Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

niedziela, 28 września 2025

Dlaczego naziści pozostali bezkarni



Wynika z tego, że od początku mówiono im ( niemcom-mordercom), że nie poniosą żadnych konsekwencji, a cała wina zostanie przypisana Hitlerowi i ewentualnie najwyższym oficjelom, już na początku ustalono wersję, jaką wszyscy mordercy mieli przyjąć na obronie. Niemcy mordowali Polaków z taką zaciętością, bo wiedzieli, że się wywiną od kary, bo popioły nie będą świadczyć w sądzie...

Czyli kary się spodziewali, liczyli się z przegraną?


I ja o tym słyszę pierwszy raz w życiu - jest rok 2025 - oto jak działają nasze instytucje nauki i kultury - nie działają jak należy.

Pułkownik Sienkiewicz w 2016 roku:

"Państwo polskie istnieje teoretycznie. Praktycznie nie istnieje, dlatego że działa poszczególnymi swoimi fragmentami, nie rozumiejąc, że państwo jest całością. Tam, gdzie państwo działa jako całość, ma zdumiewającą skuteczność. Tylko jakoś nikt nie chce korzystać z tej…"

- Bartłomiej Sienkiewicz, Minister Spraw Wewnętrznych




Teraz jeszcze - dlaczego w 1939 roku staliśmy odwróceni plecami do Niemiec... ?






przedruk

w oryginalnym tekście - czynne hiperzłączki do haseł


tysol.pl

Niemieckie państwo, chroniąc zbrodniarzy, przerzuciło winę na następne pokolenia Niemców


01.09.2025 21:27


Dzieje sądowego potraktowania nazistowskich zbrodni przez Republikę Federalną Niemiec dowodzą, że przez długie dekady istniał precyzyjny system „ochrony” przestępców.


Bezkarni ludobójcy

Przykładem jego funkcjonowania była sprawa generała Waffen-SS Ericha von dem Bacha-Zelewskiego. Był on odpowiedzialny za rozstrzelanie 35 tys. Żydów w Rydze, za masakry w Mińsku i Mohylewie, za mordy na ludności cywilnej w Warszawie podczas Powstania Warszawskiego. Został jednak postawiony przed sądem i skazany dopiero w latach 60. I to wcale nie za te zbrodnie, lecz za udział w „Nocy Długich Noży” i zamordowanie sześciu niemieckich komunistów. Zbrodnie ludobójcze popełnione przez niego jako prominentnego dowódcę SS nigdy nie zostały osądzone.

Jego podwładnym był Heinz Reinefarth. Podlegli mu żołnierze w ciągu zaledwie kilku dni zamordowali około 50 tys. mieszkańców Warszawy (Rzeź Woli). Reinefarth nie tylko nigdy nie został ukarany ani nie stanął przed sądem, ale został wybrany burmistrzem Westerlandu na wyspie Sylt, następnie członkiem parlamentu kraju związkowego Szlezwik-Holsztyn.

SS-Oberscharführer Alfred Ittner w obozie śmierci w Sobiborze zaczął jako księgowy, później odbierał od prowadzonych na śmierć Żydów kosztowności. Następnie nadzorował więźniów wyrywających zmarłym złote zęby i transportujących zwłoki do masowych grobów. Według świadków brał udział w rozstrzeliwaniu Żydów, którzy byli zbyt wycieńczeni, by dojść do komór gazowych.

Niemiecki sąd początkowo umorzył postępowanie przeciwko niemu, a po apelacji prokuratury skazał go jedynie na 4 lata więzienia. Co szokujące, Ittner został skazany za "udział w zamordowaniu około 68 tys. Żydów". Wyrok oznaczał, że kara za "udział " w zamordowaniu jednego człowieka to około 30 minut.


