Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą system wyzysku. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą system wyzysku. Pokaż wszystkie posty

sobota, 2 listopada 2024

Chciwość ludzi władzy unicestwi ludzkość.

 



Modigliani i van Gogh

i pewnie nie tylko oni


nigdy nie osiągnęli sukcesu w życiu, ponieważ ktoś chciał zarobić miliony na ich twórczości


zostali zamilczeni


nie pozwolił im osiągnąć zasłużonego rozgłosu

a nawet jeśli - nie pozwolił temu się rozwinąć


i czekał - aż umrą








środa, 30 października 2024

Pierwsze pokolenie, które nie wie, jak pracować.

 


Poważnie, tak jest?


przedruk

tłumaczenie automatyczne





Ludzkość wydała pierwsze pokolenie, które nie wie, jak pracować. Przyszłość robotów humanoidalnych jest jasna


Dodano: 29.10.2024 

ZIUA NEWS







Pracodawcy w kilku krajach przekonują się, że nie mogą pracować z pokoleniem Z, a pokolenia, które przyjdą po nich, zostały wychowane na tych samych zasadach. To, co naukowcy odkryli na całym świecie, jest dokładnie tym, co mówiło kilku psychologów i nauczycieli w Rumunii, kiedy ostrzegali przed tym niebezpieczeństwem.


Platforma edukacyjna i doradztwa zawodowego Intelligent opublikowała niepokojący raport, z którego wynika, że pracodawcy w wielu krajach są niezadowoleni z nowo zatrudnionych pracowników z pokolenia Z – urodzonych między 1997 r. a początkiem 2010 r. – których albo nie mogą zatrudnić, albo zwolnić natychmiast po zatrudnieniu. Tegoroczne badania wykazały, że rynek pracy nie jest przygotowany na potrzeby młodych ludzi z pokolenia Z, a pracodawcy już teraz mają tendencję do unikania zatrudniania świeżo upieczonych absolwentów w przyszłości.



Inne badanie przeprowadzone na pokoleniu Z w zeszłym roku pokazuje, że 1 na 4 pracowników z tej kategorii jest niezadowolony z pracy, a 20% chce odejść z pracy zaraz po zatrudnieniu. Badanie przeprowadzone w zeszłym roku miało na celu odkrycie, co motywuje pracowników do szczęścia w pracy, pisze National Journal.

Badania przeprowadzone w ciągu ostatnich kilku dekad wykazały, że szczęście sprawia, że ludzie są bardziej produktywni w pracy, a szczęśliwi pracownicy są bardziej oddani, produktywni i lojalni. Problem młodych ludzi z pokolenia Z polega na tym, że nie mogą być szczęśliwi w pracy, bez względu na to, co się im zaoferuje. Są jeszcze mniej produktywni, stają się niepożądani dla firm, ale to właśnie oni chcą zrezygnować z zatrudnienia, zaraz po rozpoczęciu działalności, będąc nieelastycznymi i nieszczęśliwymi.


Raport Inteligentna platforma za 2024 rok pokazuje, że 1 na 6 pracodawców waha się przed współpracą z młodymi ludźmi z pokolenia Z. Raport opiera się na ankiecie przeprowadzonej wśród prawie 1 000 hiring managerów. Główne powody, dla których firmy zaczynają odmawiać współpracy z nowymi pokoleniami, zostały sformułowane przez samych pracodawców. Badanie pokazuje również, że 6 na 10 firm zwolniło już świeżo upieczonego absolwenta uniwersytetu, którego zatrudniły w tym roku.

Ponad połowa pracodawców, którzy odpowiedzieli na kwestionariusz, stwierdziła, że pokolenie to nie ma silnej etyki pracy, boryka się z trudnościami w komunikacji, nie radzi sobie dobrze z informacją zwrotną i generalnie nie jest przygotowane na wymagania siły roboczej. Ponadto młodzi ludzie uważają, że zasługują na specjalne traktowanie i czują się obrażeni na wszystko, choć brakuje im motywacji i profesjonalizmu.


Naukowcy poszli dalej, aby dowiedzieć się, dlaczego młodzi ludzie znaleźli się w takiej sytuacji. Odpowiedzi udzieliła Holly Schroth, starszy wykładowca w Haas School of Business na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley, która pokazuje, że ich edukacja opierała się na zajęciach pozalekcyjnych, które zostały wprowadzone w szkołach w celu zwiększenia konkurencyjności dzieci. 

Te zajęcia pozalekcyjne zostały następnie wprowadzone na wydziałach, ale w ten sposób ukształtowały się osoby dorosłe, które nie zdobyły już wystarczającej wiedzy do wykonywania zawodu lub doświadczenia zawodowego. Profesor mówi, że ta zmiana w programie nauczania doprowadziła do tego, że "nierealistyczne oczekiwania" z ich strony, dotyczące pracy i sposobu, w jaki zachowują się wobec swoich szefów, stają się odmieńcami, którzy nie są w stanie wejść do produkcji.

Amerykański profesor wyjaśnił również, że nacisk na zajęcia pozalekcyjne wynika również z niezdolności do komunikowania się młodych ludzi, którzy teraz chcą dostać pracę, ponieważ nie mają podstawowych umiejętności interakcji społecznych z klientami, kolegami lub szefami w pracy.

Młodzi ludzie stanowią ponad 25% dzisiejszej globalnej siły roboczej, a firmy muszą przeznaczać więcej pieniędzy i czasu na ich szkolenie. Specjaliści zalecają, aby pracodawcy dbali o integrację młodych ludzi z nowych pokoleń na rynku pracy, a rządy zaczęły finansować specjalne programy stymulujące ich zatrudnienie. Żaden taki program nie przyniósł jednak jeszcze oczekiwanych rezultatów, ponieważ młodzi ludzie nie potrafią przystosować się do warunków pracy.

Niektórzy psychologowie ostrzegali już 10-15 lat temu, że wychowanie do systemu "leseferyzmu" doprowadzi do katastrofy, ponieważ pozwalanie dziecku na robienie tego, na co ma ochotę, bez ponoszenia lub nawet rozumienia konsekwencji swoich złych czynów, prowadzi do powstania dorosłych bez odpowiedzialności – dokładnie tego, co można zobaczyć dzisiaj, niezdolność młodych ludzi do przystosowania się do rynku pracy.

"Leseferyzm" i zmiany w programach nauczania, najpierw w przedszkolu, potem w szkołach i szkołach średnich, a w ciągu ostatnich 10 lat także w środowisku uniwersyteckim, poprzez nacisk na zajęcia pozalekcyjne, przekształciły pokolenie Z i tych, którzy po nim przyjdą, w kohorty odmieńców, którym brakuje umiejętności komunikowania się i etyki pracy.

Pracodawcy w Rumunii skarżą się, również od dekady, że młodzi ludzie mają bardzo wysokie i nieuzasadnione żądania płacowe, często deklarując, nawet podczas rozmów kwalifikacyjnych, że nie umieją się za nic mówić, ale zasługują na wyższe wynagrodzenie niż przeciętne.

wpływ mediów - celebryci i '"osobowości telewizyjne" kłapiące paszczą za marne 30 tysięcy miesięcznie - MS


Młodzi ludzie w Rumunii, w większym stopniu niż ci z krajów silniejszych gospodarczo, przyzwyczaili się również do myśli, że jeśli odmówiono im podjęcia pracy w kraju, oznacza to, że mogą wyjechać za granicę, gdzie będą mogli znaleźć pracę za pensje rzędu tysięcy euro, nawet jeśli nie będą wiedzieli, jak cokolwiek zrobić. Wielu wyjeżdża za granicę i rozumie, że sytuacja nie jest taka, jak sobie wyobrażali, a wracając do domu wolą pozostać za pieniądze rodziców, ponieważ godzenie się na niskie pensje na początku kariery zawodowej jest poniżej ich godności.

Ale problem nieprzystosowania się do pracy młodych ludzi z pokolenia Z jest taki sam na całym świecie, nie tylko w Rumunii. Menedżerowie ds. rekrutacji, z którymi przeprowadzono wywiady, stwierdzili również, że niektórzy z ich pracowników z pokolenia Z mieli trudności z zarządzaniem obciążeniem pracą, często się spóźniali i nie ubierali się ani nie mówili odpowiednio.

Inny raport platformy Intelligent, opublikowany w kwietniu, pokazuje, że pracownicy z pokolenia Z zbyt mocno polegają na wsparciu rodziców podczas poszukiwania pracy. Według ankiety przeprowadzonej przez ResumeTemplates, która obejmowała odpowiedzi od prawie 1500 młodych osób poszukujących pracy, 70% z nich przyznało, że poprosiło rodziców o pomoc w procesie poszukiwania pracy. Kolejne 25% przyprowadziło nawet swoich rodziców na rozmowy kwalifikacyjne, podczas gdy wielu innych poprosiło rodziców o złożenie podań o pracę i napisanie dla nich CV.

Huy Nguyen, główny doradca Intelligent Platform ds. edukacji i rozwoju kariery, wyjaśnił, że wielu absolwentów szkół wyższych, którzy niedawno ukończyli studia, boryka się z trudnościami związanymi z wejściem na rynek pracy, zwłaszcza ze względu na ogromny kontrast między ich oczekiwaniami a środowiskiem pracy. Zasadniczo, poprzez otrzymywane wykształcenie, młodzi ludzie są przyzwyczajeni do nagród otrzymywanych na zupełnie innych kryteriach niż te w pracy, a przejście z jednego systemu do drugiego jest bardzo trudne, po tym, jak młody człowiek nauczył się, od przedszkola do doktoratu, że jest nagradzany za określone podejście, A w prawdziwym życiu są zupełnie inne wymagania.

W ten sposób dzisiejsi absolwenci szkół wyższych są absolutnie nieprzygotowani do dynamiki kulturowej miejsca pracy. "Chociaż mogą mieć pewną wiedzę teoretyczną ze studiów, często brakuje im praktycznego, rzeczywistego doświadczenia i umiejętności przekrojowych niezbędnych do odniesienia sukcesu w środowisku pracy" – wyjaśnił specjalista.

Problemy nie kończą się na pokoleniu Z, ale trwają dalej wraz z kolejnymi pokoleniami, które są jeszcze bardziej dotknięte tym samym systemem edukacji, od przedszkola po doktorat. W ostatniej dekadzie zwiększyła się liczba godzin przeznaczanych na zajęcia pozalekcyjne, a Rumunia przejęła model zachodni, uznając go za "receptę na sukces" systemu edukacji.

Tygodnie "Innej Szkoły", "Zielonego Tygodnia" itd. w systemie przeduniwersyteckim zwielokrotniły się, zajmując więcej czasu niż 10 lat temu, w nadziei, że w ten sposób dzieci będą kształcone, aby odnieść sukces w przyszłym dorosłym życiu. Na szczęście rumuńskie uczelnie nadal nie opierają się na zajęciach pozalekcyjnych uprawianych głównie za granicą, więc absolwenci z naszego kraju mają większe szanse na dostosowanie się do wymagań miejsca pracy niż ci, którzy ukończyli wydziały za granicą.















środa, 4 września 2024

Rabunek i zubożenie Rumunii




przedruk
trochę słabe tłumaczenie automatyczne




Dan Diaconu: Rabunek i zubożenie Rumunii czy niewyobrażalna cena dzisiejszego "godnego życia"




Ciągle słyszę i widzę obsceniczne ody do Zachodu w ogóle, a do Unii Europejskiej w szczególności. Szaleni propagandyści powtarzają tę samą mantrę dobrobytu, którą przyniosła nam bezosobowa Unia Europejska. A przy tym samym tempie przypomina nam się, jak bardzo byliśmy zacofani w czasach Ceauşescu i jak rozwinęliśmy się teraz. Tyle, że sprawy nie idą tak, jak mówią, a jeśli zaczniemy stosować "właściwą miarę", dojdziemy do kilku ciekawych wniosków.


