Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rządy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rządy. Pokaż wszystkie posty

sobota, 26 października 2024

Budowa Tarczy Wschód





przedruk



Budowa Tarczy Wschód. Szef MON podał termin


25.10.2024 13:35

Minister obrony narodowej Władysław Kosiniak-Kamysz poinformował o przygotowaniu projektu ustawy ws. wprowadzenia Karty Rodziny Wojskowej oraz zapowiedział, że w najbliższych dniach ruszy budowa Tarczy Wschód, czyli systemu umocnień na wschodniej granicy Polski.



Budowa Tarczy Wschód - szczegóły

Wicepremier i szef MON, który w piątek uczestniczył w Warszawie w uroczystościach związanych ze 106. rocznicą powstania Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, podziękował wszystkim żołnierzom oraz pracownikom cywilnym za ich pracę. "Dziękuję za wyzwania, które wspólnie podjęliśmy, a w ciągu tych 10 miesiący ich nie brakowało" - zauważył.

Kosiniak-Kamysz wymienił w tym kontekście walkę z powodzią, zabezpieczenie wschodniej granicy oraz budowę Tarczy Wschód. "Polacy muszą mieć poczucie na co dzień, że wojsko jest z nimi, tego bardzo potrzebują i za to są wdzięczni. Dziękują za obronę granicy i ja za to dziękuję" - powiedział.

Odnosząc się do Tarczy Wschód, szef MON zapowiedział, że już "w najbliższych dniach pierwsze fortyfikacje staną na wschodniej flance NATO".


"Tarcza Wschód nie jest już tylko planem, założeniem, uchwałą Rady Ministrów, ale po testach, które przeprowadziliśmy (...) mogę spokojnie powiedzieć: w najbliższych dniach rusza budowa Tarczy Wschód"

- zapowiedział szef MON. Realizacja "Narodowego Programu Odstraszania i Obrony - Tarcza Wschód" zaplanowana jest na lata 2024-2028 i przewidziano na nią 10 mld zł.

Kosiniak-Kamysz poinformował także o przygotowaniu projektu ustawy ws. wprowadzenia Karty Rodziny Wojskowej. Jak mówił, "w Wojsku Polskim służy cała rodzina, bo wyruszając na wiele tygodni na misję, pełniąc służbę na granicy, rozłąka, wszystko co nas dotyczy każdego dnia - wtedy, to jest często cierpienie, tęsknota, trud najbliższych".

Szef MON wyjaśnił, że rozwiązania zawarte w projekcie mają objąć rodziny wszystkich żołnierzy, którzy "służą dziś w armii: w zawodowym wojsku, jak i są ochotnikami". Jak mówił, Karta Rodziny Wojskowej będzie "dla tych, którzy służą w obronie terytorialnej i są w aktywnej rezerwie, dla wszystkich, którzy służyli w Wojsku Polskim i są weteranami, dla wszystkich tych, którzy mają związek z Siłami Zbrojnymi RP i dla pracowników cywilnych, resortu obrony narodowej i jednostek związanych z wojskiem".

Minister przekazał, że Karta zapewni jej posiadaczom m.in. ulgi w instytucjach publicznych i prywatnych czy pierwszeństwo w rekrutacji do żłobków i przedszkoli.


"Kilka dni temu prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę wprowadzającą ulgi dla przedsiębiorców zatrudniających żołnierzy WOT-u i aktywnej rezerwy. To jest wsparcie państwa dla przedsiębiorców i podziękowanie, ale liczę na to, że też pomożecie nam i dacie preferencyjne warunki ulgi w zakupach, w różnych produktach dla rodziny wojskowej. Wojsko po prostu na to zasługuje"

- zaapelował.

Kosiniak-Kamysz poinformował, że projekt dot. Karty Rodziny Wojskowej "w tym momencie" trafia z MON do Rady Ministrów.

Szef MON mówił również o trwających obecnie dyskusjach nt. organizacji armii i systemu dowodzenia.


"Chciałbym przed Sztabem Generalnym postawić bardzo ważne zadanie we współdziałaniu z ministerstwem (obrony narodowej): przeglądu systemu kierowania i dowodzenia, a także zaprogramowania i zaproponowania zmian, które w najbliższym czasie będziemy procedować w parlamencie i określenia, kiedy te zmiany mogą wejść w życie"

- zaznaczył.
Kosiniak-Kamysz: "To wybitna postać"

Ponadto minister przekazał, że chciałby "ruszyć upamiętnieniem" pierwszego szefa Sztabu Generalnego, gen. Tadeusza Rozwadowskiego. "To wybitna postać i myślę, że wzór do naśladowania" - ocenił. Zdaniem Kosiniaka-Kamysza gen. Rozwadowski jest dowódcą niedocenionym. "To jest dowódca, który zawsze był wierny Rzeczpospolitej, również w momencie, kiedy łamano prawa i konstytucję. Nie ma swojego pomniku, choć obronił Warszawę przed nawałą bolszewicką" - podkreślił.

Także w ocenie szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego Wiesława Kukuły, gen. Rozwadowski był wybitnym strategiem i dowódcą, który poznał zarówno smak zwycięstwa jak i klęski. "Zapewniam, że zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby tą wybitną postać upamiętnić" - powiedział.

"Z historii Sztabu Generalnego WP płyną dla nas cenne lekcje i wskazówki, które warto wykorzystać" - dodał Kukuła. W tym kontekście wymienił m.in. "strategię i jej wartość", która - jak mówił - wymaga instytucjonalnego podejścia, ale również zarządzania jej implementacją, przekładaniem na sztukę operacyjną i działalność taktyczną.

Podkreślił również znaczenie zdolności do adaptacji. "Sztab Generalny dzisiaj z jednej strony musi być ostoją wartości, a z drugiej strony musi te wartości osadzać na zmianach, stanowiących odpowiedź na niezwykle dynamicznie zmieniające się otoczenie. Naszym zadaniem dziś jest nie tylko kierowanie działalnością Sił Zbrojnych i odważne wytyczanie kierunków rozwoju Wojska Polskiego, ale również kreowanie i wspieranie procesów, które rozwijają odporność całego państwa i wszystkich jego obywateli" - mówił.

Kukuła zaznaczył, że zadaniem Sztabu Generalnego WP jest także "kształtowanie skupionej na żołnierzach kultury organizacyjnej Sił Zbrojnych, kształtowanie ich woli oraz kompetencji do zwyciężania" i wreszcie "uczynienie innowacyjności i zdolności do adaptacji częścią naszych doktryn oraz regulaminów".





Budowa Tarczy Wschód. Szef MON podał termin





sobota, 19 października 2024

Piotr Duda o wyborach








Słusznie gada!





Piotr Duda: Jeśli Zjednoczona Prawica myśli, że wygra wybory bez elektoratu Solidarności, to jest w grubym błędzie



19.10.2024 09:06

- Dziwię się, że jeszcze ze strony Zjednoczonej Prawicy nie zapukano do drzwi Solidarności i nie spytano się, co Solidarność sądzi o potencjalnych kandydatach na prezydenta. Jeżeli PiS, czy Zjednoczona Prawica myśli, że wygra wybory bez elektoratu Solidarności, to jest w grubym błędzie - powiedział dziś na antenie RMF FM Piotr Duda, przewodniczący Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność".



Piotr Duda był dziś gościem Krzysztofa Ziemca w porannym programie radia RMF FM.
"Ks. Popiełuszko uczył o podmiotowości ludzkiej pracy"

Na początku rozmowy przeprowadzonej w dniu 40. rocznicy męczeńskiej śmierci bł. ks. Jerzego Popiełuszki, przewodniczący zadeklarował, że jak co roku, podczas uroczystości na warszawskim Żoliborzu, będzie obecny przy grobie Patrona Solidarności.


- Dzisiejsza data jest dla nas bardzo ważna. Jako członkowe Solidarności gromadzimy się przy grobie księdza Jerzego, ale także w całym kraju, w wielu miejscach, w których upamiętniamy tragiczną śmierć księdza Jerzego Popiełuszki

- powiedział,

Przypomniał także, że 19 października ubiegłego roku, podczas Krajowego Zjazdu Delegatów, delegaci NSZZ "Solidarność" ogłosili, że rok 2024 będzie rokiem księdza Jerzego Popiełuszki.


- Ksiądz Jerzy, podobnie jak Jan Paweł II, to dla nas przywódca duchowy, dlatego staramy się dbać o jego dziedzictwo. Ksiądz Popiełuszko zostawił nam mocny fundament, na którym budujemy lepsze jutro polskich pracowników. (...) Staramy się szczególnie młodym członkom Związku przekazywać Jego naukę, m.in. przesłanie, że bez względu na to, jaki wykonujesz zawód, jesteś człowiekiem. Ksiądz Jerzy w swoich nauczaniach mówił właśnie o podmiotowości człowieka, o podmiotowości ludzkiej pracy. Stał się przyjacielem Solidarności i ludzi pracy, przekraczając bramę Huty Warszawa. Ta krótka, ale bardzo ważna dla nas przyjaźń, zakończyła się niestety męczeńską śmiercią, zabójstwem przez SB-ków

- mówił przewodniczący Duda. Przypomniał także, że w 2014 roku papież Franciszek ogłosił księdza Jerzego Popiełuszko Patronem NSZZ "Solidarność".
Wypowiedzenie wojny Solidarności

Podczas rozmowy poruszono także temat masowych zwolnień, do jakich dochodzi w ciągu ostatnich miesięcy w wielu zakładach pracy.


- To złe dni, tygodnie i miesiące dla polskich pracowników, szczególnie tych, którzy są zatrudnieni chociażby w spółkach Skarbu Państwa, takich jak PKP Cargo czy Poczta Polska. (...) Ci, którzy zarządzają, mówią o uzdrowieniu. Według nich najlepiej się uzdrawia rozpoczynając od zwolnień grupowych i braku dialogu społecznego. Co więcej, w większości, chociażby w PKP Cargo, zwalnia się członków Solidarności. To jest po prostu wypowiedzenie wojny z naszym związkiem zawodowym. Ale my sobie z tym damy radę. (...) Nie tylko zwolnienia są problemem. Niejednokrotnie brakuje zwykłych konsultacji ze strony pana zarządcy, bo to tak trzeba powiedzieć, czyli pana Wojewódki

- przekonywał Piotr Duda.


