Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ubecy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ubecy. Pokaż wszystkie posty

środa, 31 lipca 2024

Stutthof cz. 3 (Liniewo)




data notatki: 15 maj 2024 








przedruki

może potrzebne do zorientowania się w temacie





Kościerzyna





W poniedziałkowy wieczór odbyła się niecodzienna i wyjątkowa uroczystość. Sala Szopińskiego gościła bowiem w swoich progach świadków II wojny światowej, których wspomnienia posłużyły za treść publikacji "Czas próby i nadziei. Wspomnienia mieszkańców ziemi kościerskiej z lat 1939-1945". Podczas gali nie zabrakło też ocalałego z Marszu Śmierci - Wernera Rzeźnikowskiego, tegorocznego laureata Medali im. Tomasza Rogali.

Osią poniedziałkowej uroczystości były wojenne wspomnienia 51 mieszkańców regionu kościerskiego, które dzięki Krzysztofowi Jażdżewskiemu i Rajmundowi Knitter ocaleją spisane na ponad 400 stronicowej książki.

- Ta książka jest unikalna na Pomorzu. Nie ma bowiem drugiego miasta i powiatu, który mógłby się poszczycić opublikowaniem tak obszernej pozycji zawierającej wspomnienia i relacje mieszkańców, w tym przypadku Ziemi Kościerskiej. Dotyczą one krótkiego okresu, bo pięcioletniego. Są jednak lata, które ważą więcej. Książka zawiera wspomnienia, wywiady, relacje, które w warstwie językowej są trochę trudne do czytania, odbioru, są nacechowane dużymi emocjami, ale czymś niecnym byłoby z naszej strony - recenzentów - sugerowanie jakichkolwiek zmian w tym zakresie. Ta książka ma walor, który jest najważniejszy, jest po prostu autentyczna - podkreślał jeden z recenzentów, prof. Andrzej Gąsiorowski.

Obok promocji publikacji ważnym punktem poniedziałkowej gali było wręczenie Medalu im. Tomasza Rogali Wernerowi Rzeźnikowskiemu - przedwojennemu kościerskiemu harcerzowi, który jako członek szarych szeregów podczas II wojny światowej prowadził działalność konspiracyjną. Został aresztowany przez gestapo i poddany okrutnemu śledztwu, po czym osadzono go w obozie koncentracyjnym Stutthof. Na początku 1945 r. przeżył "Marsz Śmierci". W 1946 r. został pierwszym powojennym komendantem Hufca ZHP w Kościerzynie.

Za nim jednak dokonano aktu dekoracji, zgromadzeni w Sali Szopińskiego mieli okazję obejrzeć film "Pan Werner" autorstwa Wandy Dittrich i Mariusza Wirskiego. Przypomnijmy, że został on zakwalifikowany do katalogu międzynarodowych targów Short Film Corner na Festiwalu Filmowym w Cannes.

- Najważniejsza dla mnie zawsze były rodzina. Moja szkoła, wychowawcy, którzy spoczywają w lasach. Jeszcze przed tym był ksiądz dr Heyke, a na koniec zawsze zostaje tylko wiara - podkreślał laureat medalu, Werner Rzeźnikowski.

Obok niego na scenie pojawił się także Felicjan Łada, także więzień obozu Stutthof.

- Przebyłem to. Nie wstydzę się tego pobytu. Nasze wyobrażenia o obozie są jednostronne. Takim dowodem na to był sąd nad esesmanami i funkcyjnymi z obozu. Były wyroki bardzo ostre, ale nie zawsze sprawiedliwe. Tak samo nasze pojęcie o obozie trzeba byłoby niejednokrotnie skorygować. Chodzi mi o to, że nie wszyscy byli źli, wyrachowani - mówił Felicjan Łada.

Galę zwieńczyły podziękowania osobom, które podzieliły się swoimi wspomnieniami z czasów wojennych. A tym samym okres ten w historii ziemi kościerskiej nie ulegnie zapomnieniu.

AL

Autor: Ania Lehmann / Redakcja Koscierski.info






---------

Jesień 1939 roku. Dla mieszkańców Kościerzyny i całego powiatu kościerskiego rozpoczął się jeden z najbardziej ponurych okresów w ich życiu. Z początkiem września niemieckie wojska zajęły tereny Pomorza Gdańskiego, które następnie zostało wcielone do III Rzeszy. Ale najgorsze miało dopiero nadejść. I to bardzo szybko. W listopadzie 1939 roku rozpoczął się proces wysiedlania ludności polskiej z terenu powiatu kościerskiego. Spora część osób, która została poddana brutalnemu procesowi wysiedleńczemu, już nigdy nie wróciła do swoich rodzinnych domów, co było pokłosiem zbrodniczej machiny nazistowskiego terroru, która miała przedstawicieli polskiego narodu zmieść z powierzchni ziemi.

Większość z nas, tragiczne obrazy z czasów II wojny światowej zna jedynie z książek, filmów fabularnych czy też dokumentalnych. Dla tysięcy mieszkańców powiatu kościerskiego, wydarzenia z listopada 1939 roku, stanowią jeden z najbardziej mrocznych aktów, który będzie im towarzyszył przez całe życie, przypominając co roku o koszmarze, jaki rozegrał się 81 lat temu. To właśnie wtedy, wpadli w tryby nieludzkiej machiny terroru, która zgodnie z nazistowską ideologią miała oczyścić Europę z tzw. podludzi.

To nie była fikcja, ale prawdziwe wydarzenia

Jak podkreśla w swojej publikacji naukowej „Wysiedlenia jako element germanizacji w Kościerzynie i na terenie powiatu kościerskiego podczas drugiej wojny światowej”, prof. Bolesław Hajduk z Uniwersytetu Szczecińskiego, dokonywane w czasie wojny czystki etniczne na podbitych ziemiach polskich wynikały z przyjętych przez III Rzeszę koncepcji o wyższości rasowej oraz planów germanizacyjnych, których celem było umocnienie niemczyzny, a także zapewnienie dominacji „rasie panów”. Jak zaznacza prof. Hajduk, opanowanie Pomorza miało dla Niemiec zasadnicze znaczenie, ponieważ oznaczało jednocześnie realizację dalekosiężnych celów politycznych i terytorialnych. Zgodnie z planami wysiedleńczymi dotyczącymi całego obszaru Polski, procesem wysiedlenia oraz germanizacji miało być objętych 85 procent Polaków. Warto też wspomnieć, że osobą odpowiedzialną za tę zbrodniczą sferę był dowódca SS i jednocześnie szef policji Rzeszy, Reichsführer Heinrich Himmler.

W ostatnich dniach listopada 1939 roku, to o czym mówiono, i co przewidywano od pewnego czasu, stało się faktem. Dla tysięcy mieszkańców powiatu kościerskiego rozpoczął się dramat, który dla części skończył się śmiercią. Cała akcja wysiedleńcza, jak na niemiecką precyzję przystało, została perfekcyjnie zaplanowana. Świadczy o tym fakt, że niemiecki aparat bezpieczeństwa, zanim przystąpił do jej realizacji, dysponował listami, na których znajdowały się nazwy miejscowości oraz nazwiska rodzin i osób przeznaczonych do wypędzenia. A te, miały wyjątkowo brutalny charakter. Niemieccy funkcjonariusze zorganizowani w kilkuosobowe grupy, dokonywali wypędzeń całych rodzin lub pojedynczych osób. Mieszkańcy mieli zaledwie kilkanaście minut na to, by spakować najważniejsze i najbardziej potrzebne rzeczy. Najczęściej były to żywność i coś do ubrania. Jak się okazało, rzeczy te były następnie wrzucane na ciężarówki i rzadko kiedy wracały do ich właścicieli. Aresztowana ludność była kierowana do miejsc koncentracji, a taką rolę pełniły najczęściej posterunki policji, szkoły, gospodarstwa czy też parafialne kościoły. Tak było w przypadku mieszkańców Kościerzyny.

Ludzkie dramaty widzieli na własne oczy

Wspomniany wyżej prof. Bolesław Hajduk, w swojej publikacji przytoczył relacje świadków tych dramatycznych wydarzeń. Jedna z nich dotyczy wspomnień Franciszka Marchewicza, który mówił: „21 listopada 1939 roku, o godz. 22 wojsko niemieckie stacjonujące w miejscowym liceum otoczyło miasto. O godz. 3 nad ranem młodzi Niemcy uzbrojeni w długą i krótką broń, wchodzili do rodzin, które figurowały na posiadanych przez nich listach. Przeznaczonym do wysiedlenia nakazywali się ubrać w ciągu 15 minut i zabrać żywność na trzy dni. Postępowanie ich było bezwzględne i brutalne. Niekiedy rozdzielano rodziny, wszystkich zapędzano do kościoła. Brakowało chleba i mleka dla niemowląt. Przed południem pojawiły się samochody, na które załadowano wysiedlonych i wywieziono do Wysina. Wsi, z której usunięto niemal całą ludność. Stamtąd zabrano nas do stacji kolejowej Głodów i załadowano do bydlęcych wagonów. Upychano ludzi do ostatniego stojącego miejsca. Na stacji tej, młodzi Niemcy obdzierali wysiedleńców z odzieży i butów. Widziałem jak wicestaroście kościerskiemu Głasikowi, Niemiec z Kościerzyny ściągnął skórzaną kurtkę. W drodze wołano o wodę, ale Niemcy zakazali podawać cokolwiek, a kilka osób zastrzelili. Docelowym etapem była stacja Niemojki w siedleckim...”.

Prof. Hajduk przytacza też relację Pawła Bałachowskiego z Wysina, którego opowieść również mrozi krew w żyłach. A oto fragment tej wstrząsającej historii: „W dniach 22 i 23 listopada 1939 roku wojsko SS przy pomocy wszystkich miejscowych Niemców z gminy, powiatu, a nawet z Gdańska, lokowało przywożone rodziny polskie w kościele i po wszystkich gospodarstwach. Zajęte były również stajnie, chlewy i stodoły. Zebrano tutaj około 13 tysięcy ludzi. Jednych przywożono, a drugich w tym czasie transportowano samochodami do Głodowa. Codziennie dochodziło kilka transportów. W Wysinie przeprowadzono też selekcję i w piwnicy plebanii osadzono przeznaczonych na rozstrzelanie. M.in. uwięziono tam ks. proboszcza Johana Paula Eltermanna z Mierzeszyna, którego później zamordowano podczas zbiorowej egzekucji w Nowym Wiecu. W czasie selekcji zabierano futra, skórzane kurtki, zegarki, pieniądze, pościel, buty itp. W piwnicy gospodarza Drywy leżeli chorzy, którzy nie nadawali się do transportu. Po wyzwoleniu, znaleziono w dole od gaszonego wapna ich zwłoki…”

Pamięć o wstrząsających wydarzeniach

W roku 2006 z inicjatywy władz miasta zorganizowano uroczystości upamiętniające wydarzenia z listopada 1939 roku. Być może nie doszłoby do nich, gdyby nie głos świadka tamtych wydarzeń. Wszystko zaczęło się od listu pani Bogumiły Baryłkowskiej z Kościerzyny, która zwróciła się do Rady Miasta Kościerzyna z prośbą, by zająć się tematem wysiedleń. W wyniku tego apelu, powstał zespół, który dotarł do kilkudziesięciu świadków tamtych upiornych wydarzeń. Jego członkowie spisali relacje 31 świadków. Aby upamiętnić ten dramatyczny moment, który stał się częścią historii kościerskiej ziemi, a także oddać cześć bohaterom tamtych lat, na Placu Jana Pawła II oraz w kościele pw. Świętej Trójcy w Kościerzynie zawisły dwie tablice poświęcone wysiedleńcom. Ponadto, w Ratuszu Miejskim (dzisiaj Muzeum Ziemi Kościerskiej) otwarto wystawę zatytułowaną „Wysiedlenia ludności kościerskiej w listopadzie 1939 roku”. Poza tym, każdy z wysiedleńców otrzymał broszurę, w której znajdowały się relacje 31 świadków listopadowych wydarzeń.

