przedruk
Lęk dziedziczony po przodkach
Data publikacji: 20.07.2017, 12:35 Ostatnia aktualizacja: 14.06.2018, 16:00Kilkudniowym owcom niekiedy obcina się ogony. Wspomnienie tego przykrego wydarzenia odciska piętno na całym życiu zwierząt, ale co gorsza, wpływa również na zachowanie ich potomstwa. Dzieci samic brutalnie potraktowanych przez weterynarzy są mniej wrażliwe na ból niż pozostałe owce – ustalili uczeni z brytyjskiego University of Bristol. Ich praca ukazała się przed kilkoma dniami w cenionym czasopiśmie naukowym „Biology Letters”.
Z badań wynika, że pamięć przykrych doświadczeń może być przekazywana z pokolenia na pokolenie. Brzmi nieprawdopodobnie. Od lat przecież wiadomo, że po przodkach można dziedziczyć wygląd, podatność na choroby, a nawet talenty czy zdolności, ale jak to możliwe, by rodzice przekazywali dzieciom także wspomnienia o traumatycznych przeżyciach.
A jednak coś jest na rzeczy.
Opublikowane właśnie badanie nie jest jedynym, które pokazuje, że
również niektóre emocje mogą być dziedziczone. Tyle tylko, że nie da się
tego wytłumaczyć za pomocą praw genetyki, bo geny nie biorą w tym
udziału. Naukowcy są już jednak na tropie rozszyfrowania mechanizmu.
Drugi kod informacji
Nadzieje na rozwiązanie zagadki pojawiły się na początku naszego
wieku, kiedy naukowcy rozszyfrowali ludzki genom. Wtedy też zaczęli
dokładnie badać to, co znajduje się w jądrze komórki.
Odkryli, że nić DNA wcale nie jest splątana w przypadkowy sposób –
jak przypuszczano – lecz starannie upakowana i podtrzymywana przez
białka, pomiędzy którymi znajdują się różne związki chemiczne. Uznali,
że to otoczenie nici DNA musi również wpływać na rozwój, dziedziczenie i
powstawanie chorób. Dlaczego jednak natura zapisała ważne dla organizmu
informacje na dwa sposoby – w DNA i wokół niego?
Zapewne po to, by organizm mógł się szybko dostosować do zmian
środowiska, a nie musiał korzystać z niezwykle powolnej metody, jaką są
mutacje w genach. Tyle teoria.
Pierwsze duże badanie, które wskazywało, że możliwe jest istnienie
takiego mechanizmu dziedziczenia, rozpoczął jeszcze w latach 80. XX
wieku, a zakończył w roku 2002 dr Lars Bygren z Instytutu Karolinska w
Sztokholmie. Uczony próbował wyjaśnić, dlaczego jedni ludzie tyją, choć
stosunkowo niewiele jedzą, a inni mogą bezkarnie opychać się łakociami i
pozostają szczupli. W tym celu przeanalizował zwyczaje żywieniowe
mieszkańców jednej z gmin w północnej Szwecji. Przyjrzał się też zapisom
archiwalnym, które zawierały informacje o plonach i cenach żywności w
tej części Szwecji w ciągu ostatnich stu lat. Na tej podstawie ustalił,
jak się odżywiali, zwłaszcza w czasach dzieciństwa i dojrzewania, dawni
mieszkańcy tego rejonu. Zajrzał też do historycznych rejestrów zmarłych,
które zawierały informacje nie tylko o przyczynach śmierci, ale także o
przebytych chorobach. W ten sposób prześledził losy poszczególnych
rodzin. Otrzymał wyniki, które zaskoczyły świat naukowy.
Okazało się, że jeśli dziadkowie ze strony ojca w dzieciństwie się
przejadali, ich wnuki częściej niż rówieśnicy zapadały na choroby serca i
cukrzycę, a także miewały udary mózgu. Z tego powodu średnio umierały
32 lata wcześniej niż potomkowie rodzin, w których jadało się bardzo
skromnie lub wręcz nie dojadało. Natomiast ci ostatni, którzy liczyli
każdą kromkę chleba, nie tylko żyli dłużej, ale też długo cieszyli się
zdrowiem i dobrą kondycją.
Podobną zależność odkryto także po linii żeńskiej – najdłużej żyły
te wnuki, których babcie przyszły na świat w czasie nieurodzaju, kiedy
jedzenia brakowało.
Jednocześnie dr Bygren ustalił, że skłonni do tycia mieszkańcy
szwedzkiej prowincji nie mają żadnych mutacji w genach, które mogłyby
odpowiadać za tę przypadłość czy choroby związane z otyłością, takie jak
cukrzyca i schorzenia układu krążenia. Wniosek mógł być tylko jeden:
istnieje inny sposób przekazywania informacji następnym pokoleniom niż
za pomocą genów.