Mordercy, których prawo nie chciało uznać za morderców

Inny morderca, SS-Scharführer Erich Fuchs, został uznany winnym za „uczestnictwo w zamordowaniu co najmniej 79 tys. Żydów” i skazany na „4 lata więzienia”. Podczas procesu zeznawał:


Ustawiliśmy silnik na betonowym cokole i przymocowaliśmy rurę do wylotu spalin. Następnie wypróbowaliśmy silnik. Na początku nie działał. Naprawiłem zapłon oraz zawór i nagle silnik odpalił. Chemik, którego znałem już z Bełżca, wszedł do komory gazowej z miernikiem, aby zmierzyć stężenie gazu. Po tym przeprowadzono próbne gazowanie. Pamiętam, że w komorze gazowej zagazowano od trzydziestu do czterdziestu kobiet. Żydówki musiały się rozebrać na polanie w lesie w pobliżu. Zostały zapędzone do komory gazowej przez wspomnianych esesmanów i ukraińskich ochotników. Kiedy kobiety zostały zamknięte w komorze gazowej, zająłem się silnikiem razem z Bauerem. Silnik natychmiast zaczął pracować. Obaj stanęliśmy obok silnika i ustawiliśmy przełącznik na pozycję „wypuścić spaliny”, tak aby gazy zostały skierowane do komory. Za namową chemika zwiększyłem obroty silnika, co oznaczało, że nie trzeba było dodawać gazu później. Po około dziesięciu minutach trzydzieści do czterdziestu kobiet nie żyło.

Czy uruchomienie silnika i świadome skierowanie gazu – zabijającego ludzi – do komory gazowej ze świadomością, że kobiety umrą, jest jedynie „uczestnictwem w morderstwie”, a nie po prostu morderstwem? Jak widać, dla niemieckiego sądu nie było to morderstwem. Niemiecki wymiar sprawiedliwości – w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych – stosował zasadę, według której każdy funkcjonariusz wykonujący polecenia przełożonych był zaledwie uczestnikiem morderstwa, ale nigdy nie był sprawcą. Nawet jeśli czynność, którą wykonywał, przesądzała bezpośrednio o śmierci ofiary. Dlatego wszyscy oskarżeni o wykonywanie czynności prowadzących do śmierci milionów niewinnych ludzi byli uniewinniani lub otrzymywali rażąco niskie wyroki. Skazywani byli tylko ci, którzy przekraczali wymagania swoich przełożonych i mordowali z własnej inicjatywy.


99% nierozliczonych zbrodniarzy

Państwo niemieckie uzyskało prawo do rozliczania wojennej swoich obywateli dopiero w roku 1949, wraz z powstaniem Federalnej Republiki Niemiec. Stworzyło to możliwości przebiegłych manipulacji prawem, by ochronić przestępców nazistowskich przed odpowiedzialnością.


Mary Fulbrook, profesor historii Niemiec, podaje, że spośród prawie miliona zamieszanych w masowe ludobójstwo, 99% nigdy nie zostało pociągniętych do odpowiedzialności.

W latach 1946–2005 skazano zaledwie 6656 osób. Jednak wiele z nich nigdy nie trafiło do celi więziennej, ponieważ czas oczekiwania na wyrok został wliczony do czasu odsiadki. Tysiące skazanych zostały zwolnione przed terminem z powodu rzekomego złego stanu zdrowia.

Procesy norymberskie, w których skazywano na śmierć i długoletnie więzienie, toczyły się przed trybunałem międzynarodowym. Osądzono jedynie najważniejszych funkcjonariuszy III Rzeszy. Procesy te nie miały jednak nic wspólnego z niemieckimi sądami. Dopiero po ich zakończeniu sprawę rozliczenia przejęło państwo niemieckie.


Kodeks z XIX wieku zapewniał bezkarność

Ministerstwo Sprawiedliwości nowo powstałej Republiki Federalnej Niemiec odrzuciło wtedy kryteria użyte w procesach norymberskich, decydując się na stosowanie wyłącznie kodeksu karnego z 1871 roku. Zgodnie z tym kodeksem oskarżyciele musieli udowodnić ponad wszelką wątpliwość, że osoba postawiona przed sądem działała z własnej inicjatywy (a nie na polecenie zwierzchników) i była świadoma bezprawności swojego czynu. Bez tego nikt nie mógł zostać skazany za morderstwo.


Gdy więc tysiące niewinnych ludzi zostały zamordowane z woli Hitlera i rozkazu Himmlera, funkcjonariusze państwowi – od urzędnika stemplującego papiery do esesmana wrzucającego cyklon B do komory gazowej – mogli skutecznie bronić się argumentem, że po prostu wykonywali swoją pracę i polecenia przełożonych.

