Ciekawy tekst ze strony SPUTNIK NEWS pokazujący trafność min. moich spostrzeżeń na kwestię niemiec w Europie.
Jakub Korejba
Kilka porad dla nowego Prezydenta.
Nie wiadomo co Andrzej Duda sądzi o Rosji i w gruncie rzeczy jest to
nieistotne. Jeżeli bowiem, jak twierdzi, ma on wyczucie polskiego
interesu narodowego, to będzie musiał otworzyć się na Wschód
niezależnie od osobistych uprzedzeń i niechęci.
Wiadomo natomiast, iż Duda obiecał Polakom bezpieczeństwo i dobrobyt, a geopolityczne położenie kraju i ukształtowana w ostatnim dziesięcioleciu sytuacja geoekonomiczna (sięgające wymiaru półkolonii podporządkowanie interesom Niemiec) czynią spełnienie tych obietnic nierealnym bez aktywizacji wschodniego wektora polityki zagranicznej, co jest z kolei niemożliwe bez „resetu" w stosunkach z Rosją.
Poprzeczkę Duda stawia wysoko,
obnażając smutną prawdę o tym, iż europejskie instytucje są
zasłoną dymną realizacji interesów Berlina: zapowiada postawienie
się Brukseli w kwestii zarzynających polski przemysł norm
klimatycznych i nie wyklucza weta wobec podporządkowujących
Frankfurtowi polski eksport zobowiązań na drodze do przyjęcia
Euro. Deklaruje także ambicje wstąpienia do G20 i walkę o stałe
miejsce w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. A tak się w rezultacie
prowadzenia polityki podczepienia (po angielsku: bandwagoning) pod
Niemcy złożyło, iż w obecnym układzie europejskim Polska nie
będzie w stanie zrealizować tych celów bez możliwości
balansowania wpływów rządzącego za Odrą Bismarcka w spódnicy
(bez ironii — Merkel to największy niemiecki polityk od
czasu Żelaznego Kanclerza), i to zarówno na arenie
europejskiej, jak i wewnątrz kraju. Przykład nowego „prezydenta
Europy" pokazał bowiem, iż nawet najważniejszych polskich
polityków da się kupić za garść brukselskich świecidełek,
kilka selfików z możnymi tego świata i dające zadość próżności
poklepywania po plecach, o czym przekonali się nie tylko polscy
stoczniowcy i górnicy, kiedy wyrzucano ich z pracy, ale także
wszyscy obywatele podczas comiesięcznego płacenia za prąd i gaz.
Kwestia zmuszenia transnarodowych (w
przypadku Polski chodzi głównie o niemieckie) koncernów do
płacenia w Polsce podatków a międzynarodowych banków do
zaprzestania drenowania Polski z kapitału jest bowiem częścią
przebudowy europejskiego porządku, o którą rozpaczliwie wołają
politycy tacy jak premier Węgier Orban czy przywódca Grecji
Tsipras.
Także Andrzej Duda wie, jeżeli
uważnie słuchał wyborców podczas objazdów po kraju, iż Polska
wpadła w „pułapkę średniego dochodu" (czyli sytuację, w
której jesteśmy wystarczająco bogaci,
aby przeżyć, ale nie mamy szansy rozwijać się, tak, aby na
przykład stworzyć i sprzedać coś swojego i zagrozić niemieckiemu
eksportowi) w której nasi obywatele skazani są na
zbieranie szparagów w Rzeszy i mycie klozetów w Londynie a
przyczyną tego stanu nie jest wcale
„naturalna" działalność niewidzialnej ręki rynku, ale
całkiem namacalne decyzje najważniejszych stolic Europy w kwestii
tego jak powinien wyglądać podział pracy na kontynencie.
A ponieważ zachodnie
mocarstwa trzymają ze sobą nawzajem sztamę w kwestii utrzymywania
Polski w quasi-kolonialnej zależności, jedyną szansą
na przełamanie szklanego sufitu i polityczny oraz gospodarczy awans
jest odblokowanie Wschodu i włączenie go do europejskiej gry o
pozycję Polski. Śp. Lech Kaczyński powiedziałby pewnie, iż
chodzi o dostosowany do współczesności wariant „polityki
jagiellońskiej".
Ponieważ jest oczywiste, iż nie jest to możliwe przy utrzymaniu linii na konfrontację z Rosją, przed Dudą stoi zadanie ocieplenia stosunków z naszym największym sąsiadem, co biorąc pod uwagę polityczną dynamikę ostatnich dwu lat i stopień rozkręcenia antyrosyjskiej histerii, nie jest sprawa łatwą. Ale w końcu, po to my, jako podatnicy fundujemy mu kwaterę w Belwederze, limuzynę z biało — czerwoną chorągiewką i sztab doradców, aby to on załatwiał za nas takie sprawy. A biorąc pod uwagę, iż Duda wygrał głosami mieszkańców wsi na Ścianie Wschodniej, należy oczekiwać, iż jak najszybciej odblokuje on ich dochody, regulując kwestię eksportu produkcji rolnej do Rosji.
