Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kontrola umysłu. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą kontrola umysłu. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 21 listopada 2024

Wojna domowa - o prawo do normalnego życia




Po obrońcach przydrożnych drzew biorą się za nas obrońcy zwierząt.



Ze 20 lat temu jadąc rano do pracy usłyszałem w Radio Gdańsk zapowiedź informacji o bestialskim morderstwie do jakiego doszło dnia wczorajszego. 

Zszokowany podgłośniłem radio i po chwili słyszę, że doszło do morderstwa... psa.

Tak, doszło do bestialskiego zabicia psa, łącznie z podpaleniem i pani redaktor w emocjonalnych sztucznych słowach mocno wyrażała się na ten temat.

To wygląda jak metoda małych kroków, stosowana podobnie wobec tematu lgtb, albo obrony drzew przed wycinką.


Całe te 30 lat po 1989 roku nieustannie ktoś upierdliwie przeszkadza ludziom żyć.


A to nie podoba się komuś, że drzewa przydrożne dla bezpieczęństwa jazdy się wycina, albo przypisują Polakom antysemityzm, albo rasizm (bo mówisz "Murzyn", choć nie masz rasistowskich przekonań i nigdy nawet Murzyna nie spotkałeś) albo nękasz lgtb, chociaż lgtb widziałeś tylko w telewizji, a teraz zwierzęta...

Czy jak ten post nie otaguję słowem "antysemityzm", to to będzie antysemickie??

Jak plują na leśników, albo katolików - to nie ma żadnej oddolnej organizacji społecznej z kolorowymi włosami, która by się za nimi ujęła - czemu nie ma??



Obcy ludzie chcą nas dozorować na każdym kroku, są grupy "odpowiedzialne" za bezpieczeństwo drzew, a teraz będą cię szpiegować, żeby sprawdzić, czy twój pies na pewno nie ma depresji.

I to wszystko ma nienormatywne wsparcie medialne!
I to wszystko na koszt społeczeństwa!


Sami mamy płacić za utrudnianie nam życia, 



czy my żyjemy we własnym kraju, czy w cudzym??







przedruk


21.11.2024 06:20

W imię „dobra” zwierząt i (rzekomo) prozwierzęcych organizacji. „Będzie autentyczna wojna domowa”

Będą dramaty. Ci bardziej pokojowo nastawieni rolnicy będą wieszali się w ciszy i będą ludzie, którzy staną w obronie swojego majątku i utrzymania rodziny. Będą pobicia, będzie przelew krwi. Policja będzie angażowana w spory, w których nie będzie wiedziała po której stronie się opowiedzieć – podsumowuje projekt zmiany ustawy o ochronie zwierząt lekarz weterynarii i wykładowca w SGGW, a jednocześnie myśliwy i rolnik wchodzący w skład eksperckiego zaplecza rolniczej „Solidarności”
Maciej Perzyna.


Przemysław Obłuski
Niezalezna.PL




Gra na emocjach

24 września do Sejmu wpłynął obywatelski projekt nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt, znany pod nazwą: „Stop łańcuchom, pseudohodowlom i bezdomności zwierząt”, a na piątek 22 listopada zaplanowano jego pierwsze czytanie. 18 października powołana została też Komisja Nadzwyczajna do spraw ochrony zwierząt (NOZ), która dotychczas zdążyła jedynie wyłonić prezydium.

W skład komitetu inicjującego zmiany weszli przedstawiciele trzech fundacji tzw. „prozwierzących” (Viva, OTOZ Animals i Mondo Cane), prawnicy, posłowie oraz kilku znanych celebrytów. Łącznie projekt wsparło blisko 30 organizacji statutowo zajmujących się ochroną zwierząt, a także politycznie zaangażowana Akcja Demokracja. Pod projektem podpisało się 534 077 obywateli, co wskazuje na duże społeczne poparcie dla zmian mających poprawić los zwierząt. Wydaje się jednak, że skala tego poparcia niekoniecznie przekłada się na wiedzę na temat szczegółowych uregulowań przewidzianych w projekcie nowelizacji.

Kampania promująca tę obywatelską inicjatywę oparta była bowiem głównie na emocjach i trudno uwierzyć, że podpisujące się pod projektem nowelizacji ustawy osoby (działające z całą pewnością w najlepszej wierze) zapoznały się z liczącym 42 strony dokumentem zawierającym ujęte w licznych paragrafach, punktach, podpunktach i odniesieniach proponowane zmiany prawa. Tekst ten nie stanowił jednolitej treści ustawy, która miałaby obowiązywać po nowelizacji i aby go zrozumieć, należałoby porównać go ze stanem prawnym obowiązującym dotychczas.

Z projektem nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt (Druk nr 700) można zapoznać się TUTAJ.

Główną rolę w promocji inicjatywy odegrało więc hasło „stop łańcuchom” wpisane w zdjęcie smutnego, czasem wychudzonego i zaniedbanego pieska. I choć organizatorom nie można zarzucić kłamstwa czy manipulacji, bo przecież udostępnili zainteresowanym projekt nowelizacji wraz z jej uzasadnieniem, to jednak trudno uznać, że zrobili wszystko, aby z najistotniejszymi tezami projektu zapoznać osoby chcące go wesprzeć.

- Zawsze zadaje pytanie jako lekarz weterynarii: w czym łańcuch jest gorszy od kojca? Tylko w sferze skojarzeń, ale poza tym trudno jest to jednoznacznie rozstrzygnąć, bo łatwiej i taniej jest zapewnić dużą powierzchnię życiową psu, który jest na łańcuchu, niż psu w kojcu. Pies na łańcuchu może wykonywać funkcję stróżującą i wchodzi w interakcje z ludźmi i to jest inny poziom interakcji niż w kojcu. Nie ma ani jednej merytorycznej, naukowej podstawy, która by mówiła, że łańcuch jest gorszy od kojca i w jakim zakresie

– mówi nam ekspert NSZZ RI „Solidarność” Maciej Perzyna.

Dr n. wet. Katarzyna Olbrych z Katedry Nauk Morfologicznych Wydziału Medycyny Weterynaryjnej SGGW podkreśla, że „nie było też żadnych konsultacji ze środowiskiem zajmującym się zawodowo zwierzętami (lekarzami weterynarii, zootechnikami, zoobehawiorystami, groomerami, trenerami itp.) nie wspominając nawet o środowisku akademickim”. - A po już pobieżnym zapoznaniu się z treścią proponowanych zmian, sądzę, że tu raczej chodzi o to, żeby zarabiać pieniądze na zwierzętach – dodaje.

Podobnie sprawę postrzega dyrektor Instytutu Gospodarki Rolnej (IGR) Monika Przeworska, która wskazuje, że „ta ustawa, która potocznie nazywa się ustawą łańcuchową, z łańcuchami nie ma nic wspólnego”.

- Jej zapisy pozwolą natomiast na szybkie i łatwe bogacenie się organizacji prozwierzęcych. W projekcie poświęcono łańcuchom, kilka zdań, a ma on 42 strony. To pokazuje, że ta ustawa jest o czymś więcej. Myślę, że tę ustawę powinniśmy nazywać „ustawą o aktywistach anty-hodowlanych plus”

– przekonuje.
Ustawa jak pole minowe

Pod nośnym i działającym na wyobraźnię oraz wrażliwość hasłem „stop łańcuchom” w projekcie nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt zawarto cały wachlarz co najmniej kontrowersyjnych zapisów, o których podczas kampanii zbierania podpisów raczej nie wspominano.

Największe wątpliwości budzić może usankcjonowanie i ogromne finansowe wsparcie (kosztem budżetów lokalnych samorządów) dla funkcjonującego już od lat procederu odbierania zwierząt ich właścicielom poprzez tzw. „aktywistów prozwierzęcych”. Jeśli ustawa w proponowanym kształcie wejdzie w życie, mechanizm interwencyjnego odbioru zwierząt zostanie więc „udoskonalony”.

Obecnie zgodnie z obowiązującym prawem można założyć stowarzyszenie czy fundację, wpisać w statucie cel w postaci ochrony zwierząt, a następnie upoważnić kogoś (wolontariusza, najczęściej osobę, która nie ma żadnego kierunkowego wykształcenia, ani przygotowania) do interwencyjnego odbioru zwierząt. I w ten sposób ta osoba zdobywa bardzo daleko idące uprawnienie, mimo, że jest to de facto działanie bezprawne, z wyjątkiem sytuacji zagrożenia życia i egzystencji zwierzęcia.

Zdaniem Macieja Perzyny, w projekcie nowelizacji ustawy „nie ma jednej rzeczy, która w sposób planowy poprawia sensu stricto stopień ochrony zwierząt”. - Wszystko, co tam jest, to elementy projektu biznesowego. Nawet te łańcuchy. One są niebezpieczne dla społeczeństwa i uciążliwe dla posiadaczy psów. Tam jest zapis stanowiący, że pies nie może pozostawać na uwięzi poza spacerem, czyli nawet nie można tego psa przywiązać przed sklepem, bo to już będzie znęcanie się nad zwierzętami z całym zakresem odpowiedzialności karnej i finansowej, bo tam już są te nawiązki – wskazuje.
Sądowa „prowizja”

Ten wątpliwy stan prawny ma zostać utrzymany. Co więcej, NGO’sy zaangażowane w tego typu działania zyskają duże pieniądze, bo sądy będą musiały orzekać na ich rzecz nawiązki w wysokości od 1000 zł do 100 000 zł.

Projekt zakłada też, że zwierzę traktowane w sposób niehumanitarny może być czasowo odebrane właścicielowi lub opiekunowi na podstawie decyzji podejmowanej z urzędu przez wójta (burmistrza, prezydenta miasta) właściwego ze względu na miejsce pobytu zwierzęcia i przekazane do schroniska m.in. na wniosek upoważnionego przedstawiciela organizacji społecznej, której statutowym celem działania jest ochrona zwierząt.

Problem polega jednak na tym, że ten „upoważniony przedstawiciel organizacji społecznej” (a przy odbiorach pojawia się często spora gromadka ubranych w sposób łudząco przypominający służby państwowe wolontariuszy) nie musi się legitymować żadnymi kwalifikacjami w zakresie wiedzy na temat zdrowia i dobrostanu zwierząt. Ponadto ludzie ci zabezpieczają „dowody” w sprawie np. w postaci umiejętnie robionych zdjęć, a także rzekomo krzywdzone zwierzęta, by następnie – jak zakłada nowelizacja – móc wykonywać prawa pokrzywdzonego w postępowaniu przygotowawczym i występować w roli oskarżyciela posiłkowego przed sądem.

- Jeśli ktoś chce wchodzić z interwencjami na cudze podwórka, to powinien mieć za sobą odpowiednie wykształcenie. Tymczasem w zmianach do ustawy proponuje się, żeby osoba z upoważnieniem od jakiejś fundacji czy stowarzyszenia była policjantem, prokuratorem i weterynarzem w jednym

– alarmuje dr Katarzyna Olbrych.

Niekiedy w tego typu akcjach asystują funkcjonariusze policji, którzy niestety także nie są w stanie weryfikować zasadności prowadzonych działań. „Interwencyjny odbiór zwierzęcia jest bezprawny z wyjątkiem sytuacji zagrażającej jego życiu i egzystencji. Tylko nagle okazuje się, że każda sytuacja, całkiem przypadkiem taka właśnie jest. Historia sprzed kilku dni: gdzie właścicielowi odebrano charta, bo w opinii aktywisty, który dokonał odbioru zwierzę było za chude, choć przecież taka jest specyfika tego gatunku. Okazuje się, że w ich opinii krowy są zaniedbane, bo np. mają doły głodowe, a przecież jest to cecha fizjologiczna u krowy. Tak te zwierzęta wyglądają w laktacji. I takie bzdurne sytuacje stają się powodem do odebrania zwierząt. A takich odbiorów jest realizowanych bardzo dużo i ludzie nie wiedza, co w tej sytuacji zrobić” – podkreśla dyr. IGR Monika Przeworska.


Generowanie sztucznych kosztów

Do czasu orzeczenia sądu zwierzęta trafiają do schronisk lub azylów prowadzonych niekiedy przez te same organizacje, a tam często następuje dziwne generowanie kosztów związanych z ich utrzymaniem i opieką weterynaryjną. - „NGO’s przejmuje jedyny dowód w sprawie, jakim jest zwierzę i w dodatku właściciel musi jeszcze łożyć na jakieś konsultacje behawioralne, wizyty u neurologa czy inne badania specjalistyczne. A ten proces trwa i bez względu na orzeczenie sądu trzeba płacić – wskazuje dyr. Przeworska.

Dotychczas kosztami tymi obciążani byli bezpośrednio właściciele zwierząt, natomiast nowelizacja zobowiązuje do ich pokrywania samorządy, które następnie mogą ich dochodzić od właścicieli. Jeżeli samorząd nie ma kasy na ten cel, to nowy zapis stanowi, że gmina musi uregulować to kosztem innych zadań własnych. Dla organizacji prowadzących tego rodzaju działania tworzy to bardzo korzystną perspektywę: szybciej, pewniej i bez zbędnych problemów. Tym bardziej, że nowelizacja zakłada, że nawet jednorazowe uchybienie dobrostanowi zwierzęcia będzie mogło być traktowane jako przestępstwo lub wykroczenie. I nawet, jeśli winnym zaniedbania nie jest właściciel, a np. pracownik.

- Gminy muszą podpisać umowy z podmiotami prowadzącymi schroniska uwzględniające także kastrację, czipowanie i opiekę weterynaryjna po kosztach, które te podmioty zgłoszą. Gmina tak musi uchwalić budżet, żeby mieć 20-procentowy zapas, a gdy nie starczy to konieczna będzie nowelizacja budżetu. W uzasadnieniu projektu zapisano, że koszt walki z bezdomnością wyceniony jest na 1 mld 200 mln zł (kwota nie jest finalna, projekt zakłada, że będzie przekroczona), a obecnie gminy na ten cel przeznaczają ok. 350 mln zł.”
 
– zauważa prezes Unii Felinologii Polskiej (UFP) Marcin Mańk.

