Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

poniedziałek, 21 października 2024

Podług słońca i gwiazd

13 lipca 2024


przedruk fb



Rafał Włodzimierz Jaworski

Stare polskie książki




Dwie stare książki.... a trzecia ciut nowsza 

Otóż właśnie kilka księgarń, także internetowych czeka na dostawę druku reprintu dwóch książek, które może nazwać biały krukami to za dużo, ale z racji tego, że w naprawdę niewielu bibliotekach i muzeach możemy się z nimi zapoznać, na pewno można je nazwać rarytasami.
 
Ale najpierw autor.... 

Władysław Wagner, to pierwszy Polak, który opłynął świat dookoła, na trzech jachtach, bo pierwsze dwa mu zatonęły. Ten harcerz, zaraz po skończeniu szkoły w 1932 roku, wyruszył z Gdyni na żeglarską wyprawę dookoła świata. Początkowo nie powiadomił nikogo o swoich planach opłynięcia kuli ziemskiej nie będąc pewny realizacji swego zamiaru. Nie miał żadnego sponsora ani kontaktu z mediami. Pętlę okrążającą ziemię zamknął na Atlantyku, zakończył rejs w Anglii, 7 lat po wypłynięciu w 1939, gdy Niemcy napadły na Polskę, konsul mu odradził powrót do kraju.

Napisał nigdy nie wznawiane 2 książki po polsku: "Podług słońca i gwiazd" - 1934 i "Pokusa horyzontu" - 1937, jedną książkę w języku angielskim, w której opisał całą wyprawę: "By Sun and the Stars" USA, 1987 r. 

Wnuczka ze znajomymi przetłumaczyła ją na język polski w 2002 i tak po latach ukazała się pełna opowieść o wyprawie dookoła świata kpt Wagnera znowu pod tytułem "Podług słońca i gwiazd", Niestety w moje ręce trafiła tylko ta trzecia i to tylko w wersji cyfrowej, ale ze zdjęciami. I choć to pełna opowieść, jako były harcerz i żeglarz, czekam na reprinty poprzednich rarytasów z niecierpliwością.






Jeszcze trochę info z netu:

"Jest 1932 rok, a więc ludzkość cofnięta w rozwoju o 90 lat. I tenże młody człowiek postanawia opłynąć świat pod żaglami. Wtedy to było proste. Wziął jacht, kumpla na pokład. Obaj zabrali kompas harcerski, szkolną mapę Europy i jako jedyne dokumenty, legitymacje szkolne. Plus smalec ze skwarkami i cebulką, powidła babcine i wodę w beczkach po piwie. No i popłynęli. Nie będę opowiadał dalej bo i tak nikt z postępowej obecnej cywilizacji nie uwierzy że nie mieli sponsora i zespołu brzegowego. Dodam tylko że po drodze nasz bohater zbudował dwa jachty, bo poprzednie mu zatonęły. Żebyście nie musieli szukać w googlach to nie miał złotej karty kredytowej ani nie skończył politechniki w kierunku budowa jachtów. Świat opłynął a obecna cywilizacja przez 83 lata od czasu gdy ukończył rejs kombinowała jak nie wydać jego książki w której to opisuje. No bo przecież jak tu młodym postępowym wcisnąć kit, że bez uprawnień, sponsora i elektroniki można wypłynąć na jeziora mazurskie a co dopiero mówić o rejsie dookoła świata. I to z legitymacją szkolną w kieszeni."


W wielu portach świata dzięki niemu po raz pierwszy zobaczono polską banderę. Wagner był świadomy swojej patriotycznej misji i dzięki jego licznym kontaktom przyczynił się do popularyzacji Polski prawdopodobnie bardziej niż wszystkie ówczesne placówki konsularne i ambasady polskie. Świadczą o tym liczne artykuły prasowe, opisujące młodego Polaka i jego jacht z portem macierzystym - Gdynia.


"Wyprawa Wagnera była wyjątkowo trudna ze względu na brak podstaw finansowych, nieodpowiedni jacht /Zjawa I/ i niedostateczne wyposażenie, a także ze względu na brak umiejętności i doświadczenia wymaganego od kapitana w żegludze pełnomorskiej. Wagner wyrusza na jachcie zbudowanym na kadłubie motorówki bez falszkila z balastem, a na wyposażeniu nie miał aktualnych map i kompasu jachtowego, posługując się początkowo jedynie busolą harcerską. W trakcie wyprawy uzupełniał najpotrzebniejszy sprzęt, zdobywał doświadczenie, jednakże awarie uniemożliwiające dalszą podróż, musiał usuwać niemalże w każdym porcie. 

Kontynuacja wyprawy pomimo utraty dwóch jachtów i doprowadzenie jej do końca było możliwie dzięki wyjątkowym cechom charakteru i umysłu Wagnera. Miał zdolność przewidywania i nieprzepartą wolę dalszego prowadzenia rozpoczętego dzieła, pomimo trudności i przeszkód, zdawało się niemożliwych do pokonania. Wagner wierzył w swoją dobrą gwiazdę i miał optymizm dziecka. Cechy te sam krytycznie ocenił w jednym z wywiadów prasowych pod koniec podróży:

 "Ale tak naprawdę to nie podjąłbym się ponownie wyprawy dookoła świata w tych samych warunkach. Musiałbym mieć większy jacht i więcej pieniędzy. Przedsięwzięcie takiej wyprawy jak ta dobiegająca końca, wymaga dużo optymizmu i nawet trochę głupoty" /cytat za A. Rybczyńską str. 139/.


Oprócz talentu szkutnika, świetnie władał piórem i w krytycznej sytuacji pozbawiany jachtu i środków finansowych, potrafił napisać i opublikować swoją pierwszą książkę. Do tego trzeba dodać zdolności do wytężonej, wielomiesięcznej pracy w skrajnie trudnych warunkach i niezłomne przekonanie o swojej misji, co w sumie pozwoliło na zwodowanie "Zjawy II" i dalszą realizację wyprawy. 

Niezawiniona i niespodziewana utrata tego jachtu, który mógłby służyć do końca wyprawy, załamałaby nawet bardzo silnych ludzi. On jednak nie zrezygnował, uzyskał konieczne poparcie, własnoręcznie i według własnych planów wybudował nowy jacht, Zjawę III, na której dokończył rejs. 

Wagner był wyjątkowy i to nie tylko dla tego, że był zdolny podnieść się z każdej klęski, ale ze względu na swoją prawość i stosunek do ludzi. Gdy udało mu się sprzedać po niewiarygodnie wysokiej cenie 150 dolarów "Zjawę I", jako wrak nienadający się do dalszej eksploatacji, podzielił się fifty/fifty ze swoim załogantem, wiedząc, że ten nie może dalej z nim zostać i w niczym pomoc. Umiejętność współżycia i układanie stosunków z ludźmi była ważną częścią sukcesu i powodzenia jego żeglarskiej i patriotycznej misji. 

Wędrując po morzach i oceanach odwiedzając dziesiątki portów zostawiał za sobą przyjaciół przekonanych do Polski i Polaków. Ostatni rok rejsu odbył w towarzystwie dwóch Australijczyków, którzy w udzielanych wywiadach do prasy po zakończeniu rejsu zawsze podkreślali wyjątkowe cechy swego kapitana i pragnęli poznać Polskę, ojczyznę Wagnera."


Podług słońca i gwiazd (1934)

Pokusa horyzontu (1937)

By the Sun and Stars (1987)










Nieznany lub mało znany. Dlaczego?



Po pierwsze po zakończeniu II wojny światowej pozostał na emigracji i sukcesy żeglarskie osiągał już jako mieszkaniec Wysp czy Stanów Zjednoczonych.

Po drugie, Władysław Wagner urodził się w Krzyżowej Woli, a ta długo nie była zbyt dokładnie lokalizowana i wciąż wielu starachowiczanom może nic lub niewiele mówić. Po przyłączeniu jej do Starachowic stała się częścią miasta, warto więc, by zadomowiła się w świadomości mieszkańców na dobre.

Ale wróćmy do samego Władysława Wagnera.

Siedem lat rejsu, pięćdziesiąt tysięcy mil morskich, Polska na ustach świata, pierwsza trzydziestka najważniejszych dokonań światowego żeglarstwa - oto i on - człowiek legenda ze Starachowic.

- Do dzisiaj nie mogę sobie wyobrazić przyjemniejszego i bardziej interesującego miejsca do życia niż Lubianka - pisał Władysław Wagner w swojej książce "Podług słońca i gwiazd".

Właśnie tam, pola i łąki Lubianki, jej krzewy i drzewa były świadkami pierwszych marzeń późniejszego mistrza mórz i oceanów. Mały Władek przychodzi na świat w Krzyżowej Woli, w 1912 roku, na Lubiance mieszkają jego dziadkowie od strony mamy - państwo Bielińscy. Drudzy (od strony ojca) mieszkają pod lasem, tam, gdzie dziś harcerze mają swoją przystań.

Lubianka, tam cisza od wieków przemyca spokój i ukojenie, dzika plaża wabi tajemnicą. Teren to był piaszczysty, pochyły, nawet jakby wydmowy, z pobliskich łąk dolatywał tu zapach macierzanki, czasem piołunu, przywodząc Władkowi na myśl dalekie kraje... Lubi też słuchać historii o rodowej ziemi, młynie nad stawem i kamienicach - mimo, że wszystko zniknęło w dziejowej zawierusze.

Władysław wraz z rodzicami zamieszkuje w Wierzbniku, ich dom stoi podówczas przy ulicy Starachowickiej 57, dziś nie ma po nim śladu, zlokalizować go można w miejscu, w którym stoi sklep spożywczy, na rogu ulic Wiklinowej i Sadowej. Stąd do Kamiennej mały Władek ma krok. No może dwa. Wartki nurt rzeki był świadkiem pierwszych żeglarskich prób Władzia Wagnera, pierwsze drewniane łódeczki były jednak zupełnie nieszczelne.

Czym by jednak były marzenia, gdyby zrażać się niepowodzeniami? Niczym ważnym i potrzebnym. I Władysław Wagner się nie poddaje, po szkole (chodzi do Szkoły Powszechnej im. Konarskiego - przy Spółdzielczej) konstruuje łodzie doskonalsze.

- Nie poddawałem się. Budowałem następne i myślałem - że lepsze - mimo to bez sukcesu - powie wiele lat później.

Ma 15 lat, gdy decyzja rodziców przerwie nić wiążącą Władka z Wierzbnikiem i Starachowicami - szykuje się bowiem wyjazd do Gdyni.

Z jednej strony żal zostawiać mu ukochany świat dzieciństwa: rozlewiska Kamiennej, która wypchnie go później na najgłębsze i najdalsze wody Świata i wierzbnicki kościół pod wezwaniem Świętej Trójcy (tu przystępował do komunii świętej). Co ciekawe, rodzina Wagnerów dobrze znała się z ówczesnym proboszczem z Wierzbnika, księdzem Dominikiem Ściskałą. Walerian uczestniczył w budowie drewnianego kościoła p.w. Wszystkich Świętych w Starachowicach (której inicjatorem był ks. Ściskała), a jedna z sióstr Waleriana – Maria – była zakonnicą, druga – Janina – prowadziła przy parafii Świętej Trójcy szkółkę dla dziewcząt.

Władysławowi Wagnerowi jest żal, wie jednak, że Gdynia z dostępem do morza jest dla niego szansą.

Tak rozpoczyna się historia żeglarza wszech czasów, który od Kamiennej rozpoczął podróż dookoła świata.

Będzie pod wrażeniem Joshuy Slocuma (żeglarz, który jako pierwszy odbył samotny rejs dookoła świata) i książki "Sam jeden żaglowcem dookoła świata", nie będzie mógł uwierzyć, że żaden Polak się na to nie odważył. Kiedy w 1931 r. znajdzie porzucony wrak szalupy motorowo - żaglowej uzna to za znak. Z wzrokiem utkwionym w przyszłej "Zjawie" powie, że nadeszła pora przekroczyć linię horyzontu. Za 5 dolarów jego ojciec wykupuje wrak i Władek bierze się za remont i woduje "Zjawę" na wodach Bałtyku.

Rejs dookoła świata rozpocznie 8 lipca 1932 r., w ciągu 7 lat dwukrotnie straci jacht. I znów...

Czym by jednak były marzenia, gdyby zrażać się niepowodzeniami?

Wierzy w siebie i wie, że to czego chce dokonać jest realne, zbuduje zatem kolejno dwa następne ("Zjawa II" i "Zjawa III") i kontynuuje podróż.









Władysław Wagner łącznie przepłynął ponad 50 tysięcy mil morskich, odwiedził wszystkie kontynenty za wyjątkiem Antarktydy. W wielu portach świata dzięki niemu po raz pierwszy zobaczono polską banderę, w wielu był pierwszym i być może jedynym starachowiczaninem. To wzrusza i cieszy. Można stawiać śmiałą tezę, że wykonał tytaniczną pracę na polu popularyzacji Polski, pisały o nim gazety, Władysława Wagnera poznał świat.

Po siedmiu latach walki z wodnym żywiołem i jachtami - 4 lipca 1939 r. - Władysław Wagner spełnia wreszcie swe marzenia. Zamyka wokół ziemską pętlę. Ziemia okrążona! Dokona tego na "Zjawie III.

Wyczyn Wagnera zalicza się do 30 najważniejszych osiągnięć światowego żeglarstwa. Swoją podróż opisał w książkach "Podług słońca i gwiazd" (1934 r.) i "Pokusa horyzontu" (1937 r.) oraz anglojęzycznej "By Sun and the Stars" (USA, 1987 r.).

W jednym z angielskich portów dowie się o napaści Niemiec na Polskę i w czasie II wojny światowej będzie służył w polskiej Marynarce Handlowej. Najpierw na statku handlowym s/s "Zbaraż", jako marynarz, potem, w niebezpiecznych oceanicznych konwojach na statku s/s "Zagłoba".

