Z prezes SA Gdańsk Anny Skupnej „carycy” się śmiejecie?
Metodą
na wariata, załatwiono w RP III setki grubych afer. Przypomnę tylko
kilka i w zasadzie drobnych. Uniewinnienie bandziora „Słowika” przez
Lecha „Bolesława” Wałęsę, przez długi czas było uznawane za miejską
legendę, rozprowadzaną przez oszołomów. Mniej więcej w tym samym okresie
zgnojono marszałka sejmu Andrzeja Kerna. Głośny romans córki Kerna z
cygańskim dostarczycielem pizzy, nie schodził z nagłówków całymi
miesiącami. Powstała też jakże mało śmieszna komedia „Uprowadzenia
Agaty", oparta na kompletnych bzdurach i oszczerstwach. O kochliwym
Cyganie córka Kerna chciałaby zapomnieć, a sam amant okazał się
„Tulipanem”.
Kilka lat później zrobiono wariata z posła Gabriela Janowskiego, bo nagle się okazało, że w 38 milionowym kraju nie ma żadnego zapotrzebowania na cukier, szczególnie polski cukier. Po tragifarsie nie została w Polsce jedna polska cukrownia, a Polacy kupują słodkawy miał w Lidlu. Takich „śmiesznych” historii można przytaczać tuzinami i one wszystkie niezmiennie posiadają dwie cechy. Po pierwsze są wyjątkową bezczelnością i poczuciem bezkarności dowcipnisiów, po drugie okradani i oszukiwani Polacy, śmieją się jak głupi do sera, nie ze złodziei, ale z tych, którzy złodzieja próbują złapać za fraki. Najnowszy dowcip i przerabianie na wariata to „caryca” i znów wszystko odbyło się według schematu. Niezbyt lotny poseł Suski, prostodusznie zapytał o kluczową dla Amber Gold kwestię. Rzecz się sprowadza do fundamentalnego ustalenia, jak to się stało, że „wymiar sprawiedliwości” był ślepy na oszustwa Plichty i kto za tym wszystkim stał?
Wszyscy wiedzieli, że takiej sprawy nie mógł sobie prowadzić byle asesor z sądu rejonowego, ale potrzebny był znacznie wyższy szczebel, żeby wydać 9 wyroków w zawieszeniu i nie bać się konsekwencji. Od chwili gdy afera Amber Gold wybuchła na dobre, w „mieście” zaczęło huczeć, a co odważniejsi dziennikarze zaczęli pisać, kto w Gdańsku jest numer jeden wśród sędziów. Pierwszymi odważnymi byli Marcin Wikło i Marek Pyza z „wSieci”, którzy dotarli do wielu rozmówców i dość szczegółowo poznali gdańskie stosunki „prawne”. Obaj Panowie nie podali jednak nazwiska „carycy”, która swój przydomek zawdzięcza pozycji, jaką w gdańskim sadownictwie zajmuje. Nie dziwię się, w tamtym czasie, ale i dziś za pisanie otwartym tekstem o sędziach tak można dostać po tyłku, że się ląduje z gołym tyłkiem, w zimie, pod mostem. Mnie odwagi zaczyna brakować, ale jestem na tyle głupi, żeby podać imię i nazwisko „carycy” – to Anna Skupna, prezes Sądu Apelacyjnego w Gdańsku. Informację tę zweryfikowałem w kilku źródłach i za nią daję głowę, reszta to neverending story.
Sędzia Anna Skupna nie jest przypadkową osobą na przypadkowym miejscu. W 1982 roku, a więc w stanie wojennym, powołał ją na stanowisko sędziego rejonowego, wiceminister sprawiedliwości z gabinetu Jaruzelskiego. Powołanie minister Sylwester Zawadzki argumentował między innymi tym, że Skupna jest wieloletnim lojalnym i zaangażowanym członkiem PZPR. Pani sędzia od razu się wzięła ostro do roboty i zaczęła hurtowo wydawać wyroki na opozycjonistów. Próżno jednak czekać by w "Czarno na białym" z sędzią rozprawiły się media, jak z prokuratorem Piotrowiczem – nie ta liga. Wiele z tych politycznych procesów po latach zostało zweryfikowanych jako łamiące prawo, nawet w czasie PRL i w czasie stanu wojennego. Kilku skazanych uzyskało odszkodowanie. Ponad 30 lat sędzia Skupna jest obecna w gdańskich sądach i doskonale znają ją wszyscy sędziowie apelacji gdańskiej i nie tylko. Sędzia Milewski, prezes SO Gdańsk, pytany o „carycę” przez Suskiego, nie tylko rzucił sucharem, ale po prostu łgał.
Kilka lat później zrobiono wariata z posła Gabriela Janowskiego, bo nagle się okazało, że w 38 milionowym kraju nie ma żadnego zapotrzebowania na cukier, szczególnie polski cukier. Po tragifarsie nie została w Polsce jedna polska cukrownia, a Polacy kupują słodkawy miał w Lidlu. Takich „śmiesznych” historii można przytaczać tuzinami i one wszystkie niezmiennie posiadają dwie cechy. Po pierwsze są wyjątkową bezczelnością i poczuciem bezkarności dowcipnisiów, po drugie okradani i oszukiwani Polacy, śmieją się jak głupi do sera, nie ze złodziei, ale z tych, którzy złodzieja próbują złapać za fraki. Najnowszy dowcip i przerabianie na wariata to „caryca” i znów wszystko odbyło się według schematu. Niezbyt lotny poseł Suski, prostodusznie zapytał o kluczową dla Amber Gold kwestię. Rzecz się sprowadza do fundamentalnego ustalenia, jak to się stało, że „wymiar sprawiedliwości” był ślepy na oszustwa Plichty i kto za tym wszystkim stał?