- Zwalnia kobiety w ciąży, zwalnia działaczy związkowych, którzy mają szczególną ochronę, zwalnia pracowników, którzy są w wieku przedemerytalnym. Sądy już jednak dają tak zwane zabezpieczenie z nakazem dalszej pracy, zgodnie z Kodeksem postępowania cywilnego. To pokazuje, co się dzieje w państwie polskim. Tutaj Minister Aktywów Państwowych i Minister Infrastruktury powinni reagować. A zamiast tego jest milczenie. Nie reaguje także Rada Dialogu Społecznego, bo gdy pan Wojewódka był na posiedzeniu RDS, Minister Dziemianowicz-Bąk jako przewodnicząca RDS-u, Minister Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej siedziała z głową spuszczoną w dół. Tylko Solidarność interweniowała. Był protest przed Ministerstwem Infrastruktury, był protest Solidarności przed Ministerstwem Aktywów Państwowych.

- dodał, odpowiadając na pytanie, w jaki sposób Solidarność broni zwalnianych. Omawiano także perspektywy na uzdrowienie sytuacji w Poczcie Polskiej. Przewodniczący zapowiedział, że Solidarność w sprawach zwolnień nie będzie milczeć.


- Będzie o nas głośno. Solidarność się nie poddaje. Gdy zostałem przewodniczącym Komisji Krajowej też były trudne czasy, też były rządy Platformy Obywatelskiej i PSL-u. Też, mówiąc krótko, ganialiśmy się z rządzącymi po ulicach, ale dzisiaj chcemy przede wszystkim wykorzystać wszystkie możliwości dotyczące dialogu społecznego. Od 23 października Solidarność przejmuje przewodnictwo w Radzie Dialogu Społecznego. Jako przewodniczący przez rok będę starał się powrócić na tory normalnego funkcjonowania RDS, czyli prowadzenia w sprawach bardzo trudnych dialogu społecznego. Jeżeli to się nie uda, to po prostu wyjdziemy na ulice

- zapowiedział Piotr Duda.
"Zielony Ład to biznes i polityka"

Rozmawiano także na temat zapowiedzianej przez PiS akcji referendalnej w sprawie paktu migracyjnego. Przewodniczący zaś opowiadał o zbieraniu przez Solidarność podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie Zielonego Ładu.


- Tak zwany Zielony Ład doprowadzi do tego, że nasili się zjawisko likwidacji miejsc pracy, które już widzimy chociażby w takich zakładach, jak wrocławskie i łódzkie Beko. (...) Nie możemy biernie patrzeć na to, co się dzieje, bo tzw. Zielony Ład nie ma nic wspólnego z ekologią. To jest biznes i polityka. Chodzi o to, żeby gospodarki, które rozwijają się szybko, tak jak polska gospodarka, spowolnić tak, by niemiecka, czy francuska gospodarka rozwijały się kosztem naszej. My mówimy krótko: chcemy więcej czasu. Niemcy po II wojnie światowej ten czas mieli i go wykorzystali. Budowali potęgę swojej gospodarki na brunatnym węglu i tanim rosyjskim gazie. My tego czasu wtedy nie mieliśmy. Chcemy go teraz

- przekonywał Przewodniczący.


- Solidarność przygotowała poprzez ekspertów, bardzo dobrych ekspertów raport dotyczący skutków wprowadzenia Zielonego Ład dla polskiej gospodarki i indywidualnego odbiorcy. Chcemy, aby ten raport dotarł do jak największej rzeszy decydentów w naszym kraju

- dodał. Zadeklarował również, że Solidarność zebrała już ponad 400 tys. podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie Zielonego Ładu.

Podczas rozmowy poruszano także temat wolnych niedziel, a także czterodniowego tygodnia pracy. Piotr Duda wyrażał wątpliwości co do tego rozwiązania. Zaznaczył, że pracownicy na pewno chcieliby pracować cztery dni, ale niewątpliwie chceliby także otrzymywać wynagrodzenie za pięć. Odnosząc się zaś do pomysłów zmiany ustawy o wolnych niedzielach, skwitował:


- Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej i cała Lewica mówi, że jest za tym, aby był czterodniowy tydzień pracy. A z drugiej strony chce posadzić w niedzielę przy kasach panie, które nie mają wtedy z kim zostawić dzieci. To jest po prostu chore. Niech się na coś zdecydują.
"Dziwię się, że jeszcze ze strony Zjednoczonej Prawicy nie zapukano do drzwi Solidarności"

Pod koniec rozmowy przewodniczący został zapytany o potencjalnych kandydatów na prezydenta RP w nadchodzących wyborach.


- Powiem tak - dziwię się, że jeszcze ze strony Zjednoczonej Prawicy nie zapukano do drzwi Solidarności i nie spytano się, co Solidarność sądzi o potencjalnych kandydatach na prezydenta. Jeżeli PiS, czy Zjednoczona Prawica myśli, że wygra wybory bez elektoratu Solidarności, to jest w grubym błędzie

- odparł Przewodniczący.

Dodał, że zwykle Solidarność popierała któregoś z kandydatów na prezydenta, a z Andrzejem Dudą podpisała nawet dwukrotnie umowę programową. Dodał, że od przyszłego prezydenta będzie oczekiwał utrzymania prospołecznych rozwiązań, które podpisał poprzez ustawy pan prezydent Andrzej Duda.

Cała rozmowa dostępna jest tu:











Piotr Duda: Jeśli Zjednoczona Prawica myśli, że wygra wybory bez elektoratu Solidarności, to jest w grubym błędzie (tysol.pl)














sobota, 21 września 2024

Rząd jest nielegalny?










przedruk













KRS uderza w członków rządu Donalda Tuska. Chodzi o jedno słowo


 
Oprac.: Aleksandra Czurczak



Obecny rząd nie jest organem tożsamym do Rady Ministrów, o jakiej stanowi konstytucja - ocenia Krajowa Rada Sądownictwa. Argumentem KRS przemawiającym za tym stwierdzeniem jest źle wypowiedziane jedno słowo podczas roty ślubowania. 



Zdaniem KRS rząd nie jest tożsamy z konstytucyjnym rządem, bo zasiadają w nim osoby, które składając przysięgę, użyły słowa "ministra", a nie "minister".

KRS. Rada Ministrów. "Źle złożona przysięga"


"Rada Ministrów powołana 13 grudnia 2023 r. nie jest organem tożsamym do Rady Ministrów, o jakiej stanowi konstytucja" - wskazano we wnioskach przesłanych do TK. 

"W konsekwencji w jej pracach biorą udział osoby, które nie objęły urzędu ministra w trybie art. 151 Konstytucji RP, a które roboczo można określić mianem komisarzy działów" - oceniła KRS.


"Nieprawidłowy skład Rady Ministrów wynika z braku złożenia ślubowania zgodnie z konstytucyjną treścią roty ślubowania 

przez ministra edukacji Barbarę Nowacką i ministra ds. równości Katarzynę Kotulę, które w miejsce słów 'obejmując urząd ministra' wypowiedziały słowa: 'obejmując urząd ministry'

oraz wobec wypowiedzenia przez Marzenę Okłę-Drewnowicz, że obejmuje urząd ministra ds. polityki społecznej w sytuacji, gdy postanowieniem Prezydenta RP została powołana na stanowisko ministra ds. polityki senioralnej" - wywodzi KRS.




Jak zaznaczono w uzasadnieniach wniosków, "[...] nie złożyły jednakże ślubowania i nie objęły tym samym funkcji ministra".









wtorek, 17 września 2024

SYTUACJA WYJĄTKOWA






S Y T U A C J A     W Y J Ą T K O W A A A ...

SYTUACJA WYJĄTKOWA !!!






17.09.2024 08:34



Spust wody poważnie zagroził Wrocławiowi.


Tusk: Nie przyjmuję tłumaczeń, że działali zgodnie z prawem


Do zbiornika Mietków, należącego do Wód Polskich, nastąpił nagły zrzut wody, wcześniej nieprognozowany, ze zbiornika, którego administratorem jest elektrownia wodna Lubachów, należąca do spółki Tauron. - Ja od Tauronu nie będę przyjmował tłumaczenia, że działali zgodnie z przepisami, ale niewystarczająco energicznie - stwierdził Donald Tusk podczas posiedzenia sztabu kryzysowego.





Sztab kryzysowy
Kancelaria Premiera - x.com



Prezes Państwowego Gospodarstwa Wodnego Wody Polskie Joanna Kopczyńska podczas posiedzenia sztabu kryzysowego we Wrocławiu odniosła się do zagrożenia dla wrocławskiego osiedla Marszowice. Wskazała, że do zbiornika Mietków, należącego do Wód Polskich, nastąpił nagły zrzut wody, wcześniej nieprognozowany, ze zbiornika, którego administratorem jest elektrownia wodna Lubachów, należąca do spółki Tauron.


"Nie zostaliśmy jako Wody Polskie poinformowani o tym zrzucie. I ta woda idzie na Marszowice. Zadziałaliśmy wczoraj wieczorem. Ponad 100 żołnierzy pojechało układać worki na wałach. (...)Układanie worków jest utrudnione. Nie wiadomo, czy nie będzie potrzebna ewakuacja"

- powiedziała Kopczyńska. "Informacja, którą otrzymaliśmy o zrzucie wody, o braku współpracy i kooperacji jest szokująca" - skomentował Tusk i zapowiedział wyjaśnienie sprawy.