Po wojnie Wagner pozostanie na emigracji, gdzie doczeka pięknego wieku. Był rybakiem, prowadził w Portoryko własną stocznię. Potem zamieszkał w USA na Florydzie. Do Ojczyzny nie było mu już dane wrócić za życia. Dopiero po śmierci, w 1992 r. znów trafi do Gdyni, jego prochy spoczywają dziś w rodzinnym grobowcu na cmentarzu Witomino.


Zainteresowanych odsyłam do publikacji (z któej korzystałam) Zbigniewa Porajowskiego - Władysław Wagner - Starachowiczanin wszech mórz i oceanów. Książeczka dostępna w siedzibie Towarzystwa Przyjaciół Starachowic (UM). O Władysławie Wagnerze pisał również Adam Brzeziński w książcce "Na kartach historii - starachowiczanie XX wieku".


---------





Jednym z ostatnich etapów podróży Wagnera na "Zjawie III" był akwen Morza Śródziemnego i miejsca wokół niego. Pomruki wojny, coraz bardziej słyszalne, zaczynały docierać do Władka, on sam to i owo mógł zaobserwować. Dotyczyło to szczególnie Malty i Gibraltaru, miejsc strategicznych pod względem militarnym. Klimat wojny to jedno, ale Władka zdenerwowała sugestia z Warszawy według której miał zmienić trasę rejsu. Doradzano mu żeglugę przez Morze Czarne, Rumunię oraz pozostawienie "Zjawy III" w Konstancy i powrót do Polski pociągiem. Ta oferta była dla Wagnera nie do przyjęcia, zniweczyłaby wysiłek kilku lat i jego marzenia o opłynięciu świata. A przecież finał był tuż, na wyciągnięcie ręki. Wystarczyło dopłynąć do wybrzeża Portugalii w okolicach miasta Faro, do czego wkrótce doszło.

Nieco wcześniej "Zjawa III", po minięciu Krety, wzięła kurs na Maltę. Do stolicy - La Valetta - portu z fortyfikacjami, weszła 30 maja 1939 roku. Przybycie "Zjawy III" nie było zaskoczeniem. prasa maltańska pisała o Wagnerze z olbrzymią przychylnością, szczegółowo relacjonowała także przebieg rejsu. W maltańskim porcie doszło do spotkania załogi z polskim konsulem, żeglarzami serdecznie zaopiekowali się Naczelnik Maltańskiego Skautingu Komandor Price oraz sekretarz Kapitan Mead. Dużo sympatii i oznak przyjaźni okazał Wagnerowi Naczelnik Okręgowego Skautingu markiz Barbara de st. George.

duże wrażenie na Władku zrobił unikatowy charakter La Valetty, czuł się niczym przeniesiony w wieki średnie podróżnik... Jednocześnie całkiem wyraźnie czuł atmosferę wojny. Przygotowania militarne, ćwiczenia ciężkiej artylerii i dział przeciwlotniczych nie napawały optymizmem. Pobyt na Malcie, choć miły i niezwykły, musiał jednak dobiec końca. Wagner obiera kurs na Algierię.

W stolicy Algierii pojawili się 16 czerwca, cumując "Zjawę III" na przystani jachtowej. Prasa algierska natychmiast odnotowała ten fakt.

Piękna podróż Władysława Wagnera, polskiego skauta, żeglarza, rywala Alaina Gerbaulta.

Jacht "Zjawa III" wpłynął wczoraj rano na spokojne wody przystani Rowing Club. na wysokim maszcie powiewała polska flaga. Trzy dziarskie zuchy uwijały się na pokładzie, jeden z nich - mniejszy niż jego koledzy, ale atletycznie zbudowany - to Władysław Wagner. Jest polskim harcerzem - żeglarzem, zwłaszcza żeglarzem. Morze jest jego domeną, morze jest jego pasją, morze stało się okazją do wzruszającej podróży dookoła świata.

Postój w Algierze był krótki. Zwiedzanie miasta było spacerem w labiryncie wąskich i krętych uliczek, a następny dzień upłynął na żeglarskiej wycieczce dla nowo poznanych polonijnych przyjaciół oraz konsula z małżonką.

A potem wsiadają na pokład i ruszają dalej. Europa stoi otworem - Dla dwóch australijskich przyjaciół Władka jest to pierwsze zetknięcie z kontynentem - mają wrażenie dotknięcia egzotyki. pokryty śniegiem łańcuch górski Sierra Nevada przyprawia ich o morze wzruszeń i podniecenia.

1 lipca 1939 roku przybywają do Gibraltaru. Tu, podobnie jak na Malcie, wszyscy ich oczekują. Władka szczególnie ucieszy spotkanie z kapitanem Pratleyem poznanym wcześniej w Adenie. Gibraltar z uwagi na swoje strategiczne położenie był w ciągłym przygotowaniu się do wojny - labirynty tuneli w skałach wypełnione były ciężkimi działami, wykonywano również schrony dla samolotów bojowych.

Na powitanie Wagnera i jego załogi zorganizowano specjalną wycieczkę. Władysław szczególnie był zainteresowany był starym fortem obronnym, zbudowanym jeszcze w czasach walk z Arabami. Duże zdziwienie i zaciekawienie wywołał widok gromady małp żyjących zupełnie swobodnie i idealnie wpisujących się w miejscowy krajobraz. Małpy do dziś znane są z psikusów robionych turystom. Legenda mówi, że Wielka Brytania tak długo utrzyma skałę, dopóki są na niej małpy.

Dla Władka i żeglarzy przygotowano niezwykle bogaty program, niemal bez chwili wytchnienia. Wystawne przyjęcie w hotelu "Victoria" z wyśmienitym towarzystwem, wizyta w Windmill Hill - pod latarnią morską - skąd można było zaobserwować brzeg Afryki, odwiedziny nowej siedziby skautów, wizyta w studiu radiowym - gdzie relacjonowano przebieg morskiej wyprawy - t naprawdę sporo jak na kilka dni.

Miłym akcentem była wizyta w domu państwa Pratley, gdzie kapitan poziewał załodze "Zjawy" i zapewnił, że dzień spotkania z nimi był dla niego wyjątkowy i szczęśliwy. Na zakończenie pobytu Wagner i spółka trafiają do Urzędu Pocztowego, gdzie otrzymują kilka map morskich, potem wizyta w stacji meteo i... wzruszające pożegnanie.

"Zjawa III" w towarzystwie trzech parowców okrąża przylądek Carnero, wchodzi w Cieśninę... Skała Gibraltar niknie we mgle...


Zbigniew Porajoski



----------



W Australii zabierając na pokład "Zjawy III" dwóch skautów (Dawida Walscha i Bernarda Plowrighta) Władek Wagner bierze na siebie dodatkową odpowiedzialność. Zdaje sobie sprawę, że od tej chwili, oprócz głównego celu jakim jest opłynięcie świata, równie ważnym zadaniem jest dotarcie w odpowiednim czasie na III Światowy Zlot Skautów w Szkocji. Dlatego z głęboką ulgą odetchnął, gdy 21 lipca 1939 roku "Zjawa III" po rocznym rejsie wpływa bezpiecznie do portu Southampton w Anglii. Tu podróżników wita współtwórca skautingu i przyjaciel generała Powella, pułkownik Turner - Clark. Tego samego dnia przybywają przedstawiciele Kwatery Głównej Brytyjskiego Skautingu, przynoszą informację, że na naszych bohaterów czeka cała skautowska brać.

W Londynie Władka Wagnera i jego przyjaciół wita Komendant światowego Skautingu sir Percy Everett.

- Pragnę pogratulować całej trójce wspaniałej podróży z Australii. Nie sądzę, aby ktoś w ostatnich latach odbył podobną podróż, tak pełną emocji i niebezpieczeństw. Ruch skautowski jest dumny z doprowadzenia do pomyślnego zakończenia tej bohaterskiej wyprawy przez członków naszej skautowskiej rodziny. Jestem przekonany, że spotka ich entuzjastyczne przyjęcie ze strony skautów z całego świata - powiedział na zakończenie wyprawy.

Londyńskie popołudnie upłynęło naszych chłopakom pod znakiem wizyty w radio BBC, gdzie w specjalnym programie zrelacjonowali szczegóły wyprawy. Co ciekawe, wieczorem uczestniczyli w programie telewizyjnym w Alexander Palace, pierwszej telewizji na świecie. Prowadzący odszedł od zaplanowanego programu i zapowiedział wydanie specjalne - wtedy to zrobiło ogromne wrażenie.

Oto Władysław Wagner, polski harcerz morski, pełniący funkcję kapitana i nawigatora. Jego podróż rozpoczęła się w 1932 roku, kiedy wypłynął z Polski z jednym towarzyszem, by nieść w świat polską banderę" - tak zapowiedział gości dziennikarz o nazwisku Reynolds.

Władysław Wagner i jego towarzysze przeszli tym samym do historii światowej telewizji - tego bowiem dnia (22 lipca 1939 roku) miała miejsce pierwsza transmisja telewizyjna. Po wywiadzie nasi żeglarze obejrzeli studio, a potem umknęli na londyński dworzec King's Cross i wsiedli do najszybszego pociągu w Wielkiej Brytanii "Latający Szkot" i ruszyli do Szkocji na Światowy Zlot Skautów.

impreza odbywała się w majątku ziemskim Maitlanda Mc Gilla - Crichtona, nieopodal malowniczego zamku Monzie, gdzie na bohaterów mórz i oceanów czekać iście królewskie powitanie. Arystokrata powitał ich słowami:

- Oczy całego świata zwrócone są na tę imprezę właśnie dzięki Wam, dzięki Waszej tu obecności.

Kulminacyjnym punktem programu był przemarsz wszystkich uczestników, w pochodzie wzięło udział cztery tysiące skautów reprezentujących 42 kraje. Oglądało ich 25 tysięcy widzów z różnych stron Szkocji.

Władysław Wagner jechał na specjalnie przygotowanym samochodzie z platformą o nazwie "Sir Lancelot". On w środku, po bokach przyjaciele z Australii - stali się główną atrakcją zlotu, samochód, którym jechali (z 1909 roku) zyskał obozową sławę. Przed autem szła szkocka orkiestra złożona z dudziarzy, bębniarzy, wokół auta szkoccy skauci z wyciągniętymi rapierami uformowali się wokół "Sir Lancelota". Wszyscy ubrani w narodowe stroje.

Na trybunie zasiadał komitet powitalny, w jego składzie znaleźli się między innymi książę Gustaw VI Adolf - późniejszy król Szwecji oraz książę Liechtensteinu Emmanuel.

Na cześć Władysława Wagnera i jego dzielnych przyjaciół z czterech tysięcy gardeł zgromadzonych skautów wydobyły się wiwaty, oklaskiwali ich wszyscy zgromadzeni.

Na zlocie było tylko 12 polskich harcerzy, nie przypłynął zapowiadany szkuner szkoleniowy "Zawisza Czarny" - Władysław Wagner nie wiedział jeszcze, że wszystkie plany pokrzyżowała wojna. Gdy impreza trwała, gdy rozdawał autografy, gdy był na lunchu z Naczelnikiem Związku Szkockiego Skautingu i z Prezydentem Szkockiej Rady, to duchem już przygotowywał "Zjawę III" do rejsu d Gdyni. Jeszcze nie wiedział, że tam nie dotrze.



Aneta Marciniak



-----------




Władysław Wagner nie wyobrażał sobie, że nie dotrze do ojczyzny, dlatego też zwrócił się do polskiego konsulatu w Anglii o przygotowanie jego przejazdu do Polski przez kraje wojennie neutralne. Był gotowy do walki z niemieckim okupantem.

- Dookoła świata. Bohaterskie trio przybywa do Gorleston. Młody Polak chce wracać do ojczyzny i walczyć - pisze reporter "Mercurego". - Pragnie wstąpić do dzielnej armii tak walecznie stawiającej opór przytłaczającej sile niemieckich najeźdźców. Ten opalony na brąz 26 - letni Polak to Władysław Wagner z Gdyni, portu "polskiego korytarza".

Powrót do kraju okazał się jednak niemożliwy, a "Zjawa III" została zarekwirowana przez wojsko na czas wojny, była wykorzystywana do przewożenia balonów zaporowych, stosowanych w celu utrudnienia działań lotnictwa niemieckiego.

Władek namawiany jest przez konsula dr. Poznańskiego jak również dr. Michała Grażyńskiego do napisania książki o dziejach "Zjawy". Dr. Michał Grażyński, przedwojenny wojewoda, śląski i naczelnik Związku Harcerstwa Polskiego przebywał wówczas w Paryżu.

- Na małym jachcie opłynąłeś - Druhu Wagnerze - całą kulę ziemską. Zawijałeś pod polską banderą do portów i małych przystani, patrzyłeś szeroko otwartymi oczami na ludzi wszystkich ras, wchłaniając w siebie niewysłowione piękno przyrody, rozeznając się w duszach ludzkich. W rozważaniach próbowałeś uchwycić istotny wątek i sens bytu. Przeżyłeś - żeglarzu dalekich mórz i oceanów - wiele szczęśliwych i pięknych chwil, to znowu niebezpiecznych i groźnych. Wiejący nocą wiatr od lądu niósł Ci miły, namiętnością przesycony zapach, a tonące w poświacie księżycowej wody koralowych atolów lub szalejące bujną roślinnością i gwarem ludzkim wyspy wód południowych olśniewały Cię pięknem, bogactwem form i zmiennością barw życia i przyrody. Czytamy o tym wszystkim w Twojej pięknej opowieści, która jest nowym wartościowym dorobkiem literatury podróżniczej - pisał Grażyński w liście do Władka.

Sprawa pisania książki stała się nieaktualna, gdy Władek decyduje się wstąpić do Polskich Sił Zbrojnych tworzących się we Francji.

- Wyjechałem z Polski zaraz po opuszczeniu szkoły. Przez całą podróż spotykałem przyjaznych, życzliwych ludzi różnego pokroju, ale teraz zdałem sobie sprawę, że nadszedł dla mnie czas, aby stawić czoła rzeczywistemu światu i nauczyć się jak żyć z ludźmi. Cały nowy ocean do przebycia - nachodziły go refleksje.

