Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Irlandia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Irlandia. Pokaż wszystkie posty

sobota, 19 września 2020

Irlandia i Harappa

przedruki



Co do Irlandii odpowiadając na powyższe pytania cytuje powyższy tekst:

-W Irlandii wykształcił się być może najbardziej rozwinięty system anarchistyczny, który ostatecznie został zniszczony w wyniku inwazji angielskiej. Rolę państw pełniły tuath – określane czasem mianem państw w stanie embrionalnym. Zwykle ich ilość zamykała się w przedziale 80-100 (dla 25 tyś Irlandczyków). Tuath był początkowo organizacją religijną. Nie obejmował legislatury, policji czy wymiaru sprawiedliwości.

Na czele tuath stał król, który początkowo pełnił funkcję najwyższego kapłana. Po wprowadzeniu chrześcijaństwa królowie nadal wypełniali funkcje religijne. Poza tym przewodził radzie tuath, reprezentował tuath na zewnątrz oraz dowodził wojskiem. Był to urząd dziedziczny – obieralny przez tuath spośród członków rodziny królewskiej. Król całkowicie podlegał prawu i mógł być sądzony.

Tuath był instytucją dobrowolną. Każdy wolny Irlandczyk mógł sam wybrać, do którego z nich chce należeć. Często zdarzało się, że przedstawiciele jednego rodu należeli do różnych tuath. Terytorium tuath stanowiły ziemie jego członków.

Społeczeństwo podzielone było na dwie klasy: wolnych i nie-wolnych. Do wolnych należeli królowie, właściciele ziemi oraz przedstawiciele dochodowych zawodów (artyści, rzemieślnicy, itp.). Nie-wolni to nieposiadający własności czy niewolnicy. Jednakże ten podział nie był stały. Przechodzenie między klasami wolnych i nie-wolnych zależało jedynie od posiadanego majątku. Jedynie przestępcy nie mogli poprawić swojej pozycji społecznej.


Każdy Irlandczyk posiadał określoną rangę, która zależała od ilości posiadanej własności i liczby klientów. Od rangi zależała cena honorowa, czyli wartość, którą trzeba było zapłacić, jeżeli naruszono honor lub prawa danej jednostki. Przez naruszenie honoru rozumiano: złamanie kontraktu, zadanie obrażeń fizycznych, naruszenie praw własności, naruszenie dobrego imienia.
Rozbudowany był system prywatnej własności. Właścicieli nie miały jedynie szczyty gór i lasy. Własności można jednak było naruszyć w przypadku potrzeby osobistej. Można było na przykład złowić rybę w czyimś stawie. Istniała również współwłasność. Jednym z jej przykładów może być młyn wodny, którego współwłaścicielem był zwykle właściciel rzeki.

Istniało też kilka rodzajów kontraktów. Sochor, „dobry kontrakt”, to kontrakt między dwoma wolnymi o pełnej zdolności do czynności prawnych, który zapewniał równe korzyści. Dochor, „zły kontrakt”, nie zapewniał równych korzyści (ale mimo to pozostawał ważny). Michor to kontrakt nieważny, gdyż jedna ze stron była nie-wolna lub nie posiadała zdolności do czynności prawnych.


Nie istniała legislatura państwowa. Prawo było produktem brehonów – profesjonalnych prawników. Urząd brehona był dziedziczny i pod względem statusu społecznego ustępował jedynie królowi. Istniało kilka regionalnych, brehońskich szkół prawa, z których każda tworzyła własne kodeksy.

W przypadku sporu sądowego, każda strona procesu musiała zapewnić sobie poręczycieli, którzy zapewniali honorowanie wyroku. Poręczyciel musiał posiadać wysoką rangę i cenę honorową. Istniały trzy rodzaje poręczycielstwa. Poręczyciel mógł wspomagać pokrzywdzonego. Po wyroku winny stawał się dłużnikiem pokrzywdzonego, zaś poręczyciele odpowiadali za spłatę długu. Mógł również odpowiadać swoją wolnością za spłatę długu. Oczywiście mógł później domagać się rekompensaty od winnego. Mógł wreszcie uiszczać karę nałożoną na winnego. Później jednak winny był zobowiązany zapłacić mu swoją cenę honorową.



Przykład Irlandii jest ważny z kilku powodów. Irlandczycy nie byli społeczeństwem pierwotnym. Wręcz przeciwnie, we wczesnym średniowieczu byli prawdopodobnie najwyżej rozwiniętym ze społeczeństw Europy (to Iro-Szkoci zapoczątkowali renesans karoliński). Po drugie, libertariański system prawny Irlandii (który dopuszczał m.in. poligamię) nie wpłynął negatywnie na religijność, ani moralność ludności. Mnisi Iro-Szkoccy słynęli ze swej religijności i stali się „misjonarzami Europy”. Zaś Kościół nie miał w Irlandii takich problemów prawnych, jak choćby w sąsiedniej Anglii. Po trzecie wreszcie, anarchiczny system Irlandii przetrwał ponad tysiąc lat i upadł dopiero w wyniku długotrwałej inwazji angielskiej. Jego pozostałości zlikwidowano dopiero w XVII wieku.-  



http://www.historycy.org/index.php?showtopic=38301&hl=harappa&st=15

  


Czy jest możliwe, że kiedyś, dawno temu, przez co najmniej siedemset lat istniało na naszej planecie dobrze zorganizowane społeczeństwo stojące na najwyższym ówcześnie stopniu rozwoju cywilizacyjnego, zasiedlające setki miast i osad na obszarze równym co najmniej obszarowi dzisiejszej Francji czy Teksasu, a przy tym nieznające wojen, armii ani władzy państwowej rozumianej jako zinstytucjonalizowany aparat przemocy? Społeczeństwo kierowane nie przez królów czy polityków wymuszających posłuch „ogniem i mieczem”, lecz przez coś, co można nazwać „dobrowolnym rządem”?

