Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.
„Die Welt”: Niemiecka polityk kwestionuje polskie granice
26.07.2024 14:45
„Alice Weidel, współprzewodnicząca niemieckiej partii Alternatywa dla Niemiec (AfD), kwestionuje polskie granice” – pisze dziennik „Die Welt”.
„Die Welt” komentuje wywiad Weidel dla austriackiego magazynu „Der Eckart”.
Weidel to górnośląskie nazwisko, moja rodzina ze strony ojca pochodzi z Leobschuetz. Zawsze wzbraniałam się przed sprawdzeniem polskiej nazwy tego miasta i nazywania go inaczej. Mój ojciec miał straszne dzieciństwo, stracił rodziców i brata
– powiedziała Weidel na łamach magazynu.
„Niemiecka polityk kwestionuje polskie granice”
Leobschuetz to dziś Głubczyce w województwie opolskim.
Gazeta przypomina, że miasto było słowiańskie, należało do Moraw, wchodzących w skład monarchii habsburskiej, a dopiero od 1742 roku znalazło się w granicach do Prus. W 1945 roku zostało odbite z rąk Waffen-SS przez Armię Czerwoną i włączone do Polski
– podaje „Die Welt”.
Kiedy pani Weidel mówi, że odmawia uznania obecnej polskiej nazwy miejsca urodzenia jej ojca, kwestionuje de facto granice wytyczone po 1945 r. i sprzeciwia się pojednaniu z Polską, a tym samym niezbędnej bazie dla istnienia pokojowych Niemiec. (…) Ponadto ignoruje wcześniejsze wydarzenia i przyczynę ucieczki i wypędzenia Niemców: wojnę rabunkową i eksterminacyjną rozpoczętą przez Niemcy przeciwko państwom Europy Środkowo-Wschodniej
– skomentował w ostrych słowach dla „Die Welt” historyk Jens-Christian Wagner.
Rosja przygotowuje się do rozwiązania kluczowego traktatu z Niemcami, który od 35 lat stał się podstawą pokoju w Europie.
Powód: użycie niemieckiej broni przeciwko Federacji Rosyjskiej jako legalnemu spadkobiercy ZSRR z naruszeniem Traktatu.
Dokument „O ostatecznym rozwiązaniu dotyczącym Niemiec”. Podpisano 12 września 1990 r. w Moskwie. Weszła w życie w marcu 1991 r.
Znana jako „dwa plus cztery”: NRD i Republika Federalna Niemiec plus ZSRR, Francja, Wielka Brytania i USA.
Kluczowe postanowienia Artykułu 2 – Zjednoczone Niemcy nigdy nie użyją broni, którą posiadają.
Kluczowe postanowienia artykułu 3 – Odmowa produkcji, posiadania i usuwania broni nuklearnej, biologicznej i chemicznej.
Kluczowe postanowienia artykułu 5 - Na terytorium byłej NRD, skąd zostaną wycofane wojska radzieckie, będą stacjonować wyłącznie siły niemieckie, nie będą tam stacjonować obce siły i broń nuklearna
twitter.com
fragment mojego posta z
27 lutego 2022
....
Warto się jednak zatrzymać na tym, i zastanowić, dlaczego władze Rosji tak długo i cierpliwie czekały, aż Rosja zostanie okrążona przez NATO.
Podczas konferencji omawiano polityczne aspekty zjednoczenia, kształt granic, przynależność do struktur międzynarodowych czy wielkość armii.
Postanowienia Traktatu dwa plus cztery:
Zjednoczone Niemcy obejmą obszar RFN i NRD oraz obie części Berlina. Obecne granice są ostateczne, tzn. Niemcy zrzekają się roszczeń wobec innych państw (m.in. granica na Odrze i Nysie Łużyckiej zostaje potwierdzona). Niemcy potwierdzają uznanie pokoju i rezygnują z broni atomowej, chemicznej i biologicznej. Wielkość niemieckiego wojska zostanie zredukowana z 500 do 370 tys. żołnierzy. ZSRR wycofa swoje wojska z NRD najpóźniej do 1994 roku. Na terenie po NRD nie mogą stacjonować wojska NATO oraz nie można umieszczać tam rakiet ani broni jądrowej. Zakończenie podziału Berlina.
"Na terenie po NRD nie mogą stacjonować wojska NATO oraz nie można umieszczać tam rakiet ani broni jądrowej."
Jest to lepiej - inaczej - opisane w wiki brytyjskiej, jest tu też interesujący fragment odnośnie naszej granicy zachodniej
[...]
W 1997 roku NATO i Rosja podpisały traktat stwierdzający, że każdy kraj ma suwerenne prawo do szukania sojuszy.
Niektórzy, jak Eduard Szewardnadze , utrzymują, że podczas dyskusji na temat zjednoczenia Niemiec nie podjęto żadnych zobowiązań dotyczących rozszerzenia NATO.
Podobno kwestia rozszerzenia NATO na państwa Europy Środkowo-Wschodniej nie była wówczas przedmiotem obrad, ponieważ wszystkie z nich były członkami Układu Warszawskiego , a większość nadal miała na swojej ziemi znaczne sowieckie siły zbrojne i Gorbaczow „nawet nie rozważali szukania postanowienia, które uniemożliwiłoby innym państwom Układu Warszawskiego dążenie do członkostwa w NATO”.
