W 1943 roku niemieccy stratedzy doszli do wniosku, że nie będą w stanie wygrać wojny. Jednak za pierwszego twórcę takiego wniosku uznaje się Ludwika Erharda, późniejszego kanclerza Niemiec.
Erhard, od 1928 roku pracownik Instytutu Obserwacji Gospodarki Towarowej, a później jego wicedyrektor, w 1942 roku publicznie stwierdził, że Niemcy przegrają wojnę.
Za defetyzm został zwolniony z Instytutu, jednak natychmiast zatrudnił go szef Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, gdzie Erhard rozpoczął badania nad tym, jak po klęsce Niemiec i w warunkach okupacji najlepiej zabezpieczyć interesy niemieckiej gospodarki.
Erhard założył Instytut Badawczy Przemysłu, którego prace wspierały największe niemieckie koncerny (min. BASF, BAYER) zainteresowane swoim powojennym losem.
W marcu 1944 roku opracował memoriał „Finansowanie wojny i konsolidacja długów”, który sprawił, że po wojnie zainteresowali się nim Amerykanie.
Zatopienie okrętów niemieckich:
Gustloff – 30 stycznia 1945 - zginęło ok. 9600 osób
Steuben - 10 lutego 1945 - zginęło ok. 4500 osób
Goya - 16 kwietnia 1945 - zginęło ok. 6000 osób
5 dni przed zakończeniem wojny:
Cap Arcona – 3 maja 1945 - zginęło ok. 4300 osób
Thielbeck – 3 maja 1945 - zginęło ok. 2800 osób
Ostatnim dowódcą „Cap Arcony” mianowany został kapitan Heinrich Bertram, oficer ze „stajni” HSDG, który wcześniej dowodził m.in. Wilhelmem Gustloffem. 26 kwietnia 1945 roku na statek przeniesiono 6500 więźniów z obozu koncentracyjnego Neuengamme oraz około 400 więźniów, którzy przeżyli marsz śmierci z obozu Wesoła (niem. Fürstengrube, podobóz KL Auschwitz). Więźniów umieszczono także na innych, mniejszych jednostkach Thielbeck i Athen. Wszystkie statki zakotwiczono w Zatoce Lubeckiej z przypuszczalnym zamiarem zatopienia ich wraz z więźniami, aby ukryć dowody zbrodni wojennych[3]. Wspomniany kpt. Bertram protestował przeciwko przyjęciu tylu naraz ludzi na pokład nieprzygotowanego logistycznie statku, ale ustąpił wobec przemocy[4].
2 maja 1945 po wstrzymaniu działań wojennych na lądzie, dowództwo alianckie podało otwartym tekstem następujący meldunek: Wzywamy wszystkie jednostki morskie pływające pod banderą III Rzeszy do natychmiastowego zawinięcia do portu. Wszystkie statki niemieckie spotkane na morzu po godz. 14.00 dnia 3 maja zostaną zbombardowane. Powtarzam. Wzywamy wszystkie...[5]
Dowodzący statkiem Athen kapitan Nibmann, znając treść ostrzeżenia Brytyjczyków, wywiesił białą flagę (mimo stacjonowania na pokładzie uzbrojonego oddziału SS i uzbrojonych marynarzy Kriegsmarine), porozumiał się z komendantem portu w Neustadt i o godzinie 13:45 zawinął do portu. Kapitan Nibmann wiedział, że statki znajdujące się na redzie portu nie spełniają warunków określonych w ostrzeżeniu radiowym. Na flagsztokach i masztach statków-więzień powiewały bandery III Rzeszy i żaden z nich nie posiadał oznaczeń Czerwonego Krzyża. Kapitan Nibmann, zawijając do portu przed upływem brytyjskiego ultimatum, uratował życie 1998 więźniom statku Athen (który po wojnie w ramach reparacji wojennych pływał pod polską banderą jako Waryński).
