć zza klawiatury.

Naziści są skoncentrowani na tym, żeby nas okraść, to wy musicie ich rozeznać, spokojnie obserwować. 

Jak inaczej ich rozeznacie, skoro do każdego ukraińca będziecie podchodzić nerwowo i z rezerwą, albo skrywaną agresją i warczeniem - oni od razu to wyczują i potraktują was tak jak wy ich - z rezerwą, ale z tendencją do agresji, bo przecież: 

"zobacz, nic mu nie robię, a ten od razu mi grozi... za co? Ci Polacy, nienawidzą nas!"


TAK TO DZIAŁA.


Będziesz z zasady agresywny wobec nich - oni to wyczują i zaraz będzie bijatyka z niczego.

Powinniście budować porozumienie z ukraińcami, bo:

- w ten sposób nawiążecie poprawne relacje z nimi

- które mogą kiedyś zaowocować sojuszem, a nie walką

- tak wprowadza się równowagę i porozumienie pomiędzy narodami

- tylko tak ujawnicie intencje poszczególnych osób 


Tym bardziej trzeba szukać porozumienia i mocno się tym interesować i zajmować, że będą tu dzieci chowane bez ojca, ludzie z traumą powojenną, niekoniecznie ci z frontu, ale im trzeba będzie pomagać, nie tylko po prostu tak po ludzku, ale też z myślą o wygaszaniu ewentualnych konfliktów w przyszłości. Ludzie po takich sytuacjach nie powinni spotykać się z odrzuceniem i uprzedzeniami, bo to tylko zaostrzy sytuację - im trzeba pomagać. Samotnej kobiecie ciężko wychowuje się dzieci, szczególnie chłopca, więc trzeba się zastanowić, czy harcerstwo nie powinno być obowiązkowe - to są rzeczy o których TERAZ trzeba myśleć. 

Nie uciekniemy już od tego, trzeba brać byka za rogi, bo to wszystko ma znaczenie.


Nie po to oni uciekali przed wojną, by tutaj wszczynać burdy.


Jeżeli ktoś jest agresywny to albo kogucik, albo banderowiec, albo  prowokator - ale to on musi zacząć, bo inaczej, jeśli to ty pierwszy go sprowokujesz swoim zachowaniem, jeżeli będziesz do niego mówić tonem rozkazującym albo agresywnym - to się pomylisz.

Tak jak koguciki na dyskotece - on po prostu będzie grać w twoją grę i zechce - będzie musiał to zrobić - ci przyłożyć, bo go obraża twoje zachowanie.

"Obrażono mnie!"


TAK TO DZIAŁA.

Przecież dobrze to wiesz.
Czy nie wiesz?

Taki jeden z Podhala powiedział, że najlepiej by było, jakby Ukraińcy to sobie żyli tam u siebie za granicą, a my tutaj u siebie... tak jak to dotychczas było. To pokazuje wygodnictwo i brak wyobraźni tego człowieka. Ten facet wszystkich uważa za banderowców - boi się ich i sądzi, że nikt naszego kraju nie broni przez obcymi wpływami - to spostrzeżenie godne rozwinięcia i rzetelnej analizy, czemu on tak myśli, czemu ma takie przekonanie..., ale akurat nie w tym poście (mandaty!! strażnicy!! dozorcy!!)

A może oczekuje, że ktoś - jakiś Synak, albo jakiś czarodziej, czy po prostu jacyś dorośli - za niego obronią kraj. A nawet za niego zbudują...

"Wy róbta, a ja was tu bede obserwował i decydował, czy wy się do mojej obrony nadajeta, czy nie..."

W każdym razie wg niego jedyną linią obrony jest: niech oni żyją u siebie, a my u siebie...


To jest myślenie życzeniowe - nierealne.

To już się nie zdarzy.


Ci ludzie PODJĘLI DECYZJĘ - "jadę na obczyznę, może na stałe".

ONI JUŻ SIĘ ZDECYDOWALI.

DECYZJA ZAPADŁA.


Podjęli taką decyzję, bo zdecydowali, że tam jest im tak trudno, że lepiej znosić niedogodności na obczyźnie niż siedzieć we własnym kraju.


Rozumiesz?


Nic nie da pisanie, mówienie, tłumaczenie i "przekonywanie ich", żeby wrócili do siebie, tym bardziej nie wrócą, że tam nie mają do czego, tym bardziej teraz tego nie zrobią, bo ich wezmą za frak i wrzucą do okopu - już się zaczęła lawina wniosków o azyl...

Wy musicie ich poznać, jacy oni są, pozyskać i przekonać się, że oni się z nami zintegrują.

Nie w jakiś fałszywych celach, tylko żeby ukształtować poprawne relacje w państwie, żeby nigdy nie doszło do problemów. Na początku pewne problemy będą, oczywiście, że będą, ale z czasem to się uspokoi.

Zamiast wymyślać sposoby na pozbycie się ich (przedsiębiorcy ich potrzebują) zacznijcie wymyślać, jak to zrobić, by ich w pełni zintegrować i mieć KONTROLĘ nad własnym państwem.


Boicie się ich?

To róbcie ZAWCZASU tak, żeby nam nie zagrażali.


Organizujcie się.

W partie, kluby, stowarzyszenia.

Dołączajcie do partii jaka wam pasuje, do klubu Gazety Polskiej, albo klubu Myśli Polskiej, albo czegoś takiego - jak będziecie siedzieć, to się samo nie zrobi.

Piszcie petycje, układajcie wnioski - że nie chcecie mieć nowej 5 kolumny u siebie,  że nie chcecie, żeby oni mieli jakieś nadzwyczajne prawa itd..


Nie umiesz tego robić? To tylko idź, posłuchaj, oswój się z nową sytuacją. A może tam już ktoś nad tym pracuje?   


Nikt za was tego nie zrobi.

TO WY JESTEŚCIE TERAZ DOROŚLI.

To WY teraz dbacie o kRaj, a nie rodzice, wujkowie, sąsiad, pan policjant i generał z telewizora.

To wy przejmujecie odpowiedzialność, to wy DECYDUJECIE jak wygląda i jak będzie wyglądał nasz kraj.


A potem wasze dzieci, jak dorosną.


Ale póki co - nikt za was tego nie zrobi. 

Oczywiście, tam są ludzie, którzy coś robią, ale oni mogą nie dać rady, każda pomoc się przyda. 

Ja tam nie pójdę, bo ja jestem osaczony od lat, ale chociaż coś piszę, robię jakiś przepływ informacji.



Jednorodność etniczna nie uratowała nas od zbrodniczej niemieckiej 5 kolumny.

Nie zatrzymała tuskenów w drodze po władzę.

Może właśnie zabrakło innego spojrzenia, innej optyki, może była wśród nas zbyt wielka jednolitość - przecież oni tak właśnie robili - wszystkie media powtarzały te same wiadomosci, jakby nic innego na świecie nie było..

A jednoczesnie przecież skłóceni byliśmy, wcale nie jednolici - czytaj tego bloga, tam opisuję różne rzeczy... Więc może większa różnorodneść by nas uratowała, więcej różnych punktów widzenia ?

Teraz tego się nie dowiemy, bo jesteśmy w innym miejscu.


Banderyzm to robota niemieckich podżegaczy, to niemiecka agentura i coraz bardziej jestem przekonany, że Wołyń to robota niemieckich przebierańców - patrz linki z wyborem tekstów o ukrainie z prawej strony bloga.


Nie dajcie się prowokować do nienawiści wobec Ukraińców.

Tonujcie emocje u siebie i u ludzi, bo jak to się rozleje, to dopiero będziemy żałować, a i tak sprawy między nami trzeba będzie poukładać. Im szybciej do tego dojdziemy, tym lepiej.


Organizujcie się.

Róbcie ZAWCZASU tak, żeby nam nikt nie zagrażał.