Autor niniejszego artykułu brał udział w tych uroczystościach, co stworzyło mu wyjątkową okazję do rozmowy z ludźmi, którzy przeżyli gehennę wysiedleń. Jednym z rozmówców był Teodor Bielawski z Kościerzyny.

- Niemcy przyszli nad ranem i zaprowadzili nas w okolice kościoła. Stamtąd przewieźli nas do Wysina, a następnie do Głodowa. Potem pociągiem zawieźli nas na Podlasie. Ja wraz z ciotką i jej dwójką dzieci, z Podlasia trafiłem na roboty do Niemiec. W czasie transportu widziałem śmierć, widziałem, jak człowiek zwariował. Na szczęście udało mi się w 1945 roku wrócić do Kościerzyny - mówił mi w roku 2006 Teodor Bielawski.

Młode pokolenie też pamięta

Skala wysiedleń przeprowadzonych w czasie okupacji na terenie powiatu kościerskiego była szeroko zakrojona. Jak wynika z danych zawartych w książce pod redakcją prof. Andrzeja Gąsiorowskiego „Kościerzyna i powiat kościerski w latach II wojny światowej 1939-1945”, mogła ona objąć w listopadzie 1939 roku około 10 tysięcy osób. Akcja deportacyjna była kontynuowana w kolejnych latach, a dokładnie w 1940 oraz 1941 roku. Była to tzw. ewakuacja specjalna, którą wstrzymano na początku 1941 roku. Jednak kilka miesięcy później zorganizowano kolejne wysiedlenia, które nosiły nazwę przesiedleń wewnętrznych. Po tym czasie akcje przesiedleńcze w powiecie kościerskim ustały.

Należ też podkreślić, że osoby objęte procesem wysiedleń próbowały jeszcze w czasie okupacji wrócić do rodzinnych miejscowości. Miały wówczas dwie możliwości. Pierwsza z nich miała oficjalny charakter i polegała na odwołaniach i skargach kierowanych do władz nazistowskich, z kolei druga sprowadzała się do nielegalnych ucieczek z Generalnego Gubernatorstwa, co mogło się zakończyć aresztowaniem, a następnie śmiercią. Jednak zdecydowana większość wysiedlonych w listopadzie 1939 roku, wróciła w rodzinne strony dopiero po zakończeniu wojny w 1945 roku.

Pamięć o uczestnikach listopadowych wydarzeń sprzed 81 lat jest pielęgnowana wśród mieszkańców powiatu kościerskiego. Najlepszym tego dowodem jest inicjatywa, która została podjęta w 2015 roku przez Muzeum Ziemi Kościerskiej w Kościerzynie. W 70. rocznicę zakończenia II wojny światowej, aby ocalić od zapomnienia radości i smutki osób żyjących w Kościerzynie i okolicy w roku 1945, przygotowano specjalny projekt pod nazwą „Kościerzyna 1945 – rok wojny, rok pokoju we wspomnieniach mieszkańców Kościerzyny i ziemi kościerskiej”. Zaangażowali się w niego uczniowie I Liceum Ogólnokształcącego im. J. Wybickiego w Kościerzynie: Dawid Datta, Karolina Ebertowska, Julia Gralka, Bartosz Hinc, Zuzanna Hołdys, Klaudia Jastrzemska, Wiktoria Kozikowska, Julia Kuciara, Weronika Okoniewska, Ewelina Stefańska i Julia Szczypior. Od września do grudnia 2015 roku pod opieką pracowników merytorycznych muzeum – Rajmunda Kinttera i Jadwigi Bogdan, a także nauczyciela historii i wicedyrektora liceum – Rafała Słomińskiego, spotkali się, a następnie przeprowadzili wywiady z 21 osobami, które w 1945 roku mieszkały na ziemi kościerskiej. Jak poinformował nas dyrektor Muzeum Ziemi Kościerskiej, dr Krzysztof Jażdżewski, większość tych rozmów zostało zarejestrowanych w formie audiowizualnej. Następnie uczniowie dokonali transkrypcji relacji. Ta wyjątkowa praca licealnej młodzieży i pracowników muzeum, przyniosła efekt w postaci publikacji zatytułowanej „Czas próby i nadziei. Wspomnienia mieszkańców ziemi kościerskiej z lat 1939-45”.

- Zebrany podczas obu projektów materiał jest dość zróżnicowany pod względem stylu, szczegółowości i obszerności wypowiedzi. Materiały zgromadzone w roku 2006, sporządzono w dużej mierze przez nauczycieli historii, i przyjęły one raczej formę rozmowy, zmierzającej do ustalenia dokładnej daty wysiedleń i ich przebiegu. Inaczej rzecz się miała w przypadku materiałów zebranych w roku 2015, chociaż pytania zadawali uczniowie, czynili to na podstawie kwestionariusza przygotowanego przez pracowników muzeum – podsumowuje dr Krzysztof Jażdżewski, dyrektor MZK w Kościerzynie.



Autor tego artykułu w czasie jego przygotowywania korzystał z materiałów opublikowanych m.in. w książce pod redakcją Andrzeja Gąsiorowskiego "Kościerzyna i powiat kościerski w latach II wojny światowej 1939-1945".

Zdjęcia pochodzą także z książki „Kościerzyna i powiat kościerski w latach II wojny światowej 1939-1945" oraz ze zbiorów Muzeum Ziemi Kościerskiej w Kościerzynie.

Autor składa podziękowania dr Krzysztofowi Jażdżewskiemu, dyrektorowi Muzeum Ziemi Kościerskiej w Kościerzynie, za udzielone wsparcie oraz przekazanie materiałów źródłowych.






------------




gmina Liniewo






Gmina Liniewo leży w woj. Pomorskim, we wschodniej części powiatu kościerskiego. Pod względem krajobrazowym wchodzi w skład pojezierza kaszubskiego, dlatego jest duża mozaika rzeźby terenu.

Występują wzniesienia do 200 m n.p.m. Istnieje duża ilość jezior polodowcowych skupiających się głównie w południowej części gminy, tworząc dogodne warunki turystyczno – rekreacyjne, gdyż otoczone są drzewostanem mieszanym, liściasto – iglastym. 

Większe skupiska leśne znajdują się w południowej części gminy przy granicy z gminą Stara Kiszewa oraz we wschodniej części, graniczącą z gminą Skarszewy. 

Drzewostan w południowej części jest mieszany z przewagą drzew iglastych, natomiast we wschodniej również mieszany jednak z wyraźną przewagą drzewostanu liściastego, głównie buka. Teren pocięty jest małymi rzekami, a dominującą rzeką jest „Wietcisa”, która wpada za Skarszewami do Wierzycy. 

Gleby na terenie gminy zostały ukształtowane w epoce plejstoceńskiej, zwaną lodowcową. Gleby tych okolic są mocno zróżnicowane pod względem budowy i struktury, a podstawowym materiałem są: kamienie, żwir i piasek z małą ilością związków gliniastych. Są to gleby stosunkowo słabe pod względem rolniczym. 

Początkowo uzyskiwano nie najgorsze plony głównie żyta i ziemniaków, a w miarę wzrostu kultury rolnej pojawiają się rośliny o większych wymaganiach glebowych, jak owies, jęczmień, pszenica, buraki, rzepak i kukurydza. W strukturze użytków rolnych znajduje się stosunkowo duży udział użytków zielonych, co dało chłopom możliwość rozwoju hodowli bydła, owiec i koni. 

Gmina składa się z 18 miejscowości w tym 14 wsi sołeckich. 

W zależności od ich historycznego rozwoju i przynależności osad, które były pod różnymi wpływami, głównie jednak kościoła, doszukać się można śladów bardzo dawnego osadnictwa. Na podstawie wykopanych grobów skrzynkowych, w których były popielnice z prochami można datować pierwsze osadnictwo na lata 1400 – 1100 p.n.e. 

Groby takie wykopano we wsi Lubieszyn. 

Wieś ta w latach 1247 – 1249 przekazana była przez Księcia Sambora II szpitalowi św. Gotharda pod Włocławkiem. Później wieś Lubieszyn przeszła we władanie szlachty, a w XVI wieku władał nią ród Garczyńskich. 

Od 1772 r. właścicielem został Antoni Ostoja – Liński. W drugiej połowie XIX wieku właścicielem wsi był Wierzymski. Nadmienić należy, że w 1861 r. była we wsi czynna szkoła dla młodzieży. Do wsi Lubieszyn należało wybudowanie osadnicze Lubieszynek. Na ślady grobów skrzynkowych natrafiono także we wsi Garczyn, dawna nazwa Gardzino.

Ponadto wieś ta posiada ślady cmentarza między Jeziorem Dyżym a wzniesieniem zwanym „Księżą Górą” dawniej „Szwedzkim Szańcem”. Na płaszczyźnie tej góry prawdopodobnie stał gród, który należał do rodu Garczyńskich. 

Pierwszy dokument pisany wymieniający nazwę osady Garczyn pochodzi z 1258 r. Jest to akt nadania tych ziem Cystersom przez Sambora II z Tczewa. Przypuszcza się, że mieściła się na tymże grodzie Kasztelania, w/g zapisu z 1304 r. Obok grodu powstało podgrodzie, w którym stanął kościół parafialny, istniejący już w XIII wieku. Obecnie cennym zabytkiem jest murowany kościół św. Andrzeja z XVI wieku z niską wieżą czterospadową i piękną figurką Madonny z XV wieku. Po zaborze Pomorza przez Krzyżaków, ziemia ta straciła na znaczeniu, a ośrodkiem administracyjnym stała się pobliska Stara Kiszewa. 

W pobliżu Garczyna znajduje się wieś Orle, która wymieniona już jest w XV wieku. W 1772 r. majątek ten należał do znanej pomorskiej rodziny Tuchołków. Do Orla należały tereny, z których w późniejszym okresie powstały wsie Chrztowo i Równe oraz kilka osad zwanych „Syberią”. 
Wsie te położone są pomiędzy jeziorami Sobąckim i Polaszkowskim. Po zachodniej stronie jeziora Sobackiego znajduje się wieś Sobącz, która powstała z byłego majątku należącego do rodziny Tępskich, a po 1945 r. został w ramach reformy rolnej rozparcelowany. Po południowej stronie gminy przy rzece Wietcisa natrafiono na palenisko sprzed ok. 2,5 tyś. lat. Obszar ten należy do wsi Wysin. We wczesnym średniowieczu tereny te podlegały prawdopodobnie ośrodkowi lokalnemu, którego siedzibą był gród Gnosma. 

W XIII w. ta część Pomorza należała do Księcia Sambora II, który przekazał w 1250 r. wieś Wissino oraz kilka innych osad biskupowi Michałowi z Włocławka za pożyczkę w wysokości 300 grzywien. Po późniejszych przetargach Książę Mściwój II w 1284 r. przekazuje prawa do Wysina kolejnemu biskupowi Wiesławowi. W rękach biskupów utrzymuje się wieś przez szereg stuleci. 

Centralną budowlą wsi jest kościół, który powstał w XIII w. Obecny pseudogotycki zbudowany został według projektu inż. Schreibera w 1894 r. na miejscu dawnego, drewnianego. Wśród wyposażenia najcenniejszym obiektem jest późnogotycka „Pieta” dzieło pomorskiego snycerza z XV w. 