PKB Rumunii w 1988 r. wynosił 53,6 mld. $. Ponieważ na początku 1989 roku Nea Nicu ogłosiła, że skończyła z długiem zagranicznym, możemy uznać, że nie mieliśmy żadnych kredytów. W tym samym roku cena złota wynosiła 287,45 USD za uncję (cena zamknięcia). Obecna cena złota wynosi około 2500 USD za uncję, czyli 8,7 razy więcej. Oznacza to, że PKB Rumunii w 1988 r. wyniósł 466,32 mld zł. $ w obecnych pieniądzach!

Według danych Banku Światowego PKB Rumunii w 2023 roku wyniósł 351 miliardów dolarów. Oznacza to, że teraz, po zbyt mądrym przystąpieniu do UE i NATO, jesteśmy o 25% poniżej PKB z 1988 roku! I nie ma w tym nic dziwnego, biorąc pod uwagę fakt, że w IX dekadzie mieliśmy do czynienia z programową destrukcją rumuńskiej gospodarki, a to, co zostało odbudowane, zostało zrobione jedynie jako "element zależny od zewnętrznego podmiotu", tak że nagłe decoupling byłby dla nas prawdziwą katastrofą. Innymi słowy, nie robimy źle, ale bardzo źle, zarządzając spadkiem wyników o 25% w ciągu 36 lat!! A teraz jesteśmy praktycznie bez szans, aby usiedzieć na nogach.

Zapewne ktoś, kto żył w epoce Ceauşescu, będzie miał obserwację: jak to się stało, że w tamtych czasach ludzie ledwo kupowali samochód z produkcji krajowej, a komfort rodzin był znacznie obniżony (np. na poziomie sprzętu AGD i tak dalej). W tym miejscu nasuwają się dwie obserwacje. Po pierwsze, jeśli dokonujemy porównania, to powinniśmy to robić na poziomie, do którego doszedł Zachód, z którym się porównujemy. Bez wątpienia człowiek Zachodu radził sobie lepiej, mając dostęp do bardziej zaawansowanych technologii niż my. Przykładem są samochody, które w Rumunii pozostały na poziomie z lat 70-tych. Potem nastąpił sprzęt AGD, który na Zachodzie zaczął eksplodować, podczas gdy w naszym kraju ograniczał się praktycznie do pralek i niektórych drobnych sprzętów gospodarstwa domowego, w porównaniu z obfitością na Zachodzie. Możemy jednak również dokonać porównania z tym, co mamy teraz. W tym celu musimy jednak przyjrzeć się strukturze zadłużenia zagranicznego.

W 1988 roku Rumunia miała otrzymać ponad 5 mld euro. $ z różnych pożyczek udzielonych krajom rozwijającym się. Oznacza to, że prawie zaciągnęliśmy pożyczki w wysokości około 10% PKB (sytuacja jest celowo niejasna, ponieważ większość długów została anulowana na łapówki przez władców porewolucyjnej Rumunii, ostatnim przypadkiem było anulowanie długu Iraku przez Băsescu).

Obecnie stopa zadłużenia Rumunii wynosi prawie 60% PKB. Wyobraźmy sobie, że Ceauşescu w 1988 roku włożyłby w kaprysy społeczeństwa tylko tyle, ile miał do otrzymania. Oznaczałoby to nie tylko rozwiązanie problemów żywnościowych (które i tak by nie istniały, gdyby Ceauşescu nie był sabotowany przez Securitate), ale także niewiarygodny dobrobyt Rumunów. Ci, którzy żyli w tamtym okresie, dobrze znają sytuację: ludzie mieli pieniądze, ale brakowało ich do jedzenia. W związku z tym, poprzez przekierowanie produkcji na rynek krajowy i rozpoczęcie przywozu, sytuacja zostałaby niezwykle łatwo zrównoważona. 

Było jednak kilka elementów, które uniemożliwiały powrót:
- zdrada Securitate, 
- niekompetencja aparatu partyjnego, 
- stagnacja reżimu i wreszcie 
- Ceauşescu w złym stanie zdrowia, niezdolny do zaoferowania realnego rozwiązania w sprawie sukcesji


Nieustępliwość Ceauşescu w kwestii rozwiązania "zawsze później" z Nicușoru – rozwiązania odrzuconego przez przytłaczającą większość populacji, mimo że zostało ono uruchomione w Sibiu, gdzie wykazywał szczególną troskę o rzeczywiste problemy – sprawiła, że cały świat zrozumiał, że najpierw musi poczekać, aż Ceauşescu zniknie, a potem zobaczyć, co robić. Dlatego plan zdrady z zamachem stanu, w wyniku którego do władzy doszedł Ion Iliescu, został zaakceptowany przez wszystkich decydentów, których zdradę niezwykle łatwo było kupić.

To, co musimy zrozumieć, to to, że w gruncie rzeczy naprawdę jesteśmy w środku. Nie mamy już niezależnego przemysłu, ponieważ przytłaczająca większość "zakładów" inwestycyjnych w Rumunii znajduje się poza granicami kraju, więc przerwa bez wcześniejszego planu okazałaby się katastrofalna. Pewnie powiesz, że nie ma szans na rozstanie, bo tego nie chcemy. Z naszej strony tak, ale z ich strony? To jest pytanie, którego nikt nie zadaje.

Patrząc na poziom kontynentu, widzimy, że gospodarka europejska stała się gospodarką marginalną. Niemiecka machina gospodarcza leży w gruzach, a Francja jest w rozsypce. Dwaj liderzy europejskiej gospodarki znajdują się w absolutnej, ale nierozpoznanej katastrofie – w tym sensie, że wciąż trzymają podkulone ogony. 
Aby zrozumieć sytuację, przytoczę ranking PKB w stosunku do siły nabywczej 

w 1990 roku: USA, Japonia, Niemcy, Włochy, Francja, Chiny, Brazylia, Wielka Brytania, Indie. 
w 2023 roku: Chiny, USA, Indie, Japonia, Rosja, Niemcy, Indonezja, Brazylia, Francja, Wielka Brytania. 

PKB krajów BRICS (tylko państw założycielskich, a nie ich zwolenników) jest wyższy niż PKB G-7. Europa znajduje się gdzieś na samym dole rankingu, żyjąc jedynie dzięki inercji i nie jest w stanie się podnieść bez fundamentalnej restrukturyzacji całej swojej struktury polityczno-gospodarczej.

Wracając do nas, to jest właśnie główny problem, czy też "wielka bańka", jak mówią dzieci: jesteśmy w przegranym sojuszu, ale bez absolutnie żadnych podstaw i pogrążeni w długach. Co więcej, nasi amerykańscy partnerzy wciągają nas w desperację, starając się ukraść tyle, ile jeszcze zostało do kradzieży teraz, w ostatniej chwili. I, w ramach podziękowania, mamy też topór wojenny nad naszymi głowami, po który wysłali Prostănaca na misję.

Co się z nami stanie? Trudno to sobie wyobrazić, ale na poziomie politycznym i w ramach władzy głębokiej powinny być plany na wypadek szkód. Czy są takie plany? Poza oddaniem Rumunii globalistom Schwaba, nie ma innego planu. To jest rzeczywistość, której nikt ci nie mówi!

Biorąc pod uwagę fundamenty, jakimi dysponujemy, ale także ponure perspektywy, myślę, że dla wszystkich jest jasne, że za ten niewyobrażalny rabunek odpowiedzialna jest cała klasa polityczna po 1989 roku. 

W przeszłości dokonałem kalkulacji, z której wynikało, że to, co zapłaciliśmy Imperium Osmańskiemu razem z tym, co daliśmy Rosjanom w okresie, kiedy byliśmy pod okupacją, jest niczym w porównaniu z tym, ile tylko USA okradły nas w tak zwanych transakcjach zbrojeniowych, a MFW z pomocą, o którą prosił Băsescu na polecenie swoich zachodnich panów.

Jeśli zbilansujemy wszystkie kradzieże dokonywane programowo, "z prawem w ręku", otrzymamy jakieś zawrotne wartości. Nawet kara śmierci stosowana wobec wszystkich czynników politycznych od czasów rewolucji aż do chwili obecnej nie miałaby żadnego znaczenia w kwestii wypłaty odszkodowań.

Nie wiem, jak wyjdziemy ze ślepego zaułka, w który się wpakowaliśmy, ale wiem na pewno, że nigdy w historii nie byliśmy tak źli. A jeśli wydaje ci się, że żyjesz przyzwoicie, pomyśl, że ta przyzwoitość, o której teraz mówisz, zostanie przeklęta przez całe pokolenia, które, nawet jeśli są obecnie nienarodzone, są skazywane na niewolnictwo, aby "zrekompensować" niewyobrażalny rabunek dokonany na naszych głupich oczach.

czwartek, 16 maja 2024

Złoto Rumunii

 


No wiecie co!!!


"Od czasu zamachu stanu w grudniu 1989 roku Rumunia straciła znacznie więcej niż straciła w dwóch wojnach światowych, katastrofalnych powodziach w 1970 i 1975 roku oraz trzęsieniu ziemi w 1977 roku razem wziętych. 


W tym czasie nie zbudowano i nie osiągnięto tak wiele rozwoju jak w latach dyktatury, tych, które zostaną splądrowane po 1989 roku. A potem pytam retorycznie: co jeszcze reprezentuje wartość rumuńskiego skarbu w Moskwie? Prawie nic."



przedruk

nieco słabe tłumaczenie automatyczne




Prof. dr Corvin Lupu:
Co dziś symbolizuje skarb Rumunii w Moskwie?



W marcu 2024 r. sześć odrębnych grup w Parlamencie Europejskim złożyło rezolucje w sprawie konieczności zwrotu przez Federację Rosyjską rumuńskiego skarbu zdeponowanego w Moskwie w grudniu 1916 r. i czerwcu 1917 r. 

W efekcie 14 marca 2024 r. wydano ostateczną rezolucję potwierdzającą prawo Rumunii do tego ważnego skarbu wartości oraz konieczność wprowadzenia tej kwestii do agendy rumuńsko-rosyjskich rozmów dwustronnych, gdy tylko kontekst międzynarodowy będzie sprzyjał takim dialogom dyplomatycznym. Rezolucja nie odnosi się do części skarbu zwróconego Rumunii przez Związek Radziecki w 1936 i 1956 roku.

Z drugiej strony, rezolucja Parlamentu Europejskiego jest również doceniana jako włączenie Rumunii do stołu powierniczego, na wypadek, gdyby sumy pieniędzy Federacji Rosyjskiej zablokowane w różnych bankach świata zachodniego zostały wykorzystane do wypłaty odszkodowań różnym stronom, które zgłaszają roszczenia w wyniku naruszenia ich interesów przez Federację Rosyjską. Trudno przewidzieć, że państwa zachodnie podejmą taką decyzję, co w dłuższej perspektywie oznaczałoby całkowite zerwanie z Rosją, co wiąże się również z poważnymi zagrożeniami dla bezpieczeństwa i blokadami dyplomatycznymi, które z czasem dotkną je w znacznie większym stopniu niż wartość kwot, które mogłyby przywłaszczyć sobie od Rosji. A za co mają brać pieniądze Rosjan? Dać ją nam, Ukraińcom, Polakom, innym sługom Zachodu?