Są podstawy, by twierdzić, że tak było.

W czasach, gdy w Egipcie faraonowie kazali budować sobie piramidy, gdy w Mezopotamii powstawały i rozpadały się imperia, a w Chinach panowało – być może – legendarnych „Pięciu Cesarzy”, w dolinie Indusu i nad brzegami Morza Arabskiego kwitła cywilizacja stworzona przez tajemniczy lud, którego pisma do dziś nie udało się odczytać. Nie wiadomo, jakim posługiwali się językiem, nie wiadomo, jak sami się nazywali (wielu badaczy identyfikuje ich z krajem Meluhha, o którym mowa w zachowanych tekstach sumeryjskich, co z kolei może odpowiadać późniejszemu sanskryckiemu „mleccha” oznaczającego cudzoziemca lub osobę nie podporządkowującą się religijno-moralnym normom, a także miedź, metal będący u nich w powszechnym użyciu), nie wiadomo, jak naprawdę nazywały się ich miasta. Zostało jednak po nich sporo pozostałości archeologicznych, wystarczająco dużo, by mieć wyobrażenie o osiągnięciach ich cywilizacji.

A były to osiągnięcia zaskakujące. Miasta (niektóre liczące kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców) były nie tylko skrupulatnie planowane (budowa na planie regularnej siatki, w niektórych miastach dopilnowano nawet stałej szerokości ulic; podział na tzw. „cytadelę”, umieszczoną zwykle na specjalnym podwyższeniu, gdzie mieściły się budynki użyteczności publicznej oraz „dolne miasto”, gdzie mieszkano i pracowano, przy czym strefa handlu i rzemiosła była na ogół oddzielona od mieszkalnej), ale i budowane na specjalnie zbudowanych sztucznych platformach dla ochrony przed powodzią. Ulice były brukowane. Budynki budowano z cegieł o ujednoliconych wymiarach. Praktycznie każdy prywatny dom w mieście (nawet najbiedniejszy, jednopokojowy – przeciętny miał kilka pokoi) miał osobną łazienkę, a często i ubikację podłączoną do miejskiej kanalizacji, którą używano jednocześnie do nawożenia pól (można przeczytać opinie, że systemy kanalizacyjne i odwadniające były lepsze niż to, co spotyka się w niektórych rejonach Indii i Pakistanu jeszcze dzisiaj).


Istniała metalurgia i rzemiosło masowo wytwarzające towary na sprzedaż. Używano zaawansowanego systemu miar i wag, z najmniejszymi jednostkami zbliżonymi wielkością do współczesnego grama i milimetra. Szeroko stosowano, jakbyśmy to dzisiaj nazwali, loga firmowe – towary były oznaczane symbolami producentów lub kupców. W stoczniach (niektóre przetrwały i były używane jeszcze w XX wieku) budowano statki docierające prawdopodobnie do innych krajów, m. in. Sumeru (znaleziono tam dosć sporo wytworów cywilizacji doliny Indusu, co świadczy o zaawansowanym handlu) – są nawet tacy, co doszukują się powiązań między tymi statkami, a legendarną arką Noego…

Tym bardziej nieprawdopodobne może wydawać się przypuszczenie, że wszystko to powstało i funkcjonowało bez udziału jakichś władców, narzucających porządek przy użyciu uzbrojonych oddziałów. A jednak wiele wskazuje, że tak właśnie było.

Zachowane znaleziska nie wskazują na istnienie w tej cywilizacji żadnej zorganizowanej siły militarnej. Żadne znalezione szczątki ludzkie nie noszą śladów masowej przemocy, nigdzie nie znaleziono czegoś takiego jak pola bitew, żadne z miast nie nosi śladów wojennych zniszczeń. Wśród wielu zachowanych artefaktów nie znaleziono żadnych wizerunków wojowników, bitew, jeńców czy składania hołdów. Znaleziono bardzo niewiele przedmiotów mogących służyć jako broń (możliwe, że były używane do polowania), przy czym jednym z częściej występujących typów domniemanej broni wydaje się być kamienna maczuga – broń zaskakująco prymitywna jak na owe czasy, zwłaszcza jeśli uwzględnić zaawansowanie cywilizacji doliny Indusu w obróbce metali. Nie znaleziono przy tym żadnych elementów opancerzenia. Resztki zachowanych murów miejskich wskazują, że były to mury pojedyncze, nieotoczone fosami i niewskazujące na to, by ich przeznaczeniem miało być wytrzymywanie oblężeń – niektórzy badacze twierdzą nawet, że były to w rzeczywistości umocnienia przeciwpowodziowe lub miały służyć pobieraniu opłat za wejście do miasta. Jedynym wyjątkiem z większymi murami jest jedno z miast położonych na wybrzeżu, gdzie być może obawiano się ataków piratów.