Z matki na dziecko
Skoro zatem po dziadkach możemy odziedziczyć lepszą lub gorszą
kondycję zdrowotną, to może również przekazują nam oni swoje emocje. By
to wyjaśnić, naukowcy zaczęli się przyglądać temu, co dzieje się z
ludźmi w czasie życia płodowego. Okazało się, że jeśli przyszłe mamy
przeżywają niezwykle intensywne chwile grozy, pozostawia to ślad w
umysłach ich dzieci.
Taką zależność wykazali kanadyjscy naukowcy. Badane przez nich
kobiety w ciąży doświadczyły katastrofalnej nawałnicy śnieżnej, jaka w
1998 roku nawiedziła północną Kanadę. Przyszłe mamy nie miały wtedy w
domach prądu przez ponad miesiąc i były całkowicie odcięte od świata.
Przeżycia tych dni tak silnie odbiły się na zdrowiu ich dzieci, że
rozwijały się one gorzej – zarówno fizycznie, jak i umysłowo – niż
potomstwo pozostałych mam.
Zdrowie psychiczne dziecka zależy jednak także od tego, w jakim
nastroju jest matka podczas stosunku – przekonywał dr Alberto Halabe
Bucay ze szpitala w San Luis Potosí w Meksyku. W roku 2009 przedstawił
hipotezę, która zakłada, że za odczuwanie zadowolenia lub skłonność do
depresji odpowiadają hormony wytwarzane przez matkę już w chwili
zapłodnienia. Szczególnie istotną rolę odgrywają endorfiny, zwane
hormonami szczęścia, które mogą wpływać na plemniki i komórkę jajową,
modyfikując zawarte w nich informacje genetyczne. Jeśli zatem w chwili
zapłodnienia matka jest szczęśliwa i jej organizm wydziela dużo
endorfin, to urodzone dziecko będzie optymistą. Gdy zaś rodzicielka
produkuje niewiele hormonów szczęścia, potomek może mieć skłonności
depresyjne. Nie wiadomo jednak, czy dr Bucay ma rację. Żadnych badań ani
on, ani nikt z jego kolegów do dziś nie przeprowadził.
Za to udało się wykazać, że traumatyczne wydarzenia, które dotykają
rodziców w dzieciństwie i młodości, czyli zanim doczekają się potomstwa,
wpływają na zdrowie ich dzieci. Ogromnym zwolennikiem tej teorii już
przed laty był neurolog Michael Meaney z McGill University w Montrealu.
Jego zdaniem to nie przypadek, że są rodziny, w których członkowie z
kolejnych pokoleń podejmują próby samobójcze. Uczony badał mózgi
samobójców, którzy targnęli się na życie pod wpływem traumatycznych
przeżyć, i porównywał je z mózgami ofiar wypadków, które do chwili
śmierci wiodły szczęśliwe życie. Różnice były ewidentne. U samobójców w
komórkach ośrodków mózgu zawiadujących emocjami uczony znalazł związki,
które – jak założył – uaktywniają geny, odpowiedzialne za wytwarzanie
hormonów stresu lub tłumią te decydujące o odporności psychicznej.
Jego tezę potwierdziły kolejne doniesienia. W grudniu 2008 roku
psychiatra prof. Armen Goenjian z University of California w Los Angeles
odkrył, że również podatność na zespół stresu pourazowego może być
przekazywana z pokolenia na pokolenie. Uczony przebadał 200 osób, które
przeżyły katastrofalne trzęsienie ziemi w 1988 roku w Armenii. Zginęło
wówczas ponad 25 tysięcy osób, a pół miliona straciło domy. Profesor
Goenjian zauważył, że wiele lat po katastrofie niepokój i stany lękowe
odczuwają nie tylko ludzie, którzy byli świadkami kataklizmu, co było
zrozumiałe, lecz także ich dzieci, mimo że przyszły na świat wiele lat
po trzęsieniu ziemi.
Część naukowców ma jednak wątpliwości, czy wnioski z obserwacji
poczynionych między innymi przez prof. Goenjiana nie są zbyt daleko
idące i czy w spadku po rodzicach możemy otrzymać także skłonność do
ulegania różnym nastrojom. Wątpliwości mają także specjaliści prowadzący
terapie osób dotkniętych fobiami. – Dzieci wyczuwają niepokoje
rodziców. Nie można więc wykluczyć, że po prostu udziela im się
atmosfera panująca w domu. Dzieci smutnych i zalęknionych rodziców
zazwyczaj są bardziej smutne i zalęknione niż dzieci żyjące wśród osób
pozytywnie nastawionych do życia – mówi Katarzyna Stefańska, psycholog z
warszawskiego Centrum Medycznego ENEL-MED.