W 2022 r., po wybuchu konfliktu między Rosją a Zachodem, Rumunia zwróciła się do Federacji Rosyjskiej o wypłacenie jej czterech mld euro, na rachunek równowartości Skarbu Państwa. W marcu 2024 r. w Rumunii wartość Skarbu Państwa wyceniono na trzy mld euro. Czy liderzy w Bukareszcie nie wzięli udziału w cenie?

W styczniu 1918 r., po zerwaniu przez Rosję Sowiecką stosunków dyplomatycznych z Rumunią i kiedy Włodzimierz Lenin ogłosił, że przejmuje skarb Rumunii, aby w przyszłości zwrócić go tylko w rękach narodu rumuńskiego, jego wartość była wówczas dla Rumunii ogromna.

Rumunia była krajem zacofanym, w którym ponad 85% ludności pracowało w rolnictwie przy użyciu narzędzi i metod sięgających średniowiecza, czyli 400-500 lat. Kraj walczył o wyjście ze średniowiecza i powstanie na nowo. Wtedy rzeczywiście rumuńska klasa polityczna miałaby powody do wyrzutów sumienia, że odrzuciła ofertę złożoną w listopadzie 1917 r. przez Lenina, że w zamian za uznanie przez Rumunię nowego reżimu sowieckiego w Rosji i zawarcie traktatu o nieagresji uzyska uznanie członkostwa Besarabii w Rumunii i Skarbu Państwa. 

Rumuńska klasa polityczna i historycy unikają pisania o tych sprawach. Po poważnym pogorszeniu stosunków Rumunii z ZSRR Sowieci nie chcieli wspominać o ofercie Lenina, zmieniając strategię i twierdząc, że Besarabia należy się im słusznie. W takim razie tak, skarb Rumunii reprezentował wiele.

Zastanówmy się jednak, jaka jest wartość rumuńskiego skarbu zdeponowanego w Moskwie podczas I wojny światowej? Przede wszystkim jego wartość sentymentalna jest bardzo wysoka, której nie można zaprzeczyć, co wpływa na wrażliwość narodową Rumunów, którzy jeszcze się nie wynarodowili.

Ale pod względem finansowym, czym innym jest Skarb Państwa Moskwy?

W marcu 2024 r. dług Rumunii wobec żydowskiego międzynarodowego systemu bankowego wynosił ponad 170 mld euro, plus gwarancje państwa rumuńskiego na duże sumy pieniędzy pożyczone przez niektóre duże firmy zagraniczne na terytorium Rumunii, za które to pożyczki odpowiada państwo rumuńskie, które je poręczyło. W styczniu 2024 roku Rumunia zapłaciła odsetki o wartości 10 mld euro! Narodowy Instytut Statystyczny poinformował, że w styczniu 2024 r. zadłużenie zagraniczne Rumunii wzrosło o kolejne 4,1 mld euro.

Pod koniec ubiegłego roku Rumunię odwiedzili i kontrolowali jej szefowie finansowi, czyli MFW. Delegacja Międzynarodowego Funduszu Walutowego zaleciła rządowi rumuńskiemu ostrożniejsze opodatkowanie podstaw systemu, czyli małych i średnich przedsiębiorstw, oraz złagodzenie opodatkowania dużych przedsiębiorstw, oczywiście w większości (prawie wszystkie), zagranicznych. 

Argumentem delegatów MFW było to, że duże zagraniczne firmy zatrudniają wielu pracowników i jeśli zostaną opodatkowane, istnieje niebezpieczeństwo likwidacji wielu miejsc pracy. Żydzi z MFW nie mogli już dłużej litować się nad Rumunami i obawiali się, że Rumuni zostaną bez pracy. Niech więc ANAF uderzy w małe rumuńskie firmy, wyciśnie je z rynku, a wielkich właścicieli zagranicznych firm zostawi w spokoju! To tylko firmy naszych mistrzów! Mam na myśli ich! Firmy te, wraz z zagranicznymi bankami i towarzystwami ubezpieczeniowymi (98% wszystkich firm ubezpieczeniowych to firmy zagraniczne) nielegalnie eksportują szacowany zysk na poziomie ok. 150 mld EUR rocznie. 

Cóż, jak mogą nie dać nam 10-15 miliardów euro z funduszy europejskich, pieniędzy, które sprawiają, że nieuważni Rumuni myślą, że Unia Europejska nas przetrzymuje! Że bez Unii Europejskiej Rumunia zginie na miejscu. Ale Unia Europejska przyszła do Rumunii po to, żeby brać, a nie dawać!

W ten sposób opodatkowania ANAF pobiera mniej niż 30% całkowitych wpływów należnych państwu rumuńskiemu. No właśnie, gdzie w kraju powinny być pieniądze? To dlatego państwo rumuńskie pożycza w jednym, ku radości żydowskich bankierów, którzy starannie pobierają odsetki, że stali się lichwiarzami! Nie zapominamy, że Rumunia zaciągała pożyczki na najwyższe stopy procentowe stosowane w zachodnim systemie bankowym.

Na początku 2000 roku rumuński bank centralny, kierowany przez 34 lata przez oficera bezpieczeństwa Mugura Isarescu, niewłaściwie nazwał Narodowym Bankiem Rumunii, ponieważ nie należy on do Rumunii, ale do żydowskich bankierów z MFW, Banku Światowego, systemu Rezerwy Federalnej, ogłosił, że nie kupuje już złota. 

Rumunia nie potrzebuje już złota! 

Wszystkie kopalnie złota wysyłały rudę do fabryki w Copsa Mică, gdzie złoto doprowadzano do czystości ok. 65%, a stamtąd został wysłany do fabryki w Baia Mare, która podniosła go do bardzo wysokiej czystości, a stamtąd trafił do Banku Narodowego, pomnażając bogactwo kraju.

Ale nasi żydowscy panowie nie chcą już bogatej Rumunii, ale taką, która została przez nich splądrowana, a Mugur Isarescu, prawdziwy Iser (!), gra na rękę szabrownikom.


W rezultacie, jedna po drugiej, wszystkie kopalnie i obie razem wzięte zostały zamknięte.

Beneficjent zniknął, fundusze zniknęły i po 2000 lat świetności nadeszła katastrofa w wydobyciu złota. Ile złota zebrano by w ciągu ostatnich 23 lat, gdyby nadal je wydobywano. Ale zdrajcy stojący na czele Rumunii chcieli oddać wydobycie złota zagranicznym i chciwym Żydom, za symboliczne tantiemy i te wypłacane państwu rumuńskiemu, zgodnie z własnymi deklaracjami zagranicznych firm żydowskich co do ilości wydobytej rudy.

Następnie, tylnymi drzwiami, Isarescu wysłał za granicę, głównie do Londynu, ok. 65 ton rumuńskiego złota (są też wypowiedzi, które mówią, że jest to około 80 ton!), odziedziczonego po byłym państwowym reżimie socjalistycznym, tym, który zarządzał pracą Rumunów. 

W 2019 r. ówczesny szef partii rządzącej, Liviu Dragnea, uciekinier z nikczemnego systemu i przechodzący do obozu suwerenistów, zażądał zwrotu rumuńskiego złota, ale BNR się temu sprzeciwiła! Dragnea zażądał również, aby opłaty licencyjne płacone przez obcokrajowców za eksploatację złota i wszystkich innych zasobów naturalnych zostały uchwalone na poziomie 50%. Nic więcej nie zrobiono, gdyż Liviu Dragnea został uwięziony i przetrzymywany w więzieniu przez trzy lata. Na Zachodzie nikt nie mówi o tym rumuńskim skarbie. Czy ktokolwiek jeszcze myśli, że kiedykolwiek wróci do Rumunii?

Więc nie potrzebujemy już złota! Dlaczego więc wciąż prosimy Moskwę o złoto?

W 2004 r. rumuński premier Calin Popescu Tariceanu i minister spraw zagranicznych Mihai Razvan Ungureanu przekazali Węgrom całe dziedzictwo Fundacji "Emanoil Gojdu", na które składają się sumy pieniędzy, złoża złota, imponujące budynki, obrazy o wysokiej wartości zdeponowane w bankach itp. 

W 2008 r., kiedy powołano komisję śledczą do zbadania legalności tej alienacji, śledztwo, które nigdy nie zostało zakończone, ustalono, że wartość majątku Fundacji "Emanoil Gojdu" wynosi 3 mld euro. Nikt już nie rości sobie pretensji do tego wielkiego dziedzictwa, ci, którzy je sobie wyalienowali, są wolni i zamożni, ale mamy do czynienia tylko z niezwróconą częścią moskiewskiego skarbca.

W tych okolicznościach wracam do tematu tych słów i ponownie zadaję pytanie: co dziś oznacza skarb Rumunii w Moskwie?

23 grudnia 1991 roku były Związek Radziecki rozpadł się, a telewizja na całym świecie nadawała na żywo moment, w którym Michaił Gorbaczow podpisał akt rozwiązania ZSRR. Powstało 15 nowych państw, z których wyzwolona spod sowieckiej dominacji Federacja Rosyjska była i jest najważniejsza, największa i najpotężniejsza. 

W styczniu 1992 roku, zgodnie ze zwyczajem, prezydent Rumunii Ion Ilici Iliescu udał się na Kreml, aby powitać nowego cara Borysa Jelcyna, a Federacja Rosyjska stała się spadkobiercą prawa międzynarodowego byłego ZSRR. Ion Iliescu wciąż liczył na dobre relacje z Rosją. Spotkanie rozpoczęło się jednak chłodno, a w trakcie rozmów stało się jeszcze bardziej napięte. Borys Jelcyn miał pretensje do Iona Iliescu, który podczas puczu moskiewskiego w sierpniu 1991 r. stanął po stronie bolszewickich konserwatystów stalinowsko-breżniowskich, przeciwników Borysa Jelcyna. Borys Jelcyn powiedział Ionowi Iliescu, że dla niego drzwi Kremla będą w przyszłości zamknięte. Ion Iliescu próbował przeciwdziałać i dyskutować o problemach rumuńskich terytoriów okupowanych przez były ZSRR oraz o problemie rumuńskiego skarbu w Moskwie. Borys Jelcyn się zdenerwował. Dziś wiemy, że Borys Jelcyn był alkoholikiem, który zaczynał dzień pracy od alkoholu. Mógł też być pijany. Ion Iliescu nie powiedział o tym swoim bliskim współpracownikom po powrocie. Ale in vino veritas, aber in Votka ist auch etwas: po powrocie do Bukaresztu Ion Iliescu relacjonował, że Borys Jelcyn zapytał go, jaki skarb chce, bo nie chciał mu żadnego skarbu. Jelcyn powiedział mu, że skarb jest zapłatą Rumunii za ochronę, jaką Rosja zapewniła Rumunii przez dziesięciolecia swobodnego rozwoju, chroniona przed chciwością Zachodu, bez niczyjej deklaracji. 

Jelcyn powiedział: "Zachód przyjdzie i zabierze wam wszystko!"

[w Polsce ostrzegał Rakowski - MS]

Jakże dobrze wiedział o tym Borys Jelcyn! Cóż za wielka prawda, którą powiedział Iliescu! A Ion Ilici Iliescu, ostrzeżony przez Borysa Jelcyna, nie podjął żadnych działań ochronnych, a służby bezpieczeństwa, które powinny być bezpieczeństwem narodowym Rumunii, czyli służby specjalne, w tym wojskowe, nie zrobiły nic, aby chronić Rumunię przed grabieżą Zachodu! Wręcz przeciwnie, oni również należeli do szabrowników, razem z cudzoziemcami!