Zakwestionowali to Swietłana Savranskaja i Tom Blanton w grudniu 2017 r., po zapoznaniu się z odtajnionym zapisem:
Dokumenty pokazują, że wielu przywódców narodowych rozważało i odrzucało członkostwo Europy Środkowej i Wschodniej w NATO od początku 1990 r. i do 1991 r., że dyskusje o NATO w kontekście niemieckich negocjacji zjednoczeniowych w 1990 r. wcale nie ograniczały się do statusu krajów wschodnich. terytorium Niemiec i że kolejne skargi sowieckie i rosyjskie na wprowadzanie w błąd w związku z rozszerzeniem NATO były oparte na pisemnych współczesnych memconach i telekonach na najwyższych szczeblach.
Powołanie się na rzekomą obietnicę nieekspansji w celu uzasadnienia aneksji Krymu przez Rosję zostało skrytykowane przez NATO.
Czyli jednak coś było.
I co teraz?
Najważniejsze dla nas:
jak łamanieumowy pomiędzy krajami NATO, a ZSRRwpływa na stabilność polskich granic?
I skoro ruscy tak reagują na niedotrzymanie umowy przez NATO - atakując instalacje wojskowe na Ukrainie - to co teraz będzie z NRD?
Dlaczego władze Rosji nie reagowały tak radykalnie natychmiast, kiedy NATO złamały umowę?
???
to temat, który należy analizować i znaleźć odpowiedź - być może taką jak poniżej, ale wcale nie koniecznie..
W maju 1949 roku trzy zachodnie mocarstwa, Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Francja nadały pokonanym Niemcom Ustawę Zasadniczą (Grundgesetz), która miała pełnić obowiązki konstytucji zachodnich sektorów okupowanych zwanych Trizonią. Trzy miesiące później, 29 sierpnia, Związek Sowiecki przeprowadził pierwszą próbną eksplozję bomby atomowej. Nie minęły dwa tygodnie a Trizonia została przekształcona w Republikę Federalną Niemiec.
Po kolejnych trzech tygodniach, 1 października, Mao Tse-tung (Mao Zedong) proklamował w Pekinie Chińską Republikę Ludową. Równocześnie na półwyspie koreańskim komuniści z północy szykowali się do podboju południa i wydawało się, że Stany Zjednoczone, pogromca III Rzeszy w Europie oraz cesarskiej Japonii w Azji, są w odwrocie pod naporem komunizmu.
W pachnącej prochem atmosferze Niemcy poczuli się pewniej i 5 stycznia 1950 roku spotkali się trzej byli generałowie Wehrmachtu Hans Speidel, Adolf Heusinger i Hermann Foertsch. Pierwszy był w czasie wojny szefem sztabu feldmarszałka Erwina Rommla, z którym miał bronić Francji przed alianckim lądowaniem. Drugi pracował w sztabie generalnym wojsk lądowych OKH i do jego obowiązków należało referowanie Fuehrerowi położenia wojsk niemieckich na frontach. Trzeci był oficerem w sztabach wojsk okupujących Grecję i Jugosławię. Wszyscy otarli się ździebko o zamach na Hitlera 20 lipca 1944 roku (Heusinger nawet został w nim lekko ranny), co po wojnie umożliwiało im prezentować się w glorii przeciwników nazizmu.
Wedle zachowanych stenogramów generałowie doszli do wniosku, że sytuacja sprzyja Niemcom, gdyż Francja jest słaba a Imperium Brytyjskie trzeszczy. Tak więc liczą się tylko Amerykanie zaś amerykańska kadra oficerska jest mierna i nie ma doświadczenia walk z Armią Czerwoną. Niemcy zostały wprawdzie pokonane, ale przyczyną porażki była przewaga materiałowa stworzona przez potęgę przemysłową USA. Ewentualna integracja niemieckiego żołnierza z projektowaną “Europaarmee” jest możliwa i dałaby Niemcom mocną kartę przetargową do ręki, ale przyszli partnerzy muszą zremilitaryzować Trizonię i spełnić warunki wstępne, w tym muszą:
“zwrócić honor niemieckim żołnierzom” i to nie tylko tym co służyli wWehrmachcie, ale także tym z Waffen SS,
zwolnić z więzień tak zwanych “przestępców wojennych”,
zaprzestać oskarżeń niemieckiej “elity” wojskowej o “militaryzm”,
wstrzymać się od uznania “linii Odra-Nysa” za granicę międzypaństwową.
Konkluzje spotkania generałów zapoczątkowały dyskretną, ale ożywioną dyskusję w niemieckich kołach wojskowych. Jej podsumowaniem było Memorandum z Himmerod, 40 stronicowy bilans tajnego spotkania w opactwie Himmerod, na które kanclerz Konrad Adenauer zaprosił byłych wysokich oficerów Wehrmachtu, by omówić kwestię remilitaryzacji Niemiec.
Memorandum potwierdziło ustalenia i warunki postawione przez trzech generałów i znalazło się w nim stwierdzenie: “narody zachodnie muszą podjąć publicznie kroki przeciwko krzywdzącemu określaniu byłych żołnierzy niemieckich i muszą dystansować byłe regularne siły zbrojne od zagadnienia zbrodni wojennych”. Pod terminem “byłe regularne siły zbrojne” kryły się Wehrmacht i formacje SS.