Kopczyńska zaapelowała, by wojsko przeprowadziło patrole zbiornika Mietków i sprawdziło, co tam się dzieje. Jak tłumaczyła, zbiornik długo piętrzy wodę i może dojść do przesiąków.
Tusk: Jest gotów użyć wszystkich metod

Tusk zażądał wyjaśnienia, jak "w kontekście prawa wygląda podległość" Tauronu i "czy oni są zobowiązani jednoznacznie wykonywać nasze polecenia".

- Nie czas na rozliczenia, ale chodzi o zapobieżenie. Dobrze, żebyśmy wiedzieli, kto jest za to odpowiedzialny, i jak możemy ich dyscyplinować. Ja jestem gotów użyć dostępnych metod, by dyscyplinować firmy teoretycznie niezależne, ale w tej sytuacji podległe

- powiedział szef rządu.

Kopczyńska wskazała, że w nocy był kontakt Wód Polskich z prezesem Tauronu. - To będzie naprawione. To wynika z tego, że każdy zbiornik ma decyzję administracyjną, której częścią jest instrukcja gospodarowania wodami i ta instrukcja wskazuje, kogo powiadomić, zgodnie z tym, co powiedział mi prezes Tauronu, zostały powiadomione centra w Świdnicy i Wałbrzychu, ale musimy to sprawdzić. Na tej linii informacji nie zostaliśmy wymienieni jako ci, którzy mają otrzymywać informacje - dodała.



"Nie będę przyjmował tłumaczeń"

Tusk zapowiedział "podjęcie działań".

- Są suche przepisy, nie możemy interpretować ich na rzecz wygodnictwa, jeśli nie wymuszają na Tauronie działań, które nam ułatwią pracę, ale nie zabraniają przecież, to niech wszyscy zachowują się tak, jak przystało w sytuacji stanu klęski żywiołowej. Ja od Tauronu nie będę przyjmował tłumaczenia, że działali zgodnie z przepisami, ale niewystarczająco energicznie. Tutaj ludzie pracują niezgodnie z przepisami po 40h na dobę, oczekiwałbym od wszystkich zaangażowania i czujności. Nie ma czasu na proceduralne wygodnictwa

- zadeklarował szef rządu.



Morawiecki: Lepiej późno...


- Od kilku miesięcy ścigają i upadlają dzielnych urzędników mojego gabinetu, walczących o zdrowie i życie Polaków w czasie covidu i wojny. Teraz Donald Tusk przyznał w końcu, że w priorytet dla państwa jest właśnie ta walka, a nie przecinki w dokumentach i procedurach



- powiedział były premier, Mateusz Morawiecki.








Spust wody poważnie zagroził Wrocławiowi. Tusk: Nie przyjmuję tłumaczeń, że działali zgodnie z prawem | Niezalezna.pl






piątek, 13 września 2024

Rząd Tuska - czy jest legalny?

 








Interpelacja nr 2404

do prezesa Rady Ministrów

w sprawie feminatywów

Zgłaszający: Krzysztof Szczucki


Data wpływu: 25-03-2024





Szanowny Panie Premierze!

w "Rzeczpospolitej" 20 grudnia 2023 r. ukazał się artykuł prof. Mariusza Muszyńskiego pt. „Czy Polska ma legalny rząd?”. Jak wskazuje Pan Profesor: „dwie panie, a mianowicie Katarzyna Kotula, przymierzona do fotela ministra ds. równości oraz Barbara Nowacka, która miała objąć urząd ministra edukacji, złożyły wobec Prezydenta przysięgę zaczynając od słów „Obejmując urząd ministry…”. Powtórzę – „urząd ministry”, z końcówką „y”, a nie urząd ministra. Z kolei Marzena Okła-Drewnowicz, wyczytana przez prowadzącego ceremonię jako powołana postanowieniem Prezydenta na stanowisko ministra ds. polityki senioralnej, złożyła ślubowanie wypowiadając funkcję poprawnie, ale wskazała, że obejmuje urząd ministra ds. polityki społecznej."[1]

Prof. Muszyński wywodzi daleko idące skutki, m.in. wskazuje „otóż wszelkie akty rządu in gremio (jako Rady Ministrów) w tym składzie również nie mają mocy prawnej, bo są przyjęte przez rząd z osobami, które członkami Rady Ministrów nie są. Opozycja może już dziś zacząć się zastanawiać, które z działań rządowych i w jakim trybie może zacząć podważać. Także poprzez kierowanie wniosków do Trybunału Konstytucyjnego. Sytuację może uratować tylko powtórzenie przysięgi przez te trzy osoby. Ale to stanowiłoby dla koalicji rządzącej olbrzymią kompromitację wizerunkową."[2]

Swoje wątpliwości wyraził także były prezydent pan Bronisław Komorowski, mówiąc o ryzyku.





Dlatego kieruję do Pana Premiera pytania:

1. Czy zgadza się Pan z opinią opublikowaną 20 grudnia 2023 r. na łamach dziennika "Rzeczpospolita"? Czy dojdzie do powtórki ślubowania?

2. Jeżeli się Pan Premier nie zgadza, to proszę o przedstawienie Pańskich argumentów.

3. Jak w zaproszeniach na posiedzenia Rady Ministrów tytułowane są trzy wskazane Panie Minister? Proszę o przedłożenie wszelkich zaproszeń na posiedzenia Rady Ministrów od dnia 13 grudnia 2023 r. do dnia udzielenia odpowiedzi na niniejsza interpelację.



Z poważaniem

Poseł na Sejm RP
Krzysztof Szczucki






[1] https://www.rp.pl/opinie-prawne/art39597831-mariusz-muszynski-czy-polska-ma-legalny-rzad

[2] Tamże






sejm.gov.pl/sejm10.nsf/InterpelacjaTresc.xsp?key=D3SJ9W

















poniedziałek, 22 kwietnia 2024

Poukrywani partyzanci i obrońcy drzew

 



przedruk






22.04.2024 08:58



Kto wymyślił narrację o masowych wycinkach drzew?


Ekoaktywiści działali na zlecenie Tuska

W przyszłym tygodniu ma się odbyć pierwsza odsłona debaty o lasach. Aktywiści już się do niej przygotowują, a za zamkniętymi drzwiami trwają prace ministerialnego zespołu, który ma przygotować kolejne wyłączenia 20 proc. lasów z gospodarki leśnej. Tymczasem aktywiści przyznali, kto wymyślił narrację o masowych wycinkach drzew w Polsce. Okazało się, że całą narrację, którą organizacje teoretycznie pozarządowe powtarzają od lat, wymyślili… politycy anty-PiS, w tym… Donald Tusk.



Fundacja Dziedzictwa Przyrodniczego to jedna z najbardziej aktywnych organizacji ekologicznych. Słynie ona z działań w tzw. Puszczy Karpackiej i z systematycznych ataków na Lasy Państwowe. Na te pozyskuje fundusze w Polsce i za granicami. To właśnie FDP pozyskała blisko milion złotych ze środków europejskich na tworzenie grup aktywistów, którzy wchodzili w konflikty z leśnikami.

„Fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze w partnerstwie z Fundacją Las Naturalny rozpoczęła projekt finansowany przez Islandię, Lichtenstein i Norwegię z Funduszy EOG w ramach programu Aktywni Obywatele pod nazwą »Centrum wsparcia dla lokalnych leśnych grup strażniczych«”

– czytamy w sprawozdaniu merytorycznym fundacji.

Do zadań tych lokalnych grup należało m.in. kwestionowanie i wchodzenie w konflikt związany z planami urządzania lasu. Przewodniczącym rady fundacji i jednocześnie jedną z głównych twarzy jest były krakowski przedsiębiorca Antoni Kostka. W ostatnich latach był on etatowym komentatorem obecnie prorządowych mediów, które jeszcze niedawno walczyły z rządem Prawa i Sprawiedliwości.

Jest też aktywnym uczestnikiem mediów społecznościowych, gdzie prawie wyłącznie atakuje Lasy Państwowe. 

Najczęściej z pozycji ideologicznych. Tak np. komentował udział leśników w konferencjach naukowych organizowanych przez środowisko Radia Maryja.

„Konferencja u Rydzyka w Toruniu, rok 2021, środek Europy, kilkudziesięciu wykształconych ludzi w mundurach z orzełkami na guzikach płaszczy się w jakimś akcie zbiorowej intelektualnej prostytucji przed obleśnym niedouczonym klechą” – pisał jeszcze przed wyborami. 

Był też twórcą manifestu leśnego organizacji pozarządowych, w którym pisał na temat wyłączenia 20 proc. lasów z gospodarki leśnej.

„Aż trzech na czterech ankietowanych uważa, że w polskich lasach należy zmniejszyć obszar wycinek. Tymczasem na terenach zarządzanych przez Lasy Państwowe, czyli na jednej czwartej terytorium kraju, prowadzona jest coraz bardziej intensywna gospodarka leśna. (…) Masowe usuwanie drzew ograniczyło wkład lasów w powstrzymywanie zmiany klimatu. W 2020 r. polskie lasy pochłaniały o połowę mniej CO2 niż siedem lat wcześniej” – czytamy w manifeście. 

Postulaty później znalazły się w programie KO, co miało być wynikiem wsłuchiwania się w postulaty.

Tymczasem po wyborach Antoni Kostka postulat 20 proc. widzi inaczej. – Dlaczego 20 proc.? To jest pytanie, które pada na każdym takim spotkaniu. Kto to wyliczył? Kto na ten pomysł wpadł? Dlaczego nie 15 czy 25 proc.? Tu niektórzy z kilku konferencji byli na tych spotkaniach, które pod koniec 2022 r. partie opozycyjne wówczas organizowały. Tam ta myśl się pojawiała w taki sposób. Powiedział to dosłownie nam obecny premier, mówiąc, że takie hasła zapisuje się w prosty sposób: „Jeżeli państwo uważacie, że 17,56 proc., to ja z takim postulatem nie pójdę do wyborów. To musi być równa liczba”.
I musicie zrozumieć, że hasła polityczne w taki sposób się konstruuje, że one wyznaczają ogólny kierunek. W wyniku tego procesu możemy dojść do 17 proc., a możemy do 21 proc.