Bądźcie gotowi na nieznane - zanim nadejdzie.








facebook.com/watch/?ref=saved&v=521111204116559

youtube.com/watch?v=_drb3TV8hEk

(105) lto nie skacze ten moskal - YouTube

Prawym Okiem: KTO straszy Polaków??

Prawym Okiem: Niemcy, a Ukraina



czwartek, 30 stycznia 2025

Eugeniusz Romer







przedruk


Eugeniusz Romer. To on "wyrysował" odrodzoną Polskę


- W każdym ośrodku geograficznym w Polsce jest coś z Romera – podkreślał geograf prof. Alfred Jahn na antenie Polskiego Radia. Dodać można, że w samej Polsce sporo jest Romera, bo to właśnie ten badacz miał znaczący wkład w kształt powracającego na mapę Europy państwa.





2025-01-28, 05:55

Eugeniusz Romer na tle mapy swojego autorstwaFoto: NAC; polona.pl


71 lat temu, 28 stycznia 1954 roku, zmarł Eugeniusz Romer, ojciec polskiej kartografii, wybitny geograf, ekspert polskiej dyplomacji, który brał udział jako ekspert w konferencjach pokojowych w Paryżu i Rydze.


 
Jak geograf stał się kowalem

Bez wątpienia najważniejszym dziełem w liczącym setki pozycji dorobku tego badacza jest "Geograficzno-statystyczny atlas Polski", który ukazał się w 1916 roku. Warto nadmienić, że opracowanie publikacji w dobie I wojny światowej, kiedy ważyły się losy kwestii odrodzenia Polski, miało charakter nie tylko naukowy, lecz także polityczny.

– Atlas powstawał na emigracji ojca w Wiedniu – wspominał Edmund Romer, syn Eugeniusza Romera w audycji Elżbiety Kollat z cyklu "Portrety Polaków". – Inicjatorem powstania atlasu był dr Franciszek Stefczyk. Na początku 1915 roku przybył do nas, do Wiednia, osobiście otworzyłem mu drzwi. Po jego wyjściu ojciec był w najwyższym stopniu rozemocjonowany. Chodził po pokoju i monologował. "Teraz już wiem, co mam robić".


Stefczyk uświadomił Romerowi, że po końcu wojny musi nastąpić konferencja pokojowa, na której zapadnie decyzja o granicach Polski. Tymczasem świat wiedział o Polsce tyle, ile przekazali mu zaborcy. Publikacji pisanych z polskiej perspektywy właściwie nie było. Wybitny geograf miał stać się kowalem, któremu przyszło wykuć merytoryczną broń dla polskich dyplomatów w Paryżu.
Rzeczoznawca polskich dyplomatów

Atlas był gotowy w zaledwie rok i stanowił opracowaną w trzech językach encyklopedię na temat Polski. Oczywiście Romer nie działał sam. Geograf zgromadził sprawny zespół lingwistów, przyrodników i historyków.

Obejmujący 32 strony i zawierający 70 map atlas był podstawowym źródłem wiedzy o Polsce dla zagranicznych dyplomatów podczas paryskiej konferencji pokojowej. Sam Romer był obecny na konferencji w charakterze eksperta polskiej delegacji.

Podobna rola przypadła Romerowi podczas konferencji w Rydze, gdzie ustalany był przebieg granicy po wojnie polsko-bolszewickiej. Fakt, że Romer udał się na rozmowy w stolicy Łotwy jako przedstawiciel Ministerstwa Spraw Zagranicznych, ale podróż i utrzymanie opłacił z prywatnej kieszeni, pokazuje z jednej strony patriotyzm uczonego, z drugiej - wątłe siły państwa polskiego. Nic dziwnego, że podczas tej konferencji Romer wysuwał postulaty ostrożne (granica oparta na Bugu, z włączeniem Grodna i Lwowa). Jego opinia nie przypadła do gustu pozostałym członkom delegacji, upojonym zwycięstwem Polski w bitwie warszawskiej.



Twórca polskiej szkoły kartografii

Gdy opadł wojenny kurz, Romer mógł powrócić do praktyki dydaktycznej. Osiadł w rodzinnym Lwowie, gdzie wykładał na uniwersytecie.

- Był to człowiek o ogromnym entuzjazmie i temperamencie. Niewielkiego wzrostu, o wyrazistych oczach, znakomicie przemawiał. Jego wykłady były absolutnie fenomenalne, zwłaszcza, że nigdy nie używał notatek – wspominał prof. Alfred Jan, uczeń prof. Romera. 

– Był też bardzo wyczulony na kwestie społeczne. Dlatego znajdował się w ciągłym konflikcie z władzami. Pod tym względem można go nazwać wielkim patriotą. Był ostatnim geografem rodowodu dziewiętnastowiecznego. Opanował wszystkie dziedziny geografii.

Do programu studiów Romer włączył ekspedycje krajoznawcze. Pewności, że zagadnień geograficznych najlepiej uczyć się w terenie, nabył podczas swoich podróży przedwojennych, podczas których badał zarówno wschód Rosji, jak i fiordy Kanady.


Był też Romer prekursorem rodzimych wydawnictw kartograficznych. W 1921 roku założył instytut kartograficzny Atlas, który w 1924 roku przekształcił się w Zjednoczone Zakłady Kartograficzne i Wydawnicze Książnica–Atlas.
Wojenna epopeja

Gdy w 1939 roku Lwów został zajęty przez Sowietów, naukowców polskich spotkały represje ze strony NKWD (pracownicy nauki znaleźli się wśród ofiar zbrodni katyńskiej). Romerowi udało się uniknąć aresztowania, ale nie mógł już wykładać. Po tym, jak Niemcy wkroczyli do Lwowa w 1941 roku, Romer ukrył się w klasztorze Ojców Zmartwychwstańców przy ulicy Piekarskiej. To uratowało mu życie. Nie podzielił losu 22 profesorów, których rozstrzelała Einsatzgruppe C.

O tym, jakim mirem cieszył się kartograf, świadczy fakt, że po przetransportowaniu profesora do Warszawy, rozważano przerzucenie uczonego w Londynu, gdzie swoim autorytetem miał wspierać emigracyjny Rząd Londyński. Lekarze, pod których opieką znajdował się siedemdziesięcioletni uczony, nie wyrazili jednak zgody na wyczerpującą podróż.

Romer był świadkiem Powstania Warszawskiego. Został wraz z ludnością cywilną internowany w obozie w Pruszkowie. Przeżył prawdopodobnie tylko dzięki swojej bratanicy, Annie Romer-Pannenkowej, która pełniła służbę sanitarną w obozie.


Po wojnie osiadł w Krakowie, gdzie objął katedrę geografii na Uniwersytecie Jagiellońskim oraz kierownictwo krakowskiego Instytutu Geograficznego. Z kolei we Wrocławiu, dokąd przeniosła się po wojnie większość ocalałej kadry Uniwersytetu Lwowskiego, Romer reaktywował pod nazwą "Książnica Atlas" wydawnictwo kartograficzne.

- Tutaj tworzyli najbliżsi uczniowie Romera, Julian Czyżewski. Tutaj mieszkał też jego syn Witold Romer – podkreślał prof. Alfred Jahn.

Uczony zmarł 28 stycznia 1854 roku w Krakowie, otoczony czcią twórcy nowoczesnej polskiej kartografii.









polskieradio24.pl/artykul/2447916,Eugeniusz-Romer-To-on-wyrysowal-odrodzona-Polske

















czwartek, 14 listopada 2024

Święta Siekierka (wg niem. wiki)






niemiecka wikipedia
tłumaczenie automatyczne



Mamonowo (ros. Мамо́ново), niem. Heiligenbeil (ros. Świętomiejsce lub Święta Siekierka, lit. Šventapilė) – miasto w Rosji, w obwodzie kaliningradzkim. Liczy 8314 mieszkańców (stan na 1 października 2021 r.).


automatyczny tłumacz Edge termin 
polinisch przetłumaczył jako ros.

tekst oryginalny:

Mamonowo (russisch Мамо́ново), deutsch Heiligenbeil (polnisch Świętomiejsce oder Święta Siekierka, litauisch Šventapilė), ist eine Stadt in der russischen Oblast Kaliningrad. Sie hat 8314 Einwohner (Stand 1. Oktober 2021).

