Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

czwartek, 5 września 2024

Stutthof cz. 5 (Wyspa Sobieszewska)

 


Wiosną 2024 roku, z okazji wznowienia publikacji Janiny Grabowskiej pt. „Marsz Śmierci. Ewakuacja piesza więźniów KL Stutthof i jego podobozów. 25 stycznia - 3 maja 1945” pracownicy Muzeum Stutthof odbyli kilka spotkań promocyjnych w terenie, min. w miejscach, w których miejscowa ludność pielęgnuje pamięć o Marszach Śmierci. Miałem okazję być na takim spotkaniu i tam usłyszałem szokującą informację, że - jak to zapamiętałem -  teren obozu Stutthof nigdy nie został przebadany archeologicznie.

Część przedmiotów prezentowanych podczas spotkania, jak podkreśliła prelegentka, zostało znalezionych właściwie przypadkowo, podczas prac porządkowych w obozie.

Jest to wg mnie kuriozalne, że tak ważna sprawa pozostała niesprawdzona przez 80 lat po wojnie - przecież tam wciąż mogą leżeć kości ofiar, może jakieś nowe dowody zbrodni niemieckich, a może nawet jakieś ukryte dokumenty??

Dziwne to - i nie pierwszy już raz odnotowane, że wydawałoby się, instytucje powołane do ochrony dziedzictwa historycznego - ignorują tak podstawowe czynności.

Jednak nie znam dokładnie przyczyny, dla której terenu obozu nigdy nie przeszukano, więc może swój komentarz odłożę w czasie - do maja przyszłego 2025 roku.


Temat obozu Stutthof pojawił się przy okazji pisania tekstu pt. "Egzekucja na Biskupiej Górce", wtedy zostawiłem go sobie na kiedy indziej, tj. na - "po ABW".


Informacja pozyskana na spotkaniu sprawiła, że przejrzałem internet i - zacząłem notować...



Post poniżej jest to w istocie luźny zbiór informacji znalezionych w internecie plus fotki, zrzuty ekranów itp. - zebrałem co znalazłem, celem poźniejszej analizy; post dotyczy głównie domu niemieckiego bandyty Forstera na Wyspie Sobieszewskiej.


Tekst powstawał etapami, wprowadzałem poprawki np.:

14 sierpnia 2024
25 sierpnia 2024
 5 września 2024

Jest to pierwszy post dotyczący Stutthof i pierwotnie nosił tytuł:  Stutthof cz.1



notatka z dnia: 21 kwietnia 2024




przedruk



z 29 lipca 2017




Aktualizacja: wernisaż wystawy „Odezwała się ziemia” będzie miał miejsce w Muzeum Miasta Gdyni, 23 marca 2018 r, o godz. 18:00. 


 Wystawa będzie czynna do końca czerwca.

 „Szokujące odkrycie w Sztutowie”,
”Wygląda to jak dywan ze starych butów”, 
„Setki par butów więźniów niemieckich obozów znalezione w lesie.” 

– To tylko niektóre nagłówki informacji prasowych, telewizyjnych czy internetowych z października 2015 roku.*

Co zatem wydarzyło się jesienią 2015 roku? 

Dzisiejsze Muzeum Stutthof zajmuje zaledwie 20 ha dawnego KL Stutthof, tj. 1/6. Obóz rozciągał się na obszarze 120 ha. 

Olbrzymie połacie nigdy niezbadanej ziemi. 

We wrześniu ’39, kiedy przyjechały pierwsze transporty więźniów, było to tylko pół hektara.

Więźniowie spali w wojskowych namiotach, ale w maju 1940 były to już 4 ha i 10 ogrodzonych drutem baraków. W grudniu ’44 fabryka śmierci osiągnęła rozmiar 120 ha. 

Oprócz więziennych baraków stały tu: budynek komendantury, biuro obozowe, kuchnia, kwatery dla załogi SS, psiarnia, komora gazowa i krematorium. 

Był to pierwszy i najdłużej działający obóz koncentracyjny na obecnych ziemiach polskich. 

Po wojnie wywieziono stąd większość baraków, mienie zaczęło znikać. W 1962 r. powołano do życia Muzeum i zajęło ono wspomniane 20 ha. Reszta zarosła lasem. 


Poniższy szkic przedstawia plan całego obozu. Część zajmowana przez Muzeum koncentruje się wokół placu apelowego.
















I otóż jesienią 2015 roku jakiś człowiek przypadkowo natknął się w sztutowskim lesie na pozostałości skórzanych elementów (w tym butów, podeszew i pasków). Stało się jasne, że w lesie nadal znajdują się rzeczy przynależące do obozu i że jest kwestią czasu, kiedy zostaną wykopane przez handlarzy starociami, militariami i przedmiotami związanymi z tragicznym życiem obozowym. 

W związku z tym dyrektor Piotr Tarnowski zdecydował się na kompleksową akcję poszukiwawczą w okolicznych lasach – do współpracy zaprosił pracownię archeologiczną „Signum” oraz Fundację „Bowke”. 

Zadaniem archeologów jest znalezienie, wydobycie, wstępna ocena i zabezpieczenie najcenniejszych rzeczy dla historii obozu. Nad przebiegiem prac czuwa Pomorski Wojewódzki Konserwator Zabytków.

Pozwolenie na prowadzenie prac archeologicznych ważne jest do końca 2018 roku. Wiadomo już, że prace zakończą się ekspozycją muzealną i wiele instytucji jest zainteresowanych jej wystawieniem. Te przedmioty, które nie trafią na wystawę, zostaną odpowiednio zabezpieczone.

Czy buty należały do więźniów? Raczej nie. Więźniowie chodzili w drewniakach. 

W maju i czerwcu 1945 roku na terenie obozu pracowały dwie sowieckie komisje dokumentujące zbrodnie niemieckich nazistów. Z tego okresu pochodzi zdjęcie pokazujące ogromny stos obuwia zalegający między dwoma barakami. Było to 460 m3 obuwia – 410 000 par butów. Podobne stosy znajdowano również w innych miejscach. 

Razem ok. 500 000 par.


Buty pochodziły z całej Europy. W obozie istniały warsztaty szewskie i Niemcy zwozili je tu w celu naprawy i powtórnego użycia – dla niemieckiej armii. Naprawiano również paski, kabury, siodła, etui itp. Część obuwia pochodziła od ewakuowanych w 1945 cywilów z Prus Wschodnich.

Jak wiadomo, więźniowie opuścili obóz w styczniu 1945, potem baraki zajęła ludność uciekająca przed sowiecką armią. Po utworzeniu muzeum część obuwia stała się eksponatami, ale część wyprowadzono poza muzeum bez śladu w dokumentacji. 

Reszta rzeczy z obozu dosyć szybko znikła. Potraktowano ją bardzo utylitarnie. 

Marcin Owsiński w książce „Naznaczeni” pisze, że powojenne dzieje obozu Stutthof to szybki i dobitny przykład całkowitej dewastacji miejsca pamięci.

Prace wykopaliskowe rozpoczęto już w grudniu 2015 roku. Prace trwają do dzisiaj. Archeolodzy i poszukiwacze nie tylko zmagają się z leśnym terenem (ochrona lasu), ale przede wszystkim ze śmieciami. Jednak praktycznie każda godzina pracy przynosi nowe odkrycia.



pas ok. 620 m x 18 km










Dziennik Bałtycki 30 VIII 1994







-----------------------------



Dom na Wyspie Sobieszewskiej 

- ok. 4 km od Wisły
- ok. 18 km od Stutthofu



Drewniany dom w lesie, wraz z zapleczem, zbudowany dla niemieckiego bandyty Alberta Forstera, naczelnika okręgu NSDAP na Gdańsk, dodajmy, dom ten przez polskojęzycznych Niemców jest z lubością nazywany - "forsterówką", co naiwni zresztą często bezrefleksyjnie kopiują.


W wikipedii, na określenie tej drewnianej chaty wraz z osobną stołówką i schronem używa się gloryfikującego - 
"rezydencja", czy "leśna kwatera gauleitera".


U nas takie domki nazywało się "poniatówką", albo po prostu domem, czy chatą, bo przecież jest to dom z bali drewnianych. Do dzisiaj są one w użytku (są w sumie jeszcze dość powszechne na wsiach w Borach Tucholskich czy na Podlasiu), obok często jest jakaś szopa, garaż, piwniczka - ale nikt tego nie nazywa rezydencją...






Termin rezydencja  SUGERUJE miejce wypoczynku, a to było przecież miejsce planowania - i nadzorowania? - wielkich zbrodni...



Może jeszcze zwróćmy uwagę na miłe sformułowanie:

>>Szczególni goście na terenie „leśnej kwatery gauleitera”<<

czyli zbrodniarze i bandycie to wg wikipedysty: "goście", a nawet "Szczególni goście"


Cały czas widzimy tu gloryfikację zbrodniarzy.


Zwracam uwagę, jak zastosowano cudzysłowia...

Dla autora słów 
Szczególni goście to naprawdę szczególni goście - bez cudzysłowia, co ciekawe, jednak "leśna kwatera" na cudzysłów już zasłużyła...

Na pewno chodzi o to, że powinno być na odwrót  - "Szczególni goście" powinno być w cudzysłowiu, jako rodzaj przytyku, a "leśna kwatera" już nie - jako stwierdzenie faktu.

Czemu jest na odwrót?

Może żeby optycznie się to Czytelnikowi pomieszało i źle odczytał intencje autora....






Termin "gauleiter”, też tak często używany i brzmiący "po pańsku" to nic innego jak "naczelnik okręgu" w nomenklaturze nazistowskiej partii. 

Jeszcze raz - to nie jest tytuł niemieckiego urzędnika państwowego.

