Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

piątek, 18 czerwca 2021

Klimat w dawnej Rzeczpospolitej

❄️

O klimacie i pogodzie w siedemnastowiecznej Rzeczypospolitej

Przemysław Gawron


Zdaniem Geoffrey’a Parkera, wybitnego brytyjskiego badacza, globalne ochłodzenie klimatu w siedemnastym wieku walnie przyczyniło się do kryzysu, który zagroził istnieniu cywilizacji ludzkiej, przysparzając współczesnym olbrzymich cierpień. Pogląd to dyskusyjny i spotkał się ze sprzeciwem części historyków, niemniej nie ma wątpliwości, że ówczesne zmiany klimatyczne dały się odczuć w niemal każdej dziedzinie ludzkiej aktywności i nie ominęły Rzeczypospolitej Obojga Narodów.

Nim jednak przyjrzymy się bliżej temperaturze, opadom atmosferycznym, wiatrom czy anomaliom pogodowym kilka słów należałoby powiedzieć na temat historii badań klimatu w Polsce – przynajmniej w minionym wieku – oraz stosowanych w nich metodach badawczych. Bardzo wiele uczynili dla tej dziedziny uczeni skupieni wokół znakomitego lwowskiego profesora Franciszka Bujaka, którzy w dwudziestoleciu międzywojennym zajęli się badaniem klęsk elementarnych w dawnej Rzeczypospolitej, w tym także zjawisk meteorologicznych, w oparciu o źródła pisane, głównie kroniki i pamiętniki. Antoni Walawender, Stanisław Hoszowski, Jan Szewczuk, a zwłaszcza Stanisława Namaczyńska, do której badań przyjdzie mi się jeszcze nieraz odwołać, położyli podwaliny pod badania nad staropolskim klimatem.

Przyjęta przez nich metoda miała pewne niedoskonałości. Stosunkowo wąska baza źródłowa – zrozumiała przy znacznym chronologicznie i przestrzennie przedmiocie badań – nie pozwalała na równomierny opis zjawisk pogodowych dla różnych regionów Rzeczypospolitej. Mówiąc inaczej, o ile dla Małopolski, Rusi Czerwonej czy Prus Królewskich znaleziono więcej informacji, to dla Podlasia czy Wielkopolski było ich znacznie mniej. Równocześnie, dzięki niektórym pamiętnikom czy diariuszom pogoda w pewnych okresach na określonych terytoriach była lepiej znana niż gdzie indziej. Tytułem przykładu, wojewoda witebski Jan Antoni Chrapowicki prowadził w latach 1656–1685 dziennik, w którym drobiazgowo notował informacje dotyczące zjawisk atmosferycznych, co pozwala współczesnym badaczom odtworzyć pogodę w miejscu przebywania autora, czyli głównie w Wielkim Księstwie Litewskim oraz na Mazowszu i Podlasiu. Rysuje się jednak od razu pytanie, na ile dane Chrapowickiego można odnieść do innych regionów polsko–litewskiego państwa.

Inny problem łączył się z próbami powiązania fluktuacji cen zbóż, warzyw i owoców ze zjawiskami klimatycznymi. O ile nie ma większych wątpliwości, że w epoce preindustrialnej nieurodzaj prowadził zazwyczaj do zwyżki cen, o tyle stwierdzenie wysokich cen nie przesądza o niekorzystnych dla rolnictwa zjawiskach klimatycznych, ponieważ wpływ na drożyznę miały także inne czynniki: działania wojenne, epidemie, podatki, daniny publiczne itp. Mówiąc inaczej, wysokie zbiory nie gwarantowały niskich cen, szczególnie gdy w pobliżu przetaczała się wojna czy towarzysząca jej często zaraza.

Pod koniec XX wieku zarysował się nowy trend w badaniach nad klimatem, związany z sojuszem klimatologów i historyków. Wcześniej obie grupy badaczy niezbyt chętnie ze sobą współpracowały, a kwestie zjawisk pogodowych rzadko znajdowały w głównym nurcie badań historycznych. Połączenie metod właściwych dla przyrodoznawstwa ze starymi – co nie znaczy archaicznymi – sposobami badania przeszłości stosowanymi przez adeptów Klio pozwoliło znacznie precyzyjniej oznaczyć temperaturę powietrza czy poziom opadów w drugim tysiącleciu, w tym także w odniesieniu do interesującego nas siedemnastego stulecia. 

Wspomniany sojusz jest tym ważniejszy, że badania klimatologów, geofizyków czy geografów pozwalały określić warunki atmosferyczne bardziej dokładnie niż to wcześniej czyniono, ale ludzki wymiar obcowania z klimatem, sposób odczuwania anomalii pogodowych można poznać głównie za sprawą dociekań stricte historycznych. Warto w tym miejscu przywołać nazwiska takich badaczy jak Rajmund Przybylak, Kazimierz Marciniak, Piotr Oliński, Waldemar Chorążyczewski, Wiesław Nowosad, Krzysztof Syta, czy Jacek Majorowicz, bez których wiedza na temat klimatu siedemnastowiecznej Rzeczypospolitej byłaby znacznie uboższa.

Czytelnikowi należy się w tym miejscu kilka słów na temat źródeł poznania dawnych zjawisk pogodowych. Podzielić je można – w ślad za G. Parkerem – na dwa archiwa: naturalne oraz ludzkie. W pierwszym przypadku informacje na temat zjawisk klimatycznych można znaleźć badając lodowce czy pokrywę lodową ziemi, w których zachowały się ślady erupcji wulkanicznych, zanieczyszczeń powietrza, wskazówek dotyczących temperatury. Pokłady pyłków oraz zarodników, przechowywane w jeziorach, bagnach oraz ujściach rzek pozwalają określić lokalne warunki wegetacji roślin w czasie powstania złoża, podobnie jak badania pierścieni drzew mogą służyć do odtworzenia warunków klimatycznych, panujących w czasie wzrostu różnych ich gatunków. Badacze bacznie przyglądają się także osadom mineralnym w jaskiniach oraz wodom.

Wzmianki dotyczące klimatu znajdują się zaś w ludzkim archiwum – źródłach narracyjnych, tak pisanych, jak i należących do tradycji ustnej (kroniki, listy, dzienniki, diariusze, akta sądowe i administracyjne czy dzienniki okrętowe). Ważną rolę odgrywają wszelkiego rodzaju dane statystyczne, w tym informacje dotyczące czasu rozpoczęcia żniw, fluktuacji cen zboża itp. Historycy przyglądają się także dorobkowi dawnych astronomów, w tym obserwacjom plam na słońcu oraz rejestrom danych dotyczących pogody, kierunku wiatru i temperatury, zbieranych przez niektórych obserwatorów od początku epoki nowożytnej. Nie można zapominać o źródłach ikonograficznych, np. obrazach, rysunkach, szkicach, rycinach itp., przedstawiających zjawiska klimatyczne, jak również danych epigraficznych i archeologicznych, choćby pozostałościach osiedli ludzkich, porzuconych w wyniku zmian klimatycznych.

