Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą człowiek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą człowiek. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 6 stycznia 2025

10 zasad Milei ( i kultura)





No, zasady bardzo słuszne.




przedruk




"Nie obchodzi nas zdanie polityków na żaden temat". 
Milei przedstawił 10 zasad


Dodano: dzisiaj 15:01


Prezydent Argentyny Javier Milei przedstawił 10 zasad politycznych, którymi kieruje się jego rząd i powinna jego zdaniem kierować się prawica.





Na kongresie kierowanej przez Giorgię Meloni partii Bracia Włosi prezydent Argentyny Javier Milei przypomniał i omówił 10 zasad politycznych, którymi kieruje się swojej działalności w ramach sprawowania władzy.


Przypomnijmy, że w Argentynie od roku trwa transformacja zrujnowanej przez socjalizm gospodarki w kapitalizm. Rządzący koncentrują swoje działania m.in. na radykalnym obniżeniu rządowych wydatków i uwolnieniu gospodarki. W 2025 polityka budżetowa jest prowadzona zgodnie z zasadą zero deficytu.


Milei podkreślił, że nie jest zawodowym politykiem, lecz ekonomistą i gardzi politykami z powodu szkód, które wyrządzili Argentynie. 

W swoim przemówieniu wiele miejsca poświęcił zagadnieniu walki prawicy z lewicą, którą jego zdaniem należy pokonać.



10 zasad politycznych rządu Javiera Milei

Lepiej powiedzieć niewygodną prawdę, niż wygodne kłamstwo

Nie obchodzi nas zdanie polityków na żaden temat

Nigdy nie należy negocjować swoich idei, żeby zdobyć głosy – zaprzeczanie własnym przekonaniom pozostawi cię bez przekonać i bez głosów

Musimy być praktyczni, zdecydowani i nie wahać się pokonać lewicę w bitwie kulturowej

Jedynym sposobem na walkę ze zorganizowanym złem jest zorganizowane dobro

Kiedy przeciwnik jest silny jednym sposobem na pokonanie go jest większa siła

Najlepsza obrona to dobry atak – prawica nie może być ciągle w defensywie i tylko reagować na to, co robi lewica

Walka kulturowa to obowiązek, bo dobrze wskazana idea to dopiero początek, a trzeba ją jeszcze zaimplementować

Jedyny sposób na walkę z socjalizmem jest z prawej strony, bo centrum w praktyce pomaga lewicy

Bronimy sprawy sprawiedliwej i szlachetnej – znacznie większej, niż każdy z nas. Ta sprawa to wielki cywilizacyjny wyczyn, jakim jest Zachód.






Życie, wolność, własność prywatna


W trakcie wystąpienia argentyński prezydent podkreślił, że jego rząd kieruje się przekonaniem, że wolny rynek przynosi dobrobyt dla wszystkich. W konsekwencji rząd musi być ograniczony, ponieważ ludzie wiedzą lepiej niż politycy i biurokraci, jak produkować, z kim handlować i kogo zatrudniać. Dodał, że obecna władza Argentyny broni życia, wolności i własności prywatnej.

Milei wyraził ocenę, że prawicowa liberalna strona zbyt często wpada w pułapkę defensywy, marnując czas na "tłumaczenie się przed tymi, którzy na to nie zasługują".

 – Nikomu kto zrujnował nasz kraj, nie musimy niczego tłumaczyć. To my musimy dyktować tempo wydarzeń, upewniają się, że gra toczy się według naszych zasad. Jeśli zdarzy się, że stracimy punkt, musimy zdobyć kolejne trzy 

– apelował.


Walka kulturowa z lewicą

Prezydent Argentyny wskazał, że najważniejszym polem, na którym toczy się bój z lewicą, jest kultura.

 – Lewica to dowód na to, że najgorsze idee kulturowe mogą odnieść sukces, jeśli są dobrze wypromowane – zwrócił uwagę, dodając, że należy lepiej wypromować idee wolnościowe, które sprawdzają się w praktyce.

Milei podkreślił, że rząd Argentyny nie jest zainteresowany trwaniem w żadnym pakcie, który zakłada dalsze dojenie podatników.

 – To, co oni nazywają konsensusem to w rzeczywistości konsensus między nimi a ich jedynym celem – przywileje kasty politycznej nawet wtedy, kiedy zmieniają się rządy, a politycy skaczą sobie do gardeł 

– powiedział.





---------




I jeszcze tytułem komentarza:

"wolny rynek" - pod tym pojęciem czają się różne interpretacje

"dobro trzeba organizować" - dokładnie!

"walka kulturowa" - to jest coś, co już podkreślałem we wcześniejszych postach 



- na kulturę zwracałem uwagę min. przy okazji notatki o pismach J. G. Herdegera i Muzeum w Morągu

- a także przy okazji postu "Zwycięstwo bez walki" o konkurencji pomiędzy Chiami, a USA - poniżej fragment tego tekstu:



złe działania wynikają z błędnych pomysłów

błędnego poglądu



nasza zdolność do bezpośredniego zwycięstwa dzięki sile militarnej nie powinna być naszą jedyną miarą sukcesu
tak jak chińscy przywódcy studiowali nasz sposób prowadzenia wojny, tak my musimy studiować ich
konkurencja strategiczna jest trwałym stanem, którym należy zarządzać, a nie problemem, który należy rozwiązać


kluczowe znaczenie będzie miała nasza zdolność budowania jedności

na jedność wpływa jakość kultury narodu

idea kulturowa




rywalizacja idei


liczy się nie tylko rywalizacja militarna czy gospodarcza

wymaga to od nas poznania i zrozumienia:

- własnej kultury
- filozofii oraz kultury naszego przeciwnika


znajomość kultury była decydująca, a z pewnością krytycznie ważna





"fałszywa kultura" i massmedia mogą niweczyć wysiłek rodziców włożony w wychowanie dzieci, tak więc

podtrzymywanie i uprawianie kultury zgodnej z naszym kodem kulturowy, tradycją, naszym narodowym interesem - jest ekstremalnie ważne.








niedziela, 5 stycznia 2025

Do czego Owsiak?




Przemysł żebraczy ukazuje państwo jako niezdolne do funkcjonowania bez zrzutki, czyli całkowicie nieudolne.


A to nieprawda.





"polskie państwo od lat dokłada ogromne pieniądze do imprezy, która następnie zbiera pieniądze, żeby część z nich zwrócić w postaci sprzętu dla służby zdrowia, wartego promile państwowych nakładów na tęże służbę zdrowia. Logiki w tym nie ma najmniejszej"






przedruk




Owsiak boi się pytań o pieniądze dla powodzian. Czarnek: 

Do czego tu w ogóle potrzebna była WOŚP?




Owsiak ucieka przed pytaniami

Kilka dni temu odbyła się konferencja prasowa szefa MRiT Krzysztofa Paszyka, na którą zaproszony został także Jerzy Owsiak.


Temat Jerzego Owsiaka budzi w ostatnim czasie kontrowersje z uwagi na niejasności wokół środków dla powodzian, którymi dysponuje w pewnej części podległa mu Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy.

Na konferencji doszło do kuriozalnej sytuacji, co świadczyło jasno o tym, że Owsiak nie chce, by zadano mu niewygodne pytania. Właśnie w tej kwestii. Zaczął uciekać przed dziennikarzami. Monika Rutke z "Tygodnika Solidarność" zapytała: co się stało z pieniędzmi ze zbiórki na powodzian? 50 milionów leży na koncie, ludzie czekają, nie mają pieniędzy na opał, nie mają z czego żyć, co się stało z tymi pieniędzmi? (…) Co będzie z odsetkami z tych pieniędzy?". Niestety, bez odpowiedzi.


"Zabawa się skończyła"

Temat ten był dzisiaj omawiany na antenie Republiki, w programie "Polityczna Kawa".
"Te pieniądze głównie docierają z naszych fundacji - z tych środków remontowana jest szkoła, zaopatrywaliśmy ludzi, którzy potrzebują pomocy. Nie jesteśmy w stanie dotrzeć do wszystkich, ale staramy się pomagać, komu trzeba. Proszono nas, aby zareagować na zachowanie Owsiaka"

– powiedział Tomasz Sakiewicz, prezes Republiki.

I jak zaznaczył szef stacji: "wszystkie wpłaty, których dokonują Państwo na konta dedykowane, faktycznie do potrzebujących trafiają. Jeżeli tych pieniędzy zabraknie, będziemy starali się zbierać. Jak widzimy, inne pieniądze, które powinny do nich trafiać - nie trafiają".
"To, że on położył ręce na pieniądze dla powodzian, to, że środki WOŚP były włączone w kampanię parlamentarną, to jest dla mnie koniec. Z tego, co wiemy, ma on zamiar także ostro wejść w kampanię Trzaskowskiego, co jest zapowiadane. Zabawa się skończyła"

– podkreślił.


"Zorganizował rodzinny interes"

Adam Borowski, przewodniczący warszawskiego Klubu "Gazety Polskiej" powiedział o Owsiaku krótko: "nigdy nie rozliczał się z żadnych pieniędzy".
"Pamiętamy te sceny, kiedy łaził po stole i pytał: gdzie jest ten słoik, w którym mam pieniądze. Zrobił sobie prywatny interes. Jego spółki rodzinne, Złoty Melon, oni po prostu żerują na tym społecznym odruchu. On jest znakomitym przedsiębiorcą. Zorganizował sobie rodzinny interes na idącą od serca pomogą dla dzieci, początkowo. On te pieniądze dostawał, trzymał na kontach, korzystał z odsetek. Ponieważ jasno opowiedział się po jednej stronie politycznej, od lat uprawia politykę. Zaprasza polityków lewicowych i liberalnych na swoje spotkania. Opowiedział się po tej stronie, więc obecna władza nie wymaga od niego rozliczeń. I się nie rozlicza"

– mówił rozmówca Tomasza Sakiewicza.

I kontynuował: "od lat nie daję pieniędzy na WOŚP, bo uważam, że jest to jego rodzinny biznes. A to, że trochę się podzieli pieniędzmi, które otrzymuje na chore dzieci czy inne konkretne dzieci, to fakt. Niemniej, czerpie z tego pełnymi garściami. Nie jest filantropem, jest biznesmenem".

Rozmówcy zwrócili uwagę na to, że nie ma nic złego w tym, aby część środków pozyskiwanych w takich akcjach, trafiała do organizatora, niemniej powinny być to informacje jawne - co, ile i dla kogo trafia.


"Stworzył takie wrażenie"

Przemysław Czarnek (PiS) przyznał, że sytuacja wokół Jerzego Owsiaka ma szerszy kontekst.


"Po pierwsze - kwestia powodzi. To jest wielki skandal, że jakiekolwiek pieniądze dla powodzian miały iść przez fundację Owsiaka. Po co? Państwo jest zobowiązane do pomocy powodzianom i powinno tę pomoc udzielić od razu. Państwo było zobowiązane w ogóle do przeciwdziałania powodzi, a nie przeciwdziałało - to też będzie trzeba wyjaśnić. Państwo jest zobowiązane do niesienia pomocy, nie niesie tej pomocy. Ludzie wciąż czekają. Do czego jest tu potrzebna WOŚP? Chyba tylko do tego, aby przetrzymywać tam te pieniądze"

– przyznał.



Jak wskazał - "druga sprawa to sam Owsiak".

"On zbudował takie przekonanie, że gdyby nie WOŚP, to szpitale byłyby bez sprzętu. To jest naprawdę mikroskopijna część tego, co jest w budżecie państwa na służbę zdrowia. W budżecie państwa są setki miliardów złotych"


– ocenił polityk PiS.


P.S.




6 stycznia 2025



Łukasz Warzecha:

Wszyscy finansujemy Owsiakową hucpę



Jeden z obserwujących mnie na X, czytając, że krytycznie piszę o imprezie pana Jerzego Owsiaka od 18 lat (pierwsze teksty, jakie mogę odnaleźć w swoim archiwum, powstały w 2007 r. w Salonie24, aczkolwiek zdaje mi się, że nie były to moje pierwsze krytyczne teksty na ten temat w ogóle, możliwe zatem, że to nie 18 lat, ale jakieś dwie dekady), napisał, że muszę się mylić, skoro WOŚP przez tyle lat nie zajęła się prokuratura. W tym przez osiem lat rządów PiS.

Ów komentujący najwyraźniej nie wie, że nigdy nie zajmowałem się sprawami rozliczeń czy dochodów fundacji pana Owsiaka od strony ich legalności. Robił to natomiast wielokrotnie pan Piotr Wielgucki. Ja natomiast demaskowałem polityczną rolę pana Owsiaka – rolę sojusznika głównie lewicowego, a bardziej ogólnie – mainstreamowego establishmentu, którego cała działalność dobroczynna była traktowana jako fundament rzekomego autorytetu tego pana, z wysokości którego w razie dużej potrzeby mógł razić maluczkich.

Tak jak to było choćby wówczas, gdy na konferencji prasowej ogłaszał, że może „dać z baśki” (w typowym dla siebie, knajackim, wulgarnym stylu) tym, którzy będą podważali czystość życiorysu pana prezydenta Wałęsy. A zdarzyło się to zaraz po wydaniu słynnej książki panów Cenckiewicza i Gontarczyka, której ustaleń dzisiaj nikt już nie kwestionuje.


Zresztą sympatie i poglądy pana Owsiaka są akurat przykładem stuprocentowej spójności ze środowiskiem, z którego osoba ta się wywodzi – a nie zawsze tak przecież bywa.

Jeśli zahaczałem o sprawy finansowe, to pisałem i mówiłem o absurdzie, tkwiącym w samym sposobie finansowania akcji. Ten absurd warto dzisiaj przypomnieć, dodając do niego kilka liczb, ponieważ w sytuacji wsparcia, jakiego Fundacji WOŚP zaczynają udzielać państwowe giganty, przede wszystkim Orlen i PZU, sprawa staje jeszcze bardziej bulwersująca.

