Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą erystyka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą erystyka. Pokaż wszystkie posty

piątek, 28 lutego 2020

Arystofanes - język daje władzę





Komedie Arystofanesa zachowały się dzięki szkole, w której traktowano je jako lektury obowiązkowe. Ze względu na czystość dialektu attyckiego stały się wzorem[2]. Postacie w jego utworach używają dialektu attyckiego, ale poza nim można w nich znaleźć inne dialekty, na przykład dialekt megarejski w Acharnejczykach[6]

Twórczość Arystofanesa w dużej mierze opiera się na komicznych przekształceniach językowych i cechuje ją niebywała pomysłowość w tworzeniu neologizmów[7]

To, co również charakterystyczne dla tej twórczości, to bogactwo odniesień do życia płciowego człowieka. 
Arystofanes chętnie posługiwał się kolokwializmami określającymi narządy płciowe[8], jak również wypełniał swoje utwory żartami skatologicznymi[9].

Ze względu na rozliczne operacje na słowie komedie Arystofanesa można postrzegać jako przykłady „pirotechniki werbalnej”[10]

Ateńczycy V wieku p.n.e. byli zafascynowani językiem oraz władzą, jaką on daje, więc zdolności oratorskie były wysoko cenione. 

Prowadziło to do rozwoju retoryki i dialektyki, jak również stawiało duże wymogi autorom dramatycznym[10].

Komedie Arystofanesa są typowym przykładem operowania zabiegami metateatralnymi. Dialog dramatyczny jest tu dialogiem teatralnym, zawsze zakłada się jego zaistnienie w przestrzeni teatralnej. Arystofanes wprowadza wypowiedzi oraz sytuacje, które odsyłają do samego tworzywa dramatycznego i teatralnego. Postaci zazwyczaj przedstawiają własną sytuację jako sytuację teatralną, wykazują świadomość tego, że są częścią świata teatru oraz tego, że są przedmiotem obserwacji widzów. Proponuje się, aby komedię Arystofanesa traktować jako przykład „teatru nieiluzyjnego”[13].


W utworach Arystofanesa można zaobserwować konfrontację między Atenami wyobrażonymi a Atenami rzeczywistymi. Jest to wynik tego, że komediopisarz stale podejmuje aktualne problemy społeczne i polityczne oraz krytykuje osobowości ateńskiego życia publicznego. Postacie z jego komedii mają na celu poszukiwanie i znalezienie rozwiązań problemów obywateli ateńskich. Wyrażają więc rzeczywiste interesy Ateńczyków[14]. Arystofanes występuje jako doradca mieszkańców Aten, a także promuje taki teatr, który ma na celu wzmocnienie wśród nich postaw obywatelskich. Jednocześnie posługuje się on typowymi komicznymi elementami współtworzącymi fantazyjną przygodę, która wspiera się na reminiscencjach mitu boskiego albo heroicznego[15].

Nazwy osobowe

Imiona postaci w komediach Arystofanesa są dowodem jego pomysłowości językowej. Komediopisarz nadawał postaciom takie imiona, które mają wydźwięk metaforyczny i są wstępną charakterystyką tych postaci, na przykład Dikajopolis z Acharnejczyków jest tłumaczony jako „Prawogrodziec”, Pejsthetajros i Euelpides z Ptaków zostali przetłumaczeni jako „Radodaj” i „Dobromysł”, Trygajos z Pokoju jako „Winobraniec”, a Lizystrata z komedii pod tym samym tytułem jako „Bojomira” lub „Gromiwoja”[22]. Punktem wyjścia dla Arystofanesa były również czasowniki, na przykład imię bohatera Rycerzy Paflagona wskazuje na jego bełkotliwość[23].

Innym dowodem pomysłowości językowej poety są oryginalne, komiczne nazwy miejscowości jak „Chmurokukułczyn”, „Jękowice” czy „Biadolice” w Ptakach oraz rzeczowniki jak „myślarnia”, „antysędziowie”, „dupkopięciolatka” czy typowe dla Arystofanesa „ostrygo-śledzio-mureno-rekino-resztko-cierpko-kwaśno-czarciołajno-miodo-polano-kwiczoło-drozdo-turkawko-gołębio-kogucio-pieczono-grzebienio-pliszko-synogarlico-zajęczo-winnogotowano-farbo-kozio-skrzydełko” (Sejm kobiet)[24]. Bogactwo nazewnicze sprawia, że twórczość Arystofanesa stanowi ogromne wyzwanie dla tłumacza.


-----

Zbiór „sztuk kobiecych” Arystofanesa tworzą następujące komedie: LizystrataThesmoforie i Sejm kobiet[33]Lizystrata - nieco podobna do Sejmu kobiet - przedstawia obraz świata, w którym stosunki płciowe są priorytetem jednostek, co oznacza, że kondycja społeczeństwa jest uzależniona od skutecznej realizacji potrzeb seksualnych[33]. Komedia ta jest też utworem uznawanym w kulturze Zachodu za jeden z pierwszych tekstów o wydźwięku feministycznym, przy czym feminizm Arystofanesa nie ma charakteru deklaracyjnego[34]. Utwór stanowi diagnozę kryzysu kultury patriarchalnej, ponieważ to nie mężczyzna, lecz kobieta okazuje się postacią zdolną zakończyć wojnę i zlikwidować kryzys w państwie[35]Lizystrata wskazuje również na typowe kobiece i męskie role w społeczeństwie ateńskim, a tym samym podejmuje problem stereotypów płci[36]. Tytułową postać utworu „można interpretować w kategoriach maskulinizmu i/lub androgynii. Heroina została zbudowana z pierwiastków żeńskich i męskich (...) jest symbolicznym stopem pierwiastków obu płci, funkcjonuje jako kobieta z fallusem”[37].

