Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dziecko. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dziecko. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 12 grudnia 2024

Szkodliwość smartfonów (i tresowanie do konsumpcjonizmu)






przedruk




Bogna Białecka: Smartfony są po to, by uzależniać

(PCh24.pl)


Nienaturalnie stymulująca natura ekranu elektronicznego, niezależnie od treści (lecz w zależności wprost proporcjonalnej od liczby obserwowanych zmian i interakcji) sieje prawdziwe spustoszenie w rozwijającym się układzie nerwowym i zdrowiu psychicznym dziecka – mówi Bogna Białecka, psycholog, prezes Fundacji Edukacji Zdrowotnej i Psychoterapii, w rozmowie z Piotrem Relichem.

W przestrzeni publicznej coraz częściej zwraca się uwagę na problem uzależnienia nieletnich od cyfrowych technologii informacyjnych. Czy rzeczywiście mamy powody do niepokoju?

– Zdecydowanie tak. I co bardziej przerażające, nie jest to problem, który wynika wyłącznie z naszego sposobu korzystania z nowoczesnych narzędzi. Technologie cyfrowe, a zwłaszcza smartfony i media społecznościowe, są precyzyjnie projektowane w taki sposób, aby uzależniać. Proces ten nazywa się projektowaniem perswazyjnym, które polega na wykorzystaniu metod wypracowanych przez psychologię behawioralną do zmiany naszych zachowań. Szczególnie podatne na te mechanizmy są dzieci, których mózgi wciąż pozostają w fazie rozwoju.


Czy mogłaby Pani podać przykład takiego projektowania perswazyjnego?

– Proszę bardzo: trzynastoletnia Ola robi dziką awanturę, gdy rodzice próbują ograniczyć czas jej dostępu do smartfona. Dlaczego? Dziewczyna w toku cyfrowej tresury zaczęła uznawać elektroniczne narzędzie za przedłużenie jej systemu poznawczego, podobnie jak rękę, nos czy oczy.

Bardzo dokładnie zostało to opisane w książce zatytułowanej Skuszeni. Jak tworzyć produkty kształtujące nawyki konsumenckie Nira Eyala. Autor przedstawia w niej triki, które należy zastosować, aby korzystanie z aplikacji stało się trwałym nawykiem.

Jedną z podstawowych zasad można wyjaśnić na przykładzie mediów społecznościowych. Weźmy pod lupę wspomnianą już trzynastolatkę. Na początku Ola sięga po Instagram, bo pojawia się zewnętrzny bodziec – powiadomienie, informujące na przykład, że jej najlepsza przyjaciółka właśnie umieściła tam zdjęcie. Zagląda więc, trochę się rozczarowuje, bo to kolejne selfie, takie samo jak setki wcześniejszych, ale zaraz poniżej pojawia się rolka z baraszkującymi ślicznymi kotkami, więc zaczyna się przeglądanie. Pojawiające się co jakiś czas ciekawe zdjęcia i filmiki nie tylko dają porcje dopaminy, ale satysfakcję, że zobaczyło się coś naprawdę ładnego. Później idąc ulicą, Ola widzi kocią mamę niosącą w pyszczku swoje dziecko. Przychodzi jej do głowy, że można by to sfilmować. Wyciąga smartfon i nagrywa filmik na Instagram. Teraz i ona jest twórcą, a jej rolka zyskuje setki serduszek i pozytywnych komentarzy. Po jakimś czasie Ola przestaje się nawet przez moment zastanawiać i gdy tylko dzieje się coś ciekawego, natychmiast sięga po smartfon, by to uwiecznić na Instagramie. Nie potrzebuje już nawet zewnętrznego bodźca w postaci powiadomień, bo wyrobiła w sobie nawyk. Sięganie po smartfon staje się w pełni automatyczne.

Faktycznie wygląda to całkiem jak tresura…

– Brutalnie a zarazem szczerze ujął to John Hopson, psycholog pracujący przy produkcji gier cyfrowych, w artykule Behavioral Game Design. Opisując wykorzystanie zasad psychologii behawioralnej porównał on graczy do zwierząt laboratoryjnych. Udowodnił, że istnieją ogólne zasady uczenia się, które można zastosować zarówno wobec ludzi, jak i szczurów. W tym przypadku celem było nieustanne podtrzymywanie zainteresowania gracza.

Kluczowe w opisanych wyżej procesach jest przekonanie ludzi, że mogą swoje potrzeby – na przykład kontaktów społecznych, budowania poczucia wartości czy odnoszenia sukcesów – w łatwy i prosty sposób zaspokoić za pomocą danej aplikacji. Łatwiej niż offline. Po co więc inwestować czas w budowanie relacji przyjaźni z koleżanką, skoro mogę nagrać TikToka o przyjaźni i zebrać tysiące wyrazów wdzięczności za wartościowe porady? Po co wkładać wysiłek w budowę kariery i osiągnięć na przykład sportowych, skoro bez większego wysiłku mogę poczuć się podobnie, przechodząc kolejne poziomy w grze wideo?

Zasady gry są proste – twórcy aplikacji chcą, aby użytkownicy spędzali jak najwięcej czasu w środowisku cyfrowym. Dlatego oferują nam szybsze, łatwiejsze, a często nawet atrakcyjniejsze substytuty rzeczywistości. Badania pokazują jednak, że wszystko ma swoją cenę. Zbyt częsty kontakt z cyfrowym światem może prowadzić do poważnych problemów rozwojowych i emocjonalnych.

W jaki sposób smartfony na nas oddziałują? Czym objawia się w tym kontekście uzależnienie od dopaminy i adrenaliny?

– Smartfony są skonstruowane w taki sposób, by stale stymulować nasz układ nagrody w mózgu. Mechanizm ten opiera się na wydzielaniu dopaminy – hormonu odpowiedzialnego za poczucie motywacji do działania i przyjemności – gdy doświadczamy nowego, interesującego bodźca, na przykład powiadomienia o nowym lajku na Instagramie, wygranej w grze i tym podobnych.

Im częściej mózg jest stymulowany w ten sposób, tym bardziej staje się uzależniony od „dopaminowych strzałów”. Szczególnie silnie wpływa to na dzieci i młodzież, ponieważ ich układ nagrody jest wrażliwszy niż u dorosłych. Dochodzi też do nadprodukcji adrenaliny, która mobilizuje ciało do natychmiastowej reakcji na nowe bodźce, co prowadzi do nieustannego napięcia.

Jakie są skutki nadużywania technologii cyfrowych; mediów społecznościowych, gier i tym podobnych? Czym jest FOMO i Zespół Stresu Elektronicznego? Czy smartfon zmienia nasz mózg bezpowrotnie?

– Nadużywanie technologii cyfrowych może prowadzić do poważnych skutków, zarówno psychicznych, jak i fizycznych. FOMO (Fear of Missing Out) to lęk przed przegapieniem czegoś ważnego w sieci – co nakręca naszą potrzebę stałego bycia online. Wypalenie cyfrowe to stan emocjonalnego i fizycznego wyczerpania, wynikający z ciągłej presji, aby być aktywnym w świecie cyfrowym. Jego podtrzymywanie utrudnia rozwój zdolności do długotrwałej koncentracji i regulacji emocji, a także może prowadzić do uzależnień behawioralnych.

Natomiast niezwykle ważnym pojęciem jest termin stworzony przez psychiatrę dziecięcego doktor Victorię Dunckley, mianowicie: Zespół Stresu Elektronicznego. Nienaturalnie stymulująca natura ekranu elektronicznego, niezależnie od treści (lecz w zależności wprost proporcjonalnej od liczby obserwowanych zmian i interakcji) sieje prawdziwe spustoszenie w rozwijającym się układzie nerwowym i zdrowiu psychicznym dziecka.

Zespół Stresu Elektronicznego jest zaburzeniem polegającym na rozregulowaniu, czyli braku zdolności dziecka do modulowania swojego nastroju, uwagi i poziomu pobudzenia w zdrowy sposób. Interaktywne (lub/i) dynamiczne bodźce ekranowe przełączają układ nerwowy w tryb walcz lub uciekaj. Gdy następuje to często, dochodzi do rozregulowania i dezorganizacji układu hormonalnego i nerwowego – co tworzy lub wzmacnia zaburzenia typu ADHD, depresji i tym podobnych. Nawet mniej podatne dzieci doświadczają „subtelnego” uszkodzenia – rezultatem jest chroniczna drażliwość, zaburzenia koncentracji uwagi, ogólny marazm, apatia oraz stan bycia jednocześnie pobudzonym i zmęczonym.

Czy rodzice zdają sobie sprawę ze skali problemu?

– Absolutnie nie! A nawet jeżeli rodzice często są świadomi problemu, to nie zawsze zdają sobie sprawę z jego pełnej skali. Wielu z nich męczy już codzienna walka o ograniczenie czasu ekranowego swoich dzieci i czują się bezradni. Często błędnie uważają, że pozwalając dziecku korzystać z technologii, spełniają oczekiwania społeczne lub zapewniają spokój w domu. Tymczasem dzieci i młodzież – jak pokazują badania – same dostrzegają problem, przyznając, że są uzależnione. Ale jednocześnie nie chcą lub nie są w stanie nic z tym zrobić. Buntują się przeciwko każdym ograniczeniom narzucanym w tej kwestii przez rodziców.

Innymi słowy – nasze dzieci już teraz są wytresowane przez ich własne smartfony, gry, media społecznościowe i aplikacje.

A jak na to wszystko reagują organizacje zrzeszające psychologów, psychiatrów, psychoterapeutów?

– Cóż… udają, że problemu nie ma. Amerykańskie Stowarzyszenie Psychologiczne nie wydało do tej pory nawet najbardziej ogólnego oświadczenia dotyczącego udziału psychologów w projektowaniu uzależniających aplikacji i technologii. Podobnie milczy Polskie Towarzystwo Psychologiczne, mimo że w preambule kodeksu etycznego psychologa zawarta jest deklaracja: Psycholog odstępuje od podejmowania działań profesjonalnych, kiedy ich konsekwencją może być wyrządzenie szkody drugiemu człowiekowi.

Nikt nie informuje rodziców ani dzieci, że przyczyną, dla których nie mogą oderwać się od swoich smartfonów, gier, mediów społecznościowych i innych aplikacji, jest fakt, że zostały one specjalnie w ten sposób i po to zaprojektowane. Udział psychologów w tym procederze jest nieetyczny.

Jak wygląda profilaktyka w tym zakresie? Co robić, aby nasze dzieci nie zostały wessane przez „czarne lustro” swojego telefonu?

– Podstawą profilaktyki jest świadomość problemu i wprowadzenie jasnych, ściśle przestrzeganych zasad dotyczących korzystania z technologii. Kluczowe jest wyznaczanie stref i czasu wolnego od technologii, na przykład podczas posiłków, w sypialni czy podczas rodzinnych spotkań. Warto również wprowadzać ograniczenia czasowe na korzystanie z urządzeń i regularnie monitorować, w jaki sposób nasze dzieci spędzają czas w sieci. Pomocne są programy kontroli rodzicielskiej oraz stałe rozmowy na temat zdrowego korzystania z technologii.

A co mogą zrobić rodzice dzieci już uzależnionych?

– Rodzice dzieci uzależnionych powinni przede wszystkim poszukać profesjonalnej pomocy. W przypadku zaawansowanych uzależnień, niezbędny może się okazać cyfrowy detoks – czyli całkowite odcięcie od urządzeń na kilka tygodni. Warto również zadbać o alternatywy dla cyfrowego świata, takie jak rozwijanie zainteresowań i pasji w świecie offline. Kluczowa jest również konsekwencja – nawet jeśli dziecko buntuje się przeciwko ograniczeniom, długofalowe korzyści zdrowotne są nieocenione.

Zarówno na potrzeby profilaktyki, jak i pomocy odpowiadają bezpłatne miniporadniki: Dzieci w wirtualnej sieci oraz Nastolatki w wirtualnym tunelu, które można pobrać bezpłatnie ze strony Fundacji Edukacji Zdrowotnej i Psychoterapii RODZICE.CO (rodzice.co/mini-poradniki-dla-rodzicow). Jako pomocną polecę też wydaną w tym roku książkę: Bogna Białecka, Aleksandra Gil, Pomoc dziecku w cyberpułapce.

Dziękuję za rozmowę.







