Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą młodzież. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą młodzież. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 12 grudnia 2024

Szkodliwość smartfonów (i tresowanie do konsumpcjonizmu)






przedruk




Bogna Białecka: Smartfony są po to, by uzależniać

(PCh24.pl)


Nienaturalnie stymulująca natura ekranu elektronicznego, niezależnie od treści (lecz w zależności wprost proporcjonalnej od liczby obserwowanych zmian i interakcji) sieje prawdziwe spustoszenie w rozwijającym się układzie nerwowym i zdrowiu psychicznym dziecka – mówi Bogna Białecka, psycholog, prezes Fundacji Edukacji Zdrowotnej i Psychoterapii, w rozmowie z Piotrem Relichem.

W przestrzeni publicznej coraz częściej zwraca się uwagę na problem uzależnienia nieletnich od cyfrowych technologii informacyjnych. Czy rzeczywiście mamy powody do niepokoju?

– Zdecydowanie tak. I co bardziej przerażające, nie jest to problem, który wynika wyłącznie z naszego sposobu korzystania z nowoczesnych narzędzi. Technologie cyfrowe, a zwłaszcza smartfony i media społecznościowe, są precyzyjnie projektowane w taki sposób, aby uzależniać. Proces ten nazywa się projektowaniem perswazyjnym, które polega na wykorzystaniu metod wypracowanych przez psychologię behawioralną do zmiany naszych zachowań. Szczególnie podatne na te mechanizmy są dzieci, których mózgi wciąż pozostają w fazie rozwoju.


Czy mogłaby Pani podać przykład takiego projektowania perswazyjnego?

– Proszę bardzo: trzynastoletnia Ola robi dziką awanturę, gdy rodzice próbują ograniczyć czas jej dostępu do smartfona. Dlaczego? Dziewczyna w toku cyfrowej tresury zaczęła uznawać elektroniczne narzędzie za przedłużenie jej systemu poznawczego, podobnie jak rękę, nos czy oczy.

Bardzo dokładnie zostało to opisane w książce zatytułowanej Skuszeni. Jak tworzyć produkty kształtujące nawyki konsumenckie Nira Eyala. Autor przedstawia w niej triki, które należy zastosować, aby korzystanie z aplikacji stało się trwałym nawykiem.

Jedną z podstawowych zasad można wyjaśnić na przykładzie mediów społecznościowych. Weźmy pod lupę wspomnianą już trzynastolatkę. Na początku Ola sięga po Instagram, bo pojawia się zewnętrzny bodziec – powiadomienie, informujące na przykład, że jej najlepsza przyjaciółka właśnie umieściła tam zdjęcie. Zagląda więc, trochę się rozczarowuje, bo to kolejne selfie, takie samo jak setki wcześniejszych, ale zaraz poniżej pojawia się rolka z baraszkującymi ślicznymi kotkami, więc zaczyna się przeglądanie. Pojawiające się co jakiś czas ciekawe zdjęcia i filmiki nie tylko dają porcje dopaminy, ale satysfakcję, że zobaczyło się coś naprawdę ładnego. Później idąc ulicą, Ola widzi kocią mamę niosącą w pyszczku swoje dziecko. Przychodzi jej do głowy, że można by to sfilmować. Wyciąga smartfon i nagrywa filmik na Instagram. Teraz i ona jest twórcą, a jej rolka zyskuje setki serduszek i pozytywnych komentarzy. Po jakimś czasie Ola przestaje się nawet przez moment zastanawiać i gdy tylko dzieje się coś ciekawego, natychmiast sięga po smartfon, by to uwiecznić na Instagramie. Nie potrzebuje już nawet zewnętrznego bodźca w postaci powiadomień, bo wyrobiła w sobie nawyk. Sięganie po smartfon staje się w pełni automatyczne.

Faktycznie wygląda to całkiem jak tresura…

– Brutalnie a zarazem szczerze ujął to John Hopson, psycholog pracujący przy produkcji gier cyfrowych, w artykule Behavioral Game Design. Opisując wykorzystanie zasad psychologii behawioralnej porównał on graczy do zwierząt laboratoryjnych. Udowodnił, że istnieją ogólne zasady uczenia się, które można zastosować zarówno wobec ludzi, jak i szczurów. W tym przypadku celem było nieustanne podtrzymywanie zainteresowania gracza.

Kluczowe w opisanych wyżej procesach jest przekonanie ludzi, że mogą swoje potrzeby – na przykład kontaktów społecznych, budowania poczucia wartości czy odnoszenia sukcesów – w łatwy i prosty sposób zaspokoić za pomocą danej aplikacji. Łatwiej niż offline. Po co więc inwestować czas w budowanie relacji przyjaźni z koleżanką, skoro mogę nagrać TikToka o przyjaźni i zebrać tysiące wyrazów wdzięczności za wartościowe porady? Po co wkładać wysiłek w budowę kariery i osiągnięć na przykład sportowych, skoro bez większego wysiłku mogę poczuć się podobnie, przechodząc kolejne poziomy w grze wideo?

Zasady gry są proste – twórcy aplikacji chcą, aby użytkownicy spędzali jak najwięcej czasu w środowisku cyfrowym. Dlatego oferują nam szybsze, łatwiejsze, a często nawet atrakcyjniejsze substytuty rzeczywistości. Badania pokazują jednak, że wszystko ma swoją cenę. Zbyt częsty kontakt z cyfrowym światem może prowadzić do poważnych problemów rozwojowych i emocjonalnych.

W jaki sposób smartfony na nas oddziałują? Czym objawia się w tym kontekście uzależnienie od dopaminy i adrenaliny?

– Smartfony są skonstruowane w taki sposób, by stale stymulować nasz układ nagrody w mózgu. Mechanizm ten opiera się na wydzielaniu dopaminy – hormonu odpowiedzialnego za poczucie motywacji do działania i przyjemności – gdy doświadczamy nowego, interesującego bodźca, na przykład powiadomienia o nowym lajku na Instagramie, wygranej w grze i tym podobnych.

Im częściej mózg jest stymulowany w ten sposób, tym bardziej staje się uzależniony od „dopaminowych strzałów”. Szczególnie silnie wpływa to na dzieci i młodzież, ponieważ ich układ nagrody jest wrażliwszy niż u dorosłych. Dochodzi też do nadprodukcji adrenaliny, która mobilizuje ciało do natychmiastowej reakcji na nowe bodźce, co prowadzi do nieustannego napięcia.

Jakie są skutki nadużywania technologii cyfrowych; mediów społecznościowych, gier i tym podobnych? Czym jest FOMO i Zespół Stresu Elektronicznego? Czy smartfon zmienia nasz mózg bezpowrotnie?

– Nadużywanie technologii cyfrowych może prowadzić do poważnych skutków, zarówno psychicznych, jak i fizycznych. FOMO (Fear of Missing Out) to lęk przed przegapieniem czegoś ważnego w sieci – co nakręca naszą potrzebę stałego bycia online. Wypalenie cyfrowe to stan emocjonalnego i fizycznego wyczerpania, wynikający z ciągłej presji, aby być aktywnym w świecie cyfrowym. Jego podtrzymywanie utrudnia rozwój zdolności do długotrwałej koncentracji i regulacji emocji, a także może prowadzić do uzależnień behawioralnych.

Natomiast niezwykle ważnym pojęciem jest termin stworzony przez psychiatrę dziecięcego doktor Victorię Dunckley, mianowicie: Zespół Stresu Elektronicznego. Nienaturalnie stymulująca natura ekranu elektronicznego, niezależnie od treści (lecz w zależności wprost proporcjonalnej od liczby obserwowanych zmian i interakcji) sieje prawdziwe spustoszenie w rozwijającym się układzie nerwowym i zdrowiu psychicznym dziecka.

Zespół Stresu Elektronicznego jest zaburzeniem polegającym na rozregulowaniu, czyli braku zdolności dziecka do modulowania swojego nastroju, uwagi i poziomu pobudzenia w zdrowy sposób. Interaktywne (lub/i) dynamiczne bodźce ekranowe przełączają układ nerwowy w tryb walcz lub uciekaj. Gdy następuje to często, dochodzi do rozregulowania i dezorganizacji układu hormonalnego i nerwowego – co tworzy lub wzmacnia zaburzenia typu ADHD, depresji i tym podobnych. Nawet mniej podatne dzieci doświadczają „subtelnego” uszkodzenia – rezultatem jest chroniczna drażliwość, zaburzenia koncentracji uwagi, ogólny marazm, apatia oraz stan bycia jednocześnie pobudzonym i zmęczonym.

Czy rodzice zdają sobie sprawę ze skali problemu?

– Absolutnie nie! A nawet jeżeli rodzice często są świadomi problemu, to nie zawsze zdają sobie sprawę z jego pełnej skali. Wielu z nich męczy już codzienna walka o ograniczenie czasu ekranowego swoich dzieci i czują się bezradni. Często błędnie uważają, że pozwalając dziecku korzystać z technologii, spełniają oczekiwania społeczne lub zapewniają spokój w domu. Tymczasem dzieci i młodzież – jak pokazują badania – same dostrzegają problem, przyznając, że są uzależnione. Ale jednocześnie nie chcą lub nie są w stanie nic z tym zrobić. Buntują się przeciwko każdym ograniczeniom narzucanym w tej kwestii przez rodziców.

Innymi słowy – nasze dzieci już teraz są wytresowane przez ich własne smartfony, gry, media społecznościowe i aplikacje.

A jak na to wszystko reagują organizacje zrzeszające psychologów, psychiatrów, psychoterapeutów?

– Cóż… udają, że problemu nie ma. Amerykańskie Stowarzyszenie Psychologiczne nie wydało do tej pory nawet najbardziej ogólnego oświadczenia dotyczącego udziału psychologów w projektowaniu uzależniających aplikacji i technologii. Podobnie milczy Polskie Towarzystwo Psychologiczne, mimo że w preambule kodeksu etycznego psychologa zawarta jest deklaracja: Psycholog odstępuje od podejmowania działań profesjonalnych, kiedy ich konsekwencją może być wyrządzenie szkody drugiemu człowiekowi.

Nikt nie informuje rodziców ani dzieci, że przyczyną, dla których nie mogą oderwać się od swoich smartfonów, gier, mediów społecznościowych i innych aplikacji, jest fakt, że zostały one specjalnie w ten sposób i po to zaprojektowane. Udział psychologów w tym procederze jest nieetyczny.

Jak wygląda profilaktyka w tym zakresie? Co robić, aby nasze dzieci nie zostały wessane przez „czarne lustro” swojego telefonu?

– Podstawą profilaktyki jest świadomość problemu i wprowadzenie jasnych, ściśle przestrzeganych zasad dotyczących korzystania z technologii. Kluczowe jest wyznaczanie stref i czasu wolnego od technologii, na przykład podczas posiłków, w sypialni czy podczas rodzinnych spotkań. Warto również wprowadzać ograniczenia czasowe na korzystanie z urządzeń i regularnie monitorować, w jaki sposób nasze dzieci spędzają czas w sieci. Pomocne są programy kontroli rodzicielskiej oraz stałe rozmowy na temat zdrowego korzystania z technologii.

A co mogą zrobić rodzice dzieci już uzależnionych?

– Rodzice dzieci uzależnionych powinni przede wszystkim poszukać profesjonalnej pomocy. W przypadku zaawansowanych uzależnień, niezbędny może się okazać cyfrowy detoks – czyli całkowite odcięcie od urządzeń na kilka tygodni. Warto również zadbać o alternatywy dla cyfrowego świata, takie jak rozwijanie zainteresowań i pasji w świecie offline. Kluczowa jest również konsekwencja – nawet jeśli dziecko buntuje się przeciwko ograniczeniom, długofalowe korzyści zdrowotne są nieocenione.