Zacznijmy jednak od wielokrotnie pojawiającego się skrajnie demagogicznego argumentu wyznawców Owsiakowej sekty: jeśli nie podoba ci się WOŚP, to noś karteczkę, żeby cię w razie czego nie leczyć kupionych przez nich sprzętem. Ten „argument” jest z gruntu absurdalny: jeśli sprzęt znajduje się w palcówkach publicznej służby zdrowia, to nie ma kompletnie znaczenia, kto go kupił. Skorzystanie z niego należy się każdemu ubezpieczonemu w ramach NFZ.

Jednak nawet gdyby przez moment przyjąć rozumowanie fanatyków pana Owsiaka, to i tak rzecz się nie klei. Przecież od lat na WOŚP płacimy wszyscy, chcemy czy nie. Na tym właśnie polega absurd. Spójrzmy na zestawienie kosztów organizacji finałów Orkiestry od 2014 r. (takie dane można znaleźć na portalu zbiórek publicznych).

Podaję w milionach złotych najpierw ogólny koszt, następnie koszt reklamy (część kosztu ogólnego):

2014:     2,1 – 0,8
2015:     2,2 – 0,45
2016:     4,0 – 0,72
2017:     3,3 – 1,3
2018:     2,9 – 1,2
2019:     4,9 – 2,0
2020:     8,5 – 4,9
2021:      9,1 – 4,1
2022:     11,4 – 3,2
2023:     14,3 – 3,3

Już na pierwszy rzut oka widać radykalny wzrost kosztów organizacji finałów, dalece i wielokrotnie przekraczający skumulowaną inflację w tym okresie. Gdyby ją uwzględnić w relacji do 2014 r., ostatni rozliczony finał powinien kosztować ok. 3,2 mln zł, a na pewno nie 14 mln! To wzrost o ponad 580 procent! Zwracają także uwagę rosnące budżety reklamowe. W 2020 r. budżet reklamowy stanowił wyraźnie ponad połowę kosztów całej imprezy.

Ale przecież to, z czego rozlicza się WOŚP, to jedynie koszt ponoszony bezpośrednio przez samą fundację. Koszt faktyczny, którego nikt nigdy nie policzył – również z powodu obstrukcji instytucji, biorących w tej hucpie udział – jest wielokrotnie większy. I to prawdopodobnie o rząd wielkości. To koszt czasu antenowego w publicznej telewizji (z wyłączeniem czasów PiS), koszt ochrony imprez WOŚP przez policję i inne służby, olbrzymie, a rozproszone koszty samorządów, które często opłacają stronę organizacyjną lokalnych finałów WOŚP, koszt różnego rodzaju aukcji z udziałem państwa.

Wygląda to więc tak, że polskie państwo od lat dokłada ogromne pieniądze do imprezy, która następnie zbiera pieniądze, żeby część z nich zwrócić w postaci sprzętu dla służby zdrowia, wartego promile państwowych nakładów na tęże służbę zdrowia. Logiki w tym nie ma najmniejszej i nie da się tego wytłumaczyć inaczej niż tylko zapotrzebowaniem na propagandę. To jest jedyny sens Owsiakowej imprezy – właśnie propaganda (do tej zaliczam również manipulację społecznymi emocjami, w tym tworzenie mechanizmu łatwego zaspokojenia potrzeby poczucia się lepszym, po to, aby można było z wyżyn swojej wyimaginowanej szlachetności pouczać innych).

Już pokazany wyżej mechanizm pokazuje, że każdy z nas mimowolnie do WOŚP się dokłada – chce czy nie. Wszyscy przecież płacimy choćby lokalne podatki. Ale to nie koniec, ponieważ jest jeszcze kwestia wpłat instytucjonalnych, czego jaskrawym przykładem są obecne umowy z Orlenem i PZU (które ma się stać oficjalnym ubezpieczycielem finałów WOŚP – w ten sposób do imprezy dołożą się wszyscy klienci ubezpieczyciela).

WOŚP chętnie podaje ogólną kwotę ze zbiórki, ale nie rozbija jej na to, co udało się zebrać na ulicy i to, co pochodzi od sponsorów instytucjonalnych. Ci zaś kierują się całkiem inną logiką – sponsoring ze strony instytucji to piar oparty na owczym pędzie. WOŚP wspiera się tak samo jak „równouprawnienie” i inne postępackie brednie.

Fundacja raportuje jedynie, ile pieniędzy pochodzi ze zbiórki ulicznej, a ile z innych źródeł (m.in. wpłaty na konto, sprzedaż cegiełek, licytacje, zbiórka przez kanały elektroniczne, wpłaty za pomocą kart). 

Spójrzmy na dane od 2014 r. 

Najpierw podaję sumę zbiórki ulicznej, potem sumę „dodatkową” – obie w milionach złotych:

2014:     39,2 – 13
2015:     50,9 – 21
2016:     68,5 – 36,3
2017:     71,1 – 54,5
2018:     88,8 – 86
2019:     116,7 – 68,8
2020:     75,5 – 133,8
2021:     95,1 – 127,7
2022:     129 – 113,4
2023:     157,3 – 123,5

Nawet jeśli odłożymy na bok lata 2020-21 – mieliśmy wówczas restrykcje covidowe – to i tak widać, że ta druga wielkość stanowi w ostatnim czasie znacznie większy procent w relacji do zbiórki ulicznej niż jeszcze 11 lat temu. W 2014 r. było to nieco ponad 33 proc., w 2023 aż 78,5 proc. Można to oczywiście częściowo złożyć na karb mniejszej popularności gotówki.

Problem w tym, że nie dostajemy nigdzie wyszczególnienia, jaka część pieniędzy pochodzi od darczyńców indywidualnych, a jaka – od firm, w tym w szczególności od firm z dominującym udziałem skarbu państwa. A to jest bardzo ważna informacja.

Jak wiadomo, Orlen ma przekazywać określoną część wpływów za każdą kupioną na stacji kawę. To daje przynajmniej możliwość uniknięcia dołożenia się do imprezy bardziej świadomym kupującym.

 Ale co z niekoniecznie państwowymi firmami, które dokładają się do WOŚP?

Użytkownicy kart Master sponsorują od lat pana Owsiaka, czy im się to podoba czy nie. Podobnie klienci niektórych banków i sieci komórkowych. Wychodzi zatem na to, że Owsiakową hucpę składamy się niemal wszyscy – może ułamkami złotówki, ale jednak. I nikt nie pyta nas o zdanie.



Łukasz Warzecha



piątek, 3 stycznia 2025

Gdzie nas nie ma...



Polska należy do najbardziej bezpiecznych krajów na świecie - widać, nie doceniamy tego.

Nuda?





przedruk





 „w zasadzie wszędzie na świecie nie ma ludzi w pełni usatysfakcjonowanych ze swojego kraju”.






2 stycznia 2025

Większość Polaków deklaruje chęć opuszczenia kraju. Gdzie chcą się udać?




55 procent badanych Polaków chciałoby przenieść się do innego kraju, a najchętniej do Hiszpanii – wynika z badania przedstawionego przez ARC Rynek i Opinia. Jego autorzy zauważyli też, że Polacy, jeśli chodzi o zadowolenie ze swojego życia są najbliżsi Nigeryjczykom, Turkom i Bułgarom.

Jak wynika z międzynarodowego badania opinii publicznej zrealizowanego przez sieć IRIS, której przedstawicielem w Polsce jest ARC Rynek i Opinia. „w zasadzie wszędzie na świecie nie ma ludzi w pełni usatysfakcjonowanych ze swojego kraju”.

Autorzy badania wskazali, że Polacy i tak znaleźli się w grupie narodów w „znacznym stopniu usatysfakcjonowanych” swoim krajem – podobne opinie mają Amerykanie, Australijczycy czy Koreańczycy. „Ale i tam przewagę uzyskują narzekający. Najgorzej swój kraj postrzegają Bułgarzy, Rumunii i Grecy” – zaznaczono w badaniu, dodając, że słabo pod tym względem wypadają także Japończycy i Włosi.


Mieszkańców poszczególnych krajów spytano m.in. o to, czy chcieliby przenieść się do innego kraju, a jeżeli tak, to do jakiego. Badanie pokazało, że najwięcej Nigeryjczyków, Peruwiańczyków, a w Europie – Greków chciałoby opuścić swój kraj. Najmniej takich osób jest wśród Malezyjczyków, Japończyków czy Australijczyków.



W Polsce 55 proc. badanych (średnia dla wszystkich badanych krajów to 45 proc.) złożyło deklarację, że chciałoby przenieść się do innego kraju. 

Z odpowiedzi ankietowanych wynika, że dla wielu krajów europejskich, w tym dla Polski, takim krajem jest Hiszpania. Podobnie myślą Litwini, Rumuni, Włosi. Autorzy opracowania przypomnieli, że w przypadku Polaków kiedyś takim „wyśnionym Eldorado” były Stany Zjednoczone, obecnie są one dopiero po Hiszpanii, Włoszech i Niemczech. „Wielka Brytania, kiedyś bardzo atrakcyjna, spadła na ostatnią pozycję preferencji Polaków” – dodali.



Respondentów spytano także o to, w jakim stopniu ich własne życie jest w ich ocenie bliskie ideałowi. Z udzielonych odpowiedzi wynika, że

Polacy nie są zadowoleni ze swojego życia. 

„Jesteśmy tu bliżsi Nigeryjczykom, Turkom czy Bułgarom” – zauważyli autorzy badania. Podkreślili, że tylko w 4 z 17 krajów objętych badaniem więcej osób uważa, że ich życie jest bardzo bliskie lub bliskie ich aspiracjom.


„Podobnie wypadają Polacy, jeżeli chodzi o odpowiedź na pytanie, na ile ich życie jest bliskie lub dalekie od ideału. Jesteśmy tu w grupie raczej niezadowolonych, choć wyprzedzają nas pod tym względem Japończycy, Grecy czy Bułgarzy” – stwierdzili.

W ocenie autorów badania dotyczącego marzeń i aspiracji różnych nacji, przynosi ono „dosyć zaskakujące” wyniki. „Obok bogatych krajów – takich jak chociażby Kanada czy Austria okazuje się, że również mieszkańcy krajów biedniejszych – jak np. Meksyk, Peru mogą też być zadowoleni z życia, z realizacji swoich aspiracji” – zwrócili uwagę.


Ich zdaniem jednym z wyjaśnień tego paradoksu są różne poziomy oczekiwań i aspiracji – inne dla społeczeństw zamożnych, inne dla biedniejszych.

„Często mówi się o Polakach jako narodzie osób narzekających, ale wyniki badania pokazują, że są też bardziej od nas narzekający. A w szczególności narzekający na swój kraj. Bo bardziej narzekamy na własne życie, własny los niż na kraj” 

– skomentował wiceprezes ARC Rynek i Opinia Adam Czarnecki.



Wskazał, że Japonia, która kiedyś była krajem dla Polaków nieosiągalnym, można powiedzieć idealnym, do którego poziomu życia chcieliśmy w marzeniach dojść, „została przez nas na wielu wymiarach dogoniona, a nawet przegoniona”.

„Japończycy są bardziej niezadowoleni ze swojego kraju od Polaków i również częściej uważają, że ich życie jest dalekie od ideału. Ale najbardziej niezadowoleni są Bułgarzy i to zarówno z własnego kraju, jak i życia indywidualnego” – podkreślili Czarnecki.


Badanie zostało zrealizowane techniką CAWI w 18 krajach między styczniem a marcem 2024 r. na reprezentatywnych próbach ludności w wieku 18+. W każdym z krajów badanie było przeprowadzone na próbie o liczebności 500 respondentów, a w Polsce na próbie N=1000 respondentów.


ARC Rynek i Opinia od ponad 32 lat przeprowadza badania marketingowe oraz sondaże opinii publicznej. Przynależy do międzynarodowej sieci zrzeszającej niezależne agencje badawcze – IRIS – realizuje projekty badawcze w Europie i na świecie.







Większość Polaków deklaruje chęć opuszczenia kraju. Gdzie chcą się udać? - PCH24.pl


niedziela, 29 grudnia 2024

432 Hz






przedruk




432 Hz. Strojenie żartów?



Dyskusje dotyczące strojenia instrumentów zapełniły wiele stron traktatów muzycznych. Różnorodne propozycje wywoływały ożywione reakcje zarówno praktyków, jak i teoretyków. O tym, że debaty o strojach wcale nie wyszły z mody, najlepiej świadczy pewna osobliwa teoria, która ostatnimi czasy zatacza coraz szersze kręgi


Marcin Kostecki





Marin Mersenne, francuski mnich minimita, matematyk i teoretyk muzyki, odnotował w Traité de l’harmonie universelle z 1627 roku, że historia muzyki przez długi czas usiana była bajkami, które nader często powielano bez weryfikacji. Mit o Pitagorasie, wyznaczającym interwały na podstawie młotów uderzających w kowadła, teoretycy przepisywali przez tysiąclecia, zanim wykazano, że zależności dla ciężarów i dla długości strun są różne. Od braku należytej ostrożności wolni nie byli nawet najbardziej wpływowi teoretycy, jak Boecjusz czy Gioseffo Zarlino.

Wydawałoby się, że w dzisiejszych czasach wymyślenie alternatywnej historii muzyki oraz jej rozpowszechnienie byłoby niemożliwe. Jest jednak co najmniej jedna teoria, która stosunkowo niedawno przedostała się do kultury masowej i zyskała pokaźne grono wyznawców. Zapewnia mnóstwo odtworzeń w serwisach streamingowych oraz sprzedaż instrumentów dostosowanych do jej założeń. Głosi, że dźwięk a razkreślne, zamiast najczęściej stosowanej częstotliwości 440 Hz, powinien równać się 432 Hz.