W projektowanej nowelizacji zapisano też, że sąd może orzec przepadek narzędzia, które posłużyło do znęcania się nad zwierzęciem, co w przypadku rolnika oznaczać może zajęcie infrastruktury gospodarskiej. - Rozmawiałam ostatnio z rolnikami z pomorskiego, którzy powiedzieli mi, że na ich terenie jest 28 gospodarstw, które są w trakcie windykacji komorniczych w związku z zajęciami po odbiorach. Ludzie tracą domy, dlatego, że im ktoś psa, kota czy krowę odebrał. Ci ludzie się wstydzą, bo są oskarżani o coś, co jest społecznie nieakceptowalne i nie mają znikąd pomocy – tłumaczy dyrektor IGR.

 
Ponadto – co wyjątkowo kuriozalne - przepadek zwierzęcia będzie mógł być orzeczony niezależnie od tego czy człowiek został skazany, uniewinniony czy warunkowo uniewinniony; czy postępowanie wobec niego zostało umorzone lub warunkowo umorzone. Nawet wtedy sąd będzie mógł zasądzić przepadek zwierząt i w dalszej konsekwencji majątku na rzecz organizacji zaangażowanej w odbiór interwencyjny.


Właściciele kotów i psów nie mogą spać spokojnie

Problem odbiorów interwencyjnych dotyczy wszystkich właścicieli zwierząt,: kotów, psów i innych zwierząt towarzyszących. Co więcej, rolnik, któremu zostanie odebrany rzekomo niehumanitarnie traktowany pies (bo np. nie jest wyprowadzany z kojca dwa razy w ciągu dnia na co najmniej godzinny spacer) może utracić wszystkie inne zwierzęta gospodarskie.

- Zwierzęciem domowym, zgodnie z nowelizacją, będzie dowolne zwierzę kręgowe, które posiadamy jako ozdobę i przyjaciela, a nie zwierzę do produkcji rolnej. To znaczy, że rybki, kanarek czy świnka morska też będą musiały wychodzić na spacer”

– wskazuje prezes UFP Marcin Mańk.

Powodem odebrania psa może być np. brak wody w misce czy poidle, chwilowe pozostawienie go na uwięzi pod sklepem, a nawet „cierpienie” czworonoga pozostawionego na zbyt długo samego w mieszkaniu. „Wystarczy, że właściciel wyjdzie z domu, a pies zaskowyczy, albo zaszczeka i to już może oznaczać cierpienie psychiczne” – tłumaczy Maciej Perzyna.

- Do tej pory trzeba było przed sądem udowodnić, że to nie była jakaś jednorazowa sytuacja, a teraz wystarczy np. jednorazowy brak wody w misce, albo na skutek jakiejś trudnej sytuacji życiowej nieuprzątnięcie obornika. Teraz nikt nie będzie rozpatrywał kontekstu takiej sytuacji

– dodaje dyr. Przeworska.


Będą mieli nazwiska i adresy

I myli się ten, kto myśli, że sprawa go nie dotyczy, bo organizacje społeczne zajmujące się statutowo ochroną zwierząt dostaną dostęp do Centralnego Rejestru Zwierząt Oznakowanych oraz Rejestru Stowarzyszeń Hodowców Psów i Kotów. Jednocześnie ustawa przesądza o obowiązku czipowania wszystkich psów i kotów. Prozwierzęce NGO’sy będą zatem mogły wejść w posiadanie danych osobowych wraz z adresem zamieszkania właścicieli tych zwierząt. Wiedza ta zaś może umożliwić ustalenie kto jest właścicielem kundelka, a kto cocker spaniela, a tak się składa, że „źle traktowane” zwierzęta, są często właśnie rasowe.

- Pod Garwolinem nasłano na rolnika pogotowie dla zwierząt, bo pies (szpic) miał jakąś zmianę skórną. I w oparciu o to odebrano człowiekowi kilkadziesiąt sztuk bydła. I w kolejnej dobie to bydło zostało ubite. To była głośna sprawa. A teraz to ma funkcjonować jeszcze szerzej. Koty rasy perskiej, które odebrano właścicielowi w Piasecznie zostały sfotografowane nie u niego w domu, ale w lecznicy. I każdy jeden był obklejony, a od niego wyjechały czyste. A w protokołach pisanych w schronisku nawet rasa się nie zgadzała i wiek, czyli zostały już podmienione po drodze

- opowiada nam weterynarz-rolnik Maciej Perzyna.


Problem dla weterynarzy i treserów

Nowelizacja ustawy wyklucza także stosowanie metod wywierania presji mechanicznej na zwierzęta, używania uprzęży, pęt, stelaży, więzów kolczatek itp. (…) lub innych przedmiotów albo urządzeń zmuszających zwierzę do określonego zachowania (w tym uległości) lub przebywania w nienaturalnej pozycji albo uniemożliwiających zwierzęciu swobodne oddychanie i wokalizację. Nie wolno ich będzie także straszyć. Na marginesie należy dodać, że z polskiego rynku znikną praktycznie wszystkie fajerwerki, co pociągnie za sobą ogromne straty dla ich rodzimych producentów i dystrybutorów.

Zapisy te mogą stanowić jednak bardzo poważny problem dla weterynarzy, badań laboratoryjnych oraz treserów szkolących np. psy na użytek służb policyjnych czy ratunkowych, a także trenerów koni.

„Jeśli zmiany zaproponowane do ustawy będą dotyczyły zwierząt laboratoryjnych, z dużym prawdopodobieństwem wstrzymane zostaną wszystkie badania naukowe z udziałem tych zwierząt. Ponadto ustawa uniemożliwia wykonywanie zabiegów lekarsko weterynaryjnych z użyciem przymusu bezpośredniego, którego często używa lekarz np. podczas pobierania krwi od zwierzęcia” – alarmuje dr Katarzyna Olbrych.


Kojec większy niż cela

Nowelizacja zakłada też konieczność zabezpieczenia psom kojców o powierzchni od 15 do 24 m2 (w zależności od wielkości psa) i dwukrotnie - godzinny spacer w ciągu dnia. Dodajmy, że osobie osadzonej w zakładzie karnym przysługuje w Polsce minimum 3 m2. Koszt kojca wraz z budą, zadaszeniem itp. obecnie może sięgać nawet kilkunastu tysięcy złotych i nie na każdej posesji możliwa będzie jego budowa, choćby ze względu na wielkość działki. Co ciekawe, z restrykcji dotyczących powierzchni kojców zwolnione mają być schroniska, w których niektóre czworonogi nieadoptowalne przebywają do końca życia.

- Dziwnym zbiegiem okoliczności schroniska są z tych warunków kojcowych wyłączone. Dodajmy, że jednymi z największych podmiotów prowadzących schroniska w Polsce są „OTOZ Animals” i „VIVA”, które stoją za projektem nowelizacji ustawy

– podkreśla prezes Marcin Mańk.

Weterynarz Maciej Perzyna dodaje, że „psy są tam stłoczone w kojcach i nie ma problemu i nie można uśpić zwierzęcia, które nie jest zdrowe, albo agresywne”. - Więc niektóre psy są tam na dożywociu. I to jest forma zarobkowania przez te organizacje pseudo „prozwierzęce”, bo płacą za to gminy. Zwłaszcza, jeżeli są tam małe kojce i tanie wyżywienie – wyjaśnia.

Propozycja nowelizacji zakłada kastrację wszystkich psów i kotów nieprzeznaczonych do rozrodu. Okazuje się jednak, że i ten zapis może stanowić bardzo poważny problem.

- Do mojego gabinetu przychodzą właściciele ze zwierzętami nieprzeznaczonymi do rozrodu, ale nie kwalifikują się do kastracji pod względem behawioralnym, bądź zdrowotnym. Według proponowanych zmian do ustawy zwierzęta te muszą być wykastrowane i to jest naprawdę wielka tragedia. Moja klientka ma bardzo lękliwą sukę, wykastrowanie jej spowoduje nasilenie objawów lękowych, które mogą przekształcić się w agresję lękową. Kto nakaże opiekunowi męczyć się z psem, który i tak jest już trudny, a po takim zabiegu takie trudności jeszcze się zwiększą. Moim zdaniem decyzję o tym, kiedy i jakie zwierzęta kwalifikują się do kastracji należy pozostawić lekarzom weterynarii

– przekonuje dr Katarzyna Olbrych.


Uderzenie w hodowców

Zdaniem Unii Felinologii Polskiej zapisy proponowanych zmian ustawowych, wkraczają bardzo mocno w niezależność stowarzyszeń zrzeszających hodowców, naruszając ich konstytucyjne prawo do zrzeszania się oraz prawo do samostanowienia tych organizacji. Ponadto – jak podkreśla UFP - ingerują w wolność realizowania ich zadań statutowych poprzez odgórne przeregulowanie wystaw zwierząt rasowych, co doprowadzi do całkowitego ich zakazania.

- Psy i koty sprowadzono w projekcie tej nowelizacji ustawy do dwóch kategorii: czyli towarzyszącego i hodowlanego. Nie ma jednak definicji, co to jest pies czy kot hodowlany, poza tym, że jest on niesterylizowany. To znaczy, że wszystkie nierzetelne organizacje mnożące kundelki, udające, że są to pieski w rasie, "a jak będzie, to zobaczymy, jak urośnie" będą zgodnie z tymi zapisami całkowicie legalne. Ta ustawa kasuje hodowlę psa i kota rasowego w Polsce

– ocenia prezes Unii Felinologii Polskiej.



„Będzie autentyczna wojna domowa”

Jak przekonuje ekspert rolniczej „Solidarności” Maciej Perzyna, w projekcie nowelizacji ustawy zauważalne są trzy poziomy. „Pierwszy, to zysk polityczny, bo niektórzy w dobrej wierze uważają te postulaty za słuszne. Drugi, to zysk doraźny dla tych pseudo „prozwierzęcych” organizacji. I kolejny poziom, to geopolityczna gra na wygaszanie produkcji rolnej na terenie Polski, a także całej Unii Europejskiej”.

Z kolei scedowanie na organizacje pozarządowe działań przypisanych Państwowej Inspekcji Weterynaryjnej komentuje krótko: „Fakt, że Państwowa Inspekcja Weterynaryjna jest niewydolna nie może być podstawą do uskuteczniania samowoli, dawania carte blanche dla jakiejś tego typu partyzantki, bo to się skończy tragediami być może przelewem krwi. To powinno być motorem do modernizacji czy usprawniania pracy tego urzędu”.

- Będzie autentyczna wojna domowa, partyzantka. Będą dramaty. Ci bardziej pokojowo nastawieni rolnicy będą wieszali się w ciszy i będą ludzie, którzy staną w obronie swojego majątku i utrzymania rodziny. Będą pobicia, będzie przelew krwi. Policja będzie angażowana w spory, w których nie będzie wiedziała po której stronie się opowiedzieć

- podsumowuje.











W imię „dobra” zwierząt i (rzekomo) prozwierzęcych organizacji. „Będzie autentyczna wojna domowa” | Niezalezna.pl






środa, 30 października 2024

Pierwsze pokolenie, które nie wie, jak pracować.

 


Poważnie, tak jest?


przedruk

tłumaczenie automatyczne





Ludzkość wydała pierwsze pokolenie, które nie wie, jak pracować. Przyszłość robotów humanoidalnych jest jasna


Dodano: 29.10.2024 

ZIUA NEWS







Pracodawcy w kilku krajach przekonują się, że nie mogą pracować z pokoleniem Z, a pokolenia, które przyjdą po nich, zostały wychowane na tych samych zasadach. To, co naukowcy odkryli na całym świecie, jest dokładnie tym, co mówiło kilku psychologów i nauczycieli w Rumunii, kiedy ostrzegali przed tym niebezpieczeństwem.


Platforma edukacyjna i doradztwa zawodowego Intelligent opublikowała niepokojący raport, z którego wynika, że pracodawcy w wielu krajach są niezadowoleni z nowo zatrudnionych pracowników z pokolenia Z – urodzonych między 1997 r. a początkiem 2010 r. – których albo nie mogą zatrudnić, albo zwolnić natychmiast po zatrudnieniu. Tegoroczne badania wykazały, że rynek pracy nie jest przygotowany na potrzeby młodych ludzi z pokolenia Z, a pracodawcy już teraz mają tendencję do unikania zatrudniania świeżo upieczonych absolwentów w przyszłości.



Inne badanie przeprowadzone na pokoleniu Z w zeszłym roku pokazuje, że 1 na 4 pracowników z tej kategorii jest niezadowolony z pracy, a 20% chce odejść z pracy zaraz po zatrudnieniu. Badanie przeprowadzone w zeszłym roku miało na celu odkrycie, co motywuje pracowników do szczęścia w pracy, pisze National Journal.

Badania przeprowadzone w ciągu ostatnich kilku dekad wykazały, że szczęście sprawia, że ludzie są bardziej produktywni w pracy, a szczęśliwi pracownicy są bardziej oddani, produktywni i lojalni. Problem młodych ludzi z pokolenia Z polega na tym, że nie mogą być szczęśliwi w pracy, bez względu na to, co się im zaoferuje. Są jeszcze mniej produktywni, stają się niepożądani dla firm, ale to właśnie oni chcą zrezygnować z zatrudnienia, zaraz po rozpoczęciu działalności, będąc nieelastycznymi i nieszczęśliwymi.


Raport Inteligentna platforma za 2024 rok pokazuje, że 1 na 6 pracodawców waha się przed współpracą z młodymi ludźmi z pokolenia Z. Raport opiera się na ankiecie przeprowadzonej wśród prawie 1 000 hiring managerów. Główne powody, dla których firmy zaczynają odmawiać współpracy z nowymi pokoleniami, zostały sformułowane przez samych pracodawców. Badanie pokazuje również, że 6 na 10 firm zwolniło już świeżo upieczonego absolwenta uniwersytetu, którego zatrudniły w tym roku.