Zarówno na potrzeby profilaktyki, jak i pomocy odpowiadają bezpłatne miniporadniki: Dzieci w wirtualnej sieci oraz Nastolatki w wirtualnym tunelu, które można pobrać bezpłatnie ze strony Fundacji Edukacji Zdrowotnej i Psychoterapii RODZICE.CO (rodzice.co/mini-poradniki-dla-rodzicow). Jako pomocną polecę też wydaną w tym roku książkę: Bogna Białecka, Aleksandra Gil, Pomoc dziecku w cyberpułapce.

Dziękuję za rozmowę.







Bogna Białecka: Smartfony są po to, by uzależniać - PCH24.pl









poniedziałek, 4 listopada 2024

Jaka będzie przyszłość nas?






przedruk




Po czterech minutach od rejestracji na TikToku zaczynają się wyświetlać patotreści - twierdzi ekspert dyżurnet.pl. Tymczasem - jak wynika z raportu NASK - większość rodziców nie wie nawet, że ich dzieci je oglądają.


Według raportu Państwowego Instytutu Badawczego Naukowej i Akademickiej Sieci Komputerowej "Nastolatki 3.0" z roku 2023 - najnowszego, jakim obecnie dysponujemy -

 każdy polski nastolatek dziennie spędza w sieci średnio 5 godzin i 36 minut. 

Czas ten, co istotne, ciągle rośnie - w roku 2020 były to przeciętnie 4 godziny i 50 minut każdego dnia.



Co młodzi robią w sieci? Co czwarty ogląda tak zwane patostreamy (co szósty nie jest w stanie jednoznacznie określić, czy oglądane przez niego treści są patostreamami). Tymczasem według opisanych w raporcie badań na pytanie: „Czy według Pana/Pani wiedzy Pana/Pani dziecko/dzieci ogląda(ją) tzw. patostreamy (wulgarne, obsceniczne i nacechowane przemocą widowiska lub transmisje internetowe nadawane na żywo w serwisach streamingowych np. na You Tube, Twich) twierdząco odpowiedziało zaledwie 12,9 proc. rodziców. To pokazuje skalę popularności zjawiska wśród młodzieży i niewiedzy wśród rodziców.

Katalog materiałów, które możemy określić mianem "patotreści" jest bardzo szeroki. Od wspomnianych streamów, przez "shoty" (czyli fragmenty streamów zapisane z reguły przez innych użytkowników), "tiktoki" (filmiki opublikowane na platformie TikTok), aż po zdjęcia. Ich wspólnym mianownikiem jest promowanie zachowań szkodliwych społecznie, niezgodnych z prawem, nierzadko także z elementami pornografii.


Na patotreści młodzi ludzie trafiają z nudów, ciekawości, chęci bycia na czasie. Ale także - jak tłumaczył Arkadiusz Michałowski z dyżurnet.pl, zespołu ekspertów NASK - bo tak działają algorytmy.

"Jeśli rejestrując się na TikToku wskażemy, że jesteśmy w wieku nastoletnim, to już po około czterech minutach algorytmy platformy podsuną nam materiały tego typu" - powiedział ekspert.


Patostreamerzy często mają olbrzymie zasięgi - np. jednego z najpopularniejszego wśród nastolatków "twórców" na TikToku obserwuje 729 tys. osób, na Instagramie 698 tys. Wraz z zasięgami rosną zyski platform i twórców, bo wyświetlanym materiałom towarzyszą reklamy. Dodatkowym źródłem dochodu są tak zwane "donejty" (z ang. donate - wspierać), które można wpłacać za pomocą specjalnych platform i SMS-ów premium. Zwykle są to wpłaty rzędu kilku złotych. W skali miesiąca dają one dochód w wysokości od kilkuset do nawet kilkunastu tysięcy złotych. "Rodzice często nie wiedzą, że dzieci płacą patotwórcom" - powiedział PAP Arkadiusz Michałowski.


W swoim raporcie "Patotreści w internecie" z 2019 roku Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę wskazała negatywne skutki oglądania patotreści - zarówno emocjonalne, jak i poznawcze. Były to m.in. utrata poczucia bezpieczeństwa, kształtowanie nieprawdziwych przekonań na temat świata i ludzi, podejmowanie zachowań szkodliwych dla zdrowia i niebezpiecznych kontaktów, obniżenie nastroju.

Jak wyjaśniła PAP Magdalena Bigaj, medioznawczyni i twórczyni Fundacji Instytut Cyfrowego Obywatelstwa, autorka książki Wychowanie przy ekranie, kontakt z patotreściami jest szczególnie niebezpieczny dla najmłodszych użytkowników internetu, których układ nerwowy jest jeszcze niedojrzały, a system normatywny i świat wartości w procesie budowania. 

"Nasz mózg normalizuje to, co widzi. Wystawiany na dany widok wystarczająco często, uznaje, że jest to coś całkowicie zwyczajnego i znieczula się - także na przemoc czy agresję" - zauważyła.


Tak też działa metoda małych kroków, zresztą, skierowana do młodych ludzi.


Specjaliści są zgodni: rodzic musi interesować się tym, co jego dziecko robi w sieci. Tymczasem według raportu "Nastolatki 3.0" ponad połowa nastolatków jest zdania, że ich rodzice nie ustalili z nimi żadnych zasad dotyczących korzystania z internetu. Blisko co czwarty uważa, że rozwiązania, po które rodzice sięgnęli, żeby kontrolować jego czas oraz dostęp do treści w internecie, są nieskuteczne.

Zdaniem Magdaleny Bigaj bardzo ważne jest - jeśli wiemy, że dziecko mogło mieć kontakt z patotreściami - rozmawianie z dzieckiem o tym, że takie materiały są źródłem krzywdy wielu osób - tych, które są "bohaterami" filmików, ale też tych, które je oglądają, przyswajając postawy społecznie negatywne. 

Istotne jest także, żeby rodzice nie wyrażali zgody na założenie przez dziecko konta na platformie społecznościowej, zanim znajdzie się ono w wieku wymaganym przez jej regulamin. Akcent należy położyć również na higienę cyfrową - korzystanie z ekranów przez określony czas oraz odkładanie ich w trakcie nauki, posiłków czy przed snem.



W Ministerstwie Cyfryzacji trwają prace nad ustawą, której celem jest ochrona małoletnich przed szkodliwymi treściami dostępnymi w sieci. W rozmowie z PAP Monika Rosa, przewodnicząca sejmowej komisji do spraw dzieci i młodzieży, wyraziła nadzieję, że jeszcze w tym roku odbędzie się posiedzenie komisji, podczas którego ministerstwo przedstawi swój projekt. "O elementach higieny cyfrowej dzieci i młodzież będą rozmawiały w szkołach, na przedmiocie edukacja zdrowotna. Odpowiedzialność oczywiście spoczywa także na rodzicach. Musimy jednak w końcu zacząć wymagać od platform cyfrowych, żeby reagowały i jak najszybciej usuwały tego typu treści" - podkreśliła Rosa. (PAP)











Raport NASK: Co czwarty nastolatek ogląda patostreamy | Nauka w Polsce








poniedziałek, 14 października 2024

Złudzenie, że dziecko ma decyzję do podjęcia.


Pierwszy przedruk kieruje na tę stronę:




wydaje mi się dość ciekawa.






Rumunia


przedruk 
słabe tłumaczenie automatyczne





Dr Leonard Sax: Nie pytaj dzieci



Nieufność wobec władzy jest dziś w Ameryce normą. W moim dzieciństwie, w latach 60., jeśli ksiądz pojawiał się w zatłoczonej restauracji, od razu pozwalano mu przejść przed kolejką. Jeśli obejrzycie konferencję prasową prezydenta Eisenhowera czy prezydenta Kennedy'ego, będziecie zdumieni szacunkiem i poważaniem okazywanym przez dziennikarzy tamtych czasów, zupełnie innym niż to, co dzieje się teraz regularnie na konferencjach Baracka Obamy czy przed nim na konferencjach George'a W. Busha. W szkołach publicznych w Ohio, do których chodziłem, powszechną praktyką było, że uczniowie zwracali się do nauczycieli per "Panie" i "Pani". Jeśli nauczyciel oskarżył dziecko o złe postępowanie, rodzice zazwyczaj akceptowali werdykt nauczyciela bez zbędnych ceregieli i najprawdopodobniej nakładali znacznie surowsze sankcje w domu niż cokolwiek innego, co wydarzyło się w szkole. Dzisiaj, jeśli nauczyciel oskarży dziecko o jakąś bezczelność, rodzice najprawdopodobniej zamienią się w prawników, domagając się dowodów i zgłaszając zarzuty.

Ta nieufność wobec władzy i jej konsekwencja – niechęć do korzystania z niej – przeniknęła teraz do każdej sfery amerykańskiego życia, w tym do domu. Jeszcze 40 lat temu większość amerykańskich rodziców mówiła swoim dzieciom, jak mają się ubierać, co jeść, jak się zachowywać. Dziś pytają o to amerykańscy rodzice. Sam pomysł dawania instrukcji, a nie zadawania pytań, wydaje się staromodny, jeśli nie wręcz błędny.

Jestem lekarzem, który nadal praktykuje. W 1986 roku uzyskałem tytuł licencjata medycyny na Uniwersytecie Pensylwanii. W ciągu ostatnich 30 lat odwiedziło nas ponad 90 000 osób. Widziałem dzieci, młodzież i ich rodziców, pochodzących z różnych klas społecznych i środowisk. Mogłem obserwować z intymnej – a jednocześnie obiektywnej – perspektywy lekarza rodzinnego głębokie zmiany, jakie zaszły w życiu Amerykanów w ostatnich dziesięcioleciach. Byłam naocznym świadkiem upadku rodzicielstwa.

Na przykład: matka i ojciec przyszli niedawno do biura ze swoją sześcioletnią córką. Dziewczynka miała gorączkę i ból gardła. Spojrzałem na jej uszy i wyglądały dobrze. Powiedziałem: "Teraz przyjrzę się twojej szyi". Zanim zaczęła, moja mama zapytała: "Czy nie masz nic przeciwko, jeśli lekarz bardzo rzadko patrzy na twoją szyję, moja droga? Potem mama zabiera cię po lody.

Ta matka myślała, że postępuje dokładnie tak, jak trzeba, jest wrażliwa i opiekuńcza, ale jej interwencja zmieniła przebieg badania. Dziewczynka zatrzymała się i rozpłakała się, krzycząc: "Ale ja nie chcę!". To, co miało być dwusekundowym badaniem, przerodziło się w męczarnię, która trwała kilka minut, co wymagało interwencji asystenta, aby uspokoić dziecko. Być może celem matki było złagodzenie dyskomfortu dziewczynki, ale to tylko pogorszyło sytuację.

Nie negocjuj z sześciolatkiem – taka jest moja zasada. W ciągu 25 lat doświadczenia klinicznego nauczyłem się, że rozwiązaniem problemu medycznego jest po prostu przeanalizowanie go. Jeśli dziecko ma gorączkę i ból gardła, wykonuje test na paciorkowiec. Dziecko nie ma prawa głosu. W naszym przypadku matka obarczała dziecko złudzeniem, że ma decyzję do podjęcia. Jej interwencja zmieniła moją decyzję w negocjowalną prośbę, a następnie zamieniła negocjacje w łapówkę. Autorytet dorosłych został podważony. Zapytana "czy masz coś przeciwko, jeśli lekarz spojrzy na twoje gardło?", sześcioletnia dziewczynka usłyszała pytanie w dobrej wierze, a odpowiedź na to pytanie brzmiała, że denerwuje się i nie pozwala na to lekarzowi. Tego typu momentu nie było, gdy 30 lat temu zaczynałem medycynę.