Koncept Małej Epoki Lodowcowej (The Little Ice Age) – której apogeum przypada m.in. na wiek siedemnasty – zawdzięczamy przede brytyjskiemu klimatologowi Hubertowi Horace’owi Lambowi, twórcy schematu przemian klimatu w ciągu minionego tysiąclecia. Idea Lamba wciąż budzi dyskusje, dotyczące m.in. chronologii oraz zakresu zmian klimatycznych, niemniej w zasadniczym zrębie pozostaje paradygmatem w badaniach nad historią klimatu. Wedle Lamba około roku 1200 rozpoczyna się koniec Średniowiecznego Optimum Klimatycznego (zwanego także Medieval Warm Period). Niektórzy badacze, jak znakomity szwajcarski klimatolog Christian Pfister, skłonni są jednak przesunąć ten moment na połowę czternastego stulecia. W XIII stuleciu doszło do licznych erupcji wulkanicznych oraz stopniowej zmiany orbity ziemi, co spowodowało zmniejszenie ilości energii słonecznej docierającej do północnej półkuli Ziemi. Zmiany w cyrkulacji prądów morskich oraz zwiększenie pokrywy lodowej Arktyki doprowadziły w następnym stuleciu do serii występujących naprzemiennie ulewnych deszczy oraz ostrych susz, a to z kolei wpłynęło na obniżenie temperatury. Wydaje się, że dla części globu najzimniejszy okres nastąpił pomiędzy 1450 a 1530 rokiem (niektórzy badacze skłonni są wydłużać ten czas do 1570 roku). Zwie się go Minimum Spörera, na pamiątkę dziewiętnastowiecznego astronoma i badacza aktywności słonecznej, Gustawa Spörera.

Mniej więcej od 1560 roku zaczyna się faza zwana Fluktuacją Grindewaldu, która miała się skończyć około 1630 roku. Nazwę swą zawdzięcza szwajcarskiemu kantonowi, w którym odnotowano w tym czasie znaczną ekspansję lodowca. Większe znaczenie od aktywności słonecznej – która nie odbiegała od normy z czasów Minimum Spörera – miały podówczas czynniki działające bezpośrednio na Ziemi, wśród których ważną rolę odegrały prądy morskie oraz dwie wielkie erupcje wulkaniczne na terenie Ameryki Południowej: Nevado del Ruiz w 1595 roku oraz Huaynaputina pięć lat później. Oba wybuchy należały do największych zjawisk tego rodzaju w ciągu ostatnich 2500 lat. 

Po chwilowym ociepleniu w latach trzydziestych siedemnastego stulecia, kolejna fala zimna przyszła wraz z Minimum Maundera –  zwanym tak na cześć Edwarda Maundera, dziewiętnastowiecznego astronoma, obserwatora plam słonecznych, który dostrzegł znaczny spadek ich liczby w tej epoce. Po krótkim okresie ocieplenia połączenie mniejszej dawki energii słonecznej, erupcji wulkanicznych oraz cyrkulacji prądów morskich doprowadziło około 1645 roku do następnej fali zimna. Tym razem trwała ona około 75 lat, czyli mniej więcej do 1720 roku. Około 1760 roku, po następnym ociepleniu, przyszedł czas na trzecie minimum, tym razem nazwane na cześć Johna Daltona, kolejnego badacza plam na słońcu. Chłody trwały do 1850 roku, kiedy zaczęła się trwająca po dziś dzień epoka zwana Ostatnim Globalnym Ociepleniem (Recent Global Warming).

Współcześni skłonni byli wyjaśniać pogodowe anomalie i zmianę klimatu w latach 1560–1720 gniewem bożym, który spadł na ludzkość z powodu jej grzechów, co z kolei prowadziło do poszukiwania winnych, np. wśród czarownic czy aktorów teatralnych. Ówczesna nauka dopatrywała się przyczyn ochłodzenia w zmniejszonej aktywności słonecznej oraz takich zjawiskach naturalnych jak trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów oraz tsunami. Astrologowie szukali odpowiedzi w kosmosie, dostrzegając ją zwykle w postaci złowrogich komet czy koniunkcji planet. W badaniach prowadzonych w ostatnich dekadach zwraca się uwagę na niską aktywność słoneczną. Lata 1617–1618, 1625–1626 oraz 1637–1639 przyniosły niemal całkowity zanik plam na słońcu, zaś w okresie pomiędzy 1645 a 1715 rokiem odnotowano około 100 plam w ciągu 8000 dni. Problemy z energią słoneczną, a właściwie jej niedoborem, potwierdzają także badania pni drzew oraz zanik zórz polarnych i korony słonecznej w czasie całkowitego zaćmienia słońca.

Zwrócono także uwagę na zwiększoną aktywność wulkaniczną, której skutkiem była emisja gazów oraz pyłów do atmosfery i w konsekwencji obniżenie temperatury na wszystkich obszarach, nad którymi zawisła wulkaniczna chmura. Niskie temperatury powodowały zjawisko klimatyczne znane jako El Niňo, kiedy niska temperatura powoduje odwrócenie zwykłego kierunku wiatrów, wiejących zwykle z Azji do Ameryki. Kiedy wiatry zaczęły wiać w drugą stronę, doszło do wzmożonych opadów deszczu w Ameryce i osłabienia monsunów w Azji. El Niňo występowało w połowie siedemnastego wieku trzy razy częściej niż współcześnie. Możliwe, że mamy tutaj do czynienia z błędnym kołem: El Niňo powodowało wzrost ilości wody w pobliżu wybrzeży Ameryki, a to powodowało zwiększenie aktywności wulkanicznej na tych terenach, co z kolei wiązało się z dalszym obniżeniem temperatury i zwiększało częstotliwość występowania El Niňo.

Spadek temperatury pomiędzy średniowiecznym maksimum a minimum w okresie małej epoki lodowcowej wyniósł około 3°C, przy czym na półkuli północnej zmiana była zwykle większa niż w strefie równikowej, ponieważ pokrywa śnieżna i lód odbijały część promieni słonecznych do atmosfery. Spadek temperatury wiązał się z powodziami, gwałtownymi burzami, suszami i długimi okresami zimna i mrozu. Skróceniu uległ okres wegetacyjny roślin, wskutek czego zmniejszeniu ulegały plony. Europejczycy dopiero w latach pięćdziesiątych XVIII wieku zaczęli zbierać plony zbóż w tej samej ilości, co przed 1570 rokiem. Trzeba także pamiętać, że deszcz i zimno powodowały występowanie plagi myszy, zaś suszy towarzyszyło często pojawienie się szarańczy. Głód coraz częściej zaglądał w oczy Europejczykom.

Częściej niż dotychczas występowały surowe zimy, jak w 1607/1608 roku, kiedy Tamiza zamarzła do tego stopnia, że ustawiono na niej w ramach Frost Fair drewniane pawilony, w których mieściły się stragany, tawerny, a nawet domy publiczne. W Niderlandach lód skuł rzeki i kanały, wino w beczkach zamarzało, a we Francji szron pokrył nawet brodę Henryka IV. Ponad sześćdziesiąt lat później, na przełomie 1669 i 1670 roku, Ren i Łaba zamarzły już w grudniu. W następnym miesiącu w ich ślady poszły Sekwana oraz weneckie kanały, lód skuł także Bałtyk – Sund był zamarznięty jeszcze 17 marca – oraz Morze Czarne w pobliżu Półwyspu Krymskiego. Wedle współczesnej relacji, zamarzały nawet ptaki.

Mroźne i śnieżne zimy powodowały liczne powodzie, które doprowadzały do śmierci rolników i mieszczan, niszczyły pola uprawne oraz infrastrukturę wiejską i miejską. Zimno bywało także latem. W 1628 roku – roku bez lata, jako wówczas określano – w Alpach padał śnieg, w lipcu odnotowano w Hesji 21 dni deszczowych, a sierpień był tylko niewiele mniej mokry. W Stuttgarcie trzeba było ocieplać domy, a winogrona nie osiągnęły pełnej dojrzałości. Wiosną 1649 roku wzburzone wody Sekwany zalały Paryż. Zapiski prowadzone w Fuldzie pokazują, że opady deszczu lub śniegu miały w tym roku miejsce przez 226 dni (dla porównania: w XX w. występowały przeciętnie przez 180 dni), a po nich nastąpiła „sześciomiesięczna zima”. Zdarzały się jednak zgoła odmienne zimy, jak ta w 1606/1607 roku, określanym jako rok bez zimy. W czasie dwóch pierwszych miesięcy roku nie było mrozu ani śniegu, świeciło słońce, a ludzie nosili letnie ubrania.