To nie ma znaczenia. Nikt nas z tego nie będzie rozliczał po pięciu latach. Wyznaczamy kierunek, w którym idziemy. Tak samo pamiętam doskonale rozmowę z niektórymi politykami, którym tłumaczyliśmy, że nie można napisać, że wyłączymy coś z wycinek. 

Co to oznacza? To jest zupełnie niefachowe hasło, takiego pojęcia nie ma. Co to ma oznaczać? Wycinki to wylesianie, a w Polsce wylesianie nie następuje. Patrzyli na nas i mówią: „Nie. To musi być jedno słowo”. No to my powiedzieliśmy ok. To będzie jedno słowo. I tak zostały te „wycinki” – usłyszeliśmy na konferencji na SGGW, w której brały udział tłumy leśników.
 

Antoni Kostka jest zwolennikiem wyrzucenia z pracy wszystkich leśników, którzy nie zgadzają się z linią Tuska. 

– W lasach poukrywani są partyzanci, którzy czekają na lepsze czasy. Magazynując tę broń. Chciałem im powiedzieć, żeby ją oddali. Będzie ten model wprowadzany, chyba że nastąpią zmiany polityczne. (…) Jak to kiedyś powiedział car Aleksander do polskich wielmożów: „żadnych złudzeń, panowie” – mówił Antoni Kostka.






"W lasach poukrywani są partyzanci, którzy czekają na lepsze czasy. Magazynując tę broń"












W lasach poukrywani są partyzanci, którzy czekają na lepsze czasy. Magazynując tę broń.




W lasach poukrywani są partyzanci, którzy czekają na lepsze czasy. Magazynując tę broń.




W lasach poukrywani są partyzanci, którzy czekają na lepsze czasy. Magazynując tę broń.




W lasach poukrywani są partyzanci... czekają na lepsze czasy... magazynując tę broń...




poukrywani są partyzanci... czekają na lepsze czasy... magazynując tę broń...




poukrywani są partyzanci... czekają na lepsze czasy... magazynując tę broń...








żadnych złudzeń, panowie








a to zdaje się, było za rządów Kopacz:

























facebook.com/groups/591005185106763/permalink/1512676979606241

facebook.com/photo/?fbid=1171244520597136&set=a.688419082213018
facebook.com/photo?fbid=434817710015225&set=a.241050109391987

web.archive.org/web/20110927153141/http://dziedzictwo.polska.pl/katalog/index,Kolekcje,cid,282.htm?tree=ok


sobota, 15 kwietnia 2017

Stadler i Alstom pytają: Czym różnimy się od Pesy i Newagu?

Stadler i Alstom pytają: Czym różnimy się od Pesy i Newagu?

Michał Szymajda  12.04.2017

Dużo rozmawia się ostatnio o patriotyzmie gospodarczym, przedstawiając konieczność wsparcia polskich firm produkujących tabor kolejowy jako priorytet. – Czy Stadler i Alstom, firmy wytwarzające w Polsce pociągi i zatrudniające tu setki ludzi, nie są czasami polskimi firmami i czy nie należy im się takie traktowanie – pytali podczas przedstawiciele obu producentów posłów zebranych na sejmowej Komisji Infrastruktury.
Spotkanie w sejmie poświęcone było perspektywom rozwoju eksportu polskich pojazdów kolejowych i rozwiązań, które ułatwią ich sprzedaż poza granicami. Swoje wystąpienie miał na nim bydgoski poseł Piotr Król, który prezentował sukcesy Pesy i Newagu w rozmaitych krajach europejskich i nakreślił problemy, z którymi się zmagają. Przeciwko takiej definicji polskiego eksportu zaprotestował Arkadiusz Świerkot, członek zarządu Stadler Polska odpowiedzialny za sprzedaż.

– Z prezentacji przedstawionej przez posła Króla wynika, że Stadler Polska nie jest polskim producentem, albo gdzieś umknęło to w prezentacji. Jesteśmy polską firmą, zatrudniamy 700 osób w Siedlcach i 100 w Poznaniu (po przejęciu tramwajowej części Solarisa – dop. red.), to w Polsce płacimy podatki – wyjaśnił Świerkot. Dodał, że w zeszłym roku Stadler wyeksportował 67 elektrycznych zespołów trakcyjnych Flirt, czym nie może się pochwalić żaden inny producent w Polsce. Ich wartość to 1 miliard zł.

Alstom: My także jesteśmy z Polski
Podobnie energicznie zareagował Nicolas Halamek, dyrektor zarządzający Alstomu w Polsce. – W Chorzowie zatrudniamy 1300 pracowników i planujemy zatrudnić kolejnych. Być może fakt działania naszej firmy i zatrudniania takiej liczby osób umknął Państwu, ponieważ produkujemy wyłącznie na eksport, ale proszę o nas pamiętać. Chorzowski zakład udało nam się tak wyspecjalizować, że uchodzi za jeden z najlepszych w całym koncercie Alstom – powiedział Halamek.

Głos w ciekawej dyskusji na temat mniej lub bardziej polskich producentów zabrał Tomasz Zaboklicki, prezes Pesy. – Z wielki szacunkiem dla Alstomu i Stadlera, tym różnimy się od Was, że nasze pojazdy są w Polsce projektowane, budowane i testowane. Oprócz monterów, techników, spawaczy zatrudniamy także w dziale badań i rozwoju najlepszych inżynierów – powiedział.

Kto jest "bardziej polski"?
Odniósł się do tego przedstawiciel Alstomu, który stwierdził, że jego firma również posiada biuro badań i rozwoju. Z kolei Arkadiusz Świerkot odwdzięczył się stwierdzeniem, że Stadler zamawia silniki trakcyjne z łódzkiej firmy ABB, gdy tymczasem Pesa kupuje je w Hiszpanii.

– Chcieliśmy i chcemy, aby jak najwięcej elementów do Darta i innych naszych pociągów było produkowanych w Polsce i rzeczywiście tak się dzieje. W przypadku Darta okazało się jednak, że z jakichś powodów nie możemy liczyć na niektórych z krajowych poddostawców, realizujących zamówienia dla innych producentów taboru. Zupełnie inaczej ich chęć współpracy z nami przedstawia się w tym momencie. Podkreślam jednak, że większość podzespołów pojazdu jest wytwarzanych w Polsce, pieniądze zostają przy polskiej myśli technicznej – wyjaśnił Tomasz Zaboklicki.

http://www.rynek-kolejowy.pl/wiadomosci/stadler-i-alstom-pyta-czym-roznimy-sie-od-pesy-i-newagu-81213.html

poniedziałek, 30 stycznia 2017

Jak zniszczono nasz kraj




Zarys 45-lecia (1)

W dyskursie politycznym i polityczno-historycznym z reguły operujemy pojęciami 27-lecie, III RP, (o IV RP na razie cicho), „komuna” - już rzadziej PRL. Opracowania czy to o charakterze publicystycznym, czy o ambicjach naukowych z reguły skażone są poprawnością polityczną, faktografią niemiłosiernie naginaną do bieżących potrzeb politycznych tego lub innego ugrupowania, względnie poglądów dziennikarza albo naukowca, częściej „naukawca”. 

Jednym słowem najnowsza historia traktowana jest w sposób nadzwyczaj instrumentalny. Nie potrzebuję tu dodawać, że okres PRL traktowany jest prawie jednolicie jako „czarna dziura” w naszych dziejach, bez jakiejkolwiek próby podejścia obiektywnego i rozróżniania stalinizmu od okresów późniejszych.

Wydana niedawno praca prof. Pawła Bożyka „Apokalipsa według Pawła. Jak zniszczono nasz kraj”* odróżnia się wyjątkowo korzystnie na tle panującej w tej dziedzinie miernoty ..
Bez epitetów i etykietek

„Apokalipsa” stanowi zapis historii gospodarczo-politycznej naszego kraju w latach 1970-2014, obejmuje więc bez mała trzy czwarte wieku. Szczególny nacisk autor położył na okres zapoczątkowany rokiem 1989, kiedy rozpoczęto bezlitosne niszczenie dorobku dwóch pokoleń Polaków, szczególnie przemysłu, pod kłamliwym hasłem „prywatyzacji” oraz uzależniania polskiej gospodarki od kapitału zagranicznego. Te sprawy zajmują ok. 2/3 książki. P. Bożyk nie trzyma się ściśle chronologii. Np. początek jego pracy zawiera osobiste wspomnienia z pierwszych dni stanu wojennego.
Część jego poglądów oraz faktografii poznajemy w rozmowach z żoną, głównie w początkowych i końcowych partiach, co nadaje pewien cieplejszy rys publikacji. A profesor ma dużo do powiedzenia i to z wielu powodów. Po pierwsze – pełnił funkcję doradcy ekonomicznego Edwarda Gierka do końca jego politycznych dni, dzięki czemu poznał osobiście wielu aktorów ówczesnej sceny politycznej. Po drugie – jako wybitny specjalista od międzynarodowych stosunków gospodarczych, czemu towarzyszyły częste wyjazdy zagraniczne, miał ogląd spraw polskich także z perspektywy innych krajów. 
 