Dlaczego czujesz się tak zażenowany pojęciem władzy? Myślę, że częściowa odpowiedź leży w przenikaniu wrażliwości politycznej do relacji rodzinnych. Z politycznego punktu widzenia historię ostatnich 50 lat można podsumować jako przyznanie praw osobom, które owdowiały po nich. Czarnym obiecano równe prawa wobec prawa. Kobiety mogły łatwiej wejść na rynek pracy i były chronione przed seksizmem. Zniesiono zinstytucjonalizowaną dyskryminację, miejsca publiczne zostały otwarte dla wszystkich, kobiety zaczęły masowo uczęszczać na uniwersytety, a programy opieki społecznej zostały rozszerzone. Pojęcia władzy i hierarchii stały się podejrzane, politycznie niepoprawne. Nikt nie powiedział wprost: "Tak, to w porządku, że czarni, kobiety itd. mają równe prawa z białymi mężczyznami. Ale dlaczego nie miałoby być takich samych relacji między dziećmi a dorosłymi, jak te między dorosłymi po prostu?" Dajmy prawa wszystkim! Dlaczego nie dzieci?

Ponieważ pierwszym zadaniem rodziców jest nauczanie swoich dzieci, a nie proszenie ich o radę. Kiedy lekarz mówi, że musisz wykonać test na paciorkowca, wtedy wykonujesz test. Musisz zjeść warzywa przed deserem. Szkoła to miejsce, w którym się uczysz, a nie pokaz mody czy klub towarzyski, więc musisz się odpowiednio ubierać i zachowywać. To są fundamentalne lekcje.

Rodzice muszą również uczyć dzieci odróżniania dobra od zła. Żadne dziecko nie rodzi się z taką wiedzą. Dzieciom trzeba uświadamiać tę różnicę, co oznacza (w tym kontekście) przyjęcie pouczenia jako prawdy o autorytecie. A autorytarne nauczanie wymaga autorytetu.


Kiedy rodzice rezygnują ze swojego autorytetu, całkowicie przyprawiają dzieci o zawroty głowy. Dzieci potrzebują stanowczego przewodnictwa. Kiedy rodzice im tego nie dają, zwracają się do rówieśników, mediów społecznościowych lub Internetu. Znajdują tam Miley Cyrus, Justina Biebera, Akona, Eminema, Nicki Minaj, Kim Kardashian i Lady Gagę. To zagmatwana mieszanka seksu, selfie i niekończącego się pędu do popularności i uwagi. To, co naprawdę liczy się na świecie, to to, kto jest sexy i kto ma najwięcej obserwujących na Twitterze i najlepsze zdjęcia na Instagramie (...)



Książka dr. Leonarda Saxa "The Collapse of Parenting" ("Upadek rodzicielstwa"), która ukazała się w New York Times, ukaże się nakładem wydawnictwa Contra Mundum.


Źródło: https://contramundum.ro/2024/10/09/nu-i-intrebati-pe-copii/



---------



Anca Radu: "Nowa zaplanowana głupota"


Nowa planowana głupota, z "redukcją wspólnej podstawy i możliwością wyboru przez ucznia potrzebnych mu przedmiotów", pokazuje, jak źle jest być prowadzonym przez ludzi, którzy nie rozumieją człowieka – wobec takich opcji uczeń wybierze z zamkniętymi oczami przedmiot, do którego nauczycielowi powiedziano, że jest pobłażliwy i daje wysokie oceny, bez potrzeby specjalnego wysiłku czy dyscypliny, która zapewnia mu najwyższą ocenę na BAC (zwłaszcza jeśli utrzymamy imbecylizm przyjęcia na studia, biorąc pod uwagę przynajmniej pewną część średniej z matury).

Jest już wystarczająco źle, z podziałem klas licealnych na 436657 sekcji, właśnie dlatego, że mnogość opcji w dzisiejszym społeczeństwie bardzo utrudnia uczniowi szkoły średniej podjęcie decyzji, chodzi właśnie o to, aby otworzyć jego horyzonty, oferując mu aż do liceum ogólną kulturę wystarczająco szeroką i solidną, aby zrozumieć wybory, których musi dokonać (stary system prostego podziału na rzeczywiste i ludzkie był absolutnie wystarczający) — W logice idei kultury ogólnej, przy wyjęciu przedmiotów ze wspólnego rdzenia, brzmiałoby to tak: albo są one zbędne, a wtedy mówimy o dyscyplinach pasożytniczych, które siłą uzupełniają fotel nauczyciela i które w tym wypadku lepiej całkowicie wyeliminować, albo są one niezbędne, a wtedy ich usunięcie ze sfery obowiązkowej kultury powszechnej jest równoznaczne z ułomnością wychowawczą narzuconą ręcznie.

Oczywiście trudność rozmowy wynika z niezrozumienia użyteczności kultury ogólnej, ale jest to problem, którego nie da się wyjaśnić osobom, które jej nie mają.


wtorek, 8 października 2024

Nauka historii w szkole





W sumie, nauka historii powinna być nauką myślenia politycznego.

Polityka przenika wszystko i wpływa na życie każdego z nas.





Kanada






przedruk





Jeśli przejdzie ustawa zgłoszona przez posłankę federalnej NDP w sprawie „zakazu kłamstwa o szkołach z internatami”, niedługo wszyscy będziemy musieli przyklepywać oficjalną wersję, niczym ideologiczną mantrę. Dlatego zanim zejdziemy do podziemia i drugiego obiegu, kilka uwag na ten temat.

Tragedią naszych czasów jest postępujące ogłupienie, elit nie wyłączając; brak im podstawowych wiadomości o historii świata, własnego państwa i narodu. 

Kanada, w imię wielokulturowego „zjednoczenia” i tworzenia nowej tożsamości, jakiś czas temu zrezygnowała z nauczania historii w szkołach. Widocznym znakiem tej koncepcji jest nowy projekt graficzny kanadyjskiego paszportu, w którym w przeciwieństwie do dawnego nie ma żadnych odniesień do wydarzeń historycznych budujących państwo kanadyjskie, jak choćby Vimy Ridge, są za to ptaszki i boberki. Słowem, nie historia ma nas jednoczyć, lecz przyroda i geografia; „jesteśmy wszak pierwszym państwem postnarodowym”, jak to stwierdził Justin Trudeau w jednym z wywiadów.

Ludzie, którym w szkole obowiązkowo podaje się – jak mi to objaśnił nauczyciel p. Krzysztof Sojka-Wilmański – jedynie półroczny kurs historii w 10. klasie, zaczynający się od pierwszej wojny światowej, to super materiał do ideologizowania, każda historyczna głupota wejdzie w nich jak w masło. 

Przede wszystkim zaś nie są w stanie wyrobić sobie własnego zdania i myśleć samodzielnie, właśnie o sprawach takich, jak program asymilacji ludności rdzennej prowadzony w Kanadzie od lat 30. XIX wieku do 1996 roku.


Nie są w stanie zrozumieć, że całe przedsięwzięcie wzięło się nie z nienawiści i chęci wybicia Indian, lecz z programu ich ucywilizowania i przerobienia na pożytecznych mieszkańców kolonii.

W owych czasach uważano powszechnie, że zachodnioeuropejska cywilizacja jest lepsza, dostarcza wyższy standard życia, higieny, wyżywienia, organizacji społecznej i wojny. W zetknięciu z Europejczykami Indianie przegrali, co biali uważali za oczywisty dowód wyższości własnej kultury.

Szkoły z internatami, miały więc indiańskie dzieci, ucywilizować i dać im lepszą przyszłość, niż to co miały w rezerwatach. Cywilizacja kontra dzicy ludzie – taka była wówczas powszechnie przyjmowana dychotomia. Możemy to dzisiaj oceniać, jak chcemy, ale taki był wówczas tok myślenia.
Zresztą zabiegi „cywilizowania” nie były przez dominujących wówczas Europejczyków prowadzone tylko w Ameryce, lecz na całym świecie, często zresztą bez oporu tubylczej ludności, która z podziwem patrzyła i kopiowała wiele złych i dobrych cech zachodnioeuropejskiej cywilizacji, stąd też i charakterystyczne zjawisko kompradorów.


Podobnie było w samej Europie, gdzie też niektórzy – patrz Niemcy – czuli „misję cywilizacyjną”. „Modernizacyjne” przedsięwzięcia prowadzone były w Rosji XVII wieku, gdzie car Piotr I nakazał noszenie europejskich ubiorów i zgolenie bród, ale nawet w kanadyjskim Quebecu, gdzie w latach 60. za sprawą „Cichej rewolucji” zmodernizowano społeczeństwo, również pod względem obyczajowym, odrywając je od tradycyjnego katolicyzmu i jego wartości.

Podobne założenia istnieją dzisiaj wśród lewackiej elity Kanady, która przecież narzuca w szkołach postępową ideologię DEI, odrywając dzieci od tradycji rodziców, uznanej za zachowawczą i wsteczną.
W XIX wieku myślano podobnie – dominium kanadyjskie chciało odizolować młode pokolenie rdzennej ludności od wpływu rodziców i tradycyjnego środowiska, by uczynić z nich produktywnych mieszkańców kolonii i dać szansę cywilizowanego życia.

Podobna sytuacja miała miejsce w Europie, gdzie często dobroczyńcy z klas wyższych wyrywali z rodzinnego środowiska zdolne chłopskie dzieci, posyłali je po nauki do miasta, przez co traciły one kontakt z rodziną i odrywały się od tradycyjnych wiejskich zwyczajów, wierzeń a nawet języka. Znamy to z historii naszych ziem polskich.

Program szkół z internatami prowadzony był i finansowany przez kanadyjskie państwo, a kościoły, w tym katolicki były „podwykonawcami”, jako że to one prowadziły wówczas nauczanie.

Wszyscy wykształceni Indianie; adwokaci, lekarze, nauczyciele, politycy przeszli przez te szkoły. Innych nie było.

Tak, spowodowało to oderwanie ich od tradycyjnego języka, wierzeń, od miłości rodzin, a w wielu wypadkach naraziło na nękanie i molestowanie, jakie zawsze towarzyszą sytuacji, wszechwładzy dorosłych nad dziećmi. Sierocińce i szkoły z internatami na całym świecie, dostarczają wiele tych pożałowania godnych przypadków. I od tego jest policja by ścigać sprawców.

Tak więc szkoły z internatami mają skomplikowaną, zróżnicowaną i długą historię – dłuższą niż historia samej Konfederacji. Sprowadzanie jej do jednej politycznie poprawnej wersji, która odbiega od prawdy, nie ma nic wspólnego z pojednaniem i jest elementem budowy nowej globalistycznej tożsamości kanadyjskiego społeczeństwa. Nasi kierownicy uznają, że tożsamość grupowa budowana jest na mitach, dlatego usiłują skonstruować nową mitologię na potrzeby Nowego Wspaniałego Świata.


Andrzej Kumor








Według wewnętrznych badań Kanadyjskiej Komisji ds. Radia, Telewizji i Telekomunikacji (CRTC) zaufanie Kanadyjczyków do mediów informacyjnych stale spada. Tylko 32 procent respondentów uważa, że ​​informacje przedstawiane przez media są „dokładne i bezstronne”.

„Wrażenia dotyczące jakości treści spadły w przypadku niemal wszystkich źródeł w porównaniu do stanu bazowego, a obecnie mniej Kanadyjczyków wyraża zaufanie do mediów informacyjnych, zadowolenie z kanadyjskiej telewizji i czuje ich zapatrywania odzwierciedlone w treściach obecnie dostępnych” — wynika z badania CRTC opartego na wywiadach z 2541 Kanadyjczykami przeprowadzonych w okresie od 14 lutego do 29 marca.

Jak wynika z raportu, o którym jako pierwszy poinformował Blacklock’s Reporter, zaufanie do mediów spadło o 4 procent w porównaniu z rokiem 2023, a zadowolenie z jakości przekazów informacyjnych spadło o 6 procent.

Jak podano w raporcie, tylko trzy na 10 ankietowanych stwierdziło, że są zadowoleni z jakości informacji i analiz oferowanych przez kanadyjskie media informacyjne, zadowoleni z kanadyjskiej oferty programowej telewizji i czują, że „ich poglądy znajdują odzwierciedlenie w obecnie dostępnych treściach”.