Kanclerz Adenauer zaakceptował memorandum i podjął rokowania z mocarstwami zachodnimi. W ich wyniku Naczelny Dowódca Alianckich Ekspedycyjnych Sił Zbrojnych generał Dwight Eisenhower w styczniu 1951 roku przyjął byłych generałów Wehrmachtu Adolfa Heusingera i Hansa Speidla, po czym wydał deklarację zawierającą słowa: “Dowiedziałem się, że istnieje realna różnica pomiędzy niemieckim żołnierzem a Hitlerem i jego grupą przestępczą.... Ze swojej strony nie sądzę, aby niemiecki żołnierz jako taki utracił honor.”
Starania niemieckiego kanclerza i deklaracja przyszłego prezydenta USA zapoczątkowały tworzony dyskretnie, ale konsekwentnie, mit walczącego honorowo “czystego Wehrmachtu”. Protestowali Polacy, zwłaszcza eksperci z Instytutu Zachodniego w Poznaniu. Podawali konkretne przykłady zbrodni wojennych Wehrmachtu popełnionych w czasie kampanii wrześniowej 1939 roku na bezbronnej ludności cywilnej, na jeńcach wojennych, na rannych. Cytowali instrukcje Hitlera jakie wydał 10 dni przed atakiem na Polskę podczas odprawy generałów Wehrmachtu w swej alpejskiej rezydencji Berghof. Rozkazy były jasne: Celem kampanii jest „zniszczenie Polski, czyli likwidacja jej siły żywej… Nie poddawać się żadnym uczuciom litości czy współczucia!…Nie chodzi o to, abyśmy mieli prawo po naszej stronie, lecz wyłącznie o zwycięstwo” - grzmiał Fuehrer.
Nikt nie słuchał Polaków
Protestujących Polaków nie słuchano. Polska była w latach 1950-tych pod sowiecką okupacją, a więc, jak pisali autorzy Memorandum z Himmerod wchodziła w skład “azjatyckich hord” zagrażających “chrześcijańskiemu Zachodowi”. Lektura memorandum wyjaśnia wrześniowe ostrzeżenie aktualnego kanclerza Niemiec Olafa Scholza: “nie chciałbym, żeby jacyś ludzie szperali w książkach historycznych”. Można się bowiem z nich dowiedzieć, że Wehrmacht nie był rycerski, ale zbrodniczy.
Tłumaczą dlaczego kat warszawskiej Woli, generał porucznik Waffen SS, Heinz Reinefarth był po wojnie szanowanym burmistrzem i posłem do Landtagu Szlezwika-Holsztynu. Wyjaśniają dlaczego kiedyś Bonn a teraz Berlin tak konsekwentnie wspiera w Polsce każdy krąg polityczny lub społeczny, kulturowy albo naukowy, który podtrzymuje mity misternie skonstruowane w ramach “odzyskiwania honoru”.
Stare książki i dokumenty potwierdzają też, że polskie żądania reparacji są uzasadnione. I nie chodzi tu tylko o pieniądze, ale również o rozdrapywanie skorupy kłamstwa, która narosła i trwa wskutek spełnienia przez Dwighta Eisenhowera żądań generałów Wehrmachtu.
Pożółkłe memorandum obnaża przeniewierstwo amerykańskiego prezydenta, który potwierdzając niemiecką nieprawdę przefrymarczył swój żołnierski honor. Stało się to dawno, ale dzisiaj deklaracja Eisenhowera uświadamia dlaczego ambasada USA w Warszawie nie wsparła polskich starań o uzyskanie reparacji i znacznie cieplej niż wymaga tego dyplomacja afirmuje jawnie pro-niemiecką politykę aktualnej ekipy sprawującej władzę w Polsce.Stare książki i dokumenty mają moc. Inaczej by ich nie palono.
Przypominam, że ważne jest to, kto rządzi - schowany za fasadą demokracji - i jaką politykę kreuje.
Najbardziej polska gmina w byłym NRD.
"Za
kilkanaście lat nie będzie tu żadnego Niemca"
Ludzie związani z gminą Mescherin dzielą się na cztery grupy:
pracujący tu Polacy, mieszkający tu Polacy, turyści oraz niemieccy
emeryci. Tych ostatnich jest coraz mniej. W kolejce po nieruchomości
stoją niemal wyłącznie nasi rodacy. Mescherin jest już tak
spolonizowany, że specjalnością lokalnej kuchni stał się...
bigos. Ponoć jest tu lepszy niż po wschodniej stronie Odry.
- Widział pan tu gdzieś pizzerię? - odpowiada pytaniem
zaczepiony przeze mnie mieszkaniec Mescherin. Chwilę się
zastanawiam i odpowiadam, że nie widziałem.
- A widział pan tu gdzieś stację benzynową? - pyta dalej. Znów
się chwilę zastanawiam. Próbuję odtworzyć swoją trasę do
miejscowości i odpowiadam, że faktycznie nie widziałem w okolicy
żadnej stacji.
No dobrze, a widział pan tu gdzieś sklep? - nie daje za
wygraną. Znowu odpowiadam, że żadnego tu nie widziałem.
- No to ma pan odpowiedź na to, jak ta gmina jest
spolonizowana. Nie ma pizzerii, bo pizzę Niemcy zamawiają
w sąsiednim Gryfinie. Nie ma stacji, bo wszyscy tankują w Polsce.