Brak zorganizowanej siły militarnej wskazuje z dużym prawdopodobieństwem na brak władzy państwowej nie tylko na poziomie całej społeczności, ale także na poziomie poszczególnych miast. Biorąc pod uwagę przykład cywilizacji Mezopotamii (gdzie miasta-państwa nieustannie ze sobą wojowały, by w końcu połączyć się pod wodzą najsilniejszych z ich władców w imperia), trudno przypuszczać, że relacje między podobnymi miastami-państwami w dolinie Indusu przez okres kilkuset lat wyglądałyby inaczej.

Tę hipotezę potwierdzają inne znaleziska, a raczej ich brak. Choć zachowały się szczątki wielu budynków, to nie znaleziono budynków, które można byłoby jednoznacznie określić jako pałace. Nie znaleziono grobów, które można by określić jako królewskie – większość grobów jest do siebie podobna, trochę jest bogatszych, ale dalekich od przepychu, jakiego można byłoby się spodziewać w przypadku władców. Nie znaleziono żadnych monumentalnych posągów. Nie znaleziono nawet wizerunków władców (rzeźba tak zwanego „kapłana-króla” przedstawia po prostu zamożnego mieszkańca miasta, bez żadnych widocznych atrybutów władzy).

Budynki w tak zwanych „cytadelach” identyfikowane są jako budynki służące raczej ogółowi: miejsca zgromadzeń, spichrze, magazyny, łaźnie (być może służące celom rytualnym), miejsca kultu (np. tzw. ołtarze ognia w jednym miast, są przypuszczenia, że służyły też do jakichś procesów metalurgicznych). Na podstawie zachowanych szczątków uznano, że cała ludność miast – a nie tylko wąska elita – była dobrze odżywiona.

Co ciekawe, nie znaleziono też żadnych monumentalnych świątyń (być może jako takie służyły niektóre z budynków w „cytadelach”, odbiegają one jednak dalece od świątyń mezopotamskich czy egipskich), a z praktykami religijnymi daje się powiązać zaledwie 2% odnalezionego materiału archeologicznego (są to m. in. wizerunki domniemanych bóstw, przedstawienia praktyk religijnych takich jak składanie ofiar czy procesje oraz kapliczki grobowe). Można więc domniemywać, że społeczności tej było daleko do teokracji – spekuluje się raczej, że pozycja kapłanów wynikała w dużej mierze z ich zaangażowania w biznes.


Brak śladów po władcach doprowadził niektórych do spekulacji, że w miastach doliny Indusu mogła panować republikańska czy wręcz demokratyczna forma rządów. Powraca jednak pytanie – jak nawet te formy państwowości pogodzić z brakiem dowodów na istnienie armii? Przecież klasyczne, znane z późniejszej historii przykłady takich ustrojów (Ateny, Rzym) charakteryzowały się dużą wojowniczością. Wydaje się więc, że jest to fałszywy trop i słuszne jest przypuszczenie, że cywilizacja doliny Indusu (zwana inaczej harappańską, od współczesnej nazwy miasta, niedaleko którego znaleziono w 1921 r. pierwsze jej pozostałości) nie znała nie tylko monarchii, ale państwa w ogóle.

W jaki więc sposób – przy domniemanym braku władzy państwowej – dostarczano w tych miastach „dóbr publicznych” i utrzymywano w nich porządek? Thomas J. Thompson w swoim artykule „Ancient Stateless Civilization: Bronze Age India and the State in History” wysunął hipotezę, że prawo i rozstrzyganie sporów oraz utrzymywanie porządku, jak również budowanie i utrzymywanie publicznych elementów miast było tam zdecentralizowane (zajmowały się tym lokalne gildie, klany i sąsiedztwa). Jego zdaniem, w każdym z miast istniały ponadto handlowe elity, które decydowały się jednostronnie ponosić koszty dostarczania „dóbr publicznych” na dużą skalę, jako że rozwój miasta przynosił im w ostatecznym rozrachunku korzyść. Jedną z najważniejszych takich elit, o zasięgu ogólnokrajowym, była według Thompsona grupa pieczętująca się symbolem jednorożca, prawdopodobnie byli to kapłani zaangażowali w działalność handlową i bankierską.


Taki system organizacji społecznej kojarzy się z „naturalnym ładem”, o którym pisał Hans-Hermann Hoppe – hierarchicznym, ale dobrowolnym porządkiem społecznym, gdzie rozstrzyganiem konfliktów zajmowali się powszechnie uznawani za autorytety członkowie naturalnych elit, nie posiadając jednak w tym zakresie monopolu ani nie pobierając za to przymusowych podatków. Zdaniem Hoppego państwa wyrastały z takiego właśnie porządku wskutek monopolizowania funkcji sędziego i rozjemcy w rękach określonych osób. Jednak jeśli przyjąć, że w cywilizacji doliny Indusu panował taki porządek, to nic nie wskazuje, że kiedykolwiek nastąpiło tam przejście do jakiegoś innego systemu organizacji społecznej. Nie nastąpił też, jak wszystko na to wskazuje, podbój z zewnątrz. Po prostu po kilkuset latach świetności nastąpił stopniowy schyłek (najprawdopodobniej wskutek zmian ekologicznych, m. in. wyschnięcia jednej z głównych rzek), aż cała cywilizacja zniknęła ze sceny pozostawiając po sobie lokalne proste społeczności. „Naturalny ład” okazał się w tym przypadku wyjątkowo trwały… i jednak znacznie mniej hierarchiczny i bardziej przyjazny „szaremu człowiekowi” niż niewątpliwie państwowe systemy innych współczesnych ludów.


