Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą USA. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą USA. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 5 sierpnia 2025

Geopolityka Polski - i szept...







przedruk


Historia kluczem do wielkiej geopolityki – prof. Arkady Rzegocki

Data publikacji: 25 lipca 2025, 14:17





Jaśmina Nowak pyta wykładowcę Uniwersytetu Jagiellońskiego, byłego ambasadora RP w Zjednoczonym Królestwie Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej oraz w Republice Irlandii o postrzeganie naszego kraju za granicą, także pod kątem sporów o działalność historycznych instytucji w kraju. Jego zdaniem historia jest kluczem do przyciągnięcia uwagi na arenie międzynarodowej:

Uważam, że z jednej strony niewystarczająco wykorzystaliśmy ostatnie 35 lat, żeby lepiej przebadać polską historię, żeby mocniej inspirować innych do tego, żeby się Polską interesowali, nie tylko polską historią, ale także polską współczesną. […] Jeżeli ktoś się zafascynuje historią, to będzie zainteresowany współczesną Polską.

Arkady Rzegocki tłumaczy, że spór historyczny o politykę historyczną w państwie możemy przekuć jako siłę. Konieczna do tego jest wspólna wersja wydarzeń i zgoda co do przebiegu zdarzeń z przeszłości:

Żeby ta nasza opowieść była spójna, to musi być opowieścią pokazującą, że jednak naród polski, państwo polskie się nie poddało, że zmagało się z dwoma totalitaryzmami i to w takim stopniu, który naprawdę budzi uznanie i podziw u naszych sąsiadów.

Gość „Popołudnia Wnet” omawia tożsamość polskiej dyplomacji w ujęciu geopolitycznym. Jego zdaniem celem władz powinna być wzmożona aktywność w otaczającym nasz kraj regionie. Były ambasador mówi w szczególności o relacjach z państwami Europy Wschodniej:


Bardzo istotne jest także rozpoczęcie bliskiej współpracy w najbliższym otoczeniu. […] Nie tylko Wyszehrad, nie tylko Bukaresztańska dziewiątka, czyli dziewięć państw wschodniej flanki NATO, ale także Trójkąt Lubelski z Litwą i Ukrainą. Innymi słowy, Polska musi być bardzo aktywna w swoim regionie. […] Jesteśmy aktywni, ale z całą pewnością za mało.

– komentuje wykładowca UJ.



wnet.fm/2025/07/25/prof-rzegocki-zainteresowanie-historia-polski/


------------




Brzezinski opowiedział o spotkaniu z Nawrockim. "Byłem pod wrażeniem jego inteligencji, wiedzy o Ameryce i znajomości języka angielskiego"


opublikowano: 25 lipca

Mark Brzezinski / autor: Fratria


„Trzeba też wiedzieć, że prezydent Trump pomógł wygrać prezydenturę Karolowi Nawrockiemu. Prezydent elekt może przyjechać do Ameryki i powiedzieć prezydentowi Trumpowi: dziękuję za pomoc w wygraniu, wspólnie to zrobiliśmy” - powiedział były ambasador Stanów Zjednoczonych w Polsce Mark Brzezinski w wywiadzie opublikowanym na portalu Onet.pl.

Słowa byłego ambasadora można przyjąć z pewną dozą zdumienia, biorąc pod uwagę fakt, że Brzezinski prezentował się w Polsce jako jawny przyjaciel… środowisk lewico-liberalnych.

Spotkałem Karola Nawrockiego w Chicago w październiku zeszłego roku. Siedzieliśmy przy tym samym stole podczas obchodów 80. rocznicy powstania Kongresu Polonii Amerykańskiej i muszę pani powiedzieć, że byłem pod wrażeniem jego inteligencji, wiedzy o Ameryce i znajomości języka angielskiego

— powiedział Mark Brzeziński.


Najważniejsze będą relacje z Trumpem

Były ambasador wskazał, że „teraz bardzo dużo zależy od Karola Nawrockiego, od tego, jak szybko rozwinie relacje z prezydentem Trumpem”. W jego opinii największym zadaniem Nawrockiego jako prezydenta będzie „pokierowanie tak relacjami z ekipą Trumpa, by mieć wpływ na to, co się będzie działo w kontekście Ukrainy”. Brzeziński zaznaczył, że nowy polski prezydent ma na to szansę.

Istnieje ogromna społeczność polsko-amerykańska w kluczowych stanach, takich jak Michigan, Ohio i Pensylwania. I trzeba wiedzieć, że polska demografia amerykańska w tych stanach ma ogromny wpływ

— wskazał.


Trzeba też wiedzieć, że prezydent Trump pomógł wygrać prezydenturę Karolowi Nawrockiemu. Prezydent elekt może przyjechać do Ameryki i powiedzieć prezydentowi Trumpowi: dziękuję za pomoc w wygraniu, wspólnie to zrobiliśmy, a teraz, jako prezydent, chcę nawiązać bliską relację z panem, aby omówić, zwłaszcza to, co stanie się dalej w Ukrainie, ponieważ to jest ważne i dla Polski i dla USA. I my w Polsce możemy bardzo pomóc w tej kwestii


— zaznaczył.



„Polacy nie siedzą przy stole”

Mark Brzezinski przyznał, że dziś Polska „nie siedzi przy stole” w dużej polityce międzynarodowej.


Widać wyraźnie, że na razie Polacy nie siedzą przy stole. Wiemy, kto zwołuje spotkania między Rosjanami a Ukraińcami. Saudyjczycy. Oni utrzymują bardzo bliskie stosunki dyplomatyczne ze Stanami Zjednoczonymi, szczególnie dzięki Rimie Bandar, ambasador Arabii Saudyjskiej w Waszyngtonie. Ona porusza się w dynamice Waszyngtonu w zakresie dyplomacji handlowej, politycznej. Uważam, że to właśnie Polska mogłaby przejąć rolę Arabii Saudyjskiej w zwoływaniu posiedzeń amerykańsko-ukraińsko-rosyjskich. Przyniosłoby to dużą korzyść Amerykanom, ponieważ Polacy mają największą wiedzę o Ukrainie, wyczucie, jak pracować w Ukrainie, z kim rozmawiać, a z kim nie, dokąd najpierw się udać. Polska wie, co oznacza prawdziwe bezpieczeństwo w odniesieniu do Wschodu. Potrafi odczytywać działania Rosji i Ameryka, na czele z prezydentem Trumpem, powinna z tego skorzystać

— stwierdził były ambasador Stanów Zjednoczonych w Polsce.



wpolityce.pl/polityka/735946-brzezinski-bylem-pod-wrazeniem-inteligencji-nawrockiego



------------------



Słowo, które nie rani. Ku nowemu językowi. "Nie zbudujemy nowej wspólnoty językiem zwycięzców"


opublikowano: wczoraj


autor: Fratria



Od autora:

Nie odpowiadam nagonką na nagonkę. Odpowiadam słowem.
Poniższy esej to fragment książki „Unicestwianie. Czy Polska przetrwa epokę algorytmów?”.

Nie powstał jako reakcja na głosowanie Sejmu, lecz jako głos głębszy – ponad aktualnym hałasem, ale w samym jego sercu.

Nie zamierzam ustawiać się w kolejce do politycznego ujadania, do krzyku, do rytuałów odwetu.

Moja rola – i moje zobowiązanie – to obrona praworządności, zwłaszcza wtedy, gdy Sejm sam tę praworządność depcze.

Wobec przemocy języka nie odpowiadam kontrprzemocą. Odpowiadam językiem, który nie rani – bo tylko taki ma szansę przywrócić sens wspólnocie.

Bo Polska musi pozostać wspólnotą – nawet jeśli wydarzenia ostatnich prawie dwóch lat pokazują, że rządzący robią wszystko, by tę wspólnotę rozbić.
I trzeba powiedzieć wprost: prawie im się to udało.



I. Milczenie nie wystarczy

Istnieją momenty, w których milczenie staje się jedyną możliwą postawą. Po doświadczeniu wykluczenia. Po systematycznym publicznym poniżeniu. Po słowach, które nie pozostawiają widocznych śladów, ale dotykają głęboko. W takich sytuacjach człowiek milknie nie z wyboru, lecz z poczucia, że nie ma już przestrzeni, by mówić w sposób, który nie zostanie natychmiast zniekształcony lub odebrany mu całkowicie.

To milczenie jest aktem obrony. Chroni resztki integralności, które nie przetrwałyby kolejnej próby przystosowania się do języka fałszu. Człowiek wycofuje się w głąb siebie nie po to, by zamilknąć na zawsze, ale by móc jeszcze pozostać sobą. Cisza staje się czasem nieprzynależności. Miejscem, gdzie nie trzeba być dla nikogo, nie trzeba nic udowadniać, nie trzeba konkurować o rację, o uwagę, o potwierdzenie istnienia. Jest to forma niewidzialnego oporu - wycofania się z logiki przemocy językowej.

Ale milczenie, choć konieczne, nie jest celem. Jest środkiem. Przychodzi bowiem chwila, kiedy człowiek staje przed pytaniem: czy wystarczy nie brać udziału, by coś się zmieniło? Czy świat ocaleje tylko dlatego, że przestaniemy mówić jego językiem? Cisza może być formą oczyszczenia, ale nie jest narzędziem odbudowy. Nie wystarczy, by naprawić zniszczenia, których źródłem był język. Wcześniej czy później trzeba będzie się odezwać - i właśnie wtedy ujawnia się najtrudniejsza próba.

Bo jak mówić po tym wszystkim? Jak mówić tak, by nie powielić logiki, którą się odrzuciło? Jak nie zdradzić tej ciszy, która przez długi czas była jedynym miejscem wewnętrznej prawdy? Jak mówić tak, by nie ranić - i jednocześnie nie kłamać? Jak nie zamilknąć znowu - tym razem z lęku, że każde słowo natychmiast zostanie użyte przeciw nam?

To nie są pytania retoryczne. To pytania egzystencjalne, które zadaje sobie każdy, kto odzyskał siebie w ciszy i teraz wie, że nie może w niej pozostać na zawsze. W pewnym momencie człowiek dojrzewa do świadomości, że owszem - milczenie ocaliło go przed zniszczeniem, ale nie wystarczy, by ocalić innych. Że przychodzi pora mówienia - ale innego mówienia. Takiego, które nie służy już walce o dominację, nie wciąga w spiralę przemocy, ale tworzy przestrzeń, w której możliwe jest spotkanie.

To nie będzie język grzeczności. Ani język pojednania pozbawionego sprawiedliwości. To nie będzie też język koncyliacyjnych frazesów, które rozmywają odpowiedzialność i pozwalają wszystkim poczuć się dobrze. Chodzi o coś znacznie trudniejszego - o język, który nie reprodukuje przemocy strukturalnej, nawet gdy dotyka rzeczy bolesnych. Język, który nie zamienia prawdy w broń, ani nie rozbraja jej w imię fałszywego pokoju. Język, który ma moc, bo wyrósł z doświadczenia ciszy - a nie z potrzeby przekonania innych do czegokolwiek.