To jest tytuł naczelnika okręgu partyjnego NSDAP.


[na przykład w polskiej partii Prawo i Sprawiedliwość używa się sformułowania "pełnomocnik okręgowy", a w Platformie Obywatelskiej widzę nazwę "szefowie regionów", co prawda chyba w SLD używało się nieoficjalnie terminu "baronowie" - MS]







wg wiki:



"Budowę rozpoczęto wiosną 1933. Pewne wskazówki w postaci projektu plastycznego stylizowanych swastyk, wyrzeźbionych następnie na belkach stropowych sali kominkowej, wniósł Adolf Hitler."

być może jest aluzja, że plan eksterminacji Polaków w Stuttofie nakreślił osobiście Hitler, ale niekoniecznie, zwróćmy uwagę na słowa:

- "sali kominkowej" - rebus na spalanie trupów?

- "wskazówki w postaci projektu plastycznego stylizowanych"


ciekawe, co za "wikipedysta" napisał te słowa i skąd je wziął

osoba Hitlera została przywołana tylko po to, by móc użyć tego zdania, głównym jego składnikiem jest

" projektu plastycznego stylizowanych".





Czyli sprawy związane ze Stutthofem nadzorowane były z tego miejsca

 od 1933 roku do 27 marca 1945 r.




wg wiki:


W sąsiedztwie rezydencji gauleitera, od 1935 rozbudowywano ośrodek rekrutacyjno-szkoleniowy NSDAP, w którym w latach 1936-1939 prowadzono szkolenie dla formacji SA i SS z terenu WMG.

Zlokalizowano tu również jedną z nowo tworzonych jednostek wartowniczych gdańskiej SS-Heimwehry, z której rekrutowano następnie załogę wartowniczą obozu koncentracyjnego w Stutthofie.

Zespół d. Ośrodka Rekrutacyjno-Szkoleniowego gdańskiej NSDAP składał się z:

budynku koszar (późniejszy lazaret),
domu oficerów – instruktorów wojskowych,
schronu przeciwlotniczego (obecnie niedostępny – zasypany),
baraków magazynowych na sprzęt wojskowy (fundamenty),
strzelnicy polowej (teren na północ od Góry Mew)



W okresie lata 1939 prowadzono na polowej strzelnicy ośrodka szkolenie dla wydzielonych grup SS-Wachsturmbann Eimann, w zakresie przygotowania i prowadzenia masowych egzekucji leśnych. 

W latach 1941-1944 ośrodek pełni funkcję szpitala i sanatorium dla żołnierzy rannych na froncie wschodnim.


Czy to jasne?
Jaśniej nie trzeba.




----

Ze wspomnień wynika, iż wybudowano tam również w 1941 schron na ok. 150 osób. Znajdował się on w części wschodniej terenu ośrodka, pod masywną zalesioną obecnie wydmą o wysokości ponad 30 m n.p.m., o nazwie "Mewia Góra" (Möwe Berg). Schron został po wojnie prawdopodobnie wysadzony przez Rosjan i zasypany. 

Na początku marca 1945 pełnił on także funkcje magazynu tranzytowego dla wywożonych z Gdańska cenniejszych dokumentów urzędów niemieckich i części depozytów muzealnych. Następnie wywieziono je przez Świbno i Hel do Niemiec.

[?? - czyżby zachowała się dokumentacja obozu? - MS]

Pod koniec działań wojennych, na początku kwietnia 1945, na terenie rezydencji rozlokował się sztab 4 dywizji pancernej gen. Clemensa Betzela, który poległ 27 marca 1945 w obronie Gdańska i został pochowany w pobliżu domku myśliwskiego.

Po wojnie dawny ośrodek szkoleniowo-rekrutacyjny NSDAP pełnił przez kilka lat funkcję ośrodka wypoczynkowego PZPR, a następnie do 2003 ośrodka Funduszu Wczasów Pracowniczych Mewa.

W 2000 r. kilkadziesiąt metrów od "Forsterówki", w kierunku południowo-wschodnim, natrafiono na masową mogiłę ponad 220 osób, w której znaleziono szczątki ludzkie w zachowanych mundurach: SS, grenadierów pancernych, policji gdańskiej oraz spadochroniarzy z elitarnej dywizji "Hermann Göring". Większość czaszek w mogile posiadało ślady postrzałów w potylicę. W 2001 ich szczątki przeniesiono na Cmentarz Garnizonowy w Gdańsku.

Czy w mundurach byli Niemcy, tego nie wiemy.
W każdym razie widać, że teren po wojnie przez 55 lat nie był przeszukany.

Ale...



W 2010 kompleks przejął Dom Pojednania i Spotkań Ojców Franciszkanów w Gdańsku, w celu utworzenia miejsca spotkań, Młodzieżowego Ośrodka Pojednania Polsko-Niemieckiego. Kompleksowi została nadana nowa nazwa Wyspa św. Franciszka, dla podkreślenia jego nowej roli.

Po 10 letniej dzierżawie teren wraz z budynkami dzierżawca (zakon franciszkański) zwrócił gminie Gdańsk.




Forster zbudował sobie bazę do nadzorowania mordów w KL Stutthof w lesie 20 kilometrów od obozu - w 1933 roku. 

A więc plany eksterminacji były opracowywane co najmniej 6 lat.

Tyle, ile trwała sama wojna.

6 lat.






Forster wygłaszał takie przemówienia:

Musicie być nieubłagani i zniszczyć wszystko, co jest nieniemieckie.



W Wejherowie:

W wasze ręce oddaje Polaków, możecie z nimi robić, co się wam podoba.



W Lipnie:



Na tym rynku słowa polskiego nikt nie usłyszy. Za dziesięć lat ani jeden Polak nie zostanie na tej ziemi.














Wie pan, na Pomorzu jak i na Śląsku, mamy dużo pasjonatów historii, oni na pewno by coś odkryli.

Skoro nie odkryli - widocznie nic nie ma.


W 2000 r. kilkadziesiąt metrów od "Forsterówki", w kierunku południowo-wschodnim, natrafiono na masową mogiłę ponad 220 osób.....

W każdym razie widać, że teren po wojnie przez 55 lat nie był przeszukany.

Tak samo teren obozu.























Posty z cyklu STUTTHOF:






Stutthof cz. 4 (Autostrada czy wojna?)


Stutthof cz. 6 (Ziemia faluje) - data publikacji - 28 maja 2025 r.

Stutthof cz. 7 (Dziadek z wehrmachtu) - data publikacji - 10 listopada 2024 r.

Stutthof cz. 8  - data publikacji - jesień-zima 2024 r.

Stutthof cz. 9 (Analiza) - data publikacji - jesień-zima 2024 r.

Stutthof cz. 10 (Święta Ziemia) - data publikacji - maj 2025 r.

















Prawym Okiem: EGZEKUCJA NA BISKUPIEJ GÓRCE (maciejsynak.blogspot.com)



www.bibliotekacyfrowa.eu/Content/55924/56792.pdf

Piotr Tarnowski – Wikipedia, wolna encyklopedia

Romuald Drynko nie żyje - Sztutowo.com

Niemiecki obóz koncentracyjny Stutthof / German Concentration Camp Stutthof: Romuald Drynko (1955 – 2016) (stutthofmuseum.blogspot.com)

Mirosław Gliński – Wikipedia, wolna encyklopedia

Muzeum Stutthof w Sztutowie – Wikipedia, wolna encyklopedia


KL Stutthof - odezwała się ziemia - Gdańsk Strefa Prestiżu (gdanskstrefa.com)

gdanskstrefa.com/kl-stutthof-odezwala-sie-ziemia/

Forsterówka – Wikipedia, wolna encyklopedia


Jak remontować, jak budować na Podlasiu? Powstaną wzorniki, Aktualności, Wiadomości Białystok Online Portal Miejski Białystok (Bialystok) (bialystokonline.pl)

Głodowo Kościerskie – Wikipedia, wolna encyklopedia



https://ipn.gov.pl/download/1/32109/1-21158.pdf


Krzysztof Dunin - Wąsowicz - "Oboz Koncentracyjny Stutthof" - Wydawnictwo Morskie, Gdynia 1966 r.

Prawym Okiem: Operacje specjalne (maciejsynak.blogspot.com)

rcin.org.pl/ihpan/Content/44800/PDF/WA303_57570_A237-9-1965-NDPII_Madajczyk.pdf


pl.wikipedia.org/wiki/Pomnik_Pomordowanych_Żydów_Europy


Prawo i Sprawiedliwość (pis.org.pl)



Noc

 


kładę się spać ok. 22


załączam pliki  i ustawiam wyłączanie komputera za 37+42+45+16 minut


pamiętam jak zaczyna się drugi album

zasypiam


budzę się i słyszę, że zaczyna się Tauhid

potem cisza i tylko komp się wyłącza


ok. 00:20 słyszę czipowany silnik czarnego kombi

ok. 01:53 syrena - straż czy kto? 

kto i po co włącza syrenę, kiedy ulice puste?

nie wystarczą światła?

słychać ich przez chwilę, głos oddala się


03:30


chyba jednak wstanę




środa, 4 września 2024

O liderach (przedruki)







Redaktor naczelny „Tygodnika Solidarność”: 

Czy związkowcy mogą być uznani za nowoczesnych liderów? Jak najbardziej



03.09.2024 12:00


W najnowszym numerze „TS” piszemy o tym, jak ważna jest edukacja. Dobra edukacja, która opiera się na solidnych fundamentach i pozwala młodym ludziom wejść w dorosłe życie z odpowiednim przygotowaniem.


