Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą demografia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą demografia. Pokaż wszystkie posty

środa, 25 września 2024

Propaganda antyludzka





Porównaliśmy, jak często dorośli w wieku 70 lat i starsi deklarowali, że chcieliby coś zmienić w swoim życiu, innymi słowy, czy żałowali tego, jak potoczyło się ich życie. 




I nic więcej.
Nie widzę tu ani słowa o dzieciach.

A wy widzicie??




Ponadto w artykule (tekst poniżej) podaje się raz jakieś badanie CBOS, a raz badanie z USA - i brak jakichkolwiek szczegółów.


Artykuł gazety oparty jest prawdopodobnie na badaniu sprzed 3 lat z 2021 roku (link na końcu), więc nie jest to jakiś news, ale w takim razie co?

Propaganda?


Fragment artykułu z prasy USA:

tłumaczenie automatyczne

"Większość badań nie zadawała pytań niezbędnych do odróżnienia osób "bezdzietnych" – tych, które nie chcą mieć dzieci – od innych typów osób niebędących rodzicami" – powiedziała Jennifer Watling Neal. "Osoby niebędące rodzicami mogą również obejmować osoby "jeszcze niebędące rodzicami", które planują mieć dzieci, oraz osoby "bezdzietne", które nie mogły mieć dzieci z powodu niepłodności lub okoliczności. Poprzednie badania po prostu wrzucały wszystkie osoby niebędące rodzicami do jednej kategorii, aby porównać ich z rodzicami.



W badaniu – opublikowanym 16 czerwca w PLOS ONE – wykorzystano zestaw trzech pytań, aby zidentyfikować osoby bezdzietne oddzielnie od rodziców i innych typów osób niebędących rodzicami. Naukowcy wykorzystali dane z reprezentatywnej próby 1000 dorosłych, którzy wypełnili ankietę MSU State of the State, przeprowadzoną przez uniwersytecki Instytut Polityki Publicznej i Badań Społecznych.



"Po skontrolowaniu cech demograficznych nie znaleźliśmy żadnych różnic w zadowoleniu z życia i ograniczonych różnic w cechach osobowości między osobami bezdzietnymi a rodzicami, jeszcze nierodzicami lub osobami bezdzietnymi" – powiedział Zachary Neal. "Odkryliśmy również, że osoby bezdzietne były bardziej liberalne niż rodzice, a osoby, które nie są bezdzietne, czuły się znacznie mniej ciepło w stosunku do osób bezdzietnych".


Oprócz ustaleń związanych z zadowoleniem z życia i cechami osobowości, badanie ujawniło dodatkowe nieoczekiwane wyniki.


"Najbardziej zaskoczyło nas to, jak wiele jest osób bezdzietnych" – powiedziała Jennifer Watling Neal.

"Odkryliśmy, że więcej niż jedna na cztery osoby w Michigan identyfikuje się jako bezdzietne, co jest znacznie wyższe niż szacowany wskaźnik rozpowszechnienia w poprzednich badaniach, które opierały się na płodności w celu identyfikacji osób bezdzietnych. Te poprzednie badania określały wskaźnik tylko na poziomie od 2% do 9%. Uważamy, że nasz ulepszony pomiar mógł być w stanie lepiej uchwycić osoby, które identyfikują się jako bezdzietne".



Biorąc pod uwagę dużą liczbę bezdzietnych dorosłych w Michigan, należy zwrócić większą uwagę na tę grupę, stwierdzili naukowcy. Na przykład naukowcy wyjaśnili, że ich badanie obejmowało tylko jeden punkt czasowy, więc nie badali, kiedy ludzie zdecydowali się być bezdzietni – jednak mają nadzieję, że nadchodzące badania pomogą społeczeństwu zrozumieć zarówno to, kiedy ludzie zaczynają identyfikować się jako bezdzietni, jak i czynniki, które prowadzą do tego wyboru.





identyfikuje się jako bezdzietne

to jest dziwne sformułowanie, czy chodzi o osoby, które w czasie wypełniania ankiety


- już nie posiadały dzieci czy 

- nigdy nie posiadały dzieci   ?



Tego nie wiadomo.




Moim zdaniem takim badaniom, gdzie nie podaje się czytelnikom ŻADNYCH szczegółów - nie należy ufać.



Na końcu posta link do strony nt. wykonywania ankiet:

Otrzeźwienie przyszło po kilku samodzielnie zrealizowanych i całkowicie… bezużytecznych badaniach. Zrozumiałam, że zrobić ankietę to prościzna. Zrobić dobrą ankietę – to sztuka.

A co może pójść nie tak? Wszystko. Niepoprawnym badaniem zbierzesz niepoprawne dane.



trzynaście najważniejszych błędów, które mogą prowadzić do nieprawidłowego wnioskowania.
 
1. Pytania sugerujące
2. Kiepska dystrybucja
3. Brak wstępu
4. Długa metryczka na początku
5. Za dużo na raz
6. Pytania wielokrotnie złożone
7. Pytanie matrioszka
8. Pytania zbyt ogólne
9. Lęk przed pytaniami otwartymi
10. Brak wewnętrznej logiki
11. Nieprzemyślana skala pomiarowa
12. Nieprzemyślana analiza
13. Brak pilotażu






przedruk





Czy bezdzietni 70-latkowie są szczęśliwi? Naukowcy wzięli ich pod lupę. "Chcieliśmy zrozumieć"


Kinga Wójcik

24.09.2024 14:49

Coraz więcej osób świadomie decyduje się, by nie mieć potomstwa. Czy bezdzietni seniorzy żałują podjętej w przeszłości decyzji? Sprawie postanowili przyjrzeć się naukowcy z Michigan State University.



Kiepska dostępność mieszkań, rosnące ceny i brak wolności to tylko część przyczyn, dla których wiele osób decyduje się nie mieć dzieci. Czy osoby bezdzietne są szczęśliwe? A może w późniejszym wieku żałują, że nie postarały się o potomstwo? Wyniki badań są jednoznaczne. [no właśnie nie sposób tego ustalić, czy są jednoznaczne - MS]

Dlaczego ludzie nie chcą mieć dzieci? Przyczyn jest wiele. Jedną z nich jest obawa o przyszłość

Z raportu "Postawy prokreacyjne kobiet" przygotowanego przez CBOS wynika, że 68 proc. Polek w wieku 18-45 lat nie chce albo nie wie, czy chciałoby mieć potomstwo. Eksperci zwracają uwagę, że problemem są umowy śmieciowe, obawy o przyszłość i aktualna sytuacja polityczno-gospodarcza. - W dłuższej perspektywie rządzący komunikują kobietom: radź sobie sama, jakoś to będzie. Dlatego kobiety nie chcą zachodzić w ciążę. I myślę, że mają rację - powiedział prof. Jacek Hołówka, filozof i etyk.

tu było zdjęcie
Lekarze uprzedzili, że urodzi duże dziecko. 'On nie był duży, był gigantyczny' (zdjęcie ilustracyjne) KieferPix/ shutterstock.com



Problem z dzietnością nie dotyczy tylko Polski, lecz także Stanów Zjednoczonych. Okazuje się, że w przypadku stanu Michigan co piąty mieszkaniec nie ma potomstwa. Badacze z Michigan State University postanowili sprawdzić, w jaki sposób brak dzieci wpływa na samopoczucie. 

- Chcieliśmy lepiej zrozumieć tych bezdzietnych ludzi, zwłaszcza że nadal nie są powszechnie uwzględniani w badaniach akademickich - wyjaśniła autorka badania Jennifer Watling Neal.


Czy bezdzietni żałują, że nie mają potomstwa? Wyniki ankiety są zaskakujące

Naukowcy przeprowadzili ankietę wśród 1000 osób bezdzietnych. Wiele mówi się o tym, że osoby, które nie posiadają potomstwa, w późniejszym wieku mogą żałować podjętej decyzji, ale nic bardziej mylnego. 

- Porównaliśmy, jak często dorośli w wieku 70 lat i starsi deklarowali, że chcieliby coś zmienić w swoim życiu, innymi słowy, czy żałowali tego, jak potoczyło się ich życie. Nie widzieliśmy żadnej różnicy między osobami bezdzietnymi a rodzicami - powiedziała Jennifer Watling Neal. Oznacza to, że osoby bezdzietne są tak samo zadowolone z życia jak osoby posiadające potomstwo.


Jeśli masz ochotę, to zagłosuj w naszej sondzie, która znajduje się poniżej.
Dziękujemy za przeczytanie naszego artykułu.




Tendencyjna sonda....

Planujesz lub posiadasz potomstwo?

Tak, jestem rodzicem, ale nie planuję kolejnego dziecka
47%(205 odpowiedzi)

Jestem rodzicem i planuję kolejne dziecko
3%(14 odpowiedzi)

Nie mam dzieci, ale w przyszłości planuję
7%(30 odpowiedzi)

Nie mam dzieci. I nie chcę ich mieć
43%(186 odpowiedzi)





Naukowcy wzięli ich pod lupę - czyż ten zwrot nie jest uprzedmiotowiający??


Jeszcze raz:


Naukowcy przeprowadzili ankietę wśród 1000 osób bezdzietnych. Wiele mówi się o tym, że osoby, które nie posiadają potomstwa, w późniejszym wieku mogą żałować podjętej decyzji, ale nic bardziej mylnego. 

- Porównaliśmy, jak często dorośli w wieku 70 lat i starsi deklarowali, że chcieliby coś zmienić w swoim życiu, innymi słowy, czy żałowali tego, jak potoczyło się ich życie. Nie widzieliśmy żadnej różnicy między osobami bezdzietnymi a rodzicami - powiedziała Jennifer Watling Neal.


zdanie:

Wiele mówi się o tym, że osoby, które nie posiadają potomstwa, w późniejszym wieku mogą żałować podjętej decyzji


nie ma logicznego związku ze zdaniem:

czy żałowali tego, jak potoczyło się ich życie. Nie widzieliśmy żadnej różnicy między osobami bezdzietnymi a rodzicami 



tym bardziej, że nie wiemy jak wyglądały pytania w ankiecie, ani jak ją przeprowadzono

Artykuł więc uznaję za propagandę nieposiadania dzieci, tym bardziej, że ostatnio w porannym programie tvn maglowano ten temat...




Przypominam, że 

starą praktyką jest zamawianie jakiegoś artykułu, np. w USA, a potem powoływanie się na niego - "Zobaczcie, chwalą nas w prasie zagranicznej!"

tak samo płaci się celebrytom za noszenie jakiegoś ubrania, a potem daje się wywiad do Pudelniczki, że "Widzieliście! Ta słynna modelka założyła kurtkę z mojej kolekcji! Kupujcie moje ubrania, póki jeszcze są!"

tak samo jest z ankietami, badaniami...



Artykuł więc uznaję za propagandę nieposiadania dzieci.


W jakim celu ktoś podsuwa młodzieży pomysły, by nie posiadać dzieci??