Zwolennicy a1=432 Hz uważają, że była to niegdyś powszechnie obowiązująca wysokość strojenia. Mieli korzystać z niej sam Pitagoras oraz starożytni muzycy, a także słynni kompozytorzy, choćby Bach i Mozart. Jej wyznawcy mówią o niej jako o częstotliwości natury i człowieka, przypisują jej ponadto właściwości uzdrawiające oraz otwierające na nieznane wymiary duchowości. Standard a1=440 Hz miał zaś zostać wprowadzony przez nazistów w 1939 roku, aby zniszczyć panującą wcześniej harmonię i wraz z podwyższaniem się stroju, doprowadzić do eskalacji agresji.

Teoria ośmiu herców różnicy poskutkowała powstaniem nietuzinkowego internetowego zjawiska: wiele osób przestraja w programach dźwiękowych swoją ulubioną muzykę do a1=432 Hz, aby nie podlegać wpływom rzekomo narzuconego porządku.

Powstały również specjalne aplikacje do zmiany stroju oraz serwisy internetowe, które prezentują odpowiednio zmodyfikowane utwory. W milionach należy liczyć wyświetlenia nagrań w stroju a1=432 Hz, podobno sprzyjających medytacji, wspomagających naukę, a nawet naprawiających DNA.





Istotny wkład w stworzenie legendy o wspaniałym działaniu częstotliwości 432 Hz miał amerykański działacz Lyndon LaRouche. Jako ośmiokrotny kandydat na prezydenta Stanów Zjednoczonych zasłynął z głoszenia teorii spiskowych oraz z nieuczciwości (za co pięć lat przebywał w więzieniu). W 1988 roku Instytut Schillera, założony przez jego żonę Helgę Zepp-LaRouche, rozpoczął we Włoszech kampanię na rzecz obniżenia przyjętego standardu strojenia a1=440 Hz do a1=432 Hz. Na specjalnie zorganizowanej konferencji w Mediolanie argumentowano, że okaże się to korzystne dla wokalistów.

Złożono petycję w sprawie zmiany włoskiego prawa, aby strój a1=432 Hz wprowadzono we wszystkich instytucjach muzycznych i teatrach operowych. Według planu miał się stać następnie strojem uniwersalnym. Petycję podpisali Dietrich Fischer-Dieskau, Frans Brüggen i Birgit Nilsson, a pomysł wkrótce zyskał również aprobatę Luciana Pavarottiego, Plácida Dominga i innych sław. Ostatecznie propozycja nie została wdrożona w życie.

Powiązany z grupą LaRouche’a Laurent Rosenfeld opublikował w 1988 artykuł, w którym zasygnalizował istnienie zmowy wiążącej nazistów (w szczególności Josepha Goebbelsa) z wprowadzeniem stroju a1=440 Hz. Dla dalszego ciągu ruchu a1=432 Hz był to moment kluczowy: odtąd kolejne strzępki teorii spiskowej zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu. Nieskrępowane działanie wyobraźni poskutkowało tezami, którym warto przyjrzeć się z bliska. Wcześniej wypada choćby skrótowo prześledzić rzeczywistą historię wysokości strojenia.

Można ją odtworzyć, badając dawne kamertony oraz instrumenty. Takie podejście wymaga sporej cierpliwości, której na szczęście nie brakowało dwóm badaczom, gromadzącym zbiory przez wiele lat. Alexander John Ellis, angielski matematyk, filolog i fonetyk, w 1880 roku opublikował obszerne dzieło, w którym podsumował pomiary częstotliwości kilkuset kamertonów i piszczałek organowych. Znacząco temat pogłębił oboista i muzykolog Bruce Haynes, który w książce History of Performing Pitch: The Story of „A” (Scarecrow Press, Lanham–Oxford 2002) przedstawił rezultaty swojej 20-letniej pracy nad katalogowaniem wysokości stroju.
Przez wiele wieków standaryzacja nie troskała muzyków. Wysokość stroju dostosowywano do możliwości głosów i instrumentów.

Doprowadziło to do tego, że w różnych europejskich miastach strojono w odmienny sposób. W XVIII wieku można było zetknąć się z różnicami w zakresie a1=385–485 Hz. Z biegiem czasu, gdy coraz częstsze stały się muzyczne podróże oraz międzynarodowy handel instrumentami, rozbieżności okazały się uciążliwe, zatem podjęto refleksję nad jednolitym standardem.

Zadanie nie należało do najłatwiejszych – tym bardziej że brzmienie instrumentów grających wyżej odbierano jako bardziej wyraziste, co doprowadziło do rywalizacji orkiestr i galopującej inflacji stroju. Głos ludzki ma jednak swoje ograniczenia i nie może bez ustanku podążać za coraz wyższym akompaniamentem. Aby położyć kres temu procesowi, postanowiono dokonać standaryzacji. Doszło do tego we Francji w 1859 roku, kiedy wprowadzono tak zwany diapazon normalny, a1=435 Hz. 

Tę częstotliwość wkrótce przyjęło wiele innych krajów kontynentalnej Europy (Anglicy stroili jednak po swojemu). W 1917 roku American Federation of Musicians przyjęła standard a1=440 Hz, a podobnego wyboru dokonano w 1939 roku w wielu europejskich krajach (tym razem – poza Francją). W 1953 roku Międzynarodowa Organizacja Normalizacyjna (ISO) zatwierdziła częstotliwość a1=440 Hz, potwierdzając ją 22 lata później. Dawne skłonności do podbijania stroju nie wygasły, więc w salach koncertowych świata dziś często słyszy się stroje wyższe o kilka herców od wspomnianej normy.

Jak się okazuje, prawda nie przeszkadza zanadto nieprzejednanym krzewicielom a1=432 Hz. Niezliczone strony internetowe promujące tę częstotliwość potężnym chórem unisono wyśpiewują te same twierdzenia. Można zestawić je w kilka grup: historyczne, teoretycznomuzyczne, przyrodnicze, medyczne, matematyczne oraz metafizyczne.
Fundamentalna teza zwolenników stroju a1=432 Hz głosi, że miał on niegdyś powszechnie obowiązywać. Jednak jak dowodzą choćby prace Ellisa i Haynesa, taki sąd nie znajduje żadnego potwierdzenia w źródłach.

Jedyną wysokością, która przed a1=440 Hz zyskała międzynarodową popularność, był diapazon normalny, czyli a1=435 Hz. Podobnie między bajki należy włożyć tezę, że za przyjęcie stroju a1=440 Hz odpowiedzialność ponoszą naziści. Takiego kroku dokonano już w 1917 roku w Stanach Zjednoczonych. Mówienie o powrocie do dawnego strojenia jest zatem bezpodstawne.

Podbudowaniu wiarygodności stroju a1=432 Hz ma służyć często przytaczana teza, że posługiwał się nim sam Pitagoras. Teoria muzyczna greckiego filozofa dotyczyła jednak wyznaczania względnych interwałów między dźwiękami, a nie bezwZględnych wysokości dźwięków. Co więcej, Pitagoras nie pozostawił po sobie żadnych autentycznych pism. Nawet gdyby takie się zachowały, nie mogłyby dotyczyć konkretnych częstotliwości, gdyż nie istniały wówczas żadne metody ich pomiaru. Z tego samego powodu odrzucić trzeba inne przekonanie – że precyzyjnie do a1=432 Hz dostrojone były starożytne instrumenty.

Na rzecz tej częstotliwości mają przemawiać też argumenty odwołujące się do teorii muzyki. Niekiedy szlachetności tego stroju przydaje się przez nadawanie mu miana pitagorejskiego bądź naturalnego. Jednakże oba określenia są tu błędne, gdyż rodzaj stroju jest niezależny od jego wysokości. Nic nie stoi na przeszkodzie, by stworzyć strój pitagorejski lub naturalny dla dowolnej innej częstotliwości dźwięku a1.

Zwolennicy częstotliwości 432 Hz dowodzą, że występuje ona powszechnie w przyrodzie. Przypisuje się ją śpiewowi ptaków, szumowi strumyka czy brzęczeniu owadów. Gdyby to była prawda, jedynym dźwiękiem słyszalnym podczas spaceru w lesie byłby nieustający ton prosty. Tymczasem najzwyklejsze doświadczenie słuchowe mnogości dźwięków przeczy tej niezbyt przemyślanej tezie. Co więcej, nie ma racjonalnych podstaw, aby uznać jedne częstotliwości za bardziej naturalne od innych.

Spora część argumentacji sprawia pozory dowodu matematycznego, a w rzeczywistości sprowadza się do numerologicznych sztuczek oraz pokładania nadmiernego zaufania w pozbawione znaczenia zależności liczbowe. Zapomina się, że system dziesiętny jest konwencją, do której nie powinno się przywiązywać nadmiernej wagi. W systemie szóstkowym 432 zapiszemy jako 2000, w ósemkowym jako 660, a w dwunastkowym jako 300. Również sam podział minuty na 60 jednostek jest arbitralny, więc trzymanie się liczb jako zbawiennej poręczy nie przyniesie oczekiwanych rezultatów.

Dowody przez machanie rękoma to jednak nie koniec, gdyż częstotliwości 432 Hz przypisuje się często nadzwyczajne właściwości prozdrowotne. Katalog korzyści może budzić zdumienie: od uwalniania toksyn z organizmu, przez regenerację całego ciała, aż po naprawę DNA. Z drugiej strony, częstotliwość 440 Hz posądza się o właściwości destrukcyjne. Jak dotychczas nie przedstawiono żadnych wyników badań naukowych, które dowodziłyby tak niezwykłych efektów. Nikt nie przeczy, że słuchanie muzyki może wpływać na obniżenie poziomu stresu czy poprawienie nastroju, ale uzyskanie takich rezultatów nie powinno zależeć od częstotliwości strojenia dobranej z dokładnością do jednego herca.


Najbardziej spektakularne twierdzenia dotyczące 432 Hz należałoby jednak zaliczyć do dziedziny metafizyki.

Według licznych internetowych przekazów zastosowanie takiego stroju umożliwia dostęp do ukrytych stanów świadomości, podniesienie wibracyjnych energii i połączenie jaźni z naturalnym rezonansem Wszechświata. Nie wiadomo, jak miałoby się to objawiać. Pewne jest, że częstotliwość 432 Hz uruchamia nieskończone pokłady ludzkiej wyobraźni. Można się więc spodziewać, że kiedyś powstaną nowe, jeszcze wymyślniejsze teorie. Kapelusz, z którego są wyciągane, wydaje się pozbawiony dna.

W grudniu 2023 roku w czasopiśmie „Nature” opublikowano pracę dotyczącą dezinformacji w internecie. Badano, w jaki sposób próby weryfikacji treści za pomocą wyszukiwań internetowych mogą wpłynąć na ocenę wiarygodności sprawdzanych tekstów. Ku zaskoczeniu okazało się, że poszukiwanie prawdy, zamiast zbliżać do niej, może zwieść na manowce. Dzieje się tak, ponieważ strony o niskiej wartości merytorycznej, zawierające powtarzające się hasła, zajmują wysokie miejsca w wynikach wyszukiwania, a szansa utwierdzenia się w błędnych przekonaniach zwiększa się w miarę przeglądania rekomendowanych treści. Tak użytkownicy wpadają w błędny krąg manipulacji. Podobnie dzieje się w przypadku wyszukiwania hasła „432 Hz”: większość wysoko publikowanych wyników to dezinformacja czystej wody.

Wypada zaznaczyć, że nie każda osoba biernie lub czynnie posługująca się strojem a1=432 Hz podpisuje się pod wszystkimi stwierdzeniami jego najbardziej zuchwałych orędowników. Dla wielu to kwestia upodobań. Gdyby promocja tego stroju ograniczała się do preferencji estetycznych, temat nie byłby wart szerszego traktowania. Lubi się przecież także rosół z makaronem, lubi się komplementy i kolor niebieski. Do wyborów kulinarnych, towarzyskich i kolorystycznych nie dołącza się jednak twierdzeń stojących w jawnej sprzeczności z prawdą i mających szkodliwe konsekwencje – a tak dzieje się w przypadku twierdzeń na temat 432 Hz.

Oczywiście może się zdarzyć, że takie tezy powiela się nieświadomie czy przy braku pełnej informacji. Problem polega na tym, że gdy osoby kształtujące opinie wypowiadają się przychylnie o stroju a1=432 Hz nawet w umiarkowany sposób, bardzo łatwo taki komunikat przechwycić i opakować w fałszywe komentarze. W ten sposób można nieintencjonalnie przyczynić się do promocji haseł, z którymi przy pełnej wiedzy nie chciałoby się mieć do czynienia.

Promocja częstotliwości 432 Hz wyrządza szkody edukacji muzycznej. Z oczywistych względów przejaskrawione tezy zyskują większą uwagę niż stonowana rzeczywistość, przez co są częściej powielane. To sprawia, że media społecznościowe zalewają fałszywe informacje dotyczące muzyki, którym nieświadomie zawierzyć może wielu odbiorców. Wybujałe fantazje zaczynają uchodzić za wiedzę muzyczną. Niestety, zdarza się nawet, że nieprawdziwe wiadomości trafiają do materiałów pedagogicznych.

Zepsuty metronom będzie nieustannie podawał fałszywy puls. W analogiczny sposób źródła, które powielają fantasmagorie dotyczące 432 Hz, produkują nieskończone liczby równie wątpliwych doniesień. Po nitce do kłębka można trafić do portali ezoterycznych, wiążących różne systemy wierzeń niezwykle swobodnie, podchodzących do prawdy z dużym dystansem, bacznie omijających wyniki badań naukowych oraz promujących uzdrawianie niekonwencjonalnymi metodami. Oczywiście nie za darmo.