Respondenci stwierdzili, że czerpią wiadomości głównie ze źródeł wideo, a następnie audio i innych źródeł medialnych. Ich zadowolenie spadło w przypadku większości rodzajów treści „rozrywkowych” i wszystkich rodzajów „treści informacyjnych”.

W raporcie stwierdzono również, że Kanadyjczycy w wieku 65 lat i starsi oraz osoby mówiące po francusku częściej deklarują, że ufają mediom informacyjnym, jeśli chodzi o dostarczanie dokładnych i bezstronnych informacji.

Badania Privy Council z marca 2023 r. wykazały, że niewielu Kanadyjczyków opowiada się za priorytetowym traktowaniem przez rząd federalny dotacji dla mediów informacyjnych, a jedynie „niewielka liczba uważa, że ​​branża informacyjna jako całość powinna być obecnie najwyższym priorytetem”. Wielu respondentów stwierdziło, że uważają, że rząd federalny ma pilniejsze kwestie, na których powinien się skupić, takie jak dostępność mieszkań i koszty utrzymania.

Jak wynika z raportu, gdy uczestnikom grupy fokusowej powiedziano, że wiele redakcji informacyjnych zwolniło pracowników lub ogłosiło niewypłacalność, wielu z nich wyraziło obojętność.


W raporcie Tajnej Rady zapytano również o poparcie dla ustawy C-18, Online News Act, która została uchwalona przez parlament w czerwcu ubiegłego roku. Ustawa nakazuje firmom technologicznym płacenie kanadyjskim mediom za treści informacyjne linkowane na ich platformach, ale w konsekwencji spowodowała utratę dostępu Kanadyjczyków do treści informacyjnych na dwóch platformach Meta: Facebooku i Instagramie.

W raporcie stwierdzono, że reakcje uczestników na ustawodawstwo były „mieszane”. Większość respondentów z północnego Quebecu je popierała, a niemal wszyscy z Toronto i miast średniej wielkości byli mu przeciwni.


Andrzej Kumor






KUMOR: Nowa kanadyjska mitologia - Goniec







sobota, 5 października 2024

No, nie są to "rzeczy trzeciorzędne..."

 

Wszystkie narzędzia mogą być wykorzystane źle, ale mogą być też wykorzystane dobrze. Zależy od świadomego użytkownika


tak, warto pamiętać o tych słowach



a zadania, sprawdziany, jakie przedmioty - to są wg mnie podstawy














NIE dla chaosu w szkole

·

Trudno się nie zgodzić z zacytowanymi poniżej opiniami Tomasza Tokarza (link do wpisu w komentarzu). Sprawy kadry nauczycielskiej, jej doboru, obciążenia obowiązkami i wsparcia są absolutnie kluczowe dla jakości edukacji...


Czytam o tych różnych pomysłach na zmiany w edukacji, ech... Te niekończące się dyskusje o rzeczy trzeciorzędne... Czy mają być zadania, oceny, sprawdziany, przedmioty takie czy owakie... Spieramy się o didaskalia.
 
Najważniejsza inwestycja to świadomi nauczyciele, dobrze przygotowani, wiedzący dokąd zmierzają, kierujący się dobrem uczniów, otrzymujący stałe wsparcie (konsultacje, superwizje, wymiana doświadczeń, asystentura pomocy nauczyciela), mający do dyspozycji przemyślane narzędzia (elastyczne scenariusze), w tym także odpowiednio dostosowane generatory AI ("na lekcję potrzebuję tego i tego..., znajdź mi dane w bazie X i przygotuj na podstawie tego materiały do pracy"). To rozwiąże 90% problemów edukacji.
 
Jeśli tacy nauczyciele uznają, że do sensownego wspierania uczniów potrzebują ocen (wyrażanych liczbą, kreską czy awatarem) czy sprawdzianów to będą je stosować. Jeśli nie, to nie będą. Wszystkie narzędzia mogą być wykorzystane źle, ale mogą być też wykorzystane dobrze. Zależy od świadomego użytkownika


fb












/www.lasegundaguerra.com/viewtopic.php?t=15028





"poważne traktowanie znaczenia słów"

 


"największym złem, na jakie cierpi nasz naród i najtrudniejszym do obalenia, jest ignorancja. I nie mam tu na myśli tylko nieznajomości księgi, ale 

mniej lub bardziej doskonałą nieznajomość sensu kraju i rzeczy, które dotyczą całkowicie ściśle samego jego istnienia"




DOKŁADNIE!!








Rumunia



przedruk
tłumaczenie automatyczne



Andrei Marga (ur. 22 maja 1946 w Bukareszcie) – rumuński historyk, filozof, wykładowca akademicki i polityk, w latach 1997–2000 minister edukacji narodowej, w 2012 minister spraw zagranicznych, od 1993 do 2004 i od 2008 do 2012 rektor Uniwersytetu Babeș-Bolyai w Klużu-Napoce.



Spiru C. Haret (ur . 15 lutego 1851, zm. 17 grudnia 1912) – rumuński matematyk, astronom i polityk. Wniósł on fundamentalny wkład w rozwiązanie problemu n-ciał w mechanice nieba, udowadniając, że użycie aproksymacji trzeciego stopnia dla sił zakłócających implikuje niestabilność głównych osi orbit i wprowadzając w związku z tym koncepcję perturbacji świeckich.

Jako polityk, podczas trzech kadencji na stanowisku ministra edukacji, Haret przeprowadził głębokie reformy, budując nowoczesny rumuński system edukacji. W 1892 roku został pełnoprawnym członkiem Akademii Rumuńskiej.

Założył także Obserwatorium Astronomiczne w Bukareszcie, mianując Nicolae Coculescu jego pierwszym dyrektorem. Krater Haret na Księżycu został nazwany jego imieniem.




Andriej Marga: 


Co zrobiłby Spiru Haret?




Ubóstwo idei w tegorocznych kampaniach wyborczych nie ominęło edukacji. A teraz, w obliczu wyborów prezydenckich i parlamentarnych, mówi się o edukacji, ale nikt nie zaproponował żadnego realnego projektu.


Fakt, że od czasu programów z lat dziewięćdziesiątych – "Odbudowa szkół wiejskich" (1997), "Budowa szkół i budynków uniwersyteckich" (1997), budowa "Roedunet" (1996), "Wyposażenie uniwersyteckich szkół" (1998), "Stworzenie autonomii zawodowej szkół i szkół średnich" (1998), "Autonomia uniwersytetów" (1998), "Normalizacja wynagrodzeń w edukacji" (1998) itd. – postęp w zakresie infrastruktury i alokacji finansowej leży w naturze rzeczy i należy go przyjąć. Ale ani pieniądze, ani infrastruktura nie zwalniają z normalizacji samej edukacji. Można mieć pieniądze, ale edukacja, jak widać, jest w kryzysie.

Faktem jest, że w porównaniu z krajami tego regionu, w Rumunii zniweczono część reformy edukacji z lat dziewięćdziesiątych, tak że podczas gdy kraje te poczyniły postępy, kraj się cofnął. Ustawy oświatowe z 2011 i 2023 r. oraz związane z nimi upolitycznienie zagęściły amatorszczyznę w podejmowaniu decyzji i pozostawanie w tyle. [podobnie jak w Polsce? - MS] 

Stało się tak po tym, jak w 1998 r. Rumunia została zaproszona do Waszyngtonu wraz z Brazylią w celu przedstawienia reformy, która umieściła ją wśród pierwszych krajów, które zdecydowały się na tę drogę, po opublikowaniu monografii reform w Paryżu, a także po przyjęciu środków europejskich na spotkaniach kontynentalnych w Bukareszcie i Klużu-Napoce. 

W 2010 r. niektóre rumuńskie uniwersytety nadal miały znaczenie. Teraz bardziej interesujące w nich, jak powiedział znawca, są uroczystości. Jeśli nie tylko przygotowanie do emigracji.



Wskaźniki takie jak europejski lider w zakresie przedwczesnego kończenia nauki, najniższa konsumpcja książek na mieszkańca, analfabetyzm funkcjonalny, emigracja w czasie pokoju mówią właściwie wszystko o stanie edukacji narodowej. 

Niektórzy socjologowie odkryli, że brak edukacji szkolnej dzieci osiąga dziś rozmiary sprzed 1938 roku. Korupcja przy przyznawaniu dyplomów i tytułów oraz niska wartość, jaka się pod nimi kryje, są bezprecedensowe. Wystarczy wziąć pod uwagę słabości w decyzjach gospodarczych, w dostępie do funduszy europejskich, w demokratyzacji i zapewnieniu wiarygodnego wymiaru sprawiedliwości, aby zdać sobie sprawę z zawodowego upadku.


Przede wszystkim jednak pogarda dla edukacji osiąga nowe wyżyny. Na przykład niektórzy kandydaci na prezydenta, którym przypisuje się wyniki sondaży, mają na swoim koncie plagiat, który można zobaczyć gołym okiem. Lub plagiat to zwykła kradzież, nawet jeśli wynosi dwa, cztery lub dowolną liczbę procent. Są też kandydaci, którzy studiowali w niedojrzałych instytucjach lat dziewięćdziesiątych. 

Albo do podejmowania decyzji powoływani są ludzie, którzy nie mają nic wspólnego z wykształceniem wymaganym na danym stanowisku – filolodzy jako inżynierowie, pracownicy socjalni zamiast finansistów, artyści zamiast agronomów i tak dalej. "Układ bije na głowę regulacje" – mówi znamienity hierarcha z Bukaresztu, ale ostatnio refleksy tych, którzy decydują, graniczą z absurdem. Literatura Caragiale i Urmuz przewyższa absurdalność instytucji.

Jako szczyt pogardy mówi się ostatnio, że kwalifikacje zdobyte przez osoby podczas szkolenia nie mają znaczenia. Tak jakby demokracja nie miała, przynajmniej w zasadzie, merytokratyczności. Oczywiście nie można uzyskać wysokich ocen z niektórych przedmiotów, ale otrzymywanie w większości niskich ocen mówi coś o kalibrze. Do egzaminu można podejść słabo, ale zdanie innych wątpliwych nie jest bez znaczenia. Możesz być kimkolwiek chcesz, ale czego szukasz, decydując o życiu innych?

We wszystkim dużo się dzieje, ale dlaczego Rumunia miałaby być narażona na ataki? Dlaczego po mandatach prezydenckich i rządach, które doprowadziły do życia na kredyt, po największej emigracji z kraju w czasie pokoju i upadku zawodowym, Rumunia ma wpaść z powrotem w ręce tych samych ludzi, których naturalne miejsce jest gdzie indziej?

Zaskakujące jest to, że uczelnie nie reagują na pogardę, z jaką traktuje się edukację. Czy nie byłoby normalne, że zamiast rektorów niektórych z nich zajmujących się żenującą zmianą ustawodawstwa dotyczącego mandatów, jak w 2023 r., jak i w 2023 r., i rywalizujących o łaski szefów SRI, nie byłoby normalne, gdyby uczelnie opowiedziały się za kapitalizacją kształcenia absolwentów z korzyścią dla kraju? Czy nie należałoby powrócić z zastoju w szkodliwych układach, do otwartej konkurencji w zajmowaniu stanowisk i stanowisk, zgodnie z tym, co dosłownie oznacza uniwersytet? Czy to możliwe, że w kraju instytucje zamknęły się w sobie i stały się nieprzejrzyste dla normalności?


Łatwo zauważyć, że żadna instytucja w obecnym społeczeństwie rumuńskim nie prowadzi wymagającej debaty na temat rozwoju kraju. 

Żaden z nich nie wykazuje się niezbędnymi kompetencjami. Żadna z nich nie jest pracą domową na poziomie przygotowania. Dziś rządzą losy, które znajdują się poniżej poziomu pretensji.