P.S.

Inny przykład propagandy.

Opisanie zagadnienia jako "Dobra zmiana" jest to znany sposób wpływania na czytających.
Znak zapytania na końcu to tylko listek figowy...

Tekst działa jak pranie mózgu - przez powtarzanie.









kobieta.gazeta.pl/kobieta/7,107881,31329934,czy-bezdzietni-70-latkowie-sa-szczesliwi-naukowcy-wzieli-ich.html#sondaz

Ankieta – Wikipedia, wolna encyklopedia




msutoday.msu.edu/news/2021/childfree-adults

https://journals.plos.org/plosone/article?id=10.1371/journal.pone.0252528)

poniedziałek, 23 września 2024

Demografia - nie akceptować propagandy





Kiedy TVN zapyta o strefy wolne od Polaków??









21 września 2024

Kuriozalna ankieta. TVN spytał swoich widzów o utworzenie „stref wolnych od dzieci”



„Czy jesteś za strefami wolnymi od dzieci?” – tak brzmiało pytanie w ankiecie skierowanej do widzów programu „Dzień dobry TVN”. Sondzie towarzyszyła rozmowa na temat tego, czy Polacy są „dzieciofobami” i chcą utworzenia miejsc w publicznej przestrzeni, do których nie można wejść z najmłodszymi.

W programie „Dzień dobry TVN” na antenie TVN poruszono temat możliwości stworzenia miejsc, w których nie będą mogły przebywać dzieci. Nie chodzi jednak o miejsca w pełni przeznaczone dla dorosłych jak puby, dyskoteki, nocne kluby czy inne tego rodzaju miejsca. Dyskutanci rozmawiali bowiem o miejscach użyteczności publicznej, w których można byłoby wyznaczyć miejsca wolne od obecności dzieci. Wszystko po to, aby dorośli czuli się bardziej komfortowo (sic!). Podczas programu pojawiła się również ankieta, w której głosowali widzowie programu. Jej wyniki są szokujące.

W rozmowie prowadzonej przez Marcina Prokopa i Dorotę Wellmann z TVN wzięli udział „eksperci” i autorzy książek. Jednym z przykładów, które mają rozpoczynać wszelkie dyskusje o przestrzeni „bez dzieci” są samoloty. Rozmówcy toczyli spór czy na pokładzie samolotu można stworzyć strefę „wolną od dzieci”, ponieważ małe dzieci zazwyczaj hałasują lub przeszkadzają dorosłym w trakcie lotu np. przez wrzaski lub kopanie w fotel znajdujący się przed nimi.


Jedną ze zwolenniczek stworzenia „stref bez dzieci” jest Agnieszka Grabowska. W swojej argumentacji wskazuje, że dzieci w pewnych szczególnych miejscach przeszkadzają dorosłym, dlatego zasadne wg niej jest stworzenie wyznaczonych stref, gdzie dzieci nie będą miały wstępu. Grabowska twierdzi, że ludzie nie posiadający dzieci, a chcący odpocząć w hotelu lub na wakacjach, mogą trafić na rodzinę z uciążliwymi dziećmi. Rozmówczyni dodaje, że „pojechanie na wakacje, gdzie chcą sobie odpocząć, a jadą do hotelu, który jest pełen szczęśliwych rodzin z dziećmi” nie będzie komfortowe.

Podobnego zdania jest Andrzej Tarkowski-Kiliszewski, który twierdzi, że dzieci w niektórych sytuacjach są uciążliwe. „Ja jestem za tym, żeby jednak były te strefy dla dorosłych pozbawione dzieci, chociaż sam na co dzień mam do czynienia z dziećmi z racji tego, że jestem nauczycielem. Jednak np. kiedy wybieram się do jakiejś lepszej restauracji, płacę więcej po to, żeby mieć spokój, żeby mieć lepszy obiad, kolację, a w tle jest harmider i często bywa, że rodzice faktycznie nie pilnują swoich dzieci. Nie mam nic przeciwko dzieciom, ale w przypadku, kiedy są te krzyki, jest chaos, to jednak jest to męczące” – powiedział gość programu.

W trakcie emisji „Dzień dobry TVN” zadano pytanie widzom programu: „Czy jesteś za strefami wolnymi od dzieci?”. Co zaskakujące, za stworzeniem „stref wolnych od dzieci” zagłosowało aż 83 proc. widzów programu. Przeciwko temu pomysłowi opowiedziało się zaledwie 17 proc. oglądających program na antenie TVN.

„Czyżby się okazało, że Polacy jednak nienawidzą dzieci? – skwitował przewrotnie wyniki ankiety jeden z uczestników dyskusji, będący przeciwnikiem tworzenia „stref wolnych od dzieci”. „To nie ma nic wspólnego z nienawiścią do dzieci. To jest miłość do dzieci, to szacunek do ich czasu” – stwierdziła z kolei zwolenniczka „stref” Agnieszka Grabowska.



Źródło: dziendobry.tvn.pl




Kuriozalna ankieta. TVN spytał swoich widzów o utworzenie „stref wolnych od dzieci” - PCH24.pl









piątek, 14 czerwca 2024

Większość kobiet chce mieć dzieci

 

Autor ujawnia manipulacje mediów odnośnie tego, czy polskie kobiety chcą mieć dzieci.

Warto pamiętać o tym, kto i jakie medium manipuluje uwagą Polaków, warto dociekać po co to robią.


Nie potrzebujemy takich gazet ani stacji radiowych telewizyjnych. 





przedruk




„Są trzy rodzaje kłamstw: kłamstwa, bezczelne kłamstwa i statystyki” 

– brzmi popularne powiedzenie przypisywane oryginalnie Markowi Twainowi, i chociaż nie przepadam za tego typu „mądrościami”,  to zdarzają się sytuacje, gdy idealnie pasują one do sytuacji.


Takim przypadkiem jest z pewnością debata medialna na temat wyników badań CBOS dotyczących zamierzeń prokreacyjnych kobiet opublikowanych w styczniu 2023 roku[2].

Medialna kariera tego raportu zaczęła się od wpisu na profilu @RadioZet_News na portalu Twitter (obecnie X). Znalazło się w nim stwierdzenie: „Dwie trzecie Polek nie chce mieć dzieci”.






Tweet ten uzyskał bardzo duże zasięgi, a komunikat w nim zamieszczony rozszedł się szeroko w wielu mediach i szybko zaczął żyć własnym życiem, czego przykładem może być nagłówek na portalu bezprawnik.pl, którzy brzmi: „Doszliśmy do momentu, w którym jedynie co trzecia ankietowana Polka chce mieć dzieci”. Do dzisiaj w wielu rozmowach, publikacjach, a nawet konferencjach spotykam się osobami, które powielają to stwierdzenie.


Dlatego warto przyjrzeć się źródłowemu badaniu i temu, jakie naprawdę wnioski z niego wynikają. Pytanie, na które powołują się powyższe publikacje, brzmiało:


„Czy planuje Pani w przyszłości potomstwo?” 


i zadawane było kobietom w wieku 18-45 lat, a możliwe odpowiedzi były następujące:

– tak, planuję potomstwo w ciągu najbliższych 3-4 lat
– tak, planuję w dalszej perspektywie
– nie wiem
– nie planuję.


17% badanych kobiet odpowiedziało, że planuje dzieci w perspektywie 3-4 lat,
15% odpowiedziało, że planuje, ale w dalszej perspektywie, a
68% wybrało odpowiedź „nie planuję” lub „nie wiem”








I tutaj mamy pierwszą manipulację:

otóż z niewiadomych względów połączono odpowiedzi: „nie planuję” i „nie wiem”, chociaż opisują one zupełnie inne sytuacje.


Przykładowo 30-latka, która bardzo chciałaby zostać matką, ale nie jest w trwałym związku, może odpowiedzieć „nie wiem”, ponieważ jej plany zależą od bardzo wielu czynników, na które ma ona wpływ jedynie częściowo, na przykład czy uda jej się znaleźć mężczyznę, z którym chciałaby założyć rodzinę – dobrego kandydata na ojca. Nie opublikowano nigdzie informacji, jaka część tych 68% badanych wybrała odpowiedź „nie planuję”, a jaka „nie wiem”.


Po drugie odpowiedź „nie planuję” nie oznacza „nie chcę mieć dzieci”. Osoba mająca już tyle dzieci, ile chciałaby mieć, na powyższe pytanie z pewnością odpowie „nie planuję”, ale nie oznacza to, że nie chce ona mieć dzieci.


Po trzecie część kobiet chciałaby mieć dzieci, ale ze względu na wiek lub problemy zdrowotne wie, że ich nie będzie miała. Dotyczy to zwłaszcza kobiet powyżej 40 roku życia, których ze względu na rozkład wyżów i niżów demograficznych w Polsce w grupie 18-45 jest w Polsce z każdym rokiem coraz więcej.

Po czwarte interpretacja odpowiedzi „nie planuję” wśród najmłodszych respondentek (np. 18-letnich) jako deklaracji, że nie chcą mieć dzieci, jest zdecydowanie nadinterpretacją.

Jeśli 18-latka (uczennica 3 klasy szkoły średniej) mówi, że nie planuje dziecka, oznaczać to może, że jeszcze nie myśli o tym, bo jest to bardzo odległa perspektywa. Za kilka lat jej odpowiedź może być zupełnie inna.

Po piąte część kobiet nie może mieć dzieci z powodów zdrowotnych. To, że odpowiadają negatywnie na pytanie o plany prokreacyjne, oczywiście nie oznacza, że nie chcą one mieć dzieci.

Po szóste wreszcie co z kobietami, które już są w ciąży lub planują dziecko w perspektywie krótszej niż 3 lata. Kobieta spodziewająca się dziecka mogła zinterpretować, że jest pytana o to, czy planuje KOLEJNE dziecko. Tego również nie wiemy.
 

Potwierdzenie powyższych hipotez znajdziemy w samym komunikacie CBOS kilka stron dalej, analizując wykres z rozkładami odpowiedzi w zależności od sytuacji respondentki.








Okazuje się, że owszem w całej populacji mamy 68% odpowiedzi „nie planuję” lub „nie wiem”, ale odpowiedzi te różnią się bardzo mocno w poszczególnych podgrupach.


Najwięcej odpowiedzi negatywnych jest wśród kobiet mających dwoje lub więcej dzieci, w grupie wiekowej 35-45 lat.

Czy o czterdziestopięciolatce mającej trójkę dzieci, która odpowiada, że nie planuje więcej, można powiedzieć, że nie chce mieć dzieci? Oczywiście jest to pytanie retoryczne.



Warto przypomnieć, że w grupie wiekowej 30-45 lat ponad 50% to kobiety mające 39 lub więcej lat.