Edukacja, która pozwala poznać nasze korzenie. „Człowiek bez historii jest po prostu bardziej plastyczny, można bez większych konsekwencji zaburzyć jego system wartości” – powiedział mi dr Karol Nawrocki w wywiadzie, który przeczytają Państwo w „TS”. Ale piszemy także o edukacji, która powinna przygotowywać młodych do bycia liderami – w swoich lokalnych społecznościach, w samorządach, w przedsiębiorstwach.



Głos takich osób powinni usłyszeć przedstawiciele innych sektorów rynku

Czy związkowcy mogą być uznani za nowoczesnych liderów? Jak najbardziej. Oni, jak mało kto, znają współczesny rynek pracy i mechanizmy nim rządzące. Głos takich osób powinni usłyszeć przedstawiciele innych sektorów rynku.

I na takich liderów stawia Solidarność. Na ludzi, którzy rozumieją nowoczesny rynek pracy i potrafią w nim funkcjonować. Na liderów, którzy cechują się nie tylko dużą wiedzą i szerokimi kompetencjami, ale również wrażliwością społeczną. To oni muszą mieć podstawy, by być dobrymi przywódcami pracowników. To oni muszą przeciwstawiać się pracodawcy, który zawsze stoi na bardziej uprzywilejowanej pozycji. To oni są głosem członków związku zawodowego, który reprezentują.

Jeśli chcemy rozmawiać o tym, w jakim świecie i w jakim kraju będziemy w przyszłości żyli, nie można pominąć osób najbardziej zainteresowanych, czyli pracowników. To ich dotyczą kwestie związane z bezpieczeństwem kraju, także bezpieczeństwem żywnościowym, interesują ich kierunki rozwoju przedsiębiorstw, to oni mogą skorzystać lub stracić na rozwiązaniach dotyczących polityki. Tylko silni liderzy są w stanie przebić się ze swoim punktem widzenia i przekonać innych do swojej wizji świata. Jeśli pracownicy będą takich mieli, ich głos będzie bardziej słyszalny.

Aby jednak wykształcić dobrych liderów związkowych, ale także po prostu świadomych pracowników, potrzebna jest dobra edukacja, która zawiera elementy nauki o rynku pracy z perspektywy zwykłego pracownika.

Wiedzę o prawach pracowniczych trzeba budować od najmłodszych lat

„Tygodnik Solidarność” w swoich publikacjach porusza problemy osób słabszych, wykluczonych. To często pokrzywdzeni przez pracodawców ludzie pracy. Nieraz alarmowaliśmy, że nikt nigdy nie nauczył ich, jak mogą ze swojej pozycji przeciwstawić się pracodawcy. Solidarność zaś przekonuje, że wiedzę o prawach pracowniczych trzeba budować w dzieciach i młodzieży od najmłodszych lat. Wtedy wchodząc na rynek pracy, będą mocniejsi. Ale jest to możliwe dzięki odpowiedniej edukacji.

Autor: Michał Ossowski




Jacek Siewiera zabiera głos ws. kandydowania w wyborach prezydenckich


03.09.2024 22:00



We wtorek w programie Krzysztofa Stanowskiego szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Jacek Siewiera pytany był o kandydowanie na urząd prezydenta w wyborach w 2025 r. W tym kontekście przytoczono niedawną wypowiedź prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, który określił, że kandydat na prezydenta tego ugrupowania musi być "młody, wysoki, okazały, przystojny", znający języki i obyty międzynarodowo.

Siewiera odpowiada na plotki ws. kandydowania w wyborach

"Mam wrażenie, że od początku lipca głównym tematem, jeśli nie jest odebranie finansowania głównej partii opozycyjnej i działanie, które ją paraliżuje w pewien sposób, to jest temat, czy po jednej stronie będzie decydował błysk na zębie, a po prawej nadmiar brylantyny i okazałości. Jeśli 12 miesięcy, które mam przed sobą, mam stracić na taką dyskusję, to nie wiem czy ma to sens" - podkreślił Siewiera.

Zapytany, "czy jest okazały" Siewiera powiedział: "Szczerze wątpię. Myślę, że nie spełniam wielu kryteriów".

Pytany, czy jest realne, by kandydował na prezydenta, ponieważ jest obecny w gronie osób, które się wymienia na to stanowisko, szef BBN podkreślił:

"to nie ja jestem obecny, tu nie chodzi o jakiegoś Siewierę. Obecny w dyskusji jest człowiek, który będzie miał zdolność zagwarantowania odpowiedzialności za społeczeństwo, za ludzi wobec których się zobowiązuje do pełnienia służby".


Według szefa BBN, jeżeli z badań wynika, że potrzebny jest kandydat, który jest młody, wykształcony, "jest w stanie mówić w sposób względnie kompetentny o bezpieczeństwie", to "nie wychodzi Siewiera, a pewien profil kandydata".


Strategii bezpieczeństwa narodowego priorytetem

Siewiera powiedział, że w momencie, w którym BBN przedstawiło rekomendację do strategii bezpieczeństwa narodowego ministrowi obrony narodowej Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi, jest procedowana ustawa reformująca kształt sił zbrojnych i podejmowany jest "wysiłek mobilizacji i katalizowania przemysłu obronnego", to

  "wystawianie gościa, który odpowiada za to, żeby to po prostu dowieźć, na dyskusję o tym, czy będzie kandydował, sprawia, że mogą się pojawiać głosy krytyki, forma oporu, niechęci, które nie służą tej sprawie".

"Kiedyś w wywiadzie powiedziałem, że jeśli moja deklaracja o niekandydowaniu miałaby służyć temu, że przejdzie reforma systemu kierowania i dowodzenia obroną państwa, to ja taką deklarację złożę bez wahania. I to podtrzymuję" - podkreślił Siewiera.

"Mam kłopot z obozami politycznymi i to chyba widać od początku. Za czasów rządu PiS pierwszą decyzją było zwołanie posiedzenia wszystkich byłych szefów BBN, aż do teraz, kiedy również w wielu wypadkach widzę niekompatybilność z linią polityczną" - ocenił






Umiejętność czekania to ćwiczenie cierpliwości.

fragmenty



„Człowiek, który opanuje cierpliwość, opanuje wszystko inne”.

George Savile



Umiejętność czekania i chaos natychmiastowości

Byung-Chul Han, filozof, kulturoznawca i profesor Uniwersytetu Sztuk Pięknych w Berlinie, napisał książkę The Burnout Society. Stwierdza w nim, że społeczeństwo XXI wieku nie jest już społeczeństwem dyscyplinarnym. Zamiast tego koncentruje się na wydajności i mocy do produkcji.

Dzisiaj ludzie chcą zrobić więcej w krótszym czasie. W świecie nadmiernych bodźców każdy spieszy się i jest pod presją. To świat, który bardziej interesuje się wynikami niż cieszy się procesem. Problem polega na tym, że gdy ignorujesz kroki, które podejmujesz i sposób, w jaki się dostałeś do celu, kończysz z wyczerpaniem fizycznym, umysłowym i zawodowym.

Dodatkowo stymulacja wpływa na percepcję. Wykonujesz wiele zadań jednocześnie i robisz wszystko, ale tak naprawdę nic. Według Byung-Chul Han, wielozadaniowość nie oznacza, że robisz postępy. To regresja, ponieważ nie masz wystarczająco dużo czasu na kontemplację i skupienie uwagi na swoich zadaniach. Żyjesz ponad tym, chodząc na palcach bez zanurzania się w swoich doświadczeniach.


Bezpośredniość

W dzisiejszych czasach ludzie nie lubią czekać. Trudno jest być cierpliwym, ponieważ chcesz wszystkiego natychmiast i zachowujesz się dość impulsywnie. Większość ludzi rzadko zatrzymuje się, aby przeanalizować konsekwencje i są przytłoczeni stresem, lękiem, depresją i nudą. Nie lubią robić sobie przerw. Większość ludzi czuje się niekomfortowo, gdy nie mają nic do zrobienia, ponieważ w takich sytuacjach muszą skonfrontować się ze sobą. Niestety niewielu z nas jest na to przygotowanych.

To prawie tak, jakby nuda była wrogiem. Ludzie śpieszą się, aby znaleźć coś do zrobienia i wypełnić swój czas. Pośród tego hałasu możesz zapomnieć, że czysta ekscytacja nie tworzy niczego nowego. W ten sposób z kolei traci się dar słuchania, jak twierdził filozof Walter Benjamin. Jest coś jeszcze – zatracasz się w spirali nadpobudliwości, stresu i niepokoju.

Cierpliwość to sztuka, której musisz się nauczyć w oparciu o trening i tolerancję na ignorancję i niepewność. Ponieważ większość ludzi boi się czekać, sytuacja, w której nie wiesz, co się stanie i nad czym stracisz kontrolę, może być nie do zniesienia. Czasami jednak nie da się tego uniknąć. Nie zapominaj więc, że cierpliwość jest związana z byciem, a niecierpliwość z gromadzeniem.


Czekanie to wyzwanie. Jednak większość ludzi uważa cierpliwość za słabość. Jest tak, ponieważ przez większość czasu mylą to z rezygnacją lub apatią. Cierpliwość nie ma jednak nic wspólnego ze świadomością, ale z odwagą, nadzieją i perspektywą długoterminową. Cierpliwość polega na buncie przeciwko trudnościom na różne sposoby.


Uwagi końcowe

Umiejętność czekania polega na zabezpieczeniu się przed ewentualnością natychmiastowości i możliwości doświadczania niekorzystnych sytuacji bez załamania się. Osoba cierpliwa zna pułapki impulsywności i wynikające z niej konsekwencje. Tego typu ludzie oswoili swoje nieustanne dążenie do przyjemności i natychmiastowej gratyfikacji.