Bogna Białecka: Smartfony są po to, by uzależniać - PCH24.pl









poniedziałek, 4 listopada 2024

Jaka będzie przyszłość nas?






przedruk




Po czterech minutach od rejestracji na TikToku zaczynają się wyświetlać patotreści - twierdzi ekspert dyżurnet.pl. Tymczasem - jak wynika z raportu NASK - większość rodziców nie wie nawet, że ich dzieci je oglądają.


Według raportu Państwowego Instytutu Badawczego Naukowej i Akademickiej Sieci Komputerowej "Nastolatki 3.0" z roku 2023 - najnowszego, jakim obecnie dysponujemy -

 każdy polski nastolatek dziennie spędza w sieci średnio 5 godzin i 36 minut. 

Czas ten, co istotne, ciągle rośnie - w roku 2020 były to przeciętnie 4 godziny i 50 minut każdego dnia.



Co młodzi robią w sieci? Co czwarty ogląda tak zwane patostreamy (co szósty nie jest w stanie jednoznacznie określić, czy oglądane przez niego treści są patostreamami). Tymczasem według opisanych w raporcie badań na pytanie: „Czy według Pana/Pani wiedzy Pana/Pani dziecko/dzieci ogląda(ją) tzw. patostreamy (wulgarne, obsceniczne i nacechowane przemocą widowiska lub transmisje internetowe nadawane na żywo w serwisach streamingowych np. na You Tube, Twich) twierdząco odpowiedziało zaledwie 12,9 proc. rodziców. To pokazuje skalę popularności zjawiska wśród młodzieży i niewiedzy wśród rodziców.

Katalog materiałów, które możemy określić mianem "patotreści" jest bardzo szeroki. Od wspomnianych streamów, przez "shoty" (czyli fragmenty streamów zapisane z reguły przez innych użytkowników), "tiktoki" (filmiki opublikowane na platformie TikTok), aż po zdjęcia. Ich wspólnym mianownikiem jest promowanie zachowań szkodliwych społecznie, niezgodnych z prawem, nierzadko także z elementami pornografii.


Na patotreści młodzi ludzie trafiają z nudów, ciekawości, chęci bycia na czasie. Ale także - jak tłumaczył Arkadiusz Michałowski z dyżurnet.pl, zespołu ekspertów NASK - bo tak działają algorytmy.

"Jeśli rejestrując się na TikToku wskażemy, że jesteśmy w wieku nastoletnim, to już po około czterech minutach algorytmy platformy podsuną nam materiały tego typu" - powiedział ekspert.


Patostreamerzy często mają olbrzymie zasięgi - np. jednego z najpopularniejszego wśród nastolatków "twórców" na TikToku obserwuje 729 tys. osób, na Instagramie 698 tys. Wraz z zasięgami rosną zyski platform i twórców, bo wyświetlanym materiałom towarzyszą reklamy. Dodatkowym źródłem dochodu są tak zwane "donejty" (z ang. donate - wspierać), które można wpłacać za pomocą specjalnych platform i SMS-ów premium. Zwykle są to wpłaty rzędu kilku złotych. W skali miesiąca dają one dochód w wysokości od kilkuset do nawet kilkunastu tysięcy złotych. "Rodzice często nie wiedzą, że dzieci płacą patotwórcom" - powiedział PAP Arkadiusz Michałowski.


W swoim raporcie "Patotreści w internecie" z 2019 roku Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę wskazała negatywne skutki oglądania patotreści - zarówno emocjonalne, jak i poznawcze. Były to m.in. utrata poczucia bezpieczeństwa, kształtowanie nieprawdziwych przekonań na temat świata i ludzi, podejmowanie zachowań szkodliwych dla zdrowia i niebezpiecznych kontaktów, obniżenie nastroju.

Jak wyjaśniła PAP Magdalena Bigaj, medioznawczyni i twórczyni Fundacji Instytut Cyfrowego Obywatelstwa, autorka książki Wychowanie przy ekranie, kontakt z patotreściami jest szczególnie niebezpieczny dla najmłodszych użytkowników internetu, których układ nerwowy jest jeszcze niedojrzały, a system normatywny i świat wartości w procesie budowania. 

"Nasz mózg normalizuje to, co widzi. Wystawiany na dany widok wystarczająco często, uznaje, że jest to coś całkowicie zwyczajnego i znieczula się - także na przemoc czy agresję" - zauważyła.


Tak też działa metoda małych kroków, zresztą, skierowana do młodych ludzi.


Specjaliści są zgodni: rodzic musi interesować się tym, co jego dziecko robi w sieci. Tymczasem według raportu "Nastolatki 3.0" ponad połowa nastolatków jest zdania, że ich rodzice nie ustalili z nimi żadnych zasad dotyczących korzystania z internetu. Blisko co czwarty uważa, że rozwiązania, po które rodzice sięgnęli, żeby kontrolować jego czas oraz dostęp do treści w internecie, są nieskuteczne.

Zdaniem Magdaleny Bigaj bardzo ważne jest - jeśli wiemy, że dziecko mogło mieć kontakt z patotreściami - rozmawianie z dzieckiem o tym, że takie materiały są źródłem krzywdy wielu osób - tych, które są "bohaterami" filmików, ale też tych, które je oglądają, przyswajając postawy społecznie negatywne. 

Istotne jest także, żeby rodzice nie wyrażali zgody na założenie przez dziecko konta na platformie społecznościowej, zanim znajdzie się ono w wieku wymaganym przez jej regulamin. Akcent należy położyć również na higienę cyfrową - korzystanie z ekranów przez określony czas oraz odkładanie ich w trakcie nauki, posiłków czy przed snem.



W Ministerstwie Cyfryzacji trwają prace nad ustawą, której celem jest ochrona małoletnich przed szkodliwymi treściami dostępnymi w sieci. W rozmowie z PAP Monika Rosa, przewodnicząca sejmowej komisji do spraw dzieci i młodzieży, wyraziła nadzieję, że jeszcze w tym roku odbędzie się posiedzenie komisji, podczas którego ministerstwo przedstawi swój projekt. "O elementach higieny cyfrowej dzieci i młodzież będą rozmawiały w szkołach, na przedmiocie edukacja zdrowotna. Odpowiedzialność oczywiście spoczywa także na rodzicach. Musimy jednak w końcu zacząć wymagać od platform cyfrowych, żeby reagowały i jak najszybciej usuwały tego typu treści" - podkreśliła Rosa. (PAP)











Raport NASK: Co czwarty nastolatek ogląda patostreamy | Nauka w Polsce








poniedziałek, 14 października 2024

Złudzenie, że dziecko ma decyzję do podjęcia.


Pierwszy przedruk kieruje na tę stronę:




wydaje mi się dość ciekawa.






Rumunia


przedruk 
słabe tłumaczenie automatyczne





Dr Leonard Sax: Nie pytaj dzieci



Nieufność wobec władzy jest dziś w Ameryce normą. W moim dzieciństwie, w latach 60., jeśli ksiądz pojawiał się w zatłoczonej restauracji, od razu pozwalano mu przejść przed kolejką. Jeśli obejrzycie konferencję prasową prezydenta Eisenhowera czy prezydenta Kennedy'ego, będziecie zdumieni szacunkiem i poważaniem okazywanym przez dziennikarzy tamtych czasów, zupełnie innym niż to, co dzieje się teraz regularnie na konferencjach Baracka Obamy czy przed nim na konferencjach George'a W. Busha. W szkołach publicznych w Ohio, do których chodziłem, powszechną praktyką było, że uczniowie zwracali się do nauczycieli per "Panie" i "Pani". Jeśli nauczyciel oskarżył dziecko o złe postępowanie, rodzice zazwyczaj akceptowali werdykt nauczyciela bez zbędnych ceregieli i najprawdopodobniej nakładali znacznie surowsze sankcje w domu niż cokolwiek innego, co wydarzyło się w szkole. Dzisiaj, jeśli nauczyciel oskarży dziecko o jakąś bezczelność, rodzice najprawdopodobniej zamienią się w prawników, domagając się dowodów i zgłaszając zarzuty.

Ta nieufność wobec władzy i jej konsekwencja – niechęć do korzystania z niej – przeniknęła teraz do każdej sfery amerykańskiego życia, w tym do domu. Jeszcze 40 lat temu większość amerykańskich rodziców mówiła swoim dzieciom, jak mają się ubierać, co jeść, jak się zachowywać. Dziś pytają o to amerykańscy rodzice. Sam pomysł dawania instrukcji, a nie zadawania pytań, wydaje się staromodny, jeśli nie wręcz błędny.

Jestem lekarzem, który nadal praktykuje. W 1986 roku uzyskałem tytuł licencjata medycyny na Uniwersytecie Pensylwanii. W ciągu ostatnich 30 lat odwiedziło nas ponad 90 000 osób. Widziałem dzieci, młodzież i ich rodziców, pochodzących z różnych klas społecznych i środowisk. Mogłem obserwować z intymnej – a jednocześnie obiektywnej – perspektywy lekarza rodzinnego głębokie zmiany, jakie zaszły w życiu Amerykanów w ostatnich dziesięcioleciach. Byłam naocznym świadkiem upadku rodzicielstwa.

Na przykład: matka i ojciec przyszli niedawno do biura ze swoją sześcioletnią córką. Dziewczynka miała gorączkę i ból gardła. Spojrzałem na jej uszy i wyglądały dobrze. Powiedziałem: "Teraz przyjrzę się twojej szyi". Zanim zaczęła, moja mama zapytała: "Czy nie masz nic przeciwko, jeśli lekarz bardzo rzadko patrzy na twoją szyję, moja droga? Potem mama zabiera cię po lody.

Ta matka myślała, że postępuje dokładnie tak, jak trzeba, jest wrażliwa i opiekuńcza, ale jej interwencja zmieniła przebieg badania. Dziewczynka zatrzymała się i rozpłakała się, krzycząc: "Ale ja nie chcę!". To, co miało być dwusekundowym badaniem, przerodziło się w męczarnię, która trwała kilka minut, co wymagało interwencji asystenta, aby uspokoić dziecko. Być może celem matki było złagodzenie dyskomfortu dziewczynki, ale to tylko pogorszyło sytuację.

Nie negocjuj z sześciolatkiem – taka jest moja zasada. W ciągu 25 lat doświadczenia klinicznego nauczyłem się, że rozwiązaniem problemu medycznego jest po prostu przeanalizowanie go. Jeśli dziecko ma gorączkę i ból gardła, wykonuje test na paciorkowiec. Dziecko nie ma prawa głosu. W naszym przypadku matka obarczała dziecko złudzeniem, że ma decyzję do podjęcia. Jej interwencja zmieniła moją decyzję w negocjowalną prośbę, a następnie zamieniła negocjacje w łapówkę. Autorytet dorosłych został podważony. Zapytana "czy masz coś przeciwko, jeśli lekarz spojrzy na twoje gardło?", sześcioletnia dziewczynka usłyszała pytanie w dobrej wierze, a odpowiedź na to pytanie brzmiała, że denerwuje się i nie pozwala na to lekarzowi. Tego typu momentu nie było, gdy 30 lat temu zaczynałem medycynę.

Dlaczego czujesz się tak zażenowany pojęciem władzy? Myślę, że częściowa odpowiedź leży w przenikaniu wrażliwości politycznej do relacji rodzinnych. Z politycznego punktu widzenia historię ostatnich 50 lat można podsumować jako przyznanie praw osobom, które owdowiały po nich. Czarnym obiecano równe prawa wobec prawa. Kobiety mogły łatwiej wejść na rynek pracy i były chronione przed seksizmem. Zniesiono zinstytucjonalizowaną dyskryminację, miejsca publiczne zostały otwarte dla wszystkich, kobiety zaczęły masowo uczęszczać na uniwersytety, a programy opieki społecznej zostały rozszerzone. Pojęcia władzy i hierarchii stały się podejrzane, politycznie niepoprawne. Nikt nie powiedział wprost: "Tak, to w porządku, że czarni, kobiety itd. mają równe prawa z białymi mężczyznami. Ale dlaczego nie miałoby być takich samych relacji między dziećmi a dorosłymi, jak te między dorosłymi po prostu?" Dajmy prawa wszystkim! Dlaczego nie dzieci?

Ponieważ pierwszym zadaniem rodziców jest nauczanie swoich dzieci, a nie proszenie ich o radę. Kiedy lekarz mówi, że musisz wykonać test na paciorkowca, wtedy wykonujesz test. Musisz zjeść warzywa przed deserem. Szkoła to miejsce, w którym się uczysz, a nie pokaz mody czy klub towarzyski, więc musisz się odpowiednio ubierać i zachowywać. To są fundamentalne lekcje.