Natomiast Thesmoforie oscylują wokół zagadnienia transwestytyzmu, zważywszy na fakt, że motorem fabuły utworu jest „przebieranie się jednostki w stroje płci przeciwnej”[38]. Komedia Arystofanesa pozwala się interpretować w świetle zagadnienia transwestytyzmu, dlatego że odtwarza model społeczeństwa, w którym funkcjonuje silny podział ról społecznych na role kobiece i role męskie[39]. W komedii występuje postać Eurypidesa, który w ramach obmyślonej intrygi przebiera swojego krewnego za kobietę, aby uniknąć kłopotliwej sytuacji[39]. Poeta przywołuje także tragika Agatona i przedstawia go jako pół-mężczyznę i pół-kobietę, zwracając uwagę na kwestie homoseksualizmu i rekwizytów płci[40]. Z utworu wyłania się wizja, że to nie tylko płeć danej osoby determinuje określony strój i rekwizyty, ale także stosowanie określonych kostiumów i rekwizytów pozwala określić to, jaka jest płeć danej osoby. Thesmoforie stawiają tezę, że płeć jest kostiumem[41].









niedziela, 8 stycznia 2017

Jak rozpoznawać fałszywe informacje w mediach




Jak rozpoznawać fałszywe informacje w mediach

Dziennikarstwo już dawno przestało polegać na informowaniu o wydarzeniach, ludziach i problemach. Zamiast tego kreuje fikcyjną rzeczywistość na potrzeby przyjętej linii światopoglądowej, ponieważ mniej więcej od połowy XX wieku panuje przekonanie, że nastroje, gusta i zainteresowania społeczeństw powinny być kreowane odgórnie, aby nie dopuścić do powtórki z lat 1939 – 1944.
A przynajmniej uważano tak zaraz po zakończeniu II Wojny Światowej. Łatwo sobie wyobrazić, że początkowo reakcyjne pomysły mające na celu zduszenie autodestrukcyjnych zapędów ludzkości błyskawicznie przeistoczyły się w elitystyczny konformizm napędzany przyzwyczajeniem do luksusu. Kreowanie rzeczywistości w XX wieku stało się o tyle łatwe, że dzięki obowiązkowi szkolnemu wprowadzanemu stopniowo od XVIII wieku w Europie zlikwidowano niemal całkowicie analfabetyzm i przy okazji zrównano poziom wykształcenia społeczeństw do niewysokiej przeciętnej.
Czyli do poziomu, który pozwala na rozumienie nieskomplikowanych komunikatów i zaspokaja podstawowe potrzeby poznawcze ludzi. Innymi słowy – aby człowiek rozumiał, co się do niego pisze, ale niekoniecznie miał ochotę zadawać pytania.

Pierwsza pomoc wobec manipulacji

Próżno szukać dziś w mediach obiektywnych i rzetelnych informacji na jakikolwiek temat. Problem ten dotyczy wszystkich gazet i programów od lewa do prawa, dlatego zdolność odsiewania najbardziej skażonego materiału już na etapie nagłówka jest na wagę złota. Bo największa magia dzieje się właśnie w nagłówkach, które dla większości z nas stanowią główne źródło informacji o świecie. A najczęściej są po prostu fałszywe.
Przy odrobinie dobrej woli można jednak bardzo szybko nauczyć się dostrzegania manipulacji. Aby to zrobić, musisz najpierw pogodzić się z faktem, że nie trzeba się na wszystkim znać, a ludzką rzeczą jest błądzić. Wbrew pozorom jest to bardzo istotne, ponieważ wielu z nas powiela niepotwierdzone informacje, aby nadać sobie kurażu i estymy w oczach innych. W dobie social media jest to o tyle powszechne, że wrzucenie pierwszej lepszej bzdury na swoją tablicę to zaledwie jedno kliknięcie. A nic tak dobrze nie działa na nasze samopoczucie, jak duża ilość polubień pod własnym wpisem.
Po drugie zacznij kwestionować swój osąd. Jeśli czytasz nagłówek i Twoja pierwsza reakcja to zgoda z tezą lub jej natychmiastowe odrzucenie, to zadaj sobie pytanie, czy teza jest słuszna pomimo Twojego osobistego zdania na jej temat. Zapytaj siebie samego: „A może nie mam racji?”, „A co jeśli to kłamstwo?”. Dzięki temu skonfrontujesz swoje uprzedzenia z rzeczywistością. Dopiero gdy przyjmiemy do wiadomości, że jesteśmy uprzedzeni – a wszyscy jesteśmy bez wyjątku – możemy zacząć podnoszenie intelektualnych ciężarów.
Po trzecie naucz się oceniać źródło. Uważaj na ludzi określających się „ekspertami” – to słowo wydmuszka, które u nieobytych ludzi automatycznie usypia czujność. Dziś ekspertem może być bowiem każdy, a przy natłoku informacji i łatwości wpuszczania bzdur do obiegu mało komu zależy, aby płynąć pod prąd do źródła.
Po czwarte bądź świadomy. Manipulacja niemal zawsze zaczyna się od nagłówka, ponieważ ludzie czytać nie lubią i do końca tekstu dociera tylko niewielki procent odbiorców. Dziennikarze doskonale o tym wiedzą, dlatego aby obejść prawo, w nagłówku zawierają zmanipulowany komunikat, a dopiero w ostatnim zdaniu artykułu informują o tym, co naprawdę zaszło. Technicznie rzecz biorąc nie skłamali, ponieważ to nie ich wina, że ludzie czytają tylko nagłówki.
Po piąte zapoznaj się popularnymi technikami manipulowania informacją.