Prawdziwe słowo nie potrzebuje zwyciężać. Nie musi pokonać przeciwnika. Musi natomiast być wierne temu, co ocalało w człowieku, kiedy zamilkł, by nie stać się narzędziem systemu. Musi zachować wewnętrzną zgodność z tym, co nie uległo degradacji. I tylko z tej zgody może narodzić się nowy sposób bycia w świecie - który nie opiera się już na krzyku, na uprzedzeniu, na etykietowaniu, ale na pracy słowa, które nie rani.

To słowo będzie rzadkie. Nie pojawi się natychmiast. Będzie wymagało cierpliwości i uważności. Ale tylko ono ma sens. Wszystko inne to tylko kolejne warianty przemocy - tym bardziej skuteczne, im bardziej ukryte pod warstwą dobrych intencji.

Milczenie było konieczne, by nie wziąć udziału w kłamstwie. Ale słowo, które ma nadejść - musi być zdolne do powiedzenia prawdy tak, by nie powtórzyć mechanizmu upokorzenia. I to właśnie w tym miejscu zaczyna się najważniejsza lekcja nowej obecności: uczyć się mówić tak, jakby każde słowo mogło leczyć - i jednocześnie niczego nie ukrywać. To trudniejsze niż zamilknąć. Ale właśnie dlatego - konieczne.


II. Współczesny język jako narzędzie eskalacji


Język jako przestrzeń wojny

Język, którym mówi dziś świat, został zredukowany do narzędzia natychmiastowej odpowiedzi. Przestał być formą namysłu - stał się funkcją reakcji. Nie prowadzi już ku znaczeniu, lecz ku natychmiastowemu odcięciu się, zaklasyfikowaniu, ośmieszeniu lub zneutralizowaniu drugiego. Nie po to, by z nim wejść w rozmowę - ale by go unieważnić jeszcze zanim zdąży powiedzieć coś, co mogłoby zakłócić bieg gotowych odpowiedzi.

Mówimy nie po to, by dzielić się zrozumieniem, ale po to, by wygrać. Każde zdanie staje się elementem strategii, narzędziem służącym do osiągania przewagi. Nie ma już pytań - są tylko stanowiska. Nie ma już zdziwienia - jest tylko obrona i atak. Ten stan rzeczy tworzy społeczeństwo ludzi gotowych do walki, ale niezdolnych do spotkania. Bo nie można się spotkać, jeśli każde słowo zakłada, że druga strona to wróg.

Język, który kiedyś służył tworzeniu wspólnoty, został zawłaszczony przez system dystrybucji lęków, tożsamości i konfliktów. Skolonizowany przez politykę zredukowaną do algorytmów. Już nie mówimy - odtwarzamy. Już nie tworzymy sensu - powielamy przekonania, którymi zostaliśmy obudowani. I w tym świecie coraz trudniej odróżnić prawdziwe słowo od propagandowego hałasu.


III. Nieczytelność słowa jako porzucenie odpowiedzialności

To nie jest język życia. To język inżynierii emocji. Skompresowany, skrótowy, wydestylowany z wszelkiej złożoności, służy już tylko temu, by przyspieszać. By wywoływać. By reagować. Każdy wyraz natychmiast przypisywany jest do jakiegoś frontu, jakiejś grupy, jakiejś intencji - zanim w ogóle zostanie wysłuchany.

Żyjemy w rzeczywistości, w której każde słowo poprzedzane jest podejrzeniem. Intencja jest oceniana szybciej niż sama treść. Zamiast słuchać - dekodujemy. Zamiast interpretować - przypisujemy. Skutkiem tego jest nie tylko niemożność porozumienia, ale przede wszystkim rozpad poczucia odpowiedzialności za to, co się mówi. Gdy każde słowo ma być tylko reakcją - przestajemy je ważyć.

Język poddany presji emocjonalnego efektu przestaje być miejscem etycznym. Tam, gdzie intencja zostaje zniszczona przez percepcję, nie ma już rozmowy. Jest jedynie ruch - podział, powielenie, konfrontacja. Człowiek żyjący w takim systemie zapomina, że mowa była kiedyś aktem wolności. Że z prawdziwego języka rodziło się rozumienie, a nie przynależność.


IV. Nie reagować - znaczy wybierać

Jak więc nie wpaść w ten język? Jak ocalić mowę przed skolonizowaniem przez system reakcji? Odpowiedź nie leży w wycofaniu się, lecz w odnowieniu praktyki mówienia. W decyzji, że każde słowo będzie pochodziło z miejsca prawdy - a nie z potrzeby wygranej. Że nie będziemy mówić po to, by zdominować, lecz by zrozumieć - i pozwolić być zrozumianym. Tego nie da się osiągnąć szybko. To jest praca. Dyscyplina. Ćwiczenie serca, zanim otworzy się usta.

W tym sensie język wymaga ascezy. Wymaga powściągliwości - nie w imię grzeczności, ale w imię miłości. Potrzeba nam mowy, która nie powiela przemocy, nawet kiedy odpowiada na krzyk. Język, który nie dominuje, ale zaprasza. Który nie walczy, ale tworzy. Taka mowa nie jest naiwna - jest głęboka. I dlatego tak rzadko spotykana. Bo wymaga wewnętrznej ciszy, zanim powstanie słowo.

A jednak właśnie taka mowa staje się ostatecznym oporem wobec systemu. Bo tam, gdzie inni mówią, by nie przegrać, ty możesz mówić, by nie zdradzić. Tam, gdzie inni mówią, by odciąć, ty możesz mówić, by przywracać. Tam, gdzie inni reagują, ty możesz świadczyć - nie o sobie, ale o tym, co większe od ciebie. O dobru, które nie krzyczy, ale pozostaje.


V. Wewnętrzna rewitalizacja języka

Pierwszym krokiem jest spowolnienie. Zatrzymanie się na brzegu reakcji. Wysłuchanie tego, co się w nas rodzi - zanim zaczniemy mówić. Sprawdzanie: czy to, co zamierzam powiedzieć, jest potrzebne? Czy kogoś leczy? Czy buduje przestrzeń spotkania? Czy to naprawdę moje słowo - czy tylko echo słów, które mnie uwarunkowały? I jeśli nie jestem pewien - lepiej milczeć, niż mówić z rozpędu.

To ćwiczenie powolności jest dziś radykalnym gestem. Odmawia udziału w świecie przyspieszenia. Domaga się obecności. A tylko obecność daje językowi sens. Bo tylko ten, kto jest naprawdę obecny - może mówić naprawdę. I tylko ten, kto mówi naprawdę - może być usłyszany, nawet w milczeniu. Milczenie nie jako ucieczka, ale jako miejsce narodzin języka, który nie rani.

Drugim krokiem jest odbudowanie wewnętrznego słuchu. Czyli takiej dyspozycji, w której zanim wypowiem słowo, najpierw je sprawdzam - w sobie. Czy ono pochodzi z mojego serca - czy z mojej krzywdy? Czy jest gestem - czy odruchem? Czy jest wyrazem obecności - czy automatyzmem? To wymaga skupienia. I odwagi. Bo człowiek, który zaczyna mówić z prawdy, staje się bezbronny wobec systemu. Ale właśnie ta bezbronność jest znakiem wolności.


VI. Nie wciągać języka w grę sił

Trzecim krokiem jest decyzja: nie wezmę udziału w grze. Nie oddam swojej mowy logice plemiennej, która każe mówić tylko w swoim imieniu i tylko przeciw innym. Nie przyjmę języka, który dzieli, zanim jeszcze zdąży wysłuchać. Nie uczynię ze słowa amunicji, choćbym miał milczeć długo. To jest wybór radykalny - ale właśnie dlatego otwierający. Bo dopiero wtedy język może znowu stać się wspólnotą.

Ta decyzja zakłada, że język może jeszcze być czymś więcej niż techniką. Że słowo może być nośnikiem prawdy, a nie tylko funkcją wpływu. Że da się mówić bez uprzedzenia - i że warto za to zapłacić cenę. Bo każde takie słowo stwarza inną przestrzeń. Taką, w której nawet przeciwnik może przestać być wrogiem. Taką, w której pytanie nie oznacza ataku - ale otwarcie.

Nie chodzi o powrót do naiwności. Chodzi o wybór innego źródła. Język nie musi być bronią. Może być miejscem spotkania, jeżeli najpierw stanie się miejscem obecności. Jeżeli nie będzie musiał niczego dowodzić, tylko być prawdziwym. W świecie hałasu największym ryzykiem nie jest powiedzieć prawdę. Największym ryzykiem jest powiedzieć ją tak, żeby nie przekształcić jej w przemoc. I właśnie w tym ryzyku zaczyna się język, który ma przyszłość.


VII. Język, który stwarza. Jakiego języka potrzebuje przyszłość?

Nie wystarczy już mówić. Nie wystarczy nawet milczeć. Nadchodzi czas, w którym odnowienie świata będzie zależeć od odnowienia języka. Nie jako techniki. Nie jako stylu. Ale jako sposobu bycia. Język, który ma przyszłość, to nie język poprawny - to język prawdziwy. Język, który nie tylko coś komunikuje, ale coś stwarza. Który nie tylko mówi „co jest” - ale czyni miejsce dla tego, co może się wydarzyć. To nie jest zadanie literatury. To jest zadanie człowieka.

a) Język, który nie reaguje, tylko tworzy

Współczesność nauczyła nas mówić po to, by odpowiedzieć. Nasz język jest odpowiedzią na bodziec, na atak, na impuls - nie jest już wyrazem wnętrza. Stał się pochodną zewnętrzności. Tymczasem prawdziwy język nie jest reakcją - jest aktem stwarzania. Język, który ma znaczenie, pochodzi z miejsca, które nie zostało wywołane, ale które się otwiera.

Mówienie nie jako reakcja, ale jako gest stwórczy, domaga się powrotu do źródła: do ciszy, która nie jest ucieczką, ale zaciszem początku. Takie słowo nie powiela rytmów świata, nie podąża za hałasem, lecz wyłania się z milczenia, w którym wydarza się decyzja. To język, który niesie w sobie nie impuls, lecz intencję. Nie przymus, lecz wolność.

b) Język, który nie określa drugiego człowieka, ale zostawia mu miejsce

Współczesny język działa poprzez klasyfikację. Każdy komunikat, każdy nagłówek, każda etykieta ma jasno określić, z kim mamy do czynienia - i jak należy to ocenić. Taki język nie zostawia miejsca dla drugiego. Nie pozwala mu być. Definiuje go z góry, uprzedza jego słowo, wyprzedza jego obecność. To jest język przemocy. Nawet jeśli brzmi uprzejmie.