Przyjmuje się, że "to tak działa, bo w innych krajach też są braki!", że jest dziś pełen miernych doktoratów, pompatycznych i nieodkrytych tytułów, niepopartych dowodami twierdzeń i frazesów.


Otwartość instytucji akademickich nie powinna ograniczać się do sloganów. Polega ona na wprowadzaniu świeżych głów do krzeseł i do procesu decyzyjnego. Instytucje akademickie powinny być znacznie odnawiane dzięki kreatywnym ludziom. Byłoby właściwe, aby wzięli pod uwagę nowe szkolenie specjalisty, zaczynając nie od formalizmów, ale od problemów do rozwiązania. Żadna specjalizacja nie może już pozostać samotna. Tak byłoby w przypadku podejścia do nowych dziedzin wiedzy – bioinżynierii, antropologii i sztucznej inteligencji, psychologii opartej na medycynie, kulturowo poinformowanych nauk społecznych itp. Właściwe byłoby odejście od ilościowej oceny publikacji na rzecz dekantacji oryginalnego wkładu w dzisiejszą wiedzę.

W tej sytuacji jedynymi propozycjami w edukacji w sezonie wyborczym 2024 są "Wykształcona Rumunia" – przykład niekompetencji, szkodliwy dla kraju – oraz powrót do Spiru Haret. Tylko ten ostatni jest również wyczerpany retoryką, nie wiedząc, co by to oznaczało. Chociaż pisma Hareta są ponownie publikowane (zob. Constantin Schifirneț, red., Spiru Haret's Works, Comunicare.ro, Bukareszt, 2009, dziesięć tomów), ilu z tych, którzy organizują dziś edukację, przejrzało je? Ilu ludzi zna Spiru Haret?



Jako minister, w ciągu dziesięciu lat, znany matematyk i socjolog kierował, jak wiadomo, pracami nad ustawami, które trwale zreformowały szkolnictwo w kraju – ustawą o szkolnictwie podstawowym (zmienioną w 1896 r.); Ustawa o szkolnictwie średnim i wyższym (1898 r.); Ustawa o szkolnictwie zawodowym (1899). Spiru Haret przedstawił decydujące elementy reformy i przedstawił opcje, które pozostają aktualne do dziś. 


Co oznaczałoby powrót do jego podejścia?


W dzisiejszych czasach – bardziej z inercji, niż z troski o demokrację – programy reform będą realizowane przy udziale ze wszystkich kierunków, co oczywiście nie przynosi rezultatów.

Spiru Haret powiedział to wprost:

 "Programy realizowane według jednego i ogólnego planu nie są pracą, którą należy powierzać dużemu gremium. Ktokolwiek się nad tym zastanowi, widzi, że taka praca jest bardzo podobna do rozwiązania problemu matematycznego, który nie obejmuje dużej liczby rozwiązań" 

Aby móc sformułować realny program, potrzebne są pomysły.


Niektórzy uważają, że reforma zaczyna się od każdego miejsca. Spiru Haret postawił misję edukacji przed reformą. 

"Edukacja kraju jest powołana do spełnienia potrójnego celu. 

Na pierwszej linii frontu musi szkolić dobrych obywateli. 
W drugiej linii musi on zapewnić wszystkim młodym ludziom zasób wiedzy, który jest niezbędny każdemu człowiekowi w życiu, bez względu na stan społeczny; To jest edukacja obowiązkowa.

Wreszcie, musi ona również tworzyć kontyngenty dla wszystkich karier, które są niezbędne dla pełnego i harmonijnego życia państwa" 


 Na czele misji stoi "formacja obywatela" na poziomie czasu.

Spiru Haret kategorycznie odrzucił "reformę" opartą na interesach wyborczych. Dla niego kompasem był interes publiczny. Spiru Haret był w pełni świadomy, że "w naszym kraju co innego jest napisane w prawie, a co innego stosuje" i prosił o "poważne traktowanie znaczenia słów". 

W przeciwnym razie wszystko zostanie udaremnione.


Spiru Haret napisał, że

 "największym złem, na jakie cierpi nasz naród i najtrudniejszym do obalenia, jest ignorancja. I nie mamy tu na myśli tylko nieznajomości księgi, ale mniej lub bardziej doskonałą nieznajomość sensu kraju i rzeczy, które dotyczą całkowicie ściśle samego jego istnienia". 

Ignorancja wpływa na sam sposób postępowania ze zmianami, tak że w opracowywaniu i ocenie reform panuje wielki dyletantyzm.


Edukacja warunkuje wiele, ale iluzoryczne jest oczekiwanie od niej wszystkiego. 

Spiru Haret przekonywał, że

"winę za upadek zmysłu moralnego ponosi nie edukacja, ale ta obrzydliwa szkoła, która nadużywając niewystarczalności praw i niekonsekwencji naszej opinii publicznej, otwarcie praktykuje teorię uporu i niemoralności./.../ Szkoła może być tylko zwierciadłem stanu moralnego samego kraju".

Edukacja nie może różnić się od społeczeństwa.




W koncepcji Spiru Hareta uniwersytety mogą mieć decydujące znaczenie dla państwa. Często powoływał się na przykład Niemiec, jako umocnienia państwa przez oświatę, i wyraził nadzieję, że za pomocą ustawodawstwa uczyni

 "uniwersytety nie tylko szkołami wyższymi, będącymi jakby kontynuacją liceum, ale rozległymi ośrodkami kultury, w których cały ruch kulturalny kraju może łatwo znaleźć środki do objawienia się w swoim najlepszym i najwyższym wyżynie"

Tylko instytucja, w której znajdują się najlepsi, zawodowo, obywatelsko, moralnie, słusznie, nosi miano uniwersytetu. Tylko ten, kto jest kompetentny, aby przyczynić się do dobrobytu otaczającej społeczności, jest dosłownym naukowcem!



Merytokracja pozwala uniwersytetom sprostać swojej misji, ale i w tym zakresie należy wprowadzić poprawki.

Spiru Haret powiedział, że

 "jeśli chodzi o kadrę nauczycielską, troska ministerstwa nie powinna ograniczać się tylko do przyjmowania najzdolniejszych nauczycieli na stanowiska; Jego troska powinna towarzyszyć im także po ich mianowaniu, wspierać i zachęcać dobrych oraz dawać im środki do doskonalenia się; inni, aby starali się je poprawić, a jeśli nie może, aby uczynić wszystko, co możliwe, aby pozbyć się ich szkoły" .

Korekty muszą być praktycznie ciągłe.


Te, podobnie jak inne opcje, pozostały aktualne. Przywoływałem je już wcześniej (A. Marga, Współczesna reforma edukacji, Wydawnictwo Tribuna, Kluż-Napoka, 2016; ostatnio artykuł Spiru Hareta na temat reformy edukacji, w "Cotidianul", 22 października 2019 r.), więc nie będę się już nad nimi rozwodził. 

Do tego, co już zostało przedstawione, dodam tylko dokładne Ogólne sprawozdanie o szkolnictwie średnim (1884, w: Dzieła, t. I, str. 139-277), będące przykładem podejścia do tematu i odpowiedzialności za edukację. W każdym razie, ktokolwiek powołuje się na Spiru Haret, musi zdawać sobie sprawę z wysokiej wymagalności, z jaką problemy muszą być przyjmowane i rozwiązywane.


Spiru Haret nie wahał się odnotować w swoim czasie, że w kraju nastąpił "regres" w szkolnictwie, który jest efektem dwóch przyczyn: 

braku usystematyzowanego i kompletnego prawodawstwa oraz 
braku wytrwałości ze strony administracji edukacyjnej. 


Edukacja jest całością i częścią całości, którą jest odpowiednie społeczeństwo – tak więc reformy nie mogą być przeprowadzane w częściach. Niejednokrotnie dawano prawa, ale nie rozporządzenia, tworzono programy bez uwzględnienia prawa, a rozkazy i instrukcje nie brały niczego pod uwagę.


Spiru Haret, choć po studiach przyjechał do Francji, nie wahał się krytykować faktu, że

"zapożyczyliśmy nasz system edukacji dokładnie, niczego od nas nie wkładając". Chciał rozwiązań edukacyjnych, które rozwiążą trudności Rumunii, a nie sztuczek. Jego rozwiązania sięgały daleko i wymagały wiele. Na przykład powinny funkcjonować biblioteki szkolne, a "dziecko musi być zamknięte w atmosferze moralności". Edukacja odbywa się nie tylko w godzinach szkolnych.


System szkolnictwa, w którym działał Spiru Haret, obejmował: "szkoły ogólnokształcące, podzielone na szkoły klasyczne (gimnazja i gimnazja) i szkoły realistyczne (gimnazja realne); szkoły specjalne (szkoły podstawowe normalne, seminaria duchowne, szkoły farmaceutyczne, weterynaria itp.)". 

Mówił, że "pod szkolnictwem średnim, stanowiącym podłoże całej kultury narodowej, znajduje się szkolnictwo podstawowe, które prawo dzieli na wiejskie i miejskie. Powyżej znajdują się uniwersytety i inne szkoły objęte nazwą szkolnictwa wyższego".

Spiru Haret podkreślił potrzebę promowania "prawdziwych szkół", a nie tylko "szkół klasycznych" i zaprotestował, twierdząc, że pozostają one wyłącznie w rękach lokalnych inicjatyw.


Spiru Haret zarzucił fakt, że w naszym kraju ustawy organiczne są modyfikowane szybko po ich przyjęciu i domagał się, aby prawo organiczne zostało sformułowane w taki sposób, aby nie mogło być modyfikowane od czasu do czasu. 

Program nauczania, bez względu na to, jak dobry jest, nie może dać żadnych rezultatów, jeśli nie działa przez długi czas. Spiru Haret zarzucał również, że "nie zrobiono nic, aby utworzyć ciało godne misji nauczycieli narodu" i że bezruch tych, którzy stają się nauczycielami, jest nadmierny. W przeciwieństwie do innych krajów, nie wychodzą już z instytucji. Istnieje potrzeba podniesienia poziomu konkursów na stanowiska nauczycielskie, bo np. konkursy uczelniane odbywają się w naszym kraju amatorsko, jak nigdzie indziej.

Trzeba zrezygnować, jak podkreślał Spiru Haret, z "anonimowego zarządzania szkołami poprzez rady szkolne", ponieważ prowadzi ono do zniesienia dyscypliny i nie daje rezultatów. Dzięki takim radom utrwala się "zło edukacji" – nieprowadzenie zajęć i skracanie lekcji z powodu późnego rozpoczynania zajęć i wczesnego opuszczania ich, niewypełnianie programów, ich brak jasności, przestarzałe i źle wykonane podręczniki.


Spiru Haret wymagał wiele od prywatnej edukacji.

 "Prawdą jest, że oprócz niedostrzegalnie wyjątkowej liczby, szkolnictwo prywatne w naszym kraju jest dziś bardziej złe niż dobre; Większość ludzi, którzy prowadzą prywatne instytuty, zbyt wiele pamięta z zasady handlu: dawać jak najmniej towarów za jak najwięcej pieniędzy; Dlatego też dzieci, które uczą się w tych instytutach, rzadko otrzymują wystarczające wykształcenie zarówno pod względem jakości, jak i ilości". Edukacja prywatna również może i musi być na wysokim poziomie.


Edukacja wymaga wsparcia finansowego, ale dla Spiru Hareta edukacja nie zależy tylko od pieniędzy.

Skarżył się przede wszystkim na "niespójność" organizacji

"Moim zdaniem bowiem główną przyczyną obecnego stanu rzeczy jest nie tyle brak troski czy nieprzemyślane środki, ile brak systemu i wytrwałości. Kiedy ustanowimy prawa, przepisy i zarządzenia ministerialne, które będą ze sobą zgodne, wykonamy więcej niż połowę pracy". Z organizacji pozbawionej spójności nie ma sposobu, aby wyjść z czegoś konkurencyjnego.