Słuchanie muzyki w innym stroju prawdopodobnie nikomu jeszcze nie zaszkodziło. Z a1=432 Hz wiążą się jednak treści wprowadzające w błąd i narażające na straty finansowe. Łatwo znaleźć sklepy internetowe, których podstawą działania jest sprzedaż produktów, których promocja bazuje na zasianej uprzednio dezinformacji dotyczącej muzyki. Sprzedawane są odpowiednio strojone instrumenty, którym przypisuje się niesłychane właściwości. Znamienne, że odjęcie ośmiu herców od stroju wiąże się z dodaniem kilkuset (lub nawet kilku tysięcy) złotych do ceny. Można przypuszczać, że niemałe zyski generują też wyświetlenia odpowiednio przygotowanych materiałów czy sprzedaż aplikacji zmieniających strój.
Największym zagrożeniem są jednak strony internetowe promujące pseudomedyczne sposoby leczenia najcięższych chorób z wykorzystaniem instrumentów zgodnie z rozpowszechnianymi konfabulacjami na temat muzyki.

Doszło do tego, że bez zażenowania rozgłasza się pogląd, iż można przeciwdziałać nowotworom za pomocą kamertonów dostosowanych do stroju a1=432 Hz, czy wspomina o skuteczności podobnych metod w leczeniu zespołu Downa u dzieci. To jednoznaczny znak, że sprawy zaszły zdecydowanie za daleko.

W przedmowie do drugiej księgi Traité... Mersenne napisał: „Proszę więc o jedną rzecz muzyków i wszystkich uczonych, której szczerze nie mogą mi odmówić: mianowicie, aby nie wierzyli w żadną z tych historii, które starożytni podają o działaniu muzyki, jak została wynaleziona etc., której wpierw nie poddali doświadczeniu bądź nie zostali przekonani dowodem. Dziwna to bowiem rzecz, że tak łatwo przyjmujemy błędne opinie naszych przodków, mimo że nie mieli oni żadnej mocy, a najczęściej także żadnej woli, by zobowiązać nas do podążania za tym, co mówili”.

Po niemal 400 latach ta prośba nic nie straciła na sile i aktualności. Im bardziej zdumiewające twierdzenia wysuwa się na temat muzyki, tym większy materiał dowodowy należałoby zgromadzić. Warto zatem ostrożnie przypatrywać się muzycznym rewelacjom, aby legendy dotyczące 432 Hz i innych cudownych częstotliwości nie pozostały z nami na kolejne tysiąclecia.







ruchmuzyczny.pl/article/4249




Mikroplastik (6)




Ciekawe, czy to jest wyliczalne...

ile plastiku wyprodukowano do dzisiaj wobec czego ile powinno być wokół...




przedruk
tłumaczenie automatyczne


28 grudnia 2024


Według badania przeprowadzonego przez Francuską Agencję Transformacji Ekologicznej mikrodrobiny plastiku są obecne na 76% gruntów rolnych



Francuska Agencja Transformacji Ekologicznej przeprowadziła badanie na gruntach rolnych, z którego wynika, że mikroplastik jest obecny w 76% przypadków. Ademe opublikowało wyniki analizy przeprowadzonej na 33 próbkach pobranych z różnych środowisk, takich jak lasy, łąki, winnice, sady i orne obszary rolne, rozmieszczone w całej Francji

Francuska Agencja Transformacji Ekologicznej przeprowadziła badanie na gruntach rolnych, z którego wynika, że mikroplastik jest obecny w 76% przypadków. Badanie to jest pierwszym, w którym przeanalizowano zanieczyszczenie gleby we Francji spowodowane mikrodrobinami plastiku. W czwartek, 26 grudnia, Ademe opublikowało wyniki analizy przeprowadzonej na 33 próbkach pobranych z różnych środowisk, takich jak lasy, łąki, winnice, sady i grunty rolne, rozmieszczone na terenie całej Francji.

Zgodnie z danymi dostarczonymi przez Ademe, 25 analizowanych próbek, co odpowiada 76%, zawierało cząstki o wielkości mniejszej niż pięć milimetrów. Cząstki te powstają w wyniku rozkładu tworzyw sztucznych, które gromadzą się na wysypiskach śmieci lub w środowisku naturalnym. Średnio analizowane próbki zawierały około 15 cząstek mikroplastiku na kilogram suchej gleby. Najczęstszymi rodzajami znalezionych mikrodrobin plastiku były polietylen i polipropylen, materiały często stosowane w opakowaniach.

Analizy zostały przeprowadzone przez instytut badawczy Dupuy De Lôme w Lorient, zlokalizowany w departamencie Morbihan. Wyniki wykazały, że zanieczyszczenie mikroplastikiem jest obecne w większości badanych gleb rolnych. W szczególności mikrodrobiny plastiku znaleziono we wszystkich czterech analizowanych próbkach gleby łąkowej, w 17 z 21 próbek gleby upraw polowych oraz w trzech z czterech próbek winnic i sadów. Tylko jedna z czterech pobranych próbek gleby leśnej zawierała mikrodrobiny plastiku.

Badanie to zostało określone przez autorów jako pierwsze, które scharakteryzowało zakres zanieczyszczenia mikroplastikiem w skali Francji metropolitalnej, obejmującego tereny wykorzystywane do różnych celów rolniczych i które nie otrzymały bezpośrednich środków do produkcji tworzyw sztucznych w wyniku działalności człowieka. Rodzi to pytania o to, w jaki sposób te mikrodrobiny plastiku mogą być obecne w glebie.

W komunikacie prasowym Francuska Agencja ds. Transformacji Ekologicznej stwierdziła, że zebrane dane nie pozwalają na zidentyfikowanie źródła mikroplastiku. Agencja stawia jednak "hipotezę, że w przypadku gleb wykorzystywanych do działalności rolniczej część ich pochodzenia wynika ze stosowanych praktyk rolniczych".

Niemal systematyczna obecność mikrodrobin plastiku w badanych glebach pokazuje, że istnieje pilna potrzeba kontynuowania badań w celu dostarczenia danych monitorujących mikroplastik w glebach. Naukowcy sugerują rozszerzenie zakresu na obszary miejskie i terytoria zamorskie. Potrzebna jest dalsza wiedza, aby "scharakteryzować obecne zanieczyszczenie i zidentyfikować jego źródła, aby wprowadzić skuteczny plan działania" w celu ograniczenia tego zanieczyszczenia i zapobiegania mu. Informacje te zostały dostarczone przez Isabelle Deportes, inżyniera specjalizującego się w wpływie na zdrowie i ekotoksykologii.

Zanieczyszczenie mikroplastikiem na gruntach rolnych stanowi potencjalne zagrożenie dla zdrowia ludzkiego. W rzeczywistości mikrodrobiny plastiku mogą powodować stany zapalne i mogą również służyć jako nośnik niebezpiecznych chemikaliów, takich jak PFAS, które mogą dostać się do organizmu ludzkiego.










czwartek, 12 grudnia 2024

Ewolucja człowieka





Równość - wtedy, gdy kobiety nie są zagrożone męską agresją.



przedruk







Łowcy-zbieracze pokazują co znaczy równość


Z kolejnych badań wynika, że te społeczności mogły być o wiele bardziej egalitarne i fizycznie wszechstronne, niż mówią współczesne stereotypy.


Agnieszka Krzemińska
12 grudnia 2024


Społeczności łowców-zbieraczy, które stanowiły fundament życia ludzkiego przez tysiące lat, jest coraz mniej, ale badacze nieustannie starają się zrozumieć, jak wygląda ich życie, społeczne podziały i obowiązki. Z kolejnych badań wynika jednak, że społeczności te mogły być o wiele bardziej egalitarne i fizycznie wszechstronne, niż wskazują współczesne stereotypy.

Do takich analiz należy ta przeprowadzona wśród Mbendjele BaYaka z Kongo oraz Agta z Filipin przez Angarikę Deb (publikacja w „Evolution and Human Behaviour”). 

Wynika z niej w odróżnieniu od współczesnych społeczeństw rolniczych czy przemysłowych, gdzie kobiety często wykonują większą część prac domowych, w tych społecznościach obie płcie wnoszą równy wkład do gospodarstw domowych i mają podobny czas na odpoczynek. 

Żadna z płci nie dominuje drugiej w życiu społecznym – kobiety i mężczyźni biorą udział na tych samych zasadach w rytuałach i cieszą się seksualną swobodą, a narodziny dziecka oraz opieka nad nim stanowią ich wspólny wysiłek.

Oznacza to, że egalitarne normy płciowe w tych dwóch społecznościach są kluczowe, bo kobiety i mężczyźni nie tylko dzielą obowiązki, ale także autonomię i władzę decyzyjną. To równe podejście do obowiązków może być związane z koniecznością przetrwania w trudnych warunkach, które wymagają współpracy i wzajemnego wsparcia.

Z kolei badania George Brill, Marty Mirazon-Lahr i Marka Dyble z University of Cambridge (publikacja w „Proceedings of the Royal Society”) pokazują, że zarówno kobiety, jak i mężczyźni w społecznościach łowców-zbieraczy byli równie aktywni fizycznie.

Analiza ponad 900 publikacji skupiających się na aktywnośći fizycznej obydwu płci wykazała, że kobiety biegały, nurkowały w poszukiwaniu pożywienia i pokonywały długie dystanse pieszo tak samo, jak mężczyźni. Jednym wyjątkiem było wspinanie się na wysokie drzewa i skały – kobiety robiły to znacznie rzadziej. Być może ze względu na niebezpieczeństwo upadku i utraty ciąży, a być może ze względu na swoją z gruntu większą ostrożność i niechęć do podejmowania czynności ryzykownych.


Badania łowców-zbieraczy dają wyjątkową możliwości spojrzenia na ewolucję ról płciowych i fizycznych zdolności człowieka. Podważają także współczesne stereotypy dotyczące ról płciowych. I pokazują, że wiele aspektów życia społecznego, które dziś uważa się za „naturalne”, mogło być wynikiem późniejszych zmian kulturowych, takich jak rozwój rolnictwa czy industrializacja.

Antropolodzy sugerują, żeby obserwacje egalitaryzmu u łowców-zbieraczy mogą pomóc we współczesnych debatach na temat równości płci.

Wynika z nich bowiem, że równość może być fundamentem efektywnego współdziałania w grupie, umożliwiają przetrwanie i rozwój.

Może warto się tymi wartościami inspirować?




Źródło: www.projektpulsar.pl.


Agnieszka Krzemińska

Dziennikarka naukowa pulsara i tygodnika POLITYKA. Ukończyła archeologię śródziemnomorską na UW. Stypendystka na Freie Universität w Berlinie. Autorka książek „Miłość w starożytnym Egipcie”, „Dawniej ludzie żyli w brudzie. Kiedy i dlaczego zaczęliśmy o siebie dbać” oraz „Grody, garnki i uczeni. O archeologicznych tajemnicach ziem polskich”, za którą w 2022 r. otrzymała Złotą Różę – nagrodę przyznawaną wspólnie przez Festiwal Nauki w Warszawie, Instytut Książki i miesięcznik „Nowe Książki” za pozycję popularnonaukową wyróżniającą się rzetelnością i wybitną formą literacką.





Szkodliwość smartfonów (i tresowanie do konsumpcjonizmu)






przedruk




Bogna Białecka: Smartfony są po to, by uzależniać

(PCh24.pl)


Nienaturalnie stymulująca natura ekranu elektronicznego, niezależnie od treści (lecz w zależności wprost proporcjonalnej od liczby obserwowanych zmian i interakcji) sieje prawdziwe spustoszenie w rozwijającym się układzie nerwowym i zdrowiu psychicznym dziecka – mówi Bogna Białecka, psycholog, prezes Fundacji Edukacji Zdrowotnej i Psychoterapii, w rozmowie z Piotrem Relichem.

W przestrzeni publicznej coraz częściej zwraca się uwagę na problem uzależnienia nieletnich od cyfrowych technologii informacyjnych. Czy rzeczywiście mamy powody do niepokoju?

– Zdecydowanie tak. I co bardziej przerażające, nie jest to problem, który wynika wyłącznie z naszego sposobu korzystania z nowoczesnych narzędzi. Technologie cyfrowe, a zwłaszcza smartfony i media społecznościowe, są precyzyjnie projektowane w taki sposób, aby uzależniać. Proces ten nazywa się projektowaniem perswazyjnym, które polega na wykorzystaniu metod wypracowanych przez psychologię behawioralną do zmiany naszych zachowań. Szczególnie podatne na te mechanizmy są dzieci, których mózgi wciąż pozostają w fazie rozwoju.


Czy mogłaby Pani podać przykład takiego projektowania perswazyjnego?

– Proszę bardzo: trzynastoletnia Ola robi dziką awanturę, gdy rodzice próbują ograniczyć czas jej dostępu do smartfona. Dlaczego? Dziewczyna w toku cyfrowej tresury zaczęła uznawać elektroniczne narzędzie za przedłużenie jej systemu poznawczego, podobnie jak rękę, nos czy oczy.

Bardzo dokładnie zostało to opisane w książce zatytułowanej Skuszeni. Jak tworzyć produkty kształtujące nawyki konsumenckie Nira Eyala. Autor przedstawia w niej triki, które należy zastosować, aby korzystanie z aplikacji stało się trwałym nawykiem.

Jedną z podstawowych zasad można wyjaśnić na przykładzie mediów społecznościowych. Weźmy pod lupę wspomnianą już trzynastolatkę. Na początku Ola sięga po Instagram, bo pojawia się zewnętrzny bodziec – powiadomienie, informujące na przykład, że jej najlepsza przyjaciółka właśnie umieściła tam zdjęcie. Zagląda więc, trochę się rozczarowuje, bo to kolejne selfie, takie samo jak setki wcześniejszych, ale zaraz poniżej pojawia się rolka z baraszkującymi ślicznymi kotkami, więc zaczyna się przeglądanie. Pojawiające się co jakiś czas ciekawe zdjęcia i filmiki nie tylko dają porcje dopaminy, ale satysfakcję, że zobaczyło się coś naprawdę ładnego. Później idąc ulicą, Ola widzi kocią mamę niosącą w pyszczku swoje dziecko. Przychodzi jej do głowy, że można by to sfilmować. Wyciąga smartfon i nagrywa filmik na Instagram. Teraz i ona jest twórcą, a jej rolka zyskuje setki serduszek i pozytywnych komentarzy. Po jakimś czasie Ola przestaje się nawet przez moment zastanawiać i gdy tylko dzieje się coś ciekawego, natychmiast sięga po smartfon, by to uwiecznić na Instagramie. Nie potrzebuje już nawet zewnętrznego bodźca w postaci powiadomień, bo wyrobiła w sobie nawyk. Sięganie po smartfon staje się w pełni automatyczne.