Paradoksalnie, im bardziej oskarżony przyznawał się do wiary w idee nazizmu, tym mniejsze było prawdopodobieństwo, że zostanie uznany za winnego zbrodni, ponieważ mógł argumentować, że ślepo wierzył w słuszności stawianych mu celów.

Oznaczało to, że ani oficer SS, który zapędzał ludzi do komór gazowych, ani funkcjonariusz, który kierował tam gaz, nie mogli zostać skazani za morderstwo. Dopiero gdy któryś z nich wybrał pojedynczą ofiarę spośród czekających przed komorą gazową i strzelił jej w głowę – z własnej woli – mógł zostać skazany. Jednak wydanie wyroku wymagało stawienia się w sądzie świadków zbrodni. Ci świadkowie w większości zostali uduszeni w komorach gazowych. Z kolei jego koledzy z SS starannie ukrywali, że w ogóle tam byli. Skazanie mordercy stawało się więc najczęściej niemożliwe.


Logika prawna polegała na tym, aby nie karać tych, którzy wykonują jedynie polecenia przełożonych, mimo że to przecież ich ręce mordują. Takie podejście gwarantowało bezkarność lub bardzo łagodne wyroki.

Według niemieckiego prawa za mordowanie niewinnych ludzi odpowiedzialni byli Hitler, Himmler, Goering i Heydrich. Przyjęcie takiej perspektywy pozwalało niemieckim sądom na ochronę nazistów przed rzeczywistym rozliczeniem popełnionych przestępstw. Niemieccy prawnicy postępowali zgodnie z niemieckim prawem. Nie mieli sobie nic do zarzucenia. Potwierdził to wyrok Federalnego Trybunału Sprawiedliwości z 1969 roku. Orzekał on, że aby skazać, trzeba każdemu oskarżonemu udowodnić popełnienie konkretnego przestępstwa. Potwierdzonego zeznaniami świadków. Popioły milionów ofiar to nie był żaden dowód dla niemieckich sądów.


Fałszywy argument "zagrożenia"

Drugą zasadą, której przestrzegały sądy niemieckie, było założenie, że funkcjonariusze działali w sytuacji zagrożenia życia. Innymi słowy uznanie, że gdyby wymigiwali się od wypełniania swoich obowiązków, które polegały na uczestniczeniu w zbrodni, mogliby zostać za to ukarani. W dodatku to zagrożenie nie musiało być prawdziwe, wystarczyło, żeby oskarżeni twierdzili, że uważali je za realne. Jak fałszywe było to podejście świadczą dwa fakty. Pierwszym jest brak dowodów na karanie funkcjonariuszy, którzy prosili o przeniesienie z obozów śmierci do innej służby. Wręcz przeciwnie: gdy funkcjonariusz obozu w Sobiborze, SS-Unterscharführer Johann Klier wystąpił o zwolnienie, to został przeniesiony bez żadnych szykan. Po drugie, esesmani nie byli w Sobiborze dlatego, że ich zastraszono. W większości przypadków wypróbowani ich wcześniej jako gorliwych morderców chorych psychicznie Niemców w akcji pod kryptonimem Aktion T4. Wielu zgłosiło się do niej ochotniczo.
Proces morderców z obozów śmierci

20 lat po wojnie ruszył proces funkcjonariuszy obozu w Sobiborze. Przed sądem stanęło 12 ludzi, których działania doprowadziły do potwornej śmierci w komorach gazowych 250 tys. mężczyzn, kobiet i dzieci. Śmierci, która odbywała się w długotrwałej agonii, szczególnie wtedy, gdy psuł się silnik wytwarzający zabójcze spaliny. Wówczas skazańcy czekali w cierpieniu na śmierć czasem nawet do 3 godzin.

Popatrzmy na ostateczny werdykt niemieckiego sądu: pięciu uniewinniono, pięciu otrzymało bardzo krótkie wyroki więzienia, jeden popełnił samobójstwo w trakcie procesu. Tylko oskarżony Karl Frenzel, któremu udowodniono "własnoręczne" zamordowanie konkretnych więźniów, został skazany na dożywocie. Trzeba koniecznie zaznaczyć, że odsiedział zaledwie 16 lat. Ostatnie 14 lat życia przeżył jako człowiek wolny i zmarł w domu spokojnej starości.