Ale drugi człowiek to nie rzecz do opisania. To tajemnica do przyjęcia. Język, który chce mieć przyszłość, nie może narzucać tożsamości. Musi pozwalać na obecność. Na trwanie poza uproszczeniem. Musi uznać, że prawda drugiego nie musi być dla nas zrozumiała - i że to nie znaczy, że jest mniej prawdziwa. Język, który nie zawłaszcza - stwarza przestrzeń dla spotkania.

c) Język, który odrzuca przymus zwycięstwa retorycznego

Język zbudowany na wygrywaniu przestaje być nośnikiem sensu. Staje się wojskowym manewrem - nie dialogiem. Retoryka, która służy wygranej, czyni ze słowa narzędzie dominacji. Tam, gdzie chodzi o to, kto wygra spór - nie ma już miejsca na wspólne poszukiwanie prawdy. Tam, gdzie język staje się instrumentem zwycięstwa, traci się zdolność do widzenia całości. Każde słowo służy wtedy strategii - nie rzeczywistości. Prawda przestaje być wspólnym celem, a staje się zakładnikiem narracji. Przyszłość potrzebuje języka, który nie licytuje się na trafność, ale na wierność. Który nie dominuje, ale służy. Który nie argumentuje przeciw, ale mówi dla.

d) Język, który nie chce „mieć racji” za wszelką cenę

Największym wrogiem prawdy nie jest kłamstwo. Jest nim obsesja posiadania racji. Tam, gdzie każde zdanie musi potwierdzać naszą tożsamość, każda rozmowa staje się testem lojalności wobec własnego obozu. W takim świecie nie słuchamy - tylko czekamy, aż będziemy mogli wtrącić nasze racje.

Bycie w prawdzie nie polega na posiadaniu racji. Polega na gotowości, by ją utracić, jeśli to, co napotykamy, domaga się zmiany. Taki język nie potwierdza naszego istnienia - lecz nas w nim pogłębia. Przyszłość potrzebuje języka pokory. Języka, który nie opiera się na triumfie, lecz na otwartości. Tylko taki język jest w stanie ocalić człowieka od solipsyzmu.

e) Język, który nie oddaje pola kłamstwu, ale też nie ulega złości

Wobec fałszu istnieją dwie pokusy: ucieczka albo agresja. Milczenie lub krzyk. Tymczasem przyszłość potrzebuje języka, który nie ucieka - ale też nie niszczy. Który mówi prawdę - ale mówi ją tak, że nie reprodukuje logiki nienawiści. To wymaga siły. I pokory.

To nie jest język kompromisu. To język odróżnienia. Taki, który staje wobec kłamstwa nie jako oskarżyciel, ale jako świadek. Który nie oddaje pola, ale też nie oddaje się złości. Język taki nie wchodzi w rytm przemocy - ale go zakłóca. Tylko słowo, które nie ulega gniewowi, może być naprawdę wolne. I tylko takie słowo może przynieść ukojenie.

f) Ten język nie może być tylko „stylem” - musi być postawą istnienia

Na końcu trzeba powiedzieć jasno: ten język, o którym mówimy, nie jest nowym „stylem”. Nie jest strategią. Nie jest techniką komunikacji ani zestawem narzędzi. Jest czymś głębszym. Jest ontologiczną decyzją, że chcę istnieć w prawdzie - a nie w reakcji. W obecności - a nie w autoafirmacji.

To nie jest język, który się „wymyśla”. To jest język, który się staje. On nie wypływa z poprawności - ale z doświadczenia. Z przebycia drogi przez milczenie, przez ciemność, przez niemówienie. Z odwagi, by nie mówić dopóki się nie zrozumiało, kim się jest. Taki język nie pojawia się z zewnątrz. Rodzi się w człowieku, który zamilkł, by usłyszeć - i przemówił, by nie zdradzić.

Przyszłość nie zacznie się od nowego narzędzia. Przyszłość zacznie się od nowego słowa. Ale tylko wtedy, gdy to słowo będzie pochodziło z miejsca, które nie należy do systemu. Tylko taki język nie będzie powieleniem świata, ale jego przebudzeniem. Tylko taki język nie będzie odpowiedzią - ale objawieniem. I właśnie tego języka potrzebuje świat. Nie języka poprawnego. Nie języka wygranego. Lecz języka, który daje życie.


VIII. Trzy formy nowej mowy: poezja, modlitwa, świadectwo

a) Poezja - język, który nie wyczerpuje

W epoce, która mierzy wartość wypowiedzi liczbą reakcji, poezja staje się gestem nieposłuszeństwa. Nie służy niczemu. Nie tłumaczy świata, nie upraszcza go, nie porządkuje. Zostawia rzeczy takim, jakimi są - drżącymi, niedopowiedzianymi, nieoswojonymi. Poezja nie mówi: „zrozum mnie”, lecz „bądź obecny”. Tam, gdzie język użytkowy domaga się skrótu i użyteczności, poezja otwiera pęknięcie - zaprasza do wejścia w to, co nieprzydatne, a więc prawdziwe. Nie wytwarza znaczeń na zamówienie. Zachowuje je, przekazuje w ich pierwotnej nieprzejrzystości, pozwala im być. Tylko to, co nieprzezroczyste, może jeszcze ocalać.

Poezja nie prowadzi do zgody ani nie wciąga w konflikt. Nie potrzebuje zwycięstwa. Jej rytm nie eskaluje napięcia - on je rozpuszcza. Poezja nie szuka poklasku, nie chce racji. Zamiast przekonywać, przywołuje obecność - zranioną, rozbitą, ale ciągle obecną. Tam, gdzie wszystkie inne formy mowy domagają się rezultatu, poezja przypomina, że sens nie musi być natychmiastowy. Może dojrzewać w ciszy. Może nigdy nie zostać nazwany. A mimo to - istnieje. Dlatego właśnie w epoce rozszczepienia, kiedy człowiek traci siebie między obrazami, rolami i presją reakcji - poezja jest próbą scalania. Jest językiem wnętrza, które nie krzyczy, lecz trwa.

b) Modlitwa - język skierowany poza pole walki

Jest taka forma mowy, której nie da się użyć przeciwko nikomu. Która nie służy jako narzędzie przekonywania ani nie może zostać zredukowana do argumentu. Modlitwa nie jest wypowiedzią w przestrzeni publicznej. Nie konkuruje. Nie przyciąga uwagi. Nie ma celu. Jest językiem skierowanym nie do drugiego człowieka, lecz do tego, co większe - do obecności, która nie musi odpowiedzieć. W tym sensie modlitwa jest najczystszą formą wypowiedzi - bo nie domaga się skutku.

W świecie, w którym każde słowo ma pełnić funkcję, osiągać rezultat, generować zaangażowanie - modlitwa staje się bezinteresownością. Wypowiada się nie po to, by coś zmienić, ale by coś powierzyć. Nie oczekuje. Nie kalkuluje. Nie odpowiada na nic, co jest „tu i teraz”. Dlatego właśnie może być jedyną przestrzenią naprawdę wolnej mowy. Nie takiej, którą gwarantuje prawo - ale takiej, którą gwarantuje sumienie. Modlitwa nie zna ironii, nie zna cynizmu, nie zna błyskotliwości. Jest mową, która otwiera - nie na świat, lecz na to, co przekracza świat. W niej język nie służy manipulacji ani autoprezentacji - służy obecności. W świecie, w którym każde słowo może zostać wykorzystane przeciwko mówiącemu - modlitwa jest jedynym słowem, którego nie da się przerobić na broń.

c) Świadectwo - język, który nie przekonuje, lecz wytrzymuje

Świadectwo nie chce nikogo pozyskać. Nie udowadnia. Nie używa słów, by zdominować. Świadectwo nie mówi: „mam rację”. Mówi: „oto co widziałem, oto co mnie zraniło, oto czym żyję”. Jest językiem człowieka, który przeszedł przez ciemność - i nie musi tego uzasadniać. Świadectwo nie jest mową silnych. Jest głosem tych, którzy przeszli przez cierpienie i nie zamilkli. Nie dlatego, że chcą mówić - lecz dlatego, że nie mogą już milczeć. To mowa krucha, ale prawdziwa. Mowa, która nie używa retoryki - bo wie, że prawda nie potrzebuje ozdobników.

W świecie, który nagradza krzyk i oburzenie, świadectwo pozostaje niezauważone. Nie błyszczy, nie domaga się uwagi. Ale właśnie dlatego działa najgłębiej. Jest jak szept wypowiedziany nad przepaścią - nie niesie go wiatr, lecz pamięć. Świadectwo mówi: „jestem” - i to wystarcza. Nie próbuje nikogo nawracać ani nikogo zmieniać. Nie szuka zgody ani sprzeciwu. Po prostu wytrzymuje - obecne, niezłomne, otwarte. A może właśnie dlatego jest to jedyny język, który ma szansę być usłyszanym. Nie ponad hałasem - ale poza nim. Nie przez wszystkich - ale przez tych, którzy jeszcze słyszą.

To trzy formy nowej mowy. Poezja - która nie zabija znaczenia. Modlitwa - która nie potrzebuje celu. Świadectwo - które nie wymaga potwierdzenia. Ich wspólnym mianownikiem jest jedno: mowa nie jako narzędzie wpływu, lecz jako forma bycia. Nie po to, by mieć rację - ale po to, by ocalić człowieka. Jeśli przyszłość ma mieć język, będzie to język tych, którzy nie przestali być obecni mimo wszystkiego, co miało ich uciszyć.


IX. Co znaczy mówić inaczej?

Mówić inaczej to przede wszystkim mówić z wnętrza, nie z impulsu. W świecie zalanym sygnałem, przyspieszeniem, koniecznością natychmiastowej reakcji - milczenie nie jest brakiem głosu, lecz formą wewnętrznego skupienia. Tylko to, co przeszło przez głąb człowieka, może być wypowiedziane naprawdę. Wszystko inne jest tylko echem z zewnątrz. Mowa z wnętrza nie jest odpowiedzią - jest aktem. Nie służy do tego, by zyskać przewagę, lecz po to, by uobecnić to, co wcześniej nie miało prawa istnieć.

Mówienie z wnętrza jest radykalnym odrzuceniem automatyzmu językowego, który uczynił z człowieka istotę reaktywną, przewidywalną, rozkodowaną algorytmem społecznych nawyków. Tylko człowiek, który wszedł w głąb siebie - i tam usłyszał ciszę nie będącą pustką, lecz źródłem - może mówić bez przemocy. Bo jego słowa nie są wtedy cytatem z cudzych emocji. Są wydobyciem tego, co w nim nienaruszone. Mówić z wnętrza to znaczy przywrócić mowę jej pierwotnemu sensowi: nie przekazywać informacji, lecz wydobywać obecność.

Mówić inaczej to także uznać, że drugiego człowieka nie trzeba przekonać - wystarczy go nie unicestwić. W paradygmacie dyskusji, w którym każde słowo służy zwycięstwu, nie ma miejsca na spotkanie. Przekonanie staje się formą przemocy: chcę, byś myślał jak ja, byś przyjął moje dane, moje argumenty, moje stanowisko. Ale człowieka nie trzeba zawsze przekonywać. Czasem wystarczy nie odebrać mu godności. Nie wypchnąć go poza granice istnienia. Nie wymazać.