Od czasu zamachu stanu w grudniu 1989 roku Rumunia straciła znacznie więcej niż straciła w dwóch wojnach światowych, katastrofalnych powodziach w 1970 i 1975 roku oraz trzęsieniu ziemi w 1977 roku razem wziętych. W tym czasie nie zbudowano i nie osiągnięto tak wiele, jak w latach dyktatury rozwoju, tych, które zostaną splądrowane po 1989 roku. A potem pytam retorycznie: co jeszcze reprezentuje wartość rumuńskiego skarbu w Moskwie? Prawie nic.


Rumuński skarb w Moskwie może natomiast stanowić czynnik pogarszający i tak już napięte stosunki rumuńsko-rosyjskie. Mam na myśli fakt, że przed przystąpieniem Rumunii do NATO Federacja Rosyjska złożyła Rumunii szereg ofert. Rosja poprosiła Rumunię, by nie wstępowała do NATO, bo Moskwie nie podoba się bliskość wrogich armii do czoła Rosji. 

Rosja zaoferowała Rumunii gwarancje bezpieczeństwa i bardzo nowoczesne uzbrojenie (systemy SS 400 i inne), które postawiłyby sąsiadów Rumunii, naszych historycznych przeciwników, w całkowitej niższości militarnej. Oprócz gwarancji bezpieczeństwa Rosja obiecała pełny zwrot rumuńskiego skarbu z Moskwy! 

Następnie, pomimo wstąpienia Rumunii do NATO, ambasador Rumunii w Moskwie, generał kosmonauta Dumitru Prunariu, przebywający na misji w latach 2004-2005, został wezwany do rosyjskiego MSZ i polecono mu wysłać do Bukaresztu komisję do współpracy w identyfikacji niezwróconych jeszcze skarbów. Kiedy ambasador Dumitru Prunariu przekazał to prezydentowi Traianowi Băsescu, odwołał go ze stanowiska! Nie wysłano żadnej prowizji po Skarb Państwa. Powód był tylko jeden: aby nie wzrosła popularność Federacji Rosyjskiej i prezydenta Władimira Putina wśród Rumunów. Ambasador wie więcej o ofertach Federacji Rosyjskiej, ale rozporządzenie nie pozwala mu mówić, a z drugiej strony jego syn jest dyrektorem Instytutu Lotnictwa.

Kolejny ważny moment nastąpił w 2008 roku, kiedy to z okazji szczytu NATO na szczeblu głów państw w Bukareszcie przyjechał prezydent Władimir Putin, wówczas jeszcze funkcjonujące porozumienie NATO-Rosja. Przy zorganizowanym z tej okazji stole protokolarnym prezydent Władimir Putin zaproponował Traianowi Băsescu, że Rosja sprzeda Rumunii po najlepszej cenie cały gaz, który eksportuje na Ukrainę, a Rumunia odsprzeda go Ukrainie z marżą handlową, której chce. 

Ukraina była dużym krajem, jeszcze nie wyludnionym, z 40 milionami mieszkańców w tym czasie i dużą i energochłonną gospodarką, zbudowaną w czasach Związku Radzieckiego, kiedy nie było oszczędności energii, zwłaszcza gazu, kraj miał ogromne zasoby. Rosja, która stała się prawosławnym krajem nacjonalistycznym, wyciągnęła rękę do Rumunii, próbując ustanowić inny sposób promowania stosunków z Rumunią niż sowiecki okres proletariackiego internacjonalizmu. Tylko dzięki tej transakcji Rumunia mogła odzyskać wartość wielu skarbów. Pod naciskiem Amerykanów Rumunia odrzuciła ofertę.

Tak więc, po tym, jak zaoferowano nam Skarb Państwa i inne możliwości o wartości historycznej, a my odrzuciliśmy je wszystkie, przywódcy judeo-euroatlantyckiej Rumunii przybyli teraz i z wielką pompą proszą o Skarb Państwa za pośrednictwem Parlamentu Europejskiego. Czym to jest w oczach wielkich Kremla? Czy nie jest to jakaś bezczelność kraju, który stał się bardzo mały, zubożały, okupowany militarnie przez cudzoziemców i zawdzięczany supermocarstwu światowemu? Czy bezczelność nie opłaca się w historii? A kiedy tej bezczelności towarzyszą liczne prowokacyjne działania nieodpowiedzialnych przywódców w Bukareszcie przeciwko Federacji Rosyjskiej, to czy nie są to czynniki ryzyka dla bezpieczeństwa narodowego Rumunii?

Jako historyk wiem jedno: Rosja jest światowym mocarstwem, które w ciągu ostatnich dwóch stuleci wywarło największy wpływ na losy Rumunii. Wiem też, że Kreml operuje licznikami, które z wielką precyzją rejestrują wszystkie relacje Rosji z sąsiadami. Z sąsiadami trzeba mieć lepiej niż z braćmi, mówi stare i mądre rumuńskie przysłowie. 

Władcy Rumunii po 1989 r., będący owocem zdrady, która doprowadziła do zamachu stanu i utraty suwerenności narodowej, nie respektowali wspomnianej siły aksjomatu. Wiem też, że Rosja zawsze płaciła rachunki, które rejestrowały te liczniki. Rosja nie zostaje oczywiście pozostawiona z niesankcjonowanymi przestępstwami, we właściwym czasie. Wiem też dokładnie, że w ramach przyszłych umów międzynarodowych, które będą dotyczyły również Rumunii, Rosja zasiądzie przy stole decydentów, a Rumunia będzie na zewnątrz, na korytarzu, stojąc, drżąc w oczekiwaniu na decyzje.

Mój wniosek jest taki, że w tym historycznym momencie i w tym kontekście politycznym, w którym Rumunia doprowadziła do zerwania stosunków z Federacją Rosyjską, skarb Rumunii w Moskwie nie zostanie odzyskany. Z drugiej strony, w porównaniu z ogromnymi stratami zadanymi Rumunii przez "nikczemny" (Traian Basescu) judeo-euroatlantycki reżim polityczny promowany przez "upadłe" państwo (Klaus Johannis), wartość rumuńskiego skarbu w Moskwie jest prawie zerowa.

Skarb Rumunii w Moskwie pozostaje tylko chwilą, sekwencją w burzliwej historii współczesnej Rumunii.







Źródło:


środa, 8 maja 2024

Skrócenie czasu pracy



11 lat temu, w 2013 roku w tekście pt. 
"8x4" pisałem:



"Pracujemy i płacimy podatki, a dziura budżetowa się powiększa. Pracujemy coraz więcej, pracujemy chyba najwięcej na świecie, a tzw. dziura budżetowa jest jeszcze większa - na oko widać, że coś tu jest nie tak.


Ponadto – praca jest opodatkowana dwa razy. Składka emerytalna pochodzi z naszej pensji, z tej składki w przyszłości wypłacana jest emerytura – po potrąceniu podatku... a więc dwa razy.


Jeśli traktować ten system jako poprawny i normalny, to oznacza, że wkrótce, co da się wyliczyć kiedy, będziemy pracować za darmo, aby zaspokoić roszczenia finansowe państwa – a właściwie złodziei stojących za państwem, co pokazuje nam np. ostatnie śledztwo CBA.


Żyjemy, jak widać, w systemie kolonialnym, powinniśmy zarabiać 3-4 razy tyle ile obecnie.


Wydaje się, że ludzie tego nie rozpoznają. Nie widzą tego - bo żyją w ściśle kontrolowanym świecie wirtualnym, specjalnie spreparowanym systemie, w którym główną rolę odgrywają media i szkoła.

Czyli system informacji.





Widzimy więc, że podatki to sprawa ustalana ad hoc - nie chodzi o zaspokojenie, zapewnienie niezbędnych działań państwa - chodzi o zarabianie kasy na pracy niewolników.


A więc może tak samo jest z systemem 8x5?? "






Dzisiaj ten temat dość często powtarza się w mediach, na pewno w najbliższych latach dojdzie do skrócenia czasu pracy o 1 dzień.








przedruk





Remigiusz Okraska
Pracuj mniej. Żyj więcej

07.05.2024 21:13




Ośmiogodzinny dzień pracy to w kilku krajach decyzje sprzed I wojny światowej. W Polsce – z 23 listopada 1918 roku. W innych – sprzed II wojny, a gdzie indziej zaraz po niej uznano, że należy się 8 godzin snu i 8 odpoczynku.

Od tamtej pory pojawiły się wolne soboty. We Francji do 35 godzin skrócono tygodniowy czas pracy. W Niemczech zrobiono tak w branży stalowej. W Portugalii to rozwiązanie dotyczy administracji publicznej. Ale regułą jest wciąż ośmiogodzinny dzień pracy oraz czterdziestogodzinny jej tydzień.

Mimo że ogromnie wzrosły wydajność i produktywność. Przeciętny pracownik wytwarza znacznie więcej niż sto lat temu.
 

Ostatnie dekady to wręcz presja, abyśmy pracowali więcej i dłużej. Nadgodziny, „elastyczność” i „dyspozycyjność”. Bycie wciąż pod telefonem i online. Albo zatrudnienie na śmieciówkach czy kontraktach, gdzie nie obowiązują ustawowe limity.

Polak pracuje średnio ponad 1800 godzin rocznie. W Europie więcej od nas tylko Maltańczycy, Grecy, Rumuni i Chorwaci. Przeciętny Niemiec spędza w pracy o 600 godzin rocznie mniej niż Polak. Hiszpan o 250 godzin. Wedle Eurostatu jesteśmy na czwartym miejscu w UE, ze średnim wynikiem 41,3 godzin pracy tygodniowo.


Barometr Polskiego Rynku Pracy wykazał, że 23 proc. chciałoby skrócenia dniówki o godzinę. Co trzeci pracownik chciałby czterodniowego tygodnia pracy. Analiza ManpowerGroup mówi, że aż 73 proc. pracowników chciałoby pracować 4 dni w tygodniu bez obniżki płacy.


Argumenty

Coraz częściej mówi się o skróceniu czasu pracy. Co ważne: bez obniżania płacy. Stronnicy biznesu pytają: A co z kosztami?

Japoński oddział Microsoft dał pracownikom pięć wolnych piątków z rzędu. Efektem był 40-procentowy wzrost produktywności. W szwedzkim oddziale Toyoty wprowadzono sześciogodzinny dzień pracy. Produktywność wzrosła o 14 proc., a przychody zwiększyły się aż o 25 proc.

W 2022 roku 33 firmy z sześciu państw wprowadziły czterodniowy tydzień pracy na pół roku – bez obniżki płacy. Każda zwiększyła przychody. Całościowa produktywność nie zmalała. Poprawie uległo zdrowie i samopoczucie zatrudnionych.

Podobny eksperyment w Wielkiej Brytanii objął 61 firm i 3000 osób. Nieco wzrosła całościowa efektywność, a przychody były takie same. 92 proc. przedsiębiorstw uczestniczących w projekcie zadeklarowało utrzymanie rozwiązania. 71 proc. ich pracowników stwierdziło, że odczuwa mniejsze wypalenie zawodowe, a 39 proc. mniejszy stres. Aż o 65 proc. zmalała absencji z powodu chorób.

Eksperymenty wykazują, że kto pracuje krócej – ten pracuje lepiej i bardziej wydajnie. Zyskiem zatrudnionych są: lepsze zdrowie, mniejsze wypalenie zawodowe i mniej stresu. 

Więcej czasu na życie rodzinne, odpoczynek, samorealizację. I na zaangażowanie społeczne, bo aby być aktywnym, angażować się – a mamy w Polsce niskie wskaźniki takich postaw – potrzeba czasu i siły. 