Ponad połowa pracodawców, którzy odpowiedzieli na kwestionariusz, stwierdziła, że pokolenie to nie ma silnej etyki pracy, boryka się z trudnościami w komunikacji, nie radzi sobie dobrze z informacją zwrotną i generalnie nie jest przygotowane na wymagania siły roboczej. Ponadto młodzi ludzie uważają, że zasługują na specjalne traktowanie i czują się obrażeni na wszystko, choć brakuje im motywacji i profesjonalizmu.


Naukowcy poszli dalej, aby dowiedzieć się, dlaczego młodzi ludzie znaleźli się w takiej sytuacji. Odpowiedzi udzieliła Holly Schroth, starszy wykładowca w Haas School of Business na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley, która pokazuje, że ich edukacja opierała się na zajęciach pozalekcyjnych, które zostały wprowadzone w szkołach w celu zwiększenia konkurencyjności dzieci. 

Te zajęcia pozalekcyjne zostały następnie wprowadzone na wydziałach, ale w ten sposób ukształtowały się osoby dorosłe, które nie zdobyły już wystarczającej wiedzy do wykonywania zawodu lub doświadczenia zawodowego. Profesor mówi, że ta zmiana w programie nauczania doprowadziła do tego, że "nierealistyczne oczekiwania" z ich strony, dotyczące pracy i sposobu, w jaki zachowują się wobec swoich szefów, stają się odmieńcami, którzy nie są w stanie wejść do produkcji.

Amerykański profesor wyjaśnił również, że nacisk na zajęcia pozalekcyjne wynika również z niezdolności do komunikowania się młodych ludzi, którzy teraz chcą dostać pracę, ponieważ nie mają podstawowych umiejętności interakcji społecznych z klientami, kolegami lub szefami w pracy.

Młodzi ludzie stanowią ponad 25% dzisiejszej globalnej siły roboczej, a firmy muszą przeznaczać więcej pieniędzy i czasu na ich szkolenie. Specjaliści zalecają, aby pracodawcy dbali o integrację młodych ludzi z nowych pokoleń na rynku pracy, a rządy zaczęły finansować specjalne programy stymulujące ich zatrudnienie. Żaden taki program nie przyniósł jednak jeszcze oczekiwanych rezultatów, ponieważ młodzi ludzie nie potrafią przystosować się do warunków pracy.

Niektórzy psychologowie ostrzegali już 10-15 lat temu, że wychowanie do systemu "leseferyzmu" doprowadzi do katastrofy, ponieważ pozwalanie dziecku na robienie tego, na co ma ochotę, bez ponoszenia lub nawet rozumienia konsekwencji swoich złych czynów, prowadzi do powstania dorosłych bez odpowiedzialności – dokładnie tego, co można zobaczyć dzisiaj, niezdolność młodych ludzi do przystosowania się do rynku pracy.

"Leseferyzm" i zmiany w programach nauczania, najpierw w przedszkolu, potem w szkołach i szkołach średnich, a w ciągu ostatnich 10 lat także w środowisku uniwersyteckim, poprzez nacisk na zajęcia pozalekcyjne, przekształciły pokolenie Z i tych, którzy po nim przyjdą, w kohorty odmieńców, którym brakuje umiejętności komunikowania się i etyki pracy.

Pracodawcy w Rumunii skarżą się, również od dekady, że młodzi ludzie mają bardzo wysokie i nieuzasadnione żądania płacowe, często deklarując, nawet podczas rozmów kwalifikacyjnych, że nie umieją się za nic mówić, ale zasługują na wyższe wynagrodzenie niż przeciętne.

wpływ mediów - celebryci i '"osobowości telewizyjne" kłapiące paszczą za marne 30 tysięcy miesięcznie - MS


Młodzi ludzie w Rumunii, w większym stopniu niż ci z krajów silniejszych gospodarczo, przyzwyczaili się również do myśli, że jeśli odmówiono im podjęcia pracy w kraju, oznacza to, że mogą wyjechać za granicę, gdzie będą mogli znaleźć pracę za pensje rzędu tysięcy euro, nawet jeśli nie będą wiedzieli, jak cokolwiek zrobić. Wielu wyjeżdża za granicę i rozumie, że sytuacja nie jest taka, jak sobie wyobrażali, a wracając do domu wolą pozostać za pieniądze rodziców, ponieważ godzenie się na niskie pensje na początku kariery zawodowej jest poniżej ich godności.

Ale problem nieprzystosowania się do pracy młodych ludzi z pokolenia Z jest taki sam na całym świecie, nie tylko w Rumunii. Menedżerowie ds. rekrutacji, z którymi przeprowadzono wywiady, stwierdzili również, że niektórzy z ich pracowników z pokolenia Z mieli trudności z zarządzaniem obciążeniem pracą, często się spóźniali i nie ubierali się ani nie mówili odpowiednio.

Inny raport platformy Intelligent, opublikowany w kwietniu, pokazuje, że pracownicy z pokolenia Z zbyt mocno polegają na wsparciu rodziców podczas poszukiwania pracy. Według ankiety przeprowadzonej przez ResumeTemplates, która obejmowała odpowiedzi od prawie 1500 młodych osób poszukujących pracy, 70% z nich przyznało, że poprosiło rodziców o pomoc w procesie poszukiwania pracy. Kolejne 25% przyprowadziło nawet swoich rodziców na rozmowy kwalifikacyjne, podczas gdy wielu innych poprosiło rodziców o złożenie podań o pracę i napisanie dla nich CV.

Huy Nguyen, główny doradca Intelligent Platform ds. edukacji i rozwoju kariery, wyjaśnił, że wielu absolwentów szkół wyższych, którzy niedawno ukończyli studia, boryka się z trudnościami związanymi z wejściem na rynek pracy, zwłaszcza ze względu na ogromny kontrast między ich oczekiwaniami a środowiskiem pracy. Zasadniczo, poprzez otrzymywane wykształcenie, młodzi ludzie są przyzwyczajeni do nagród otrzymywanych na zupełnie innych kryteriach niż te w pracy, a przejście z jednego systemu do drugiego jest bardzo trudne, po tym, jak młody człowiek nauczył się, od przedszkola do doktoratu, że jest nagradzany za określone podejście, A w prawdziwym życiu są zupełnie inne wymagania.

W ten sposób dzisiejsi absolwenci szkół wyższych są absolutnie nieprzygotowani do dynamiki kulturowej miejsca pracy. "Chociaż mogą mieć pewną wiedzę teoretyczną ze studiów, często brakuje im praktycznego, rzeczywistego doświadczenia i umiejętności przekrojowych niezbędnych do odniesienia sukcesu w środowisku pracy" – wyjaśnił specjalista.

Problemy nie kończą się na pokoleniu Z, ale trwają dalej wraz z kolejnymi pokoleniami, które są jeszcze bardziej dotknięte tym samym systemem edukacji, od przedszkola po doktorat. W ostatniej dekadzie zwiększyła się liczba godzin przeznaczanych na zajęcia pozalekcyjne, a Rumunia przejęła model zachodni, uznając go za "receptę na sukces" systemu edukacji.

Tygodnie "Innej Szkoły", "Zielonego Tygodnia" itd. w systemie przeduniwersyteckim zwielokrotniły się, zajmując więcej czasu niż 10 lat temu, w nadziei, że w ten sposób dzieci będą kształcone, aby odnieść sukces w przyszłym dorosłym życiu. Na szczęście rumuńskie uczelnie nadal nie opierają się na zajęciach pozalekcyjnych uprawianych głównie za granicą, więc absolwenci z naszego kraju mają większe szanse na dostosowanie się do wymagań miejsca pracy niż ci, którzy ukończyli wydziały za granicą.















poniedziałek, 27 lutego 2023

Być prozachodnim





Dla porównania - jak to widzą w Rumunii - czyż u nas nie jest podobnie?
Najwyraźniej te same metody stosują i tu i tam.





przedruk
tłumaczenie automatyczne





Paradoks „prozachodniego” Rumuna


Przez Nowela

22 lutego 2023 r


„Prozachodni” Rumun ma zerową samoocenę: wszystko lub prawie wszystko rumuńskie śmierdzi.

„Prozachodni” Rumun uważa się za lepszego od swoich rodaków, którzy nie podzielają jego poglądów, bo ma wyższe, „cywilizowane” standardy.

„Prozachodni” Rumun uważa się za genetycznie gorszego, a przynajmniej chorego: („złodzieja mamy we krwi”, „już nam nie idzie” itp.)

„Prozachodni” Rumun uważa za całkowicie normalne oczernianie swojego kraju, kultury, pochodzenia etnicznego itp. oraz spokojne przyjmowanie i aprobowanie uwłaczającej przemowy obcokrajowca.

„Prozachodni” Rumun uważa, że ​​Rumunia musi bezwzględnie egzekwować wszelkie postanowienia pochodzące z Zachodu.

„Prozachodni” Rumun uważa, że ​​bezwarunkowe podporządkowanie się interesom Zachodu, nawet jeśli są one sprzeczne z własnymi, jest obowiązkowe.

„Prozachodni” Rumun uważa za absurdalne, niebezpieczne, szkodliwe i całkowicie niezachodnie mieć opinie, działania i interesy odmienne od zachodnich.

„Prozachodni” Rumun uważa za całkowicie normalne, że wolność wypowiedzi, demokracja, prawa i wolności jednostki powinny być ograniczone do tych, którzy mają poglądy odmienne od tych, które wspierają interesy Zachodu.

„Prozachodni” Rumun uważa, że ​​autodemonizacja i ignorowanie rzeczywistości, gdy jest to sprzeczne z interesami Zachodu, jest obowiązkowe.

„Prozachodni” Rumun zgadza się na każdą aberrację („listy nie-chwalców”, policję polityczną, zniewoloną prasę, zachowania towarzyskie itp.), o ile służy to interesom Zachodu. (Nie to).

„Prozachodni” Rumun uważa każdy rabunek popełniony w Rumunii przez zachodnią firmę za „modernizację”, „rentowność”, „wolny rynek” lub w najgorszym przypadku „winę ponoszą Rumuni, bo pozwolili im kraść”. ". (tak jakby nie było kradzieży bez złodzieja, jakkolwiek niekompetentny może być strażnik)

„Prozachodni” Rumun zgadza się na każdą zbrodnię, rabunek, niedemokratyczną postawę, o ile jest to pożyteczne dla Zachodu.

„Prozachodni” Rumun uważa, że ​​pragmatyczne (choć niekonsekwentne) dążenie do narodowego interesu jest prymitywnym, „niecywilizowanym”, haniebnym, śmiesznym podejściem i, modlę się, jakie inne słowa wychodzą z jego ust.

OK.

teraz zamień wyrażenie „prozachodni rumuński” na „Francja”.

lub „Wielka Brytania”.

lub „USA”.

lub „Holandia”.

lub „Niemcy”.

ani absolutnie żadnego innego zachodniego kraju.

drodzy „prozachodni” Rumuni, nie macie w sobie absolutnie nic z Zachodu.

jesteście ostatnimi poddanymi, dranie.

Kraj ten, jeśli kiedykolwiek chce osiągnąć poziom rozwoju podobny do zachodniego, musi przede wszystkim usunąć z polityki „prozachodnich” Rumunów.

Autor: Adrian Boieru


https://anonimus.ro/2023/02/paradoxul-romanului-pro-occidental/





czwartek, 23 lutego 2023

Technologia czytania w myślach






przedruk
tłumaczenie automatyczne

8 luty 2023


LOBALIŚCI BĘDĄ KONTROLOWAĆ MYŚLI: POWIEMY JAK


Globaliści opracowują technologie czytania w myślach i kontrolowania aktywności umysłowej ludzi. Nie pozwolimy sobie „myśleć źle”. A ci, którzy się odważą, zostaną stłumieni.
Wyskoczyło jak...

Jak to często bywa w przypadku Światowego Forum Ekonomicznego (WEF) w Davos , bardzo interesujące, a nawet sensacyjne rzeczy, które są tam omawiane, często wychodzą na jaw znacznie później niż zakończenie tego „zgromadzenia” globalistycznej elity. Tak też stało się w tym roku. Breitbart , niesystemowy portal informacyjny, ujawnia niektóre ważne wydarzenia WEF, które odbyły się w styczniu, które były ukryte przed prasą ogólną i które ujawniają prawdziwe intencje globalistów. George Orwell, jak mówią, odpoczywa: globaliści opracowują technologie czytania w myślach - aby kontrolować wszystkich i wszystko.

Okazuje się, że między innymi tym razem w Davos odbył się niezbyt rozreklamowany panel dyskusyjny „Czy jesteś gotowy na przejrzystość mózgu?” (Czy jesteś gotowy na przejrzystość mózgu?). Jedna z prelegentek WEF, Nita Farahany, profesor Duke University (USA, Karolina Północna), przedstawiła „technologię, która pozwala globalistycznej elicie aresztować obywateli za złe myśli”. Ta technologia będzie w stanie wykorzystać dane fal mózgowych do udowodnienia „przestępstwa”. Oznacza to, że własne myśli danej osoby mogą zostać wykorzystane jako dowód przeciwko niej w sądzie. Ponadto monitorowanie fal mózgowych pozwala pracodawcom określić, jak ciężko pracują ich pracownicy, czy są rozproszeni, a nawet czy mają „uczucia miłości” do współpracowników.
Podążaj zawsze, podążaj wszędzie...

Nita Farahani, znana w swoim otoczeniu naukowiec i etyk prawniczy, wyjaśniła, w jaki sposób dane o falach mózgowych zebrane przez specjalne urządzenie mogą być wykorzystane przez kierownictwo prywatnych firm do „zwiększenia produktywności” pracowników i pomocy agencjom rządowym „w walce z przestępczością”.

Mówimy o urządzeniu, które ma nawet swoją nazwę. To jest elektroencefalograf MN8 wyprodukowany przez firmę Emotiv w San Francisco. Wygląda jak zestaw eleganckich słuchawek bezprzewodowych, które mogą niemal niezauważalnie leżeć w uchu człowieka przez cały dzień pracy i to według twórców urządzenia jest główną zaletą: ty i wszyscy wokół zapominasz, że masz na sobie urządzenie, które „śledzi fale mózgowe pod kątem oznak stresu, skupienia i uwagi”.