Według Thompsona, gwałtowny rozwój ponadlokalnego handlu i związany z tym szybki rozwój miast uczynił powstanie organizacji państwowej zbędnym – cywilizacja doliny Indusu „przeskoczyła” po prostu moment, w którym uformowanie takowej było opłacalne. Było to możliwe dzięki dużym i różnorodnym bogactwom naturalnym i warunkom umożliwiającym stosunkowo łatwy transport towarów na duże odległości. Nie było też potrzeby obrony przed jakimkolwiek poważniejszym wrogiem zewnętrznym – w owych czasach w tym regionie świata najprawdopodobniej w ogóle nie znano i nie używano koni ani wielbłądów, co wykluczało istnienie szybko przemieszczających się band zagrażających miastom.


Cywilizacja harappańska pod wieloma względami wydaje się przypominać cywilizację minojską, istniejącą w swej dojrzałej postaci na Krecie mniej więcej przez pół tysiąclecia po tym, jak miasta doliny Indusu weszły w fazę schyłkową (warto tu dodać, że współczesny cywilizacji harappańskiej był na Krecie tzw. okres przedpałacowy, pozostałości po którym nie wykazują żadnych śladów centralnej władzy czy potężnych właścicieli ziemskich i wskazują na społeczeństwo bez hierachicznej struktury). Tam również archeologiczne dowody wskazują na społeczeństwo silnie zorientowane na handel i przyjazne „szaremu człowiekowi” (nawet najbiedniejsze domy miały po kilka pokoi).

Również i tam nie ma śladów wojen (odkopane szczątki ludzkie nie noszą oznak przemocy, znikoma liczba fortyfikacji, nieliczne sceny walk w sztuce minojskiej interpretowane są jako być może przedstawienia zawodów sportowych, festiwali religijnych czy świętych tańców) czy istnienia armii, aczkolwiek rolę armii w pewnej mierze mogły spełniać uzbrojone dla obrony przed piratami statki handlowe. Również i tam nie znaleziono imponujących grobowców władców (nawet tak zwany „Świątynny Grobowiec” niedaleko „pałacu” w Knossos nie wyróżnia się przesadnymi oznakami bogactwa i był używany najprawdopodobniej do pochówków grupowych, jak i inne minojskie groby), ani nawet wizerunków osób, które z dużą dozą prawdopodobieństwa mogłyby być określone jako władcy – bo czy można orzec z całą pewnością, że np. wizerunki mężczyzny stojącego na szczycie wieży czy klęczącego przed domniemaną boginią przedstawiają władcę?

Przypuszcza się powszechnie, że tacy władcy istnieli i posługiwali się rozbudowaną biurokracją – powodem jest istnienie dobrze zachowanych pozostałości rozbudowanych kompleksów „pałacowych” (m. in. słynnego „pałacu Minosa” w Knossos z domniemaną „salą tronową”), dużej liczby znalezionych w nich tabliczek zapisanych (nieodczytanym dotąd) pismem minojskim oraz zewnętrzne wzmianki o „wodzach” czy też „książętach” Keftiu (powszechnie uważa się, że ta nazwa oznaczała w Egipcie Kretę) na grobowcach kilku dostojników egipskich (pochodzące jednak z czasów, gdy władzę nad wyspą obejmowali już mykeńscy najeźdźcy, którym zadanie ułatwił być może wcześniejszy wybuch wulkanu).

Przypuszcza się również, że biurokracja ta ściśle kontrolowała handel i gospodarkę wyspy. Ale np. V. G. Callender twierdzi, że domniemana „sala tronowa” jest późniejszym pomysłem Mykeńczyków („pałac” w Knossos jako jedyny ocalał z ich najazdu i służył prawdopodobnie ich władcom lub namiestnikom jeszcze przez około sto lat, zanim nie został zniszczony w kolejnej wojnie) i odważa się przyznać, iż „archeologia nie ujawniła dotąd obecności jakiegoś pojedynczego kreteńskiego władcy. Inaczej niż w społeczeństwie mykeńskim, nie możemy obecnie przyjąć, że istniał król Krety”. Z kolei Richard Hines pisze, że państwo minojskie funkcjonowało jak biznes, a jego władca był tylko kimś w rodzaju jego „generalnego dyrektora”.

Z drugiej strony, przekonanie o biurokratycznej kontroli nad gospodarką wysnuwa on wprost z faktu utrzymywania „niebywale szczegółowych zapisków” – jeśli mogę zasugerować tu coś z pozycji dyletanta, to możliwość, że te niebywale szczegółowe zapiski dotyczyły wyłącznie interesów prowadzonych przez pałacowe elity i wcale nie muszą wskazywać na to, że te ostatnie kontrolowały również biznesy innych ludzi…


Wracając do cywilizacji harappańskiej – czy nie jest możliwe, że jednak istniało tam scentralizowane biurokratyczne państwo podobne do tego, o jakim twierdzi się powszechnie, że istniało później na Krecie, a brak dowodów na istnienie rozbudowanej biurokracji wynika po prostu z tego, że biurokraci doliny Indusu zapisywali swe niebywale szczegółowe zapiski na nietrwałych materiałach (np. liściach bananowca, korze czy wyprawionej skórze) zamiast na glinianych tabliczkach, które mogłby się zachować do naszych czasów?