Die Stadt ist Verwaltungssitz des Stadtkreises Mamonowo.



Na początku XX wieku w Heiligenbeil znajdował się kościół protestancki, kościół rzymskokatolicki, szkoła rolnicza, sąd rejonowy, fabryka maszyn, zakład przetwórstwa owoców i młyny. W 1939 roku Heiligenbeil liczyło 12 100 mieszkańców.

W wyborach do Reichstagu 5 marca 1933 r. NSDAP i związana z nią DNVP uzyskała 70% głosów w okręgu Heiligenbeil (średnia krajowa 52%).  Od 1936 do 1945 roku baza lotnicza Heiligenbeil znajdowała się na wschód od Heiligenbeil. Po 1939 r. utworzono zewnętrzny obóz pracy obozu koncentracyjnego Stutthof.



Pod koniec II wojny światowej w lutym i marcu 1945 r. rejon ten stał się teatrem działań wojennych. Narodowosocjalistyczny Gauleitung pod dowództwem gauleitera Ericha Kocha nie zdołał na czas ewakuować ludności i podjął samodzielne ruchy lotnicze pod surową karą. 

W poprzednich tygodniach zimowych setki tysięcy ludzi uciekło w sposób całkowicie bezładny (utrudniony m.in. przez Wehrmacht) ze wszystkich części Prus Wschodnich – w tym większość ludności powiatu Heiligenbeil – przez lód zalewu do Mierzei Wiślanej, a stamtąd na statki ratownicze w Pillau lub drogą lądową z Mierzei do Gdańska. 

W czasie wojny powstała firma Heiligenbeiler Kessel. Po tygodniach defensywnych walk niemieckiej 4 Armii przeciwko kilku armiom radzieckim, Heiligenbeil padł. 29 marca 1945 r. ostatni niemieccy żołnierze wyruszyli z brzegów zalewu pod ruinami zamku Balga w kierunku Pillau. Niemal symetrycznie rozplanowana starówka została doszczętnie zniszczona.

Spośród około 53 000 mieszkańców dystryktu Heiligenbeil około 20 procent straciło życie w wyniku wojny, ucieczki, wypędzenia, deportacji, gwałtów, głodu, chorób lub nieludzkiego traktowania w narodowosocjalistycznych, a później sowieckich obozach pracy przymusowej.



17 października 1945 roku Prusy Wschodnie zostały tymczasowo podzielone przez sowieckiego okupanta na dwie strefy okupacyjne zgodnie z układem poczdamskim. 

Wbrew pierwotnemu planowi, dzielnica została jednak podzielona. Północna połowa Prus Wschodnich, do której należało miasto Heiligenbeil, znalazła się pod administracją sowiecką, natomiast południowa połowa, z wyjątkiem obszarów objętych ograniczeniami wojskowymi, została pozostawiona pod administrację Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej.


oryg. tekst

Am 17. Oktober 1945 wurde Ostpreußen gemäß dem Potsdamer Abkommen von der sowjetischen Besatzungsmacht vorläufig in zwei Besatzungszonen aufgeteilt. Dabei wurde, entgegen der ursprünglichen Planung, der Kreis doch aufgeteilt. Die nördliche Hälfte Ostpreußens, zu der auch die Stadt Heiligenbeil gehörte, kam unter sowjetische Verwaltung, während die südliche Hälfte mit Ausnahme militärischer Sperrgebiete der Volksrepublik Polen zur Verwaltung überlassen wurde.

tłumacz google

17 października 1945 roku Prusy Wschodnie zostały tymczasowo podzielone przez sowiecką władzę okupacyjną na dwie strefy okupacyjne, zgodnie z umową poczdamską. 

Wbrew pierwotnemu planowi dzielnica została podzielona. Północna część Prus Wschodnich, obejmująca także miasto Heiligenbeil, znalazła się pod administracją sowiecką, natomiast południowa część, z wyjątkiem zastrzeżonych obszarów wojskowych, została pozostawiona pod administrację PRL.




Linia demarkacyjna między tymi dwiema strefami okupacyjnymi biegła na południe od poziomej linii Leisuhnen, Heiligenbeil, niemieckiej Thierau, Hermsdorf-Pellen, Zinten, Schwengels i Robitten.

Wszystko, co znajdowało się na północ od niego, znalazło się pod administracją sowiecką. [Polski nie wymienia, widocznie to nie ma już dla nich znaczenia, tylko Rosja jest przeszkodą - MS] Ostatni Niemcy pozostali w części sowieckiej zostali wysiedleni w 1948 roku. Wiele wsi zostało całkowicie rozwiązanych, zniknęły domy i drogi. Od upadku Związku Radzieckiego miasto i region są częścią Rosji.




Miasto Heiligenbeil, podobnie jak wiele okolicznych wiosek, zostało pod koniec wojny niemal doszczętnie zniszczone. Jedynie samo Heiligenbeil, które od 1947 roku nazywane jest Mamonowem na cześć sowieckiego podpułkownika Nikołaja Wasiljewicza Mamonoowa (1919 – 26 października 1944 roku pod Pułtuskiem), osiągnęło ponownie pewne rozmiary i obecnie zamieszkuje je około 8000 osób.

Nowe centrum miasta leży na północny zachód od starego na terenie dawnego kościoła katolickiego, który nie zachował się, natomiast stare miasto jest nieużytkiem.

Fundamenty i ulice są ledwo rozpoznawalne, części kościoła protestanckiego wznoszą się obok placu zabaw, na miejscu starego miasta wybudowano kilka bloków mieszkalnych z lat 60. lub 70. Jedynym zachowanym budynkiem na miejscu dawnego starego miasta jest browar Heiligenbeiler. Ruiny znajdują się w południowo-zachodniej części terenu. Inne gminy w okolicach Mamonowa straciły zupełnie na znaczeniu. Ze względu na swoje znaczenie strategiczne miasto, podobnie jak Ładuszkin, było administrowane z bazy morskiej w Bałtijsku.

Na południu starego miasta znajduje się niemiecki cmentarz wojskowy, który został odrestaurowany przez Niemiecką Komisję Grobów Wojennych i otwarty w 2002 roku. Spoczywa na nim 4700 poległych (stan na 2002 rok), głównie w walkach o teren Heiligenbeil.




====




"nie zdołał na czas ewakuować ludności"

Wg mnie, oni się szykowali na przegraną wojnę, więc podobnie jak z Marszami Śmierci ze Stutthofu - jakaś tajemnica......




"znalazła się pod administracją sowiecką, natomiast południowa część, z wyjątkiem zastrzeżonych obszarów wojskowych, została pozostawiona pod administrację PRL"


Powtarza się termin  pod administracją , zarówno jeśli chodzi o Rosję, jak i Polskę.


Ale o co chodzi z  z wyjątkiem zastrzeżonych obszarów wojskowych ???

W Polsce??

Jakie  zastrzeżone obszary wojskowe??



Może to jakiś rebus na Werwolf ?














de.wikipedia.org/wiki/Mamonowo














poniedziałek, 21 października 2024

Podług słońca i gwiazd

13 lipca 2024


przedruk fb



Rafał Włodzimierz Jaworski

Stare polskie książki




Dwie stare książki.... a trzecia ciut nowsza 

Otóż właśnie kilka księgarń, także internetowych czeka na dostawę druku reprintu dwóch książek, które może nazwać biały krukami to za dużo, ale z racji tego, że w naprawdę niewielu bibliotekach i muzeach możemy się z nimi zapoznać, na pewno można je nazwać rarytasami.
 