Z kolei wśród kobiet bezdzietnych w grupie wiekowej 18-29 aż 67% (ponad 2/3) badanych deklaruje, że planuje mieć dzieci. Nie wiemy, ile z pozostałych 33% to kobiety, które odpowiedziały „nie wiem” albo nie mogą mieć dzieci z powodów zdrowotnych.

Warto zwrócić uwagę, że odsetek planujących mieć dzieci spada wraz z wiekiem i liczbą posiadanych dzieci. Kobiety młodsze niemające dzieci w większości planują je mieć. 

Nie jest zatem prawdą, że z cytowanego komunikatu CBOS wynika, że 2/3 Polek nie chce mieć dzieci.

Wynika z niego coś zupełnie przeciwnego. Zdecydowana większość kobiet chce mieć dzieci lub już je ma, a spośród pozostałych spora część jeszcze się waha.


Na koniec warto zacytować inne badanie CBOS, również z 2023 roku, chociaż nieco późniejsze[3]



W badaniu tym, przeprowadzonym w lipcu 2023 roku, zadano inne pytanie, dużo lepiej odzwierciedlające chęć posiadania dzieci lub jej brak. 

Brzmiało ono: 

"Niezależnie od tego, jaki jest Pana(i) stan cywilny, w jakim jest Pan(i) wieku, a także czy ma Pan(i) dzieci czy też nie, proszę powiedzieć – ile dzieci chciał(a)by Pan(i) mieć w swoim życiu?"

Przy tak zadanym pytaniu

jedynie 10% kobiet w wieku 18-40 odpowiedziało, że w ogóle nie chciałoby mieć dzieci (co ciekawe wśród mężczyzn odsetek ten był niższy – 6%),

a ponad 1/4 badanych kobiet (26%) deklaruje, że chciałaby mieć 3 albo więcej dzieci lub tyle, ile się zdarzy.

Średnia wskazań oscyluje wokół dwójki dzieci.






W sytuacji spadającej z roku na rok liczby urodzeń oraz notujących rekordowo niskie poziomy wskaźników dzietności bardzo łatwo uwierzyć, że Polki nie chcą mieć dzieci. Jednak rzeczywistość jest zdecydowanie bardziej skomplikowana. 

Polki chcą zostawać mamami, ale z różnych powodów nie udaje im się to albo nie mają (lub uważają, że nie mają) do tego odpowiednich warunków. Jakie są przyczyny tak wysokich rozbieżności pomiędzy deklaracjami a rzeczywistością (luka dzietności)? 


To temat bardzo złożony, na osobną publikację.







Michał Kot

Socjolog, ekspert ds. demografii i polityki społecznej, były dyrektor Instytutu POKOLENIA, prywatnie mąż i ojciec 5 dzieci.




[1] Zdanie to znajduje się Autobiografii Marka Twaina, ale jest ono tam cytowane za brytyjskim premierem Benjaminem Disraeli.

[2] CBOS, komunikat z badań 3/2023, „Postawy prokreacyjne kobiet”

[3] CBOS, Komunikat 87/2023, „Bariery zamierzeń prokreacyjnych”








nlad.pl/czy-polacy-chca-miec-dzieci/






sobota, 1 czerwca 2024

Demografia - dobry artykuł






przedruk




Dlaczego Polki nie chcą rodzić dzieci?





W rozmowie z PCh24.pl Marek Grabowski, prezes Fundacji Mamy i Taty.






Dzietność w Polsce w 2023 r. wyniosła zaledwie 1,158. Tak źle nie było od lat. Czy to już depopulacja?



Zeszliśmy do takiego poziomu tego wskaźnika, jaki kilkanaście lat temu miał Hong Kong. Zajmował on wówczas ostatnie miejsca w rankingach dzietności. I kiedy jeszcze kilka lat temu dyskutowano o sytuacji demograficznej w Polsce tłumaczono, że nie grozi nam coś takiego jak Hong Kongowi, bo jest to region biurowy przypominający „warszawski Mordor”, czyli biura, biura, biura i trochę mieszkań – w związku z czym podkreślano, że niski wskaźnik dzietności jest tam uzasadniony.

Dzisiaj jesteśmy właśnie jak wówczas ów Hong Kong. Mamy w Polsce depopulację i co gorsza – jest to depopulacja na własne życzenie.



Na własne życzenie? Przecież od 2015 roku mamy wprowadzony w Polsce szereg działań nazywanych pro-demograficznymi…


W zasadzie poczynając od wyprawki 1000 Plus wprowadzonej jeszcze „za pierwszego Tuska” mamy w Polsce do czynienia z działaniami na pół gwizdka.

Program 500 Plus do momentu, kiedy dotyczył rodziców drugiego i kolejnych dzieci, działał. Niestety logika wyborcza, czyli chęć uzyskania, jak wskazywały wówczas badania, jednego-dwóch punktów procentowych więcej w wyborach przez obóz Zjednoczonej Prawicy spowodowała, że ten program „zdemokratyzowano” i z miejsca przestał on działać. Być może należało wprowadzić rozwiązania norweskie, to znaczy: z każdym kolejnym dzieckiem kwota rośnie, np. za pierwsze dziecko 500 zł, za drugie 1200 zł, za trzecie 2000 zł etc. Może wówczas program nadal by działał, może miało by to ręce i nogi.

Rządy Zjednoczonej Prawicy cały czas forsowały w jakiejś mierze budowy przedszkoli i żłobków. Moim zdaniem tego typu działania spotęgowały obecny dramat demograficzny. W pierwszych dwóch, trzech latach rodzi się bardzo silna więź między dzieckiem, a rodzicami, która powoduje, że chcą oni mieć kolejne dziecko, ponieważ czują po prostu korzyści emocjonalne związane z posiadaniem dzieci.

Podjęto też inne działania pro-demograficzne jak Rodzinny Kapitał Opiekuńczy – jednak został on obecnie zlikwidowany. A kluczem dla skutecznej polityki demograficznej jest jej stabilność.



Przedszkola i żłobki działają zatem odwrotnie niż nas się przekonuje?


Szybkie odseparowanie dziecka od rodziców powoduje, że praktycznie wtedy rola matki i ojca sprowadza się do roli „inkubatora”, którym ani matka, ani ojciec nie chcą być. W związku z tym wiele małżeństw dochodzi do wniosku, że jedno dziecko im wystarczy.

Kolejna kwestia to pandemia, która pokazała przede wszystkim stosunek służby zdrowia i możliwości kontaktu rodziców z dziećmi. Mam osobiście bardzo duży żal do władzy, do samych lekarzy, że tak mocno ograniczali obywatelom, w tym matkom z chorymi dziećmi, dostęp do opieki medycznej.

Prowadziłem na ten temat badania w czasie których rozmawiałem z młodymi matkami, które urodziły dziecko w czasie pandemii. Po tym, co wówczas doświadczyły mówiły wprost, że nie chcą mieć kolejnych dzieci, bo jeżeli lekarz w ogóle zgodził się przyjąć małego noworodka, czy niemowlaka, to kazał mu zakładać maseczkę. Dziecko się dusiło, męczyło, płakało, krzyczało. Dla rodziców był to po prostu koszmar. Koszmar, którego nie chcą ponownie przeżywać.

Ostatnia kwestia, ale nie najmniej ważna: nie możemy zapominać o czynnikach kulturowych. Te czynniki kulturowe są również kluczowe, jeśli nie ważniejsze niż tych kilka wcześniej wymienionych elementów.



Sam niemal codziennie jestem świadkiem, jaki jest nacisk, żeby kobiety jak najszybciej po ciąży wracały do pracy, a swego rodzaju ukoronowaniem tego stanu rzeczy jest tzw. babciowe. Znam przykład kobiety, która była niecałe pół roku na urlopie macierzyńskim. Wróciła do pracy, ponieważ „w domu z dzieckiem się jej nudziło”…


Rozumiem tę kobietę. Poszukiwanie „wolnego” od dziecka, chwili odpoczynku, wytchnienia nie jest niczym nadzwyczajnym ani nowym.

Przy normalnym układzie rodzinnym, jaki jeszcze do niedawna istniał w Polsce, mieliśmy do czynienia ze wsparciem babć i dziadków, którzy potrafili na 2-3 godziny odciążyć rodziców, aby mogli wyjść z domu; spotkać się z kimś; udać się na spacer, do kina etc. W dzisiejszym świecie 24 godziny z małym dzieckiem dla większości są czymś trudnym.

W społeczeństwach tradycyjnych taka sytuacja – jedna osoba 24 godziny z dzieckiem – nie miała miejsca. Rodziny nie były rozproszone i jakoś starano się sobie pomagać, wspierać etc. Obecnie rodziny są zatomizowane, a dziadkowie są pod presją, że skoro są na emeryturze, to powinni żyć według modelu dziadków niemieckich, czyli wycieczki, wyjazdy, prace na działce, uniwersytet trzeciego wieku, kółko teatralne i brydżowe etc. Dziadkom i babciom wmawia się, że mają zajmować się sobą, cieszyć się życiem i w zasadzie czymś obciachowym jest zajmowanie się wnukami. Materiałów promujących taki styl życia dziadków jest od groma w telewizji, internecie i prasie. „Nie po to poszłam na emeryturę, żeby zajmować się wnukami”, głoszą nagłówki.

Kolejna kwestia, to wulgaryzacja życia publicznego i wrzucanie w przestrzeń publiczną haseł antynatalistycznych okraszonych bluzgami, wyzwiskami etc. Nie będę cytował tych haseł, bo chyba niestety wszyscy je znają. Mamy tutaj do czynienia z propagandą polegającą na oderwaniu aktu seksualnego od demografii. To pierwsze tak, zawsze, wszędzie i z każdym, a drugie nie, nie i jeszcze raz nie. To wszystko ma miejsce w przestrzeni publicznej i na jednych słabiej, a na innych mocniej oddziałuje.

Jeszcze jedna sprawa: wprowadzane przez nową władzę zmiany w edukacji. Ma nie być na przykład prac domowych, tylko jakieś dodatki dla chętnych, ale nauczyciel nie będzie mógł ich oceniać. Ja tę zmianę widzę w sposób następujący: dzieci i młodzież będą zamiast odrabiania prac domowych jeszcze więcej czasu spędzać przy smartfonach, laptopach i na konsolach.

Przerażające jest to, że 20-30 lat temu młodzi ludzie mieli ochotę się spotykać, wyjść gdzieś, coś zrobić, czasem narozrabiać. Po prostu chcieli żyć! Łączyli się w grupy, chłopcy prosili dziewczyny o chodzenie etc. i to przynosiło efekty w postaci tego, że po latach „chodzenia” mieliśmy trwałe małżeństwa. Obecnie zaś młodzi ludzie żyją w swoim zamkniętym świecie, nie mają okazji i po prostu nie chcą się spotykać, a jak już to robią, to poprzez aplikacje randkowe, które w rzeczywistości są aplikacjami burdelowymi. Są to zazwyczaj spotkania bez zobowiązań, bez budowania jakichkolwiek relacji, nie mówiąc już o związku.