Rodzice muszą również uczyć dzieci odróżniania dobra od zła. Żadne dziecko nie rodzi się z taką wiedzą. Dzieciom trzeba uświadamiać tę różnicę, co oznacza (w tym kontekście) przyjęcie pouczenia jako prawdy o autorytecie. A autorytarne nauczanie wymaga autorytetu.


Kiedy rodzice rezygnują ze swojego autorytetu, całkowicie przyprawiają dzieci o zawroty głowy. Dzieci potrzebują stanowczego przewodnictwa. Kiedy rodzice im tego nie dają, zwracają się do rówieśników, mediów społecznościowych lub Internetu. Znajdują tam Miley Cyrus, Justina Biebera, Akona, Eminema, Nicki Minaj, Kim Kardashian i Lady Gagę. To zagmatwana mieszanka seksu, selfie i niekończącego się pędu do popularności i uwagi. To, co naprawdę liczy się na świecie, to to, kto jest sexy i kto ma najwięcej obserwujących na Twitterze i najlepsze zdjęcia na Instagramie (...)



Książka dr. Leonarda Saxa "The Collapse of Parenting" ("Upadek rodzicielstwa"), która ukazała się w New York Times, ukaże się nakładem wydawnictwa Contra Mundum.


Źródło: https://contramundum.ro/2024/10/09/nu-i-intrebati-pe-copii/



---------



Anca Radu: "Nowa zaplanowana głupota"


Nowa planowana głupota, z "redukcją wspólnej podstawy i możliwością wyboru przez ucznia potrzebnych mu przedmiotów", pokazuje, jak źle jest być prowadzonym przez ludzi, którzy nie rozumieją człowieka – wobec takich opcji uczeń wybierze z zamkniętymi oczami przedmiot, do którego nauczycielowi powiedziano, że jest pobłażliwy i daje wysokie oceny, bez potrzeby specjalnego wysiłku czy dyscypliny, która zapewnia mu najwyższą ocenę na BAC (zwłaszcza jeśli utrzymamy imbecylizm przyjęcia na studia, biorąc pod uwagę przynajmniej pewną część średniej z matury).

Jest już wystarczająco źle, z podziałem klas licealnych na 436657 sekcji, właśnie dlatego, że mnogość opcji w dzisiejszym społeczeństwie bardzo utrudnia uczniowi szkoły średniej podjęcie decyzji, chodzi właśnie o to, aby otworzyć jego horyzonty, oferując mu aż do liceum ogólną kulturę wystarczająco szeroką i solidną, aby zrozumieć wybory, których musi dokonać (stary system prostego podziału na rzeczywiste i ludzkie był absolutnie wystarczający) — W logice idei kultury ogólnej, przy wyjęciu przedmiotów ze wspólnego rdzenia, brzmiałoby to tak: albo są one zbędne, a wtedy mówimy o dyscyplinach pasożytniczych, które siłą uzupełniają fotel nauczyciela i które w tym wypadku lepiej całkowicie wyeliminować, albo są one niezbędne, a wtedy ich usunięcie ze sfery obowiązkowej kultury powszechnej jest równoznaczne z ułomnością wychowawczą narzuconą ręcznie.

Oczywiście trudność rozmowy wynika z niezrozumienia użyteczności kultury ogólnej, ale jest to problem, którego nie da się wyjaśnić osobom, które jej nie mają.


wtorek, 8 października 2024

Nauka historii w szkole





W sumie, nauka historii powinna być nauką myślenia politycznego.

Polityka przenika wszystko i wpływa na życie każdego z nas.





Kanada






przedruk





Jeśli przejdzie ustawa zgłoszona przez posłankę federalnej NDP w sprawie „zakazu kłamstwa o szkołach z internatami”, niedługo wszyscy będziemy musieli przyklepywać oficjalną wersję, niczym ideologiczną mantrę. Dlatego zanim zejdziemy do podziemia i drugiego obiegu, kilka uwag na ten temat.

Tragedią naszych czasów jest postępujące ogłupienie, elit nie wyłączając; brak im podstawowych wiadomości o historii świata, własnego państwa i narodu. 

Kanada, w imię wielokulturowego „zjednoczenia” i tworzenia nowej tożsamości, jakiś czas temu zrezygnowała z nauczania historii w szkołach. Widocznym znakiem tej koncepcji jest nowy projekt graficzny kanadyjskiego paszportu, w którym w przeciwieństwie do dawnego nie ma żadnych odniesień do wydarzeń historycznych budujących państwo kanadyjskie, jak choćby Vimy Ridge, są za to ptaszki i boberki. Słowem, nie historia ma nas jednoczyć, lecz przyroda i geografia; „jesteśmy wszak pierwszym państwem postnarodowym”, jak to stwierdził Justin Trudeau w jednym z wywiadów.

Ludzie, którym w szkole obowiązkowo podaje się – jak mi to objaśnił nauczyciel p. Krzysztof Sojka-Wilmański – jedynie półroczny kurs historii w 10. klasie, zaczynający się od pierwszej wojny światowej, to super materiał do ideologizowania, każda historyczna głupota wejdzie w nich jak w masło. 

Przede wszystkim zaś nie są w stanie wyrobić sobie własnego zdania i myśleć samodzielnie, właśnie o sprawach takich, jak program asymilacji ludności rdzennej prowadzony w Kanadzie od lat 30. XIX wieku do 1996 roku.


Nie są w stanie zrozumieć, że całe przedsięwzięcie wzięło się nie z nienawiści i chęci wybicia Indian, lecz z programu ich ucywilizowania i przerobienia na pożytecznych mieszkańców kolonii.

W owych czasach uważano powszechnie, że zachodnioeuropejska cywilizacja jest lepsza, dostarcza wyższy standard życia, higieny, wyżywienia, organizacji społecznej i wojny. W zetknięciu z Europejczykami Indianie przegrali, co biali uważali za oczywisty dowód wyższości własnej kultury.

Szkoły z internatami, miały więc indiańskie dzieci, ucywilizować i dać im lepszą przyszłość, niż to co miały w rezerwatach. Cywilizacja kontra dzicy ludzie – taka była wówczas powszechnie przyjmowana dychotomia. Możemy to dzisiaj oceniać, jak chcemy, ale taki był wówczas tok myślenia.
Zresztą zabiegi „cywilizowania” nie były przez dominujących wówczas Europejczyków prowadzone tylko w Ameryce, lecz na całym świecie, często zresztą bez oporu tubylczej ludności, która z podziwem patrzyła i kopiowała wiele złych i dobrych cech zachodnioeuropejskiej cywilizacji, stąd też i charakterystyczne zjawisko kompradorów.


Podobnie było w samej Europie, gdzie też niektórzy – patrz Niemcy – czuli „misję cywilizacyjną”. „Modernizacyjne” przedsięwzięcia prowadzone były w Rosji XVII wieku, gdzie car Piotr I nakazał noszenie europejskich ubiorów i zgolenie bród, ale nawet w kanadyjskim Quebecu, gdzie w latach 60. za sprawą „Cichej rewolucji” zmodernizowano społeczeństwo, również pod względem obyczajowym, odrywając je od tradycyjnego katolicyzmu i jego wartości.

Podobne założenia istnieją dzisiaj wśród lewackiej elity Kanady, która przecież narzuca w szkołach postępową ideologię DEI, odrywając dzieci od tradycji rodziców, uznanej za zachowawczą i wsteczną.
W XIX wieku myślano podobnie – dominium kanadyjskie chciało odizolować młode pokolenie rdzennej ludności od wpływu rodziców i tradycyjnego środowiska, by uczynić z nich produktywnych mieszkańców kolonii i dać szansę cywilizowanego życia.

Podobna sytuacja miała miejsce w Europie, gdzie często dobroczyńcy z klas wyższych wyrywali z rodzinnego środowiska zdolne chłopskie dzieci, posyłali je po nauki do miasta, przez co traciły one kontakt z rodziną i odrywały się od tradycyjnych wiejskich zwyczajów, wierzeń a nawet języka. Znamy to z historii naszych ziem polskich.

Program szkół z internatami prowadzony był i finansowany przez kanadyjskie państwo, a kościoły, w tym katolicki były „podwykonawcami”, jako że to one prowadziły wówczas nauczanie.

Wszyscy wykształceni Indianie; adwokaci, lekarze, nauczyciele, politycy przeszli przez te szkoły. Innych nie było.

Tak, spowodowało to oderwanie ich od tradycyjnego języka, wierzeń, od miłości rodzin, a w wielu wypadkach naraziło na nękanie i molestowanie, jakie zawsze towarzyszą sytuacji, wszechwładzy dorosłych nad dziećmi. Sierocińce i szkoły z internatami na całym świecie, dostarczają wiele tych pożałowania godnych przypadków. I od tego jest policja by ścigać sprawców.

Tak więc szkoły z internatami mają skomplikowaną, zróżnicowaną i długą historię – dłuższą niż historia samej Konfederacji. Sprowadzanie jej do jednej politycznie poprawnej wersji, która odbiega od prawdy, nie ma nic wspólnego z pojednaniem i jest elementem budowy nowej globalistycznej tożsamości kanadyjskiego społeczeństwa. Nasi kierownicy uznają, że tożsamość grupowa budowana jest na mitach, dlatego usiłują skonstruować nową mitologię na potrzeby Nowego Wspaniałego Świata.


Andrzej Kumor








Według wewnętrznych badań Kanadyjskiej Komisji ds. Radia, Telewizji i Telekomunikacji (CRTC) zaufanie Kanadyjczyków do mediów informacyjnych stale spada. Tylko 32 procent respondentów uważa, że ​​informacje przedstawiane przez media są „dokładne i bezstronne”.

„Wrażenia dotyczące jakości treści spadły w przypadku niemal wszystkich źródeł w porównaniu do stanu bazowego, a obecnie mniej Kanadyjczyków wyraża zaufanie do mediów informacyjnych, zadowolenie z kanadyjskiej telewizji i czuje ich zapatrywania odzwierciedlone w treściach obecnie dostępnych” — wynika z badania CRTC opartego na wywiadach z 2541 Kanadyjczykami przeprowadzonych w okresie od 14 lutego do 29 marca.

Jak wynika z raportu, o którym jako pierwszy poinformował Blacklock’s Reporter, zaufanie do mediów spadło o 4 procent w porównaniu z rokiem 2023, a zadowolenie z jakości przekazów informacyjnych spadło o 6 procent.

Jak podano w raporcie, tylko trzy na 10 ankietowanych stwierdziło, że są zadowoleni z jakości informacji i analiz oferowanych przez kanadyjskie media informacyjne, zadowoleni z kanadyjskiej oferty programowej telewizji i czują, że „ich poglądy znajdują odzwierciedlenie w obecnie dostępnych treściach”.

Respondenci stwierdzili, że czerpią wiadomości głównie ze źródeł wideo, a następnie audio i innych źródeł medialnych. Ich zadowolenie spadło w przypadku większości rodzajów treści „rozrywkowych” i wszystkich rodzajów „treści informacyjnych”.

W raporcie stwierdzono również, że Kanadyjczycy w wieku 65 lat i starsi oraz osoby mówiące po francusku częściej deklarują, że ufają mediom informacyjnym, jeśli chodzi o dostarczanie dokładnych i bezstronnych informacji.

Badania Privy Council z marca 2023 r. wykazały, że niewielu Kanadyjczyków opowiada się za priorytetowym traktowaniem przez rząd federalny dotacji dla mediów informacyjnych, a jedynie „niewielka liczba uważa, że ​​branża informacyjna jako całość powinna być obecnie najwyższym priorytetem”. Wielu respondentów stwierdziło, że uważają, że rząd federalny ma pilniejsze kwestie, na których powinien się skupić, takie jak dostępność mieszkań i koszty utrzymania.

Jak wynika z raportu, gdy uczestnikom grupy fokusowej powiedziano, że wiele redakcji informacyjnych zwolniło pracowników lub ogłosiło niewypłacalność, wielu z nich wyraziło obojętność.


W raporcie Tajnej Rady zapytano również o poparcie dla ustawy C-18, Online News Act, która została uchwalona przez parlament w czerwcu ubiegłego roku. Ustawa nakazuje firmom technologicznym płacenie kanadyjskim mediom za treści informacyjne linkowane na ich platformach, ale w konsekwencji spowodowała utratę dostępu Kanadyjczyków do treści informacyjnych na dwóch platformach Meta: Facebooku i Instagramie.