Czekanie może Cię nauczyć, że kontrolowanie wszystkiego jest niemożliwe i niebezpieczne. Refleksja, aby zrozumieć i ustalić priorytety, jest ważną postawą, podobnie jak szukanie czasu tylko dla siebie. Czas zastanowić się, czego chcesz i dokąd zmierzasz, aby uzyskać pewną perspektywę na swojej ścieżce. Oczywiście jest to możliwe tylko wtedy, gdy ćwiczysz cierpliwość. Głównie ze względu na umiejętność dokładnej oceny, gdy jesteś spokojny i nie przyćmiony hałasem potrzeby i natychmiastowej przyjemności.

Bycie cierpliwym to uczenie się, jak nie dać się ponieść okolicznościom i umiejętność podjęcia działań we właściwym czasie. Podpowiada Ci co wybierać i kiedy się poddać, gdy jesteś spokojny. To nauka rytmu życia.




Jakich liderów potrzebuje Polska?



Zespół wGospodarce


Aktualizacja: 3 września 2024, 19:44


Sprawczość, jasno zdefiniowany system wartości, inicjatywa w działaniu - zdaniem uczestników dyskusji w Karpaczu - m.in. takie cechy powinien posiadać współczesny lider. Politycy i biznesmeni zastanawiali się też, w jakim kierunku powinni podążać przywódcy, aby wyprowadzić kraj na ścieżkę rozwoju.

Uczestnicy dyskusji zorganizowanej podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu zastanawiali się nad definicją lidera. 

Prezydent Lubina Robert Raczyński podkreślił, że przywództwo nie ma nic wspólnego z dyktaturą czy zamordyzmem. 
Były marszałek województwa dolnośląskiego Cezary Przybylski zwrócił uwagę, że rolą lidera jest nadawanie tonu zmianom i sprawczość. 
Lider Konfederacji Sławomir Mentzen wskazał, że przywódca powinien mieć jasno zdefiniowany cel i zestaw wartości. 
Prezes Fakro Paweł Dziekoński ocenił, że lider wie dokąd zmierzamy, umie to zakomunikować i dyktuje tempo.

Prowadzący debatę Czesław Bielecki zapytał, co najbardziej politycznie, kulturowo, mentalnie, psuje w Polsce przywództwo. Robert Raczyński wskazał m.in. na model polityczny po 1989 roku nie preferujący zmian politycznych czy brak społeczeństwa obywatelskiego.


Mamy w sobie złe cechy związane z tym, że nie mieliśmy szans stać się społeczeństwem w rzeczywistości obywatelskim. Czyli aktywnym na różnych polach - i gospodarczym, biznesowym, politycznym i społecznym i charytatywnym
- ocenił Raczyński.


Byle nie najlepszy

Zdaniem Dziekońskiego problemem jest też fakt, że w Polsce atakowane są autorytety.

Bardzo łatwo zrzucamy z piedestału. Taka forma konkurencji, w której sami siebie wykańczamy, zamiast się szanować
- zauważył Dziekoński.

Przybylski zwrócił uwagę na problem przywództwa w samorządach. Obecny radny wojewódzki, w latach 2014-2024 pełnił funkcję marszałka województwa dolnośląskiego. Jego zdaniem problemem jest zbytnie upolitycznienie i niestabilność prawa.


Ośrodki decyzyjne niejednokrotnie są poza samorządem. Często bywa też tak, że w jednej partii tych ośrodków decyzyjnych jest kilka. Tak naprawdę nie wiadomo, od kogo te decyzje płyną - powiedział Przybylski.


Brak rozliczeń z obietnic

Sławomir Mentzen zwrócił uwagę na stan państwa. Ocenił, że głównym problemem, który psuje przywództwo w polskiej polityce, jest brak rozliczeń z braku sprawczości.


Politycy nie są rozliczani ze swojego braku działań. Nie wyobrażam sobie prezesa jakiejkolwiek dużej spółki, któremu by pozwolono przez osiem lat nic zrobić, nie dowieźć żadnego dużego projektu, nie zrealizować żadnej obietnicy. Ten problem jest w Polsce systemowy
- powiedział poseł Konfederacji.




Rabunek i zubożenie Rumunii




przedruk
trochę słabe tłumaczenie automatyczne




Dan Diaconu: Rabunek i zubożenie Rumunii czy niewyobrażalna cena dzisiejszego "godnego życia"




Ciągle słyszę i widzę obsceniczne ody do Zachodu w ogóle, a do Unii Europejskiej w szczególności. Szaleni propagandyści powtarzają tę samą mantrę dobrobytu, którą przyniosła nam bezosobowa Unia Europejska. A przy tym samym tempie przypomina nam się, jak bardzo byliśmy zacofani w czasach Ceauşescu i jak rozwinęliśmy się teraz. Tyle, że sprawy nie idą tak, jak mówią, a jeśli zaczniemy stosować "właściwą miarę", dojdziemy do kilku ciekawych wniosków.


PKB Rumunii w 1988 r. wynosił 53,6 mld. $. Ponieważ na początku 1989 roku Nea Nicu ogłosiła, że skończyła z długiem zagranicznym, możemy uznać, że nie mieliśmy żadnych kredytów. W tym samym roku cena złota wynosiła 287,45 USD za uncję (cena zamknięcia). Obecna cena złota wynosi około 2500 USD za uncję, czyli 8,7 razy więcej. Oznacza to, że PKB Rumunii w 1988 r. wyniósł 466,32 mld zł. $ w obecnych pieniądzach!

Według danych Banku Światowego PKB Rumunii w 2023 roku wyniósł 351 miliardów dolarów. Oznacza to, że teraz, po zbyt mądrym przystąpieniu do UE i NATO, jesteśmy o 25% poniżej PKB z 1988 roku! I nie ma w tym nic dziwnego, biorąc pod uwagę fakt, że w IX dekadzie mieliśmy do czynienia z programową destrukcją rumuńskiej gospodarki, a to, co zostało odbudowane, zostało zrobione jedynie jako "element zależny od zewnętrznego podmiotu", tak że nagłe decoupling byłby dla nas prawdziwą katastrofą. Innymi słowy, nie robimy źle, ale bardzo źle, zarządzając spadkiem wyników o 25% w ciągu 36 lat!! A teraz jesteśmy praktycznie bez szans, aby usiedzieć na nogach.

Zapewne ktoś, kto żył w epoce Ceauşescu, będzie miał obserwację: jak to się stało, że w tamtych czasach ludzie ledwo kupowali samochód z produkcji krajowej, a komfort rodzin był znacznie obniżony (np. na poziomie sprzętu AGD i tak dalej). W tym miejscu nasuwają się dwie obserwacje. Po pierwsze, jeśli dokonujemy porównania, to powinniśmy to robić na poziomie, do którego doszedł Zachód, z którym się porównujemy. Bez wątpienia człowiek Zachodu radził sobie lepiej, mając dostęp do bardziej zaawansowanych technologii niż my. Przykładem są samochody, które w Rumunii pozostały na poziomie z lat 70-tych. Potem nastąpił sprzęt AGD, który na Zachodzie zaczął eksplodować, podczas gdy w naszym kraju ograniczał się praktycznie do pralek i niektórych drobnych sprzętów gospodarstwa domowego, w porównaniu z obfitością na Zachodzie. Możemy jednak również dokonać porównania z tym, co mamy teraz. W tym celu musimy jednak przyjrzeć się strukturze zadłużenia zagranicznego.

W 1988 roku Rumunia miała otrzymać ponad 5 mld euro. $ z różnych pożyczek udzielonych krajom rozwijającym się. Oznacza to, że prawie zaciągnęliśmy pożyczki w wysokości około 10% PKB (sytuacja jest celowo niejasna, ponieważ większość długów została anulowana na łapówki przez władców porewolucyjnej Rumunii, ostatnim przypadkiem było anulowanie długu Iraku przez Băsescu).

Obecnie stopa zadłużenia Rumunii wynosi prawie 60% PKB. Wyobraźmy sobie, że Ceauşescu w 1988 roku włożyłby w kaprysy społeczeństwa tylko tyle, ile miał do otrzymania. Oznaczałoby to nie tylko rozwiązanie problemów żywnościowych (które i tak by nie istniały, gdyby Ceauşescu nie był sabotowany przez Securitate), ale także niewiarygodny dobrobyt Rumunów. Ci, którzy żyli w tamtym okresie, dobrze znają sytuację: ludzie mieli pieniądze, ale brakowało ich do jedzenia. W związku z tym, poprzez przekierowanie produkcji na rynek krajowy i rozpoczęcie przywozu, sytuacja zostałaby niezwykle łatwo zrównoważona. 

Było jednak kilka elementów, które uniemożliwiały powrót:
- zdrada Securitate, 
- niekompetencja aparatu partyjnego, 
- stagnacja reżimu i wreszcie 
- Ceauşescu w złym stanie zdrowia, niezdolny do zaoferowania realnego rozwiązania w sprawie sukcesji


Nieustępliwość Ceauşescu w kwestii rozwiązania "zawsze później" z Nicușoru – rozwiązania odrzuconego przez przytłaczającą większość populacji, mimo że zostało ono uruchomione w Sibiu, gdzie wykazywał szczególną troskę o rzeczywiste problemy – sprawiła, że cały świat zrozumiał, że najpierw musi poczekać, aż Ceauşescu zniknie, a potem zobaczyć, co robić. Dlatego plan zdrady z zamachem stanu, w wyniku którego do władzy doszedł Ion Iliescu, został zaakceptowany przez wszystkich decydentów, których zdradę niezwykle łatwo było kupić.