Po II wojnie światowej wieś i osiedle Wysin Chrósty,a obecnie Chrósty Wysińskie uzyskały samodzielność administracyjną, czego dowodem była istniejąca szkoła podstawowa i prawa sołeckie wsi Chrósty Wysińskie.

Dwa kilometry od Wysina leży najstarsza na tym terenie osada, Stary Wiec. 

Na jej polach odkryte zostały w 1930 r. przez znanego badacza Pomorza, ks. Władysława Łęga trzy miejsca ze śladami pobytu i prawdopodobnie zamieszkania człowieka w mezolicie tj. w środkowej epoce kamiennej 8000-4300 lat p.n.e.). Jedno na pagórku w widłach rzek Wietcisy i Rutkownicy, drugie nad jeziorem Stare Wiecko z grobami skrzynkowymi z wczesnej epoki żelaza. Trzecie w widłach Wietcisy i polnej drogi do Iłownicy. 

Osada Stary Wiec wymieniona jest już w 1198 r. , która należała do kilku drobnych szlachciców. Od 1772 r. wieś i folwark należy do właściciela Gąbczewskiego. 

Na południe od Starego Wieca leży wieś Głodowo, wymieniona w XIII w. w dokumentach przekazania jej przez Sambora II Cystersom z Pogódek. Po likwidacji klasztoru, skolonizowana przez władze pruskie. Ośrodkiem tej wsi był dworzec kolejowy (obecnie linia kolejowa nieczynna) i szkoła w centrum wsi, która w 1965 r. stała się szkołą 8 klasową. 

Na wschód od Głodowa leży osada folwarczna Deka, która była we władaniu niemieckim, po 1945 r. należała do Państwowych Gospodarstw Rolnych. 

W kierunku południowym od Głodowa wśród lasów istnieją dwa osiedla wiejskie, Stefanowo i Milonki tworząc jedno sołectwo. Historia tych wsi ukształtowała się na bazie osadnictwa pracowników leśnych będących ich głównym źródłem utrzymania, przy znikomych dochodach z pracy na roli. 

Nieopodal Stefanowa leży wieś Iłownica, która nie posiada skomasowanej zabudowy, gdyż powstała z parcelacji ziem majątkowych. Centrum wsi skupia się wokół istniejących zabudowań folwarcznych i nie istniejącej już szkoły powszechnej. Ludność tej wsi zajmuje się głównie rolnictwem. 

Na zachód od Iłownicy leży mała wieś Płachty, która posiada status sołectwa z kilkoma zaledwie gospodarstwami indywidualnymi i budynkami pozostałymi po Państwowym Gospodarstwie Rolnym w Iłownicy. 

Centralnie położona na terenie gminy jest wieś Liniewo, znana z przekazu Księcia Gdańskiego Świętopełka klasztorowi w Żukowie – darowizny 5-garncy miodu rocznie. Potwierdzenie tej darowizny znajdujemy w 1249 r. kiedy wieś nazwana jest Lenewo. 

Osada w tym miejscu znajdowała się już we wczesnej epoce żelaza, na co wskazują odkrycia w dwóch miejscach. Na Diabelskiej Górze na południe od wsi, gdzie natrafiono na groby skrzynkowe z popielnicami. Drugie miejsce leży po zachodniej stronie wsi i północnej części jeziora Liniewskiego na terenie osady Małe Liniewo. Grodzisko to ma oryginalny kształt owalno-ósemkowy, lecz do tej pory nie jest zbadane. W Liniewie znajdował się folwark szlachecki, który obejmował jednocześnie wybudowania dzisiejszych Liniewskich Gór. 

W XIX w. po parcelacji dóbr majątkowych nastąpił rozwój wsi, na który wpływ miał również przeprowadzenie w 1885 r. linii kolejowej. Wieś Liniewo stała się ośrodkiem administracyjnym i oświatowym rejonu. Istniejąca szkoła powszechna stawała się zbyt mała i dlatego po parcelacji postanowiono ją przenieść do pałacu, w którym funkcjonowała prawie do 2000 r. 

Trudnym okresem, który trwał ponad 100 lat był zabór pruski, który znacznie wpłynął na kształtowanie się lokalnego społeczeństwa. Dochodziło do częstych rugowań rdzennej ludności ze swych gospodarstw, co miało wpływ na formowanie się wsi, szczególnie tych które posiadały lepsze gleby, gdyż tam osiedlali się koloniści. 

Duży wpływ wywarł tutaj Zakon Krzyżacki, który wspierał prądy prusko – niemieckie.

Z tego powodu większość obszaru dostała się we władanie niemieckich obszarników. Takie gospodarstwa powstawały w Garczynie, Sobączu, Liniewie, Iłownicy, Płachtach, Dece, Orlu i Starym Wiecu. 

Przed I wojną światową administracja pruska jako pierwsza rozparcelowała majątek w Liniewie i popierała osadników pochodzenia niemieckiego, przez co w tej wsi mało było Polaków. 

Większość majątków przetrwała okres parcelacji sprzed I wojny i przetrwały do jej zakończenia w wsiach: Iłownica, Plachty, Deka, Stary Wiec, Garczyn, Orle i Sobącz. 

Po 1920 r. miejscowości obecnej gminy Liniewo znalazły się w granicach Państwa Polskiego. Ludność miejscowa jest zbyt mocno przywiązana do swego regionu i do swej ojczyzny, dlatego Kaszubi nie wyrzekli się swej przynależności do Polski, pomimo potwornej niewoli i ucisku, początkowo najazdu Krzyżackiego a potem zaboru Pruskiego. Na długie, prawie trzy wieki oderwania od Polski, prześladowani i gnębieni, oparli się z podziwu godną siłą potężnemu naporowi germanizacji, zmierzającej do wyrugowania rdzennej ludności z tych ziem. 

Uformowana administracja gminy Liniewo jeszcze z czasów rozbioru pruskiego miała głównie za zadanie przeprowadzenie ewidencji ludności w celu podporządkowania się wpływom niemieckim.



II. Władanie gminą Liniewo od 1918 r. do 1976 r.


1. Okres 1918 – 1920. Rządy w gminie nie ustalone. W tym okresie prowadzono walkę ludności polskiej z pozostałością administracji niemieckiej z okresu zaborów.

2. Okres 1921 – 1939. Wójtami w tym okresie byli: Julian Tępski Hubert Węsierski Paweł Bałachowski Paweł Zieliński Głównym zadaniem tego okresu było umocnienie polskości na tym terenie i przebudowa administracji niemieckiej na polską. Szczególny nacisk kładziono na rozwój szkolnictwa polskiego i przebudowę gospodarki chłopskiej. Okres międzywojenny nie przyniósł oczekiwanego rozwoju gminy Liniewo, ludność potępiała ówczesną politykę władz sanacyjnych.

Ludności kaszubskiej nie chciano zatrudniać w urzędach, obsadzając je ludnością napływową. Istniały dosyć dobrze zorganizowane organizacje polskie, jednak władze tolerowały działalność organizacji niemieckich, które wraz z dojściem Hitlera do władzy, wzmogły swoją aktywność. Miejscowa ludność z nieufnością i niepokojem obserwowała poczynania wrogich organizacji niemieckich, jednak gdy nadszedł tragiczny wrzesień 1939 r. mężnie stanęła do obrony kraju.

3. Okres 1939 – 1945 -okupacja niemiecka Był to najcięższy okres ludności polskiej na terenie gminy. Okupant wprowadził rządy terroru poprzez mordy i rozstrzeliwania, wysyłał mieszkańców do obozów koncentracyjnych. Wysiedlaną ludność wywożono do różnych rejonów Polski i Europy. W tym celu utworzono obóz przejściowy we wsi Wysin. 

W 1942 r. Niemcy wprowadzili III grupę narodowości, ludności pochodzenia polskiego, która deklarowała przyjąć obywatelstwo niemieckie i mogła wstępować do wojska niemieckiego. Okupant wprowadził terror miejscowej ludności. Początkowo skupiło się to na inteligencji, gdzie z rąk okupanta giną nauczyciele Franciszek Gołębiewski z Liniewa i Leon Schülz z Wysina. Straszliwą zbrodnię popełniono na Wincentym Gruszce i Bazylim Pstrągu, wieszając ich na zgliszczach spalonej stodoły w Liniewie, gdyż przypisano im jej podpalenie, czynu którego nie popełnili.

4. Rok 1945. Pierwszym wójtem został Jan Werra rolnik z Liniewka. Okres po wyzwoleniu, którego dokonały 7 marca wojska radzieckie i polskie, charakteryzuje się organizacją ludności do zagospodarowania opustoszałych gospodarstw chłopskich polskich i poniemieckich. Lata 1945 – 1946 -wójtem był Józef Lidzbarski, rolnik z Iłownicy. 

Dalsze zagospodarowanie terenu gminy, gdyż jeszcze część gospodarstw była niezagospodarowana i opuszczona. W 1946 r. na teren gminy napłynęli pierwsi repatrianci, którzy obejmowali opuszczone gospodarstwa poniemieckie we wsiach Liniewo i Głodowo. 

W 1947 r. rozparcelowano w ramach reformy rolnej majątki w Sobączu i Płachtach. We władaniu państwa pozostały majątki w Starym Wiecu, Orlu, Garczynie, Iłownicy i Dece.


6. Lata 1946 – 1947 - wójtem był Jan Rekowski, rolnik z Liniewa. 
Rozpoczęto nauczanie w szkołach we wsiach Liniewo, Garczyn, Wysin, Głodowo, Lubieszyn, Iłownica, Sobącz, Chróstach Wysińskich, a później w Chrztowie. Następnie uruchomiono Urząd Gminy i Posterunek Milicji Obywatelskiej. 

Przywrócono ruch na linii kolejowej i utworzono stacje PKP w Liniewie i Głodowie oraz otwarto Urzędy Pocztowe w Liniewie, Wysinie i Głodowie. Ważną jednostką gospodarczą dla społeczeństwa było utworzenie w Liniewie Samopomocy chłopskiej, zaopatrującej ludność w produkty spożywcze pierwszej potrzeby. Lata 1947 – 1948 - wójtem był Bolesław Dysarz, spoza terenu gminy. Rozwijano spółdzielczość wiejską i umacniano szkolnictwa. Prowadzono dalszą opiekę nad zasiedlaniem przybywających repatriantów z terenów wschodnich. Uruchomiono bazę skupu płodów rolnych, oraz otworzono punkty skupu mleka w Liniewie, Wysinie, Głodowie, Garczynie i Sobączu.

8. Lata 1948 – 1949 - wójtem był Józef Spychalski, spoza terenu gminy. Reaktywowano w Liniewie przedwojenną filię Banku Spółdzielczego w Skarszewach. Na terenie gminy rozwinęła swą działalność Centrala Nasienna, która zajmowała się głównie rozprowadzaniem i skupem ziemniaków. Lata 1949 – 1950 -wójtem był Józef Loroch, handlowiec z Garczyna. W Liniewie otwarto punkt usług szewskich, stolarskich i kowalskich. Uruchomiono masarnię mięsa i punkt uboju gospodarczego, a w Wysinie piekarnictwo, szewstwo, rzeźnictwo i handel prywatny. W Liniewie zmodernizowano bazę kamieniołomów wspólnie z Zarządem Dróg Lokalnych. Głównym zadaniem w tych latach była elektryfikacja wsi. W pierwszej kolejności obejmowała ona wsie o zabudowie zwartej oraz Państwowe Gospodarstwa Rolne.

10. Lata 1950 – 1951 - przewodniczący Gminnej Rady Narodowej Jerzy Wiżyński. Nastąpiła przebudowa administracji, gminą zarządzał aktyw społeczno – partyjny, gdzie nastąpiło skomasowanie władzy w ręku Przewodniczącego GRN, który był przewodniczącym władzy ustawodawczej i wykonawczej. Prowadzono agitację celem uspołecznienia gospodarstw chłopskich, oraz toczono walkę z odradzaniem się wielkich gospodarstw rolnych.

11. Rok 1951 – przewodniczącym RGN był Leon Sznaza, pracownik administracji państwowej z Lubieszyna. Modernizowano drogi, poprzez kładzenie warstwy asfaltowej na istniejących drogach. Wprowadzono czyny społeczne mieszkańców na rzecz wsi i gminy.

12. Lata 1951 – 1952 -przewodniczącym GRN był Hubert Huzarek, rolnik z Konarzyn. Przystąpiono do elektryfikacji wsi. Remontowano drogi wiejskie i mosty.

13. Lata 1952 – 1953 -przewodniczącym GRN był Jan Pelowski, działacz młodzieżowy z Nowego Barkoczyna. Szkoły wyposażono w aparaty radiowe oraz wyświetlono filmy. Zakładano świetlice wiejskie i uruchomiono biblioteki. Wprowadzony został kontyngent obowiązkowych dostaw produktów rolnych dla rolników indywidualnych.

14. Lata 1953 – 1958 -przewodniczącym GRN był Jan Kościelski rolnik z Lubieszyna. Nastąpiła reorganizacja terytorialna gminy, powstały w 1957 r. Gromadzkie Rady Narodowe w Nowym Barkoczynie i Wysinie. Po okrojeniu gminy w skład Gromadzkiej Rady Narodowej w Liniewie weszły wsie: Liniewo, Chrztowo, Równe, Garczyn, Orle, Iłownica, Płachty, Lubieszyn i Lubieszynek. W latach 1952-1954 wybudowano na bazie Gminnej Spółdzielni Samopomoc Chłopska, sklepy handlowe, budynek administracyjny, skup zboża oraz punkt skupu żywca.

15. Lata 1958 – 1968 – przewodniczącym GRN był Stanisław Wilma pracownik G.S. w Liniewie. W okresie tym nastąpiła reorganizacja administracji terenowej, Gromadzkie Rady Narodowe w Wysinie i Liniewie połączyły się i powstała ponownie Gminna Rada Narodowa w Liniewie. Rozpoczęto budowę pawilonów przy szkołach w Wysinie, Głodowie i Garczynie, które były budowane w ramach czynów społecznych mieszkańców. Utworzono Zasadniczą Szkołę Rolniczą w Liniewie, której początkowo kierownikiem był Franciszek Gołębiewski, a później Bronisława Narloch.

16. Lata 1969 – 1972 – przewodniczącym GRN był Edward Milczewski, pracownik leśnictwa w Głodowie. Przystąpiono do reorganizacji systemu szkół podstawowych, poprzez likwidację szkół 4-klasowych i tworzenie większych ośrodków, szkół 8-klasowych w Liniewie, Garczynie, Głodowie i Wysinie. W Garczynie w latach 1962-1970 wybudowano nowy pawilon szkolny i dom nauczyciela. Przystąpiono do wodociągowania gminy, poczynając od największych miejscowości. Rozwiązano gminę Nowy Barkoczyn i wieś Sobącz włączono do gminy Liniewo.

17. Lata 1973 -1974 – przewodniczącym GRN był Stanisław Pepliński kierownik PGR w Iłownicy, a naczelnikiem Jerzy Trzebiatowski z Liniewa . Następuje rozdział władzy gminnej na ustawodawczą (Przewodniczący GRN) i wykonawczą (Naczelnik Gminy). W wyniku rozpadu gminy Pogódki do Liniewa zostają przyłączone wsie Stefanowo, Milonki i Deka. Przystąpiono do budowy gminnego domu kultury w Liniewie. W Liniewie wybudowano przez Gminną Spółdzielnię SCH piekarnię.

18. Lata 1975 – 1976 – przewodniczącym GRN był Edward Milczewski, a Naczelnikiem Gminy Józef Dawicki. Następuje rozwiązanie władzy powiatowej i zostają umocowane władze gminne. 

W 1976 r. następuje połączenie się gmin Liniewo z Nową Karczmą przez co następuje zastój w rozwoju byłej Gminy Liniewo. 

Na terenie gminy następuje intensywna rozbudowa Państwowych Gospodarstw Rolnych w Orlu i Iłownicy, do których włączono mniejsze dotychczas samodzielnie funkcjonujące gospodarstwa. Do Orla włączono Garczyn, a do Iłownicy – Dekę, Stary Wiec i Płachty. Powstają w tych gospodarstwach nowe obiekty gospodarcze oraz osiedla mieszkaniowe w Orlu, Głodowie, Starym Wiecu i dwa budynki w Garczynie. W 1977 r. oddano do użytku przechowalnie i sortownię ziemniaków na bazie Centrali Nasiennej w Kościerzynie. W Liniewie powstają osiedla domków jednorodzinnych. Spółdzielnia Kółek Rolniczych oddaje nową bazę usług mechanizacji rolnictwa w Liniewie oraz później w Wysinie. Do tej pory nic nie zrobiono z pomieszczeniami szkolnymi w Liniewie. Pomimo, że jest to miejscowość gminna budynki szkoły są w opłakanym stanie, nie mieszczą już uczącej się młodzieży. Powstają więc pierwsze plany budowy szkoły w Liniewie.

Na podstawie notatek i zapisów Jerzego Trzebiatowskiego Naczelnika GminyLiniewo w latach 1973 – 1974 

opracował Jacek Sosnowski








Posty z cyklu STUTTHOF:






Stutthof cz. 4 (Autostrada czy wojna?)


Stutthof cz. 6 (Ziemia faluje) - data publikacji - 28 maja 2025 r.

Stutthof cz. 7 (Dziadek z wehrmachtu) - data publikacji - 10 listopada 2024 r.

Stutthof cz. 8  - data publikacji - jesień-zima 2024 r.

Stutthof cz. 9 (Analiza) - data publikacji - jesień-zima 2024 r.

Stutthof cz. 10 (Święta Ziemia) - data publikacji - maj 2025 r.









liniewo.pl/gmina-liniewo/historia/

https://przystanekhistoria.pl/download/166/73909/Wysiedlenia.pdf

koscierski.info/artykul/czas-proby-i-nadziei/786462

koscierski.info/artykul/81-lat-temu-niemcy-wysiedlili/1105557













piątek, 5 stycznia 2024

Uwaga

 


oni aranżują różne sytuacje, nawet takie nieprawdopodobne, żeby osiągać swoje cele, uważaj więc, żeby cię kto nie nagrał i nie żądał potem czego


robią tak "tylko" po to, by coś popsuć








piątek, 13 października 2023

Znowu - ktoś usunął zdjęcia

 


brak zdjęć, zrzutów ekranu, które osobiście zrobilem i wkleiłem do artykulu


bez tych zdjęć - fragmentów tekstów w wikipedii - artykuł staje się bezwartościowy




Prawym Okiem: Skarszewy. Nieprawda w wiki - czy to tylko niefrasobliwość? (maciejsynak.blogspot.com)






niedziela, 13 sierpnia 2023

Sarkofag

 


Dzisiaj w nocy ok. 00:30 obudził mnie dziwny dźwięk, jakby szum, który trwał dłuższą chwilę, zakończony innym dźwiękiem.


Dźwięk zmieszał się z muzyką Milesa Davisa (chyba ostatni utwór na "At Montreux" - Decoy ),  którą zapuściłem do snu, więc trudno cokolwiek konkretnego o nim powiedzieć - czy to był dźwięk na zewnątrz, czy w głowie.

Kojarzy się, jakby coś pomiędzy skanerem w mojej drukarce, a urządzeniem MRI.

Zaraz potem krótkie szarpnięcie za serce.



Może powód jest trywialny, a może straszny.



Notatkę zapisuję z kronikarskiego obowiązku.







środa, 3 maja 2023

1,2 mln "ego" ma dostęp do - "ściśle tajne"

 

przedruk



Aż 1,2 mln osób ma dostęp do ściśle tajnych informacji w USA



03.05.2023, 09:58




Nie mam wątpliwości, że po ostatnim wycieku tajnych dokumentów w USA potrzebne są duże zmiany w dostępie do nich, i jestem pewien, że do tego wkrótce dojdzie – powiedział gen. bryg. Peter Zwack, były attaché wojskowy USA w Rosji i b. oficer wywiadu wojskowego. Jak dodał, choć przeciek to plama na reputacji służb, nie spodziewa się długofalowych szkód dla działań armii ukraińskiej i współpracy wywiadowczej z sojusznikami.

Kiedy w czwartek agenci FBI aresztowali Jacka Teixeirę jako podejrzanego o publikację w internecie setek ściśle tajnych dokumentów, wśród komentarzy przewijało się jedno pytanie: Jak 21-letni żołnierz Gwardii Narodowej o ekstremistycznych poglądach mógł mieć dostęp do tak ważnych materiałów?

Zdaniem gen. Petera Zwacka, wieloletniego oficera wywiadu wojskowego i byłego attaché wojskowego w Moskwie, wynika to z tego, jak funkcjonuje w USA wojsko oraz system dostępu do informacji niejawnych.


– Prawda jest taka, że wielu młodych ludzi przychodzi do sił zbrojnych i zajmuje się poważną pracą, która wymaga dostępu do takich informacji. Dotyczy to również pracowników IT, jakim był sprawca przecieku. Profesjonaliści od IT zajmują się tym, by zapewnić, że nasze systemy wymiany informacji działają, w tym informacji niejawnych. Taka praca z natury wymaga posiadania wysokiego poświadczenia bezpieczeństwa – mówi Zwack, obecnie ekspert Instytutu Kennana w ośrodku Wilson Center.


Jak tłumaczy, problem wynika także z tego, jak wiele osób posiada takie poświadczenie. Według ostatnich statystyk liczba osób uprawnionych do wglądu w informacje sklasyfikowane jako ściśle tajne to ponad 1,2 mln. Choć wszystkie te osoby przechodzą przez intensywny proces prześwietlania, to – jak twierdzi Zwack – wciąż jest to w pewnej części oparte na zaufaniu.



„Wystarczy jedno »zepsute jabłko«, by naruszyć reputację”


– Nie chcę tego zbytnio uwypuklać, ale tu zawsze jest ten element zaufania. Cała tragedia polega na tym, że mamy tysiące ludzi pracujących w wywiadzie, z czego 99,9 proc. to świetni ludzie, ale wystarczy jedno »zepsute jabłko«, by naruszyć reputację i zepsuć pracę wszystkich – mówi generał.

Zwack jest pewny, że w efekcie najnowszego skandalu zostaną wprowadzone „poważne” zmiany w procedurach dostępu do informacji.

– Nie mam najmniejszych wątpliwości, że dojdzie do wielkiego przeglądu taktyk, technik i procedur. Nie wiem, jakie zajdą zmiany, ale na pewno do nich dojdzie – zaznaczył. Jak jednak przestrzega, zbytnie zawężenie dostępu do informacji niejawnych może doprowadzić do problemu, jaki amerykańskie służby miały przed zamachami 11 września, tj. niedzielenia się informacjami między poszczególnymi służbami.