Kapitan SS Karl Streibel, komendant obozu szkoleniowego w Trawnikach, który zorganizował egzekucję 6 tys. Żydów w ciągu jednego dnia w ramach „Akcji Erntefest”, został uniewinniony w 1970 roku przez sąd w Hamburgu. Inny przestępca, Kurt Franz, słynny „Lalka”, sadystyczny i osławiony morderca z Treblinki, został „formalnie” skazany, ponieważ udowodniono mu "osobiste" zamordowanie wielu więźniów, ale ostatecznie został zwolniony „z powodu złego stanu zdrowia”. To właśnie była charakterystyczna praktyka niemieckich sądów. Gdy istniały rzeczywiste dowody i uniewinnienie było niemożliwe, wtedy sądy zwalniały skazanych pod pretekstem choroby lub podeszłego wieku.


Proces Demianiuka. Inne traktowanie, bo to nie Niemiec

Historycznie przełomowym momentem był dopiero proces, który odbył się w latach 2009–2011. Oskarżonym był strażnik z obozu w Sobiborze, „słynny” Iwan Demianiuk. Został skazany – za „współudział” w 28 tysiącach morderstw – na pięć lat więzienia. Zmarł podczas apelacji od wyroku.

Chociaż zastosowano ten sam kodeks, co we wszystkich podobnych sprawach, tym razem podejście sądu było zupełnie inne. Postanowiono uznać oskarżonego za winnego, mimo że nie udowodniono mu zabójstwa żadnych konkretnych osób. Po raz pierwszy do skazania wystarczyło pełnienie funkcji w obozie. Sąd stwierdził, że jedynym celem obozu było mordowanie Żydów. Wszyscy zatrudnieni o tym wiedzieli, czyli Demianiuk świadomie przyczynił się do śmierci zamordowanych. Dowodem winy była tylko legitymacja, potwierdzająca szkolenie Demianiuka w obozie SS, przydział do pracy w Sobiborze i dwa zdjęcia. Takie potraktowanie Demianiuka było zaskoczeniem właśnie dlatego, że nikt – nawet wyższy rangą oficer – nigdy wcześniej nie był tak osądzony.

Jakie były powody? Czyżby wreszcie zrozumiano, czym był mechanizm ludobójstwa? Nie. Prawdziwe powody były całkowicie cyniczne.

Po pierwsze, Demianiuk nie był Niemcem, lecz Ukraińcem. Był pierwszym „obcym”, który został osądzony za niemieckie zbrodnie. Po drugie, ten „precedens” nie zagrażał już obywatelom niemieckim, ponieważ niemieccy funkcjonariusze obozowi dawno zostali uniewinnieni lub zmarli. Po trzecie, sprawa Demianiuka była znana na całym świecie, więc niemieckie sądownictwo chciało wykorzystać ten rozgłos i zakończyć erę rozliczeń głośnym wyrokiem całkowicie odmiennym od poprzednich.


Innymi słowy, chcieli zakończyć sprawę w fałszywym tonie. W ten sposób skazanie Demianiuka mogłoby stać się niemiecką definicją „sprawiedliwości”, całkowicie fikcyjnym wykazaniem, że – wbrew całej historii powojennych rozstrzygnięć – w Niemczech współudział w zbrodniach nazistowskich jest ścigany, udowadniany i karany.


Propagandowe procesy stulatków

To właśnie fałszywy i propagandowy ton tak wyraźnie odbił się echem w kilku wyrokach ogłoszonych w ostatnich latach w Niemczech. Skazano w nich kilkoro prawie stuletnich starców, którzy nikogo nie zamordowali, ale byli drobnymi elementami machiny śmierci.