No cóż, można przypuścić, że biurokracja z jej zapiskami istniała – tak jak istnieje biurokracja – księgowość, administracja – w obecnych dużych firmach. Jednak istnienie monopolistycznej elity kontrolującej gospodarkę jest mało prawdopodobne. We wspominanej wcześniej pracy Thompson odrzuca możliwość ścisłego kontrolowania tam przez jakiekolwiek elity tak handlu, jak i rynku finansowego, podkreślając, że dowody wskazują na istnienie tam co najmniej dziesięciu konkurujących ze sobą grup handlowych i bardzo dużej, trudnej do kontrolowania ilości rzemieślników zajmujących się obróbką (oraz najprawdopodobniej pożyczaniem) metali (monet nie znano) w każdym mieście.


Na odwrót, można zadać pytanie, czy przypadkiem na minojskiej Krecie również nie funkcjonował bezpaństwowy model społeczny podobny do tego, jaki być może panował wcześniej w miastach doliny Indusu? Czy rzeczywiście są podstawy, by uznawać organizację prowadzącą wspomniany przez Hinesa biznes za „państwo”? Dlaczego nie uznać jej po prostu za wielkie przedsiębiorstwo handlowe prowadzone przez grupę kapłanów i kupców, z „dyrektorem naczelnym” na czele lub bez, które prosperuje i przy okazji, być może, dostarcza pewne „dobra publiczne” dla reszty ludności? Skoro nic nie wskazuje na to, by istniała armia, która miała coś na tej ludności wymuszać, a biurokratyczne zapiski, logicznie rzecz biorąc, wcale nie muszą oznaczać etatystycznej kontroli nad gospodarką? Być może i tam istniał „ład naturalny”?


Pewien anonimowy autor wprost stwierdza: „Prawda jest taka, że nie wiemy nic o formie rządu minojskiej Krety. Mógł być kapłan-król, kapłanka-królowa albo rada kapłanów”. A dalej pisze, że „pałace miały dwie ważne funkcje: ekonomiczną i religijną”. Czyżby ktoś jednak odważył się przyznać, że funkcja polityczna mogła nie istnieć?
Co więcej, istnienie wielu kompleksów „pałacowych” (zwłaszcza w obliczu tego, że domniemana „sala tronowa” w Knossos najprawdopodobniej wcale nią w czasach sprzed najazdu nie była, a w innych „pałacach” niczego podobnego nie znaleziono) każe powątpiewać nawet w istnienie pojedynczego „wielkiego przedsiębiorstwa”. Są tacy, którzy uważają „pałace” za niezależne jednostki polityczne. Dlaczego nie spojrzeć na nie jak na niezależne przedsiębiorstwa, konkurujące i współpracujące ze sobą na niwie ekonomicznej? W świetle braku dowodów na istnienie wojen i armii ma to więcej sensu…


Interesujące, że zwolennik poglądu, iż minojska Kreta stanowiła państwo centralnie zarządzane z Knossos uzasadnia go właśnie brakiem śladów wojen (słusznie zauważając, że w przypadku niezależnych miast-państw takie wojny musiałyby się zdarzać). Powstaje jednak pytanie, w jaki sposób – jeśli nie przez siły zbrojne, na istnienie których nie ma żadnych dowodów – centralna władza miałaby wymuszać posłuch na pozostałych „pałacach” (i reszcie ludności)? Współcześni władcy egipscy czy babilońscy jakoś armii potrzebowali…


Inne dowody na istnienie tam centralnej władzy państwowej nie wydają się przekonujące – na przykład to, że we wszystkich „pałacach” znajdowano ślady używania takich samych pieczęci (tak jakby w przypadku intensywnie prowadzonych interesów handlowych tak nie mogło być), że kompleks pałacowy w Knossos był większy od pozostałych (tak jakby siedziba jednego, bogatszego przedsiębiorstwa nie mogła być większa niż siedziba innego) czy że wydaje się on być ośrodkiem kulturowym, który naśladowano, jeśli chodzi o sztukę i architekturę (tak jakby dominacja kulturowa musiała pociągać za sobą polityczną). Na ich podstawie można co najwyżej wysunąć przypuszczenie, że „pałace” mogły stanowić jedną handlowo-religijną „korporację” (być może ukształtowaną stopniowo w wyniku stuleci współpracy), ale i to przypuszczenie jest dalekie od pewności.


Cywilizacje minojską i harappańską zdaje się łączyć jeszcze jedno, mianowicie matriarchalna religia i kultura. W przypadku Krety jest to dość dobrze udokumentowane, pozostałości archeologiczne świadczą też o wysokiej, być może dominującej pozycji kobiet w społeczeństwie – ich postacie są przedstawiane często jako większe, co prawdopodobnie jest odzwierciedleniem prestiżu, można zobaczyć też, że kobiety przeważają wśród kapłanów i uczestników ceremonii religijnych. W przypadku cywilizacji doliny Indusu istnienie jakiegoś matriarchalnego kultu wydaje się niewątpliwe, choć w niektórych miastach nie znaleziono po nim pozostałości, co może wskazywać na regionalne odmienności w wyznawanej religii. Tym niemniej zdaniem niektórych zebrane ślady wystarczają do stwierdzenia, że w cywilizacji harappańskiej najwyższym bóstwem była Wielka Bogini i że było to społeczeństwo w swej istocie matriarchalne.