Wielka zmiana polega na tym, że język nie musi dominować, by mieć sens. Może pozostać w trybie obecności, nie w trybie dowodzenia. Spotkanie nie potrzebuje konkluzji. Potrzebuje wierności. Mówić z założeniem, że ten drugi nie musi stać się mną, nie musi przyjąć mojego świata, nie musi się poddać - to powiedzieć: jesteś, i to wystarcza. To nie słabość. To najtrudniejsza forma odwagi: pozwolić komuś trwać poza moim zasięgiem, a mimo to nie odebrać mu światła.

Mówić inaczej to również nie oddawać języka nienawiści tym, którzy chcą nim rządzić. Są tacy, którzy chcą uczynić z języka wyłączny instrument władzy. Władzy nad obrazem, nad tożsamością, nad rzeczywistością. Kolonizują słowa, przekształcają ich znaczenie, używają ich jak narzędzi inżynierii społecznej. I jeśli nie będziemy uważni, zaczniemy mówić tak, jak oni - nawet ich krytykując. Bo język przejmuje kształt tych, którym ulega. Dlatego mówić inaczej to znaczy nie mówić ich słowami. Nie wchodzić w ich ton, w ich rytm, w ich przemoc.

Jeśli oddamy język - oddamy świat. Bo to, co nieopisane własnymi słowami, zaczyna być opisywane cudzym interesem. I wtedy człowiek mówi nie dlatego, że ma coś do powiedzenia - ale dlatego, że został nauczycielską ręką uprzednio uformowany. Mówić inaczej to akt wyzwolenia języka z mechanizmu. To nie retoryka, to nie styl. To gest: nie poddam się logice tej walki. Nie wezmę broni, nawet gdy ją mi podsuwacie jako jedyny sposób wyrażenia siebie. Wybieram inne słowa - i przez to inny świat.

Ale nade wszystko - mówić inaczej to mówić tak, jakby każde słowo miało moc stwarzania lub burzenia rzeczywistości. Bo właśnie taką moc ma. Człowiek nie jest tylko biologiczną obecnością - jest istotą, która tworzy poprzez słowo. To, co nazwane, zaczyna istnieć. To, co nazwane niegodnie - zostaje zniszczone. Słowo może ocalić albo wykluczyć. Może natchnąć albo rozbić. Nie ma słowa, które byłoby neutralne. Każde słowo jest wyborem ontologicznym: albo buduję świat, albo go podważam. Albo przywracam człowieka do bycia - albo go usuwam z królestwa znaczeń.

To nie jest teoria - to praktyka codziennego istnienia. Kiedy mówisz do dziecka, do starca, do przechodnia, do wroga - tworzysz rzeczywistość, którą on przyjmie jako swoją. Albo ją odrzuci, ale już zraniony. Mówić inaczej to mówić tak, jakby każda sylaba miała grawitację - zdolność do zakrzywiania czasu, losów, wnętrza. I właśnie dlatego słowo musi być poprzedzone ciszą. A każda odpowiedź - poprzedzona pytaniem: „czy to, co chcę powiedzieć, jest zdolne do życia?”. Jeśli nie - nie mów. Jeśli tak - mów tak, jakby świat miał zacząć się od nowa.


X. Wnioski: język przyszłości to język, który nie chce wygrać


Nie zbudujemy nowej wspólnoty językiem zwycięzców. Język, który zna tylko tryumf, zna tylko siebie. Język, który zna tylko skuteczność, zapomina o drugim człowieku. A przecież przyszłość nie należy do tych, którzy najgłośniej mówią, ale do tych, którzy słuchają. Nie do tych, którzy chcą przekonać - ale do tych, którzy pozostają wierni, gdy inni już porzucili. Nie do tych, którzy „mają rację”, lecz do tych, którzy potrafią pozostać w prawdzie, nie krzywdząc.

Język przyszłości - jeśli ma istnieć - nie będzie językiem walki. Nie będzie bronią, strategią, sposobem zarządzania obrazem. Nie będzie narzędziem szybkiego efektu. Nie będzie reagował na każdą prowokację, nie będzie odpowiadał na każdą ironię. Jego głównym celem nie będzie wygrywanie. Tylko jeden język ma przyszłość - język, który nie chce zwyciężać, bo wie, że każde zwycięstwo nad drugim człowiekiem pozostawia ślad, którego nie da się usunąć.

To język, który traktuje każde wypowiedziane słowo jak decyzję moralną. Jak dotyk. Jak obecność. Język, który wraca do źródła - nie po to, by znaleźć czystość, ale by odnaleźć siłę bycia dobrym. Nie naiwnie. Nie infantylnie. Lecz głęboko i świadomie. I tu dochodzimy do słowa, którego dzisiejszy świat już prawie nie rozumie - błogosławieństwo.

W świecie stechnicyzowanym, zdominowanym przez wydajność i funkcję, słowo „błogosławieństwo” brzmi jak relikt. Jak echo mszy w kościele, jak fraza religijna, którą zepchnięto na margines. Kojarzy się z rytuałem, nie z rzeczywistością. Z przeszłością, nie z teraźniejszością. Ale może to nie słowo jest przestarzałe - tylko my straciliśmy zdolność, by je usłyszeć?

Błogosławieństwo nie oznacza egzaltacji. Nie oznacza zgody na wszystko. Nie oznacza braku granic. W językach świata - od łacińskiego benedicere, przez słowiańskie blagosłovit’, po chińskie 赐福 (cì fú)i hebrajskie בְּרָכָה (berakha) - błogosławieństwo to zawsze coś więcej niż tylko „dobre słowo”. To udzielenie przestrzeni życia. To powiedzenie: niech twoje istnienie ma miejsce w świecie.

W języku przyszłości każde słowo będzie właśnie takie - albo błogosławieństwem, albo raną. Nie będzie już przestrzeni pośredniej. Nie będzie słów obojętnych, które „nic nie znaczą”. Albo słowo podnosi, albo przygniata. Albo stwarza, albo niszczy. Dlatego przyszłość należy do tych, którzy wybiorą błogosławieństwo - nie jako religijną formułę, ale jako postawę istnienia.

To wybór innego języka. Języka, który nie udowadnia, tylko współistnieje. Który nie kategoryzuje, tylko widzi. Który nie szuka przewagi, ale obecności. To język, który nie musi mieć ostatniego słowa - bo pierwsze słowo, wypowiedziane z miłością, już wystarczy. Niech każde słowo będzie miejscem, w którym drugi człowiek może przetrwać. Bo tylko wtedy przetrwa świat.






Maciej Świrski

Założyciel Reduty Dobrego Imienia - Polskiej Ligi Przeciw Zniesławieniom (http://reduta-dobrego-imienia.pl), bloger Szczurbiurowy, w l. 2006-2009 wiceprezes Polskiej Agencji Prasowej.



polityce.pl/kultura/736162-slowo-ktore-nie-rani-ku-nowemu-jezykowi



środa, 23 lipca 2025

Debata o Polonii














Debata o Polonii amerykańskiej rozpoczęta!


Dodano: wczoraj 7:54Flaga Polski Źródło: PAP / Tomasz Gzell


Waldemar Biniecki | Chciałbym Państwa serdecznie zaprosić na rozpoczętą już debatę o polskiej diasporze do kolebki Polonii amerykańskiej w Panna Marii w Teksasie, która będzie miała miejsce 3 lipca 2025 roku. Zacznijmy jednak od początku.





30 kwietnia napisałem artykuł pt: „Czy Polonię amerykańską czeka renesans, czy całkowity upadek i asymilacja?” opublikowałem go po polsku na portalu DoRzeczy.pl i po angielsku na portalu „Kuryer Polski” w Stanach Zjednoczonych. Kilka dni później Marcin Palade na kanale „Marcin Palade Statystycznie” opublikował swój felieton pt. "Polacy zdradzeni przez Polskę”, w którym w brawurowy sposób mówi o wykluczeniu 20 milionów Polaków i ich potencjale pomijanym celowo i niewłączanych w polski krwioobieg nad Wisłą. Wpadłem wtedy na prosty pomysł, aby rozpocząć debatę na ten temat i wysłałem mass-email do większości liczących się liderów Polonii amerykańskiej. Po dwóch tygodniach w polonijnym tygodniku „Tygodnik Polski” ukazał się artykuł prof. Johna Radziłowskiego (Dyrektora Polskiego Instytutu Kultury i Badań w Orchard Lake) pt. "Renesans „Zaginionych Plemion” Polski?", a po dalszych dwóch tygodniach ukazał się w Polish News artykuł przedstawiciela młodej generacji nie należącego do żadnych polskich organizacji Brandona Tranquilli – Amerykanina polskiego pochodzenia z New Jersey, obecnie mieszkającego w Meksyku. Artykuł nosi tytuł: "Diaspora jako Obrońca: Wspierając Polskę w Czasie Zmian”. Reszta ok 20 e-maili to były krótsze wypowiedzi. Wszystkie te głosy potwierdzają tezę, że w obrębie polskiej diaspory w USA istnieje potrzeba na debatę na temat przyszłości Polonii amerykańskiej i jej relacji z państwem polskim.
Co napisał prof. John Radziłowski?

Prof. John Radziłowski w swojej analizie artykułu Waldemara Binieckiego zawartego w „Kuryerze Polskim” przedstawia zarówno uznanie, jak i krytyczną refleksję nad stanem i przyszłością Polonii amerykańskiej. Oto główne tezy i przesłania, jakie zawarł w swoim tekście:

1. Uznanie dla głosu Waldemara Binieckiego

Radziłowski podkreśla, że artykuł Binieckiego jest ważnym głosem, który powinni przeczytać zarówno Polacy w kraju, jak i w USA. Wskazuje na trafność apelu, by Polska i jej rząd poważnie traktowali Polonię jako istotny element relacji transatlantyckich.

2. Kluczowe pytanie o istotę Polonii

Profesor zadaje zasadnicze pytanie: „W jakim celu istnieje – lub powinna istnieć – Polonia amerykańska?”

Zwraca uwagę, że Polonia nie powinna być jedynie narzędziem państwa polskiego, lecz samodzielną, świadomą swoich interesów i tożsamości wspólnotą. W przeszłości była skuteczna, bo miała własne instytucje i życie kulturalne, co dziś uległo osłabieniu.

3. Krytyczna ocena rzeczywistości i propozycji

Radziłowski uznaje propozycje Binieckiego (nauka języka, edukacja o historii Polski, debaty, wyjazdy) za szlachetne, ale niewystarczające i trudne do realizacji w obecnych warunkach. Szczególnie podważa realność masowego uczenia języka polskiego jako narzędzia odrodzenia Polonii, wskazując na asymilację i brak infrastruktury.

4. Wezwanie do inwestycji Polski w Polonię

Profesor apeluje, by Polska zaczęła oddawać dług wobec Polonii, która przez ponad 100 lat dawała Polsce wszystko – krew, talenty, pieniądze. Dziś to Polonia potrzebuje pomocy, bo wiele jej struktur upadło lub zanikło.

5. Program odbudowy Polonii – konkretne postulaty

Radziłowski proponuje:Inwestycje w istniejące instytucje polonijne.
Tworzenie płatnych miejsc pracy dla młodych liderów Polonii w mediach, kulturze, edukacji.
Wspieranie infrastruktury kulturalnej w USA (muzea, biblioteki, archiwa).
Powstanie pokolenia ambasadorów polskiej kultury, zrozumiałych i efektywnych w kontaktach z Amerykanami.