Masowi zbrodniarze ludobójcy, tacy jak Wilhelm Koppe – współzałożyciel obozu zagłady w Chełmnie nad Nerem, gdzie zamordowano ponad 200 000 osób, odpowiedzialny za zamordowanie setek tysięcy Polaków i Żydów – nigdy nie zostali osądzeni. Natomiast Irmgard Furchner, która w latach 1943-1945 pracowała jako sekretarka w obozie koncentracyjnym Stutthof, została osądzona i skazana w wieku 97 lat. Ten kontrast ilustruje zmiany, jakie zaszły w „rozliczaniu”.

Problem nie polega na tym, że sąd skazał Furchner, ale na tym, że wyrok ten najwyraźniej miał wypaczyć prawdę o całej powojennej postawie niemieckiego wymiaru sprawiedliwości wobec zbrodni III Rzeszy. Skazując po roku 2020 kilkoro starców, niemieckie sądy chciały przekonać opinię publiczną, że odwołują się do najwyższych standardów etycznych. Miało to na celu umniejszenie – wręcz całkowite unieważnienie – faktu, że przez ponad 60 lat niemieckie sądownictwo robiło dokładnie odwrotnie.


Zamiast wymierzyć należną sprawiedliwość złoczyńcom, chronili niemieckich sprawców ludobójstwa, zbrodni wojennych i zbrodni przeciwko ludzkości.


Wina przeszła na następne pokolenia

Po wojnie podejmowano niezliczone próby uzasadnienia niemieckiej akceptacji nazizmu. Wszystkiemu miał winien być Hitler, który zahipnotyzował Niemców, realia ekonomiczne, które „przemawiały głośniej” niż moralność, wizja "wielkich Niemiec", która uwiodła naród. Systemowa ochrona nazistowskich zbrodniarzy po roku 1945 przeczyła tym wszystkim usprawiedliwieniom. Państwo niemieckie nadal wykazywało lojalność wobec nazizmu, a zjawisko ochrony przestępców wojennych i sprawców ludobójstwa poprzez system sądowniczy nie spotkało się w Niemczech z żadnym znaczącym protestem. Społeczeństwo to powszechnie akceptowało.

Celowe zaniechanie wzięcia odpowiedzialności za niemieckie zbrodnie – prawdopodobnie największe zbrodnie w dziejach – przerzuciło tę winę na kolejne pokolenia Niemców, które swoją biernością wyraziły na nią zgodę.



Paweł Jędrzejewski


-----------


O braku denazyfikacji Niemiec pisałem min. w opracowaniu Werwolf w 2011 roku.




Niemcy dokonali amnestii zbrodniarzy przy pomocy przepisów kodeksu drogowego

28.09.2025 15:45

Niechcący przejechałeś człowieka na czerwonym świetle? Chcący „likwidowałeś” krakowskie getto? Bez obaw! Dzięki przepisom kodeksu drogowego obaj możecie spać spokojnie.


Wbrew dosyć powszechnemu przekonaniu, Niemcy po wojnie nie dokonały głębokiej denazyfikacji
Przeciwnie, przy pomocy jawnych i tajnych mechanizmów przywracały nazistowskich zbrodniarzy do przestrzeni publicznej
Jednym z mechanizmów, ujawnianym na naszych łamach przez chcącego zachować anonimowość dyplomatę od lat mieszkającego w Niemczech, były mechanizmy ukryte w... kodeksie drogowym


Renazyfikacja Niemiec

Niemożliwe? Możliwe, bo tak właśnie stało się pod koniec lat sześćdziesiątych w Republice Federalnej Niemiec.

Po wprowadzeniu kilku ustaw amnestyjnych na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych, z których skorzystali również nazistowscy sprawcy, nastąpiła lawinowa de facto renazyfikacja aparatu państwa, a wielu wcześniejszych aktywnych nazistów objęło wysokie stanowiska w ministerstwach czy instytucjach (patrz tekst: Tak Niemcy chroniły zbrodniarzy wojennych).


Adenauer mówił to otwarcie

Konrad Adenauer nie robił z tych planów tajemnicy. Już w exposé swojego rządu 20 września 1949 r. mówił

- Zasadniczo i zdecydowanie opieramy się na grupie zawodowych urzędników. Denazyfikacja wyrządziła wiele nieszczęścia i wiele szkody.