Nie mówimy o wszczepionych urządzeniach. Są to urządzenia, takie jak inteligentne bransoletki dla twojego mózgu, które mogą rejestrować stany emocjonalne twojego umysłu, proste kształty, które możesz wymyślić, a nawet twarze

— powiedziała Nita Farahani. Zauważyła jednak, że kierowana przez nią grupa naukowców „nie potrafi jeszcze dosłownie rozszyfrować złożonych myśli”. Nie jest to jednak odległe.

„W 5000 firm na całym świecie pracodawcy już monitorują aktywność fal mózgowych swoich pracowników, aby sprawdzić ich poziom zmęczenia” – powiedziała. Farahani podał przykład jednej z największych firm wydobywczych, w której pracownicy noszą kaski i podobne do bejsbolówek urządzenia wykrywające zmęczenie. Co prawda nie mówiła nic o złagodzeniu warunków pracy, które w pierwszej kolejności prowadzi do przepracowania pracowników. Chodziło o zmęczenie, wyłącznie jako najważniejszy wskaźnik wydajności. Tylko to interesuje ponadnarodowe korporacje, które postrzegają ludzi jako źródło zysku.


Monitorowanie wydajności jest częścią tego, co stało się normą w miejscu pracy,

— powiedział Farahani.



zbrodnicze myśli

Inny niesystemowy portal NewsPunch przekazuje treść prezentacji wideo prezentowanej w Davos przez Nitę ​​Farahani.

Jeden z odcinków tego filmu przedstawia sytuację w miejscu pracy, w której pracownica martwi się, że jej pracodawca wykrywa jej „uczucia miłosne” do kolegi, czytając dane dotyczące jej fal mózgowych. W następnej scenie władze pokazują w sądzie dane fal mózgowych pracowników, aby znaleźć „wspólników oszustwa w biurze”.

Oznacza to, że w tym przypadku monitorowanie myśli osoby jest używane jako narzędzie represji. Celem zademonstrowania tej „dystopijnej przyszłości czytania w myślach było podkreślenie pozytywnych przypadków użycia technologii monitorowania mózgu”.


Nie tylko możesz stwierdzić, czy dana osoba zwraca uwagę lub czy jej umysł wędruje, ale możesz też powiedzieć, na co zwraca uwagę. Dzieje się tak niezależnie od tego, czy pracownik wykonuje jakieś podstawowe zadania… czy przesiaduje na portalach społecznościowych,

— powiedział Farahani.

W związku z tym NewsPunch zadaje pytanie: co zrobiliby np. szefowie dużych firm technologicznych, gdyby przy użyciu tej technologii odkryli, że pracują dla nich zwolennicy Trumpa?


Czy można wątpić, że następnego dnia życie tych pracowników ległoby w gruzach?

pyta NewsPunch.

 
Entuzjazm szaleńca

Niesystemowa prasa amerykańska zauważa, że ​​„marzyciele” z Davos udają, że zależy im, by ta technologia nie stała się represyjna.


Dobrze wykonana neurotechnologia ma niesamowitą obietnicę. Ale może to być najbardziej represyjna technologia, jaką kiedykolwiek szeroko wdrożyliśmy w społeczeństwie. Wciąż mamy szansę to naprawić... Możemy dokonać wyboru, aby go właściwie wykorzystać. Możemy wybrać coś, co wzmacnia ludzi,

– powiedział żałośnie Farahani.

Tymczasem, jak pisze inny niesystemowy amerykański portal Futurism , „jej entuzjazm dla tej koszmarnej technologii jest odrażający, ale całkiem zgodny z istotą WEF”:


Najbardziej złowrogą rzeczą, jaką przedstawia nam Farahani, jest fałszywe twierdzenie, że naszym jedynym wyborem jest wybór między pracodawcami wykorzystującymi technologię monitorowania mózgu do zła, a pracodawcami wykorzystującymi ją w dobry sposób, który rzekomo wzmacnia ludzi.


Innymi słowy, zachodnia prasa niesystemowa nie widzi żadnej trzeciej drogi: nasze myśli nadal będą monitorowane.



Wiercenie w mózgu?

Technologia, o której dyskutowano w Davos, jest nieinwazyjna, to znaczy nie polega na wprowadzaniu odpowiednich sensorów przez czaszkę bezpośrednio do ludzkiego mózgu. Ale uczestnicy dyskusji w Davos stanęli przed dylematem: czy etyczne jest zmuszanie pracowników do stosowania inwazyjnych technologii mózgowych (czyli wstawiania czujników bezpośrednio do mózgu) w celu zwiększenia wydajności ludzi. Zdaniem uczestników dyskusji, jeśli pracownicy zrobią to dobrowolnie, a nie na prośbę pracodawcy, „to zażegnany zostanie dylemat etyczny”. Nie jest jednak jasne, czy skoro pracownicy nie mogą teraz sami podejmować tych decyzji, dlaczego Farahani and Co. uważa, że ​​w przyszłości pracownicy będą mogli dobrowolnie się na to zgodzić?

Jednak jasne jest, dlaczego. Ostatecznie retoryka i arogancki dyskurs Farahaniego na temat wyboru pracowników (pozwolić lub nie pozwolić na wiercenie im czaszki w celu wprowadzenia czujników zwiększających wydajność pracy) służą uspokojeniu i pogodzeniu się z przyszłością, w której powszechne stosowanie coraz bardziej inwazyjnych urządzeń kontroli człowieka stanie się normą”. Globaliści po prostu nie pozostawiają ludziom żadnego wyboru.
Więc co?

Należy wziąć pod uwagę, że dyskusja panelowa w Davos „Are You Ready for Brain Transparency?” przeprowadzono nie przy udziale „kolektywów pracowniczych”, ale w ramach wyselekcjonowanej grupy biznesmenów, inwestorów, ekonomistów i światowych liderów, którzy bez wątpienia będą chcieli dokonać za nas tego „wyboru”. „I czy to ich własne twierdzenia, czy starannie zaaranżowany marketing”, te potworne technologie prawdopodobnie zostaną przedstawione ludziom jako „dobrodziejstwo”, pisze portal Futurism.


Wiadomo, że globaliści chcą, żeby ludzie nie mieli nic i żeby „ludzie byli szczęśliwi”. O tym właśnie dyskutuje się w „pracach” szefa WEF Klausa Schwaba. Teraz globaliści chcą dać pracodawcom i władzom możliwość poznania myśli i osobistych uczuć danej osoby i zniszczyć jej życie za „złe myślenie”.


----


Gandeste:


W znanej historii ludzkości jest najwięcej milionerów i miliarderów. Przytłaczająca większość młodych ludzi jest „doradzana” przez „influencerów”, aby porzucili szkołę i zostali „przedsiębiorcami”, nie dając im prawdziwej podstawy, co to oznacza. Większość ludzi odwiedza strony, które „kupują i sprzedają”, nie wiedząc, co, gdzie, za ile…

W świecie, w którym rozwijanie czegoś, tworzenie, robienie czegoś nie jest już cenione, każdy chce zabierać z jednej strony i dawać drugiej. Na razie ten żart się sprawdza... Za kilka lat jednak bańka pęknie, przedsiębiorcy zobaczą, że nie mają komu sprzedawać, sztuczna inteligencja przejmie procesy dystrybucji, a tak wygląda ta młodzież staną w obliczu faktu, że tak naprawdę nie wiedzą, jak nic nie robić Nie ma podstawowej pracy, nie wie, jak działają rzeczy, bo je tworzy Sztuczna Inteligencja, nie odnajduje już swojego miejsca w społeczeństwie.

Nie zapominaj, że tak staromodni, jak ci młodzi ludzie myślą o nas, to pokolenie 40+ stworzyło tę technologię od podstaw. Następne pokolenie po prostu bierze to i wprowadza w życie!

Długoterminowe myślenie i strategia zostały odłożone na bok, właśnie na rzecz wdrożenia systemu struś-wielbłąd. Państwo zapewni Ci minimum komfortu i wyżywienia, a Ty będziesz posłuszna, zaszczepiona na bieżąco, posłuszna.

Nowy wspaniały świat i Igrzyska Śmierci trwają. Z początku wydawało się, że jest prawie gotowy. Część druga i decydująca część trzecia mają zostać zaprojektowane do 2030 roku.

Autor: Cristian Terran








https://tsargrad.tv/articles/globalisty-budut-kontrolirovat-mysli-rasskazyvaem-kak_720460


https://gandeste.org/analize-si-opinii/cristian-terran-traim-vremurile-care-nu-au-mai-existat-niciodata/127101/?fbclid=IwAR1lTHpOEy64kPX2CBMtGL1uBKLGxxl-2cHmoQwhOrKBSL2ReI1P31S8rt4

poniedziałek, 5 września 2022

Kontrola umysłu za pomocą fal dźwiękowych

 

Z cyklu:


A nie mówiłem? (9)


W nawiązaniu do tematu "opętań" i "nawiedzeń"

 

"Widzę nadchodzący dzień, w którym naukowiec będzie w stanie kontrolować to, co dana osoba widzi w swoim umyśle, poprzez wysyłanie odpowiednich fal do właściwego miejsca w jej mózgu."


przedruk



Znika artykuł zatytułowany «Kontrola umysłu za pomocą fal dźwiękowych» – Co kombinuje Schwab?

Kilka dni temu WEF [Światowe Forum Ekonomiczne] usunął ze swej strony internetowej artykuł z roku 2018, zatytułowany Mind Control using sound waves” – «Kontrola umysłu za pomocą fal dźwiękowych»: https://www.weforum.org/agenda/2018/11/mind-control-ultrasound-neuroscience


Dlaczego usunięto ten artykuł?

Czy zamierzają korzystać z omawianej techniki? – Czy już z niej korzystają?

Czy chcą ukryć swoje kolejne kroki w kontrolowaniu mas?

Czy usunęli go z tego samego powodu, dla którego usunęli artykuł «Nie będziesz posiadał niczego»? https://web.archive.org/web/20161125135500/https://www.weforum.org/agenda/2016/11/shopping-i-can-t-really-remember-what-that-is/ – Bo inaczej ludzie zorientowaliby się, kto stoi za tym wszystkim….

Usunięty artykuł WEF dostępny jest pod linkiem: https://web.archive.org/web/20181211093235/https://www.weforum.org/agenda/2018/11/mind-control-ultrasound-neuroscience/

Oto on:

 

«Kontrola umysłu za pomocą fal dźwiękowych? – Pytamy naukowca, jak to działa»


Obecnie wydaje się, że nieinwazyjna neuromodulacja, czyli zmiana aktywności mózgu bez użycia chirurgii, może zapoczątkować nową erę w opiece zdrowotnej. Przełomowe osiągnięcia mogą obejmować lepsze zarządzanie chorobą Parkinsona i Alzheimera, zmniejszenie bólu przy migrenach, a nawet odwrócenie zaburzeń poznawczych spowodowanych urazem mózgu.

Ale co się stanie, jeśli ta technika zmiany naszych fal mózgowych wymknie się spod kontroli i wpadnie w niepowołane ręce? Wyobraźmy sobie dyktatorski reżim, który ma dostęp do sztuczek i narzędzi pozwalających zmienić sposób myślenia i zachowania swoich obywateli.

Tak wygląda pole bitwy etycznej, na którym znalazł się Antoine Jerusalem (na zdjęciu poniżej), profesor nauk inżynieryjnych na Uniwersytecie Oksfordzkim, badający potencjał technologii ultradźwiękowej w walce z chorobami i zaburzeniami neurologicznymi.


https://web.archive.org/web/20181128085745/https://www.weforum.org/events/annual-meeting-of-the-global-future-councils

 


Kontrolowanie mózgu za pomocą fal dźwiękowych: jak to działa?

Cóż, przechodząc od razu do nauki, zasada nieinwazyjnej neuromodulacji polega na skupieniu fal ultradźwiękowych w danym regionie mózgu, tak aby wszystkie zebrały się w małym punkcie. Następnie, mając nadzieję, że przy odpowiednim zestawie parametrów, może to zmienić aktywność neuronów.

Jeśli chcesz pozbyć się neuronów, które oszalały, na przykład w epilepsji, to możesz chcieć podkręcić energię, aby je zabić. Ale jeśli chcesz selektywnie promować lub blokować aktywność neuronów, musisz dokładnie dostroić fale ultradźwiękowe.

Innymi słowy, istnieje różnica pomiędzy stymulacją ultradźwiękową używaną do usuwania tkanek, a neuromodulacją ultradźwiękową, której celem jest kontrolowanie aktywności neuronów bez uszkadzania tkanek.

Neuromodulacja ultradźwiękowa to coś, co zdecydowanie działa, ale czego wciąż nie rozumiemy.


Jakie dobro społeczne może z tego wyniknąć?

Obecnie mówi się o chorobie Alzheimera i Parkinsona, a także o urazach mózgu. Ale naukowcy przyglądają się również rdzeniowi kręgowemu i obwodowym układom nerwowym. Jeśli chodzi o mnie, to skoro mózg jest de facto centrum decyzyjnym dla tak wielu procesów, to każdy z nich może być przedmiotem badań.


Czy jest to bezpieczne?

Przy próbie “kontrolowania” aktywności neuronów poprzez dostarczanie drobnych drgań mechanicznych do rejonu mózgu, ważne jest, aby ostrość ultradźwięków, częstotliwość i amplituda były odpowiednio dostrojone, w przeciwnym razie mózg może zostać potencjalnie uszkodzony. Chodzi o to, że nadal nie wiemy, jak to wszystko dostroić; a gdybym miał trochę przesadzić, mógłbym powiedzieć, że nasze obecne podejście nie jest tak dalekie od bawienia się ustawieniami w radiu, aż usłyszymy właściwą stację.

Jedną z wielu trudności jest uzyskanie pewności, że rzeczywiście kontrolujemy neurony za pomocą tych fal dźwiękowych, w przeciwieństwie do ich uszkadzania. Prawda jest taka, że wciąż nie wiemy, jak ten proces działa. A jeśli nie wiesz, jak działa, nie wiesz, ile to jest “za dużo”.