6. Wymogi skutecznej polityki wobec Polonii

Radziłowski formułuje zasady współpracy z Polonią:Uznanie, że Polonia nie jest „gorszym” wariantem Polaka z kraju, lecz posiada własną historię.
Współpraca ponad podziałami politycznymi, geograficznymi i organizacyjnymi.
Profesjonalizacja służby konsularnej.
Zaniechanie przekazywania funduszy amerykańskim uczelniom, gdzie projekty często giną w biurokracji.
Uproszczenie przekazywania funduszy na konkretne inicjatywy.
Powstrzymanie przenoszenia polonijnych zbiorów do Polski – należy je wspierać tam, gdzie powstały.

7. Samokrytyka i diagnoza słabości

Najmocniejsza część artykułu to surowa, ale uczciwa diagnoza Polonii:

„Polonia amerykańska często sama jest swoim największym wrogiem”.

Radziłowski wytyka brak wizji, przywództwa, ducha wspólnoty, utratę instytucji, rozdrobnienie i brak ambicji. Wskazuje, że dziadkowie budowali kościoły i instytucje, a dziś niewielu młodych ma jakiekolwiek aspiracje społeczne.

8. Zakończenie – potrzeba realnych zasobów

Na koniec profesor stwierdza:

„Dobre pomysły to za mało. (…) potrzeba zasobów i finansowania na taką skalę, by Polonia nie została zapamiętana jako „zaginione plemiona” Polski”.

Wnioski:

Prof. Radziłowski nie tylko recenzuje tekst Binieckiego, ale poszerza debatę o głębszą analizę stanu Polonii. Jego tekst to manifest programowy dla wszystkich, którzy myślą poważnie o odnowie Polonii amerykańskiej: konieczna jest nie tylko wizja, ale i odwaga, inwestycje, profesjonalizacja oraz nowa generacja liderów.
Brandon Tranquilli: Polonia jako strategiczny partner Polski

Po upadku ZSRR i przystąpieniu do NATO w 1999 roku Polska przeszła drogę z peryferii do centrum europejskiego bezpieczeństwa. Jako jeden z najbardziej zaangażowanych członków Sojuszu, Warszawa inwestuje dziś więcej w obronność (planowane 4,7% PKB w 2025 r.) niż jakiekolwiek inne państwo NATO, w tym USA. Polska jest gospodarzem sił szybkiego reagowania, systemów obrony przeciwrakietowej i amerykańskich jednostek wojskowych.

Równolegle modernizuje infrastrukturę, rozwija cyberbezpieczeństwo i inwestuje w transformację energetyczną, co czyni ją aktywnym twórcą przyszłości Europy.

Jednak rosnące zaangażowanie Polski nie spotyka się z równym zainteresowaniem ze strony USA. Reorientacja amerykańskiej polityki zagranicznej na Indo-Pacyfik i rywalizację z Chinami prowadzi do marginalizacji spraw europejskich. Deklaracje, że Europa musi przejąć większą odpowiedzialność za swoje bezpieczeństwo, oraz opór prezydenta Trumpa wobec dalszych sankcji na Rosję rodzą pytania o trwałość sojuszu NATO.

W tym kontekście Tranquilli wskazuje na niewykorzystany potencjał, jaki drzemie w Polonii amerykańskiej — społeczności liczącej ponad 10 milionów osób, skoncentrowanej w stanach kluczowych dla wyborów prezydenckich: Wisconsin, Michigan, Illinois czy Pensylwania. Jak zauważa Waldemar Biniecki w swoim artykule z kwietnia 2025 roku, Polonia jest „śpiącym gigantem” — posiadającym wiedzę, zasoby i wpływy, ale pozbawionym koordynacji i strategicznej wizji.


Co może zrobić diaspora?

Aby przekształcić dumę z dziedzictwa w polityczny wpływ, społeczność polsko-amerykańska powinna:Stworzyć profesjonalną strukturę lobbingową — wzorowaną na AIPAC czy Ormiańskim Komitecie Narodowym, działającą ponadpartyjnie w Waszyngtonie.
Organizować zespoły zadaniowe — wspierające kluczowe cele Polski, takie jak energetyka, bezpieczeństwo granic, edukacja czy nowe technologie.
Inwestować w rozwój liderów — wspierać amerykańskich Polaków w drodze do stanowisk politycznych na różnych szczeblach.
Budować więzi akademickie i kulturowe — promować wymianę studentów, wspierać naukę języka polskiego i łączyć Polonię z polskimi think tankami i instytucjami.


Co może zrobić Polska?

Rząd w Warszawie powinien pogłębić relacje z diasporą, wychodząc poza symboliczne gesty:Utworzyć Inicjatywę Inwestycyjną dla Diapory — umożliwiającą finansowe zaangażowanie Polonii w rozwój kraju.
Powołać pełnomocnika ds. diaspory (vice ambasadora) — z odpowiednim mandatem i budżetem, koordynującego działania międzynarodowe.
Organizować coroczne Forum Strategiczne USA–Polska — w dużym ośrodku diaspory, np. Chicago lub Waszyngtonie.
Wzmacniać edukację kulturową i tożsamościową — ułatwiając Polonii odkrywanie korzeni i zaangażowanie w życie kraju przodków.

Wnioski:

Współczesne bezpieczeństwo i tożsamość narodowa nie kończą się na granicach państwa. Przyszłość Polski jako silnego członka NATO i UE zależeć będzie także od aktywności jej obywateli za granicą. Polonia może — i powinna — stać się ambasadorem, inwestorem i partnerem Rzeczypospolitej na świecie. Ale żeby tak się stało, potrzebna jest strategia, wizja i wspólne działanie po obu stronach Atlantyku.

Ode mnie:

W przeciągu kilku ostatnich lat pojawiło się w Polsce wiele ważnych książek na temat strategii dla Polski. W żadnej z niej nie ma nawet linijki na temat roli i funkcji polskiej diaspory w budowaniu strategii i wizji dla rozwoju polskiego narodu. Wiele niezależnych NGO w Polsce proponuje otwieranie swoich biur w Waszyngtonie. Jedną z takich instytucji jest Warsaw Freedom Institute, który został otwarty po konferencji” Poland–USA Relations in a New Era: Security and Business”. Prezesem rady dyrektorów jest jeden z liderów Polonii prof. Jim Mazurkiewicz z Teksasu. Ciekawe czy debata na temat roli i przyszłości Polonii znajdzie swoje miejsce w ramach tej instytucji. W USA jest sporo Polonusów, którzy byliby zainteresowani taką działalnością. W trakcie już wspomnianej konferencji wystąpił demokratyczny kongresman z Nowego Jorku Tom Suozzi, którego żona Helena pochodzi z Polski. Powiedział on, że wszelkie działania lobbingowe w Stanach Zjednoczonych dotyczące spraw międzynarodowych nie mogą się odbywać bez udziału diaspory.









//dorzeczy.pl/opinie/741339/debata-o-polonii-amerykanskiej-rozpoczeta.html






Zależna 1989?

 


Mamy tu przykład manipulacji, głównie w tytule artykułu:

"Iran grozi Stanom Zjednoczonym"







17.06.2025, 23:16

Wojna na Bliskim Wschodzie. Iran grozi Stanom Zjednoczonym

Donald Trump odbył dzisiaj spotkanie z członkami Rady Bezpieczeństwa Narodowego. W oczekiwaniu na decyzję o możliwym zaangażowaniu Stanów Zjednoczonych w wojnę z Iranem, Teheran wysłał groźby ataku odwetowego.


"New York Times", powołując się na źródła powiązane z wywiadem amerykańskim, przekazał, że "Iran przygotował rakiety i sprzęt wojskowy do ataków odwetowych na bazy amerykańskie na Bliskim Wschodzie, gdyby Stany Zjednoczone przyłączyły się do wojny po stronie Izraela".


"NYT" przypomina, że USA wysłały do Europy kilkadziesiąt samolotów-tankowców, które stanowić mają wsparcie amerykańskiego lotnictwa na Bliskim Wschodzie.

Irańskie media państwowe przekazywać miały wcześniej, że dzisiejszej nocy "dojdzie do niespodzianki, która świat zapamięta na stulecia".

Jak podawał portal Iran International, duchowy i polityczny przywódca Iranu ajatollah Ali Chamenei przekazał znaczną część swoich uprawnień Radzie Najwyższej Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej.

Trump nie wyklucza zaangażowania

We wtorek prezydent USA Donald Trump powiedział, że wie, gdzie przebywa Chamenei.

"Dokładnie wiemy, gdzie tak zwany najwyższy lider się ukrywa. Jest on łatwym celem, ale jest tam bezpieczny. Nie zamierzamy go likwidować (zabijać!), przynajmniej na razie"

- napisał Trump w serwisie Truth Social.

Wcześniej przekazał, że USA kontrolują niebo nad Iranem.

Dziś Axios przekazał, że prezydent USA Donald Trump poważnie rozważa włączenie USA do wojny i przeprowadzenie amerykańskiego ataku na irańskie obiekty nuklearne, przede wszystkim podziemne zakłady Fordo.

Donald Trump po godzinie 23.00 czasu polskiego ma wygłosić ważne przemówienie po spotkaniu z dowódcami wojskowymi.





Czyli mamy tu czarno na białym:

fraza "Iran grozi Stanom Zjednoczonym" jest jednoznaczna i można ją odczytywać wprost:

"Ty taki-owaki zrobię ci krzywdę i obrzucę cię pomidorami!"

tymczasem frazę tę należy odczytywać w szerszym kontekście - najwyraźniej wynika ona z informacji:

"New York Times", powołując się na źródła powiązane z wywiadem amerykańskim, przekazał, że "Iran przygotował rakiety i sprzęt wojskowy do ataków odwetowych na bazy amerykańskie na Bliskim Wschodzie, gdyby Stany Zjednoczone przyłączyły się do wojny po stronie Izraela".

 
czyli:

- gazeta NYT pisze, że Iran "przygotował rakiety i sprzęt wojskowy do ataków odwetowych na bazy amerykańskie"
- NYT twierdzi, że to informacja od źródeł "powiązanych z wywiadem amerykańskim"




czyli:

- NYT twierdzi, że sprzątaczka z Pentagonu twierdzi, że wywiad amerykański twierdzi, że Iran szykuje się do ataków odwetowych


Tak?
Tak może być?


Pani sprzątająca zmywała podłogę i słyszała jak przechodzący korytarzem dwaj faceci w mundurach rozmawiali i jeden powiedział do drugiego "Iran przygotował rakiety i sprzęt wojskowy do ataków odwetowych na bazy amerykańskie na Bliskim Wschodzie, gdyby Stany Zjednoczone przyłączyły się do wojny po stronie Izraela".

Tak było?
Co?
Dobrze słyszała?
I wszystko zapamiętała ta pani?
Na pewno??


Czyli tak naprawdę nie wiemy, czy Iran "grozi USA" - wiemy tylko, że tak twierdzi sprzątaczka amerykańskiego wywiadu, a NYT to powtarza, a za NYT robi to Niezależna.