Po przybyciu do Londynu skierowany do Centrum Szkolenia Rekrutów w Camden Town. W ośrodku tym przebywa wielu polskich lotników, wśród nich znakomity pilot Kazimierz Rosiewicz, z którym Władek się zaprzyjaźnia. Niestety, Rosiewicz zginie podczas walk powietrznych nad Anglią. Kiedy nadszedł czas wyjazdu do Francji Niemcy rozpoczęli kolejny etap wojny zajmując te tereny. Rozpoczęła się ewakuacja wojsk alianckich z Francji do Anglii. Wobec zaistniałej sytuacji Władek Wagner, podejmuje pracę tłumacza w polskim konsulacie. Trwa to krótko, gdyż wkrótce zostaje zwerbowany na czas wojny do konwojów w służbie Polskiej Marynarki Handlowej pod brytyjską admiralicją.

Władek nie waha się ani chwili, bo morze jest jego powołaniem. Dostaje się do portu nad Morzem Północnym, gdzie zostaje zaokrętowany się na "Zbaraż". Statek przewoził węgiel, ładunek bardzo potrzebny londyńczykom. Po dwóch tygodniach, kiedy statek wychodził z Londynu, dojdzie do ataku. Statek zostanie zatopiony przez niemiecki samolot. Wagner uratował się, po czym zaokrętował na "Zagłobę".

Statki pływające w konwojach. ochraniane były przez okręty wojenne. Ich zadaniem było zaopatrywanie Anglii w sprzęt wojskowy, ale również w artykuły cywilne. Narażone były one na ciągłe ataki niemieckiego lotnictwa i okrętów podwodnych. Ludzie morza za prawdziwych bohaterów uważali marynarzy z konwojów murmańskich, które ponosiły olbrzymie straty. Konwoje na trasie pływały zygzakiem, aby utrudnić trafienie torpedą przez okręty podwodne. Powodowało to wydłużenie czasu przypływu oraz możliwość wypchnięciu z szyku w czasie sztormu.

O ile okręty wojenne mogły się bronić przed bombowcami mając działa przeciwlotnicze, to statki handlowe były bezradne. W tej sytuacji kapitanowie polskich statków handlowych na własną rękę uzbrajali je w działka przeciwlotnicze. Wagner na "Zagłobie" pływał przez kilka miesięcy na trasach do Stanów i Kanady, nie podobał mu się jednak kapitan, pod którego podlegał. Miał on tendencje do opuszczania konwoju w czasie rejsu, co narażało załogę jak i statek na dodatkowe niebezpieczeństwo ze strony U- bootów. W listopadzie 1940 roku gdy wypłynęli do USA i Kanady zostali zaatakowani przez niemieckie lotnictwo i okręty podwodne, z 52 statków załadowanych towarem, do Anglii dotarło 29. Kapitan "Zagłoby" odłączył się od szyku i wtedy zaatakował go bombowiec "Junkers". Na szczęście dla załogi, kilkukrotne próby zatopienia statku nie powiodły się. Bomby spadające blisko statku spowodowały jedynie rozbryzgi wody, oblewając marynarzy.

Po dopłynięciu do portu, Władek Wagner wyokrętował się ze statku i zamustrował na statek "Narocz", gdzie pełnił służbę w randze oficera. Pływał zawsze w atlantyckich konwojach - USA, Kanada, Islandia, Portugalia, Gibraltar, Wyspy Owcze. Jemu się udało, natomiast załoga "Zagłoby" już w następnym rejsie nie miała tyle szczęścia. Po wyjściu z Nowego Jorku, na Atlantyku, statek został zaatakowany przez okręt podwodny i zatopiony wraz z całą załogą.

Władysław Wagner za zasługi w czasie wojny został odznaczony przez rząd polski na uchodźstwie, jak również przez władze Anglii. Według kpt. Karola Olgierda Borchardta, pisarza marynisty i jednocześnie uczestnika bitew atlantyckich, statek "Zagłoba" miał zaliczone strącenie dwóch samolotów niemieckich, natomiast "Narocz" - jednego.

Wiosną 1944 roku brytyjska administracja zwróciła "Zjawę III" kapitanowi Wagnerowi, który jednocześnie kończy służbę w marynarce. "Zjawę III" przerobi na kuter rybacki i razem z kapitanami Ardenem i Mikeską weźmie się za rybołówstwo. Potem założy szkołę rybołówstwa morskiego dla młodych Polaków, którzy przybywali do Anglii z różnych stron świata. Anglicy przyjmą Polaków z pełną życzliwością, to będzie niezwykły czas przyjaźni i integracji. Zdawać by się mogło, że to złote czasy spokoju dla Władka Wagnera, nic jednak bardziej mylnego.

Polska wciąż będzie poza jego zasięgiem. Gdy do władzy dojdą ludzie komuny, a w Londynie powstanie morska komisja PRL i zaproponuje Wagnerowi zrzeczenie się starego paszportu na rzecz nowego dokumentu Polski Ludowej, ten człowiek morza wyczuje podstęp. Zbyt mocno jest przywiązany do wolności, by ulec - to zaś sprawi, że władze komunistyczne będą od tego momentu umniejszać osiągnięcia naszego bohatera. Cenzura zrobi wszystko, by Polska o nim zapomniała

Wagner opuści Anglię, pozna Mabel Olpin, kupi jacht "Rubikon" i ruszy układać sobie życie.



Aneta Marciniak


----------




Pod koniec wojny Władysław Wagner zakończył służbę w marynarce i odzyskał od Brytyjskiej Admiralicji Zjawę III. Już wtedy ma pewien pomysł. Czy kończyła się jego przygoda? Zdecydowanie nie.

Życie Wagnera to mieszanina niewyspania, marnego jedzenia i osób spotkanych na drodze, to gorączka podróży i działania, która mu towarzyszy od dawna i z której w ogóle nie zamierza się leczyć.

A zatem... Opłynięcie ziemi ma za sobą, bierze się więc za rybołówstwo. Sprowadza Zjawę III do Szkocji (do Buckie) i tam (razem z kapitanem Leonem Arsenem i kapitanem Edwardem Mikeską) Wagner zakłada spółkę rybacką, a Zjawa III zostaje przerobiona na kuter rybacki. Co ciekawe, żaden z nim nie ma bladego pojęcia o łowieniu ryb.

Szaleńcy?

Tak, bo Władysław Wagner (nie wiedząc co z czym z tymi rybami) zamierza zacząć od razu na tzw. pełnej petardzie i kupuje jeszcze dwie łodzie, które zresztą wymagają przebudowy. Biznes startuje, Wagner nie ma pieniędzy - zwraca się więc o pożyczkę Polskiego Departamentu Morskiego.

Początki wcale nie są łatwe, i nie tylko z powodu braku doświadczenia, ale także niebezpieczeństw czyhających na śmiałków i kryjących się na Morzu Północnym. Pełno tam dryfujących min, na które wpadają nieważne kutry, często spektakularnie wylatują w powietrze. Jedna z takich min stanęła na drodze naszych przyjaciół, obrośnięta wodorostami mogła zostać przeoczona, na szczęście bystre oko kapitana Arenta ustrzegło ich od wystrzałowego spotkania.

Pewne kłopoty sprawia także stara "Zjawa III", a właściwie to jej silnik. który odmawia posłuszeństwa.

I zdarzyło się pewnego razu, że wracając z połowu silnik się znów buntuje. "Zjawa" jest 10 mil od lądu, na domiar złego rozdarł się, szarpany wiatrem, żagiel. Sytuacja nie do pozazdroszczenia, bo "Zjawa III" dryfuje na skały. Będący członkiem załogi duński rybak, oceniając sytuację, rzekł, żeby pójdzie się zdrzemnąć i żeby go obudzić, jak będą na skałach. I tak nie był w stanie nic sensownego zdziałać. Na szczęście morskie bóstwa pilnie strzegą polskiego bohatera. Wszechświat mu sprzyja. Silnik zaskoczył.

Dobili do brzegu.

Port. klimatyczne tawerny, z których niosą się echa rozbawionych głosów, uliczki toną w ciepłym, wieczorny świetle. Na Wagnera czekają jego koledzy od łajb, starzy morscy wyjadacze, których głosy przypominają krzyki mew. Wieczorne gawędy przy piwie trwają nierzadko do rana. Wagner uważnie ich słucha, bo ci potomkowie wikingów mają wiele historii do opowiedzenia, morze jej na ich zawołanie.

Ale rybackim opowieściom przysłuchuje się ktoś jeszcze. Dwie stałe bywalczynie portowej knajpy - kolorowe papugi, które lubią to i owo wtrącić, nie całkiem (podobno) cenzuralnie.

O tak, łatwo to sobie wyobrazić.

Gdy sytuacja w kwestii połowu ryb się nieco ustabilizowała Wagner wpada na pomysł stworzenia szkółki rybackiej. Miała ona służyć polskim chłopcom przybywającym do Anglii z różnych stron świata. Ustalono, że szkółka powstanie w Buckie i będzie dotowana przez rząd, a nadzorowana przez Władka Wagnera. On swoje łodzie oddaje uczniom do odbywania praktyk, a sam zajmuje się programem nauczania. Oto jednoroczny kurs przysposobienia rybackiego, którego założeniem było zapoznanie młodych rybaków z nowoczesną techniką połowów. Na drodze powstania szkółki rybackiej staje fakt, że Rząd Polski w Londynie straci polityczne poparcie, a sam Wagner znajdzie się w trudnej sytuacji. Sprawa szkolenia młodzieży zostaje zaniechana, a sam Władek przenosi się do Aberdeen. Dalsze utrzymywanie bazy w Buckie staje się zbędne.

To jest także ten czas, gdy powołana w Londynie Morska Komisja PRL zaproponuje Władkowi zrzeczenie się posiadanego paszportu na rzecz paszportu Polski Ludowej i powrotu do kraju. Trafiła jednak kosa na kamień. Władek Wagner, który podczas siedmioletniej morskiej włóczęgi poznał smak wolności, swobody, kategorycznie odmawia. To zaś sprawia, że władze komunistyczne obejmują jego postać cenzurą, szkalują jego osobę i umniejszają dokonania. Kraj ojczysty zapomina o Wagnerze, ale do czasu. Są tu przecież ludzie, którzy zrobią wszystko, by jego wyczyn przetrwał w pamięci i zatoczył coraz szersze kręgi. To środowiska morskie, żeglarskie, ale także my w Starachowicach.

Czy to się udało? Ocenią czytelnicy.

W Aberdeen Władek pozna swoją piękną żonę - Mabel Olpin - córkę oficera nawigacji Brytyjskiego Departamentu Morskiego. On – niczym Sindbad Żeglarz - snuje barwną opowieść o swoich przygodach, ona zaś słucha i między pięknymi słowami znajduje coś o wiele większego… To się musi skończyć ślubem...

Ale do tego, zdaje się, jeszcze wrócimy.


Aneta Marciniak









„brzrzrz” - "odszkodowanie"





niekończące się dwuznaczności




przedruk


Cezary Krysztopa: Głowa robi „brzrzrz”

20.10.2024 21:46

W czasach, kiedy gra „Warcraft” święciła triumfy, ja należałem do teamu „Heroes III”. No, ale i mnie się zdarzyło ileś razy w „Warcraft” grać w zaprzyjaźnionej kawiarence internetowej i muszę przyznać, że jedyną „wadą” tej gry strategicznej było to, że „Heroes III” była jeszcze lepsza.



Dlatego ucieszyłem się na premierę filmu „Warcraft” opartego na motywach gry o wojnie ludzi i orków w 2016 roku. Tu trzeba dodać, że przez wielu mogę być uznany za niedoskonałego kinomana, „dramatów psychologicznych” nie znosiłem nigdy, kiedy widzę tzw. polską kinematografię silącą się na jakość, której żadną miarą z serialowych umiejętności nie jest w stanie wycisnąć, przezornie przechodzę na drugą stronę ulicy. Za to lubię filmy widowiskowe, choć nie widowiskowe za wszelką cenę. I „Warcraft” mi się spodobał.


Początek?

I tutaj rzecz ciekawa. „Warcraft” ma potencjał na długą serię filmów, podobnie jak powstało wiele innych serii, czasem o wiele mniejszym potencjale. Mało tego, film ewidentnie kończy się takim splątaniem wątków, jakby obiecywał ich rozplątanie w nadchodzących częściach. Jakby tego było mało, podtytuł filmu „Warcraft” brzmi „Początek”. Wydaje mi się, że nie można mieć wątpliwości, że producenci mieli plany dotyczące serii, nie pojedynczego filmu. A jednak osiem lat po premierze pierwszej części nie powstała nawet druga.

Dlaczego tak się stało? 

Oczywiście nie wiem, ale być może jakąś wskazówką jest tutaj scenariusz filmu. Film ma już osiem lat, ale na wypadek gdyby ktoś go nie widział, a chciał zobaczyć, nie chcę „spojlerować”, więc tylko tak ogólnie. Film dotyczy konfliktu pomiędzy ludźmi, taką ewidentnie cywilizacją białego człowieka, a orkami-najeźdźcami, którzy chcą ludziom odebrać ich świat. Orki, jak to orki, nie wyglądają szczególnie sympatycznie, choć z niektórymi można się dogadać. Brzmi znajomo?

Na czym polega różnica?

Nie wiedzieć czemu, to mi przywodzi na myśl inny przypadek, również ekranizację gry „Angry Birds”. W pierwszej części ptaki, tytułowe „angry birds”, choć na początku są uosobieniem poczciwości, zostają podstępnie najechane przez przybyszy z zewnątrz, zielone świnie. Najpierw witają je z radością, nie słuchają ostrzeżeń nielicznych, a w końcu muszą bronić jaj, które świnie im ukradły. Brzmi znajomo?

Seria „Angry Birds” doczekała się kontynuacji. Już w drugiej części ptaki dogadują się ze świniami, następuje integracja i podejmują wspólne działania. Co, biorąc pod uwagę pakiet propagandowy, który ma dziś obowiązek zawierać każda produkcja mająca ambicję zarobienia dużych pieniędzy, również powinno brzmieć znajomo.

