Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

sobota, 5 października 2024

"poważne traktowanie znaczenia słów"

 


"największym złem, na jakie cierpi nasz naród i najtrudniejszym do obalenia, jest ignorancja. I nie mam tu na myśli tylko nieznajomości księgi, ale 

mniej lub bardziej doskonałą nieznajomość sensu kraju i rzeczy, które dotyczą całkowicie ściśle samego jego istnienia"




DOKŁADNIE!!








Rumunia



przedruk
tłumaczenie automatyczne



Andrei Marga (ur. 22 maja 1946 w Bukareszcie) – rumuński historyk, filozof, wykładowca akademicki i polityk, w latach 1997–2000 minister edukacji narodowej, w 2012 minister spraw zagranicznych, od 1993 do 2004 i od 2008 do 2012 rektor Uniwersytetu Babeș-Bolyai w Klużu-Napoce.



Spiru C. Haret (ur . 15 lutego 1851, zm. 17 grudnia 1912) – rumuński matematyk, astronom i polityk. Wniósł on fundamentalny wkład w rozwiązanie problemu n-ciał w mechanice nieba, udowadniając, że użycie aproksymacji trzeciego stopnia dla sił zakłócających implikuje niestabilność głównych osi orbit i wprowadzając w związku z tym koncepcję perturbacji świeckich.

Jako polityk, podczas trzech kadencji na stanowisku ministra edukacji, Haret przeprowadził głębokie reformy, budując nowoczesny rumuński system edukacji. W 1892 roku został pełnoprawnym członkiem Akademii Rumuńskiej.

Założył także Obserwatorium Astronomiczne w Bukareszcie, mianując Nicolae Coculescu jego pierwszym dyrektorem. Krater Haret na Księżycu został nazwany jego imieniem.




Andriej Marga: 


Co zrobiłby Spiru Haret?




Ubóstwo idei w tegorocznych kampaniach wyborczych nie ominęło edukacji. A teraz, w obliczu wyborów prezydenckich i parlamentarnych, mówi się o edukacji, ale nikt nie zaproponował żadnego realnego projektu.


Fakt, że od czasu programów z lat dziewięćdziesiątych – "Odbudowa szkół wiejskich" (1997), "Budowa szkół i budynków uniwersyteckich" (1997), budowa "Roedunet" (1996), "Wyposażenie uniwersyteckich szkół" (1998), "Stworzenie autonomii zawodowej szkół i szkół średnich" (1998), "Autonomia uniwersytetów" (1998), "Normalizacja wynagrodzeń w edukacji" (1998) itd. – postęp w zakresie infrastruktury i alokacji finansowej leży w naturze rzeczy i należy go przyjąć. Ale ani pieniądze, ani infrastruktura nie zwalniają z normalizacji samej edukacji. Można mieć pieniądze, ale edukacja, jak widać, jest w kryzysie.

Faktem jest, że w porównaniu z krajami tego regionu, w Rumunii zniweczono część reformy edukacji z lat dziewięćdziesiątych, tak że podczas gdy kraje te poczyniły postępy, kraj się cofnął. Ustawy oświatowe z 2011 i 2023 r. oraz związane z nimi upolitycznienie zagęściły amatorszczyznę w podejmowaniu decyzji i pozostawanie w tyle. [podobnie jak w Polsce? - MS] 

Stało się tak po tym, jak w 1998 r. Rumunia została zaproszona do Waszyngtonu wraz z Brazylią w celu przedstawienia reformy, która umieściła ją wśród pierwszych krajów, które zdecydowały się na tę drogę, po opublikowaniu monografii reform w Paryżu, a także po przyjęciu środków europejskich na spotkaniach kontynentalnych w Bukareszcie i Klużu-Napoce. 

W 2010 r. niektóre rumuńskie uniwersytety nadal miały znaczenie. Teraz bardziej interesujące w nich, jak powiedział znawca, są uroczystości. Jeśli nie tylko przygotowanie do emigracji.



Wskaźniki takie jak europejski lider w zakresie przedwczesnego kończenia nauki, najniższa konsumpcja książek na mieszkańca, analfabetyzm funkcjonalny, emigracja w czasie pokoju mówią właściwie wszystko o stanie edukacji narodowej. 

Niektórzy socjologowie odkryli, że brak edukacji szkolnej dzieci osiąga dziś rozmiary sprzed 1938 roku. Korupcja przy przyznawaniu dyplomów i tytułów oraz niska wartość, jaka się pod nimi kryje, są bezprecedensowe. Wystarczy wziąć pod uwagę słabości w decyzjach gospodarczych, w dostępie do funduszy europejskich, w demokratyzacji i zapewnieniu wiarygodnego wymiaru sprawiedliwości, aby zdać sobie sprawę z zawodowego upadku.


Przede wszystkim jednak pogarda dla edukacji osiąga nowe wyżyny. Na przykład niektórzy kandydaci na prezydenta, którym przypisuje się wyniki sondaży, mają na swoim koncie plagiat, który można zobaczyć gołym okiem. Lub plagiat to zwykła kradzież, nawet jeśli wynosi dwa, cztery lub dowolną liczbę procent. Są też kandydaci, którzy studiowali w niedojrzałych instytucjach lat dziewięćdziesiątych. 

Albo do podejmowania decyzji powoływani są ludzie, którzy nie mają nic wspólnego z wykształceniem wymaganym na danym stanowisku – filolodzy jako inżynierowie, pracownicy socjalni zamiast finansistów, artyści zamiast agronomów i tak dalej. "Układ bije na głowę regulacje" – mówi znamienity hierarcha z Bukaresztu, ale ostatnio refleksy tych, którzy decydują, graniczą z absurdem. Literatura Caragiale i Urmuz przewyższa absurdalność instytucji.

Jako szczyt pogardy mówi się ostatnio, że kwalifikacje zdobyte przez osoby podczas szkolenia nie mają znaczenia. Tak jakby demokracja nie miała, przynajmniej w zasadzie, merytokratyczności. Oczywiście nie można uzyskać wysokich ocen z niektórych przedmiotów, ale otrzymywanie w większości niskich ocen mówi coś o kalibrze. Do egzaminu można podejść słabo, ale zdanie innych wątpliwych nie jest bez znaczenia. Możesz być kimkolwiek chcesz, ale czego szukasz, decydując o życiu innych?

We wszystkim dużo się dzieje, ale dlaczego Rumunia miałaby być narażona na ataki? Dlaczego po mandatach prezydenckich i rządach, które doprowadziły do życia na kredyt, po największej emigracji z kraju w czasie pokoju i upadku zawodowym, Rumunia ma wpaść z powrotem w ręce tych samych ludzi, których naturalne miejsce jest gdzie indziej?

Zaskakujące jest to, że uczelnie nie reagują na pogardę, z jaką traktuje się edukację. Czy nie byłoby normalne, że zamiast rektorów niektórych z nich zajmujących się żenującą zmianą ustawodawstwa dotyczącego mandatów, jak w 2023 r., jak i w 2023 r., i rywalizujących o łaski szefów SRI, nie byłoby normalne, gdyby uczelnie opowiedziały się za kapitalizacją kształcenia absolwentów z korzyścią dla kraju? Czy nie należałoby powrócić z zastoju w szkodliwych układach, do otwartej konkurencji w zajmowaniu stanowisk i stanowisk, zgodnie z tym, co dosłownie oznacza uniwersytet? Czy to możliwe, że w kraju instytucje zamknęły się w sobie i stały się nieprzejrzyste dla normalności?


Łatwo zauważyć, że żadna instytucja w obecnym społeczeństwie rumuńskim nie prowadzi wymagającej debaty na temat rozwoju kraju. 

Żaden z nich nie wykazuje się niezbędnymi kompetencjami. Żadna z nich nie jest pracą domową na poziomie przygotowania. Dziś rządzą losy, które znajdują się poniżej poziomu pretensji.

Przyjmuje się, że "to tak działa, bo w innych krajach też są braki!", że jest dziś pełen miernych doktoratów, pompatycznych i nieodkrytych tytułów, niepopartych dowodami twierdzeń i frazesów.


Otwartość instytucji akademickich nie powinna ograniczać się do sloganów. Polega ona na wprowadzaniu świeżych głów do krzeseł i do procesu decyzyjnego. Instytucje akademickie powinny być znacznie odnawiane dzięki kreatywnym ludziom. Byłoby właściwe, aby wzięli pod uwagę nowe szkolenie specjalisty, zaczynając nie od formalizmów, ale od problemów do rozwiązania. Żadna specjalizacja nie może już pozostać samotna. Tak byłoby w przypadku podejścia do nowych dziedzin wiedzy – bioinżynierii, antropologii i sztucznej inteligencji, psychologii opartej na medycynie, kulturowo poinformowanych nauk społecznych itp. Właściwe byłoby odejście od ilościowej oceny publikacji na rzecz dekantacji oryginalnego wkładu w dzisiejszą wiedzę.

W tej sytuacji jedynymi propozycjami w edukacji w sezonie wyborczym 2024 są "Wykształcona Rumunia" – przykład niekompetencji, szkodliwy dla kraju – oraz powrót do Spiru Haret. Tylko ten ostatni jest również wyczerpany retoryką, nie wiedząc, co by to oznaczało. Chociaż pisma Hareta są ponownie publikowane (zob. Constantin Schifirneț, red., Spiru Haret's Works, Comunicare.ro, Bukareszt, 2009, dziesięć tomów), ilu z tych, którzy organizują dziś edukację, przejrzało je? Ilu ludzi zna Spiru Haret?



Jako minister, w ciągu dziesięciu lat, znany matematyk i socjolog kierował, jak wiadomo, pracami nad ustawami, które trwale zreformowały szkolnictwo w kraju – ustawą o szkolnictwie podstawowym (zmienioną w 1896 r.); Ustawa o szkolnictwie średnim i wyższym (1898 r.); Ustawa o szkolnictwie zawodowym (1899). Spiru Haret przedstawił decydujące elementy reformy i przedstawił opcje, które pozostają aktualne do dziś. 


Co oznaczałoby powrót do jego podejścia?


W dzisiejszych czasach – bardziej z inercji, niż z troski o demokrację – programy reform będą realizowane przy udziale ze wszystkich kierunków, co oczywiście nie przynosi rezultatów.

Spiru Haret powiedział to wprost:

 "Programy realizowane według jednego i ogólnego planu nie są pracą, którą należy powierzać dużemu gremium. Ktokolwiek się nad tym zastanowi, widzi, że taka praca jest bardzo podobna do rozwiązania problemu matematycznego, który nie obejmuje dużej liczby rozwiązań" 

Aby móc sformułować realny program, potrzebne są pomysły.


Niektórzy uważają, że reforma zaczyna się od każdego miejsca. Spiru Haret postawił misję edukacji przed reformą. 

"Edukacja kraju jest powołana do spełnienia potrójnego celu. 

Na pierwszej linii frontu musi szkolić dobrych obywateli. 
W drugiej linii musi on zapewnić wszystkim młodym ludziom zasób wiedzy, który jest niezbędny każdemu człowiekowi w życiu, bez względu na stan społeczny; To jest edukacja obowiązkowa.

Wreszcie, musi ona również tworzyć kontyngenty dla wszystkich karier, które są niezbędne dla pełnego i harmonijnego życia państwa" 


 Na czele misji stoi "formacja obywatela" na poziomie czasu.

Spiru Haret kategorycznie odrzucił "reformę" opartą na interesach wyborczych. Dla niego kompasem był interes publiczny. Spiru Haret był w pełni świadomy, że "w naszym kraju co innego jest napisane w prawie, a co innego stosuje" i prosił o "poważne traktowanie znaczenia słów". 