Sprawa jest o tyle prosta, iż aby „zresetować" stosunki z Rosją wystarczy popatrzeć na nie z punktu widzenia interesu narodowego, co, jeżeli zaufać życiorysowi Dudy i jego przedwyborczym deklaracjom nie powinno być sprawą trudną. Na porządku dziennym stoją dziś trzy kwestie, które zakażają stosunki z Rosją doprowadzając do ciągłego jątrzenia.
Ponieważ jest oczywiste, iż nie jest to możliwe przy utrzymaniu linii na konfrontację z Rosją, przed Dudą stoi zadanie ocieplenia stosunków z naszym największym sąsiadem, co biorąc pod uwagę polityczną dynamikę ostatnich dwu lat i stopień rozkręcenia antyrosyjskiej histerii, nie jest sprawa łatwą. Ale w końcu, po to my, jako podatnicy fundujemy mu kwaterę w Belwederze, limuzynę z biało — czerwoną chorągiewką i sztab doradców, aby to on załatwiał za nas takie sprawy. A biorąc pod uwagę, iż Duda wygrał głosami mieszkańców wsi na Ścianie Wschodniej, należy oczekiwać, iż jak najszybciej odblokuje on ich dochody, regulując kwestię eksportu produkcji rolnej do Rosji.
Sprawa jest o tyle prosta, iż aby „zresetować" stosunki z Rosją wystarczy popatrzeć na nie z punktu widzenia interesu narodowego, co, jeżeli zaufać życiorysowi Dudy i jego przedwyborczym deklaracjom nie powinno być sprawą trudną. Na porządku dziennym stoją dziś trzy kwestie, które zakażają stosunki z Rosją doprowadzając do ciągłego jątrzenia.
Po pierwsze sankcje. W przeciwieństwie
do przepełnionych frazesami o „łamaniu międzynarodowych umów"
i „destrukcji europejskiego porządku" obłudnych wypowiedzi
naszych rzekomych liberałów, Duda jako patriota i konserwatysta
doskonale wie, iż w kwestii Krymu, każde normalne państwo
postąpiłoby dokładnie tak samo jak Rosja, a wedle standardów
międzynarodowego postępowania, w swej polityce wobec Donbasu Putin
zachowuje wyjątkową wstrzemięźliwość i spokój. Z drugiej
strony, jako demokrata i prawnik wie także, iż jakakolwiek
demokratyczna procedura wykazałaby wolę znaczącej części
mieszkańców Półwyspu do powrotu do Rosji. I dlatego właśnie,
powinien wyjść z inicjatywą przeprowadzenia na Krymie ponownego
referendum, z normalną kampanią wyborczą, według najostrzejszych
europejskich standardów i z międzynarodowymi obserwatorami. A
ponieważ Rosjanie wiedzą, iż nastroje są takie, że zwycięstwo
mają w kieszeni, to nie powinni mieć problemów ze zgodą na
taki wariant, tym bardziej, jeżeli będzie on związany z
wyjściem ze szkodliwego dla wszystkich korkociągu sankcji i
kontrsankcji. Jest oczywiste, iż stosunki Zachodu z Rosją nie mogą
w dłuższej perspektywie opierać się na reżimie wzajemnych
oskarżeń i ograniczeń, tym bardziej, iż wiele z nich coraz
częściej staje się szkodliwą fikcją, wprowadzając do
międzynarodowego obiegu paserskie zwyczaje rodem z przestępczego
półświatka. Prędzej czy później, formalnie lub nieformalnie,
sankcje te zostaną zniesione i jeżeli Polska nie będzie
uczestniczyć w tym procesie, to okaże się podwójnie
przegrana: politycznie — jako europejski awanturnik, i
gospodarczo — oddawszy rosyjski rynek bardziej wyrobionym w
sztuce negocjacji konkurentom. Z drugiej strony, aktywne uczestnictwo
w procesie wyjścia ze ślepej uliczki sankcji niesie ogromny
potencjał: ewentualny Plan Dudy mógłby dać nikomu dziś
nieznanemu polskiemu prezydentowi tak bardzo potrzebny mu wizerunek
męża stanu i polityka światowego kalibru.