Ważnym skutkiem ochłodzenia stały się – paradoksalnie – ostre susze. Wielki pożar Londynu we wrześniu 1666 roku, który pozbawił dachu nad głową 80 tysięcy ludzi i spowodował szkody wyceniane na 8 milionów funtów, był wynikiem niezwykle gorącego i suchego lata, w czasie którego przeciętna temperatura była wyższa o 1°C od dwudziestowiecznej i brakowało deszczu. 18 lat wcześniej podobny pożar – do którego doszło po kilku bezdeszczowych miesiącach – zniszczył sporą część Moskwy. W grudniu 1669 roku obserwatorzy odnotowali, że poziom Renu w Zjednoczonych Prowincjach Niderlandów był tak niski, że odsłonił pozostałości zalanych niegdyś budynków, zaś trzy lata później rzeka wyschła do tego stopnia, że ułatwiła przeprawę francuskim wojskom inwazyjnym.

Anomalie pogodowe pojawiały się także na morzach i oceanach. W listopadzie i grudniu 1675 roku potężne sztormy uderzyły w wybrzeże Holandii, powodując zniszczenie wałów przeciwpowodziowych oraz grobli. Słona woda zalała pola uprawne pomiędzy Amsterdamem, Hoornem, Haarlemem, Lejdą i Utrechtem. Wielki sztorm, który 6 stycznia 1654 roku uderzył w statki wracające z Bałtyku koło przylądka Texel spowodował zatonięcie dwudziestu z nich. Podobny przypadek powtórzył się w latach 1659, 1670 oraz 1695, kiedy gwałtowne sztormy uniemożliwiały żeglugę. W tym ostatnim roku surowa zima oraz sztormy wpłynęły na zmniejszenie się liczby holenderskich statków, które przepłynęły Sund.

Podsumowując – w ślad za Christianem Pfisterem – można powiedzieć, że w latach 1560–1720 marzec był najczęściej zimny, z wyjątkiem dwóch pierwszych dekad siedemnastego stulecia. Szczególnie dotkliwe zimno panowało w tym miesiącu w latach czterdziestych oraz dziewięćdziesiątych XVII w. Podobnie, o ile przez większość stulecia maj należał do ciepłych miesięcy, o tyle wyraźne ochłodzenie stało się odczuwalne w ostatnim dziesięcioleciu. Czerwiec bywał zwykle zimny i deszczowy. Nieco inaczej przedstawiała się sprawa z lipcem, wilgotnym i zimnym pomiędzy 1560 a 1630 rokiem, a w następnych czterech dekadach wyraźnie cieplejszym niż czerwiec. Także później temperatura oraz opady w tym miesiącu były zbliżone do odnotowanych w pierwszej połowie dwudziestego wieku. Podobnie było z sierpniem, w którym pogoda nie odbiegała od tej, którą dobrze znali nasi dziadkowie.

Jak na tym tle przedstawiał  się klimat siedemnastowiecznej Rzeczypospolitej? Zdaniem klimatologów oraz historyków, najwięcej surowych zim zdarzyło się w dekadach: 1590–1600 (sześć) oraz 1641–1650 (pięć). Najmniej ostrych zim wystąpiło pomiędzy 1621 a 1640 rokiem, choć badania źródeł pisanych, prowadzone przez Stanisława Hoszowskiego, odnotowują nieurodzaj oraz drożyznę właśnie w latach 1621–1625 oraz 1628–1631. W dziesięcioleciach 1591–1600, 1641–1650, 1651–1660 temperatura była przeciętnie o 2,5°C niższa niż w pierwszej połowie XX wieku, choć najzimniejszy okres przypada na dekadę pomiędzy 1741 a 1750 rokiem (spadek o 3,6°C). Letnie temperatury w czasach nowożytnych były zbliżone do dwudziestowiecznych, z wyjątkiem pierwszej połowy XVIII wieku, kiedy pora letnia była chłodniejsza. Bardzo deszczowe lata przeplatały się z ekstremalnie suchymi  w dekadach 1591–1600, 1651–1660 oraz 1681–1690, ponadto do bardziej suchych należały lata 1621–1630. Zimowe temperatury były w tym okresie niższe przeciętnie o 1,5 do 3°C w porównaniu z wiekiem XX, zaś lata cieplejsze o około 0,5°.

Analizując pogodowe zapiski Chrapowickiego dostrzegamy, że w latach 1656–1685 najzimniejszy był rok 1666, najcieplej zaś było wojewodzie witebskiemu cztery lata wcześniej. Bardzo zimno było także w 1667, 1671, 1672 oraz 1679 roku, natomiast względnie ciepło w latach 1663, 1668, 1680 oraz 1681. Ogólnie rzecz biorąc, zimy, wiosny oraz pory jesienne były chłodniejsze niż w XX wieku, podczas gdy lata nieco cieplejsze. Liczba dni, dla których odnotowano opady atmosferyczne wahała się od 112 w 1676 roku (o którym Chrapowicki pisał, że miała w nim miejsce wielka susza) do 206 w 1679 roku. Ulewy zdarzały się od kwietnia do listopada. 

Mieszkańcy Rzeczypospolitej – a przynajmniej jej litewskiej części – spotykali się ze śniegiem najczęściej pomiędzy grudniem a marcem, choć w 1661 roku odnotowano opady śniegu 7 lipca. Nie widać większych rozbieżności pomiędzy danymi Chrapowickiego, a tymi z połowy XX wieku, choć warto zauważyć, że w tym drugim przypadku opady śniegu zdarzały się we wrześniu. Odnotowano natomiast, że w czasach Chrapowickiego deszcz występował w skali roku o 6–11 dni częściej niż w dzisiejszej północno–wschodniej Polsce oraz o 8–19 dni częściej w przypadku ziem obecnej Białorusi.

Warto przyjrzeć się – na podstawie materiału zebranego przez S. Namaczyńską – anomaliom pogodowym, które dały się we znaki mieszkańcom Rzeczypospolitej w drugiej połowie siedemnastego wieku. Zima na przełomie 1650 oraz 1651 była bardzo długa i śnieżna, jeszcze 23 kwietnia poruszano się w niektórych miejscach saniami. Wilki były na tyle głodne, że wpadały do miast, strasząc mieszkańców. Wiosną topiący się śnieg i lód, wraz z utrzymującą się krą, skutkowały powodziami, powodującymi liczne zniszczenia w Małopolsce i Prusach Królewskich oraz na Mazowszu.

Kwiecień i pierwsza połowa maja w Małopolsce były zimne i deszczowe, podobnie jak lato, deszcz padał nieustannie przez tydzień począwszy od 25 sierpnia. W lipcu Kraków padł ofiarą powodzi, poziom wody na ulicach sięgał łokcia (ok. 60 cm). Całkowicie zalane zostały okoliczne wsie, m. in. Płaszów i Zabłocie. W czasie żniw pojawiły się burze i ulewne deszcze, odnotowano także obecność szarańczy. Jesień w tym regionie była zimna, mglista i deszczowa. Co ciekawe, w Prusach Królewskich lato należało do ciepłych i suchych. Drastyczny wzrost cen żywności, po części spowodowany zniszczeniami wojennymi powstałym w toku walk z powstańcami kozackimi Bohdana Chmielnickiego doprowadził do klęski głodu, a na Wołyniu dojść miało do przypadków kanibalizmu. 