Patrząc na te wszystkie zmiany kulturowe, które są napędzane i wspierane przez rządzących nie dziwmy się, że w wynikach Głównego Urzędu Statystycznego mamy takie, a nie inne liczby.



W latach 2015-2023 demografia i wszelkie działania demograficzne – nie będę oceniał czy słuszne, czy niesłuszne – podejmowane przez Zjednoczoną Prawicę, były ostro krytykowane przez ówczesną opozycję, obecną władzę z „koalicji 13 grudnia”. 500 Plus na drugie i każde kolejne dziecko? SKANDAL! PiS wyklucza miliony dzieci! 500 Plus na każde dziecko? KATASTROFA! ROZDAWNICTWO! Pieniądze pójdą do patologii i zostaną przepite! Teraz ci sami ludzie mówią, że jeszcze więcej rozdawnictwa to INWESTYCJA, tylko że poza rozdawnictwem nie mają oni żadnego pomysłu na demografię…


Powiem więcej: obecna władza się po prostu poddała. Na cały ten problem trzeba patrzeć szerzej. Weźmy na przykład pomysł Europejskiego Obszaru Edukacyjnego. Co on oznacza w praktyce? Że nie będzie polskich programów szkolnych, tylko jeden wspólny program dla całej UE. Nikt nie będzie atakował szefa MEN o to, że coś źle przygotował, bo ten zawsze odpowie, że realizuje wytyczne Brukseli i Berlina. Moim zdaniem będzie to równia pochyła, a poziom nauczania nieustannie będzie się obniżał. Dlaczego? Ponieważ program Europejskiego Obszaru Edukacyjnego, o czym czytamy wprost w dokumentach UE ma służyć temu, aby migranci z krajów odległych mogli bezproblemowo przejść przez system edukacyjny. Oznacza to, że UE wprost stawia na migrantów.

Liberalny Zachód Europy po prostu poddał się jeśli chodzi o demografię i kulturę. Zdaniem tamtejszych polityków lepiej ściągać tam migrantów, którzy będą wykonywać czarną robotę, a przede wszystkim będą na nich głosować, na co wskazują badania przeprowadzane chociażby w Niemczech.

Taki jest więc „europejski” pomysł, żeby zwiększyć swoją bazę wyborców o migrantów z Iraku, Afganistanu, Turkmenistanu etc. Oni trochę popracują, później być może wyjadą, albo się ich relokuje do innego kraju UE. Nie wygląda jednak na to, żeby tworzyli oni społeczność na wzór społeczności tureckiej w Niemczech, która po drugim, trzecim pokoleniu jednak jakoś się germanizuje, przyjmuje niemiecką kulturę i jakoś przynajmniej operuje językiem niemieckim.

Moim zdaniem, to co szykuje nam Zachód, to model francuski – getto, przemoc, kradzież, gwałt, morderstwo etc. Oni się jednak tym nie przejmują. Mają nową rzeszę wyborców, więc jest dobrze. Być może partia premiera Tuska uznała, że skoro ten model sprawdził się w Niemczech, a PO niemal wszystkie wzorce kopiuje właśnie z Niemiec, to sprawdzi się też w Polsce i nie ma sensu walczyć o demografię.



Według badań „najważniejsza przyczyna bardzo wysokiej bezdzietności w Polsce, dotykającej ok. 30 proc. 40-latków” to… brak związku. Proszę o komentarz.


Co tu komentować, Panie redaktorze? Z moich obserwacji wynika, że młodzież w ogóle nie aspiruje do tego, aby być w stałym związku. Jeszcze 20 lat temu, jak ktoś był w liceum to miał jakąś potrzebę bycia z kimś, żeby chociaż raz na dwa tygodnie wyjść do kina czy na jakąś pizzę. Nie chodziło nawet o to, że była to jakaś para, tylko że chłopak z dziewczyną byli ze sobą trochę bliżej, miło spędzało im się czas w swoim towarzystwie itd.

Niestety, ale aspiracje młodzieży się zmieniły. Jak ktoś z kimś jest to musi to ostentacyjnie oznajmiać światu, a jak z nikim się nie jest to też dobrze. I tak to się kręci.



Ale 40-latkowie, to raczej nie młodzież…


Dlaczego nie? Mentalnie wielu 40-latków i 40-latek chce być nastolatkami. Ponad rok temu byłem świadkiem następującej sytuacji. Naprzeciwko mnie siedziało dwóch facetów. Pierwszy miał prawie 40 lat, a drugi zbliżał się do pięćdziesiątki. 40-latek powiedział w pewnym momencie: „W sumie z nikim nie mieszkam i nie jestem w żadnym związku. Wyszumię się jeszcze przez kilka lat i jak będę miał z 45, maksymalnie 50 lat uznam, że to będzie czas na ustatkowanie się”. Na to drugi mu odpowiada: „Ja mam już prawie 50 i dalej się nie wyszumiałem, więc nie myślę o ustatkowaniu się”.

Ja pobrałem się w wieku 27 lat i już wówczas wydawało mi się, że jest to dość późno. Dzisiaj małżeństwa są zawierane później. Jak ktoś ma ponad 30 lat, pół życia spędza w pracy, a drugie pół na grach komputerowych i Netflixie, to po prostu nie chce mu się dostosowywać do drugiej osoby, nie chce się zaangażować, nie chce być z tą drugą osobą na dobre i na złe. Wychowało się pokolenie inwalidów interpersonalnych, ludzi nie potrafiących budować nawet nie stałych, ale jakichkolwiek związków, oglądających na potęgę Instagrama i kilkaset filmików na TikToku dziennie, którzy są zadowoleni z prostej konsumpcji.

Ktoś powie, że podobne problemy są w innych krajach, np. w Japonii. To prawda. Japonia od lat boryka się z problemem, że Japończycy bardzo długo nie byli w żadnych związkach. Prowadzono specjalne kampanie społeczne, żeby ludzie zmienili swoje postępowanie. W Japonii jednak powodem takiego stanu rzeczy było to, że oni niesamowicie dużo pracowali, a sama praca była dla nich wręcz bożkiem. Po 12 godzinach pracy szli na sake i pobawić się na maszynach hazardowych, a potem spać.

W Polsce zaś widać wyraźnie, że młodym ludziom ani do końca nie zależy na pracy, ani na związkach. Życie im umyka przez palce. To pokolenie jest w mojej ocenie, w jakiejś mierze stracone. Właśnie dlatego jestem rozczarowany, że rząd w Polsce tak szybko się poddał w tej kwestii, że zrezygnował z promowania pozytywnych wzorców etc. Zamiast tego mamy wmawianie, że wszystko ma być przyjemne. Lektury mają być przyjemne, nauka ma być przyjemna, szkoła ma być przyjemna i absolutnie od nikogo nie można nic wymagać. Tydzień pracy ma być skrócony do czterech dni, a może nawet do trzech jak chcą niektórzy. Rodzina jest przedstawiana jako patologia, siedlisko rozpaczy i traumy. Mógłbym wymieniać dalej, ale tutaj się zatrzymam.

Nie dziwmy się więc, że młodzi ludzie, którzy tego słuchają, którzy czerpią wiedzę o życiu z TikToka, z YouTube i Netflixa dochodzą do wniosku, że rodzina im nie potrzebna, bo lepsza od niej jest na przykład pornografia i na niej poprzestają.



Dlaczego wciąż jedna z najsilniejszych instytucji w Polsce, jaką jest Kościół katolicki, milczy w sprawie demografii? Dlaczego można odnieść wrażenie, że Kościół nie staje do walki o przyszłość Polski?


Taki stan rzeczy trwa od wielu lat. Polska umiera, a Kościół milczy. Obserwujemy zapaść tradycyjnej rodziny, a Kościół milczy. Dla wierzącego katolika zarówno ojczyzna jak i rodzina są jakąś drogą do zbawienia. Tego uczono mnie na lekcjach religii. Po co nam Polska? Po co nam rodzina? Polska ma nam pomóc w osiągnięciu zbawienia! Rodzina ma nam pomóc w osiągnięciu zbawienia. Tylko tyle i aż tyle.

Kościół jednak się schował. Kościół boryka się ze swoimi nierozwiązanymi problemami. W jakiejś też mierze boryka się ze skandalami obyczajowymi, które są bardzo mocno podkręcane przez jego wrogów. I najważniejsze: Kościół już nawet nie jest reaktywny. Kiedyś Kościół nadawał ton w dyskusji. Do tego co mówił np. kardynał Franciszek Macharski odnosili się wszyscy, nawet komuniści.

Teraz ani komuniści, ani inni do niczego nie muszą się odnosić. Mało tego: jak pojawił się pomysł Rafała Trzaskowskiego o zdejmowaniu krzyży, to musieliśmy czekać kilka dni na mizerną reakcję Kościoła. To pokazuje, jaka jest kondycja Kościoła, nad czym bardzo ubolewam…


Bóg zapłać za rozmowę.






Tomasz D. Kolanek









Stracone pokolenie, depopulacja i śmierć Polski. Dlaczego Polki nie chcą rodzić dzieci? - PCH24.pl


pch24.pl/stracone-pokolenie-depopulacja-i-smierc-polski-dlaczego-polki-nie-chca-rodzic-dzieci/?utm_content=bufferfafb4&utm_medium=social&utm_source=facebook.com&utm_campaign=buffer


piątek, 26 kwietnia 2024

Ważkość władzy - A nie mówiłem? (25)

 

The press united - prasa hinduska



przedruk



Ustawa mobilizacyjna jest "punktem bez powrotu" dla Zełenskiego – ukraiński poseł



13 kwietnia 2024 r





Nowo uchwalona ustawa postawi Kijów przeciwko jego narodowi, powiedział Aleksandr Dubinsky

Nowa ustawa o poborze do wojska wbije klin między urzędników w Kijowie a zwykłych Ukraińców – powiedział deputowany Aleksandr Dubinsky. Określił ustawę jako punkt bez odwrotu dla prezydenta Wołodymyra Zełenskiego i jego rządu.

W czwartek ukraiński parlament uchwalił długo dyskutowaną ustawę, która upraszcza procedury poboru i zmusza wszystkich mężczyzn w wieku od 18 do 60 lat – w tym mieszkających za granicą – do zarejestrowania się we władzach wojskowych. Na początku tego miesiąca, po kilku tygodniach obrad, Zełenski podpisał ustawę obniżającą wiek poboru dla mężczyzn z 27 do 25 lat.

Nowy projekt przepisów został przyjęty bez klauzuli demobilizacyjnej, która pozwoliłaby żołnierzom wrócić do domu po trzech latach spędzonych na linii frontu. W obecnej sytuacji każdy, kto zostanie powołany do wojska, będzie musiał służyć do końca konfliktu z Rosją.