Były wojskowy zwraca przy tym uwagę na niezwykły charakter afery, w której – jak wynika z dotychczasowych doniesień – główną motywacją sprawcy wycieku była chęć zaimponowania poznanym w sieci znajomym w zamkniętym czacie na temat gier wideo i broni.



„To zupełnie szalone”


– Wygląda na to, że chodziło po prostu o ego. To zupełnie szalone. Ale to też bardzo znamienne dla naszych czasów – ocenia Zwack. – Wiem, że w tej pracy prowadzi się gry wojenne i symulacje poważnych przecieków, ale ta sytuacja mocno wykracza poza schemat – dodaje.


Pytany o konsekwencje przecieku dla wojny na Ukrainie, Zwack podkreśla, że choć informacje, które wydostały się na światło dzienne, m.in. na temat kwestii taktycznych czy stanu zapasów broni, były wysoce wrażliwe, to nie sądzi, że jest to „game changer”, który zniweczy szanse Ukrainy na sukces w nadchodzącej ofensywie.


– Szczęście w nieszczęściu polega na tym, że wyszło to na jaw wystarczająco wcześnie, by wciąż można było zmienić plany, więc myślę, że to może rozejść się po kościach. Ale warto zauważyć, że w przeciwieństwie do wcześniejszych afer Rosjanie i Chińczycy wydają się nią co najmniej tak zdziwieni jak my – mówi generał.



Pytany o to, czy skandal może wpłynąć na zwiększenie nieufności sojuszników Ameryki, Zwack przyznaje, że wydarzenie jest poważną plamą na reputacji służb.



– Z pewnością w umysłach niektórych mogą się pojawić wątpliwości przy dzieleniu się wrażliwymi danymi. Ale ostatecznie jesteśmy bliskimi sojusznikami i sami też dzielimy się własnymi informacjami, i ten proces jest zbyt ważny, by go przerwać – przekonuje ekspert. – Owszem, mieliśmy poważną wpadkę, ale mogła ona się przydarzyć każdemu krajowi – dodaje.








USA. Aż 1,2 mln osób ma u nas dostęp do ściśle tajnych informacji mówi gen. Zwack - tvp.info




Wyciek tajnych dokumentów. Gen. bryg. Zwack: zbyt wiele osób ma do nich dostęp | Polska Agencja Prasowa SA (pap.pl)











poniedziałek, 7 lutego 2022

Co znaczy "uważać na siebie"

 


najpierw służby specjalne na mnie napadają, 

każą np. lekarzowi wyrządzić mi jakąś krzywdę, a potem przy jakiejś okazji pouczają mnie, że powinienem bardziej na siebie uważać


co znaczy "bardziej na siebie uważać"?


to znaczy: liczyć się z tym, co oni robią


nieustannie zastanawiać się, czy oni czasem nie czają się za rogiem, 

albo czy ktoś nie wykonuje ich poleceń względem mnie


to znaczy reagować - obawiać się - kalkulować - mając na uwadze ich WPŁYW


i to jest słowo klucz


skoro ignorujesz ich działania, to znaczy - nie mają na ciebie wpływu

a to jest ich celem - mieć na ciebie wpływ


i te głupki za mną chodzą i mnie nawet pouczają, że

"chcemy mieć na ciebie wpływ!"

"reaguj!"

"musisz  bardziej na siebie uważać!"



to są głupki najczystszej wody







sobota, 16 października 2021

Notatka za 2 lata

 

Sprawdziłem pobieżnie swoje notatki nieopublikowane.


2021 rok do dzisiaj:

- dotyczące ubeków na ulicy - 45 notatek

- dotyczące opętanych - 24

- dot. śnienia - 8



2020 rok:

- dotyczące ubeków na ulicy - 25 

- dotyczące opętanych - 25

- dot. śnienia - 16



Nie zawsze robię notatkę jak coś się dzieje, czasami jest tego za dużo w krótkim okresie czasu, czasami rzeczy są mało konkretne i wtedy też nie zapisuję. Czasami zapomnę. Więc generalnie jest tego więcej.

Ubecy najczęściej nachodzą mnie w pobliżu dużego sklepu - w strefie przed wejściem, czasami w strefie za drzwiami i za wyjściem. Potem najczęściej: na ostatniej prostej do domu, narożniki budynków, główny plac miasta, przejścia dla pieszych, u lekarza, mniejszy duży sklep, utarte szlaki.


Spotkanie samych ubeków na ulicy - statystycznie wypada raz w tygodniu, a praktycznie - każde wyjście z domu obarczone jest ryzykiem.


2019 rok - jeszcze nie miałem zwyczaju wszystkiego notować.





czwartek, 17 czerwca 2021

Fiasko Goda

 


Nigdy nie czytałem Lema.

Ze szkoły pamiętam, chyba fragmenty bajek robotów przerabialiśmy i ten wymyślny język, nazwy dosyć mnie odstręczył.

Film widziałem - ten o pilocie Pirxie - pewnie już chodziłem do podstawówki - nie za bardzo pamiętam fabułę, ale niezły był, największe wrażenie wywarły te rozrywające się dłonie...

A tak to nic - może czas zacząć go czytać, bo widzę, że w jego twórczości sporo odniesień do tych spraw, które tu opisuję..

Ciekawe, czy Lem wiedział, że ludzkość tkwi w indukowanej zaprogramowanej paranoi?



Tu poniżej przedruk recenzji profesora Jarzębskiego - bardzo ciekawa, szczególnie zwracam uwagę na dwie kwestie:

- "wszyscy" są chciwi technologii - tak jak w naszym tutaj życiu - zamiast skupiać się na uwolnieniu od cierpienia drogą uwolnienia dystansu od jego źródła.... ich tylko skręca na samą myśl o technologicznych frykasach

- komputer GOD:

 "Potrafi zaprojektować konflikt i „wygrać” go, nie umie jednak poruszać się w sferze irracjonalnych odruchów, jakie są domeną żyjących istot."

To mi bardzo przypomina Skynet, który staram się opisać na tych stronach - ludzkość pozostaje w wymyślonym napięciu i konflikcie, a zainteresowane strony są odgórnie sterowane, by stan ten był permanentny - potrafi jedynie przerabiać na nowo to, co już wie. 

Tę samą historię "sprzedaje" ludzkości w niezliczonych wariantach.

Wie jak zaprojektować konflikt i wie, jak go wygrać. 

Czasami jego zombi łapię na nieracjonalnych nielogicznych propozycjach jak to, że odstąpią od nękania w pewnej trywialnej sprawie w zamian za współpracę...

Jakby nie rozumieli wagi tych dwóch rzeczy.

Jakby to nie byli ludzie.




Fiasko jest chyba najbardziej ponurą powieścią Lema. Wystarczy powiedzieć, że jej główny bohater dwakroć w jej trakcie ginie, nie spełniwszy zresztą ani za pierwszym, ani za drugim razem swej misji.

Historia powstania tej książki była niecodzienna, autor bowiem napisał zrazu pierwszy rozdział, Las Birnam, by zarzucić rozpoczęte dzieło i dokończyć je dopiero w wiele lat później, kiedy przyszedł mu pomysł na domknięcie fabuły. Fiasko ukazało się drukiem w 1987 roku, jako ostatnia spośród powieści Lema. Potem publikował już tylko nieliczne krótkie opowiadania i kilka tomów esejów; do większych form prozatorskich nie powrócił już nigdy.

A zatem pożegnanie z powieścią? Poniekąd; ale też pożegnanie z ulubionym przez wielu czytelników bohaterem Lema — Pirxem. Ten ostatni nie pojawia się zresztą bezpośrednio: najpierw istnieje tylko w relacji mieszkańców zagubionego na pustkowiach Tytana kosmodromu, a potem wiedzie coś w rodzaju hipotetycznego półżycia, wskrzeszony (w całości? częściowo?) z martwych, nie znający jednak swej prehistorii ani nawet prawdziwej tożsamości.

Problemów domagających się komentarza jest w Fiasku cała masa, ale na plan pierwszy wysuwa się naturalnie pytanie o możliwości kontaktu z kosmicznymi braćmi w rozumie. Na to pytanie Lem udziela dość radykalnie przeczącej odpowiedzi — i to na kilku poziomach czy etapach. Kontakt jest najpierw mało prawdopodobny po prostu dlatego, że nie widać, aby ktokolwiek się o niego starał. Pierwszym dowodem na nieziszczalność marzenia o międzyplanetarnych rozmowach jest sławetne silentium universi. Kosmos, skanowany przez nasłuchujące hipotetycznych sygnałów urządzenia, statecznie milczy, z czego wniosek, że jeśli gdzieś w nim istnieją jakieś psychozoiki, to z pewnością są rzadkie i nieskore do wymiany doświadczeń z Ziemią. I nic dziwnego: przegląd niezliczonych warunków, które kosmos musiał spełnić, aby się w nim — na Ziemi — narodziło życie, skłania dziś uczonych do rezerwy w ocenie szans powstania biosfery na innych planetach.

Lem dodaje inny jeszcze powód, dla którego kosmos się nie odzywa, formułując pojęcie „okna kontaktu”, czyli takiego przedziału dziejów rozumnych gatunków, w którym cywilizacje w ogóle pragną z kimś z zewnątrz się porozumiewać. Przed początkiem tego okresu rozmawiać nie są w stanie, po jego zakończeniu — z takich lub innych powodów nie chcą. Wąskość tych okien dodatkowo ogranicza możliwości kosmicznego dialogu. Wyprawa z Ziemi, która rusza w Fiasku w międzygwiezdną podróż, próbuje wstrzelić się w rzeczone okno — i ponosi spektakularną klęskę! Cywilizacja planety Kwinty nie pragnie kontaktu, więcej: z całym samozaparciem przed nim się broni.

Dlaczego się broni, do końca nie wiadomo — i w ogóle wiadomo o mieszkańcach Kwinty tyle tylko, ile są w stanie dowiedzieć się kosmonauci, czyli bardzo niewiele. Lem nie stosuje tu żadnych sztuczek służących jak gdyby nielegalnemu nasyceniu ciekawości czytelnika. Żadnych tu więc „narratorów wszechwiedzących”, przenoszących nas z łatwością do sztabów obmyślających na Kwincie przyjęcie dla Ziemian, żadnych złudzeń co do „obiektywizmu” cechującego jakieś obserwujące zdarzenia oko. Kwintanie jawią się w dwóch jedynie postaciach: jako autorzy konkretnych posunięć skierowanych przeciwko gościom z kosmosu — i jako istoty wymodelowane na tej podstawie przez przybyszów i ich przemądry superkomputer.

Czy zatem czegoś się naprawdę o Kwintanach dowiadujemy? Rzecz w tym, iż nigdy tego nie sprawdzimy. Ludzie jakoś ich sobie oczywiście wyobrażają — więcej jako pewien typ społeczności (porównywalny z ziemskimi) niż jako posiadające określoną postać fizyczną istoty. Ale wszystko to na zawsze pozostanie jedynie supozycją, Kwintanie nie pokażą się bowiem lądującemu na planecie wysłannikowi. A może właśnie — pokażą się, ale on nie będzie w stanie ich rozpoznać?

