Z Kompanią Wschodnioindyjską nie może się równać żadna współczesna
korporacja. Bo czy można sobie wyobrazić Walmarta albo Facebooka
dysponujących flotą wojenną, 200-tysięcznym korpusem ekspedycyjnym i
poparciem przekupionego parlamentu?
Era nowożytna wcale nie zaczęła się wraz z wydrukowaniem przez
Gutenberga pierwszego egzemplarza Biblii ani z dopłynięciem przez
Kolumba do Ameryki. Podstawy nowoczesnego świata, w którym dziś żyjemy,
stworzone zostały w mroźny dzień Nowego Roku 1600, gdy królowa Elżbieta
nadała nowo powołanej spółce kupieckiej przywilej monopolu na handel
zamorski na wschód od Przylądka Dobrej Nadziei. Monarszy podpis niewiele
wówczas znaczył, bo tamte tereny kontrolowali Holendrzy i
Portugalczycy.
Założenie, że grupka angielskich kupców mogła rzucić wyzwanie ówczesnym
potęgom, wydawało się szalone, ale też nie tylko o handel zamorski tutaj
szło. Firma, znana potem na całym świecie jako Brytyjska Kompania
Wschodnioindyjska, była jedną z pierwszych spółek akcyjnych, której
papierami można było handlować na wolnym rynku. To dla potrzeb
spekulacji giełdowych, niezbędnych do pozyskiwania kapitału na wyprawy
po egzotyczne przyprawy, herbatę, jedwab i porcelanę, wymyślono
kontrakty terminowe, zakup opcji i krótką sprzedaż, a więc instrumenty
będące podstawą współczesnego obrotu na parkietach całego świata. To dla
bezpieczeństwa inwestorów Kompanii Wschodnioindyjskiej wymyślono
formułę spółki z ograniczoną odpowiedzialnością. Wcześniej nie stosowano
bowiem rozróżnienia między majątkiem prywatnym a tym znajdującym się w
obrocie handlowym.
Jak transakcja sprzedaży osła
Zamorski handel był czymś, co dziś moglibyśmy porównać do prób
kolonizacji Marsa. Koszty były ogromne, a ryzyko finansowego fiaska
spowodowanego sztormem, zarazą, napadem piratów czy śmiercią z rąk
dzikich dużo większe niż perspektywa zysków. Tylko dzięki wprowadzeniu
odpowiedzialności ograniczonej do wysokości zainwestowanego wkładu można
było znaleźć śmiałków gotowych wyłożyć gotówkę na handlową eksplorację
bogactw Azji. Biznes rozwijał się wtedy niezwykle wolno. Przez pierwsze
20 lat firma, mająca zbudować imperium brytyjskie, mieściła się w
prywatnym domu jej szefa - londyńskiego finansisty Thomasa Smythe'a. W
100 lat po podpisaniu przez Elżbietę przywilejów handlowych dla kompanii
pierwsza globalna korporacja ciągle zatrudniała na stałe zaledwie 35
osób. Wkrótce jednak miało stać się coś, co zmieniło bieg historii.
W zamku Powis w Walii, posiadającym największą na świecie kolekcję
XVIII-wiecznej sztuki indyjskiej, której próżno szukać w muzeach w Delhi
czy Kalkucie, znajduje się obraz przedstawiający dwór mogolskiego
cesarza Indii Shaha Alama. Młody władca, otoczony doradcami i strażą
przyboczną, wręcza zwój papieru dwóm przystrojonym w peruki dżentelmenom
w czerwonych surdutach. Uwieczniony na płótnie zwój zawiera cesarski
diwan, czyli edykt, przekazujący (jak powiedzielibyśmy dzisiaj, na
zasadzie outsourcingu) Kompanii Wschodnioindyjskiej cały system
podatkowy Bengalu, jednej z najbogatszych prowincji imperium Wielkich
Mogołów. Prywatyzacja kluczowej części indyjskiego systemu fiskalnego
nie odbyła się wcale w tak uroczystych okolicznościach, jak wynika to z
obrazu z kolekcji w Powis.
- Dokument międzynarodowej wagi, który normalnie wymagałby zgody
władców, wymiany ambasadorów i długich negocjacji ministrów, załatwiono
jak transakcję sprzedaży osła - napisał potem hinduski historyk Sayyid
Ghulam Husain Khan.