To wszystko można mieć dzięki krótszej pracy. I nawet biznes na tym raczej nie straci. A może nawet zyska.
 

My zyskamy na pewno.




--

"zaangażowanie społeczne, bo aby być aktywnym, angażować się – a mamy w Polsce niskie wskaźniki takich postaw – potrzeba czasu i siły"




Pewnie.

Po 1990 roku wielu wyjechało do pracy za granicę, inni w robocie do późna, a dzieciaki wych... tresowała telewizja.

Potem one poszły do pracy, a ich dzieci....  i tak dalej.



To są wszystko elementy jednej strategii.



P.S. 

12 maja 2024


Jest decyzja, będzie zmiana w kodeksie pracy: 

każda dniówka krótsza o godzinę lub czterodniowy tydzień i weekend zaczynający się już w czwartek




Wszystko teraz zależy od tempa analiz i prac nad nowymi zapisami w kodeksie pracy dotyczącymi czasu pracy. Resort potwierdził, że rewolucyjne zmiany dotyczące czasu pracy nastąpią jeszcze w trakcie trwania tej kadencji rządu, zaś rozważane są dwie opcje, z których jedna stanie się prawem - dni pracy od poniedziałku do piątku krótsze o godzinę w porównaniu z obecnymi lub po prostu czterodniowy tydzień pracy.



Z najnowszego badania ClicMeeting wynika, że aż 70 proc. pracowników w Polsce woli skrócenie tygodnia pracy o jeden dzień niż krótsze dniówki.



W przypadku drugiej opcji - czterodniowego tygodnia pracy - możliwe jest zastosowanie wariantu 35-godzinnego czyli tego, który jest treścią dniówek skróconych o godzinę. Takie rozwiązania zastosowano np. w Belgii czy we Francji gdzie podejmując decyzję o czterodniowym tygodniu pracy zdecydowano się wydłużyć czas pracy w cztery dni robocze tygodnia.


Trend jest oczywisty, dla seniorów, którzy już zbliżają się do finału aktywności zawodowej, klarowny. Z pewnością mogą przeżywać deja vu - podobnie było pół wieku temu gdy trwał bój o weekendy dwudniowe: najpierw wolną jedną sobotę w miesiącu, a potem wszystkie wolne soboty. 

Dziś wolne soboty to przecież oczywista oczywistość.

To samo będzie z wolnymi piątkami - to nieuchronne.

Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że nie trzeba będzie na to czekać pół wieku.


Zapewne na zmiany w kodeksie pracy poczekamy. Jedyne co wiadomo prawie na pewno, to że nastąpią one za tej kadencji rządu, a więc w najpóźniej od 2027 roku. Taka jest ostrożna deklaracja ze strony ministerstwa pracy, które rozpoczęło analizy mające zweryfikować opinię czy skrócenie czasu pracy poprawi wydajność – w szczególności sprowadzenie tygodnia pracy do czterech dni.

Alternatywą jest 35-godzinny tydzień pracy z założeniem skrócenie każdej z pięciu dniówek o jedną godzinę.


Przed wolnymi wszystkimi sobotami opór pracodawców był równie wielki. A przecież to był inny poziom rozwiązań technologicznych. O autonomicznych sklepach i autobusach pisał tylko Lem w kategoriach czystej science fiction.


A dziś?

Nie trzeba pracować tyle stacjonarnie, a jeśli komuś brakuje wyobraźni, niech sobie przypomni ewolucję jaką przeszły banki. Kiedyś trzeba było oddział odwiedzać kilka-kilkanaście razy w miesiącu, teraz wystarczy raz na kilkanaście, ale lat.

To samo dzieje się z urzędami publicznymi, nawet z sądami.
Do fabryk wkroczą roboty.

Wystarczy odrobina dobrej woli i wyobraźnia.

Oczywiście nie wszędzie da się zastąpić człowieka, ale większa „dostępność” ludzi w branżach, w których ich obecność w firmie można zminimalizować pozwoli na zwiększenie zatrudnienia z zachowaniem prawa do skróconego czasu pracy dla wszystkich.
Dziś takie rozwiązania są w zasięgu ręki i szefostwa firm muszą rozważyć czy nie warto przyspieszyć tego rodzaju inwestycje.



Krótszy czas pracy stał się światowm trendem:

jakie są tego powody

Za koniecznością skracania czasu pracy przemawiają wszelkie argumenty ekonomiczne i socjologiczne, a możliwości zrealizowania tego postulatu dają nowe technologie – ze Sztuczną Inteligencją włącznie.

Reszta to kwestia dobrej woli, wyobraźni i woli legislatora.

Polska i Polacy są dobrym przykładem na pokazanie w całej rozciągłości problemu. Z jednej strony jedna z najbardziej zapracowanych społeczności, a z drugiej mocno oporna na zmiany – nawet te wymuszane przez okoliczności jak pandemia i jej skutki.

Nic dziwnego, że i czterodniowy tydzień pracy zarówno pracodawcy, pracownicy jak i eksperci rynku pracy lokują w tej chwili co najwyżej w kategoriach benefitu.


Choć odważnych też nie brakuje – Herbapol, jedna z ikon polskiej gospodarki już zakomunikował, że od 1 stycznia 2025 r. wprowadzi czterodniowy tydzień pracy, widząc w tym rozwiązaniu swoją konkurencyjność na rynku pracy mającą na celu przyciągnięcie najlepszych fachowców.
Ta sama płaca za krótszy czas pracy: czy to realne

Tak wynika z komentarza Paulina Król, Chief People and Operations Officer z No Fluff Jobs, opartego na wynikach badań przeprowadzonych przez tę firmę.

Wstępem do nich były wcześniejsze badania dotyczące czasu pracy w Polsce.


Według różnych badań Polacy i Polki średnio spędzają w pracy od blisko 40 do ponad 43 godzin w tygodniu, co czyni nas jednym z najbardziej zapracowanych narodów Europy.

Jak wskazuje ekspertka, przed wybuchem pandemii zarówno powszechna praca zdalna, jak i skrócenie tygodnia pracy, wydawały się nowatorskimi pomysłami, na które mogły sobie pozwolić nieliczne przedsiębiorstwa.

Tymczasem nowe warunki wymusiły na firmach oraz pracownikach i pracowniczkach konieczność poszukiwania nowych dróg organizacji pracy, a zmiany, których tak się obawiano, przyniosły wiele korzyści.

Nie dziwi więc fakt, że, szczególnie gdy troska o zdrowie psychiczne pracowników i pracowniczek w wielu organizacjach stała się ważnym tematem, w ramach kolejnego kroku wiele osób chciałoby skrócenia czasu pracy przy zachowaniu obecnego wynagrodzenia. 

Na przykład w badaniu na potrzeby ostatniej edycji raportu No Fluff Jobs „Kobiety w IT” 38,9 proc. ankietowanych wskazało, że 4-dniowy tydzień pracy to dla nich ważny benefit, ważniejszy niż m.in. służbowy sprzęt do pracy, karta sportowa, możliwość wyjazdu na workation czy branie udziału w międzynarodowych projektach.


Praca cztery dni w tygodniu, ale możliwe, że dłuższa niż teraz w dni robocze

Kilka krajów i firm wprowadziło pilotażowe programy polegające na skróceniu tygodnia pracy – np. Wielka Brytania czy Islandia oraz japoński oddział Microsoftu.

Jak podkreśla Paulina Król, stwierdzono, że eksperymenty te pozytywnie wpłynęły na produktywność i zadowolenie pracowników oraz pracowniczek. W minionym tygodniu w Niemczech uruchomiono tego typu program, w którym bierze udział 45 firm, a w Polsce etapowe przechodzenie na 4-dniowy tydzień pracy rozpoczęła firma Herbapol.

Wiele firm, w których pracownicy są zainteresowani takim rozwiązaniem, jeszcze czeka na kolejne wyniki badań, również takich, które są prowadzone w dłuższych okresach i na większych próbach. Niewykluczone, że decyzje dotyczące wprowadzenia tego benefitu lub jego braku będą zależne od branży, stopnia automatyzacji, istniejącej konkurencji oraz celów poszczególnych organizacji.
Polski rynek pracy mysi się rządzić takimi samymi prawami jak inne, pracodawcu muszą się dostosować

Ekspertka zauważa, że punktu widzenia pracodawców i państwa perspektywa 4-dniowego tygodnia pracy, mimo wspomnianych pozytywnych wyników programów pilotażowych, budzi obawy o produktywność. Czy pracownicy i pracowniczki będą w stanie w czterech dniach pomieścić wszystkie obowiązki, które dotychczas wykonywali w pięć?

Dla części osób będzie to zapewne problematyczne, może oznaczać zwiększenie presji i, w konsekwencji, wypalenie zawodowe. Dodatkowo polska gospodarka latami rozwijała się i nadal się rozwija dzięki temu, że produktywność pracy rosła szybciej niż jej koszty. A mimo to nadal musimy gonić zachodnią Europę, która sama na globalnym rynku staje się coraz mniej konkurencyjna.

Nie jest to też rozwiązanie dla wszystkich branż, m.in. dla tych, w których istotna jest po prostu obecność na stanowisku pracy, jak w obsłudze klienta. W tych wypadkach konieczne byłoby zwiększenie zatrudnienia, co podniosłoby koszty prowadzenia działalności o 20 proc. Warto również zadać pytanie, czy tego typu rozwiązania powinny być rozpatrywane w sytuacji, gdy bezrobocie w Polsce jest na rekordowo niskim poziomie, a więc „uzupełnianie etatów” w niektórych branżach może stanowić trudność, podkreśla Paulina Król.

Zwraca jednocześnie uwagę na fakt, iż kednym z pokrewnych dla 4-dniowego systemu pracy rozwiązań jest podejście ROWE – Results-Only Work Environment.

To elastyczna organizacja pracy nakierowana na wynik i osiągnięcie założonych celów, a nie godziny spędzone za biurkiem. Oprócz tego ważnym aspektem ROWE jest autonomia pracowników i pracowniczek, którzy sami decydują, skąd i w jaki sposób chcą pracować oraz w których spotkaniach powinni wziąć udział.

Szybsze wykonywanie zadań skutkuje większą ilością wolnego czasu.

Takie rozwiązanie może zdać egzamin w środowiskach o wysokim poziomie wzajemnego zaufania między pracodawcą i pracownikami.

Paulina Król wskazuje ponadto, iż dobrą alternatywą byłoby również zwiększenie otwartości pracodawców na zatrudnianie w niepełnym wymiarze godzin. Wysoka ocena tego benefitu u kobiet jest sygnałem, że praca w mniejszym wymiarze jest pożądana, a stosunkowo niewielu pracodawców oferuje taką możliwość.

Patrząc na aktualne rozwiązania – formalnie wciąż pięciodniowego tygodnia pracy, nie sposób nie zauważyć, że służą one wdrażaniu, na wszelkie możliwe sposoby elastyczności czasu pracy. Dają możliwość dostosowania normy 40. godzin tygodnia pracy do specyfiki branż i potrzeb konkretnych firm oraz pracodawców.

W tej sytuacji postulowane choćby przez ekspertkę No Fluff Jobs „alternatywne” rozwiązania: ROWE czy zatrudnianie w niepełnym wymiarze czasu pracy w 32-godzinnym tygodniu nie zaginą i będą mogły znaleźć swoje zastosowanie.