Teraz wkładamy sobie te dane do głowy, głowa robi „brzrzrz” swoim aparatem wyciągania wniosków i po chwili zadajemy sobie pytanie: Na czym polega różnica? Czy na tym, że producenci „Warcrafta” nie zdążyli wypuścić drugiej części, przy pomocy której zapewniliby, że wcale nie mieli na myśli tego, co się wszystkim wydaje, że mieli?




Autor: Cezary Krysztopa
Źródło: Tygodnik Solidarność 42/2024











Zagrożenie NATO - "już postrzegają nas"







przedruk



"Zagrożenie jest bardzo poważne". Niepokojące słowa amerykańskiego generała

dzisiaj 6:46


Amerykański generał Christopher Cavoli wskazuje, że choć Rosja poniosła na Ukrainie duże straty, to jednak zdobyła bezcenne doświadczenie. NATO musi być gotowe na konflikt.




– Pod koniec wojny na Ukrainie, jakikolwiek by on nie był, armia rosyjska będzie silniejsza niż dzisiaj. Siły te znajdą się na granicy naszego sojuszu. Będą dowodzone przez tych samych ludzi, którzy już postrzegają nas jako wrogów i wtedy będziemy bardzo wściekli z powodu tego, jak potoczyła się wojna. Będziemy więc mieli przeciwnika z prawdziwymi umiejętnościami, masą i jasnymi intencjami. Dlatego musimy być gotowi i potrzebować sił zbrojnych, które będą w stanie się temu przeciwstawić – powiedział generał Christopher Cavoli, naczelny dowódca amerykańskich sił zbrojnych w Europie w wywiadzie dla "Der Spiegel".

Generał zauważył, że Rosja stanowi stałe zagrożenie dla NATO i bezpieczeństwa w całej Europie. Dodał, że Moskwa coraz częściej współpracuje z takimi państwami jak Chiny i Korea Północna. To sprawia, że jest to problem globalny, o zupełnie nowej dynamice.

– Zagrożenie jest bardzo poważne. Wolę opisać, jak dotkliwe jest dla nas. NATO musi mieć większe możliwości niż nasz przeciwnik. Dlatego musimy szybko wdrożyć wymagania wynikające z planów obronnych. Pamiętajmy, że musimy być szybsi od Rosjan, tylko w ten sposób możemy ich powstrzymać – dodał amerykański dowódca.
Możliwy atak Rosji

Według symulacji możliwego rosyjskiego ataku na wschodnią flankę NATO w 2027 roku, sojusz będzie potrzebował 10 dni na aktywację piątego artykułu o obronie zbiorowej. W najgorszym przypadku państwa bałtyckie mogą zostać pozostawione bez pomocy przez 10 dni, zanim NATO wyśle posiłki.

Zastępca Sekretarza Generalnego NATO Mircea Joane powiedział, że obecnie Rosja "nie ma zamiaru ani możliwości” atakować żadnego z krajów Sojuszu.

Były Naczelny Dowódca NATO, emerytowany admirał Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych James Stavridis, ostrzegł, że rosyjskie dowództwo wojskowe sprzeciwi się jakimkolwiek ćwiczeniom Sojuszu na Morzu Bałtyckim. Były dowódca NATO uważa, że "w ciągu najbliższego miesiąca Rosjanie mogą przejść na wojnę cybernetyczną i elektroniczną”.






"Będą dowodzone przez tych samych ludzi, którzy już postrzegają nas jako wrogów i wtedy będziemy bardzo wściekli z powodu tego, jak potoczyła się wojna."


"Będą dowodzone przez ludzi, którzy już postrzegają nas jako wrogów."


"już postrzegają nas jako wrogów."





Ach więc to tak!

Wcześniej tak nie postrzegali?


sobota, 19 października 2024

Ocknął się, gdy chciano pobrać jego narządy





przedruk




Uznany za zmarłego Amerykanin ocknął się, gdy chciano pobrać jego narządy do przeszczepu

Grzegorz Kuczyński

19 października 2024, 13:46



Mężczyzna, u którego doszło do zatrzymania akcji serca i stwierdzono śmierć mózgu… obudził się w samą porę. Chirurdzy byli już w trakcie pobierania jego narządów do przeszczepu. Do tej szokującej historii doszło w amerykańskim stanie Kentucky.


Wszystko wydarzyło się trzy lata temu, ale niektóre szczegóły stały się znane dopiero teraz, po tym jak sprawę w mediach nagłośniła siostra niedoszłego dawcy, do której list napisała jedna z osób obecnych przy próbie pobrania narządów mieszkańca Kentucky. W sprawie wciąż toczy się dochodzenie.
Stwierdzili śmierć mózgu


36-letni Anthony Thomas „TJ” Hoover II został zabrany do szpitala Baptist Health w Richmond w stanie Kentucky w październiku 2021 roku z powodu przedawkowania narkotyków. Lekarze próbowali reanimować mężczyznę, ale bez skutku. Zdiagnozowano śmierć mózgu i natychmiast zaczęto badać jego narządy wewnętrzne pod kątem wykorzystania Hoovera jako dawcy. Personel szpitala poinformował rodzinę, że wcześniej Hoover wyraził zgodę na oddanie swoich narządów w przypadku śmierci.


Dziś jego siostra Donna Rhorer opowiada, że podczas przewożenia Hoovera na salę operacyjną zauważyła, jak oczy brata otwierają się. - Powiedziano nam, że to tylko odruchy, po prostu normalna rzecz. Kim jesteśmy, by kwestionować system medyczny? – wspomina kobieta. Ale godzinę później z sali, gdzie miano pobrać narządy Hoovera, wyszedł lekarz i powiedział rodzinie, że mężczyzna „nie był gotowy”. Co takiego wydarzyło się na sali operacyjnej?
Nagle obudził się


Natasha Miller, pielęgniarka, która była jedną z osób odpowiedzialnych za zachowanie narządów, wspomina, że była zdezorientowana faktem, iż Hoover wyglądał na żywego, gdy został przywieziony na salę operacyjną. - Poruszał się - mówi pielęgniarka. - I wtedy zobaczyliśmy, że płyną mu łzy. Wyraźnie płakał. Nietypowe zachowanie pacjenta, który właśnie został uznany za zmarłego, przeraziło personel medyczny. Dwóch lekarzy odmówiło nawet udziału w operacji pobrania narządów. Postanowiono skonsultować się z szefem amerykańskiego programu dawców KODA, który był nieugięty: „Mózg jest martwy, więc pacjent nie żyje. Poszukaj innych chirurgów, którzy nie stchórzą”.


Asystująca przy wszystkim pracownica KODA, Nicoletta Martin, wspomina zaskoczenie, gdy podczas przygotowań do usunięcia serca pacjenta, ten nagle obudził się i zaczął miotać się na stole operacyjnym. Nie było już żadnych wątpliwości, że Hoover żyje.
Kto zawinił?


Mężczyzna przeżył, jednak według siostry Hoovera, po szokującym incydencie w szpitalu jej brat ma problemy z pamięcią i mową, a także zaburzoną koordynację ruchów. Urzędnicy KODA zaprzeczają, że którykolwiek z pracowników programu dawców instruował lekarzy, aby przystąpili do operacji pobrania narządów od żywego pacjenta. Dochodzenie w sprawie incydentu wciąż trwa i znajduje się pod kontrolą prokuratora generalnego stanu Kentucky.






źr. The Guardian, Ney York Post


















Stanfordzki eksperyment - prof. Zimbardo

















Prof. Tomasz Grzyb: badania Zimbardo to kamienie milowe w psychologii społecznej
18.10.2024aktualizacja: 18.10.2024




Stanfordzki eksperyment prof. Philipa Zimbardo stanowi jeden z kamieni milowych psychologii. Badanie to, choć krytykowane, pokazało prawdę, do której w psychologii dochodzono później wiele razy za pomocą innych eksperymentów - powiedział PAP prof. Tomasz Grzyb z Uniwersytetu SWPS.


Stanfordzki eksperyment więzienny polegał na zamknięciu 24 zdrowych ochotników. Podzielono ich losowo na dwie grupy: więźniów i strażników. Eksperyment miał pokazać, jaki wpływ ma sytuacja społeczna na zachowanie jednostki. Uczestnicy eksperymentu zaczęli wcielać się w przypisane im role. Strażnicy zaczęli postępować brutalnie i sadystycznie w stosunku do więźniów, pojawiły się zachowania patologiczne, aż sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli. Badacze byli zmuszeni przerwać eksperyment.

"Z całą pewnością prof. Philip Zimbardo jest i będzie żywą postacią w historii psychologii. Jego badania, przede wszystkim oczywiście badanie stanfordzkie, to jeden z kamieni milowych psychologii społecznej. To było coś, co wywróciło do góry nogami myślenie o tym, jak sytuacja wpływa na zachowanie człowieka. Do pewnego momentu byliśmy przekonani, że można mówić o pewnej stałości ludzkiego zachowania, o pewnej przewidywalności. Badanie, które przeprowadził prof. Zimbardo, zakwestionowało to myślenie, pokazało, że jest zupełnie inaczej” - powiedział PAP prof. Grzyb, dziekan Wydziału Psychologii we Wrocławiu Uniwersytetu SWPS.

Jak przyznał, do tego badania jest dziś wiele uwag i zastrzeżeń, bo "nie trzyma się ono współczesnych zasad prowadzenia eksperymentów" i nie jest tak naprawdę eksperymentem w sensie ścisłym, a bardziej pewną prowokacją, nawet performansem.

"Jednak to w moim odczuciu nie zmienia wagi tego, co Zimbardo pokazał. Zwłaszcza, że pewne założenia, które testował, zostały później potwierdzone w innych badaniach. To, co pokazał, było prawdą, do której później wiele razy dochodziliśmy w psychologii społecznej z pomocą innych eksperymentów" - wyjaśnił prof. Grzyb.

Podkreślił, że Zimbardo był człowiekiem o bardzo szerokich horyzontach i w pewnym sensie stał się "ofiarą swojego badania stanfordzkiego”, a zajmował się np. tematyką nieśmiałości w sposób empiryczny.



"Myślę, że nie należy pomijać dwóch rzeczy, kiedy się o nim myśli. Po pierwsze, jego zaangażowania społecznego, zwłaszcza w Polsce. W Katowicach stworzył Centrum w Nikiszowcu, w którym opiekował się tak zwaną trudną młodzieżą. Pieniądze, które zarabiał w Polsce na książkach najczęściej po prostu przeznaczał na to Centrum, żeby pomagać dzieciom” - przypomniał badacz.

Zaangażowanie społeczne prof. Zimbardo było związane np. też z więzieniem Abu Ghraib. "To było więzienie, które powstało w Bagdadzie - po rozpoczęciu wojny w Zatoce Perskiej - gdzie Amerykanie trzymali irackich więźniów, i gdzie dochodziło do szokujących, dramatycznych scen, które tak naprawdę Zimbardo wcześniej obserwował w swoim badaniu stanfordzkim. Kiedy amerykańska armia szukała kozłów ofiarnych, Zimbardo stanął po stronie tych żołnierzy. Był wtedy także świadkiem obrony w procesie, którym im wytoczono i wskazywał, że za zachowanie żołnierzy odpowiedzialny jest system, w którym byli zanurzeni, że to system, w którym funkcjonowali, dopuszczał do takich sytuacji” - wskazał rozmówca PAP.

Prof. Grzyb zauważył, że nawet wtedy, kiedy pojawiły się zarzuty dotyczące badania stanfordzkiego, prof. Zimbardo pozostał niezwykle na tę krytykę otwarty.

"Udostępniał swoje archiwum, rozmawiał z ludźmi, którzy chcieli to jeszcze raz przetestować. Więc ta jego otwartość na krytykę także była moim zdaniem po prostu imponująca” - ocenił rozmówca PAP.



W 2011 roku prof. Zimbardo został doktorem honoris causa Uniwersytetu SWPS.

"Prof. Zimbardo pomagał mi kiedyś przy projektowaniu książki, w której zresztą znalazł się fragment rozmowy z nim. Wielokrotnie mieliśmy okazję rozmawiać, mieliśmy okazję zjeść kilka wspólnych posiłków. To zawsze się przeradzało się w taką fantastyczną ucztę, wspólne rozmowy. Więc to rzeczywiście była postać nietuzinkowa także w takim wymiarze ludzkim” - wspomniał badacz.

Prof. Philip Zimbardo urodził się w 1933 r. w Nowym Jorku. W latach 1960-1967 wykładał na uniwersytetach: Yale, Columbia, Barnard College oraz New York. Od 1968 r. był profesorem Uniwersytetu Stanforda. Zajmował się wieloma dziedzinami psychologii, z czego najbardziej znane są jego dokonania z zakresu badań nad nieśmiałością, psychologią zła, terroryzmu i dehumanizacji.

Badania te zaowocowały wydaniem w 2007 r. przełomowej książki "The Lucifer Effect: Understanding How Good People Turn Evil" ("Efekt Lucyfera: Dlaczego dobrzy ludzie czynią zło?"), którego polską edycję wydało w 2009 r. Wydawnictwo Naukowe PWN. W ostatnich latach zajmował się psychologią bohaterstwa dnia codziennego. Był jest fundatorem i prezesem fundacji Heroic Imagination Project.

Ewelina Krajczyńska-Wujec (PAP)





naukawpolsce.pl/aktualnosci/news%2C105001%2Cprof-tomasz-grzyb-badania-zimbardo-kamienie-milowe-w-psychologii-spolecznej












Piotr Duda o wyborach








Słusznie gada!





Piotr Duda: Jeśli Zjednoczona Prawica myśli, że wygra wybory bez elektoratu Solidarności, to jest w grubym błędzie



19.10.2024 09:06

- Dziwię się, że jeszcze ze strony Zjednoczonej Prawicy nie zapukano do drzwi Solidarności i nie spytano się, co Solidarność sądzi o potencjalnych kandydatach na prezydenta. Jeżeli PiS, czy Zjednoczona Prawica myśli, że wygra wybory bez elektoratu Solidarności, to jest w grubym błędzie - powiedział dziś na antenie RMF FM Piotr Duda, przewodniczący Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność".