Faktycznie wygląda to całkiem jak tresura…

– Brutalnie a zarazem szczerze ujął to John Hopson, psycholog pracujący przy produkcji gier cyfrowych, w artykule Behavioral Game Design. Opisując wykorzystanie zasad psychologii behawioralnej porównał on graczy do zwierząt laboratoryjnych. Udowodnił, że istnieją ogólne zasady uczenia się, które można zastosować zarówno wobec ludzi, jak i szczurów. W tym przypadku celem było nieustanne podtrzymywanie zainteresowania gracza.

Kluczowe w opisanych wyżej procesach jest przekonanie ludzi, że mogą swoje potrzeby – na przykład kontaktów społecznych, budowania poczucia wartości czy odnoszenia sukcesów – w łatwy i prosty sposób zaspokoić za pomocą danej aplikacji. Łatwiej niż offline. Po co więc inwestować czas w budowanie relacji przyjaźni z koleżanką, skoro mogę nagrać TikToka o przyjaźni i zebrać tysiące wyrazów wdzięczności za wartościowe porady? Po co wkładać wysiłek w budowę kariery i osiągnięć na przykład sportowych, skoro bez większego wysiłku mogę poczuć się podobnie, przechodząc kolejne poziomy w grze wideo?

Zasady gry są proste – twórcy aplikacji chcą, aby użytkownicy spędzali jak najwięcej czasu w środowisku cyfrowym. Dlatego oferują nam szybsze, łatwiejsze, a często nawet atrakcyjniejsze substytuty rzeczywistości. Badania pokazują jednak, że wszystko ma swoją cenę. Zbyt częsty kontakt z cyfrowym światem może prowadzić do poważnych problemów rozwojowych i emocjonalnych.

W jaki sposób smartfony na nas oddziałują? Czym objawia się w tym kontekście uzależnienie od dopaminy i adrenaliny?

– Smartfony są skonstruowane w taki sposób, by stale stymulować nasz układ nagrody w mózgu. Mechanizm ten opiera się na wydzielaniu dopaminy – hormonu odpowiedzialnego za poczucie motywacji do działania i przyjemności – gdy doświadczamy nowego, interesującego bodźca, na przykład powiadomienia o nowym lajku na Instagramie, wygranej w grze i tym podobnych.

Im częściej mózg jest stymulowany w ten sposób, tym bardziej staje się uzależniony od „dopaminowych strzałów”. Szczególnie silnie wpływa to na dzieci i młodzież, ponieważ ich układ nagrody jest wrażliwszy niż u dorosłych. Dochodzi też do nadprodukcji adrenaliny, która mobilizuje ciało do natychmiastowej reakcji na nowe bodźce, co prowadzi do nieustannego napięcia.

Jakie są skutki nadużywania technologii cyfrowych; mediów społecznościowych, gier i tym podobnych? Czym jest FOMO i Zespół Stresu Elektronicznego? Czy smartfon zmienia nasz mózg bezpowrotnie?

– Nadużywanie technologii cyfrowych może prowadzić do poważnych skutków, zarówno psychicznych, jak i fizycznych. FOMO (Fear of Missing Out) to lęk przed przegapieniem czegoś ważnego w sieci – co nakręca naszą potrzebę stałego bycia online. Wypalenie cyfrowe to stan emocjonalnego i fizycznego wyczerpania, wynikający z ciągłej presji, aby być aktywnym w świecie cyfrowym. Jego podtrzymywanie utrudnia rozwój zdolności do długotrwałej koncentracji i regulacji emocji, a także może prowadzić do uzależnień behawioralnych.

Natomiast niezwykle ważnym pojęciem jest termin stworzony przez psychiatrę dziecięcego doktor Victorię Dunckley, mianowicie: Zespół Stresu Elektronicznego. Nienaturalnie stymulująca natura ekranu elektronicznego, niezależnie od treści (lecz w zależności wprost proporcjonalnej od liczby obserwowanych zmian i interakcji) sieje prawdziwe spustoszenie w rozwijającym się układzie nerwowym i zdrowiu psychicznym dziecka.

Zespół Stresu Elektronicznego jest zaburzeniem polegającym na rozregulowaniu, czyli braku zdolności dziecka do modulowania swojego nastroju, uwagi i poziomu pobudzenia w zdrowy sposób. Interaktywne (lub/i) dynamiczne bodźce ekranowe przełączają układ nerwowy w tryb walcz lub uciekaj. Gdy następuje to często, dochodzi do rozregulowania i dezorganizacji układu hormonalnego i nerwowego – co tworzy lub wzmacnia zaburzenia typu ADHD, depresji i tym podobnych. Nawet mniej podatne dzieci doświadczają „subtelnego” uszkodzenia – rezultatem jest chroniczna drażliwość, zaburzenia koncentracji uwagi, ogólny marazm, apatia oraz stan bycia jednocześnie pobudzonym i zmęczonym.

Czy rodzice zdają sobie sprawę ze skali problemu?

– Absolutnie nie! A nawet jeżeli rodzice często są świadomi problemu, to nie zawsze zdają sobie sprawę z jego pełnej skali. Wielu z nich męczy już codzienna walka o ograniczenie czasu ekranowego swoich dzieci i czują się bezradni. Często błędnie uważają, że pozwalając dziecku korzystać z technologii, spełniają oczekiwania społeczne lub zapewniają spokój w domu. Tymczasem dzieci i młodzież – jak pokazują badania – same dostrzegają problem, przyznając, że są uzależnione. Ale jednocześnie nie chcą lub nie są w stanie nic z tym zrobić. Buntują się przeciwko każdym ograniczeniom narzucanym w tej kwestii przez rodziców.

Innymi słowy – nasze dzieci już teraz są wytresowane przez ich własne smartfony, gry, media społecznościowe i aplikacje.

A jak na to wszystko reagują organizacje zrzeszające psychologów, psychiatrów, psychoterapeutów?

– Cóż… udają, że problemu nie ma. Amerykańskie Stowarzyszenie Psychologiczne nie wydało do tej pory nawet najbardziej ogólnego oświadczenia dotyczącego udziału psychologów w projektowaniu uzależniających aplikacji i technologii. Podobnie milczy Polskie Towarzystwo Psychologiczne, mimo że w preambule kodeksu etycznego psychologa zawarta jest deklaracja: Psycholog odstępuje od podejmowania działań profesjonalnych, kiedy ich konsekwencją może być wyrządzenie szkody drugiemu człowiekowi.

Nikt nie informuje rodziców ani dzieci, że przyczyną, dla których nie mogą oderwać się od swoich smartfonów, gier, mediów społecznościowych i innych aplikacji, jest fakt, że zostały one specjalnie w ten sposób i po to zaprojektowane. Udział psychologów w tym procederze jest nieetyczny.

Jak wygląda profilaktyka w tym zakresie? Co robić, aby nasze dzieci nie zostały wessane przez „czarne lustro” swojego telefonu?

– Podstawą profilaktyki jest świadomość problemu i wprowadzenie jasnych, ściśle przestrzeganych zasad dotyczących korzystania z technologii. Kluczowe jest wyznaczanie stref i czasu wolnego od technologii, na przykład podczas posiłków, w sypialni czy podczas rodzinnych spotkań. Warto również wprowadzać ograniczenia czasowe na korzystanie z urządzeń i regularnie monitorować, w jaki sposób nasze dzieci spędzają czas w sieci. Pomocne są programy kontroli rodzicielskiej oraz stałe rozmowy na temat zdrowego korzystania z technologii.

A co mogą zrobić rodzice dzieci już uzależnionych?

– Rodzice dzieci uzależnionych powinni przede wszystkim poszukać profesjonalnej pomocy. W przypadku zaawansowanych uzależnień, niezbędny może się okazać cyfrowy detoks – czyli całkowite odcięcie od urządzeń na kilka tygodni. Warto również zadbać o alternatywy dla cyfrowego świata, takie jak rozwijanie zainteresowań i pasji w świecie offline. Kluczowa jest również konsekwencja – nawet jeśli dziecko buntuje się przeciwko ograniczeniom, długofalowe korzyści zdrowotne są nieocenione.

Zarówno na potrzeby profilaktyki, jak i pomocy odpowiadają bezpłatne miniporadniki: Dzieci w wirtualnej sieci oraz Nastolatki w wirtualnym tunelu, które można pobrać bezpłatnie ze strony Fundacji Edukacji Zdrowotnej i Psychoterapii RODZICE.CO (rodzice.co/mini-poradniki-dla-rodzicow). Jako pomocną polecę też wydaną w tym roku książkę: Bogna Białecka, Aleksandra Gil, Pomoc dziecku w cyberpułapce.

Dziękuję za rozmowę.







Bogna Białecka: Smartfony są po to, by uzależniać - PCH24.pl









czwartek, 28 listopada 2024

antuhša - język hetycki








wiki








antuhša- (język hetycki



znaczenia:

rzeczownik, rodzaj wspólny



odmiana:

Poświadczone formy:
(lp M.)          an-tu-wa-ah-ha-aš,     an-tu-u-wa-ah-ha-aš,     an-tu-uh-ha-aš,     an-tu-uh-ša-aš,     an-tu-u-wa-ah-za; 
(lp D.)           an-du-uh-ša-aš,     an-tu-uh-ša-aš,     an-tu-wa-ah-ha-aš; 
(lp C.-Ms.)    an-tu-uh-ši,           an-tu-u-uh-ši,       an-tu-uh-še; 
(lp Abl.)        an-tu-uh-ša-az; 
(lm M.)         an-tu-uh-še-eš; 
(lm D.)          an-tu-uh-ša-aš; 
(lm C.-Ms.)   an-tu-uh-ša-aš,     an-tu-u-wa-ah-ha-aš; 
(lm B.)           an-tu-uh-šu-uš

Na pierwotny paradygmat odmiany tego słowa prawdopodobnie składały się: forma antuwahha- dla mianownika i antuhša- dla przypadków zależnych. Wraz z rozwojem języka hetyckiego wystąpiło zarówno przejście antuhša- do mianownika, jak i antuwahha- do przypadków zależnych [3][4].



kolokacje:

(1.1) kuiš  antuhšaš → jakiś człowiek
(1.2) appiziš  antuhšaš → osoba o najniższej randze



wyrazy pokrewne:




etymologia:

praindoeur. *h1n-dhuéh2-ōs[3]

Próbowano powiązać etymologicznie antuhša- z gr. ἄνθρωπος[5].Obecnie przeważa opinia, że słowo antuhša- związane jest z *dhuh2 → tchnienie, dym[3]; na podstawie sankr. dhūma → dym i gr. ἔνθυμος → wypełniony duchem, uduchowiony[6].por. lidyjskie antola, anlolaposąg[3][7]



uwagi:

To słowo zapisywano również za pomocą sumerogramów: UKÙ[1][2] LÚ.ULÙ.LU[1][2] / LÚ.U19.LU[8], LÚ.NAM.U19.LU[9] oraz UN[9].




źródła:


Skocz do:1,0 1,1 1,2 1,3 A. Kloekhorst, Etymological Dictionary of the Hittite Inherited Lexicon, Brill, Leiden–Boston 2008, s.v. antuuahhaš- / antuhš-, s. 188.
Skocz do:2,0 2,1 2,2 2,3 J. Puhvel, Hittite Etymological Dictionary, vol. I–II, Walter de Gruyter, Berlin–New York–Amsterdam 1984, s.v. antu(wa)hha-, antuhša, s. 79.
Skocz do:3,0 3,1 3,2 3,3 A. Kloekhorst, Etymological Dictionary of the Hittite Inherited Lexicon, Brill, Leiden–Boston 2008, s.v. antuuahhaš- / antuhš-, s. 189.
J. Puhvel, Hittite Etymological Dictionary, vol. I–II, Walter de Gruyter, Berlin–New York–Amsterdam 1984, s.v. antu(wa)hha-, antuhša, s. 81.
J. Puhvel, Hittite Etymological Dictionary, vol. I–II, Walter de Gruyter, Berlin–New York–Amsterdam 1984, s.v. antu(wa)hha-, antuhša, s. 82.
H. Eichner, Review of: Friedrich J. – Kammenhuber, A. Hethitisches Wörterbuch, 2. Aufl., 2. Liefg., „Die Sprache” 25 (1979), s. 77.
J. Puhvel, Hittite Etymological Dictionary, vol. I–II, Walter de Gruyter, Berlin–New York–Amsterdam 1984, s.v. antu(wa)hha-, antuhša, s. 83.
Ch. Rüster, E. Neu, Hethitisches Zeichenlexikon. Inventar und Interpretation der Keilschriftzeichen aus den Bogazköy-Texten, Wiesbaden 1989, nr 78, s. 130.
Skocz do:9,0 9,1 J. Tischler, Hethitisches Handwörterbuch, Innsbruck 2001, s.v. antuwahha-, s. 17.













sobota, 23 listopada 2024

Walczymy z całym medialnym ekosystemem



"...wiele czynników skłaniających młodych ludzi do przestępczości, w tym upiększanie za pośrednictwem filmów i mediów społecznościowych, a także pragnienie uznania i dominacji.