Naprawdę to nieuchronne, choć dla starszych analityków aktualny spór o czterodniowy tydzień pracy ma w sobie dużo z déjà vu. O ile jednak o wolne wszystkie soboty w Polsce trzeba było stoczyć bój polityczny, to wolne piątki i wszystkie długie weekendy zaczynające się w czwartkowe popołudnia staną się rzeczywistością z mocy reform prawa pracy.




--------------


2024








2013

2015

2016

2017

2020

2021

niedziela, 28 kwietnia 2024

Prześladowani przez niemców




"sygnaliści i dziennikarze Financial Times, którzy od 2019 r. zwracają uwagę na toksyczność Wirecard, 

są prześladowani, szantażowani lub zastraszani przez niemiecki system polityczny, kierowany przez Merkel"







przedruk
nieco słabe tłumaczenie automatyczne







Wielkie przestępstwa, kolosalne kradzieże, oszukańcze międzykontynentalne bankrolle, systemowa korupcja i katastrofalne konflikty interesów zostały zakamuflowane przez plandemię i wojnę, a następnie zapomniane.

Ale o czymś takim się nie zapomina, nie wybacza się. Chodzi o ludzkie życie, zdrowie, bogactwo i wolność, a zbrodnie przeciwko ludzkości nie ulegają przedawnieniu.

W kwietniu 2021 r., w szczytowym momencie pandemii, kiedy uwaga ludzi była skierowana na potrzeby przetrwania, kanclerz Niemiec Merkel i jej minister finansów Schulz byli przedmiotem dochodzenia prowadzonego przez niemiecki parlament federalny w związku z bankructwem Wirecard, spowodowanym oszustwem finansowym na kwotę 1,9 mld euro. 

Należy zauważyć, że w samym środku tego oszustwa Merkel lobbowała u chińskich władz, przedstawiając Wirecard jako wielką niemiecką gęś technologiczną, czyli uczciwą i jakościową (rzeczy, które nie istniały w Niemczech od czasów Helmutha Kohla, który sam był zaangażowany w sponsoring i nielegalne darowizny polityczne). 

Dzięki takiemu lobbingowi Wirecard osiągnął w 2019 roku wartość rynkową w wysokości 28 miliardów euro. Co, nawiasem mówiąc, doprowadziło do zgubnych implikacji i konsekwencji w całym europejskim systemie bankowym, nie tylko w Niemczech.


Reuters przypomniał wtedy 2 istotne fakty dotyczące przestępczo-bankrutującej afery Wirecard:

(i) że "rewolucyjny" system płatności elektronicznych obsługiwany przez Wirecard rozpoczął się w dziedzinie gier hazardowych i filmów pornograficznych;

(ii) że sygnaliści i dziennikarze Financial Times, którzy od 2019 r. zwracają uwagę na toksyczność Wirecard, są prześladowani, szantażowani lub zastraszani przez niemiecki system polityczny, kierowany przez Merkel.


Przypominam, że niemiecka minister zdrowia w 2021 r. również była objęta dochodzeniem w sprawie konfliktu interesów, ponieważ udowodniono, że jej mąż prowadził interesy z urządzeniami sanitarnymi, w tym świętymi maseczkami.


Co było elementem wspólnym?

Korruption, naturlich.


Przed 2000 r. nawet plotka o takich faktach doprowadziłaby do jego automatycznej rezygnacji, a następnie śledztwa w sprawie tego polityka. Że to było niemieckie.

Dziś jednak, bez względu na to, czy plandemia jest zakryta, czy nie, niemieccy politycy nie odchodzą już od razu z urzędów publicznych. Wręcz przeciwnie, dopuszczają się aktów szantażu, zastraszania i prześladowań. 

To samo dotyczy wszystkich członków europejskiego establishmentu politycznego, którzy zawsze wzywają do walki z dezinformacją i liberalnym porządkiem świata opartym na zasadach.


I oczywiście niemieccy politycy nie zapominają, że politycy z najuboższych krajów UE, najwyraźniej egzamplu, Rumunii, są a priori podejrzani o korupzion (z wyjątkiem przypadków ich wdów i chłopów pańszczyźnianych), co sprawia, że ten zbiorowy werdykt promieniuje na tłum obywateli tych krajów, z definicji podejrzanych o korupcję...


To nie jest praworządność, to jest praworządność, z biczem poprzednika sądowego i młotem umowy.







Autor:

Gheorghe Piperea – prawnik

----------






Kiedy mistrzowie się boją, ustanawiają policję myśli. 

Krytykowanie ich, wypowiadanie się przeciwko nim jest przestępstwem podżegania do nienawiści. Sam fakt, że podoba Ci się ten post, czyni Cię współwinnym.


Ale co się stanie, gdy nadejdzie głód?

Kiedy nie ma wystarczającej ilości jedzenia, umierają bardzo młodzi i starzy.

Kto będzie w stanie uspokoić bunt przeciwko temu neofeudalnemu nieszczęściu?
Gerontokraci matusalmiczni? Żarłoki, które jeżdżą prywatnym odrzutowcem na konferencje klimatyczno-zdrowotne?
Prezydenci – figowiec latający na długie wakacje samolotami po 1,5 miliona na lot?
Watażkowie i banksterzy, którzy na ludzkim nieszczęściu zarabiają całe kontynenty?


***

Amerykańscy Demokraci twierdzą, że na wybory w 2016 r. wpłynęli Rosjanie.Te z 2024 roku zostaną zmienione przez Chińczyków.
Wypowiedź odnosząca się do Chińczyków należy do Antony'ego Blinkena.

To jest do bani.

Czy żyjąc w kraju wolności, w najstarszej demokracji, Amerykanie są tak bezbronni, tak manipulujący, tak słabi, tak ubodzy duchem?

A jeśli Biden ponownie wyjdzie, a nie Trump, to czego obawia się oligarchia "liberalnego porządku świata opartego na zasadach"?

Czy jednak Ameryka nadal jest demokracją przedstawicielską, w której liczy się prawda i godność? A może stała się populacją lalek, prowadzoną przez mistrzów lalek?


Mistrz, Mistrz
Bądź posłuszny swemu panu.


(Metallica, Mistrz marionetek, fragment)



Autor: 

sobota, 20 kwietnia 2024

Symulakra 2





symulakra [łac.], obiekt materialny, płaski (np. wydruk z drukarki komputerowej) lub trójwymiarowy (np. hologram), umieszczony w celu wypełnienia pustego miejsca po oryginale, który zaginął, uległ zniszczeniu lub znajduje się w innym miejscu.


symulakrum «obraz, zwłaszcza stworzony przez kino lub telewizję, który jest czystą symulacją, pozorującą rzeczywistość albo tworzącą własną rzeczywistość»


Symulakr, symulakrum (łac. simulacrum „podobieństwo, pozór”; l.mn. simulacra) –˜ obraz, który jest czystą symulacją, pozorującą rzeczywistość albo tworzącą własną rzeczywistość. Również obiekt materialny wyobrażający istotę żywą, nadprzyrodzoną i fantastyczną w ich trójwymiarowym kształcie. Wykorzystywane w celach religijnych, magicznych, naukowych, praktycznych i zabawowych (np. lalki). Często są wyposażone w pewne atrybuty, potwierdzające ich pozorne życie, na przykład możliwość działań motorycznych.






przedruk


Bartłomiej Sienkiewicz pokazuje, jak w kwartał z intelektualisty stać się groteskowym trollem

Konstanty Pilawa krytykuje prawnuka wielkiego polskiego pisarza


17 kwietnia 2024



Jest rok 2018. Od kilku miesięcy angażuję się w działania Klubu Jagiellońskiego. Pomagam w organizacji spotkania z Bartłomiejem Sienkiewiczem. Rozmowę z byłym ministrem spraw wewnętrznych prowadzi Krzysztof Mazur, pełniący wówczas funkcję prezesa Klubu. Przez dwie godziny nie opuszcza mnie wrażenie, że uczestniczę w czymś istotnym.

Nigdy później nie usłyszałem, aby ktoś w sposób tak szczery i intelektualnie uczciwy przedstawił filozofię rządzenia Platformy Obywatelskiej.

Na krytykę „ciepłej wody w kranie” Tuska i przypomnienie „szarpnięcia cuglami” z czasów pierwszej Platformy, 

minister Sienkiewicz odpowiedział:

„Zarzut, że znalazł się taki rząd w Polsce, który schował do kieszeni marzenia o podmiotowej polityce i nie jest w stanie realizować jakiejś własnej agendy, a koncentruje się na tym, aby te trzy bankructwa nadrobić i nie doprowadzić do podobnych tragedii w przyszłości, jest niepoważny. Efektem takich rządów była przecież istotna zmiana w sferze stosunków społecznych”.

"Polska zawsze będzie krajem peryferyjnym. W naszym interesie jest rezygnacja ze snów o podmiotowości. Tylko wówczas w spokoju będziemy mogli korzystać z dobrodziejstw naszego peryferyjnego położenia. Jesteśmy wewnętrzną gospodarką Niemiec, wywijanie szabelką to samobójstwo
"
– przekonywał prawnuk autora Trylogii.

Zapytany o potrzebę idei, która łączyłaby polskie społeczeństwo, odpowiedział:

„Mówienie dzisiaj o całym społeczeństwie w kategoriach jednolitego podmiotu jest oczywistym socjologicznym kłamstwem. Polacy są w miarę nowoczesnym społeczeństwem, a więc i mocno zróżnicowanym: ideowo, pod względem pochodzenia czy poziomu wykształcenia. Głęboka różnorodność interesów tworzy bardzo trudną do rozplątania siatkę. Dzisiaj ta całość może wyrażać się jedynie podczas meczu polskiej reprezentacji bądź w sytuacji wojny na Ukrainie”.

Naród w czasach pokoju de facto więc nie istnieje. 

Politycy nie mają dostarczać społeczeństwu wielkich idei, należy w końcu wyzbyć się romantyzmu i zacząć myśleć nowocześnie. Za co odpowiedzialni są politycy? Otóż za budowanie dojrzałych instytucji, które nie będą podlegały rewolucjom kadrowym wraz ze zmianą władzy.

„To jest właśnie pochodna takich wielkich ideowych kwantyfikatorów, tzn. wypatroszenia instytucji w imię wyższych racji, w przekonaniu, że poprzednicy nic dobrego dla Polski nie byli w stanie zrobić. Ten sam mechanizm objawił się w bardzo podobny sposób w Trybunale Konstytucyjnym. Obawiam się, że jest to pewien charakterystyczny model działania dla obecnej prawicy. Jeśli mówimy o kryzysie demokracji zachodniej, to uważam, że jedynymi kotwicami w momentach przełomu są instytucje” – perorował Sienkiewicz.

Bardzo źle zestarzały się te słowa. Z wizją polityczną Bartłomieja Sienkiewicza z 2018 r. można było przynajmniej dyskutować. Wówczas uchodził za klasycznego liberała, przywiązanego do pozytywistycznego rozumienia polskiej historii oraz dogmatycznego wyznawcę Immanuela Wallersteina. Wiara w silne instytucje, które miały temperować „narodowe byle trwanie” zdradzały zaś sympatie do krakowskich stańczyków.

Jakiego Bartłomieja Sienkiewicza oglądamy od powrotu PO do władzy? Ze Stańczyka został groteskowy błazen, który robi dokładnie to samo, za co 6 lat temu krytykował PiS. Sienkiewicz nie ma żadnych innych motywacji oprócz taniego rewanżyzmu.