W raporcie stwierdzono, że reakcje uczestników na ustawodawstwo były „mieszane”. Większość respondentów z północnego Quebecu je popierała, a niemal wszyscy z Toronto i miast średniej wielkości byli mu przeciwni.


Andrzej Kumor






KUMOR: Nowa kanadyjska mitologia - Goniec







środa, 2 października 2024

Znowu mieszanie w edukacji



Wygląda na to, że nikt nie wie, jak to się robi.






przedruk


1 października 2024

„Na maluchach znowu robi się eksperymenty”. Rodzice i nauczyciele przeciwko skandalicznej decyzji Małopolskiej Kurator Oświaty




W rozpoczętym roku szkolnym część dzieci uczęszczających do małopolskich „zerówek” nie będzie się uczyć pisać. Decyzję w tej sprawie wydała Małopolsk Kurator Oświaty Gabriela Olszowska.

Ze stanowiskiem Małopolskiej Kurator Oświaty nie zgadzają się nauczyciele w „zerówkach”, którzy przypominają, że w czasie poprzednich rządów Platformy Obywatelskiej wprowadzono obowiązek szkolny sześciolatków mimo sprzeciwu milionów Polaków. Dzisiaj zaś ta sama partia nakazuje, aby sześciolatki w „zerówkach” zajmowały się wyłącznie zabawą.

– Dostaliśmy „wytyczne” z których wynika, że nie możemy uczyć dzieci pisać i bardzo niewskazane jest, by dzieci miały też jakiekolwiek podręczniki. Nawet te dedykowane dla ich wieku — mówi w rozmowie z serwisem Onet.pl nauczycielka małopolskiego przedszkola, która poprosiła o zachowanie anonimowości. – Mamy też nie uczyć dzieci kreślenia liter. Uzasadnienie, jakie nam podano, mnie osobiście ścięło z nóg. Otóż zdaniem pani kurator, my nauczyciele przedszkolni, jesteśmy do nauczania takiego nieprzygotowani i przez naszą niekompetencję wśród dzieci rośnie fala dysleksji i dysgrafii – dodaje.


Z informacji, do których dotarł Onet wynika, że po decyzji kuratorium oświaty, „małopolskie przedszkola i oddziały przedszkolne przy szkołach podstawowych podzieliły się niemal równo na pół. Część z nich karnie dostosowała się do tego, co wymaga kurator Gabriela Olszowska. Inne postanowiły pracować dalej po staremu”.

Zbulwersowani decyzją Olszowskiej są również rodzice sześciolatków z Małopolski. – Na maluchach znów robi się eksperymenty – alarmuje cytowana przez Onet Izabela, mieszkanka Zakopanego, mama Stasia. – Mam córkę starszą dwa lata. Ona normalnie nauczyła się podstaw pisania w zerówce i bardzo dobrze radziła później sobie w pierwszej klasie, gdzie tę wiedzę podtrzymała. Ten system funkcjonował dobrze chyba od czasów, gdy sama 30 lat temu rozpoczynałam naukę w szkole. Po co to teraz zmieniać? – pyta.

Gabriela Olszowska w rozmowie z Onetem broni jednak nowych „wytycznych”. – Ja nie wydałam żadnego zakazu i to o czym rozmawiałam z nauczycielami przedszkoli trudno też nazwać „wytycznymi”. Ja po prostu przypomniałam pedagogom pracującym na tym etapie edukacji, jaka jest podstawa programowa w przedszkolu i na co kładzie nacisk. Nie jest to nacisk na pisanie i na wypełnianie zadań z podręczników. W przedszkolu nie powinno się akcelerować nauki pisania. Ręka sześciolatka jest mniej rozwinięta niż ręka siedmiolatka – tłumaczy Małopolska Kurator Oświaty.



Źródło: Onet







"Na maluchach znowu robi się eksperymenty". Rodzice i nauczyciele przeciwko skandalicznej decyzji Małopolskiej Kurator Oświaty - PCH24.pl












czwartek, 26 września 2024

Człowiek, który wie, o czym mówi





Jest aż tak źle z uczniami??





przedruk



"Pacyfikacja" uczniów i odbieranie rodzicom prawa do opieki. "Na początku też mi nie było łatwo"



25 września 2024, 14:46
tvn24.pl


"Część (uczniów - red.) niestety będę musiał brutalnie spacyfikować" - napisał do czwarto- i szóstoklasistów chodzących do Szkoły Podstawowej nr 206 w Łodzi ich nauczyciel biologii i przyrody. W dalszej części wiadomości ostrzegał podopiecznych, że ich rodzice stracą prawa rodzicielskie albo rodziny będą objęte "nadzorem pracownika socjalnego". 

- Zrobił to, bo chciał, żeby na lekcjach panował spokój - komentuje dyrektorka placówki, która mówi nam o "bulwersujących słowach" i "dużym błędzie niedoświadczonego nauczyciela".


Wiadomość, która w poniedziałek wieczorem trafiła do uczniów przynajmniej dwóch klas łódzkiej podstawówki, zbulwersowała jednego z rodziców, który przesłał nam jej treść na Kontakt24. Czytamy w niej, że nauczyciel ma nadzieję, iż "z części uczniów zrobi biologów/przyrodników". A co z resztą?


Cytujemy nauczyciela:

"Pozostałą część niestety będę musiał brutalnie spacyfikować, bo nie jest możliwe prowadzenie zajęć, gdy będziemy wzajemnie sobie przeszkadzać" - zaznacza nauczyciel, który w dalszej części straszy podopiecznych tym, że… ich rodzice stracą prawa rodzicielskie. 

Pisze tak:

"Tryb jest taki 3 uwagi wezwanie rodziców, po dwukrotnym wezwaniu rodziców wizyty pracownika socjalnego i ewentualne odebranie praw rodzicielskich albo objęcie rodziny nadzorem pracownika socjalnego. Więc proszę osoby niezainteresowane lekcją przynajmniej zachowanie ciszy na tyle, ile to możliwe" - przekazuje nauczyciel (pisownia oryginalna).
 


O wiadomości, którą nauczyciel wysłał do uczniów, rozmawiamy z dyrektorką łódzkiej placówki Dorotą Michałkiewicz. 

- Dostałam sygnał o niej, jeszcze zanim państwo poprosiliście o komentarz - mówi.


Przekazuje, że o wpisie nauczyciela powiedzieli jej wychowawcy klas, do których chodzą adresaci wiadomości. 

- Rodzice uczniów klasy szóstej byli zaniepokojeni tym, co napisał wskazany pracownik. Nie dziwię się, bo też uważam, że treść wiadomości jest bulwersująca i nigdy nie powinna być wysłana w takiej formie - mówi.


Zaznacza jednocześnie, że w całej sytuacji widzi pewne okoliczności łagodzące.


- Mówimy o bardzo młodym nauczycielu. To jego pierwsze półrocze w tej roli. Pracę rozpoczął 2 września, a potem na dwa tygodnie poszedł na bezpłatny urlop. Ciągle uczy się tej pracy, która jest bardzo wymagająca - podkreśla.


Dorota Michałkiewicz zaznacza, że nauczyciel biologii - chociaż niedoświadczony w tej roli - ma świetne referencje, żeby przekazywać wiedzę dzieciom. 

- Jest pasjonatem, ma bardzo dobre wykształcenie. Wcześniej pracował z młodzieżą przy różnych eventach. Podejrzewam, że zderzył się ze ścianą, kiedy zobaczył, że nie wszyscy uczniowie pozwalają mu na wykonywanie obowiązków. Chciał pokazać, że u niego to nie przejdzie, ale wyraźnie przeholował. Sam teraz już to widzi - mówi dyrektorka.

Na dywaniku


Wspomniany nauczyciel został w środę rano wezwany przez panią dyrektor.


- Opowiedział, że chciał sprawić, żeby na jego lekcjach panował spokój, żeby nikt nie przeszkadzał mu w wykonywaniu obowiązków. Przekazałam mu, że rozumiem jego motywację, ale podjęte przez niego środki są nie do przyjęcia - mówi dyrektorka.


- Co zatem mu pani poradziła? - pytamy.


- Jestem nauczycielką od 33 lat, ale pamiętam, że na początku też mi nie było łatwo. Pracownik oświaty musi wznieść się swoją dojrzałością nad emocje dzieci, być ponad czyjeś popisy. Musi znaleźć w sobie siłę, żeby zainteresować uczniów, przekonać do siebie. Przy tym musi wyznaczyć jasne granice, ale trzeba być w tym szczerym. Pisanie o systemowym odbieraniu prawa do opieki to nonsens i nieprawda. A na braku prawdy trudno cokolwiek zbudować - zaznacza Dorota Michałkiewicz.


Podkreśla przy tym, że nie podjęła wobec nauczyciela żadnych kroków dyscyplinarnych. - Każdy popełnia błędy. Zwłaszcza na początku swojej drogi. Przykro mi, że do naszych uczniów trafiła wiadomość o takiej treści, ale ze wszystkiego można wyciągnąć wnioski - zaznacza.


Na lekcji

W czasie przygotowywania tego tekstu mogliśmy przez chwilę przyglądać się lekcji prowadzonej przez autora niezręcznej wiadomości. Uczniowie - przynajmniej tym razem - z uwagą słuchali, kiedy nauczyciel opowiadał im o genetyce.


- To jest człowiek, który wie, o czym mówi. Wie, jak o tym mówić. Musi się jeszcze tylko nauczyć, jak radzić sobie z tymi, którzy - przynajmniej na początku - nie chcą o tym słuchać - kończy dyrektorka.










tvn24.pl/lodz/lodz-nauczyciel-o-pacyfikacji-uczniow-i-odbieraniu-rodzicom-prawa-do-opieki-popelnil-blad-zoltodzioba-st8106651




środa, 25 września 2024

Propaganda antyludzka





Porównaliśmy, jak często dorośli w wieku 70 lat i starsi deklarowali, że chcieliby coś zmienić w swoim życiu, innymi słowy, czy żałowali tego, jak potoczyło się ich życie. 




I nic więcej.
Nie widzę tu ani słowa o dzieciach.

A wy widzicie??




Ponadto w artykule (tekst poniżej) podaje się raz jakieś badanie CBOS, a raz badanie z USA - i brak jakichkolwiek szczegółów.


Artykuł gazety oparty jest prawdopodobnie na badaniu sprzed 3 lat z 2021 roku (link na końcu), więc nie jest to jakiś news, ale w takim razie co?

Propaganda?


Fragment artykułu z prasy USA:

tłumaczenie automatyczne

"Większość badań nie zadawała pytań niezbędnych do odróżnienia osób "bezdzietnych" – tych, które nie chcą mieć dzieci – od innych typów osób niebędących rodzicami" – powiedziała Jennifer Watling Neal. "Osoby niebędące rodzicami mogą również obejmować osoby "jeszcze niebędące rodzicami", które planują mieć dzieci, oraz osoby "bezdzietne", które nie mogły mieć dzieci z powodu niepłodności lub okoliczności. Poprzednie badania po prostu wrzucały wszystkie osoby niebędące rodzicami do jednej kategorii, aby porównać ich z rodzicami.



W badaniu – opublikowanym 16 czerwca w PLOS ONE – wykorzystano zestaw trzech pytań, aby zidentyfikować osoby bezdzietne oddzielnie od rodziców i innych typów osób niebędących rodzicami. Naukowcy wykorzystali dane z reprezentatywnej próby 1000 dorosłych, którzy wypełnili ankietę MSU State of the State, przeprowadzoną przez uniwersytecki Instytut Polityki Publicznej i Badań Społecznych.



"Po skontrolowaniu cech demograficznych nie znaleźliśmy żadnych różnic w zadowoleniu z życia i ograniczonych różnic w cechach osobowości między osobami bezdzietnymi a rodzicami, jeszcze nierodzicami lub osobami bezdzietnymi" – powiedział Zachary Neal. "Odkryliśmy również, że osoby bezdzietne były bardziej liberalne niż rodzice, a osoby, które nie są bezdzietne, czuły się znacznie mniej ciepło w stosunku do osób bezdzietnych".


Oprócz ustaleń związanych z zadowoleniem z życia i cechami osobowości, badanie ujawniło dodatkowe nieoczekiwane wyniki.


"Najbardziej zaskoczyło nas to, jak wiele jest osób bezdzietnych" – powiedziała Jennifer Watling Neal.