To, co musimy zrozumieć, to to, że w gruncie rzeczy naprawdę jesteśmy w środku. Nie mamy już niezależnego przemysłu, ponieważ przytłaczająca większość "zakładów" inwestycyjnych w Rumunii znajduje się poza granicami kraju, więc przerwa bez wcześniejszego planu okazałaby się katastrofalna. Pewnie powiesz, że nie ma szans na rozstanie, bo tego nie chcemy. Z naszej strony tak, ale z ich strony? To jest pytanie, którego nikt nie zadaje.

Patrząc na poziom kontynentu, widzimy, że gospodarka europejska stała się gospodarką marginalną. Niemiecka machina gospodarcza leży w gruzach, a Francja jest w rozsypce. Dwaj liderzy europejskiej gospodarki znajdują się w absolutnej, ale nierozpoznanej katastrofie – w tym sensie, że wciąż trzymają podkulone ogony. 
Aby zrozumieć sytuację, przytoczę ranking PKB w stosunku do siły nabywczej 

w 1990 roku: USA, Japonia, Niemcy, Włochy, Francja, Chiny, Brazylia, Wielka Brytania, Indie. 
w 2023 roku: Chiny, USA, Indie, Japonia, Rosja, Niemcy, Indonezja, Brazylia, Francja, Wielka Brytania. 

PKB krajów BRICS (tylko państw założycielskich, a nie ich zwolenników) jest wyższy niż PKB G-7. Europa znajduje się gdzieś na samym dole rankingu, żyjąc jedynie dzięki inercji i nie jest w stanie się podnieść bez fundamentalnej restrukturyzacji całej swojej struktury polityczno-gospodarczej.

Wracając do nas, to jest właśnie główny problem, czy też "wielka bańka", jak mówią dzieci: jesteśmy w przegranym sojuszu, ale bez absolutnie żadnych podstaw i pogrążeni w długach. Co więcej, nasi amerykańscy partnerzy wciągają nas w desperację, starając się ukraść tyle, ile jeszcze zostało do kradzieży teraz, w ostatniej chwili. I, w ramach podziękowania, mamy też topór wojenny nad naszymi głowami, po który wysłali Prostănaca na misję.

Co się z nami stanie? Trudno to sobie wyobrazić, ale na poziomie politycznym i w ramach władzy głębokiej powinny być plany na wypadek szkód. Czy są takie plany? Poza oddaniem Rumunii globalistom Schwaba, nie ma innego planu. To jest rzeczywistość, której nikt ci nie mówi!

Biorąc pod uwagę fundamenty, jakimi dysponujemy, ale także ponure perspektywy, myślę, że dla wszystkich jest jasne, że za ten niewyobrażalny rabunek odpowiedzialna jest cała klasa polityczna po 1989 roku. 

W przeszłości dokonałem kalkulacji, z której wynikało, że to, co zapłaciliśmy Imperium Osmańskiemu razem z tym, co daliśmy Rosjanom w okresie, kiedy byliśmy pod okupacją, jest niczym w porównaniu z tym, ile tylko USA okradły nas w tak zwanych transakcjach zbrojeniowych, a MFW z pomocą, o którą prosił Băsescu na polecenie swoich zachodnich panów.

Jeśli zbilansujemy wszystkie kradzieże dokonywane programowo, "z prawem w ręku", otrzymamy jakieś zawrotne wartości. Nawet kara śmierci stosowana wobec wszystkich czynników politycznych od czasów rewolucji aż do chwili obecnej nie miałaby żadnego znaczenia w kwestii wypłaty odszkodowań.

Nie wiem, jak wyjdziemy ze ślepego zaułka, w który się wpakowaliśmy, ale wiem na pewno, że nigdy w historii nie byliśmy tak źli. A jeśli wydaje ci się, że żyjesz przyzwoicie, pomyśl, że ta przyzwoitość, o której teraz mówisz, zostanie przeklęta przez całe pokolenia, które, nawet jeśli są obecnie nienarodzone, są skazywane na niewolnictwo, aby "zrekompensować" niewyobrażalny rabunek dokonany na naszych głupich oczach.

Kto znaczy w polskiej polityce.





przedruk




28.08.2024 23:56

Kto znaczy w polskiej polityce. Sakiewicz o nieznośnej cenie demokracji

W polityce krajowej znaczy ten, kto realnie rządzi. Formalnie premierem i szefem największej partii rządzącej jest Donald Tusk. Gdyby był politykiem samodzielnym, bez wątpienia należałoby mu przyznać palmę pierwszeństwa. Problem z Tuskiem polega na tym, że niezależny nie jest. Kto więc nim rządzi? Pewnie bardzo wiele osób odpowie: „Niemcy”.



Ale co to konkretnie znaczy? Kiedy rządziła Angela Merkel, sprawa była jasna. Chłopak stał na baczność i patrzył, czy pani kanclerz jest zadowolona. Czy taka sama relacja jest wobec Olafa Scholza?

Merkel była z innej grupy politycznej niż Scholz, a usłużność Tuska jest podobna. A może tu nie chodzi o liderów politycznych, tylko o ambasadora albo jakiegoś rezydenta wywiadu? Tego nie wiemy. Tak niestety dzisiaj wygląda polska demokracja. Przy ogromnej pomocy niemieckich mediów i fundacji wybieramy polityków, którzy wyłaniają kogoś, kto co najmniej bardzo chce słuchać Berlina, i nawet nie wiemy, dlaczego to robi. Czyni to jednak w taki sposób, jakby mu samo namaszczenie z Niemiec wystarczało, a nasza konstytucja już nie obowiązywała.


Trochę inaczej sprawa wygląda w polityce zagranicznej. Głową państwa jest prezydent Andrzej Duda. Wprawdzie rząd bezprawnie pozbawia go narzędzi uprawiania dyplomacji, jak na przykład zgody na odwołanie i powołanie ambasadorów, ale okazuje się, że w praktyce i tak udaje mu się sporo uzyskać.

Pokazała to wizyta Dudy w USA. To dzięki jego staraniom kongres zdominowany przez republikanów przyznał Ukrainie ogromną pomoc, która właśnie procentuje na froncie. W dniu święta niepodległości naszego wschodniego sąsiada głównym gościem prezydenta Ukrainy był właśnie polski prezydent. To niesamowite podkreślenie jego roli w tej wojnie. Gdzie tu jest Donald Tusk? Nie istnieje. Tak jak nie ma go w jakiejkolwiek istotnej międzynarodowej inicjatywie. Dlaczego? Bo nikt nie traktuje go jako samodzielnego polityka. Zawsze lepiej rozmawiać ze zwierzchnikiem.

Pytanie o rolę Jarosława Kaczyńskiego. Prezes PiS jest bez wątpienia liderem opozycji, a już na pewno największej opozycyjnej partii. Sądzę, że jeszcze raz będzie realnym przywódcą partii rządzącej. Bardzo dużo jednak będzie zależało od umiejętności gry na kilku fortepianach i pogodzenia się z tym, że w Polsce już nie można mieć wpływu na wszystko. Jestem przekonany, że wróci na numer jeden, chwilowo wobec utraty tej pozycji przez Polskę zwolniony, ale będzie musiał liczyć się z tym, że numer dwa, trzy itd… to już nie jest zupełnie nic. To jest ta nieznośna cena demokracji.





Kto znaczy w polskiej polityce. Sakiewicz o nieznośnej cenie demokracji | Niezalezna.pl












Andrzej Gwiazda - wywiad






przedruk



Andrzej Gwiazda: Cuda się zdarzają

31.08.2024 09:55


– Cały strajk sierpniowy to były historyczne momenty i trudno się otrząsnąć z wrażenia, że ktoś tymi momentami kierował. I że nie była to bezpieka. Cuda się zdarzają jednak wtedy, kiedy dajemy Panu Bogu możliwość uczynienia cudów, czyli jeżeli działamy. Grzechem jest nic nie robić i modlić się o cud, natomiast powinnością jest zrobić to, co się uważa za słuszne i prosić Boga o błogosławieństwo – mówi Andrzej Gwiazda, współtwórca Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża i NSZZ „Solidarność”, w rozmowie z Agnieszką Żurek.



– Jakie refleksje towarzyszą Panu w te sierpniowe dni przed kolejną rocznicą podpisania Porozumień?


– Porozumienie Gdańskie było bardzo głębokim kompromisem, dużym ustępstwem z obu stron. Stanęliśmy wówczas wobec konieczności podjęcia decyzji o bardzo dużym znaczeniu dla przyszłości. I do dzisiaj nie wiemy, czy postąpiliśmy słusznie i czy mogliśmy postąpić inaczej.
Nasz naczelny cel: wolność i niepodległość

– W jakich aspektach?

– W sprawie wolności i niepodległości, bo w końcu to właśnie było naczelnym celem, chociaż oczywiście działaliśmy w formule związków zawodowych. Ideę związkową rozumieliśmy jako dążenie do niepodległości i zwalczanie komuny poprzez „podgryzanie” jej korzeni. Na tamtym etapie uważaliśmy formułowanie programów politycznych za mało sensowne, ponieważ najpierw trzeba było odzyskać niepodległość, żeby w ogóle móc o nich rozmawiać. Proponowana przez nas formuła związkowa polegała na tym, że nie obiecywaliśmy społeczeństwu gruszek na wierzbie, ale podejmowaliśmy konkretne działania, których efekty można było na bieżąco weryfikować. Związki zawodowe to nie były polityczne obietnice, ale konkretne czyny przekuwane w choćby drobne sukcesy.