Wszyscy wiedzieli, że takiej sprawy nie mógł sobie prowadzić byle asesor z sądu rejonowego, ale potrzebny był znacznie wyższy szczebel, żeby wydać 9 wyroków w zawieszeniu i nie bać się konsekwencji. Od chwili gdy afera Amber Gold wybuchła na dobre, w „mieście” zaczęło huczeć, a co odważniejsi dziennikarze zaczęli pisać, kto w Gdańsku jest numer jeden wśród sędziów. Pierwszymi odważnymi byli Marcin Wikło i Marek Pyza z „wSieci”, którzy dotarli do wielu rozmówców i dość szczegółowo poznali gdańskie stosunki „prawne”. Obaj Panowie nie podali jednak nazwiska „carycy”, która swój przydomek zawdzięcza pozycji, jaką w gdańskim sadownictwie zajmuje. Nie dziwię się, w tamtym czasie, ale i dziś za pisanie otwartym tekstem o sędziach tak można dostać po tyłku, że się ląduje z gołym tyłkiem, w zimie, pod mostem. Mnie odwagi zaczyna brakować, ale jestem na tyle głupi, żeby podać imię i nazwisko „carycy” – to Anna Skupna, prezes Sądu Apelacyjnego w Gdańsku. Informację tę zweryfikowałem w kilku źródłach i za nią daję głowę, reszta to neverending story.
Sędzia Anna Skupna nie jest przypadkową osobą na przypadkowym miejscu. W 1982 roku, a więc w stanie wojennym, powołał ją na stanowisko sędziego rejonowego, wiceminister sprawiedliwości z gabinetu Jaruzelskiego. Powołanie minister Sylwester Zawadzki argumentował między innymi tym, że Skupna jest wieloletnim lojalnym i zaangażowanym członkiem PZPR. Pani sędzia od razu się wzięła ostro do roboty i zaczęła hurtowo wydawać wyroki na opozycjonistów. Próżno jednak czekać by w "Czarno na białym" z sędzią rozprawiły się media, jak z prokuratorem Piotrowiczem – nie ta liga. Wiele z tych politycznych procesów po latach zostało zweryfikowanych jako łamiące prawo, nawet w czasie PRL i w czasie stanu wojennego. Kilku skazanych uzyskało odszkodowanie. Ponad 30 lat sędzia Skupna jest obecna w gdańskich sądach i doskonale znają ją wszyscy sędziowie apelacji gdańskiej i nie tylko. Sędzia Milewski, prezes SO Gdańsk, pytany o „carycę” przez Suskiego, nie tylko rzucił sucharem, ale po prostu łgał.
Zna Milewski Skupną i z całą pewnością wie, jaką ma ksywę w środowisku. Skąd wiem, jestem rolnikiem z Biskupina, gmina Chojnów, woj. dolnośląskie, nie prezesem SO Gdańsk i zajęło mi ustalenie tej oczywistości pół godziny. Milewski nie mógł nie znać "carycy" co więcej, to on zaciągnął Skupną do loży Lechii Gdańsk, gdzie siedzieli minister Kwiatkowski i premier Tusk. Dziś zeznawał minister Gowin, który szczegółowo opowiadał o spotkaniu w Gdańsku z prezesem SO Gdańsk i prezes SA Gdańsk, czyli z Milewskim i Skupną. Nie mam pojęcia, co poza ignorancją i samobójczymi instynktami, śmieszy Polaków w pytaniu i zwłaszcza odpowiedzi o „carycę”? Bez względu na to, jakie są zakulisowe działania sędzi Anny Skupnej i od razu napiszę, że nie mam na ten temat konkretnej wiedzy, bazuję jedynie na tym, co przeczytałem u Wikło i Pyzy, z całą pewnością prezes Sądu Apelacyjnego odpowiada za to, co się w jego apelacji dzieje.
Żadnym, powtarzam, żadnym racjonalnym wyjaśnieniem, poza przymykaniem oczu, nie da się usprawiedliwić tego, że w gdańskiej apelacji w sprawie Amber Gold 9 wyroków w zawieszeniu i wyczyny Plichty były "niewidzialne". Mnie pytania o „carycę” nie śmieszą, zwłaszcza, że takich caryc w każdej apelacji na kierowniczych stanowiskach mamy przynajmniej po kilka. Skalę problemu pokazuje nie tylko sam Amber Gold, ale jeszcze bardziej pokazuje ostrożność redakcji i dziennikarzy, którzy starają się zwrócić uwagę, jednocześnie wiedzą, że pisanie otwartym tekstem to wyrok i dla nich i dla całej redakcji. Reformę sądownictwa zacząłbym od likwidacji jednej instytucji, tą instancją jest najbardziej patologiczna apelacja. Głupimi dowcipami znów usiłuje się przykryć coś, co jest jedną wielką tragedią trwającą od 27 lat i będącą kontynuacją poprzednich 45 lat.