10 popularnych technik manipulowania informacją

1. Granie na emocjach.
Reguła jest prosta. Jeśli przeczytaliście nagłówek, który wzbudził w Was kaskadę negatywnych emocji – w tym złość i nienawiść – to na 99% zostaliście zmanipulowani. Zakres informacji, z których można zrobić sensację, jest praktycznie nieskończony. Dziecko z syndromem Downa nie zostało dopuszczone do castingu? Oburzające! A może po prostu dziecko nie spełniało kryteriów, tak jak dziesiątki zdrowych dzieci, które do castingu nie są dopuszczane?
2. Pytania.
Nagłówek: Czy Jan Kowalski zdradził Janinę?
Nie, Jan Kowalski nie zdradził Janiny, ale można napisać cały artykuł o hipotetycznej zdradzie oraz warunkach, jakie musiałyby nastąpić, aby do zdrady doszło. A jednak to wystarczy, aby w świadomości odbiorcy pojawiła się wątpliwość, czy Janowi K. można ufać.
Nagłówek: Czy Minister X chce wprowadzić nowy podatek?
W bardzo długim tekście wyjaśniamy, dlaczego wprowadzenie tytułowego podatku jest szkodliwe dla całej Galaktyki, a w ostatnim zdaniu, do którego nikt już nie dotrze, bo tekst jest cholernie nudny i trudny, redaktor doda wyjaśnienie: „Ministerstwo nie ma w planach wprowadzania podatku”.
Zgadniecie, co odbiorca zrozumie z tego tekstu?
3. Sondaże.
Nagłówek: 90% Polaków popiera Mariolę.
Przypis w tekście: Sondaż telefoniczny przeprowadzono na próbie 100 osób.
Komentarz zbędny.
4. Cytaty.
Nagłówek: „Jan Kowalski wiedział o korupcji w Ministerstwie”.
Faktycznie jest to opinia korespondenta zacytowana w nagłówku, która nie ma żadnego pokrycia w rzeczywistości. Większość ludzi w ogóle nie zauważy cudzysłowów i odbierze komunikat jako fakt. Dla odbiorców zatem Jan Kowalski będzie współwinny korupcji.
5. „W prasie zagranicznej piszą” i metoda „na korespondenta”.
W Polsce cytowanie „zagranicznych mediów” to bardzo popularna pożywka dla ludzi z kompleksem Polaka. Jeśli coś piszą o nas za granicą, to znaczy, że musimy się z tym liczyć. Nic bardziej mylnego. Sprawdzajcie też, czy czasem opinia z zagranicy nie była pisana przez korespondenta z Polski – jest to bardzo popularna i skuteczna forma wprowadzania ludzi w błąd. Działa to tak, że amerykańska gazeta dzwoni do współpracującego ze sobą Polaka mieszkającego w Polsce, pyta o opinię i publikuje tę opinię jako komentarz do wydarzenia. Następnie kolega po fachu tegoż korespondenta publikuje w polskiej gazecie tytuł „W zagranicznej gazecie piszą, że stało się X”. I oczywiście należy się tego wstydzić.
6. Wyrywanie z kontekstu.
Nagłówek: X powiedziała: „Nie wyobrażam sobie, aby moja córka urodziła niepełnosprawne dziecko”.
Pełna wypowiedź Pani X brzmiała: „Nie wyobrażam sobie, aby moja córka urodziła niepełnosprawne dziecko, które będzie umierać w męczarniach”.
Abstrahując od tego, co myślicie na temat aborcji, fragment wyrwany z reszty wypowiedzi niesie zupełnie inną myśl niż cała wypowiedź. Manipulacje tego typu były głównym orężem mediów od lewa do prawa w „debacie” na temat aborcji.
7. Zaburzanie perspektywy.
Nagłówek: Bójka pijanych mężczyzn pod sklepem. Poszukiwany jest ksiądz.
W tekście: Policja poszukuje księdza w charakterze świadka.
8. Capslock.
SZOK! NIEDOWIARZANIE! PILNE! SKANDAL!
Większość informacji rozpoczętych w taki sposób ma na celu tylko i wyłącznie sprowokowanie Was do kliknięcia w odsyłacz.
9. Przenoszenie odpowiedzialności.
Nagłówek: Rząd chce zakazać X.
Fakty: organizacja pozarządowa zajmująca się problematyką X spotkała się z własnej inicjatywy z przedstawicielem ministerstwa lub złożyła na ręce ministra projekt zakazania lub ograniczenia dostępu do X. Ministerstwo natomiast nie ma ani projektu ustawy, ani planów jej wprowadzenia.
10. Zwyczajne kłamstwa.
Najgorszą formą manipulacji jest zwyczajne wymyślenie dowolnego kłamstwa, puszczenie go w świat i pozwolenie na powtarzanie go przez wszystkie stacje telewizyjne, dziennikarzy, celebrytów, etc. Po 12 godzinach kłamstwo zostaje usunięte na żądanie osoby będącej celem ataku. Sprawa trafia do sądu, a proces trwa rok albo kilka lat. Po przegranym procesie autor kłamstwa publikuje sprostowanie małym drukiem (kłamstwo było drukowane jako temat dnia, czyli dużym drukiem) i wypłaca symboliczną kwotę zadośćuczynienia. Zgadniecie, co zapamiętają z tego ludzie?