Ukraińscy żołnierze czują się zdradzeni przez nowe zasady, poinformowały zachodnie media na początku tego tygodnia, powołując się na żołnierzy, którzy twierdzą, że czują się "oszukani i wykorzystani" i są wykorzystywani jako "niewolnicy".

Ustawa mobilizacyjna "będzie punktem zwrotnym, po którym nie będzie już odwrotu" – napisał w czwartek Dubinsky na Telegramie. Porównał politykę Kijowa do "Opriczniny" – masowej kampanii represji rozpoczętej przez rosyjskiego cara Iwana Groźnego w XVI wieku i realizowanej przez oddziały specjalne zwane "opricznikami", które cieszyły się zaufaniem monarchy i uniknęły jego gniewu.

[Opricznik - ochroniarz, gwardia osobista - MS]


"Administracja prezydencka i jej opriczniki, w tym prawodawcy - deputowani, urzędnicy, policja i służby bezpieczeństwa są po jednej stronie, podczas gdy wszyscy inni są po drugiej" – powiedział Dubinsky.


Według deputowanego celem tej polityki jest pomoc Zełenskiemu w utrzymaniu się przy władzy poprzez "zmuszenie wszystkich do wstąpienia do wojska."

"To bardzo zła podstawa dla konsensusu społecznego" - dodał deputowany. 

W innym poście zauważył, że parlamentarzyści, policjanci, niektórzy urzędnicy państwowi i władze lokalne są zwolnieni z mobilizacji zgodnie z nowym projektem przepisów i "w żadnym wypadku nie przygotowują się do wojny".

Dubinsky przebywa obecnie w areszcie na Ukrainie. W 2021 r. został wyrzucony z partii "Sługa Narodu" Zełenskiego. W listopadzie 2023 r. postawiono mu zarzuty zdrady stanu po tym, jak ukraińska służba bezpieczeństwa wewnętrznego (SBU) oskarżyła go o pracę na rzecz Rosji. Dubinsky odrzucił oskarżenia jako motywowane politycznie i stwierdził, że był prześladowany za krytykę Zełenskiego.









"Administracja prezydencka i jej opriczniki, w tym prawodawcy - deputowani, urzędnicy, policja i służby bezpieczeństwa są po jednej stronie, podczas gdy wszyscy inni są po drugiej"





Czyż nie brzmi to znajomo?
Skąd my to znamy?






Trzeba budować wspólnotę.
Zasypywać podziały.
Być ostrożnym.
Mieć baczenie na wszystko.
Ograniczyć telewizję.
Dowiadywać się wszystkiego - czytać różne media.
Analizować.
Myśleć.
Uświadamiać siebie i innych.



Brać udział w życiu społecznym, chodzić chociażby na spotkania osiedlowe, biblioteczne, w domu kultury, zdobywać takie doświadczenia, by oswajać się z tematami i z czasem pogłębiać swoje zaangażowanie, angażować do tego swoje dzieci. Starać się tam dawać coś pozytywnego od siebie.

Tworzyć wspólnoty jak koła zainteresowań, koła strzeleckie, osiedlowe, polityczne, samorządowe grupy działania i inne zorganizowane społecznie formy spędzania czasu. 

Wychowywać dzieci także z myślą o służbie publicznej w policji, administracji państwowej, w samorządzie, zainteresować je tym, dając własny przykład, tak 



by świadmość społeczna i ważkość tych spraw były dla nich czymś oczywistym i normalnym, by postrzegały państwo i jego administrację, jako naturalną przestrzeń ich zainteresowań.




Potrzebne są rozbudowane systemowe rozwiązania jak SZKOLENIA wojskowe, strzeleckie, ale też  KONTRWYWIADOWCZE z zakresu wykrywania wojny informacyjnej, wojny kognitywnej.

Wtedy przeciwdziałanie będzie skuteczne. 


Ale najpierw trzeba wiedzieć.



Dopiero po zdefiniowaniu:
  • kto za tym stoi
  • dlaczego to robi
  • i jak to robi

będziemy mogli dać im skuteczny odpór.





5 kolumna to nie jest po prostu zbiorowisko ludzi - oni podlegają szkoleniu i są potajemnie kierowani.

I my też musimy się szkolić,  dowiadywać - jeśli nie robi tego państwo, to we własnym zakresie, ale wszystko zgodnie z prawem.





Niezamierzamy i nie pójdziemy umierać "za ukrainę" na wojnie z Rosją.

My mamy do wygrania wojnę z Niemcami, oni od 1945 roku do dzisiaj nie chcą podpisać z nami Traktatów Pokojowych.


Wygrajmy TĘ wojnę,


po 85 latach wygrajmy w końcu wojnę z Niemcami.




















środa, 12 kwietnia 2023

Szwecja - wysokie zróżnicowanie etniczne





przedruk
tłumaczenie automatyczne






Szwecja planuje pierwszy spis ludności od dziesięcioleci, ponieważ "straciła kontrolę nad tym, kto mieszka w naszym kraju"


08:36 GMT 31.03.2023





Według lidera Szwedzkich Demokratów Jimmie Akessona, luki w systemie opartym na rejestrze stwarzają ryzyko, że system opieki społecznej zostanie podważony przez powszechne oszustwa, a nielegalni imigranci będą wykorzystywani zarówno przez pracodawców, jak i przestępców, co określił jako "gigantyczny problem" dla społeczeństwa.

Mniejszościowy rząd Szwecji, wspierany przez swoich sojuszników, Szwedzkich Demokratów, ogłosił plany przeprowadzenia pierwszego od ponad 30 lat spisu powszechnego.
Ostatni oficjalny spis ludności odbył się w 1990 roku, a kwestionariusz został wysłany pod każdy adres w kraju. Od tego czasu zamiast tego opiera się na systemie opartym na rejestracji, aby monitorować populację.



Jednak zgodnie z nowym planem szwedzka agencja podatkowa otrzyma dodatkowe 500 milionów SEK (49 milionów dolarów). Pieniądze zostaną potencjalnie wykorzystane na sprawdzenie mieszkań w obszarach formalnie sklasyfikowanych jako "obszary wysokiego ryzyka", często z


"Sporo drzwi zostanie zapukanych do nich, ale nie możemy tego zrobić wszędzie. To nie jest efektywne wykorzystanie pieniędzy podatników" - napisała w oświadczeniu minister finansów Elisabeth Svantesson.

Narodowo-konserwatywni Szwedzcy Demokraci od dawna twierdzą, że obecne ustalenia oparte na rejestracji prowadzą do tego, że osoby mieszkające w Szwecji bez formalnego pobytu nie są liczone. Partia zobowiązała się do przeprowadzenia spisu powszechnego w ramach porozumienia osiągniętego w październiku 2022 r. Następnie uzyskała niezbędne poparcie dla rządu mniejszościowego, nie wchodząc do niego w zamian za spełnienie niektórych jego postulatów – w tym dotyczących polityki imigracyjnej.


"W wyniku dziesięcioleci nieodpowiedzialnej polityki migracyjnej straciliśmy kontrolę nad tym, ile osób i którzy ludzie mieszkają w naszym kraju" - powiedział lider Szwedzkich Demokratów Jimmie Akesson. Dodał, że zagrożona jest tradycja, która "trwa od setek lat w Szwecji, prowadzenia uporządkowanego rejestru ludności".

Według Akessona stwarza to ryzyko, że system opieki społecznej zostanie podważony przez powszechne oszustwa, a nielegalni imigranci będą wykorzystywani zarówno przez pracodawców, jak i przestępców, co określił jako "gigantyczny problem" dla społeczeństwa.


Szwedzki urząd statystyczny szacuje populację kraju na 10,5 miliona od stycznia 2023 r., Odnotowując roczny wzrost o 0,6 procent. Jednak przy współczynniku dzietności znacznie poniżej wskaźnika zastępowalności pokoleń wzrost ten wynika z ciągłej imigracji, która w ciągu ostatnich kilku dekad zmieniła populację Szwecji z jednej z najbardziej jednorodnych w Europie w jedną z najbardziej zróżnicowanych etnicznie.

Tylko w 2015 roku do kraju wjechało 163 000 osób ubiegających się o azyl, głównie Syryjczyków, Afgańczyków i Irakijczyków. Obecnie ponad jedna trzecia Ludność szwedzka szacuje się, że mają obce pochodzenie. Szwedzki urząd statystyczny przewiduje, że populacja kraju osiągnie 12,6 miliona w 2070 roku.





Szwedzi mają stać się mniejszością w dwóch największych miastach swojego kraju


07:41 GMT 28.03.2023




W Malmö, trzecim co do wielkości mieście Szwecji, obywatele pochodzenia imigranckiego stanowią już większość, podczas gdy odpowiadająca jej liczba w całym kraju przekroczyła jedną trzecią.
Udział ludności ze środowisk imigracyjnych w Szwecji nadal rośnie, ostatnio przekraczając jedną trzecią całkowitej populacji ponad 10 milionów.


Według ostatnich danych Szwedzkiego Urzędu Statystycznego (SCB), na początku roku 34,62% mieszkańców Szwecji miało obce pochodzenie sięgające co najmniej jednego pokolenia wstecz.
Przy obecnych trendach kategoria ta wkrótce stanie się większością we wszystkich trzech największych miastach nordyckiego. W trzeciej co do wielkości gminie Szwecji, Malmö, która od dawna jest reklamowana jako najbardziej wielokulturowe miasto skandynawskiego kraju, szczycące się diasporami z kilkudziesięciu krajów na całym świecie, mieszkańcy z obcym pochodzeniem stanowią już większość. 31 grudnia 2022 r. ich liczba przekroczyła 57,5%.


W Göteborgu i Sztokholmie odpowiednie liczby na przełomie roku wynosiły odpowiednio prawie 48% i 45,4%. W niektórych przedziałach wiekowych mieszkańcy obcego pochodzenia stanowią już większość. Na przykład 65% mieszkańców Göteborga w wieku od 5 do 9 lat ma pochodzenie imigranckie.


Pomimo regularnego wyśmiewania przez prasę i polityków jako "prawicowej mistyfikacji" i "rasistowskiego tropu", drastyczna zmiana populacji wyraźnie ma miejsce. Szwecja do niedawna pozostawała w dużej mierze homogenicznym społeczeństwem, ale kilka dekad masowej imigracji, począwszy od 1980 roku, zmieniło jej skład demograficzny nie do poznania. Między innymi Syryjczycy, Irakijczycy i Afgańczycy utworzyli w ostatnich latach spore społeczności, przyćmiewając tradycyjną mniejszość fińską. Podczas gdy podobne tendencje obserwuje się w sąsiednich krajach nordyckich i całej Europie Zachodniej, Szwecja wydaje się być daleko do przodu. Wzrost odsetka osób o pochodzeniu pozaeuropejskim wzrósł bardzo wyraźnie z prawie nieistniejącego w 1960 roku do około 19% w 2022 roku.