Pełnił i pełni ponadto szereg funkcji w życiu naukowym: rektora Uczelni Vistula, wykładowcy w Instytucie Międzynarodowych Stosunków Gospodarczych SGH oraz w Katedrze Międzynarodowych Stosunków Gospodarczych Wyższej Szkoły Handlu i Prawa im. Ryszarda Łazarskiego, członka Komitetu Nauk Ekonomicznych PAN i Senatu Uniwersytetu Narodów Zjednoczonych w Tokio. Wydał ok. 760 publikacji naukowych. Jest i element trzeci, zajmując eksponowaną pozycję doradcy I Sekretarza skoncentrował się na swojej pracy nie przejawiając ambicji politycznych, co ułatwiało mu kontakt z otoczeniem, gdyż nie stanowił zagrożenia na politycznym olimpie.
Znajomości te i obserwacje pozwoliły Profesorowi na krótkie charakterystyki polityków i działaczy gospodarczych, które cechują się wyjątkową kulturą. Bez względu na stosunek do poszczególnych osób nigdy nie używa epitetów, nie daje etykietek, co nie oznacza, by unikał ocen, choć są one maksymalnie wyważone a jednocześnie, najczęściej, jednoznaczne. Książka, jak przystało na ekonomistę zawiera fakty, ścisłe dane, w tym liczbowe, oraz – nieraz szokujące w swej wymowie – porównania.


Gierkizm wczesny i późny

Tyle bowiem dobrego, ile Gierek zrobił dla wprowadzenia kapitalizmu w Polsce, nie zrobił nikt ani przedtem, ani potem. Kunszt Gierka polegał na tym, że uczynił on to pod sztandarami budowy socjalizmu, a nie kapitalizmu” – czytamy w „Apokalipsie”. Teza to śmiała, nawet bardzo zuchwała. Autor przytacza na poparcie swojego poglądu konkretne dane liczbowe: „W sumie w latach siedemdziesiątych wybudowano łącznie 557 zakładów produkcyjnych, w tym: 71 fabryk domów, 10 fabryk mebli, 16 fabryk odzieżowych, 18 zakładów mięsnych, 14 chłodni, 7 fabryk samochodów (bądź ich części), 5 cementowni, 5 kopalni węgla kamiennego, 8 elektrowni, 8 elektrociepłowni, 7 hut żelaza i metali nieżelaznych”. 


To nie wszystkie osiągnięcia tamtego okresu, bowiem ponadto zelektryfikowano 2.000 km linii kolejowych, 10.000 km dróg uzyskało twardą nawierzchnię, zbudowano prawie w całości polską energetykę, w tym linie przesyłowe energii elektrycznej. Do użytku oddano 2 mln mieszkań. Stworzono 3 mln miejsc pracy, w tym 800 tys. w przemyśle. Zarobki podskoczyły o 50 proc. i więcej.
Przypomnijmy, iż właśnie w latach 70. wkraczał na rynek pracy wyż demograficzny lat 50. Rolnicy zostali objęci ubezpieczeniem społecznym, co otworzyło im drogę do bezpłatnej opieki lekarskiej. 


Prócz tego Polska stanowiła wśród krajów socjalistycznych oazę największych swobód obywatelskich, co kłuło w oczy „towarzyszy radzieckich”, którzy zwracali uwagę I Sekretarzowi, że taki stan rzeczy może obrócić się przeciwko niemu. Faktem jest, iż wtedy właśnie zwolniono – i tak zresztą nielicznych – więźniów politycznych, co stało się na skutek osobistej interwencji Gierka.


Autor tak podsumowuje ten okres: „To był milowy krok na drodze do Europy, który uczynili Polacy ze swoim zapałem i mankamentami. Jeżeli porównujemy się do Europy, to porównajmy nie tylko potrzeby, ale i możliwości, a tym daleko było do poziomu niemieckiego, nie mówiąc już o szwajcarskim”. Profesor broni polityki kredytowej okresu Gierka, twierdząc, że nie istniała inna droga modernizacji Polski, a żadnego kraju socjalistycznego nie stać było na udzielanie tej wysokości kredytów, gdyż one same, łącznie ze Związkiem Sowieckim, borykały się z wieloma trudnościami gospodarczymi. Co więcej, kredyty te nie zostały „przejedzone”- tylko 10 – 15 proc. z nich finansowały konsumpcję, resztę przeznaczono na inwestycje. P. Bożyk wymienia także zewnętrzne uwarunkowania początkowego sukcesu ekipy Gierka. Pierwszy – osobista życzliwość Leonida Breżniewa (do czasu) oraz pod drugie – wyjątkowo korzystne warunki banków zachodnich dla kredytobiorców. Ten okres jednak skończył się właśnie w połowie lat 70.


Natomiast druga połowie tego okresu, który ostatecznie zadecydował o upadku Gierka i jego ekipy została potraktowana przez autora połowicznie. Zajmuje się głównie okolicznościami polityczno-personalnymi tych wydarzeń. Bez żadnych osłonek oskarża gen. Wojciecha Jaruzelskiego i Stanisława Kanię o spisek przeciwko I Sekretarzowi, zresztą uzgodniony z Moskwą. Wobec fali strajków począwszy od lipca 1980 r. Breżniew doradzał Gierkowi rozwiązanie siłowe, na co szef PZPR-u nie przystał. Wtedy przywódca sowiecki uznał go za mięczaka i dał sygnał do jego usunięcia. Brakuje jednak w książce głębszej analizy przyczyn kryzysu gospodarczego drugiej połowy lat 70. A szkoda, bo z pewnością P. Bożyk miałby i w tej materii dużo do powiedzenia. Zaznacza wprawdzie, że na podstawie analizy międzynarodowej sytuacji gospodarczej doradzał Gierkowi wyhamowanie rozmachu inwestycyjnego, ale jego rozmówca odłożył sprawę ad calendas Graecas. Trochę to jednak za mało.


Drogi i bezdroża Jaruzelskiego

Prof. Paweł Bożyk nie tylko oskarża generała o spiskowanie przeciwko Gierkowi. Jednoznacznie określa go jako człowieka zaufania Kremla. Z oburzeniem też pisze o warunkach internowania – a właściwie uwięzienia – byłego już przywódcy partii, a następnie pozbawienia go kompletnie środków do życia – odebranie emerytury. 
 
Wierny jednak zasadzie „sine ira et studio” prezentuje możliwości, jakimi dysponował szef PZPR, premier, minister obrony narodowej i przewodniczący WRON – w jednej osobie. A nie wyglądały one różowo. Po obarczeniu Gierka wszystkimi winami, nie mógł on w krótkim czasie dokonać zmian w Biurze Politycznym. Zdawał sobie sprawę, że mając „dobre papiery” w Moskwie może sobie pozwolić na więcej. W pewien sposób uwiarygodniała generała w oczach Moskwy propaganda zachodnia, przedstawiając go jako polskiego Pinocheta. Z drugiej strony Zachód nałożył na Polskę restrykcje ekonomiczne i aby przetrwać najcięższe miesiące, trzeba było wziąć kredyty z ZSRS. Jaruzelski zaczął lawirować. Powołał szereg rad konsultacyjnych, mając nadzieję na udział w nich opozycji, gdyż zamierzał wprowadzić zmiany ustrojowe. KOR i inne środowiska opozycyjne jednak odmówiły udziału. Autor powołując się na wypowiedzi generała już po jego odejściu z polityki, utrzymuje, że Jaruzelski wspierał nurt reformatorski w partii.



To z kolei nie podobało się odłamowi radykalnemu w PZPR. Bożyk pisze: „Jaruzelski znalazł się więc między młotem a kowadłem. Ci z praw go nie chcą, bo go uważają za czerwonego, ci z lewa go krytykują za tracenie koloru czerwonego”. Nie lepiej szło na odcinku gospodarczym. Nowe posunięcia proponowane przez Komisję ds. Reformy Gospodarczej napotykały na opór administracji oraz kierownictw przedsiębiorstw. Ale i tak, tam gdzie te wskazania stosowano, przynosiły wyniki odwrotne od zamierzonych: „Przedsiębiorstwa zamiast zwiększać wydajność pracy, a w ślad za tym produkcję, popadały w jeszcze większe kłopoty, które starano się rozwiązywać, o dziwo, przez wzrost zatrudnienia. Zamiast oszczędności w zużyciu surowców, postępował wzrost materiałochłonności. (…) Pojawiły się w związku z tym sprzeczności między administracyjnymi metodami działania w warunkach stanu wojennego a postulowanym rynkowym mechanizmem funkcjonowania gospodarki. (…) W materiałach Komisji nie brakowało wskazań, co należy zrobić, nie wiadomo było natomiast, jak należy to osiągnąć”. 

 
Jak pisze autor, po mianowaniu Zdzisława Krasińskiego na stanowiska ministra ds. cen, ten kompletnie ceny uwolnił. W efekcie w latach 1980-1985 ceny wzrosły czterokrotnie, a w latach 1986-1989 ośmiokrotnie i więcej. „Poza bardzo wysoką inflacją nic się nie zmieniło; żaden mechanizm rynkowy nie zadziałał, zwłaszcza, że w latach 1980-1985 płace wzrosły niespełna czterokrotnie, w latach 1986-1989 zaś dziesięciokrotnie” – podsumowuje P. Bożyk.
Uważa za nonsensowne powołanie 500-osobowej (!) Komisji ds. Reformy. Przeciwnie, jego zdaniem „Kierunek reformy zawsze musi wybrać polityk, odpowiada on bowiem za konsekwencje jej wprowadzenia. (…) Realizacją wybranego kierunku reformy zająć się powinna nieliczna grupa fachowców o zbliżonym punkcie widzenia. Jej praca ma w głównej mierze charakter koncepcyjny, a nie polityczny”. Inaczej postąpił kolejny premier nominowany przez generała – Mieczysław Rakowski. Jego polityka gospodarcza otworzyła nowy rozdział w historii gospodarczej Polski – neoliberalizm.



Zarys 45-lecia (2)

„Polską politykę transformacyjną, której głównym narzędziem była prywatyzacja, uznać należy za błędną. Przeprowadzona ona została pospiesznie, bez jasnych kryteriów pozwalających na jej ocenę” – pisze prof. Paweł Bożyk w wydanej niedawno jego pracy „Apokalipsa według Pawła. Jak zniszczono nasz kraj”. 