"Odkryliśmy, że więcej niż jedna na cztery osoby w Michigan identyfikuje się jako bezdzietne, co jest znacznie wyższe niż szacowany wskaźnik rozpowszechnienia w poprzednich badaniach, które opierały się na płodności w celu identyfikacji osób bezdzietnych. Te poprzednie badania określały wskaźnik tylko na poziomie od 2% do 9%. Uważamy, że nasz ulepszony pomiar mógł być w stanie lepiej uchwycić osoby, które identyfikują się jako bezdzietne".



Biorąc pod uwagę dużą liczbę bezdzietnych dorosłych w Michigan, należy zwrócić większą uwagę na tę grupę, stwierdzili naukowcy. Na przykład naukowcy wyjaśnili, że ich badanie obejmowało tylko jeden punkt czasowy, więc nie badali, kiedy ludzie zdecydowali się być bezdzietni – jednak mają nadzieję, że nadchodzące badania pomogą społeczeństwu zrozumieć zarówno to, kiedy ludzie zaczynają identyfikować się jako bezdzietni, jak i czynniki, które prowadzą do tego wyboru.





identyfikuje się jako bezdzietne

to jest dziwne sformułowanie, czy chodzi o osoby, które w czasie wypełniania ankiety


- już nie posiadały dzieci czy 

- nigdy nie posiadały dzieci   ?



Tego nie wiadomo.




Moim zdaniem takim badaniom, gdzie nie podaje się czytelnikom ŻADNYCH szczegółów - nie należy ufać.



Na końcu posta link do strony nt. wykonywania ankiet:

Otrzeźwienie przyszło po kilku samodzielnie zrealizowanych i całkowicie… bezużytecznych badaniach. Zrozumiałam, że zrobić ankietę to prościzna. Zrobić dobrą ankietę – to sztuka.

A co może pójść nie tak? Wszystko. Niepoprawnym badaniem zbierzesz niepoprawne dane.



trzynaście najważniejszych błędów, które mogą prowadzić do nieprawidłowego wnioskowania.
 
1. Pytania sugerujące
2. Kiepska dystrybucja
3. Brak wstępu
4. Długa metryczka na początku
5. Za dużo na raz
6. Pytania wielokrotnie złożone
7. Pytanie matrioszka
8. Pytania zbyt ogólne
9. Lęk przed pytaniami otwartymi
10. Brak wewnętrznej logiki
11. Nieprzemyślana skala pomiarowa
12. Nieprzemyślana analiza
13. Brak pilotażu






przedruk





Czy bezdzietni 70-latkowie są szczęśliwi? Naukowcy wzięli ich pod lupę. "Chcieliśmy zrozumieć"


Kinga Wójcik

24.09.2024 14:49

Coraz więcej osób świadomie decyduje się, by nie mieć potomstwa. Czy bezdzietni seniorzy żałują podjętej w przeszłości decyzji? Sprawie postanowili przyjrzeć się naukowcy z Michigan State University.



Kiepska dostępność mieszkań, rosnące ceny i brak wolności to tylko część przyczyn, dla których wiele osób decyduje się nie mieć dzieci. Czy osoby bezdzietne są szczęśliwe? A może w późniejszym wieku żałują, że nie postarały się o potomstwo? Wyniki badań są jednoznaczne. [no właśnie nie sposób tego ustalić, czy są jednoznaczne - MS]

Dlaczego ludzie nie chcą mieć dzieci? Przyczyn jest wiele. Jedną z nich jest obawa o przyszłość

Z raportu "Postawy prokreacyjne kobiet" przygotowanego przez CBOS wynika, że 68 proc. Polek w wieku 18-45 lat nie chce albo nie wie, czy chciałoby mieć potomstwo. Eksperci zwracają uwagę, że problemem są umowy śmieciowe, obawy o przyszłość i aktualna sytuacja polityczno-gospodarcza. - W dłuższej perspektywie rządzący komunikują kobietom: radź sobie sama, jakoś to będzie. Dlatego kobiety nie chcą zachodzić w ciążę. I myślę, że mają rację - powiedział prof. Jacek Hołówka, filozof i etyk.

tu było zdjęcie
Lekarze uprzedzili, że urodzi duże dziecko. 'On nie był duży, był gigantyczny' (zdjęcie ilustracyjne) KieferPix/ shutterstock.com



Problem z dzietnością nie dotyczy tylko Polski, lecz także Stanów Zjednoczonych. Okazuje się, że w przypadku stanu Michigan co piąty mieszkaniec nie ma potomstwa. Badacze z Michigan State University postanowili sprawdzić, w jaki sposób brak dzieci wpływa na samopoczucie. 

- Chcieliśmy lepiej zrozumieć tych bezdzietnych ludzi, zwłaszcza że nadal nie są powszechnie uwzględniani w badaniach akademickich - wyjaśniła autorka badania Jennifer Watling Neal.


Czy bezdzietni żałują, że nie mają potomstwa? Wyniki ankiety są zaskakujące

Naukowcy przeprowadzili ankietę wśród 1000 osób bezdzietnych. Wiele mówi się o tym, że osoby, które nie posiadają potomstwa, w późniejszym wieku mogą żałować podjętej decyzji, ale nic bardziej mylnego. 

- Porównaliśmy, jak często dorośli w wieku 70 lat i starsi deklarowali, że chcieliby coś zmienić w swoim życiu, innymi słowy, czy żałowali tego, jak potoczyło się ich życie. Nie widzieliśmy żadnej różnicy między osobami bezdzietnymi a rodzicami - powiedziała Jennifer Watling Neal. Oznacza to, że osoby bezdzietne są tak samo zadowolone z życia jak osoby posiadające potomstwo.


Jeśli masz ochotę, to zagłosuj w naszej sondzie, która znajduje się poniżej.
Dziękujemy za przeczytanie naszego artykułu.




Tendencyjna sonda....

Planujesz lub posiadasz potomstwo?

Tak, jestem rodzicem, ale nie planuję kolejnego dziecka
47%(205 odpowiedzi)

Jestem rodzicem i planuję kolejne dziecko
3%(14 odpowiedzi)

Nie mam dzieci, ale w przyszłości planuję
7%(30 odpowiedzi)

Nie mam dzieci. I nie chcę ich mieć
43%(186 odpowiedzi)





Naukowcy wzięli ich pod lupę - czyż ten zwrot nie jest uprzedmiotowiający??


Jeszcze raz:


Naukowcy przeprowadzili ankietę wśród 1000 osób bezdzietnych. Wiele mówi się o tym, że osoby, które nie posiadają potomstwa, w późniejszym wieku mogą żałować podjętej decyzji, ale nic bardziej mylnego. 

- Porównaliśmy, jak często dorośli w wieku 70 lat i starsi deklarowali, że chcieliby coś zmienić w swoim życiu, innymi słowy, czy żałowali tego, jak potoczyło się ich życie. Nie widzieliśmy żadnej różnicy między osobami bezdzietnymi a rodzicami - powiedziała Jennifer Watling Neal.


zdanie:

Wiele mówi się o tym, że osoby, które nie posiadają potomstwa, w późniejszym wieku mogą żałować podjętej decyzji


nie ma logicznego związku ze zdaniem:

czy żałowali tego, jak potoczyło się ich życie. Nie widzieliśmy żadnej różnicy między osobami bezdzietnymi a rodzicami 



tym bardziej, że nie wiemy jak wyglądały pytania w ankiecie, ani jak ją przeprowadzono

Artykuł więc uznaję za propagandę nieposiadania dzieci, tym bardziej, że ostatnio w porannym programie tvn maglowano ten temat...




Przypominam, że 

starą praktyką jest zamawianie jakiegoś artykułu, np. w USA, a potem powoływanie się na niego - "Zobaczcie, chwalą nas w prasie zagranicznej!"

tak samo płaci się celebrytom za noszenie jakiegoś ubrania, a potem daje się wywiad do Pudelniczki, że "Widzieliście! Ta słynna modelka założyła kurtkę z mojej kolekcji! Kupujcie moje ubrania, póki jeszcze są!"

tak samo jest z ankietami, badaniami...



Artykuł więc uznaję za propagandę nieposiadania dzieci.


W jakim celu ktoś podsuwa młodzieży pomysły, by nie posiadać dzieci??






P.S.

Inny przykład propagandy.

Opisanie zagadnienia jako "Dobra zmiana" jest to znany sposób wpływania na czytających.
Znak zapytania na końcu to tylko listek figowy...

Tekst działa jak pranie mózgu - przez powtarzanie.









kobieta.gazeta.pl/kobieta/7,107881,31329934,czy-bezdzietni-70-latkowie-sa-szczesliwi-naukowcy-wzieli-ich.html#sondaz

Ankieta – Wikipedia, wolna encyklopedia




msutoday.msu.edu/news/2021/childfree-adults

https://journals.plos.org/plosone/article?id=10.1371/journal.pone.0252528)

poniedziałek, 23 września 2024

Telewizja i szkoła

 



przedruk

tłumaczenie automatyczne










Telewizja i szkoła – ale nie tak, jak myślisz


Jacques BARZUN




Edukacja w ogóle i w teorii jest czymś prostym. Konkretnie i nałożone, jest to coś złożonego i prześlizguje się przez palce. Podobnie jak rząd, może być postrzegany tylko przez pryzmat jego wpływu na każdą jednostkę, co oznacza, że aby dokonać ważnych uogólnień, musiałbyś porozmawiać z milionami ludzi. Z drugiej strony, cele i bieżące efekty kształcenia można oceniać tylko poprzez uogólnianie. W dalszej części wychodzę od starszych i nowszych obserwacji i oczekuję, że zostaną one zaprzeczone i poprawione. Jeśli wyrażam się w sposób sentencjonalny, to tylko ze względu na jasność i oszczędność czasu.



Tytuł tego artykułu nawiązuje do pytania, które zadaje sobie wiele osób: czy telewizja ma negatywny wpływ na edukację szkolną dzieci? Odpowiedź brzmi: tak, jeśli ekrany uniemożliwiają im odrabianie lekcji. Ale ten sam efekt miałby każdy inny nadmiar pracy, zabawa na świeżym powietrzu czy czytanie komiksów. Rodzice nie mogą ignorować żadnego z tych aspektów. Poważniejszym pytaniem jest to, czy telewizja ze swej natury nie utrudnia uczenia się. Wydawać by się mogło, że tak, bo telewizja działa na zasadzie braku ciągłości. Jeden z ekspertów powiedział nawet, że obraz na ekranie musi zmieniać się co 18 sekund lub nawet szybciej. To zależy od twórców i producentów programu. Powinniśmy jednak zadać sobie pytanie, co dokładnie sprawia, że zachowują się w ten sposób? I w odpowiedzi ośmielam się postawić paradoks – mianowicie, że nasza telewizja jest tak szalona z powodu wpływu szkoły.



Wpływ szkoły jest zarówno bezpośredni, jak i pośredni. Bezpośredni wpływ wywierają mężczyźni i kobiety, którzy pracują w telewizji. Są one wytworem szkół, przez które przeszli i tego, co produkują, a one z kolei pokazują nam, jak działają ich umysły. Wpływ pośredni przejawia się poprzez społeczeństwo. Publiczność wyprodukowały również szkoły, a jeśli po 18 sekundach ciągle się nudzą, to znaczy, że powtarzają nawyki wyrobione w szkole.



Dlaczego o tym mówię? Ponieważ w ciągu ostatnich 50 lat prawie wszystko, co zostało zrobione w szkole, poszło w kierunku nieciągłości, niespójności, agitacji. Jeśli przypomnę wam niektóre z tych rzeczy w dalszej części, to nie po to, by czynić zarzuty. Chcę tylko zasugerować, dla kontrastu, czego rodzice, nauczyciele i władze powinny oczekiwać i wymagać od szkoły. Czy kiedykolwiek zajrzałeś do nowoczesnego podręcznika – powiedzmy, lekcji z podręcznika do historii amerykańskiej dla ósmej klasy? Wygląda bardzo podobnie do broszury podróżniczej. W kolażu rozłożonym na dwóch stronach w czterech kolorach widzimy małą mapę, zdjęcie Benjamina Franklina, zestaw dat i cyfr na czarnej tarczy, wigwam, zdjęcie Filadelfii w XVIII wieku i gdzieś w rogu listę pytań. Grafika jest przepiękna, o dużym wpływie wizualnym, oczywiście wykonana przez eksperta w dziedzinie plakatów reklamowych. Pomiędzy tymi urzekającymi obrazami przepływa strużka tekstu, która wije się po przekątnej od lewej do prawej. Pewnie coś mówi, choć jego umieszczenie na stronie nie ułatwia jego odczytania. Jednak z listy pytań, pierwsze z nich jest naprawdę interesujące i brzmi następująco: Jak myślisz, ile lat miał B. Franklin na tej rycinie?