To skłoniło Tobiasa Hubinette'a, badacza rasy i wielokulturowości na Uniwersytecie w Karlstad i samozwańczego działacza antyrasistowskiego, do opisania Szwecji jako "najbardziej zróżnicowanego i heterogenicznego kraju świata zachodniego po Stanach Zjednoczonych".


"Stany Zjednoczone biorą tutaj złoto, podczas gdy Szwecja dzieli srebro z garstką innych krajów, takich jak Kanada, Australia, Nowa Zelandia, Francja, Wielka Brytania i Holandia" – napisała Hubinette na blogu.


W ostatnich latach imigracja i kwestie pokrewne, takie jak bezrobocie, przestępstwo i brak spójności społecznej stały się decydującym momentem w szwedzkiej polityce, gdzie ci na prawicy opowiadają się za surowszymi ograniczeniami, podczas gdy ci na lewicy opowiadają się za bardziej liberalną polityką i oskarżają przeciwników o wszystko, od "białej kruchości" i "białego przywileju" po "ksenofobię" i "rasizm".


Obecny rząd mniejszościowy kierowany przez liberalno-konserwatywnych Umiarkowanych działa na platformie "wyprostowania Szwecji" i twierdzi, że zmierza w kierunku zaostrzenia kontroli wewnętrznej i wzmocnienia walki z nielegalną imigracją. Rząd podkreślił również swój stały nacisk na to, co nazwał "Dobrowolna repatriacja." Wszystko to było prawie nie do pomyślenia zaledwie dziesięć lat temu, gdy ci sami Umiarkowani podczas poprzedniego okresu u władzy aspirowali do przekształcenia Szwecji w "humanitarne supermocarstwo". Niemniej jednak, nawet przy istniejących ograniczeniach, trendy demograficzne w dużej mierze faworyzują imigrantów i ich potomków.





Szwedzi staną się mniejszością we własnym kraju za mniej niż pół wieku, mówi badacz


05:03 GMT 20.04.2021


Na dzień dzisiejszy ponad jedna trzecia wszystkich mieszkańców Szwecji ma jakieś obce pochodzenie, a ich udział nadal rośnie, ze względu na ciągłą imigrację i trendy demograficzne, które obejmują różnice we współczynniku dzietności.


Jeśli obecny poziom imigracji utrzyma się, Szwedzi staną się mniejszością we własnym kraju w ciągu 45 lat, według fińskiego badacza, Kyösti Tarvainena, emerytowanego profesora analizy systemów na Uniwersytecie Aalto w Helsinkach.

Korzystając ze standardowej metody demograficznej, tak zwanej metody komponentu kohortowego, Tarvainen doszedł do wniosku, że do 2065 r. etniczni Szwedzi osiągną przewagę liczebną.

Zmiany demograficzne przyniosą również duże zmiany społeczne. Zgodnie z modelem Tarvainena, w 2100 roku będzie tylu muzułmanów, ilu etnicznych Szwedów.

"Szwedzki parlament jednogłośnie zdecydował w 1975 roku, że Szwecja jest krajem wielokulturowym. W tym czasie ponad 40 procent imigrantów stanowili moi rodacy, Finowie. Sytuacja się zmieniła: w 2019 roku 88 procent imigrantów netto nie było mieszkańcami Zachodu, a 52 procent muzułmanami. Tak więc ogromna zmiana kulturowa zaszła w populacji imigrantów, ponieważ jej największa grupa zmieniła się z Finów na muzułmanów" – powiedział Tarvainen Napisał w jego opinii w gazecie Folkbladet.

Według Tarvainena wyraźna różnica polega na tym, że fińscy imigranci szybko zasymilowali się ze szwedzkim społeczeństwem. Dzisiaj, argumentował, warunki są inne, ponieważ duża część imigrantów nie jest asymilowana ani skutecznie zintegrowana ze społeczeństwem. Zamiast tego tworzą własne obszary, powszechnie określane jako obszary wykluczenia, obszary wrażliwe lub strefy zamknięte, które są w dużej mierze równoległe społeczeństwa z inny sposób myślenia i sposób na życie. To, według Tarvainena, skutkuje zmniejszeniem zaufania i spójności społecznej.

Jeśli i kiedy etniczni Szwedzi staną się mniejszością, tempo zmian demograficznych prawdopodobnie wzrośnie jeszcze bardziej, ponieważ większość osób o obcym pochodzeniu ułatwi imigrację własnej grupie etnicznej, zastanawiał się Tarvainen.


"Wybitni szwedzcy inżynierowie i biznesmeni zadbają o to, aby szwedzka gospodarka się nie załamała. Ale szwedzkie społeczeństwo i kultura stracą wiodącą pozycję. Ten rozwój demograficzny można zatrzymać, ale będzie on wymagał radykalnych zmian w polityce imigracyjnej. Jesteśmy w historycznie wyjątkowej sytuacji, a my, mieszkańcy północy, musimy zacząć rozmawiać o imigracji i zachowaniu naszych państw narodowych" – podsumował Tarvainen.

W ciągu kilku dekad od przyjęcia masowej imigracji w 1980 roku, Szwecja zmieniła się z jednego z najbardziej homogenicznych narodów Europy w jeden z najbardziej zróżnicowanych etnicznie. W połączeniu z trendami demograficznymi, takimi jak różnice w współczynniku dzietności, odsetek ludności obcego pochodzenia stale rośnie.

Według Tobiasa Hübinette'a, badacza rasy i wielokulturowości na Uniwersytecie w Karlstad, określającego się jako działacz antyrasistowski, 33,5 procent wszystkich mieszkańców ma jakieś obce pochodzenie. Ponadto mieszkańcy obcego pochodzenia stanowili 99 procent wzrostu populacji w 2020 r., A od 38 do 40 procent wszystkich mieszkańców w wieku 0-34 lat ma jakąś formę obcego pochodzenia.



Dla porównania, w 2000 roku udział nie-Szwedów oscylował wokół 15 procent, co oznacza ponad dwukrotny wzrost w ciągu dwóch dekad.

W ostatnich latach imigracja stała się kolejną Przełomowa kwestia w szwedzkiej polityce, z partiami centroprawicowymi faworyzowanie ograniczeń.







poniedziałek, 12 października 2020

Śmiertelność niemowląt na Białorusi niższa niż Polsce

przedruk

tłumaczenie przeglądarki



Śmiertelność niemowląt na Białorusi jest niższa niż w Wielkiej Brytanii, Polsce i USA


12 października, Mińsk / Corr. BELTA /. Śmiertelność niemowląt na Białorusi jest niższa niż we wszystkich krajach WNP i wielu rozwiniętych krajach świata, w tym w Wielkiej Brytanii, Danii, Litwie, Polsce i Stanach Zjednoczonych - powiedział dziennikarzom Dmitrij Lazar, zastępca dyrektora Głównego Zarządu Organizacji Opieki Medycznej, Naczelnik Wydziału Opieki Medycznej nad Matkami i Dzieciami Ministerstwa Zdrowia. , Nauczył się BelTA.

Śmiertelność niemowląt na Białorusi w 2019 r. Wyniosła 2,4 na 1000 żywych urodzeń. „W ciągu ośmiu miesięcy tego roku (styczeń-sierpień. - przyp. BelTA) liczba ta wynosi 2,6 na 1000 żywych urodzeń, jest wyższa tylko ze względu na spadek liczby urodzeń” - powiedział Dmitrij Lazar.

Poziom śmiertelności matek, jeden z głównych wskaźników zdrowia reprodukcyjnego kobiet, zmniejszył się w republice ponad 10 razy w ciągu ostatnich 20 lat. W 2019 roku było to 1,1 na 100 tys. Żywych urodzeń (był jeden przypadek). W tym roku nie odnotowano zgonów matek.

W rankingu najbardziej komfortowych krajów dla macierzyństwa Białoruś zajmuje 25. miejsce i jest jednym z 50 najlepszych krajów świata pod względem zarządzania ciążą i porodem przez wykwalifikowany personel medyczny. „Białoruś jest jednym z piątych krajów na świecie, które zapewniają 100% dostaw przez wykwalifikowany personel medyczny i wyprzedza Austrię, Węgry, Niemcy, Danię, Norwegię, USA i Francję. Średnia światowa to 71%” - powiedział Dmitrij Lazar.

Przeżywalność dzieci z wyjątkowo niską masą ciała w pierwszym roku życia wynosi ponad 80%, a wskaźnik niepełnosprawności pierwotnej wśród tej kategorii dzieci w ostatnich latach nie przekracza 17-18%.

Specjalistyczną opiekę medyczną dla kobiet z całej republiki z najcięższymi patologiami położniczo-ginekologicznymi i pozagenitalnymi zapewnia Republikańskie Centrum Naukowo-Praktyczne Matki i Dziecka. Tutaj karmione są noworodki, w tym wcześniaki. Centrum rozwija najnowsze technologie medyczne, których celem jest usprawnienie diagnostyki, profilaktyki i leczenia najważniejszych stanów patologicznych u kobiet w ciąży, kobiet w wieku rozrodczym, dzieci, w tym noworodków. Istnieje wydział planowania rodziny i technologii wspomaganego rozrodu.

W ostatnich latach liczba urodzeń bez powikłań w kraju ustabilizowała się. W 2019 roku odsetek normalnych urodzeń wyniósł 43,1%. Odsetek porodów przedwczesnych wynosi 4,1%. Urody mnogie stanowią 1,2%.

Liczba aborcji spada. W placówkach ochrony zdrowia kobiety, które złożyły wniosek o sztuczne przerwanie ciąży, udzielają porad psychologicznych przed aborcją. W 2019 roku przeszły ją prawie wszystkie kobiety, które chciały przerwać ciążę, z czego 26% zdecydowało się zatrzymać dziecko. Obecnie trwają zmiany w ustawie o ochronie zdrowia: zostanie wprowadzona norma dotycząca poradnictwa rodzinnego przed aborcją. -0-



https://www.belta.by/society/view/mladencheskaja-smertnost-v-belarusi-nizhe-chem-v-velikobritanii-polshe-i-ssha-410601-2020/






sobota, 6 lipca 2019

Spadek urodzeń




Polubiono stronę · 10 min
 
Dzisiaj o fenomenie demograficznym, jakiego świadkiem jest Polska. Chodzi o koncentrację urodzeń. Coraz większy odsetek dzieci urodzonych w naszym kraju przychodzi na świat w zaledwie kilku największych aglomeracjach miejskich.

Widać to doskonale na mapie:
 
Warszawa, Kraków, Wrocław, Trójmiasto, Poznań, Lublin, Białystok i Szczecin 
 
oraz najbliższe im powiaty skupiły w ubiegłym roku ponad 1/4 wszystkich urodzeń w Polsce.
 
 
Dla porównania, w 1995 roku na tych terenach rodził się zaledwie co szósty Polak.

Liczba urodzeń w tych aglomeracjach nieznacznie wzrosła w stosunku do 1995 roku, natomiast w reszcie kraju znacznie spadła. 
 