Kontekst historyczny zmieniał się od lat Spiru Hareta do współczesności kilkakrotnie, tak że proste odwoływanie się do jego praw łatwo przeradza się w propagandę. On sam sprzeciwiałby się takiemu wykorzystaniu jego nazwiska.


Jak duże i ile jest zmian, każdy może zdać sobie sprawę. Na przykład dzisiaj szkoła jest konkurencyjna nie tylko przez niepewność ekonomiczną rodzin, która ogranicza drogę do szkoły, ponieważ dzieci są wykorzystywane do pracy. 

Konkuruje z organizacją, która wcześnie zapisuje młodego człowieka - telewizją, która ułatwia dostęp do dzieł ze skarbca kultury i informacji, rozpowszechnia idee i zachowania, oraz telefonem komórkowym, który jest środkiem oddziaływania. 

Handlarze, którzy zajmują się dystrybucją narkotyków, konkurują z nim od niedawna. Wyzwaniem dla szkoły są sytuacje społeczne, w których kariera zawodowa nie odnosi wcześniejszych sukcesów w szkole.

Ale nie tylko. Współcześnie istnieją ideologie rozpadu tradycyjnej rodziny. Tymczasem w Rumunii w 2012 r. amputowano podstawową sieć szkół. Relacja między wiedzą a wartościami jest bardziej skomplikowana niż kiedyś. Dziś w krajach, które znajdują się na samym dole listy konkursowej, coraz bardziej upowszechnia się fałszywe przekonanie, że wyniki w szkole nie powinny być warunkiem awansu na urząd publiczny. Te i inne wyzwania są nowe.

Oczywiście, dziś, na większą niż kiedykolwiek, współobywatele nie szczędzą ostrych słów pod adresem tych, którzy zostali powołani, łamiąc kryteria zawodowe i obywatelskie, do decydowania o edukacji narodowej w szczytowym momencie. Szkolenie decydentów jest wyraźnie przeciętne, ale alternatywa schronienia w przeszłości niewiele rozwiązuje. Nowe idee w nowym kontekście, a także ogromna odnowa dzisiejszej edukacji są potrzebne jak tlen. Tak jak on myślał o wolnościach, instytucjach i przedstawieniach, tak Spiru Haret był pierwszym, który to powiedział.

Spiru Haret, na przykład, uważał, że matura jest zbyt trudna, z wadami, i że lepsze są od niego coroczne egzaminy, a nawet egzaminy na zakończenie każdej klasy. Po tych wszystkich doświadczeniach jasne jest jednak, że wprowadzenie przez Constantina Angelescu kominiarki, a ostatnio, wraz z ustawą z 1995 r., zapewnienie dwóch egzaminów państwowych na ścieżce ucznia, "Zdolność" i "Matura", stanowią lepsze rozwiązanie.

Ale w Spiru Haret są pomysły i rozwiązania, do których ci, którzy go wzywają, powinni się zaangażować. 

Co by zrobił dzisiaj? 

Spiru Haret stosował nakreślone przeze mnie idee, które były dla niego charakterystyczne. Wyraźnie powiedziałby, że nie można iść naprzód bez zaspokojenia imperatywów, które stoją przed organizacją edukacji. Chodzi o opanowanie kultury instytucjonalnej przez tego, kto chce się organizować; poświęcenie się interesowi publicznemu; zdolność do objęcia całości; Zdolność do opracowywania środków na rzecz lepszych zmian. Spiru Haret zilustrował je tak, że tylko ktoś, kto je zakłada, może je kontynuować.


Bez zaspokojenia tych imperatywów nie ma rozwiązania i nie będzie edukacji godnej tego miana. Tylko poprzez ich zaspokojenie można stawić czoła nowym wyzwaniom w społeczeństwie, z którymi, obiektywnie, Spiru Haret nie mógł sobie poradzić.







Autor: Andriej Marga




Andriej Marga: Co zrobiłby Spiru Haret? - gandeste.org


(Spiru Haret's Works, Comunice. Ro., Bukareszt 2009, t. I, s.148). 


wtorek, 1 października 2024

Niszczenie narodów - deschooling



"ekonomizm, pragmatyzm i utylitaryzm" zdecydowanie odcisnęły swoje piętno na obecnym systemie edukacji, czego konsekwencją jest formacja młodych ludzi indywidualistów, pragmatycznych i egoistycznych, zainteresowanych jedynie materialnym spełnieniem."

"Zdaniem autora zjawiskiem, które powinno nas niepokoić, jest "systematyczna imbecylizacja młodzieży, wrzucanej, z wąskim horyzontem wiedzy i z oschłą duszą, w nieludzkie społeczeństwo, w którym liczą się tylko wyniki".


"Organizacje prasowe są doskonale dostosowane do tego programu."


Wiemy to!

Facet opisuje to, co ja znam od lat z codziennego oglądu sytuacji.

Za tym wszystkim, za mediami, gazetami, redaktorami i portalami, za działaniami instytucji, posłów i różnych organizacji, osób fizycznych itd itd...  stoją służby specjalne, które to wszystko koordynują i potężne siły, które to opłacają, 

jest to potężna machina, która nieustannie - dzień i noc, po malutku, w niemal niezauważalny sposób, mieli ludzkie umysły i niszczy ludzi - niszczy państwo.



To jest wojna kognitywna.







przedruk
tłumaczenie automatyczne





"Deschooling w Rumunii doprowadził do niepewnej przyszłości naszego kraju"




Znany historyk, pisarz i profesor Mircea Platon, 

redaktor naczelny czasopisma "Literary Conversations", doktorat z historii na Uniwersytecie Stanowym Ohio w Columbus w USA, autor kilku książek, m.in. "Kto pisze naszą historię?" (2007), "Świadomość narodowa i państwo przedstawicielskie" (2011), "Co pozostaje do obrony?" (2016), "Naród, modernizacja i rumuńskie elity" (2019), "Deschooling Romania" (2020), 
udzielił nam wywiadu na temat sytuacji rumuńskiej edukacji. 

Mówił nam dokładniej o drastycznym upadku szkolnictwa w Rumunii w ciągu ostatnich 30 lat, o korzeniach tego bezprecedensowego regresu, przyspieszonego dziś przez cyfryzację narzuconą bez żadnych podstaw naukowych, jak pokazuje pan Platon w swoich badaniach i sygnałach alarmowych uruchomionych w ostatnich latach.




– W 2020 roku wydałeś książkę "Deschooling Romania. Cele, krety i architekci rumuńskiej reformy edukacji". Chcielibyśmy uzyskać szczegółowe informacje na temat tego, jak przebiegał ten proces porzucania szkoły i jakie miało to konsekwencje dla społeczeństwa oraz dla dzieci i młodzieży.


– Deschooling w Rumunii był procesem, w którym uczniowie zostali pozbawieni wiedzy i charakteru. Proces ten został przeprowadzony zgodnie z metodami wypracowanymi na Zachodzie przez zespoły ekspertów, a następnie wdrożonymi przez duże instytucje międzynarodowe, które funkcjonują jako instytucjonalne banki pamięci reformy.

Nie pracowali przypadkowo, ale metodycznie. Świadczy o tym fakt, że w Rumunii podjęto dokładnie takie same kroki w kierunku deschoolingu, jak np. w USA czy we Francji. W USA zaczęło się to w latach 50., we Francji w latach 70. W naszym kraju, w latach 90. 

Slogany, 
manipulacja medialna, 
zaangażowanie organizacji pozarządowych, 
deprofesjonalizacja nauczycieli, 
nowa scholastyka psychopedagogiczna

wszystkie, by zacytować Creangę, straszliwe głupie rzemiosło reformy edukacyjnej było identyczne i krążyło między Ameryką w latach 50. i 60., Francją w latach 70., Ameryką Południową w latach 80., Europą Wschodnią w latach 90., Azją Środkową i krajami arabskimi w latach 2000. 


Pokazałem nawet, że rumuńscy eksperci, którzy przeprowadzili reformę w naszym kraju, zostali następnie przeniesieni do przeprowadzenia reformy edukacji w Afganistanie, według tych samych receptur i z tymi samymi wynikami, mimo że między Rumunią a Afganistanem jest tak wiele różnic kulturowych. 

Zasadniczo, rumuńska deschoolizacja doprowadziła do niepewnej przyszłości Rumunii, do zniszczenia szkoły jako siły napędowej awansu społecznego opartego na pracy i zasługach, jak to ujął Eminescu, oraz do pewności przyszłości zdominowanej albo przez niedojrzałych dorosłych Rumunów, słabo przygotowanych i niezdolnych do opanowania swojego kraju, to znaczy do życia, zarządzania i przekazywania w spadku swoim dzieciom, krajowi lub imigrantom. [wojna kognitywna ! i u nas promuje się pajdokrację - MS] Zasadniczo, deschooling w decydujący sposób przyczynił się do zapobieżenia przekazywaniu Rumunii jako dziedzictwa materialnego i kulturowego od przodków do potomków.



– Dlaczego uważa Pan/Pani, że mimo znacznej liczby badań (i książek przetłumaczonych m.in. w Rumunii), opublikowanych w ostatniej dekadzie, na temat szkodliwości wprowadzania komputerów i technologii cyfrowych w edukacji – badań, w wyniku których ważne kraje, takie jak Szwecja czy Holandia, początkowo zorientowane na cyfryzację, w ostatnim czasie zdecydowały się na rezygnację z urządzeń cyfrowych i powrót do tradycyjnych podręczników -, Czy jednak Rumunia za wszelką cenę nalega na narzucenie cyfryzacji, a nawet wprowadzenie narzędzi opartych na sztucznej inteligencji w kształceniu przeduniwersyteckim, o czym wspomniano w projekcie Narodowej Strategii na rzecz Sztucznej Inteligencji na lata 2023-2027? Chociaż, jak wykazał Pan/Pani w swoich badaniach, nie przedstawiono żadnego solidnego argumentu naukowego dotyczącego dydaktycznej przydatności agendy digitalizacji w Rumunii.



– To są ogromne interesy finansowe, które sprawiają, że nawet skandaliczne konflikty interesów są pomijane. Lobby IT finansuje własne artykuły, które twierdzą o korzystnej roli cyfryzacji. I te "studia" stają się następnie materiałami, na które powołuje się Ministerstwo Edukacji Narodowej w procesie cyfryzacji edukacji. To tak, jakbyśmy brali każdą ulotkę reklamową za pewnik i używali jej jako źródła polityki publicznej. Istnieją ogromne korporacje z ogromnymi interesami w branży IT, a władze rumuńskie i unijne zachowują się tak, jakby były organizacjami charytatywnymi zainteresowanymi dobrobytem publicznym. Prowadzą nas ludzie o mentalności tych, którzy na początku lat 90. otrzymali i ukradli przeterminowaną "pomoc".



– Twoja książka i sygnał alarmowy, który uruchomiłeś w 2021 r. poprzez obszerną i rygorystycznie udokumentowaną analizę "Krucjata dzieci: cyfrowa deschooling", zwróciły uwagę na poważne problemy dotyczące stanu rumuńskiej edukacji i destrukcyjnego kierunku, w którym jest ona popychana poprzez dostosowanie się do neoliberalno-globalistycznej agendy i digitalizację jej za wszelką cenę. Czy ten sygnał alarmowy miał wpływ na nauczycieli, rodziców lub młodzież, czy też na wyższym szczeblu na decydentów w Ministerstwie Edukacji? Jakie były reakcje?