Ale najpierw autor.... 

Władysław Wagner, to pierwszy Polak, który opłynął świat dookoła, na trzech jachtach, bo pierwsze dwa mu zatonęły. Ten harcerz, zaraz po skończeniu szkoły w 1932 roku, wyruszył z Gdyni na żeglarską wyprawę dookoła świata. Początkowo nie powiadomił nikogo o swoich planach opłynięcia kuli ziemskiej nie będąc pewny realizacji swego zamiaru. Nie miał żadnego sponsora ani kontaktu z mediami. Pętlę okrążającą ziemię zamknął na Atlantyku, zakończył rejs w Anglii, 7 lat po wypłynięciu w 1939, gdy Niemcy napadły na Polskę, konsul mu odradził powrót do kraju.

Napisał nigdy nie wznawiane 2 książki po polsku: "Podług słońca i gwiazd" - 1934 i "Pokusa horyzontu" - 1937, jedną książkę w języku angielskim, w której opisał całą wyprawę: "By Sun and the Stars" USA, 1987 r. 

Wnuczka ze znajomymi przetłumaczyła ją na język polski w 2002 i tak po latach ukazała się pełna opowieść o wyprawie dookoła świata kpt Wagnera znowu pod tytułem "Podług słońca i gwiazd", Niestety w moje ręce trafiła tylko ta trzecia i to tylko w wersji cyfrowej, ale ze zdjęciami. I choć to pełna opowieść, jako były harcerz i żeglarz, czekam na reprinty poprzednich rarytasów z niecierpliwością.






Jeszcze trochę info z netu:

"Jest 1932 rok, a więc ludzkość cofnięta w rozwoju o 90 lat. I tenże młody człowiek postanawia opłynąć świat pod żaglami. Wtedy to było proste. Wziął jacht, kumpla na pokład. Obaj zabrali kompas harcerski, szkolną mapę Europy i jako jedyne dokumenty, legitymacje szkolne. Plus smalec ze skwarkami i cebulką, powidła babcine i wodę w beczkach po piwie. No i popłynęli. Nie będę opowiadał dalej bo i tak nikt z postępowej obecnej cywilizacji nie uwierzy że nie mieli sponsora i zespołu brzegowego. Dodam tylko że po drodze nasz bohater zbudował dwa jachty, bo poprzednie mu zatonęły. Żebyście nie musieli szukać w googlach to nie miał złotej karty kredytowej ani nie skończył politechniki w kierunku budowa jachtów. Świat opłynął a obecna cywilizacja przez 83 lata od czasu gdy ukończył rejs kombinowała jak nie wydać jego książki w której to opisuje. No bo przecież jak tu młodym postępowym wcisnąć kit, że bez uprawnień, sponsora i elektroniki można wypłynąć na jeziora mazurskie a co dopiero mówić o rejsie dookoła świata. I to z legitymacją szkolną w kieszeni."


W wielu portach świata dzięki niemu po raz pierwszy zobaczono polską banderę. Wagner był świadomy swojej patriotycznej misji i dzięki jego licznym kontaktom przyczynił się do popularyzacji Polski prawdopodobnie bardziej niż wszystkie ówczesne placówki konsularne i ambasady polskie. Świadczą o tym liczne artykuły prasowe, opisujące młodego Polaka i jego jacht z portem macierzystym - Gdynia.


"Wyprawa Wagnera była wyjątkowo trudna ze względu na brak podstaw finansowych, nieodpowiedni jacht /Zjawa I/ i niedostateczne wyposażenie, a także ze względu na brak umiejętności i doświadczenia wymaganego od kapitana w żegludze pełnomorskiej. Wagner wyrusza na jachcie zbudowanym na kadłubie motorówki bez falszkila z balastem, a na wyposażeniu nie miał aktualnych map i kompasu jachtowego, posługując się początkowo jedynie busolą harcerską. W trakcie wyprawy uzupełniał najpotrzebniejszy sprzęt, zdobywał doświadczenie, jednakże awarie uniemożliwiające dalszą podróż, musiał usuwać niemalże w każdym porcie. 

Kontynuacja wyprawy pomimo utraty dwóch jachtów i doprowadzenie jej do końca było możliwie dzięki wyjątkowym cechom charakteru i umysłu Wagnera. Miał zdolność przewidywania i nieprzepartą wolę dalszego prowadzenia rozpoczętego dzieła, pomimo trudności i przeszkód, zdawało się niemożliwych do pokonania. Wagner wierzył w swoją dobrą gwiazdę i miał optymizm dziecka. Cechy te sam krytycznie ocenił w jednym z wywiadów prasowych pod koniec podróży:

 "Ale tak naprawdę to nie podjąłbym się ponownie wyprawy dookoła świata w tych samych warunkach. Musiałbym mieć większy jacht i więcej pieniędzy. Przedsięwzięcie takiej wyprawy jak ta dobiegająca końca, wymaga dużo optymizmu i nawet trochę głupoty" /cytat za A. Rybczyńską str. 139/.


Oprócz talentu szkutnika, świetnie władał piórem i w krytycznej sytuacji pozbawiany jachtu i środków finansowych, potrafił napisać i opublikować swoją pierwszą książkę. Do tego trzeba dodać zdolności do wytężonej, wielomiesięcznej pracy w skrajnie trudnych warunkach i niezłomne przekonanie o swojej misji, co w sumie pozwoliło na zwodowanie "Zjawy II" i dalszą realizację wyprawy. 

Niezawiniona i niespodziewana utrata tego jachtu, który mógłby służyć do końca wyprawy, załamałaby nawet bardzo silnych ludzi. On jednak nie zrezygnował, uzyskał konieczne poparcie, własnoręcznie i według własnych planów wybudował nowy jacht, Zjawę III, na której dokończył rejs. 

Wagner był wyjątkowy i to nie tylko dla tego, że był zdolny podnieść się z każdej klęski, ale ze względu na swoją prawość i stosunek do ludzi. Gdy udało mu się sprzedać po niewiarygodnie wysokiej cenie 150 dolarów "Zjawę I", jako wrak nienadający się do dalszej eksploatacji, podzielił się fifty/fifty ze swoim załogantem, wiedząc, że ten nie może dalej z nim zostać i w niczym pomoc. Umiejętność współżycia i układanie stosunków z ludźmi była ważną częścią sukcesu i powodzenia jego żeglarskiej i patriotycznej misji. 

Wędrując po morzach i oceanach odwiedzając dziesiątki portów zostawiał za sobą przyjaciół przekonanych do Polski i Polaków. Ostatni rok rejsu odbył w towarzystwie dwóch Australijczyków, którzy w udzielanych wywiadach do prasy po zakończeniu rejsu zawsze podkreślali wyjątkowe cechy swego kapitana i pragnęli poznać Polskę, ojczyznę Wagnera."


Podług słońca i gwiazd (1934)

Pokusa horyzontu (1937)

By the Sun and Stars (1987)










Nieznany lub mało znany. Dlaczego?



Po pierwsze po zakończeniu II wojny światowej pozostał na emigracji i sukcesy żeglarskie osiągał już jako mieszkaniec Wysp czy Stanów Zjednoczonych.

Po drugie, Władysław Wagner urodził się w Krzyżowej Woli, a ta długo nie była zbyt dokładnie lokalizowana i wciąż wielu starachowiczanom może nic lub niewiele mówić. Po przyłączeniu jej do Starachowic stała się częścią miasta, warto więc, by zadomowiła się w świadomości mieszkańców na dobre.

Ale wróćmy do samego Władysława Wagnera.