W niektórych powiatach spadek ten przekroczył 50%, a w niektórych gminach - nawet 80%.
 
 
 
 
 

piątek, 16 grudnia 2016

500+ wyciąga z ubóstwa setki tysięcy Polaków

500+ wyciąga z ubóstwa setki tysięcy Polaków. To koniec z biedą w Polsce?

 

Program 500+ aż o 94 proc. zmniejsza skrajne ubóstwo wśród dzieci. Liczba ubogich wśród najmłodszych zmniejszy się o nawet pół miliona - wynika z raportu „Przewidywane skutki społeczne 500+: ubóstwo i rynek pracy”. I jeszcze jedno: masowa rezygnacja kobiet z pracy to mit. 


3,78 mln dzieci otrzymuje świadczenia 500+. Choć o pieniądze starać może się każdy, kto ma minimum dwójkę dzieci, to rządowy program wyraźnie poprawia sytuację materialną przede wszystkim najbiedniejszych.


Według polskiego oddziału Europejskiej Sieci Przeciwdziałania Ubóstwu(EAPN), które przygotowało raport, gdyby tylko program wdrożono dwa lata temu, to liczba ubogich dzieci zmniejszyłaby się z 718 tys. do 188 tys. Szacunki wskazują, że w 2015 roku najmłodszych żyjących poniżej progu ubóstwa byłoby o kolejny tysiąc mniej.


Na programie 500+ korzystają też rodzice. Szacuje się, że skrajne ubóstwo zostanie w Polsce zmniejszone aż o 48 proc. Oznacza to, że poniżej minimum egzystencji (ok. 450 zł na osobę) żyć będzie tylko jeden na 25 Polaków.


- Bieda wśród dzieci praktycznie znika. W kategorii ubóstwa skrajnego wynosić powinna poniżej 1 proc. Niektórzy twierdzą, że można było lepiej rozdysponować te 17 mld zł w tym roku czy 23 mld w przyszłym i lepiej rozłożyć je pomiędzy najbiedniejszych. Chodzi tu głównie o kwestię przyznawania pieniędzy najlepiej zarabiającym. Rząd chciał szybko wdrożyć program i zadecydował inaczej - mówi prof. Ryszard Szarfenberg z EAPN, autor raportu.

Jak 500+ zmniejsza biedę w Polsce?

Przed 500+ Po 500+Skala wpływu w pp.Skala wpływu w proc.
Ubóstwo energetyczne wg Instytutu Badań Strukturalnych 17,1 proc. 14,4 proc. -2,7 -16 proc.
Ubóstwo skrajne ogółem 7,5 proc. 3,9 proc. -3,6 -48 proc.
Ubóstwo skrajne dzieci 11,9 proc. 0,7 proc. -11,2 -94 proc.
Ubóstwo relatywne ogółem wg Banku Światowego 18,7 proc. 13,9 proc. -4,8 -26 proc.
Ubóstwo relatywne dzieci wg Banku Światowego 28,1 proc. 10,2 proc. -17,9 -64 proc
Ubóstwo relatywne wg MRPiPS 17,3 proc. 13,4 proc. -3,9 -23 proc.
Dane: "Przewidywane skutki społeczne 500+: ubóstwo i rynek pracy" EAPN Polska; BŚ - Bank Światowy, MRPiPS - Ministerstwo Rodziny Pracy i Polityki Społecznej

Polska coraz równiejsza, dysproporcje coraz mniejsze

Miar biedy jest sporo. We wszystkich 500+ znacząco poprawia sytuację najgorzej sytuowanych, ale rzeczywiście nie zawsze w podobnym wymiarze. Na przykład w przypadku ubóstwa relatywnego (połowa średnich wydatków miesięcznych gospodarstw domowych) odsetek ubogich spadnie z 18,7 proc. do 13,9 proc. Z kolei w przypadku ubóstwa energetycznego, które definiuje się jako między innymi problemy z ogrzaniem mieszkania, zmniejszy się z 17,1 do 14,4 proc.


- Program 500+ z całą pewnością zmniejszy skalę ubóstwa, szczególnie wśród dzieci. To był dotychczas duży problem naszego kraju. Moim zdaniem, można było jednak ten sam efekt osiągnąć mniejszym kosztem – mówi WP money Iga Magda z Instytutu Badań Strukturalnych.


Jak zwraca uwagę EAPN, świadczenie 500+ zmniejsza też nierówności społeczne. Mierzący je współczynnik Giniego powinien spaść z poziomu 0,364 do 0,318. To świetny wynik.
- Do Szwecji nam trochę brakuje, ale uważam, że zejście poniżej poziomu 0,300 będzie dołączenie do światowej czołówki najmniej rozwarstwionych społeczeństw na świecie – podkreśla prof. Szarfenberg.


Przypomina też, że spadek współczynnika Giniego zaprzecza tezom stawianym przez przeciwników 500+. Ci twierdzili, że to najbogatsi będą największymi beneficjentami. Jednak niskie dochody najsłabiej uposażonych, którym dodano nawet 500 zł przybliżają ich do reszty społeczeństwa.

Kobiety rezygnują z pracy? W danych tego nie widać

Szacunki EAPN przeczą zeszłotygodniowym informacjom związanym z rzekomym odejściem z pracy 150 tys. kobiet z powodu wdrożenia programu 500+. Taką informację podał w zeszłym tygodniu „Dziennik Gazeta Prawna”. Profesor Szarfenberg zaznacza, że choć liczba biernych zawodowo z powodu obowiązków rodzinnych zwiększyła się w rok o 110 tys. (III kw. 2015/III kw. 2016, dane GUS), to inne dane wskazują na to, że kobiety coraz chętniej wchodzą na rynek pracy.


- Nigdy nie twierdziłam, że kobiety masowo rezygnują z pracy w związku z 500+. Związek między świadczeniem wychowawczym, a sytuacją na rynku pracy jest obecnie niemożliwy do zbadania. W tej chwili w danych widać tylko pewne niepokojące zjawiska dotyczące aktywności zawodowej kobiet - tłumaczy ekspertka IBS.


Na przykład stopa bezrobocia kobiet mierzona metodą BAEL spadła z 7,5 proc. do 6,2 proc. Liczba pracujących kobiet zwiększyła się nieznacznie z 7,256 mln do 7,274 mln osób. Oznacza to, że w całej Polsce liczba chodzących do pracy kobiet zwiększyła się o 18 tys.


Czy kobiety rezygnują z pracy przez 500+?

III kw. 2015III kw. 2016Różnica
Współczynnik aktywności zawodowej kobiet 48,6 proc. 48,4 proc. -0,2 pp
Wskaźnik zatrudnienia kobiet 44,9 proc. 45,4 proc. 0,5 pp
Stopa bezrobocia kobiet 7,5 proc. 6,2 proc. -1,3 pp
Liczba pracujących kobiet 7 256 tys. 7 274 tys. 18 tys.
Liczba kobiet biernych zawodowo 8 303 tys. 8 269 tys. -34 tys.
Bierni zawodowo z powodu obowiązków rodzinnych 1 736 tys. 1 846 tys. 110 tys.
Dane: "Przewidywane skutki społeczne 500+: ubóstwo i rynek pracy" EAPN Polska na podstawie BAEL GUS  







Jednocześnie spadła liczba kobiet biernych zawodowo w ogóle. Przed rokiem było ich 8,3 mln. Najnowsze dane wskazują, że obecnie to 34 tys. mniej. Skąd więc wzrost wśród biernych zawodowo z powodu obowiązków rodzinnych?


- Nie ma jasności z czego wynikają te statystyki. W danych za trzeci kwartał nie ma jeszcze podziału na płeć. Możliwe więc, że to nie kobiety, a mężczyźni rezygnowali z pracy. Z drugiej strony możliwe, że to efekt innych świadczeń niż 500+. Chodzi tu szczególnie o świadczenia pielęgnacyjne lub tzw. kosiniakowego - mówi prof. Szarfenberg.


Jak podkreśla, szkoda że GUS nie pyta wprost czy rezygnacja z pracy wynika ze zwiększenia świadczeń socjalnych i jakich. Wtedy nie byłoby bowiem wątpliwości. Jego zdaniem możliwe jest też, że te 110 tys. wzrostu w rok i 144 tys. od początku 2015 to efekt medialnego szumu wokół 500+. Część osób, które i tak dotąd nie pracowały, mogły po prostu zmienić w kwestionariuszu swoją odpowiedź z np. nauki czy emerytury na rzecz właśnie obowiązków rodzinnych.


Trzeba pamiętać, że w tej kategorii GUS liczy osoby niepracujące i nie będące bezrobotnymi. To więc na przykład osoby na emeryturze czy studenci. Inna sprawa, że liczba takich niepracujących z powodu obowiązków rodzinnych rośnie od dłuższego czasu. Na przykład jeszcze na początku 2014 roku ich liczba wynosiła 1,55 mln.


https://www.money.pl/gospodarka/wiadomosci/artykul/500-biedni-polacy-zwolnienia-ubostwo,174,0,2216878.html



piątek, 14 października 2016

Stracone (niemal) na zawsze


11 października 2016



Bilans jest zatrważający:

w Muzeum Narodowym w Warszawie – brak pięciu tysięcy dzieł;
w Muzeum Narodowym w Krakowie – około tysiąca;
w Muzeum Wojska w stolicy – osiem tysięcy eksponatów
Straty pałacu w Wilanowie to ponad trzysta dzieł sztuki,
pałacu Zamoyskich w Warszawie – prawie dwieście pięćdziesiąt.

To oczywiście jedynie początek długiej listy.




Polska w wyniku II wojny światowej poniosła największe straty biologiczne. Niepowetowane straty wiążą się również ze zniszczeniem dużych miast, a w ich obrębie ze zrujnowaniem bezcennych zabytków. Wiele z nich odebrano nam na zawsze. Najbardziej ucierpiała Warszawa.

Już w czasie Powstania Warszawskiego jedna czwarta lewobrzeżnej części miasta uległa zniszczeniu (w połowie września 1944 roku przestał istnieć Zamek Królewski), a po zakończeniu walk saperskie oddziały niemieckiej policji – Technische Nothilfe – wcielając w życie rozkaz Reichsführera-SS Heinricha Himmlera („Kamień na kamieniu nie powinien pozostać”) zrównały z ziemią około osiemdziesięciu pięciu procent powierzchni Warszawy. Niepokorną stolicę pokryło około dwudziestu milionów metrów sześciennych gruzu…

Warszawa opustoszała, a Niemcy swą niepohamowaną złość wyładowali na mieście. Okrutny los spotkał między innymi przeniesioną w 1914 roku do pięknego eklektycznego gmachu przy ulicy Okólnik 9, Bibliotekę Ordynacji Krasińskich, którą Niemcy pomimo zawartego w umowie kapitulacyjnej warunku zachowania dóbr kultury miasta, spalili doszczętnie pod koniec października 1944 roku. Koniec końców wskutek drugiej wojny światowej instytucja ta straciła sto pięćdziesiąt pięć tysięcy znajdujących się tutaj jednostek. Strata, ze względu na cenną kolekcję, nie do powetowania.