"Mamy długą historię gangów i tego, jak wpłynęły one na naszą młodzież" – powiedział Dutt. "Na początku lat 90., po filmie Khalnayak, co trzecia osoba zaczęła obnosić się z długimi włosami i nastąpił wzrost lokalnych przestępstw. Filmy były jednym z czynników skłaniających młodzież do przestępczości.

"Teraz, w tym zaawansowanym technologicznie społeczeństwie, wszystkie przejawy dominacji i pseudo-machismo są bez wysiłku dokonywane za pośrednictwem mediów społecznościowych" – powiedział Dutt.

"Łatwo można znaleźć młodych chłopców, a nawet dziewczyny, które chwalą się bronią produkcji krajowej, biją ludzi itp. Kolejnym czynnikiem jest głód uwagi. A poza tym młodzież jest dziś pod wpływem prawdziwych gangsterów. Gloryfikacja tych gangsterów prowadzi do tego, że ludzi przyciąga przestępczość".



Media otaczają młodzież schematami postępowania, wpływają na percepcję i zasów informacyjny młodych ludzi.

Po 30 latach stosowania metody nawyków, czyli subtelnego prania mózgu, "redaktorzy" dzisiaj zawoalowanie szydzą z nas, kiedy młodzież już "sama spontanicznie" bierze udział w paradach tęczowych flag.

Dziś jedynym rozwiązaniem jest dobrze wychować dzieci i młodzież, w duchu zasad i w patriotyźmie - i czekać na efekt kolejne 10-20 lat.
Dzieci da się opanować, gorzej z młodzieżą, która z definicji walczy o swoją odrębność i nie chce słuchać rodziców, buntuje się i zaprzecza im.
Młodzież walczy o siebie i nie słucha rodziców, a potem otwiera internet czy inną gazetę wyborczą - i temu już oporu nie stawia, tylko przyjmuje za dobrą monetę.

Nie możemy walczyć z młodzieżą. 



Jedynym rozwiązaniem jest zgoda na to, że wolność owszem, ale w mediach nie może być wszystko.



Jeżeli w mediach będzie eksponowana przestępczość, niedojrzałość emocjonalna, pustka intelektualna czy promocja lgtb - to samo pojawi się na ulicach.
Jeżeli w mediach będzie eksponowana poprawność, troska o państwo, prawdziwy szacunek dla każdego człowieka - to samo pojawi się na ulicach.



Musimy przejąć media, zabronić sabotażystom funcjonowania na naszym rynku medialnym, media nasycić właściwymi treściami i postawami, a wtedy wszystko z czasem dobrze się ułoży.










przedruk
tłumaczenie automatyczne



Dlaczego indyjski mafijny don jest tak popularny wśród młodych ludzi




Gang Bishnoi, nowa międzystanowa mafia w Indiach, jest dowodzona przez człowieka w więzieniu, który rekrutuje za pośrednictwem mediów społecznościowych, kontroluje 700 strzelców w całym kraju i zlecił zamachy w Ameryce Północnej

W listopadzie 2024 r. policja w Bahraich, dystrykcie położonym na granicy indyjsko-nepalskiej w stanie Uttar Pradesh (UP), aresztowała trzy osoby i zatrzymała ponad pół tuzina młodych ludzi w związku z głośnym morderstwem polityka z Bombaju Baby Siddiqui.

Ofiara, trzykrotny ustawodawca stanowy i były minister, była związana z bollywoodzkim aktorem Salmanem Khanem.

Osławiony gang Lawrence'a Bishnoi przyznał się do morderstwa w mediach społecznościowych. Post rzekomo autorstwa współpracownika gangu brzmiał: "Nie mamy żadnej wrogości do nikogo poza tym, kto pomaga Salmanowi Khanowi... Utrzymuj porządek na swoich kontach".

Podejrzani o zabójstwo to młodzi mężczyźni ze środowisk defaworyzowanych ekonomicznie, którzy podobno byli zatrudnieni w sklepie ze złomem w finansowej stolicy Indii, Bombaju. Specjalna grupa zadaniowa policji odkryła, że gang Bishnoi skrupulatnie wybrał ich na podstawie ich aktywności w mediach społecznościowych.


Gangster Lawrence Bishnoi jest eskortowany przez personel policyjny przed przewiezieniem do sądu w Panchkula, 13 listopada 2019 r. w Panchkula w Indiach. © Sant Arora/Hindustan Times via Getty Images

Chociaż kultura gangsterska w Indiach ma długą historię, przez co najmniej dekadę utrzymywała się w niej zastój w przemocy, aż do 2022 roku, kiedy to zamordowany został pendżabski piosenkarz Siddhu Moosewala. Do odpowiedzialności przyznał się gang Bishnoi. Od tego czasu Balkaran Brar, który jest lepiej znany jako Lawrence Bishnoi i obecnie przebywa w więzieniu, zyskał rozgłos.

Podobno przybrał imię "Lawrence" w latach szkolnych, podążając za zaleceniem swojej ciotki, która uważała, że imię brzmi lepiej, ponieważ urodził się z jasną karnacją. Został zarówno przyjęty, jak i oczerniony w popularnym dyskursie.

Jedni uważają go za współczesnego rewolucjonistę, inni za pospolitego przestępcę. Niektórzy podziwiają go za to, że groził bollywoodzkiemu aktorowi Salmanowi Khanowi, twierdząc, że jest człowiekiem z zasadami; Wielu uważa go za współczesnego rewolucjonistę, takiego jak Bhagat Singh, wierząc, że walczy on z separatystami z Chalistanu, którzy chcą dla Sikhów oddzielnej ojczyzny w Azji Południowej, ale są bardziej aktywni za granicą niż w Indiach.

Przed Lawrence'em jedynymi wielkimi mafiami w północnych Indiach byli ludzie tacy jak nieżyjący już Atiq Ahmad i Mukhtar Ansari, którzy później zajęli się polityką. Ahmad został zastrzelony z bliskiej odległości w areszcie policyjnym przez młodocianych przestępców, gdy był eskortowany na badania lekarskie w mieście Prayagraj w północnych Indiach w 2023 roku.


Ludzie uczestniczą w marszu ze świecami na znak hołdu dla lidera Kongresu Siddhu Moosewala w Jantar Mantar 31 maja 2022 r. w New Delhi w Indiach. Sidhu Moose Wala, popularny muzyk z Pendżabu, zginął w wyniku strzelaniny w regionie Mansa w prowincji Pendżab. © Sanchit Khanna/Hindustan Times via Getty Images

Były szef policji UP Vikram Singh uważa, że wiele się zmieniło w rekrutacji przestępców od czasu, gdy internet stał się tańszy.


"Wcześniej, z tego, co słyszałem podczas przesłuchań, niedoszli przestępcy zwracali się do mafii ze względu na swoje wpływy" – powiedział Singh w rozmowie z RT.

"Najpierw stali się częścią mafijnej kawalkady, a potem jej ochroniarzami. Podczas tego okresu przejściowego nowicjusze byli testowani poprzez przypisywanie im mniejszych przestępstw, takich jak wykonywanie telefonów z żądaniem okupu, wysyłanie gróźb, napaści, porwania itp. Większe zadania, takie jak egzekucja i wojna gangów, były przydzielane tylko tym, którzy byli blisko, po udowodnieniu swojej odwagi i zdobyciu zaufania mafii.

"Jest wiele przykładów, takich jak nieżyjący już Sanjeev Maheswari alias Sanjeev Jeeva, który był kiedyś najbliższym współpracownikiem Mukhtara Ansariego" – powiedział Singh. "Piął się po szczeblach kariery, aż stał się jednym z najbardziej znanych przestępców z zawodu kierowcy".

Były szef policji dodał, że gangi i ich członkowie uważnie obserwują teraz media społecznościowe.
 


"Obecnie istnieje tendencja do wybierania ludzi, którzy mają przestępczy sposób myślenia, chcą dominować w swoich regionach, a co najważniejsze, te gangi chcą zobaczyć, jak daleko dana osoba może się posunąć" – powiedział. – Weźmy na przykład handlarzy złomem, którzy zabili Babę Siddiqui. Opublikowali kilka rolek i zdjęć w mediach społecznościowych, w których przechwalali się, że chcą być przestępcami, obnosić się z bronią itp.


We wrześniu 2023 r., niecały dzień po tym, jak główna indyjska agencja śledcza umieściła separatystę Sukhdoola Singha na liście najbardziej poszukiwanych, zginął on w strzelaninie w Winnipeg w Kanadzie. Gang Bishnoia przyznał się do odpowiedzialności, nazywając swój cel "narkomanem", który został "ukarany za swoje grzechy".

Raport Washington Post twierdził, że doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Ajit Doval odbył tajne spotkanie ze swoim kanadyjskim odpowiednikiem w Singapurze, gdzie omówiono rzekomy udział Bishnoi w zabójstwie terrorysty z Chalistanu Hardeepa Singha Nijjara w Kanadzie.

Nijjar został zastrzelony 18 czerwca 2023 r. w Surrey w Kolumbii Brytyjskiej w Kanadzie. Był powiązany z Gurpatwantem Singhem Pannunem, przywódcą zdelegalizowanej grupy separatystycznej Sikhs for Justice. New Delhi stanowczo zaprzeczyło oskarżeniom o udział w zamachach, twierdząc, że Kanada nie dostarczyła istotnych dowodów na swoje oskarżenia.




Gangster Lawrence Bishnoi wśród silnej ochrony policyjnej podczas wychodzenia z kompleksu sądowego Amritsar 31 października 2022 r. w Amritsar w Indiach © Sameer Sehgal/Hindustan Times via Getty Images


Lawrence Bishnoi urodził się w 1993 roku i jest członkiem społeczności Bishnoi w Radżastanie, która szanuje przyrodę i zwierzęta. Ma długotrwały spór z gwiazdą filmową Salmanem Khanem sięgający 1998 roku, kiedy Khan został oskarżony o zabicie dwóch czarnych kozłów (gatunek zagrożony wyginięciem) podczas nielegalnego polowania w Radżastanie podczas kręcenia filmu. Ta wrogość pojawiła się ponownie w kwietniu 2024 r., kiedy dwóch członków gangu zostało aresztowanych za strzelanie do rezydencji Khana w Bombaju.


Emerytowany szef największej indyjskiej policji spotkał się z Bishnoiem w więzieniu i opisał go jako "buntownika z natury". Zamiast starać się zreformować, Bishnoi stworzył potężną sieć gangsterów, w tym setki strzelców w całym kraju, z pomocą swojego mentora, Rocky'ego Fuzilki, innej znaczącej postaci przestępczej.
 

Ten były oficer policji (który chciał pozostać anonimowy) uważał, że Bishnoi po cichu otrzymywał polityczny patronat i że jest to jeden z głównych powodów wzrostu sieci Bishnoi i jego sławy, zarówno w kraju, jak i za granicą. Podkreślił potrzebę przeprowadzenia śledztwa w sprawie władz więzienia, w którym przetrzymywany jest Bishnoi, aby ustalić, w jaki sposób z dnia na dzień powiększa on sieć.


Indyjska Narodowa Agencja Śledcza (NIA) scharakteryzowała Bishnoi jako przywódcę liczącej 700 członków organizacji przestępczej, której rekruci są podobno zwabieni za pośrednictwem mediów społecznościowych. Zeznanie współoskarżonego dla NIA ujawniło, że gang wykorzystuje platformy do prezentowania działalności przestępczej, przyciągając potencjalnych członków, którzy kontaktują się z nimi, aby dołączyć.

"Gang rekrutuje nowych członków za pośrednictwem mediów społecznościowych. Gang publikował informacje o działalności przestępczej/terrorystycznej w mediach społecznościowych, a po obejrzeniu tego typu postów nowe osoby kontaktowały się z gangiem, aby do niego dołączyć. Następnie gang przeanalizował wnioski otrzymane za pośrednictwem mediów społecznościowych i sporządził ich krótką listę zgodnie z naszymi wymaganiami" – powiedział współoskarżony.

W odpowiedzi na rosnący wpływ kultury gangsterskiej wśród młodych ludzi, policja UP podjęła działania mające na celu monitorowanie wpisów w mediach społecznościowych związanych z działalnością przestępczą.



Dr Krishna Dutt, emerytowany psycholog kliniczny z Uniwersytetu Medycznego Króla Jerzego w stolicy UP, Lucknow, zwrócił uwagę na wiele czynników skłaniających młodych ludzi do przestępczości, w tym upiększanie za pośrednictwem filmów i mediów społecznościowych, a także pragnienie uznania i dominacji.

"Mamy długą historię gangów i tego, jak wpłynęły one na naszą młodzież" – powiedział Dutt. "Na początku lat 90., po filmie Khalnayak, co trzecia osoba zaczęła obnosić się z długimi włosami i nastąpił wzrost lokalnych przestępstw. Filmy były jednym z czynników skłaniających młodzież do przestępczości.

"Teraz, w tym zaawansowanym technologicznie społeczeństwie, wszystkie przejawy dominacji i pseudo-machismo są bez wysiłku dokonywane za pośrednictwem mediów społecznościowych" – powiedział Dutt. "Łatwo można znaleźć młodych chłopców, a nawet dziewczyny, które chwalą się bronią produkcji krajowej, biją ludzi itp. Kolejnym czynnikiem jest głód uwagi. A poza tym młodzież jest dziś pod wpływem prawdziwych gangsterów. Gloryfikacja tych gangsterów prowadzi do tego, że ludzi przyciąga przestępczość".





Ankit Sirsa i Sachin Bhiwani, oskarżeni w sprawie morderstwa pendżabskiego piosenkarza Sidhu Moose Wala, po tym, jak zostali aresztowani przez specjalną komórkę policji w Delhi, w PHQ 4 lipca 2022 r. w New Delhi w Indiach. Dwaj poszukiwani przestępcy należą do sojuszu gangów Lawrence'a Bishnoi i Goldy'ego Brara. © Sonu Mehta/Hindustan Times via Getty Images



Tendencja ta budzi niepokój, a ponieważ reakcje rozprzestrzeniły się na cały kraj, policja w Pune w stanie Maharasztra (w zachodnich Indiach) zintensyfikowała monitorowanie kont w mediach społecznościowych po incydentach związanych z groźbami związanymi z gangiem Bishnoi.