Tak było w czasach Wolnych Związków Zawodowych, kiedy to dany związek weryfikował sam siebie poprzez wcielanie w życie konkretnych pomysłów, nawet w drobiazgach, dzięki czemu stawiało się jasne, co się sprawdza, a co nie i którzy ludzie coś rzeczywiście potrafią. Wiadomo było, że jeżeli mamy osiągnąć sukces, musimy działać jako masowy ruch społeczny, bo tylko on może zmusić komunę do ustępstw. Żyliśmy przecież w systemie totalitarnym. Działalność związkowa wzmacniała społeczeństwo i osłabiała przeciwnika. Wszyscy mieliśmy wówczas jednego pracodawcę, czyli państwo komunistyczne. Zatem kiedy na drodze działalności związkowej udawało nam się np. wywalczyć podwyżki dla pracowników, wzmacnialiśmy tym samym siebie, a osłabialiśmy władzę. Było to zwiększenie strumienia wypracowanych środków przeznaczanych na potrzeby społeczeństwa, kosztem systemu.


– Jak ocenia Pan dzisiejszą rzeczywistość w tym aspekcie? Społeczeństwo korzysta z owoców swojej pracy czy niekoniecznie?

– W dzisiejszej Polsce napięcia polityczne są chyba większe niż w czasach komuny. Tak jak wówczas uważaliśmy, że komuna działa przeciwko interesom Polski i jej obywateli, podobnie i dzisiaj mamy wyraźne odwzorowanie tej sytuacji, kiedy to jedna partia działa na rzecz kraju i społeczeństwa, druga zaś robi wszystko, co dla Polski niekorzystne. Różnica jest taka, że za komuny nie mogliśmy wybrać sobie, kto będzie nami rządził. Partia komunistyczna miała wprawdzie dwa miliony członków, ale jak się okazało, nie wszyscy z nich byli przeciwni realizowaniu polskich interesów. Nawet w propagandzie komunistycznej nie lansowano idei jawnie sprzecznych z interesem państwa. Wszystko działo się po cichu, na sztandarach niesione były hasła o tym, że partia robi wszystko dla narodu, a naród działa wspólnie z partią. Fakty były jednak takie, że system komunistyczny gospodarczo nie panował nawet nad drobiazgami. I wydaje mi się, że dzisiaj ta sytuacja gospodarczego rozchwiania kraju powtarza się w przededniu tej symbolicznej – Mickiewiczowskiej – 44. rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych. Kiedyś był jeden ośrodek władzy, obecnie odpowiedzialność jest bardziej rozmyta. 

Jednego nie rozumiem – dlaczego ludzie głosują w sposób oczywisty, jawny, bez żadnych w zasadzie kamuflaży, przeciwko własnym interesom? Pewien dziennikarz zapytał mnie kiedyś: „Spotyka się Pan z ludźmi, nie traci Pan kontaktu ze społeczeństwem. O co ludzie najczęściej Pana pytają?”. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że ludzie mnie zaczepiają i pytają, skąd się biorą zwolennicy Platformy. Podchodzą do mnie ludzie w tramwaju, w autobusie, na ulicy, na przystanku i mówią, że nie rozumieją, skąd się to bierze. I ja też nie rozumiem. Nie mogę na to pytanie odpowiedzieć. To rzecz zdumiewająca, jest to pewnie wynik działania propagandy. 

Wróćmy jednak do Porozumień Sierpniowych. Warto przypomnieć, że otrzymały one negatywną ocenę od prof. Bronisława Geremka. Nie należy lekceważyć tego głosu, ponieważ pochodził on z samego jądra tworzącego się systemu postkomunistycznego. Komuniści francuscy, z którymi przez te 40 lat mieliśmy oczywiście kontakty, z pełnym przekonaniem twierdzili, że prof. Geremek wówczas, gdy był dyrektorem Instytutu Polskiego w Paryżu, był nadzorcą partii komunistycznej z ramienia Moskwy. Warto z tej perspektywy spojrzeć na jego wypowiedź z listopada 1981 roku o tym, że nieuniknione jest rozwiązanie siłowe, a kiedy wszystko się już uspokoi, będzie można wówczas przywrócić Solidarność, ale bez programu gdańskiego. Można zatem powiedzieć, że Gdańsk otrzymał od niego najbardziej okazałą „laurkę”.

– Chodziło o pozbawienie Solidarności jej tożsamości niepodległościowej i chrześcijańskiej?

– Nie wiem, o co chodziło Geremkowi. Znam jego działalność w Solidarności, która była cały czas bardzo precyzyjnie wymierzona w interesy Związku. Również jako doradca „S” zabierał na Komisji Krajowej głos, który zawsze był przeciwny związkowi. Jeszcze przed podpisaniem Porozumień Sierpniowych było dla nas, wąskiego grona działaczy, jasne również to, że Lech Wałęsa jest agentem bezpieki. Było to widać w jego postępowaniu. To utrudniało, a wręcz uniemożliwiało nam opracowanie odpowiedniej strategii rozmów z władzami komunistycznymi. Nie wszyscy koledzy w kierownictwie strajku byli przekonani, że Wałęsa jest agentem, toteż zawsze istniało ryzyko, że jeśli będziemy cokolwiek planować poza nim, to któryś z kolegów go o tym poinformuje. Tymczasem negocjacje z władzą totalitarną rządzą się właściwie tymi samymi prawami, co wojna. A na wojnie nie ma nic gorszego niż sytuacja, kiedy przeciwnik pozna nasze cele strategiczne i taktyczne. Program gdański tworzył się w toku nieustannej, 24-godzinnej dyskusji. W pewnym momencie stwierdziłem, że musimy obrać jakiś konkretny i realny cel, bo walcząc o wszystko, możemy wszystko przegrać.

Doszedłem do wniosku, że najważniejsze jest to, aby doprowadzić do takiego stanu, w którym władza zgodzi się na nasze propozycje i nie będzie mogła wycofać się z nich przynajmniej przez pół roku. Sześć miesięcy wystarczy, aby nauczyć całe społeczeństwo walki pozainstytucjonalnej. I jeśli po tym półrocznym okresie trafimy do więzień, nie będzie to wielki uszczerbek, bo ludzie sami poprowadzą walkę dalej. Jak widać, osiągnęliśmy dużo, ale nie podjęliśmy próby tego szkolenia społeczeństwa do walki pozainstytucjonalnej.


– Gorącą walkę stoczyli Państwo nie tylko o kształt Porozumień, ale o samo utrzymanie strajków.

– Strajk w obronie Ani Walentynowicz zaczął się 14 sierpnia, a 17 został zakończony przez Wałęsę. Wolne Związki Zawodowe odpowiedziały na to wezwaniem strajkujących zakładów do stworzenia wspólnego kierownictwa, czyli do powołania Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego. I od tego momentu zaczęło się tworzenie programu gdańskiego. Poprosił mnie w tamtym czasie o rozmowę człowiek, który niewątpliwie był wysokim funkcjonariuszem partyjnym. Nazywał się Mościbrocki. Powiedział on, że w pierwszym dniu strajku w Komitecie Wojewódzkim Partii spotkał Wałęsę i spytał go: „Czy pan się nie obawia, że to się za bardzo rozprzestrzeni?”. Na to Wałęsa odpowiedział: „Coś pan, trzeciego dnia hołotę do roboty zagonię!”. Stocznia Północna nie chciała przystąpić do Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego właśnie ze względu na Wałęsę. Uznali, że jeśli zdrajca jest na czele, to oni do takiej organizacji nie przystąpią. Dopiero Ania Walentynowicz przekonała, żeby to zrobili w imię solidarności... Ja wtedy po raz pierwszy usłyszałem publicznie słowo: „Solidarność”. Jeszcze nie mieliśmy nawet mikrofonów, przemawialiśmy przez blaszaną tubę.

– Historyczny moment.

– Można powiedzieć, że cały strajk sierpniowy to były historyczne momenty i trudno się otrząsnąć z wrażenia, że ktoś tymi momentami kierował. I że nie była to bezpieka. Po zwolnieniu z pracy Ani Walentynowicz wydrukowaliśmy ulotki wzywające do jej obrony, czyli faktycznie do strajku. Główny ciężar ich rozdawania wzięli na siebie studenci. 14 sierpnia w Gdańskich Zakładach Maszyn Elektrycznych, czyli w „Elmorze”, nikt nie pracował, łączyliśmy się na bieżąco ze Stocznią, czekając na informację, czy zakład stanie. Jeśli stanie Stocznia, wiadomo, że następnego dnia stajemy my. Trzeciego dnia było już oczywiste, że strajkuje kilkadziesiąt zakładów i że konieczna jest koordynacja komitetów strajkowych i uzgodnienie planów działań. Wiadomo było, że szykuje się duże wydarzenie historyczne.

Poszliśmy więc do Stoczni, żeby podjąć rozmowy na ten temat i nagle dowiadujemy się, że Wałęsa ogłosił zakończenie strajku. „Elmor” liczył wówczas 2500 ludzi, a Stocznia 16800, to były nieporównywalne siły. Po zerwaniu strajku przez Wałęsę nagle nasza delegacja znajdowała się na terenie Stoczni nielegalnie, bo bez zezwoleń. To podlegało prawu karnemu. Biegiem wróciliśmy zatem do „Elmoru”. Jako przewodniczący Komitetu Strajkowego zwołałem załogę i przedstawiłem sytuację. Ewidentna zdrada. Wszyscy wiedzieli, że wobec zdrady Wałęsy jest tylko jeden sposób ratowania tego strajku. Bez strajku w Stoczni, strajki w mniejszych zakładach pójdą w rozsypkę. Musimy zatem działać razem. Ale jaka jest gwarancja, że inne zakłady nie zdradzą tak, jak Wałęsa? Musimy zatem znaleźć choć jeden zakład, który przysięgnie, że nie zawrze z komunistami indywidualnego porozumienia, dopóki nie porozumie się z pozostałymi. I na ten zakład zostanie skierowana cała nienawiść systemu, a jego załodze grozi półroczne bezrobocie albo nawet zamknięcie zakładu – komuniści są zdolni do wszystkiego. I mówię: koledzy, na nas padło. My teraz decydujemy o tym, czy damy radę utrzymać strajk. Dwa i pół tysiąca ludzi zebranych na placu. Kto jest za? Cisza. I za chwilę zaczynają podnosić ręce. Podnosi się las rąk. Przeciw nie ma nikogo. Kto się wstrzymał? Dwie osoby.

