Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

sobota, 21 grudnia 2024

Kropla drąży skałę

 


Zwracam uwagę na graficzny charakter nazwy:


"NIE" odstaje od reszty wyrazów, można by więc je traktować osobno


dostajemy wtedy:

"dla chaosu w szkole"


i to jest właśnie to, co dostrzegam w tych tekstach - chaos.



przedruk z fb

Ten tekst można by jeszcze bardziej rozłożyć na części i omówić niż ja to tu zrobiłem.

Mój komentarz jak zwykle kolorem.


🟧 Czegoś takiego nie ma na egzaminie z żadnego innego przedmiotu. Pisanie wypracowania przypomina chodzenie po polu minowym: wystarczy chwila nieuwagi i cała robota na nic, jesteś zerem. - pisze Dariusz Chętkowski.
🟧 Twórców tej formuły należałoby wysłać na zbadanie osobowości. Wydaje się, że nie lubią swojej pracy i szukają okazji do pokazania, kto tu rządzi. Na pewno nie lubią młodzieży. Może pracowali w szkole i doświadczyli tam traumy, a teraz się mszczą. Nie rozumieją też zasady pedagogicznej, że jeden błąd nie może przekreślać całego wysiłku nastolatka. Zasady są złośliwe, to wręcz egzaminacyjna dewiacja.
🟧 Egzaminator zeruje całe wypracowanie, jeżeli nie zawiera ono tezy (ten brak już wystarczy do dyskwalifikacji), nie jest tekstem argumentacyjnym (autor snuje rozważania, ale nie przekonuje czytelnika), argumentacja nie odnosi się do tekstu wymienionego w temacie (na ostatniej maturze dyskwalifikowano za pominięcie „Sklepów cynamonowych” Schulza), argumentacja nie odnosi się sensownie do pojęcia wskazanego w temacie (dyskwalifikowano za nieznajomość „synkretyzmu”) ani do żadnej lektury obowiązkowej (erudycja nie ma znaczenia, liczy się tekst z listy).
🟧 Zero otrzyma maturzysta, jeżeli choć w jednym argumencie popełnił duży błąd w odniesieniu do lektury obowiązkowej, świadczący o nieznajomości treści utworu (pozostałe argumenty mogą być idealne, liczy się tylko ten z błędem).
Egzaminator skupia się na błędach. Jeżeli przywołany kontekst literacki zawiera błąd kardynalny (tylko w odniesieniu do lektury obowiązkowej), całość jest zerowana.
CKE ostrzega, że nie uznaje komiksu i powieści obrazkowej za literaturę, tekstem literackim nie są też scenariusze filmowe, gry komputerowe oraz mangi. Również przywoływanie obcojęzycznych dzieł, które nie zostały przetłumaczone na polski, np. piosenek, nie jest dopuszczalne. Najbezpieczniej pisać ściśle według schematu i nie wychylać się z pomysłami.
🟧 W rozumieniu CKE komiks nie jest literaturą. W XVIII w. wciąż uważano, że powieść nie jest literaturą, szczególnie w środowisku warszawskich klasyków, a w I połowie XIX w. Mickiewicz uważał Balzaka za idiotę. I nawet tłumaczył mu, aby nie marnował talentu na prozę, gdyż – w rozumieniu naszego wieszcza – literackie są tylko rymy. I kto tu był kretynem?
🟧 Teraz idiotów robią z siebie eksperci CKE, gdy kompletnie nie dostrzegają przemian w kulturze, więc dręczą nastoletnich humanistów, aby czytali „Treny” i „Dziady”, natomiast czytanie komiksów uważają za gorsze od nieczytania niczego.
🟧 Na polskim uczeń powinien chłonąć kulturę humanistyczną w bardzo szerokim znaczeniu, często interdyscyplinarnie i multikulturowo. Tylko po co ma to robić, skoro na maturze jest sprawdzany wyłącznie z tego, czy „przerobił” obowiązkowe lektury? CKE traktuje język ojczysty jak najbardziej prymitywny przedmiot.
🟧 Zerowanie całej pracy za jeden błąd to dewiacja, z której CKE powinna szybko się wycofać. Pana Roberta Zakrzewskiego, nowego dyrektora tej instytucji, powinien zastanowić fakt, że taka forma oceniania występuje na egzaminie z jednego przedmiotu.
🟧 Nie można tego bezmyślnego okrucieństwa tłumaczyć specyfiką przedmiotu. Poloniści nie są potworami, czegoś takiego nie robi się na lekcjach, nie przewiduje tego praktyka szkolna. Owszem, zeruje się pracę, ale tylko wtedy, gdy uczeń tworzy ją niesamodzielnie (czyli ściąga). I to jest jedyny powód, kiedy cały wysiłek na nic. Poza tym zero nie powinno być nigdy stosowane.





Jak to zwykle u redaktorów, na początek dostajemy tezę, tutaj brzmi ona:


"Próbna matura z polskiego to nadal jakaś dewiacja. Chwila nieuwagi i jesteś zerem"

Niestety nie dostajemy żadnych argumentów na poparcie tej tezy, za to mamy całą masę emocjonalnych dyrdymałów no i wtedy takie zastrzeżenia:


Egzaminator zeruje całe wypracowanie, jeżeli:

- nie zawiera ono tezy (ten brak już wystarczy do dyskwalifikacji), 
- nie jest tekstem argumentacyjnym (autor snuje rozważania, ale nie przekonuje czytelnika), 
- argumentacja nie odnosi się do tekstu wymienionego w temacie (na ostatniej maturze dyskwalifikowano za pominięcie „Sklepów cynamonowych” Schulza), 
- argumentacja nie odnosi się sensownie do pojęcia wskazanego w temacie (dyskwalifikowano za nieznajomość „synkretyzmu”) ani do żadnej lektury obowiązkowej (erudycja nie ma znaczenia, liczy się tekst z listy).


No mi się wydaje, że tak ma być.

Całe wypracownie jest do niczego, jeżeli jest nie na zadany temat lub nie spełnia zadanych warunków.

(Nawet tylko wnioskując na podstawie uwag pana redaktora mogę napisać, że...)

Prawidłowo napisane wypracowanie musi posiadać:

- tezę
- argumenty
- odnosić się do tekstu z zadanego tematu
- argumenty muszą być sensowne (to rozumie się samo przez siebie, to wynika z nazwy "argumenty"...)


Każda ludzka wypowiedź taka właśnie powinna być, tymczasem pan redaktor twierdzi, że wystarczy pościemniać coś dookoła i można dostać zaliczenie.

Nie panie redaktorze!

Trzeba trzymać się tematu i wykonywać polecenia zawarte w zadaniu.
Jeżeli praca napisana jest nie na temat - to jest ZERO.


Bo nie ma nawet co oceniać.

Jestem pewien, że pan redaktor matury by nie zdał, bo nawet tutaj pisze nie na temat - on nie rozumie czym są wymagania na egzaminie.

W zadaniu jest omówić: czym kierował się Wokulski, a pan redaktor co nie czytał lektury ściemnia coś fiu-bśdziu o wyobrażeniach Łęckiej. 

TO JEST NIE NA TEMAT.


"Zero otrzyma maturzysta, jeżeli choć w jednym argumencie popełnił duży błąd w odniesieniu do lektury obowiązkowej, świadczący o nieznajomości treści utworu (pozostałe argumenty mogą być idealne, liczy się tylko ten z błędem)."

No i słusznie! Jak można pisać o czymś czego się nie przeczytało???

Pana redaktora należałoby wysłać na zbadanie osobowości. Może doświadczył traumy. Nie rozumie zasady pedagogicznej, że jeden błąd - pisanie nie na temat - przekreśla całe wypracowanie . 


I dalej:


CKE ostrzega, że nie uznaje komiksu i powieści obrazkowej za literaturę, tekstem literackim nie są też scenariusze filmowe, gry komputerowe oraz mangi. Również przywoływanie obcojęzycznych dzieł, które nie zostały przetłumaczone na polski, np. piosenek, nie jest dopuszczalne. Najbezpieczniej pisać ściśle według schematu i nie wychylać się z pomysłami.

No takie są zasady i tyle. Pan się skarży, że w pracy wymagają znajomości ortografii i logicznego myślenia??



W rozumieniu CKE komiks nie jest literaturą. W XVIII w. wciąż uważano, że powieść nie jest literaturą, szczególnie w środowisku warszawskich klasyków, a w I połowie XIX w. Mickiewicz uważał Balzaka za idiotę. I nawet tłumaczył mu, aby nie marnował talentu na prozę, gdyż – w rozumieniu naszego wieszcza – literackie są tylko rymy. I kto tu był kretynem?


Aha!!!

Więc o to chodzi!

Kto tu jest kretynem, a kto nie!!

Wyszło szydło z worka!!!



Zdecydowanie pana redaktora należałoby wysłać na zbadanie osobowości. 

"Wydaje się, że nie lubi swojej pracy i szuka okazji do pokazania, kto tu jest kretynem. Na pewno nie lubi młodzieży. Może pracowal w szkole i doświadczyl tam traumy, a teraz się mszczą. Nie rozumie też zasady pedagogicznej, że jeden błąd może przekreślać cały wysiłek nastolatka. Z zasady jest złośliwy, to wręcz dewiacja."


Panie, każdy patrzy po sobie.

Daleko nie szukając...

"Chwila nieuwagi i jesteś zerem"


No panie, jak pan nie rozumiesz co się do ciebie mówi... to jest egzamin dojrzałości, a nie pierwsza klasa podstawówki.

Po drugie - pańskie oceny odnoś pan do siebie, a nie do innych.

To, że pan się czujesz zerem... no cóż....  każdy siebie zna najlepiej....


Brzydkie epitety:

Teraz idiotów robią z siebie eksperci CKE, gdy kompletnie nie dostrzegają przemian w kulturze, więc dręczą nastoletnich humanistów, aby czytali „Treny” i „Dziady”, natomiast czytanie komiksów uważają za gorsze od nieczytania niczego.