Cel nie uświęca środków

Jeśli powielasz manipulacje i kłamstwa, ponieważ z czymś się nie zgadzasz lub kogoś nie lubisz, to pamiętaj, że ktoś inny może siać kłamstwa na Twój temat z dokładnie tego samego powodu.
Dlatego warto czasem sięgnąć do korzeni i iść przez życie zgodnie z zasadą: „Nie czyń bliźniemu, co Tobie nie miłe”.
Bo karma wraca.



Jak bronić się przed fałszem w mediach – część 2

Świat nie jest zły. Długo wydawało mi się, że jest. Jeśli cokolwiek złego dzieje się na świecie na globalną skalę, to z tej przyczyny raczej, że ludzie mają dobre intencje. Wystarczy jedna osoba, która ma złe intencje, aby wykorzystać dobre intencje całej reszty. Nie wystarczy jednak jedna osoba, aby przekonać wszystkich innych, że są wykorzystywani. Właśnie z powodu wiary ludzi, że inni mają dobre intencje.
Nie trzeba kłamać, aby mówić nieprawdę. Znając psychikę ludzką i schematy przetwarzania świata przez ludzi, można tak skroić informację, aby mówiąc prawdę wywołać u człowieka zwątpienie. I odwrotnie.
17-latek przychodzi rano do domu po alkoholowych urodzinach kumpla. Na jego nieszczęścia mama stoi w drzwiach i na dzień dobry przeszywa biedaka badawczym spojrzeniem. Na pytanie, czy pił, syn dziarsko odpowiada: „Oczywiście, mamo!’. Mama pomyśli, że syn nie pił, bo przecież gdyby pił, to by zareagował inaczej.
Zaufanie i wiara w dobre intencje syna spowodowały, że mama dała się zmanipulować. A teraz wyobraźcie sobie, że to samo robią dorośli innym dorosłym, ale na większą skalę.

Budowanie negatywnych skojarzeń

W prasie (bardziej elektronicznej niż tradycyjnej) informacja z reguły opatrzona jest odpowiednim obrazkiem. Wynika to z prostego faktu: informację wizualną szybciej przetwarzamy (stąd np. znaki drogowe są symboliczne a nie tekstowe), a więc łatwiej przykuć naszą uwagę. Wynika również z tego inny fakt: informację wizualną, a szczególnie, gdy wzbudza emocje, zapamiętujemy na dłużej.
Jeśli chcemy wzmocnić przekaz nagłówka, wystarczy umieścić wymowny obrazek tuż obok niego. Nie ma znaczenia, czy obrazek jest autentyczny lub w ogóle w jakikolwiek sposób związany z wydarzeniem. Doskonałym przykładem takiego zabiegu jest zdjęcie poniżej, którym opatrzono nagłówek tekstu traktującego o nietolerancji: „[…] słyszą od Polaków ‘wracajcie do domu’…” Na zdjęciu, niewidocznym i drobnym drukiem, widnieje informacja „zdjęcie poglądowe”.
whitepower
Innym ciekawym zabiegiem jest wykorzystanie popularnego sloganu kojarzonego z konkretną osobą lub grupą ludzi w pejoratywnym (negatywnym) kontekście. Nie ważne, czy kontekst ma jakikolwiek związek z tymi ludźmi. Najważniejsze, aby odbiorca zapamiętał negatywne emocje z nim związane.
Przykłady z prasy:
Pani X poczuła dobrą zmianę, gdy […] dziewczyna […] krzyczała white power.
Pana X wyrzucono z mieszkania, ponieważ nie stać go na rachunki. Tak wygląda polska zielona wyspa.
„Dobra zmiana” kojarzona jest z rządem PiS, natomiast „zielona wyspa” z Donaldem Tuskiem. Oba slogany wystarczy skojarzyć z wydarzeniem, z którym ani rząd PiS, ani Donald Tusk nie mają żadnego związku. Następnym razem, gdy odbiorca usłyszy o „dobrej zmianie” lub „zielonej wyspie”, przypomni sobie młodą rasistkę lub biedaka wyrzuconego na bruk. Jeśli odbiorca jest już uprzedzony do jednej cz drugiej opcji, to bezkrytycznie powieli tę absurdalną informację święcąc moralny triumf nad przeciwnikami światopoglądowymi.