Piotr Duda był dziś gościem Krzysztofa Ziemca w porannym programie radia RMF FM.
"Ks. Popiełuszko uczył o podmiotowości ludzkiej pracy"

Na początku rozmowy przeprowadzonej w dniu 40. rocznicy męczeńskiej śmierci bł. ks. Jerzego Popiełuszki, przewodniczący zadeklarował, że jak co roku, podczas uroczystości na warszawskim Żoliborzu, będzie obecny przy grobie Patrona Solidarności.


- Dzisiejsza data jest dla nas bardzo ważna. Jako członkowe Solidarności gromadzimy się przy grobie księdza Jerzego, ale także w całym kraju, w wielu miejscach, w których upamiętniamy tragiczną śmierć księdza Jerzego Popiełuszki

- powiedział,

Przypomniał także, że 19 października ubiegłego roku, podczas Krajowego Zjazdu Delegatów, delegaci NSZZ "Solidarność" ogłosili, że rok 2024 będzie rokiem księdza Jerzego Popiełuszki.


- Ksiądz Jerzy, podobnie jak Jan Paweł II, to dla nas przywódca duchowy, dlatego staramy się dbać o jego dziedzictwo. Ksiądz Popiełuszko zostawił nam mocny fundament, na którym budujemy lepsze jutro polskich pracowników. (...) Staramy się szczególnie młodym członkom Związku przekazywać Jego naukę, m.in. przesłanie, że bez względu na to, jaki wykonujesz zawód, jesteś człowiekiem. Ksiądz Jerzy w swoich nauczaniach mówił właśnie o podmiotowości człowieka, o podmiotowości ludzkiej pracy. Stał się przyjacielem Solidarności i ludzi pracy, przekraczając bramę Huty Warszawa. Ta krótka, ale bardzo ważna dla nas przyjaźń, zakończyła się niestety męczeńską śmiercią, zabójstwem przez SB-ków

- mówił przewodniczący Duda. Przypomniał także, że w 2014 roku papież Franciszek ogłosił księdza Jerzego Popiełuszko Patronem NSZZ "Solidarność".
Wypowiedzenie wojny Solidarności

Podczas rozmowy poruszono także temat masowych zwolnień, do jakich dochodzi w ciągu ostatnich miesięcy w wielu zakładach pracy.


- To złe dni, tygodnie i miesiące dla polskich pracowników, szczególnie tych, którzy są zatrudnieni chociażby w spółkach Skarbu Państwa, takich jak PKP Cargo czy Poczta Polska. (...) Ci, którzy zarządzają, mówią o uzdrowieniu. Według nich najlepiej się uzdrawia rozpoczynając od zwolnień grupowych i braku dialogu społecznego. Co więcej, w większości, chociażby w PKP Cargo, zwalnia się członków Solidarności. To jest po prostu wypowiedzenie wojny z naszym związkiem zawodowym. Ale my sobie z tym damy radę. (...) Nie tylko zwolnienia są problemem. Niejednokrotnie brakuje zwykłych konsultacji ze strony pana zarządcy, bo to tak trzeba powiedzieć, czyli pana Wojewódki

- przekonywał Piotr Duda.


- Zwalnia kobiety w ciąży, zwalnia działaczy związkowych, którzy mają szczególną ochronę, zwalnia pracowników, którzy są w wieku przedemerytalnym. Sądy już jednak dają tak zwane zabezpieczenie z nakazem dalszej pracy, zgodnie z Kodeksem postępowania cywilnego. To pokazuje, co się dzieje w państwie polskim. Tutaj Minister Aktywów Państwowych i Minister Infrastruktury powinni reagować. A zamiast tego jest milczenie. Nie reaguje także Rada Dialogu Społecznego, bo gdy pan Wojewódka był na posiedzeniu RDS, Minister Dziemianowicz-Bąk jako przewodnicząca RDS-u, Minister Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej siedziała z głową spuszczoną w dół. Tylko Solidarność interweniowała. Był protest przed Ministerstwem Infrastruktury, był protest Solidarności przed Ministerstwem Aktywów Państwowych.

- dodał, odpowiadając na pytanie, w jaki sposób Solidarność broni zwalnianych. Omawiano także perspektywy na uzdrowienie sytuacji w Poczcie Polskiej. Przewodniczący zapowiedział, że Solidarność w sprawach zwolnień nie będzie milczeć.


- Będzie o nas głośno. Solidarność się nie poddaje. Gdy zostałem przewodniczącym Komisji Krajowej też były trudne czasy, też były rządy Platformy Obywatelskiej i PSL-u. Też, mówiąc krótko, ganialiśmy się z rządzącymi po ulicach, ale dzisiaj chcemy przede wszystkim wykorzystać wszystkie możliwości dotyczące dialogu społecznego. Od 23 października Solidarność przejmuje przewodnictwo w Radzie Dialogu Społecznego. Jako przewodniczący przez rok będę starał się powrócić na tory normalnego funkcjonowania RDS, czyli prowadzenia w sprawach bardzo trudnych dialogu społecznego. Jeżeli to się nie uda, to po prostu wyjdziemy na ulice

- zapowiedział Piotr Duda.
"Zielony Ład to biznes i polityka"

Rozmawiano także na temat zapowiedzianej przez PiS akcji referendalnej w sprawie paktu migracyjnego. Przewodniczący zaś opowiadał o zbieraniu przez Solidarność podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie Zielonego Ładu.


- Tak zwany Zielony Ład doprowadzi do tego, że nasili się zjawisko likwidacji miejsc pracy, które już widzimy chociażby w takich zakładach, jak wrocławskie i łódzkie Beko. (...) Nie możemy biernie patrzeć na to, co się dzieje, bo tzw. Zielony Ład nie ma nic wspólnego z ekologią. To jest biznes i polityka. Chodzi o to, żeby gospodarki, które rozwijają się szybko, tak jak polska gospodarka, spowolnić tak, by niemiecka, czy francuska gospodarka rozwijały się kosztem naszej. My mówimy krótko: chcemy więcej czasu. Niemcy po II wojnie światowej ten czas mieli i go wykorzystali. Budowali potęgę swojej gospodarki na brunatnym węglu i tanim rosyjskim gazie. My tego czasu wtedy nie mieliśmy. Chcemy go teraz

- przekonywał Przewodniczący.


- Solidarność przygotowała poprzez ekspertów, bardzo dobrych ekspertów raport dotyczący skutków wprowadzenia Zielonego Ład dla polskiej gospodarki i indywidualnego odbiorcy. Chcemy, aby ten raport dotarł do jak największej rzeszy decydentów w naszym kraju

- dodał. Zadeklarował również, że Solidarność zebrała już ponad 400 tys. podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie Zielonego Ładu.

Podczas rozmowy poruszano także temat wolnych niedziel, a także czterodniowego tygodnia pracy. Piotr Duda wyrażał wątpliwości co do tego rozwiązania. Zaznaczył, że pracownicy na pewno chcieliby pracować cztery dni, ale niewątpliwie chceliby także otrzymywać wynagrodzenie za pięć. Odnosząc się zaś do pomysłów zmiany ustawy o wolnych niedzielach, skwitował:


- Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej i cała Lewica mówi, że jest za tym, aby był czterodniowy tydzień pracy. A z drugiej strony chce posadzić w niedzielę przy kasach panie, które nie mają wtedy z kim zostawić dzieci. To jest po prostu chore. Niech się na coś zdecydują.
"Dziwię się, że jeszcze ze strony Zjednoczonej Prawicy nie zapukano do drzwi Solidarności"

Pod koniec rozmowy przewodniczący został zapytany o potencjalnych kandydatów na prezydenta RP w nadchodzących wyborach.


- Powiem tak - dziwię się, że jeszcze ze strony Zjednoczonej Prawicy nie zapukano do drzwi Solidarności i nie spytano się, co Solidarność sądzi o potencjalnych kandydatach na prezydenta. Jeżeli PiS, czy Zjednoczona Prawica myśli, że wygra wybory bez elektoratu Solidarności, to jest w grubym błędzie

- odparł Przewodniczący.

Dodał, że zwykle Solidarność popierała któregoś z kandydatów na prezydenta, a z Andrzejem Dudą podpisała nawet dwukrotnie umowę programową. Dodał, że od przyszłego prezydenta będzie oczekiwał utrzymania prospołecznych rozwiązań, które podpisał poprzez ustawy pan prezydent Andrzej Duda.

Cała rozmowa dostępna jest tu:











Piotr Duda: Jeśli Zjednoczona Prawica myśli, że wygra wybory bez elektoratu Solidarności, to jest w grubym błędzie (tysol.pl)














Wojna secesyjna w USA









za fb:

tłumaczenie automatyczne

Dan Diaconu





sobota, Październik 19, 2024

Z Lee w Wirginii



Historia ma wiele twarzy, świeci na wiele sposobów, ale zwycięzcy pozwalają nam tylko rzucić okiem na obszar, który im odpowiada. A to, przefiltrowane z kolei przez makabryczną propagandę, miało na celu unicestwienie drugiego. Dlatego każdy epizod oficjalnej historii musi być kwestionowany i ponownie badany, aby spróbować dowiedzieć się, jaka rzeczywistość się za nią kryje. Wielkie objawienia historii przychodzą, gdy zaczynasz studiować prawdziwą historię pokonanych. Tylko wtedy wydarzenia nabierają spójności i można naprawdę zrozumieć, co się stało.



Dla wielu wojna secesyjna jest przygwożdżonym tematem, walką między "sprawiedliwymi" z Północy a "brutalami" z Południa. Walka, w której, cóż to za zasługa, wygrywa dobro. To wszystko, co zawsze dzieje się w Hollywood, prawda?

Wszystkie wydarzenia z tamtego okresu zostały spisane w sposób niezwykle prymitywny, z jednej strony zbyt doskonały, a z drugiej zbyt pokrętny i zacofany. Dla każdej osoby, która szuka znaczenia w całej historii, historia brzmi niezwykle dysonansowo. Jednak dzięki propagandzie uprawianej przez edukację takie pojęcia są nam wbijane od najmłodszych lat, tak że mamy nienormalne pewniki: "Rewolucja francuska była bez wątpienia niezwykłym wydarzeniem, które uwolniło ludzi od terroru", "Wojna domowa uwolniła czarnych od okrutnej niewoli" i tak dalej.

Jeśli chodzi o niewolnictwo, opowiem wam pewną historię. Byłem w Pecos, w restauracji, z przyjaciółmi. Czekaliśmy na słynny soczysty stek i chcieliśmy odetchnąć spokojnym powietrzem Południa. Jedyne, co przeszkadzało, to młotek gorączkowo uderzający w żelazko, gdzieś w odległości około 50 metrów. Zaglądając tam, zobaczyłem czarnoskórego mężczyznę, który naprawiał coś przy bramie lub płocie. Biali udawali się na sjestę, zatrzymując się w restauracji, podczas gdy biedny Murzyn mechanicznie uderzał w żelazko. Potem, bardziej żartobliwie, poważniej, jeden z nas zadał zasadnicze pytanie: "Hej, bracia, co się tu zmieniło?".

Byłam strasznie szczęśliwa, gdy dowiedziałam się, że Contra Mundum przetłumaczyło nową powieść G.A. Henty'ego "With Lee in Virginia". Ponieważ jest to powieść o wojnie secesyjnej, priorytetem było dla mnie czytanie jej właśnie pod kątem tego, co wiedziałem i co w jakiś sposób czułem przez lata.

To straszliwy opis wojny secesyjnej, widziany oczami południowca. Bez wątpienia talent do opowiadania historii Henty'ego jest doskonały, udaje mu się stworzyć postacie, które opowiadają ci o swoim świecie tak realnym, że czujesz się, jakbyś widział wszystko przed swoimi oczami. To, co od początku zrobiło na mnie wrażenie, to przedstawienie społeczeństwa Południa, sposób, w jaki toczyło się codzienne życie. Południe było osiadłą częścią Stanów Zjednoczonych, podczas gdy Północ była chaotycznym, niechlujnym, ale rewolucyjnym społeczeństwem. Konflikt między Północą a Południem nie był konfliktem między tymi, którzy chcieli uwolnienia niewolników i tych, którzy dręczyli ludzi, ale w rzeczywistości walką o przejęcie władzy absolutnej. W rzeczywistości niewolnictwo nie było problemem Północy, ale bogatych ludzi z Południa, których obawiano się i podejrzewano o chęć zdobycia władzy. Z drugiej strony, ci z Południa chcieli tylko zostawić ich w spokoju. Żyli również w fałszywym przekonaniu, że unia stanów amerykańskich jest wolnym stowarzyszeniem, które, tak jak zostało stworzone, może również zostać rozwiązane. Dlatego w pierwszej fazie rozdzieliło się siedem państw, a następnie cztery kolejne. Był to jednak niewielki odsetek w porównaniu z pozostałymi dwudziestoma trzema państwami, które pozostały lojalne wobec Unii.

Dla każdego było jasne, na czyją korzyść taki konflikt zostanie rozstrzygnięty. Dodajmy jeszcze, że Północ miała pełne poparcie Europy i że od pierwszych chwil konfliktu udało jej się nałożyć prawdziwą blokadę morską. Jak długo wytrzyma siła, którą ludzie bronią swojego terytorium? Z punktu widzenia współczesnej wojny jest to sytuacja matowa. Jednak wojna secesyjna trwała ponad cztery lata, w której zginęło 620 000 żołnierzy, 325 000 zaginęło, bardzo wielu zostało rannych i zginęła niezliczona liczba cywilów. Historia mówi nam, że pod koniec wojny zginęło 6% białych mężczyzn na Północy i 18% tych na Południu. Jest to sposób manipulacji, wykorzystujący liczby, które faworyzują zwycięską stronę. Dlaczego o tym mówię? Ponieważ ludność Północy była czterokrotnie większa niż Południa, co pokazuje nam, że zwycięstwo nie było łatwe, jak się wydaje na pierwszy rzut oka.