Żadna inna znana rozwinięta cywilizacja epoki brązu nie była matriarchalna (choć oczywiście kult bogiń istniał obok kultu bogów). Żadna inna nie była też pacyfistyczna. Żadna inna nie była tak przyjazna „szaremu człowiekowi”. We wszystkich innych istniała niewątpliwie oparta na militarnej przemocy władza państwowa. W stosunku do żadnej innej nie można wysunąć hipotezy, że mógł panować tam Hoppeański „ład naturalny”.
Czyżby „ład naturalny” związany był z matriarchatem? Warto się nad tym zastanowić.









piątek, 25 listopada 2016

W Afryce odkryto słowiańską osadę




Dodano: 24.11.2016 [15:43]

Polscy archeolodzy natrafili na ślady zaginionej osady słowiańskiej w Maroku. Naukowcy przedstawili zaskakujące efekty swojej miesięcznej pracy w Afryce.

Archeolodzy przywieźli z wyprawy wyroby ceramiczne, na których widnieją ornamenty podobne do tych znalezionych na Wolinie. Podczas podróży przestudiowali również księgozbiory niedostępne w Polsce. Współpracując z tamtejszymi naukowcami doszli do niezaprzeczalnego wniosku. W górach Riff znajdowała się słowiańska osada.

- Przeprowadziliśmy analizę średniowiecznej ceramiki w magazynach muzealnych, w magazynach instytutu archeologii w Rabacie i dzięki temu możemy stwierdzić, że są pewne podobieństwa do ceramiki wczesnośredniowiecznej słowiańskiej - powiedział dr Wojciech Filipowiak.

Katarzyna Meissner z Instytutu Antropologii i Etnologii w Poznaniu zapowiedziała, że podczas następnej wyprawy w 2017 roku naukowcy będą eksplorować miejsca, w których słowiańska osada mogła się znajdować.



O tych osadach wiadomo już od kilkunastu lat (okolice - uwaga uwaga - Zagory). Niestety, pierwsi ich odkrywcy nie wyjechali na badania, a teraz, po latach, laur odkrywców przejęli inni. Ot, uroki polskiego światka naukowego.
 
 
 
 
Brynsiencyn Crymlyn Baclaw Pydew Mochdre Prestatyn Mostyn Ruthin Dinbych Bryncir Llaniestyn Ysbyty Tynreithyn Gorsgoch Rhydlewis Drefelin Lisnevin Ballynew Roosky Rathslevin Lissaniska Leckneen Ballinalecka Cloonierin Rusheens Rooskey Slieveroe Camlin Creeve Rodeen Kye Tulsk Rathkeva Crumlin Lugalisheen Tagheen Cloonee Rusheen Glynsk Rossadillisk Glinsk Doughiska Dunkellin Cahercrin Rusheen ? No?

To tylko kawałek Walii i Irlandii, słowiańszczyzna w nazwach trzyma się mimo wszelkich przeciwności. Zresztą Anglosasi Walijczyków nazywali Slave. I pacz pan, Wales to metateza, przestawka Slave właśnie; Wales/slaWe. Oczywiście to nie może być skutek jakiejś tam hipotetycznej pomocy Chrobrego w wyprawie na Wyspy. To ślad po pierwotnych mieszkańcach.

Ostatnie słowa po kornijsku to: "„me ne vidn cewsel sawznek!” (Nie chcę mówić po angielsku) Zapisane przez Angola w 1777.

 
 
 
 
 Język kornijski (kornwalijski, kornicki) – język z grupy brytańskiej języków celtyckich, którego używano do końca XVIII wieku w Kornwalii (południowo-zachodnia Anglia). Kornijski jest, podobnie jak inne języki brytańskie i galijski, językiem p-celtyckim.
W XX wieku podjęto próby ożywienia tego wymarłego języka. Ponieważ język nie był w użyciu od kilkuset lat, pojawiły się różne koncepcje, jaką formę ma przybrać wskrzeszony język:
  • Kernewek Unyes (Unified Cornish, UC, kornijski ujednolicony, kornijski klasyczny) – pomysł Henry'ego Jennera i Roberta Mortona Nance'a zrealizowany na początku wieku, oparty na tekstach literatury późnego średniowiecza (XIV – XV wiek, tzw. okres średniokornijski), ze standaryzowaną pisownią i słownictwem opartym w dużej mierze na walijskim i bretońskim.
  • Curnoack Nowedga (Kernowek Noweja, Modern Cornish, Revised Late Cornish, RLC, nowokornijski) – opracowany przez Richarda Gendalla na początku lat 80., oparty na języku używanym w XVII i XVIII wieku, z ortografią wzorowaną na angielskiej.
  • Kernewek Kemmyn (KK, Common Cornish, wspólny kornijski) – system opracowany przez Kena George'a w połowie lat 80., łączący cechy UC i RLC, obecnie używany przez ok. 80% użytkowników kornijskiego.
  • Kernowek Unys Amendys (Unified Cornish Revised, UCR) – zaproponowana w połowie lat 90. przez Nicholasa Williamsa „unowocześniona” wersja systemu UC.
Komisja Języka Kornijskiego wydała już kilkaset certyfikatów znajomości języka kornijskiego. Ponadto wielu mieszkańców regionu może wykazać się dość dobrą jego znajomością.