Po drugie przyszłość Ukrainy i szerzej, perspektywa geopolitycznej tożsamości krajów „wspólnego sąsiedztwa" między UE i Rosją. Jest oczywiste, iż w obecnym kształcie terytorialnym, społecznym i gospodarczym Ukraina w dającej się prognozować perspektywie (czyli mówić wprost: nigdy) nie zostanie członkiem UE, a ze względu na opór części społeczeństwa i zwłaszcza elit (czy raczej „wierchuszki", bo w odniesieniu do współczesnej Ukrainy słowo „elita" wydaje się mało adekwatne) członkiem Unii Eurazjatyckiej być nie chce. A w związku z tym, iż wariant podziału Ukrainy na dwa lub więcej państw nie odpowiada ani Europie ani Rosji, pozostanie ona częścią tego, co Zbigniew Brzeziński nazwał „czarną dziurą Europy" czyli buforem między dwoma integrującymi wokół siebie mniejsze i słabsze jednostki centrami siły. W tym kontekście, w interesie zarówno Berlina, Moskwy, jak i Warszawy jest równoważenie zewnętrznych wpływów na jego wewnętrzną sytuację, tak, aby unikać konfliktów i wspólnie wykorzystywać jego tranzytowe położenie. Dlatego właśnie Duda powinien zaproponować zwołanie międzynarodowego szczytu i podpisanie traktatu pokojowego między Kijowem i przedstawicielami Donbasu, w którym Rosja i UE wystąpią jako gwaranci. W chwili obecnej jest bowiem oczywiste, iż podpisane w Mińsku zawieszenie broni nie zostanie wypełnione przez żadną ze stron bez silnego i konsekwentnego nacisku z zewnątrz. A wiedząc, iż nikt w Brukseli, Waszyngtonie i Moskwie nie ma pomysłu, co dalej robić z ukraińskim konfliktem, obie strony starają się prowadzić politykę faktów dokonanych, tak, aby w momencie ostatecznego uregulowania siadać do stołu z jak najsilniejsza pozycją negocjacyjną. Jeżeli Dudzie uda się doprowadzić do trwałego zakończenia konfliktu na Ukrainie, to w kieszeni będzie miał nie tylko wdzięczność zmęczonych nim mocarstw na Wschodzie i Zachodzie, ale zapewne także i Pokojową Nagrodę Nobla a podpisany na Wawelu Pokój Krakowski wejdzie do historii europejskiej dyplomacji.
Po trzecie, wypracowanie stabilnego i
konstruktywnego modelu współistnienia z Rosją i skupionymi wokół
niej krajami Wspólnoty Eurazjatyckiej. Nie ma wątpliwości, iż dla
utrzymania pozycji Europy w świecie i poziomu życia jej mieszkańców
nie ma możliwości oparcia się na zasoby wewnętrzne: jedyną
szansą uniknięcia politycznej marginalizacji i ekonomicznej
degradacji jest intensywne i proaktywne uczestnictwo w globalnych
procesach, co w sposób oczywisty wymaga konstruktywnych stosunków z
sąsiadami: bez dobrych relacji z najbliższym otoczeniem, nie ma co
myśleć o uczynieniu z Europy jednego ze światowych centrów
wymiany ludzi, towarów, kapitału i usług. Jeżeli Europa chce
przetrwać, to eurazjatycka oś od Atlantyku do Uralu (i
szerzej: od Ameryki Północnej do Pacyfiku i Chin) nie może być
przestrzenią konfliktów i podziałów, ale współpracy i wzajemnej
otwartości. I tutaj także otwierają się perspektywy dla Polski,
która w hipotetycznej Deklaracji Warszawskiej mogłaby powtórzyć
sukces Procesu Helsińskiego i stać się siłą sprawczą procesu
uregulowania w tym obszarze istniejących konfliktów oraz
wypracowania nowych, innowacyjnych formatów współpracy. Globalne
procesy dzieją się bowiem obiektywnie, bez naszej woli, i jeżeli
nie podejmiemy wysiłku budowy prawnej i organizacyjnej struktury
funkcjonowania we współczesnym świecie to prędzej czy
później zrobi to za nas ktoś inny. W tym kontekście,
pilnując polskiego interesu w stosunkach z Rosją i jej partnerami,
prezydent Duda mógłby przy okazji wyświadczyć ogromną przysługę
poszukującym z nią modus vivendi Europie i Ameryce.
Pomimo dramatycznych deklaracji części polityków i katastroficznych wizji snutych przez niektórych ekspertów, stosunki Polski z Rosja kryją w sobie stosunkowo niewiele realnych konfliktów, mają za to ogromny potencjał korzystnej dla obu stron współpracy. Jeżeli prezydent Duda zdobędzie się na nowe otwarcie na Wschodzie, zdejmie z porządku dziennego najbardziej toksyczne kwestie, to może nie tylko zapewnić Polsce bezpieczeństwo, ale także na długie lata otworzyć dla niej perspektywy bogacenia się na swoim geopolitycznym położeniu.
Złe stosunki z Rosją są dla Polski niebezpieczne i kosztowne. Nie mieć stosunków z Rosją Polska nie może. Wychodzi na to, iż najbardziej logicznym i optymalnym wariantem jest posiadanie z Rosją stosunków dobrych. Mecenas Andrzej Duda, przyuczony do żelaznej prawniczej logiki powinien wziąć ten rachunek pod uwagę.