Siedem lat rejsu, pięćdziesiąt tysięcy mil morskich, Polska na ustach świata, pierwsza trzydziestka najważniejszych dokonań światowego żeglarstwa - oto i on - człowiek legenda ze Starachowic.

- Do dzisiaj nie mogę sobie wyobrazić przyjemniejszego i bardziej interesującego miejsca do życia niż Lubianka - pisał Władysław Wagner w swojej książce "Podług słońca i gwiazd".

Właśnie tam, pola i łąki Lubianki, jej krzewy i drzewa były świadkami pierwszych marzeń późniejszego mistrza mórz i oceanów. Mały Władek przychodzi na świat w Krzyżowej Woli, w 1912 roku, na Lubiance mieszkają jego dziadkowie od strony mamy - państwo Bielińscy. Drudzy (od strony ojca) mieszkają pod lasem, tam, gdzie dziś harcerze mają swoją przystań.

Lubianka, tam cisza od wieków przemyca spokój i ukojenie, dzika plaża wabi tajemnicą. Teren to był piaszczysty, pochyły, nawet jakby wydmowy, z pobliskich łąk dolatywał tu zapach macierzanki, czasem piołunu, przywodząc Władkowi na myśl dalekie kraje... Lubi też słuchać historii o rodowej ziemi, młynie nad stawem i kamienicach - mimo, że wszystko zniknęło w dziejowej zawierusze.

Władysław wraz z rodzicami zamieszkuje w Wierzbniku, ich dom stoi podówczas przy ulicy Starachowickiej 57, dziś nie ma po nim śladu, zlokalizować go można w miejscu, w którym stoi sklep spożywczy, na rogu ulic Wiklinowej i Sadowej. Stąd do Kamiennej mały Władek ma krok. No może dwa. Wartki nurt rzeki był świadkiem pierwszych żeglarskich prób Władzia Wagnera, pierwsze drewniane łódeczki były jednak zupełnie nieszczelne.

Czym by jednak były marzenia, gdyby zrażać się niepowodzeniami? Niczym ważnym i potrzebnym. I Władysław Wagner się nie poddaje, po szkole (chodzi do Szkoły Powszechnej im. Konarskiego - przy Spółdzielczej) konstruuje łodzie doskonalsze.

- Nie poddawałem się. Budowałem następne i myślałem - że lepsze - mimo to bez sukcesu - powie wiele lat później.

Ma 15 lat, gdy decyzja rodziców przerwie nić wiążącą Władka z Wierzbnikiem i Starachowicami - szykuje się bowiem wyjazd do Gdyni.

Z jednej strony żal zostawiać mu ukochany świat dzieciństwa: rozlewiska Kamiennej, która wypchnie go później na najgłębsze i najdalsze wody Świata i wierzbnicki kościół pod wezwaniem Świętej Trójcy (tu przystępował do komunii świętej). Co ciekawe, rodzina Wagnerów dobrze znała się z ówczesnym proboszczem z Wierzbnika, księdzem Dominikiem Ściskałą. Walerian uczestniczył w budowie drewnianego kościoła p.w. Wszystkich Świętych w Starachowicach (której inicjatorem był ks. Ściskała), a jedna z sióstr Waleriana – Maria – była zakonnicą, druga – Janina – prowadziła przy parafii Świętej Trójcy szkółkę dla dziewcząt.

Władysławowi Wagnerowi jest żal, wie jednak, że Gdynia z dostępem do morza jest dla niego szansą.

Tak rozpoczyna się historia żeglarza wszech czasów, który od Kamiennej rozpoczął podróż dookoła świata.

Będzie pod wrażeniem Joshuy Slocuma (żeglarz, który jako pierwszy odbył samotny rejs dookoła świata) i książki "Sam jeden żaglowcem dookoła świata", nie będzie mógł uwierzyć, że żaden Polak się na to nie odważył. Kiedy w 1931 r. znajdzie porzucony wrak szalupy motorowo - żaglowej uzna to za znak. Z wzrokiem utkwionym w przyszłej "Zjawie" powie, że nadeszła pora przekroczyć linię horyzontu. Za 5 dolarów jego ojciec wykupuje wrak i Władek bierze się za remont i woduje "Zjawę" na wodach Bałtyku.

Rejs dookoła świata rozpocznie 8 lipca 1932 r., w ciągu 7 lat dwukrotnie straci jacht. I znów...

Czym by jednak były marzenia, gdyby zrażać się niepowodzeniami?

Wierzy w siebie i wie, że to czego chce dokonać jest realne, zbuduje zatem kolejno dwa następne ("Zjawa II" i "Zjawa III") i kontynuuje podróż.









Władysław Wagner łącznie przepłynął ponad 50 tysięcy mil morskich, odwiedził wszystkie kontynenty za wyjątkiem Antarktydy. W wielu portach świata dzięki niemu po raz pierwszy zobaczono polską banderę, w wielu był pierwszym i być może jedynym starachowiczaninem. To wzrusza i cieszy. Można stawiać śmiałą tezę, że wykonał tytaniczną pracę na polu popularyzacji Polski, pisały o nim gazety, Władysława Wagnera poznał świat.

Po siedmiu latach walki z wodnym żywiołem i jachtami - 4 lipca 1939 r. - Władysław Wagner spełnia wreszcie swe marzenia. Zamyka wokół ziemską pętlę. Ziemia okrążona! Dokona tego na "Zjawie III.

Wyczyn Wagnera zalicza się do 30 najważniejszych osiągnięć światowego żeglarstwa. Swoją podróż opisał w książkach "Podług słońca i gwiazd" (1934 r.) i "Pokusa horyzontu" (1937 r.) oraz anglojęzycznej "By Sun and the Stars" (USA, 1987 r.).

W jednym z angielskich portów dowie się o napaści Niemiec na Polskę i w czasie II wojny światowej będzie służył w polskiej Marynarce Handlowej. Najpierw na statku handlowym s/s "Zbaraż", jako marynarz, potem, w niebezpiecznych oceanicznych konwojach na statku s/s "Zagłoba".

Po wojnie Wagner pozostanie na emigracji, gdzie doczeka pięknego wieku. Był rybakiem, prowadził w Portoryko własną stocznię. Potem zamieszkał w USA na Florydzie. Do Ojczyzny nie było mu już dane wrócić za życia. Dopiero po śmierci, w 1992 r. znów trafi do Gdyni, jego prochy spoczywają dziś w rodzinnym grobowcu na cmentarzu Witomino.


Zainteresowanych odsyłam do publikacji (z któej korzystałam) Zbigniewa Porajowskiego - Władysław Wagner - Starachowiczanin wszech mórz i oceanów. Książeczka dostępna w siedzibie Towarzystwa Przyjaciół Starachowic (UM). O Władysławie Wagnerze pisał również Adam Brzeziński w książcce "Na kartach historii - starachowiczanie XX wieku".


---------





Jednym z ostatnich etapów podróży Wagnera na "Zjawie III" był akwen Morza Śródziemnego i miejsca wokół niego. Pomruki wojny, coraz bardziej słyszalne, zaczynały docierać do Władka, on sam to i owo mógł zaobserwować. Dotyczyło to szczególnie Malty i Gibraltaru, miejsc strategicznych pod względem militarnym. Klimat wojny to jedno, ale Władka zdenerwowała sugestia z Warszawy według której miał zmienić trasę rejsu. Doradzano mu żeglugę przez Morze Czarne, Rumunię oraz pozostawienie "Zjawy III" w Konstancy i powrót do Polski pociągiem. Ta oferta była dla Wagnera nie do przyjęcia, zniweczyłaby wysiłek kilku lat i jego marzenia o opłynięciu świata. A przecież finał był tuż, na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło dopłynąć do wybrzeża Portugalii w okolicach miasta Faro, do czego wkrótce doszło.