Nadmienił wprawdzie o potrzebie surowego ukarania „osób rzeczywiście winnych zbrodni”, ale dodał, że „poza tym nie powinniśmy już rozróżniać dwóch klas ludzi: tych politycznie bez zarzutu i tych politycznie obciążonych. To rozróżnienie musi zniknąć jak najszybciej”. I w znacznej mierze zniknęło.

Jednym z drastyczniejszych przykładów normalizacji wojennej przeszłości mogą być „świadczenia społeczne” dla SS-mannów.

 „Postfaszystowskie lobby wymusiło w RFN to, że oficerowie SS otrzymywali i otrzymują wyraźnie wyższe uposażenie emerytalne niż ich równi rangą oficerowie Wehrmachtu”. Popełnione przez nich zbrodnie nie miały i nadal nie mają tu znaczenia, a im wyższy stopień oficerski SS-manna - tym wyższa emerytura.


"Rozliczenia"

Wróćmy jednak do kwestii rozliczenia „osób rzeczywiście winnych zbrodni”, czy raczej niemal całkowitego braku ich rozliczenia. Ich bezkarność budziła coraz większy sprzeciw w niemieckiej i międzynarodowej debacie publicznej, w Niemczech powołano instytucje, których zadaniem było ściganie zbrodni hitlerowskich.


Niektórzy uważali, że coś trzeba z tym fantem zrobić.
Przedawnienie

Po fali licznych debat i skandali, jakie przetoczyły się przez Niemcy po Procesach Oświęcimskich, w połowie lat sześćdziesiątych wróciła też kwestia przedawnienia zbrodni. Wiele osób, w tym Gustav Heinemann, późniejszy prezydent Niemiec, zdecydowanie popierało konsekwentne karanie zbrodniarzy, byli też politycy, którzy opowiadali się za całkowitym zniesieniem okresu przedawnienia (SPD). Nie należał do nich Thomas Dehler, wcześniej minister sprawiedliwości. Za sprawą jego „polityki personalnej” w 1953 roku 73% kadry kierowniczej resortu należało wcześniej do NSDAP, a 33% do Sturmabteilung (SA – paramilitarnych bojówek Hitlera). Teraz, jako wiceszef Bundestagu, argumentował:

„Jedyne, co nam pozostało, to zademonstrować naszą zdecydowaną wolę poszanowania prawa. (…) Ten fundament państwa prawa przekreśla definitywnie jakiekolwiek próby wydłużania czasu przedawnienia zbrodni w okresie narodowego socjalizmu”.


Wydłużeniu tego czasu zdecydowanie sprzeciwiło się też ministerstwo sprawiedliwości z ministrem federalnym na czele. Był nim wówczas Ewald Bucher, od 1937 r. członek NSDAP, odznaczony w latach trzydziestych złotą odznaką Hitlerjugend.

Koniec końców zgodzono się na wydłużenie okresu przedawnienia do 1969 r., ale niektórym i tego było mało. Toczyły się już bowiem liczne postępowania i procesy, a wielu wcześniejszych nazistów obawiało się, że ich bezkarność się skończy.


Amnestia

Było to bardzo niepokojące dla tego środowiska:


„W Bonn utworzył się mały krąg wybitnych ekspertów, którzy postawili sobie zadanie znalezienia prawnej możliwości objęcia amnestią zbrodniarzy wojennych w sposób niewidoczny dla opinii publicznej”.
Eduard Dreher

Dziś nie ulega już praktycznie wątpliwości, że mózgiem całej operacji był Eduard Dreher, naczelny karnista i reformator prawa RFN, szef departamentu prawa karnego Federalnego Ministerstwa Sprawiedliwości, w czasie wojny cechujący się wyjątkowym okrucieństwem naczelny prokurator sądu specjalnego w Innsbrucku. Nie tylko skazywał mężczyzn za kontakty homoseksualne na wieloletnie wyroki więzienia, ale miał też na sumieniu liczne wyroki śmierci, w tym w sprawach tak błahych jak kradzież roweru i fakt, że ktoś miał przy sobie trochę boczku. Dosłownie kilka miesięcy wcześniej zaczęło się przeciwko niemu toczyć postępowanie w sprawie dwóch wyroków śmierci.