W rzeczywistości młody mogolski cesarz został przyprowadzony do namiotu
na placu apelowym koszar w Allahabadzie, zdobytych wcześniej przez
najemników kompanii. Nie było tam żadnego złoconego tronu, tylko zwykłe
krzesło należące do Roberta Clive'a, regionalnego dyrektora handlowego,
jak nazwalibyśmy go we współczesnym korporacyjnym żargonie. Nosił on
jednak tytuł gubernatora Bengalu, którym zarządzał nie jako
przedstawiciel korony brytyjskiej, tylko pracownik spółki akcyjnej z
Londynu. Na potrzeby swoich indyjskich operacji spółka zwiększyła w owym
czasie zatrudnienie kadry kierowniczej do około 150 osób. W kategoriach
korporacyjnej efektywności jest to niepobity do dziś rekord, biorąc pod
uwagę, że zarządzali 90-milionową populacją jednego z najbogatszych
krajów świata, generującego w połowie XVIII w. jedną czwartą światowego
PKB.
Mordor w Indiach
Clive był pierwszym z długiej listy wybitnych przedstawicieli
korporacyjnego Mordoru, pełnym ambicji egoistą, którego kanceliści z
londyńskiego City wysłali, by wyciskał z mieszkańców Indii, ile się da.
Wywiązał się z tego zadania celująco, dokonując podboju większości
indyjskiego subkontynentu. Stosował przy tym cały wachlarz
korporacyjnych zagrywek - od normalnego handlu i inwestycji
bezpośrednich, przyczyniających się do wzrostu liczby miejsc pracy,
przez rozmaite formy czarnego i białego PR, aż po ordynarne przekupstwo i
polityczne machinacje. Ponieważ opinia publiczna oceniała takie
postępowanie równie negatywnie jak dziś, sięgnął po przyznany 150 lat
wcześniej przywilej wszczynania wojen nie tylko w imieniu kompanii, ale
także korony brytyjskiej.
Polecamy również:
Czeskie i rosyjskie uczelnie przed polskimi
Oficjalnie w historii stoi więc, że podbój Indii zapoczątkowała bitwa
pod Plassey, w której młody Robert Clive na czele nieco ponad 3 tys.
najemników pokonał kilkudziesięciotysięczną armię nababa Bengalu
wspomaganego przez francuską artylerię. W rzeczywistości należałoby
mówić o negocjacjach pod Plassey, a nie o bitwie, bo walki służyły tylko
za tło wyczerpujących targów na temat fuzji lub, jak kto woli, wrogiego
przejęcia Indii przez spółkę akcyjną z Londynu. Clive, jak na
doświadczonego menedżera przystało, zastosował całą paletę strategii
negocjacyjnych z fałszowaniem kontraktów i przekupstwem włącznie.
Brytyjska Kompania Wschodnioindyjska stała się gigantyczną agencją
podatkową. Handel został zastąpiony przez politykę, a składy towarów
zamieniły się w arsenały dla 200-tysięcznej prywatnej armii, która
dwukrotnie przewyższała liczebnością brytyjskie siły zbrojne.
Zbyt duża, żeby upaść
"Czymże jest teraz Anglia, jeśli nie kloaką, którą płynie bogactwo
Indii" - narzekał Horace Walpole, angielski pisarz i członek Izby Gmin.
Podobnie jak w Indiach, kompania stosowała korupcję także na Wyspach,
wymuszając wygodną dla swoich interesów politykę korony. Lobby
wschodnioindyjskie w parlamencie zgodziło się uznać przywilej ściągania
podatków w Indiach za prywatną własność firmy, a nie korony brytyjskiej,
co kosztowało kompanię 400 tys. funtów, które zasiliły skarbiec
królewski. Edmund Burke, wybitny brytyjski mąż stanu i klasyk
konserwatyzmu, właśnie wtedy zdefiniował aktualną do dziś przestrogę, że
korporacje korumpują ustawodawców.
W pewnym okresie co trzeci członek Izby Gmin miał pokaźne pakiety akcji
kompanii, co czyniło go osobiście zainteresowanym stanowieniem prawa
korzystnego dla firmy, bo w końcu dostawał dywidendę. Kupowano też
przychylność klasy politycznej w stylu przypominającym strategię
zatrudniania byłych polityków na ważne stanowiska biznesowe. Rolę byłego
kanclerza Niemiec Gerharda Schrödera, pracującego dla rosyjskiego
Gazpromu, odgrywał wtedy lord Cornwallis, zatrudniony przez kompanię w
Indiach po tym, jak przegrał wojnę o niepodległość Stanów Zjednoczonych.