Język tworzy rzeczywistość

Ludwig Wittgenstein mawiał, całkiem słusznie zresztą, że granice [naszego] języka oznaczają granice [naszego] świata. Jeśli przyjmiemy założenie, że powstanie naszej świadomości jest nierozerwalnie związane z rozwojem języka, wówczas logicznym wydaje się założenie, że sposób, w jaki rozumiemy pojęcia, wpływa na to, jak postrzegamy rzeczywistość.
Mając to na uwadze, „wystarczy” doprowadzić do usunięcia interesujących nas pojęć ze sfery publicznej lub podmiany definicji kryjących się za kluczowymi pojęciami organizującymi życie społeczeństw. Do takich pojęć niewątpliwie należą: wolność, równość, sprawiedliwość, rodzina, naród, demokracja, którymi dziś, dla celów politycznych i finansowych, usta wycierają sobie bezwstydnie przeróżne środowiska.
Jednym z drastyczniejszych przykładów wojny pojęciowej jest aborcyjny spór o definicję człowieka. Kwestie naukowe czy logiczne traktowane są tu instrumentalnie, ponieważ obie (skrajne) strony konfliktu używają ich do uzasadnienia faworyzowanych stanowisk nie bacząc na aspekt etyczny (dot. źródła i zasadności „europejskiej” moralności) i historyczny problemu (np. okrucieństwa wojen światowych). Czyli z jednej strony mamy „usuwanie płodów”, a z drugiej „holokaust nienarodzonych”. W obu przypadkach mamy do czynienia z przerywaniem życia (proszę zwrócić uwagę, iż nawet bakterie nazywane są “życiem” przez naukowców), natomiast cała reszta to ekstremalne nadbudowy ideologiczne.
Dokładnie z tych samych powodów mieszkańcy III Rzeszy Adolfa Hitlera to naziści, a nie Niemcy (co najmniej jakby naziści wzięli się z Księżyca), a obozy koncentracyjne były polskie, a nie zbudowane na ziemiach polskich przez Niemców. Wszystko oczywiście sprowadza się do przenoszenia i zmniejszania odpowiedzialności za konkretne wydarzenia.
Na całym świecie można nie lubić Polaka, Amerykanina czy Rosjanina, ale nielubienie Żyda jest antysemityzmem i grozi sankcjami międzynarodowymi. Mimo że nie ma absolutnie żadnego racjonalnego powodu, dla którego antysemityzmowi nie powinna odpowiadać polonofobia, to jednak takiej równości pojęciowej nie ma. Ba!, dziś polonofobia to pojęcie przypisywane niemal wyłącznie antysemitom.
Na naszym własnym podwórku wojny pojęciowe ograniczają się niemal ekskluzywnie do podziału na linii prawo-lewo. Z obu stron tworzone są sztuczne chmury pojęć i skojarzeń, dzięki którym łatwiej manipulować nastrojami ludzi:
1. Z lewej: patriota, faszysta, rasista, nieudacznik, zaściankowiec, oszołom, człowiek nietolerancyjny.
2. Z prawej: postępowiec, liberał, lewak, pedał, komuch, ubek.
Dla osoby używającej powyższych chmur pojęciowych świat ma tylko dwa bieguny, a wyciągnięcie go z tego wymaga nie lada wysiłku i odwagi. Niestety media bardzo dziś dbają o to, aby chmury pojęciowe były mocno ugruntowane w naszej świadomości, dlatego patriotom nie mającym nic przeciwko „pedałom” czy postępowcom wierzącym w Boga jest niezwykle ciężko wyrażać własne zdanie bez wylądowania w jednym z worów pełnych ideologicznych pomyj.

Asymetria i niekonsekwencja

Z manipulacji pojęciami wynikają inne przypadłości – asymetria w relacjonowaniu podobnych wydarzeń i niekonsekwencja ekspresji poglądów. Najprostszym zatem sposobem na poznanie, czy medium jest rzetelne i bezstronne, to porównanie języka używanego do opisania takich samych wydarzeń. Weźmy na przykład trzy mocno eksploatowane w ostatnich latach przypadki:
1. Manifestacje – w zależności od tego kto manifestuje, możemy nazwać je wandalizmem, performansem, instalacją artystyczną, okupacją lub protestem. Każde z tych pojęć ma zupełnie innych wydźwięk, a przy odrobinie kreatywności można jeszcze je rozszerzyć o odpowiednie przymiotniki. Zatem w 2013 roku narodowcy „[bandyci] zakłócili wykład prof. Baumana” na UWr, natomiast w kwietniu 2016 roku w Kościele Św. Anny „odbył się protest przeciwko ustawie antyaborcyjnej” (słynne „wychodzenie wiernych” z kościoła). W obu przypadkach doszło do zakłócenia wydarzenia, ale tylko w jednym mamy do czynienia z protestem. Nie trzeba być narodowcem, aby różnica w relacji kuła w oczy.
2. Rasizm – temat jest o tyle ciekawy, że sam pewnego dnia dowiedziałem się, iż słowo „murzyn” jest rasistowskie, mimo że zawsze kojarzyło mi się bardzo pozytywnie z klasycznym „Murzynkiem Bambo” i nie powodowało we mnie dysonansu poznawczego a’la „prymitywny murzyn”. Dziś oczywiście nie wolno używać tego słowa nigdzie, jeśli nie chce się wyjść na rasistę. Innym doskonałym przykładem jest gęste informowanie o „polskiej ciężarówce [Scania], która wjechała w tłum ludzi w Berlinie” w porównaniu do ciężarówki bez narodowości, która wjechała w ludzi we Francji nieco wcześniej.
3. Korupcja – a) Partia A kradnie – skandal, trybunał stanu; b) Partia B kradnie – i co z tego, Partia A też kradnie.
Jeśli dziennikarz w jednym tekście twierdzi, że np. Kościół katolicki nie powinien mieszać się do polityki, a w innym przeprowadza wywiad z księdzem na temat bieżących spraw politycznych, to najprawdopodobniej mamy do czynienia z hipokryzją. Stosowanie podwójnych standardów, gdy jest nam to na rękę, to bardzo popularna metoda promowania swoich racji. W skrócie: autorytet jest dobry, gdy mówi to, co chcemy usłyszeć. W każdym innym wypadku trzeba go zdyskredytować.