Historia

Język prakornijski rozwinął się w południowo-zachodniej części wyspy Wielka Brytania po tym, jak Brytowie z Somersetu, Devonu i Kornwalii oddzielili się od Zachodnich Brytów późniejszej Walii po Bitwie pod Deorham w roku 557. Obszar kontrolowany przez Brytów południowo-zachodnich był przez następne wieki stopniowo ograniczany za sprawą ekspansji królestwa Wesseksu.
W roku 927 król Athelstan wypędził południowo-zachodnich Celtów z Exeteru i w roku 936 ustanowił na wschodnim brzegu rzeki Tamar granicę między Wesseksem a celtycką Kornwalią. Historyk William of Malmesbury zapisał w roku 1120: Exeter został oczyszczony z brudów po zmieceniu tego nieczystego plemienia[1]. Nie ma wzmianek o próbach podbicia Kornwalii, prawdopodobnie król kornwalijski Hywel zgodził się płacić kontrybucje Athelstanowi, tym samym unikając ataków i zachowując sporą autonomię[2]. Jednak w średniowieczu mimo umacniania się na tym obszarze języka angielskiego wpływy języka kornijskiego były o wiele większe[3], a w szczytowym okresie mówiło nim ok. 38 000 osób[4].

 Procent mówiących językiem kornijskim zmniejszał się:

rok 1050 1200 1300 1400 1500 1600 1700 1800 2008
% 95% 86% 73% 61% 48% 26% 5% 0% 0,1%

Najstarszy znany zapis w języku kornijskim pochodzi z roku 525 n.e. i pochodzi z łacińskojęzycznego manuskryptu Boethiusa De Consolatione Philosophiae. Użyto tam frazy ud rocashaas. Znaczy to „(umysł) nienawidził ponurych miejsc”.

Z czasów panowania króla Henryka VIII zachowała się relacja Andrew Borde z opublikowanej w roku 1542 książki Boke of the introduction of knowledge. Czytamy tam: „W Kornwalii są dwa języki, jeden to ten wstrętny angielski, a drugi – kornijski. I są tam mężczyźni i kobiety, którzy nie znają ani słowa po angielsku, ale (mówią) tylko po kornijsku”.

Na fali reformacji w roku 1549 parlament brytyjski wydał ustawę, tzw. Act of uniformity, którego intencją było zastąpienie języka łacińskiego angielskim w obrzędach religijnych – prawodawcy wyszli z założenia, że na terenie Anglii język angielski jest powszechnie znany. Ustawa nie zabraniała wprost używania łaciny – jej intencją było umocnić angielszczyznę. Kornwalia nie była jednak przygotowana na taką zmianę, jako region była w zasadzie jednojęzyczna. Narzucenie nowego języka zostało odebrane jednoznacznie negatywnie. W tym samym roku w odpowiedzi na akt prawny wybuchła rewolta zwana jako rebelia modlitewników – około 4000 ludzi protestujących przeciw wprowadzeniu modlitewników w języku angielskim zostało pokonanych przez wojska królewskie. Przywódców rebelii stracono, a ludność poddano licznym represjom.

Odezwa rebeliantów zawierała żądanie przywrócenia starego obrządku i kończyła się oświadczeniem: My, Kornwalijczycy, zdecydowanie odrzucamy angielski. Książę Somersetu Edward Seymour zapytał więc Kornwalijczyków, dlaczego czują się obrażeni, skoro dotąd msze były w łacinie, której również nie rozumieli. Wiele czynników, w tym utrata życia przez walczących i proliferacja angielszczyzny spowodowały, że rebelia modlitewników okazała się punktem zwrotnym w historii języka kornijskiego.
Sytuacja języka pogorszyła się w następnym stuleciu. W swej pracy the survey of Cornwall z roku 1602 Richard Carew zauważył zmierzch języka kornijskiego.

Często podaje się, że ostatnią osobą, której kornijski był językiem ojczystym, była Dolly Penterath, mieszkanka Mousehole, która zmarła w roku 1777. Jej ostatnie słowa miały brzmieć: „me ne vidn cewsel Sawznek!” (Nie chcę mówić po angielsku); niemniej była osobą dwujęzyczną. Za ostatnią osobę kornijskojęzyczną bez znajomości żadnego innego języka obcego uważa się Chestena Marchanta, który zmarł w roku 1676 w Gwithian. Za prawdopodobne przyjmuje się jednak, że Dolly Penterath była ostatnią osobą mówiącą po kornijsku przed restauracją tego języka w XX wieku. Są jednak dowody, że kornijski w ograniczonym zakresie był używany w XIX i wczesnym XX stuleciu. Znana jest postać Johna Davey z St Just, zmarłego w roku 1891, mówiącego po kornijsku[5]. Inne źródła podają, że ostatnią osobą była Alison Treganning, zmarła w roku 1906[6][7][8], czyli w czasach, kiedy odbywała się już restauracja języka. Językoznawca Richard Gendall twierdzi, że niektóre z dialektów języka angielskiego używane w Kornwalii są pod silnym wpływem zarówno leksykalnym jak i prozodycznym mającym swe źródła w kornijskim.