Jak wszystko na to wskazuje, towarzystwo pod wodzą Drehera „wypracowało” niebywały kruczek prawny, w niemieckiej debacie publicznej nazwany „wpadką z przedawnieniem”.


Kodeks ruchu drogowego

Najprościej mówiąc: w maju 1968 r. Bundestag uchwalił ustawę wprowadzającą do ustawy o wykroczeniach (EGOWIG). W jej przepisach dokonano pewnych korekt dot. kodeksu drogowego – chodziło o „łagodniejsze potraktowanie sprawców śmiertelnych wypadków drogowych”. Jednocześnie wprowadzono istotną zmianę w kodeksie karnym [Ten i poniższy fragment wraz z cytatami opiera się na raporcie niemieckiej komisji naukowej – Manfred Görtemaker, Christoph Safferling, Die Akte Rosenburg. Das Bundesjustizministerium der Justiz und die NS-Zeit, str. 399-420]

W rezultacie tych zmian najwyższy wymiar kary złagodzono z jednej strony do lat 15, a z drugiej skrócono okres przedawnienia. Wprowadzono też regulacje, zgodnie z którymi dużą grupę zbrodniarzy wojennych kwalifikować odtąd należało jedynie jako „uczestników” (pomocników) popełnianych przestępstw. Zmiana zaś w kodeksie karnym de facto zdejmowała z „uczestników odpowiedzialność”, stanowiąc, że „jeśli brakuje u nich szczególnych cech osobowych, relacji i okoliczności (szczególne znamiona podmiotowe), które uzasadniają karalność sprawcy, karę należy złagodzić zgodnie z przepisami o usiłowaniu”.

Efektem tych skomplikowanych zmian była de facto amnestia do 1960 roku wstecz nie tylko „morderców zza biurka”, ale i innych zbrodniarzy, którzy mogli powołać się na to, że „tylko wypełniali rozkazy” – sami nie mieli bowiem… takich cech charakteru, by działać z niskich pobudek, i nic nie łączyło ich z ofiarami. W kwalifikacji zbrodni kluczowa stała się bowiem kwestia bezpośredniego związku ofiary ze sprawcą.
"Nikt nic nie zauważył"

Zmiany te, przed wprowadzeniem, były poddane skomplikowanej procedurze legislacyjnej, przeszły między innymi przez wiele komórek licznych ministerstw, przez urząd kanclerski, Trybunał Sprawiedliwości, Bundestag, Bundesrat, nie mówiąc już o licznych konsultacjach z ekspertami. Nikt nic nie zauważył…

Gdy zorientowano się, jakie będą skutki nowych przepisów, ostatnią nadzieją ludzi dobrej woli na korektę takiej interpretacji przepisów, która byłaby faktycznie korzystna dla zbrodniarzy wojennych, pozostawało rozstrzygnięcie Federalnego Trybunału Sprawiedliwości (BGH). Wszyscy więc czekali z zapartym tchem na jego orzeczenie w głośnej sprawie Hermanna Heinricha, który jako pierwszy zbrodniarz domagał się uniewinnienia na podstawie nowych przepisów.


Precedens

Hermann Heinrich, były gestapowiec i scharführer SS, w 1942 r. w Referacie ds. Żydów w Krakowie odpowiadał za ich selekcję. Zarzucano mu „współudział w mordzie” blisko czterdziestu tysięcy ludzi. Prokuratura uważała go za sprawcę, ale sąd zdecydował inaczej i 19 marca 1968 r. Heinrich został skazany na sześć lat więzienia jedynie za pomocnictwo w masowych zbrodniach. Najwyraźniej już wtedy uznano, że Heinricha z tymi Żydami nic nie łączyło, nie miał z nimi „osobistej relacji” i „tylko wykonywał rozkazy”. Był pomocnikiem…

Miał jednak nie odsiedzieć nawet tej rażąco niskiej kary.