Na polskim uczeń powinien chłonąć kulturę humanistyczną w bardzo szerokim znaczeniu, często interdyscyplinarnie i multikulturowo. Tylko po co ma to robić, skoro na maturze jest sprawdzany wyłącznie z tego, czy „przerobił” obowiązkowe lektury? CKE traktuje język ojczysty jak najbardziej prymitywny przedmiot.


Bełkot o niczym, a poza tym - fałszywe tezy w postaci krótkich fraz, które mają się utrwalać poprzez ciągłe ich czytanie w różnych miejscach w internecie. Znamy te metody. 

To metoda wpływania na myślenie potoczne.


"dewiacja"
"jesteś zerem"
"nieczytania niczego"
"prymitywny"......
"ściśle według schematu i nie wychylać się"


i tak dalej...







Komentarze z fb, 


negatywne dla pana Ch, poza jednym dziwnym niezrozumiałym...







I dalej... znowu podbity emocjami bełkot:

Zerowanie całej pracy za jeden błąd to dewiacja, z której CKE powinna szybko się wycofać. 



Pana Roberta Zakrzewskiego, nowego dyrektora tej instytucji, powinien zastanowić fakt, że taka forma oceniania występuje na egzaminie z jednego przedmiotu.

To dlatego, że każdy przedmiot ma swoją specyfikę, na historii co innego jest oceniane, i co innego na języku polskim, ale pan redaktor "jest indolentny" i "tego nie pojmuje". 


Nie można tego bezmyślnego okrucieństwa tłumaczyć specyfiką przedmiotu. Poloniści nie są potworami, czegoś takiego nie robi się na lekcjach, nie przewiduje tego praktyka szkolna. Owszem, zeruje się pracę, ale tylko wtedy, gdy uczeń tworzy ją niesamodzielnie (czyli ściąga). I to jest jedyny powód, kiedy cały wysiłek na nic. Poza tym zero nie powinno być nigdy stosowane.


Emocjonalne epitety mające na celu zamącić ludziom w głowie.


czegoś takiego nie robi się na lekcjach, nie przewiduje tego praktyka szkolna


Na lekcjach nie, ale na egzaminie maturalnym tak się robi. 


zeruje się pracę, ale tylko wtedy, gdy uczeń tworzy ją niesamodzielnie (czyli ściąga)


Pan jest niedoinformowany, powtarzam raz jeszcze, jak uczeń nie zna lektury to nie zdał egzaminu i nie pomogą żadne wygibasy. 


Pan by chciał, by taka osoba np. została nauczycielem i uczyła języka polskiego albo matematyki i nie przerobiła jakiegoś tematu z uczniami, bo tego akurat nie umie czy nie wie?

"Tak, jestem nauczycielem, który nie zna lektury, bo na maturze się prześlizgałem...." tego pan chce??


A w ogóle to pan redaktor zdawał maturę??




"Poza tym zero nie powinno być nigdy stosowane."


patrząc na wcześniejsze zdanie...

"zeruje się pracę, ale tylko wtedy, gdy uczeń tworzy ją niesamodzielnie (czyli ściąga)"


pan redaktor jednak twierdzi, że - za ściąganie, za oszustwo - powinno się stawiać ocenę dopuszczającą ???




Kim pan w ogóle jest i co pan tu robi???





Cały ten tekst należy traktować jako zbiór szkodliwych fraz, jakie mają się młodym ludziom zagnieździć w głowie.



Zbiór szkodliwych fraz powtarzanych w sposób zorganizowany w różnych kombinacjach na różnych stronach, które są tworzone tylko po to, by je powtarzać, by cały przekaz medialny zasypać tymi frazami, by każde miejsce w telewizji, radio i internecie był wypełniony gównianymi półprawdami i kłamstwami, by było tego tyle, by zagłuszyć to, co mówią i chcą normalni ludzie.




Nie można wobec tego przechodzić obojętnie, bo pamiętajmy:

kropla drąży skałę....









.polityka.pl/tygodnikpolityka/spoleczenstwo/2282647,1,probna-matura-z-polskiego-to-nadal-jakas-dewiacja-chwila-nieuwagi-i-jestes-zerem.read






środa, 18 grudnia 2024

Skąd się wzięła nazwa Gotenhafen?




Czytamy uważnie.





przedruk





Skąd się wzięło Gotenhafen, okupacyjna nazwa Gdyni? Nowe fakty



Jan Daniluk

17 września 2023 (artykuł sprzed 1 roku)





W dzisiejszej siedzibie Urzędu Miasta Gdyni także w czasie wojny także urzędowała administracji miasta (Stadtverwaltung Gotenhafen). Lata II wojny światowej. Zbiory prywatne.

Podczas II wojny światowej Gdynia nosiła nazwę "portu Gotów", a więc Gotenhafen. Dokument, odkryty przez autora kilka dni temu w berlińskim archiwum, rzuca nowe światło na to, jak tę nazwę wybierano i jakie jeszcze propozycje brano pod uwagę.


Przemianowanie Gdyni na Gotenhafen nastąpiło 19 września 1939 r., specjalnie z okazji przyjazdu Adolfa Hitlera do Gdańska i Sopotu. Führer odwiedził także Gdynię, ale dopiero dwa dni później - 21 września (często można spotkać się z pomyłką w tej kwestii).

Dodajmy jednak, dla porządku, że przemianowanie było bezprawne, a sam proces zmiany nazwy nie został zresztą odpowiednio sformalizowany.


Jak powstała nazwa Gotenhafen? Nowy trop

Wspomniany na samym początku dokument to rodzaj notatki, która pozwala wyjaśnić przynajmniej część wątpliwości, które do tej pory funkcjonowały odnośnie pojawienia się nazwy Gotenhafen. Po pierwsze dowiadujemy się, że między 14 a 18 września 1939 r., tj. od dnia, kiedy Gdynię zajęły wojska niemieckie (poza Kępą Oksywską, gdzie bronili się jeszcze Polacy) do wigilii przyjazdu Adolfa Hitlera, Albert Forster wystosował prośbę do Ericha Keysera, by ten zaproponował nowe nazwy dla zajętego właśnie polskiego miasta.

Zanim przejdziemy dalej, warto zatrzymać się, i przypomnieć, kim były obie wymienione osoby.





Gauleiter-zbrodniarz i jego zaufany historyk

Albert Forster to postać doskonale znana. Niemiecki polityk, narodowy socjalista, zbrodniarz wojenny. Był wieloletnim gauleiterem gdańskiego okręgu NSDAP, a po wybuchu wojny - rozszerzonego na cały, nowy Okręgu Rzeszy Gdańsk-Prusy Zachodnie, obejmującego m. in. większość z ziem międzywojennego województwa pomorskiego. Stal na czele nie tylko struktur partyjnych, ale i administracji cywilnej (jako namiestnik Rzeszy).

(foto i opis)
Niemiecki polityk, narodowy socjalista, zbrodniarz wojenny Albert Forster - to prawdopodobnie on jest autorem okupacyjnej nazwy Gdyni - Gotenhafen. Po wojnie został skazany na karę śmierci. Egzekucję wykonano w Warszawie.

Wcześniej, tj. we wrześniu i październiku 1939 r. pełnił funkcję szefa administracji cywilnej w tymczasowych strukturach administracji wojskowej. Jako taki tworzył struktury administracji na podbitych terenach polskich. Mógł - i wszystko wskazuje, ze miał - bezpośredni wpływ także na nadanie nowej nazwy dla zajętej Gdyni.




Erich Keyser to też osoba znana, choć zapewne mniej. To z całą pewnością najważniejszy historyk niemiecki w Gdańsku w okresie międzywojennym, zagorzały zwolennik Deutsche Ostforschung, czyli zaangażowanej politycznie humanistyki, na czele z historią i archeologią. Te dziedziny nauki były wprzęgnięte w działalność propagandową, mającą na celu udowodnienie wyższości narodu i dziedzictwa niemieckiego.


(foto i opis)
Niemiecki historyk Erich Keyser.
To on, na prośbę Forstera, opracował propozycje nowych nazw dla będącej pod niemiecką okupacją Gdyni.



Należał do NSDAP. Od 1926 r. stał na czele Krajowego Muzeum Historii Gdańska (otwartego w marcu 1927 r.), które swoją siedzibę miało w Pałacu Opatów. W latach II wojny światowej placówka ta została przekształcona w Okręgowe Muzeum Historii Prus Zachodnich.


Pierwsza (i zwycięska) koncepcja: Goci

Na prośbę Forstera Keyser przygotował cztery propozycje - nie tyle konkretnych nazw, co raczej inspiracji dla nich (z jednym wyjątkiem, o czym dalej). Prośba była najpewniej pilna - notatka jest dość krótka, uzasadnienia lakoniczne.


Pierwsza inspiracja jest tą, która ostatecznie zwyciężyła. Keyser zasugerował nawiązanie do obecności w dawnych czasach na Pomorzu Gdańskim Gotów, których ślady obecności były już wówczas znane (dziś są to artefakty czy wykopaliska identyfikowane z kulturą wielbarską). Gotów uznawano (i uznaje dziś nadal) za jedno z plemion wschodniogermańskich. Przypomnienie Gotów miało więc wyraźny wymiar propagandowy.




Herb miasta Gdynia (Gotenhafen) w latach okupacji niemieckiej



(foto i opis)
Nagłówek papeterii nadburmistrza Gdyni (Gotenhafen) w latach II wojny światowej. Po lewej widoczny herb - normański, srebrny drakkar w błękitnym polu (BArch, NS 1/2417).




Podobne intencje przyświecały Keyserowi w formułowaniu trzech pozostałych propozycji, choć z dzisiejszej perspektyw wydają się zaskakujące.


Pomysł drugi: jedyna niemiecka nazwa

Wskazał na Kamienną Górę (Steinberg), cytując historyka - "w istocie jedyną nazwę niemiecką na terenie Gdyni", a ponadto dotyczącą terenu "ważnego militarnie i krajobrazowy".


Pomysł trzeci: nawiązanie do Wikingów

Kolejny pomysł dotyczył Oksywia (Oxhöft). Keyser przypomniał, że to najstarsza część Gdyni, a ponadto "jej nazwa pochodziła z czasów wikingów".

Na marginesie ciekawostka: w polskich kręgach decyzyjnych w latach 20. XX w. pojawiła się koncepcja, by planowane miasto nazwać nie od osady Gdynia, ale właśnie od większej (posiadającej własny kościół), choć położonej zdecydowanie dalej, wsi Oksywie.


Pomysł czwarty: Miasto Zatoki

Wróćmy jednak do Keysera. Najbardziej egzotyczną wydaje się czwarta koncepcja ówczesnego dyrektora muzeum historii Gdańska. Wskazał na nazwę Zatoki Puckiej (Putziger Wiek), która też miała rzekome pochodzenie normańskie (wikińskie). Tym samym można było nawiązać. W tym wypadku jedyny raz sam Keyser pokusił się o zaproponowanie konkretnej nazwy: Gdynię miano przemianować na Wiekstadt lub Wiekort.




Kto wymyślił "Gotenhafen"?

Jak wspomniano, Keyser jedynie przygotował na szybko, by nie powiedzieć - "na kolanie" - krótką notatkę, w której wskazał możliwe rozwiązania. Gdyni nie przemianowano jednak na Gotenstadt czyli Miasto Gotów, lecz na Gotenhafen - Port Gotów.

Kto był więc bezpośrednim pomysłodawcą tej nazwy? Nie wiadomo, choć moim zdaniem wiele wskazuje na samego Forstera.

Na marginesie: początkowo mylono zapis nowej nazwy. W pierwszych tygodniach okupacji niejednokrotnie pojawiał się zapis w postaci Gotenhaven, zbliżony do nazwy innego, ważnego dla Kriegsmarine (podobnie, jak Gdynia) miasta - Wilhelmshaven.


Trudne miasto Gdynia

Na koniec warto się zastanowić, dlaczego Niemcy - mając przecież do dyspozycji w jęz. niemieckim nazwę dla Gdyni, czyli Gdingen - zdecydowali się na wprowadzenie nowej.

Podobne kroki poczynili także dla innych miast polskich: kilka miesięcy później dla Łodzi i Brzezin (odpowiednio: Litzmannstadt i Löwenstadt), a w 1941 r. dla Płocka (Schröttersburg). W przypadku Gdyni zaskakuje jednak szybkość tej decyzji (tym można tłumaczyć m. in. początkowo rozbieżność w zapisie) i jej symboliczność.


Wymienione wcześniej przykłady Łodzi, Brzezin i Płocka odnosiły się jednak do konkretnych osób, które - mniej lub bardziej bezpośrednio - wiązały się z historią tych miast. W przypadku Gdyni sięgnięto po nieco abstrakcyjnych Gotów.

Powód jest znany: Gdynia jako miasto powstałe praktycznie od podstaw i z gwałtownie rozwijającym się portem była (mimo jej licznych mankamentów) jednak sukcesem II RP. Sukcesem, wizytówką, z którą niezwykle trudno było się zmierzyć niemieckiej administracji.

W przeciwieństwie np. do Bydgoszczy, Torunia czy Grudziądza, które rozwijały się w XIX w. w ramach Królestwa Prus, w Gdyni propaganda niemiecka miała niewiele "punktów zaczepienia", by nie tyle uzasadnić (tego i tak nie musiała robić), ile by usankcjonować okupację i oswoić miasto dla jej nowych, niemieckich mieszkańców.


Jak walczono z dziedzictwem polskiej Gdyni

Stąd poza takimi zabiegami, jak niszczenie śladów polskości (likwidacja pomników, polskich nazw ulic itd.), Niemcy zasadniczo przyjęli dwie, podstawowe strategie propagandowe.

Po pierwsze starano się nie tyle akcentować niemieckie dziedzictwo z XIX w. czy początku XX w. (praktycznie go nie było), ile podkreślać chaotyczny i niekontrolowany rozwój Gdyni w ramach II RP, po czym przeciwstawiać go szeroko zakrojonym (choć niezrealizowanym nawet w połowie!) zamierzeniom niemieckich planistów.








O autorze


Jan Daniluk

- doktor historii, adiunkt na Wydziale Historycznym UG, badacz historii Gdańska w XIX i XX w., oraz historii powszechnej (1890-1945).













Skąd się wzięło Gotenhafen, okupacyjna nazwa Gdyni? Nowe fakty

facebook.com/gotenhafen.eu







poniedziałek, 16 grudnia 2024

Skąd się wzięła nazwa Elbląg?



IFING  ----  ILFING




przedruk




Ifing... Ilfing, Elbing, Elbląg... 
Czy nazwa naszego miasta ma coś wspólnego ze staroislandzką pieśnią?



Elbląg jest położony nad rzeką o tej samej nazwie, która od samego początku zakładania osad na tym terenie przez wiele wieków stanowiła czynnik stanowiący o atrakcyjności okolicznych terenów. Pełniła funkcję naturalnego szlaku handlowego, stanowiąc jednocześnie oś osadnictwa miejskiego. To w jej bezpośrednim sąsiedztwie powstało elbląskie Stare Miasto. Pierwotna nazwa rzeki Elbląg brzmiała: Ilfing.

Na wstępie przypomnijmy, że – jak już informowaliśmy wiele miesięcy temu – wybitny polski językoznawca, członek Komitetu Językoznawstwa Polskiej Akademii Nauk i Rady Języka Polskiego profesor Jan Miodek twierdzi, że:

Jest to najprawdopodobniej stara nazwa pruska. Do dziś w języku łotewskim „elb” znaczy tyle co bardzo ciemny (...) Niewykluczone jest również praindoeuropejskie pochodzenie, bo dostrzegamy tam tę cząstkę „el”, „ol”, „ou” o znaczeniu: ciekły, wilgotny, mokry. W każdym bądź razie obie nazwy Ełk i Elbląg jako nazwy odrzeczne są niezwykle archaiczne, bardzo stare, liczące sobie kilka tysięcy lat.


15 listopada w Bibliotece Elbląskiej odbyła się konferencja „Dolna Wisła w dziejach Pomorza Gdańskiego do końca XVIII w.” podczas której mgr Jakub Jagodziński wygłosił bardzo interesujący referat, w którym odniósł się do wyraźnego podobieństwa nazw "Ifing" i "Ilfing", nawiązując w tym względzie do spostrzeżenia innego badacza – Leszka Słupeckiego. Rozważania młodego naukowca rzucają nowe światło na pochodzenie nazwy Ilfing, a co za tym idzie – także nazwy Elbląg.

Według badacza Ilfing była rzeką graniczną w kontekście tożsamości kulturowej mieszkańców Truso. Trudno nie zgodzić się z tą tezą. Jednocześnie graniczność rzeki nawiązuje do graniczności rzeki Ifing.

W tym miejscu musimy wyjaśnić kontekst porównawczy rzek Ifing i Ilfing.

Ilfing jest rzeką znaną z relacji Wulfstana – podróżnika, prawdopodobnie anglosaskiego, który około 890 roku odbył żeglugę z Hedeby na Półwyspie Jutlandzkim (dzisiejsze Niemcy) w kierunku wschodnim, wzdłuż południowego wybrzeża Bałtyku, w celu zebrania informacji geograficznych na temat ziem nadbałtyckich. Po siedmiu dniach żeglugi Wulfstan dotarł do ziem zamieszkanych przez Estów (Prusów) oraz do portu Truso położonego nad jeziorem Druzno. Następstwem podróży było jej opisanie przez podróżnika. Popnadto Wulfstan opisał położenie osady Truso, jak również niektóre zwyczaje Estów.

Wiemy już. że nazwa Elbląg pochodzi od nazwy Ilfing. Skąd natomiast wzięła się nazwa Ilfing? Czy wpływ na ukształtowanie tej nazwy miała rzeka Ifing, która jest znana z fragmentu "Eddy poetyckiej" ("Pieśni o Wafthrudnirze")?

Posługując się słownikiem etymologii staronordyckiej, termin Ifing tłumaczony jest jako "poetycka nazwa rzeki" - prawdopodobnie "gwałtowna", "burzliwa", "niepohamowana", "porywcza" (de Vries 1962, s. 283-284). W słowniku nym nie ujęto nazwy Ilfing.



Jak zauważył Jakub Jagodziński:

Określenia przypisane rzece Ifing niezbyt odpowiadają charakterowi dzisiejszej rzeki Elbląg. Obecnie jest to rzeka o spokojnym nurcie, jednak trzeba mieć na uwadze zmiany hydrograficzne na przestrzeni ponad tysiąca lat – być może wtedy Ilfing była rzeką o znacznie bardziej żywym nurcie i zapewne zmienną. W kontekście granicznej funkcji Ilfing należałoby się zastanowić, czy owa "gwałtowność" i "burzliwość" nie może być odniesieniem do charakteru granicy, którą tworzyła ta rzeka. (...) Zbieżność nazw i funkcji może wskazywać na skandynawski rodowód rzeki, która wypływała z jeziora Drużno, nad którym powstała osada Truso.

Rzeka Ilfing w relacji Wulfstana ma charakter graniczny:

(...) Wisła ta jest wielką rzeką i przez to dzieli Witland i Weonodland
Tutaj zaś Wisła zabiera rzece Ilfing jej nazwę i spływa z tego zalewu do morza.



Tereny w okolicy rzeki Ilfing (dzisiaj: Elbląg) były terenami granicznymi. W pobliżu mieszkali Prusowie i Słowianie. Witland oznacza ziemie dawnych Prusów. Położone były one po prawej stronie rzeki. Weonodland (po lewej stronie rzeki) natomiast to ziemia Wendów, czyli Słowian nadbałtyckich (zamieszkujących na wschód od królestwa duńskiego, Norwegii, Szwecji i na terenach od Odry do Gdańska).
 

Podobnie charakter graniczny ma rzeka Ifing, która występuje w "Pieśni o Wafthrudnirze":


Wafthrundir rzekł:
Powiedz mi, Gagnrad, co na progu stojąc
sprawności swej chcesz dać dowód
Jak zwie się rzeka dzieląca Ziemie olbrzymów od bogów?
Odin rzekł:
Ifing zwie się rzeka
dzieląca Ziemie olbrzymów od bogów;
Otwarta płynie ona od wiecznych czasów,
Lodem nie pokryje się nigdy.



Źródło cytatu: "Edda poetycka", "Pieśń o Wafhrundirze" (w mitologii nordyckiej: Vafþrúðnismál)

"Edda poetycka" stanowi najstarszy zabytek piśmiennictwa islandzkiego, datowany na IX wiek n.e. Składa się z 29 pieśni, z których 10 zostało poświęconych bogom (mityczne), natomiast 19 poświęcono bohaterom i wojownikom. Pieśni "Eddy poetyckiej" to utwory mitologiczne oraz pieśni heroiczne; są one bogatym źródłem wiedzy o staroskandynawskich zwyczajach i wierzeniach. Wszystkie pieśni Eddy są anonimowe, prawdopodobnie ich autorzy powtórzyli tylko zasłyszane opowieści.


Czy nazwa rzeki Ilfing (obecnie: Elbląg, wcześniej: Elbing) ma swoje źródło w bardzo starej pieśni nordyckiej (staronordyjskiej) pochodzacej z Islandii? Wiele wskazuje, że tak.



Marcin Mongiałło






m.Elblag.net wiadomości - informacje - ogłoszenia – portal - Elbląg




















niedziela, 15 grudnia 2024

Małe łyżeczki





U Kaszubów do nosa stosuje się tabakę...







przedruk
tłumaczenie automatyczne




Badania ujawniają, że barbarzyńscy wojownicy używali stymulantów w bitwach w czasach rzymskich

Autor: Dario Radley

3 grudnia 2024 r






Germański wojownik zażywający używki. Źródło: Stanisław Kontny dla Praehistorische Zeitschrift

Naukowcy zidentyfikowali setki małych, przypominających łyżki przedmiotów, często znajdowanych wraz ze sprzętem wojennym na stanowiskach archeologicznych w Skandynawii, Niemczech i Polsce, datowanych na okres od I do IV wieku n.e.

Obiekty te, o długości od 1,5 do 2,7 cala i wyposażone we wklęsłą misę lub płaski dysk, były zwykle przymocowane do pasów wojowników. Chociaż nie odegrały one żadnej roli w zabezpieczaniu pasów, ich bliskość do broni doprowadziła uczonych do wniosku, że prawdopodobnie służyły one jako narzędzia do dozowania substancji pobudzających.

Badania, prowadzone przez prof. Andrzeja Kokowskiego i naukowców z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Polsce, skategoryzowały 241 takich artefaktów ze 116 stanowisk. Przedmioty te były konsekwentnie znajdowane w grobach lub na bagnach, obszarach związanych z polami bitew i ofiarami, co dodatkowo wspiera hipotezę o ich użyciu w działaniach wojennych.







Badacze sugerują, że małe metalowe łyżki (na zdjęciu), odkryte przywiązane do pasów germańskich wojowników, były używane do dozowania narkotyków. Źródło: Jarosz-Wilkołazka, A., Kokowski, A. & Rysiak, A., Praehistorische Zeitschrift (2024)


Prof. Kokowski zauważył: "Wydaje się, że świadomość działania różnego rodzaju preparatów naturalnych na organizm ludzki pociągała za sobą wiedzę o ich występowaniu, sposobach stosowania oraz chęć świadomego wykorzystania tego bogactwa w celach leczniczych i rytualnych".


Zespół badawczy przeanalizował dostępność naturalnych stymulantów w regionie i zidentyfikował szeroki wachlarz substancji potencjalnie wykorzystywanych przez ludy germańskie. Należały do nich mak lekarski, konopie, lulek, belladonna i grzyby halucynogenne. Takie substancje mogły być spożywane w postaci sproszkowanej lub rozpuszczone w alkoholu, zapewniając wojownikom zwiększoną agresję, zmniejszony strach i trwałą wytrzymałość.

Badanie sugeruje, że stosowanie tych stymulantów wykraczało poza pola bitew. Substancje te mogły również odgrywać rolę w medycynie i rytuałach, odzwierciedlając wyrafinowane zrozumienie ich działania. Zapisy historyczne podkreślają używanie narkotyków przez armie na przestrzeni dziejów, od amfetaminy Armii Czerwonej podczas II wojny światowej po lecznicze stosowanie opium przez greckich hoplitów.








Łączniki na końcach pasa zakończone małą łyżeczką i płaską tarczą. Źródło: Jarosz-Wilkołazka, A., Kokowski, A. & Rysiak, A., Praehistorische Zeitschrift (2024)




Badacze sugerują również, że istniała zorganizowana sieć handlowa dostarczająca te substancje, co wskazuje na obecność "gospodarki narkotykowej" w okresie rzymskim. Precyzyjne dozowanie, które ułatwiają te łyżki, podkreśla wiedzę i dyscyplinę związaną z ich stosowaniem. Niewłaściwe dawki silnych substancji, takich jak belladonna lub sporysz, mogły mieć katastrofalne konsekwencje, w tym halucynacje lub śmierć.

"Te łyżki były częścią standardowego zestawu wojownika, umożliwiając mu odmierzanie i spożywanie używek w ogniu bitwy" – piszą autorzy. Sama ilość tych artefaktów świadczy o ich rozpowszechnieniu i znaczeniu takich praktyk w utrzymaniu morale i gotowości fizycznej.

Naukowcy podkreślają, że stosowanie używek przez plemiona germańskie podważa długo utrzymywane założenia, że grupy te, często określane przez swoje rzymskie odpowiedniki jako "barbarzyńcy", miały ograniczony dostęp do narkotyków poza alkoholem. Te nowe dowody sugerują bardziej złożony obraz ich praktyk kulturowych i leczniczych.

Narzędzia te były nie tylko akcesoriami na polu bitwy, ale symbolami głębszego zrozumienia farmakologii, włączenia wojny, rytuałów i handlu w tkankę tych społeczeństw.

Wyniki badań zostały opublikowane w czasopiśmie Praehistorische Zeitschrift.

Więcej informacji: Jarosz-Wilkołazka, A., Kokowski, A. i Rysiak, A. (2024). W narkotycznym transie, czyli używkach w społecznościach germańskich okresu rzymskiego. Praehistorische Zeitschrift. doi:10.1515/pz-2024-2017









Badania ujawniają, że barbarzyńscy wojownicy używali używek w bitwach w czasach rzymskich | Wiadomości archeologiczne Magazyn online



















piątek, 13 grudnia 2024

Polska pod wodą (Sozopol)


17.11.2024




przedruk
tłumaczenie automatyczne




Na dnie portu w Sozopolu: Archeolodzy odkrywają pozostałości osady chalkolitycznej



"Wiadomości z przeszłości": Na jakie wskazówki z tamtych czasów natknęli się archeolodzy

przez Maria Cherneva
21:00, 10.11.2024




Pozostałości osady z czasów chalkolitu archeolodzy odkrywają na dnie portu w Sozopolu.

Ludzie, którzy zamieszkiwali jezioro, najwyraźniej utrzymywali wysoki standard i handlowali daleko.

6000 lat temu poziom morza był o 5 metrów niższy, a przybrzeżne jeziora zapewniały bardzo dobre warunki do życia.






Było to płytkie jezioro i na zboczu przed gęstym lasem i wodą budowali domy na palach. I czerpali garściami zarówno z jeziora, jak i z lasu.

Stopniowo jednak ich ląd zaczął się zapadać i ustępować miejsca morzu. I zachował ich ślady prawie nienaruszone.







Dość dobrze zachowane szkło czarnej ceramiki, część tych wszystkich znalezisk, które obecnie wydobywa się z dna Zatoki Sozopolskiej ludzi, którzy żyli prawie 400 lat po tych, których znamy z nekropolii warneńskiej.

Jest zimno, ale jedyna szansa na eksplorację dna portu jest teraz, bez turystów i łodzi rybackich. A w zasięgu ostatniego kwadratu w tym sezonie wciąż natrafiają na bogatą warstwę pozostałości osady z końca epoki kamienia i miedzi sprzed 6000 lat.






"Takie osiedla nazywane są zwykle kolanami, czyli na platformach, a już w bardziej ziemskiej części zbocza, na którym się znajdowały, były podobne do zwykłych budynków, które znamy z osad lądowych" – powiedział dr Kalin Dimitrow, główny adiunkt NAIM-BAS i archeolog w Centrum Historii Naturalnej.

Ich brzeg znajduje się teraz 5-6 metrów pod wodą, czyli tak bardzo, że poziom morza podniósł się i zalał ich domy. Ale nigdy nie dowiedzą się, jak duża była ich osada, zniszczona, gdy zatoka została pogłębiona, aby otworzyć nowe wejście do portu.


"W tej chwili jest tam zarezerwowany obszar, który prawdopodobnie mieści się w przedziale 1500-200 metrów, który przecina zatokę z zachodu na wschód. A na południu może się rozciągać do małej przystani" – dodał dr Kalin Dimitrow.

Ale chociaż jest trochę zachowany, jest wystarczająco bogaty w znaleziska, które wiele mówią o życiu mieszkańców jeziora.


"Oczywiście, jest to warstwa, która powstała w samej wiosce. I to wyłącznie z rzeczy, które mieszkańcy wyrzucili. Głównie resztki jedzenia, ponieważ znajdujemy bardzo wysokie stężenie kamieni roślinnych. Tak więc na pierwszy rzut oka są one zrobione z dzikich roślin, chabrów,, może wiśni, orzechów laskowych i żołędzi" – skomentował dr Nayden Prahov, dyrektor Centrum Zasobów Naturalnych i Pomocy. NAIM-BAS.


W ich jadłospisie nie brakowało też mięsa – kości ptaków wodnych, kręgi wykonane były z ryb, krzemienne groty strzał sugerowały też ich sposób polowania i łowienia ryb.


"Jest też wiele skorup żółwi, najwyraźniej jedli również żółwie i oczywiście ceramikę, gęstą warstwę ceramiki, typową dla epoki chalkolitu, o wypolerowanej powierzchni, z reliefową dekoracją" – powiedział dr Nayden Prahov.