W przeciwnym razie wszystko zostanie udaremnione.


Spiru Haret napisał, że

 "największym złem, na jakie cierpi nasz naród i najtrudniejszym do obalenia, jest ignorancja. I nie mamy tu na myśli tylko nieznajomości księgi, ale mniej lub bardziej doskonałą nieznajomość sensu kraju i rzeczy, które dotyczą całkowicie ściśle samego jego istnienia". 

Ignorancja wpływa na sam sposób postępowania ze zmianami, tak że w opracowywaniu i ocenie reform panuje wielki dyletantyzm.


Edukacja warunkuje wiele, ale iluzoryczne jest oczekiwanie od niej wszystkiego. 

Spiru Haret przekonywał, że

"winę za upadek zmysłu moralnego ponosi nie edukacja, ale ta obrzydliwa szkoła, która nadużywając niewystarczalności praw i niekonsekwencji naszej opinii publicznej, otwarcie praktykuje teorię uporu i niemoralności./.../ Szkoła może być tylko zwierciadłem stanu moralnego samego kraju".

Edukacja nie może różnić się od społeczeństwa.




W koncepcji Spiru Hareta uniwersytety mogą mieć decydujące znaczenie dla państwa. Często powoływał się na przykład Niemiec, jako umocnienia państwa przez oświatę, i wyraził nadzieję, że za pomocą ustawodawstwa uczyni

 "uniwersytety nie tylko szkołami wyższymi, będącymi jakby kontynuacją liceum, ale rozległymi ośrodkami kultury, w których cały ruch kulturalny kraju może łatwo znaleźć środki do objawienia się w swoim najlepszym i najwyższym wyżynie"

Tylko instytucja, w której znajdują się najlepsi, zawodowo, obywatelsko, moralnie, słusznie, nosi miano uniwersytetu. Tylko ten, kto jest kompetentny, aby przyczynić się do dobrobytu otaczającej społeczności, jest dosłownym naukowcem!



Merytokracja pozwala uniwersytetom sprostać swojej misji, ale i w tym zakresie należy wprowadzić poprawki.

Spiru Haret powiedział, że

 "jeśli chodzi o kadrę nauczycielską, troska ministerstwa nie powinna ograniczać się tylko do przyjmowania najzdolniejszych nauczycieli na stanowiska; Jego troska powinna towarzyszyć im także po ich mianowaniu, wspierać i zachęcać dobrych oraz dawać im środki do doskonalenia się; inni, aby starali się je poprawić, a jeśli nie może, aby uczynić wszystko, co możliwe, aby pozbyć się ich szkoły" .

Korekty muszą być praktycznie ciągłe.


Te, podobnie jak inne opcje, pozostały aktualne. Przywoływałem je już wcześniej (A. Marga, Współczesna reforma edukacji, Wydawnictwo Tribuna, Kluż-Napoka, 2016; ostatnio artykuł Spiru Hareta na temat reformy edukacji, w "Cotidianul", 22 października 2019 r.), więc nie będę się już nad nimi rozwodził. 

Do tego, co już zostało przedstawione, dodam tylko dokładne Ogólne sprawozdanie o szkolnictwie średnim (1884, w: Dzieła, t. I, str. 139-277), będące przykładem podejścia do tematu i odpowiedzialności za edukację. W każdym razie, ktokolwiek powołuje się na Spiru Haret, musi zdawać sobie sprawę z wysokiej wymagalności, z jaką problemy muszą być przyjmowane i rozwiązywane.


Spiru Haret nie wahał się odnotować w swoim czasie, że w kraju nastąpił "regres" w szkolnictwie, który jest efektem dwóch przyczyn: 

braku usystematyzowanego i kompletnego prawodawstwa oraz 
braku wytrwałości ze strony administracji edukacyjnej. 


Edukacja jest całością i częścią całości, którą jest odpowiednie społeczeństwo – tak więc reformy nie mogą być przeprowadzane w częściach. Niejednokrotnie dawano prawa, ale nie rozporządzenia, tworzono programy bez uwzględnienia prawa, a rozkazy i instrukcje nie brały niczego pod uwagę.


Spiru Haret, choć po studiach przyjechał do Francji, nie wahał się krytykować faktu, że

"zapożyczyliśmy nasz system edukacji dokładnie, niczego od nas nie wkładając". Chciał rozwiązań edukacyjnych, które rozwiążą trudności Rumunii, a nie sztuczek. Jego rozwiązania sięgały daleko i wymagały wiele. Na przykład powinny funkcjonować biblioteki szkolne, a "dziecko musi być zamknięte w atmosferze moralności". Edukacja odbywa się nie tylko w godzinach szkolnych.


System szkolnictwa, w którym działał Spiru Haret, obejmował: "szkoły ogólnokształcące, podzielone na szkoły klasyczne (gimnazja i gimnazja) i szkoły realistyczne (gimnazja realne); szkoły specjalne (szkoły podstawowe normalne, seminaria duchowne, szkoły farmaceutyczne, weterynaria itp.)". 

Mówił, że "pod szkolnictwem średnim, stanowiącym podłoże całej kultury narodowej, znajduje się szkolnictwo podstawowe, które prawo dzieli na wiejskie i miejskie. Powyżej znajdują się uniwersytety i inne szkoły objęte nazwą szkolnictwa wyższego".

Spiru Haret podkreślił potrzebę promowania "prawdziwych szkół", a nie tylko "szkół klasycznych" i zaprotestował, twierdząc, że pozostają one wyłącznie w rękach lokalnych inicjatyw.


Spiru Haret zarzucił fakt, że w naszym kraju ustawy organiczne są modyfikowane szybko po ich przyjęciu i domagał się, aby prawo organiczne zostało sformułowane w taki sposób, aby nie mogło być modyfikowane od czasu do czasu. 

Program nauczania, bez względu na to, jak dobry jest, nie może dać żadnych rezultatów, jeśli nie działa przez długi czas. Spiru Haret zarzucał również, że "nie zrobiono nic, aby utworzyć ciało godne misji nauczycieli narodu" i że bezruch tych, którzy stają się nauczycielami, jest nadmierny. W przeciwieństwie do innych krajów, nie wychodzą już z instytucji. Istnieje potrzeba podniesienia poziomu konkursów na stanowiska nauczycielskie, bo np. konkursy uczelniane odbywają się w naszym kraju amatorsko, jak nigdzie indziej.

Trzeba zrezygnować, jak podkreślał Spiru Haret, z "anonimowego zarządzania szkołami poprzez rady szkolne", ponieważ prowadzi ono do zniesienia dyscypliny i nie daje rezultatów. Dzięki takim radom utrwala się "zło edukacji" – nieprowadzenie zajęć i skracanie lekcji z powodu późnego rozpoczynania zajęć i wczesnego opuszczania ich, niewypełnianie programów, ich brak jasności, przestarzałe i źle wykonane podręczniki.


Spiru Haret wymagał wiele od prywatnej edukacji.

 "Prawdą jest, że oprócz niedostrzegalnie wyjątkowej liczby, szkolnictwo prywatne w naszym kraju jest dziś bardziej złe niż dobre; Większość ludzi, którzy prowadzą prywatne instytuty, zbyt wiele pamięta z zasady handlu: dawać jak najmniej towarów za jak najwięcej pieniędzy; Dlatego też dzieci, które uczą się w tych instytutach, rzadko otrzymują wystarczające wykształcenie zarówno pod względem jakości, jak i ilości". Edukacja prywatna również może i musi być na wysokim poziomie.


Edukacja wymaga wsparcia finansowego, ale dla Spiru Hareta edukacja nie zależy tylko od pieniędzy.

Skarżył się przede wszystkim na "niespójność" organizacji

"Moim zdaniem bowiem główną przyczyną obecnego stanu rzeczy jest nie tyle brak troski czy nieprzemyślane środki, ile brak systemu i wytrwałości. Kiedy ustanowimy prawa, przepisy i zarządzenia ministerialne, które będą ze sobą zgodne, wykonamy więcej niż połowę pracy". Z organizacji pozbawionej spójności nie ma sposobu, aby wyjść z czegoś konkurencyjnego.

Kontekst historyczny zmieniał się od lat Spiru Hareta do współczesności kilkakrotnie, tak że proste odwoływanie się do jego praw łatwo przeradza się w propagandę. On sam sprzeciwiałby się takiemu wykorzystaniu jego nazwiska.


Jak duże i ile jest zmian, każdy może zdać sobie sprawę. Na przykład dzisiaj szkoła jest konkurencyjna nie tylko przez niepewność ekonomiczną rodzin, która ogranicza drogę do szkoły, ponieważ dzieci są wykorzystywane do pracy. 

Konkuruje z organizacją, która wcześnie zapisuje młodego człowieka - telewizją, która ułatwia dostęp do dzieł ze skarbca kultury i informacji, rozpowszechnia idee i zachowania, oraz telefonem komórkowym, który jest środkiem oddziaływania. 

Handlarze, którzy zajmują się dystrybucją narkotyków, konkurują z nim od niedawna. Wyzwaniem dla szkoły są sytuacje społeczne, w których kariera zawodowa nie odnosi wcześniejszych sukcesów w szkole.

Ale nie tylko. Współcześnie istnieją ideologie rozpadu tradycyjnej rodziny. Tymczasem w Rumunii w 2012 r. amputowano podstawową sieć szkół. Relacja między wiedzą a wartościami jest bardziej skomplikowana niż kiedyś. Dziś w krajach, które znajdują się na samym dole listy konkursowej, coraz bardziej upowszechnia się fałszywe przekonanie, że wyniki w szkole nie powinny być warunkiem awansu na urząd publiczny. Te i inne wyzwania są nowe.

Oczywiście, dziś, na większą niż kiedykolwiek, współobywatele nie szczędzą ostrych słów pod adresem tych, którzy zostali powołani, łamiąc kryteria zawodowe i obywatelskie, do decydowania o edukacji narodowej w szczytowym momencie. Szkolenie decydentów jest wyraźnie przeciętne, ale alternatywa schronienia w przeszłości niewiele rozwiązuje. Nowe idee w nowym kontekście, a także ogromna odnowa dzisiejszej edukacji są potrzebne jak tlen. Tak jak on myślał o wolnościach, instytucjach i przedstawieniach, tak Spiru Haret był pierwszym, który to powiedział.

Spiru Haret, na przykład, uważał, że matura jest zbyt trudna, z wadami, i że lepsze są od niego coroczne egzaminy, a nawet egzaminy na zakończenie każdej klasy. Po tych wszystkich doświadczeniach jasne jest jednak, że wprowadzenie przez Constantina Angelescu kominiarki, a ostatnio, wraz z ustawą z 1995 r., zapewnienie dwóch egzaminów państwowych na ścieżce ucznia, "Zdolność" i "Matura", stanowią lepsze rozwiązanie.

Ale w Spiru Haret są pomysły i rozwiązania, do których ci, którzy go wzywają, powinni się zaangażować. 

Co by zrobił dzisiaj? 

Spiru Haret stosował nakreślone przeze mnie idee, które były dla niego charakterystyczne. Wyraźnie powiedziałby, że nie można iść naprzód bez zaspokojenia imperatywów, które stoją przed organizacją edukacji. Chodzi o opanowanie kultury instytucjonalnej przez tego, kto chce się organizować; poświęcenie się interesowi publicznemu; zdolność do objęcia całości; Zdolność do opracowywania środków na rzecz lepszych zmian. Spiru Haret zilustrował je tak, że tylko ktoś, kto je zakłada, może je kontynuować.


Bez zaspokojenia tych imperatywów nie ma rozwiązania i nie będzie edukacji godnej tego miana. Tylko poprzez ich zaspokojenie można stawić czoła nowym wyzwaniom w społeczeństwie, z którymi, obiektywnie, Spiru Haret nie mógł sobie poradzić.







Autor: Andriej Marga




Andriej Marga: Co zrobiłby Spiru Haret? - gandeste.org


(Spiru Haret's Works, Comunice. Ro., Bukareszt 2009, t. I, s.148). 


piątek, 4 października 2024

Dywersja w interesie gospodarczym Niemiec



jesiotra nie było w Wiśle od kilkudziesięciu lat. 

I nagle, już po stworzeniu planów nowego zbiornika, wykreowano rzekomą przeszkodę tylko po to, aby spacyfikować inwestycję, wykazując, że zagrozi ona jesiotrowi








przedruk




04.10.2024 15:45

Grochmalski: Niemiecka agentura zagraża bezpieczeństwu Polski. BND próbuje werbować polskich naukowców


Zainstalowanie przez Niemcy ekipy Tuska w Warszawie pozwoliło poważnie powrócić do idei regermanizacji Odry i stopniowego odcinania jej od polskiej gospodarki. 


A wszystko to pod nadzorem niemieckich służb - pisze Piotr Grochmalski w "Gazecie Polskiej".






Ujawnianie kolejnych szczegółów dotyczących bezkarnego penetrowania przez niemieckie służby polskiego państwa pokazuje, w jak dramatycznym momencie znaleźliśmy się jako wspólnota narodowa.


 Jesteśmy na krawędzi dziejowej katastrofy. 


W pełni uzmysławia to orzeczenie Izby Karnej Sądu Najwyższego z 27 września 2024 roku, że przywrócenie ze stanu spoczynku i powołanie Dariusza Barskiego na prokuratora krajowego w 2022 roku miało wiążącą podstawę prawno-ustrojową i było prawnie skuteczne. 

A to oznacza, iż Adam Bodnar i Donald Tusk dopuścili się przestępstwa, obsadzając Jacka Bilewicza w miejsce prokuratora Barskiego. Ekipa 13 grudnia dokonała w rzeczywistości zamachu stanu, siłowo przejmując kluczową instytucję mającą zapewniać bezpieczeństwo państwa i obywateli, w momencie, gdy Rosja prowadzi przeciw Polsce pełnoskalową wojnę hybrydową. 

Bunt bodnarowców przeciwko orzeczeniu Sądu Najwyższego wskazuje, że staliśmy się państwem autorytarnym. Putin podobną sytuację w Rosji osiągnął pod koniec swojej pierwszej kadencji, a więc potrzebował na to cztery razy więcej czasu niż Tusk. A to już musi przerażać. Taka bezkarność Bodnara i Tuska była możliwa dzięki parasolowi ochronnemu Berlina nad procesem niszczenia państwowości polskiej. To wydarzenie, bez precedensu w historii UE, pokazuje odradzanie się niszczycielskich i destrukcyjnych zdolności Niemiec.




Ale nie tylko symbolicznie Polska tonie. Mimo upływających dni od apogeum gigantycznej powodzi nadal nie mamy wiarygodnych danych dotyczących liczby ofiar tej ogromnej katastrofy. To szokuje, bo im bardziej ekipa 13 grudnia przekonuje o siedmiu, a następnie dziewięciu zabitych, tym bardziej narasta w lokalnych samorządach przekonanie, że jest to liczba znacznie zaniżona. 

Skandaliczne zachowanie Tuska w pierwszych, kluczowych dniach poprzedzających powódź przypomina postawę Putina w sprawie zatonięcia okrętu atomowego „Kursk”. Ale w efekcie kataklizmu opinią publiczną wstrząsnęła informacja ujawniona przez hydrologa, dr. Grzegorza Chociana, że niemieckie służby werbują działaczy ekologicznych w Polsce, aby blokować inwestycje przeciwpowodziowe. 


19 września, w czwartek, w Parlamencie Europejskim Dominik Tarczyński, europoseł PiS, szeroko ujawnił te szokujące fakty. Jak stwierdził:

„To, co dzieje się teraz w mojej ojczyźnie, w Polsce, to ogromna tragedia. Te ogromne zalewy, potopy wręcz, (…) wielkie powodzie. Mają miejsce między innymi dlatego, że szaleństwo ekoterroryzmu zostało dopuszczone do głosu. Lewactwo, które popierało organizacje ekoterrorystyczne, bo tak trzeba je nazwać, organizacje, które przeciwstawiały się budowie infrastruktury antypowodziowej, przeciwpowodziowej, to są ludzie odpowiedzialni za to, co dzieje się teraz w Polsce i w tej części Europy. Nikt nie mówi o tym, o czym usłyszeliśmy wczoraj. Niemiecki wywiad próbował zwerbować jednego z ekologów, z działaczy ekologicznych, aby protestował przeciwko inwestycjom w Polsce. To jest wojna wywiadów, a ekoterroryzm jest wykorzystywany przeciwko rozwojowi takich państw jak Polska”.



Ten szokujący fakt nie wywołał jednak burzy w Europie, ale został umiejętnie spacyfikowany i przemilczany przez niemiecką prasę. Berlin tak samo postąpił wobec polskojęzycznych mediów kontrolowanych przez kapitał niemiecki. 


Gdy w środę 18 września na kanale Polsat News dr Grzegorz Chocian, który stoi na czele Fundacji Konstruktywnej Ekologii „Ecoprobono”, w rozmowie z redaktorem Grzegorzem Janowskim ujawnił, że niemieckie służby próbowały go zwerbować do działań niebezpiecznych dla Polski, szwajcarsko-niemiecki Onet, a także wszystkie kluczowe media wspierające reżim Tuska, nie dostrzegały tematu. 

A przecież Chocian ujawnił szokujące fakty dotyczące niemieckiej agentury bezkarnie buszującej w naszym kraju: „Przypomnę pewnego prezesa fajnej, dużej, państwowej spółki, który powiedział: ja znam bardzo wielu naukowców, pytanie – komu służą. Więc odpowiadając, kto nimi powoduje – nie tylko sponsor, ale czasem oficer prowadzący i mówię to nie bez kozery, bo znałem taki przypadek. Pora o tym mówić otwarcie – to jest również gra wywiadów na terenie Polski”. 

Chocian stwierdził też otwarcie:

„Mnie też próbowano zwerbować. Wywiad niemiecki próbował mnie zwerbować, żebym protestował. Nie zgodziłem się, ale wiem, kto został zwerbowany”.



Niemiecki wywiad bezkarnie grasuje w Polsce


Tydzień później, 26 września, w rozmowie z Krzysztofem Skowrońskim w Radiu Wnet Chocian powiedział znacznie więcej. 

Ujawnił, jak skutecznie Niemcy blokują polskie inwestycje kluczowe dla naszego bezpieczeństwa i rozwoju gospodarczego, wykorzystując w tym celu swoją agenturę. 

Jak stwierdził: „Pracowałem przy setkach inwestycji prywatnych i publicznych, w tym przy infrastrukturze krytycznej, gdzie widziałem rzeczy, które wywoływały jeżenie się włosów na głowie”.

Ujawnił mechanizm „wprowadzania celowej dezinformacji do procedury administracyjnej i wywieranie wpływu na podejmowanie decyzji na poziomie rządu”

[A nie mówiłem? - MS]

Tak było choćby w przypadku strategicznej inwestycji związanej z zagospodarowaniem Dolnej Wisły:

„Próbowano ją zablokować za pomocą jesiotra wprowadzanego do rzeki, do reintrodukcji tego gatunku w ramach międzynarodowego projektu. Można by powiedzieć: wprowadzamy gatunek, świetnie. Ale ja mam pytanie, dlaczego akurat na środku planowanego zbiornika Siarzewo, który miał stabilizować próg we Włocławku?”.


Zdumiewająca była koincydencja działań. 


Okazuje się, że jesiotra nie było w Wiśle od kilkudziesięciu lat. I nagle, już po stworzeniu planów nowego zbiornika, sztucznie wykreowano rzekomą przeszkodę tylko po to, aby spacyfikować inwestycję, wykazując, że zagrozi ona jesiotrowi. 


Jak przypomina:

„Następnie powoływano się na ten argument przed posiedzeniem w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, przed głosowaniem tego wielkiego programu. Zrobiono zamieszanie między ministerstwami. Późniejsza kontrola wewnętrzna wykazała, że sam proces zarybienia odbył się bez wymaganych dokumentów. Co więcej, ustalono, kto podsunął jednemu ministrowi materiały, żeby skoczył do gardła innemu ministrowi”. 


Wszystko po to, aby blokować rozwój inwestycji zwiększającej bezpieczeństwo Polski.

Dla Chociana wzorcowym przykładem niemieckich wpływów jest wojna Berlina o przeciwstawienie się wielkiemu projektowi modernizacji Odry.

 „w czasie, kiedy nam blokowano przez lata możliwość rozwoju użeglowienia Odry, rozwijały się cały czas drogi wodne na kierunku Odra–Strewa i Odra–Hawela. Oba te kierunki powodują, że nie ma sensu rozwijać żeglugi na Odrze, bo wszystko idzie przez Berlin”.

„Kiedy w Polsce blokowano Odrę, nawet remont jazów na Odrze, gdzie sąd się wypowiadał, że nie wolno remontów wykonywać na Odrze Dolnej, to w tym czasie, w roku 2022, było otwarcie gigantycznej podnośni statków Niederfinow, która ma 30 metrów, podnosi gigantyczne statki i pozwala im pływać właśnie w kierunku Berlina wprost z portu szczecińskiego Szczecin–Świnoujście. Tam można, tam wszystko jest dozwolone, potężne pieniądze są wydawane, a u nas nie można jazów wyremontować. Obudźmy się, to jest pewna gra”. 


Ekipa Tuska po dojściu do władzy gruntownie spacyfikowała projekt modernizacji Odry, chcąc cofnąć nas w rozwoju.

 
Odra a niemiecka geopolityka


Ale to coś więcej niż element dywersji wobec polskiej gospodarki. 


Tusk realizuje wobec Odry niebezpieczny, strategiczny plan Niemców, dla których rzeka ta ma wyjątkowe znaczenie geopolityczne. 


Berlin próbuje powstrzymać jej silną integrację z polskim systemem gospodarczym i przywrócić jej rolę z okresu, gdy była ona wewnętrzną, niemiecką rzeką silnie powiązaną siecią kanałów z Berlinem.

Profesor Zygmunt Wojciechowski stworzył w 1941 roku w ramach podziemnej Organizacji Ziem Zachodnich „Ojczyzna” think tank, który odegrał kluczową rolę w przygotowaniu ogromnej dokumentacji i strategii przesunięcia na linię Odra–Nysa Łużycka granicy polsko-niemieckiej po przewidywanej przez niego klęsce III Rzeszy. 

Podczas okupacji napisał i wydał w 1943 roku swoją głośną książkę „Polska–Niemcy. Dziesięć wieków zmagania”, w której podkreślał, że strategicznym celem RP powinno być odwrócenie kilkusetletniej tendencji spychania przez żywioł niemiecki Polski na wschód i przywrócenia jej rdzennych obszarów Odry i Nysy Łużyckiej jako klucza dla bezpieczeństwa zachodnich rubieży.

Po swoim zjednoczeniu Niemcy podjęli decyzję o przeniesieniu stolicy do Berlina, co oznaczało powrót do starej geostrategii. Ale dopiero zainstalowanie przez nich ekipy Tuska w Warszawie pozwoliło poważnie powrócić do idei regermanizacji Odry i stopniowego odcinania jej od polskiej gospodarki. A wszystko to pod nadzorem niemieckich służb.

To dlatego z taką pasją ekipa Tuska rzuciła się na ustawę przyjętą przez PiS w 2023 roku o kompleksowej modernizacji Odry, na co miały być przeznaczone ponad 4,5 mld zł. Miały powstać nowe jazy, zbiorniki retencyjne, sieć kanałów i stopnie wodne, a poziom wody w rzece miał być podniesiony do 1,8 metra, aby mogła się ona stać ważnym szlakiem żeglugowym spinającym zachodnią Polskę z portami w Szczecinie i Świnoujściu.


Ale koalicja 13 grudnia zamierza przewrócić do góry nogami ustawę i skasować 71 z 76 planowanych inwestycji, co Berlin przyjął z satysfakcją. A owe 4,5 mld zł mają być przeznaczone na zniszczenie infrastruktury, czyli rewitalizację i stworzenie Parku Narodowego Dolnej Odry, a w praktyce na degradację gospodarki tego regionu. 


Jak zauważył 18 lipca 2024 roku Marek Gróbarczyk, były minister gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej, w wypowiedzi dla „Gazety Polskiej Codziennie”: 

– Blokowanie inwestycji na Odrze, audyt, park narodowy… To wszystko jest robione po to, aby zahamować rozwój portu Szczecin–Świnoujście oraz zablokować budowę terminalu kontenerowego i tym samym uczynić nas niemieckim lennikiem. Ta ustawa to ewidentnie efekt wizyty Olafa Scholza w Warszawie”.

 A poseł PiS Paweł Hreniak, były wojewoda dolnośląski, nie ma wątpliwości, że

 „jeżeli zapadnie decyzja o powstaniu Parku Narodowego Dolnej Odry, kończymy marzenia o odrzańskiej drodze wodnej. Marnujemy również wysiłek, który został włożony przez ostatnie lata w modernizację odrzańskiej drogi wodnej. 

Zakończyliśmy za czasów rządów Prawa i Sprawiedliwości Wrocławski Węzeł Wodny,
zakończyliśmy budowę stopnia wodnego w Malczycach, 
zakończyliśmy ciągnący się projekt zbiornika w Raciborzu, który w przyszłości również będzie mógł służyć żegludze śródlądowej. 

Otworzyliśmy technikum żeglugi śródlądowej we Wrocławiu. 

Zaczęliśmy projektować kolejne stopnie wodne w okolicach Lubiąża, Ścinawy i Głogowa. 

Te wszystkie działania, które były podejmowane przez ostatnie lata, zostaną w jakimś zakresie zmarnowane przez tę nieodpowiedzialną decyzję rządu Donalda Tuska o powołaniu Parku Narodowego Dolnej Odry. To są działania wbrew interesom Polski, to są działania w interesie gospodarczym Niemiec”. 




Dzięki ujawnionym faktom przez dr. Chociana dziś wiemy, że trzeba pilnie ustalić, jaki wpływ na tę operację miały niemieckie służby i w jaki sposób wykorzystują one w tym celu ruchy ekologiczne.



Skala wpływu niemieckich służb na Polskę

Ale sprawa ta ma drugie dno. Już w 2018 roku Marcel Lesik ujawnił powiązania europejskich ruchów ekologicznych z putinowską Rosją, uznając je za „zielone psy Kremla”. Jak zauważał autor:

„Środowiska ekologiczne szczególną wagę przywiązują do szeroko rozumianych branż transportowej, energetycznej i chemicznej, bo to właśnie te dziedziny światowej gospodarki mają największe interakcje ze środowiskiem naturalnym. Ekolog przywiązujący się do drzewa przeznaczonego do wycinki na rzecz budowy elementów infrastruktury stał się symbolem głośnych protestów w dolinie Rospudy, a podobne akcje na Zachodzie (…) stają się powoli nową normalnością w świecie politycznej presji”. 


Przytacza też ważną opinię na temat tych powiązań przedstawioną przez byłego szefa NATO Andersa Fogh Rasmussena:

„Rosjanie, jako element swojej wyszukanej polityki dezinformacyjnej, aktywnie angażują się w działalność tzw. ekologicznych organizacji pozarządowych działających przeciwko gazowi odkrywkowemu, aby zachować energetyczną dominację Rosji”. 


Ale kluczowa jest świadomość, że przy osłonie wywiadowczej nad Nord Stream niemiecki BND intensywnie współdziałał z rosyjskim FSB także w operacjach wymierzonych przeciw Polsce. Te relacje nie ustały.



Czas więc wyjaśnić skalę ingerencji niemieckiego wywiadu w działania ekipy 13 grudnia. 25 września Marek Jakubiak z mównicy sejmowej zwrócił się do prezydium Sejmu o wszczęcie procedur związanych z powołaniem komisji śledczej na temat wpływu służb niemieckich na polską scenę polityczną.






Grochmalski: Niemiecka agentura zagraża bezpieczeństwu Polski. BND próbuje werbować polskich naukowców | Niezalezna.pl





czwartek, 3 października 2024

Infantylizm (Pajdokracja)





przedruk
tłumaczenie automatyczne




 "Doprowadziło to do zdumiewającego zjawiska społecznego i psychologicznego: życia pozbawionego konsekwencji i odpowiedzialności dorosłych"



Lenistwo i życie bez konsekwencji, czyny, za które nie można ich obarczać odpowiedzialnością, są naturalne w przypadku dzieci, ale zupełnie nienaturalne i szkodliwe w przypadku dorosłych, którzy nie chcą dorosnąć.


Czy sobie przypominasz?


"Zostań pod kołdrą, w cieple, przyklejony do cyfry, bo o Twoje bezpieczeństwo i "zasłużony" komfort dba tatuś – państwo".


Doprowadziło to do zdumiewającego zjawiska społecznego i psychologicznego: życie pozbawione konsekwencji i odpowiedzialności dorosłych zostało celowo zinfantylizowane, w wyniku manipulacyjnej inżynierii społecznej.

Dobrowolna niedojrzałość może być metodą koloryzacji i rozjaśnienia nudnego życia osobistego, ale jest to coś, co łatwo może popaść w dekadencję, zwłaszcza jeśli stanie się trendem, hałasem sąsiedzkim, dumą, ideologią, a nawet obowiązkiem. Nie ma nic godnego szacunku w 60-letniej dorosłej, która identyfikuje się jako 9-letnia dziewczynka i chce korzystać z tej samej toalety, co inne 9-letnie dziewczynki. Nie ma nic godnego szacunku w dorosłym, który udaje, że nie ma jasnej płci i pokazuje swoją nagość jak 3-latek.

Kiedy dobrowolna infantylizacja rozszerza się jako model społeczny, cywilizacja upada.
Za każdym razem imperia znikały z powodu dekadencji, rujnując się od środka. Zbyt duże samozadowolenie i pobłażanie, przesyt, bezsens i nuda życia prowadzą do rozpadu samego siebie.


Ludzkość zawsze reagowała w sensie infantylizacji, niedojrzałości przyjmowanej przez dorosłych, zwłaszcza w obliczu katastrof. Zobacz wielkie piramidy, kamienie w Stonehenge, pomnik w Gobeki Teple. Są to zdumiewające osiągnięcia starożytnych cywilizacji, które z niewiadomych przyczyn upadły. Ocalałym zajęło setki lub tysiące lat, aby odbudować inne cywilizacje, ale pamięć zbiorowa nie zachowała starych, bo dziecko nie ma pamięci przez pierwsze 5-6 lat swojego życia... I żadnej odpowiedzialności. 

W średniowieczu miały miejsce liczne epidemie, po których następowały dziesiątki lub setki lat odbudowy od podstaw. Nie wiemy dokładnie, co wydarzyło się podczas europejskiej zarazy w 1400 roku, ale tu i ówdzie słyszymy, że ówczesna władza feudalna domagała się podatku od każdego zmarłego członka rodziny... 

Nawiasem mówiąc, całkiem blisko dnia dzisiejszego – aby ratować planetę, musimy płacić podatki węglowe, nawet jeśli porzucenie zasobów stworzonych z paliw kopalnych czy nieprzyjaznych dla środowiska surowców nas zdziesiątkuje. Aby uratować dziadka, musieliśmy założyć szkodliwe maski "ochronne", a niektórzy musieli "uodpornić" się na śmiertelne serum manipulacji genetycznej, cała populacja została zmuszona do płacenia składek na system opieki zdrowotnej służebnej "walce" z plandemią, a także odsetek od szalonych pożyczek zaciąganych przez państwa "dla naszego bezpieczeństwa".


Uczyliśmy się rosnącym stylem, w jakim uczy się nas historii w szkole – wydaje się, że ludzkość ewoluowała i postępowała od początku do chwili obecnej, mając szanse na ewolucję i dalszy postęp. 

Ale to źle. 

Było wiele innych początków historii, ale zapomnieliśmy o nich, na fali dobrowolnej lub przymusowej infantylizacji. A historia nie jest linearna i wznosząca się. Jest okrągły. Zawsze wraca do początku. Ponieważ zapominamy o historii, jesteśmy skazani na jej powtarzanie, ze wszystkimi cierpieniami, nieszczęściami i tragediami, które się z nią wiążą.



Wymiana pokoleń - i nikt nic nie wie

 


przedruk



W Centrum Edukacyjnym IPN im. Janusza Kurtyki w Warszawie odbywa się międzynarodowa konferencja naukowa „Rachunki za Powstanie Warszawskie (1944-2024). Odpowiedzialność, rozliczenia, sprawiedliwość”. 

Wśród prelegentów są historycy, prawnicy, a także prokuratorzy Instytutu Pamięci Narodowej. Ich celem jest szerokie przedstawienie problematyki tematu rozliczeń z powstaniem warszawskim.

Konferencja została podzielona na sześć paneli. Pierwszy, który rozpoczął się w środę przed południem, dotyczył kontekstu niemieckiego. O nierozliczonych zbrodniach dokonanych w czasie powstania warszawskiego mówiła m.in. dr Soraya Kuklińska z Biura Badań Historycznych IPN.


– Do stłumienia powstania wyznaczono specjalistów. Większość była zaprawionymi w boju żołnierzami – ludźmi, którzy mieli olbrzymie doświadczenie w działaniach antypartyzanckich czy pacyfikacjach. Pokrótce przedstawię państwu najważniejsze postaci. Nikt z nich nie poniósł odpowiedzialności karnej za działania w Warszawie. Najsprytniejszym po wojnie okazał się Heinz Reinefarth, który nie tylko zdołał uniknąć wymiaru sprawiedliwości, ale również zrobił karierę polityczną – zwróciła uwagę dr Soraya Kuklińska.



I ja nic o tym nie wiem, i mało kto wie, bo to wiedza dana nielicznym, głównie tym, którzy się interesują szczegółowo tematem Powstania.

Inni nic nie wiedzą i się nie dowiedzą, dopóki nie będzie zorganizowanej polityki w tym temacie.


Nie ma rozliczenia za II Wojnę Światową.

I o takich szczegółach, o stanowisku państwa niemieckiego do tej kwestii dotychczas się nie mówiło publicznie, dopiero PiS dokonał podliczeń i zaczął o tym mówić - całkiem niedawno, a przecież od "obalenia komuny" minęło dziś 35 lat.

Stracone 35 lat.


To efekt wymiany pokoleń i tego, że ta wiedza nie została w odpowiednim czasie przekazana "nowym" rządzącym, także dlatego, że my cały czas walczymy o odzyskanie Polski, bo nadal polskojęzyczne Gestapo używa swoich wpływów i nadal nie mamy pełnej kontroli nad własnym państwem.

W państwie musi być zachowana ciągłość i władzy i wiedzy.
Aby tak było, trzeba o to zadbać, stosować wychowanie patriotyczne, tematy muszą być programowo celowane do nowych pokoleń.









wikipedia



Heinrich Friedrich Reinefarth, 

znany jako Heinz Reinefarth (ur. 26 grudnia 1903 w Gnieźnie, zm. 7 maja 1979 w Westerland) – niemiecki wojskowy, od 1932 członek NSDAP, SS-Gruppenführer i Generalleutnant der Waffen-SS. Zbrodniarz hitlerowski, odpowiedzialny za liczne zbrodnie wojenne, popełnione przez wojska niemieckie podczas tłumienia powstania warszawskiego.


w 1903 roku Polska była pod zaborem i de facto nie było miasta Gniezno - dlaczego wikipedysta twierdzi, że ten niemiecki zbrodniarz pochodził z polskiego miasta??
pamiętamy moje teksty o wiki, gdzie zwracałem uwagę, że na każdym kroku podkreślana jest tam była niemieckość np. miasta Gniew czy Junkrowy  - MS



Po wojnie zachodnioniemiecki polityk. W latach 1951–1967 burmistrz miasta Westerland, w okresie 1958–1967 poseł do Landtagu Szlezwika-Holsztynu.

Nigdy nie poniósł odpowiedzialności za popełnione zbrodnie.



Życiorys



Wczesne lata

Reinefarth urodził się w Gnieźnie jako syn pruskiego sędziego Fritza Reinefartha (zm. 1945) i Berthy z domu am Ende (zm. 1932). Po przeniesieniu ojca do Chociebuża w 1907 pobierał tam w latach 1916–1922 nauki w miejscowym ... ble ble ble


1 sierpnia 1932 wstąpił do NSDAP, a w grudniu tego roku także do SS.

W 1930 Reinefarth poślubił Adelheid (Heidi) Reichelt (1905-1986) i miał z nią dwoje dzieci: Petera (ur. 1933) i Inge (ur. 1936).

Pierwsze lata II wojny światowej

Po wybuchu II wojny światowej Reinefarth walczył początkowo podczas kampanii wrześniowej, za co otrzymał Krzyż Żelazny II klasy. Następnie, w 337. pułku piechoty Wehrmachtu, brał udział w kampanii przeciwko Francji w 1940. Jeszcze jako podoficer (sierżant) wziął tam ze swym plutonem do niewoli 3 tys. żołnierzy francuskich i jako jeden z niewielu podoficerów został udekorowany Krzyżem Rycerskim. 

Wehrmacht opuścił w stopniu porucznika, przechodząc do rezerwy. [ ????!! - MS]
Powołany w 1941 ponownie do Wehrmachtu, do swego 337. pułku piechoty, wziął udział w walkach na froncie wschodnim. Zaczął także szybko awansować w (cywilnej) SS i 20 kwietnia 1942 został generałem majorem policji oraz SS-Brigadeführerem.

Następnie został przydzielony do sztabu Głównego Inspektora SS w Protektoracie Czech i Moraw. We wrześniu 1943 przeniesiono go do Głównego Urzędu Policji Porządkowej SS (SS-Hauptamt Ordnungspolizei). 29 stycznia 1944 dołączył do sztabu wyższego dowódcy SS i Policji w Kraju Warty w okupowanej przez Niemców Polsce. Ponosi odpowiedzialność za liczne zbrodnie popełnione na Polakach i innych narodach zamieszkujących Kraj Warty, całkowicie wyjętych spod prawa przez III Rzeszę.

Powstanie warszawskie i ostatni rok wojny

Po wybuchu powstania warszawskiego Reinefarth otrzymał rozkaz sformowania zgrupowania bojowego – złożonego z 16 kompanii policji (rekrutowanych głównie w Kraju Warty) i innych pododdziałów – a następnie przybycia do Warszawy. Jego oddziały zostały włączone do Grupy Korpuśnej von dem Bacha (Korpsgruppe von dem Bach), dowodzonej przez gen. Ericha von dem Bacha-Zelewskiego, który na rozkaz Himmlera miał stłumić powstanie.


Od 5 sierpnia 1944 oddziały Reinefartha brały udział w walkach na Woli. W ciągu kilku dni wymordowały w masowych egzekucjach ok. 50 tysięcy cywilnych mieszkańców Warszawy. W jednym z raportów do dowództwa Reinefarth donosił, że nie ma już amunicji do dalszych rozstrzeliwań.


Osobny artykuł: Rzeź Woli.

Po brutalnej pacyfikacji Woli jego oddziały brały następnie udział w ciężkich walkach z powstańcami na Starym Mieście. We wrześniu 1944 zostały przeniesione do walki z powstańcami na Powiślu i Czerniakowie. 

Dokładna liczba ofiar dowodzonych przez Reinefartha jednostek nie jest znana. Oprócz mordowania cywilów zajmowały się one bowiem także likwidacją jeńców wojennych oraz rannych w powstańczych szpitalach. W sumie liczba ofiar tych zbrodni może wynosić nawet 100 tysięcy. 


Za swój udział w tłumieniu powstania Reinefarth otrzymał 30 września 1944 Liście Dębowe do swojego Krzyża Rycerskiego.

W grudniu 1944 został dowódcą XVIII Korpusu Armijnego SS, który początkowo walczył z Armią Czerwoną w rejonie środkowej Odry, a następnie bronił twierdzy Kostrzyn (niem. Küstrin). Po wyczerpaniu zapasów amunicji Reinefarth odmówił jednak pod koniec oblężenia Festung Küstrin walki do ostatniego żołnierza i przedarł się wraz 600-osobowym oddziałem w stronę Berlina. Za niewykonanie rozkazu Hitlera został nawet skazany przez niemiecki trybunał wojskowy na karę śmierci. Wyrok nie został jednak nigdy wykonany, a Reinefarth dalej dowodził swoimi jednostkami, które przemianowano na XIV Korpus Armijny SS.

Lata powojenne

Po zakończeniu wojny władze polskie zażądały od Brytyjczyków i Amerykanów ekstradycji zbrodniarza, jednak zachodni alianci uznali, że może on być przydatny jako świadek w procesach norymberskich i odmówili spełnienia żądania. Następnie był aresztowany przez pewien czas pod zarzutem zbrodni wojennych, ale sąd w Hamburgu zwolnił go z powodu braku dowodów.

W 1951 został wybrany na burmistrza miasta Westerland na wyspie Sylt. Odbudował miejscowość ze zniszczeń wojennych i postawił na rozwój turystyki, co pozwoliło miastu stać się jednym z najważniejszych kurortów w Niemczech Zachodnich. Był znany z zaangażowania w sprawy mieszkańców, dlatego też nie wypominano mu służby w SS i popełnionych zbrodni wojennych, także po jego śmierci.

W 1958 wybrano go do landtagu w Szlezwiku-Holsztynie, a po zakończeniu kadencji w 1967 rozpoczął pracę jako prawnik. Mimo licznych wezwań władz polskich do ekstradycji zbrodniarza, władze RFN konsekwentnie odmawiały i nawet przyznały Reinefarthowi rentę generalską.

Zmarł w 1979 w swojej rezydencji na wyspie Sylt, nigdy nie poniósłszy odpowiedzialności za swoje zbrodnie.

W 1957 wschodnioniemiecka wytwórnia filmowa DEFA wyprodukowała film dokumentalny Urlop na Sylcie (Urlaub auf Sylt) o zbrodniach wojennych Reinefartha. Heinz Reinefarth był jednym z rozmówców Krzysztofa Kąkolewskiego w jego zbiorze wywiadów ze zbrodniarzami nazistowskimi Co u pana słychać?. Szwedzki pisarz Niclas Sennerteg wydał książkę Kat Warszawy.

10 lipca 2014 parlamentarzyści Szlezwika-Holsztynu w przyjętej jednogłośnie specjalnej uchwale wyrazili ubolewanie, że zbrodniarz wojenny, jakim był Reinefarth, mógł zostać posłem landtagu i poprosili ofiary o wybaczenie. 

Kilka tygodni wcześniej Rada Miasta Westerland podjęła decyzję o odsłonięciu 31 lipca 2014 na budynku ratusza tablicy pamiątkowej poświęconej powstaniu warszawskiemu i zbrodniom popełnionym przez Reinefartha.



Tablica jest dwujęzyczna, ostatnie zdanie na niej brzmi:


Zawstydzeni pochylamy się nad ofiarami z nadzieją na pojednanie / Beschämt verneigen wir uns vor den Opfern und hoffen auf Versöhnung.





tak mi się przypomniało...


Fragment mojego tekstu sprzed niemal dokładnie 5 lat o nowym pomniku ku czci ok. 7 tysięcy pomordowanych Polaków w lasach Szpęgawskich.


Szpęgawsk - o gadzinówce



I jeszcze na koniec.

Na starym pomniku umieszczona była tablica, która mówiła o hitlerowcach, jako sprawcach zbrodni,

Prawdopodobnie w 2016 roku Gmina Wiejska Starogard Gdański ufundowała (?) nową tablicę z poprawnym napisem mówiącym o Niemcach jako sprawcach zbrodni:



Na terenie Lasów Szpęgawskich od września 1939r. Niemcy rozstrzelali około 7000 ofiar, głównie Polaków z terenu Kociewia, a także Żydów i osób innych narodowości w tym również ok. 2000 pacjentów zakładów psychiatrycznych w Kocborowie, Prabutach i Świeciu nad Wisłą.




>> Tekst przygotowany przez Wojewodę Pomorskiego został wzbogacony o nagłówek:


Miejsce uświęcone krwią pomordowanychi zwieńczony I akapitem Apelu Poległych:
Stajemy dziś – z pochyloną głową pełni zadumy i bolesnego skupienia



- powiedział Marcin Walkowski z Wydziału Ochrony Środowiska Urzędu Gminy Starogard Gd., bezpośrednio odpowiedzialny za przeprowadzenie renowacji.<<




A więc tekst wojewody Dariusza Drelicha został „zepsuty” dopiskiem

Stajemy dziś – z pochyloną głową”

Kto staje z pochyloną głową?   Winni.... każdy to wie.






Międzynarodowa konferencja „Rachunki za Powstanie Warszawskie” – RadioMaryja.pl

Prawym Okiem: Szpęgawsk - o gadzinówce (maciejsynak.blogspot.com)

Prawym Okiem: Gniew wg wiki (maciejsynak.blogspot.com)

Prawym Okiem: Chełmno wg wiki (maciejsynak.blogspot.com)


pl.wikipedia.org/wiki/Heinz_Reinefarth


Dzieci oficerów Securitate




W Polsce było/jest podobnie.




przedruk
tłumaczenie automatyczne




Valeriu Nicolae: Dzieci naszych oficerów Securitate są naszymi dziecięcymi szefami






Roberta Anastase ma legitymację partyjną od 15 roku życia. W wieku 18 lat pracowała dla organizacji pozarządowej kierowanej przez oficera Securitate, byłego nauczyciela kadr Securitate i przywódców komunistycznych. Człowiek, który po rewolucji będzie miał sensacyjne powiązania z przywódcami politycznymi, niezależnie od tego, czy byli oni z lewicy, czy z prawicy. Człowiek ten stanie się świetnym doradcą premierów, deontologiem cytowanym przez wielu dziennikarzy i gościem honorowym na wszelkiego rodzaju wybranych wydarzeniach.

Ojciec Roberty był dyrektorem fabryki 1 Mai w Ploiesti w czasach komunizmu. Powiązania jej ojca z Securitate nie podlegają dyskusji, ponieważ on również został podprefektem w czasach naszej wspaniałej demokracji.

Z jej CV wynika, że Roberta, studiując socjologię w wieku 20 lat, była również dyrektorem generalnym "spółki handlowej". Nie mów nam, że tylko dziewczyna jest dobrze wyszkolona. Zostaje zdegradowana i w wieku 23 lat spotykamy ją tylko jako dyrektora ds. Public Relations w innej tajnej "firmie komercyjnej".

Jako świeżo upieczona absolwentka socjologii została zatrudniona jako doradca ministra transportu, a następnie jako ekspert parlamentarny, bo 5 miesięcy w kancelarii ministra w naturalny sposób uczyniło z niej eksperta.

Przez dwa lata pełniła również funkcję dyrektora generalnego w słynnej firmie "commercial company", a w wieku 28 lat jest już posłanką do rumuńskiego parlamentu. Jako szefowa parlamentu nominowała Opreę do Komisji Kontroli SRI. 

Ma 20 lat w Parlamencie i praktycznie nie umie robić niczego poza płukaniem gardła.



Od wczoraj pełni funkcję dyrektora Narodowego Banku Rumunii. Umieszczone tam przez PNLPSDUDMR. 



Dzieci naszych oficerów Securitate są naszymi dziecięcymi szefami.



Upadek edukacji








Rumunia.



przedruk
tłumaczenie automatyczne




Anthony Esolen: Upadek edukacji w doświadczeniu




Dzisiaj mój przyjaciel, który wykłada w bardzo szanowanej uczelni sztuk wyzwolonych, opowiedział mi o swoim pierwszym dniu na zajęciach.

Aby polemizować z ideą, że Bóg "jest ideą w głowie", ponieważ nie możesz Go zobaczyć, próbował odnieść się do innych rzeczy, które znasz, ale nie możesz zobaczyć, lub których możesz doświadczyć tylko na odległość, w jakiś sposób lub przez szereg pośredników. Odnosił się do Drogi Mlecznej. Żaden z uczniów nie był w stanie zidentyfikować Drogi Mlecznej. Następnie spróbował użyć prostszego przykładu: odniósł się do Jowisza. "To nie jest ta planeta, która nie jest już planetą" – powiedział ktoś, myśląc o Plutonie. Nie wiedzieli nawet o Jowiszu.

Zdaniem mojego kolegi ich poziom intelektualny był taki sam jak 10-latków. Byłem oszołomiony, a jeśli chodzi o kolosalną porażkę naszych szkół, to trudno się dziwić.

Mamy dwa główne sposoby doskonalenia naszej wiedzy. Jednym ze sposobów jest doświadczanie otaczającego świata: kamieni, strumieni, drzew, ziemi, ptaków, dzikich zwierząt; również z młotków, kielni, cegieł, betonu, silników i tak dalej.

Drugą metodą jest czytanie. Zastanówmy się nad tym. Jeśli młody człowiek nie jest zanurzony w świecie przyrody lub w praktycznym świecie pracy i/lub jeśli nie czyta prawdziwych książek, to rezultatem będzie rodzaj ignorancji, z którym ludzkość nigdy wcześniej się nie spotkała. Demokracja, nieprawdaż? Zbudujmy most z makaronem i zobaczmy, jak długo to potrwa.


środa, 2 października 2024

Znowu mieszanie w edukacji



Wygląda na to, że nikt nie wie, jak to się robi.






przedruk


1 października 2024

„Na maluchach znowu robi się eksperymenty”. Rodzice i nauczyciele przeciwko skandalicznej decyzji Małopolskiej Kurator Oświaty




W rozpoczętym roku szkolnym część dzieci uczęszczających do małopolskich „zerówek” nie będzie się uczyć pisać. Decyzję w tej sprawie wydała Małopolsk Kurator Oświaty Gabriela Olszowska.

Ze stanowiskiem Małopolskiej Kurator Oświaty nie zgadzają się nauczyciele w „zerówkach”, którzy przypominają, że w czasie poprzednich rządów Platformy Obywatelskiej wprowadzono obowiązek szkolny sześciolatków mimo sprzeciwu milionów Polaków. Dzisiaj zaś ta sama partia nakazuje, aby sześciolatki w „zerówkach” zajmowały się wyłącznie zabawą.

– Dostaliśmy „wytyczne” z których wynika, że nie możemy uczyć dzieci pisać i bardzo niewskazane jest, by dzieci miały też jakiekolwiek podręczniki. Nawet te dedykowane dla ich wieku — mówi w rozmowie z serwisem Onet.pl nauczycielka małopolskiego przedszkola, która poprosiła o zachowanie anonimowości. – Mamy też nie uczyć dzieci kreślenia liter. Uzasadnienie, jakie nam podano, mnie osobiście ścięło z nóg. Otóż zdaniem pani kurator, my nauczyciele przedszkolni, jesteśmy do nauczania takiego nieprzygotowani i przez naszą niekompetencję wśród dzieci rośnie fala dysleksji i dysgrafii – dodaje.


Z informacji, do których dotarł Onet wynika, że po decyzji kuratorium oświaty, „małopolskie przedszkola i oddziały przedszkolne przy szkołach podstawowych podzieliły się niemal równo na pół. Część z nich karnie dostosowała się do tego, co wymaga kurator Gabriela Olszowska. Inne postanowiły pracować dalej po staremu”.

Zbulwersowani decyzją Olszowskiej są również rodzice sześciolatków z Małopolski. – Na maluchach znów robi się eksperymenty – alarmuje cytowana przez Onet Izabela, mieszkanka Zakopanego, mama Stasia. – Mam córkę starszą dwa lata. Ona normalnie nauczyła się podstaw pisania w zerówce i bardzo dobrze radziła później sobie w pierwszej klasie, gdzie tę wiedzę podtrzymała. Ten system funkcjonował dobrze chyba od czasów, gdy sama 30 lat temu rozpoczynałam naukę w szkole. Po co to teraz zmieniać? – pyta.

Gabriela Olszowska w rozmowie z Onetem broni jednak nowych „wytycznych”. – Ja nie wydałam żadnego zakazu i to o czym rozmawiałam z nauczycielami przedszkoli trudno też nazwać „wytycznymi”. Ja po prostu przypomniałam pedagogom pracującym na tym etapie edukacji, jaka jest podstawa programowa w przedszkolu i na co kładzie nacisk. Nie jest to nacisk na pisanie i na wypełnianie zadań z podręczników. W przedszkolu nie powinno się akcelerować nauki pisania. Ręka sześciolatka jest mniej rozwinięta niż ręka siedmiolatka – tłumaczy Małopolska Kurator Oświaty.



Źródło: Onet







"Na maluchach znowu robi się eksperymenty". Rodzice i nauczyciele przeciwko skandalicznej decyzji Małopolskiej Kurator Oświaty - PCH24.pl












Stawka..

 


Był film "Stawka większa niż życie" i każdy odczytywał, że ta stawka to Polska, to niepodległość i wolność Polaków, okazuje się jednak, że tytuł może być dwuznaczny, bo...


Stawka to też - najwyższy organ wojskowy, wykonujący w czasie II wojny światowej, po napaści Niemiec na ZSRR (1941–1945) zadania strategicznego kierowania siłami zbrojnymi ZSRR.



W filmie z reguły padała enigmantyczna nazwa: "Centrala"











pl.wikipedia.org/wiki/Stawka_Najwyższego_Naczelnego_Dowództwa




Wiedzą dokładnie, do czego dążą.




przedruk






Jakub Majewski: Państwo polskie pędzi na ścianę


#anarchia #elity polityczne #II RP #III RP #państwo #rozbiór państwa #rozbiór Polski #rozkład państwa



Wiele wskazuje na to, że wszystkie te spory prawne narastające w III Rzeczypospolitej od dekady, sięgają powoli do punktu kulminacji. W chwili, gdy państwowa prokuratura ogłasza, że nie ma zamiaru słuchać wyroków najwyższego sądu państwowego, można chyba bezpiecznie powiedzieć, że rozkład wadliwego ustroju państwa naprawdę się dopełnia. Ale natura nie znosi próżni i gdy zgnije już kokon III RP, jakaś poczwara się przecież z niego wyłoni…



Trzeba powiedzieć, że my, Polacy mamy powody do pewnej, specyficznej wdzięczności względem obecnego rządu, a także jego poprzedników, sięgając wstecz co najmniej dziesięć lat, do wcześniejszego rządu Platformy Obywatelskiej – ale kto wie, może jeszcze dalej? Po cóż się rozdrabniać i rozliczać poszczególne partie – bądźmy wdzięczni całej naszej klasie politycznej. Ufundowała nam bowiem kapitalny spektakl – degradacja ustroju, proces, który nieraz potrafi trwać i sto lat, przez co bywa zupełnie niezauważalny dla nawet bardzo uważnych obserwatorów, u nas postępuje tak szybko, że widać go gołym okiem – jeśli tylko ktoś zechce dostrzec. Historia dzieje się na naszych oczach! Będzie o czym opowiadać wnukom. A my, niewdzięcznicy, jeszcze narzekamy, że tego wcale nie chcieliśmy; że wolelibyśmy, aby nasze państwo było przyjazne dla obywateli, gwarantowało im swobody; aby zajmowało się ich problemami i chroniło ich przed zakusami sąsiadów. O, my nierozumni! Te rzeczy przecież można znaleźć wszędzie, za to błyskawiczny rozkład państwa – to jest unikat, tego ze świecą szukać za granicą…


Stan przedzawałowy

Nawet w przypadku III RP, ciąg zdarzeń, który nas doprowadził do obecnej sytuacji, do stanu przedzawałowego, gdzie lada chwila może dojść do zatrzymania akcji serca  proces ten był wprawdzie żwawy, ale jednak na swój sposób spokojny. Tak spokojny, że do dzisiaj znaczna część zaangażowanych weń polityków uparcie zaprzecza, że cokolwiek się stało. Diagnozując problem nie tyle błędnie, co wręcz na wspak, domagają się oni stosowania jeszcze więcej dokładnie tej trucizny, która nas do tego stanu doprowadziła, bo widzą w niej lekarstwo.

Oczywiście, tu trzeba uczynić jedno drobne, acz krytycznie ważne zastrzeżenie. Gdy mówię o tej znacznej części polityków, nie mam na myśli wiodących postaci. One, śmiem twierdzić – i zarazem, oskarżać – wiedzą dokładnie, do czego dążą.

W każdym bądź razie, na skutek działań raz jednej, raz drugiej strony, dotarliśmy do punktu, gdzie nasze państwo dosłownie zaczyna rozchodzić się w szwach. Mamy rząd, który nie uznaje części sądów. Mamy sądy, które nie uznają części sądów. Mamy też część sądów nieuznających prokuratury i mamy prezydenta, który również de facto – choć jak zwykle, kunktatorsko, bez postawienia kropki nad i – właśnie ogłosił, iż tejże prokuratury już nie uznaje. No i oczywiście mamy prokuraturę, która nie respektuje wyroków części sądów – z Sądem Najwyższym i Trybunałem Konstytucyjnym na czele. Rości sobie zatem prawo już nie do egzekwowania prawa, ale do jego interpretacji. Ponieważ zaś ten sam Sąd Najwyższy odpowiada za zatwierdzanie legalności wyborów, tylko czekać, aż sąd lub może opozycja ogłosi, że Sejm, w którym większość nie uznaje tegoż Sądu Najwyższego, nie jest legalnym Sejmem, co byłoby o tyle logiczne, że przecież nie mogli posłowie na poważnie przyjąć nominacji poselskich zatwierdzonych przez organ, którego nie uznają. A może zdarzy się coś innego, jeszcze bardziej zaskakującego – znajdzie się wymówka aby rząd i większość sejmowa przestały uznawać prezydenta, albo odwrotnie: prezydent przestanie uznawać rząd?

Krótko mówiąc: jesteśmy w punkcie, gdzie istnieją w Polsce dwa równoległe porządki prawne [no nie, jeden jest wadliwy, fałszywy - MS], choć tylko jeden z nich dysponuje aparatem władzy. Na razie sytuacja jest farsą, gdyż wydaje się, że fakt ten nie ma żadnego wpływu na naszą codzienność; że spory na szczytach władzy na nic realnie się nie przekładają – ale jest to tylko kwestia czasu. Ten zawał wydaje się nieuchronny. Na razie patrzymy na to jako na farsę, ale przyjdzie moment, gdy farsa obróci się w dramat.

Kto kogo…

To jest ten moment, gdy zwolennicy jednej i drugiej strony, czytając tekst, zaczynają się przekrzykiwać, dowodząc, że wszystkiemu winna jest druga strona. O, nie, moi drodzy! Jedni i drudzy mieliście okazję się zatrzymać wiele razy, a tymczasem brnęliście w to bagno.

Owszem, jeśli po tylu latach ma jakiekolwiek znaczenie „kto zaczął”, to trzeba by chyba wskazać palcem na Platformę, która w 2015 roku podjęła feralną decyzję o bezprawnym wyborze nadmiarowej ilości sędziów do Trybunału Konstytucyjnego. Niewątpliwie to rozpoczęło czynną fazę całego konfliktu – oto partia polityczna w obliczu klęski wyborczej podjęła świadomą decyzję o próbie utrwalenia części swoich wpływów, podejmując kroki wykraczające poza konstytucyjne uprawnienia.

Jednak tamten krok Platformy, trzeba przyznać, był drobiazgiem w porównaniu do działań Prawa i Sprawiedliwości w kolejnych latach. PO rozpoczęła walkę w sposób kompromitujący samą siebie; a zarazem sposób, który można było banalnie łatwo stłamsić. PiS jednak uznał to za wymówkę aby pójść znacznie dalej. Rząd wspólnie z prezydentem odrzucili nie tylko tych nadmiarowych, bezprawnych sędziów, ale również tych, których wybrano zgodnie z procedurami. Tak ruszyła ciągnąca się do dzisiaj sprawa sędziów-dublerów. To był też ten moment, po którym media związane z Platformą przestały mówić o Trybunale Konstytucyjnym jako o legalnym organie państwowym. Jeden Pan Bóg wie, po co to było ówczesnym rządzącym, co im się wydawało, że w ten sposób osiągnęli. Czy nie uświadamiali sobie, iż podważą sens całego Trybunału? Dotychczas wszyscy wiedzieli, że sędziowie są z partyjnych nominacji, ale ufano, że rozłożenie tego procesu w czasie pomiędzy różnymi kadencjami Sejmu sprawia, iż wpływy różnych partii się równoważą. Teraz zaś PiS strzelił sobie w stopę – rządząc bowiem przez dwie kadencje, tak czy inaczej zdołałby wymienić prawie cały skład sędziowski. Robiąc to „na rympał”, dał za to swoim przeciwnikom powód, aby już z góry odrzucili legalność części mianowanych w tym czasie sędziów.

Na tym, oczywiście się nie skończyło – skoro bowiem można było podważyć legalność Trybunału Konstytucyjnego i jego wyroki, to można było podważać kolejne reformy forsowane przez PiS, argumentując, że przecież nawet jeśli byłyby sprzeczne z ustawą zasadniczą, to nie istnieje Trybunał, który mógłby to stwierdzić. Skoro zaś tak, to opozycja rościła sobie prawo do odrzucania konstytucyjności rozmaitych zmian w sądownictwie – czemu oczywiście ochoczo przyklaskiwały zagraniczne sądy, cieszące się z okazji do ingerencji w polski system. Nie pomagała skrajna niekompetencja tych reform, które nigdy nie osiągały zamierzonych – i poniekąd całkiem słusznych – celów, za to za każdym razem zwiększały chaos i zacietrzewienie.

Rozpisałem się tutaj o winach rządów Prawa i Sprawiedliwości, bo nie oszukujmy się – jeśli sympatycy którejś z tych dwóch głównych partii czytają te słowa na tym portalu, raczej będą to zwolennicy PiS, i chcę, żeby to wybrzmiało, żeby dotarło: nawet jeśli Platforma zaczęła, to PiS, z własnej woli, świadomie i z premedytacją postanowił, że nie ugasi sporu, ale przeciwnie – rozdmucha go. To wysiłkiem Prawa i Sprawiedliwości pierwotnie mała rysa na gmachu państwa urosła do ogromnych rozmiarów pęknięcia. O ile Platforma zaczęła to wszystko w obliczu własnej klęski wyborczej, w chwili, gdy i tak traciła władzę, to PiS zaczął działać w ten sposób zaraz po objęciu władzy, gdy był czas na spokojne, przemyślane ruchy. Co więcej, można odnieść wrażenie, że działania rządu Zjednoczonej Prawicy były celowo ostrzejsze, ponieważ w tamtym czasie wyprowadzanie Platformy na ulicę skutecznie uniemożliwiało tej partii refleksję nad porażką i bynajmniej nie przysparzało popularności. Nie rozumiano natomiast, że podejmując takie kroki napędzano wręcz psychopatyczny opór i ekstremizm po drugiej stronie. Dopóki opozycja przegrywała wybory, można było śmiać się z rozmaitych „silnych razem”. Jednak po ubiegłorocznej porażce wyborczej PiS te wszystkie działania się zemściły w sposób dramatyczny, gdy sfanatyzowana w ten sposób opozycja zdobyła władzę.

Można powiedzieć: PiS poprzez swoje bardzo świadome działania doprowadził do sytuacji wprost wymarzonej dla swoich przeciwników – oto można łamać wszelkie prawa i jeszcze obwiniać za to opozycję argumentem, że „my łamiemy prawo, bo oni je łamali”. Co z tego, że PiS ogólnie w swoich działaniach lawirował na skraju prawa, a strona Platformy dziś otwarcie łamie je i drwi z wyroków sądowych, a nawet samych sądów? Oczywiście, moralną odpowiedzialność za obecne działania ponosi tylko obecny rząd – ale jego poprzednicy walnie przyczynili się do tego, iż spora część narodu przyklaskuje łamaniu prawa i widzi w nim przywracanie porządku. Wina leży więc po obu stronach.

Za ścianą nic dobrego nie czeka

Zwolennicy obu partii mogą się licytować, kto pierwszy, kto bardziej, kto mocniej, i tak dalej… Nie zmienia to faktu, iż nasz system sądownictwa wydaje się dochodzić do stanu pełnego rozkładu, gdzie już wkrótce dowolny wyrok będzie można podważyć, argumentując, że czy to sędziowie, czy prokuratorzy byli powołani bezprawnie. A przecież sprawa jest, jak to się mówi, rozwojowa. Wojna na górze trwa.

Dziś niewątpliwie przewagę ma obecny rząd, który w swoich dotychczasowych, a zwłaszcza najnowszych działaniach udowodnił ponad wszelką wątpliwość, iż tak zachwalany przez politologów trójpodział władzy w Polsce faktycznie nie istnieje. Wszelkie narzędzia egzekwowania prawa – policja, prokuratura, zatwierdzanie wniosków o Trybunał Stanu – leżą bowiem w rękach rządu, który nie ma interesu w ściganiu przestępstw popełnianych przez tenże rząd. Oznacza to, iż w najbliższych latach jeszcze wiele możemy zobaczyć, jeszcze niejedno może nas zaskoczyć, a pojęcie „bananowej republiki” może nam całkiem spowszednieć. Kto wie, czy potem nie dojdzie do zwrotu akcji – może się okazać, że pomimo wszystkich tych wysiłków po stronie Platformy, Prawo i Sprawiedliwość lub jakaś kolejna mutacja tej formacji powróci do władzy za kilka lat i zacznie wywracać wszystko na drugą stronę, eskalując konflikt do jeszcze wyższego poziomu.

Jedno wydaje się pewne. W sytuacji rozkładu i niesterowalności obecnego ustroju, gdzie obiektywnie widzimy, że nie ma żadnej obrony przed nadużyciami władzy – po którejkolwiek by nie były stronie – oraz przy braku jakiejkolwiek chęci do wspólnego wypracowania koniecznych zmian, o ile nie nastąpi jakiś cudowny, nieoczekiwany zwrot, wcześniej czy później zderzymy się z tą ścianą. 

Za nią zaś czeka nowy ustrój, narzucony przez zwycięzców, kimkolwiek by nie byli. Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że jeżeli tylko zwycięży jego strona, wówczas po obaleniu tej obecnej, pokracznej, pełnej wad i sprzeczności III Rzeczypospolitej, wyłoni się coś lepszego. Gdy obydwie strony dążą do pełnej bezkarności, do braku odpowiedzialności przed kimkolwiek, jak można realnie sądzić, iż oni zmienią cokolwiek na naszą korzyść? Tymczasem zaś, bardzo realne, bardzo konkretne wyzwania stojące przed naszym państwem stoją nieruszone, i tak na razie chyba pozostanie.



wtorek, 1 października 2024

Niszczenie narodów - deschooling



"ekonomizm, pragmatyzm i utylitaryzm" zdecydowanie odcisnęły swoje piętno na obecnym systemie edukacji, czego konsekwencją jest formacja młodych ludzi indywidualistów, pragmatycznych i egoistycznych, zainteresowanych jedynie materialnym spełnieniem."

"Zdaniem autora zjawiskiem, które powinno nas niepokoić, jest "systematyczna imbecylizacja młodzieży, wrzucanej, z wąskim horyzontem wiedzy i z oschłą duszą, w nieludzkie społeczeństwo, w którym liczą się tylko wyniki".


"Organizacje prasowe są doskonale dostosowane do tego programu."


Wiemy to!

Facet opisuje to, co ja znam od lat z codziennego oglądu sytuacji.

Za tym wszystkim, za mediami, gazetami, redaktorami i portalami, za działaniami instytucji, posłów i różnych organizacji, osób fizycznych itd itd...  stoją służby specjalne, które to wszystko koordynują i potężne siły, które to opłacają, 

jest to potężna machina, która nieustannie - dzień i noc, po malutku, w niemal niezauważalny sposób, mieli ludzkie umysły i niszczy ludzi - niszczy państwo.



To jest wojna kognitywna.







przedruk
tłumaczenie automatyczne





"Deschooling w Rumunii doprowadził do niepewnej przyszłości naszego kraju"




Znany historyk, pisarz i profesor Mircea Platon, 

redaktor naczelny czasopisma "Literary Conversations", doktorat z historii na Uniwersytecie Stanowym Ohio w Columbus w USA, autor kilku książek, m.in. "Kto pisze naszą historię?" (2007), "Świadomość narodowa i państwo przedstawicielskie" (2011), "Co pozostaje do obrony?" (2016), "Naród, modernizacja i rumuńskie elity" (2019), "Deschooling Romania" (2020), 
udzielił nam wywiadu na temat sytuacji rumuńskiej edukacji. 

Mówił nam dokładniej o drastycznym upadku szkolnictwa w Rumunii w ciągu ostatnich 30 lat, o korzeniach tego bezprecedensowego regresu, przyspieszonego dziś przez cyfryzację narzuconą bez żadnych podstaw naukowych, jak pokazuje pan Platon w swoich badaniach i sygnałach alarmowych uruchomionych w ostatnich latach.




– W 2020 roku wydałeś książkę "Deschooling Romania. Cele, krety i architekci rumuńskiej reformy edukacji". Chcielibyśmy uzyskać szczegółowe informacje na temat tego, jak przebiegał ten proces porzucania szkoły i jakie miało to konsekwencje dla społeczeństwa oraz dla dzieci i młodzieży.


– Deschooling w Rumunii był procesem, w którym uczniowie zostali pozbawieni wiedzy i charakteru. Proces ten został przeprowadzony zgodnie z metodami wypracowanymi na Zachodzie przez zespoły ekspertów, a następnie wdrożonymi przez duże instytucje międzynarodowe, które funkcjonują jako instytucjonalne banki pamięci reformy.

Nie pracowali przypadkowo, ale metodycznie. Świadczy o tym fakt, że w Rumunii podjęto dokładnie takie same kroki w kierunku deschoolingu, jak np. w USA czy we Francji. W USA zaczęło się to w latach 50., we Francji w latach 70. W naszym kraju, w latach 90. 

Slogany, 
manipulacja medialna, 
zaangażowanie organizacji pozarządowych, 
deprofesjonalizacja nauczycieli, 
nowa scholastyka psychopedagogiczna

wszystkie, by zacytować Creangę, straszliwe głupie rzemiosło reformy edukacyjnej było identyczne i krążyło między Ameryką w latach 50. i 60., Francją w latach 70., Ameryką Południową w latach 80., Europą Wschodnią w latach 90., Azją Środkową i krajami arabskimi w latach 2000. 


Pokazałem nawet, że rumuńscy eksperci, którzy przeprowadzili reformę w naszym kraju, zostali następnie przeniesieni do przeprowadzenia reformy edukacji w Afganistanie, według tych samych receptur i z tymi samymi wynikami, mimo że między Rumunią a Afganistanem jest tak wiele różnic kulturowych. 

Zasadniczo, rumuńska deschoolizacja doprowadziła do niepewnej przyszłości Rumunii, do zniszczenia szkoły jako siły napędowej awansu społecznego opartego na pracy i zasługach, jak to ujął Eminescu, oraz do pewności przyszłości zdominowanej albo przez niedojrzałych dorosłych Rumunów, słabo przygotowanych i niezdolnych do opanowania swojego kraju, to znaczy do życia, zarządzania i przekazywania w spadku swoim dzieciom, krajowi lub imigrantom. [wojna kognitywna ! i u nas promuje się pajdokrację - MS] Zasadniczo, deschooling w decydujący sposób przyczynił się do zapobieżenia przekazywaniu Rumunii jako dziedzictwa materialnego i kulturowego od przodków do potomków.



– Dlaczego uważa Pan/Pani, że mimo znacznej liczby badań (i książek przetłumaczonych m.in. w Rumunii), opublikowanych w ostatniej dekadzie, na temat szkodliwości wprowadzania komputerów i technologii cyfrowych w edukacji – badań, w wyniku których ważne kraje, takie jak Szwecja czy Holandia, początkowo zorientowane na cyfryzację, w ostatnim czasie zdecydowały się na rezygnację z urządzeń cyfrowych i powrót do tradycyjnych podręczników -, Czy jednak Rumunia za wszelką cenę nalega na narzucenie cyfryzacji, a nawet wprowadzenie narzędzi opartych na sztucznej inteligencji w kształceniu przeduniwersyteckim, o czym wspomniano w projekcie Narodowej Strategii na rzecz Sztucznej Inteligencji na lata 2023-2027? Chociaż, jak wykazał Pan/Pani w swoich badaniach, nie przedstawiono żadnego solidnego argumentu naukowego dotyczącego dydaktycznej przydatności agendy digitalizacji w Rumunii.



– To są ogromne interesy finansowe, które sprawiają, że nawet skandaliczne konflikty interesów są pomijane. Lobby IT finansuje własne artykuły, które twierdzą o korzystnej roli cyfryzacji. I te "studia" stają się następnie materiałami, na które powołuje się Ministerstwo Edukacji Narodowej w procesie cyfryzacji edukacji. To tak, jakbyśmy brali każdą ulotkę reklamową za pewnik i używali jej jako źródła polityki publicznej. Istnieją ogromne korporacje z ogromnymi interesami w branży IT, a władze rumuńskie i unijne zachowują się tak, jakby były organizacjami charytatywnymi zainteresowanymi dobrobytem publicznym. Prowadzą nas ludzie o mentalności tych, którzy na początku lat 90. otrzymali i ukradli przeterminowaną "pomoc".



– Twoja książka i sygnał alarmowy, który uruchomiłeś w 2021 r. poprzez obszerną i rygorystycznie udokumentowaną analizę "Krucjata dzieci: cyfrowa deschooling", zwróciły uwagę na poważne problemy dotyczące stanu rumuńskiej edukacji i destrukcyjnego kierunku, w którym jest ona popychana poprzez dostosowanie się do neoliberalno-globalistycznej agendy i digitalizację jej za wszelką cenę. Czy ten sygnał alarmowy miał wpływ na nauczycieli, rodziców lub młodzież, czy też na wyższym szczeblu na decydentów w Ministerstwie Edukacji? Jakie były reakcje?


–Nie. Bo do moich książek nie dołączają się fundusze. Deschooling i digital deschooling odbywały się za dobre pieniądze. Dzięki reformie wiele zyskano. Odbywały się wakacje, kupowano domy, zabierano ogromne pensje, uruchamiano biznesy. Istnieje cały establishment psychopedagogiczny, który narodził się w wyniku tych przedsiębiorstw państwowych i spółdzielczych. Moje książki są dostarczane tylko z argumentami i odniesieniami do źródeł, a nie z funduszami. Oddźwięk wśród opinii publicznej, w tym rodziców i nauczycieli, był dość silny, ale raczej nie zmienił w żaden sposób biegu rzeczy. Ci, którzy stoją u steru Rumunii, pojmują swoje strategiczne interesy w sposób, który obejmuje deedukację Rumunii i upowszechnienie analfabetyzmu. Organizacje prasowe są doskonale dostosowane do tego programu. [dokładnie! szczególnie w tym roku opisywałem jak media imbycylizują młodzież - MS]


– W jaki sposób należy zachęcać zdolnych młodych ludzi do pozostania w kraju po zakończeniu studiów? Rumunia traci wielu utalentowanych i najlepiej wyszkolonych młodych ludzi, którzy mogliby tworzyć elitę kraju, pracując w służbie swojego narodu, ale zdecydowali się opuścić swój kraj. Co należy dla nich zrobić?

– Należy stosować zasadę "Właściwy człowiek na właściwym miejscu". Mamy odpowiednią formę i ludzi i dla nich też byłoby dla nas miejsce. Teraz system jest pełen miernych pochlebców, niekompetentnych, plagiatorów. Wyjeżdżają nie tylko błyskotliwi młodzi ludzie, ale także normalni ludzie, ale z charakterem, zwykli ludzie w kraju.


– W Strategii Cyfryzacji Edukacji w Rumunii Ministerstwo Edukacji przejmuje szereg rekomendacji sformułowanych przez DIGITALEUROPE, które pokazał Pan/Pani, że jest głównym narzędziem, za pomocą którego lobby Big Tech narzuca swoją agendę cyfryzacji w Europie i Rumunii. Jednym z głównych zaleceń jest "rozwój publiczno-prywatnych partnerstw instytucjonalnych w zakresie tworzenia modułów programowych kształcenia na odległość". Jak Pan/Pani komentuje ten cel?


– Tak, jest to szkoła typu penitencjarnego, powszechnie stosowana w praktyce w niektórych krajach afrykańskich, a wyjątkowo w innych częściach świata z okazji tego, co WHO określa mianem "pandemii". To szkoła z Wielkim Bratem. Niczego się nie uczysz, ale trzymasz się miejsca i wszystko kontrolujesz.



– W książce z 2014 r. austriacki filolog i psycholog Bernhard Heinzlmaier, prezes wiedeńskiego Instytutu Badań nad Kulturą Młodzieży, ostrzegał, że "ekonomizm, pragmatyzm i utylitaryzm" zdecydowanie odcisnęły swoje piętno na obecnym systemie edukacji, czego konsekwencją jest formacja młodych ludzi indywidualistów, pragmatycznych i egoistycznych, zainteresowanych jedynie materialnym spełnieniem. 

Zdaniem autora zjawiskiem, które powinno nas niepokoić, jest "systematyczna imbecylizacja młodzieży, wrzucanej, z wąskim horyzontem wiedzy i z oschłą duszą, w nieludzkie społeczeństwo, w którym liczą się tylko wyniki". Jest to tendencja powtórzona również w Rumunii, gdzie w zaproponowanych na początku 2016 r. planach reformy edukacji położono nacisk na wartości utylitarne, na integrację z rynkiem światowym (pisanie CV, listów intencyjnych itp.), ze szkodą dla czytelnictwa i kształtowania się solidnej kultury ogólnej, a także kultury narodowej (która obejmowałaby znajomość własnej historii i rumuńskich realiów). [te same procesy co u nas - MS] Na te plany reform zareagował Pan wówczas swoją analizą "Taktyka spalonego systemu edukacji". Biorąc pod uwagę, że ustawa o oświacie wspomina również o potrzebie kształtowania "infrastruktury mentalnej społeczeństwa rumuńskiego" w sensie sprawnego funkcjonowania "w kontekście globalizacji", co może nam Pan powiedzieć o tych zmianach? [chodzi o "potoczność" ??- MS]

– Szkoła nie ma na celu uczenia się, ale kształcenie. Ale wychowują, nie zajmując się charakterem. Innymi słowy, format. Infrastruktura mentalna jest naszym oprogramowaniem, w wizji tych inżynierów społecznych, którzy nas prowadzą. Społeczeństwo nie jest nieludzkie, ponieważ liczą się tylko wyniki, społeczeństwo jest nieludzkie, ponieważ liczy się tylko to, co elity administracyjno-korporacyjne zdecydują, że powinno mieć znaczenie: wczorajsze wyniki, dziś różnorodność i integracja. Ataki na performans są atakami na stary neoliberalizm wywodzący się z nowej lewicy, rzekomo zaabsorbowanej człowiekiem. W rzeczywistości programowe horyzonty Zielonego Resetu są złowrogie i antyludzkie. 

Transhumanizm jest rzeczywistością rozwijaną przez politykę, przez masową imigrację, przez wszystko, co jest związane z agendą DEI (różnorodność, równość, integracja, przyp. red.). Człowiek jest atakowany i wypierany przez masową imigrację, sztuczną inteligencję oraz politykę gospodarczą, finansową i energetyczną narzuconą przez Zielony Reset.

A te rzeczy nie mają nic wspólnego z efektywnością czy wydajnością – bo są masowo subsydiowane z budżetu państwa, z pieniędzy podatników – ani z humanizmem czy empatią, bo miażdżą człowieka, jego życie rodzinne, utopijnymi imperatywami wyłożonymi na asfalcie technokratycznego żargonu.



– Co, Pana zdaniem, jest powodem, dla którego wielu nauczycieli i rodziców nie zajmuje zdecydowanego stanowiska wobec tych zmian, które mają szkodliwy wpływ na edukację i rozwój naszych dzieci i młodzieży? Wręcz przeciwnie, wielu nawet je przyjmuje i uważa za korzystne.


– Jedni zyskują na reformach (nauczyciele), inni myślą, że wygrywają (rodzice), jeszcze inni nie do końca rozumieją, co się dzieje. Niektórzy każdego dnia ciężko walczą, aby położyć bochenek chleba na dziecięcym stole i nadążyć za ciągłą ofensywą prowadzoną przez krajowe i międzynarodowe instytucje przeciwko zwykłemu człowiekowi. Nie mają już czasu myśleć o takich rzeczach.

Świat już nie czyta, nie ma już kontaktu z logosem, z logiką, z argumentacją, z rozumem. Idziemy na emocje i wrażenia. 

Potrzeba by kilku miesięcy intensywnej kampanii w telewizji i zobaczenia, jak bardzo wszyscy byliby zaangażowani.





ziarulumina.ro

Autor: Irina Bazon