Dziennikarstwo to jednak trudna zawód.


Żeby się upewnić, czy to prawdziwa informacja - czy czasami amerykański wywiad nie kłamie - musielibyśmy teraz przeczesać inne źródła, inne gazety, w tym rządowe irańskie, by sprawdzić, czy jest tam taka informacja.

Ale po co to robić?

Czy redaktor niezależna.pl sam za nas nie mógł tego sprawdzić, albo NYT nie mógł we własnym zakresie tego sprawdzić i nam napisać np.:

"strona irańska potwierdza te informacje", albo 
"strona irańska nie potwierdza tych informacji", a może nawet 
"strona irańska zaprzecza tym informacjom - sprzątaczka wywiadu USA kłamie!"   ?


Hę?


To po co nam tak piszą? 

Jeżeli mnie ten temat nie interesuje i przeczytam tylko tytuł na główniej stronie niezależnej, to popełnię błąd i niewłaściwie ocenię Iran - dojdę do fałszywego wniosku, że skoro "Iran grozi USA", widocznie Iran jest napastnikiem i zamierza napaść na USA.

A tak nie jest.
Tak co najwyżej twierdzi osoba "powiązana z wywiadem".


Ponadto - odwet - jest to reakcja na napaść.

Czyli Iran mówi: jeśli Amerykanie nas napadną, to zbombardujemy ich bazy skupione dookoła Iranu,

czyli jest to działanie w samoobronie, jeżeli w ogóle jest to prawda, że Iran tak mówi - w każdym razie z tego artykułu tego się nie dowiemy.



A propo, wiedzieliście, że Amerykanie mają ponad 860 baz wojskowych w ponad 80 krajach na całym świecie?





A wiecie, gdzie Iran ma rozmieszczone swoje bazy wojskowe?

Cztery w Iraku i jedną w Libanie - ale nie wiem, czy ta informacja jest nadal aktualna i czy w ogóle ta strona, co to mówi,  jest wiarygodna. Kto wie, kto tam przechodził z miotłą koło komputera...





Krótko podsumowując wątek:

- być 




Radio Maryja:


D. Trump: Jeśli Iran nas zaatakuje, odpowiemy z niespotykaną siłą

15 czerwca 2025 15:08

Prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump zagroził w sobotę, że Iran doświadczy „niespotykanej siły” amerykańskiej armii, jeśli w jakikolwiek sposób zaatakuje USA.

Dodnald Trump napisał w swojej sieci społecznościowej Truth Social, że Stany Zjednoczone nie miały nic wspólnego z izraelskim atakiem na Iran. Według irańskich mediów Iran ostrzegł Stany Zjednoczone, Wielką Brytanię i Francję, że zaatakuje ich bazy oraz okręty w regionie Bliskiego Wschodu, jeśli te kraje będą pomagać Izraelowi w powstrzymywaniu ataków Teheranu.


Tu akurat redaktor RM prawidłowo sformułował informację.

A nie można tak napisać o Iranie?

"Jeśli USA nas zaatakują, odpowiemy z niespotykaną siłą" ??




to są standardy - jak to dziennikarze mówią - białoruskie.





Irańska IRNA:
tłumaczenie automatyczne

Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej (IRGC) twierdzi, że Iran wysłał wiadomość do sponsora izraelskiego reżimu, Stanów Zjednoczonych, uderzając w izraelskie cele nowym zaawansowanym pociskiem.

IRGC poinformowało w komunikacie prasowym w środę wczesnym rankiem i po jedenastej fali karnych irańskich ataków na Izrael, że pociski pierwszej generacji Fattah, użyte w ostatniej salwie, wielokrotnie przebiły izraelską obronę powietrzną i "wysłały wiadomość o potędze Iranu do podżegającego do wojny sojusznika Tel Awiwu, który ma urojone życzenia".

"Dzisiejszy atak rakietowy pokazał, że osiągnęliśmy całkowitą kontrolę nad niebem nad okupowanymi terytoriami, których mieszkańcy stali się absolutnie bezbronni wobec irańskich ataków rakietowych" – oświadczyła IRGC.


I znowu redaktorzy zawiedli!

IRGC mówi o "sojuszniku Tel Awiwu, który ma urojone życzenia", a agencja prasowa IRNA pisze o USA!

Skandal!
To jest podżeganie do nienawiści do USA!
I potwarz!
Niech lepiej IRGC sprawdzi kto tam na mopie jeździ w tej IRNA!
I to natychmiast!!!




"Araqchi ostrzega przed izraelskim spiskiem mającym na celu rozszerzenie konfliktu na region i świat"



Minister spraw zagranicznych Abbas Araqchi (po prawej) rozmawiał we wtorek telefonicznie ze swoim polskim odpowiednikiem Radosławem Sikorskim.


Araqchi nazwał atak wojskowy izraelskiego reżimu na Iran, który w oczywisty sposób narusza Kartę Narodów Zjednoczonych i podstawowe zasady prawa międzynarodowego, bezpośrednim zagrożeniem dla światowego pokoju i bezpieczeństwa.


Teheran, IRNA – Minister Spraw Zagranicznych Abbas Araqchi w rozmowie telefonicznej ze swoim polskim odpowiednikiem, Radosławem Sikorskim, omówił rozmiary agresji reżimu izraelskiego na Iran, wymierzonej w infrastrukturę publiczną, obiekty nuklearne i zabijanie narodu irańskiego, a także podkreślił odpowiedzialność wszystkich rządów i Rady Bezpieczeństwa ONZ za powstrzymanie tej agresji i pociągnięcie izraelskiego reżimu do odpowiedzialności za to naruszenie prawa.

Araqchi uznał atak wojskowy izraelskiego reżimu na Iran, który w oczywisty sposób narusza Kartę Narodów Zjednoczonych i podstawowe zasady prawa międzynarodowego, za bezpośrednie zagrożenie dla pokoju i bezpieczeństwa na świecie i wezwał wszystkie rządy, zwłaszcza w Europie, do przyjęcia odpowiedzialnego stanowiska w sprawie tego naruszenia prawa.

(Ten przedmiot jest rozwijającą się historią.)









A teraz powiedzcie mi, do kogo odnoszą się te słowa:


"To nie jest poważne dziennikarstwo, to w ogóle nie jest dziennnikarstwo.

To jest działanie na zlecenie wywiadu, celem "wytłumaczenia się" tego wywiadu przed opinią publiczną, czemu zbombardowano jakieś miejsce"





postnazistwoskie niemcy całe dziesięciolecia mieli 17 elektrowni atomowych








niezalezna.pl/polska/wojna-na-bliskim-wschodzie-iran-grozi-stanom-zjednoczonym/545906

Mapa amerykańskich baz wojskowych na świecie

worldbeyondwar.org/military-empires/

D. Trump: Jeśli Iran nas zaatakuje, odpowiemy z niespotykaną siłą – RadioMaryja.pl

en.irna.ir/news/85865849/Iran-sends-a-message-to-the-U-S-with-an-advanced-maneuverable

en.irna.ir/news/85865582/Araqchi-warns-of-Israeli-conspiracy-to-spread-conflict-to-the



"Ambasador" USA powtarza nazistowską retorykę

 


W tym tekście omawiam artykuł z portalu dorzeczy.pl, który zamieszczam na końcu posta.





Przyszły ambasador USA w Polsce, Thomas Rose, powtarza retorykę niemieckich nazistów, prowadzącą do wybielenia Niemcow za ich zbrodnie z okresu II Wojny Światowej.

Tak ukazuje nam to strona dorzeczy.pl


Rose podkreślił, że według obiegowej opinii ponieważ to w Polsce doszło do Holokaustu, to "w jakiś sposób Polska ponosi za to odpowiedzialność".

– To byli naziści, to byli Niemcy, to byli ich pomocnicy. Izraelczycy muszą to lepiej zrozumieć. A Polacy muszą lepiej zrozumieć izraelskie wrażliwości – powiedział Rose. Jak dodał, jest bardzo zainteresowany pojednaniem obu krajów i uważa, że może się temu przysłużyć.



Z powyżej zredagowanej wypowiedzi nie wynika, żeby zaprzeczył nieprawdziwej obiegowej opini o "winie" Polaków za Holokaust. 



Ponadto, tak sformułowane (pierwsze) zdanie złożone jakby potwierdza kłamliwą tezę. Chodzi o słowo "ponieważ":

Rose podkreślił, że według obiegowej opinii ponieważ to w Polsce doszło do Holokaustu, to "w jakiś sposób Polska ponosi za to odpowiedzialność".

Chodzi o to, że:

- Holokaust Niemcy realizowali na terenie Polski - co jest faktem
Holokaust Niemcy realizowali na terenie Polski  - co jest również obiegową opinią
 w Polsce doszło do Holokaustu też jest zdaniem prawdziwym, tylko niepełnym, nie wyjaśnia genezy i kto odpowiada za Holokaust, ale poza tym, literalnie - jest to fakt
nie, to nie jest fakt - Polska była wtedy pod okupacją niemiecką, więc formalnie Polski nie było
- w naszym odczuciu termin "obiegowa opinia" w kontekście Holokaustu, dotyczy kłamstw, że jakoby to Polacy byli współwinni Holokaustowi, "opinia obiegowa" niekoniecznie musi być oparta na prawdzie, ale "obiegowa opinia" MOŻE być oparta na prawdzie.

Wg strony Bliskoznaczny.pl "obiegowa opinia" to:

utarte zdanie, panujący pogląd, powszechna opinia, powszechne mniemanie, zgodność poglądów


Popatrzcie uważnie, co tu jest napisane.

według obiegowej opinii ponieważ to w Polsce doszło do Holokaustu, to "w jakiś sposób Polska ponosi za to odpowiedzialność".

ponieważ to w Polsce doszło do Holokaustu, to "w jakiś sposób Polska ponosi za to odpowiedzialność".

ponieważ to w Polsce doszło do Holokaustu, to "Polska ponosi za to odpowiedzialność".

Tekst jest tak zredagowany, że wynika z niego, że Rose potwierdza kłamliwą tezę, że " Polska ponosi za to odpowiedzialność"


W tym zdaniu fraza "obiegowej opinii" odnosi się do faktu, a nie do kłamstw, mówi nam o tym słowo "ponieważ".


Słownik języka polskiego PWN:

ponieważ

«spójnik wprowadzający zdanie, które wyjaśnia informację podaną w drugim zdaniu składowym zdania złożonego, np. Odszedł, ponieważ się obraził.»

Informacja to jest właśnie fakt. To nie jest domniemanie, tylko rzeczywistość.

Zamiast słowa "ponieważ" powinno być: "skoro"

Rose podkreślił, że według obiegowej opinii skoro to w Polsce doszło do Holokaustu, to "w jakiś sposób Polska ponosi za to odpowiedzialność".


Tak?
Zgadza się?

Na pewno się zgadza, choć to zdanie brzmi dosyć skrótowo, jest nadal niepełne.