–Nie. Bo do moich książek nie dołączają się fundusze. Deschooling i digital deschooling odbywały się za dobre pieniądze. Dzięki reformie wiele zyskano. Odbywały się wakacje, kupowano domy, zabierano ogromne pensje, uruchamiano biznesy. Istnieje cały establishment psychopedagogiczny, który narodził się w wyniku tych przedsiębiorstw państwowych i spółdzielczych. Moje książki są dostarczane tylko z argumentami i odniesieniami do źródeł, a nie z funduszami. Oddźwięk wśród opinii publicznej, w tym rodziców i nauczycieli, był dość silny, ale raczej nie zmienił w żaden sposób biegu rzeczy. Ci, którzy stoją u steru Rumunii, pojmują swoje strategiczne interesy w sposób, który obejmuje deedukację Rumunii i upowszechnienie analfabetyzmu. Organizacje prasowe są doskonale dostosowane do tego programu. [dokładnie! szczególnie w tym roku opisywałem jak media imbycylizują młodzież - MS]


– W jaki sposób należy zachęcać zdolnych młodych ludzi do pozostania w kraju po zakończeniu studiów? Rumunia traci wielu utalentowanych i najlepiej wyszkolonych młodych ludzi, którzy mogliby tworzyć elitę kraju, pracując w służbie swojego narodu, ale zdecydowali się opuścić swój kraj. Co należy dla nich zrobić?

– Należy stosować zasadę "Właściwy człowiek na właściwym miejscu". Mamy odpowiednią formę i ludzi i dla nich też byłoby dla nas miejsce. Teraz system jest pełen miernych pochlebców, niekompetentnych, plagiatorów. Wyjeżdżają nie tylko błyskotliwi młodzi ludzie, ale także normalni ludzie, ale z charakterem, zwykli ludzie w kraju.


– W Strategii Cyfryzacji Edukacji w Rumunii Ministerstwo Edukacji przejmuje szereg rekomendacji sformułowanych przez DIGITALEUROPE, które pokazał Pan/Pani, że jest głównym narzędziem, za pomocą którego lobby Big Tech narzuca swoją agendę cyfryzacji w Europie i Rumunii. Jednym z głównych zaleceń jest "rozwój publiczno-prywatnych partnerstw instytucjonalnych w zakresie tworzenia modułów programowych kształcenia na odległość". Jak Pan/Pani komentuje ten cel?


– Tak, jest to szkoła typu penitencjarnego, powszechnie stosowana w praktyce w niektórych krajach afrykańskich, a wyjątkowo w innych częściach świata z okazji tego, co WHO określa mianem "pandemii". To szkoła z Wielkim Bratem. Niczego się nie uczysz, ale trzymasz się miejsca i wszystko kontrolujesz.



– W książce z 2014 r. austriacki filolog i psycholog Bernhard Heinzlmaier, prezes wiedeńskiego Instytutu Badań nad Kulturą Młodzieży, ostrzegał, że "ekonomizm, pragmatyzm i utylitaryzm" zdecydowanie odcisnęły swoje piętno na obecnym systemie edukacji, czego konsekwencją jest formacja młodych ludzi indywidualistów, pragmatycznych i egoistycznych, zainteresowanych jedynie materialnym spełnieniem. 

Zdaniem autora zjawiskiem, które powinno nas niepokoić, jest "systematyczna imbecylizacja młodzieży, wrzucanej, z wąskim horyzontem wiedzy i z oschłą duszą, w nieludzkie społeczeństwo, w którym liczą się tylko wyniki". Jest to tendencja powtórzona również w Rumunii, gdzie w zaproponowanych na początku 2016 r. planach reformy edukacji położono nacisk na wartości utylitarne, na integrację z rynkiem światowym (pisanie CV, listów intencyjnych itp.), ze szkodą dla czytelnictwa i kształtowania się solidnej kultury ogólnej, a także kultury narodowej (która obejmowałaby znajomość własnej historii i rumuńskich realiów). [te same procesy co u nas - MS] Na te plany reform zareagował Pan wówczas swoją analizą "Taktyka spalonego systemu edukacji". Biorąc pod uwagę, że ustawa o oświacie wspomina również o potrzebie kształtowania "infrastruktury mentalnej społeczeństwa rumuńskiego" w sensie sprawnego funkcjonowania "w kontekście globalizacji", co może nam Pan powiedzieć o tych zmianach? [chodzi o "potoczność" ??- MS]

– Szkoła nie ma na celu uczenia się, ale kształcenie. Ale wychowują, nie zajmując się charakterem. Innymi słowy, format. Infrastruktura mentalna jest naszym oprogramowaniem, w wizji tych inżynierów społecznych, którzy nas prowadzą. Społeczeństwo nie jest nieludzkie, ponieważ liczą się tylko wyniki, społeczeństwo jest nieludzkie, ponieważ liczy się tylko to, co elity administracyjno-korporacyjne zdecydują, że powinno mieć znaczenie: wczorajsze wyniki, dziś różnorodność i integracja. Ataki na performans są atakami na stary neoliberalizm wywodzący się z nowej lewicy, rzekomo zaabsorbowanej człowiekiem. W rzeczywistości programowe horyzonty Zielonego Resetu są złowrogie i antyludzkie. 

Transhumanizm jest rzeczywistością rozwijaną przez politykę, przez masową imigrację, przez wszystko, co jest związane z agendą DEI (różnorodność, równość, integracja, przyp. red.). Człowiek jest atakowany i wypierany przez masową imigrację, sztuczną inteligencję oraz politykę gospodarczą, finansową i energetyczną narzuconą przez Zielony Reset.

A te rzeczy nie mają nic wspólnego z efektywnością czy wydajnością – bo są masowo subsydiowane z budżetu państwa, z pieniędzy podatników – ani z humanizmem czy empatią, bo miażdżą człowieka, jego życie rodzinne, utopijnymi imperatywami wyłożonymi na asfalcie technokratycznego żargonu.



– Co, Pana zdaniem, jest powodem, dla którego wielu nauczycieli i rodziców nie zajmuje zdecydowanego stanowiska wobec tych zmian, które mają szkodliwy wpływ na edukację i rozwój naszych dzieci i młodzieży? Wręcz przeciwnie, wielu nawet je przyjmuje i uważa za korzystne.


– Jedni zyskują na reformach (nauczyciele), inni myślą, że wygrywają (rodzice), jeszcze inni nie do końca rozumieją, co się dzieje. Niektórzy każdego dnia ciężko walczą, aby położyć bochenek chleba na dziecięcym stole i nadążyć za ciągłą ofensywą prowadzoną przez krajowe i międzynarodowe instytucje przeciwko zwykłemu człowiekowi. Nie mają już czasu myśleć o takich rzeczach.

Świat już nie czyta, nie ma już kontaktu z logosem, z logiką, z argumentacją, z rozumem. Idziemy na emocje i wrażenia. 

Potrzeba by kilku miesięcy intensywnej kampanii w telewizji i zobaczenia, jak bardzo wszyscy byliby zaangażowani.





ziarulumina.ro

Autor: Irina Bazon







czwartek, 26 września 2024

Człowiek, który wie, o czym mówi





Jest aż tak źle z uczniami??





przedruk



"Pacyfikacja" uczniów i odbieranie rodzicom prawa do opieki. "Na początku też mi nie było łatwo"



25 września 2024, 14:46
tvn24.pl


"Część (uczniów - red.) niestety będę musiał brutalnie spacyfikować" - napisał do czwarto- i szóstoklasistów chodzących do Szkoły Podstawowej nr 206 w Łodzi ich nauczyciel biologii i przyrody. W dalszej części wiadomości ostrzegał podopiecznych, że ich rodzice stracą prawa rodzicielskie albo rodziny będą objęte "nadzorem pracownika socjalnego". 

- Zrobił to, bo chciał, żeby na lekcjach panował spokój - komentuje dyrektorka placówki, która mówi nam o "bulwersujących słowach" i "dużym błędzie niedoświadczonego nauczyciela".


Wiadomość, która w poniedziałek wieczorem trafiła do uczniów przynajmniej dwóch klas łódzkiej podstawówki, zbulwersowała jednego z rodziców, który przesłał nam jej treść na Kontakt24. Czytamy w niej, że nauczyciel ma nadzieję, iż "z części uczniów zrobi biologów/przyrodników". A co z resztą?


Cytujemy nauczyciela:

"Pozostałą część niestety będę musiał brutalnie spacyfikować, bo nie jest możliwe prowadzenie zajęć, gdy będziemy wzajemnie sobie przeszkadzać" - zaznacza nauczyciel, który w dalszej części straszy podopiecznych tym, że… ich rodzice stracą prawa rodzicielskie. 

Pisze tak:

"Tryb jest taki 3 uwagi wezwanie rodziców, po dwukrotnym wezwaniu rodziców wizyty pracownika socjalnego i ewentualne odebranie praw rodzicielskich albo objęcie rodziny nadzorem pracownika socjalnego. Więc proszę osoby niezainteresowane lekcją przynajmniej zachowanie ciszy na tyle, ile to możliwe" - przekazuje nauczyciel (pisownia oryginalna).
 


O wiadomości, którą nauczyciel wysłał do uczniów, rozmawiamy z dyrektorką łódzkiej placówki Dorotą Michałkiewicz. 

- Dostałam sygnał o niej, jeszcze zanim państwo poprosiliście o komentarz - mówi.


Przekazuje, że o wpisie nauczyciela powiedzieli jej wychowawcy klas, do których chodzą adresaci wiadomości. 

- Rodzice uczniów klasy szóstej byli zaniepokojeni tym, co napisał wskazany pracownik. Nie dziwię się, bo też uważam, że treść wiadomości jest bulwersująca i nigdy nie powinna być wysłana w takiej formie - mówi.


Zaznacza jednocześnie, że w całej sytuacji widzi pewne okoliczności łagodzące.


- Mówimy o bardzo młodym nauczycielu. To jego pierwsze półrocze w tej roli. Pracę rozpoczął 2 września, a potem na dwa tygodnie poszedł na bezpłatny urlop. Ciągle uczy się tej pracy, która jest bardzo wymagająca - podkreśla.


Dorota Michałkiewicz zaznacza, że nauczyciel biologii - chociaż niedoświadczony w tej roli - ma świetne referencje, żeby przekazywać wiedzę dzieciom. 

- Jest pasjonatem, ma bardzo dobre wykształcenie. Wcześniej pracował z młodzieżą przy różnych eventach. Podejrzewam, że zderzył się ze ścianą, kiedy zobaczył, że nie wszyscy uczniowie pozwalają mu na wykonywanie obowiązków. Chciał pokazać, że u niego to nie przejdzie, ale wyraźnie przeholował. Sam teraz już to widzi - mówi dyrektorka.

Na dywaniku


Wspomniany nauczyciel został w środę rano wezwany przez panią dyrektor.


- Opowiedział, że chciał sprawić, żeby na jego lekcjach panował spokój, żeby nikt nie przeszkadzał mu w wykonywaniu obowiązków. Przekazałam mu, że rozumiem jego motywację, ale podjęte przez niego środki są nie do przyjęcia - mówi dyrektorka.


- Co zatem mu pani poradziła? - pytamy.


- Jestem nauczycielką od 33 lat, ale pamiętam, że na początku też mi nie było łatwo. Pracownik oświaty musi wznieść się swoją dojrzałością nad emocje dzieci, być ponad czyjeś popisy. Musi znaleźć w sobie siłę, żeby zainteresować uczniów, przekonać do siebie. Przy tym musi wyznaczyć jasne granice, ale trzeba być w tym szczerym. Pisanie o systemowym odbieraniu prawa do opieki to nonsens i nieprawda. A na braku prawdy trudno cokolwiek zbudować - zaznacza Dorota Michałkiewicz.


Podkreśla przy tym, że nie podjęła wobec nauczyciela żadnych kroków dyscyplinarnych. - Każdy popełnia błędy. Zwłaszcza na początku swojej drogi. Przykro mi, że do naszych uczniów trafiła wiadomość o takiej treści, ale ze wszystkiego można wyciągnąć wnioski - zaznacza.


Na lekcji

W czasie przygotowywania tego tekstu mogliśmy przez chwilę przyglądać się lekcji prowadzonej przez autora niezręcznej wiadomości. Uczniowie - przynajmniej tym razem - z uwagą słuchali, kiedy nauczyciel opowiadał im o genetyce.