Sześć lat później, w 1657/1658 roku, zima również miała niezwykły przebieg. Od listopada do połowy stycznia było mgliście i deszczowo, ale później nastały ostre mrozy i gwałtowne śnieżyce. Zamarzły m. in. Wisła oraz Dniepr. W lutym nadeszła odwilż, przynosząc ze sobą powodzie, dotkliwe zwłaszcza dla mieszkańców Żuław i Gdańska. Nie był to jednak koniec anomalii, ponieważ w marcu wróciła zima, odnotowano ataki mrozu i śniegu. Luty dobrze zapamiętali też Szwedzi i Duńczycy, ponieważ dzięki zamarznięciu Małego Bełtu armia króla szwedzkiego Karola X Gustawa mogła przeprawić się z Jutlandii na Fionię i Lolland, a po opanowaniu wysp sforsować skuty lodem Wielki Bełt i zająć Zelandię, o mały włos nie zdobywając Kopenhagi i zmuszając Duńczyków do zawarcia pokoju na wielce korzystnych dla Szwedów warunkach.

Zmienny charakter miała pogoda w 1662 roku. Po łagodnej zimie i wczesnej wiośnie 17–18 maja pojawiły się silny mróz oraz obfite opady śniegu, który zalegał na polach przez tydzień, co doprowadziło do wymarznięcia zbóż. Letnie powodzie nie oszczędziły Małopolski. Wisła wylała w tym roku trzykrotnie: w czerwcu, lipcu oraz sierpniu. 10 sierpnia woda zalała Kraków, komunikacja w mieście odbywała się przy pomocy szkut. Fale sięgnęły ołtarza w kościele Norbertanek na Zwierzyńcu oraz zalały kościół świętego Wawrzyńca. Wylał także Dunajec, niszcząc 45 miejscowości w okolicy Krościenka i Sącza. W pobliżu Jarosławia doszło do największego wylewu od czterdziestu lat. Nad Żywcem i Kamienicą przeszło natomiast oberwanie chmury. 

Ponad trzydzieści lat później, w 1694 roku mrozy zaczęły się już w październiku i potrwały do końca marca następnego roku, przy czym największe nasilenie zimna przypadło na okres od grudnia do marca, a śnieg spadł na Rusi jeszcze w czerwcu. Wraz z wiosną pojawiły się powodzie i plaga owadów. Z powodu zimnego i mokrego lata żniwa rozpoczęły się dopiero w sierpniu, kilka tygodni później niż zwykle. Ulewne deszcze były też odpowiedzialne za powódź, która nawiedziła Małopolskę w lipcu.

Łagodna zima nie oznaczała jednak braku problemów. Mieszkańcy Rzeczypospolitej przekonali się o tym w latach 1679/1680 oraz 1681/1682. W pierwszym przypadku w styczniu było na tyle ciepło, że rozpoczęły się prace polowe. Wiosna przyniosła ze sobą ciepłe deszcze, a nawet burze. 28 kwietnia 1680 roku jedna z nich przeszła nad Warszawą, burząc domy i dzwonnice oraz wyrywając drzewa z korzeniami. Później nad Rzeczpospolitą zapanowała latem i jesienią susza, której towarzyszyło pojawienie się szarańczy. Następnej zimy również nie odnotowano mrozu ani śniegu. Rośliny zakwitły znacznie wcześniej niż zwykle, rolnicy przystąpili do prac polowych. 

Marzec był suchy i ciepły, za to w kwietniu nastąpiły mrozy i śniegi. Pod koniec czerwca huragan nawiedził Lwów, zrywając dachy wielu domów i uszkadzając dzwonnicę kościoła Dominikanów. Podobny schemat powtórzył się cztery lata później. Warunki pogodowe były na tyle dobre, że w lutym rozpoczęto prace polowe oraz wypasano bydło. Niespodziewanie śnieg spadł 9 maja, ale nie wyrządził poważniejszych szkód, w przeciwieństwie do huraganu, który spustoszył okolice Gdańska. Lato było suche i ciepłe, w sąsiedniej Mołdawii doszło nawet do suszy, która dała się we znaki żołnierzom Jana III, prowadzącego podówczas na tych terenach niezbyt udaną kampanię przeciwko Turkom i Tatarom.

Niewątpliwie, klimat nie ułatwiał życia siedemnastowiecznym mieszkańcom Rzeczypospolitej. Długie, mroźne i śnieżne zimy występowały częściej niż współcześnie, a ich konsekwencją nierzadko były powodzie. Woda wylewała także latem, tym razem wskutek długotrwałych opadów deszczu. Z drugiej strony, w cieplejszych latach zdarzały się nagłe ataki zimy (nawet w lipcu), które, obok gradobicia, huraganów czy szarańczy, spędzały sen z powiek mieszkańców wsi, niezależnie od stanu społecznego. Susze również nie zwykły omijać ziem Rzeczypospolitej, mocno dając się we znaki. Można zatem powiedzieć, że pogoda z całą pewnością nie rozpieszczała naszych przodków.





https://www.wilanow-palac.pl/mroz_wielki_snieg_w_nocy_troche_padal_o_klimacie_i_pogodzie_w_siedemnastowiecznej_rzeczypospolitej.html?fbclid=IwAR1qhgV42ytywc2n2ugq7Pe8QWCKY8mrE5lEZ5kfx8n5yGgPwZipstOYjAg








Język, a wiedza

 

przedruk


14.06.2021

Rdzenne języki wymierają, a wraz z nimi wiedza o roślinach leczniczych

Społeczności tubylcze posiadają ogromną wiedzę o otaczających nas roślinach i funkcjach, jakie te rośliny pełnią. Wiedzą np. że żucie określonego korzenia może leczyć niestrawność, albo, że istnieje specjalna jagoda, która może zapobiegać niewydolności serca. Czy wraz z wymieraniem rdzennych języków stracimy wiedzę o roślinach?


Większość tego starożytnego repertuaru medycznego zawarta jest wyłącznie w językach ludów tubylczych. Kultury te przekazują informacje ustnie, z pokolenia na pokolenie, więc jeśli te języki wyginą, unikalna wiedza, która jest za ich pomocą przekazywana, może również zostać utracona.

Na przykład w regionie Madre de Dios w peruwiańskim lesie deszczowym Amazonii znany lokalnie Esa Eja Shaman, Don Ignacio, od dziesięcioleci używał tradycyjnej medycyny z dżungli do leczenia lokalnej rdzennej społeczności. Niedawno społeczność Infierno w Tambopata opracowała książkę, w której znajduje się wiedza tego starszego o rdzennej medycynie i roślinach – poinformował na swoim Instagramie fotograf zajmujący się ochroną przyrody Mohsin Kasmi. Wkrótce po ukończeniu książki uzdrowiciel zmarł na COVID-19 w wieku 92 lat. Gdyby nie ta książka, namacalny zapis niezastąpionej wiedzy Don Ignacio, prawdopodobnie zostałaby wraz z jego śmiercią utracona.

Język pozwala rdzennym społecznościom wykorzystywać otaczającą je bioróżnorodność jako „żywą aptekę” i opisywać lecznicze właściwości roślin. Nowe badanie przeprowadzone przez naukowców z Uniwersytetu w Zurychu wykazało, że każdy rdzenny język zapewnia „unikalny wgląd” w zastosowania lecznicze roślin. Badanie, opublikowane w PNAS, miało również na celu ilościowe określenie, w jakim stopniu rdzenna wiedza na temat roślin leczniczych jest powiązana z poszczególnymi językami oraz w jakim stopniu ta wiedza może zniknąć wraz z wymieraniem języków – wyjaśniono w streszczeniu badania.