Nieco wcześniej "Zjawa III", po minięciu Krety, wzięła kurs na Maltę. Do stolicy - La Valetta - portu z fortyfikacjami, weszła 30 maja 1939 roku. Przybycie "Zjawy III" nie było zaskoczeniem. prasa maltańska pisała o Wagnerze z olbrzymią przychylnością, szczegółowo relacjonowała także przebieg rejsu. W maltańskim porcie doszło do spotkania załogi z polskim konsulem, żeglarzami serdecznie zaopiekowali się Naczelnik Maltańskiego Skautingu Komandor Price oraz sekretarz Kapitan Mead. Dużo sympatii i oznak przyjaźni okazał Wagnerowi Naczelnik Okręgowego Skautingu markiz Barbara de st. George.

duże wrażenie na Władku zrobił unikatowy charakter La Valetty, czuł się niczym przeniesiony w wieki średnie podróżnik... Jednocześnie całkiem wyraźnie czuł atmosferę wojny. Przygotowania militarne, ćwiczenia ciężkiej artylerii i dział przeciwlotniczych nie napawały optymizmem. Pobyt na Malcie, choć miły i niezwykły, musiał jednak dobiec końca. Wagner obiera kurs na Algierię.

W stolicy Algierii pojawili się 16 czerwca, cumując "Zjawę III" na przystani jachtowej. Prasa algierska natychmiast odnotowała ten fakt.

Piękna podróż Władysława Wagnera, polskiego skauta, żeglarza, rywala Alaina Gerbaulta.

Jacht "Zjawa III" wpłynął wczoraj rano na spokojne wody przystani Rowing Club. na wysokim maszcie powiewała polska flaga. Trzy dziarskie zuchy uwijały się na pokładzie, jeden z nich - mniejszy niż jego koledzy, ale atletycznie zbudowany - to Władysław Wagner. Jest polskim harcerzem - żeglarzem, zwłaszcza żeglarzem. Morze jest jego domeną, morze jest jego pasją, morze stało się okazją do wzruszającej podróży dookoła świata.

Postój w Algierze był krótki. Zwiedzanie miasta było spacerem w labiryncie wąskich i krętych uliczek, a następny dzień upłynął na żeglarskiej wycieczce dla nowo poznanych polonijnych przyjaciół oraz konsula z małżonką.

A potem wsiadają na pokład i ruszają dalej. Europa stoi otworem - Dla dwóch australijskich przyjaciół Władka jest to pierwsze zetknięcie z kontynentem - mają wrażenie dotknięcia egzotyki. pokryty śniegiem łańcuch górski Sierra Nevada przyprawia ich o morze wzruszeń i podniecenia.

1 lipca 1939 roku przybywają do Gibraltaru. Tu, podobnie jak na Malcie, wszyscy ich oczekują. Władka szczególnie ucieszy spotkanie z kapitanem Pratleyem poznanym wcześniej w Adenie. Gibraltar z uwagi na swoje strategiczne położenie był w ciągłym przygotowaniu się do wojny - labirynty tuneli w skałach wypełnione były ciężkimi działami, wykonywano również schrony dla samolotów bojowych.

Na powitanie Wagnera i jego załogi zorganizowano specjalną wycieczkę. Władysław szczególnie był zainteresowany był starym fortem obronnym, zbudowanym jeszcze w czasach walk z Arabami. Duże zdziwienie i zaciekawienie wywołał widok gromady małp żyjących zupełnie swobodnie i idealnie wpisujących się w miejscowy krajobraz. Małpy do dziś znane są z psikusów robionych turystom. Legenda mówi, że Wielka Brytania tak długo utrzyma skałę, dopóki są na niej małpy.

Dla Władka i żeglarzy przygotowano niezwykle bogaty program, niemal bez chwili wytchnienia. Wystawne przyjęcie w hotelu "Victoria" z wyśmienitym towarzystwem, wizyta w Windmill Hill - pod latarnią morską - skąd można było zaobserwować brzeg Afryki, odwiedziny nowej siedziby skautów, wizyta w studiu radiowym - gdzie relacjonowano przebieg morskiej wyprawy - t naprawdę sporo jak na kilka dni.

Miłym akcentem była wizyta w domu państwa Pratley, gdzie kapitan poziewał załodze "Zjawy" i zapewnił, że dzień spotkania z nimi był dla niego wyjątkowy i szczęśliwy. Na zakończenie pobytu Wagner i spółka trafiają do Urzędu Pocztowego, gdzie otrzymują kilka map morskich, potem wizyta w stacji meteo i... wzruszające pożegnanie.

"Zjawa III" w towarzystwie trzech parowców okrąża przylądek Carnero, wchodzi w Cieśninę... Skała Gibraltar niknie we mgle...


Zbigniew Porajoski



----------



W Australii zabierając na pokład "Zjawy III" dwóch skautów (Dawida Walscha i Bernarda Plowrighta) Władek Wagner bierze na siebie dodatkową odpowiedzialność. Zdaje sobie sprawę, że od tej chwili, oprócz głównego celu jakim jest opłynięcie świata, równie ważnym zadaniem jest dotarcie w odpowiednim czasie na III Światowy Zlot Skautów w Szkocji. Dlatego z głęboką ulgą odetchnął, gdy 21 lipca 1939 roku "Zjawa III" po rocznym rejsie wpływa bezpiecznie do portu Southampton w Anglii. Tu podróżników wita współtwórca skautingu i przyjaciel generała Powella, pułkownik Turner - Clark. Tego samego dnia przybywają przedstawiciele Kwatery Głównej Brytyjskiego Skautingu, przynoszą informację, że na naszych bohaterów czeka cała skautowska brać.

W Londynie Władka Wagnera i jego przyjaciół wita Komendant światowego Skautingu sir Percy Everett.

- Pragnę pogratulować całej trójce wspaniałej podróży z Australii. Nie sądzę, aby ktoś w ostatnich latach odbył podobną podróż, tak pełną emocji i niebezpieczeństw. Ruch skautowski jest dumny z doprowadzenia do pomyślnego zakończenia tej bohaterskiej wyprawy przez członków naszej skautowskiej rodziny. Jestem przekonany, że spotka ich entuzjastyczne przyjęcie ze strony skautów z całego świata - powiedział na zakończenie wyprawy.

Londyńskie popołudnie upłynęło naszych chłopakom pod znakiem wizyty w radio BBC, gdzie w specjalnym programie zrelacjonowali szczegóły wyprawy. Co ciekawe, wieczorem uczestniczyli w programie telewizyjnym w Alexander Palace, pierwszej telewizji na świecie. Prowadzący odszedł od zaplanowanego programu i zapowiedział wydanie specjalne - wtedy to zrobiło ogromne wrażenie.

Oto Władysław Wagner, polski harcerz morski, pełniący funkcję kapitana i nawigatora. Jego podróż rozpoczęła się w 1932 roku, kiedy wypłynął z Polski z jednym towarzyszem, by nieść w świat polską banderę" - tak zapowiedział gości dziennikarz o nazwisku Reynolds.

Władysław Wagner i jego towarzysze przeszli tym samym do historii światowej telewizji - tego bowiem dnia (22 lipca 1939 roku) miała miejsce pierwsza transmisja telewizyjna. Po wywiadzie nasi żeglarze obejrzeli studio, a potem umknęli na londyński dworzec King's Cross i wsiedli do najszybszego pociągu w Wielkiej Brytanii "Latający Szkot" i ruszyli do Szkocji na Światowy Zlot Skautów.

impreza odbywała się w majątku ziemskim Maitlanda Mc Gilla - Crichtona, nieopodal malowniczego zamku Monzie, gdzie na bohaterów mórz i oceanów czekać iście królewskie powitanie. Arystokrata powitał ich słowami:

- Oczy całego świata zwrócone są na tę imprezę właśnie dzięki Wam, dzięki Waszej tu obecności.