Jeśli czytasz tekst ignorując wielobarwną grafikę, odkrywasz, że stara się on nauczyć ucznia wszelkiego rodzaju historii – mieszaniny danych i opinii politycznych, społecznych, ekonomicznych i kulturowych. Stara się również nauczyć go tolerancji, współczucia i uniwersalnego zrozumienia. Jak to zwykle bywa, tak naprawdę nie udaje mu się nic, co zamierza zrobić. Oferuje tylko różne fragmenty tego, co jest uważane za dobre.


Taki podręcznik jest typowy dla sposobu, w jaki szkoła odnosi się do umysłu ucznia w każdym wieku. Uczeń musi być nieustannie wabiony błyszczącymi drobiazgami i, gdy jest w ten sposób rozproszony, karmiony łyżką. Nic nie musi trwać długo, nic nie musi sprawiać wrażenia systematycznego. Od razu rozpoznajemy zasadę działania programów telewizyjnych i reklam. Myślę, że mój paradoks jest słuszny: programy telewizyjne składają się z produktów naszych szkół dla produktów naszych szkół. Pamiętajmy, że telewizja pojawiła się później niż współczesna szkoła.


Następne pytanie brzmi oczywiście, jak doszło do tego, że szkoła stała się taka? Złożyło się na to kilka przyczyn i celów.


Pierwszym z nich było pragnienie uczynienia szkoły mniej zagraconą i mechaniczną, co przybliżyłoby ją do życia. Życie jest zawsze niejednorodne, fragmentaryczne, nieciągłe, często kolorowe – sprawmy więc, by klasa była jak życie. Koniec z zapamiętywaniem i recytacją, koniec z czytaniem stron książek i pisaniem kompozycji – koniec z siedzeniem w osobnych ławkach i słuchaniem nauczyciela i kolegów z klasy przez godzinę. Zamiast tego zróbmy indywidualne projekty, wycieczki, obejrzyjmy sekwencje z filmów – zlikwidujmy monotonię. Pozwól klasie zdecydować, co chce robić w klasie. Stwórzmy małe zespoły i zróbmy rozeznanie w książkach na półkach. Wyjmijmy ławki i krzesła, rozłóżmy dywany na podłodze, czytajmy i piszmy tak, jak przychodzi nam to naturalnie – na podłodze, siedząc na brzuchu lub leżąc na podłodze, paplając o świecie. Nauczyciel jest po to, aby ułatwić te czynności naśladujące życie.


Drugi wpływ na szkołę ma nauka: mam na myśli naukę jako siłę kulturową. Zasugerowała, że tradycyjny sposób nauczania, będący przednaukowy, musi być błędny. Nowe i poprawne metody zostaną odkryte dopiero na podstawie badań nad edukacją i psychologią dzieci. Będzie to kombinacja nie do pobicia. Będziemy w stanie przewidzieć i zagwarantować wyniki. I co widzisz, jedną z konsekwencji badań przeprowadzonych 45 lat temu była "metoda patrzenia i mówienia"[1]] nauczania czytania, wspaniała nowa metoda, która została uznana przez czas za katastrofalną. Nawet najinteligentniejsi chłopcy i dziewczęta nie potrafili czytać ani literować w oparciu o tę metodę. Byli śmiertelnie znudzeni "Dickiem i Jane"[2] i słownictwem ograniczonym do 800 słów, podczas gdy same dzieci używały i rozumiały 2000. Teraz, w końcu, druga runda badań wykazała, że wyniki pierwszej rundy były fałszywe i ponownie wprowadzono metodę fonetyczną[3], o którą CBE[4] walczyło samotnie przez 30 lat.


W epoce, w której termin "kontekst" jest nieustannie używany, aby nieustannie przypominać nam, że rzeczy wpływają na siebie nawzajem, świat toleruje istnienie szkół, w których kontekst jest niszczony z godziny na godzinę. Nie ma już potrzeby wykazywania, w jaki sposób "metoda globalna" przerwała konieczną ciągłość. Wziął słowa jedno po drugim, jak chińskie ideogramy, i poprzez nonsens emitowany przez Dicka i Jane rozbił całą historię na nic nie znaczące fragmenty. Metoda fonetyczna natomiast buduje słowa z dźwięków i umożliwia samodzielne, ciągłe czytanie.


Cała katastrofa "metody globalnej" wynikała z błędu, który nazwałem preabsurdyzmem – stawiania na początku (przed) tego, co powinno być na końcu (po)[5]. Ponieważ dorośli, którzy potrafią czytać, mogą pospiesznie spojrzeć na słowo, nawet nie widząc liter, z których się składa, uznano, że można nauczyć małe dzieci, aby robiły to samo. Ale słowo pisane literami nie jest obrazem, staje się obrazem dopiero po długim ćwiczeniu.


Błąd niedorzeczności powtórzył się z gramatyką i nową matematyką. Ponieważ geniusze z MIT lubili teorię liczb, wyobrażali sobie, że dzieci będą również zachwycone zabawą systemami liczbowymi o podstawie 12 lub 8 zamiast 10 i że w ten sposób będą miały przyjemne wprowadzenie do dziedziny arytmetyki. Koniec z zapamiętywaniem tabliczki mnożenia – kalkulatory kieszonkowe i tak mogą wykonać za nas całą tę nieistotną pracę. Innymi słowy, każde dziecko, które po raz pierwszy zetknęło się z liczbami, zostało pozbawione dokładnej metody szybkiego, systematycznego i poprawnego wykonywania operacji. Zamiast tego uczeń znalazł się z tym obiektem badań rozproszonym w alternatywach, których nigdy nie będzie potrzebował. Ci, którzy studiowali w oparciu o tę metodę, mieli trudności na stanowiskach handlowych, gdy musieli obliczać VAT lub gdy nabywca nabywał więcej niż jeden przedmiot. Zaletą jest to, że teraz kasy fiskalne mówią operatorowi, jaką resztę oddać klientowi.


W ten sposób presja wywierana na szkołę nauk ścisłych i presja wywierana na życie uścisnęły sobie dłonie, choć wychodziły z przeciwstawnych zasad. Nauka mówi: odłóż na bok zdrowy rozsądek, badania zawsze odkrywają nowe rzeczy, których warto spróbować. Odkrycia te były jednak sprzeczne z rozsądkiem, opartym na doświadczeniu, w wyniku czego praca w szkole stała się jeszcze bardziej mechaniczna niż kiedyś. W związku z tym potrzebna była jeszcze większa dawka życia, aby zrównoważyć efekt bezsensownych metod.


Zamiast tego obie siły spotkały się we wspólnym założeniu związanym z definicją wiedzy i prawidłowym sposobem weryfikacji jej przyswojenia przez ucznia. Zaczynając od zeszytów ćwiczeń z pierwszej klasy szkoły, prosimy dzieci o wypełnienie kilku pustych pól fragmentami informacji bez żadnego związku między nimi. "Wiedza" nie oznacza już zdolności do łatwego uciekania się do ustrukturyzowanej perspektywy na dany temat, ale stała się zdolnością do rozpoznawania oddzielnych i nieciągłych cząstek. Standaryzowane testy stale utwierdzają nas w przekonaniu, że sukces akademicki oznacza wypełnianie pewnego rodzaju standardowych formularzy, które znajdziesz również w dorosłym życiu. Dziwne jest, że w epoce, w której termin "kontekst" jest nieustannie używany, aby przypomnieć nam o współzależności rzeczy, świat toleruje istnienie szkół, w których kontekst jest niszczony z godziny na godzinę. Nauka – a proszę pamiętać, że używam tego terminu w cudzysłowie w odniesieniu do tego, co w kręgach edukacyjnych nazywa się nauką – nauka nieuchronnie przyniosła ze sobą ideę nieustannej innowacji – nowych odkryć, nowych metod, nowych sztuczek i sztuczek wstrzykiwanych nieustannie do systemu, jak leki u pacjenta, który nie jest już wyleczony. Szkoły nie czują się dobrze, a wszystkie pseudo-lekarstwa zostały już wypróbowane. Powinniście wiedzieć, że nie żartuję, kiedy mówię, że w pewnym momencie szkoła średnia mogłaby wygrać nagrodę edukacyjną, gdyby zainstalowała dywan. A ponieważ Amerykanie są zachwyceni każdym nowym modnym sloganem edukacyjnym, cały kraj ogarnięty jest szałem reform, który sprawia, że wyrzucamy wszystko, co uważamy za najcenniejsze i wprowadzamy w szkole jedną stałą – zgadliście – nieciągłość. Programy nauczania, kursy i cele szkoły są zawsze w ruchu, panuje w nich atmosfera intelektualnej prowizoryczności, a coś z tej atmosfery jest niewątpliwie przekazywane również uczniowi.


Nauka wprowadziła również wirusa psychologii jawnej do działalności szkolnej. A on był "jak w życiu". Ponieważ, jak wszyscy dobrze wiemy z testów osobowości i z nieograniczonego psychologizowania naszej egzystencji, różne gałęzie tej nauki przejęły życie zawodowe, religię, małżeństwo, prawo karne, przyjaźń i literaturę. W szkołach psychologia ma tendencję do zastępowania nauczania terapią i uważa wyjaśnienie porażki za ważniejsze niż jej korygowanie: psychologia była wykorzystywana do odwracania uwagi od inteligencji i od tego, co inteligencja może zrobić nawet w trudnych warunkach indywidualnych i społecznych.


W tym samym czasie psychologia zamroziła rodziców ocenami szkolnymi napisanymi w niezrozumiałym i nic nie znaczącym żargonie. Jedną z zalet uczenia się jest to, że wyprowadza cię z siebie, aby wprowadzić cię w temat – coś, co istnieje w postaci faktów, idei lub zwykle obu. Kierowanie umysłu w stronę egocentryzmu i samousprawiedliwiania blokuje naukę i okrada cię z poczucia wspólnoty z innymi. Temat, który rozumie się razem z innymi, reprezentuje silną więź społeczną, więź, która jest bardzo odpowiednia dla demokracji. Tak więc, kiedy izolujemy każde ego i przenosimy punkt ciężkości z konkretnego tematu na nas samych, wprowadzamy do klasy kolejne źródło nieciągłości. Na dodatek, jest to również niemoralne, ponieważ dorastające dziecko ma wystarczająco dużo osobistych powodów, aby i tak czuć się skomplikowanym i wystarczająco dużo trudności w pokonaniu tego problemu.


Na domiar złego, same programy nauczania są równoznaczne z brakiem ciągłości. Po pierwsze, obiektów jest za dużo. Mniej więcej rok temu wysłuchałem wykładu wygłoszonego przez kuratora oświaty w Dallas w Teksasie, w którym wyrecytował on część listy przedmiotów, które muszą być nauczane zgodnie z prawem stanowym w ciągu 12 lat nauki. Było tam ponad 200 tematów, m.in. dobroć zwierząt, życie rodzinne, edukacja kierowców, edukacja seksualna, gotowanie, edukacja społeczna i zakaz edukacji seksualnej. Ten bałagan jest oczywiście ignorowany, ale nawet jego pozostałości są niezwykle szkodliwe, zwłaszcza, że wiele z nich jest oferowanych jako przedmioty fakultatywne młodym ludziom, którzy nie mają możliwości uświadomienia sobie, jak niewiele oferuje się im tego, co powinni wiedzieć.


Na dodatek, większość z tych przedmiotów, takich jak łagodność wobec zwierząt, jest z definicji nie-przedmiotami. Nie mają formy ani zasad, są tylko ćwiczeniami improwizacyjnymi. Są to próby naśladowania życia przez szkołę. Ich pierwowzorem jest dobrze znany garnek zwany "edukacją społeczną", który bierze autentyczne przedmioty, takie jak ekonomia polityczna, socjologia, nauki polityczne, antropologia i wyciska z każdego z nich kilka kawałków, bez żadnej ciągłości między nimi. Edukacja społeczna odpowiada innemu segmentowi programu nauczania, przedmiotowi nauk ogólnych. Fakt, że nauczyciele wychowania społecznego często wywodzą się z wydziału wychowania fizycznego, mówi o czymś innym. Pokazuje to, że każdy może prowadzić kurs, że nie jest potrzebna żadna specjalna wiedza.