Źródła tradycyjnego kornijskiego

Język południowobretoński, używany w południowo-zachodniej części Wielkiej Brytanii ewoluował w stronę języka kornijskiego, zawężając z czasem swój obszar wpływów. Według językoznawcy Kennetha H. Jacksona okres ten można podzielić na kilka mniejszych okresów składowych z odmiennymi zjawiskami językowymi.
Prymitywny kornijski istniał w latach 600–800, jednak z tamtych czasów nie zachowały się żadne formy materialne języka. Następna faza to język starokornijski. W okresie tym powstał zachowany do dziś Vocabulum Cornicum – słownik kornijsko-łaciński i zapisy w łacińskich manuskryptach takich jak Bodmin Manumissions. Zawierały one głównie imiona niewolników kornwalijskich.
Język średniokornijski to okres od roku 1200 do 1578. Jest on dobrze udokumentowany źródłowo, głównie w postaci tekstów religijnych. Łącznie zachowało się około 20 tys. linii. W Glasney College powstawały sztuki mające w zamyśle edukować Kornwalijczyków w zakresie Biblii i świętych celtyckich.

Status obecny

Odrodzenie martwego języka miało miejsce w XX wieku. Była to świadoma i planowa działalność grupy osób, mająca na celu przywrócenie używania języka w mowie i w piśmie. W roku 2000 kornijskim płynnie posługiwało się ok. 300 osób[9] a prostą rozmowę potrafi przeprowadzić ok. 3 000 osób[10].

Przypisy


  • Philip Payton. (1996). Cornwall. Fowey: Alexander Associates

  • Timeline of Cornish History 400,000 BC – 1066 AD (ang.). [dostęp 1 października 2008].

  • A Brief History of Cornish (ang.). [dostęp 1 października 2008].

  • Cornish Language Study (ang.). [dostęp 1 października 2008].

  • Oliver's Cornwall (ang.). [dostęp 8 lipca 2009].

  • John Doyle: Grace Under Pressure – The Survival And Development Of The Cornish Language and Culture (ang.). [dostęp 8 lipca 2009].

  • Kernowek (ang.). [dostęp 8 lipca 2009].

  • Cornishness and Britishness. 13 października 2006. [dostęp 8 lipca 2009].

  • From a Written Record to a Spoken Language (ang.). [dostęp 19 października 2008].

    1. Mercator Education: The Cornish language in education in the UK (ang.). [dostęp 2 października 2008].

    Linki zewnętrzne




     
     
     
     
    Nic w tym dziwnego. Wikingowie mieli swoją ekspansję na Morzu Śródziemnym, zajęli wszystkie wybrzeża i większość miast z Rzymem włącznie. Słowiańscy chąśnicy (od słowa 'chąsać' = 'hasać' czyli wędrować) tak dalekich wypraw nie mieli, ale wielu Słowian uczestniczyło w wyprawach Wikingów. Są opisani choćby w "Sadze Grenlandzkiej". A skąd się tam wzięli? Polska miała silne więzi ze Skandynawią: Mieszko I wydał swą córkę a siostrę Bolesława Chrobrego, Świętosławę, zwaną póżniej Sigrid Storrada czyli Wielka, za mąż za króla Szwecji Eryka Zwycięskiego, po jego smierci wyszła za jego kuzyna króla Danii i Norwegii Swena Widłobrodego. I była prawdziwą 'matką królów': Olafa Skotkonunga, Haralda II Svensona i największego z nich Kanuta II Wielkiego. Oczywiście wraz nią popłynął za morze cały dwór, wielu rycerzy przyłaczyło się do wikingów i uczestniczyło w podbojach. A sam Chrobry wspomógł siostrzeńca Kanuta w podboju Anglii wysyłając swoich drużynników... I stąd też owa osada słowiańska zamiast wikingów w Maroku.
     
     
     
     
    O wyprawie księcia Racibora słyszał? To przestań pisać bzdury ... na morzu Wenedzkim to Wenedowie pociągali za sznurki a wikingowie? Dzisiaj nazywałbyś ich piratami.
     
     
     
     
    Znaleźli ceramikę. Hmm nikomu nie przyszło do głowy, że mogła tam trafić drogą handlową? Maroko leży mimo wszystko bardzo blisko Europy.
     
     
     
    To rzymski cesarz Waleza zbudował te osadę ale postanowił zamieszkać na bursztynowym szlaku i przeniósł się do Popowa i tak osada straciła na znaczeniu
     
     
     
    po arabsku Słowianie byli zwani SARAQIB - co jest arabizacją greckiego SKLAVINI, albo nazwy etnicznej SRBI (czyli Serbowie).
    JUŻ we wczesnym średniowieczu ok. 30 tysięcy Serbów osiedlono w okolicach Gordoserbion, dawniejszy Gordon (porównaj "węzeł gordyjski").
    Ci Serbowie jednak przeszli na stronę Kalifatu.
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     
     




    http://niezalezna.pl/89689-w-afryce-odkryto-slowianska-osade

     https://pl.wikipedia.org/wiki/J%C4%99zyk_kornijski