Słownik języka polskiego PWN:

skoro

1. 
«spójnik wprowadzający zdanie podrzędne określające przesłankę, na podstawie której można wywnioskować to, o czym mowa w zdaniu nadrzędnym, np. Musiał na coś poważnego chorować, skoro umarł tak młodo.»

2. 
dawniej «spójnik wprowadzający zdanie podrzędne określające warunki umożliwiające zajście, bezpośrednio po ich powstaniu, zdarzenia, o którym mowa w zdaniu nadrzędnym, np. Skoro usłyszeli głos matki, zaraz zawrócili do domu.»


W dodatku tę kłamliwą tezę wzmacnia cudzysłów - i znowu nie wiemy, czy to cytat z Rose, czy cytat z obiegowej opinii, czy sugestia, że treść w cudzysłowiu jest nieprawdą.


Mogłoby być tak:

Rose podkreślił, że według obiegowej opinii "ponieważ to w Polsce doszło do Holokaustu, to w jakiś sposób Polska ponosi za to odpowiedzialność".

tylko, że wtedy to zdanie jest jakby nieskończone, nie ma wyjaśnienia - co dalej, co z tego wynika, bo przecież zdanie zaczyna sie od: "podkreślił, że według", więc spodziewamy się jakiś wniosków, jakiegoś dookreślenia - którego nie ma.

więc zdanie poniższe jest poprawne

Rose podkreślił, że według obiegowej opinii skoro to w Polsce doszło do Holokaustu, to "w jakiś sposób Polska ponosi za to odpowiedzialność".

Słowo "ponieważ" odnosi do faktów, a "skoro" wskazuje na przyczynę czegoś.

dorzeczy.pl nie po raz pierwszy stosuje takie myki, co już było na blogu opisane w przypadku wypowiedzi prezydenta Dudy w Auschwitz.



To, że niektórzy Polacy (i nie tylko, bo także osoby innych narodowości) pod groźbą śmierci zostali zmuszeni do wykonywania jakiś czynności np. w obozie Auschwitz, nie znaczy, że Polacy odpowiadają za Holokaust.

Żaden Polak nie ponosi odpowiedzialności za to, jakie decyzje podejmuje inny Polak.

Jest to całkowicie niewłaściwe i bezrozumne obarczać cały całe miasto, czy całą wieś, czy cały naród odpowiedzialnością za czyny poszczególnych osób. Co innego, gdy czyny są inicjowane czy  podejmowane przez władze danego kraju, wówczas w stosunkach międzynarodowych odpowiedzialność - konsekwencje ponoszą wszyscy obywatele tego kraju, np. wtedy, gdy z ich podatków wypłacane są reparacje za wywołanie wojny i wszelkie jej konsekwencje.


Czy jeżeli zostałem okradziony przez jakiegoś Żyda, to znaczy, że teraz wszyscy Izraelczycy mają iść do więzienia?


Decyzja o Holokauście została podjęta przez władze niemieckie - i to Niemcy są jedynym winnym Holokaustu.


Tymczasem pan Rose fałszywie rozdziela winę i uszczegóławia, kto wg niego ponosi za to odpowiedzialność, a więc wpisuje się w retorykę tej fałszywej "obiegowej opinii", którą jakoby właśnie usiłuje naprostować.

Za winnych Holokaustu uważa:

- nazistów
- Niemców
- ich pomocników

Jest to powtarzanie niemieckiej tezy, że za zbrodnie II Wojny Światowej odpowiedzialni są nieokreśleni naziści - teza ta ma odwrócić uwagę od Niemiec, a z czasem - o czym już pisałem na blogu - przesunąć odium za II WŚ z Niemców na Polaków, o których właśnie fałszywie twierdzi się, że są jakoby temu współwinni.

Każdy, kto jest już przyzwyczajony do niemieckiej i mającej już światowy zasięg - retoryki wybielającej Niemców i myślenia: "naziści to też mogli być Polacy" odczyta słowa pana Rose dokładnie tak:

winni Holokaustu są:

- niemieccy naziści
- inni naziści
- jacyś polscy naziści
- Niemcy nie naziści
- polscy pomocnicy - no bo przecież obozy były w Polsce?


Nikt nie jest tak głupi, by naprawdę wierzyć w to, że złamany, chory, zziębnięty, umierający z głodu i działający pod przymusem człowiek jest odpowiedzialny za masowe mordowanie Żydów w czasie wojny.

Jeżeli mimo to, ktoś powtarza takie brednie, to znaczy, że usiłuje poprzez wielokrotne wieloletnie powtarzanie kłamstw i fałszywych sugesti - te metody znamy, są opisane na tym blogu - oszukać i  doprowadzić innych ludzi, do wiary, że to było jakoby możliwe.


Tak naprawdę za takim działaniem kryje się pewne potajemnie zaplanowane przedsięwzięcie mające na celu w perspektywie dziesiątek lat zażądać od Polaków "zadośćuczynienia" prawdopodobnie w postaci ziemi.


Do tego min. sprowadza się fałszywa teza Żydów amerykańskich żądających od Polski 60 mld dolarów za "mienie pożydowskie", które to żądanie przecież już zostało zgodnie z zasadami, zgodnie z prawem uregulowane w latach 60tych z władzami USA.


Nieuprawnione żądanie pieniędzy od kogoś jest to napaść i próba rabunku. 

Jest to napaść w czystej postaci.


Podnoszenie tych żądań do rozmiarów absurdalnych - 60, a nawet więcej miliardów dolarów, pokazuje nam, że nie pieniądze są celem tych bandytów, lecz ziemia - ziemia, uzyskana na zasadzie: "skoro nie macie pieniędzy, to oddajcie na ziemię, tu i tam, może w centrum Warszawy, tam gdzie było getto?"

Abstrahując od nielegalności takich żądań - obserwacja tych poczynań prowadzi nas do wniosków wprost wziętych z lat powojennych i powstania Izraela w ziemii palestyńskiej.
Bo jeśli ktoś raz da się ordynarnie oszukać, to może drugi raz też się da? No na pewno, tym bardziej, jeśli spolegliwi "oszukani i naiwni" urzędnicy to tajemna agentura na usługach napastnika, która tylko naiwnych udaje. No, chyba, że są opętani...


Oddanie kawałka ziemi w Palestynie spowodowało zwiększenie żądań przybyszów, walkę terrorystyczną, a także otwartą wojnę z Palestyńczykami. Przez dziesięciolecia sytuacja w Palestynie uległa drastycznej zamianie.

Pierwotnie mało znaczący Izraelczycy zdominowali Palestyńczyków i zaczęli dyktować im warunki, a żadąnia uzyskania nowej ziemi, nigdy nie ustały. Palestyńczycy z pozycji dominanta, we własnym kraju przeszli do konspiracji i z czasem podjęli walkę o charakterze terrystycznym - dokładnie naśladując metody izraelskie z początków państwa Izrael.

Dzisiaj powszechnie Palestyńczyków uważa się za terrorystów, a nie za powstańców walczących o odzyskanie własnej ziemi.

Opinia światowa zmieniła - wyrobiła sobie zdanie na temat konfliktu w Palestynie pod wpływem mediów i kina zachodniego.

W sukurs terrorystycznym metodom przyszło kino amerykańskie, które od lat 60tych stopniowo zmienia sposób ukazywania osób pochodzenia palestyńskiego czy arabskiego, coraz częściej ukazując te osoby jako szalonych terrorystów.

Od lat 80tych do dzisiaj każdy przeciętny film sensacyjny z udziałem osób o pochodzeniu nazwajmy to: "arabskim" prawie zawsze lub zawsze obsadza te osoby w roli terrorystów.

Powyższe wywody piszę z pamięci, na podstawie filmu dokumentalnego, który widziałem lata temu bodajże na kanale Planete.

Było już o tym na blogu, w tym filmie wypowiadał się min. amerykański aktor libańskiego pochodzenia - Tony Shalhoub (filmowy Detektyw Monk), który dość szczegółowo opowiadał o tym problemie.



Powtarza się więc to, co zaszło 600 lat temu w Królestwie Polskim - przybyła do nas z Hiszpanii ludność osiedliła się na stałe i stopniowo zawłaszczała teren, tworząc getta, podobnie jak dzisiaj robią to przybysze z Afryki czy Azji w krajach zachodu.

Pan Rose twierdzi, że:

 "Izraelczycy muszą to lepiej zrozumieć."


Nikt nie jest głupim, a na pewno głupim nie są oficjele na ważnych państwowych stanowiskach u władzy i Izraelczycy wszystko doskonale rozumieją, co skłania nas do wniosku, że fałszywe obarczanie Polaków współwiną za Holokaust jest z ich strony zawoalowaną napaścią, której owoce mają poznać dopiero przyszłe pokolenia.

Jest to napaść w czystej postaci.

Jeśli ktoś zaplanowal sobie napaść ma nas, to znaczy, że zdefiniowal siebie jako - wróg Polaków.

Jaki jest więc sens podtrzymywać poprawne, czy wręcz uprzywilejowane (dla nich) relacje z takim krajem, leżącym gdzieś daleko na Bliskim Wschodzie?



Jaki jest główny wniosek z tego artykułu dorzeczy.pl?

Thomas Rose formułując swoje dwuznaczne tezy, sytuuje się w roli wroga Polski i Polaków.

Thomas Rose nie jest głupcem, który nie wie, co mówi, tylko jest wrogiem Polski i Polaków, który usiłuje osiągać swoje cele poprzez tzw. miękką siłę - siłę słów i częstego powtarzania dwuznaczych tez.

Thomas Rose JEST wrogiem Polski i Polaków.



Każdy oficjel, który powtarza kłamstwa o "współwinie" Polaków, albo o "polskich obozach" - jak to zrobił kiedyś Barak Obama - nie jest głupcem, ani ignorantem, tylko jest wrogiem Polski, który od czasu do czasu w zakamuflowany sposób sprawdza, czy Polacy to widzą i czy reagują, czy też nie. Skoro nie reagują - działa dalej wg planu.


Polacy są znani na zachodzie z tego, że wierzą aliantom jak małe naiwne dzieci (kłania wam się baba z telewizora - nie wierzcie w te żałosne wynurzenia, to bezwględna i wroga wam osoba!), ale z czego to wynika?

Bo nie jesteście wspólnotą i kiedy już was napadną to jest za późno na budowanie siły i musiecie zawsze szukać oparcia za granicą, zamiast najpierw zbudować siłę w sobie, zbudować wspólnotę która nie dopuści do rozwalenia państwa.

Każdy polski mężczyzna przed 30 rokiem życia powinien sobie postawić za cel - stworzyć własną rodzinę i mieć co najmniej czworo dzieci! Jeśli za 50 lat znowu przyjdzie nam stanąć na granicy, to kto to zrobi? Dziadkowie po 70tce o kruchych kościach??

A państwo polskie powinno mu w tym pomóc, obcinając władzę banków nad życiem Polaków, wyciągając reparacje od Niemiec, stosując proste prawo i podatki, dając preferencje na mieszkanie i utrzymanie dzieci.