Przerażająca wymowa liczb
Przerażają liczby i fakty, które przytacza Autor. Oto one: „Łącznie po roku 1989 zlikwidowano 657 zakładów wybudowanych po wojnie. Stanowiło to 41 proc. wszystkich przedsiębiorstw zbudowanych w PRL, pozbawiło pracy 834 pracowników, tyle ile wynosiło zatrudnienie w przemyśle w okresie międzywojennym. Wśród zlikwidowanych przedsiębiorstw wyjątkowo duży był udział zakładów zatrudniających ponad 1000 osób, ubyło ich 242, a łączna utrata miejsc pracy z tego tytułu wyniosła aż 640 tys. osób., czyli 78 procent zlikwidowanych miejsc pracy w przemyśle. Co ciekawsze, często zlikwidowane wielkie przedsiębiorstwa były najsilniejsze ekonomicznie, najnowocześniejsze technologicznie i organizacyjnie”. 
 
Tylko ok.10 procent zlikwidowanych zakładów nie można było uratować, resztę – podkreśla prof. Bożyk - zniszczono ze względów dogmatycznych
 
Inwestorzy zagraniczni kupując za bezcen polskie przedsiębiorstwa natychmiast likwidowali ich produkcję i stwarzali rynek zbytu dla swoich wyrobów. Właśnie w ten sposób zlikwidowano polską elektronikę, gdzie pracowała wysoko wykwalifikowana kadra, w dużej części kształcona w USA i Europie Zachodniej. Los taki spotkał przemysły samochodowy, traktorowy, stoczniowy, produkcji lokomotyw i urządzeń kolejowych, obrabiarek sterowanych numerycznie.



Ogromny cios zadano przemysłom wysokiej techniki – na 142 zakłady powstałe w PRL zlikwidowano 77. Tak więc największy ubytek majątku nastąpił w przemyśle elektronicznym – trzy czwarte, i informatycznym – 70 procent.

Ideologiczne uzasadnienie operacji pozbywania się przemysłu stanowił pogląd, że firmy państwowe z natury rzeczy są mniej efektywne niż prywatne. Drugą wytyczną był pogląd Josepha Schumpetera, że „małe jest piękne”, zgodnie z którym małe firmy prywatne wymagają szczególnej troski, jako że są prawie zawsze efektywne, a wielkie przedsiębiorstwa powinny zostać rozparcelowane i zniknąć z mapy przemysłowej Polski.

Prof. Bożyk tak charakteryzuje los dumy polskiego przemysłu: „Całkowicie zlikwidowano przemysł stoczniowy, w który tylko w latach siedemdziesiątych zainwestowano dwa miliardy złotych. W rezultacie należał on do najnowocześniejszych w Europie i na przykład w porównaniu z niemieckim przemysłem stoczniowym miał znacznie niższe koszty produkcji. Tymczasem dziś, po ćwierćwieczu tamtych przemian, niemiecki przemysł stoczniowy ma pełen portfel zamówień, został w międzyczasie rozbudowany, i stanowi ważną dziedzinę gospodarki niemieckiej, a polskiego przemysłu stoczniowego nie ma, choć przed rozpoczęciem transformacji i prywatyzacji przemysł stoczniowy Niemiec był, zwłaszcza pod względem kosztów produkcji i nowoczesności daleko w tyle za polskim”.
To jeszcze jedno potwierdzenie w czyim interesie ekipa Donalda Tuska dobiła polskie stocznie.
Z pogromu pozostały przemysły materiałochłonne, głównie celulozowo-papierniczy, kopalnictwo rud metali, zagospodarowanie odpadów, przemysł gumowy, energetyka, kopalnictwo ropy i gazu, przetwórstwo paliw. Przyczyną takiego stanu rzeczy okazał się brak zainteresowania kapitału zagranicznego i krajowego ze względu na niską efektywność inwestowania w te branże.


Od Rakowskiego przez Balcerowicza...
W książce znajdujemy opisuj początków polskiego neoliberalizmu, którego ojcem chrzestnym był Mieczysław Rakowski – wtedy już premier, lokujący się po umiarkowanej stronie partyjnego establishmentu. Wraz z Jaruzelskim przepchnęli oni pakiet reform; „przepchnęli”, bo początkowo napotkali na silny opór w KC. Dopiero, gdy obaj zgłosili dymisję, Komitet zaakceptował kierunek zmian, odrzucając ich rezygnację. Rakowski wynalazł sobie pomocników w osobach dwóch przedsiębiorców – Ireneusza Sekułę i Mieczysława Wilczka. Pierwszy został wicepremierem, drugi ministrem przemysłu. Obu ich Autor nazywa hunwejbinami. 

 
Dziś, gdy niektórzy politycy i businessmani z tęsknotą wspominają Wilczka, warto przytoczyć opinię Profesora o sprokurowanej przez nich ustawie o działalności gospodarczej. Akt ten koncentrował się na likwidacji ograniczeń działalności gospodarczej, zgodnie z zasadą „co nie jest zakazane, jest dozwolone”. Zniesiono z małymi wyjątkami koncesje, dokonano równouprawnienia form własności. Autor jednak bezlitośnie obnaża istotę ustawy i opartej na niej polityce. Pisze on:
„Sformułowania te świadczyły o o dziecinnej wprost naiwności „nowych” reformatorów, skoro uważali oni, że demontaż ograniczeń typowych dla gospodarki centralnie planowanej jest równoznaczny z liberalną gospodarką wolnorynkową. W rzeczywistości postępowanie takie szybkimi krokami doprowadziło do anarchii gospodarczej. Reformatorzy zapomnieli bowiem wprowadzić reguły zmuszające podmioty gospodarcze do postępowania zgodnego z logiką rządu. Reguł tych jest przecież niezliczona ilość, dotyczą one przy tym prawie każdego odcinka życia. Tylko na pozór gospodarka wolnorynkowa jest w pełni liberalna. W rzeczywistości jej funkcjonowanie jest szczelnie regulowane, niekoniecznie przez przepisy państwowe, częściej przez przepisy bankowe, ubezpieczeniowe, handlowe, inwestycyjne. Bez tych przepisów zapanowałaby anarchia”. I zapanowała.
W rezultacie polscy kapitaliści pojawili się, „gdy zgodnie maksymą ukradli pierwszy milion. (…) Dopiero upadające polskie przedsiębiorstwa państwowe stworzyły im raj, jakiego wcześniej nie było. Pomogli im w tym nie tylko Balcerowicz, lecz także powoływani kolejno ministrowie prywatyzacji, gospodarki czy współpracy z zagranicą. Co nie jest zabronione jest dozwolone. Dewiza ta … stworzyła pole do popisu spekulantom i kandydatom na milionerów. W praktyce wszystko było dozwolone, bo prawie nic nie było zabronione. Najpierw rzucili się więc na import, w pierwszej kolejności na spirytus i inne alkohole. (…) Siła przebicia dolara była tu nieprawdopodobnie wysoka. Pierwsi milionerzy pojawili się więc po kilku tygodniach od wprowadzenia reformy”. P. Bożyk przypomina, że skala przekrętów na alkoholu musiała być znaczna, skoro przed Trybunałem Stanu chciano postawić nie tylko Balcerowicza i Bieleckiego, ale i kolejnych ministrów prywatyzacji. Oczywiście nic z tego nie wyszło. 


Autor kontynuuje: „Jeszcze większym przekrętem była prywatyzacja przedsiębiorstw państwowych. Tu można było dorobić się w majestacie prawa. Dzięki nadrzędnej zasadzie, że o wartości przedsiębiorstwa decyduje jego cena rynkowa, można było kupić fabrykę zatrudniającą kilka tysięcy ludzi za złotówkę i kupowano je masowo”. Okazuje się, iż prywatyzowano także w Japonii w latach 50. i 60. Gdy firma państwowa lub prywatna upadała, rząd przejmował ją pod kuratelę, modernizował, usprawniał i odsprzedawał prywatnemu inwestorowi za godziwą cenę całkiem sprawne i konkurencyjne przedsiębiorstwo. Ale przecież w Polsce nie o to chodziło.
Również i Balcerowiczowi, który zaserwował Sejmowi na początku swego „panowania” pakiet 10 ustaw. Przyjęto je bez mała jednogłośnie, tyle że projektów tych posłowie nie czytali. Książka przypomina czytelnikowi credo dra Mengele polskiej gospodarki: „Będąc na trampolinie, nie mamy czasu by sprawdzać czy w basenie jest woda, musimy skakać, jeżeli się okaże się, że basen jest pełen wody, skok będzie udany, jeżeli jednak wody w basenie nie będzie, tym gorzej dla nas”.
Można tylko podziwiać wyjątkowy cynizm Balcerowicza. On przecież wiedział, że wody nie było. W ciągu pierwszych dwóch lat wdrażania „reform” dziennie traciło pacę 3000 ludzi. Reakcję społeczną na te zbrodnicze przedsięwzięcia tak opisuje Profesor: „Polacy wydawali się omamieni. W ogóle przestało ich obchodzić, że przez pierwsze dwa lata znikało dziennie jedno wielkie przedsiębiorstwo, bo przecież tylko takie mogło zatrudnić 3000 ludzi. Żeby ukryć bezrobocie, w okresie tym na emeryturę sztucznie przesunięto prawie dwa miliony ludzi. Tym samym Polska stała się krajem, gdzie miliony emerytów ledwo przekroczyło 50 lat”.


Prof. Bożyk przedstawia również osławiony Program Powszechnej Prywatyzacji, autoryzowany przez ówczesnego ministra prywatyzacji – Janusza Lewandowskiego. Lewandowski wybrał brytyjską firmę doradczą S.G. Warburg, zatrudniającą prócz Anglików także osoby znające Polskę, szczególnie z Izraela. 512 przedsiębiorstw – ze świetnymi lub zupełnie dobrymi wynikami ekonomicznymi – podzielono na 15 funduszy Inwestycyjnych, zarządzanych przez zagranicznych specjalistów. Sposób ich prowadzenia został podyktowany przez zagranicznych ekspertów. Co ciekawe, w ostatniej chwili przyszli zarządcy zmienili dotychczasowe ustalenia – bez wątpienia mając na uwadze własne korzyści, nie brakowało wśród nich emigrantów po 1968 r. P. Bożyk przypomina, że najpierw Sejm odrzucił PPP, a w dwa tygodnie później przyjął. Od siebie dodam, że przyjęcie tego projektu odbyło wskutek przekonania do głosowania na „tak” ZChN-u.