Pozostałe trzy statki mimo całej świadomości ostrzeżenia aliantów pozostawały na redzie z podniesionymi banderami do momentu ataku lotniczego włącznie. Kapitan Cap Arcony zamierzał w nocy po ostrzeżeniu brytyjskim oświetlić statek (był poprzednio kapitanem oficjalnego zarejestrowanego statku szpitalnego Monte Rosa), zostało to jednak kategorycznie zakazane. Na pokładzie statku dochodziło do licznych spięć między wartownikami SS i cywilną załogą Cap Arcony, która nie była gotowa, w przededniu zakończenia wojny, do ponoszenia współodpowiedzialności za planowaną z premedytacją zbrodnię[6]. Statek Thielbeck również nie podniósł białej flagi.
3 maja krótko po godzinie 14:00 stojące na redzie statki zostały zaatakowane przez samoloty Hawker Typhoon trzech dywizjonów RAF (197.,198. i 263.). Samoloty 198. dywizjonu wystrzeliły 62 rakiety w kierunku Cap Arcony i Thielbecka (z których 40 było celnych). 197. i 263. dywizjon zaatakowały bombami i rakietami statek „Deutschland IV”.
Tysiąc osób, które przeżyło atak, dopłynęło do brzegu, ale tam, według relacji świadków, SS, marynarze Kriegsmarine oraz uzbrojeni cywile strzelali do rozbitków w morzu i zabijali tych, którzy dotarli do brzegu. Mimo wszystko około 350 osób zdołało przeżyć, gdyż na miejsce dotarli żołnierze brytyjscy.
Z Niemców, którzy zabijali więźniów, ci, którzy nie uciekli przed nadejściem Brytyjczyków, zostali albo wybici przez żołnierzy brytyjskich, którzy widząc, co się dzieje, prawie nie brali jeńców, albo przez więźniów (Brytyjczycy nie oponowali, gdy więźniowie zaatakowali uciekających Niemców). W przypadku pozostałych Niemców (tych, którzy wcześniej uciekli), śledztwo w celu ich odnalezienia zakończyło się niepowodzeniem.
3 maja dowództwo 2 Armii Lotnictwa Taktycznego wydaje „rozkaz nr 71”: Hospital and Red Cross relief ships will be operating in the area. These vessels will be illuminated and are not repeat not to be attacked / Statki szpitalne i statki ewakuacyjne Czerwonego Krzyża będą się znajdowały w akwenie. Statki te będą oświetlone i nie mają być, powtarzam: nie mają być atakowane.
---
17 kwietnia 1945 roku Thielbek otrzymał informację, że ma przygotować się do "operacji specjalnej". Następnego dnia SS wezwało kapitana Thielbeka Johna Jacobsena i kapitana Cap Arcona Heinricha Bertrama na naradę, na której nakazano im zaokrętować więźniów obozu koncentracyjnego. Obaj kapitanowie odmówili, a Jacobsen został zwolniony z dowodzenia.
Rozkaz przeniesienia więźniów z obozów na statki więzienne wyszedł od hamburskiego gauleitera Karla Kaufmanna, który z kolei działał na rozkaz z Berlina. Kaufmann twierdził później przed Trybunałem ds. Zbrodni Wojennych, że więźniowie byli przeznaczeni do Szwecji, ale na tym samym procesie Georg-Henning Graf von Bassewitz-Behr, wyższy dowódca SS i policji (HSSPF) w Hamburgu, powiedział, że więźniowie mieli zostać zabici na rozkaz Himmlera.
Zaokrętowanie więźniów rozpoczęło się 20 kwietnia w obecności Szwedzkiego Czerwonego Krzyża. Zaopatrzenie statku w wodę było niewystarczające dla tak wielu ludzi i codziennie umierało od 20 do 30 więźniów. Więźniowie, z wyjątkiem więźniów politycznych, pozostali na pokładzie przez dwa lub trzy dni, zanim zostali przeniesieni do Cap Arcona przez statek towarowy Athen.