Zastępca inspektora generalnego Vipin Mishra zasugerował surowe przepisy dotyczące mediów społecznościowych, argumentując, że rząd powinien rozważyć wprowadzenie zakazu dla dzieci poniżej 12 roku życia, aby walczyć z rozprzestrzenianiem się zachowań przestępczych wśród młodzieży.

"Skrzyżowanie mediów społecznościowych i przestępczości zorganizowanej stanowi bezprecedensowe wyzwanie dla Indii" – powiedział Dutt.

"Kiedy trudna ekonomicznie młodzież widzi, jak przestępca zdobywa rzesze zwolenników zza krat i organizuje międzynarodowe operacje za pośrednictwem mediów społecznościowych, tworzy to niebezpieczny model aspiracyjny. 

Nie walczymy już tylko z przestępczością – walczymy z całym cyfrowym ekosystemem, który przekształca lokalnych przestępców w sławne postacie, sprawiając, że tradycyjne metody egzekwowania prawa stają się coraz bardziej przestarzałe".







Autor: Saurabh Sharma, niezależny dziennikarz z Indii.








Dlaczego indyjski mafijny don jest tak popularny wśród młodych ludzi

azerbaycan24.com/en/why-india-s-mafia-don-is-so-popular-among-young-people/





poniedziałek, 18 listopada 2024

lgtb - także kwestia mediów












przedruk




Homoseksualizm? To się leczy! Nie stygmatyzacja, ale historia nadziei i wyzwolenia



Katolicki ksiądz pogrążony w homoseksualnej pornografii. Studentka, która porzuciła wiarę i popadła w dewiacyjny związek. Mroczna przeszłość wspólna jest dla „Ojca Boba” i dr Amy Hamilton. Ale łączy ich również teraźniejszość: dla tej kobiety to macierzyństwo i szczęśliwy związek małżeński, a dla kapłana – wierność zasadom celibatu. To zaledwie dwie spośród setek historii osób, które porzuciły homoseksualizm. Wszystkie uczą jednego: narracja o „nieheteroseksualności” jako niezmiennej podstawie osobowej „tożsamości”, jest para-naukową propagandą. Niestety, zarówno kolejne społeczeństwa, jak i Kościół ulegają tej wizji w coraz większym stopniu.



Politycy robią dziś co mogą, by osób pozbywających się niechcianych tendencji homoseksualnych było jak najmniej. Wśród państw zakazujących dziś wszelkich form terapii zakładających zmianę niechcianego pociągu do osób tej samej płci, są już Malta i Niemcy. Przez lata podobne obostrzenia obowiązywały również w Brazylii, a wciąż pozostają w mocy m.in. w części Hiszpanii.


Podobne ograniczenia to zabezpieczanie dewiacyjnego credo lobby LGBT. Jego sednem jest przekonanie, że tak zwana orientacja seksualna nie tylko nie podlega zmianom, ale również krytycznej ocenie. Erotyczne skłonności mają budować „tożsamość” człowieka i z konieczności określać jego wybory i styl życia.

Terapia osób zmagających się z niechcianymi skłonnościami do osób tej samej płci to śmiertelny cios dla podobnej narracji. Wątpliwości pod adresem tęczowej propagandy dostarcza również coraz więcej badań naukowych. Dziś nie brak prac udowadniających, że tego rodzaju pożądanie może się pojawiać i wygasać. Jednym słowem – nie jest niczym niezmiennym i zero-jedynkowym, ale raczej daje się opisać jako „płynne kontinuum”. Takie wnioski potwierdzono m.in. w wielkoskalowym badaniu dr. Roberta Epsteina, Paula McKinneya, Shannon Fox i Carlosa Garcii, opublikowanym w 2012 roku na łamach periodyku „Journal of Homosexuality”…

W świetle podobnych publikacji trudno ufać w szczerość sprzeciwu środowisk LGBT wobec „terapii konwersyjnych”. Skoro homoerotyczne pragnienia fluktuują, to ci którzy chcą żyć zgodnie z zasadami wiary i prawem natury, mogą przecież poznawać powody takich zmian i zmierzać ku uzdrowieniu dręczących ich skłonności.

Podobna praktyka budzi jednak ostry sprzeciw i krytykę. Zewsząd dobiegają głosy aktywistów tęczowego środowiska i poddanego presji ich lobby świata psychologii. Wspólnie domagają się odrzucenia wszelkich form terapii homoseksualizmu. To chyba jednak nie metody budzą sprzeciw – ale cel. Aktywiści LGBT nie chcą przyjąć do wiadomości, że z homoerotyzmem można się nie utożsamiać i da się go przezwyciężyć. Być może rzecz w tym, że taki styl życia budzi niepokój i konflikt wewnętrzny u szerokiej rzeszy tych, którzy w nim trwają. Nie wolno więc dopuścić, by ci biedni ludzie dowiedzieli się, że nadzieja na zmianę istnieje. Oznaczałoby to przecież wyślizgnięcie się z rąk agitatorów…

Ich interes miałoby zabezpieczyć związanie rąk również i polskim terapeutom. ONZ już kilka razy naciskał na Polskę, by zakazała leczenia homoseksualnych skłonności. O podobnym projekcie lewicowi politycy myśleli już nie raz. Ku przestrodze warto zatem przypomnieć, że wbrew politycznej propagandzie, homoerotyczne skłonności to dla wielu osób bolesna przeszłość, którą udało się im porzucić.

Wśród dowodów na to stoją nie tylko indywidualne historie, ale i praktyka terapeutyczna – zdaniem specjalistów, w dużej mierze skuteczna. Jednym z psychologów, od lat pomagającym osobom o niechcianych skłonnościach homoseksualnych, jest dr Joseph Nicolosi Junior. To twórca metody Terapii Reintegratywnej i zarazem syn oraz spadkobierca szczególnie popularnego badacza i terapeuty homoseksualizmu – Josepha Nicolosiego Seniora. Redakcja PCh24.pl poprosiła uczonego o odpowiedź na kilka pytań dotyczących szansy na zmianę nieuporządkowanych skłonności seksualnych. Zapytaliśmy również, jakie motywacje stoją, zdaniem tego naukowca, za próbą zakazania wysiłków zmierzających w tym kierunku. Oto zapis tej rozmowy:



Jako jeden z praktyków tzw. terapii reparatywnej od wielu lat pomaga Pan przezwyciężyć klientom ich niechciane pragnienia homoseksualne. Obecnie ten rodzaj aktywności terapeutycznej jest obiektem ostrej krytyki. Zaangażowanych psychologów oskarża się nawet o wyrządzanie pacjentom krzywdy. Jak Pan uważa, dlaczego naukowy establishment nie chce przyjąć do wiadomości faktu, że pociąg do osób tej samej płci można zmienić, a jego źródła odnaleźć w traumach z dzieciństwa? Jakie motywacje stoją za próbami zakazania terapii reparatywnej w niektórych krajach i narzucenia homoseksulanej „ortodoksji” naukowcom, podczas gdy przecież wolność badania naukowego jest jego kluczowym elementem?

JN: Nasi krytycy często nie podążają za nauką – być może ulegają życzeniom potężnego lobby LGBT. Proszę zwrócić uwagę na tę niespójność nauki: aktywiści polityczni stojący się w piórka obiektywnych naukowców, wspierają terapię dla każdego, kto chce w jej ramach rozwijać homo-, bi- czy transseksualną tożsamość. W gruncie rzeczy ktoś, kto podąża za transseksualizmem, jest czasem chwalony i zachęcany, by przyjmował środki hormonalne i poddał się operacji chirurgicznej. Ale jeśli inny klient – który zmaga się z niechcianym pociągiem do osób tej samej płci – decyduje się odkrywać swój heteroseksualny potencjał, ci sami aktywiści uważają, że takie poszukiwania w ramach terapii są nie do zaakceptowania. Proszę zwrócić uwagę na absurd takiego podejścia.

Terapia Reintegratywna, którą rozwinąłem, zaczyna nabierać światowego zasięgu. Wcześniej dzisiejszego dnia spotkałem się z terapeutami z wielu krajów, którzy wszyscy ćwiczą się w metodzie Terapii Reintegratywnej. Stowarzyszenie Terapii Reintegratywnej z radością zapewnia doskonałej jakości edukację dla profesjonalnych terapeutów na całym świecie. Proponujemy opartą na dowodach naukowych terapię, której skuteczność w obniżaniu psychologicznego cierpienia, wspieraniu umysłowego dobrostanu przy jednoczesnym wygaszaniu niechcianych uczuć seksualnych, potwierdzono w wielkoskalowych, niezależnych, zweryfikowanych (…) badaniach, np. Pela, C., & Sutton, P. M. (2021). Sexual attraction fluidity and well-being in men: A therapeutic outcome study. Journal of Human Sexuality, 12, 61-86).



Popularnym jest sądzić, że w przeciągu ostatnich dekad polityczny ruch LGBT+ zdominował debatę akademicką na temat seksualności, prowadząc do ideologicznej marginalizacji, a nawet agresji wobec uczonych nie zgadzających się ulec programowi emancypacji tzw. gejów czy transseksualistów. Czy Pańskim zdaniem rzeczywiście istnieje tego rodzaju presja? Doświadczył Pan jej konsekwencji?

Tak, zdarza się okazjonalna agresja, z którą muszą się liczyć uczeni i terapeuci spoza tak zwanego głównego nurtu. Na przykład wcześniej dzisiejszego dnia otrzymałem od anonimowego aktywisty „maile nienawiści”, życzące mi śmierci. Ale wzruszam ramionami i z radością dalej wykonuję moją pracę. Uwielbiam robić badania i pracę kliniczną i nigdy nie zmieniłbym tego, czym się zajmuję!

Jakie można wyróżnić źródła pragnień homoseksualnych? Czy to uzasadnione, by sądzić, że pociąg do osób tej samej płci jest konieczną częścią osobistej tożsamości i nie można mu się sprzeciwiać ani go ograniczać?

Wyjaśnię, co mówią mi w tej sprawie moi klienci.

Wielu z nich wspomina głęboką, niezaspokojoną tęsknotę w dzieciństwie za męską uwagą, miłością i docenieniem, które w czasie dojrzewania nabierają erotycznego wymiaru. Jedna trzecia z moich męskich klientów wspomina, że w młodości została wykorzystana seksualnie przez innych mężczyzn, co spowodowało konflikt, niepewność i niechciane pożądanie seksualne, którego chcą się pozbyć jako dorośli. Wierzymy, że tacy ludzie powinni mieć prawo do stawiania sobie celów terapeutycznych i życiowych na własną rękę, zgodnie z ich systemem wartości.

Rozumiemy, że orientacja seksualna może się zmieniać u wielu osób. Dowodzi tego więcej badań naukowych.

Mając za sobą lata doświadczenia w pomaganiu ludziom z niechcianymi pragnieniami homoseksualnymi, widział Pan, jak wiele osób zmienia swoje życie i z pomocą Pańskiej metody odzyskuje wewnętrzny spokój. Co, Pańskim zdaniem, jest najważniejszą zmianą, do jakiej dochodzi w psychice osoby, która przezwycięży niechciane pragnienia homoseksualne?

Potężna zmiana w psychice ma miejsce, kiedy osoba zdobywa wyzwalającą prawdę, że może stawać się tym, kim pragnie być. Tak jest w wypadku każdego, niezależnie od pociągu seksualnego czy celu terapeutycznego. Nie jesteśmy bezbronnymi ofiarami niechcianych pragnień naszych starych, traumatycznych wspomnień. To wyzwalająca wiadomość.

*****

Nie tylko działalność doktora Nicolosiego stanowi wyłom w mainstreamowej narracji o niezmienności homoseksualizmu. W dekadach szczególnie nasilonej propagandy lobby LGBT, w obronie zdrowego rozsądku i prawa natury stanął jego ojciec – doktor Joseph Nicolosi senior. To właśnie on opracował słynny model „terapii reparatywnej” i w swoim gabinecie, nazwanym imieniem świętego Tomasza z Akwinu, służył profesjonalną pomocą setkom pacjentów. Część z nich przeszła zupełną przemianę i odzyskała heteroseksualność dzięki uzdrowieniu ran z młodości. Inni nauczyli się panować nad swoimi skłonnościami i nawiązywać z innymi mężczyznami zdrowe, nieerotyczne relacje.

Zmarły w 2017 roku uczony powtarzał, że już sama konstrukcja ludzkiego ciała nie wskazuje na to, by zostało one zaprojektowane dla aktywności homoseksualnej. Jak dodawał, nie bez powodu taki styl życia wiąże się statystycznie częściej z ryzykiem zdrowotnym i problemami psychicznymi. Nie odpowiada ludzkiej naturze i zaburza rozwój psychoseksualny, twierdził.

W atmosferze „gejowskiej” propagandy – prowadzonej od lat 60. wśród środowiska psychologicznego – dr Nicolosi zamiast płynąć z nurtem, poświęcił się próbom zrozumienia genezy homoerotycznych pragnień. Na podstawie badań i olbrzymiego doświadczenia klinicznego doszedł do przekonania, że są one swego rodzaju odpowiedzią na traumatyczne doświadczenia z dzieciństwa…

Podobną optykę uzasadniają liczne historie klientów, jakim metoda „terapii reparatywnej” pomogła pożegnać nieuporządkowane przywiązanie. Przyjrzymy się przypadkowi zgoła nietuzinkowemu – katolickiego kapłana, który zjawił się w klinice Św. Tomasza z Akwinu, w wieku 40 lat – po tym, jak zanurzył się w homoseksualnej pornografii. Fakt ten słusznie dręczył jego sumienie…

Jak wspominał „ksiądz Bob” – jego historia życia to „żywy dowód” na skuteczność i zasadność obserwacji dr. Nicolosiego seniora. Źródła nawracających homoerotycznych skłonności duchowny odnalazł w braku więzi z ojcem w czasach dzieciństwa. Pozostawał on wycofanym i niedostępnym rodzicem. Nie nawiązywał z synem nigdy żadnego bliższego kontaktu.