„Stwierdzamy, że większość wiedzy medycznej jest językowo wyjątkowa – tj. znana przez jeden język – i silniej związana z zagrożonymi językami niż z zagrożonymi roślinami” – napisali autorzy badania, Rodrigo Cámara-Leret i Jordi Bascompte. „Każdy rdzenny język jest zatem unikalnym rezerwuarem wiedzy medycznej ‒ kamieniem z Rosetty do odkrywania i ochrony wkładu natury w życie ludzi”.

ONZ przewiduje, że ponad 30 procent z 7400 języków świata zniknie do 2100 roku ‒ donosi The Guardian. Ponadto liczne kryzysy nadal zagrażają istnieniu rdzennych ludów i kultur na całym świecie – w tym kryzys klimatyczny, koronawirus, wylesianie i utrata tradycyjnych terenów pod zabudowę.

Zespół badawczy skoncentrował się na trzech regionach o wysokiej „różnorodności biokulturowej”. Spośród 12 495 zastosowań leczniczych roślin w społecznościach tubylczych, nowe badania wykazały, że ponad 75% tych roślin jest związanych tylko z jednym lokalnym językiem. Jeśli te unikalne słowa wychodzą z użycia, znika też unikalna wiedza.

Obszary, w których języki są najbardziej zagrożone, to północno-zachodnia Amazonia, gdzie 100 procent unikalnej wiedzy medycznej było wspierane przez języki zagrożone, w Ameryce Północnej jest to 86 procent, a w Nowej Gwinei 31 procent. Jeśli rdzenne języki na tych obszarach wyginą, prawdopodobnie również zniknie zawarta w nich wiedza medyczna.

Eksperci ostrzegają, że jeśli nie podejmiemy wysiłków w celu ochrony i zachowania rdzennych języków, możemy stracić potencjalnie kluczowe informacje o roślinach, zwierzętach i zrównoważonych praktykach związanych z ziemią.

Ekologia.pl (JS)

Bibliografia

  1. “https://www.ecowatch.com/indigenous-languages-medicinal-plants-2653315057.html”; data dostępu: 2021-06-14

  2. “https://www.sciencealert.com/languages-are-disappearing-and-they-re-taking-unique-medicinal-knowledge-with-them”; data dostępu: 2021-06-14



https://www.ekologia.pl/ciekawostki/rdzenne-jezyki-wymieraja-a-wraz-z-nimi-wiedza-o-roslinach-leczniczych,27980.html?fbclid=IwAR2HoLgYCsRhrLBOIWdZSgj8eIGBTN6TkqhUzsvsLh9JdN1qFLjDtdmUdyk




czwartek, 17 czerwca 2021

Fiasko Goda

 


Nigdy nie czytałem Lema.

Ze szkoły pamiętam, chyba fragmenty bajek robotów przerabialiśmy i ten wymyślny język, nazwy dosyć mnie odstręczył.

Film widziałem - ten o pilocie Pirxie - pewnie już chodziłem do podstawówki - nie za bardzo pamiętam fabułę, ale niezły był, największe wrażenie wywarły te rozrywające się dłonie...

A tak to nic - może czas zacząć go czytać, bo widzę, że w jego twórczości sporo odniesień do tych spraw, które tu opisuję..

Ciekawe, czy Lem wiedział, że ludzkość tkwi w indukowanej zaprogramowanej paranoi?



Tu poniżej przedruk recenzji profesora Jarzębskiego - bardzo ciekawa, szczególnie zwracam uwagę na dwie kwestie:

- "wszyscy" są chciwi technologii - tak jak w naszym tutaj życiu - zamiast skupiać się na uwolnieniu od cierpienia drogą uwolnienia dystansu od jego źródła.... ich tylko skręca na samą myśl o technologicznych frykasach

- komputer GOD:

 "Potrafi zaprojektować konflikt i „wygrać” go, nie umie jednak poruszać się w sferze irracjonalnych odruchów, jakie są domeną żyjących istot."

To mi bardzo przypomina Skynet, który staram się opisać na tych stronach - ludzkość pozostaje w wymyślonym napięciu i konflikcie, a zainteresowane strony są odgórnie sterowane, by stan ten był permanentny - potrafi jedynie przerabiać na nowo to, co już wie. 

Tę samą historię "sprzedaje" ludzkości w niezliczonych wariantach.

Wie jak zaprojektować konflikt i wie, jak go wygrać. 

Czasami jego zombi łapię na nieracjonalnych nielogicznych propozycjach jak to, że odstąpią od nękania w pewnej trywialnej sprawie w zamian za współpracę...

Jakby nie rozumieli wagi tych dwóch rzeczy.

Jakby to nie byli ludzie.




Fiasko jest chyba najbardziej ponurą powieścią Lema. Wystarczy powiedzieć, że jej główny bohater dwakroć w jej trakcie ginie, nie spełniwszy zresztą ani za pierwszym, ani za drugim razem swej misji.

Historia powstania tej książki była niecodzienna, autor bowiem napisał zrazu pierwszy rozdział, Las Birnam, by zarzucić rozpoczęte dzieło i dokończyć je dopiero w wiele lat później, kiedy przyszedł mu pomysł na domknięcie fabuły. Fiasko ukazało się drukiem w 1987 roku, jako ostatnia spośród powieści Lema. Potem publikował już tylko nieliczne krótkie opowiadania i kilka tomów esejów; do większych form prozatorskich nie powrócił już nigdy.

A zatem pożegnanie z powieścią? Poniekąd; ale też pożegnanie z ulubionym przez wielu czytelników bohaterem Lema — Pirxem. Ten ostatni nie pojawia się zresztą bezpośrednio: najpierw istnieje tylko w relacji mieszkańców zagubionego na pustkowiach Tytana kosmodromu, a potem wiedzie coś w rodzaju hipotetycznego półżycia, wskrzeszony (w całości? częściowo?) z martwych, nie znający jednak swej prehistorii ani nawet prawdziwej tożsamości.

Problemów domagających się komentarza jest w Fiasku cała masa, ale na plan pierwszy wysuwa się naturalnie pytanie o możliwości kontaktu z kosmicznymi braćmi w rozumie. Na to pytanie Lem udziela dość radykalnie przeczącej odpowiedzi — i to na kilku poziomach czy etapach. Kontakt jest najpierw mało prawdopodobny po prostu dlatego, że nie widać, aby ktokolwiek się o niego starał. Pierwszym dowodem na nieziszczalność marzenia o międzyplanetarnych rozmowach jest sławetne silentium universi. Kosmos, skanowany przez nasłuchujące hipotetycznych sygnałów urządzenia, statecznie milczy, z czego wniosek, że jeśli gdzieś w nim istnieją jakieś psychozoiki, to z pewnością są rzadkie i nieskore do wymiany doświadczeń z Ziemią. I nic dziwnego: przegląd niezliczonych warunków, które kosmos musiał spełnić, aby się w nim — na Ziemi — narodziło życie, skłania dziś uczonych do rezerwy w ocenie szans powstania biosfery na innych planetach.

Lem dodaje inny jeszcze powód, dla którego kosmos się nie odzywa, formułując pojęcie „okna kontaktu”, czyli takiego przedziału dziejów rozumnych gatunków, w którym cywilizacje w ogóle pragną z kimś z zewnątrz się porozumiewać. Przed początkiem tego okresu rozmawiać nie są w stanie, po jego zakończeniu — z takich lub innych powodów nie chcą. Wąskość tych okien dodatkowo ogranicza możliwości kosmicznego dialogu. Wyprawa z Ziemi, która rusza w Fiasku w międzygwiezdną podróż, próbuje wstrzelić się w rzeczone okno — i ponosi spektakularną klęskę! Cywilizacja planety Kwinty nie pragnie kontaktu, więcej: z całym samozaparciem przed nim się broni.