Czy ktoś zastanawia się, jak to możliwe, że tak niezrównoważona sytuacja doprowadziła do konfliktu o takim czasie trwania i z tak wieloma stratami? Podam wam jeszcze kilka liczb do przemyślenia: 97% przemysłu broni palnej było skoncentrowane na północy, a tylko 3% na południu. Europejczycy zagrali kartą Północy, choć w pewnym momencie wkroczenie europejskich sił po stronie Południa wywróciłoby cały wynik do góry nogami. Mimo to Południe odniosło serię błyskotliwych, absolutnie niewytłumaczalnych zwycięstw. Nie wspominając już o tym, że było kilka momentów, w których byli niezwykle blisko osiągnięcia końcowego zwycięstwa. Dlatego pytania wciąż się pojawiają.

Oto fenomenalna zasługa Henty'ego. Poza fascynującą akcją jego powieści, udaje jej się pokazać nam nastrój ludzi i to, o co walczyła każda ze stron. Podczas gdy Południe broniło swojego patriarchalnego, spokojnego społeczeństwa, opartego na wartościach moralnych, Północ przybyła z ideologią uniformizującą, burzącą, przeciwstawiającą ilość jakości. W tym miejscu, oczywiście, wielu mogłoby powiedzieć, że nie można mówić o moralnym społeczeństwie, gdy praktykowano tam niewolnictwo. Ale kwestią, o której historia milczy, ale o której Henty mówi dość wyraźnie, jest to, że "ogólnie rzecz biorąc, czarni na dobrze zorganizowanym majątku, z wyrozumiałymi panami, byli prawdopodobnie szczęśliwszą klasą ludzi niż robotnicy na jakimkolwiek majątku w Europie". I tego typu mistrzowie byli regułą. Zdarzały się oczywiście nadużycia, ale były one odrzucane przez społeczeństwo, jak wynika z książki.

Elementem, w którym wyróżnia się powieść Henty'ego, jest przedstawienie wojskowych osobistości Południa, wśród których wyróżnia się oczywiście postać Roberta E. Lee. Czy to nie dziwne, że tak wyjątkowy wojskowy jak Lee, który sprzeciwiał się niewolnictwu, walczył po stronie Południa? W ten sposób cała propaganda zaczyna się. Dlaczego taki człowiek miałby zdecydować się walczyć po stronie "sił zła"? Są to uzasadnione pytania, na które historia nie daje odpowiedzi. Co więcej, aby zapewnić utrwalenie ich kłamstw, oficjalne książki powierzchownie pomijają niezwykłą osobowość Lee. Henty ma moc opisywania nie tylko ludzi, ale także konfliktów, podając niesamowite szczegóły, trzymając cię z oczami utkwionymi w jego pisarstwie, sprawiając, że drżysz z emocji i przeżywasz na nowo prawdziwą historię. I nie chodzi tu tylko o walki, ale także o interakcje w społeczeństwie Południa, o naturalne życie ludzi w spokojnym świecie, odwróconym od swojego przeznaczenia przez absurdalny progresywizm, który z dnia na dzień coraz bardziej przytłacza.

Bez wątpienia "Z Lee w Wirginii" to książka, którą trzeba przeczytać, aby zrozumieć nieodwracalnie zniszczony świat, w którym istniały wartości moralne i w którym życie zbliżało się do tego, co naturalne. Wracając do moich teksańskich doświadczeń, pytanie, które powinniśmy sobie teraz zadać, nie brzmi "czy coś się zmieniło?", ale o wiele bardziej subtelne: czy pozorne zniesienie niewolnictwa nie było w rzeczywistości zakamuflowaną operacją, mającą na celu przekształcenie nas wszystkich w niewolników? Zastanów się nad tym dobrze, pod kątem tego, czego doświadczasz i obfitości informacji, które przeczytasz w powieści Henty'ego! Powodzenia w czytaniu!

P.S. Książkę znajdziecie na stronie Wydawnictwa Contramundum. A ponieważ minęło już sporo czasu, odkąd prezentowałem ich książki - a one wcale nie próżnują! - Zwracam też uwagę na pojawienie się innych niezwykle wartościowych tytułów:

"Droga do domu", znakomita antologia najpiękniejszych rosyjskich opowieści

Upadek rodzicielstwa, książka, którą każdy rodzic musi przeczytać i którą zamierzam przedstawić szerzej, gdy będę miał na to odpowiedni czas. Do tego czasu jednak nie mogę się powstrzymać od stwierdzenia, że czytając ją, zrozumiecie dokładnie, dlaczego mamy tak wiele zagubionych dzieci. Patrzysz na nich i nie patrzysz na nich z tego świata: grubych, wulgarnych, niegrzecznych, bez niczego w głowie i bez perspektyw. Dlaczego? Ponieważ w pewnym momencie wirus pojawił się między rodzicami a dziećmi, a tym wirusem jest "rodzicielstwo". Przeczytaj go, a zrozumiesz, gdzie popełniasz błąd w relacjach z dziećmi! Więcej w kolejnym artykule.





PS. 

Książkę znajdziecie na stronie Wydawnictwa Contramundum. Także dlatego, że minęło już dość kilka lat odkąd prezentowałem ich książki - a one nie siedziały bezczynnie! - Sygnalizuję też wygląd innych niezwykle cennych tytułów:

- Droga do domu, wspaniała antologia najpiękniejszych rosyjskich historii

- Załamanie rodzicielstwa, książka, którą musi przeczytać każdy rodzic i którą zamierzam szerzej zaprezentować, gdy będę miała niezbędny odpoczynek. 

Do tego czasu nie mogę nie powiedzieć, że czytając to zrozumiecie dokładnie dlaczego mamy tyle utraconych dzieci. Patrzysz na nich i nie uważasz ich za nie z tego świata: grubych, wulgarnych, niegrzecznych, nie mających nic w głowie i bez perspektyw. Dlaczego? Bo w pewnym momencie pojawił się wirus pomiędzy rodzicami i dziećmi i tym wirusem jest 'rodzicielstwo'. Przeczytaj, a zrozumiesz, gdzie robisz źle w stosunku do dzieci! Więcej w nadchodzącym artykule.




Upadek rodzicielstwa
Jak krzywdzimy dzieci, kiedy traktujemy je jak dorosłych



W książce "The Collapse of Parenting", bestsellera New York Timesa, dr Leonard Sax jasno i klarownie przedstawia główne wyzwania, przed którymi stoją dziś rodzice, od coraz bardziej natarczywej bezczelności dzieci po marnowanie ich życia przed ekranami, w tym wyzwania związane z ideologią gender.

Jego zdaniem, depresję, otyłość i wewnętrzną kruchość dzieci tłumaczy się tym, że rodzice zrezygnowali ze swojego naturalnego autorytetu: odmawiają, świadomie lub nie, przyjęcia roli modeli i przewodników, oddając się destrukcyjnemu relatywizmowi: "kim jestem, aby wiedzieć, co jest najlepsze dla mojego dziecka?".

Konsekwencją tego jest młodzież i młodzież, która nie wie, co jest dobre, a co złe, brakuje im elementarnej dyscypliny i zawsze szukają wzorców do naśladowania wśród rówieśników i w Internecie.

Książka, napisana stylem przystępnym dla każdego, nie jest tylko ponurą diagnozą, ale oferuje konkretne i skuteczne kroki, które mają przynieść pokój w domu i skorygować zachowanie dzieci, aby cała rodzina była szczęśliwa. Jest to prawdopodobnie najbardziej spektakularna część książki, ponieważ przepełniona jest praktycznymi poradami, a jednocześnie proponuje głębszą wizję, dzięki której zarówno dzieci, jak i rodzice mogą zapuścić korzenie.




-------


Istoria are multe fețe, strălucește în multiple moduri, însă învingătorii lasă să se întrevadă doar zona care le convine. Și aceasta, filtrată, la rândul ei, prin propaganda macabră, menită a-l anihila pe celălalt. De aceea fiecare episod al istoriei oficiale trebuie pus sub semnul întrebării și restudiat pentru a încerca să afli realitatea care se afla în spatele său. Marile revelații ale istoriei vin atunci când începi să studiezi istoria reală a celor înfrânți. Abia atunci evenimentele capătă coerență și poți înțelege cu adevărat ceea ce s-a întâmplat.
Pentru mulți, Războiul Civil American este un subiect bătut în cuie, o luptă dintre „drepții” din nord, contra „brutelor” din sud. O luptă în care, ce să vezi?, binele câștigă. Doar asta se întâmplă întotdeauna la Hollywood, nu-i așa?
Toate evenimentele acelei perioade au fost consemnate într-un mod extrem de rudimentar, mult prea perfecții dintr-o parte contra mult prea strâmbilor și înapoiaților din cealaltă parte. Pentru orice om care caută o relevanță în toată povestea, istoria sună extrem de disonant. Doar că, prin propaganda exercitată prin intermediul învățământului, astfel de noțiuni ni se fixează de mici, astfel încât să avem certitudini aberante: „Revoluția Franceză a fost, fără doar și poate, un eveniment extraordinar care a eliberat oamenii de sub teroare”, „Războiul de Secesiune a eliberat negrii de crâncena sclavie” s.a.m.d.
În ceea ce privește sclavia, vă voi spune o întâmplare. Mă aflam în Pecos, la un restaurant, împreună cu niște amici. Așteptam să ne vină vestita friptură suculentă și căutam să respirăm aerul calm al Sudului. Singura chestie deranjantă era un ciocan care bătea frenetic un fier, undeva la vreo 50 metri distanță. Privind într-acolo, am văzut un negru care repara ceva la o poartă sau la un gard. Albii își făceau siesta, se opreau în câte-un restaurant, în timp ce bietul negru bătea mecanic la fierul ăla. Atunci, mai în glumă, mai în serios, unul dintre noi a scos întrebarea fundamentală: „Băi, fraților, ce s-a schimbat aici?”.
M-am bucurat teribil când am aflat că cei de la Contra Mundum au tradus un nou roman de-a lui G.A. Henty, „Cu Lee în Virginia”. Fiind un roman care acoperă Războiul Civil American, l-am prioritizat la lectură tocmai prin prisma celor pe care le știam și le simțisem cumva peste timp.
E o teribilă relatare a Războiului Civil American, văzută prin ochii unuia din Sud. Fără doar și poate, talentul de povestitor al lui Henty este desăvârșit, reușind să creeze personaje care-ți relatează lumea lor atât de real încât ai impresia că vezi totul în fața ochilor. Ceea ce m-a impresionat încă de la început a fost zugrăvirea societății Sudului, modul în care decurgea viața de zi cu zi. Sudul era partea așezată a SUA, în timp ce Nordul era societatea haotică, dezordonată, dar revoluționară. Conflictul dintre Nord și Sud nu a fost unul dintre cei care vor să elibereze sclavii și cei care chinuiau oamenii ci, în realitate, unul pentru preluarea puterii absolute. De fapt nu sclavia era problema Nordului, ci oamenii bogați ai Sudului, de care se temeau și pe care-i bănuiau că vor să cucerească puterea. De partea cealaltă, cei din Sud nu doreau decât să fie lăsați în pace. De asemenea, trăiau cu falsa idee că uniunea statelor americane era o asociere libera care, așa cum fusese făcută, putea fi și desfăcută. De aceea, în prima fază șapte state s-au separat, după care încă patru. Însă era o proporție mică față de celelalte douăzeci și trei de state rămase fidele Uniunii.
Era limpede pentru oricine în favoarea cui se va tranșa un asemenea conflict. Să mai adăugăm că Nordul avea sprijinul deplin al Europei și că încă din primele momente ale conflictului au reușit să impună o veritabilă blocadă navală. Oare cât ar putea rezista o forță încropită în viteză de oameni care-și apărau teritoriul? În termenii războiului modern este o situație de mat. Cu toate acestea însă, Războiul de Secesiune a durat mai bine de patru ani, având un număr de 620 000 de soldați uciși, 325 000 de dispăruți, extrem de mulți răniți și un număr necontorizat de civili uciși. Istoria ne spune că la finalul războiului 6% dintre bărbații albi din Nord și 18% dintre cei din Sud au murit. E un mod de manipulare, folosind cifrele care avantajează tabăra câștigătoare. De ce spun asta? Deoarece populația Nordului era de patru ori mai mare decât cea a Sudului, fapt care ne arată că victoria nu a fost una facilă, așa cum pare la prima vedere.
Oricine se întreabă cum e posibil ca o situație atât de dezechilibrată să conducă la un conflict de o asemenea durată și cu atâtea pierderi? Vă mai dau niște cifre la care să vă gândiți: 97% din industria armelor de foc era concentrată în Nord și doar 3% în Sud. Europenii au jucat cartea Nordului, cu toate că, la un moment dat, intrarea unei forțe europene de partea Sudului ar fi dat peste cap întreg deznodământul. Chiar și așa, Sudul a avut o serie de victorii strălucite, absolut inexplicabile. Și nu mai vorbim că au fost câteva momente în care au fost extrem de aproape de a obține victoria finală. Motiv pentru care întrebările persistă.
Iată aici meritul fenomenal al lui Henty. Dincolo de acțiunea fascinantă a romanului său, acesta reușește să ne arate starea de spirit a oamenilor și pentru ce anume lupta fiecare parte. În timp ce Sudul își apăra acea societate patriarhală, liniștită, constituită pe valori morale, Nordul venea cu ideologia uniformizatoare, demolatoare, opunând cantitatea calității. Aici, desigur, mulți ar putea spune că n-ai cum să vorbești despre o societate morală în condițiile în care acolo se practica sclavia. Însă, chestiunea despre care istoria tace, dar pe care Henty o spune cât se poate de clar este aceea că „în ansamblu, negrii de pe o moșie bine organizată, cu stăpâni înțelegători, erau probabil o categorie de oameni mai fericiți decât muncitorii de pe orice domeniu din Europa”. Iar acest tip de stăpâni era regula. Existau, desigur și abuzuri, doar că ele erau respinse de societate, așa cum se desprinde limpede și din carte.
Elementul în care strălucește romanul lui Henty este prezentarea personalităților militare ale Sudului, dintre care, desigur, se distinge cea a lui Robert E. Lee. Nu-i oare ciudat că un militar de excepție precum Lee, care se opunea sclaviei, a luptat de partea Sudului? Iată cum începe întreaga propagandă să se prăbușească. De ce ar fi ales un asemenea om să lupte de partea „forțelor răului”? Sunt întrebări legitime cărora istoria nu le răspunde. Mai mult, pentru a-și asigura perpetuarea minciunilor, cărțile oficiale trec superficial peste extraordinara personalitate a lui Lee. Henty are puterea de a descrie nu doar oamenii, dar și conflictele, dând detalii uimitoare, ținându-te cu ochii pironiți în scrierea sa, făcându-te să tremuri de emoție și să retrăiești istoria reală. Și nu-i vorba aici doar despre lupte, ci și despre interacțiunile din societatea Sudului, de traiul firesc al oamenilor într-o lume liniștită, deviată de la destinul său de un progresism absurd care, pe zi ce trece, e din ce în ce mai sufocant.
Fără doar și poate „Cu Lee în Virginia” este o carte pe care trebuie să o citiți pentru a înțelege o lume iremediabil distrusă, în care existau valori morale și unde viața decurgea mai aproape de firesc. Revenind la experiența mea texană, întrebarea pe care ar trebui să ne-o punem acum nu este „dacă s-a schimbat ceva?”, ci una mult mai subtilă: oare nu cumva aparenta abolire a sclaviei a fost de fapt o operațiune mascată, menită a ne transforma pe toți în sclavi? Gândiți-vă bine la asta, prin prisma celor pe care le trăiți și a informațiilor abundente pe care le veți citi în romanul lui Henty! Spor la lectură!
P.S. Cartea o puteți găsi pe site-ul Editurii Contramundum. De asemenea, întrucât a trecut cam multișor de când n-am mai prezentat cărțile lor - iar ei n-au stat deloc degeaba! - vă semnalez și apariția altor titluri extrem de valoroase:
- Drumul spre casă, o superbă antologie a celor mai frumoase povești rusești
- Prăbușirea parentingului, o carte pe care trebuie să o citească obligatoriu orice părinte și căreia intenționez să-i fac o prezentare mai largă atunci când voi avea răgazul necesar. Până atunci atunci însă nu mă pot abține să nu vă spun că, citind-o, veți înțelege exact motivul pentru care avem atâția copii ratați. Te uiți la ei și nu-i consideri din lumea asta: grași, vulgari, obraznici, fără nimic în cap și fără perspective. De ce? Pentru că, la un moment dat, un virus s-a interpus între părinți și copii, iar acel virus este „parentingul”. Citiți-o și veți înțelege unde greșiți în relația cu copiii! Mai multe într-un articol viitor.