Jakich argumentów i wobec kogo ze Zjednoczenia użyto, kroniki, jak dotąd, milczą. Rezultat okazał się tragiczny. Po przejęciu akcji tych przedsiębiorstw przez firmy zarządzające zakłady należące do NFI zaczęły zdecydowanie pogarszać swoje wyniki. Powód? Chodziło o uzyskanie największych wynagrodzeń za zarządzanie. Zarządcy zagraniczni zarobili na tym interesie 800 mln zł, tzn. połowę wartości przejętych firm. Wynik tej operacji był następujący: 57 najlepszych przedsiębiorstw przeszło w obce ręce, resztę zlikwidowano lub dopuszczano do bankructwa.
Z 512 podmiotów z NFI tylko 27 kwalifikowało się na giełdę. Nikomu za to oszustwo włos nie spadł z głowy. I w tym momencie tak spokojnie piszącemu Autorowi puściły nerwy: „To po co, po diabła, był parlament, rząd, ministrowie, prokuratorzy, policja? Największą odpowiedzialność powinien ponieść Sejm, to on przecież zatwierdził Program Powszechnej Prywatyzacji, on powinien też dokonać oceny jego realizacji. A tu nic; setki przedsiębiorstw państwowych zamiast do restrukturyzacji produkcji doprowadzono do bankructwa, co gorsze, płacąc za to setki milionów złotych, które „wypłynęły” z Polski. A odpowiedzialność rządu? Jego ministrowie przygotowali projekt … wprowadzając parlament w błąd. Żaden z celów tego projektu nie został zrealizowany. Dlaczego milczy wymiar sprawiedliwości? (…) A może te fundusze zostały zaprojektowane przez zagranicznych spekulantów w taki sposób, by w majestacie prawa ograbić Polskę z gigantycznych pieniędzy, doprowadzając jednocześnie do bankructw setki przedsiębiorstw państwowych?”
CDN


Zarys 45-lecia (3)




„Koszty pracy stanowią w Polsce około 35 procent PKB i są na poziomie Indii, a więc jedne z najniższych. Dla porównania w Europie Zachodniej koszty pracy stanowią 45-50 procent PKB, w Szwajcarii 60 procent, w Stanach Zjednoczonych powyżej 60 procent” pisze prof. Paweł Bożyk w omawianej przeze mnie pracy „Apokalipsa według Pawła. Jak zniszczono nasz kraj”. 


Specjalnie przytaczam ten cytat, bo w naszym kraju, również obecnie co rusz rozlega się lament przedsiębiorców, jak dużo muszą płacić za pracowników. 

 
Opium dla Polaków
Na wielu stronach swojej książki Autor charakteryzuje polski neoliberalizm, który trwał w III RP i dopiero obecnie zarysowuje się odejście od tego zgubnego ustroju gospodarczego. W „Apokalipsie” czytamy: „Nie ma ustroju rynkowego albo wolnorynkowego. Jest kapitalizm z jego odmianami: wolnorynkowy, państwowy, społeczna gospodarka rynkowa. Wszystkie generują zróżnicowanie majątkowe i społeczne, bogactwo i biedę – i jak dotąd nie ma na to rady. Najgorszy z tego punktu widzenia jest kapitalizm wolnorynkowy nazywany neoliberalizmem. Korzeniami tkwi on we wczesnym, dziewiętnastowiecznym kapitalizmie, tym najbardziej brutalnym”. Z drugiej jednak strony, Profesor podkreśla: „Wprowadzenia neoliberalizmu domagali się wszyscy: ludzie na szczytach władzy i robotnicy, elita intelektualna w Ameryce i Wielkiej Brytanii, w Polsce i innych krajach.
Chciał tego Kuroń i Jaruzelski. Neoliberalizm był swego rodzaju opium dla mas i dla elit. Pierwsi traktowali go jak religię gwarantującą każdemu lepsze życie, drudzy jak szansę na zrobienie kariery i majątku. Praktyka rozczarowała pierwszych i przerosła oczekiwania drugich”. P. Bożyk oskarża dyktatorów polskiej gospodarki o to, że woleli oddać fabrykę za symboliczną złotówkę niż pozostawić ją w rękach państwa. Pisze dalej: „Zasadę tę stosowano bez zastanowienia w Polsce, choć przeprowadzone badania w gospodarce amerykańskiej wykazały, że wcale tak nie musi być. Część branż nie toleruje własności prywatnej i znacznie lepsze wyniki przynosi w formie własności publicznej. Dotyczy to na przykład infrastruktury, zwłaszcza kolei. Zresztą za tego typu badania jeden z profesorów amerykańskich otrzymał nagrodę Nobla”

Destrukcyjne reformy

W sposób bezkompromisowy Autor rozprawia się z z czterema „reformami” przeprowadzonymi przez rząd Jerzego Buzka, gdy Polską rządziła koalicja AWS-UW: „Tylko idiota mógł bowiem zdecydować się na jednoczesną destrukcję czterech głównych obszarów życia codziennego i narażenie milionów Polaków na olbrzymie kłopoty i stratę czasu”. Przypomnijmy, że owe tzw. reformy dotyczyły: podziału terytorialnego państwa, służby zdrowia, emerytur i oświaty. Obecny rząd boryka się z tą destrukcją w trzech obszarach, trzech, ponieważ nie zapowiada zniesienia zupełnie w czasach współczesnych niepotrzebnych powiatów.
W czasie rządów tandemu AWS-UW (UW z czasem wystąpiła z koalicji) nastąpiła nowa fala szału prywatyzacyjnego; według moich obliczeń, właśnie wtedy wyprzedano bądź zniszczono najwięcej zakładów. Autor zauważa: „W Polsce zniknęły z powierzchni wielkie przedsiębiorstwa przemysłowe. W najlepszym przypadku rozparcelowano je na małe. (…) Zniknęły więc z powierzchni nie tylko Stocznia Gdańska, lecz także Zakłady Ursus, zniknęły fabryki obrabiarek sterowanych numerycznie, znane na całym świecie z jakości i nowoczesności produkcji, zaniknęła Poznańska Fabryka Wagonów, Fabryka Samochodów Osobowych na Żeraniu. (…) Nie ma dziś po nich śladu, poza martwymi oczodołami pustych i zrujnowanych budynków”.

Obłędna polityka rządów Buzka (suto nagrodzonego przez Unię Europejską lukratywnym stanowiskiem) spowodowała kolejną przegraną prawicy. Prof. Bożyk tak odpowiada na pytanie o powody przegranej: „Odpowiedź na to pytanie nie jest zbyt skomplikowana: niekompetencja i arogancja. Niekompetentny był przede wszystkim premier Buzek; wprawdzie ;utrzymywał się przy władzy przez cały okres kadencji parlamentu, ale prawie wszystkie decyzje rządu, którym kierował, rozmijały się z oczekiwaniami Polaków. Cztery reformy … okazały się niewypałem. Doprowadziły do anarchizacji gospodarki i drastycznego pogorszenia warunków życia ludności tylko dlatego że zostały źle zaprogramowane i jeszcze gorzej przeprowadzone”.

Profesor opisuje ponadto jak traktowano ludzi, którzy mieli inne spojrzenie na przyszłość gospodarczą Polski: „Ich poglądów nie dopuszczano do telewizji, nie drukowano w gazetach, nie wysłuchiwano na konferencjach. Jeżeli nawet ktoś wślizgnął się do telewizji, na szpalty gazet,bądź na konferencję, uważano to za faux pas i traktowano jak wypadek przy pacy. (…) Desperat trafiał na czarną listę, co oznaczało pozbawienie go wszelkich szans na ponowne publiczne głoszenie poglądów. Była to swego rodzaju cenzura, choć innego rodzaju niż za czasów „komuny”.

Lepper i Samoobrona
Ciekawym fragmentem książki jest rozdział poświęcony Samoobronie oraz jego przywódcy śp. Andrzejowi Lepperowi. Autor poznał go osobiście, gdy Lepper prosił go o rady dotyczące przygotowywanego przemówienia. Poza tym opisuje, jak jego rozmowa w barze hotelu „Forum” z liderem „gniewnej” partii została opublikowana w „Newsweeku”. Okazuje się, że nie tylko restauracja „Sowa i przyjaciele” specjalizowała się na nagrywaniu rozmów polityków. A rzecz dotyczyła opinii Profesora o Marku Belce, wówczas ministrze finansów. P. Bożyk określił go następująco: „Belka to trochę mniej rozgarnięty w polityce gospodarczej Balcerowicz. Pozostałe różnice między nimi są niewielkie”. No i poszło w Polskę.
Książka przypomina, jak Lepper nazwał Włodzimierza Cimoszewicza – wtedy nowo mianowanego szefa MSZ – kanalią i jak media oczerniały go gdy otwarcie sprzeciwił się udziałowi Polski w interwencji w Iraku, co poparły zarówno PO, jak i PiS. W pracy znajdujemy dość dokładny opis koalicji PiS-LPR-Samoobrona i przygody tej ostatniej z Jarosławem Kaczyńskim i PiS-em. „... Lepper bez przerwy musiał zwalczać obstrukcję, jaką stosowali wobec niego posłowie PO i SLD, a nierzadko też LPR i PiS. W przyjmowanych przez parlament ustawach nierzadko też stanowisko Samoobrony nie było uwzględniane zgodnie z intencjami Leppera”.