Kulminacyjnym punktem programu był przemarsz wszystkich uczestników, w pochodzie wzięło udział cztery tysiące skautów reprezentujących 42 kraje. Oglądało ich 25 tysięcy widzów z różnych stron Szkocji.

Władysław Wagner jechał na specjalnie przygotowanym samochodzie z platformą o nazwie "Sir Lancelot". On w środku, po bokach przyjaciele z Australii - stali się główną atrakcją zlotu, samochód, którym jechali (z 1909 roku) zyskał obozową sławę. Przed autem szła szkocka orkiestra złożona z dudziarzy, bębniarzy, wokół auta szkoccy skauci z wyciągniętymi rapierami uformowali się wokół "Sir Lancelota". Wszyscy ubrani w narodowe stroje.

Na trybunie zasiadał komitet powitalny, w jego składzie znaleźli się między innymi książę Gustaw VI Adolf - późniejszy król Szwecji oraz książę Liechtensteinu Emmanuel.

Na cześć Władysława Wagnera i jego dzielnych przyjaciół z czterech tysięcy gardeł zgromadzonych skautów wydobyły się wiwaty, oklaskiwali ich wszyscy zgromadzeni.

Na zlocie było tylko 12 polskich harcerzy, nie przypłynął zapowiadany szkuner szkoleniowy "Zawisza Czarny" - Władysław Wagner nie wiedział jeszcze, że wszystkie plany pokrzyżowała wojna. Gdy impreza trwała, gdy rozdawał autografy, gdy był na lunchu z Naczelnikiem Związku Szkockiego Skautingu i z Prezydentem Szkockiej Rady, to duchem już przygotowywał "Zjawę III" do rejsu d Gdyni. Jeszcze nie wiedział, że tam nie dotrze.



Aneta Marciniak



-----------




Władysław Wagner nie wyobrażał sobie, że nie dotrze do ojczyzny, dlatego też zwrócił się do polskiego konsulatu w Anglii o przygotowanie jego przejazdu do Polski przez kraje wojennie neutralne. Był gotowy do walki z niemieckim okupantem.

- Dookoła świata. Bohaterskie trio przybywa do Gorleston. Młody Polak chce wracać do ojczyzny i walczyć - pisze reporter "Mercurego". - Pragnie wstąpić do dzielnej armii tak walecznie stawiającej opór przytłaczającej sile niemieckich najeźdźców. Ten opalony na brąz 26 - letni Polak to Władysław Wagner z Gdyni, portu "polskiego korytarza".

Powrót do kraju okazał się jednak niemożliwy, a "Zjawa III" została zarekwirowana przez wojsko na czas wojny, była wykorzystywana do przewożenia balonów zaporowych, stosowanych w celu utrudnienia działań lotnictwa niemieckiego.

Władek namawiany jest przez konsula dr. Poznańskiego jak również dr. Michała Grażyńskiego do napisania książki o dziejach "Zjawy". Dr. Michał Grażyński, przedwojenny wojewoda, śląski i naczelnik Związku Harcerstwa Polskiego przebywał wówczas w Paryżu.

- Na małym jachcie opłynąłeś - Druhu Wagnerze - całą kulę ziemską. Zawijałeś pod polską banderą do portów i małych przystani, patrzyłeś szeroko otwartymi oczami na ludzi wszystkich ras, wchłaniając w siebie niewysłowione piękno przyrody, rozeznając się w duszach ludzkich. W rozważaniach próbowałeś uchwycić istotny wątek i sens bytu. Przeżyłeś - żeglarzu dalekich mórz i oceanów - wiele szczęśliwych i pięknych chwil, to znowu niebezpiecznych i groźnych. Wiejący nocą wiatr od lądu niósł Ci miły, namiętnością przesycony zapach, a tonące w poświacie księżycowej wody koralowych atolów lub szalejące bujną roślinnością i gwarem ludzkim wyspy wód południowych olśniewały Cię pięknem, bogactwem form i zmiennością barw życia i przyrody. Czytamy o tym wszystkim w Twojej pięknej opowieści, która jest nowym wartościowym dorobkiem literatury podróżniczej - pisał Grażyński w liście do Władka.

Sprawa pisania książki stała się nieaktualna, gdy Władek decyduje się wstąpić do Polskich Sił Zbrojnych tworzących się we Francji.

- Wyjechałem z Polski zaraz po opuszczeniu szkoły. Przez całą podróż spotykałem przyjaznych, życzliwych ludzi różnego pokroju, ale teraz zdałem sobie sprawę, że nadszedł dla mnie czas, aby stawić czoła rzeczywistemu światu i nauczyć się jak żyć z ludźmi. Cały nowy ocean do przebycia - nachodziły go refleksje.

Po przybyciu do Londynu skierowany do Centrum Szkolenia Rekrutów w Camden Town. W ośrodku tym przebywa wielu polskich lotników, wśród nich znakomity pilot Kazimierz Rosiewicz, z którym Władek się zaprzyjaźnia. Niestety, Rosiewicz zginie podczas walk powietrznych nad Anglią. Kiedy nadszedł czas wyjazdu do Francji Niemcy rozpoczęli kolejny etap wojny zajmując te tereny. Rozpoczęła się ewakuacja wojsk alianckich z Francji do Anglii. Wobec zaistniałej sytuacji Władek Wagner, podejmuje pracę tłumacza w polskim konsulacie. Trwa to krótko, gdyż wkrótce zostaje zwerbowany na czas wojny do konwojów w służbie Polskiej Marynarki Handlowej pod brytyjską admiralicją.

Władek nie waha się ani chwili, bo morze jest jego powołaniem. Dostaje się do portu nad Morzem Północnym, gdzie zostaje zaokrętowany się na "Zbaraż". Statek przewoził węgiel, ładunek bardzo potrzebny londyńczykom. Po dwóch tygodniach, kiedy statek wychodził z Londynu, dojdzie do ataku. Statek zostanie zatopiony przez niemiecki samolot. Wagner uratował się, po czym zaokrętował na "Zagłobę".

Statki pływające w konwojach. ochraniane były przez okręty wojenne. Ich zadaniem było zaopatrywanie Anglii w sprzęt wojskowy, ale również w artykuły cywilne. Narażone były one na ciągłe ataki niemieckiego lotnictwa i okrętów podwodnych. Ludzie morza za prawdziwych bohaterów uważali marynarzy z konwojów murmańskich, które ponosiły olbrzymie straty. Konwoje na trasie pływały zygzakiem, aby utrudnić trafienie torpedą przez okręty podwodne. Powodowało to wydłużenie czasu przypływu oraz możliwość wypchnięciu z szyku w czasie sztormu.

O ile okręty wojenne mogły się bronić przed bombowcami mając działa przeciwlotnicze, to statki handlowe były bezradne. W tej sytuacji kapitanowie polskich statków handlowych na własną rękę uzbrajali je w działka przeciwlotnicze. Wagner na "Zagłobie" pływał przez kilka miesięcy na trasach do Stanów i Kanady, nie podobał mu się jednak kapitan, pod którego podlegał. Miał on tendencje do opuszczania konwoju w czasie rejsu, co narażało załogę jak i statek na dodatkowe niebezpieczeństwo ze strony U- bootów. W listopadzie 1940 roku gdy wypłynęli do USA i Kanady zostali zaatakowani przez niemieckie lotnictwo i okręty podwodne, z 52 statków załadowanych towarem, do Anglii dotarło 29. Kapitan "Zagłoby" odłączył się od szyku i wtedy zaatakował go bombowiec "Junkers". Na szczęście dla załogi, kilkukrotne próby zatopienia statku nie powiodły się. Bomby spadające blisko statku spowodowały jedynie rozbryzgi wody, oblewając marynarzy.