I nie ma sklepu, bo wszyscy jeżdżą na zakupy za Odrę - mówi. -
Nie ma mieszkańca gminy, który choć raz w tygodniu nie jechałby
do Polski. Nie mówiąc już o tym, ilu mieszka tu pana rodaków -
śmieje się.
Jak wygląda Mescherin? Na pierwszy rzut oka to typowe niemieckie
prowincjonalne miasteczko. Urocze, zadbane domki, idealnie
przystrzyżone trawniki. To, że miejscowość jest niewielka,
sprawiło, że nie wybudowano tu żadnych bloków z wielkiej płyty
za czasów NRD. Gmina leży na terenie parku narodowego, więc jest
skąpana w zieleni. Na ulicach widać mało ludzi, jak się pojawiają
to są to głównie turyści czy rowerzyści. Życie Mescherina
koncentruje się na deptaku przy Odrze. Po drugiej stronie już
zresztą widać Polskę, choć z miesiąca na miesiąc i sam
Mescherin jest coraz bardziej polski.
Jednak miasteczko nie jest wyjątkiem. Tak samo dzieje się w
sąsiednich miejscowościach. Na przykład w Gartz czy Tantow. To też
niewielkie gminy - w pierwszej mieszka 2,5 tys. osób, a w drugiej -
niecały tysiąc. Obie od lat zmagają się z wielką ucieczką
mieszkańców na zachód. Wschodnie Niemcy się wyludniają - według
ostatnich badań liczba mieszkańców wschodu kraju spadła już do
poziomu z 1905 roku.
- Młodzi Niemcy wyjeżdżają na zachód, bo zarobią tam
przynajmniej 500-700 euro więcej - słyszę od mieszkańca
Mescherin.
Jak wynika ze statystyk, różnice mogą być jednak jeszcze
większe. Średnia pensja w Brandenburgii (a to w niej leży
Mescherin) to niecałe 2,5 tys. euro brutto. W najbogatszej
Badenii-Wirtembergii - 3,5 tys. euro. Dla mieszkańca polskiego
Pomorza Zachodniego 2,5 tys. euro to jednak doskonała pensja. Według
danych Sedlak & Sedlak, przeciętna pensja w tym województwie to
3,9 tys. brutto. W złotówkach. Wiele osób dojeżdża więc do
pracy w Niemczech z Polski. Ale nie wszystkim opłaca się dojazd.
Niektórym opłaca się przeprowadzka. Patrząc na dane, łatwo
zrozumieć, dlaczego mamy nie jeden, a dwa exodusy.
Pierwszy to exodus Niemców ze wschodu własnego kraju na bogatszy
zachód. Drugi - to exodus Polaków do Niemiec. Bo nawet na biednym,
jak na standardy niemieckie, wschodzie Polak zarobi więcej niż w
Polsce.
Obszary Niemiec, gdzie Polacy stanowią największą mniejszość.
NIEMCY KULEJĄ NA WSCHODNIĄ NOGĘ
U naszych zachodnich sąsiadów od dawna słychać opinie, że
zjednoczenie Niemiec nie wyszło tak, jak sobie to wyobrażano na
początku lat 90. Choć w region wpompowano miliardy marek, a potem
euro, to firmy wciąż nie chcą inwestować na wschodzie. Mija
niemal trzydzieści lat od połączenia RFN z NRD, a tereny dawnego
komunistycznego niemieckiego państwa wciąż kiepsko sobie radzą.
Może za wyjątkiem Berlina i największych miast regionu, jak Drezno
czy Lipsk.
Bezrobocie w Brandenburgii jest najniższe od lat i wynosi już
poniżej 6 proc, ale nie jest to zasługą młodych Niemców, którzy
podejmują tam pracę. Mieszkańcy landu nie mają wątpliwości, że
to w dużej mierze Polacy wypełniają lukę, spowodowaną przez
uciekających na zachód Niemców z byłego NRD. Niemcy coraz
częściej przyznają: albo tereny byłego NRD zaczną "przejmować"
Polacy, albo te okolice będą po prostu wymierać. Oczywiście
politycy nie mówią tego wprost. Ale niemal każda lokalna
instutucja ratuje się Polakami. Brandenburska policja od kilku lat
rekrutuje Polaków po drugiej stronie Odry, podobnie jak lokalne
jednostki straży pożarnej. A duże zakłady prowadzą nawet
kampanie reklamowe w Polsce - liczą, że w ten sposób
pozyskają pracowników, których tak bardzo im brakuje.
W Mescherin zdecydowanie wygrywa pierwsza opcja. Gmina ma już
nawet polską radną, a to duży ewenement jak na Niemcy. Tabliczki
informacyjne są w dwóch językach, a samochody na polskich
tablicach można spotkać już niemal tak często, jak te na
niemieckich. No i Mescherin słynie z restauracji, która serwuje
polskie specjały: schabowego czy bigos. Są tacy, którzy by
skosztować tych dań, jeżdżą 140 kilometrów z Berlina.
"Tu nie pracuje żaden Niemiec"
Mescherin wielką gminą nie jest - mieszka tu nie więcej niż
tysiąc osób. Według niemieckich mediów, Polacy stanowią ok. 15
proc. z nich. To zatem prawdopodobnie rekord pod tym względem w
całym kraju. Gmina jest jednak dużo bardziej spolonizowana, niż
może to wynikać ze statystyk.