Innego zdania jest prof. Kerry Ressler, neurobiolog i psychiatra z
Emory University School of Medicine w Atlancie, który przez wiele lat
obserwował mieszkańców amerykańskich przedmieść, uzależnionych od
narkotyków i cierpiących na różne choroby neuropsychiatryczne. Szybko
się zorientował, że problemami tymi dotknięte były całe pokolenia.
„Wielu specjalistów sugerowało, że musi istnieć jakiś międzypokoleniowy
transfer ryzykownych zachowań i że niezwykle trudno jest go przerwać.
Nie pozostawało więc nic innego, jak przyjrzeć mu się bliżej” –
komentował w „Nature” prof. Ressler.
Przystąpił do eksperymentów na myszach. Szybko udało mu się
potwierdzić, że emocje – przynajmniej te negatywne – mogą odbijać się na
życiu następnych pokoleń. Jak do tego doszedł? Najpierw rozpylał
gryzoniom zapach kwiatu wiśni, który im się podoba, a potem potraktował
je lekkimi elektrowstrząsami. Po kilku takich seansach zwierzęta
kojarzyły zapach kwiatu wiśni z przykrym odczuciem i gdy tylko znów go
poczuły, stawały się zalęknione. Zachowywały się nerwowo, choć potem już
nikt nie drażnił ich prądem.
Tak odmienione myszy zaczęły się rozmnażać. Wkrótce na świat
przyszły młode i ku zdziwieniu uczonych – podobnie jak ich rodzice –
bały się zapachu wiśni. Wystarczyło, że go wyczuły, by stawały się
zalęknione i wyraźnie szukały drogi ucieczki. Skąd to nietypowe dla
myszy zachowanie? Przecież nikt nie poddał ich elektrowstrząsom, nie
miały też żadnego kontaktu z rodzicami. Co więcej, myszy z następnego
pokolenia również były zalęknione, gdy tylko wyczuły w powietrzu zapach
wiśni. Odpowiedź mogła być tylko jedna: wiadomość o tym, że należy
unikać tego aromatu, otrzymały w spadku po rodzicach i dziadkach. Ale
jak?
Prof. Ressler zaczął szukać dalej. Ustalił, że w korze mózgowej u
dzieci i wnuków zwierząt drażnionych prądem zaszły istotne zmiany. Miały
one więcej niż zazwyczaj receptorów (czyli wypustek na powierzchni
komórek) oznaczanych symbolem M71, o których wiadomo od dawna, że
umożliwiają odbieranie zapachów. Dzięki temu myszy były bardziej
wyczulone na wykrywanie różnych aromatów – w tym wiśni, który zwiastował
niebezpieczeństwo.
Najciekawsze wnioski przyniosła jednak analiza DNA wydobytego z
plemników. Okazało się, że żadne mutacje w genach badanych myszy co
prawda nie zaszły, ale odkryto, że do jednego genu przyłączyła się tzw.
grupa metylowa, czyli cząsteczka złożona z atomu węgla i trzech atomów
wodoru. I to zapewne ona doprowadziła do zmian w pracy genu. Być może
zmiana ta została przekazana następnym pokoleniom.
Oczywiście myszy to nie ludzie. Ale prof. Ressler jest przekonany,
że podobny mechanizm dziedziczenia może zachodzić także u nas. Oznacza
to, że skłonność do ulegania przynajmniej niektórym emocjom możemy
dostać w spadku po dziadkach czy rodzicach i że przeżycia naszych
bliskich przodków mogą zmienić budowę i działanie układu nerwowego. Na
dobre i na złe.
https://www.newsweek.pl/wiedza/nauka/czy-leki-i-traumy-tez-dziedziczymy-po-przodkach-na-newsweekpl/078ftzd?fbclid=IwAR0aOxiQ8uQGwT7c2zfLSMMChdYrO4IIEo7L5A7TNCrt6vcsAbNAc4_h2rQ
Najwyższy czas jednak skończyć z procedurami, gdzie ciąża jest traktowana jak choroba, ciężarna kobieta i kobieta w połogu jak chora psychicznie, a poród jest przepotwarzany w operację chirurgiczną.
Co więcej, zasłona okrywająca ponad 30-letni spisek szczepionkowy została odkryta i teraz już wiadomo z oficjalnych dokumentów rządu brytyjskiego, że szczepiionki zaburzają rozwój układu odpornościowego, na dodatek zatruwania środkami konserwującymi zawierającymi rtęć, które często powodują zaburzenia neurologiczne. Stąd zwielokrotniona częstotliwość występowania chorób autoimmunologicznych (np. cukrzyca dziecięca, alergie) i układu nerwowego (np. autyzm).