Po dopłynięciu do portu, Władek Wagner wyokrętował się ze statku i zamustrował na statek "Narocz", gdzie pełnił służbę w randze oficera. Pływał zawsze w atlantyckich konwojach - USA, Kanada, Islandia, Portugalia, Gibraltar, Wyspy Owcze. Jemu się udało, natomiast załoga "Zagłoby" już w następnym rejsie nie miała tyle szczęścia. Po wyjściu z Nowego Jorku, na Atlantyku, statek został zaatakowany przez okręt podwodny i zatopiony wraz z całą załogą.

Władysław Wagner za zasługi w czasie wojny został odznaczony przez rząd polski na uchodźstwie, jak również przez władze Anglii. Według kpt. Karola Olgierda Borchardta, pisarza marynisty i jednocześnie uczestnika bitew atlantyckich, statek "Zagłoba" miał zaliczone strącenie dwóch samolotów niemieckich, natomiast "Narocz" - jednego.

Wiosną 1944 roku brytyjska administracja zwróciła "Zjawę III" kapitanowi Wagnerowi, który jednocześnie kończy służbę w marynarce. "Zjawę III" przerobi na kuter rybacki i razem z kapitanami Ardenem i Mikeską weźmie się za rybołówstwo. Potem założy szkołę rybołówstwa morskiego dla młodych Polaków, którzy przybywali do Anglii z różnych stron świata. Anglicy przyjmą Polaków z pełną życzliwością, to będzie niezwykły czas przyjaźni i integracji. Zdawać by się mogło, że to złote czasy spokoju dla Władka Wagnera, nic jednak bardziej mylnego.

Polska wciąż będzie poza jego zasięgiem. Gdy do władzy dojdą ludzie komuny, a w Londynie powstanie morska komisja PRL i zaproponuje Wagnerowi zrzeczenie się starego paszportu na rzecz nowego dokumentu Polski Ludowej, ten człowiek morza wyczuje podstęp. Zbyt mocno jest przywiązany do wolności, by ulec - to zaś sprawi, że władze komunistyczne będą od tego momentu umniejszać osiągnięcia naszego bohatera. Cenzura zrobi wszystko, by Polska o nim zapomniała

Wagner opuści Anglię, pozna Mabel Olpin, kupi jacht "Rubikon" i ruszy układać sobie życie.



Aneta Marciniak


----------




Pod koniec wojny Władysław Wagner zakończył służbę w marynarce i odzyskał od Brytyjskiej Admiralicji Zjawę III. Już wtedy ma pewien pomysł. Czy kończyła się jego przygoda? Zdecydowanie nie.

Życie Wagnera to mieszanina niewyspania, marnego jedzenia i osób spotkanych na drodze, to gorączka podróży i działania, która mu towarzyszy od dawna i z której w ogóle nie zamierza się leczyć.

A zatem... Opłynięcie ziemi ma za sobą, bierze się więc za rybołówstwo. Sprowadza Zjawę III do Szkocji (do Buckie) i tam (razem z kapitanem Leonem Arsenem i kapitanem Edwardem Mikeską) Wagner zakłada spółkę rybacką, a Zjawa III zostaje przerobiona na kuter rybacki. Co ciekawe, żaden z nim nie ma bladego pojęcia o łowieniu ryb.

Szaleńcy?

Tak, bo Władysław Wagner (nie wiedząc co z czym z tymi rybami) zamierza zacząć od razu na tzw. pełnej petardzie i kupuje jeszcze dwie łodzie, które zresztą wymagają przebudowy. Biznes startuje, Wagner nie ma pieniędzy - zwraca się więc o pożyczkę Polskiego Departamentu Morskiego.

Początki wcale nie są łatwe, i nie tylko z powodu braku doświadczenia, ale także niebezpieczeństw czyhających na śmiałków i kryjących się na Morzu Północnym. Pełno tam dryfujących min, na które wpadają nieważne kutry, często spektakularnie wylatują w powietrze. Jedna z takich min stanęła na drodze naszych przyjaciół, obrośnięta wodorostami mogła zostać przeoczona, na szczęście bystre oko kapitana Arenta ustrzegło ich od wystrzałowego spotkania.

Pewne kłopoty sprawia także stara "Zjawa III", a właściwie to jej silnik. który odmawia posłuszeństwa.

I zdarzyło się pewnego razu, że wracając z połowu silnik się znów buntuje. "Zjawa" jest 10 mil od lądu, na domiar złego rozdarł się, szarpany wiatrem, żagiel. Sytuacja nie do pozazdroszczenia, bo "Zjawa III" dryfuje na skały. Będący członkiem załogi duński rybak, oceniając sytuację, rzekł, żeby pójdzie się zdrzemnąć i żeby go obudzić, jak będą na skałach. I tak nie był w stanie nic sensownego zdziałać. Na szczęście morskie bóstwa pilnie strzegą polskiego bohatera. Wszechświat mu sprzyja. Silnik zaskoczył.

Dobili do brzegu.

Port. klimatyczne tawerny, z których niosą się echa rozbawionych głosów, uliczki toną w ciepłym, wieczorny świetle. Na Wagnera czekają jego koledzy od łajb, starzy morscy wyjadacze, których głosy przypominają krzyki mew. Wieczorne gawędy przy piwie trwają nierzadko do rana. Wagner uważnie ich słucha, bo ci potomkowie wikingów mają wiele historii do opowiedzenia, morze jej na ich zawołanie.

Ale rybackim opowieściom przysłuchuje się ktoś jeszcze. Dwie stałe bywalczynie portowej knajpy - kolorowe papugi, które lubią to i owo wtrącić, nie całkiem (podobno) cenzuralnie.

O tak, łatwo to sobie wyobrazić.

Gdy sytuacja w kwestii połowu ryb się nieco ustabilizowała Wagner wpada na pomysł stworzenia szkółki rybackiej. Miała ona służyć polskim chłopcom przybywającym do Anglii z różnych stron świata. Ustalono, że szkółka powstanie w Buckie i będzie dotowana przez rząd, a nadzorowana przez Władka Wagnera. On swoje łodzie oddaje uczniom do odbywania praktyk, a sam zajmuje się programem nauczania. Oto jednoroczny kurs przysposobienia rybackiego, którego założeniem było zapoznanie młodych rybaków z nowoczesną techniką połowów. Na drodze powstania szkółki rybackiej staje fakt, że Rząd Polski w Londynie straci polityczne poparcie, a sam Wagner znajdzie się w trudnej sytuacji. Sprawa szkolenia młodzieży zostaje zaniechana, a sam Władek przenosi się do Aberdeen. Dalsze utrzymywanie bazy w Buckie staje się zbędne.

To jest także ten czas, gdy powołana w Londynie Morska Komisja PRL zaproponuje Władkowi zrzeczenie się posiadanego paszportu na rzecz paszportu Polski Ludowej i powrotu do kraju. Trafiła jednak kosa na kamień. Władek Wagner, który podczas siedmioletniej morskiej włóczęgi poznał smak wolności, swobody, kategorycznie odmawia. To zaś sprawia, że władze komunistyczne obejmują jego postać cenzurą, szkalują jego osobę i umniejszają dokonania. Kraj ojczysty zapomina o Wagnerze, ale do czasu. Są tu przecież ludzie, którzy zrobią wszystko, by jego wyczyn przetrwał w pamięci i zatoczył coraz szersze kręgi. To środowiska morskie, żeglarskie, ale także my w Starachowicach.

Czy to się udało? Ocenią czytelnicy.

W Aberdeen Władek pozna swoją piękną żonę - Mabel Olpin - córkę oficera nawigacji Brytyjskiego Departamentu Morskiego. On – niczym Sindbad Żeglarz - snuje barwną opowieść o swoich przygodach, ona zaś słucha i między pięknymi słowami znajduje coś o wiele większego… To się musi skończyć ślubem...

Ale do tego, zdaje się, jeszcze wrócimy.


Aneta Marciniak