Dobrymi intencjami piekło jest wybrukowane

Niedawno media obiegła informacja, że wojska Baszszara al-Assada odbiły #Aleppo z rąk „rebeliantów” (ISIS i wchłonięte oddziały tzw. Rebeliantów z al-Nusry). Równocześnie pojawiły się niepotwierdzone informacje w mediach zachodnich, że wojska rządowe (Assada) dokonują egzekucji na cywilach, w tym dzieciach i kobietach. Te same wojska, które wyzwoliły miasto spod wieloletniej okupacji Państwa Islamskiego – zbrodni tego tworu nie muszę Wam chyba przybliżać. Te same wojska, do których według wszelkich potwierdzonych relacji uciekają… cywile.
W pewnej polskiej gazecie pojawił się artykuł zatytułowany:
Aleppo: ONZ alarmuje o egzekucjach cywili przez oddziały prorządowe.
Artykuł na swoim blogu udostępnił pewien popularny bloger.
Temat szybko podchwycili czytelnicy i jęli udostępniać wpis na FB wyrażając smutek z powodu cierpienia ludzi. I nie ma w tym nic złego, oprócz jednej drobnostki – informacja o masowych egzekucjach miała charakter spekulacji, o czym można się przekonać czytając źródła, na które powołuje się polska gazeta[1][2].
ONZ faktycznie alarmuje, że w Syrii dzieje się coś niedobrego, ale zaznaczają, że nie są to informacje potwierdzone i na tamtą chwilę nie mieli możliwości ich samodzielnej weryfikacji. Czyli de facto ktoś coś powiedział i na tej podstawie zbudowano całą konstrukcję manipulacji.
Polscy i światowi celebryci (w tym kilka szanownych osobistości polskiego showbizu) poruszeni losem biednych dzieci w Aleppo opublikowali na swoich profilach FB komunikaty wzywające do pomocy. Zatroskani fani jęli wpłacać pieniądze na kompletnie niezweryfikowane organizacje humanitarne (np. Białe Hełmy). Całe strumienie pieniędzy tym samym przepadły gdzieś bez wieści, a mieszkańcy Polski, Europy i USA mają spokojne sumienia, że „pomogli”. Tylko czy na pewno pomogli?
Dziś w telewizjach całego świata pokazuje się filmy, na których dzieci wracają do swoich rodzin[3], a syryjscy Chrześcijanie świętują Boże Narodzenie w Aleppo[4]. W tym samym Aleppo, w którym niedawno miało dochodzić do rzezi bezbronnych cywili. A co dzieje się dziś w Mosulu lub Jemenie? Polecam wyguglować w ramach demaskowania manipulacji.
Jeśli nie masz czasu, aby być doinformowanym, to najlepsze, co możesz zrobić, aby nie pogarszać sytuacji na świecie, to wstrzymać się od zabierania głosu. Wiem, to trudne. Wolimy zabierać głos, nawet jeśli nie mamy nic do powiedzenia, bo każe nam sumienie. Warto jednak nad tym popracować, bo sumienie uciszyć bardzo łatwo, ale świat naprawić nieco trudniej.
Nie bez powodu dobrymi intencjami piekło jest wybrukowane.
__
[1] http://www.bbc.com/news/world-middle-east-38301629
[2] http://europe.newsweek.com/un-chief-ban-ki-moon-warns-aleppo-atrocities-against-civilians-531246?rm=eu
[3] https://www.youtube.com/watch?v=G0M7Xm4nEBU
[4] https://www.youtube.com/watch?v=n-TH893YxF0
 
 
 
 
 



http://czlowiek.info/jak-rozpoznawac-falszywe-informacje-w-mediach/

 http://czlowiek.info/jak-bronic-sie-przed-falszem-w-mediach-czesc-2/


czwartek, 17 listopada 2016

Pasjonaci historii wykopywali z lasu ...




Serce myśliwca wydarte z ziemi

RADOMYŚL WIELKI. W minioną sobotę przez ponad osiem godzin pasjonaci historii wykopywali z lasu w okolicach Radomyśla Wielkiego szczątki niemieckiego samolotu myśliwskiego z czasów drugiej wojny światowej. To co znaleźli przerosło wszelkie oczekiwania.