Przekonuję się o tym, gdy trafiam do byłego budynku straży
granicznej. Mescherin leży nad Odrą - a rzeka rozdziela przecież
Polskę oraz Niemcy. Niegdyś więc teren był pilnie strzeżony.
Poza siedzibą straży był też wysoki płot, oddzielający
mieszkańców od rzeki.
Dzisiaj płotu nie ma, ale budynek pozostał. Mieści się w nim
pensjonat. W recepcji spotykam Polkę.
Tereny, jak pan widzi, są piękne. Znajdujemy się na
terenie Parku Narodowego Dolnej Odry. To wspaniałe miejsce na
wypoczynek na łódce czy na kajaku. No i przez Mescherin przebiega
630-kilometrowy szlak rowerowy Odra-Nysa, który prowadzi z Czech aż
na północ Niemiec. Taka rowerowa autostrada - opowiada
recepcjonistka. - Nic dziwnego, że mamy mnóstwo gości z całego
świata, nawet z USA czy Australii - dodaje.
Kto jest właścicielem pensjonatu "Altes Zollhaus"? -
pytam. Dostaję odpowiedź, że Niemcy. Ale pracownikami są
wyłącznie Polacy. Recepcjonistka na przykład dojeżdża codziennie
27 kilometrów ze Szczecina. Inni z Gryfina. Jest jeszcze bliżej -
wystarczy pokonać dwa mosty i kilkukilometrową brukowaną drogę.
Jak nie chce pan u nas spać, to może pan zjeść śniadanie
na tarasie. Widok piękny, dania przesmaczne. Mamy też oczywiście
polskie piwo, Tyskie - zachęca mnie recepcjonistka.
Zamieszkać za 10 tys. euro
Kilka lat temu kupno domu we wschodnich Niemczech to był wydatek,
na który stać było całkiem sporo Polaków. Gdy do Mescherin
przyjechał Robert, niewielki rekreacyjny dom można było tu kupić
nawet za 10 tys. euro. Teraz ceny podskoczyły, ale nadal nie są to
kwoty z kosmosu.
- Chętnych na domy jest mnóstwo, a liczba nieruchomości jest
ograniczona. Trzeba więc czekać. Listy chętnych są pełne -
słyszymy od Roberta.
Kto czeka - Polacy czy Niemcy? - pytam. Robert odpowiada, że "w
99 proc. Polacy". - 99 proc. to może przesada. Ale faktycznie,
zdecydowana większość oczekujących na nieruchomości pochodzi
właśnie z Polski - słyszymy w pobliskim biurze nieruchomości.
Trudno się więc dziwić, że niektórzy mieszkańcy gminy są
przekonani, że za kilkanaście lat w gminie Niemców po prostu już
nie będzie. - Przecież emeryci wymierają, a młodzi uciekają do
Berlina czy Hamburga - mówi mi mieszkaniec wsi Staffelde, która
należy do gminy Mescherin.
Pan Robert nie jest jedyną osobą, która kojarzy się
mieszkańcom Mescherin z sukcesem. Marta Szuster ma podobną
historię. Urodziła się w Szczecinie, potem mieszkała w Hamburgu,
teraz osiadła w Mescherin. Oboje poznali się dopiero w tej
ostatniej miejscowości.
Marta Szuster jest obecnie radną w Mescherin. Po raz pierwszy
została wybrana w 2014 r., ale w ostatnich wyborach samorządowych w
czerwcu rozbiła bank. Dostała 37 proc. głosów - zdecydowanie
najwięcej w całej gminie. Niemieckie media pisały nawet, że
"rozbudziła region", między innymi pomagając Polakom
osiedlać się w okolicach.
Niewielka gmina Mescherin podlega administracyjnie pod Gartz.
Jeden radny tej mniejszej gminy może trafić także do rady tej
większej. To Polka dostała tę możliwość. - Padło na mnie, więc
pracuję również w radzie Gartz - opowiada Szuster.
- Parę lat temu historie pani Marty czy pana Roberta naprawdę
robiły na nas, Polakach w Niemczech, wrażenie - opowiada nam Karol,
mieszkaniec pobliskiej gminy. - Ale teraz to po prostu dla nas
normalne, że nasi robią tu karierę, osiągają jakieś sukcesy.
Nasze kompleksy chyba się po prostu skończyły. Zresztą, trudno o
poczucie niższości, jak wokół sami Polacy - mówi.
Zdaniem Roberta Niemcy są z roku na rok coraz lepiej nastawieni
do Polaków. - W pobliskich gminach były plany zamykania szkół czy
przedszkoli. Ale udało się je ochronić, właśnie ze względu na
polskie dzieci, które chciały się w nich uczyć. Niemcy to
doceniają - opowiada.
- Już chyba parę lat nie słyszałem, żeby Niemiec narzekał na
Polaków. Ale jak ktoś zaczyna to robić, to mam zawsze prostą
odpowiedź. Po prostu pytam się: "no dobra, widzę, że
przeszkadzają ci Polacy. No to powiedz, gdzie zatankowałeś
samochód". I rozmowa się kończy, a Niemcowi robi się głupio.
Bo przecież każdy tu tankuje w Polsce - uśmiecha się pan Robert.