W powieści wraca obsesyjnie jedna scena: bohater przemierza coś, co nazwać by można „przestrzenią obcości”, usiłując rozeznać się w rządzących nią prawach, ale obcy świat zazdrośnie strzeże swojej tajemnicy. Tak jest najpierw, gdy dzielny Angus Parvis, spiesząc na ratunek Pirxowi, kroczy poprzez niezwykłą depresję na Tytanie i w końcu — mimo potęgi kierowanego przez siebie wielkochodu — pada ofiarą panujących tam warunków. Druga podróż przez Nieznane to opis wędrówki przez niesamowite miasto termitów w Afryce. Ten fragment ma w Fiasku szczególnie oryginalne pochodzenie, trafił tam bowiem z młodzieńczego opowiadania Lema, Kryształowej kuli, drukowanego niegdyś w zbiorze Sezam z 1954 roku. Autor odciął z tej historii wszystko, co było w latach stalinowskich obowiązkowym w literaturze wątkiem politycznym (tu: walki z imperializmem), pozostawiając jedynie fascynujący obraz zetknięcia człowieka ze światem istot radykalnie odmiennych, tworzących wszelako coś w rodzaju cywilizacji. Ta historia, w oryginalnej wersji opowiadania zdemaskowana w końcu jako zmyślenie — na dłuższą metę okazała się „prawdziwsza” od wietrzejącej szybko ideologii i stanęła w rzędzie wszystkich innych Lema opisów Obcości: obrazu Wenus z Dziennika pilota w Astronautach, wizji planety Eden w Edenie, opisów powierzchni oceanu w Solaris, górskiej siedziby mechanicznych owadów w Niezwyciężonym, Kurdlandii i Luzanii w Wizji lokalnej itd. Obcość u Lema zawsze jest w samej swej istocie nieprzenikniona, choćbyśmy umieli jej przypisać jakieś antropomorfizujące określenia. Jest tak nawet w Kryształowej kuli — choć od biologów wiemy przecie sporo o budowie i zwyczajach termitów. Tak będzie zatem i w scenie kończącej Fiasko, gdy Marek Tempe próbować będzie za wszelką cenę realizacji swego marzenia o ujrzeniu Kwintan.

Zbrojny w swe poselskie immunitety (za którymi czai się pancerna pięść sideratorów „Hermesa”), Tempe ląduje na planecie, nieludzko zrujnowanej w trakcie uprzednich prób przyjaznego kontaktu, i znajduje tam to, co znaleźć może, tzn. scenę powitania, zaaranżowaną podług tego, co Kwintanie sądzą o ziemskich rytuałach tego typu, bezosobową tedy i poniekąd szyderczą, jak każda próba deklamacji w języku, którego nie znamy. Najbardziej dramatyczne wszelako jest fiasko wszelkich prób bezpośredniego zetknięcia się z mieszkańcami planety. Biosensor, który dźwiga Tempe, sygnalizuje życie w najmniej spodziewanych miejscach, milczy zaś wszędzie tam, gdzie spodziewalibyśmy się go, stosując ziemskie standardy rozpoznawania przedmiotów. A zatem dotknięcie obcości, choć fizycznie możliwe, okazuje się najzupełniej bezowocne: Tempe na koniec obtłukuje w desperacji saperską łopatką coś, co zdaje się być siedliskiem kwintańskiego życia, ale żaden rzeczywisty kontakt z tego nie wynika, a chwila zapomnienia owocuje na koniec gorzko: klęską marzeń o porozumieniu, nowym zniszczeniem planety i — zapewne — śmiercią samego pilota.

W historii kontaktu Ziemian z Kwintanami mamy od początku do czynienia z asymetrią: ci pierwsi do porozumienia dążą — ci drudzy przed nim się wzdragają. Ale po cóż właściwie podróżnikom z Ziemi kontakt? W samej rzeczy uzasadnienie tej obsesji tkwi u zarania w naszej mitologii. Ludzie pragną kontaktu, bo pęd do poznawania nowych lądów i ich mieszkańców leży u podstaw śródziemnomorskiej kultury, która wykołysała w sobie racjonalistyczną i techniczną cywilizację europejską — decydującą o kierunku rozwoju całej ludzkości. Ale sama ta namiętność podróży i wciąż nowych kontaktów, która zdeterminowała — jak dowodził jeszcze Stefan Czarnowski — powstanie klasycznej myśli greckiej, podszyta jest czymś, co racjonalizmowi się wymyka. Nie darmo nazwy, które nadano w Fiasku ziemskim statkom i programom, z mitologii Greków pochodzą. Chodzi chyba o to, że myśl ludzka — w wersji, jaką wybraliśmy — nie potrafi egzystować bez wizji stałego poszerzania obszaru swego zastosowania, pomnażania punktów widzenia, przedmiotu i stylów rozumowania. Stąd namiętne pragnienie zdobycia nowych przyczółków Obcości, z których można byłoby rewidować dotychczasowe osiągnięcia, mierzyć przebytą drogę etc. Można sobie jednak bez większego trudu wyobrazić kulturę, która takiego, wpisanego w siebie imperatywu nie posiada, mało tego, która pod grozą całkowitej destabilizacji na żaden kontakt z kosmitami nie może wyrazić zgody.

Załoga z „Hermesa” jakoś to nawet rozumie, choć niechęć Kwintan tłumaczyć sobie potrafi wyłącznie w ziemskich, najlepiej militarnych kategoriach, nie może jednak „przestać”, bo... No właśnie! Bo jest cząstką jakiejś większej społeczności, która w kosmiczną podróż zaangażowała swe marzenia, wysiłki i kapitały. Mitologia, na której nas wychowano, nie przewiduje powrotu z podróży z tego prostego powodu, że mieszkańcy obcych lądów nie chcieli wędrowców przyjąć, a nawet zamienić z nimi kilku grzecznościowych słów. Zamiast pogodzić się z wieczystym a nieuchronnym nie-porozumieniem z Kwintą, Ziemianie poczynają działać według innego mitologicznego programu, który z sobą przywieźli: konkwisty lub przynajmniej „wojny światów” — skąd płyną kolejne klęski.

Istnieją inne jeszcze, bardziej prozaiczne powody, dla których kontakt nigdy nie dochodzi do skutku. Otóż obie strony w swych poczynaniach — całkiem racjonalnie — nie dowierzają partnerom i skłonne są do wiarołomstwa. Sami nie dotrzymujemy układów, bo i któż zaręczy, że Obcy nie przygotowują na nas zasadzki? W ten sposób nieporozumienia nawarstwiają się — a każde brzemienne jest kolejnymi zniszczeniami. I tu Lem — ateista i racjonalista — daje nam dość zaskakującą naukę. Otóż poczynania Ziemian nadzorowane są stale przez swoistego „Boga z maszyny”, którym jest GOD — supersprawny komputer pokładowy. 

GOD jednak jest „Bogiem” ograniczonym w swoich rozumowaniach do wskazań i decyzji opartych na chłodnym ratio i algebrze konfliktu. Ludzkość na takich podstawach opiera swe działanie, ale na nich nie kończy. Jest w samej swej głębi podatna na motywacje irracjonalne i emocjonalne odchyłki od normy. Nie darmo GOD pełni dodatkowo w stosunku do członków załogi funkcje lekarza psychiatry i kontrolera weryfikującego ich „normalność”. Pod koniec powieści mało kto spośród bohaterów na tym prokrustowym łożu mógłby się zmieścić bez konieczności jakiejś znaczącej amputacji. Ale jako doradca w sprawach kontaktu z Kwintanami „normalny” GOD jest diabła wart. Potrafi zaprojektować konflikt i „wygrać” go, nie umie jednak poruszać się w sferze irracjonalnych odruchów, jakie są domeną żyjących istot. Tu lepszym doradcą zdaje się być ojciec Arago — nie jako obrońca katolickich dogmatów, ale jako wyznawca dwóch najprostszych, a zarazem najtrudniejszych do wypełnienia wskazań: „primum non nocere” i „miłujcie nieprzyjacioły wasze”. Szczególnie ta ostatnia zasada — jak Lem często twierdził — budzi jego podziw i decyduje o przychylnym ogólnie stosunku do chrześcijaństwa.

Fiasko jest więc także książką o moralności kontaktu. A moralność nie daje się sprowadzić do logicznych operacji — wymaga czasem heroizmu szczególnego typu, polegającego na umiejętności zaprzeczenia sobie, ustąpienia i poświęcenia własnej sprawy dla jakiegoś wyższego dobra. Wymaga też — czasem wbrew rozumowi — pamięci o kilku prostych zasadach, na jakich opiera się człowieczeństwo i to, co nazywamy czasem „przyzwoitością”. Tego — bez większych sukcesów — próbuje kosmonautów nauczyć ojciec Arago. Jego votum separatum rozbrzmiewa w powieści kilkakrotnie i za każdym razem zmusza do zastanowienia. Arago protestuje nie tylko przeciw porozumieniu z Kwintą par force — wcześniej wyraża się też sceptycznie na temat projektu swoistej rezurekcji, jakiej dokonują lekarze, z ciał dwu zwitryfikowanych ludzi składając jednego — i to, co gorsza, o nieokreślonej tożsamości. Arago nie może zatrzymać postępów wiedzy i technologii, może tylko bronić paru niekoniecznie racjonalnych przykazań i reguł, które decydują o tożsamości człowieka jako przedstawiciela gatunku.

Z racjonalnością i misją ludzkości stało się tedy coś dziwnego na przestrzeni lat, które Lem poświęcił pisaniu. Jako młody pisarz zdawał się w nie wierzyć bez większych zastrzeżeń: kler katolicki we wczesnych opowieściach jest obiektem kpin, dogmaty wiary nie wytrzymują bowiem konfrontacji z prawdami logiki i nauki. Misja ludzkości także zdaje się być zadaniem nie budzącym wahań. Astronauci z pierwszych dwu powieści science fiction Lema wybierają się na inne planety, nie mając najmniejszych wątpliwości, że niosą samym swym przybyciem Dobrą Nowinę. I choć Wenusjanie z Astronautów nie zdążą już z tej wiedzy skorzystać, to mieszkańcy Białej Planety z Obłoku Magellana bardzo prędko wyzbywają się wobec Ziemian podejrzeń, jakie w nich zrodziła inspekcja dokonana kiedyś na martwym sztucznym satelicie wystrzelonym przez niedobrych militarystów z NATO.

Któryś z krytyków powiedział po ukazaniu się Fiaska, że jest to replika Obłoku Magellana, dokonana z perspektywy lat i rosnącego sceptycyzmu co do szans kosmicznego kontaktu. I rzeczywiście: wszystkie te rozważania z młodzieńczej powieści, w myśl których kosmici muszą nie tylko być, na modłę ziemską, racjonalni i skłonni do porozumienia, ale nawet powinni ludzi przypominać zewnętrznie, brzmią w dobie powstania Fiaska poczciwie i nieprzekonywająco. Pod jednym jeszcze względem ostatnia powieść Lema daje świadectwo zaszłego od tamtych czasów postępu: autor wykorzystuje w projekcie kosmicznej podróży oszałamiające możliwości, jakie stawia do jego dyspozycji fizyka odkrytych niedługo wcześniej „czarnych dziur”. „Gea” — by dotrzeć za życia kosmonautów do Obłoku Magellana — po prostu pędzi jak tylko można najszybciej, „Eurydyka” korzysta z odwróconego w pobliżu „czarnej dziury” biegu czasu ze zręcznością równą tej, z jaką autor do znanej sobie fizyki dokleił jej część „prospektywną”, pozwalającą na realizację technicznego majstersztyku, jakim było w powieści obejście paradoksu Einsteina i powrót wyprawy na Ziemię niedługo po jej opuszczeniu.

Fiasko jest więc jak gdyby technologicznie optymistyczne, nasycone opisami nowych urządzeń i nowych źródeł energii, jakie ludziom w powieści dają ogromną przewagę nad Kwintanami. Ale satysfakcja z tego mizerna, tzn. nie większa niż w Edenie czy Niezwyciężonym, gdzie miotacze antymaterii także nie pomogły rozwiązać zasadniczych dylematów obydwu powieści.