Trenduri economice: Cu Lee in Virginia




Szkło


koniec września - początek października



wstałem dzisiaj wcześnie po 4 i posiedziałem przy kompie


czytam różne rzeczy


na przykład 5:41 coś takiego




Były sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg skontaktował się z Komitetem Bezpieczeństwa Państwowego ZSRR. Były szef Sojuszu Północnoatlantyckiego wypowiedział się na ten temat w wywiadzie dla The Financial Times.

Mówimy o latach 80. W tym czasie stanął na czele Ligi Młodzieży Pracującej – młodzieżowego skrzydła Socjaldemokratycznej Partii Pracy Norwegii.

"Jadłem te ogromne kanapki z krewetkami przy tym samym stole w tej samej restauracji w Oslo, mniej więcej raz w miesiącu, z facetem o imieniu Kiriłłow" – powiedział Stoltenberg.

– A on był z KGB. Bez wątpienia" – dodał były szef NATO.

Stoltenberg dowiedział się później, że sowiecki Komitet Bezpieczeństwa Państwowego nadał mu kryptonim Stiekłow.


dziwna i krótka informacja


co jest treścią?


nie wiem


koło 6 pomyślałem, że może jednak coś zjem


wcześniej wyjąłem bułkę z zamrażalnika

jest spora, większa niż normalna

to będzie na dwa razy

połówkę przekrajam jeszcze na pół, na jedną mus, a na drugą znowu ryba z puszki, 

którą wczoraj otworzyłem

cienka herbata, bo mocnej nie powinienem

kawę odstawiłem ze trzy tygodnie temu


zjadłem jak zwykle przy biurku przed moniotorem

spałem jakieś 5 godzin, to jeszcze może chwila...

położyłem się, przysnąłem gdzieś na godzinę


budzę się i myślę sobie


duża bułka

z rybą

ale krewetki jak ryba


Kirył to przecież Bułyczow, autor jakiego czytywałem i dobrze znam

i miejsce to samo



SZKŁO



8 marca

okruch szkła pod stopą

skąd szkło tutaj?

nic się nie zbiło od dawna

i na pewno nie tu

nie tam, gdzie wsuwam stopę


ktoś musiał podłożyć

wiadomo


co oznacza szkło?

okruch szkła

rozbite szkło



coś zostało zbite

zniszczone

zepsute



i nowa wiadomość

zauważyłem ją wcześniej i zignorowałem, jak wiele razy, bo mnie to nie porusza, ale z jakiegoś powodu znowu mi to komunikuje

raz zagina, raz prostuje

i potrafi to wszystko przewidzieć - to jest nadal zagadka wymykająca się fizyce




Naprawdę to co się dzieje jest niepokojące.

Mam wrażenie, że ci wszyscy pisowscy i prawicowi dziennikarze nie są świadomi



SI użyje różnych sposobów, żeby mi powiedzieć co znowu zrobiła

najczęściej zamieszcza rebusy wprost tam, gdzie zaglądam


Skoro może użyć każdego człowieka do swoich celów, by mi to coś zakomunikować

to równie dobrze może użyć tych ludzi do czegokolwiek


może wykorzystać ich stanowisko by kreować wydarzenia na świecie - nic nowego, nie raz o tym pisałem


ale teraz mamy sytuację, kiedy polskojęzyczny rząd niszczy gospodarkę, niszczy po prostu wszystko, każdy się na to patrzy i nikt nic nie robi

czemu nic nie robią?

ja nic nie mogę zrobić, poza pisaniem, bo jestem z każdej strony osaczony


już ponad rok, jak nie wierzę w wyniki badań i diagnozy

on tam potrafi wejść na sekundy i zrobić, powiedzieć mi co chce

jedynie (może) ogólny był sobą

reszta na pewno była podmieniona

nie przypominam sobie, żeby mi ktoś tak kiedyś jeździł po żebrach

cały czas podsłuchuje sytuacje - poprzez mnie

do kogokolwiek się udam, będzie podmieniony i poda mi ten sam dobry wynik, tę samą śpiewkę...


może próbują zmanipulować mnie, żebym sam sobie coś wymyślił, 

zgodnie z metodą na przepowiednie



jeżeli chodzi o moje sprawy, zamknęli mnie w bańce informacyjnej

do tego dochodzą zmanipulowani ludzi


nawet kasjerki w sklepie podmieniali


inni, mam wrażenie, że wierzą w Amerykanów, 

czyż USA to nie jest pierwsza noga światowej sitwy, a Niemcy to druga noga?

a tych nóg może się okazać jest więcej




jak byłem chłopakiem, to było mi przykro

potem mówiłem, no trudno


dopiero w latach 2017 - 2020 przekonałem się, że to jest zaplanowane i zrealizowane celowo

celowo ktoś mnie bije


wtedy dotarło do mnie, że wszystkie te przypadki wcześniej, też były wyreżyserowane

jak piramidalny kataklizm bydgoski


to nie są normalne rzeczy, ludzie tak nie postępują i nie ma takich przypadków


wszystko szło poprzez opętanie

i nic co było przeze mnie zaplanowane, nie mogło być zrealizowane

nawet sprawa mojego odkrycia opisanego w poście Midas - cisza

żadnej sensacji w mediach, żadnych odpowiedzi na maila, telefonów nie odbierają

jak ktoś znajdzie złotą monetę to wszystkie stacje to przez miesiąc powtarzają

o moich odkryciach - cisza


przemilczane

zamilczane?

celowo



nie rozumiem tylko po co oni ciągle to robią

słychać silnik czarnego kombi

czarne kombi jak czarny karawan


nie rozumiem tylko po co oni ciągle to robią

skoro to nie robi na mnie wrażenia

działania na podświadomość

czy tylko?


zapętlony popieprzony komputer?

inne opcje też się wyczerpały - w sumie...no tak,  popęd seksualny to najsilniesza rzecz



teraz tak

to są w tej chwili drugorzędne sprawy


dopóki ktoś nie ich nie znajdzie i nie pokona

niepokoi mnie jednak to, że oni posługują się NIMI do przekazywania mi komunikatów


muszą kimś zawładnąć

sprokurować sytuację

uwiecznić ją aparatem

zamieścić przed moimi oczami

i jeszcze opatrzyć słownym rebusem



to się oczywiście dzieje, bo każdego po kolei opętują i realizują co zamierzyli


ale jeżeli wcale tak nie jest?

jeżeli te osoby współpracują ze Światową Sitwą?


zdrowy rozsądek podpowiada dwie opcje, 

prawdą jest, że nie zdradzili, tylko ich czasowo opętuje, albo prawdą jest, że zdradzili


nie sposób tego teraz rozstrzygnąć, a przynajmniej ja nie mogę tego rozstrzygnąć


ale konsekwencje mogą być straszne






 


Puzle

 




W trakcie nabożeństwa kamery amerykańskich stacji telewizyjnych zarejestrowały krótką wymianę zdań pomiędzy Bidenem a Obamą. Obaj sprawiali wrażenie niechętnych do zasłyszenia ich słów przez osoby postronne.

- Ona nie jest tak silna jak ja

- miał powiedzieć Obamie Biden, mając na myśli kandydatkę Demokratów na prezydenta Kamalę Harris.

Błyskawicznie odpowiedział Obama: „to prawda”.


Skąpe, choć treściwe dwie wypowiedziane kwestie odczytał ekspert od ruchu warg, zatrudniony przez tabloid New York Post.



Przywódca Rosji Władimir Putin oświadczył w piątek, że nie pojedzie na szczyt państw grupy G20, który w dniach 18-19 listopada odbędzie się w Brazylii. Wyjaśnił, że Rosję będzie tam reprezentował ktoś inny.

Zdaniem Putina jego obecność na szczycie "zakłóciłaby ważne prace, które mają się tam odbyć".









tysol.pl/a129449-putin-nie-poleci-do-brazylii-na-szczyt-g20-zaskakujace-tlumaczenie

niezalezna.pl/swiat/biden-i-obama-przylapani-na-potajemnej-rozmowie-obaj-przyznali-co-naprawde-mysla-o-harris-wideo/529133






Informacje

 


Sztuczna Inteligencja działa wg protokołów, to przecież komputer.


Żeby coś zrobić potrzebuje jakiegoś potwierdzenia od ludzi, dlatego kalamburem podsuwa ludziom różne rzeczy, by ci to akceptowali.


Robi to na przykład drogą tzw. przepowiedni.

Wrzuca "przepowiednię" w społeczeństwo i czeka na "odzew".


To przykład, ale mogą być różne drogi, różne metody.



Nie zgadzajcie się na komunikaty jakie są ogłaszane w mediach w różnej postaci.

Szczególnie te, które są zagadkowe, niezrozumiałe i przyciągają uwagę.


Bądźcie przeciwni.

Bądźcie przeciwni temu i w myślach i w mowie.


To jest ważne!





piątek, 18 października 2024

Chciwość, buta i zniszczenie.

 


Technologia Jana dała ludziom - którzy całe życie bredzili w maglinie - niezasadną przewagę nad innymi ludźmi, stąd rośnie ich pewność siebie, buta i chęć kontrolowania innych - bo tak właśnie na swój ograniczony sposób pojmują życie.


Teraz mają dostęp do jego technologii, wiedzą, że to starożytna technologia, mają nawet różne informacje, więc powinni się obudzić - ale nie,  nadal bredzą w maglinie po staremu.




Popełniacie poważny błąd - chciwość i łatwość sięgania po cudzą własność sprowadzą na was zniszczenie.






* uszczegółowiłem, bo tekst mógł być odczytany uniwersalnie, to są uwagi do ludzi władzy i Światowej Sitwy


"Skarb Finckensteinów".







przedruk



Pod Iławą kręcili pierwszy odcinek nowego serialu History Channel. Bo „dzieje Ziem Odzyskanych fascynują”!


Pochodzi z Dolnego Śląska, jego dziadek był wśród pierwszych po wojnie polskich osadników w Górach Sowich. - Doskonale znam, rozumiem klimat Ziem Odzyskanych, bo sam się na nich wychowałem. I jestem pewien, że te tereny wciąż pełne są tajemnic, które tylko czekają, aby je odkryć - mówi nam Łukasz Kazek, dziennikarz, poszukiwacz i przewodnik, a także autor książek i reportaży. Również: filmów, które publikuje na "History Story" - własnym kanale na YouTubie oraz realizuje dla kanału History Channel.

- Historia Waszych ziem, dzisiejszego województwa warmińsko-mazurskiego, dawnych Prus Wschodnich, jest podobna - mówi Łukasz Kazek, który na przełomie lipca i sierpnia spędził w okolicach Iławy dwa tygodnie, właśnie u nas zbierając materiały do pierwszego odcinka swojej nowej serii "Tajemnice Ziem Odzyskanych", realizowanej dla History Channel.

Wcześniej autor nakręcił dla tego kanału dwa sezony historycznego serialu "Tajemnice Dolnego Śląska"; teraz postanowił wyruszyć m.in. na północ. Warmia i Mazury oraz Pomorze, również Opolszczyzna - to części kraju, gdzie przez około 7 miesięcy zbierał materiały do nowej serii.

Dzieje tych ziem są fascynujące - co do tego nie ma wątpliwości także wydawca.