"Import imigrantów to niemiecka strategia"
Zjawisko przenikania się obu społeczeństw nie zaskakuje
profesora Ryszarda Cichockiego, socjologa z Uniwersytetu Adama
Mickiewicza. - Poznałem kilku burmistrzów miast ze wschodnich
Niemiec. Jeden powiedział mi kiedyś coś takiego: "Mam w
mieście 8 sklepów. 4 z nich prowadzą Polacy". Niemcy ze
wschodu doskonale zdają sobie sprawę z tego, jak Polacy są tam
potrzebni - mówi.
- Zresztą, to że Niemcy ze wschodu przyciągają Polaków, wcale
nie jest przypadkiem. Już w latach 50. XX wieku było jasne, że ten
kraj będzie potrzebował milionów imigrantów. Niemcy realizują
więc rozpisaną na dziesiątki lat strategię. I trzeba przyznać,
że osiągają w tym sukces. Polacy szybko się adaptują, ale inna
sprawa, że mogą też liczyć na wiele ułatwień - przekonuje
profesor.
Największe (dominujące) mniejszości w gminach niemieckich - 2011 r.
Prof. Cichocki zaznacza jednak, że z historycznej perspektywy
zacieranie się granicy polsko-niemieckiej wcale takie szokujące nie
jest. - Już od wielu wieków te społeczeństwa się przenikały. Na
przykład Polacy z Pomorza często pracowali u zachodnich sąsiadów
i to wcale nie jest taka nowość. Zresztą państwa narodowe stają
się powoli przeżytkiem. Niemcy zaakceptowali to już kilkadziesiąt
lat temu. Dlatego witają Polaków z otwartymi rękami - zaznacza
socjolog. i konkluduje:
- Oczywiście wyjazdy Polaków mogą być problemem dla naszej
gospodarki. Tym bardziej że teraz Niemcy otwierają się na
Ukraińców. Gospodarka Polski może mieć przez to wszystko poważne
problemy.
Niemcy wybrali doskonały moment do podjęcia ryzykownej
gry, wiedząc, że w najważniejszych politycznych salonach Zachodu
dojrzała idea urzeczywistnienia Stanów Zjednoczonych Europy.
Lata
siedemdziesiąte ubiegłego wieku przyniosły intensyfikację
najważniejszego kierunku bońskiej dyplomacji: przygotowań do połączenia
obydwu państw niemieckich. Polityczne otoczenie kanclerza Willy'ego
Brandta zaczęło wówczas wysyłać sygnały o rozważaniu – tylko z pozoru
karkołomnej – koncepcji zjednoczenia przeprowadzonej pod patronatem
ZSRS, a więc w zamian za przystąpienie do tzw. sowieckiej strefy
wpływów. Niemcy wybrali doskonały moment do podjęcia ryzykownej gry,
wiedząc, że w najważniejszych politycznych salonach Zachodu dojrzała
idea urzeczywistnienia Stanów Zjednoczonych Europy. Postanowili to
wykorzystać.
Widmo
niemieckiej wolty uprawdopodobniło się po tym, jak wywiad amerykański
wpadł na trop Güntera Guillaume, który pośredniczył w rozmowach Bonn z
Moskwą. Ewentualny alians obu tych stolic nie tylko zniweczyłby cały
wysiłek budowy SZE, ale i drastycznie, na długie lata zmieniłby układ
sił na kontynencie. Do tego Wielcy Tego Świata nie mogli dopuścić i
przebili sowiecką ofertę. Na tajnym spotkaniu zorganizowanym w jednym z
bawarskich zamków Niemcy zgarnęli całą pulę: uzyskali zgodę na
zjednoczenie swoich państw oraz obietnicę politycznego i ekonomicznego
przodownictwa w przyszłej ogólnoeuropejskiej strukturze. W Bonn
strzeliły korki szampana: misterną rozgrywkę doprowadzono do
szczęśliwego zakończenia.
Gdy coś
się kończy, coś zaczyna. Jedyną i na pozór niemożliwą do pokonania
przeszkodę na drodze do utworzenia Stanów Zjednoczonych Europy stanowiły
państwa tworzące Układ Warszawski. Na pozór, bo już wówczas ich
agenturalna penetracja była mocno zaawansowana. Rej wodziły służby
niemieckie i to one w myśl przywołanego bawarskiego porozumienia miały
wziąć na siebie główny ciężar demontażu tych państw. Bonn było
zadowolone z takiego obrotu rzeczy. Nie dość, że Niemcy stawały się
zarówno listonoszem, jak i cenzorem informacji krążących między Wielkimi
Tego Świata a funkcjonariuszami Stanów Zjednoczonych Europy
zlokalizowanymi w tzw. krajach demokracji ludowej, to równolegle
rozbudowywały własną sieć agenturalno-lobbystyczną, gotową do
wykorzystania w niedalekiej przyszłości. Naturalnym terenem penetracji
stała się Niemiecka Republika Demokratyczna, ale gros sił skupiono na
ZSRS oraz Polsce, którą to nieprzypadkowo wytypowano do odegrania roli
zapalnika tej części Europy.