Innym razem edukacja społeczna jest łączona z historią i nauczana przez nauczyciela historii, co skutkuje degradacją przedmiotu historii, ponieważ w edukacji społecznej stosuje się metodę tzw. "podejścia problemowego" i w celu zaoszczędzenia czasu do tej metody sprowadza się również historię. Siódmoklasiści nie dostają pokaźnego wycinka amerykańskiej historii, a jedynie kwestię niewolnictwa – jak uniknąć wojny secesyjnej. Jest to kolejna forma niedorzeczności, ponieważ poważna dyskusja na taki temat wymaga oczywiście ogromnej ilości solidnej wiedzy na temat każdego aspektu tego okresu historycznego.







Kilka lat temu zostałem mianowany konsultantem komisji finansowanej przez National Endowment for the Humanities, która zajmowała się badaniem tego, jak historia jest nauczana w szkołach. Oprócz posiedzeń komitetu odbyłem również wiele wizyt w szkołach w Nowej Anglii, które cieszyły się dobrą reputacją, i widziałem, jak starannie sumienni nauczyciele, wyszkoleni w metodzie podejścia do tematu poprzez problemy, wykorzystują czas poświęcony historii, czy to w siódmej klasie, czy w szkole średniej. Uczniowie klas siódmych zajmowali się projektami, które otrzymali wcześniej – pracowali wśród półek w bibliotece lub przy czytniku mikrofilmów lub leżąc na podłodze, z ołówkiem i papierem. Trwało to około 15 minut. Następnie przez 5 minut tłumaczono im kilka zdań, napisanych na tablicy, na temat Ustawy Stemplowej lub innych pretensji amerykańskich kolonistów. Stąd idea, że obywatelskie nieposłuszeństwo jest fundamentalną zasadą narodu amerykańskiego. Po tym mini-wykładzie nastąpił opis kolejnego projektu, którego termin realizacji upłynął za trzy tygodnie. Uczniowie zadawali pytania o to, co oznaczają poszczególne wymagania i co powinien zawierać projekt, a następnie każdy z nich zadał pracę domową. Jedna dotyczyła amerykańskiej strategii podczas oblężenia Bostonu, inna, bardziej popularna, wymagała od nich pisania o Thoreau z trzech perspektyw – jego samego, jego współobywateli i scenarzysty serialu telewizyjnego. To, co mnie uderzyło, poza trudnością pracy domowej, to to, jak mało uczniowie przywiązywali wagę do wybranego tematu. Godziło się to z faktem, że tematy nie miały ze sobą nic wspólnego i nie wnosiły nic do ciągłości historii – między oblężeniem Bostonu a Thoreau w Concord dzieli 75 lat.


Ale to, co zobaczyłam w liceum, zabolało mnie jeszcze bardziej. Tam poproszono mnie, abym tego dnia pomógł uczniom w ćwiczeniu dokumentacyjnym. Poszliśmy wszyscy do biblioteki szkolnej, gdzie musieliśmy przeszukać Reader's Guide to Periodical Literature w poszukiwaniu dwóch artykułów o współczesnych osobistościach z nie wiem jakiego obcego kraju. Uczniowie musieli pracować w parach, a nauczyciel i ja musieliśmy pomóc im zinterpretować symbole w przewodniku i ocenić artykuły na podstawie autora i miejsca publikacji. Było nam bardzo ciężko. Grupa wokół mnie była nieugięta w kwestii wyboru Egiptu jako kraju i kobiet jako jego przedstawicielek. Na szczęście udało nam się znaleźć coś na temat Kleopatry, choć podejrzewam, że w tytule artykułu użyto tego imienia metaforycznie i tyle. Aby znaleźć inną nazwę, musieliśmy przeprowadzić się do innego kraju. W drodze powrotnej do klasy, po tym, jak zawracaliśmy głowę naszym paplaniną innym studentom, którzy uczyli się w bibliotece, moi nowi przyjaciele zapewnili mnie, że praca dokumentacyjna może być bardzo interesująca. Kilka tygodni wcześniej klasa wzięła udział w debacie przygotowanej przez trzech z nich, z których każdy przedstawił teorie liberalizmu, anarchizmu i socjalizmu. Ta, która mi powiedziała, dziewczyna, grała rolę Karola Marksa i świetnie się bawiła.


Zasada, że uczniowie muszą się bawić przez cały czas, jest generalnie odpowiedzialna za wiele z tych ćwiczeń, dramatyzacji i przerywań. Tego rodzaju zabawa jest uważana za rozwiązanie na nudę i prawdą jest, że od czasu do czasu taki pokaz przerywa rutynę. Wielkim błędem jest jednak wpajanie komuś idei, że nauka jest zawsze zabawą, albo że zabawa zapewnia odpowiedni stan umysłu do przyswajania wiedzy i pokonywania trudności. Prawdziwe zainteresowanie przedmiotem nauki pojawia się dopiero po ciężkiej pracy i tylko wtedy, gdy uczeń zobaczy, jak rzeczy są ze sobą powiązane – w ich porządku i ciągłości, a nie w kilku zabawnych "szczytach", bez żadnego związku między nimi.


Również z tego punktu widzenia powinniśmy zastanowić się nad tym, jak projektowane są programy szkolne. To, co jest oferowane studentom, już dawno przestało być programem nauczania, ponieważ jest to po prostu seria wymiennych jednostek (często nazywanych "modułami"), które reprezentują nie tylko przedmioty nauki, ale także jednostki czasu, niektóre z nich trwają tylko 25 minut. Celem programu jest "elastyczność" – to znaczy, że studenci często sami tworzą swój indywidualny program z długich lub krótkich modułów, aby dopasować się do harmonogramu. W tym celu katalog fakultetów stał się grubym tomem, który z wielką szczerością opisuje oferowane kursy, te dla poważniejszych studentów są podwajane przez jednego lub więcej surogatów, gwarantując, że nie wpadną zbyt w żołądek.


Biorąc pod uwagę ten chaotyczny sposób szkolenia młodych umysłów, pocieszające jest pamiętanie, że szkoła zajmuje się wieloma innymi rzeczami poza nauczaniem. Zajęcia sportowe, zajęcia pozalekcyjne, liczne kluby i spotkania wypełniają luki w nieciągłym programie i dostarczają uczniom kilku rodzajów sekwencyjnych doświadczeń, z których nie sposób się nie nauczyć. Dziesięć lat temu urzędnik w Waszyngtonie oszacował, że odsetek czasu poświęcanego na działalność akademicką w szkołach publicznych wynosił 18%.


Trudno sobie wyobrazić, co siedzi w głowie jakiemukolwiek uczniowi po 12 latach modułów, Dicka i Jane, sekwencji filmowych, edukacji społecznej, fakultetów do klasy B, szkoły jako przygotowania do życia i interpretacji Karola Marksa. Niewątpliwie niektóre informacje pozostają, dzięki dobremu nauczycielowi lub osobistemu zainteresowaniu określonym przedmiotem lub hobby, takim jak fotografia lub korzystanie z komputera. Nie mamy jednak powodu, by oczekiwać choćby najbardziej podstawowego poziomu zrozumienia fundamentalnego przedmiotu. Byłoby niesprawiedliwe prosić tych młodych ludzi, zwykle mądrych i ciekawskich, aby dali coś, czego im odmówiono.


Najgorsze jest to, że studenci nie zostali pozostawieni ze środkami, z którymi mogliby sobie poradzić samodzielnie. Wielu nie umie czytać lub nie rozumie tego, co czytają. Nauczycielka ze szkoły średniej w północno-zachodniej części Stanów Zjednoczonych próbowała rozwiązać ten problem, prosząc uczniów z klasy teatralnej o nagrywanie taśm z zadaniami domowymi, które wygłosiła w języku angielskim, aby następnie mogła poprosić swoich uczniów o wysłuchanie tych taśm. Niektóre dzieci nie potrafią nawet wyrazić własnych pomysłów, ale potykają się z jednego odłamka myśli na drugi, łącząc je ze sobą tylko poprzez powtarzanie "wiesz" i "lubię". Inni nie potrafią pisać czytelnie, nie potrafią liczyć, nie potrafią wykonać nawet najprostszej pracy bez przejścia jakichś upokarzających kursów wyrównawczych. Nie możesz przestać się zastanawiać, czy ich obraz życia i samych siebie nie jest również niespójny i składa się ze stosów nieuporządkowanych myśli.





Powiedziałem na początku, że moje krytyczne podejście ma pozytywny cel. Teraz, gdy już szczegółowo opisaliśmy, jak nie chodzić do szkoły, możemy przejść do części konstruktywnej. Jaki jest cel szkoły? Aby rozproszyć ignorancję, nie zabijając ciekawości. Nikt nie kwestionuje faktu, że wszystkie małe dzieci są chętne do nauki. Poświęcam ogromną ilość energii i wytrwałości, aby dowiedzieć się, jak rzeczy działają i co oznaczają. Mają taki głód wiedzy, że udaje im się w bardzo młodym wieku nauczyć się bardzo skomplikowanego języka obcego; Mówię o tym, ponieważ cokolwiek płód mówi do siebie w łonie matki, nie mówi tego w języku, który słyszy wokół siebie po urodzeniu.


Ale ten początkowy entuzjazm dziecka może ugrzęznąć w nieudolności rodziców i w złym lub nieistniejącym nauczaniu, które otrzymuje w szkole. Ponieważ niewiedza dziecka na temat cywilizowanego świata jest encyklopedyczna, a jego skłonność do choćby częściowego eliminowania tej ignorancji musi być wspierana. Musimy pokazać Mu wartość tego, czego się nauczyliśmy, i dać mu satysfakcję z spełnienia. Dlatego szkoła musi zacząć od nauczania tego, co jest użyteczne i niezbędne. Jest to idea, którą chcieliśmy uświęcić samą nazwą naszej organizacji, Rady ds. Edukacji Podstawowej, która zapoczątkowała ruch znany obecnie jako "Powrót do Podstaw". Nie ma potrzeby zagłębiać się tutaj w szczegóły tego programu, ani w to, co odróżnia tę fundamentalną reformę od dzisiejszej edukacji.

Kolejnym krokiem jest zdefiniowanie obiektów badań. Każdy przedmiot nauki w szkole musi być możliwy do nauczania. Ta tautologia jest często pomijana. Wielu pożądanych rzeczy nie da się nauczyć – na przykład, jak pisać błyskotliwe wiersze, jak dokonywać odkryć naukowych, jak przynieść światu pokój i tak dalej. Tych rzeczy nie da się nauczyć, ponieważ tylko dane i zasady mogą być nauczane tworzące pewien racjonalny porządek. To dlatego edukacja społeczna, życie rodzinne i życzliwość wobec zwierząt nie są przedmiotem badań. Nie da się ich przekształcić w schemat danych i reguł. Można powiedzieć, że to samo tyczy się stolarstwa czy gry na pianinie. To prawda i dlatego umiejętności te wymagają indywidualnej nauki zawodu i długiej praktyki. Można powiedzieć, że nie są one nauczane, ale demonstrowane.


Przedmioty, które można przekazać, nie są dostarczane w paczkach, muszą być ułożone w odpowiedniej kolejności, są sztucznie skonstruowane. Na przykład język, tak jak się go mówi i pisze, jest chaotyczny – jest gigantycznym bałaganem. Gramatyka, z której uczymy się o języku, jest sztucznym, zorganizowanym i zwartym systemem. Tylko w takiej formie można się jej nauczyć i zachować. Głupotą jest twierdzić, że gramatyka ma wyjątki, albo że najlepszy tekst o historii nie opowiada całej historii, albo że fizyka w szkole średniej nie zawiera najnowszych odkryć. To właśnie na podstawie tych ograniczeń umysł może zostać ustrukturyzowany, aby później zrozumieć daną dziedzinę we wszystkich jej aspektach, w całej jej rzeczywistej złożoności. Powtarzam raz jeszcze: w klasie nie ma miejsca na życie takie, jakie jest. Nauczyciel może odnosić się do szerszej rzeczywistości poza klasą, nawet on musi zawsze pokazywać powiązania między swoim obiektem a życiem na zewnątrz, ale nigdy nie może pozwolić, aby życie powodowało zamieszanie w kolejności, którą usilnie stara się zbudować w umyśle ucznia za pomocą niekompletnego i sztucznego systemu. Wielką zaletą łaciny jest to, że jest ona tak daleka od naszego obecnego sposobu mówienia i myślenia, że wyraźnie widać jej strukturę gramatyczną. Stosując to samo rozumowanie, możemy powiedzieć, że każde uczenie się oparte na problematyzacjach, takich jak te omówione powyżej, jest lekkomyślną próbą wprowadzenia życia do klasy. Prowadzi to tylko do błędów i zamieszania. I nic nie da się zatrzymać z tego zamieszania. Nie ma więc sensu, nie ma sensu uczyć w klasie, wymyślając na nowo "życiowe" problemy, nie mówiąc już o próbach ich rozwiązania poprzez oddanie ich w ręce uczniów, którzy nie są strawieni przez statystyki, teorie i opinie.