Jaki jest sens powołania na czele instytutu zajmującego się myślą narodową lewicowego Adama Leszczyńskiego? Dlaczego zaorano inteligenckiego Kronosa, komu przeszkadzał Budzyński w Radiu Poznań, naprawdę trzeba było tak traktować Agnieszkę Romaszewską-Guzy, zasłużoną dyrektorkę Biełsatu, czy wykonującą dobra robotę w Instytucie Pileckiego Magdalenę Gawin? Szkoda już słów na wyjęcie wtyczki w Telewizji i jakość tego medium po przejęciu sterów przez mistrza Czyża, który wydaję się antytezą Rachonia w wersji light.

Wystarczył lekko ponad kwartał, żeby dla samej radości niszczenia i zaspokojenia pokusy rewanżu schować do kieszeni ideały państwa prawa, inteligencki liberalizm, niechęć do rewolucji i marzenie o budowie państwa na dekady, a nie kadencję.

Doprawdy nie wiem, jak będzie wyglądała polityka historyczna w wykonaniu uśmiechniętej Polski z Bartłomiejem Sienkiewiczem w roli głównej. Może w ogóle nie będzie wyglądała, przecież to u nas domena prawicy, a i trudno oczekiwać jakiejś wizji od ludzi, którzy jeszcze przed zarażaniem wirusem władzy sami dogmatycznie jakiekolwiek wizje uznawali za chorobę.

Może się jednak okazać, że rewanżyzm każe ekipie Tuska i Sienkiewicza popłynąć na rosnącej fali ludowej historii Polski. Skoro w ich mniemaniu PiS zaczadzony był nomen omen Sienkiewiczowskim krzepieniem serc, to może zostaniemy zmuszeni do chłopomanii i Trylogio-fobii?

Nie mogę się doczekać Muzeum chłopa polskiego w każdym powiecie, Marszu Pamięci Kmieci Wyklętych, Narodowego Dnia Wyzwolenia z Pańszczyzny i powołania Instytutu Badań nad Polskim Niewolnictwem. Skoro już nie o państwo tutaj idzie, to niech będzie przynajmniej zabawnie.



2016 r.:

"Państwo polskie istnieje teoretycznie. Praktycznie nie istnieje, dlatego że działa poszczególnymi swoimi fragmentami, nie rozumiejąc, że państwo jest całością. Tam, gdzie państwo działa jako całość, ma zdumiewającą skuteczność. Tylko jakoś nikt nie chce korzystać z tej…"


- Bartłomiej Sienkiewicz, Minister Spraw Wewnętrznych






---------------


"Polska zawsze będzie krajem peryferyjnym. W naszym interesie jest rezygnacja ze snów o podmiotowości. Tylko wówczas w spokoju będziemy mogli korzystać z dobrodziejstw naszego peryferyjnego położenia. Jesteśmy wewnętrzną gospodarką Niemiec, wywijanie szabelką to samobójstwo


Tu jest chyba powiedziane wyraźnie - wg niego Polska jest własnością Niemiec i jeśli ktoś się będzie temu sprzeciwiał, to: samobójstwo.

Bycie drenowanym finansowo i spokojna egzystencja jest dobrodziejstwem.

Bo brak spokoju - już dobrodziejstwem nie jest.

Ktokolwiek nie będzie chciał zrezygnować z podmiotowości - nie będzie miał spokoju.



Czyli tak jak ja - jestem nieustannie osaczony i nie mam spokoju, nie prowadzę wygodnego życia, tylko wegetuję.




„Mówienie dzisiaj o całym społeczeństwie w kategoriach jednolitego podmiotu jest oczywistym socjologicznym kłamstwem. 


To jest odpowiedź na pytanie redakcji: "o potrzebę idei, która łączyłaby polskie społeczeństwo"

i z tego wniosek redaktora: "Naród w czasach pokoju de facto więc nie istnieje."



Czyli - Polacy są podzieleni, a do tego dochodzi niemiecka 5 kolumna polokowana np. w "służbach" .

Polacy są podzieleni i Bartłomiej Sienkiewicz nie podaje na to żadnej recepty, ignoruje to pytanie, zamiast tego w dalszym wywodzie podkreśla jakby "ostateczną" po-dzielność Polaków.

Niezapominajmy o kontekście: "Jesteśmy wewnętrzną gospodarką Niemiec, wywijanie szabelką to samobójstwooraz o jego złowach z 2016 r.

"Państwo polskie istnieje teoretycznie. Praktycznie nie istnieje"




Polacy są w miarę nowoczesnym społeczeństwem, a więc i mocno zróżnicowanym: ideowo, pod względem pochodzenia czy poziomu wykształcenia. 



"pod względem pochodzenia" - chodzi o Niemcy? Czy o co?






Co znaczy "nowoczesne społeczeństwo"?

Może to znaczy - wypłukane z tożsamości, "europejskie" - tak jak to nam lansują media, a nie polskie?

Może chodzi o to, że w czasie II Wojny Światowej nastąpiło fizyczne odcięcie od polskiej tradycji, poprzez wymordowanie ojców i elit, a obecnie jesteśmy mieszaniną tego, co nam pozostało po tych ludziach przedwojennych i tego, co nam zaaplikowano po wojnie, a szczególnie - po 1990 roku?

To koresponduje z twierdzeniami tego jednego pana, który uważa Polaków ze Śląska za ludzi bez tożsamości i proponuje im bycie górnołużyczanami.

W spisie powszechnym z 2021 roku 99% mieszkańców woj. Dolnośląskiego określiło swoją tożsamość jako polską, mimo to ten pan twierdzi, że ludzie szukają "swojej" tożsamości.

Jak mówię - media każde nowe pokolenie starają się coraz bardziej wypłukać z kultury polskiej, a więc z tożsamości, co może ułatwić implementowanie groźnych  dla nas pomysłów, łącznie z rozpadem państwa.

"Jesteśmy wewnętrzną gospodarką Niemiec, wywijanie szabelką to samobójstwo


Można by jeszcze dopytać: o jakie "wywijanie szabelką" chodzi? Z reguły ten termin oznacza wystąpienie zbrojne, dodajmy - w przegranej sprawie.

Czy rzeczywistość jaka nas otacza, zmusza nas do sięgania po broń?

Nikt z nas o tym nic nie wie, żadne służby nas o tym nie ostrzegają, no właśnie... nie licząc pana pułkownika Sienkiewicza, który w sumie nam to odradza...



Głęboka różnorodność interesów tworzy bardzo trudną do rozplątania siatkę. 

To o sobie i swoich kamratach?


Dzisiaj ta całość może wyrażać się jedynie podczas meczu polskiej reprezentacji bądź w sytuacji wojny na Ukrainie”.

Czyli "całość Polaków" to garstka, a może to sugestia, że "prawdziwi Polacy" to chuligani stadionowi - i lepiej się od nich odcinać?


Niezamierzamy i nie pójdziemy umierać za ukrainę na wojnie z Rosją.



My mamy do wygrania wojnę z Niemcami, oni od 1945 roku do dzisiaj nie chcą podpisać z nami Traktatów Pokojowych.



Wygrajmy TĘ wojnę,




po 85 latach wygrajmy w końcu wojnę z Niemcami.








Bartłomiej Sienkiewicz pokazuje, jak w kwartał z intelektualisty stać się groteskowym trollem — Klub Jagielloński (klubjagiellonski.pl)


Prawym Okiem: Symulakra (maciejsynak.blogspot.com)

Prawym Okiem: Symulakra (maciejsynak.blogspot.com)

Prawym Okiem: Fakty, ale takie inne (maciejsynak.blogspot.com)

Prawym Okiem: Separatyzm ? (maciejsynak.blogspot.com)

Mniejszości narodowe i etniczne na Dolnym Śląsku [LICZBY] (www.wroclaw.pl)



czwartek, 11 kwietnia 2024

Komunikacja z obywatelem

 

Specjaliści od zarządzania firmą wiedzą, jak należy dbać o jej powodzenie, a zarządzający państwem nie wiedzą??

Garść przykładów z portalu HR z przełożeniem na myślenie o państwie.



mój komentarz niebieskim kolorem




Kluczowa cecha menedżera. 
Bez tego siada motywacja, a podwładni rozglądają się za nową pracą



2 kwietnia 2024

Jak wynika z przeprowadzonego przez Society for Human Resource Management badania, zła komunikacja w firmach całkiem sporo kosztuje. Firmy, które zdiagnozowały problemy komunikacyjne wewnątrz zespołu, łącznie zgłosiły utratę przychodów w wysokości 62,4 mln dolarów rocznie.

- Umiejętnie prowadzona komunikacja wewnętrzna to fundament dobrze zorganizowanej firmy. Inna sprawa, że jeśli komunikacja wewnętrzna ma deficyty, wówczas bardzo szybko lukę tę wypełniają plotki i domysły, które stanowią zagrożenie. Komunikacja nie zna próżni, dlatego jeśli sami nią nie zarządzamy, nie nadajemy narracji, oddajemy inicjatywę innym, a trzeba pamiętać, że ich intencje mogą być inne niż nasze. A to pierwszy krok do kłopotów. Plotki wprowadzają niepewność, destabilizują, wywołują złe emocje i konflikty. Dlatego kreowanie otwartej, transparentnej komunikacji budującej wiarygodność, dobrą atmosferę i stabilizację motywuje do pracy - mówił w rozmowie z PulsHR.pl dr Krystian Dudek, pełnomocnik rektor Akademii WSB ds. strategii komunikacji i PR, trener i doradca z zakresu komunikacji i PR, właściciel Instytutu Publico.




dokładnie tak !

państwo musi mieć kontrolę nad komuniacją i informacją, bo jak nie, to 5 kolumna do spółki z "prywatnym pomiotem" załatwi to państwo na amen !



Brak dbałości o relacje z podwładnymi jest najczęściej popełnianym błędem

Jednym z najczęściej popełnianych błędów w pracy jest niedbanie o relacje z podwładnymi, tak wynika z badania GFKM „Rok lidera”.

W środowisku zawodowym zapomina się często o tym, jak kluczowe są dobre stosunki między przełożonymi a pracownikami. Negatywne relacje wpływają nie tylko na atmosferę w miejscu pracy, lecz także na efektywność zespołu. Do najczęstszych błędów komunikacyjnych należy nieumiejętność słuchania innych.

Umiejętność komunikowania się jest zdaniem pracowników jedną z kluczowych cech, które powinien mieć dobry menedżer.

Z badań przeprowadzonych przez GoodHabitz i agencję badawczą Markteffect wynika, że zdaniem pracowników wśród najważniejszych kompetencji, które powinni nabyć menedżerowie, znajdują się umiejętności komunikacyjne (25 proc.), organizacyjne (25 proc.) i budowania ducha zespołu (25 proc.). Równie istotne są umiejętność słuchania (23 proc.) oraz empatyczne, skupione na ludziach zarządzanie (20 proc.).


Relacje pomiedzy rządzącymi, a obywatelami - i to zaczął robić poprzedni rząd, rząd M. Morawieckiego.

W ostatnim roku w mediach zaczeły się ukazywać wypowiedzi polityków PiS oraz osób na stanowiskach rządowych, w administracji państwowej, piastujących kierownicze stanowiska w spółkach skarbu państwa, w najróżniejszych dziedzinach. Nawet spółki państwowe zaczęły anonimowo komunikować się do społeczeństwa, np. w postaci informacji obniżce cen, społecznej polityce firmy czy o gotowości kolei do sezonu zimowego...

podobnie - na oficjalnych fejsbukach - muzea i inne państwowe instytucje coras częściej i coraz więcej piszą do swoich Czytelników.

To nie ważne jak to wyszło, ważne, że to zaczęto robić, a trzeba pamiętać, że efekty tego działania będą widoczne dopiero za kilka lat.