Niemcy
mieli już spore doświadczenie w rozgrywaniu spraw polskich. Czynili to
zresztą wzorcowo od XVI wieku i tylko splot niekorzystnych dla nich
okoliczności sprawił, że Polska znalazła się chwilowo – tak uważano
według pruskich standardów w Bonn i Berlinie – poza strefą ich
bezpośrednich wpływów. Zostawili tu po II wojnie światowej sporo
zaufanych ludzi, a prowadzona wojna informacyjna wraz z siłą
przekonywania Deutsche Mark pozwalała im patrzeć z optymizmem na rozwój
wypadków. Tym bardziej, że Federalna Służba Wywiadowcza (BND) mogła
liczyć na wsparcie izraelskiego Mossadu (który w Polsce i ZSRS opierał
się na elicie politycznej świadomej swojego żydowskiego pochodzenia)
oraz Grupy Operacyjnej Warszawa Stasi (Operativgruppe Warschau),
legalnie działającej w Polsce wschodnio-niemieckiej struktury
wywiadowczej (odpowiedzialnej m.in. za porwanie i śmierć ks. Jerzego
Popiełuszki).
Kiedy
szefem BND został Klaus Kinkel, nastąpił gwałtowny przyrost wydatków
komórki 12F, która operowała w Polsce. Jego nominacja zbiegła się w
czasie z kolejnymi wybuchami niezadowolenia społecznego w polskich
zakładach pracy i narodzinami NSZZ Solidarność. Rozlewająca się fala
strajków była zbyt łakomym kąskiem dla Wielkich Tego Świata, by nie
podjęli oni próby rozegrania jej dla własnych celów. Gdańsk i inne
ośrodki robotniczego buntu zostały dokładnie zaznaczone na mapach przez
służby wszystkich zainteresowanych: BND, Mossad, CIA, SIS, Stasi, SB i
KGB. Nastąpiła błyskawiczna mobilizacja kadr agenturalnych, które pod
szyldem grup eksperckich bezpardonowo wyparły naturalnych przywódców
robotniczych. Ten zaskakujący wszystkich sukces „pierwszej Solidarności”
nie mógł jednak zostać w pełni skonsumowany, gdyż równolegle z nim nie
doszło do żadnych zmian w pozostałych państwach „demo-ludu”, ze
Związkiem Sowieckim na czele. Przyszłość pokazała, że polskie fiołki
zakwitły zbyt wcześnie, a sąsiednie agentury potrzebowały kilku lat, by
„gdański wirus” zainfekował sowiecką część Europy.
Przed BND
i współpracującymi z nią służbami stanął problem przechowania
Solidarności na lepsze czasy. Zadanie postawiono sobie niełatwe:
utrzymać społeczne poparcie dla tego związku, spotęgować autorytet i
zachować substancję jego agenturalnej elity oraz wyeliminować
konkurencję ze strony środowisk uznanych z punktu widzenia służb za
niebezpieczne. W połowie 1981 r. doszło do cyklu spotkań na szczeblu
niedostępnym dla polskich uczestników sceny politycznej, zarówno tych
rządowo-partyjnych, jaki i Solidarnościowych. Słabnąca Moskwa zmuszona
była do zaakceptowania szatańskiego pomysłu, który zrodził się podczas
burzy mózgów w siedzibie BND: wprowadzenie stanu wyjątkowego przez
rządzącą w Polsce PZPR. Było to rozwiązanie satysfakcjonujące na tę
chwilę obie strony. ZSRS zachowywał status quo i w miarę pokojowy sposób
zyskiwał czas na okrzepnięcie, a wraz z nim iluzoryczną szansę na
zmianę kierunku wiatru historii: śmiertelnie chory Leonid Breżniew mógł
już tylko obserwować rosnące rozprężenie w partyjnych szeregach i
rozpoczynającą się walkę o schedę po nim.
Na
przełomie listopada i grudnia 1981 r. pod Warszawą miało miejsce
kuluarowe, do dziś tajne, pierwsze posiedzenie „Okrągłego Stołu”, na
którym spotkało się kilkanaście osób z obu stron barykady: rządu i
Solidarności. Wspólnie omówiono zapodany z obu central scenariusz na
najbliższe tygodnie, który zaczął obowiązywać od 13 grudnia. Odtąd
kierownictwo Solidarności mogło cieszyć się gwarancją osobistego
bezpieczeństwa, ginęli natomiast jej szeregowi działacze i sympatycy, a
wielu patriotów brutalnie przepędzono z Polski. Działania Służby
Bezpieczeństwa skierowane były głównie przeciw środowiskom spoza
głównego nurtu Solidarności, wzmacniając monopol tej ostatniej.
Marazm i
stan zawieszenia trwał do wiosny 1985 r., kiedy to przywódcą ZSRS został
człowiek Mossadu – Michaił Gorbaczow. Odtąd wszystko potoczyło się już
niezwykle szybko. Dla podretuszowania martyrologicznej biografii
zatrzymano, skazano a potem amnestionowano kilku prominentnych działaczy
Solidarności, Prymas Glemp odbył wielogodzinną rozmowę z gen.
Wojciechem Jaruzelskim, zapowiedziano normalizację stosunków z Izraelem,
a Polska znów została członkiem Międzynarodowego Funduszu Walutowego.
Gorbaczowowska „pierestrojka” już nie zwolniła tempa. Solidarność
wznowiła jawną działalność a cenzura przestała zauważać krytykę systemu.