Wiatyk na dalszą drogę, jaki w swej ostatniej książce daje Lem ludzkości, tak więc można określić: technologiczny postęp będzie się na Ziemi nadal dokonywał — niekiedy zagrażając samym podstawom ludzkiej tożsamości. Obrona owych podstaw, choć bezowocna i niekiedy śmieszna, będzie się dokonywać z pozycji irracjonalnej wiary w wartość tradycji i anachronicznej moralności, którym, tak czy inaczej, należy się szacunek, bez nich bowiem ludzkość nie będzie mogła przetrwać.

Same postępy technologiczne nie dadzą jednak ludziom ani rozwiązania problemów egzystencjalnych, ani narzędzi pozwalających wyjść z materialistycznej wersji Platońskiej jaskini, w której są zamknięci. Na ścianach tej jaskini nie tyle odbicie idei się wyświetla, ile — jakaś zniekształcona, ludzka wersja świata fizycznego i obiektywnego, do którego drogi bezpośredniej nie ma. Jak u Kartezjusza, jak u Berkeleya, jak u Kanta — Lem tkwi tutaj w centrum problematyki filozoficznej kilku ostatnich stuleci. Z jaskini owej nie ma więc też wyjścia do prawdziwej, nie stworzonej tylko na ludzką miarę Obcości. Obcy siedzą bowiem w swej własnej jaskini i nawet jeśli kosmiczne „mrugnięcie”, na jakie otwiera się „okno kontaktu”, wpuści nas do środka, niczego i tak nie będziemy w stanie zrozumieć, niczego innych nauczyć ani sobie przyswoić. Cóż więc w istocie ujrzymy? Pewnie jakąś kolejną wersję mitologii, która rządzi naszym widzeniem świata i w końcu nie jest godna potępienia, jeśli pozwala nam zachować tożsamość.

Dostaniemy więc od przyszłych wieków prezenty, ale może nie takie, jakich byśmy chcieli. Szansę wskrzeszenia z martwych — ale bez poczucia kontynuacji, więc trochę bezsensowną, bo i po cóż nowe życie lepić z resztek zamrożonych ciał, zamiast, jak chce natura, niecić je w biologicznym zarodku? Szansę podróży poza Układ Słoneczny, ale znów wątpliwą, bo i po cóż lecieć tak daleko, skoro nigdy nie uda się nam opuścić samych siebie? I wreszcie szansę porozumienia z Obcymi — bolesną, bo porozumienie i tak jest niemożliwe, a tam, gdzie go być nie może, najłatwiej wybucha walka i ścielą się stosy trupów.

Wiatyk na drogę daje nam więc Lem gorzki, choć nie przypuszcza pewnie ani na chwilę, abyśmy — przestrzeżeni — zeszli z drogi, którą idziemy. Zahamowanie postępu nauk i technologii jest tak samo niemożliwe, jak niemożliwe jest osiągnięcie dzięki nim szczęścia. Ale może losem ludzkości nie jest wcale szczęście budować, ale wprost przeciwnie: recytować wciąż formuły mitologii, wchodzić w stare koleiny, przeżywać klęski i rozczarowania, aby — z bolesnym poczuciem nieuchronnego fiaska naszych usiłowań — zaczynać wciąż od początku. Bo choć Kwintan w istocie zobaczyć nie można, trzeba wierzyć, jak Marek Tempe, w ziszczalność tego mitu — przynajmniej w godzinę śmierci.

 

Jerzy Jarzębski





https://solaris.lem.pl/ksiazki/beletrystyka/fiasko/73-poslowie-fiasko





czwartek, 11 lutego 2021

Tłusty Czwartek

 

Wczoraj byłem załatwić coś na mieście, po drodze jakieś 7-8 ubeków, wszyscy wyglądają podobnie, tj. młodzi (bo szczupli) i wysocy mężczyźni - nawet idą podobnie - no i synchronizacje plus telefony w łapie.


Dzisiaj to samo. Też 7-8 każdy wygląda jw. i synchronizacje.


Ze dwa trzy razy wykręcam się od synchronizacji.


Gdy wracam - przy przejściu dla pieszych czeka na mnie jakiś dwóch facetów, jeden do mnie odwrócony plecami, a drugi mnie obserwuje, udają rozmowę, kiedy się zbliżam "żegnają się" i ten co stał do mnie plecami odwraca się do mnie gdy już jestem przy przejściu - czyli synchronizacja.


Jest mnóstwo śniegu, na drogach i chodnikach ubity śnieg, pod nim lód, zaspy. Temperatura około -8 stopni, ale jest znośnie. Trochę jeszcze pruszy śnieg, już się przejaśnia, wczoraj było słońce.


Kawałek dalej korzystając z pustej drogi przechodzę na drugą stronę ulicy unikając synchronizacji, bo widzę, że z przeciwka nadchodzi kolejne zombie. Jakieś Volvo na miejskich numerach wyjeżdża z ronda i z daleka trąbi - szybę z tyłu ma niewyczyszczoną ze śniegu.

Przed rynkiem jeden już czeka na mnie niedaleko kafejki, zasłania twarz i sterczy.

Na runku kolejny mnie mija.


Za rynkiem idzie jeden z przeciwka, ale po przeciwnej stronie. Słyszę, że za mną zbliża się samochód, ten co idzie nagle zrywa się i szybko biegnie w poprzek ulicy w moją stronę, jakby ucieka zanim samochód w niego uderzy, przeskakuje przez zaspę i ląduje tuż przede mną na chodniku, w łapie telefon. Po drugiej stronie idzie jeszcze jeden.

Przerysowuje to co było 5 minut temu z Volvo i "odzyskuje" synchronizację, której uniknąłem wcześniej.


Idę po pączki, bo to tłusty czwartek.

W piekarni przystaję zaraz przy wejściu i się rozglądam, dziewczyna śmiejąc się zwraca mi uwagę, że kolejka zaczyna się w głębi sklepu, a przy drzwiach wejściowych tylko taka luka w kolejce. Odpowiadam coś żartem i idę do innego sklepu.

Staję w kolejce, przede mną kobieta z mężem.

Zaraz pojawia się jakiś facet, mam wrażenie, że ustawia się tak, jakby mnie nie było. Pyta się faceta, czy on stoi w kolejce, ten zaprzecza pokazując żonę.

Kiedy przychodzi moja kolej ten natychmiast składa zamówienie ignorując mnie.

Zwracam mu uwagę.

Odpowiada coś w rodzaju

"trzeba było coś mówić"

co rozumiem jako - "gdybyś nam mówił, co chcemy wiedzieć, to byś my nie chodzili za tobą"

"a co nie widać, że ja tu stoję, jeszcze muszę coś mówić?" odpowiadam

milczy


Ekspedientka prosi, żeby się nie kłócić.

To mi przypomina jak ubecy testowali? Wałęsę - był taki film? gdzie jacyś ludzie wsiadali chyba do busa i Wałęsa głośno kłócił się o to że on pierwszy ma prawo wejść, czy jakoś tak.


Przed samym domem - zza rogu wyłania się człowiek z laską, który ciągnie szerokim gestem jedną nogę, za nim znowu młody człowiek wysoki.

Przystaję, lustruję go i okręcam w miejscu, jakby to miejsce było docelowym, do którego szedłem.

Kiedy mnie mija przystaje i ogląda się za mną, wyciąga telefon, coś tam niby patrzy. Jakby naśladuje mnie.


Luty.



poniedziałek, 27 kwietnia 2020

Legion







No dobra, w końcu to napisałem.


To było prawie rok temu w pierwszym? tygodniu po moim powrocie z Rzymu – czyli gdzieś koniec maja początek czerwca.


Nie pisałem o tym, bo to już są ekstremalne obserwacje i wolałem to sobie przemyśleć, poczekać na inne symptomy.

Bałem się też, że to są tak fantastyczne rzeczy, że wielu mogłoby je odrzucić i potraktować jako zmyślone. Nie wiem, czy mi uwierzycie, no ale w sumie nic to, im więcej informacji tym lepiej.

Miałem to w planie umieścić w tekście pod koniec 2019, ale ciągle przekładam to pisanie..



Od czasu powrotu z Rzymu ubecy zaczęli się bardziej jakby skrywać – to znaczy generalnie przestali się śmiać\uśmiechać i jeszcze bardziej dyskretnie manifestowali swą obecność i swoje homoataki. W Rzymie zresztą też coś się przydarzyło, o czym będzie kiedyś mowa.

Ale do rzeczy...

Jechałem do Gdańska pociągiem, dość szybko zauważyłem ubeka, który gdzieś tam się usadowił. Oglądał się na mnie, nie uśmiechał, ale był poważny i bardzo dyskretnie dawał znaki palcami. Odwróciłem się.

Pociąg zatrzymał się na kolejnej stacji i wsiadł kolejny – młody wysoki człowiek, usiadł obok mnie -  po drugiej stronie przejścia, a że nie mieścił się, to zajął nogami przejście – odwrócił się w moją stronę – wyciągnął telefon i zaczął udawać, że coś tam w nim manipuluje.

Natychmiast wstałem i wyszedłem do następnego wagonu.

Przeszedłem jedne, drugie drzwi i rozejrzałem się po wagonie, bo bywało w trasie, że ubecy siedzieli też gdzieś obok i jak się przesiadłem, to i tak miałem ubeka na widoku...

Ta część wagonu obejmowała chyba 3 boksy\sekcje z każdej strony, czyli ogółem 6 sekcji po 4 osoby w każdej, no a potem ścianka, kolejne drzwi i korytarzyk z dwojgiem drzwi na zewnątrz i dalej jak wiadomo, jak to w wagonach EN...


No więc rozejrzałem się – po prawej prawie cały boks zajmował jakiś młody ciemny brodacz nieco przy sobie – miał rozłożony laptop jakieś papiery i nawet na mnie nie spojrzał. Po lewej siedziały dwie kobiety i mężczyzna, gdzieś w moim wieku, lekko opalony z wysokim czołem - włosy przerzedzone na głowie, po bokach więcej i chyba miał okulary w drucianej oprawce – on siedział przy oknie, przodem do kierunku jazdy i kiedy wszedłem i zamykałem za sobą drzwi to podniósł na mnie wzrok, przez moment mi się przyglądał i wrócił do patrzenia się za okno. Oceniłem, że to przeciętni podróżni.

Pozostałe miejsca w tej części wagonu – siedziały chyba tylko kobiety i coś może jeszcze było wolne, ale że jako uznałem, że on nie jest ubekiem, więc usiadłem pod oknem naprzeciwko niego, więc kobieta siedząca obok i przy przejściu, jakby odgradzały mnie od tego przejścia – gdzie przecież ktoś mógł przyjść i tam właśnie stanąć.

Więc usiadłem tam spodziewając się, że mam w miarę zabezpieczone otoczenie.

Pociąg ruszył dalej. Jedna stacja, druga stacja, wsiadają głównie młode kobiety, młodzież do szkoły, do pracy. Trzecia stacja, no i chyba na czwartej (Pruszcz?) już powoli zaczyna się robić gęsto – widzę, że wsiadł do mojej części wagonu młody wysoki mężczyzna w czarnych krótkich włosach i czerwonej kraciastej, jakby flanelowej koszuli.

Uznałem, że to ubek.

Niektórzy spośród nich poruszają się dość specyficznie, charakterystycznie właśnie dla nich. Widziałem go tylko przez chwilę, ale to wystarczyło.
Usiadł jednak gdzieś z przodu, poza moim widokiem, więc natychmiast przestałem zwracać na to uwagę.