Dlaczego się broni, do końca nie wiadomo — i w ogóle wiadomo o mieszkańcach Kwinty tyle tylko, ile są w stanie dowiedzieć się kosmonauci, czyli bardzo niewiele. Lem nie stosuje tu żadnych sztuczek służących jak gdyby nielegalnemu nasyceniu ciekawości czytelnika. Żadnych tu więc „narratorów wszechwiedzących”, przenoszących nas z łatwością do sztabów obmyślających na Kwincie przyjęcie dla Ziemian, żadnych złudzeń co do „obiektywizmu” cechującego jakieś obserwujące zdarzenia oko. Kwintanie jawią się w dwóch jedynie postaciach: jako autorzy konkretnych posunięć skierowanych przeciwko gościom z kosmosu — i jako istoty wymodelowane na tej podstawie przez przybyszów i ich przemądry superkomputer.

Czy zatem czegoś się naprawdę o Kwintanach dowiadujemy? Rzecz w tym, iż nigdy tego nie sprawdzimy. Ludzie jakoś ich sobie oczywiście wyobrażają — więcej jako pewien typ społeczności (porównywalny z ziemskimi) niż jako posiadające określoną postać fizyczną istoty. Ale wszystko to na zawsze pozostanie jedynie supozycją, Kwintanie nie pokażą się bowiem lądującemu na planecie wysłannikowi. A może właśnie — pokażą się, ale on nie będzie w stanie ich rozpoznać?

W powieści wraca obsesyjnie jedna scena: bohater przemierza coś, co nazwać by można „przestrzenią obcości”, usiłując rozeznać się w rządzących nią prawach, ale obcy świat zazdrośnie strzeże swojej tajemnicy. Tak jest najpierw, gdy dzielny Angus Parvis, spiesząc na ratunek Pirxowi, kroczy poprzez niezwykłą depresję na Tytanie i w końcu — mimo potęgi kierowanego przez siebie wielkochodu — pada ofiarą panujących tam warunków. Druga podróż przez Nieznane to opis wędrówki przez niesamowite miasto termitów w Afryce. Ten fragment ma w Fiasku szczególnie oryginalne pochodzenie, trafił tam bowiem z młodzieńczego opowiadania Lema, Kryształowej kuli, drukowanego niegdyś w zbiorze Sezam z 1954 roku. Autor odciął z tej historii wszystko, co było w latach stalinowskich obowiązkowym w literaturze wątkiem politycznym (tu: walki z imperializmem), pozostawiając jedynie fascynujący obraz zetknięcia człowieka ze światem istot radykalnie odmiennych, tworzących wszelako coś w rodzaju cywilizacji. Ta historia, w oryginalnej wersji opowiadania zdemaskowana w końcu jako zmyślenie — na dłuższą metę okazała się „prawdziwsza” od wietrzejącej szybko ideologii i stanęła w rzędzie wszystkich innych Lema opisów Obcości: obrazu Wenus z Dziennika pilota w Astronautach, wizji planety Eden w Edenie, opisów powierzchni oceanu w Solaris, górskiej siedziby mechanicznych owadów w Niezwyciężonym, Kurdlandii i Luzanii w Wizji lokalnej itd. Obcość u Lema zawsze jest w samej swej istocie nieprzenikniona, choćbyśmy umieli jej przypisać jakieś antropomorfizujące określenia. Jest tak nawet w Kryształowej kuli — choć od biologów wiemy przecie sporo o budowie i zwyczajach termitów. Tak będzie zatem i w scenie kończącej Fiasko, gdy Marek Tempe próbować będzie za wszelką cenę realizacji swego marzenia o ujrzeniu Kwintan.

Zbrojny w swe poselskie immunitety (za którymi czai się pancerna pięść sideratorów „Hermesa”), Tempe ląduje na planecie, nieludzko zrujnowanej w trakcie uprzednich prób przyjaznego kontaktu, i znajduje tam to, co znaleźć może, tzn. scenę powitania, zaaranżowaną podług tego, co Kwintanie sądzą o ziemskich rytuałach tego typu, bezosobową tedy i poniekąd szyderczą, jak każda próba deklamacji w języku, którego nie znamy. Najbardziej dramatyczne wszelako jest fiasko wszelkich prób bezpośredniego zetknięcia się z mieszkańcami planety. Biosensor, który dźwiga Tempe, sygnalizuje życie w najmniej spodziewanych miejscach, milczy zaś wszędzie tam, gdzie spodziewalibyśmy się go, stosując ziemskie standardy rozpoznawania przedmiotów. A zatem dotknięcie obcości, choć fizycznie możliwe, okazuje się najzupełniej bezowocne: Tempe na koniec obtłukuje w desperacji saperską łopatką coś, co zdaje się być siedliskiem kwintańskiego życia, ale żaden rzeczywisty kontakt z tego nie wynika, a chwila zapomnienia owocuje na koniec gorzko: klęską marzeń o porozumieniu, nowym zniszczeniem planety i — zapewne — śmiercią samego pilota.

W historii kontaktu Ziemian z Kwintanami mamy od początku do czynienia z asymetrią: ci pierwsi do porozumienia dążą — ci drudzy przed nim się wzdragają. Ale po cóż właściwie podróżnikom z Ziemi kontakt? W samej rzeczy uzasadnienie tej obsesji tkwi u zarania w naszej mitologii. Ludzie pragną kontaktu, bo pęd do poznawania nowych lądów i ich mieszkańców leży u podstaw śródziemnomorskiej kultury, która wykołysała w sobie racjonalistyczną i techniczną cywilizację europejską — decydującą o kierunku rozwoju całej ludzkości. Ale sama ta namiętność podróży i wciąż nowych kontaktów, która zdeterminowała — jak dowodził jeszcze Stefan Czarnowski — powstanie klasycznej myśli greckiej, podszyta jest czymś, co racjonalizmowi się wymyka. Nie darmo nazwy, które nadano w Fiasku ziemskim statkom i programom, z mitologii Greków pochodzą. Chodzi chyba o to, że myśl ludzka — w wersji, jaką wybraliśmy — nie potrafi egzystować bez wizji stałego poszerzania obszaru swego zastosowania, pomnażania punktów widzenia, przedmiotu i stylów rozumowania. Stąd namiętne pragnienie zdobycia nowych przyczółków Obcości, z których można byłoby rewidować dotychczasowe osiągnięcia, mierzyć przebytą drogę etc. Można sobie jednak bez większego trudu wyobrazić kulturę, która takiego, wpisanego w siebie imperatywu nie posiada, mało tego, która pod grozą całkowitej destabilizacji na żaden kontakt z kosmitami nie może wyrazić zgody.

Załoga z „Hermesa” jakoś to nawet rozumie, choć niechęć Kwintan tłumaczyć sobie potrafi wyłącznie w ziemskich, najlepiej militarnych kategoriach, nie może jednak „przestać”, bo... No właśnie! Bo jest cząstką jakiejś większej społeczności, która w kosmiczną podróż zaangażowała swe marzenia, wysiłki i kapitały. Mitologia, na której nas wychowano, nie przewiduje powrotu z podróży z tego prostego powodu, że mieszkańcy obcych lądów nie chcieli wędrowców przyjąć, a nawet zamienić z nimi kilku grzecznościowych słów. Zamiast pogodzić się z wieczystym a nieuchronnym nie-porozumieniem z Kwintą, Ziemianie poczynają działać według innego mitologicznego programu, który z sobą przywieźli: konkwisty lub przynajmniej „wojny światów” — skąd płyną kolejne klęski.