Korporacyjne eldorado trwało kilka lat, w czasie których w języku
angielskim upowszechniło się pochodzące z hindi słowo "loot",
oznaczające plądrowanie. Rabunkowa polityka doprowadziła w Bengalu do
klęski głodu, który pochłonął kilka milionów ofiar. Jej efektem był
dramatyczny spadek przychodów z tytułu podatków, co z kolei doprowadziło
do pęknięcia bańki spekulacyjnej w Europie, pompowanej przez emisję
nowych akcji kompanii, obiecującej krociowe zyski z Indii.
Głód w Bengalu zostawił firmę, której dyrektorzy mówili o sobie
"najwspanialsze stowarzyszenie kupieckie we wszechświecie", z długami
sięgającymi 1,5 mln funtów i niespłaconymi podatkami na kolejny milion.
Efektem był upadek 30 dużych europejskich banków, inwestujących w handel
z Indiami. Szefostwo korporacji wpadło wtedy na ten sam pomysł co
niekompetentni szefowie współczesnych instytucji: zażądali od korony
wsparcia w astronomicznej jak na owe czasy wysokości miliona funtów.
Polecamy również:
Polska Coco Chanel – rewolucjonistka mody w PRL-u, Barbara Hoff
Państwo nie miało wyjścia, bo Kompania Wschodnioindyjska okazała się
pierwszym w historii przypadkiem firmy zbyt dużej, żeby upaść. Edmund
Burke, który wydał osobistą wojnę korporacji i jej szefowi Warrenowi
Hastingsowi, w raporcie dla specjalnej komisji parlamentu ostrzegał, że
upadając, kompania może pociągnąć za sobą także całe brytyjskie
imperium. Obawiał się, że Anglię może spotkać to, co przydarzyło się
Islandii kilka lat temu, gdy upadek trzech największych banków
komercyjnych doprowadził kraj na skraj bankructwa.
Trafieni gilzą
Monarchia co prawda wsparła korporację, ale zażądała w zamian wpływu na
zarządzanie. Słusznie uznano, że to nie spółka handlowa winna nadzorować
dochody, jakie budżetowi korony przynosił subkontynent indyjski. Nadzór
państwa doprowadził do nacjonalizacji, a w końcu i likwidacji firmy. Po
wojnach napoleońskich odebrano firmie monopol na handel z Indiami, a
potem z Chinami. Było to spełnienie postulatów klasyka liberalizmu
gospodarczego Adama Smitha. Jego koncepcje wolnorynkowe powstały jako
reakcja na omnipotencję kompanii, którą nazywał "bezużytecznym, krwawym
monopolem".
Opinia ta może być po części krzywdząca, jeśli się weźmie pod uwagę
wkład firmy w rozwój globalnych rynków finansowych oraz imperium
brytyjskiego. Chodzi nie tylko o eksploatację bogactw Azji, ale także
stworzenie podstaw nowoczesnej administracji o globalnym zasięgu. Zasady
wypracowane przez niewielkie, ale sprawne kadry urzędników kompanii, są
ciągle kanonem służby cywilnej w krajach dawnego imperium. Firmę dobiły
jednak nie biznesowe błędy czy państwowy interwencjonizm, tylko złe
zarządzanie zasobami ludzkimi w Indiach. Poszło o nasączane mieszaniną
świńskiego i wołowego tłuszczu gilzy pocisków w karabinach Enfield, w
które wyposażono oddziały sipajów zatrudnianych przez kompanię. Protesty
hinduistów, dla których krowy są święte, i muzułmanów, dla których
świnie są nieczyste, zostały zignorowane. To wywołało bunt, który z
kolei został krwawo stłumiony.
W Anglii rzeź w Indiach została bardzo źle przyjęta, co wykorzystali
wrogowie kompanii, a to przypieczętowało jej los. W 1859 r. w tym samym
Allahabadzie, gdzie 100 lat wcześniej Robert Clive wymusił niekorzystną
umowę na władcach Indii, lord Canning ogłosił nacjonalizację kompanii.
Trzy lata później w Londynie zburzono East India House, symbol potęgi
znienawidzonej powszechnie firmy, która ostatnią dywidendę wypłaciła w
roku 1873. Na ironię losu zakrawa, że dziś prawa do historycznej nazwy
posiada pewien biznesmen ze stanu Gudżarat, prowadzący sklep ze
smakołykami na tyłach Regent Street w Londynie.