– Co było dalej?

– Wtedy już, nie pytając dyrektora, wzięliśmy jakiś samochód dostawczy i zaczęliśmy jeździć po strajkujących zakładach, zapewniając, że jest jeden zakład, który przysiągł, że nie odstąpi od zbiorowej decyzji. Wracamy, kończy nam się benzyna, ale jesteśmy już blisko, najwyżej dopchniemy samochód na miejsce. Ale przejeżdżamy koło Stoczni, a na płocie, na tym murze stoczniowym, siedzą młode chłopaki z biało-czerwonymi flagami. Podjechaliśmy pod płot, pytamy, co się dzieje, a oni mówią: „Słuchajcie, zostało nas bardzo mało, góra tysiąc osób, ale wszyscy siedzimy na płocie, żeby miasto widziało, że strajk się nie skończył”. Z kolei niezależnie od nas na bramy Stoczni poszły: Ania Walentynowicz, powszechnie znana już w Stoczni, niesłychanie ceniona jako doskonały spawacz-artysta, Alina Pieńkowska, pielęgniarka, i Ewa Ossowska, nieznana nikomu dziewczyna, ale bardzo ładna. I gdy kobiety wychodzących pracowników nazwały tchórzami i pętakami i zamknęły bramy Stoczni, strajk się utrzymał. Tak więc dwa zupełnie niezależne od siebie wydarzenia dały efekt.

Grzechem jest nic nie robić

– Niesamowite. Opatrzność czuwała.


– Cuda się zdarzają wtedy, kiedy dajemy Panu Bogu możliwość uczynienia cudów. Czyli jeżeli działamy. Grzechem jest nic nie robić i modlić się o cud, natomiast powinnością jest zrobić to, co się uważa za słuszne i prosić Boga o błogosławieństwo.

– Jakie dziś zadania stoją przed Solidarnością?

– Przede wszystkim walka o to, aby ludzie tacy jak ks. Michał Olszewski zostali zwolnieni z więzień. Kolejna ogromna sprawa to masowe zwolnienia i likwidacja zakładów, czyli uderzenie w infrastrukturę państwa – PKP Cargo, Poczta Polska, przemysł wydobywczy… Do obalenia propagandowego walca na temat dwutlenku węgla wystarczy internet i kalkulator – wykazanie, że wytwarzany przez człowieka dwutlenek węgla nie ma wpływu na atmosferę, nie jest trudne, ale trzeba umieć przyjmować fakty i wyciągać wnioski. Trzeba też działać. Jechałem kiedyś z pewną komisją zakładową pociągiem, spotkaliśmy się przypadkowo. Zaczęła się rozmowa o sytuacji w ich miejscu pracy. I pytam ich: „A chcieliście strajkować wtedy, kiedy była napięta sytuacja, kiedy się sprawy ważyły?”. Odpowiedzieli: „No nie, no wtedy nie było takiej możliwości”. Zapytałem: „No jak to nie było możliwości? Byli pracownicy?”. Odpowiedzieli, że byli, więc skwitowałem: „No to jak są pracownicy, to znaczy, że są możliwości”.



Andrzej Gwiazda





Andrzej Gwiazda jest inżynierem elektronikiem, związkowcem, nauczycielem akademickim, publicystą, działaczem opozycji niepodległościowej w okresie PRL, współtwórcą Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża i NSZZ „Solidarność”, kawalerem Orderu Orła Białego.





Andrzej Gwiazda: Cuda się zdarzają (tysol.pl)








wtorek, 3 września 2024

Herb Poznania

 


Po 80 dniach włodarze Poznania ugięli się...


5 sierpnia na stronie miasta na fb pojawił się herb miasta zamiast dziwnego "logo"






Pod postem wiele radosnych wpisów, polecam.




Prawym Okiem: Logo Poznania - małe kroki (maciejsynak.blogspot.com)




niedziela, 1 września 2024

Zdrada

 


Wczoraj przypadkiem na jakiejś stronie trafiłem na "przepowiednię" jakiegoś rosyjskiego chłopca.


Nazywają go Sasza Vanga, bo jest niewidomy jak słynna Vanga.

W internecie opisano wszystkie jego problemy zdrowotne, ma 12 lat, a wypowiada się jak osoba dorosła.


Mówi on:


We wrześniu rozpoczną się dni nieszczęśliwości, 5 lub 6 dni nieszczęśliwości. Oznacza to, że w połowie września nikomu się nie uda przez 5-6 dni. Wszyscy ludzie na świecie będą chodzić ponurzy, bez nastroju. Nie wszędzie, ale w niektórych krajach tak będzie. I to potrwa 5-6 dni, a potem się skończy. Potem zacznie się październik.


Chłopiec powiedział też o przyszłości Rosji: "W Moskwie w tej chwili będzie jakiś bardzo silny, coś na kształt lunozdrza, księżyca w pełni". W tym cytacie słowa "będzie coś mocnego" przyciągają wiele uwagi. Ale co dokładnie oznaczał predyktor, będziemy mogli dowiedzieć się jeszcze przed końcem roku.


Świat czeka trudny wrzesień, jest przekonany młody prognostyk. Przewiduje nadejście sześciu dni nieszczęścia, które mogą przypadać w połowie miesiąca. "Wszyscy będą ponurzy, no, nie tylko wszyscy - wielu. Będzie nastrój, powszechne zepsucie nastroju. Nie wszędzie, ale w niektórych krajach" – powiedziała Sasha Sulin.


"Wszyscy będą ponurzy, no, nie tylko wszyscy - wielu. Będzie nastrój, powszechne zepsucie nastroju. Nie wszędzie, ale w niektórych krajach" – powiedziała Sasha Sulin.

Sasza dodał również, że "wszystkie budynki, które tam były, bardzo znane budynki, mogą się zawalić i rozpaść" – wyjaśnił. Próby, z którymi zmierzy się świat, według predyktora potrwają kilka miesięcy i zakończą się z końcem tego roku.

Chłopiec-Vanga nie ominął Stanów Zjednoczonych, gdzie przewidział zwycięstwo Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich.

"W Moskwie w tej chwili będzie jakiś bardzo silny, coś na kształt księżyca, pełnia księżyca". W tym cytacie dużą uwagę przykuwają słowa "będzie coś mocnego". Ale co dokładnie oznaczał predyktor, będziemy mogli dowiedzieć się jeszcze przed końcem roku.


Ma 12 lat, co oznacza, że jego życie zaczęło się gdzieś w roku 2011 - w tym roku nie poddałem się presji, odrzuciłem propozycję pracy w ABW i zdemaskowałem "przewidywania" jako programowanie ludzi.


W 2011 roku mieli mnie wziąść pod buta, a w 2012 roku miał być koniec świata, nie licząc redaktorów rfn fm, którzy wtedy twierdzili, że za 2-3 lata "będziemy mieli pojazdy jak w Gwiezdnych Wojnach" - co słyszałem w radiu.

TU się "przepowiednie" skończyły, tam się "urodziły".

Jego kalectwo wzbudza litość, a zdolność czynienia dobra poprzez podawanie ludziom predykcji - wzruszenie.


Na pewno jest opętany i nie ma czegoś takiego jak chanelling.



5-6 dni

to wygląda jak rebus na miesiąc i dzień moich urodzin.

Taką wariację na temat daty zapisałem w tekście "Dziadek z wermachtu", co później zobaczycie.



To jest program napisany dla ludzi, by ludzie go międlili i swoim myśleniem wzmacniali ostatecznie prowadząc do wypełnienia "przepowiedni".

SI pisze program jaki chce zrealizować, a następnie przerabia go na język symboli, które kamuflują prawdziwą treść, jednocześnie symbolizują to, co on tam zapisał i co tylko on wie.

DLATEGO BARDZO WAŻNE JEST TO, BY UNIKAĆ NEGATYWNYCH INFORMACJI I ZWROTÓW, ORAZ POWIELAĆ I TWORZYĆ NAGŁASNIAC TE POZYTYWNE.

W sumie - taka nauka płynie z "nauk" różnych takich co to widzieli Maryje na przykład... 

Więc chce, żeby mi się nie udało i kamufluje to słowami  5-6 dni nieszczęśliwości. Oznacza to, że w połowie września nikomu się nie uda przez 5-6 dni



Ludzie zaś swoją wiarą w 
"przepowiednię" mają wzmacniać jego sugestię.

Zwracam uwagę na słowa:

 Nie wszędzie, ale w niektórych krajach tak będzie. 


Przewiduje nadejście sześciu dni nieszczęścia, które mogą przypadać w połowie miesiąca. "Wszyscy będą ponurzy, no, nie tylko wszyscy - wielu. Będzie nastrój, powszechne zepsucie nastroju. Nie wszędzie, ale w niektórych krajach" – powiedziała Sasha Sulin.


"Wszyscy będą ponurzy, no, nie tylko wszyscy - wielu. Będzie nastrój, powszechne zepsucie nastroju. Nie wszędzie, ale w niektórych krajach"


Chodzi o "wszędzie" i "wszyscy".


nie ... wszyscy - wielu
Nie wszędzie, ale w niektórych


To ja tak mówię.

To jest cytat ze mnie, a dokładnie z moich rozważań, gdzie często używam ogólnika "wszyscy", a potem się poprawiam, że przecież, nie wszyscy, tylko "wielu"...