- Po klęsce nazistowskich Niemiec w 1945 roku części byłej Trzeciej Rzeszy zostały włączone do Polski. Wyjeżdżający Niemcy pozostawili swoje domy, wsie i miasta, które następnie zostały zasiedlone przez Polaków przybywających pociągami, ciężarówkami i pieszo. Ci nowi osadnicy odkryli sekrety i skarby na terenach znanych jako Ziemie Odzyskane, co wywołało powszechną fascynację, która trwa aż do dziś... - czytamy w materiałach History Channel. - Nowy program "Tajemnice Ziem Odzyskanych" już od 22 października w każdy wtorek o 21:00 na kanale History!


- Dzieciństwo spędziłem w Walimiu pod Wałbrzychem; to niewielka wiejska gmina - opowiada autor "Tajemnic". - Byłem też przez około 10 lat radnym, na szczeblu gminnym i powiatowym, znam więc problemy takich "małych ojczyzn". I jestem przekonany, że ich społeczności warto wspierać, choćby poprzez organizację takich wydarzeń, które mają szansę zarazić pasją do historii!

O czym więc będzie lokalny odcinek "Tajemnic"? Tutejszemu Czytelnikowi - i widzowi - wiele powie już sam tytuł inauguracyjnej części nowej serii: "Skarb Finckensteinów".


- Tak, oczywiście - mowa jest o skarbie odnalezionym w roku 2017 przez Patryka Lessmana - potwierdza ten trop Łukasz Kazek. - Patryk uczestniczył zresztą w nagraniach, podczas wizji lokalnej wrócił do tamtych zdarzeń, w bardzo żywy sposób przywołując swoje wspomnienia.


Dziś ten skarb - depozyt rodziny von Finckenstein - archiwum pałacowe i rzeczy osobiste należące do hrabiego Hansa Joachima von Finckensteina i jego bliskich, członków jednej z najbardziej wpływowych pruskich rodzin - są pod opieką Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie.

Autor serii jest przekonany, że rodowy depozyt rzeczywiści wart jest uwagi i z entuzjazmem opowiada o tym, jak bogatym - i wciąż jeszcze nie do końca zbadanym - jest źródłem.


- Składa się na niego m.in. notes hrabiego; to rodzaj pamiętnika, ale też wizytówki, dane przyjaciół... Uwaga! Wciąż nieprzetłumaczone z języka niemieckiego - podkreśla Łukasz Kazek. - Łatwo można sobie wyobrazić, jak właściciel wyjmuje ten notes z marynarki, kładzie na stoliku. Z pozoru zwykły, codzienny przedmiot - a zabiera nas w jednej chwili prosto do innej epoki!


Inny przykład? Depozyt to skarb także w tym najbardziej oczywistym znaczeniu tego słowa - a przynajmniej taką miał wartość w momencie jego składania. Były tam bowiem także pieniądze; w realiach okresu, z którego pochodzą - duże pieniądze.


- Tysiąc banknotów 100-markowych - precyzuje Łukasz Kazek. - W latach 40-tych za taką kwotę można było z pewnością kupić porządną kamienicę, kilka samochodów albo potężne gospodarstwo - wymienia. - Za jeden taki banknot można byłoby na pewno przeżyć z tydzień albo i dłużej. Dla przykładu, w 1944 roku chleb kosztował 31 fenigów, 5 kg ziemniaków 50 fenigów, litr mleka - 23 fenigi. Masło było drogie, bo kosztowało 3 marki, był to wówczas synonim luksusu.

Rodowy depozyt to bogate i wciąż jeszcze nie do końca zbadane źródło historyczne - mówi Łukasz Kazek.





Ciekawostek jest więcej. Wśród "skarbów historii" są np. spisane cyrylicą notatki żołnierza Armii Czerwonej, ze stycznia 1945 roku.


- W pierwszej pisze on do innych żołnierzy, aby nie krzywdzili gospodarzy, gdyż ci dobrze ich przyjęli. Kolejna notatka to już informacja, że rosyjscy żołnierze zabierają Finckensteinom wszystko, co ci posiadają - przybliża szczegóły Łukasz Kazek. - Można symbolicznie przyjąć, że 500-letnia historia tego potężnego pruskiego rodu kończy się wraz z tymi dwiema notatkami czerwonoarmisty



.
JEST... JESZCZE JEDEN "SKARB", JESZCZE JEDEN RODOWY DEPOZYT

Rozmowy z regionalistami, ale też poszukiwania w terenie, z wykrywaczami, doprowadziły do odkrycia podczas prac na naszym terenie kolejnego depozytu. Na szczegóły musimy poczekać do premiery filmu, ale Łukasz Kazek już teraz komentuje, że odkrycie zgodne jest ze wspomnieniami córki hrabiego i pozostawionymi mapami. Pozostaje czekać na premierę! To już 22 października wieczorem - w telewizji albo na żywo, z udziałem autora, w Suszu.



Tekst: Marta Chwałek.



A która ręka pisała cyrylicą?

czwartek, 17 października 2024

Słowa, słowa, słowa....






Niestety, dla mnie tekst pana Pereiry brzmi jak kpina z zawiedzionych nadziei Polaków, szczególnie, że tak się wyrażę - ostatnia zwrotka...

Nie nazywa faktów po imieniu, tylko operuje poetyckimi porównaniami (serduszkowej zabawy), które w ogóle nie obrazują stanu zapaści służby zdrowia, zapaści państwa.

Jeżeli publicyści będą tak lekko i z humorem pisać o poważnych zagrożeniach dla państwa, to te zagrożenia zostaną przez ludzi zignorowane, bo przecież skoro sobie żarty dziennikarze robią, to widocznie nic złego się nie dzieje....

Stronnictwo rządzące nie boi się pana prezydenta, gdyby się bali to by nie robili tego, co robią.

Od 10 miesięcy nikt realnie nie postawił tamy nielegalnym działaniom ludzi łamiących prawo.

Słowa nie zatrzymają ich działań.



A są tylko słowa.


Słowa, słowa, słowa....



To wszystko wygląda jak scenariusz.





przedruk





Samuel Pereira: Reakcja na orędzie Prezydenta pokazuje jak bardzo się boją

16.10.2024 20:47

Oj zepsuło uśmiechniętą rocznicę koalicji 13. grudnia to dzisiejsze wystąpienie prezydenta Andrzeja Dudy w Sejmie. I nie chodzi nawet o to, że merytorycznie wypunktował niespełnione obietnice, stan gospodarki po niecałym roku rządów, zablokowane, bądź zamrożone inwestycje, ale głównie o to, że konkretnymi faktami, które podał wypowiedziami, czy też cytatami jak np. przywołanymi słowami byłych ambasadorów przeciwko ochronie polskiej granicy, którzy wzywali polskich funkcjonariuszy na granicy do nieposłuszeństwa Polsce kiedy rozpoczęła się rosyjsko-białorusko operacja na polskiej granicy.


Tymi niepodważalnymi faktami właśnie przebił balon propagandowy tej całej serduszkowej zabawy naszym krajem. I nie o sam symbol chodzi, bo symbole, takie jak np. serduszko w kampanii mają prawo funkcjonować w przestrzeni publicznej, w końcu żyjemy w świecie obrazkowym, ale nie one powinny stanowić podstawowej treści polityki czy prowadzonych działań, bo później kończy się jak widać. Nie można wszystkiego sprowadzać do komunałów i emocji, a już na pewno nie wtedy, kiedy zapowiada się Polakom spełnienie konkretnych zobowiązań, które później okazują się właśnie pustą, jak te serduszka obietnicą. 


Oni się boją

To, co prezydent mówił o sferze bezpieczeństwa, gospodarki, inwestycji, ale też o sprawach zagranicznych pokazuje jak poważne są wyzwania, przed którymi stoi dziś Polska, a jak bardzo są one przez obecną władze ignorowane. Stąd ten ogromny dyskomfort, ta reakcja na dzisiejsze wystąpienie prezydenta, której symbolem była nieudolna próba polemiki ze strony premiera, mimo iż artykuł 140. polskiej konstytucji takiej debaty przy orędziu prezydenta zabrania.


To co się dzieje wokół prezydenta od roku i ta dzisiejsza reakcja na jego orędzie pokazuje jak bardzo oni się boją, jak bardzo im (znowu, jak w latach 2008-2010) prezydent przeszkadza. To odliczanie czasu do końca prezydentury - co słusznie zwrócił uwagę Andrzej Duda jest objawem wielkiej pychy - tylko potwierdza, że ten rząd cały czas marzy o jeszcze większej władzy i to całkowicie poza wymaganą w konstytucji kontrolą. Dziś prezydenta to jeden z bardzo istotnych bezpieczników blokujących autorytarne, nazwijmy rzeczy po imieniu zapędy tej władzy. To właśnie dlatego prezydent, co widzieliśmy dzisiaj jest bardzo ważnym elementem bezpieczeństwa całego naszego systemu.


Prezydent blokuje autorytarne zapędy

Szczególnie teraz, w czasach "demokracji walczącej" okazuje się jak ważną Andrzej Duda pełni funkcję w erze negowania nawet samego istnienia Trybunału Konstytucyjnego, Sądu Najwyższego, Krajowej Rady Sądownictwa, Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, po tym jak zostały przejęte media publiczne i prokuratura. Dlatego też od początku są negowane nawet te oczywiste konstytucyjne prerogatywy prezydenta w sprawach zagranicznych, ale i te zapisane ustawowo, jak np. przy zmianie kierownictwa Prokuratury Krajowej, co widzimy na naszych oczach.
 

Wystąpienie prezydenta mogło przyprawić wielu o entuzjazm, ale warto pamiętać, że Andrzej Duda jest teraz, ale rzeczywiście wcale nie jest pewne, że konserwatywny prezydent blokujący autorytarne zapędy liberałów będzie z nami po wyborach prezydenckich 2025 roku i dlatego jesteśmy w bardzo ważnym okresie, gdzie możemy się do nich przygotować. Tak, żeby nie okazało się, że ci, którym państwo polskie leży na sercu - obudzą się po wyborach prezydenckich w szoku i sytuacji bez wyjścia. Czego oczywiście naszemu ukochanemu krajowi nie życzę.




Autor: Samuel Pereira
Źródło: tysol.pl
Data: 16.10.2024 20:47




------------



Twórca Kanału Zero nie wytrzymał. "Absolutnie nie do zniesienia"
Dodano: wczoraj 13:01



Krzysztof Stanowski gorzko podsumował polską politykę. Opublikował wywód o przyzwoleniu na kłamstwa.





Wybory prezydenckie odbędą się wiosną 2025 r. W nowym sondażu SW Research dla rp.pl zapytano ankietowanych, kto byłby najlepszym bezpartyjnym kandydatem PiS na prezydenta? Wśród zaproponowanych nazwisk znaleźli się: Tomasz Adamek, Marek Magierowski, gen. Roman Polko, Jacek Siewiera, Krzysztof Stanowski oraz prof. Andrzej Zybertowicz. Aż 66,5 proc. uczestników badania nie potrafiło wskazać żadnego z wymienionych kandydatów, wybierając odpowiedź "nie mam zdania". Najwięcej (8,5 proc.) wskazań uzyskał założyciel Kanału Zero. Wskazało go najwięcej respondentów w wieku 18-24 (10,8 proc.) i 25-34 (15 proc.).

Sam Krzysztof Stanowski już kilka miesięcy temu zapowiedział, że weźmie udział w wyścigu o fotel prezydenta Polski, jednak nie zależy mu na wygranej, a jedynie na samej rywalizacji. Teraz dziennikarz opublikował na platformie X gorzką refleksję na temat stanu polskiej polityki.
Stanowski załamany kłamstwami polityków. "Frajerstwem jest przejmować się prawdomównością"

Krzysztof Stanowski w długim wpisie ubolewa nad przyzwoleniem na kłamstwa polityków. Jak podkreśla, dotyczy to każdej strony sceny politycznej w naszym kraju.

"W polityce się kłamie. OK, nie jesteśmy dziećmi, więc o tym wiemy. Ale stężenie kłamstw jest aktualnie absolutnie nie do zniesienia. Wszyscy, bez względu na stronę sporu, kłamią. Kłamstwo przestało być wstydliwe, osoba złapana na kłamstwie nie musi się tłumaczyć, po prostu następnym razem postara się skłamać lepiej – tak, żeby nikt się nie zorientował. A zresztą – jeśli się zorientują znowu, to co z tego? Kłamstwo nie psuje reputacji, nawet nałogowe kłamanie już nie odbiera wiarygodności. Jeśli permanentnie kłamiesz, nie jesteś skompromitowany, tylko waleczny, zawzięty i konsekwentny. Kto kłamie non-stop, ten wzbudza podziw swoją niezłomnością" – pisze twórca Kanału Zero.

"Kiedyś problemem było, jeśli mówiłeś co innego niż rok wcześniej. Dzisiaj nie jest problemem, jeśli mówisz co innego niż dzień wcześniej. Możesz mieć inne zdanie na ten sam temat zależnie od tego, kto cię pyta – i nikogo to nie dziwi i nie rusza. Doszliśmy do momentu, że jednak frajerstwem jest przejmować się prawdomównością, bo ona ogranicza, a kłamstwo nie ogranicza. A stawka jest wyższa niż jakaś tam prawdomówność, więc fani, wyznawcy, wielbiciele wybaczą, mało tego: oni kibicują, aby dobrze, dobitnie okłamać, żeby tamtym w pięty poszło" – zaznacza dziennikarz.

"Nic już nie kompromituje "swojego" polityka, wszystko kompromituje "obcego". Nie ma grzeszków i grzechów, których nie zignorujemy, gdy ktoś walczy po tej samej stronie, jak i nie ma grzeszków i grzechów, które wybaczymy, jeśli ktoś walczy po drugiej. I absolutnie każdy jest w stanie sobie to wszystko zracjonalizować, że "tak trzeba", zawsze istnieje "wyższy cel" – dodaje.






tysol.pl/a129368-samuel-pereira-reakcja-na-oredzie-prezydenta-pokazuje-jak-bardzo-sie-boja

rozrywka.dorzeczy.pl/show-biznes/645373/stanowski-nie-wytrzymal-rozprawia-o-klamstwach-w-polityce.html