Istnieją inne jeszcze, bardziej prozaiczne powody, dla których kontakt nigdy nie dochodzi do skutku. Otóż obie strony w swych poczynaniach — całkiem racjonalnie — nie dowierzają partnerom i skłonne są do wiarołomstwa. Sami nie dotrzymujemy układów, bo i któż zaręczy, że Obcy nie przygotowują na nas zasadzki? W ten sposób nieporozumienia nawarstwiają się — a każde brzemienne jest kolejnymi zniszczeniami. I tu Lem — ateista i racjonalista — daje nam dość zaskakującą naukę. Otóż poczynania Ziemian nadzorowane są stale przez swoistego „Boga z maszyny”, którym jest GOD — supersprawny komputer pokładowy. 

GOD jednak jest „Bogiem” ograniczonym w swoich rozumowaniach do wskazań i decyzji opartych na chłodnym ratio i algebrze konfliktu. Ludzkość na takich podstawach opiera swe działanie, ale na nich nie kończy. Jest w samej swej głębi podatna na motywacje irracjonalne i emocjonalne odchyłki od normy. Nie darmo GOD pełni dodatkowo w stosunku do członków załogi funkcje lekarza psychiatry i kontrolera weryfikującego ich „normalność”. Pod koniec powieści mało kto spośród bohaterów na tym prokrustowym łożu mógłby się zmieścić bez konieczności jakiejś znaczącej amputacji. Ale jako doradca w sprawach kontaktu z Kwintanami „normalny” GOD jest diabła wart. Potrafi zaprojektować konflikt i „wygrać” go, nie umie jednak poruszać się w sferze irracjonalnych odruchów, jakie są domeną żyjących istot. Tu lepszym doradcą zdaje się być ojciec Arago — nie jako obrońca katolickich dogmatów, ale jako wyznawca dwóch najprostszych, a zarazem najtrudniejszych do wypełnienia wskazań: „primum non nocere” i „miłujcie nieprzyjacioły wasze”. Szczególnie ta ostatnia zasada — jak Lem często twierdził — budzi jego podziw i decyduje o przychylnym ogólnie stosunku do chrześcijaństwa.

Fiasko jest więc także książką o moralności kontaktu. A moralność nie daje się sprowadzić do logicznych operacji — wymaga czasem heroizmu szczególnego typu, polegającego na umiejętności zaprzeczenia sobie, ustąpienia i poświęcenia własnej sprawy dla jakiegoś wyższego dobra. Wymaga też — czasem wbrew rozumowi — pamięci o kilku prostych zasadach, na jakich opiera się człowieczeństwo i to, co nazywamy czasem „przyzwoitością”. Tego — bez większych sukcesów — próbuje kosmonautów nauczyć ojciec Arago. Jego votum separatum rozbrzmiewa w powieści kilkakrotnie i za każdym razem zmusza do zastanowienia. Arago protestuje nie tylko przeciw porozumieniu z Kwintą par force — wcześniej wyraża się też sceptycznie na temat projektu swoistej rezurekcji, jakiej dokonują lekarze, z ciał dwu zwitryfikowanych ludzi składając jednego — i to, co gorsza, o nieokreślonej tożsamości. Arago nie może zatrzymać postępów wiedzy i technologii, może tylko bronić paru niekoniecznie racjonalnych przykazań i reguł, które decydują o tożsamości człowieka jako przedstawiciela gatunku.

Z racjonalnością i misją ludzkości stało się tedy coś dziwnego na przestrzeni lat, które Lem poświęcił pisaniu. Jako młody pisarz zdawał się w nie wierzyć bez większych zastrzeżeń: kler katolicki we wczesnych opowieściach jest obiektem kpin, dogmaty wiary nie wytrzymują bowiem konfrontacji z prawdami logiki i nauki. Misja ludzkości także zdaje się być zadaniem nie budzącym wahań. Astronauci z pierwszych dwu powieści science fiction Lema wybierają się na inne planety, nie mając najmniejszych wątpliwości, że niosą samym swym przybyciem Dobrą Nowinę. I choć Wenusjanie z Astronautów nie zdążą już z tej wiedzy skorzystać, to mieszkańcy Białej Planety z Obłoku Magellana bardzo prędko wyzbywają się wobec Ziemian podejrzeń, jakie w nich zrodziła inspekcja dokonana kiedyś na martwym sztucznym satelicie wystrzelonym przez niedobrych militarystów z NATO.

Któryś z krytyków powiedział po ukazaniu się Fiaska, że jest to replika Obłoku Magellana, dokonana z perspektywy lat i rosnącego sceptycyzmu co do szans kosmicznego kontaktu. I rzeczywiście: wszystkie te rozważania z młodzieńczej powieści, w myśl których kosmici muszą nie tylko być, na modłę ziemską, racjonalni i skłonni do porozumienia, ale nawet powinni ludzi przypominać zewnętrznie, brzmią w dobie powstania Fiaska poczciwie i nieprzekonywająco. Pod jednym jeszcze względem ostatnia powieść Lema daje świadectwo zaszłego od tamtych czasów postępu: autor wykorzystuje w projekcie kosmicznej podróży oszałamiające możliwości, jakie stawia do jego dyspozycji fizyka odkrytych niedługo wcześniej „czarnych dziur”. „Gea” — by dotrzeć za życia kosmonautów do Obłoku Magellana — po prostu pędzi jak tylko można najszybciej, „Eurydyka” korzysta z odwróconego w pobliżu „czarnej dziury” biegu czasu ze zręcznością równą tej, z jaką autor do znanej sobie fizyki dokleił jej część „prospektywną”, pozwalającą na realizację technicznego majstersztyku, jakim było w powieści obejście paradoksu Einsteina i powrót wyprawy na Ziemię niedługo po jej opuszczeniu.

Fiasko jest więc jak gdyby technologicznie optymistyczne, nasycone opisami nowych urządzeń i nowych źródeł energii, jakie ludziom w powieści dają ogromną przewagę nad Kwintanami. Ale satysfakcja z tego mizerna, tzn. nie większa niż w Edenie czy Niezwyciężonym, gdzie miotacze antymaterii także nie pomogły rozwiązać zasadniczych dylematów obydwu powieści.

Wiatyk na dalszą drogę, jaki w swej ostatniej książce daje Lem ludzkości, tak więc można określić: technologiczny postęp będzie się na Ziemi nadal dokonywał — niekiedy zagrażając samym podstawom ludzkiej tożsamości. Obrona owych podstaw, choć bezowocna i niekiedy śmieszna, będzie się dokonywać z pozycji irracjonalnej wiary w wartość tradycji i anachronicznej moralności, którym, tak czy inaczej, należy się szacunek, bez nich bowiem ludzkość nie będzie mogła przetrwać.

Same postępy technologiczne nie dadzą jednak ludziom ani rozwiązania problemów egzystencjalnych, ani narzędzi pozwalających wyjść z materialistycznej wersji Platońskiej jaskini, w której są zamknięci. Na ścianach tej jaskini nie tyle odbicie idei się wyświetla, ile — jakaś zniekształcona, ludzka wersja świata fizycznego i obiektywnego, do którego drogi bezpośredniej nie ma. Jak u Kartezjusza, jak u Berkeleya, jak u Kanta — Lem tkwi tutaj w centrum problematyki filozoficznej kilku ostatnich stuleci. Z jaskini owej nie ma więc też wyjścia do prawdziwej, nie stworzonej tylko na ludzką miarę Obcości. Obcy siedzą bowiem w swej własnej jaskini i nawet jeśli kosmiczne „mrugnięcie”, na jakie otwiera się „okno kontaktu”, wpuści nas do środka, niczego i tak nie będziemy w stanie zrozumieć, niczego innych nauczyć ani sobie przyswoić. Cóż więc w istocie ujrzymy? Pewnie jakąś kolejną wersję mitologii, która rządzi naszym widzeniem świata i w końcu nie jest godna potępienia, jeśli pozwala nam zachować tożsamość.