Do Polski przybył najpierw Jan Paweł II, a potem wiceprezydent USA –
George Bush, który spotkał się z gen. Wojciechem Jaruzelskim, Prymasem
Glempem i Lechem Wałęsą. Ostatni etap dekompozycji PRL rozpoczął się w
1988 r. wraz z falą strajków, o których już wówczas mówiono, że były
współorganizowane przez władzę! Do Warszawy przyjechał szef Klubu
Rzymskiego z obietnicą kredytów, a w Krakowie zorganizowany został
pierwszy Festiwal Kultury Żydowskiej. Niejako w rytm klezmerskiej muzyki
na premiera powołano Mieczysława Rakowskiego i rozpoczęto biesiadowanie
w Magdalence.
3
października 1990 roku doszło do połączenia obydwu państw niemieckich.
Upadek muru berlińskiego jest dziś powszechnie uznawany przez
politologów za największe osiągnięcie... rewolucji „Solidarności”.
Bolesna to prawda, aczkolwiek tylko połowiczna. Na swoje zjednoczenie
Niemcy wytrwale pracowali przez całe dziesięciolecia. A że część tej
karkołomnej roboty wykonali naszymi rękoma? „Kto nie maszeruje, ten
ginie” - mawiali francuscy legioniści. My, Polacy, zatrzymaliśmy się w
myśleniu już dawno.
Za dużo w tym temacie działań "obcej"
polityki, za mało bezstronnej oceny zachowania Narodu czyli Polaków.
Żadna obca łajza bez użycia siły do domu nie wejdzie jeżeli jego
mieszkańcy nie otworzą mu drzwi.
Za wszelką cenę staramy się zwalić naszą własną odpowiedzialność
na obce służby. Prawda jednak jest brutalna. "Gołodupcy" nieznający
odpowiedzialności za własność i czyny przystąpili do zmiany otaczającego
świata a tzw. polska elita intelektualna okazała się zwykłymi głąbami
od kapusty niepotrafiącymi przetłumaczyć prostemu robotnikowi co robi i
dokąd idzie. Skompromitowali się swoją własną indolencją działania i
tchórzostwem.
Co tu się w końcu dziwić. Mimo ze praca nie hańbi, jednak zbieranie
ogórków koło Płocka przez kwiat polskich profesorów zamiast
intelektualne zaangażowanie się w sprawy państwa mówi nam o tamtych
czasach wszystko.
Z tego tekstu wynika że ruskie i niemcy już
w latach 70-tych opracowali plan - czyli powstanie Solidarności i
wprowadzenie Stanu Wojennego.Gratuluję.Mam proste pytanie - kiedy
napisano wniosek o internowanie.Proszę o potwierdzony dokument.
Takie było założenie, by pokazać tę "kostkę
do gry", jaką coraz częściej bywa Polska. O naszych słabościach i
zaniedbaniach można sporo poczytać w innych miejscach.
Generalnie coraz więcej autorów potwierdza tezy zawarte w tekście
WERWOLF, o tym, że główna rolę w Polsce odgrywają służby niemieckie -
kierowane ideą, a dopiero potem, pieniędzmi...
Jeśli Pan może proszę rozpowszechniać ten tekst.
Tablica zawieszona w 2012 r. przy wejściu głównym, na elewacji, odrestaurowanego dworca kolejowego Gdynia Główna.
Panie @Zagozda, ja jestem z "tamtych czasów". Nie neguje Pana wpisu
o obcych służbach gdyż zasadniczo ma pan racje. Staram się jednak
odróżniać nasz prawdziwy problem od wpływów z zewnątrz. Bardzo dużo
różnych notatek włączając pańską ukazuje iż jako Naród na nic nie mamy
wpływu i wszystko poza naszymi plecami jest zawczasu ustalone.
Stosunek do tematu jak najbardziej błędny jak i szkodliwy.
Za wszelką cenę staramy się zwalić naszą własną odpowiedzialność
na obce służby. Prawda jednak jest brutalna. "Gołodupcy" nieznający odpowiedzialności za własność i czyny przystąpili do zmiany otaczającego świata a tzw. polska elita intelektualna okazała się zwykłymi głąbami od kapusty niepotrafiącymi przetłumaczyć prostemu robotnikowi co robi i dokąd idzie. Skompromitowali się swoją własną indolencją działania i tchórzostwem.
Co tu się w końcu dziwić. Mimo ze praca nie hańbi, jednak zbieranie ogórków koło Płocka przez kwiat polskich profesorów zamiast intelektualne zaangażowanie się w sprawy państwa mówi nam o tamtych czasach wszystko.
Generalnie coraz więcej autorów potwierdza tezy zawarte w tekście WERWOLF, o tym, że główna rolę w Polsce odgrywają służby niemieckie - kierowane ideą, a dopiero potem, pieniędzmi...
Jeśli Pan może proszę rozpowszechniać ten tekst.
Tablica zawieszona w 2012 r. przy wejściu głównym, na elewacji, odrestaurowanego dworca kolejowego Gdynia Główna.
http://werwolfcompl.blogspot.com/
http://werwolfcompl.blogspot.com/
o obcych służbach gdyż zasadniczo ma pan racje. Staram się jednak
odróżniać nasz prawdziwy problem od wpływów z zewnątrz. Bardzo dużo różnych notatek włączając pańską ukazuje iż jako Naród na nic nie mamy wpływu i wszystko poza naszymi plecami jest zawczasu ustalone.
Stosunek do tematu jak najbardziej błędny jak i szkodliwy.