Przywódca Samoobrony – kolejne przypomnienie Autora – nie chciał też podpisać zgody na udział polskich żołnierzy w interwencji amerykańskiej w Afganistanie
. Czytamy również o prowokacji spreparowanej przez CBA mającej udowodnić wzięcie łapówki przez Leppera. „W miesiąc po jego dymisji okazało się, że Lepper żadnej łapówki nie wziął i jest całkowicie niewinny. Co z tego, skoro odium obu afer pozostało” - komentuje Autor. W sprawie rzekomego samobójstwa Leppera, P. Bożyk wypowiada się następująco: „Czy Lepperowi ktoś pomógł to zrobić? Nie wiadomo. Wiele okoliczności przemawia za odpowiedzią twierdzącą, wiele wręcz przeciwnie. Zapewne przyczyna śmierci szefa Samoobrony nie zostanie nigdy wyjaśniona”.



Nie było zielonego raju
Prof. Bożyk opisuje lewicowe i prawicowe gabinety oraz wspomina swoje spotkanie z prezydentem Lechem Kaczyńskim, a także inne spotkania z politykami. Trudno tu opisać wszystkie uwagi i poglądy Autora co do poszczególnych polityków i rządów. Przypomnijmy jednak, co znajduje się w pracy na temat rządów Donalda Tuska. Jak pisze, rząd Tuska kierował się doktryną mówiącą, że konsekwentne stosowanie zasad neoliberalnej polityki gospodarczej przyniesie nam wkrótce dobrobyt taki jak w Hiszpanii, Portugalii, czy Irlandii, a za lat 20 czołowych państw Europy Zachodniej. Mieliśmy stać się drugą Irlandią – zieloną wyspą.
Za wskaźnik służący wykazaniu jak zbliżamy się do zielonego raju był dynamika dochodu narodowego. Do wskaźnika tego wliczano nie tylko produkcję materialną, ale i produkcję usług. „Od tej pory właśnie usługi zaczęły decydować o dynamice rozwoju polskiej gospodarki. W tej dziedzinie możliwości manipulacji okazały i się wprost nieprawdopodobne. Wystarczyło podzielić przedsiębiorstwo, które uprzednio świadczyło jakąś usługę na kilka, by wartość usługi zwielokrotnić, choć w praktyce nie nastąpiła jakakolwiek zmiana ilościowa. (…) Gdy PKP podzielono na około sto spółek wartość usług transportowych świadczonych przez te przedsiębiorstwa wzrosła wielokrotnie. (…) W ujęciu wartościowym spółki kolejowe wpłynęły na zwiększenie dochodu narodowego i to było najważniejsze” – czytamy w „Apokalipsie” – chociaż liczba pasażerów spadła, ilość połączeń zredukowano, itd. Według Autora demagogia „zielonej wyspy” wpłynęła bardziej pozytywnie na Polaków, niż można było tego oczekiwać. Rząd, a za nim media wtłaczały nam do głów, że produkcja wciąż rośnie i dochód narodowy też.


Powoli jednak zielony sen okazywał się marą. Spostrzegł to Tusk, który – o dziwo – zaczął głosić potrzebę większego udziału państwa w gospodarce. Ale nominacja Jacka Rostowskiego przyniosła dalsze straty wizerunkowe premiera. Podjęto niby walkę z bezrobociem i „śmieciówkami”, ale – jak zwykle – nic z tego nie wyszło, bo decydenci byli nawet tak drobnym zmianom przeciwni. „Zielona wyspa” rozpłynęła się w ślad za rozpłynięciem się Tuska w Unii Europejskiej. Praca zawiera także rozważania na temat istoty kryzysu finansowego, niedojrzałości polskiej klasy politycznej oraz uwagi o Unii Europejskiej.


Podręcznik dla polityków
Pozycja ta powinna stanowić lekturę obowiązkową dla polskich polityków, bez względu na orientację polityczną czy poglądy ekonomiczne. Sądząc jednak po ostatnich wydarzeniach nie będzie takową. Większość polityków uczyć się nie chce. Po co? Dieta poselska czy uposażenie dygnitarskie i tak wpłynie. Choć to praca znakomita, bardzo solidna, pełna faktów, liczb, porównań, skłaniająca do myślenia i przemyśleń.
Recenzja, nawet tak długa jak ta (może zbyt długa, bo w trzech częściach) nie może stanowić panegiryku. Toteż muszę wytknąć Autorowi kilka niedomówień i uchybień. Chodzi przede wszystkim o rok 1976. Jak już pisałem brakuje głębszej analizy przyczyn gospodarczych kryzysu II połowy lat 70. Nie ma np. omówienia podwyżek cen, głównie mięsa i wyrobów mięsnych, zaprezentowanych przez premiera Piotra Jaroszewicza. Przecież ceny tych artykułów nie mogły pozostawać niezmienne. Ponadto zawarto tam też podwyżki płac. Warto by przeanalizować dziś sine ira et studio tę koncepcję. Nie pisze też P. Bożyk o „ścieżkach zdrowia”, pospiesznych procesach uczestników zajść i zwolnieniach z pracy. Z pewnością Gierek musiał wiedzieć o tych postępkach „władzy ludowej”. Brakuje również uwag o roli Solidarności, gdy niszczono bez mała półwiekowy dorobek Polaków. Solidarność dawała tej podłej polityce parasol ochronny. Nie sprzeciwiała się tzw. prywatyzacji, a tylko dbała o zapomogi dla tracących pracę. 

 
Protest wówczas jeszcze silnej 'S', mógłby jeżeli nie uniemożliwić, to w każdym razie ograniczyć wyprzedaż, a właściwie rozdawnictwo majątku narodowego. Trzecie moje zastrzeżenie odnosi się do stanowiska Prof. Bożyka wobec Unii Europejskiej. Wprawdzie kwestie te stanowią margines pracy, ale Autor najwyraźniej ubolewa, że członkowie UE nie są jeszcze gotowi do utworzenia państwa federalnego. To chyba bardzo dobrze Panie Profesorze?! Zastrzeżenia powyższe w niczym nie umniejszają wartości „Apokalipsy”. Weszła ona z pewnością do kanonu lektur „niepoprawnych politycznie”. Warto po nią sięgnąć, do czego zachęcam.






Zbigniew Lipiński
Paweł Bożyk, „Apokalipsa według Pawła. Jak zniszczono nasz kraj”, Wrocław 2015, Wydawnictwo „Wektory”, ss. 330. ss. 336
Myśl Polska, nr 5-6 (29.01-5.02.2017)
Myśl Polska, nr 3-4 (15-22.01.2017)
Myśl Polska, nr 1-2 (1-8.01.2017)




środa, 21 grudnia 2016

Wygracie wybory to sobie wszystko przegłosujecie!



Przedstawiciele PO w 2014: "Wygracie wybory to sobie wszystko przegłosujecie!". Przedstawiciele PO w 2016: "Nie wolno wam przegłosować wszystkiego co chcecie!"

Osiem lat rządów koalicji PO-PSL charakteryzowało się wieloma kontrowersyjnymi decyzjami. Począwszy od bezprecedensowego pasma podwyżek podatków, poprzez skok na OFE, ograniczenie wolności słowa, ograniczenie wolności zgromadzeń, wyprzedaż strategicznych spółek, a skończywszy na skoku na TK. W żadnym jednak przypadku ówczesna opozycja nie wpadła na pomysł, aby stosować procesową destrukcję i grać na eskalację chaosu w całym kraju. Czy dzisiejsza opozycja po trupach będzie dążyła do upragnionego celu, jaki jest zdobycie władzy?
                             
r e k l a m y

            
W kontekście ostatnich wydarzeń myślę, że warto przypomnieć wypowiedź Stefana Niesiołowskiego z 2014 roku, który kierując swoje słowa do PiS stwierdził rzecz następującą: "Wygracie wybory, to sobie wszystko przegłosujecie". Kilkanaście miesięcy później PiS wygrywa wybory. Ku większemu zdumieniu nie mogących się otrząsnąć z porażki przedstawicieli PO, partia Kaczyńskiego zaczyna realizować swój wyborczy program. Przez Sejm i Senat przechodzą kolejne projekty ustaw, wobec których opozycja jest bezsilna, bowiem sejmowa arytmetyka jest oczywista - PiS ma większość i ma prezydenta, który te ustawy akceptuje. 
          
r e k l a m y

      
Dokładnie taka sama sytuacja funkcjonowała w czasach kiedy Polską rządziła koalicja PO-PSL. PiS w kwestiach parlamentarnej procedury mógł wówczas zrobić tyle, ile dzisiejsza opozycja, czyli nic. To PO-PSL miała parlamentarną większość pozwalającą na przegłosowanie każdej ustawy. Dodatkowo - przez 5 lat mieli również swojego prezydenta, który nie specjalnie kwapił się do wetowania czegokolwiek. To, co jednak różniło ówczesną opozycję z dzisiejszą, widać teraz gołym okiem. Nigdy nie doszło do sytuacji, w której posłowie PiS próbowali pogrążyć kraju w chaosie stosując procesową destrukcję. Nigdy, nawet w przypadku najbardziej kontrowersyjnych ustaw, nie dochodziło do sytuacji w której paraliżowano pracę parlamentu, tylko dlatego, że partia rządząca ma większość.

Nie wszystko w tym co robi PiS może się podobać. Jest sporo kwestii, z którymi można polemizować. Jest też całe pole zaniedbań i błędów popełnionych przez przedstawicieli partii Kaczyńskiego, które trzeba wytykać i piętnować. Sugerowanie jednak, że działania PiS godzą w demokrację i są w istocie dyktaturą, wobec czego w reakcji możliwe jest stosowanie bezprawia w postaci dążenia do paraliżu prac parlamentarnych, jest grubym przegięciem. Pozostaje mieć nadzieję, że przedstawiciele opozycji zrozumieją swój błąd i wycofają się z dalszych działań eskalujących chaos w naszym państwie.

wpis z dnia 20/12/2016



http://niewygodne.info.pl/artykul7/03489-Jak-wygracie-to-sobie-wszystko-przeglosujecie.htm