To powinno być bardzo obszerne działanie, obejmujące każdy element państwa: wojsko, po.... milicję, administrację każdego szczebla itd....


Gdy nie ma komunikacji - jest bierność obywatela...





Zła komunikacja jest jednym z czynników wpływających na poziom zaangażowania pracowników. Im mniej czytelne są komunikaty i im więcej szumu komunikacyjnego się pojawia, tym pracownicy są bardziej zniechęceni.
A jak wynika z badania SD Worx „Attractive Employer in War for Talent”, 25,3 proc. pracowników decyduje się na odejście z pracy ze względu na niezadowolenie wynikające z zarządzania zespołem.

- Zdemotywowany, negatywnie nastawiony, zaniepokojony pracownik w najlepszym wypadku realizuje tzw. strajk włoski, jest zobojętniały, nie wykazuje inicjatywy. A w najgorszym zdarza się, że z premedytacją zaniedbuje obowiązki lub nawet sabotuje działalność firmy
– mówi dr Krystian Dudek.
 

Obojętność.

Obojętność na to co dzieje się z państwem, na to co dzieje się z obywatelami, na przemoc, na szkalowanie Polaków, potem na okradanie itd itd...


Trzeba w tych czasach zwrócić uwagę na to, kto - jakie portale, gazety, media, publicyści, dziennikarze - jakie zajmują stanowisko wobec takich wydarzeń jak np. nielegalne przejęcie TVP.

To jest bardzo ważne.


 
Brak zaufania i nierówne traktowanie bolączką firm

Pracownicy wymagają równego traktowania ze względu na płeć czy pochodzenie. Niestety nadal dochodzi do nierówności pod tym względem. Badania Banku Światowego wskazują, że globalne tempo reform zmierzających do równego traktowania kobiet w świetle prawa, spadło do poziomów najniższych od 20 lat.

Kolejnym błędem jest brak zaufania względem pracowników i siebie nawzajem. To z kolei może prowadzić do nadmiernej kontroli, a także podważania kompetencji. Badania wskazują, że 1 na 3 pracodawców nie ufa swoim pracownikom. To zły sygnał i znak, że należy wprowadzić zmiany w organizacji.

- Niejednokrotnie dochodzi do sytuacji, gdy firma nie posiada polityki komunikacyjnej. Nie dba o komunikację wewnętrzną, a to z kolei prowadzi do szumu informacyjnego. Przekazywanie wiadomości różnymi kanałami nie jest dobrym pomysłem. To coś, jak głuchy telefon – każda osoba może nieco zmienić kontekst – mówi Sebastian Kopiej, prezes agencji Commplace.




Jasna i spójna komunikacja oznacza większe zaangażowanie

Według badania Gallupa zaangażowanie pracowników wzrasta, gdy menedżerowie zapewniają spójną i jasną komunikację. Z innego badania wynika, że ​​4 na 5 ankietowanych pracowników chce częściej słyszeć o tym, jak radzi sobie ich firma, a ponad 90 proc. ankietowanych pracowników twierdzi, że woli słyszeć złe wieści niż żadne.

Marta Cała-Sturbecher z agencji marketingowej MoMa dodaje, że komunikacja często jest traktowana w firmach jako coś naturalnego i oczywistego.

- Myślę, że generalnie marginalizujemy rolę komunikacji. To jest coś, co się dzieje samo, nie planujemy jej przed i nie analizujemy po. W sytuacjach prywatnych często nie umiemy się ze sobą komunikować. Trudno zatem oczekiwać, że będziemy idealni na polu zawodowym - mówi. - Ponadto komunikacja wewnętrzna jest niewymierna. Trudno wyliczyć jej wartość, wydzielić z całości funkcjonowania firmy, przypisać pełną odpowiedzialność. Będę się jednak upierała, że niedocenienie jej wagi to duży błąd. I radzę, aby planując komunikację marketingową firmy, projektować narzędzia, kanały i procesy zarówno komunikacji zewnętrznej, jak i wewnętrznej.


Słaba relacja z pracownikami może skutkować odejściami z pracy

Z badania „Lider w oczach pracowników” zrealizowanego dla Pluxee wynika, że dla niemal połowy pracowników brak doceniania, negatywne zachowania i słabe relacje z przełożonym mogą przemawiać za odejściem z firmy, nawet mimo satysfakcjonującego wynagrodzenia i obowiązków.

– Jesteśmy coraz lepsi w rozumieniu tego, że niezbędna jest wizja, niezbędny jest cel, do którego możemy ludzi zaangażować. Ani delegowania, ani feedback nie mają większego sensu, jeśli nie wiemy, nad czym pracujemy i jaki ma być rezultat. Zatem zdecydowanie jesteśmy coraz lepsi, natomiast komunikacja, rozumienie własnych intencji i emocji to jest coś, nad czym na pewno możemy jeszcze popracować – mówi psycholożka biznesu Monika Reszko.


Najpierw jest zniechęcenie warunkami pracy, potem jest odejście za nimi za granicę, a w końcu pozostanie za granicą ze względu na to, że, państwo nadal nie stara się o tego człowieka..



Gdzieś czytałem, że podobno 70% społeczeństwa woli "iść za kimś".

w sumie trochę to dziwne, mając na uwadze ilu "maczo", "spryciarzy", "cwaniaków", "jasnowidzów" i innych "wszystkoznających" spotyka się w życiu..., ale....


jak mają za kimś iść, skoro ten "kimś" nie chce ich prowadzić??


Nie formułuje komunikatów, nie wydaje informacji, ani żadnej instrukcji:  gdzie idziemy... ?


To jak ma to działać?


Skoro nie ma komunikatów, to wygląda tak, jakby nie było do kogo mówić, albo że się ignoruje obywatela...

Nie chodzi oto, by władza tłumaczyła się przed ludźmi z obietnic wyborczych, ale o to, by władza prowadziła ludzi w dobrym kierunku.

Ludzie władzy muszą dawać obywatelom przykład postępowania , aby odbudować/ zbudować odpowiednie relacje w spoleczeństwie, by ono działało wspólnie w jednym dobrym celu - polepszania swojego życia i życia na całej planecie...

gdy państwo stale codziennie komunikuje się z obywatelem, jego zaangażowanie wzrasta, bo czuje się zauważony, bo


czuje się częścią drużyny...











pulshr.pl/zarzadzanie/kluczowa-cecha-menedzera-bez-tego-siada-motywacja-a-podwladni-rozgladaja-sie-za-nowa-praca,104317.html



wtorek, 9 kwietnia 2024

Czy Litwini są dumni?

 





/latifundist.com/interview/750-ajvaras-abromavichus-v-polshchi-dlya-ukrayinskih-agrariyiv-prosto-nevdalo-zijshlisya-zirki-i-obstavini





środa, 3 kwietnia 2024

Wywłaszczenie czyli ZielonyŁad




To jest po prostu wymierzone przez Niemców  - w Polaków.

Cel zawsze ten sam - osłabić, odebrać podmiotowość - okraść, zniewolić...









EKSPERT:

PRZEZ ZIELONY ŁAD POLACY STRACĄ NAWET POŁOWĘ DOCHODU

3 kwietnia 2024




Europejski Zielony Ład będzie wywoływał zmiany społeczne i własnościowe. Wielu ludzi nie będzie stać na to, aby dostosować się do rygorystycznych norm. I zostaną oni wywłaszczeni” – uważa prof. Władysław Mielczarski, ekspert ds. energetyki. Ironicznie zauważył, że gdyby chcieć osiągnąć zakładane cele tej polityki, to „trzeba byłoby zamknąć cały przemysł, a ludzie musieliby się wyprowadzić ze swoich domów do namiotów”.

Portal Bankier.pl zwraca uwagę na wysokie koszty, związane z wdrażaniem Europejskiego Zielonego Ładu i dążeniem Unii Europejskiej do osiągnięcia neutralności klimatycznej do 2050 roku. Serwis ocenia, że „w praktyce działania samej UE świata nie zbawią, a dodatkowo pozbawią konkurencyjności gospodarkę europejską i doprowadzą do zubożenia społeczeństwa”. Zaznacza, że jak wynika z europejskiej bazy danych emisji dla globalnych badań atmosfery – EDGAR, w 2022 roku UE odpowiadała za 6,67 proc. globalnej emisji gazów cieplarnianych. Dla porównania, w przypadku Chin to aż 29,16 proc., USA – 11,19 proc., a Indii – 7,33 proc.


Ponadto, według artykułu „coraz więcej firm z sektora energetycznego uważa, że osiągnięcie neutralności klimatycznej na świecie opóźni się o co najmniej dekadę, do 2060 roku”. Wynika to z niskiej rentowności projektów dekarbonizacyjnych. Ponadto, klienci są niechętni względem ponoszenia wyższych kosztów z tego tytułu.

Sprawę tę skomentował dla portalu WNP.pl prof. Władysław Mielczarski, ekspert ds. energetyki. Uważa on, że polityka Europejskiego Zielonego Ładu jest nie tylko bardzo kosztowna, ale „przede wszystkim (…) niemożliwa do zrealizowania”, z powodu nierealnych celów.

„Gdyby chcieć to osiągnąć, trzeba byłoby zamknąć cały przemysł, a ludzie musieliby się wyprowadzić ze swoich domów do namiotów. Ironizuję, ale tak to właśnie wygląda” – komentuje prof. Mielczarski. Zwrócił uwagę, że „Europejski Zielony Ład będzie szczególnie kosztowny dla biedniejszych krajów europejskich, w tym dla Polski”.

„Przykładowo Niemcy przez Europejski Zielony Ład nieco zbiednieją, ale Polacy stracą przez niego nawet połowę dochodu liczonego na osobę. Oznaczać to będzie pauperyzację społeczeństw w UE. Ponadto będzie szybko postępować utrata konkurencyjności europejskiego przemysłu” – ocenia profesor. Dodaje, że Zielony Ładem to są pomysł unijny, którym reszta świata się nie przejmuje i zamiast tego stawia na rozwój, inaczej niż Unia.

„Europejski Zielony Ład będzie wywoływał zmiany społeczne i własnościowe. Wielu ludzi nie będzie stać na to, aby dostosować się do rygorystycznych norm. I zostaną oni wywłaszczeni” – powiedział prof. Mielczarski. „Może będą musieli przenieść się do jakichś klitek w blokach z wielkiej płyty. A ich własność przejmą wielkie koncerny. Spójrzmy na Ukrainę, gdzie są olbrzymie gospodarstwa rolne. Tyle że one nie należą do Ukraińców, tylko do międzynarodowych koncernów. Trudno rozdzielać kwestie dalszego rozwoju gospodarczego od polityki”.

Według szacunków zawartych w raporcie „Rozpakowujemy RePowerEU. Kierunek na zdrowe i przyjazne energetycznie domy” PORT PC i think-tanku Instytut Reform, w Polsce na 6,3 mln budynków jednorodzinnych 1,7 mln budynków nie posiada żadnej izolacji cieplnej ścian, a kolejnych 347 tys. ma bardzo niski standard ocieplenia.

Dodajmy, że zgodnie z najnowszą unijną dyrektywą, zatwierdzoną już przez Parlament Europejski, za cztery lata właściciele domów nie będą mogli montować kotłów gazowych, a od 2040 r. w ogóle nie będzie można ich używać.

Politycy Konfederacji ostrzegają przed zapisami tzw. dyrektywy budynkowej, dążącej do wprowadzenia zeroemisyjności budynków. “Jestem w stanie sobie wyobrazić, że traci się prawo do użytkowania budynku” – podkreśla Anna Bryłka.





Ciekawe, że przed Zielonym Ładem, był Polski Ład...