Zdrowy rozwój księdza Boba dodatkowo utrudniły relacje z męską grupą rówieśniczą. Wyglądały one jak najgorzej. Jako chłopiec późniejszy kapłan był bity przez grupę prześladowców, przed którymi nie potrafił się obronić. Jak opisywał, z czasem zaczął się poddawać ich przemocy, przekonany o tym, że walka nie ma sensu… I wpędza go tylko w większe tarapaty.

To dwa elementy doświadczenia katolickiego kapłana, które dr Nicolosi uznawał za szczególnie istotne w rozwoju pragnień homoseksualnych. Takie doświadczenia sugerują, że młody człowiek nie spełnia standardów obowiązujących jego płeć. Męskość – wyrażana przez niedostępnego ojca i agresywnych, silniejszych rówieśników – zaczyna zdawać się mu czymś nieosiągalnym. Podobne przekonanie wywołuje w człowieku głęboki wstyd i poczucie niższości. Jak wspominał duchowny, to właśnie takie wrażenie towarzyszyło mu zanim podjął terapię, gdy widział silniejszego lub bardziej kompetentnego mężczyznę. Uderzało go potworne poczucie własnej niewystarczalności…

Dr Nicolosi pojmował homoseksualizm jako nieszczęsną odpowiedź na to doświadczenie. Wpisanie elementu erotycznego w cierpienie i poczucie własnej nieadekwatności nadaje mu bardziej znośnego charakteru. Z drugiej strony to rozpaczliwa próba ominięcia poczucia dystansu, jaki dzieli skrzywdzoną osobę od ideału męskości lub kobiecości. Sednem homoseksualnych skłonności jest w tej optyce przekonanie, że skoro samemu nie można przejść próby męskości, to upragnione uznanie i uwagę innych mężczyzn można zdobyć przez przyjęcie roli obiektu seksualnych pragnień…

Metodę terapii reparatywnej Joseph Nicolosi senior oparł więc na pracy ze wstydem, stojącym jego zdaniem u podstaw homoerotyzmu. Według terapeuty, nawet u aktywnych homoseksualistów nieuporządkowane pragnienia rzadko są obecne, gdy czują się oni wartościowi, cenieni i bliscy normom, jakie powinni spełniać ze względu na swoją płeć. To konfrontacja z wydarzeniem podkopującym takie przekonanie wprowadza w stan cierpienia, na który homoseksualne dążenia stanowią nietrafioną odpowiedź, sądził uczony.

Odkrycie schematu tej reakcji i pozbycie się nieuzasadnionego poczucia niższości to – wedle starszego dr. Nicolosiego – klucz do uzdrowienia. Homoseksualne pragnienia miały ulegać złagodzeniu dzięki budowaniu poczucia pewności siebie i bezpiecznej przynależności do własnej grupy płciowej.

Zbudowana wokół takich założeń terapia rzeczywiście pomogła wielu osobom, w tym księdzu Bobowi. Jak wspominał kapłan, dzięki pracy z doktorem Nicolosim udało mu się odkryć źródło pociągu do osób tej samej płci i bolesne poczucie niższości wobec innych mężczyzn. Nauczył się jednak nad nimi panować, a ich intensywność uległa znacznemu osłabieniu. Kapłan wyznawał, że nauczył się nawiązywać i poprawnie przeżywać relacje z innymi mężczyznami, z czym wcześniej radził sobie znacznie gorzej. „Jestem żywym dowodem na to, że ten program działa”, uważa duchowny.

Praca doktora Nicolosiego w dużej mierze wspierała znaczący swego czasu ruch „ex-gejów” w Stanach Zjednoczonych. Środowiska takie straciły jednak ostatnio poważanie, po tym jak część ich działaczy powróciła do homoseksualnego stylu życia. Towarzyszyła temu naturalnie krytyka niedawnych przekonań i zapewnianie, że homoseksualne skłonności nie podlegają zmianom…

Pod wpływem podobnych wypadków nad głową słynnego psychologa zgromadziły się ciemne chmury. Twórca Kliniki Św. Tomasza z Akwinu w wielu mediach oskarżany był o prowadzenie niesprawdzonej i nieskutecznej praktyki. Zdaniem wrogów terapii reparatywnej, nie likwiduje ona erotycznego zainteresowania osobami tej samej płci, a jedynie pozwala panować nad homoseksualnym pożądaniem…To zdanie jak mantra powtarzane przez establishment…

Jednak wśród klientów dr. Nicolosiego nie brakuje takich, w których proces terapeutyczny ostudził homoerotyczne skłonności, ożywiając pragnienie płci przeciwnej. Szanse na zupełne pozbycie się niechcianego homoseksualizmu dzięki własnej metodzie psycholog potwierdzał w dwóch badaniach naukowych z 2000 i 2008 roku. Sam twierdził zresztą, że w wyniku działania terapii około 1/3 jej uczestników uzyskuje pełnię heteroseksualnej przemiany, a kolejne 30 proc., choć nie buduje związków z płcią przeciwną, odzyskuje kontrolę nad własnymi skłonnościami i pozbywa się natarczywych homoerotycznych zachowań oraz myśli.

Dyskusja o stopniu skuteczności metody dr. Nicolosiego to zresztą kwestia mniejszej wagi. Poza jego podejściem leczenia skłonności homoseksualnych podejmowali się również specjaliści tacy jak dr Cohen, czy dr Aardweg – tworząc inne, względnie skuteczne metody.

„Pod górkę” także w Kościele…

Ostatecznie ciekawe, co orędownicy narracji o niezmienności homoerotyzmu powiedzieliby dr Amy Hamilton, zatrudnionej na uniwersytecie w teksańskim Austin. Kobieta, która dziś w brawurowych artykułach przestrzega hierarchów Kościoła i zborów protestanckich, by nie przyjmowali agitacji lobby LGBT, spędziła wiele lat jako zdeklarowana lesbijka…

Ta uczona, zajmująca się m.in. badaniem języka, jakim opisują swoją przemianę uzdrowieni homoseksualiści, opisała swoją historię na łamach periodyku „The Natural Family”. W przyszłym roku w sposób bardziej obszerny ma podzielić się nią w przygotowywanej książce.

W życiu dr Hamilton lesbijskie skłonności pojawiły się wskutek krzywdy, jaka spotkała ją w wieku dziecięcym. Została wówczas pozbawiona kontaktu z naturalną rodziną, a później doświadczyła wykorzystywania seksualnego przez wuja. W wieku nastoletnim zaczęła czuć pożądanie seksualne skierowane ku kobietom, a także częściowo transwestytyczne skłonności, które wcielała w życie. W wieku około 16 lat przeżyła jednak nawrócenie pod wpływem głębokich doświadczeń religijnych. Od tamtej chwili nieuporządkowane skłonności dręczyły jej sumienie… Ale nie umiała się ich pozbyć.

W latach studiów, nie widząc nadziei na pozbycie się pociągu do kobiet, odeszła od wiary, angażując się w homoseksualny związek. Po długim okresie otrząsnęła się jednak z tego przywiązania po spotkaniu z rodzoną matką. Rozmowa, choć nieudana, poruszyła Amy Hamilton do głębi…

Niedługo potem zagubiona kobieta natrafiła na historie homoseksualistów, którzy ze względu na wiarę postanowili trwać w czystości. Zainspirowana tym przykładem zdecydowała pójść tym tropem i z uporem i konsekwencją przez ponad dekadę stawiała tamę grzesznym pragnieniom. Spotkała na swojej drodze protestancki kler, który wspierał ją w tym przedsięwzięciu i pokazywał, że pociąg do kobiet nie określa jej tożsamości. Amy nie „była” lesbijką”, lecz kobietą mierzącą się ze skutkami krzywd, jakie wyrządzili jej najbliżsi.

Ku wielkiemu zaskoczeniu uczonej, a nawet wbrew jej oczekiwaniom, po latach trwania w czystości zaczęła odczuwać heteroseksualne pragnienia. Wkrótce uzyskały one pełen głos… Dziś Amy Hamilton jest matką dwójki dzieci i mężatką.

Doświadczona przez życie kobieta uważa, że narracja o niezmienności homoseksualizmu budowana jest na zamówienie lewicowych bojowników w wojnie cywilizacyjnej. Agitatorzy lobby LGBT chcą zaprząc osoby zmagające się z homoseksualizmem do kulturowej dekonstrukcji. Kluczowym elementem rewolucyjnego programu jest anihilacja więzi rodzinnych i atomizacja społeczeństwa. Promowanie alternatywnych modeli seksualności jest w tym wypadku warunkiem sine qua non powodzenia tej agendy.

Co gorsza – w obliczu takich historii i faktów zdaje się, że agresywny atak na terapię homoseksualizmu to pokłosie osobistego upadku tych, którzy sami z nieuporządkowanymi skłonnościami mierzyć się nie chcą… Usilnie pragną oni narzucić wszystkim przekonanie, że taka walka jest nie tyle trudna, co po prostu niemożliwa.

Tymczasem w świecie naukowym podobne przekonanie zakwestionował nawet najsłynniejszy psycholog świata – dr Jordan Peterson. Trzeba przyznać, że stanowisko kanadyjskiego badacza w tej kwestii zdaje się znacznie mniej śmiałe niż wymienionych wcześniej terapeutów. A jednak… autor bestsellerowych prac kilka razy stwierdzał, że terapia konwersyjna powinna być legalna. W jednym z wywiadów nazwał również zakazy tej praktyki katastrofą.

Pozostaje zapytać, dlaczego mając pod ręką podobne argumenty obrony moralności chrześcijańskiej, Kościół porzuca obecnie to zadanie – a zaczyna kłaniać się homoseksualnej agitacji. Jeszcze dwadzieścia lat temu – podczas pontyfikatu Jana Pawła II, Kongregacja Nauki wiary podkreśliła, że nie tylko akty homoseksualne są złe – ale same skłonności mają nieuporządkowany charakter. Nie można ich zatem postrzegać jako równorzędnych z pociągiem do płci przeciwnej, nakierowaną przecież na zrodzenie potomstwa.

Atmosfera ta zmieniła się dogłębnie, jeżeli teraz kardynał Radcliffe mówi o wybitnym potencjale i darze, jakim miałyby być homoseksualne pragnienia. Jeszcze smutniejszy zdaje się fakt, że dziś pseudo-duszpasterstwa LGBT, żądające zmiany nauczania, cieszą się rosnącymi wpływami. Uosabia je chociażby „New Ways Ministry” na czele z niesławnym Jamesem Martinem. Dlaczego grupy wsparcia katolików w starciu z nieuporządkowanymi skłonnościami nie są promowane w Kościele zamiast nich?

Jak gdyby nieodpowiedzialnych słów hierarchów i oddawania pola wrogom moralności nie było dosyć, wedle hiszpańskich źródeł Watykan wprost potępił próby leczenia homoseksualizmu… Paskudna sprawa nabrała kolorytu niedawno, wobec prokuratorskiego śledztwa, jakim objęto prominentnego katolickiego działacza. Federico M.V, nauczyciel i przewodniczący Duszpasterstwa Rodzin archidiecezji Walencji, został oskarżony o próby „terapii konwersyjnych”. Według bp. Jose Ignacio Munilli chodzi tak naprawdę o zachęty do leczenia skłonności homoseksualnych; zachęty, jakie kierował niekiedy pod adresem swoich uczniów i podopiecznych.

Niestety głos ordynariusza diecezji Orihuela – Alicante był jedynym, jaki podniósł się w obronie zaangażowanego katolika w krajowym episkopacie. Rzecznik biskupiej konferencji, bp Garcia Magan powiedział za to, że jeśli Federico M.V przekroczył prawo zakazujące terapii konwersyjnych, to należy za to przeprosić…

Jednocześnie przedstawiciel Episkopatu odciął się od wszelkich prób leczenia homoseksualizmu, twierdząc, że Stolica Apostolska potępiła je w korespondencji z biskupami Hiszpanii. Pismo zakazujące klerowi wszelkiej formy udziału i wsparcia dla takiej pracy Kongregacja ds. duchowieństwa miała przekazać episkopatowi w 2021 roku. Była to odpowiedź Watykanu na działalność grupy Verdad y Libertad – duszpasterstwa dla osób o skłonnościach homoseksualnych. Zapewniało ono podopiecznym z jednej strony wsparcie moralne i duchowe, ale z drugiej kontakt z terapeutami… Widać aktywność agitatorów porzucenia moralności chrześcijańskiej – takich jak James Martin – bardziej przypada do gustu najwyższym hierarchom… Pozostaje ubolewać i przepraszać Boga za ten fakt, zachowując dla siebie sugestywne i zgryźliwe komentarze.

Podobna dezercja trwa nie tylko wśród kleru… Jej owoce widzimy też wśród deklaratywnie konserwatywnych polityków. Dziś środowiska niby zachowawcze cieszą się ze sporu, jaki grupy homoseksualne toczą z orędownikami zmiany płci. Triumfują, kiedy często w akompaniamencie narracji ochrony pozostałej części lobby tęczowego, agitatorzy transseksualności spotykają się z krytyką… Rewolucja obyczajowa zapuściła korzenie już tak głęboko, że wielu zdążyło pogodzić się z jej obecnością. Z niesmakiem stronią tylko od części jej najmłodszych owoców. Tymczasem to tylko odcienie jednego buntu – wobec Boga Stwórcy i przyrody – Jego dzieła.

Filip Adamus





Homoseksualizm? To się leczy! Nie stygmatyzacja, ale historia nadziei i wyzwolenia - PCH24.pl