A teraz porozmawiajmy o tym, jak należy przekazywać przedmioty. Potrzeba jedności i ciągłości przedmiotu szkolnego musi przejawiać się również w jedności i ciągłości działalności szkoły. Długość godzin lekcyjnych musi być oczywiście dostosowana do wieku ucznia, ale powinna być na tyle długa, aby łatwiej było mu się skoncentrować i przyswoić. Wiąże się to z kilkoma innymi rzeczami – ławkami i krzesłami, brakiem czytania i dokumentowania rzucanego na podłogę, brakiem biegania po klasie. Cała klasa powinna dbać o to samo, aby każdy uczeń uczył się nie tylko od nauczyciela, ale także na błędach i sukcesach innych. Lepiej zaryzykować, że chłopiec w ostatniej ławce rzuci kolejną kartką papieru, niż mieć 30 uczniów, którzy ciągle wiercą się, pracując nad różnymi projektami.


Naszym stałym celem musi być zwiększanie siły koncentracji uczniów. Coś, co da się zrobić. Ciekawy dowód pojawił się nie tak dawno temu w kronice zamieszczonej w "The New York Times" dotyczącej programu komediowego dla dzieci w brytyjskiej telewizji. Autor stwierdza, że "w przeciwieństwie do wielu amerykańskich komedii, importowane seriale nie wychodzą z założenia o zmniejszonej koncentracji uwagi". Brytyjska szkoła podupadła, podobnie jak nasza szkoła, ale wydaje się, że nie w takim samym stopniu, ponieważ dzieci w Anglii są w stanie wytrzymać więcej niż 18 sekund kłótni i wymiotów, a ich myśli nie lecą gdzie indziej.


Jedną z rzeczy, które psychologowie mówią nauczycielom, jest to, że uwaga przychodzi falami, falami. Dlatego wprawny nauczyciel stara się łączyć te fale w stałym rytmie, wzbudza zainteresowanie poprzez różnorodność, ulgę, odpowiednie zaskoczenie – tak jak robi to dobry pisarz. Ale oczywiście żaden wynik nie zostanie osiągnięty, jeśli odmiana polega tylko na zmianie zawodu. Modulacja poprzez różnorodność, ulgę, odpowiednie zaskoczenie musi odbywać się w obrębie badanego obiektu, musi dążyć do tego samego celu – do momentu, gdy uczeń rozwinie umiejętność motywowania się. Oznacza to uczenie się, aby się uczyć.


W tej chwili, z powodu jej chronicznego stanu rozpaczy, świat szkolny przyjął inny kaprys. Ma ambicję uczyć "myślenia", i to nie prostego myślenia, ale "krytycznego myślenia". Szkoła nie była w stanie uczyć "uczenia się", ale ma ambicję wspiąć się na ten Everest intelektu, krytycznego myślenia. Ta inicjatywa pokazuje, jak mało szkoła rozumie swoją misję. Absurdem jest sądzić, że myślenie może być przedmiotem badań. Uczysz się myśleć, myśląc o czymś konkretnym, o temacie, temacie, który istnieje poza aktem włożenia umysłu do pracy nad nim. Krytycznego myślenia można się nauczyć tylko poprzez dyskusję na temat pomysłu, opinii lub teorii pod kierunkiem zdolnego myśliciela. Myślenie jest jak gra na pianinie – jest demonstrowane, a nie nauczane.


Ale przyjmując tę nową sztuczkę, szkoła powtarza stary błąd, który, przykro mi to mówić, jest spowodowany przez Johna Deweya. Deweya jest często obwiniany za wszystkie błędy i szaleństwa współczesnej szkoły, która jest potomkiem tak zwanej "szkoły postępowej" założonej przez niego w latach dwudziestych XX wieku. To bezpretensjonalne potępienie nie jest sprawiedliwe. Dewey nigdy nie chciał, aby szkoła była tożsama z zabawą, nie podporządkowywał intelektu ideologiom, nie opowiadał się za zabawkami i fragmentacją. Uważam, że tylko jeden aspekt jego programu – i jego filozofii – jest błędny. Mianowicie, idea, że każda forma myślenia ma na celu rozwiązywanie problemów. W swojej bardzo wpływowej książeczce How We Think (Jak myślimy) opisał pięć kroków, dzięki którym umysł rozwiązuje problem. Myśliciel napotyka trudność, definiuje ją, konstruuje hipotezę, zbiera dane i potwierdza – lub obala – hipotezę. W rzeczywistości model ten opisuje tylko to, w jaki sposób prezentowane są rozwiązania naukowe, a nie sposób, w jaki do nich doszło. Wielu uczonych i matematyków opisywało nam sposoby, w jakie podchodzą do problemów: te sposoby nie są do siebie podobne i żaden nie idzie w ślady Deweya. Umysł nigdy nie zachowuje się jak maszerujący żołnierz, jak przypuszczał Dewey. To bardziej jak wiewiórka szukająca orzechów. I wiele razy rozwiązanie wychodzi na jaw z podświadomości, kiedy budzimy się ze snu.


Jeszcze ważniejszy jest fakt, że większość myślenia nie ma nic wspólnego z rozwiązywaniem problemów. Przyzwyczailiśmy się nazywać każdy cel lub trudność "problemem", do tego stopnia, że niektórzy ludzie popadają, gdy słysząc "Dziękuję", nie odpowiadają już "Z przyjemnością", ale "Nie ma problemu". Problem to trudność, którą można zdefiniować, rozgraniczyć i znika, jeśli otrzyma się właściwą odpowiedź. Ale trudność – trudność, a nie problem – polegająca na pozostaniu w przyjaźni z zazdrosną i kłótliwą osobą nie może być rozwiązana w ten sam sposób – nie ma rozwiązania. Wymaga, można powiedzieć, nieskończonej kreatywności. I tak dochodzimy do wniosku, że umysł ludzki w najwyższym stopniu rozwoju nie myśli jak wyimaginowany naukowiec Deweya, ale jak artysta. Sztuka nie powstaje w wyniku rozwiązywania problemów, ale poprzez inwencję, próby i porażki oraz kompromis między dążonymi celami – takimi jak kompetentne rządzenie. Na tej podstawie możemy zdać sobie sprawę, jak bezproduktywny jest pomysł, że jeśli uczymy rozwiązywania problemów lub "krytycznego myślenia" w próżni, wyposażamy młode umysły na wszystkie życiowe wyzwania.


Z pomocą tego wtargnięcia w dziedzinę "myślenia" powróciliśmy do psychologii, która, jak już powiedziałem, nie ma wiele do zaoferowania nauczycielowi. Mam na myśli psychologię formalną, w tym psychologię dziecięcą. Powodem, dla którego nauka niewiele nam pomaga, jest to, że dostarcza tylko ogólnych prawd i statystycznych prawdopodobieństw. Nie ma czegoś takiego jak "dziecko", każdy człowiek jest inny i nie zachowuje się zgodnie z modelem w tym czy innym wieku. Rzeczywiście, dziecko nie jest nawet w tym samym wieku umysłowym z dnia na dzień. Jeśli nauczyciel pracuje zgodnie z regułą, zamiast instynktownie obserwować i dostosowywać metody i środki do sytuacji życiowej, z którą spotyka się w każdym dziecku, podjął się złej pracy. Każdy prawdziwy nauczyciel wie, że często trzeba robić coś przeciwnego do tego, co jest normalne, oczywiste lub zalecane. Troszczysz się o konkretny umysł, a nie ogólny.


Innymi słowy, nauczyciel nie może być psychologiem ani naukowcem, ale politykiem, mężem stanu, dyplomatą, artystą. Musi opanować sztukę rozumienia i perswazji, aby zabrać słuchacza ze sobą do potocznego znaczenia. Możesz to zrobić tylko wtedy, gdy stale będziesz pamiętać o wszystkich uczniach i natychmiast reagować na ich rozterki – a robisz to, nie tracąc z oczu celu, który ma zostać osiągnięty. Jest to trudne zadanie do wykonania, dlatego mamy stosunkowo niewielu nauczycieli z powołaniem.


To, w jaki sposób powinni być przygotowani ci, którzy nie mają powołania, to temat na inną dyskusję. Jeśli pozostajesz sceptyczny wobec tych ostatnich stwierdzeń, odwołam się do autorytetu Williama Jamesa, który sam jest uznanym psychologiem. W niezwykle zachwycającym dziele Dyskusje z nauczycielami, które wciąż jest drukowane w coraz to nowych wydaniach, 87 lat po swoim pierwszym ukazaniu się, James odnosi się do niektórych z wymienionych tu przeze mnie aspektów i wyznaje swoje przekonanie, że wiedza "jak w ogóle działa ludzki umysł" jest wystarczająca dla nauczyciela. Dodaje, że nadzieje, które istniały od jego czasów, związane z badaniami w dziedzinie edukacji i "nowej psychologii", miały niewielkie szanse na przydatność w klasie, ponieważ (jak mówi) podstawowe rzeczy o uczniu, jego energia emocjonalna i moralna, można poznać tylko na podstawie całkowitych wyników, uzyskanych w dłuższej perspektywie. Mówi też bardzo wyraźnie, że nie jest możliwe, aby praca w szkole zawsze była łatwa i naturalna. Większość z nich jest trudna i nienaturalna, dopóki uczeń się do tego nie przyzwyczai. Nie jest to możliwe bez wysiłku, a jedyne, co nauczyciel może zrobić, aby zwiększyć zainteresowanie ucznia, to pomóc mu dać upust wysiłkowi.






Jeśli dla szkół potrzebne jest hasło, to "free rein to the effort" wydaje mi się pasować do obecnego momentu. Młodzież w naszych szkołach jest szczególnie inteligentna i energiczna, ponieważ jest zdrowsza i lepiej odżywiona niż poprzednie pokolenia. Są dojrzalsze niż ich wiek, prawdopodobnie dzięki telewizji i nowym metodom wychowawczym. Energie, które pokazują poza szkołą, są naprawdę imponujące, w tym negatywne energie. Gdyby szkoła pozwoliła im na ten wysiłek, który zmusza ich umysły do pracy, gdyby nauczyciele uczyli, zamiast wprowadzać innowacje i rozpraszać ich, rezultaty mogłyby wydawać się nam cudowne. Takie warunki wydają się trudne do zapewnienia po 80 latach szaleństwa i niepowodzeń, ale dopóki nie powrócimy do ich ducha i litery, nie mamy nadziei na danie upustu wysiłkom.




("Edukacja podstawowa: problemy, odpowiedzi i fakty", tom 3 nr 1, jesień 1987, strony 4-8)







Tłumaczenie i przypisy: Natalia Deleanu i Mircea Platon

Źródło: www.scoalaclasica.com





[1] Metoda nauczania czytania oparta na wizualnym zapamiętywaniu słów i zdań. Dziecko zapamiętuje więc i rozpoznaje słowa na podstawie ich kształtu, nie kojarząc liter z różnymi dźwiękami, jak wymaga tego klasyczna, fonetyczna metoda (https://www.dyslexics.org.uk/look-and-say-whole-language-teacher-training/ ).


[2] Główni bohaterowie "globalnego" programu czytelniczego, rozpowszechnionego w Stanach Zjednoczonych w latach 1930-1970.


[3] Metoda, która kojarzy literę lub grupę liter z każdym dźwiękiem w języku angielskim (jak nauczyć się czytać po rumuńsku).


[4] Rada Edukacji Podstawowej była amerykańską organizacją pozarządową założoną w 1956 roku przez grupę znanych intelektualistów (w tym Jacques'a Barzuna) w celu walki z postępową edukacją w szkołach. Organizacja zakończyła swoją działalność w 2004 roku.



[5] Niedorzeczny oznacza w języku angielskim "absurdalny".






Telewizja i szkoła – ale nie tak, jak myślisz (Jacques BARZUN) - gandeste.org