W tym, że głęboko w ziemi w niewielkim lasku tuż obok Radomyśla Wielkiego może znajdować się zakopany niemiecki myśliwiec, członków sekcji historycznej Aeroklubu Mieleckiego powiadomił pan Józef, mieszkaniec miasteczka. Jesienią 1944 roku był on świadkiem, jak niemiecki samolot, ostrzelany przez Rosjan, z ogromnym impetem runął na pobliską podmokłą łąkę. – Samolot zapalił się w powietrzu i spadł, z ogromną prędkością wbijając się w ziemię. Pamiętam wybuch, ogień i czarny dym. Na miejscu zaraz pojawili się żołnierze rosyjscy, którzy zabezpieczyli teren, wyzbierali fragmenty maszyny i szybko odjechali – opowiada świadek. Resztę, z tego, co pozostało, oczyścili sami mieszkańcy Radomyśla. Największe fragmenty niemieckiego myśliwca miały jednak pozostać wbite głęboko w ziemię, na głębokości około 4 metrów. W zawierusze wojennej o katastrofie zapomniano, zaś sam teren przez ponad 70 lat od przejścia frontu zdążył zarosnąć lasem.

Coś jest w ziemi
Sekcja Historyczna Aeroklubu Mieleckiego sprawdza wszelkie podobne historie, gdy więc jej przewodniczący Mariusz Mazur dowiedział się o katastrofie niemieckiego myśliwca, wraz z Andrzejem Helowiczem i podobnymi sobie pasjonatami, czym prędzej wybrał się do Radomyśla. – Pierwszy raz zjawiliśmy się na miejscu w maju i za zgodą właściciela działki przeprowadziliśmy badania terenu magnetometrem. Na polanie w niewielkim lasku znajdowało się zagłębienie, a tam, według wskazań przyrządów, na głębokości ok. 4 metrów spoczywał duży metalowy przedmiot, długości do 6 metrów i szerokości około 1,5 metra oraz wiele mniejszych elementów. Wszystko wskazywało na to, że jest to faktycznie miejsce katastrofy samolotu – opowiada Mariusz Mazur.
Kolejne badania potwierdziły tę hipotezę. Wykrywacze metalu oszalały, wskazując pod ziemią ogromne przedmioty ze stali i aluminium. Nie można było jednak od razu przystąpić do odkopywania znaleziska. – Przede wszystkim nie było wiadomo, co stało się z pilotem samolotu, gdyż brak było świadków, którzy widzieliby, czy pilot zdążył się ewakuować, czy też zginął za sterami. Przypuszczaliśmy więc, że szczątki niemieckiego lotnika mogą wciąż spoczywać w maszynie. To zupełnie zmienia profil poszukiwań, gdyż miejsce katastrofy maszyny należy wówczas traktować jako miejsce nieoznaczonego pochówku i jego rozkopanie wymaga zgody m.in. Instytutu Pamięci Narodowej, o którą wystąpiliśmy. Poza tym samolot był uzbrojony, w ziemi mogą więc znajdować się karabiny, pociski i inne materiały wybuchowe, konieczna była więc obecność saperów. Po trzecie, jest to obiekt ceny historycznie, nad wykopaliskami muszą więc czuwać specjaliści – archeolodzy. Nasza grupa jest jedyną na Podkarpaciu, która odkrywa takie znaleziska całkowicie legalnie, musieliśmy więc powiadomić wszelkie odpowiednie instytucje i czekać na niezbędne pozwolenia – wyjaśnia Mariusz Mazur.

Długa droga do odkrycia
Oczekiwanie trwało niemal pół roku. Pierwszy zakładany termin wykopalisk, planowany na wrzesień, wciąż oddalał się w czasie. Mielecka ekipa detektywów historii nie próżnowała jednak. Za wszelką cenę starali się zdobyć jak najwięcej informacji o katastrofie i o pilocie, który mógł spoczywać w radomyskim lesie. Nawiązali ścisłą współpracę z niemiecką Fundacją „Pamięć”, przejrzeli wiele stron dokumentów i opracowań historycznych. Nie byli zdziwieni faktem, że historia powiatu mieleckiego milczy na temat katastrofy. – Podobnie było ze szczątkami samolotów, które wcześniej odnaleźliśmy na terenie powiatu; z odnalezioną przez nas rakietą V-2 we wrześniu ubiegłego roku, czy ze szczątkami bombowca B-17. Mieszkańcy wskazywali nam miejsce upadku maszyn, ale wszelkie opracowania historyczne milczały. Można powiedzieć, że swoim działaniem odkrywamy historię naszego powiatu na nowo. Wiemy już, że ziemia mielecka może skrywać w sobie znacznie więcej tajemnic – mówi Mazur.
I wreszcie udało się. Po uzyskaniu wszelkich pozwoleń, zgody IPN-u, archeologów, saperów, wreszcie z pomocą Józefa Rybińskiego – burmistrza Radomyśla Wielkiego, który osobiście nadzorował wykopaliska i zorganizował koparkę, kilkudziesięcioosobowa ekipa poszukiwaczy weszła w teren. W padającym deszczu, który stopniowo przechodził w śnieg, już o 7-ej rano rozpoczęto pierwsze wykopy.