Pomiędzy dwoma atakami na Cap Arcona, dziewięć samolotów Hawker Typhoon z No. 198 Squadron RAF stacjonujących w Plantlünne zaatakowało Thielbek i Deutschland, pięć samolotów wystrzeliło rakiety na Deutschland i 4 na Thielbek. Na Thielbeka wystrzelono liczne pociski armatnie i 32 rakiety. [3] Zapalił się, rozwinął listę 30 stopni na prawą burtę i zatonął 20 minut po ataku. Z 2 800 więźniów na pokładzie Thielbeka tylko 50 przeżyło atak.
W 1949 roku, cztery lata po zatonięciu, "Thielbek" został ponownie zwodowany. Ludzkie szczątki znalezione na jej pokładzie zostały pochowane na cmentarzu Cap Arcona w Neustadt w Holsztynie. Pozostał w służbie Knöhr i Burchard do 1961, kiedy został sprzedany, przemianowany na "Magdalene" i zarejestrowany pod panamską banderą tanią tanią. W 1965 roku została przemianowana na Old Warrior. Został złomowany w Splicie w Jugosławii w 1974.
Skoro mord na Cap Arcona i Thielbek był dość jawny - to może poprzednie "katastrofy" też były mordami (na więźniach, polskich cywilach, a nie niemcach) tylko po prostu lepiej zorganizowanymi, utajnionymi?
Mogły być zaplanowane już w 1943 roku.
Trzeba by to sprawdzić i zastanowić się - skoro przegrana była zaplanowana - jak przyjęcie takiej perspektywy wpłynęło na poczynania niemców w ostatnich dwóch latach wojny.
Na całym tym tle - Marsze Śmierci. Czy one nie są dziwne?
Zamiast po prostu zagłodzić ludzi, powiesić, a może otruć, potopić w głębokiej kałuży - prowadzili ich po mrozie.
Oczywiście, połowa wymarła - ale czy nie było skuteczniejszych, prostszych metod, by zabić wszystkich - jak wyżej wymieniłem?
Przecież z każdego transportu wybierali ludzi do gazu. Strażnicy sadyści zabijali codziennie kilka osób po prostu bijąc ich.
Zabicie więzionych - było ich ostatecznym celem.
Nie wykluczone, że do ocalałych z marszu dołączano niemców udających ofiary, wcześniej może postujących i ciężko pracujących fizycznie, by upodobnić się do więźniów (mogły być też tam osoby, które nie zdążyły uciec, nie miały jak uciec i zapłacily za to, by udawać więźnia, by uchronić się przed ewentualnymi represjami).
W końcu na czele całej tej machiny stali ci, co codziennie potrafili siedzieć w cudzej skórze.
Trzeba to przemyśleć i drobiazgowo zbadać.
Nie miało być Polaków ani Kaszubów na Pomorzu, żeby nikt im sie nie wtrącał do tajemnic tej ziemi, żeby nikt nie "przeszkadzał".
*
Podczas drugiego spisu ludności 1345 tys. osób podało przynależność polską, a 265 tys. niemiecką. Liczba Niemców nieco wzrosła, lecz nie w grupie Niemców miejscowych, a wśród przesiedleńców w w y n ik u osiedlania. Taka postawa i to po klęsce Francji, jakkolwiek wysoce symptomatyczna, pozostała bez znaczenia dla Forstera i jego administracji.
Forster szukał w spisie czegoś innego.
Polecił opracować materiał spisowy pod kątem dwu grup narodowościowych — Niemców i Polaków . Tych ostatnich podzielił na 3 grupy: Polaków miejscowych spokrewnionych z Niemcami (einheimische Polen mit deutschen Verwandten), pozostałych miejscowych Polaków (sonstige einheimische Polen) oraz Polaków napływowych (zugewanderte Polen).
Spis umożliwił wyłowienie Polaków z Kongresówki oraz rozbicie miejscowej ludności. Zbiorcze zestawienia wykazały 86 tys. Polaków napływowych, 474 tys. miejscowych spokrewnionych z Niemcam i i 783 tys. pozostałych miejscowych Polaków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz