Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

wtorek, 6 stycznia 2015

Polka snajperem w Donbasie?


Oprócz bojowników “Ajdaru” w torturach i przesłuchaniach, uczestniczyła również… Bianka Zalewska!

О том, как гражданка Польши убивала и пытала людей на Донбассе

"A teraz będzie coś interesującego. Spotkałem człowieka, który był torturowany przez członków batalionu “Ajdar”. I wiecie co? Oprócz bojowników “Ajdaru” w torturach i przesłuchaniach, uczestniczyła również kobieta! Dokładnie wtedy okazało się, że Bianka Zalewska nie jest żadną dziennikarką, lecz SNAJPEREM. Właściwie, bojownicy wcale tego nie kryli. 




Dlaczego nie było to tajemnicą? Myśleli, że świadek nie przeżyje(bardziej niefortunni jeńcy już od dawna są na tamtym świecie). Jednak on miał szczęście – znalazł się na liście do wymiany. Najwyraźniej został na niej umieszczony w pośpiechu, bez zastanowienia.
Ogłosimy nazwiska i fotografie wszystkich “kolegów” Zalewskiej, zamieszanych w torturowanie i znęcanie się nad cywilnymi mieszkańcami i żołnierzami Samoobrony. Część z nich już została zidentyfikowana – na świecie są dobrzy ludzie, a dawna Ukraina – to duża wieś, wszyscy się tu znają. Ja i moi współpracownicy z projektu “Białej Księgi” dołożymy wszelkich starań, aby Zalewska i jej wspólnicy ponieśli srogą, zasłużoną karę za popełnione przez nich zbrodnie."
Kierownik projektu “Biała Księga”, Konstantin Dołgow.

Amerykański niszczyciel "Donald Cook" wpłynął na Morze Czarne

W komunikacie na stronie 6. Floty Amerykańskiej czytamy, że niszczyciel amerykańskiej Marynarki Wojennej wyposażony w zdalnie sterowaną broń miał wpłynąć w piątek na akwen Morza Czarnego w celu zapewnienia pokoju i stabilności w regionie.
"Obecność niszczyciela "Donald Cook" oznacza potwierdzenie, a jednocześnie demonstrację naszych zobowiązań, dotyczących ścisłej współpracy z sojusznikami w NATO w celu umocnienia środków bezpieczeństwa na morze” – oznajmił kapitan niszczyciela Charles Hampton, którego zacytowała strona internetowa.
Po raz ostatni niszczyciel wpływał na Morze Czarne 10 kwietnia 2014 roku. 12 kwietnia rosyjski Su-24 12-krotnie w ciągu półtorej godziny podlatywał do niszczyciela na odległość około kilometra, znajdując się na wysokości około 150 metrów. Niszczyciel nie miał broni i manewry zakończyły się bez incydentów. Pentagon nazwał te działania "prowokacyjnymi i nieprofesjonalnymi". Niszczyciel "Donald Cook" jest uzbrojony w system obrony przeciwrakietowej Aegis, pociski manewrujące Tomahawk, przeciwlotnicze systemy artyleryjskie Falanks, pociski przeciwlotnicze SM-2 oraz pociski przeciwokrętowe Harpun a także ma na pokładzie jeden śmigłowiec SH-60.


Tymczasem Bambus (vel "poliż obozy koncentracyjne") otrzymał połajankę od Chińczyków.

25 grudnia, 15:27
MSZ Chin w czwartek wezwał USA, aby zajęły się problemami w sferze łamania praw człowieka we własnym kraju i powstrzymały się od ingerowania w sprawy innych państw pod pretekstem obrony praw człowieka, występując w roli sędziów.
„Chiny są państwem prawa. Przeprowadzamy procesy zgodnie z prawem. Wzywamy USA, aby zajęły się łamaniem praw człowieka w swoim kraju i aby powstrzymały się od ingerowania w wewnętrzne sprawy innych krajów pod pretekstem praw człowieka, występując w charakterze sędziów i naruszając suwerenność i niezależność innych państw”, - powiedziała rzecznik MSZ Chin Hua Chunying, komentując oświadczenie sekretarza stanu USA Johna Kerry'ego.
Agencja Sputnik poinformowała wcześniej, że John Kerry zaapelował do chińskich władz, aby uwolniono więźnia politycznego, laureata Pokojowej Nagrody Nobla Liu Xiaobo. Ponadto Kerry wezwał do uwolnienie innych więźniów politycznych, domagając się od Chin „gwarancji ich ochrony i wolności zgodnie z przyjętymi miedzynarodowymi zobowiązaniami w sferze praw człowieka”.


Korea Płn. wyzywa Baracka Obamę od małp
1 godz. 24 minuty temu
Władze Korei Płn. oskarżyły w sobotę USA o pozbawienie we wtorek połączenia z internetem i wyzwały prezydenta Baracka Obamę od małp za zachęcanie właścicieli kin do dystrybucji filmu "Wywiad ze Słońcem Narodu" o fikcyjnym zamachu na przywódcę kraju.
- Obama nie przebiera w słowach i działaniach niczym małpa w tropikalnym lesie - twierdzi Narodowa Komisja ds. obrony Korei Północnej", oskarżając amerykańskiego prezydenta o nawoływanie do wyświetlania kontrowersyjnego filmu.
- Jeśli USA będą w dalszym ciągu tak aroganckie, despotyczne i pomimo powtarzanych przez Koreę Północną ostrzeżeń będą używać gangsterskich metod, muszą liczyć się z tym, że jej nieudane działania polityczne nieuchronnie spowodują śmiertelne ciosy - powiedział rzecznik Komisji.
Wcześniej USA oskarżyły Pjongjang o dokonanie cyberataków na producenta filmu, wytwórnię Sony Pictures. Rozpowszechnianie obrazu Sony Pictures zawiesiło w ubiegłym tygodniu po tym, gdy pod koniec listopada padło ofiarą bezprecedensowego pod względem rozmiarów cyberataku na swą sieć komputerową - o którego sprawstwo FBI podejrzewa Koreę Północną. Przyczyną wstrzymania dystrybucji były także groźby zamachów, kierowane pod adresem głównych sieci kinowych.



Także w Azarbejdżanie mają dość zachodnich kłamstw. 

Dzisiaj, 27 grudnia (07:16)
Biura Radia Wolna Europa w Azerbejdżanie zostały w piątek zrewidowane przez "uzbrojonych policjantów", którym towarzyszyli przedstawiciele prokuratury - poinformował dyrektor radia Kenan Alijew. Rozgłośni w Baku grozi zamknięcie.
W oświadczeniu radia, finansowanego przez USA, podano, że śledczy i uzbrojeni funkcjonariusze kazali pracownikom zebrać się w jednym pokoju, po czym przeszukali sejf i skonfiskowali dokumenty. Nie działają telefony ani internet.
Kenan Alijew powiedział, że w czasie przesłuchania podkreślano, że "jest decyzja sądu o zamknięciu biura". Prokuratura nie sprecyzowała, czy miałoby to być zamknięcie czasowe, czy definitywne.
Organizacja Reporterzy bez Granic w komunikacie skrytykowała "nowy cios zadany temu, co zostało z niezależnej informacji w kraju". Radio "jest najnowszą ofiarą kampanii wykorzeniania pluralizmu przez władze Azerbejdżanu" - zaznaczono.
Do przeszukania biur Radia Wolna Europa dochodzi w czasie rozprawy władz Azerbejdżanu z dziennikarzami i obrońcami praw człowieka. Na początku grudnia aresztowana została dziennikarka śledcza pracująca dla Radia Azadliq (Wolność). Postawiono jej zarzut nakłaniania do samobójstwa.
Tuż przed aresztowaniem dziennikarki rzecznik prezydenta Ilhama Alijewa oskarżył Radio Azadliq o pracę dla zagranicznych służb bezpieczeństwa.
Alijew został w 2013 roku wybrany na trzecią kadencję. Opozycja określiła głosowanie jako nieuczciwe i niedemokratyczne.
http://polish.ruvr.ru/news/2014_12_25/Chiny-poradzily-USA-aby-zajely-sie-swoimi-problemami-z-prawami-czlowieka-6468/

http://polish.ruvr.ru/news/2014_12_27/Amerykanski-niszczyciel-Donald-Cook-wplynal-na-Morze-Czarne-0998/

KOMENTARZE

  • "Zwiezdoczka", czyli gwiazdeczka.
    Tak dobrze po północy śledziłem rosyjski film o zachodnich operacjach propagandowo - wywrotowych w Rosji (więc umiarkowanie dobrze pamiętam, pewnie wrócę do tematu po ponownym obejrzeniu).
    W pewnym momencie mówiła bardzo młoda Rosjanka, no małolata. Mówiła że została namierzona w sieci i zaproszona do Moskwy, tam przeszła sprawdzenie i szkolenie w operowaniu w sieci. Jako że była inteligentna (co widać) i sprawna językowo - to została szefem "zwiezdoczki", czyli czterech innych osób podobnie zwerbowanych. Miała co jasne też swojego szefa. Ale też ... nie znała ich osobiście, tylko miała z nimi kontakt przez internet ( wytłumaczyli jej że potwory z rosyjskich służb mogą ich wrzucić na lata do lochów za ich umiłowanie wolnego słowa co jasne, więc taka konspiracja jest niezbędna). Wolne słowo według ścisłych instrukcji z góry, każdy rozumie żart. Jaka była technologia ich pracy? Mieli pod kilkunastoma różnymi nickami zagnieździć się na wielu forach i portalach, mieli nabyć jak największą ilość dobrych przyjaciół którzy ich lubią i im ufają. A to po to, aby w momencie gdy przyjdzie polecenie z góry zachęcić te osoby (tych ich dobrych internetowych znajomych) do "spontanicznej" akcji protestacyjnej. Więc policzmy wydajność "zwiezdoczki". 15 nicków na 15 forach czy portalach (portal może dotyczyć hodowli kanarków, wcale nie musi być polityczny), na każdym takim portalu potrafimy przekonać tylko dwie osoby, aby natychmiast wyszły na miasto i wzięły udział w proteście. Czyli jeden zawodowy agitator daje 30 osób, a cała "zwiezdoczka" daje 150 osób. Jeżeli jest jeszcze "zwiezdoczka" wyższego poziomu mamy 750 osób - wystarczy na piękne tytuły w zachodnich gazetach jak to zdrowy trzon rosyjskiej młodzieży potępia Putina. Głównym targetem takich operacji są bardzo młodzi ludzie, bo starszych trudniej w ten sposób kiwnąć.
    Co jasne taką "zwiezdoczkę" można też wykorzystać do zwykłych operacji propagandowych, niekoniecznie zakończonym ulicznymi wystąpieniami. Ile to osób tutaj na neonie twardo szczuje na Rosję i Putina. Czy aby nie pięć osób dobrze nam znanych? Czyżby na neon oddelegowali jedną "zwiezdoczkę"?
  • @vortex 11:33:08
    A dodam że o ile tych naiwnych małolatów należy potraktować ulgowo, to tego facia z amerykańskiej ambasady co to organizuje już NIE. Należy mu oderżnąć łeb i pozostawić w przydrożnym rowie. Jak sziesięciu przejdzie taką naukę elementarnej przyzwoitości, to jedenasty stwierdzi że nagle bardzo ciężko zachorował i pójdzie na zwolnienie lekarskie. Nie ma innej metody rozmowy z nimi.
  • @vortex 12:15:22
    Nota bene Rosjan (którzy podobne brudne sztuczki stosowali za komuny) mało to oburza. Ale nas Polaków powinno to bardzo oburzać. Trzeba jasno wyraźnie powiedzieć KONIEC. Będziemy zabijać waszych agentów wpływu, a jak trzeba to na zbitą mordę wywalimy z Polski całą waszą ambasadę i wszystkie konsulaty.
  • @vortex 12:21:06
  • Brednie rosyjskiej propagandy. Oczerniają polską dziennikarkę o torturowanie więźniów
  • @Talbot 13:24:55
    hmm...brednie nie brednie, ale czy dziennikarz normalnie nosi mundur w czasie pracy ? :)))
    ...po odznaczeniu Sakiewicza przez ukraińskie SB już dawno pozbyłem się złudzeń co do "misji" tivi republik i w ogólnym rozumieniu mediów od Partyzantów Wolnego Słowa...:)))pozdr
  • @trybeus 14:38:56
    Dziennikarz w mundurze

  • Artykuł ze Zmiany na Ziemi
    Ukraiński świadek potwierdza, że lot MH17 mogli strącić Ukraińcy

    http://zmianynaziemi.pl/wiadomosc/ukrainski-swiadek-potwierdza-ze-lot-mh17-mogli-stracic-ukraincy

    I jeden z komentarzy

    "Co nieco interesuję się lotnictwem. Su-25 to samolot szturmowy niskiego pułapu, w którym świadomie poświęcono prędkość dla lepszego udźwigu i lepszego - mniejszego obciążenia powierzchni nośnej.

    Ma 2 silniki bez dopalacza R-95Sz zaprojektowane na mały pułap, gdzie przy stosunkowo dużym ciśnieniu ilość tlenu jako utleniacza paliwa wystarcza do spalenia paliwa i uzyskania ciągu. Na średnim pułapie, gdzie ciśnienie spada, zaczynają się "schody", bo ilośc zasysanego powietrza i tlenu maleje i przez to ciąg maleje - mimo, że wskutek mniejszych oporów prędkość powinna rosnąć, to wskutek słabszego ciągu - stopniowo maleje - a dopalaczy brak.

    Dlatego pułap maksymalny [bez przeciążenia] Su-25 to zaledwie 7000 m - jak na odrzutowiec bojowy bardzo nisko, tylko ze to szturmowiec niskiego pułapu, a nie myśliwiec przechwytujący [np. Su-27 tak niefrasobliwie mylony przez laików i prrzez "mądre media" ze szturmowym Su-25 - i szopka "zamieniania stosownie do potrzeby danej wersji rosyjskich specsłużb - notabene wg rosyjskich internautów zdjęcie może przedstawiać także myśliwskiego MiG-29].

    Teoretycznie prędkość maksymalna Su-25 to 950-970 km/h przy ziemi [0,8 Mach - prędkości dzwięku] - na "trochę" ponad 7000 m samolot ma tak słaby ciąg i siłę nośną, że o utrzymaniu prędkości liniowej w poziomie trudno mówić - samolot ma skłonność do "przepadania", co zwykle kończy się lotem nurkowym.

    Zresztą - ta prędkość maksymalna była uzyskiwana dla nowych silników bez ograniczeń ciągu - i w konfiguracji tzw. gładkiej - bez podwieszonego uzbrojenia i z paliwem w zbiornikach "wewnętrznych" [integralnych] ograniczonym do 2/3 napełnienia.

    A - powtarzam - w silnikach Su-25 dopalaczy brak i trudno mówić o przechwyceniu samolotu 3 km wyżej - wymagałoby to kąta przewyższenia ok. 30 stopni przy sporym nadmiarze ciagu dynamicznego - a tu akurat dla tego typu samolotu w żaden sposób sie tego nie uzyska. Zresztą - te silniki ukraińskich Su-25 to "stare trupy" nieraz po resursie międzyremontowym [lotnictwo było przez 2 dziesięciolecia systematycznie niedoinwestowane nawet na bieżące utrzymanie] , albo nawet po resursie całkowitym [i tak bywa - w warunkach bojowych mówis ie "trudno" i się lata z dusza na ramieniu] - tu raczej można mówić o najwyżej 90% -max 95% ciągu nominalnego - "w dobrych układach".

    Co więcej - w takich warunkach stabilnośc celowania jest delikatnie mówiąc iluzoryczna, ponadto pierwsze strzały spowodowałyby taki odrzut czyli ciąg przeciwny do ciągu silników, ze samolot zwaliłby się w lot nurkowy.

    Owszem - np. w trakcie II w.św. Niemcy i Japończycy stosowali działka montowane ukośnie ku górze, aby strzelać przelatując pod bombowcem alianckim - tzw, system "Schreage Musik" - ale to było przy różnicy pułapu rzędu powiedzmy 300 m max, a nie 3 km...no i Su-25 żadnej takiej ukośnej instalacji działek nigdy nie posiadał i nikt - nawet Rosjanie - takiej instalacji nie sugerują.

    A zakładając, że kąt strzału z przewyższenia tj. chwilowego wznoszenia dynamicznego [które Su-25 i tak nie byłby w stanie osiągnąć ze względu na niedomiar ciągu] byłby powiedzmy 30 stopni, to każdy pocisk musiałby przebyć odcinek liniowy ponad 8 km - proszę sprawdzić w tablicach trygonometrycznych - przy takim dystansie sensowne skupienie pocisków zwyczajnie nie istnieje, zresztą i tak upraszczam, bo to byłaby krzywa balistyczna z szybko malejącą prędkośćią pocisków - i w dodatku strzelanie 3 km powyżej oznacza, że każdy pocisk przeszedłby przez warstwy atmosfery [tzw. pauzy między warstwami, zaś warstwy różne pod względem powiedzmy balistycznym], niekoniecznie z tą samą prędkością wiatru w danej warstwie plus jeszcze skoki wilgotności i konwekcji - w takich warunkach żaden - powtarzam żaden pilot ani najlepszy snajper na świecie nie byłby w stanie uzyskać sensownych parametrów strzelań - każde przeliczenie celu byłoby opatrzone olbrzymim rozrzutem. A przy locie "czołowym" [piszę "czołowym" w cudzysłowach, bo przecież przechwytujący byłby 3 km niżej] - szybkość sumaryczna liniowa i kątowa byłaby tak duża, że o żadnej efektywnej serii pokrywającej cel ani mowy być nie może.

    Dla wątpiących - proszę sobie przypomniec archiwalne filmy z II. w.św. z walk powietrznych przy znacznie mniejszych prędkościach walczących myśliwców [rzędu 600 km/h i przy odległościach ok. 300 m - jak tam rozbiegają sie pociski serii - ma się wrażenie, że seria idzie wszedzie, tylko nie w teoretyczny punkt celowania...a tu mówimy o przynajmniej 8 km w najlepszym wypadku...no comment...]

    Przypominam - i tak pilota Su-25 na pułapie 7000 m "nie stać" na żadne dynamiczne przechwycenie na wznoszeniu pod nawet mniejszym kątem niż 30 stopni [a im mniejszy kąt, tym dłuższy tor pocisku], nie może też sobie pozwolić na ogień ciągły - bo po pierwszych strzałach szturmowiec zwaliłby sie na skrzydło w lot nurkowy [przepadnięcie z braku ciagu i wypadkowej siły nośnej]. Musiałby oddać bardzo krótka serię idealnie co do dziesiątej sekundy, a nawet gdyby to mu się udało, to z racji dalekiego strzału [ponad 8 km w linii strzału] i wskutek dyspersji i warstw atmosfery stopień rozproszenia pocisków [brak skupienia] wcale nie zapewniałyby trafień - a dla tak dużego celu trzeba by ich kilka....

    Zresztą - o czym my tu mówimy - w pierwotnym artykule z Komsomolskiej Prawdy [która zamieścił internetowy Sputnik, a to przekopiował Infowars, zaś zmianynaziemi przekopiowały "docelowo" - proszę sprawdzić po linkach] jest jak "byk" o samolocie szturmowym Su-25, a tu autor artykułu w zmianynaziemi z przysłowiowym "uporem ma....ka" [przepraszam - ale alternatywą jest tylko ewidentnie zła wola] wstawia zdjęcia... myśliwca Su-27 [lub jego wersji Su-30 lub Su-35 - też możliwe, przy tej pikselizacji nie rozróźni się, ewentualnie nawet Mig-29 lub nowsza wersja Mig-35]

    - to tak jakby pomylić traktor z osobówką i oskarżać kierowcę traktora o gangsterski napad na TIRa.

    Przepraszam - może to porównanie wydać się dziwne, ale NAPRAWDĘ przechwycenie przez Su-25, a Su-27 to ZUPEŁNIE INNE SAMOLOTY O SKRAJNIE RÓZNYCH CHARAKTERYSTYKACH - a Rosjanie i autorzy polskich "mediów alternatywnych" robią "korektę" typu ex post i im "wszystko gra" - "bo laikowi i tak nic to nie mówi".

    I jeszcze jedno: cytuję wyjątek artykułu: "Jak wiadomo Rosjanie od początku konsekwentnie dowodzą, że samolot nie spadł trafiony przez separatystów tylko został trafiony rakietą R-60, powietrze-powietrze, którą wystrzelił ukraiński samolot wojskowy."

    Przepraszam - a gdzie "podziały" sie wersje o zestrzeleniu przez ukraińskiego Buka?

    A gdzie wersja z bombą i "zombie" na pokładzie - wygłaszana ze śmiertelna powagą?

    A gdzie wersja o "zamianie tunelem czasoprzestrzennym poprzedniego malezyjskiego Boeinga"?

    A gdzie ów "zamach na Putina" - tyle, że dziwnym trafem samolot Putina, nie dość, że ma inna sylwetkę, w obszar Ukrainy nie wlatywał, rozminęli się przy tym o 2 godziny i na dodatek pierwszy i ostatni punkt przzecięcia trasy był ponad 1000 przed zestrzeleniem Boeinga - co tam - dla wielbicieli "genialnych teorii" na pohybel złym faszystom ukraińskim - nic to nie przeszkadza - GRATULUJĘ.

    A gdzie wersje "hybrydowe" - że najpierw rakieta [niekoniecznie R-60 inne też "rozpatrywano"] a potem seria z boku dla "wykończenia pilotów" ? - notabene - to już taka sekwencja to totalna bajka dla laików - po R-60 lub innej rakiecie powietrze-powiertrze żadne dobijanie nie byłoby potrzebne - ani nawet by sie nie mogło powieść z racji rozpadu płatowca i niestabilnego aerodynamicznie upadku.

    No i patrząc na zestrzelenia: koreańskiego B-747 nad Sachalinem za ZSRR, potem Tu-154M 4 października 2001 roku, potem zwykły bandycki zamach bombowy w Smoleńsku w 2010 roku - z jednym jestem w stanie sie zgodzić - wiarygodnośc Rosjan i ich "konsekwentna wersja" [gdzie nawet typ samolotu dopasowuje sie ex post licząc na lobotomię mózgu czytelników spragnionych świeżych sensacji - przypomnę: w grę wchodzi wg róznych wersji szturmowy Su-25 , myśliwce Su-27, Su-30, Su-30, Su-35, Mig-29, MiG-35 - notabene - wszystkie typy samolotów służące na Ukrainie są też w lotnictwie rosyjskim - więc bez identyfikacji narodowości owe "dowody" równie dobrze mogą wskazywać na Rosjan - i nikt nawet słowem o tym nie wspomniał - więcej czytałem nawet rosyjskie artykułu mówiące o Su-24 - a to bombowiec taktyczny - jeszcze inna maszyna - i też zero sprostowań i zero zmieszania] - wiarygodność i konsekwencja: jedno i drugie mają wartość przyzerową... a najbardziej prawdopodobny - choć nieciekawy wariant - zupełnie banalny, jest taki, że separatyści, a raczej rosyjska obsługa Buka zestrzeliła pasażera, bo nie sprawdzili ani transponderem, ani nawet zwykłą polowa lornetką - a identyfikacja to jest obowiązek przed odpaleniem. Separatyści przyznali się - a raczej pochwalili triumfalnie - w pierwszych godzinach i to bardzo szczerze na twitterze [dziwne, że zmianynaziemi cierpią pod tym względem na amnezję], a rosyjska telewizja Life News poinformowała "jak co dzień" o kolejnym "sukcesie" w postaci "zestrzelenia An-26 koło Torez" - a innej maszyny oprócz Boeinga nie zestrzelonio - gdyby zestrzelono tam faktycznie An-26, separatyści by niezwłocznie pokazali szczątki - to były tereny przez nich kontrolowane - nie mogli pokazać, bo żadnej innej maszyny prócz Boeinga koło Torez nie zestrzelono, ani nigdzie indziej tego akurat dnia. Wpis z twittera wycofali i "rżną głupa na całego - w żywe oczy wobec całego świata" - choć są miliony kopii w internecie - proszę samemu poszukać, bo ktoś powie, że "sfałszowałem", a filnik-sprawozdanie Life News z zestrzelenia "An-26 koło Torez" tego dnia też jest na Youtube - tylko autor artykułu ma widocznie elementarne problemy z relacjonowaniem zdarzeń i wszelkich "pro" i "kontra". Polecam choćby: http://kresy24.pl/54057/ale-wpadka-rosyjska-telewizja-potwierdza-ze-separatysci-stracili-boeinga-wideo/

    Dlatego proszę choćby o minimalną rzetelność procedur dziennikarstwa śledczego - bo na razie wiarygodność zmiannaziemi w tym temacie jest praktycznie żadna - polecam choćby na lekturę w sprawie MH17 artykuły niezależnej grupy dziennikarzy śledczych, których wiarygodność nie podważa nawet Kreml [dlatego ich "twardo" przemilcza...] - mówię o Bellingcat:

    https://www.bellingcat.com/tag/mh17/

    No i przecież sam artykuł zmianynaziemi jest tylko echem kremlowskiej "kontry" w opozycji do PIERWOTNYCH niedawnych doniesień agencyjnych o zdjęciach przedstawiających zestzrelenie Boeinga przez Buka separatystów, przekazanych Holandii i Australii:

    http://kresy24.pl/60995/naoczny-swiadek-potwierdza-zrobilem-zdjecia-z-eksplozji-malezyjskiego-boeinga-maja-je-naukowcy-z-holandii-i-australii/

    To jaka jest wiarygodność informacyjna portalu, skoro o takiej "niewygodnej" PIERWOTNEJ wersji milczy..?. a akurat kresy24.pl do "mainstream'u" nie należą - oni naprawdę patrzą na Wschód i patrzą na interes Polaków...i kremlowskie "prawdy" też do bólu znają..."
  • Co tak naprawdę przestraszyło USS donalda Cooka?
    Dlaczego uciekł do Rumunii a marynarze poddani zostali leczeniu psychologicznemu po czym część zwolniła się z pracy?
    http://www.voltairenet.org/article185443.html
    Dlatego, że Rosyjski samolot wyłączył jak telewizor pilotem całą tą elektroniczną moc USA i 12 razy symulował atak rakietowy.
    Ten najnowocześniejszy system walki elektronicznej na świecie to Chibiny.
  • @Netwalker 16:49:08
    Putin kiedyś mówił, że ma dla Amerykanów niespodziankę w postaci super broni.
    Po zaginięciu Boeinga w marcu tego roku, pojawiły się komentarze, że to sprawka Rosji, że uprowadzili samolot na Kamczatkę lub Kuryle.
    Dlatego Amerykanie nabrali wody w usta, a na rosyjskich portalach, pojawiały się niedorzeczne teorie spiskowe.
    Boeing zniknął 8 marca, a Rosja zaanektowała Krym 10 dni później.
  • @Talbot 17:27:46
    Malezyjski samolot porwany przez armię amerykańską z użyciem samolotu AWACS

    http://www.monitor-polski.pl/malezyjski-samolot-porwany-przez-armie-amerykanska-z-uzyciem-samolotu-awacs/

    Gra wywiadów - zagubiony Boeing 777, zamach w Lockerbie i Nowa Zelandia

    http://www.fronda.pl/blogi/adversae-res-admonent-religionem/gra-wywiadow-zagubiony-boeing-777-zamach-w-lockerbie,38620.html
  • interesariusz > Talbot @15:15:01
    w tych całych rozważaniach jest jedno założenie,

    iż MH17 został zestrzelony na swoim pułapie normalnego lotu,

    tymczasem nie wiadomo, ani na jakiej wysokości, i w którą stronę leciał.
  • @Talbot 15:15:01
    Propagandę zachowaj dla GW i innych podobnych ,tu przestań się ośmieszać . :) http://www.nst.com.my/node/20925?d=1
  • @interesariusz z PL 18:18:03
    Wiadomo i dlatego ,nie zostanie to upublicznione .Zdjęcia satelitarne są ale jakby ich nie było . Ave.
  • @interesariusz z PL 18:18:03
    Wystarczy przesłuchać czarne skrzynki. Tam jest wszystko.
  • @hades 22:17:42
  • Ten gendertwor...
    - to nie Polka a dewiant-humanoid
  • To nie Polka ! to ukrainkaz polskim obywatelstwem !!!
    To nie Polka ! to ukrainka z polskim obywatelstwem !!! dosyć poprawności politycznej !!!!! to ukrainka !!! !
    !
    Na Majdanie tylko żydo-chazarstwo i ukraincy z obywatelstwem polskim
    byli !!!!!! ŻADEN POLAK SŁOWIANIN NIE ZHAŃBIŁ SIĘ NA MAJDANIE !!!
    !
    Ireneusz Tadeusz Słowianin Aryjczyk ! Polska krajem neutralnym !!!!!
  • @Talbot 15:15:01
    Pamiętam, że pisano na początku o poleceniu przez kontrolera by zniżyli pułap z 10 tys metrów właśnie na 7 tys, potwierdził to hiszpański kontroler, potem on i ten wpis znikł.
  • snajper to specjalność, która oprócz wewnętrznych cech charakteru
    i praktycznie przećwiczonej wiedzy ze ścisłej dziedziny balistyki wymaga przede wszystkim masywnej budowy ciała tzn. że najskuteczniejsi snajperzy to wielkie i mocne chłopy z umysłem nauczyciela fizyki... a czy Bianka Zalewska pasuje do tego opisu? - to widać i słychać ;)))
  • @Talbot 17:47:14
    Diego Garcia, wyspa z bazą USA. W dniu zaginięcia lotu MH370 załoga jachtu zmierzającego do Australii widzi lot MH370 zniżający się do lądowania na Diego. Kiedy dowiadują się, że samolot zaginął informują o tym prasę poprzez telefon satelitarny. Od tej pory nie ma wieści o załodze jachtu ani o samych jachcie. Nie dopłynęli nigdy do portu docelowego. Telefony komórkowe osób które były na pokładzie MH370 logowały się do sieci w dniach po katastrofie jednak kontrolowany przez amerykańskie służby operator utracił te dane i uznał logowania za błąd. Na pokładzie bili naukowcy pracujący nad alternatywnymi źródłami energii. Między innymi dwóch inżynierów ze spółki córki firmy Motorola, zajmowali się oni bezprzewodowym transferem energii (coś jak Tesla). Wiele się o tym mówi, że oni oraz kilku innych zbiegło z USA obawiając się o swoje życie po tym co odkryli w zakresie energii. Chiny zaproponowały im azyl, a tym lotem transportowano ich do nowego miejsca ukrycia. Przy okazji innej katastrofy, czy bardziej zestrzelenia - chodzi o lot MH17 czyli ten który rozbił się na Ukrainie, ale należący do tych samych linii lotniczych. Dziwne, ale pomimo wielkiej tragedii w Holandii mało kto zna rodzinę kogoś kto leciał lotem MH17. Owszem, czasami pokazują kogoś w mediach ale...... podobnie jak w przypadku ataków szaleńców z bronią w USA - proponuje poczytać i pooglądać zdjęcie demaskujące tzw. Crisis Actors - czyli kim naprawdę są rodziny ofiar....
  • @sosenkowski 12:59:55
  • Ha, ha, ha!
    "Chiny są państwem prawa".

    Po prostu cudne.
    Prawa pisanego przez kogo i dla kogo?

    Głowę daję, że Korea Północna też jest państwem prawa.

    A USA nie jest państwem prawa? A Polska nie jest?
    I co z tego wynika? Obozy koncentracyjne, w którym się torturuje jeńców. Albo ludobójcze GMO wprowadzone przez sejm. Lista jest bardzo długa.

    Zawsze największe zbrodnie popełniane sę zgodnie z prawem, a nawet w imię Boga. Ostatnio także w obronie demokracji, rzekomej racji stanu, praw człowieka, albo patriotyzmu, w imię których nawet tortury i rzezie da się obronić; wystarczy poczytać niektóre portale tzw. patriotyczne.
  • @czerwony baron 13:54:25
    biathlon polega m.in. na strzelaniu karabinem 3,5kg z 50m nabojem .22 LR o energii pocisku ok. 150J. snajper używa broni dalekiego zasięgu o masie pow. 6kg strzelając do celów oddalonych o 400m (i nader często dalej;) amunicją wyrzucającą pocisk z energią pow. 3200J - aby to wytrzymać i nadal być skutecznym w boju, to trzeba czegoś więcej niż pas barkowy sprinterki ;)))
  • @sosenkowski 16:55:50
    Wydaje mi sie, ze nie tylko postura, czy tez waga decyduje o przydatnosci do zadana snajpera. Znam kogos, kto twierdzi, ze byl snajperem ( w armii zawodowej dla ktorej walczyl w wielu krajach ) i nie jest on o 2metrowym osilkiem, lecz niestety po "wypaleniu " praca i zyciem strzepkiem czlowieka nasaczonym piwem ...Tak tez mozna pojmowac zadanie zabijania w imie wlasciwej i jedynej racji kraju, dla ktorego sie sluzy...
  • @babaraba 22:59:43
    ależ snajperowi tj. "strzelcowi wyborowemu" (nie mylić ze strzelcem wsparcia obsługującym automat kalibru 7.65NATO, przypadający w ilości od 1 do 2szt. na każdą standardową drużynę piechoty) wystarczy 185cm i 100kg wagi, aby zniósł bez kontuzji "kopnięcie" nawet .50" M1022. niemniej jednak sylwetka "kafara" snajperowi nie wadzi - wszak i tak wykonuje swoje zadania leżąc ;)))

Łukaszenka - holokaust bez niemców - coś jakby turecki werwolf


Łukaszenka - holokaust bez niemców - coś jakby turecki werwolf

Łukaszenka deklaruje: Zrobię wszystko, o co pan poprosi

Niedziela, 21 grudnia (19:28)
​Prezydent Petro Poroszenko ma nadzieję na wznowienie rozmów pokojowych w Mińsku. Ze swej strony Aleksandr Łukaszenka, który przybył z wizytą do Kijowa, zapowiedział, że będzie sprzyjał osiągnięciu porozumienia przez strony konfliktu.

Petro Poroszenko zaznaczył, że tylko takie rozmowy, jak w Mińsku mogą przynieść pokój. Uczestniczą w nich przedstawiciele separatystów, OBWE oraz Rosji i Ukrainy. Ostatnie takie spotkanie odbyło się we wrześniu. Prezydent zwrócił uwagę na poparcie Białorusi, które ma niepodległość i jedność terytorialna Ukrainy.

Ałeksandr Łukaszenka zadeklarował, że Mińsk zawsze opowiadał się za pokojem na Ukrainie i będzie sprzyjał organizacji kolejnej tury rozmów pokojowych. "Jeśli będzie coś potrzeba od Białorusi, panie prezydencie, proszę mówić. W ciągu doby zrobimy wszystko o co pan poprosi. Tak było dotąd i tak będzie nadal" - zapewniał w Kijowie. 
Niedzielne rozmowy prezydentów poświęcone były jednak przede wszystkim stosunkom dwustronnym, w tym wymianie gospodarczej, a także kwestiom bezpieczeństwa. Separatyści działający w Zagłębiu Donieckim są bowiem kontrolowani przez władze w Moskwie, a nie w Mińsku, dlatego pomoc Białorusi w tej kwestii może być jedynie bardzo ograniczona.



Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan oskarżył Radę ds. badań naukowo-technicznych Turcji (TUBITAK) o organizowanie podsłuchów rozmów tureckiego rządu.

W grudniu 2013 roku w Turcji miała miejsce głośna operacja antykorupcyjna, po której w kraju odbywają się aresztowania pracowników policji i kierowników mediów. Wielu z nich zostało oskarżonych o uczestnictwo w nieoficjalnej organizacji „równoległa struktura”, którą rzekomo inspiruje i finansuje mieszkający w USA islamski teolog Fethullah Gülen.

Zdaniem prezydenta Turcji Recepa Tayyipa Erdoğana, Gülen dąży do obalenia tureckiego rządu. To właśnie działalnością zwolenników teologa wśród tureckich urzędników państwowych Erdogan objaśnia protesty, do których doszło w 2013 roku, a także publikację materiałów kompromitujących członków rządu. W ubiegłym tygodniu stambulski sąd wydał nakaz aresztowania Gülena. Według prezydenta, Turcja zwycieżyła w walce z „równoległym państwem".



mec. Janusz Wojciechowski
Nareszcie upragniony film, gdzie jest holocaust, a Niemców nie ma!

Przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz z wielka radością wręczał w Strasburgu kolejne laury dla „Idy”. Jaki piękny film! I jaki europejski!

Ręce same składały się do oklasków, a najbardziej europosłom niemieckim.
Wcale się nie dziwię radości Martina Schulza i innych niemieckich posłów, bo „Ida” naprawdę mogła im się spodobać. To bodaj pierwszy tej miary i klasy film, gdzie jest holocaust, ale Niemców nie ma!
Żydów zabija już nie SS, czy inny rycerski Wehrmacht, zabija ich zły, podły, prymitywny, brudny, pazerny na majątek, durnowaty polski chłop.

Jakiż to musu być miód na zbolałe niemieckie dusze, która rwą się do przywództwa w Europie, ale jak tu przewodzić, niosąc na plecach balast tych cholernych win narodu, który rozpętał dwie wojny światowe, przy czym zwłaszcza w drugiej ubrał sobie ręce we krwi, aż po łopatki?
Tymczasem po obejrzeniu „Idy”, będzie można spokojnie już powiedzieć – sorry, entschuldigen, to nie my, to Polacy...

Mój niezapomniany polonista z Licem Ogólnokształcącego w Rawie, śp. profesor Stanisław Ziółkowski (ojciec wybitnego astronoma profesora Janusza Ziółkowskiego) zadawał nam często krótkie rozprawki, takie góra na stronę (dziś byśmy powiedzieli na 3 tysiące znaków) na temat jakiegoś utworu literackiego, z powtarzającym się tytułem - artyzm i ideologia na tle epoki.
Na przykład: Wiersz „Do młodych” Asnyka – artyzm i ideologia na tle epoki...
O „Idzie” można by napisać – artyzm jak artyzm, ale ta ideologia...
Dlatego nie idę na „Idę”...



Medialna morfina zamieniła Polaków w naród niewolników. Czy ostatnia szansa wytrąci nas z bierności?




Afera podsłuchowa nie zrobiła na nas większego wrażenia. 2,5 miliona nieważnych głosów i tygodniowe oczekiwanie na wyniki wyborcze również. Medialna morfina uśpiła naszą czujność i zamieniła nas w masę o mentalności niewolników. Ciepła woda w kranie nam wystarcza. Aż chce się zawołać za gen. „Gryfem”: „Gdzie są Polacy? Panie Boże!”.

Najnowsze dzieje Polski pisane są przez ludzi ze służb. Byli funkcjonariusze coraz częściej goszczą na medialnych salonach i formują myślenie milionów obywateli. Skompromitowani aparatczycy, poniewierający narodową godnością w czasach komuny, stają się autorytetami. Zbiorowa amnezja odebrała nam zdolność reakcji. Co się stało z Polską? Nawet się nie spostrzegliśmy, jak omamieni sztandarami 25-lecia wolności, staliśmy się masą niewolników.

Arystoteles podkreślał, że „niewolnik jest żyjącym narzędziem”, niezdolnym do rozeznania prawdy i podjęcia samodzielnych wyborów. Patrząc na nasze zachowanie trudno nie przyznać mu racji. Nic nie jest w stanie wytrącić nas z bierności. 

Najbardziej brutalny gwałt na demokracji przyjmujemy z przygłupim uśmieszkiem. Arystoteles nie miałby wątpliwości, by dzisiejszą bierność Polaków nazwać postępowaniem niewolników i to „niewolników z natury”, których definiował jako tych, którzy „o tyle tylko mają związek z rozumem, że spostrzegają go u innych, ale sami go nie posiadają”.
Media powoli zmieniają naszą naturę. Jesteśmy przecież tym, czym się karmimy. Wpatrzeni w świecidełka, doraźne korzyści, chwilowe przyjemności i łatwy dobrobyt, zatraciliśmy cnotę długomyślności. Nie stać nas na obronę godności nie tylko narodowej, ale i własnej. Można nas zaszczuć najbanalniejszym argumentem zaściankowości. Ze strachu przed etykietką ciemnogrodu, porwiemy się na każdą błazenadę, która da nam mandat „postępowców”. „Niewolniczą rzeczą jest znosić spokojnie zniewagi i nie ujmować się za swymi przyjaciółmi” – pisał Stagiryta. Ile jeszcze zniewag przyjmiemy ze spokojem? Jak dalece pozwolimy się poniżać? Jak długo będziemy się odcinać od zdrowego rozsądku i prawdy?

Medialno-polityczne drwiny z wyjaśniania fałszerstw wyborczych są testem ostatecznym. Jeśli ulegniemy, przegramy wszystko. Funkcjonariusze WSI weszli w nowe role i dyrygują chórami autorytetów. 

 Będą zmieniać narrację i siać zamęt tak długo, aż przestaniemy się jednoczyć. Będą rozmiękczać nam mózgi i kłamać, dopóki przestaniemy wierzyć w istnienie prawdy. Będą ośmieszać obywatelskie zjednoczenie i kompromitować wspólne manifesty, by rozbić ostatnie okruchy jedności. Została już ostatnia prosta.

Marsz 13 grudnia – z taką determinacją kompromitowany przez TVN i „Wyborczą” – będzie testem upadającej demokracji. Obyśmy potrafili się z nim mądrze zmierzyć. Większość z nas jednak tak głęboko pogrążyła się niewolniczej mentalności, że nie potrafi nawet dostrzec własnej biedy. Jeśli się z tego nie wyrwiemy, pozostanie tylko z bólem powtórzyć za Norwidem: „Niewolnicy wszędzie i zawsze będą niewolnikami - daj im skrzydła u ramion, a zamiatać pójdą ulice skrzydłami”.


autor: Marzena Nykiel

Redaktor naczelna portalu wPolityce.pl, publicystka tygodnika "wSieci", autorka książki "Pułapka gender". Była wydawcą i producentem programów tv i kierownikiem produkcji filmowej. Absolwentka filozofii i dziennikarstwa KUL oraz podyplomowego studium produkcji filmowej i TV w Łódzkiej Szkole Filmowej.

CZYTAJ TAKŻE: w celu konfrontacji polecam najpierw:

— Drugie dno afery podsłuchowej. Sowiecka strategia „wojny bez walki” dobiega końca. Państwo nie działa, podziałów nie sposób zasypać, a naród ma dosyć degrengolady. Kiedy wkroczy polityczny zbawca?
— Trzynaście przykazań tajnego wroga zrealizowane z sukcesem. Najwyższy czas na powstanie!


http://polish.ruvr.ru/2014_12_24/Prezydent-Turcji-oskarzyl-Rade-ds-badan-naukowo-technicznych-o-podsluchy-2342/




To było do przewidzenia... niemcy porównują Gdańsk do Krymu

To było do przewidzenia...


Lub inaczej: A nie mówiłem ?!

Niemcy porównują Gdańsk do Krymu

Jeden z polityków niemieckiej SPD - Egon Bahr - zaapelował, aby naród niemiecki zaczął myśleć o złagodzeniu swojego stanowiska wobec Rosji i zaczął respektować zajęcie przez Rosję Krymu. Agresja ta nie została jednak nazwana po imieniu, ani tym bardziej oceniona negatywnie. Dominował ton spokojny, a w dyskusji pojawiał się nieustannie wątek "odzyskania swoich historycznych regionów".
 
20.12.2014, 21:45

W mediach społecznościowych dyskusja ta bardzo szybko przekształciła się w pytania czy Niemcy również nie mają prawa do odzyskania swoich historycznych regionów. W sposób naturalny zaczęto również mówić o "niemieckim Gdańsku" i "niemieckim Pomorzu Wschodnim", jak również o "Prusach Wschodnich". Jak widać w bardzo krótkim czasie ujawniły się niemieckie sentymenty. Ruch nacjonalistyczny rośnie za naszą granicą bardzo szybko, napędzany również zamieszkami wywołanymi przez społeczności muzułmańskie, z którymi jednak Polska absolutnie nie ma nic wspólnego.

W najbliższym czasie możemy niestety spodziewać się intensyfikacji takiej retoryki. Szczególne znaczenie będzie tutaj miało zachowanie się Donalda Tuska w takich okolicznościach. Być może będzie nam dane zweryfikować, kim naprawdę czuje się były premier, który wielokrotnie przyznawał, że w domu śpiewa po niemiecku, modli się po niemiecku i myśli po niemiecku.

- Jarosław Narymunt Rożyński,
www.prezydent.org.pl

http://www.mpolska24.pl/post/7526/niemcy-porownuja-gdansk-do-krymu

Naziści jak zielone ludziki

Dodano: 21.12.2014 [14:43]
Naziści jak zielone ludziki - niezalezna.pl
foto: Tomasz Adamowicz
 
Polityka historyczna Republiki Federalnej Niemiec jest gruntownie przemyślana. Już w 1985 roku ówczesny prezydent Niemiec, Richard von Weizsäcker, powiedział, że „z końcem Wojny Światowej, 8 maja 1945 roku Niemcy zostały również wyzwolone”. To pokazuje tok niemieckiego myślenia historycznego, ukierunkowany na odcinanie się od nazistów, tworzenie z nich jakiejś odrębnej nacji, nie mającej nic wspólnego z Niemcami. Działania niemieckie są tutaj bardzo skuteczne. Co najgorsze, że po stronie polskiej nie brak „pożytecznych idiotów”, którzy nie tylko akceptują ten sposób myślenia, ale wręcz go wzmacniają – stwierdza mecenas Stefan Hambura w rozmowie z Magdaleną Michalską.  

Polacy chcą odszkodowań za utracone dobra, ale jakby absurdalnie to nie zabrzmiało – okazuje się, że to Niemcy mogą nas pozywać za II wojnę światową... Rodzina generała Reinera Stahela zapowiada, że pozwie Muzeum Powstania Warszawskiego za to, że  określono go mianem zbrodniarza wojennego. Czy potomkowie hitlerowskiego generała mieliby jakiekolwiek szanse na wygraną w sądzie?

Co do tego, czy taki proces można wygrać, to zawsze mówię, że „w sądzie i na morzu wszystko w rękach Boga”. Pytanie też, gdzie sprawa będzie się toczyć – przed sądem w Polsce czy w Niemczech. Niezależnie od tego byłoby jednak dobrze, by Instytut Pamięci Narodowej w Polsce wszczął w tej sprawie śledztwo i zbadał dokumenty dotyczące danego generała. Wówczas strona polska będzie przygotowana, jeżeli z tym pozwem faktycznie ktoś wystąpi. Mówię o tym dlatego, że z moich doświadczeń wynika, że strona niemiecka zazwyczaj jest w takich sprawach przygotowana bardzo dobrze pod względem merytorycznym, tymczasem przedstawiciele Polski często przyjeżdżają bez dokumentacji, ad hoc, uzbrojeni jedynie w wolę walki. Często się okazuje, że to zbyt mało.

Ale jeżeli ta rodzina wygra? Czy nie pojawią się zaraz bliscy kolejnych generałów z podobnymi pozwami?
To nie jest sprawa jedynie tego jednego generała. Trzeba zastanowić się, skąd biorą się pomysły, by straszyć takimi pozwami. Przede wszystkim w Niemczech mamy brak wiedzy na temat tego, jak prowadzono walki podczas II Wojny Światowej i jakie metody stosowali Niemcy w okupowanych krajach, zwłaszcza w Polsce. Ja sam, a także grupa wspierających mnie osób, od dłuższego czasu walczymy o to, aby w Berlinie powstał Dom Spotkań, będący swego rodzaju pomnikiem martyrologii Narodu Polskiego. Do zbiorowej świadomości Niemieckiej przebiły się zbrodnie Nazistów w Lidicach w Czechach i w Oradour-sur-Glane we Francji, ale nie zdają sobie sprawy, że podobnych Lidic i Oradour było w Polsce ok. 800.

Polska nie dba o to, by Niemcy wiedzieli, jak ta wojna wyglądała naprawdę?
I to właśnie jest największy problem rządzących Polską polityków, ale także historyków. Oni zajmowali się, owszem, walką z Eriką Steinbach, ale nie zadbali o to, by w Niemczech powstało miejsce pamięci polskich ofiar, ani nie troszczą się o poszerzenie świadomości historycznej zwykłych Niemców. Pełnomocnik Prezesa Rady Ministrów ds. dialogu międzynarodowego, sekretarz stanu Władysław Bartoszewski, owszem często przyjeżdża do Berlina, ale wymiernych skutków jego wizyt nie widać.

Wspomniał Pan o Erice Steinbach. Osobiście odnoszę wrażenie, że niemiecka polityka historyczna ma cechy pewnej schizofrenii. Z jednej strony Niemcy potępiają III Rzeszę, odcinają się od nazistów. Z drugiej – budują Centrum Przeciwko Wypędzeniom w Berlinie. Jak to interpretować?  
To wbrew pozorom nie jest żadna schizofrenia. Polityka historyczna Niemiec jest gruntownie przemyślana. Już w 1985 roku ówczesny prezydent Niemiec, Richard von Weizsäcker powiedział, że z końcem Wojny Światowej, 8 maja 1945 roku Niemcy zostały również wyzwolone. To pokazuje tok niemieckiego myślenia historycznego, ukierunkowany na odcinanie się od nazistów, tworzenie z nich jakiejś odrębnej nacji, nie mającej nic wspólnego z Niemcami. Teraz mamy „zielone ludziki”, a wtedy byli naziści. I działania niemieckie są tutaj bardzo skuteczne. Co najgorsze, że po stronie polskiej nie brak „pożytecznych idiotów”, którzy nie tylko akceptują ten sposób myślenia, ale wręcz go wzmacniają.
Zaś wśród Niemców, którzy nieco wiedzą, pojawia się dziwna tendencja do zadawania zaskakujących nieco pytań. Młoda Niemka, z którą rozmawiałem, zapytała mnie, dlaczego Polacy mieszkający na terenach w pobliżu Oświęcimia nie pomogli przetrzymywanym tam Żydom. Takie pytania świadczą o zupełnej nieznajomości realiów.

Jaka jest w tym wszystkim rola Eriki Steinbach?
Pani Steinbach odwaliła kawał dobrej roboty na rzecz utrwalania takiego właśnie myślenia. Chociaż wszyscy ją zwalczali, to spokojnie doprowadziła swoje działania do celu.

Cały wywiad z mec. Stefanem Hamburą ukazał się w grudniowym numerze miesięcznika „Nowe Państwo” - do kupienia w kioskach i salonach prasowych. 

http://niezalezna.pl/62580-nazisci-jak-zielone-ludziki


Media milczą, władza trwa, sprawy leżą…

Opublikowano: 22.12.2014
 

 

Media milczą. O próbie dokonania zmian w Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej, która miała miejsce w Sejmie w nocy 18.12.2014 najważniejsze polskie (?) media milczały (i milczą nadal!!!) jak głazy. Temat ten był utajniony bardziej niż sprawa domniemanego amerykańskiego więzienia wykorzystywanego przez CIA w Starych Kiejkutach! Jednak okazuje się, że Konstytucja Rzeczpospolitej interesuje obywateli.

Nieliczne artykuły (Nocna próba zmiany Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej. PO, PSL, SLD i TR – głosowały „za”; Pod osłoną nocy próbowano otworzyć drogę do prywatyzacji Lasów Państwowych), które pojawiły się na ten temat w zaledwie kilku portalach, niewielkich i o bardzo ograniczonych możliwościach, są wręcz rozchwytywane przez internautów, powielane, komentowane. Milczą tylko TVP, TVN, Polsat, Gazeta Wyborcza i Rzeczpospolita. Widać, „zapis na ten temat” działa w miarę skutecznie.
Władza, jak widać z powyższego, zupełnie nie przywiązuje wagi do informowania społeczeństwa na tak ważne tematy. Rozumiem, że władza teraz zastanawia się, jak szybko i skutecznie jednak przeforsować swój pomysł na trwanie. Bo władza trwa. I aby przetrwać, musi parę rzeczy zrobić. Czy już wie, co zrobić chce i czy to zrobić potrafi? Sądząc z ustawy budżetowej na nowy, 2015 rok, rok wyborczy, pewnie wie i potrafi. Ja powiem tylko, że mimo zmiany granicy wieku upoważniającej do przejścia na emeryturę, mimo zmian w ustawie o OFE, do ponad biliona długu, jaki wisi nad nami niczym miecz Damoklesa, dołożono jeszcze 46 miliardów złotych. W końcu kiełbasę, nawet wyborczą, za coś kupić trzeba. Następne pokolenia zapłacą. I następne. I następne, i jeszcze wiele następnych.
Jak więc napisałem, media milczą (np. o przesłuchaniu w charakterze świadka pana Prezydenta Rzeczpospolitej. Widać nie było to interesujące. Zupełnie tak samo jak trzecie czytanie Sprawozdania Komisji Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa o poselskim projekcie ustawy o zmianie Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej), władza trwa, a sprawy leżą. Jakie sprawy?

Wspomnę tylko najbardziej znane, medialnie rozdmuchane. Czy ktoś z władz chciałby może przedstawić stan zaawansowania sprawy (jak kwiecień)? Facet groził gigantycznym zamachem terrorystycznym na konstytucyjne władze Rzeczpospolitej, dwa lata temu został zatrzymany i co?

Jeśli temat Brunona K. (jak kwiecień) jest zbyt trudny, to może ktoś z władz zechce poinformować o stopniu zaawansowania sprawy sławnych „taśm” nagranych w restauracji Sowa i Przyjaciele. O tym, że jedynym przestępstwem w całej tej sprawie był fakt nielegalnego podsłuchiwania i utrwalania rozmów znanych polityków władza mówiła już w chwili wybuchu afery.

A co jest na taśmach, których „Wprost” nie zdążył (z jakichś powodów nie mógł) opublikować? Czy już postawiono zarzuty dziennikarzom, którzy utrudniali, a nawet uniemożliwiali wykonywanie czynności służbowych przedstawicielom (oficerom???) ABW? Przecież o takich zarzutach też władza mówiła. O tym, że rozmowy Ministra Spraw Wewnętrznych z prezesem NBP na temat pomocy państwowego banku dla sprawy utrzymania politycznego status quo ani Ministra Spraw Zagranicznych z Ministrem Finansów – obie prowadzone za publiczne pieniądze – nie wymagają żadnych wyjaśnień, pisać nie trzeba.

Póki co – sprawa leży. Żeby dać wyraz swojej złośliwości, wspomnę jeszcze tylko kilka, za to raczej bulwersujących spraw. Pierwsza z brzegu: . Ostatnio nagłaśniana, rozwiązanie tuż, tuż. I co? Sprawa leży. O gospodarce, szkolnictwie, służbie zdrowia – nawet wspominać nie warto. Te wszystkie sprawy leżą. Po prostu leżą. A media milczą, a władza trwa.


http://gazetabaltycka.pl/promowane/media-milcza-wladza-trwa-sprawy-leza


Rok 1914: Niemcy strząsają winę



Dwa interesujące artykuły o niemcach

Rok 1914: Niemcy strząsają winę

Email Drukuj PDF
Wielkie jubileusze polityczne trafiają na bardzo zróżnicowany odbiór społeczny, czasami stanowią wydarzenia incydentalne i nie pozostawiają po sobie głębszych śladów w zbiorowej świadomości, kiedy indziej przeciwnie – dostarczają materiału do przemyśleń, wywołują ostre spory, polaryzują opinię publiczną i prowokują do zastanowienia się nad przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Wiele wskazuje na to, że w przypadku setnej rocznicy pierwszej wojny światowej (1914-1918) można oczekiwać dość gruntownej rozprawy z przeszłością mocno zabarwionej odniesieniami do teraźniejszości. Zakrojone na wielką skalę obchody rocznicowe planowane są w krajach położonych na odległych kontynentach i rozciągną się na kilka lat przypominających każdy rok wojny, od jej wybuchu do konferencji pokojowych. A to gwarantuje ciągłość zainteresowania, której sprzyja również niezwykle intensywne aktualizowanie problematyki sprzed stu lat. Nieustannie przypomina się o ówczesnym chwiejnym układzie sił, o polityce stref wpływów, o fałszywych ambicjach mocarstwowych, o niebezpieczeństwie konfliktu sprowokowanego przypadkowo i o tym jak zawiodła dyplomacja europejska lub europejska kultura polityczna. Analogie są często bardzo powierzchowne, ale obawy przed efektem Serbii, dziś może to być Ukraina, są autentyczne. I wreszcie, pierwsza wojna stymuluje refleksję nad biegiem czy sensem dziejów europejskich, w tym także poszczególnych krajów i narodów. Czy „prakatastrofa” 1914-1918 musiała bezpośrednio prowadzić do „załamania cywilizacyjnego” 1939-1945? Jedni ubolewają nad upadkiem wielkich imperiów europejskich, inni wskazują na wyrwanie się licznych narodów spod obcego panowania. Co stanowiło większą wartość: stabilizacja gwarantowana przez mocarstwa czy samostanowienie często niewielkich i kłopotliwych narodów?

Niemcy stanowią przypadek szczególnie interesujący z dwóch powodów. Po pierwsze są obecne w pamięci zbiorowej na wszystkich poziomach: ogólnoeuropejskim, większości regionów i większości narodów. Nie jest to obecność pozytywna, lecz najczęściej zdecydowanie i jednoznacznie negatywna, tym bardziej wyrazista, że główni sojusznicy niemieccy albo znikli z mapy, jak Austro-Węgry, albo znajdują się na peryferiach Europy, jak Turcja, albo nie odgrywają współcześnie większej roli. Po drugie, Niemcy musieli i muszą się zmagać z odium winy za podwójny kataklizm wojenny, za pierwszą i drugą wojnę światową, a pamięć o jednej może przesłaniać, ale może i wzmacniać pamięć o drugiej. Oczywiście pojęcie winy nie ma sensu w dociekaniach ściśle naukowych, jednakże słusznie czy niesłusznie stanowi centralną kategorię w opisie pamięci zbiorowej. Kluczowa sprawa odpowiedzialności/winy pojawiła się już w momencie wybuchu wojny, a na dobrą sprawę nawet wcześniej w niemieckich kalkulacjach na sprowokowanie Rosji, żeby w końcu znaleźć finał w zapisach traktatu wersalskiego (28 czerwca 1919 r.). W preambule stwierdzono, że konflikt wziął początek w wypowiedzeniu wojny przez Austro-Węgry – Serbii, Niemcy – Rosji i Francji oraz w niemieckiej inwazji Belgii; w art. 227 mocarstwa zwycięskie postawiły „w stan publicznego oskarżenia Wilhelma II Hohenzollerna, byłego cesarza Niemiec, o najwyższą obrazę moralności międzynarodowej i świętej powagi traktatów”; w art. 231 powiedziano: „Rządy sprzymierzone i stowarzyszone oświadczają, zaś Niemcy przyznają, że Niemcy i ich sprzymierzeńcy, jako sprawcy, są odpowiedzialni za wszystkie szkody i straty, poniesione przez Rządy sprzymierzone i stowarzyszone oraz przez ich obywateli na skutek wojny, która została im narzucona przez napaść ze strony Niemiec i ich sprzymierzeńców”.


Zamach w Sarajewie

Opis działań prowadzących do wojny był adekwatny, oskarżenie Wilhelma II mogło budzić pewne wątpliwości, natomiast złożenie "odpowiedzialności" (słowo "wina" się nie pojawia) na "Niemcy i ich sprzymierzeńców" (a więc nie tylko na Niemcy) wywołało gwałtowne protesty strony niemieckiej i zapoczątkowało ciągnące się latami spory o genezę pierwszej wojny światowej. Nie wnikając w historię tych kontrowersji, starczy powiedzieć, że w latach trzydziestych utrwalił się pogląd, że właściwie wiele państw ponosiło odpowiedzialność za wojnę. I pogląd ten dominował do lat sześćdziesiątych, kiedy ukazały się dwa potężne, znakomicie udokumentowane dzieła Fritza Fishera, dowodzące, że Niemcy ponosiły "główną odpowiedzialność" i że ich cele wojenne były skrajnie imperialistyczne. Pogląd ten przebił się do świadomości zachodnioniemieckiej i z pewnymi modyfikacjami zaczął funkcjonować w powszechnym obiegu. Trafił na sprzyjający moment, kiedy Niemcy przestawali się widzieć w roli "ofiary" i zaczęli oswajać się również z rolą "sprawcy". Odżyły pytania o odpowiedzialność za pierwszą wojnę i niemieckie cele wojenne, o to czy Niemcy prowadziły wojnę obronną, prewencyjną czy skrajnie ekspansjonistyczną, zmierzającą do zapanowania nad Europą i zdobycia statusu mocarstwa światowego. W świetle drugiej wojny światowej nasuwało się łatwe rozstrzygnięcie problemu, czy istniała kontynuacja imperialistycznych mrzonek w historii Niemiec i czy Trzecia Rzesza stanowiła jedynie "wypadek przy pracy". Dla niemieckiego samopoczucia miało niebagatelne znaczenie, czy należy wziąć na siebie odpowiedzialność za jedną, czy za obydwie katastrofy europejskie.


Współcześnie klimat polityczny w Niemczech ulega daleko idącym przeobrażeniom, wyraźnie zwyżkuje tendencja do relatywizowania przeszłości, czyli dowodzenia, że Niemcy byli w tym samym stopniu "sprawcą" co "ofiarą", podobnie jak wszystkie inne narody europejskie. W tym nurcie mieści się pomniejszanie niemieckiej odpowiedzialności za pierwszą wojnę i przerzucanie jej na Serbię, Rosję, Francję, a nawet na Wielką Brytanię, co już zupełnie zakrawa na absurd

Wszystko to są poglądy bardzo dobrze znane z międzywojnia, modyfikacje mają znaczenie drugorzędne, chciałoby się rzec niemal stylistyczne. Niezwykłą karierę zrobiła książka australijskiego historyka Christophera Clarka (The Sleepwalkers) wydana w 2012 r. i natychmiast przetłumaczona na język niemiecki. Autor ten w gruncie rzeczy odświeżył tezę o ześlizgnięciu się w wojnę przez mocarstwa, które wszystkie prowadziły politykę imperialistyczną i wszystkie ponosiły odpowiedzialność za wielki konflikt zbrojny. Wszyscy byli imperialistami i nacjonalistami, Niemcy wcale nie byli jedynym, a tym bardziej głównym "sprawcą". Kryzys lipcowy, poprzedzający wybuch wojny, był skutkiem "wspólnej kultury politycznej" nacechowanej niezdolnością europejskich "lunatyków" do prawidłowego ocenienia sytuacji. Wojna nie była pochodną strukturalnych konfliktów, lecz fatalnego zbiegu okoliczności i nieudolności dyplomatów i polityków, kierujących się zgubnym machismem i eliminujących kobiety z polityki itp. itd. Książka jest skierowana do szerokiego odbiorcy, można ją wziąć na wakacje, inaczej niż opasłe dzieła Fischera wymagające uważnej lektury. Narracja jest wartka, atrakcyjnych szczegółów nie brakuje, portrety bohaterów kreślone grubą kreską, a więc wszystko co lubi masowy czytelnik. W Niemczech książka utrzymuje się na listach bestsellerów, autor święci triumfy w audycjach telewizyjnych.

W pierwszej połowie 2014 r. ukazały się na łamach dzienników i tygodników wcale liczne artykuły utrzymane w duchu historycznego rewizjonizmu. Herfried Münkler ogłosił, że do wojny parły Serbia, Rosja, Francja i Wielka Brytania, jakby mimochodem dodając: "Naturalnie Niemcy nie były niewinne, w żadnym razie. Ale droga do wojny była wysoce złożona i metodyka Fritza Fischera byłaby nie do zaakceptowania na żadnym proseminarium". Publicystka Cora Stephen ubolewała nad niemieckim masochizmem, podkreślając, że: "Tylko Niemcy wciąż wierzą, że ponoszą wyłączną winę za piekło między 1914 i 1918". Dominik Geppert, Sönke Neitzel, Cora Stephan i Thomas Weber w manifeście ogłoszonym na łamach "Die Welt" stwierdzili, że w ogóle nie można mówić o "winie" Niemiec, ponieważ nie złamano wówczas żadnego obowiązującego kodeksu moralnego lub prawnego. Przywódcy Niemiec kierowali się wyłącznie obawą przed "okrążeniem" - "defensywnym celem przywrócenia znowu chwiejnej sytuacji ograniczonej hegemonii na kontynencie europejskim, którą Rzesza posiadała za Bismarcka, byli oni jak najdalej od tego, żeby arogancko i opętani wielkością dążyć do mocarstwa światowego". W manifeście obciążono Francję, Austro-Węgry, Rosję i Wielką Brytanię, zwłaszcza tę ostatnią, że przekształciła konflikt w wojnę światową. Dominik Geppert miał Anglii za złe, że przystąpiła do wojny nie kierując się własnym interesem lub jasnymi zobowiązaniami sojuszniczymi. Sönke Neitzel twierdził, że źródeł wojny należy szukać nie tyle w polityce poszczególnych mocarstw, ile w enigmatycznym "ogólnoeuropejskim kryzysie".


Przyznać jednak trzeba, że dość krzykliwy rewizjonizm historyczny prezentowany zwłaszcza w "Die Welt" spotkał się także z bardziej wyważonymi sądami w stylu: nikt nie był bez winy, ale wina Austro-Węgier i Niemiec była największa. Wolfram Wette wręcz trzyma się podstawowych ustaleń Fischera, a Michael Epkenhans podkreśla, że jednak "najważniejsze decyzje zapadły w Berlinie". Gerd Krumeich pisał: "Kto był winny? Bez wątpienia nieodpowiedzialna polityka presji i blefu rządu niemieckiego miała największy udział w rozpętaniu wojny. Ale nie tylko wyłącznie Niemcy ponoszą odpowiedzialność za narastanie nieznośnych napięć przed wojną". Bardzo wyważony tekst ogłosił Heinrich August Winkler w tygodniku "Die Zeit", przypominając o wewnętrznych uwarunkowaniach polityki niemieckiej, zwłaszcza o naciskach ze strony kół wojskowych na rozpoczęcie wojny, i przeciwstawiając się historii pisanej w duchu pozytywistycznym lub polityki realnej, w każdym razie bez obciążeń moralnych. Niektórzy autorzy wyraźnie piszą również o podtekstach politycznych historycznego rewizjonizmu: jeśli Niemcy mają spełniać ważną rolę na scenie europejskiej, to nie można im wciąż wytykać winy za rozpętanie konfliktów zbrojnych (Münkler). Volker Ullrich odnotował zmiany w polityce kształtowania pamięci zbiorowej: "To co nie powiodło się konserwatystom podczas ‘sporu historyków’ w latach osiemdziesiątych, a mianowicie odzyskanie władzy interpretowania historii, ma się udać teraz. Zwraca uwagę z jak słabym oporem się to dotąd spotykało”. I to wydaje się najbardziej niepokojące w obecnej niemieckiej debacie o odpowiedzialności za wybuch pierwszej wojny światowej.
Zbigniew Mazur


Źródło przedruku: Biuletyn Instytutu Zachodniego, Nr 168/2014, 12 sierpnia 2014. Instytut Zachodni im. Zygmunta Wojciechowskiego - Instytut Naukowo-Badawczy, Poznań. Tezy zawarte w tekście wyrażają jedynie opinie autora. Wytłuszczenia pochodzą od redakcji portalu koszalin7.pl

Zbigniew MAZUR (ur. 1943) - historyk, profesor w Instytucie Zachodnim. Zainteresowania badawcze: niemieckie dziedzictwo kulturowe na Ziemiach Zachodnich i Północnych, dzieje myśli zachodniej. Stopnie naukowe: praca doktorska "Pakt czterech 1933"; doktor (1975); doktor habilitowany, docent (2004); profesor Instytutu Zachodniego (2010). Najważniejsze publikacje: "Antenaci. O politycznym rodowodzie Instytutu Zachodniego", Instytut Zachodni, Poznań 2002; "Obraz Niemiec w polskich podręcznikach do nauczania historii (1945-1989)", Instytut Zachodni, Poznań 1996; "Centrum przeciwko Wypędzeniom", Poznań 2006; "'Ojczyzna' 1939-1945. Wspomnienia. Publicystyka", (współred.), Poznań 2004; "Wspólne dziedzictwo? Ze studiów nad stosunkiem do spuścizny kulturowej na Ziemiach Zachodnich i Północnych" (red.), Poznań 2000.

INSTYTUT ZACHODNI im. Zygmunta Wojciechowskiego w Poznaniu (ang. Institute for Western Affairs , niem. West-Institut, fr. Institute Occidentale) - jednostka badawczo-rozwojowa, której organem założycielskim jest Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Założony w 1944 r. w Warszawie przez profesora Zygmunta Wojciechowskiego, od 1945 r. mieści się w Poznaniu. Instytut zajmuje się w sposób interdyscyplinarny szeroko pojętymi stosunkami międzynarodowymi, głównie stosunkami polsko-niemieckimi, ale także polskimi ziemiami zachodnimi (m.in. Wielkopolska, Pomorze, Śląsk), historią, ekonomią i polityką Niemiec oraz procesami integracji europejskiej i kwestiami bezpieczeństwa w strefie euroatlantyckiej.
 

Biogram na podstawie notki autorskiej zamieszczonej w Biuletynie Instytutu Zachodniego, strony internetowej Instytutu Zachodniego oraz Wikipedii.



Marcin Palade
Wiejska bez Niemców?
23 maja 2013
Niemieckość Górnoślązaków nie jest już „trendy”.

W ławach sejmowych, po pierwszych wolnych wyborach do parlamentu w 1991 zasiadło aż siedmiu reprezentantów tzw. mniejszości niemieckiej. W obecnej kadencji na Wiejskiej jest tylko jeden jej przedstawiciel. Być może za kilka lat zabraknie miejsca także dla niego, bowiem niemieckość Górnoślązaków nie jest już „trendy”.

W wyniku porozumienia zwycięskiej koalicji, według różnych szacunków, Polskę opuściło do końca lat 40-tych około 3,5 miliona Niemców. Między Odrą a Bugiem pozostało ponad milion obywateli III Rzeszy, którzy uznani zostali za Polaków. Dominującą grupą byli Ślązacy, a w mniejszym stopniu dotyczyło to Warmiaków i Mazurów. Ich administracyjna polonizacja, przeprowadzona została w PRL bez wgłębienia się i zrozumienia problematyki tzw. pogranicza. Czyli ludności nieidentyfikującej się w sposób jednoznaczny narodowościowo. Potwierdziła to tzw. ankietyzacja z 1952 roku, w której aż 120 tysięcy obywateli polskich, z czego połowę stanowili mieszkańcy Opolszczyzny, wskazało narodowość niemiecką. W skutek emigracji do RFN i NRD ludność ta, głównie z zachodniej części Górnego Śląska oraz z Warmii i Mazur, opuściła Polskę. Pozostali zaś nieliczni „uznani Niemcy’ oraz autochtoni, stopniowo wchłaniający się w polski organizm państwowy.

Ci pierwsi zamieszkiwali głównie Dolny Śląsk oraz dawne województwo koszalińskie. Po 1950 roku znaczącej poprawie uległ status liczącej kilkadziesiąt tysięcy niemieckiej grupy narodowościowej. Mogli oni aktywizować się na polu społecznym, oświatowym, kulturalnym i religijnym. Ale kolejna fala wyjazdów, między innymi w ramach akcji „łącznia rodzin” spowodowała, że na Dolnym Śląsku i Środkowym Pomorzu liczba etnicznych Niemców stopniała do 2-3 tysięcy. Inaczej sytuacja wyglądała z autochtonami. Ci z Górnego Śląska, a w mniejszym stopniu z Warmii i Mazur, pozostawali pod szczególną opieką od końca lat 40-tych, wpływowych środowisk ziomkowskich, a także czynników oficjalnych w Bonn. Żadna z sił politycznych w RFN nie pozwoliła sobie na ostateczne zamknięcie problemu tzw. wschodnich Niemiec. Miało na nich żyć, co strona niemiecka utrzymywała do początku lat 90-tych, około 1,1 miliona mieszkańców uznawanych prawnie za obywateli Niemiec.

To spośród tej ludności werbowano od połowy lat 50-tych współpracowników dla współdziałającego ściśle z ziomkostwem zachodnioniemieckiego wywiadu (BND). Byli w tej grupie lokalni korespondenci prasy, czy śląscy emigranci przyjeżdżający w odwiedziny w rodzinne strony. Szczególnie ożywiona niemiecka penetracja przypadła jednak na przełom lat 70-tych i 80-tych. Zwłaszcza po dojściu do władzy chadeków, bardziej wyczulonych na „krzywdę” wypędzonych i los rzekomej milionowej mniejszości niemieckiej w Polsce. Liczebność tej ostatniej dalej opierała się na statystycznej żonglerce organizacji ziomkowskich i nie miała żadnego potwierdzenia w faktach. Uświadomiły to sobie władze w Bonn w 1983 roku, kiedy to radca prasowy ambasady niemieckiej w Polsce Klaus Reiff, zakończył trzyletni, intensywny objazd po naszym kraju. Liczbę Niemców określił maksymalnie na 106 -120 tysięcy. Przy czym sam Reiff miał stwierdzić, że duża część ubiegających się o wyjazd za Men nie określa się, jako Niemcy.

Dlatego świadoma ewidentnego zaniku mniejszości niemieckiej w Polsce ekipa Kohla, podjęła zabiegi służące jej wykreowaniu. I tak jak w poprzednich trzech dekadach, szczególna rola koordynacji działań przypadła BND. Zaś jednym z głównych wykonawców stała się Robocza Wspólnota do Spraw Łamania Praw Człowieka w Niemczech Wschodnich (AGMO). Jej działalności wydawniczej towarzyszyło „docieranie” do niemieckich grup na Śląsku i praca nad podtrzymywaniem „niemieckiego ducha”. Jedną z form służących nawiązywaniu kontaktów była pomoc materialna (paczki żywnościowe, książki, środki techniczne i finansowe na działalność). 

Na przełomie 1983 i 1984 roku podjęto budowę struktur Związku Niemców w Polsce, a także Niemieckiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego. Równolegle na Opolszczyźnie, za sprawą AGMO, sieć 200 pracowników organizowała kolportaż prasy zachodnioniemieckiej, czy angażowała się w pomoc charytatywną. Ta ostatnia, w połączeniu z tłumionym przez lata rozczarowaniem polską administracją, czy spychaniem ludności miejscowej do drugiej kategorii, stały się podstawowymi elementami wpływającymi na zwiększającą się chwiejność w określaniu przynależności narodowej autochtonów na Górnym Śląsku. Coraz wyraźniej przybierało na sile ciążenie ku niemieckości.

Proces ten przypadł na okres dogorywania Polski w końcówce dekady Jaruzelskiego. Ułatwieniem dla kreatorów mniejszości był zwiększający się dystans cywilizacyjny między PRL a bogatymi zachodnimi Niemcami. Opcja za „deutsche marką”, dającą względny dobrobyt dzięki wyjazdom do pracy nad Ren, sprawiła, że krótkim czasie na listę mniejszości niemieckiej wpisało się ponad 200 tysięcy osób. W tej masie była znaczna większość z województwa opolskiego.

Pierwszą możliwą weryfikacją liczby Niemców na Śląski Opolskim, stały się wybory uzupełniające do Senatu w lutym 1990 roku. Reprezentujący opolskich Niemców Henryk Kroll w drugiej turze głosowania, na skutek mobilizacji przesiedleńców i repatriantów zebrał, co prawda 125 tysięcy poparcie, ale przegrał z polską Ślązaczką prof. Dorotą Simonides. Wynik Krolla daleki był od szacunków opolskich liderów mniejszości mówiących o 350 tysięcznej grupie opolskich Niemców. Mit o milionie Niemców w Polsce prysł tym bardziej w pierwszych wolnych wyborach w 1991 roku. Ogólnokrajowa lista Mniejszości Niemieckiej dostała prawie 140 tysięcy głosów. Dało to 7 mandatów poselskich. W przedterminowych wyborach w 1993 roku poparcie dla listy niemieckiej stopniało do 110 tysięcy w skali całego kraju. Reprezentacja poselska Niemców zmniejszyła się znacząco do czterech przedstawicieli w Sejmie.

W wyborach z 1997 roku na Opolszczyźnie poparcie skurczyło się do 51 tysięcy głosów. Bardzo znaczący ubytek dotyczył części katowickiej i częstochowskiej. To sprawiło, że reprezentacja niemiecka na Wiejskiej ograniczyła się do dwóch posłów z okręgu opolskiego. Tę liczbę udało się utrzymać po wyborach z 2001 roku. Jedyna od 2005 roku wystawiana wyłącznie na Opolszczyźnie lista niemiecka, dała tylko jeden mandat poselski. W ostatnich wyborach z 2011 roku głosy oddane na mniejszość zamknęły się raptem na poziomie 28 tysięcy.




Sejmowa lista Mniejszości Niemieckiej w woj. opolskim (rysunek)

(źródło: Państwowa Komisja Wyborcza)

Co sprawiło, że „niemieckość” Ślązaków, tych z pod Krapkowic, Olesna, czy Raciborza, w ciągu niespełna ćwierćwiecza tak mocno wyparowała? Czynnik napędzający koniunkturę dla mniejszości, mający swój wymiar materialny, w sytuacji rozwoju Polski w ostatnich dwóch dekadach, nie jest już silnym bodźcem dla ludności autochtonicznej. Sytuacja uległa zmianie zwłaszcza po zrównaniu praw na niemieckim rynku pracy, co spowodowało, że paszport z BRD nie jest już przepustką do raju dla wybranych. Ślązacy, w tym ich liczne skupiska na Opolszczyźnie, zaczynają wyraźnie ciążyć ku „czystej” śląskości. W lokalnych organizacjach widzą możliwość pielęgnowania swojego regionalizmu. Berlin, po znacznym ograniczeniu wsparcia finansowego dla TSKMN, nie jest już tak jak w latach 80-tych, czy 90-tych „dobrym, bogatym wujkiem Helmutem”.

Etos śląski, którego głównymi elementami składowymi pozostają: rodzina, wiary i praca, można wspierać i konserwować bez oglądania się na liderów mniejszości niemieckiej. Pokolenia najbardziej „niemieckich” Ślązaków, tych urodzonych przed 1939 rokiem i tych pamiętających powojenną „PRL-owską krzywdę” ustępują miejsca w biologicznej sztafecie młodym Ślązakom. To im, nowe państwo polskie po 1989 roku, nie przeszkadza w kultywowaniu swojskości.

W kolejnych spisach powszechnych Niemców w Polsce ubywa (w 2011 roku, jako jedyną narodowość niemiecką wskazało raptem 26 tysięcy polskich obywateli), a na Górnym Śląsku przybywa tych, którzy określają się, jako Ślązacy. Niemieckość wśród ludności miejscowej na Górnym Śląsku nie jest już „trendy”. Widzimy to my z perspektywy Warszawy, ale z całą pewnością dostrzegają to także wyjątkowo aktywne na obszarze Niemiec z 31 grudnia 1937 roku – władze w Berlinie.


Marcin Palade


Tekst ukazał się w "Naszej Polsce"





http://koszalin7.pl/obywatel/polska-niemcy/840-rok-1914-niemcy-strzsaj-win.html