Jakie są największe wyzwania etyczne?

Potencjał tej techniki jest ogromny – rozumiem przez to samą liczbę zastosowań, a także etyczne wykorzystanie.

Z perspektywy biologicznej jest ona podobna do narkotyków. Może cię wyleczyć, może cię uzależnić i może cię zabić. Wszystko polega na tym, by pozostać w ramach danego zestawu reguł. Z perspektywy etycznej świat zmienia się tak szybko, że trudno ocenić, co będzie dopuszczalne jutro, co nie jest dziś.

Jestem też przekonany, że natura ludzka jest taka, że jeśli coś można zrobić, to zostanie to zrobione. Pytanie tylko przez kogo. Wolałbym, żeby “taniec” prowadziło uczciwe społeczeństwo, a nie jakieś zbójeckie państwo bez szacunku dla życia ludzi i zwierząt. Jeśli chcemy prowadzić ten “taniec” za 10 lat, musimy zacząć badania już dziś.


Jak bardzo dystopijne może się to stać?

Widzę nadchodzący dzień, w którym naukowiec będzie w stanie kontrolować to, co dana osoba widzi w swoim umyśle, poprzez wysyłanie odpowiednich fal do właściwego miejsca w jej mózgu. Zgaduję, że większość sprzeciwów będzie podobna do tych, które słyszymy dziś o przekazach podprogowych w reklamach, tylko znacznie bardziej gwałtowna.

Technologia ta nie jest pozbawiona ryzyka niewłaściwego wykorzystania. Może to być rewolucyjna technologia opieki zdrowotnej dla chorych lub doskonałe narzędzie kontroli, za pomocą którego bezwzględni kontrolują słabych. Tym razem jednak, kontrola byłaby dosłowna.


Co możemy zrobić, aby zabezpieczyć jej potencjał?

Nie zamierzam twierdzić, że naukowcy są wszyscy mądrzy i znają się na tym, co należy, a czego nie należy robić. Niektórzy z nas posuną się tak daleko, jak to tylko możliwe. Ale taka jest natura ludzka, a nie tylko naukowców.

Tak czy inaczej, naszym zadaniem jest znaleźć coś, co jest korzystne dla ludzkości. A jeśli znajdziesz sposób, by uczynić kogoś lepszym, to najprawdopodobniej wiesz też, jak zrobić coś przeciwnego. Celem jest upewnienie się, że regulacja zapobiega temu drugiemu, nie utrudniając jednocześnie tego pierwszego. Uważam, że taka jest rola regulatorów. I myślę, że Unia Europejska, w której pracuję, jest w tym całkiem dobra.

Inną rolą polityków powinno być zapewnienie platformy komunikacyjnej, która wyjaśni długą wizję danego obszaru badań. I może się okazać, że jest za wcześnie, albo nie jest to dobry pomysł, a ostateczną decyzją może być równie dobrze jego wstrzymanie. Ale w dłuższej perspektywie społeczeństwo powinno mieć wyjaśnione potencjalne korzyści z nowej technologii w prostych słowach, co jest czymś, w czym naukowcy niekoniecznie są dobrzy.

Politycy powinni pamiętać, że jeśli my tego nie zrobimy, to ktoś gdzieś i tak to zrobi… prawdopodobnie bez żadnych uregulowań.


Na podstawie: https://strangesounds.org/2022/06/are-they-planning-on-using-it-wef-removes-article-about-mind-control-using-sound-waves.html

 

Za: Uczta Baltazara - (4 settembre 2022) | https://babylonianempire.wordpress.com/2022/09/04/znika-artykul-zatytulowany-kontrola-umyslu-za-pomoca-fal-dzwiekowych-co-kombinuje-schwab/











wtorek, 12 października 2021

Wpływ Instagrama na nastolatków

 


przedruk

tłumaczenie automatyczne


04 października 2021

Frances Haugen: kto jest kretem, który wpędza Facebooka i Instagrama w kłopoty?


Facebook „rozumie, że jeśli zmienią algorytm na bezpieczniejszy, ludzie będą spędzać mniej czasu na stronie, klikać mniej reklam i zarabiać mniej” – Facebook postawił „zyski ponad bezpieczeństwo” społeczeństwa. Słowa kreta Frances Haugen , byłej pracowniczki, która pogrążyła firmę Zuckerberga w jej najgłębszym kryzysie od czasu Cambridge Analytics, są potencjalnie druzgocące . W wywiadzie dla „ 60 Minutes ” dla CBS opowiada o tym, że złożyła również skargi do Sec, amerykańskiego Consob, w którym oskarża sieć społecznościową o ukrywanie jej badań i badań przed inwestorami i opinią publiczną. 37-latka, odważna i bardzo kompetentna dziennika Wall Street . Pracowała dla kilku portali społecznościowych, ale na Facebooku sytuacja była „najgorsza”.


Kim jest kret Frances Haugen?

Ale co Haugen powiedziała tak wybuchowego? 

Wielokrotnie widziałam konflikty interesów między tym, co jest dobre dla opinii publicznej, a tym, co jest dobre dla Facebooka. I za każdym razem Facebook wybierał to, co było najlepsze dla własnych zysków”, wyjaśnia Frances Haugen, która wyjaśnia, dlaczego zdecydowała się zostać „kretem” i wypowiedzieć firmę. Haugen jest tym, która dostarczyła Wall Street Journal  w ostatnich miesiącach wewnętrzne dokumenty, które wykazały nieznany dotąd wgląd w Facebooka.

Istniał plan bezpieczeństwa” i kontrola wiadomości szerzących nienawiść i dezinformacji, które pojawiały się na Facebooku, ale „po wyborach prezydenckich w 2020 r. coś się zmieniło”, ujawniła Haugen, absolwent Harvardu, zatrudniony w 2019 r. jako inżynier danych. Zmieniłyby się algorytmy, a system stałby się „mniej bezpieczny”. Od tego momentu – znowu według wersji Haugena – platforma społecznościowa rzekomo rozluźniła cenzurę wiadomości szerzących nienawiść i treści błędnie informujących o wyniku wyborczym, w efekcie faworyzując rozpowszechnianie wiadomości o rzekomych oszustwach.  

Haugen wyszła, pokazując twarz i rysując niepokojący obraz. Dziś będzie w Kongresie, aby złożyć zeznanie: „Myśleli, że jeśli zmienią algorytmy, aby system był bezpieczniejszy, ludzie spędzaliby mniej czasu w mediach społecznościowych, mniej klikaliby w reklamy”, a Facebook „zarobiłby mniej pieniędzy,  - powiedział były pracownik. "Zawsze przedkładali - dodał - zysk od bezpieczeństwa".

Haugen powiedziała, że postanowiła stoczyć tę bitwę, ponieważ straciła ukochaną osobę przez teorie spiskowe krążące w mediach społecznościowych. Była  bardzo jasna w ocenie swojego byłego pracodawcy. „Istniały konflikty interesów między tym, co było dobre dla publiczności, a tym, co było dobre dla Facebooka” – powiedział. „Facebook wielokrotnie wybierał optymalizację dla własnych interesów, jak zarobić więcej pieniędzy”.



Wpływ Instagrama na nastolatków

Na Instagramie inżynier przekonywał, że ma to dramatyczny wpływ na życie nastolatków : „Badania przeprowadzone przez Facebooka – powiedziała – mówi, że młode kobiety, które śledzą treści związane z zaburzeniami odżywiania, im częściej śledzą te kwestie, tym bardziej popadają w depresję… A to prowadzi do większego korzystania z Instagrama”.

W pisemnej notatce Facebook bronił się, argumentując, że firma „nadal wprowadza znaczące ulepszenia, aby przeciwdziałać rozprzestrzenianiu się dezinformacji i treści, które mogą zaszkodzić ludziom. Twierdzenie, że zachęcamy do złych treści i nie robimy nic, aby je powstrzymać, nie jest prawdą”.





https://www.today.it/attualita/frances-haugen-facebook-instagram.html




piątek, 17 września 2021

Oczywista oczywistość


Oprócz pewnej koncepcji warto przyjrzeć się sposobowi myślenia autora, które tak naprawdę odzwierciedla sposób myślenia znacznej liczby ludzi na ziemi.

Otóż uważa on, że wojna, kłótnie i takie tam rzeczy - są czymś naturalnym dla człowieka.

Jest to dla niego tak oczywista oczywistość, że nawet nie spróbuje tego podważyć.

Ja zresztą podobnie miałem z dietą..


Takie podejście zamyka drogę na inne rozwiązania i koncepcje.


Dzisiaj wielu młodych ludzi usiłuje grać muzykę rockową - niewielu z nich osiąga sukces.  nawet ci, którzy coś osiągnęli w tej dziedzinie, nie mogą się równać do klasyków, jak Deep Purple czy Black Sabbath - dlaczego?

Może dlatego, że grać rocka usiłują?

Usiłują grać rocka i tłuką mydliny, a żaden z nich nie tworzy nic wyrazistego czy odrębnego - ich utwory niczym się nie różnią nie zależnie od tego jak się nazywają i skąd pochodzą. 

Zamiast grać swoje starają się dorównać do czegoś - zrobić coś podobnego? Będą powtarzać po kimś?

Tak jak ostatnie 3 części (7, 8, 9) Star Wars - te filmy udają cykl SW zamiast nim być.

Twórcy hard rocka nie słuchali hard rocka - bo go nie było w "ich czasach" - to oni stworzyli hard rocka, a wcześniej słuchali muzyki klasycznej - poważnej, swinga, bluesa czy jazzu.

Może więc ci, co słuchają rocka powinni grać inną muzykę? Może tam staną się ikonami?


 

Przykład cywilizacji Harappy pokazuje nam, że ludzie mogli żyć bezkonfliktowo - konflikt jest czymś co jest nieustannie podsycane celem skłócania ludzi - by sterując konfliktem móc min. sterować procesami w społeczeństwach na Ziemi.

Głównym powodem niezgody pomiędzy ludzi jest koncentracja na "ego".



przedruk

tłumaczenie automatyczne



Iwan Petričević

27 lutego 2019 r



Naukowcy sugerują, że Ziemia mogła zostać skolonizowana dawno temu przez zaawansowaną cywilizację pozaziemską.



Kompleksowe badanie przygląda się paradoksowi Fermiego z innego podejścia.

Korzystając z połączenia teorii i symulacji, naukowcy sugerują, że zaawansowane cywilizacje obcych mogły od dawna skolonizować Galaktykę.

W rzeczywistości Ziemia mogła również zostać skolonizowana głęboko w swojej geologicznej przeszłości, ale gdyby tak się stało, nie pozostałyby po niej żadne ślady takiego obcego osadnictwa.

„Wyniki wskazują na sposoby, w jakie Ziemia może pozostać nieodwiedzana w środku zamieszkanej galaktyki. Na koniec zastanawiamy się, jak nasze wyniki można połączyć ze skończonym horyzontem w celu uzyskania dowodów na wcześniejsze osadnictwo w zapisie geologicznym Ziemi. Korzystając z naszego modelu stanu stacjonarnego, ograniczamy prawdopodobieństwo wizyty na Ziemi cywilizacji osiedlającej się przed określonym horyzontem czasowym” – napisali naukowcy .



Badanie naukowe prowadzone przez astrofizyka Adama Franka z University of Rochester wyjaśnia, dlaczego wciąż nie znaleźliśmy innych inteligentnych cywilizacji (obcy).

Nowy artykuł twierdzi, że może to wynikać z tego, że nie mieli wystarczająco dużo czasu, aby rozprzestrzenić się w Galaktyce, lub zrobili to. W rezultacie ich międzygwiezdne osady (być może nawet tutaj na Ziemi i w jej sąsiedztwie) już dawno zniknęły.

Nowe badanie, niedawno udostępnione na serwerze preprintów arXiv , które jeszcze nie zostało zrecenzowane, proponuje model teoretyczny, który uwzględnia takie zmienne, jak liczba potencjalnie nadających się do zamieszkania galaktyk.

Uwzględnia czas, jaki zajęłoby cywilizacji „skolonizowanie” układu słonecznego, idealne planety, które nie są zajmowane przez żywe istoty, oraz „czas ładowania”, ponieważ cywilizacja najpierw wysłałaby statek kosmiczny do zbadania, a następnie skolonizowała.

W ten sposób Frank i jego koledzy badali środek między sterylną galaktyką życia a pełną inteligentnych cywilizacji.

Nowy model, będący połączeniem teorii i symulacji, bada możliwość jałowej i przepełnionej galaktyką, w której zaawansowane, superinteligentne cywilizacje obcych sięgają do gwiazd, które stają się międzygwiezdne, ale bez ustanawiania monopolu galaktycznego na całą Drogę Mleczną.

Dysponując ogromną ilością danych, naukowcy przeprowadzili symulacje, które doprowadziły do ​​trzech głównych scenariuszy.

Obce cywilizacje mogły skolonizować Ziemię dawno temu

Dwie pierwsze pasują do słynnego paradoksu Fermiego:

jeśli planety przyjazne dla życia są liczne, a przetrwanie jest łatwe, Galaktyka powinna być pełna życia.

W przeciwnym razie osiedlenie się w coraz bardziej odległych i niegościnnych miejscach byłoby trudne, więc szanse na znalezienie życia byłyby zmniejszone.


Ale znaleźli trzeci scenariusz: cywilizacje mogą mieć możliwość podróżowania do najodleglejszych galaktyk, a podczas swojej podróży mogą nawet zakładać osady w kosmosie.


Jednak naukowcy ostrzegają, że pojawiają się problemy.

Kiedy musisz zarządzać tak dużym terytorium, które obejmuje miliardy kilometrów, masz problemy, których nie możesz kontrolować.

„Możesz skończyć z tą luźną siecią osiedli” , wyjaśnia Jason Wright , współautor i astronom z Penn State University, „gdzie osiedlona jest cała galaktyka, ale żadna dana gwiazda w danym momencie może nie być”.

Jeśli wszystkie kraje świata wydają się nie być w stanie dojść do porozumienia w poszczególnych kwestiach, wydaje się rozsądne myślenie, że zadanie to byłoby jeszcze bardziej skomplikowane w cywilizacji, która pokonuje prawie nie do pomyślenia odległości w całym układzie słonecznym, a nawet w galaktykach.

Dlatego takie potencjalne kosmiczne osiedla mogą skończyć z mnóstwem problemów, katastrof, konfliktów, które kończą się własnym upadkiem i apokalipsą.

Potem osady te mogą pozostać niezamieszkane przez miliony lat i być może jakaś inna cywilizacja może osadzić się w tym samym miejscu, tylko w znacznie innym czasie.






https://curiosmos.com/new-study-suggests-earth-may-have-been-colonized-long-ago-by-alien-civilizations/






środa, 2 czerwca 2021

Medialny kontrwywiad

 


Orlen wykupił prasę - po 20 czy 30 latach prania mózgów i przerabiania Polaków na pulpę - gazety już niemcom nie są potrzebne?


---

Struktury, które określają siebie jako wrogie Polakom - są zorganizowane – a my nie.


Każda rzecz w państwie wymaga szczególnej uwagi i troski.


Bardzo ważne są środki masowego przekazu, jak internet, radio i telewizja.

Tam szczególnie widać starania obcych służb zgodne ze złotymi zasadami Sun Tzu.


I tam trzeba przeciwdziałać – tj. mieć zorganizowane struktury uwrażliwione za działania agenturalne i działające celowo w sferze informacyjnej.


W zasadzie – to się nazywa agentura.

Więc w zasadzie to o czym piszę nadaje się na:   po aresztowaniu sabotażystów.


Nie wystarczy po prostu oddać sferę pasjonatom, z czym mamy do czynienia w Polsce.


Każda sfera musi być zorganizowana,



To co nie jest zorganizowane, staje się polem działania obcych służb i ich sposobem oddziaływania na społeczeństwo.

Agentura zapełnia internet własnymi treściami.

Choć nie tylko – wrażliwe są ważne, a w sumie mało płatne zajęcia, jak muzealnictwo, przewodnicy wycieczkowi i wszystko co wokół tych spraw. Potrzebna jest na to odtrutka.


Jakkolwiek by to źle zabrzmiało – potrzebni są etatowi pracownicy – których zadaniem będzie uważne monitorowanie treści w mediach - pilnowanie by racja stanu nie była wykoślawiana - odkłamywanie, a przede wszystkim – zapełnianie internetu pożądanymi zgodnymi z polską racją stanu treściami.

Wydaje się, że taką robotę powinni wypełniać dziennikarze – abstrahując, że dziennikarze i publicyści często żyją w fikcji i tę fikcję jeszcze nakręcają ludziom.

Gazety w dobie wolnego rynku – a w zasadzie - w dobie ubecji - nie spełniają tych założeń.


Fora i blogi w polskim internecie powinny być zakładane przez agenturę państwa polskiego – i tam zamieszczane odpowiednie treści.

Treści nie oczywiście ze sztancy, choć i to nie byłoby złe – mając na uwadze moje obserwacje dotyczące powielania języka z różnych proniemieckich stron.



Tak, chodzi o pewną fikcję - powinni być pracownicy państwowi, którzy będą zapełniać internet właściwymi treściami – ponieważ przeciętni ludzie nie mają na to czasu lub mają na to zbyt mało czasu.

Inna rzecz – czy to normalne, że mamy taki system (nibykapitalizm), który powoduje, że ludzie tak dużo pracują, że nie mają czasu dla siebie.


Te blogi pasjonatów, które są – powstają często w ramach pracy naukowej, jako dodatkowa forma publikacji materiałów, nad którymi ktoś pracuje zawodowo.

To jest za mało w stosunku do tego, co robią u nas obcy.

Trzeba zamknąć wikipedię i stworzyć coś w zastępstwie, a co stanie się szerokim źródłem wiarygodnej informacji.

Antypolskie treści na istniejących forach, kłamliwe artykuły w wikipedii – zarchiwizować i udostępniać na zasadzie dowodów ze szczegółowym opisem fałszerstwa.

Należy popatrzeć na to co robi obca agentura i robić to w podobny sposób jak ich trolle, lecz stosując odpowiednie treści.


Poniżej przedruki z prasy białoruskiej - jak widać zaczęto tam czynić pewne zabiegi w kierunku jak wskazuję wyżej.


---


Odsłanianie podróbek to już odrębny gatunek dziennikarstwa. O tym stwierdził prezes Białoruskiego Związku Dziennikarzy Andriej Kriwoszejew na marginesie I Forum społeczności medialnej Białorusi „Mass media w dobie cyfryzacji” - dowiedział się BelTA.

„Odsłanianie podróbek to już odrębny gatunek dziennikarski, bardzo cytowany, błyskotliwy, który przyciąga publiczność.
Z drugiej strony tworzenie podróbek to też niestety gatunek, choć nie dziennikarski, a informacyjna, hybrydowa konfrontacja.

Oba gatunki istnieją, rozwijają się na Białorusi i nie możemy nie reagować na to - powiedział Andrei Krivosheev.

Według niego białoruscy dziennikarze potrzebują narzędzi, jak radzić sobie z podróbkami, jak je prawidłowo zdemaskować.

„Na przykład tak całkiem nowy kierunek, jak dziennikarstwo danych. Jest to bardzo ważne, ponieważ w tej dziedzinie człowiek wierzy w liczby. I to nie tylko w liczby w sensie nowej rzeczywistości mediów cyfrowych lub krajobrazu medialnego, ale także w liczbach, które są mu wyraźnie pokazane. To są wykresy, diagramy.

Widzieliśmy to nawet podczas incydentu z samolotem, kiedy potwierdzono całkowicie fałszywe tezy, w tym za pomocą liczb. Szczegóły potwierdziły tylko fałszywe dane "- powiedział przewodniczący Białoruskiego Związku Dziennikarzy.


----



Uczestnicy I Forum społeczności medialnej Białorusi „ Masmedia w dobie cyfryzacji” przyjęli uchwałę, informuje BiełTA.

„My, uczestnicy I Forum Społeczności Medialnej Białorusi„ Środki masowego przekazu w erze cyfryzacji ”, zauważamy, że dziś wraz z pozytywnymi zmianami, transformacja przestrzeni medialnej ma pewne negatywne konsekwencje, negatywnie wpływające na wiarygodność i obiektywizm przepływów informacji fałszywymi i otwarcie nieprawdziwymi informacjami, które dosłownie ogarnęły nasze społeczeństwo

Zawodowe dziennikarstwo traci twarz i dewaluuje się w obliczu faktu, że ekstremiści, terroryści, prowokatorzy wszelkiej maści często ubierają się na podobieństwo dziennikarza, ”mówi rezolucja.

Wydarzenia ostatnich dni wyraźnie pokazały, jak różne platformy medialne stały się integralną częścią bezprecedensowej presji na nasz kraj, zniesławienia i narastającego napięcia w naszym społeczeństwie. 

"W rzeczywistości wybuchła wielka wojna hybrydowa przeciwko Białorusi, a my, dziennikarze, jesteśmy dziś na czele. Dostrzegamy potrzebę konsolidacji profesjonalnej społeczności dziennikarskiej, aby skutecznie przeciwdziałać nowym wyzwaniom i zagrożeniom, zapewnić bezpieczeństwo informacji suwerennej Białorusi i sprawiedliwego ładu światowego, poprawa jakości życia naszego. I tutaj naszym zadaniem jest niesienie ludziom prawdy, odpieranie zmasowanych ataków przeciwników, nie pozwalanie im na spekulacje świadomością narodu i tworzą błędne postrzeganie bieżących wydarzeń, aby zapobiec rozłamowi w społeczeństwie białoruskim” – zauważają uczestnicy forum.

Ważnym czynnikiem w osiąganiu tych celów jest kształtowanie przestrzeni informacyjnej opartej na systemowej wspólnocie światopoglądowych wytycznych, lojalności wobec duchowych tradycji i wartości. 

"W kontekście współczesnej globalizacji jesteśmy zobowiązani do zachowania naszej podmiotowości, integracji ze społecznością światową w oparciu o interesy narodowe, wartości historyczne i kulturowe. Biorąc pod uwagę zmianę paradygmatu publicznego i medialnego spowodowaną szybkim rozwojem informacji i technologii komunikacyjnych, media muszą wziąć na siebie szczególną odpowiedzialność, stać się czynnikiem konsolidacji i tworzenia, wzajemnego zrozumienia i współpracy, umacniania wzajemnego szacunku i przyjaźni między krajami i narodami” – podkreśla dokument.




https://www.belta.by/society/view/krivosheev-razoblachenie-fejkov-eto-uzhe-otdelnyj-zhanr-zhurnalistiki-443257-2021/

https://www.belta.by/society/view/smi-dolzhny-vzjat-na-sebja-osobuju-otvetstvennost-uchastniki-foruma-mediasoobschestva-prinjali-443305-2021/



niedziela, 17 maja 2020

Fort Detrick - śnienie, pranie mózgu


Trzy artykuły na temat: 

amerykańskie służby i kontrola umysłu




Chyba pod koniec 2017 roku przez 2 tygodnie stosowano na mnie śnienie, gdzie - jak pamiętam to pierwsze zdarzenie -  podczas śnienia oprowadzano mnie po jakimś laboratorium, pokazywano monitory, jakieś mapy i proszono o wskazanie miejsca na mapie. Czemu - nie wiem do dzisiaj, choć się domyślam...


Trwało to dwa tygodnie, kiedy nastawiałem budzik w telefonie, by obudzić się w nocy podczas snu (faza REM), to już za drugim razem telefon był rano rozładowany, mimo, że wieczorem miał ponad 60%...

Budzik zresztą nie dawał rady, bo obudzenie się z fazy REM jest wyjątkowo ciężkie... otwierasz oczy, okręcasz się i nie masz siły, zapadasz z powrotem w sen, w śnienie....











Oszałamiająca historia w Fort Detrick
Zaktualizowano 21:40, 12 maja 2020 r
Ceng Jing



Od czasu, gdy administracja Trumpa ogłosiła stan wyjątkowy w połowie marca w związku z szybkim rozprzestrzenianiem się COVID-19, zadanie opracowania szczepionki spadło na najlepsze laboratorium badawcze antywirusów armii USA w Fort Detrick, położone na przedmieściach Maryland, około 50 mil od Waszyngtonu , DC.


W ciągu ostatnich dziesięcioleci w rozległym kompleksie przeprowadzono wiodące badania nad szeroką gamą wirusów i bakterii. Jego najnowocześniejsze obiekty przechowują również niektóre z najbardziej niebezpiecznych toksyn znanych ludzkości, w tym wirus Ebola, wąglika i koronawirusa SARS.

Niejasna baza wojskowa znalazła się w centrum uwagi w 2008 r. Po podejrzeniu, że jeden z jej naukowców dokonał ataku wąglika w 2001 r., Gdzie kilka listów zawierających śmiertelne zarazki wysłano do amerykańskich mediów i urzędów rządowych.


W zeszłym roku jedno z najwybitniejszych laboratoriów o wysokim bezpieczeństwie w kampusie zostało zamknięte przez władze służby zdrowia z powodu naruszeń bezpieczeństwa. Oprócz kilku incydentów tu i tam, Fort Detrick wydaje się zwykłym miejscem dla współczesnej medycyny. Wracając nieco do historii, zaczyna się jednak okres czysto dziwacznej historii.




Po II wojnie światowej Fort Detrick stał się miejscem przerażających eksperymentów naukowych prowadzonych w ramach ściśle tajnej misji CIA kontrolowania ludzkiego umysłu, znanej jako Project MK Ultra. Po ponad 20 latach projekt zakończył się katastrofalną porażką i doprowadził do nieznanej liczby ofiar śmiertelnych, w tym naukowca, który brał udział w projekcie, oraz co najmniej setki ofiar amerykańskich i kanadyjskich poddanych torturom psychicznym i fizycznym. Eksperymenty nie tylko naruszały prawo międzynarodowe, ale także statut agencji, który zabrania działalności krajowej.


Projekt MK Ultra został powołany do życia przez ojca chrzestnego amerykańskiego imperium wywiadowczego - dyrektora CIA Allena Dullesa, którego zawsze ognista retoryka o zagrożeniu sowieckim pomogła mu wesprzeć wszechmocny aparat bezpieczeństwa narodowego, który miałby określać amerykańską politykę. W 1953 r., Po schwytaniu amerykańskich pilotów, którzy przyznali się do rozmieszczenia wąglika podczas wojny koreańskiej, Dulles zaczął reklamować teorie, że zostali oni poddani praniu mózgu przez ówczesnych komunistów Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej. Argumentował, że aby zapewnić bezpieczeństwo narodowe, USA muszą opracować własny program prania mózgu. 


Twierdzenie Dullesa okazało się być oparte wyłącznie na fantazji z czasów zimnej wojny, ponieważ raport, który zlecił później, odrzucił twierdzenia komunistów o praniu mózgu. Jednak przebiegły szpieg Dulles, o którym wiadomo, że aktywnie uratował kilku czołowych nazistowskich urzędników wbrew woli własnego rządu, kontynuował program z znacznie bardziej nikczemnego powodu.


Jak wyjaśnił David Talbot w swojej książce Szachowa diabeł , wielu szpiegów rekrutowanych na początku zimnej wojny było szkicowymi, niezależnymi postaciami motywowanymi wewnętrznymi słabościami, takimi jak chciwość, pożądanie lub zemsta. Tymczasem agencja szukała sposobów na wykluczenie tych zmiennych psychologicznych poprzez stworzenie ludzkich maszyn, które działałyby na polecenie, nawet wbrew własnemu sumieniu.



Oficjalnie głównym celem programu było „badania i rozwój materiałów chemicznych, biologicznych i radiologicznych nadających się do wykorzystania w tajnych operacjach w celu kontrolowania ludzkich zachowań”, zgodnie z odtajnioną notatką przygotowaną przez Generalnego Inspektora CIA. Szybko zyskał na popularności, obejmując 149 podprojektów z udziałem co najmniej 80 instytucji, w tym uniwersytetów, szpitali, więzień i firm farmaceutycznych w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie.


Aby opanować kontrolę umysłu, kadra nieuczciwych naukowców swobodnie testowała ekstremalne metody na ludziach, które wylądowałyby w więzieniach, gdyby nie mieściły się w parametrach Fort Dertrick. Należą do nich wymuszone podawanie środków psychoaktywnych, wymuszone wstrząsy elektryczne, nadużycia fizyczne i seksualne, a także mnóstwo innych udręk, które odbywają się w milczeniu za wysokimi murami „bezpieczeństwa narodowego”.


Dulles szczególnie chciał dowiedzieć się, czy halucynogeny, takie jak LSD, mogą skłonić wybrane osoby do przeprowadzenia „aktów znacznego sabotażu lub aktów przemocy, w tym morderstwa”, przypomniał ekspert Sidney Gottlieb z agencji ds. Trucizn, który kierował programem.


Odtajnione dokumenty sprawdzone przez CGTN pokazały, że przesłanki badane w ramach programu wahały się od dziwacznych do skrajności science fiction: narkotyki, które „spowodowałyby zamieszanie umysłowe”; „zapewniają maksimum amnezji;” „wytwarzaj czystą euforię bez późniejszego zawierzenia;” „obniżyć ambicje i ogólną wydajność pracy mężczyzn”; i wiele innych.


Przez ponad dwadzieścia lat życia MK Ultra była egzekucyjna w tajemnicy, ponieważ agencja spodziewała się znacznego politycznego sprzeciwu, gdyby stała się znana publicznie. To było tak tajemnicze, że tylko kilku czołowych urzędników agencji wiedziało o jego istnieniu.


Bez wiedzy ani w Białym Domu, ani w Kongresie ludzie zapomnianego zakątka Ameryki - więźniowie, prostytutki i bezdomni - zostali wybrani z ulic jako nieświadomi uczestnicy szalonej nauki w Fort Derrick: „Ludzie, którzy nie mogli walczyć”, słowami Gottlieba. Jednak program polegał również na ludziach, którzy mogli, w tym amerykańskich żołnierzach i niczego niepodejrzewających pacjentów, którzy przypadkowo natknęli się na szpitale i kliniki powiązane z MK Ultra w całej Ameryce Północnej.


W lipcu 1954 r. Lotnik Jimmy Shaver z bazy sił powietrznych Lackland został oskarżony o zgwałcenie i zabicie trzyletniej dziewczynki w San Antonio. Podczas incydentu często zgłaszano go w stanie „oszołomienia” i „transu”. Podczas aresztowania Shaver również stracił ogromną część pamięci, w tym te dotyczące jego żony. Cztery lata później stracono go w 33. urodziny. Dopiero później opinia publiczna dowiedziała się, że Shaver, który nie miał wcześniejszego rejestru karnego, był jedną ze świnek morskich używanych przez MK Ultra. Według The Intercept projekt kontroli umysłu odegrał znaczącą rolę w wysłaniu Golarki na krzesło elektryczne.


Inni, którzy przeżyli brutalne eksperymenty, ujawnili przerażające skutki prania mózgu przez sankcje CIA. Linda McDonald, 25-letnia matka pięciorga małych dzieci, zgłosiła, że ​​zasadniczo zmieniła się w niemowlę po przejściu głośnych eksperymentów w Sleep Room, które, jak powiedziano, leczyły jej nieistniejącą ostrą schizofrenię. Przez 86 dni McDonald zapadała w śpiączkę wywołaną przez rundy potężnych narkotyków i wstrząsów elektrycznych, które 102 razy usmażyły ​​jej mózg.



„Musiałem zostać przeszkolony w toalecie” - powiedział McDonald. „Byłem warzywem. Nie miałem tożsamości, nie miałem pamięci. Nigdy wcześniej nie istniałem na świecie. Jak dziecko.”


Jednak spośród wszystkich 180 lekarzy i badaczy, którzy brali udział w tych nielegalnych eksperymentach, niewielu wyraziło jakiekolwiek podejrzenia lub wyrzuty sumienia. Ten, który się pojawił, nie żyje.


Frank Olson był biochemikiem i ojcem trojga dzieci, które pracowały w Biological Warfare Laboratories w Fort Detrick. Był jednym z naukowców MK Ultra, który regularnie podróżował między „czarnymi miejscami” w Europie, aby obserwować różne eksperymenty na ludziach. Według wizyty Talbota po wizycie w Obozie Króla, słynnym kryjówce CIA w Niemczech, był szczególnie wstrząśnięty okrucieństwem, jakim poddani byli jeńcy sowieccy.


„Miał ciężki czas po Niemczech… narkotyki, tortury, pranie mózgu” - powiedział były kolega Olsona z Detrick, badacz Norman Cournoyer. Zanim wrócił z Niemiec, Olson przeżył „kryzys moralny” i był gotów porzucić karierę naukową, aby zostać dentystą, jak twierdzi rodzina Olsona. Jednak zanim mógł zmienić swoje życie, sam naukowiec nieświadomie stał się jedną z wielu nieświadomych ofiar MK Ultra.
Na tydzień przed Świętem Dziękczynienia Olson został zaproszony na weekendowy odosobnienie w zacisznym obiekcie CIA w Deep Creek Lake w stanie Maryland. Pewnej nocy po obiedzie Olson i inni niczego nie podejrzewający naukowcy otrzymali napoje w sznurach LSD, po czym zaczął szalenie halucynować. Ta próba zakończyła się tydzień później, kiedy rozbił się przez okno na 10. piętrze w hotelu Statler na Manhattanie. Śmierć naukowca została pośpiesznie zakończona przez urzędników CIA jako samobójstwo. Jednak dzieci Olsona z trudem zaakceptowały „narrację” i rozpoczęły własne dochodzenie w sprawie tragicznego końca ich ojca.



Po dziesięcioleciach z rządem USA i dochodzeniach syna Franka, Erica i Nilsa, w tym sekcji zwłok ekshumacji, istotne dowody przemawiały za możliwością morderstwa naukowca. Po zbadaniu szczątków Olsona, patolog sądowy James Starrs wskazał na kilka kluczowych niespójności, które były sprzeczne z oficjalnym samobójstwem narracyjnym. Pomimo wylądowania na plecach czaszka nad okiem Olsona pękła, co sugeruje tępą siłę skierowaną na głowę przed wypadnięciem przez okno.
„Śmierć Franka Olsona 28 listopada 1953 r. Była morderstwem, a nie samobójstwem” - oświadczył Eric Olson. „To nie jest historia eksperymentu z narkotykami LSD, jak to zostało przedstawione w 1975 roku. To historia wojny biologicznej. Frank Olson nie umarł, ponieważ był eksperymentalną świnką morską, która doświadczyła„ złej podróży ”. Zmarł z obawy, że ujawni informacje na temat wysoce tajnego programu przesłuchań CIA na początku lat pięćdziesiątych i dotyczące użycia broni biologicznej przez Stany Zjednoczone w wojnie koreańskiej ”.






Czarna historia tajnego laboratorium CIA, gdzie pół wieku temu robiono eksperymenty na ludzkim mózgu

 
Politico



Wojskowa baza Fort Detrick jest dziś jednym z najnowocześniejszych laboratoriów biochemicznych na świecie. Mało kto wie, że w latach 50-tych i 60-tych rząd USA przeprowadzał tu mroczne eksperymenty w ramach ściśle tajnego programu, którego celem było przejęcie kontroli nad ludzkim umysłem, pisze dla POLITICO niezależny dziennikarz Stephen Kinzer.


Fort Detrick, niedaleko Waszyngtonu jest głównym wojskowym centrum badań biochemicznych i obejmuje prawie 600 budynków na obszarze ok. 50 km2
Przez lata było tu centrum prac nad kontrolą umysłu prowadzonych przez CIA – dziś w Detrick prowadzone są badania nad sposobami obrony przed rozmaitymi plagami, od grzybów po Ebolę
Laboratorium w Fort Detrick odgrywało też kluczową rolę w produkcji trucizn, które miały posłużyć do zabijania zagranicznych przywódców
Nad eksperymentami miał nadzór chemik Sidney Gottlieb, który prowadził swoje brutalne doświadczenia na trzech kontynentach i miał wydaną przez rząd USA licencję na zabijanie
W 1954 roku pewien lekarz więzienny w Kentucky odizolował siedmiu czarnoskórych, którzy odsiadywali karę i przez 77 dni z rzędu faszerował ich "podwójnymi, potrójnymi i poczwórnymi" dawkami LSD. Nikt nie wie, co się stało z ofiarami. Mogli umrzeć nie wiedząc, że byli częścią ściśle tajnego programu CIA, którego celem było przejęcie kontroli nad umysłem – programu realizowanego w Fort Detrick, mało znanej bazie wojskowej o mrocznej przeszłości.
Miejska ekspansja wchłonęła dziś Fort Detrick, bazę armii amerykańskiej zlokalizowaną 80 kilometrów od Waszyngtonu w mieście Frederick w stanie Maryland. Jednak siedemdziesiąt sześć lat temu, kiedy armia wybrała Detrick na miejsce opracowania swoich supertajnych planów prowadzenia wojny chemicznej, obszar wokół bazy wyglądał zupełnie inaczej. W istocie została wybrana ze względu na swoje ustronne położenie.
Dziś Detrick dalej jest głównym wojskowym centrum badań biologicznych i obejmuje prawie 600 budynków na obszarze ok. 50 km2. Przez lata był centrum badań chemicznych i prac nad kontrolą umysłu prowadzonych przez CIA.
Detrick jest jednym z najnowocześniejszych laboratoriów na świecie, w którym prowadzone są badania nad toksynami i antytoksynami, miejscem, w którym opracowywane są mechanizmy obronne przed każdą plagą, od grzybów po Ebolę. Jego wiodąca rola w tej dziedzinie jest niekwestionowana.
Jednak przez dziesiątki lat wiele z tego, co działo się w bazie, było objęte najwyższym stopniem tajności.

Kontrolować umysły

Dyrektorzy programu kontroli umysłu CIA pod nazwą MK-ULTRA, która najważniejsze badania prowadziła w Detrick, zniszczyli większość swoich protokołów w 1973 roku. Niektóre z sekretów programu zostały ujawnione w wyniku odtajnienia dokumentów, wywiadów i w rezultacie dochodzeń prowadzonych przez Kongres.
W sumie źródła te ujawniają kluczową rolę Detrick w MK-ULTRA i w produkcji trucizn, które miały posłużyć do zabijania zagranicznych przywódców.
W 1942 roku armia amerykańska, zaniepokojona doniesieniami o tym, że Japończycy prowadzą w Chinach wojnę biologiczną, postanowiła uruchomić tajny program rozwoju broni biologicznej. Do uruchomienia programu zatrudniono biochemika z Uniwersytetu w Wisconsin Irę Baldwina i poproszono go o znalezienie miejsca pod nowy kompleks badań biologicznych.
Baldwin wybrał w większości opuszczoną bazę Gwardii Narodowej u stóp góry Catoctin, zwaną Detrick Field. Dziewiątego marca 1943 roku armia ogłosiła, że zmieniła nazwę miejsca na Camp Detrick i wyznaczyła je na siedzibę Wojskowych Laboratoriów ds. Broni Biologicznej. Zakupiła też kilka przyległych gospodarstw, aby zapewnić dodatkową przestrzeń i dyskrecję.
Po II wojnie światowej Detrick stracił na znaczeniu. Powód był prosty: Stany Zjednoczone posiadały broń jądrową, więc rozwój broni biologicznej nie wydawał się już tak pilny. Wraz z rozpoczęciem zimnej wojny dwa pozornie niepowiązane wydarzenia po przeciwnych stronach świata wstrząsnęły nowo utworzoną Centralną Agencję Wywiadowczą i wyznaczyły Detrick nową misję.
Pierwszym był pokazowy proces prymasa Węgier, kardynała Józefa Mindszenty'ego, sądzonego za zdradę w 1949 roku. Na rozprawie kardynał wydawał się oszołomiony, mówił monotonnym tonem i przyznał się do zbrodni, których ewidentnie nie popełnił.
Po zakończeniu wojny koreańskiej okazało się, że wielu amerykańskich więźniów podpisało oświadczenia krytykujące Stany Zjednoczone, a w niektórych przypadkach przyznało się do zbrodni wojennych. CIA przedstawiła takie samo wyjaśnienie dla obu przypadków: pranie mózgu.
Komuniści, jak podsumowała CIA, musieli opracować lek lub technikę, która umożliwiała im kontrolowanie ludzkich umysłów. Nigdy nie pojawił się na to żaden dowód, ale CIA nie zwykła łatwo rezygnować ze swych fantazji.

Laboratorium w Detrick

Wiosną 1949 r. armia utworzyła w Camp Detrick mały, supertajny zespół chemików zwany Wydziałem Operacji Specjalnych. Jego zadaniem było znalezienie zastosowań wojskowych dla toksycznych bakterii. Użycie toksyn jako środka przymusu było nową dziedziną, a chemicy w Wydziale Operacji Specjalnych musieli zdecydować, jak rozpocząć badania.
W tym samym czasie CIA założyła własny oddział chemicznych magów. Oficerowie CIA w Europie i Azji regularnie łapali podejrzanych agentów wroga i chcieli opracować nowe sposoby pozbawiania więźniów podczas przesłuchań ich tożsamości, nakłaniania ich do ujawniania tajemnic, a być może nawet zaprogramowania ich do popełniania czynów wbrew ich woli.
Allen Dulles, który kierował dyrekcją operacji tajnych CIA i wkrótce awansował na szefa całej Agencji, uznał swój projekt kontroli umysłu – najpierw nazwany Bluebird, potem Artichoke, a wreszcie MK-ULTRA – za sprawę najwyższej wagi, decydującą o być albo nie być Stanów Zjednoczonych.
W 1951 roku Dulles zatrudnił pewnego chemika do zaprojektowania i nadzorowania programu poszukiwania klucza do kontroli umysłu. Człowiek, którego wybrał, Sidney Gottlieb nie był członkiem amerykańskiej elity, z której rekrutowano większość oficerów ówczesnego CIA, ale 33-letnim Żydem z rodziny imigrantów. Jąkał się i kulał, a także medytował, mieszkał w odległej chatce bez bieżącej wody i wstawał przed świtem, aby wydoić swoje kozy.
Gottlieb chciał wykorzystać atuty Detrick, aby wynieść swój projekt kontroli umysłu na wyższy poziom. Poprosił Dullesa o wynegocjowanie porozumienia, które sformalizowałoby alians pomiędzy wojskiem, a CIA w tym projekcie. Zgodnie z zapisami porozumienia, według późniejszego raportu, "CIA uzyskała wiedzę, umiejętności i zaplecze wojskowe do opracowania broni biologicznej nadającej się do użytku przez CIA".
Wykorzystując ten układ, Gottlieb stworzył ukrytą enklawę CIA w Camp Detrick. Jego grupa chemików z CIA tak ściśle współpracowała ze swoimi towarzyszami z Wydziału Operacji Specjalnych, że stali się oni jedną jednostką.
Niektórzy naukowcy spoza tego wąskiego grona podejrzewali, co się święci. – Wiesz, co oznacza "samodzielna operacja od ręki?" – pytał jeden z nich po latach. – CIA prowadziła jedną z nich w moim laboratorium. Testowali substancje psychochemiczne i przeprowadzali eksperymenty w moich laboratoriach, nie informując mnie o tym.

Nieludzkie eksperymenty

Gottlieb niestrudzenie szukał sposobu, aby rozsadzić ludzkie umysły i wszczepić w ich miejsca nowe. Przetestował ogromną liczbę kombinacji leków, często łącząc je z innymi męczarniami, takimi jak elektrowstrząsy lub deprywacja sensoryczna. W Stanach Zjednoczonych jego ofiarami byli przypadkowi pensjonariusze więzień i szpitali, w tym w więzieniu federalnym w Atlancie i centrum badań nad uzależnieniami w Lexington w stanie Kentucky.
W Europie i Azji Wschodniej ofiary Gottlieba były trzymane w tajnych ośrodkach. Jeden z nich, wybudowany w piwnicy byłej willi w niemieckim mieście Kronberg, mógł być pierwszym tajnym więzieniem CIA. Podczas gdy naukowcy z CIA i ich koledzy, byli naziści, dyskutowali przy kominku o technikach kontroli umysłu, więźniowie w piwnicznych celach byli przygotowywani do brutalnych, a czasami śmiertelnych w skutkach eksperymentów.
To były najstraszliwsze eksperymenty, jakie rząd USA przeprowadził na ludziach. W jednym z nich siedmiu więźniów z Lexington w Kentucky otrzymywało wielokrotnie przekroczone dawki LSD przez 77 dni z rzędu. W innym, złapani Koreańczycy z Korei Północnej otrzymywali leki antydepresyjne, następnie dawkowano im silne stymulanty, wystawiono na intensywne działanie wysokich temperatur i poddawano elektrowstrząsom, podczas gdy osłabieni znajdowali się stadium przejściowym.
Eksperymenty te zniszczyły wiele umysłów i spowodowały nieznaną liczbę zgonów. Wiele mikstur, tabletek i aerozoli podawanych ofiarom, powstało w Detrick.
Jedną z najbardziej znanych ofiar eksperymentów MK-ULTRA był Frank Olson. Olson był oficerem CIA, który spędził całą swoją karierę w Detrick i znał jego najgłębsze tajemnice. Kiedy zaczął się zastanawiać nad odejściem z CIA, jego koledzy uznali to za zagrożenie dla bezpieczeństwa. Gottlieb zwołał zespół i nakazał odurzyć Olsona LSD. Tydzień później Olson zginął wypadając z okna hotelu w Nowym Jorku. CIA uznała to za samobójstwo. Rodzina Olsona do dziś uważa, że został wyrzucony przez okno, aby zapobiec ujawnieniu tego, co warzono w Camp Detrick.
Dziesięć lat intensywnych eksperymentów nauczyło Gottlieba, że rzeczywiście istnieją sposoby na zniszczenie ludzkiego umysłu. Nigdy jednak nie znalazł sposobu na wszczepienie w jego miejsce nowego. Graal, którego szukał, wymknął się mu. Program MK-ULTRA zakończył się klęską na początku lat 60-tych. Po latach przyznał: "Wniosek z tych wszystkich działań był taki, że bardzo trudno jest manipulować w ten sposób ludzkim zachowaniem".

Produkcja wymyślnych trucizn

Niemniej jednak Detrick, którego nazwę zmieniono z Camp na Fort w 1956 roku, pozostał bazą chemiczną Gottlieba. Po zamknięciu MK-ULTRA wykorzystał go do opracowania i przechowywania arsenału trucizn CIA. W swoich zamrażarkach trzymał elementy biologiczne, które mogły powodować choroby, w tym ospę, gruźlicę i wąglika oraz szereg toksyn organicznych, w tym jad węża i paraliżującą truciznę pozyskiwaną ze skorupiaków. Miały posłużyć do zabicia przywódcy Kuby Fidela Castro i kongijskiego lidera, Patricka Lumumby.
W tym okresie Fort Detrick stał się niebezpiecznie znany. Nikt nie wiedział, że CIA produkuje tam trucizny, ale jego rola jako głównego krajowego centrum badań nad wojną biologiczną stawała się coraz bardziej oczywista. Od połowy 1959 roku do połowy 1960 roku protestujący zbierali się raz w tygodniu przy głównej bramie. "Żadne objaśnienie ‘obrony kraju’ nie może usprawiedliwić zła masowej zagłady i chorób", napisali w oświadczeniu.
W 1970 roku prezydent Nixon nakazał wszystkim agencjom rządowym zniszczyć ich zapasy toksyn biologicznych. Naukowcy wojskowi sumiennie zastosowali się do tego polecenia, ale Gottlieb się wahał. Spędził lata na stworzeniu tej śmiercionośnej kolekcji i nie miał ochoty jej niszczyć. Po spotkaniu z dyrektorem CIA, Richardem Helmsem, niechętnie przyznał, że nie ma wyboru.
Jedna partia, niezwykle silna trucizna pozyskiwana ze skorupiaków, znana jako saksytoksyna, uniknęła jednak zniszczenia. W magazynie Gottlieba w Fort Detrick znajdowały się dwa pojemniki zawierające prawie jedenaście gramów saksytoksyny – dość by zabić 55 tys. osób.
Zanim technicy wojskowi mogli je usunąć, dwóch oficerów z Działu Operacji Specjalnych zapakowało je do bagażnika samochodu i zawiozło do Biura Medycyny i Chirurgii Marynarki Wojennej w Waszyngtonie, gdzie CIA utrzymywała mały magazyn chemikaliów. Jeden z pomocników Gottlieba zeznał później, że zlecił tę operację bez powiadomienia szefa. Zanim saksytoksyna została odnaleziona i zniszczona w 1975 roku, Gottlieb przeszedł już na emeryturę.
Gottlieb był najpotężniejszym nieznanym Amerykaninem XX wieku – chyba że istniał ktoś inny, kto przeprowadzał brutalne eksperymenty na trzech kontynentach i posiadał licencję na zabijanie wydaną przez rząd USA. Detrick, jego bezcenna baza, nadal skrywa nieopowiedziane historie o okrucieństwie, które się tam zaczęło – zaledwie 80 kilometrów od siedziby rządu, który trzymał je zapieczętowane przez dziesięciolecia.
Redakcja: Michał Broniatowski



Mroczny program kontroli umysłu CIA
      09:30 03.09.2018

Program kontroli umysłu CIA MKUltra służy dziś Rockefellerwoi i amerykańskim korporacjom.
Projekt MKUltra i prace nad nim rozpoczęły się w latach pięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Ich celem było znalezienie wszelkich rozwiązań pozwalających kontrolować ludzki umysł, wpływać na zachowanie, wydobywać informacje niejawne, sprawiać, aby człowiek tracił naturalne zahamowania i stawał się maszynką do wykonywania poleceń.
Szefem projektu mianowany został Sidney Gottlieb na zlecenie dyrektora Centralnej Agencji Wywiadowczej Allena Dullesa. Głównym zadaniem projektu MKUltra było przejęcie kontroli umysłu nad władzami innych krajów i dominacja nad światem. Jednym z przywódców, który miał paść ofiarą projektu, był Fidel Castro. Czasy, w których projekt MKUltra powstawał, to czasy tak zwanej paranoi w CIA. Stany Zjednoczone straciły wtedy monopol na broń nuklearną i szukały innych rozwiązań, aby zapewnić sobie strategiczną przewagę.
Jak to zwykle w Stanach Zjednoczonych bywa, cel uświęca środki. W poszukiwaniu serum prawdy i uzyskania kontroli nad umysłem używano narkotyków i środków psychodelicznych, impulsów elektrycznych, fal elektromagnetycznych, analizy fal mózgowych, hipnozy i form percepcji podprogowej. Dane tu zawarte są w odtajnionych przez CIA w dokumentach FOIA oraz bardzo licznych patentach opublikowanych w książce pod tytułem „Projekt MKUltra i techniki kontroli umysłu" w której autor Axel Balthazar tylko ujawnia i właściwie nawet nie kusi się o własny zbyteczny komentarz.
Projekt MKultra kosztował życie wielu nieświadomych niczego a biorących udział w eksperymencie ofiar, tylko po to by uzyskać naukowe standaryzowane i powtarzalne wyniki eksperymentów, by móc je potem wprowadzić w życie i używać w razie potrzeby (Unabomber Ted Kaczyński był jednym z terrorystów których objął projekt MKUltra). Przejmowanie kontroli nad umysłem i resetowanie pamięci rodem z Men in Black dokładnie do takich odtajnionych dokumentów przez Washington State Fusion Center dotarli między innymi dziennikarze Daily Mail.
Substancje chemiczne używane w projekcie były testowane pod względem wielu zadań. Należały do nich między innymi wywołanie pobudzenia, nielogicznego zachowania i trwałej dyskredytacji osoby w oczach społeczeństwa, wzmacnianie zmysłów i percepcji, by lepiej wykonać zadanie, wzmacnianie odporności na tortury, wymuszanie zeznań i pranie mózgu, zwiotczenie mięśni i paraliż, wywoływanie epizodów niepamięci. Pośród używanych leków i narkotyków wymienić można LSD, benzodiazepiny, barbiturany, morfinę, heroinę, amfetaminę, meskalinę, psylocybinę i trapanal. Testy przeprowadzane były na nieświadomych niczego osobach w szpitalach, więzieniach i innych zakładach, które traktowano jak króliki doświadczalne.
Mimo wszystko podanie leków czy narkotyków liderom wrogich Stanom Zjednoczonym państw w celu przejęcia kontroli nad ich zachowaniem i zdobycia w ich krajach władzy i wpływów to zadanie bardzo trudne, żeby nie powiedzieć, że niewykonalne. Dlatego w projekcie MKUltra przewidziano badania nad bezprzewodowym oddziaływaniem na ludzki umysł, starano się odczytywać fale mózgowe alfa, beta, theta, delta i gamma i za ich pomocą wpływać na zachowanie czy nawet próbować odczytywać myśli.
W 2004 roku portal Black Vault specjalizujący się w publikowaniu i udostępnianiu ujawnionych przez CIA informacji na podstawie aktu wolności dostępu do informacji FOIA opublikował całe tomy akt projektu MKUltra wraz ze spisem treści tomów i informacjami, co projekt winien zawierać. W 2016 roku jeden z pracowników Black Vault odkrył, że udostępnione materiały są wybrakowane. CIA zgodziło się je obecnie odsprzedać za 10 centów za stronę co razem dało 425,8 dolarów za całość ukrywanych materiałów.
Czy z tych materiałów w końcu dowiemy się o wpływie nowych technologii na realizację projektu MKUltra w celu kontroli zachowania i dominację nad światem? Nie sądzę, bo to spis treści jest jeszcze wybrakowany, gdyż wiele tomów zostało natychmiast spalonych gdy o MKUltra w Stanach Zjednoczonych wybuchła afera. Choć dowody że były prowadzone badania w zakresie nowych technologi i ich wykorzystania w parapsychologii i czytaniu myśli, oraz wpływania na zachowanie zostały opublikowane i opatentowane.
Ale komu te sterty „makulatury" CIA są potrzebne skoro, żeby zobaczyć podobne rozwiązania z patentów jak w badaniach CIA, wystarczy pojechać na rozdania nagród BCI. Cóż to takiego? Brain Computer Interface, czyli interfejs mózg-komputer, który w sposób nieinwazyjny i bezprzewodowy pozwala na bezpośrednią komunikację urządzenia zewnętrznego z ludzkim mózgiem. Dokładnie z takiego interfejsu korzystał Stephen Hawking, by porozumiewać się ze światem i wygłaszać swoje poglądy naukowe. Jak pokazały opublikowane w 2014 roku badania, za pomocą interfejsu nieinwazyjnego (bezprzewodowego) mózg-komputer-mózg, a więc zdalnie, jeden badacz zaczął poruszać ręką drugiego. Skoro więc naukowcom z „Krzaczkowa Podleśnego" się udało, to wojskowym laboratoriom badawczym największych światowych mocarstw miało się nie udać?
Patenty rządu i CIA już wygasły, dlatego wątpliwe „dobrodziejstwa" i gry sterowane ludzkim umysłem, a nie padem trafiają pod strzechy, bo te technologie są już w posiadaniu korporacji. Wprost w magazynach Nature, i innych pismach naukowych oraz badaniach porusza się względy etyczne BCI, wśród nich wymienia się czytanie myśli i ingerencję w prywatność, kontrolę umysłu, a także obawy przed stosunkiem ryzyka do korzyści.    
A ponieważ cały szum i komisja śledcza zostały zapoczątkowane w 1975 roku przez Rockefellera, to teraz już wiadomo jaki był cel ujawnienia patentów i oddania technologi w ręce najzamożniejszych i korporacji.