Pociąg ruszył ze stacji, ja wróciłem do swoich myśli. Minęła może minuta, może dwie lub mniej.

I wtedy to się stało. 

Siedziałem zatopiony w myślach i twarz miałem skierowaną w stronę przejścia w wagonie, więc natychmiast to zauważyłem.
Otóż ci dwaj faceci o których napisałem, że siedzieli po prawej i naprzeciw mnie – dokładnie w tym samym momencie odwrócili się w moją stronę.

Zdziwiłem się i chyba najpierw popatrzyłem na brodacza – on przez chwilę patrzył się na mnie i po chwili jakby stracił zainteresowanie i powoli przekręcił głowę w stronę laptopa, ale nieznacznie, etapami, jakby jeszcze nad czymś myślał. Trochę jakby odurzony? Jakby nie wiedział po co się odwrócił do mnie i zastanawiał się nad tym.

Ten drugi, co siedział naprzeciwko mnie – też na mnie spojrzał – dotychczas cały czas patrzył za okno - prawie natychmiast zbił lewą dłoń w pięść i zaczął się pocierać tą pięścią po kolanie, co odebrałem jako homorebus homoatak.

Kręcił przy tym dziwnie głową, wyraz twarzy mu się zmienił, wzrok utkwił we mnie jakoś tak dziwnie, jakby z uwagą nagle zaczął mi się przyglądać, ale najważniejsze – po jego twarzy przebiegło drganie.

Po lewym policzku - skóra zarówno nad częściami miękkimi jak i nad kością policzkową – zadrgała, a drganie to przeszło po skórze jakby falą, ruchem w pionie.

Kręcił przy tym nieznacznie głową i uderzające było to, że ruch ten wydawał się być całkowicie niezależny od tego drgania. Wyraz jego twarzy wskazywał, że nie jest tego świadomy.

To drganie nie wyglądało jak nerwowy tik – raczej jakby było wzbudzone z zewnątrz. Generalnie mięśnie poruszają się pod wpływem impulsów elektrycznych, a tą sytuację określiłbym jako przyłożenie siły z zewnątrz – impulsu elektrycznego, który wymusił drganie skóry.


Ja nie twierdzę, że coś się pod skórą przemieszcza, tylko, że skóra drga.


Minął prawie rok i mam inny zasób informacji.

Wtedy jeszcze byłem na etapie, że opętanie jest sprawą o charakterze duchowym - jest jakąś nieznaną psychiczną cechą ludzką i tak samo oceniłem to zdarzenie.

Dlaczego oni dwaj jednocześnie się odwrócili?

Myślałem, że ubek w kraciastej koszuli był nosicielem Legionu duchów\dusz\jaźni\demonów, który „przeskoczył” na tych dwóch mężczyzn, żeby wykorzystać ich do ataku na mnie. Nie umiałem tego dokładnie wytłumaczyć, no ale też i skąd ...


Sądziłem, że myszy co zjadły Popiela to opis szkodliwej działalności 5 kolumny. To "zeżarcie" powtarza się potem ... o czym pisałem w "Morfeusz...."

Teraz jednak sprawa wygląd inaczej – myszy to małe gryzonie, małe coś – jak i nanoboty to też małe coś.

Ponadto – jak podaje strona Imperium Romanum -  u Rzymian myszy to mięśnie - łacińskie słowo musculus oznacza „małą mysz” jak i „mięsień”, bo poruszające się pod skórą mięśnie wyglądają jak poruszające się małe myszy... Trochę dziwne skojarzenie jak dla mnie, ale zaintrygowany zrobiłem z tego wpis na blogu, żeby nie stracić tej informacji.

No i  - mysz generalnie jest mała, a tu mamy jeszcze podkreślenie, że mała mysz była mała..

Musculus to również nazwa rzymskiej machiny stanowiącej osłonę podczas zdobywania murów twierdz. Czy nazwa ma związek z maskowaniem, zasłanianiem?

Więc może chodzi o to, że ktoś zaobserwował takie zachowanie dawno temu - małe drobne grudki przebiegające szybko pod skórą - opisał to jako małe myszy, zaś określenie to zostało podmienione i utożsamione z po prostu mięśniami, bo pamięć o takich świadectwach została wyparta, zamazana. Może tak było...


Więc tak przychodzi mi teraz na myśl, że myszy, co Popiela zeżarły, tj. doprowadziły do upadku, to „małe myszy” objawiające się pod skórą w postaci drgania....


Nanoboty, które zainfekowały jego otoczenie.

Nanoboty o wiele bardziej racjonalnie tłumaczą całą sytuacji i w ogóle wszystkie te sprawy.


Wygląda na to, że nanoboty … że każdy lub prawie każdy ma je w sobie, ponieważ reakcja była natychmiastowa - jednoczesna.


Sądzę, że jest tak podobnie jak w filmach:

„operatorzy” znajdują się w jakimś miejscu i zdalnie poprzez brainlink łączą się z wybranym człowiekiem zdalnie – a dokładnie: robi to komputer SI.

Operatorzy są podłączani do maszyny, która komunikuje się z botami w ciele danego człowieka i wtedy operator np. zamykając oczy (opis czemu) łączy się z wrażeniami odbieranymi przez mózg wybranej ofiary (to jak widzimy świat – to jest interpretacja mózgu) Operator przejmuje kontrolę nad ciałem i umysłem ofiary, która jest tego nieświadoma – ponieważ to (może) przypomina sen...

„Taka teoria. Całe życie miałem sny. Sny były różne, ale było kilka, do których wracałem 2 - max 3 razy.

W chwili powrotu miałem świadomość, że już tu byłem kiedyś i wraz z tym wracała „pamięć” o rzeczywistości jaka była we śnie, o całym? świecie jaki występował we śnie, łącznie z charakterystykami osób i zdarzeń.

Cały czas mowa o snach, a nie o śnieniu (lucid dreams).

Więc być może jest tak z osobami opętanymi, że one jakby żyją we śnie – załącza się obca struktura, która powoduje, że mają one inne nawyki, powiedzonka, mimikę twarzy itd, ale właściciel nie jest wypchnięty ze swego ciała, lecz łączy się z ową obcą strukturą jakby w jedno – akceptuje obce zachowania i MYŚLI tj. traktuje jako własne nie dostrzegając zmiany w sobie.

Śpiący jest we śnie i nie dostrzega, że to sen. Myśli, że to jego życie, które widzi przeżywa w krótkim fragmencie. Świadomość, że to BYŁ sen przychodzi bezpośrednio po przebudzeniu – co się zdarza, a czasami nie.

Ciekawe jak oglądanie filmów wpływa na sen, czy różni się sen u ludów, które nie mają telewizji i nigdy nie widziały filmu.

Więc opętany myśli, że jest sobą. Ma inne przekonania i sądzi, że zawsze takie miał, zaś zachowania nielogiczne, nieetyczne, nietypowe nie wzbudzają w nim żadnych podejrzeń co do swego stanu.


O ile sen wydaj się być serią niekontrolowanych zdarzeń, to śnienie ma swój scenariusz i cele postawione przez atakującą cię stronę, czyli agenturę. W śnieniu występują też ubecy jakich spotkałem w realu, no i osoby w śnieniu wykazują świadomość, że wiedzą, że to śnienie – min. uważnie obserwują twoje zachowanie wystawione na absurdalne zdarzenia śnienia – sami zaś owej absurdalności się nie dziwią.”


Lub – nie ma operatów, a jest wyłącznie Sztuczna Inteligencja, która tworzy sobie kopię zachowań i wspomnień jakiejś osoby i robi z nich wirtualny model, później używa tej wirtualnej osoby do przejmowania kontroli na danym człowiekiem.

Dlatego podczas „opętania” zmieniają się nawyki opętanej osoby na charakterystyczne dla wirtualnego modelu, który powstał w oparciu o cechy żywej osoby....

Być może używa – jest zdana – wyłącznie na inteligencję takiej osoby.

Ale raczej może obie techniki mają zastosowanie. I ci bardziej ograniczeni sterowani są przez modelowanie SI, a ci bardziej ludzcy – przez ludzi...

Może dlatego niektórzy ubecy poruszają się charakterystycznie – bo mają ograniczone czucie przestrzeni, gdyż są sterowani przez SI. Takie zombi...

Ale ty wszystko to oczywiście moje domysły.



Wracając do mojej podróży pociągiem.

Ubek w kraciastej koszuli był potrzebny w moim pobliżu, by wytypować męskich (bo to homoatak) osobników zdolnych do przeprowadzenia ataku czyli takich, którzy znajdują się w zasięgu mojego wzroku – ten co siedział na wprost mnie był najodpowiedniejszy – czyli nie widział ich, tylko jakimś nieznanym sposobem rozeznał ich lokalizację. 

Żadna kobieta nie wykazała nienormalnego zachowania jak ci dwaj.




Legion – to u Rzymian od 4000 do 6000 sztuk wojowników.
Nazwa Legion oznacza dosłownie „pobór”.

Można więc powiedzieć, że 5000 nanobotów dokonuje poboru wytypowanej ofiary – do własnych działań.

Ale raczej do działań SI lub pseudoboga, który kontroluje system wyzysku, czyli Cywilizację Śmierci.



Dlaczego na mnie nie dokonuje się poboru?
Nie wiem, nie wiem czy u każdego to działa.



Nanoboty tłumaczą również nieustanność ataków – ludzie zachowują się jak automaty...




Nie, to nie wglądało jak poruszające się pod skórą guzy na twarzy agenta Smitha.
Nie, to nie wyglądało jak agenci Matrixa przejmujący ciała ludzi – tam zdaje się całe ciało się zatrzęsło
Nie, Merkel cała się trzęsie – z reguły jest to filmowane z jednego miejsca, albo kamera się trzęsie – co jest podejrzane. Wygląda na zorganizowany przez służby fejk.... tylko po co...?



Drganie na twarzy widziałem też u innej osoby – to był punkt na brodzie wielkości ok. 5mm i pierwotnie wziąłem to za nerwowy tik. Było to podczas rozmowy, kiedy ta osoba usiłowała mnie przekonać, abym zgodził się na współpracę ze służbami.

Tę osobę opisałem w  jednej z wcześniejszych notatek.



DarkNet - a może nanoboty tworzą sieć i do tego odnosi się ten termin, a nie po prostu do internetu?


Porównaj u Castanedy - latawce.




Także w sumie... jest niezły syf do posprzątania.



Aha.

W internecie są filmiki, gdzie politycy za pomocą deep fake mają nakładane na twarz gadzie oczy itp. co tworzy tzw. reptilian - to może być nie tyle głupia zabawa, co rodzaj dezinformacji nawiązującej do takich rzeczy jak mój opis powyżej - ktoś coś widział i opowiada, więc oto recepta: zrobimy filmik w podobnym stylu, tylko przesadzony i obśmiejemy temat...


------------------
Tymczasem w świecie bajek.... koronocoś z odblaskiem na łbie....


"Wygląda jak fioletowa chmurka. Ma bardzo ostre zęby i żółtą gwiazdkę na czole, która świeci, gdy Królewna lewituje. Kiedy się pobije, wygląda jak kula z rękami. Nie nosi nawet korony, która reprezentowałaby jej szlachetność, jednakże prawdopodobnie gwiazdka na czole jest jej odpowiednikiem.


Jak większość Grudek, nie ma nóg, ale potrafi latać. Może także komuś wstrzyknąć jad, który zamienia ugryzionego w Grudkę.


 Królewna zachowuje się jak typowa, rozpieszczona nastolatka."



https://pora-na-przygode.fandom.com/wiki/Kr%C3%B3lewna_Grudkowego_Kosmosu