Jakub Mielnik, Wprost
http://historia.wp.pl/title,Kompania-Wschodnioindyjska-korporacja-lupiezcow,wid,17950528,wiadomosc.html?ticaid=118b35
Wojna demograficzna: warunki bytowe, katastrofa demograficzna i emigracja Polaków z ziem polskich
http://myslnarodowa.wordpress.com/2013/03/17/wojna-demograficzna-warunki-bytowe-katastrofa-demograficzna-i-emigracja-polakow-z-ziem-polskich/
http://werwolfcompl.blogspot.com/
Jest to jednoznaczna wypowiedź jak jesteśmy traktowani przez UE i jakie są wobec nas plany. Te plany pomaga im zrealizować obecna władza z pomocą karierowiczów innych ugrupowań. Donald Tusk nienawidząc Polaków ochoczo im w tym pomaga.
Chce jednak dodac, ze wraz z przejsciem na euro poziom zycia w UE bardzo sie obnizyl : wszystko bardzo podrozalo, zas place raczej stagnuja. We Francji dodatkowo po przejsciu na 35 godzinny tydzien pracy znizono zarobki, ktore i tak byly nizsze niz w Niemczech.
Takie rozbieżności są normalne pomiędzy krajami bogatymi i biednymi. Pomiędzy krajami które od lat wytwarzają użyteczne dobra i gromadzą kapitały a krajami które kapitałów nie mają.
By biedny kraj zaczął niwelować te różnice to musi zbierać kapitały, oszczędzać a nie konsumować. I musi te kapitały przeznaczać na użyteczne dobra a nie marnować.
Facet - nie chce brzydko odpowiadac na twoje brednie, ale dla relaksu idz do ZOO z drabina. Wejdz na wybieg , wdrap sie na drabine i strzel strusia od tylu.
Watpie by pomoglo.
Bloger gruby jasio z Australii wyjasnia w komentarzu u napletka igora Jelenia janke , bardacha patryjotycznych zludzen SaLöö_25H " co jest grane " , cytuje po drobnym retuszu wlasnym :
.
PO= PIS czyli swiadoma , bezwzgledna Polityka Sztucznej Biedy prowadzona od okraglowego mebla po slynnej, kontrolowanej masturbacji Systemu czyli jak czerwoni do spölki z zydami wypalowali niesmiertelny Naröd Polski.
Duzej roznicy w propozycjach podatku nie ma.
PO ( peowskie obszczymurki ) daja Kwote Wolna 3100 zl.
PIS ( w Piß-zdu ) daje 4500 zl.
Oznacza to, ze stawka Minimalna Netto w Polsce to 1.8-2.4 zl/godz. !!! powyzej tej sumy placi sie wysoki podatek.
To nawet nie jest niewolnictwo tylko -- Konzentrationslager Polen .
W "krajach rozwinietych" to ok $10/godz. Ale kraje te maja GDP (PPP) tylko 2 razy wiekszy niz w Polsce.
Prosty logiczny wniosek dla myslacych inaczej , ze zarowno PO jak PIS realizuja polityke Sztucznej Biedy.
Im wlasnie chodzi o to, zeby dorznac watahe nad Wisla.
.
Wierzy Pan, że gdyby rząd wprowadził płacę minimalną równą 10$ za godzinę to od razu Wszystkim w Polsce by się płace podniosły do poziomu zachodniej europy?
Wierzy szanowny Pan we wszechmogący rząd?
Miszczu - nie rozumie Waszmosci.
Przeciez wyraznie napisalem, ze nie ma takiej mozliwosci.
Dlatego wyjezdzaja ludzie za chlebem , bo nikt normalny nie bedzie zapierdalal za miske zupy szczawiowej.A reszta co zostala :
---morda w kubel i do budy.
.
.
I wtedy na wszystkie moje poprzednie pytania szanowny Pan udzieli twierdzącej odpowiedzi?
Tu masz ilustracje , bo widze , ze cienko pierdzisz wplatajac w sytuacje jakiegos Orbana.Przez najblizsze 50 lat NIKT taki sie nie pojawi, wiec jak jestes jeszcze Mlody to pakuj mandzur i w droge.
Nudy w Kasynie_Leon23 , myle sie ?
.
.