- To jest człowiek, który wie, o czym mówi. Wie, jak o tym mówić. Musi się jeszcze tylko nauczyć, jak radzić sobie z tymi, którzy - przynajmniej na początku - nie chcą o tym słuchać - kończy dyrektorka.










tvn24.pl/lodz/lodz-nauczyciel-o-pacyfikacji-uczniow-i-odbieraniu-rodzicom-prawa-do-opieki-popelnil-blad-zoltodzioba-st8106651




środa, 25 września 2024

Propaganda antyludzka





Porównaliśmy, jak często dorośli w wieku 70 lat i starsi deklarowali, że chcieliby coś zmienić w swoim życiu, innymi słowy, czy żałowali tego, jak potoczyło się ich życie. 




I nic więcej.
Nie widzę tu ani słowa o dzieciach.

A wy widzicie??




Ponadto w artykule (tekst poniżej) podaje się raz jakieś badanie CBOS, a raz badanie z USA - i brak jakichkolwiek szczegółów.


Artykuł gazety oparty jest prawdopodobnie na badaniu sprzed 3 lat z 2021 roku (link na końcu), więc nie jest to jakiś news, ale w takim razie co?

Propaganda?


Fragment artykułu z prasy USA:

tłumaczenie automatyczne

"Większość badań nie zadawała pytań niezbędnych do odróżnienia osób "bezdzietnych" – tych, które nie chcą mieć dzieci – od innych typów osób niebędących rodzicami" – powiedziała Jennifer Watling Neal. "Osoby niebędące rodzicami mogą również obejmować osoby "jeszcze niebędące rodzicami", które planują mieć dzieci, oraz osoby "bezdzietne", które nie mogły mieć dzieci z powodu niepłodności lub okoliczności. Poprzednie badania po prostu wrzucały wszystkie osoby niebędące rodzicami do jednej kategorii, aby porównać ich z rodzicami.



W badaniu – opublikowanym 16 czerwca w PLOS ONE – wykorzystano zestaw trzech pytań, aby zidentyfikować osoby bezdzietne oddzielnie od rodziców i innych typów osób niebędących rodzicami. Naukowcy wykorzystali dane z reprezentatywnej próby 1000 dorosłych, którzy wypełnili ankietę MSU State of the State, przeprowadzoną przez uniwersytecki Instytut Polityki Publicznej i Badań Społecznych.



"Po skontrolowaniu cech demograficznych nie znaleźliśmy żadnych różnic w zadowoleniu z życia i ograniczonych różnic w cechach osobowości między osobami bezdzietnymi a rodzicami, jeszcze nierodzicami lub osobami bezdzietnymi" – powiedział Zachary Neal. "Odkryliśmy również, że osoby bezdzietne były bardziej liberalne niż rodzice, a osoby, które nie są bezdzietne, czuły się znacznie mniej ciepło w stosunku do osób bezdzietnych".


Oprócz ustaleń związanych z zadowoleniem z życia i cechami osobowości, badanie ujawniło dodatkowe nieoczekiwane wyniki.


"Najbardziej zaskoczyło nas to, jak wiele jest osób bezdzietnych" – powiedziała Jennifer Watling Neal.

"Odkryliśmy, że więcej niż jedna na cztery osoby w Michigan identyfikuje się jako bezdzietne, co jest znacznie wyższe niż szacowany wskaźnik rozpowszechnienia w poprzednich badaniach, które opierały się na płodności w celu identyfikacji osób bezdzietnych. Te poprzednie badania określały wskaźnik tylko na poziomie od 2% do 9%. Uważamy, że nasz ulepszony pomiar mógł być w stanie lepiej uchwycić osoby, które identyfikują się jako bezdzietne".



Biorąc pod uwagę dużą liczbę bezdzietnych dorosłych w Michigan, należy zwrócić większą uwagę na tę grupę, stwierdzili naukowcy. Na przykład naukowcy wyjaśnili, że ich badanie obejmowało tylko jeden punkt czasowy, więc nie badali, kiedy ludzie zdecydowali się być bezdzietni – jednak mają nadzieję, że nadchodzące badania pomogą społeczeństwu zrozumieć zarówno to, kiedy ludzie zaczynają identyfikować się jako bezdzietni, jak i czynniki, które prowadzą do tego wyboru.





identyfikuje się jako bezdzietne

to jest dziwne sformułowanie, czy chodzi o osoby, które w czasie wypełniania ankiety


- już nie posiadały dzieci czy 

- nigdy nie posiadały dzieci   ?



Tego nie wiadomo.




Moim zdaniem takim badaniom, gdzie nie podaje się czytelnikom ŻADNYCH szczegółów - nie należy ufać.



Na końcu posta link do strony nt. wykonywania ankiet:

Otrzeźwienie przyszło po kilku samodzielnie zrealizowanych i całkowicie… bezużytecznych badaniach. Zrozumiałam, że zrobić ankietę to prościzna. Zrobić dobrą ankietę – to sztuka.

A co może pójść nie tak? Wszystko. Niepoprawnym badaniem zbierzesz niepoprawne dane.



trzynaście najważniejszych błędów, które mogą prowadzić do nieprawidłowego wnioskowania.
 
1. Pytania sugerujące
2. Kiepska dystrybucja
3. Brak wstępu
4. Długa metryczka na początku
5. Za dużo na raz
6. Pytania wielokrotnie złożone
7. Pytanie matrioszka
8. Pytania zbyt ogólne
9. Lęk przed pytaniami otwartymi
10. Brak wewnętrznej logiki
11. Nieprzemyślana skala pomiarowa
12. Nieprzemyślana analiza
13. Brak pilotażu






przedruk





Czy bezdzietni 70-latkowie są szczęśliwi? Naukowcy wzięli ich pod lupę. "Chcieliśmy zrozumieć"


Kinga Wójcik

24.09.2024 14:49

Coraz więcej osób świadomie decyduje się, by nie mieć potomstwa. Czy bezdzietni seniorzy żałują podjętej w przeszłości decyzji? Sprawie postanowili przyjrzeć się naukowcy z Michigan State University.



Kiepska dostępność mieszkań, rosnące ceny i brak wolności to tylko część przyczyn, dla których wiele osób decyduje się nie mieć dzieci. Czy osoby bezdzietne są szczęśliwe? A może w późniejszym wieku żałują, że nie postarały się o potomstwo? Wyniki badań są jednoznaczne. [no właśnie nie sposób tego ustalić, czy są jednoznaczne - MS]

Dlaczego ludzie nie chcą mieć dzieci? Przyczyn jest wiele. Jedną z nich jest obawa o przyszłość

Z raportu "Postawy prokreacyjne kobiet" przygotowanego przez CBOS wynika, że 68 proc. Polek w wieku 18-45 lat nie chce albo nie wie, czy chciałoby mieć potomstwo. Eksperci zwracają uwagę, że problemem są umowy śmieciowe, obawy o przyszłość i aktualna sytuacja polityczno-gospodarcza. - W dłuższej perspektywie rządzący komunikują kobietom: radź sobie sama, jakoś to będzie. Dlatego kobiety nie chcą zachodzić w ciążę. I myślę, że mają rację - powiedział prof. Jacek Hołówka, filozof i etyk.

tu było zdjęcie
Lekarze uprzedzili, że urodzi duże dziecko. 'On nie był duży, był gigantyczny' (zdjęcie ilustracyjne) KieferPix/ shutterstock.com



Problem z dzietnością nie dotyczy tylko Polski, lecz także Stanów Zjednoczonych. Okazuje się, że w przypadku stanu Michigan co piąty mieszkaniec nie ma potomstwa. Badacze z Michigan State University postanowili sprawdzić, w jaki sposób brak dzieci wpływa na samopoczucie. 

- Chcieliśmy lepiej zrozumieć tych bezdzietnych ludzi, zwłaszcza że nadal nie są powszechnie uwzględniani w badaniach akademickich - wyjaśniła autorka badania Jennifer Watling Neal.


Czy bezdzietni żałują, że nie mają potomstwa? Wyniki ankiety są zaskakujące

Naukowcy przeprowadzili ankietę wśród 1000 osób bezdzietnych. Wiele mówi się o tym, że osoby, które nie posiadają potomstwa, w późniejszym wieku mogą żałować podjętej decyzji, ale nic bardziej mylnego. 

- Porównaliśmy, jak często dorośli w wieku 70 lat i starsi deklarowali, że chcieliby coś zmienić w swoim życiu, innymi słowy, czy żałowali tego, jak potoczyło się ich życie. Nie widzieliśmy żadnej różnicy między osobami bezdzietnymi a rodzicami - powiedziała Jennifer Watling Neal. Oznacza to, że osoby bezdzietne są tak samo zadowolone z życia jak osoby posiadające potomstwo.


Jeśli masz ochotę, to zagłosuj w naszej sondzie, która znajduje się poniżej.
Dziękujemy za przeczytanie naszego artykułu.




Tendencyjna sonda....

Planujesz lub posiadasz potomstwo?

Tak, jestem rodzicem, ale nie planuję kolejnego dziecka
47%(205 odpowiedzi)

Jestem rodzicem i planuję kolejne dziecko
3%(14 odpowiedzi)

Nie mam dzieci, ale w przyszłości planuję
7%(30 odpowiedzi)

Nie mam dzieci. I nie chcę ich mieć
43%(186 odpowiedzi)





Naukowcy wzięli ich pod lupę - czyż ten zwrot nie jest uprzedmiotowiający??


Jeszcze raz:


Naukowcy przeprowadzili ankietę wśród 1000 osób bezdzietnych. Wiele mówi się o tym, że osoby, które nie posiadają potomstwa, w późniejszym wieku mogą żałować podjętej decyzji, ale nic bardziej mylnego. 

- Porównaliśmy, jak często dorośli w wieku 70 lat i starsi deklarowali, że chcieliby coś zmienić w swoim życiu, innymi słowy, czy żałowali tego, jak potoczyło się ich życie. Nie widzieliśmy żadnej różnicy między osobami bezdzietnymi a rodzicami - powiedziała Jennifer Watling Neal.


zdanie:

Wiele mówi się o tym, że osoby, które nie posiadają potomstwa, w późniejszym wieku mogą żałować podjętej decyzji


nie ma logicznego związku ze zdaniem:

czy żałowali tego, jak potoczyło się ich życie. Nie widzieliśmy żadnej różnicy między osobami bezdzietnymi a rodzicami 



tym bardziej, że nie wiemy jak wyglądały pytania w ankiecie, ani jak ją przeprowadzono

Artykuł więc uznaję za propagandę nieposiadania dzieci, tym bardziej, że ostatnio w porannym programie tvn maglowano ten temat...




Przypominam, że 

starą praktyką jest zamawianie jakiegoś artykułu, np. w USA, a potem powoływanie się na niego - "Zobaczcie, chwalą nas w prasie zagranicznej!"

tak samo płaci się celebrytom za noszenie jakiegoś ubrania, a potem daje się wywiad do Pudelniczki, że "Widzieliście! Ta słynna modelka założyła kurtkę z mojej kolekcji! Kupujcie moje ubrania, póki jeszcze są!"

tak samo jest z ankietami, badaniami...



Artykuł więc uznaję za propagandę nieposiadania dzieci.


W jakim celu ktoś podsuwa młodzieży pomysły, by nie posiadać dzieci??






P.S.

Inny przykład propagandy.

Opisanie zagadnienia jako "Dobra zmiana" jest to znany sposób wpływania na czytających.
Znak zapytania na końcu to tylko listek figowy...

Tekst działa jak pranie mózgu - przez powtarzanie.









kobieta.gazeta.pl/kobieta/7,107881,31329934,czy-bezdzietni-70-latkowie-sa-szczesliwi-naukowcy-wzieli-ich.html#sondaz

Ankieta – Wikipedia, wolna encyklopedia




msutoday.msu.edu/news/2021/childfree-adults

https://journals.plos.org/plosone/article?id=10.1371/journal.pone.0252528)