To jest Messerschmitt!
Dokopać się do szczątków nie było łatwo. Wykrywacze metalu co chwilę wskazywały na obecność w ziemi elementów maszyny. Każda z części trafiała w ręce archeologów, była płukana w wodzie i omawiana. To trochę jak układanie puzzli, każdy element mówi coraz więcej o znalezisku. Operator koparki sporo się napocił, by pomóc pracującym w dole łopatami poszukiwaczom, jednocześnie nie uszkadzając tego, co tkwi zaryte w glinie. Około 10-tej odkryto elementy kokpitu myśliwca i jego podwozie. W chwilę później łopaty śmigła. Długie na niemal 1,5 metra, wraz z mechanizmem nastawiania kątów natarcia. Każdy znaleziony element podgrzewał atmosferę i w końcu nikt już nie zwracał uwagi na chłód i śnieg. Niektóre części posiadały świetnie zachowane tabliczki znamionowe, co pozwalało archeologom prześledzić ich historię i pochodzenie. O 13-tej wśród przedmiotów były już elementy fotela pilota, kokpitu, poszycia maszyny, wiązki kabli elektrycznych… Wreszcie łyżka koparki wydziera z dołu na światło dzienne ogromny blok metalu. Wokół roznosi się zapach nafty lotniczej, z przeżartych korozją zbiorników myśliwca wylewa się paliwo. Serce maszyny zostaje złożone na skraju lasu – to ogromny silnik rzędowy należący do Messerschmitta BF-109. – Przez długi czas myśleliśmy, że to będzie myśliwiec typu Focke-Wulf 190, gdyż takie maszyny w większości tutaj latały. Jest to jednak messerschmitt – samoloty te różniły się bowiem silnikami: w FW190 był to silnik w układzie gwiazdy, w BF-109 rzędowy V12 o mocy około 1500 KM. Co ciekawe, nad silnikami obu tych samolotów znajdowały się po 2 karabiny maszynowe. Tutaj też były, ale już ich nie ma – mówił Grzegorz Jączek, saper, podczas oględzin znaleziska. – Mogły zostać zabrane przez radzieckich żołnierzy, albo później przez mieszkańców Radomyśla i do dziś spoczywają w czyimś domu na strychu, lub w szopie – dodał.

Karabinów nie było, były za to taśmy z nabojami do nich i kilkadziesiąt sztuk ostrej amunicji kal. 30 mm w dość dobrym stanie. Niektóre z nabojów były wygięte w łuk od uderzenia samolotu w ziemię. – To specjalna amunicja do strzelania zza winkla – śmiali się obecni na miejscu i ubezpieczający akcję strażacy z OSP Radomyśl Wielki. Cała amunicja ostatecznie została zabezpieczona przez saperów.

Znalezisko do Muzeum
Po wydarciu ziemi wszystkich jej tajemnic, wielki dół można było zakopać. Przez kolejne kilka dni teren będzie porządkowany, by przywrócić mu pierwotny wygląd. A co z fragmentami samolotu, jego śmigłem i wielkim silnikiem lotniczym? – Wszystkie fragmenty zawozimy do siedziby Aeroklubu Mieleckiego, tam pewnie kilka tygodni lub nawet miesięcy potrwa ich oczyszczanie z ziemi i w miarę możliwości z korozji, później postaramy się nazwać każdą część i ją udokumentować. Mamy nadzieję, że silnik messerschmitta i inne dzisiejsze znaleziska wzbogacą kolekcję naszego planowanego Muzeum Historii Mieleckiego Lotnictwa – mówi obecny na miejscu Paweł Świerczyński, prezes Aeroklubu Mieleckiego.

A co ze szczątkami niemieckiego lotnika? Przez moment wśród poszukiwaczy zawrzało, natrafiono bowiem na fragment kości. Szybko jednak wyjaśniono, że nie ma ona związku z poszukiwaniami. – Ostatecznie nie znaleźliśmy żadnych ludzkich szczątek. Być może pilot zdążył uratować się przed katastrofą, może jego ciało zostało zabrane przez Rosjan? Losy tego człowieka są nam nieznane, choć, jeśli uda się odtworzyć, co to był konkretnie za samolot, jaki był jego numer seryjny, poznamy też nazwisko tego, kto siedział za sterami – mówi Mariusz Mazur. I zapowiada inne akcje poszukiwawcze. Ziemie powiatu mieleckiego mogą strzec jeszcze niejednej tajemnicy.
Piotr Durak


15000103_1128746313827703_2480511090243757985_o
Fot. 1. Każdy z elementów samolotu wyciągnięty z ziemi był starannie oglądany i omawiany.
15000133_1128747323827602_2773756413413201574_o
Fot. 2. Największym znaleziskiem tego dnia był wielki silnik lotniczy myśliwca Messerschmitt BF-109.
15000207_1128746543827680_872187404130040610_o
Fot. 3. Wiele emocji wzbudziło znalezienie niemal kompletnego śmigła samolotu.
15025473_1128746530494348_1773568715155859322_o
15025317_1128748727160795_8778551576937470718_o
Fot. 4. Tak wyglądał silnik już po umyciu z błota przez strażaków-ochotników z OSP Radomyśl Wielki.
15039737_1128748070494194_6949395543987944631_o
Fot. 5. Amunicja z samolotu została zabezpieczona przez saperów.



 http://aeroklub.mielec.pl/serce-mysliwca-wydarte-z-ziemi/