Nasiona, kamienie i kości zostaną przeanalizowane przez paleobotaników i zoologów. Będą również musieli zbadać próbki palików, aby stwierdzić, z czego zbudowali swoje domy.


"Niektóre z bali, które są palikami, które były ogólnie używane, są wykonane z dębu. I są bardzo silne. Ale tutaj, zwłaszcza w tym miejscu, bardzo duża część drewnianych palików jest wykonana z miękkiego drewna" – skomentował dr Nayden Prahov.

Ale oprócz wspaniałych warunków, które oferuje laguna, mieszkańcy jeziora zasiedlili to miejsce ze względu na inny zasób naturalny.



I pewne jest, że na miejscu rozwinęli działalność metalurgiczną. Jest to część formy do nalewania zamków. Jednak analiza dwóch trzecich miedzianych przedmiotów w skarbie z nekropolii warneńskiej pokazuje, że pochodzi on właśnie stąd. I można się spodziewać, że budowali również statki, aby handlować cennym metalem swoich czasów. Ale jeszcze ich nie znaleźli.



--------


wikipedia dla Polaków


Sozopol (bułg. Созопол, gr. Σωζόπολις, tur. Süzebolu) – bułgarskie miasto położone 30 kilometrów na południe od Burgasu na południowym wybrzeżu bułgarskiego Morza Czarnego; w obwodzie Burgas.

Siedziba administracyjna gminy Sozopol. Według danych Narodowego Instytutu Statystycznego w Bułgarii z 31 grudnia 2011 miasto liczyło 4285 mieszkańców. Miasto jest obecnie znanym kurortem oraz miejscem, w którym odbywa się festiwal filmowy nazywany Apollonią od jednej ze starożytnych nazw Sozopola.



Historia

Sozopol jest jednym z najstarszych miast na bułgarskim wybrzeżu Morza Czarnego. Pierwsza wzmianka o Sozopolu pochodzi sprzed epoki brązu. Badania w okolicach Sozopola wykazały pozostałości dawnych mieszkań, porcelanowych garnków, kamieni i narzędzi wykonanych z kości, pochodzących z tamtej epoki. Wiele kotwic z II i III tysiąclecia p.n.e. zostało odkrytych w sozopolskiej zatoce, co jest dowodem na to, że w czasach starożytnych pływano statkami wodnymi.
[na pewno kopiuj-wklej z english wiki(?) po automatycznym tłumaczeniu - MS]


Tereny dzisiejszego miasta zostały skolonizowane przez Milezjan, którzy nadali miastu nazwę Antheia, ale już wkrótce nazwa została zmieniona na Apollonia. Apollonia zasłynęła z tego, że znajdował się w niej olbrzymi posąg Apollina dłuta Kalamisa, przeniesiony przez Lukullusa do Rzymu. Apollonia była znana także jako Apollonia Pontica (tzn. Apollonia na Morzu Czarnym, starożytne Pontus Euxinus) oraz Apollonia Magna co znaczy Wielka Apollonia.

Sozopol ustanowił swój handel i morskie centrum w następnych stuleciach. Rozpoczął współpracę polityczną i handlową z miastami Starożytnej Grecji – Miletem, Atenami, Koryntem, Herakleą oraz z wyspami – Rodos, Chios, Lesbos itp. Wpływ handlu na terytorium Tracji był podstawą traktatu z władzami Królestwa Odryskiego w V wieku p.n.e.

Symbol miasta – kotwica, znajduje się na wszystkich monetach z Apollonii z VI wieku p.n.e. – jest to dowód na znaczenie handlu. Bogate miasto wkrótce stało się ważnym kurortem. Wówczas miasto nosiło nazwę Apollonia Magna.


engl wiki

autom tłumaczenie


Miasto zostało założone w VII wieku p.n.e. przez starożytnych greckich kolonistów z Miletu jako Antheia (starożytna greka: Ἄνθεια). W następnych stuleciach miasto stało się centrum handlowym i morskim oraz stało się jedną z największych i najbogatszych kolonii greckich w regionie Morza Czarnego. Jej wpływy handlowe na terytoriach trackich opierały się na traktacie zawartym w V wieku p.n.e. z królestwem Odrysów, najpotężniejszym państwem trackim. Nazwa miasta została zmieniona na Apollonia, ze względu na znajdującą się w mieście świątynię poświęconą Apollinowi. Apollonia stała się legendarnym rywalem handlowym innej greckiej kolonii, Mesembrii, dzisiejszej Nesebyru.


Znajdowały się tam dwie świątynie Apollina Jatrosa (gr. Ἀπόλλων Ἰατρός), co po grecku oznacza uzdrowiciela. Jeden pochodził z późnoarchaicznej Grecji, a drugi z wczesnej Grecji klasycznej.


jest i wątek polski - wikipedyście dla Polaków nie chciało się tyle klikać, czy nie doczytał? 


W 1328 roku Kantakuzen (ed. Bonn, I, 326) mówi o nim jako o dużym i ludnym mieście. Wysepka, na której stał, jest teraz połączona z lądem wąskim jęzorem lądu. Rządzony kolejno przez Imperium Bizantyjskie, Bułgarskie i Osmańskie, Sozopol został przydzielony do nowo niepodległego Księstwa Bułgarii w XIX wieku. Grupa Ormian polskich, wypędzona przez okupantów osmańskich z Kamieńca Podolskiego w 1674 r., przebywała w mieście przez jedną zimę, po czym powróciła do Polski. 








A w ogóle - ładna strona - Na świecie i w Bułgarii - BNT News

nie ma reklam, nic nie mruga, piszą normalnie, rzeczowo... może trochę mało niusów.




tekst nieskończony







bntnews.bg/news/na-danoto-na-pristanishteto-v-sozopol-arheolozi-razkrivat-ostanki-na-selishte-ot-halkolita-1300246news.html

pl.wikipedia.org/wiki/Sozopol

en.wikipedia.org/wiki/Sozopol

Sozopol – Wikipedia, wolna encyklopedia




Sytuacja w Rumunii






Żond łamie prawo od roku, a tymczasem w Rumunii... opinie publicystów rumuńskich.

 

 
"Na czele kraju stoi obecnie grupa terrorystyczna, rodzaj odłamu ISIS sponsorowanego przez imperium Sorosa. Puczyści reżimu Iohannisa definitywnie zabili demokrację. Zrównali z ziemią podstawowe prawo do wolnych wyborów."


"George Soros zainwestował 1,5 miliona dolarów w swoją fundację w Rumunii w 1990 roku. Pieniądze zostały przeznaczone na realizację programów obywatelskich i przygotowanie elit do przejęcia władzy w państwie w niedalekiej przyszłości."


"Mandat Iohannisa wygasa 20 grudnia. Zasadniczo 21 grudnia, kiedy minie dokładnie 35 lat od powstania w Bukareszcie, które obaliło Ceauşescu, będzie również pierwszym dniem, w którym Rumunia (ponownie) wkroczy na nieznane terytorium, z całkowicie nielegalnym osobnikiem siedzącym i podpartym na czele państwa.
Reżim komunistyczny zaczął chwiać się po 35 latach, w latach 1947-1982, przy czym rok 1982 był rokiem, w którym rozpoczął się kryzys zadłużeniowy. Czy historia chce nam coś przekazać?"








przedruk
tłumaczenie automatyczne





Adrian Onciu: PRZEBUDZONA RUMUNIA



1 dzień temu



Ilu z nas nie zostałoby okrzykniętych "zwolennikami teorii spiskowych" przed zamachem stanu, gdybyśmy powiedzieli, że CCR zamierza unieważnić wybory w dniu głosowania?

Nie ulega wątpliwości, że zamówienie przyszło kanałem zewnętrznym. Znajdujemy się w samym środku niewypowiedzianej wojny z Rosją, a Pentagon nadal bardzo potrzebuje usług Rumunii. Reszta to detale. W normalnych warunkach, bez ingerencji Białego Domu, reżim Iohannisa bałby się popełnić tak niewyobrażalne nadużycie.

Jesteśmy w sytuacji, w której władza została przejęta przy wsparciu administracji Bidena i sporej części społeczeństwa. 

Mówimy tu o spekulantach reżimu – od polityków i dziennikarzy, po organizacje pozarządowe, biznesmenów i osoby prywatne wypchnięte przez system na kluczowe stanowiska. 

Oprócz tego wielu innych Rumunów zostało poddanych praniu mózgu przez fałszywą propagandę: Rosjanie interweniowali w wyborach, GC wyprowadzi nas z UE i NATO, Rumunia upadnie, jeśli nie wybierzemy właściwych ludzi.

Dla co najmniej 6 milionów obywateli, którzy mieli zagłosować w drugiej turze na Calina Georgescu, państwo rumuńskie przestało istnieć po "czarnym piątku". Na czele kraju stoi obecnie grupa terrorystyczna, rodzaj odłamu ISIS sponsorowanego przez imperium Sorosa. Puczyści reżimu Iohannisa definitywnie zabili demokrację. Zrównali z ziemią podstawowe prawo do wolnych wyborów. Podważyły one zaufanie obywateli do władzy.

Na dzień dzisiejszy reżim Iohannisa stał się nielegalny. Instytucje państwowe zostały zmiażdżone skandaliczną decyzją CCR. Miliony Rumunów mogą odmówić płacenia podatków. Mógł odmówić respektowania prawa, ponieważ puczyści Iohannisa są pierwszymi, którzy je łamią.

Obecnie istnieją dwie zupełnie różne Rumunie. Ten pierwszy pozostał zakotwiczony w globalistycznej potędze i korzysta, w takiej czy innej formie, z materialnych korzyści oferowanych przez terrorystów z Cotroceni. Nigdy nie będziemy w stanie ich przekonać, że był to zamach stanu, dopóki ich konta będą w nieładzie. Będą nas okłamywać od policzka, że białe jest czarne i na odwrót. Będą nas nadal przeklinać, grozić i nękać za pośrednictwem organów represyjnych. 