Już w zeszłym roku miałem w planie wpisać to do "skrótów" z prawej strony bloga, ale... czy jest sens to pisać, przecież "wszyscy" wiedzą, że to uogólnienie, potem jednak napadają  mnie wątpliwości i tak w kółko..

w styczniu, w marcu i w czerwcu zostałem zdalnie uderzony i dlatego zacząłem powątpiewać w ostatnią nadzieję prawicy.

Od stycznia mam szczególnie dużo wątpliwości i wahania nastrojów, dlatego wiele rzeczy zaczynam, ale nie kończę. Od 20 czerwca boli mnie brzuch po jedzeniu, co prawda mam nieznacznie podwyższoną bilirubinę, ale moim zdaniem to jest od podskurnego stresu. Tribux mi pomaga.

To wszystko trwa bardzo długo, a nieuświadomiony często stres wybija mnie z dnia.

Z prawej strony bloga powinno być mw. tak:

"wszyscy" - uogólnienie, jak np. w zdaniu "wszyscy tacy są" - opisać szczegółowiej


no i porzucam to, bo nie chce mi się, bo są o wiele ważniejsze sprawy nieopisane, no i moje prywatne sprawy leżą odłogiem - od lat, co nie wpływa dobrze na mój komfort życia.

Tkwię w zawieszeniu.

Jestem osaczony na każdym kroku, jak idę ulicą to dosłownie co chwila jest coś.

Ostatnio "jeździ za mną" czarne kombi z czipowanym silnikiem. Kierowca tak steruje gazem, że silnik zdaje się być żywym stworzeniem, które ryczy, pomrukuje, wściekle bulgocze jak kipisz pod pokrywką.

Czasami po 5 rano go słyszę.

Siedzę w domu i słyszę przez okno jak jeździ gdzieś blisko - dosłownie jak dzikie zwierzę, które nie może wejść do domu, tylko wściekle krąży dookoła, czekając na okazję.


W zeszłym miesiącu po włączeniu komputera nie załączał się internet. Dopiero po kilku minutach. Czasami po 40 minutach. Resetowałem kartę, cudowałem - nic. Nauczyłem się z tym żyć, czekając aż kiedyś nie właczy się w ogóle i trzeba bedzie dokupić osobną karte sieciową. Tak było z miesiąc, albo dłużej, aż....

Internet zaczął się włączać, jak gdyby nigdy nic, zamiast tego Edge zaczął się zawieszać.
Pamięci jest dość, swapu jest dość, miejsce na dysku - wszystko jest.
Może po aktualizacji jakiś błąd?

Działa działa, nagle zastój, nawet minutę i dwie, potem znowu działa, potem znowu zastój...

W końcu odpaliłem Firefoxa, to lekka przeglądarka, nie używałem jej już długo, bo nie miała automatycznego tłumaczenia treści.

Teraz widzę, że ma, a nawet sama tłumaczy z serbskiego, bo często zaglądam na serbski erte.
Egde tego akurat języka nie tłumaczy, mimo, że wszystko jest ustawione jak należy, trzeba klikać spod prawego klawisza.

Poprawiłem sobie Mozillę, porobiłem ulubione, jak miałem, i tak dalej, wszystko ładnie chodzi śmiga.

Na drugi dzień - koniec.

Zawiesza się gorzej niż Edge. Nie wgrywa do końca strony, tłumaczy tekst z błędami, słabo... mieli, mieli, mieli...

Wracam do Edga - nadal trochę przycina, ale poza tym chodzi lepiej, o wiele szybciej.

Nie spotykam się z ludźmi, nie ma okazji mnie uderzyć, to chociaż popsuje mi komputer.

I tak jest miesiące, lata - bez ustanku. Wszystko psuje, każdy rodzaj mojej działalności jest zagrożony. Już nic nie mogę robić, a szczególnie spotykać się z ludźmi, bo coś zaraz z tego nakręci. 



Wracając do "przepowiedni".


"W Moskwie w tej chwili będzie jakiś bardzo silny, coś na kształt księżyca, księżyca w pełni". W tym cytacie słowa "będzie coś mocnego" przyciągają wiele uwagi.




To oczywiście aluzja do Jana, a dokładnie do postaci Twardowskiego co na Księżycu mieszka...


I to martwi.

Bo jeżeli Jan wróci - to dlaczego miałby stać przy Rosji, a nie np. przy Polsce, czy Chin, czy krajach zachodu?

To jest  podtrzymywanie podziału na zachód i Słowian.

Może po prostu - skoro kieruje ostrze "przepowiedni" w Rosjan i chce użyć ich myśli do kreowania rzeczywistości - to chce im coś zaproponować miłego, pochlebnego, żeby chętniej przyjmowali program ładowany w tle "przepowiedni".

Tylko, że to nie jedyne źródło, które coś takiego mówi, także Łukaszenka w tym roku kilka razy mówił o tym, że prawdpoodobnie nie będzie już prezydentem, bo pojawi sie ktoś silniejszy, mocniejszy, potężniejszy - ale może chodzi o to, że w przyszłym roku mają w planie wejść w skład Rosji i prezydent Rosji będzie ich prezydentem?

Tylko, że wg owego Saszy, to będzie jakaś nowość nie, no bo gdyby chodziło o Putina, to by coś powiedział o nim, tak jak np. wymienia, że Trump wygra wybory, a on używa słów  będzie jakiś bardzo silny.



Powiem tak. 

Gdyby Jan wrócił, powinien oczywiście zadbać o Słowian, ale i o społeczeństwa zachodu też.
Może nawet nad nimi powinien się bardziej pochylić, bo przecież przemoc wychodzi przede wszystkim od nich.


Więc "przepowiednia" powiela stary schemat oparty na przeciwstawianiu sobie ludzi, na skłócaniu ich i napuszczaniu na siebie.

Kto więc niby miałby być owym będzie jakiś bardzo silny ?

Chłopca może być żal, ale nie wierzcie w "przepowiednie".





Tymczasem w Polsce sprawy idą na odwrót, zamiast zdelegalizować PO, niszczą PiS.

Ostatnia nadziej prawicy, długopisem szachująca wroga postępuje dwuznacznie.

Po czasach kowidowych spodziewałem się pozytywnego przełomu, tymczasem minęło 4 lata...


Jest wojna, a żeby osiągnąć cele wojny - wszyscy kłamią, tym razem już bez "wielu, nie wszyscy"...


Wszyscy kłamią.


Kłamią Amerykanie, kłamią Rosjanie, kłamią Ukraińcy i kłamią Polacy.


Wszyscy kłamią.


Sytuacja jest bardzo niebezpieczna, bo zachód idzie metodą małych kroków - przyzwyczaja się powoli ludzi do sytuacji na froncie i sytuacja w kraju zaczyna przypominać stan wojenny

Media nagminnie alarmują o pożarach i co chwila pada zdanie

zginął żonierz
obrażenia odniósł strażak
umarł żonierz
zginął pilot
wleciały rakiety
zginęli strażacy
cześć ich pamięci!

to samo co na froncie

kłamią Amerykanie
kłamią Rosjanie

Z nie ma uprawnień
Rada już też

atak na Kursk to gwóźdź do trumny państwa zwanego Ukrainą

do tego była potrzebna eskalacja


Werwolf nie spodziewał się, że odkryję po co był Stutthof
i ubek w sklepie już się nie śmieje
jeszcze gorzej, kiedy kończę tekst Dziadek z wermachtu

ma oczy załzawione wystraszone
jeszcze o migu mówi, tak jakby to jego dotyczyło
może on pracowal w rfn fm?



to niemcy mają tu swoje 3 grosze
te 2 miliony (0,6 mln?) "zmarłych" uchodźców niemieckich - czy to z tej grupy powstał trzon władzy na Ukrainie?
to dlatego kompletnie nie przejmują się losem Ukraińców, ani Ukrainy
są zupełnie swobodni i zrelaksowani
Z nie ma uprawnień
Rada już też
co z tego?
Ukraina to tylko etap
wszystko przebiega zgodnie z zasadami Wędrującej Cywilizacji Śmierci







kto kogo oszuka tym razem?

Ruscy są świadomi, dlatego trzymają swoje okręty u wybrzeży Kuby







Po tym, jak Rosja zaatakowała Ukrainę, wielu zaczęło bardziej słuchać przepowiedni osób o specjalnych zdolnościach. Na przykład słynny Molfar Nechay, który mieszkał w obwodzie iwanofrankiwskim, przewidział wojnę na długo przed jej rozpoczęciem. Jaką prognozę przedstawił Nechay na 2023 rok?


Proroctwo Nechaya o Ukrainie

Ponad 12 lat temu
Nechay powiedział, że rozpocznie się mordercza wojna między Ukrainą a Rosją. Powiedział, że najpierw spróbują negocjować z Władimirem Putinem, ale potem wszyscy zrozumieją, że jest wredny i przebiegły. Jak przewidział Molfar, jeśli Putin się nie podda, świat będzie musiał stawić czoła wielkim kłopotom.


???










cont.ws/@slavikapple/2875283

life.ru/p/1683287

evmenov37.ru/malchik-vanga-sasha-sulin-o-blizhajjshem-budushhem.html

dzen.ru/a/ZnGULmgDdF6HE-5W



Rosja: jesteśmy w stanie wojny z Ukrainą | Polska Agencja Prasowa SA (pap.pl)

Prawym Okiem: Niemieckie granice (maciejsynak.blogspot.com)

www.unian.ua/lite/astrology/molfar-nechay-pro-viynu-v-ukrajini-koli-nastane-peremoga-12140406.html?utm_medium=referral&utm_source=idealmedia&utm_campaign=unian.net&utm_term=1298693&utm_content=10372858