Jeszcze raz podkreślam - nie znam oryginalnej wypowiedzi pana Rose, bo chyba żadna polska strona nie podała ich wprost, a wnioski tu zapisane powstały do tekstu zredagowanego przez portal dorzeczy.pl, a nie stricte do wypowiedzi Rose - co nie znaczy, że oryginalna wypowiedź nie jest wcale lepsza.


Zwracam uwagę - gdyby pan Rose jasno określił odpowiedzialnych za Zagładę np.:

"Tylko i wyłącznie Niemcy są odpowiedzialni za Holokaust"

i nie dodawałby żadnych pomocników, czy nazistów, to żadna gazeta, żadne medium nie miałyby pola do nadinterpretacji jego wypowiedzi.

Pan Rose użył jednak słów, którymi można dowolnie żonglować, dowolnie je obrabiać.





A teraz republika.pl


Tom Rose, przyszły ambasador USA w Polsce, podczas przesłuchania w Senacie w niezwykle mocnych słowach stanął w obronie Polski. Przypomniał prawdę historyczną i zdecydowanie odrzucił tezy o polskiej współodpowiedzialności za Holokaust.


Ładnie się zaczyna, idźmy jednak dalej.


Obrona dobrego imienia Polski


W wystąpieniu przed senacką komisją spraw zagranicznych Tom Rose odniósł się do skomplikowanych relacji między Polską a Izraelem, podkreślając historyczne konteksty i znaczenie współpracy obu narodów:


— Polska i Izrael mają, delikatnie mówiąc, skomplikowane relacje, ukształtowane przez wspólną historię potwornych cierpień w czasach najnowszych, a jednocześnie przez 600 lat efektywnej współpracy — powiedział Rose.


Główna część jego wypowiedzi skupiła się jednak na stanowczym odrzuceniu prób przenoszenia odpowiedzialności za Holokaust na Polaków.


— Polska nie była sprawcą Holokaustu – Polska była jego ofiarą. Naród polski, państwo polskie… jedynym krajem, który został podbity i nigdy się nie poddał, była Polska — podkreślił.


W swojej mowie Tom Rose przypomniał także heroiczne działania Polaków w czasie II wojny światowej — m.in. rząd na uchodźstwie w Londynie, udział w walkach we Włoszech oraz nieocenioną rolę polskich pilotów w Bitwie o Anglię:


— To byli naziści. To byli Niemcy. To byli ich pomocnicy — powiedział, jasno określając odpowiedzialnych za Zagładę.


Źródło: Republika, x.com



No i jak to wygląda? 

Powtórzę tu ostatnie 3 zdania:
- pierwsze z nich wygląda jak zdanie nieskończone, jakieś takie urwane...
- drugie jest oderwane, zupełnie o czym innym, nie na temat: winni-nie winni
- ale trzecie zdanie JEST POŁĄCZONE z drugim zdaniem za pomocą dwukropka na końcu tego drugiego zdania!


— Polska nie była sprawcą Holokaustu – Polska była jego ofiarą. Naród polski, państwo polskie… jedynym krajem, który został podbity i nigdy się nie poddał, była Polska — podkreślił.

W swojej mowie Tom Rose przypomniał także heroiczne działania Polaków w czasie II wojny światowej — m.in. rząd na uchodźstwie w Londynie, udział w walkach we Włoszech oraz nieocenioną rolę polskich pilotów w Bitwie o Anglię:

— To byli naziści. To byli Niemcy. To byli ich pomocnicy — powiedział, jasno określając odpowiedzialnych za Zagładę.


Wygląda więc na to, że literalnie Republika powtarza tezy z artykułu dorzeczy.pl, tylko innym sposobem. 



Fragment "...podbity i nigdy się nie poddał" pasuje do drugiego zdania o heroicznych działaniach, więc łączę je ze sobą.... 

teraz te 3 zdania wyglądają tak:


— Polska nie była sprawcą Holokaustu – Polska była jego ofiarą. Naród polski, państwo polskie…
jedynym krajem, który został podbity i nigdy się nie poddał, była Polska — podkreślił.
W swojej mowie Tom Rose przypomniał także heroiczne działania Polaków w czasie II wojny światowej — m.in. rząd na uchodźstwie w Londynie, udział w walkach we Włoszech oraz nieocenioną rolę polskich pilotów w Bitwie o Anglię:
— To byli naziści. To byli Niemcy. To byli ich pomocnicy — powiedział, jasno określając odpowiedzialnych za Zagładę.



Wyrzucam środkowy tekst, jako niepasujący do kontekstu - oderwany tematycznie obcy wtręt - i łączę rozerwaną frazę z pierwszego zdania z ostatnim zdaniem, które do kontekstu pasuje i ostatecznie lepią się ze sobą:

Naród polski, państwo polskie…

— To byli naziści. To byli Niemcy. To byli ich pomocnicy — powiedział, jasno określając odpowiedzialnych za Zagładę.




Rozumiecie??

Nie ma przypadków.


TO NIE JEST WASZA TELEWIZJA.

Niemcy są spaleni, na ich miejsce wchodzą Amerykanie, a my jesteśmy znowu w 1989 roku.

Ostatni wasz wybór, to była hucpa, bo teraz na topie jest prawica, więc gra jest na prawicę, gra jest na to, co jest popularne.



Szef Solidarności, Piotr Duda, który 19 października 2024 roku powiedział:

"Zapytany o nazwisko kandydata na prezydenta Duda odparł: – Mam takiego. Nazwiska nie powiem, żeby nie spalić osoby, ale mam mocnego kandydata" 

bardzo strapiony poleciał do Stanów Zjednoczonych - poleciał za ocean do USA! - i tam odbył rozmowę, a po powrocie poparł kandydata PiSu.





























przedruk
dorzeczy.pl


Bardzo ważny głos przyszłego ambasadora USA w Polsce wybrzmiał w Kongresie


Nominowany na stanowisko ambasadora USA w Warszawie Thomas Rose przypomniał w Kongresie, że Polska była ofiarą, nie sprawcą Holocaustu.



Relacje Polski z Izraelem są skomplikowane, ale Izraelczycy muszą zrozumieć, że Polska była ofiarą Holokaustu – powiedział przed senacką komisją spraw zagranicznych Thomas Rose, nominowany na stanowisko ambasadora USA w Warszawie.

Rose zapewnił, że w ramach swojej pracy będzie dążył do naprawienia stosunków między Izraelem a Polską państwami i obiecał, że zachowa polityczną neutralność.


Rose: Polacy są niesamowicie proamerykańscy

Thomas Rose jest prawicowym publicystą znanym z poglądów proizraelskich. Był doradcą wiceprezydenta Mike’a Pence’a oraz redaktorem naczelnym dziennika "Jerusalem Post".

Rose ocenił Polskę jako wzorowego sojusznika Ameryki, a także europejskiego lidera pod względem obronności, bezpieczeństwa energetycznego i cyberbezpieczeństwa. Powiedział, że Polacy są narodem niezwykłym, dumnym, suwerennym i bardzo proamerykańskim.

– Oczywiście, w Polsce toczą się najróżniejsze wewnętrzne spory polityczne, ale na poziomie 30 000 stóp, jeśli chodzi o kwestie egzystencjalne, oni to rozumieją. Prześcigają się nawzajem, żeby być bardziej amerykańskimi – mówił Rose.

Rose oznajmił nawet, że Polska "nie jest tylko sojusznikiem, lecz rodziną" i pochwalił polskie rządy. W pewnym momencie sugerował też, że ekipa Donalda Tuska ogłosiła przywrócenie poboru do wojska. Prawdopodobnie miał na myśli dobrowolne, powszechne szkolenia wojskowe.


Przyszły ambasador USA: To byli naziści, Niemcy, nie Polacy

Rose podkreślił, że według obiegowej opinii ponieważ to w Polsce doszło do Holokaustu, to "w jakiś sposób Polska ponosi za to odpowiedzialność".

– To byli naziści, to byli Niemcy, to byli ich pomocnicy. Izraelczycy muszą to lepiej zrozumieć. A Polacy muszą lepiej zrozumieć izraelskie wrażliwości – powiedział Rose.

Jak dodał, jest bardzo zainteresowany pojednaniem obu krajów i uważa, że może się temu przysłużyć.


Polska ofiarą Holocaustu

Odnosząc się do kwestii tzw. restytucji mienia, stwierdził, że jest to ważna kwestia, lecz również podkreślił, że "bardzo, bardzo ważne jest, abyśmy wszyscy pamiętali, kto był ofiarą" – Polska nie była sprawcą Holokaustu, lecz jego ofiarą.

– Z 22 krajów, które nazistowskie Niemcy okupowały lub którymi kierowały za pośrednictwem marionetkowych reżimów, jedynym krajem, który został podbity i nigdy się nie poddał, była Polska. Polski rząd przeniósł się do Londynu, gdzie służył na uchodźctwie – dodał.





Kraj w Europie, z którym Ameryka nie ma problemu

Odpowiadając na pytania jednej z senatorek Demokratów, Rose oznajmił, że USA mają doskonałe relacje zarówno z Donaldem Tuskiem i jego Koalicją Obywatelską, jak i z opozycyjnym w tej chwili PiS. Zapewnił, że nie będzie faworyzował żadnej politycznej partii w Polsce kosztem innej.

– Jeśli jest jeden kraj w Europie, w którym Ameryka nie ma problemu, to jest to Polska – zaznaczył. Proszony o deklarację, że nie będzie sprzyjał żadnej z partii, zobowiązał się do tego.
 – Jeśli Stany Zjednoczone będą miały interes w jakiejś sprawie, jeśli będzie to miało bezpośredni wpływ na Stany Zjednoczone, będę energicznym obrońcą prezydenta i jego programu – dodał.


Procedura nominacji

Wysłuchanie przed senacką komisją jest kluczowym krokiem do zatwierdzenia prezydenckich nominatów na ambasadorów, ale nie ostatnim. W zdecydowanej większości przypadków zatwierdzenie nominacji przez Senat jest formalnością, a sprzeciwu wobec kandydatury Rose’a nie zgłaszał otwarcie żaden z senatorów. W środę Rose i występujący wraz z nim nominaci mogą uzyskać poparcie komisji spraw zagranicznych. W późniejszym terminie odbędzie się głosowanie całego Senatu.







rp.pl/telewizja/art16617861-czlowiek-zwany-monkiem
/dorzeczy.pl/swiat/756966/holocaust-wazny-glos-przyszlego-ambasadora-usa-w-polsce.html



"współwina":

dorzeczy.pl/swiat/750564/wspolwina-polakow-za-holocaust-w-domu-niemiecko-polskim.html
dorzeczy.pl/opinie/754116/niemiecka-gazeta-polacy-wspolwinni-holokaustu-trudny-temat-dla-pis.html

bliskoznaczny.pl/synonim/obiegowa_opinia

sjp.pwn.pl/slowniki/opinia.html

/sjp.pwn.pl/sjp/poniewaz;2504546.html

tvrepublika.pl/Polska/Rose-Polska-byla-ofiara-Holokaustu/193862

dorzeczy.pl/kraj/646318/piotr-duda-mam-mocnego-kandydata-na-prezydenta.html