Druga Rumunia to Rumunia Przebudzona, ludzi wolnych, którzy wciąż myślą racjonalnie, bez strachu i bez pragnienia niszczenia swoich współobywateli zastraszonych fałszywą propagandą.

Przebudzona Rumunia weszła na dzień dzisiejszy w nielegalność. Ruch oporu przeciwko terrorystom w Cotroceni powstał niemal sam. Miliony Rumunów są teraz zjednoczone w walce przeciwko temu reżimowi puczystowskiemu, który utrzymał się u władzy dzięki mega-przekrętowi sędziów CCR.

Co należy zrobić dalej? 

Otóż niektórzy wzywali do protestów ulicznych, jako jedynego sposobu na wyrażenie naszego oburzenia wobec terrorystów Iohannisa. Spójrzmy na wcześniejsze demonstracje aktywistów sieci Sorosa. Obu Rumunii nie da się już pogodzić. Zresztą nie na ulicy, gdzie przemoc przerodziłaby się w prawdziwą wojnę domową. Funkcjonariusze reżimu Securitate utrzymaliby się przy władzy, surowo stłumiliby demonstracje i obwiniali partie suwerenne, na czele z Calinem Georgescu. W skrajnych warunkach ogłaszał stan wyższej konieczności i przystępował do aresztowania przywódców patriotycznych. Ponieważ mieli odwagę przeprowadzić zamach stanu z 6 grudnia, nic nie powstrzymało ich przed pójściem jeszcze dalej w nadużyciach.

Możliwym rozwiązaniem pozostaje Sąd Najwyższy. Następnie, w każdą niedzielę, Rumuni za granicą mogli pokojowo demonstrować przed ambasadami, aby pokazać całemu światu, że władza w Bukareszcie jest bezprawna. Podobnie w każdą niedzielę partie suwerenistyczne mogły zapalić świeczkę i uczcić minutą ciszy przed lokalami wyborczymi.

Ruch oporu musi pozostać żywy. Pokażmy, bez przemocy, nasze niezadowolenie. Unikajmy starć z naszymi braćmi i siostrami w Śpiącej Rumunii.

Razem zwyciężymy!

Autor: Adrian Onciu





-----

Lucian Sârbu:

 "Czy historia chce nam coś przekazać? Ale czy ktoś jeszcze to czyta?"
1 dzień temu


To mógł być normalny poniedziałkowy poranek, ale tak nie jest. Jest to pierwszy poniedziałek nowej rzeczywistości, w której Rumunia ma niepewny status, jak w grudniu 1989 roku, po upadku Ceausescu.

Być może byłby to normalny poranek, gdyby wszyscy nieszczęśnicy, którzy przyczynili się do histerycznej nędzy ostatnich dwóch tygodni, nie zatarli rąk z radości wieczorem 24 listopada, sądząc, że złapali Boga za stopę. Co sobie powiedzieli? "Kim jest ten Călin Georgescu? Och, to wszystko, cóż, ten jest tysiąc razy łatwiejszy do wypełnienia niż Marcel. Nasze jest zwycięstwo".


Zaczęli go szukać w wypowiedziach sprzed lat, zaczęli je skracać, wkładać mu w usta rzeczy, których mężczyzna nie powiedział, myśląc, że odniosą łatwe zwycięstwo, tak jak w 2019 roku. Normalne jest też, że "inwestorzy" od razu zaczęli się bać. Bo to nie Calin Georgescu ich przestraszył, ale oni, ze swoją obłąkaną histerią, przestraszyli ich. Jak mogą się nie bać, jeśli powiesz im, że legioniści dojdą do władzy w Rumunii?! …


Co by było, gdyby media przedstawiły tego człowieka tak, jak byłoby to uczciwe? 

"Były dyplomata, były sprawozdawca ONZ, były sekretarz generalny Rumuńskiego Stowarzyszenia Klubu Rzymskiego, obecnie profesor nadzwyczajny na Uniwersytecie w Pitesti. Jego główne idee opowiadają się za potrzebą zwrócenia większej uwagi na kapitał krajowy oraz potrzebą lepszego wykorzystania geostrategicznych możliwości, jakie stwarza położenie Rumunii nad Morzem Czarnym. Jeśli chodzi o wojnę na Ukrainie, podąża za linią Viktora Orbana i Roberta Fico, deklarując się za zawarciem szybkiego pokoju i przeciwko zużyciu zasobów Unii Europejskiej w bezużytecznej wojnie, w której na próżno giną Ukraińcy i która osłabia gospodarkę UE, a przez to kruchą.


Ludzie zajęliby się swoimi sprawami, nikt nie pomyślałby o krachu gospodarczym, o krachu na giełdzie, o krachu w Brukseli, o krachu Grenlandii na południowym Atlantyku i tak dalej.

Ale, którzy włączają maszynę do przesiewania co 5 lat, myśleli, że odniosą łatwe zwycięstwo tą nikczemną metodą, która przyniosła im zwycięstwo, gdy mieli monopol na media. Kiedy zorientowali się, że zrobili to na szeroką skalę, bo machina propagandowa się zacięła – nie trafiała już do prostych ludzi, szczerze chętnych do głosowania na Pana/Panią Republikańską. Călin Georgescu – ups... Przeprowadźmy zamach stanu.

Mandat Iohannisa wygasa 20 grudnia. Zasadniczo 21 grudnia, kiedy minie dokładnie 35 lat od powstania w Bukareszcie, które obaliło Ceauşescu, będzie również pierwszym dniem, w którym Rumunia (ponownie) wkroczy na nieznane terytorium, z całkowicie nielegalnym osobnikiem siedzącym i podpartym na czele państwa. 


Reżim komunistyczny zaczął chwiać się po 35 latach, w latach 1947-1982, przy czym rok 1982 był rokiem, w którym rozpoczął się kryzys zadłużeniowy.


 Czy historia chce nam coś przekazać? Ale czy ktoś jeszcze to czyta?


Autor: Lucian Sârbu






Soros, na rzecz społeczeństwa otwartego: 

Zagraniczna sieć szpiegowska w Rumunii


1 dzień temu



Jego fundacja, szumnie nazywana "społeczeństwem otwartym", mająca od lat dziewięćdziesiątych oddziały we wszystkich krajach Europy Wschodniej, finansuje stypendia dla młodych ludzi w dziedzinach finansowych lub ekonomicznych, dla naukowców w naukach humanistycznych (z wydziałów filozofii, prawa, dziennikarstwa, językoznawstwa, nauk politycznych itp.). Z jednej strony nie chciał konkurować na własną rękę, a z drugiej potrzebował sieci intelektualistów, którzy w pewnym momencie zaspokoiliby jego spekulatywne zainteresowania. Wielu rzuca przed opinią publiczną zgniłe jabłko George'a Sorosa i jego siatkę osób w Rumunii, ale mówimy o agencji szpiegowskiej strategicznego partnera w Rumunii – Stanów Zjednoczonych Ameryki.

Aby nie pójść za ciosem i nie zrobić z Sorosa złego charakteru, jest on po prostu agentem, który realizuje swoje osobiste interesy, ale także interesy amerykańskich służb wywiadowczych, ideologizując niektórych intelektualistów w Rumunii, którzy następnie tworzą partie lub zajmują ważne stanowiska w państwie rumuńskim.


Już w 2004 roku, gdy Rumunia poczyniła wielkie postępy w kierunku świata zachodniego, prezydent Traian Băsescu wyniósł do władzy amerykańskich szpiegów, którzy do dziś nie zostali wyeliminowani. Rumunia jest dziś przesiąknięta informacjami gorszymi niż przed Układem Warszawskim. Od Any Pauker do Nicolae Ciucă... po prostu lustrzane odbicie. Nie mamy nic wspólnego z Amerykanami i nigdy nie można ich porównywać z Rosjanami. Każda amerykańska okupacja zawsze będzie "miękka", ale każda rosyjska okupacja zawsze będzie "twarda".

Jak każde państwo, Stany Zjednoczone widzą swoje zainteresowanie Rumunią, ale interesy Rumunów nie mają już nikogo, kto by je reprezentował, ponieważ ci szpiedzy z siatki Sorosa przejęli władzę w państwie. Ci, których widzimy na co dzień w telewizji, to marionetki, które wykonują rozkazy wielkiego świetlika.

George Soros zainwestował 1,5 miliona dolarów w swoją fundację w Rumunii w 1990 roku. Pieniądze zostały przeznaczone na realizację programów obywatelskich i przygotowanie elit do przejęcia władzy w państwie w niedalekiej przyszłości. W latach 1990-1994 Fundacja była zaangażowana m.in. w opracowywanie "podręczników alternatywnych" – napisanych przez członków Fundacji – we współpracy z Ministerstwem Edukacji Narodowej.

Inwestycje Sorosa w Rumunii stopniowo rosły. 

Z 4,3 miliona dolarów w 1992 roku do 11,3 miliona dolarów w 1996 roku, aby osiągnąć rekordową kwotę 15,8 miliona dolarów w 1999 roku. 

Od 2000 roku zmieniła się jednak strategia finansowania Fundacji. Soros wyjaśnia strategię finansową swojej Fundacji w następujący sposób: "Droga, którą wybrała Fundacja, polega na tym, że kiedy stanie się bardzo skuteczna w pewnych obszarach, ustanowi autonomiczne organizacje w tych obszarach, do których finansowania przyczyni się tylko częściowo".


Wśród prominentnych osób w otoczeniu Sorosa w latach 90. możemy wymienić Silviu Brucana, Gabriela Liiceanu, Mirceę Dinescu, Monicę Macovei, Adriana Cioroianu, Călina Popescu Tăriceanu, Renate Weber, Traiana Băsescu, Sandrę Pralong, Andreia Pleșu, Horię Romana Patapieviciego, Mihaia Răzvana Ungureanu, itd. Potem pojawili się Alina Mungiu Pippidi, Mircea Toma, Cristian Pârvulescu, Violeta Alexandru, Elena Calistru, Claudiu Crăciun, Cristian Ghinea, Cătălin Drulă, Nicușor Dan i inni.