Heinrich odwołał się od wyroku do Federalnego Trybunału sprawiedliwości. W składzie orzekającym trzech z pięciu sędziów miało nazistowską przeszłość [Ten i poniższy fragment wraz z cytatami opiera się na raporcie niemieckiej komisji naukowej – Manfred Görtemaker, Christoph Safferling, Die Akte Rosenburg. Das Bundesjustizministerium der Justiz und die NS-Zeit, str. 399-420]: Karl Siemer był scharführerem SA i od 1939 r., przez lata, sędzią sądu w Kilonii, Rudolf Schmitt już w 1933 r. wstąpił do NSDAP i SA przy marynarce Rzeszy, w czasach nazistowskich zaś był sędzią w Berlinie, a Rudolf Börker, sędzia sprawozdawca, z ogromnym wpływem na przebieg sprawy, w latach 1933-1934 był blockleiterem SA, a od 1936 r. sędzią w Magdeburgu. W latach 1942-1945 działał jako sędzia sądu wojskowego w Rydze, Atenach i na Krecie, prowadził też egzekucje. To on nie dopuścił do tego, by proces toczył się przed pełnym składem Trybunału. Czwarty sędzia, Werner Sarsted, ten „nieobciążony”, „rozpoczął swoją karierę prawniczą 1 maja 1939 roku jako sędzia sądu w Lüneburgu i bardzo szybko awansował. Po wojnie stał się jednym z najbardziej wpływowych sędziów niemieckich. O przeszłości piątego nic nie wiadomo.
Trybunał niesprawiedliwości

Trybunał Sprawiedliwości czy też w tym przypadku raczej… niesprawiedliwości przychylił się do oceny sędziego sprawozdawcy Börkera, że: „postępowanie należy zawiesić”. Ponieważ na podstawie nowych przepisów zbrodnia pomocnictwa jest dawno przedawniona…

Hermann Heinrich wyszedł na wolność, a za nim cała rzesza morderców zza biurka i sprawców, którzy „tylko wykonywali rozkazy”. W Niemczech „wpadkę z przedawnieniem” określa się mianem zimnej amnestii. Dopiero dziesięć lat później, w 1979 roku, w Republice Federalnej Niemiec zniesiono termin przedawnienia dla szeroko pojętych zbrodni wojennych. Nie miało to jednak znaczenia dla sprawców uniewinnionych wcześniej, ponieważ nikogo nie wolno sądzić dwa razy w tej samej sprawie.


Najczęściej zadawane pytania - FAQ

Czym była denazyfikacja? Denazyfikacja to proces prowadzony po II wojnie światowej, mający na celu usunięcie z życia publicznego osób związanych z reżimem hitlerowskim i rozliczenie zbrodni nazistowskich.
Jakie ustawy amnestyjne uchwalono w RFN? W latach 1949–1954 w Niemczech Zachodnich przyjęto przepisy, które umożliwiały częściowe przedawnienie kar i powrót do życia publicznego wielu byłych członków NSDAP oraz innych organizacji nazistowskich.
Dlaczego ustawy amnestyjne budzą kontrowersje? Krytycy twierdzą, że przepisy te pozwoliły wielu osobom związanym z reżimem nazistowskim uniknąć odpowiedzialności i objąć stanowiska w administracji, wymiarze sprawiedliwości czy gospodarce.
Jakie było stanowisko Konrada Adenauera? Kanclerz RFN Konrad Adenauer opowiadał się za integracją byłych nazistów ze społeczeństwem, argumentując to potrzebą odbudowy państwa i stabilizacji politycznej.
Jak historycy oceniają skutki amnestii? Część badaczy uważa, że ułatwiły one odbudowę instytucji państwowych, inni wskazują jednak, że utrwaliły obecność byłych nazistów w życiu publicznym Niemiec Zachodnich.

Autor: Anonimowy Dyplomata
Źródło: tysol.pl
Data: 28.09.2025 15:45









Wygrajmy w końcu tę wojnę, wygrajmy wojnę z Niemcami.







Prawym Okiem: Symulakra 2

Prawym Okiem: Jesteśmy w stanie wojny (z Niemcami)

tysol.pl/a145871-niemieckie-panstwo-chroniac-zbrodniarzy-przerzucilo-wine-na-nastepne-pokolenia-niemcow
18

tysol.pl/a147078-niemcy-dokonali-amnestii-zbrodniarzy-przy-pomocy-przepisow-kodeksu-drogowego


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze przed publikacją są moderowane.