Na celowniku niemieckich saperów znalazło się również Archiwum Akt Nowych, mieszczące się w gmachu Szkoły Głównej Handlowej przy ulicy Rakowieckiej, czy Archiwum Miejskie znajdujące się w dawnym Arsenale Warszawskim, wczesnobarokowym dwukondygnacyjnym budynku. Wybudowanym na polecenie króla Władysława IV w pierwszej połowie XVII wieku. Zwłaszcza ten drugi gmach był miejscem dla Polaków szczególnym, to przecież jego zdobycie w 1830 roku łączy się zwykle z powstaniem listopadowym i to z nim wiąże się słynna akcja „Szarych Szeregów”, w wyniku której odbito z niemieckich rąk Jana Bytnara „Rudego”.

 Po wojnie Arsenał odbudowano, nie udało się niestety „wskrzesić” wzniesionego w pierwszej połowie XVII wieku rokokowego Pałacu Brühla przy ulicy Wierzbowej 1 (dzisiejsze okolice placu marszałka Józefa Piłsudskiego), gdzie w latach 30. mieściło się Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Ten jeden z najpiękniejszych polskich pałaców, w czasie okupacji będący siedzibą gubernatora dystryktu warszawskiego Ludwiga Fischera, Niemcy wysadzili w powietrze 19 grudnia 1944 roku.

Jego los podzieliła inna imponująca wizytówka przedwojennej stolicy, znajdujący się nieopodal klasycystyczny Pałac Saski. Pełniący swego czasu rolę rezydencji królewskiej budynek w czasach II RP służył Sztabowi Generalnemu Wojska Polskiego. W pierwszej połowie lat 20. stanął przed nim pomnik księcia Józefa Poniatowskiego, a w 1925 roku w kolumnadzie pałacu – Grób Nieznanego Żołnierza. Każdy Warszawiak znał to miejsce doskonale, to po tej okolicy spacerowali literaci z Tuwimem, Lechoniem i Iwaszkiewiczem na czele, to tutaj można było spotkać generała Wieniawę-Długoszowskiego i to miejsce pokazywano turystom. Pod koniec grudnia 1944 roku straciliśmy to wyjątkowe miejsce niestety na zawsze.

Niemcy nie oszczędzili nawet warszawskiej katedry na Starym Mieście, ważnego miejsca związanego z polską kulturą i tradycją, gdzie przed wiekami Piotr Skarga wygłaszał swoje kazania i gdzie dwa razy zorganizowano ceremonię koronacji króla polskiego.
Wielokrotnie przebudowywana, neogotycka świątynia z charakterystyczną ozdobną dekoracją na części wieżowej fasady wraz z przylegającym kościołem oo. Jezuitów została spalona i wysadzona w powietrze w połowie grudnia 1944 roku. Dzisiaj w ich miejscu znajdują się zrekonstruowane po wojnie budowle.


Oczywiście to tylko wybrane, najbardziej „spektakularne” efekty niemieckiej wizji nowej Europy. Lista ta jest znacznie dłuższa, wiele budynków (słynny drapacz chmur, najwyższy w Polsce „Prudential”, a oprócz niego chociażby „Hotel Europejski”, gmach tak zwanej PAST-y, Pałac Łazienkowski czy Kościół Najświętszego Zbawiciela) zniszczono tylko w części, inne zaś ogołocono ze wszystkich wartościowych przedmiotów (z Belwederu Niemcy zdarli ze ścian nawet… tapety). Okupanci mścili się nawet na znanych warszawskich pomnikach, zdecydowana większość z nich (pomniki Bogusławskiego, Mickiewicza) została przez nich albo wysadzona albo wywieziona w nieznanym kierunku.

Według obliczeń straty wojenne wynikające ze zniszczeń dokonanych przez Niemców w Warszawie (Raport o stratach wojennych Warszawy przygotowany z inicjatywy prezydenta Lecha Kaczyńskiego) oscylują wokół obecnej równowartości czterdziestu pięciu miliardów dolarów.
Tyle jeśli chodzi o pieniądze. Bezcennych zabytków związanych bezpośrednio z polską historią i kulturą wycenić nie sposób i żadne odszkodowania nie zdołają nigdy zrekompensować ich straty. Ci zaś, do których nie przemawia ta quasi-sentymentalna argumentacja niech wyobrażą sobie Paryż bez Wieży Eiffla lub Łuku Triumfalnego. W końcu Warszawę nie bez powodu nazywano w dwudziestoleciu międzywojennym Paryżem wschodu.


„Portret młodzieńca” Rafaela, „Zwiastowanie pasterzom” Rembrandta, czy fragment tryptyku z Lusiny Wita Stwosza to najbardziej znane spośród tysięcy dzieł sztuki zagrabionych na terenie Polski w trakcie II wojny światowej. Na liście utraconych znajdują się też inne cenne, choć znacznie mniej spektakularne przedmioty.

Z rozkazu Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy w Berlinie już jesienią 1939 roku na terenach okupowanej Polski pojawił się specjalny oddział profesora archeologii Petera Paulsena. Kommando Paulsen wykonując polecenie Reischsführera SS, szefa niemieckiej policji Heinricha Himmlera, rozpoczęło prace nad zabezpieczeniem zabytków w Polsce, które w istocie sprowadziły się do rabunku i to zorganizowanego w początkowej fazie okupacji bardzo chaotycznie. Po Paulsenie obowiązki przejął, powołany przez Hansa Franka, Specjalny Pełnomocnik do Sporządzenia Spisu i Zabezpieczenia Dzieł Sztuki i Zabytków Kultury. A że SS-Standarteführera Kajetan Mühlmann był protegowanym słynącego z zamiłowania do cennych dzieł sztuki feldmarszałka Rzeszy Hermanna Göringa, nie trudno sobie wyobrazić jaki los spotkał polskie zbiory.


Wkrótce rezydencje prominentnych dygnitarzy niemieckich poczęły zdobić skonfiskowane (czytaj: zrabowane) meble, kryształy, gobeliny oraz inne dzieła sztuki. Część z nich pozostała na terenie okupowanej Polski (gubernator Generalnej Guberni Hans Frank cieszył swe oko dziełami między innymi Leonarda da Vinci i Rembrandta), po innych z biegiem lat ślad zaginął, a swoje trzy grosze w tym temacie dorzucili również Sowieci. Pomimo starań polskich władz i rozmaitych instytucji do dziś udało się odzyskać jedynie część przedwojennej kolekcji.


Bilans jest zatrważający: w Muzeum Narodowym w Warszawie – brak pięciu tysięcy dzieł; w Muzeum Narodowym w Krakowie – około tysiąca; w Muzeum Wojska w stolicy – osiem tysięcy eksponatów. Straty pałacu w Wilanowie to ponad trzysta dzieł sztuki, pałacu Zamoyskich w Warszawie – prawie dwieście pięćdziesiąt. To oczywiście jedynie początek długiej listy.


O wspomnianym „Portrecie młodzieńca”, który pojawił się nawet w filmie „Obrońcy skarbów” z Georgem Clooneyem i Mattem Damonem, a który odgrywa kluczową rolę także w głośnej książce „Bezcenny” Zygmunta Miłoszowskiego, jak i pozostałych najcenniejszych dziełach sztuki napisano dotąd wiele. Przeglądając katalog strat wojennych prowadzony przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego w celach badawczych oraz informacyjnych, warto również zwrócić uwagę na mniej spektakularne „dobra kultury” utracone przez nasz kraj w wyniku wojny.

To prawda, że kunsztownie wykonane modele (na przykład działa rosyjskiego lub okrętu wotywnego) ważą znacznie mniej niż obrazy Rafaela, Brandta czy Kossaka, a gdyby hipotetycznie przyszło nam wybierać, nikt nie miałby wątpliwości, co jest dla Polski „obiektem” cenniejszym, niemniej należy zdawać sobie sprawę, że i te cenne przedmioty zostały z przedwojennych polskich muzeów, prywatnych domów i kolekcji zrabowane. Zliczyć ich nie sposób.


Na bardzo długiej liście utraconych/poszukiwanych znajdują się na przykład: pochodząca z przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku wycinanka papierowa „Mizrach”, tablice pamiątkowe (na przykład „Epitafia ku czci poległych w wojnach 1813-1815 i 1864-1871”), portrety rodzinne, czy pięknie wykonana puszka na etrog (naczynie, w którym Żydzi podczas święta Sukot zanosili do bożnicy owoc estrogu).

 
Znajdują się na niej także cenne tkaniny, dywany, hafty, gobeliny, chorągwie, krzesła, rozmaite akcesoria mody, takie jak czepiec haftowany srebrem, a nawet ozdobne, wykonane w dziewiętnastym wieku damskie grzebienie, lalki, różańce, skrzynie, suknie damskie, kufle z nakrywkami czy stare pasy kontuszowe.


Po cóż o nich wspominam? Ano dlatego, aby uzmysłowić skalę strat, które wbrew obiegowym opiniom nie ograniczały się do utracenia najcenniejszych dzieł sztuki czy księgozbiorów. Niemcy, a później Sowieci rabowali wszystko, co przedstawiało dla nich jakąkolwiek wartość. Rabowali totalnie.


Od czasu do czasu słyszy się o odnalezieniu poszczególnych eksponatów, niemniej lista utraconych przez Polskę obiektów ciągnie się niemal w nieskończoność. Tabakierka z wizerunkiem Stanisława Augusta Poniatowskiego, scyzoryk króla Stefana Batorego, średniowieczny pastorał, siedemnastowieczna cytra dwunastostrunowa, zegarek kieszonkowy króla Stanisława Leszczyńskiego, dwa talary księcia cieszyńskiego… Wyliczać można bez końca. Prawda, wszystko to drobne rzeczy – muzealne eksponaty lub przedmioty, jeszcze w latach trzydziestych, należące do prywatnych kolekcjonerów. Ale to część naszej historii (i historii świata również), którą nam bezprawnie odebrano. Nasza kultura jest bez nich zwyczajnie uboższa.


Powojenne odszkodowania jawią się, już tylko w tym kontekście, jako nadzwyczaj skromny sposób zadośćuczynienia. Warto więc od czasu do czasu zajrzeć na stronę dzielautracone.gov.pl lub muzeumutracone.pl, by przekonać się jak bardzo zubożał nasz kraj w wyniku totalitarnych zapędów naszych sąsiadów. Warto zachować czujność przeglądając aukcję i odwiedzając zagraniczne galerie sztuki. Gdzieś tam, wiele spośród cennych pamiątek przeszłości, wciąż czeka na powrót do kraju.




http://nowyzabytek.pl/stracone-niemal-na-zawsze-warszawa/