Spadek finansowania jego organizacji pozarządowych zmniejszył się po 2000 r., ponieważ do władzy w Rumunii doszli agenci społeczeństwa otwartego. Traian Basescu jako prezydent, Călin Popescu Tăriceanu jako premier, Monica Macovei jako minister sprawiedliwości, Mihai Răzvan Ungureanu jako szef SIE, itd. Nie było już potrzeby finansowania, ponieważ jego ludzie dostali w swoje ręce rumuński budżet, z którego mogą uzyskać wystarczająco dużo bez ograniczeń. Nie musimy wam mówić, jakie napady rabunkowe mieliśmy w tym kraju za czasów reżimu Băsescu.

W wywiadzie udzielonym gazecie ZIUA 17 czerwca 2006 roku, Sandra Pralong, pierwsza liderka "Fundacji Sorosa" w Rumunii, oświadczyła: "Musimy również zaakceptować ideę, że ogólnie rzecz biorąc, Partia i Securitate rekrutowały najlepszych".

I dodaje: "Widziałam – i moja matka widziała wokół mnie – jak Securitate zaczęło rekrutować najlepszych uczniów w szkole średniej"

Albo: "W podstawówce, kiedy nie byłam pionierką, wróciłam do domu zapłakana. Nie mogę zagwarantować, kim bym się stał (gdybym nie odszedł)". 

O sprawach: "Jaką wiarygodność mają te sprawy, skoro już istnieje podejrzenie, że są one przedmiotem handlu ludźmi?" Sandra Pralong dodała: "Jeśli poszli na kompromis, chciałabym, żeby najpierw mi o tym powiedzieli. Nie po to, aby dowiedzieć się od osób trzecich. Będę miał bezgraniczny szacunek dla tych ludzi... Pamiętaj o Paleologu.


Krótka historia powiązań Sorosa z Rosią Montaną.

17 kwietnia 2007 roku George Soros zalecił w liście skierowanym do dyrektora firmy Newmont (jednej ze spółek udziałowych Gold Corporation, która kojarzyła się z państwem rumuńskim), Wayne'a Murdy'ego, zwrócenie szczególnej uwagi na partnerstwo w "wątpliwym" projekcie.

30 czerwca 2007 roku otwarto Centrum Informacyjne Sorosa w Rosia Montana. Renate Weber (Rzecznik Praw Obywatelskich), księżniczka Małgorzata i Ion Haiduc (Akademia Rumuńska) ogłosili nawiązanie długoterminowej współpracy. Później dołączyły do nich inne organizacje, w większości niezwiązane z ochroną środowiska. Setki protestów, pozwów sądowych skierowanych przeciwko firmie, która posiadała licencję na eksploatację złóż złota i srebra. Kto sfinansował te działania?

"Zawsze łatwiej jest zmobilizować ludzi przeciwko czemuś niż za czymś", prawda?
Wracając do zainteresowań Sorosa, interesujące jest obserwowanie jego gry z zewnątrz i wewnątrz.

Zasady kanadyjskiej giełdy papierów wartościowych, na której notowane są największe światowe firmy wydobywcze, są bardzo jasne. Akcje mogą być nominalne lub na okaziciela (bez znajomości tożsamości): Każdy, kto posiada więcej niż 20%, musi być akcjonariuszem na żądanie.


Rumuńsko-kanadyjska firma Rosia Montana Gold Corporation od lat notowana jest na giełdzie, a jej wartość rynkowa wynosi obecnie prawie 2,6 mld dolarów. A prace eksploatacyjne jeszcze się nie rozpoczęły. W marcu 2011 r. amerykański miliarder sprzedał wszystkie swoje udziały w Newmont Mining Corp (spółce, która obecnie posiada 20% udziałów w Gabriel Resources, głównym akcjonariuszu Rosia Montana Gold Corporation), a także w Caterpillar (producent sprzętu dla przemysłu wydobywczego), a trzy miesiące później, w czerwcu 2011 r., odkupił udziały w tych samych spółkach i Dodatkowo do 20 innych firm o profilu górniczym. W tym samym okresie agitacja ekologiczna była kontynuowana. Akcje rosły i spadały. Spodobało się to miliarderowi, który, choć nie przyznaje się do finansowania opozycji wobec projektu, to jego sieć byłych stypendystów była bardzo aktywna.

Najważniejszym przykładem sukcesu George'a Sorosa jest Mihai Razvan Ungureanu, który w latach 1996-1998 był członkiem Rady Naukowej Fundacji Sorosa na rzecz Społeczeństwa Otwartego w Jassach – Bukareszcie. Po tym okresie nastąpił piorunujący wzrost popularności postaci, która została premierem.

Ilu młodych ludzi z pokolenia lat 90. mogłoby uzyskać stypendium w "St. Cross College" na "Uniwersytecie Oksfordzkim", aby zostać "Senior Fellow" w "Oxford Centre for Jewish and Hebrew Studies" w ramach "St. Cross College" (Oxford), najsłynniejszym ośrodku o tym profilu na świecie?

Następnie, przedstawiciel Rumunii w Pakcie Stabilności, amerykańskiej inicjatywie mającej na celu pozyskiwanie grantów dla Bałkanów, "starszy czytelnik" w "George C. Marshall Center for Security Studies" w Garmisch-Partenkirchen (Niemcy)?

Mihai Razvan Ungureanu to tylko jeden z przykładów możliwości, jakie daje Fundacja Społeczeństwa Otwartego i tego, jak George'owi Sorosowi udało się sfinansować projekt na przyszłość. Niech ktoś inny powie, że nie jest wielkim filantropem...


W ramach sieci "Soroș Open Network Romania" znajdują się dobrze znane organizacje pozarządowe, a niektóre z nich są mniej znane.

Wśród najrzadziej eksponowanych (do tej pory) publicznie należą: "Unia na rzecz Odbudowy Rumunii", "Centrum Partnerstwa dla Równości", "Centrum Rozwoju Gospodarczego", Fundacja "Koncepcja" itp. Najważniejsze z nich to: "Foundation for an Open Society" (FSD), dawniej do 1997 r. "Stowarzyszenie Fundacji Sorosa na rzecz Społeczeństwa Otwartego", które stanowi centralny punkt "piramidy" innych "organizacji pozarządowych". Którzy również określają się jako "społeczeństwo obywatelskie". FSD zapewnia finansowanie innym organizacjom pozarządowym, które również stworzyły własne źródła dotacji.

Najbardziej znanymi organizacjami pozarządowymi w ramach "Soros Open Network Romania" (SON) są:

"PRO DEMOCRACY ASSOCIATION" (APD). Założona w sierpniu 1990 roku przez Adriana Moruziego w Braszowie. Najpierw był on finansowany przez "National Democratic Institute", po czym wszedł do piramidy SON. Posiada 30 oddziałów w całym kraju i ponad 1000 członków. Specjalizacja: nadzór nad wyborami, równoległe liczenie głosów itp. Co roku organizuje "Uniwersytet Letni w Balvanyos" (Covasna) wraz z "Ligą Proeuropejską" i "Węgierskim Związkiem Młodzieży" oraz FIDESZ. "Pro-Demokracja" jest finansowana dodatkowo przez SON (a dokładniej przez FSD) oraz przez: "National Democratic Institute", "Freedom House", "USAID" (United States Agency for International Development) i "Westminster Foundation for Democracy". Od 1999 roku na czele "Prodemokracji" stoi Cristian Pârvulescu, tzw. analityk polityczny.


"RUMUŃSKIE TOWARZYSTWO AKADEMICKIE" (SAR). Na czele firmy stoi Alina Mungiu. Alina Mungiu wpadła na pomysł sojuszu "DA" – między Partią Demokratyczną a Partią Narodowo-Liberalną – który wyniósł do władzy reżim Băsescu.
Fundusze pochodzą z Open Society Institute, a także z Banku Światowego, Freedom House (James Woolsey) i Marshall Fund.

"STOWARZYSZENIE OBRONY PRAW CZŁOWIEKA W RUMUNII-KOMITECIE HELSIŃSKIM" (APADOR-CH). Kierowana początkowo przez Renate Weber, następnie od 1996 roku przez Monikę Macovei, aż do wejścia do rządu prezydenta Traiana Băsescu.

"GRUPA NA RZECZ DIALOGU SPOŁECZNEGO" (GDS). Założony z dużym hałasem w 1990 roku, w obecności Iona Iliescu, w "Intercontinental Hotel", GDS okazał się później główną szkółką FSD.

"AGENCJA MONITOROWANIA PRASY AKADEMII CAȚAVENCU" – Mircea Toma, postać, która dziś chce założyć "Ministerstwo Prawdy" razem z Raedem Arafatem.

Sieć Sorosa jest tak dobrze rozwinięta w Rumunii, że moglibyśmy napisać powieść o szpiegach Sorosa.

Pierwszym krokiem w kierunku wyeliminowania zasobów tych potworów zagranicznego szpiegostwa w Rumunii jest wyłożenie na stół ustawy, która zabrania finansowania i koordynowania działalności organizacji pozarządowej z zewnątrz. Bez zasobów są po prostu psami, które szczekają bez gryzienia.

przez Anchetatorii.ro

Źródło: https://frontpress.net/soros-pentru-o-societate-deschisa-reteaua-spionajului-strain-in-romania/






Grudzień 9, 2024

Niezbędne odrobaczanie






Wiem, że jest to czas, w którym wszyscy jesteśmy ogarnięci pesymizmem. Tak się dzieje, gdy władza zostaje uzurpowana. 

Zamach stanu przeprowadzony przez Plăvana w zmowie z dziewięcioma członkami Trybunału Konstytucyjnego jest aktem agresji o rozmiarze niewidzianym od czasu ustanowienia dyktatury królewskiej zboczonego Karola II.

Nadchodzi niemiecka bestia, znacznie bardziej zdegenerowana (w przeciwieństwie do Karola Drugiego, jest to bezsilny robak), która prowadzi nas do podobnej mgły. 

O wiele gorsze jest to, że cała krajowa klasa polityczna – z kilkoma małymi wyjątkami – stanęła za dżigodem, popierając zamach stanu, tak jak poparła terror covidowy.



Jestem przekonany, jak to tylko możliwe, że tak dalej pójdzie. Plăvan znajduje się już na terytorium ruchomych piasków, a cała operacja, którą przeprowadził, jest całkowicie nieważna. 

Wbrew temu, co zostało postanowione, Trybunał Konstytucyjny nie ma prawa regulować wszystkich aspektów życia, ale ściśle czuwać nad przestrzeganiem Konstytucji. 

Oznacza to, że nie może nadejść komunikat z CCR stanowiący, że od jutra czapka musi być noszona na lewym uchu, ponieważ byłoby to nadużyciem urzędu! Na tej podstawie możemy powiedzieć, że wszyscy sędziowie Sądu Najwyższego są wybitnie przestępcami. 

Nie zapominajmy, że KRK przeprowadził w tym roku trzy zamachy stanu:

- zgoda na połączenie wyborów lokalnych z wyborami do Parlamentu Europejskiego (niezależnie od zapisów konstytucyjnych);
- odrzucenie kandydatury Diany Șoșoacă (również niekonstytucyjnej);
- unieważnienie pierwszej tury wyborów prezydenckich (co jest sprzeczne nie tylko z Konstytucją, ale także ze zdrowym rozsądkiem).


Nawet dla takiego państwa bananowego jak Rumunia, całe to ciągłe nadużywanie Trybunału Konstytucyjnego to zdecydowanie za dużo. 

Oczywiste jest, że instytucja, o której mowa, jest bezużyteczną, która przekształciła Rumunię w formę bez dna, w kraj, w którym dobra wola każdego, kto doszedł do guzików, staje się normą prawną. Bez wątpienia to, co wydarzyło się w tym roku, jest wystarczająco solidną podstawą do postawienia w stan oskarżenia dziewięciu bezmózgich osób, skonfiskowania ich majątku i gnicia w więzieniu do końca życia. Nie powinniście uważać tych kar za nadmierne, ponieważ wyrządziły one krajowi ogromne szkody. Jeśli weźmiemy pod uwagę tylko kwotę 280 milionów euro - ile kosztowały wybory - można zrozumieć, dlaczego wszyscy - w tym Plăvan - muszą mieć skonfiskowane fortuny. A więzienie jest normalnym i koniecznym miejscem zdrady.

Jednak nadal musimy o czymś dyskutować i byłbym wdzięczny, gdyby udało mi się przekazać ideę, że będę nadal narażał się tak wielu ludziom, jak to tylko możliwe. 

Znajdujemy się w punkcie zwrotnym, w jednym z tych momentów, kiedy wody się rozstępują. 
Na Revolution mieliśmy taki moment, ale go nam brakowało. Dokonajmy krótkiej oceny. 

Długi rumuńskiej klasy politycznej są ponad 20 razy wyższe niż dług Ceausescu. 

Ceauşescu robił wszystko to, co się widzi, a zwłaszcza to, czego już się nie widzi, w kraju. Wszystkie elektrownie wodne, wszystkie bloki mieszkalne w miastach, wszystkie przedsiębiorstwa zburzone przez szarańczę, która przyszła po rewolucji, wszystkie budynki instytucji publicznych i tak dalej. Ceauşescu zrobił tak wiele, że nicości, które nadeszły po rewolucji, nie zdołały nawet utrzymać. 

"Uważaj, gips spada!" To reklama, która pokazuje nam, jak nisko zaszliśmy. Kiedy Nicu Ceaușescu powiedział, że "nie będziesz nawet w stanie namalować tego, co zrobił mój ojciec", potraktowałem to jako figurę retoryczną. Teraz, kiedy widzimy, jak całe budynki są bliskie zawalenia się z powodu złego zarządzania, rozumiemy, że biedny Nicu miał rację.

Ponieważ poruszyliśmy kwestię 280 milionów euro wyrzuconych do kosza przez Trybunał Konstytucyjny i Plăvan, musimy spojrzeć na to w szerszym kontekście na ponad 200 miliardów euro długu publicznego. Kto to zrobił i przede wszystkim dlaczego? Co zostało wybrane z tych pieniędzy? Kto ponosi winę za istnienie długu, zwłaszcza w warunkach, w których NIE WIDAĆ ABSOLUTNIE NICZEGO? Kto jest winny?

Odpowiedź jest krótka: WSZYSCY POLITYCY, którzy po rewolucji zastąpili się nawzajem.

Począwszy od pierwszych pożyczek otrzymanych przez Rumunię, a skończywszy na ostatnim dolarze pożyczonym na żądanie, należy określić odpowiedzialność. Wiem, że politycy zasłaniają się tym, że raz wybrani "głosują zgodnie z własnym sumieniem". OK, głosujesz zgodnie z własnym sumieniem, ale jeśli masz brudne sumienie i popełniłeś rabunki, to musisz zareagować.

Pieniądze, które Rumunia jest teraz nic winna, pieniądze, które w rzeczywistości płynęły wraz z innymi pieniędzmi poza granicami kraju, wszystkie te pieniądze muszą wiązać się z poważnymi zobowiązaniami. 

PAŃSTWO RUMUŃSKIE MUSI ZOSTAĆ ODROBACZONE. I GWARANTUJĘ CI, ŻE BĘDZIE ODROBACZONE!


W pierwszej fazie należy zakazać dostępu do życia politycznego wszystkim politykom, którzy w taki czy inny sposób stali u steru kraju. Nie tylko tych, którzy zajmowali wysokie stanowiska. 

Podczas gdy rządziła PSD, PNL, UMNR i tak dalej, oni też przekradali ramię w ramię parlamentarzystów, burmistrzów, radnych, aż do ostatniego członka partii. Dlatego WSZYSTKIE z nich muszą być zakazane, dopóki wina nie zostanie stwierdzona. A także, aby przygotować się do drugiej fazy, należy im zabronić opuszczania terytorium kraju do czasu ustalenia istnienia lub braku winy. 

W drugiej bowiem fazie cały rabunek dokonany za publiczne pieniądze musi zostać zbadany.

Proszę zrozumieć, że jeśli jutro zostaniesz przyłapany na kradzieży w sklepie, zostaniesz wsadzony do więzienia. Nie ukradli reszty ze sklepu, ale ukradli cały kraj, kropla po kropli. Okradli cię, a ty nie zdawałeś sobie z tego sprawy! Jest więc więcej niż konieczne oczyszczenie kraju poprzez pociągnięcie do odpowiedzialności wszystkich, którzy byli winni rabunku. Ale to tylko narzędzia. Ich wina musi zostać ustalona, aby na podstawie ich zeznań można było dotrzeć do grubych ryb. A grube ryby są zarówno tutaj, na terenie kraju, jak i poza granicami kraju; Zbadanie ich jest więcej niż konieczne. Większość pieniędzy prawdopodobnie nie zostanie odzyskana, ale mechanizm musi zostać zrozumiany, a wyroki zapadły, aby zakończyć niezbędny czyściec.

Jest to możliwa mapa drogowa dla pierwotnego odrobaczania Rumunii. 

Prawdopodobnie najważniejszym punktem jest zakaz angażowania się w sprawy państwa wszystkich tych, którzy byli u władzy lub wspierali, poprzez stanowiska, na które zostali wybrani, piekielny mechanizm grabieży kraju. Jest ich wiele, bardzo wielu, ale w rzeczywistości niewielu, jeśli odniesiemy się do ludności Rumunii. 


A biorąc pod uwagę, że ta garstka mniejszości obrabowała cały kraj, jasne jest, że muszą zareagować.

Będzie to piekielny wysiłek na rzecz sprawiedliwości, ale będzie to wysiłek, który trzeba będzie podjąć, ponieważ chodzi o pieniądze, dużo pieniędzy, ale przede wszystkim o przekształcenie kraju w kolonię.

To jest największy problem: osiągnął on tak niski poziom, że nikt w USA nie dyktuje, co ma się stać w Rumunii. Jeśli powiem panu, że całe zamieszanie wokół unieważnienia wyborów nie przeszło nawet przez ambasadę USA w Bukareszcie, to ma pan wszelkie powody do zmartwień. O ile w czasach Băsescu pijany tyran był sługą ambasadora USA, o tyle teraz całe państwo rumuńskie jest sługą niejasnych struktur równoległych do oficjalnej polityki USA. Czy rozumiesz, jak nisko zaszliśmy?

Wreszcie, co nie mniej ważne, trzeba będzie zidentyfikować struktury kontrolujące media i zrozumieć finansowanie organizacji działających w tej dziedzinie. 

Przez lata telewizja i gazety były utrzymywane przez państwo. Albo po to, by wbić nam do głów bzdury w wymyślonej pandemii, albo po to, by wyprać nam mózgi pieniędzmi, które partie przenoszą z państwa na konto telewizji, albo teraz, domagając się tak zwanego zamachu stanu z łupami, które nadejdą. 

TO JUŻ TAK NIE DZIAŁA! 

Telewizja i większość mediów zostaną zlikwidowane poprzez obcięcie nielegalnego finansowania i pieniędzy, które będą zmuszone zwrócić. To normalne, że instytucje te polegają na czytelnikach/widzach i przejrzystych strukturach finansowania. Kiedy ludzie zobaczą, jak działa cała machina manipulacji, będą przerażeni!

Moim zdaniem jesteśmy już na bardzo niskim poziomie. Republika bananowa rządzona przez jakichś outsiderów, bez żadnej odpowiedzialności, którzy, oto stanęli przed Plăvanem, broniąc rażącego pogwałcenia prawa. Podczas gdy kraj jest w ogniu, jak myślisz, co robią nicość Ciolacu, Bolojana i Lasconiego? Negocjować ser w formowaniu nowego rządu. Kraj płonie, a ci ludzie wciąż myślą o rabunku. Czy spotkałeś się z większą niegodziwością?

Rzeczywistość jest taka, że obecny system polityczny nadal opiera się na kilku niezwykle delikatnych wątkach. Pomimo siły, jaką pokazuje Plăvan, rzeczywistość jest taka, że nie śpi zbyt wiele w nocy. Boją się, widać ich. Spójrz na Enache drżącego, spójrz, jak unikają bycia widzianym. Ona już się trzęsie!