Dostaniemy więc od przyszłych wieków prezenty, ale może nie takie, jakich byśmy chcieli. Szansę wskrzeszenia z martwych — ale bez poczucia kontynuacji, więc trochę bezsensowną, bo i po cóż nowe życie lepić z resztek zamrożonych ciał, zamiast, jak chce natura, niecić je w biologicznym zarodku? Szansę podróży poza Układ Słoneczny, ale znów wątpliwą, bo i po cóż lecieć tak daleko, skoro nigdy nie uda się nam opuścić samych siebie? I wreszcie szansę porozumienia z Obcymi — bolesną, bo porozumienie i tak jest niemożliwe, a tam, gdzie go być nie może, najłatwiej wybucha walka i ścielą się stosy trupów.

Wiatyk na drogę daje nam więc Lem gorzki, choć nie przypuszcza pewnie ani na chwilę, abyśmy — przestrzeżeni — zeszli z drogi, którą idziemy. Zahamowanie postępu nauk i technologii jest tak samo niemożliwe, jak niemożliwe jest osiągnięcie dzięki nim szczęścia. Ale może losem ludzkości nie jest wcale szczęście budować, ale wprost przeciwnie: recytować wciąż formuły mitologii, wchodzić w stare koleiny, przeżywać klęski i rozczarowania, aby — z bolesnym poczuciem nieuchronnego fiaska naszych usiłowań — zaczynać wciąż od początku. Bo choć Kwintan w istocie zobaczyć nie można, trzeba wierzyć, jak Marek Tempe, w ziszczalność tego mitu — przynajmniej w godzinę śmierci.

 

Jerzy Jarzębski





https://solaris.lem.pl/ksiazki/beletrystyka/fiasko/73-poslowie-fiasko





Embrion kurczaka lepszy niż embrion ludzki

 

Niemcy po raz kolejny udowadniają, że życie ludzkie jest dla nich nic nie warte.

Niemcy nazizm mają w genach?



Niemcy zakazują zabijania embrionów piskląt. Nie dzieci

JMK, KF  17.06.2021, 14:59 |aktualizacja: 16:55




W Niemczech wprowadzono zakaz zabijania embrionów piskląt w wieku powyżej sześciu dni od inkubacji, ponieważ „są wrażliwe na ból”, a także zabijania piskląt ze względu na płeć. Aborcji dzieci w Niemczech można dokonywać do 12. tygodnia życia na życzenie, a później – w określonych przypadkach. Badania naukowe wskazują, że dzieci w tym wieku mogą już odczuwać ból.


Projekt ustawy zakazującej zabijania piskląt zainicjowała federalna minister rolnictwa Julia Klöckner. Chodzi przede wszystkim o około 45 milionów kurcząt płci męskiej, które są zabijane co roku w hodowlach kur niosek ze względów ekonomicznych: nie znoszą jaj, nieopłacalna jest też ich hodowla na mięso.

Ponieważ, jak zapisano, embriony piskląt są „wrażliwe na ból od siódmego dnia”, fermy będą musiały korzystać z metod pozwalających na określenie płci jeszcze w jaju.

Od 2022 r. obowiązywać będzie zakaz zabijania piskląt bezpośrednio po wylęgu. Dwa lata później ochrona zostanie rozszerzona także na pisklęta rozwijające się jeszcze w jaju od siódmego dnia po inkubacji, ponieważ, jak głosi uzasadnienie, już w tym wieku są one wrażliwe na ból.

Minister Klöckner powiedziała, że jest dumna, iż dzięki ustawie „Niemcy są pionierami na całym świecie”, jeśli chodzi o ochronę zwierząt.


Innego zdania jest prof. David Engels z Uniwersytetu w Brukseli. – Gdy embrion kurczaka cieszy się większą [ochroną życia] niż embrion ludzki, wiesz, że dotarłeś do najlepszej Europy w historii – powiedział sarkastycznie naukowiec.



Aborcji dzieci w Niemczech można dokonywać do 12. tygodnia życia na życzenie, a później – w określonych przypadkach. Badania naukowe wskazują, że dzieci w tym wieku mogą już odczuwać ból.




https://www.tvp.info/54391379/niemcy-zakazuja-zabijania-embrionow-pisklat-w-wieku-powyzej-szesciu-dni-od-inkubacji-poniewaz-sa-wrazliwe-na-bol






Generalny plan Ost na Białorusi

 

przedruk

słabe tłumaczenie przeglądarkowe


Generalny plan „Ost”, którego celem było m.in. zniewolenie i zniszczenie narodów ZSRR, wymownie świadczy o prawdziwych intencjach nazistów. Jak skrupulatnie wdrożono go na Białorusi, liczby pokazują: w czasie wojny zginęło ponad 2,2 miliona ludzi, 209 z 270 miast i ośrodków regionalnych, spalono i zniszczono ponad 9 tysięcy wsi i siół, wyrządzono nieodwracalne szkody w gospodarce narodowej . O tym, jaką przyszłość chcieli przygotować naziści dla naszych ziem, rozmawiamy z dziekanem Wydziału Filozofii i Nauk Społecznych Białoruskiego Uniwersytetu Państwowego, kandydatem nauk historycznych, docentem Wadimem Giginem.

- Przez długi czas plan Ost nazywano fałszerstwem, wymyślonym na procesach norymberskich. Okazuje się, że Niemcom udało się całkiem dobrze posprzątać dokumenty?

- W samych Niemczech taka opinia dominowała. Mimo memorandów zachowały się fragmentaryczne informacje o „Ost”. Na procesie norymberskim wspominano o tym generalnym planie, ale Amerykanie odkryli go dopiero w 1947 roku. Wywieźli go za granicę, nie pozwalając nikomu go zobaczyć – było to bardziej opłacalne, ponieważ publikacja tego dokumentu jeszcze bardziej wzmocniłaby pozycję Związku Radzieckiego jako kraju, który pokonał nazizm i obronił się przed zniszczeniem.


Zaraz po wojnie, gdy odkryto generalny plan Ost, na Zachodzie wypuszczono wersję, którą znamy z prezentacji zdrajcy Rezuna-Suworowa. W rzeczywistości jego autorstwo należy do Ribbentropa, a jego istotą jest to, że ZSRR zamierzał zaatakować Niemcy, a ona, rozpętawszy wojnę, po prostu go wyprzedziła. Ale ta wersja jest absurdalna, niepoparta faktami i nie podzielana przez większość historyków. Dopiero w 2009 roku Amerykanie przenieśli „Ost” do Archiwum Federalnego Niemiec, gdzie jest przechowywany do dziś. Nawiasem mówiąc, został opublikowany.

- Czy to prawda, że ​​plan Ost miał kilka wersji?

- Został pierwotnie opracowany przed atakiem na Polskę. Ale jego ostateczna wersja ukazała się dopiero w maju 1942 r., tom liczy sto stron. Oraz aplikacje finansowe.


Zgodnie z planem całe okupowane terytorium miało być podzielone na 4 Komisariat Rzeszy: Ostland (Kraje Bałtyckie, Białoruś), Moskwę, Kaukaz. Krym został podzielony na osobną kolonię - Gotenland. 9 milionów Niemców, Übermenschów, miało tu zostać przesiedlonych. Miały być tam dostarczane wysokiej klasy wagonami piętrowymi, z salonami fryzjerskimi, restauracjami i toaletami.


Propaganda rasowa w Niemczech była okropna. Opublikowano tam broszurę, w której napisano, że podludzie (Untermenschen) są gorsi od bestii. Niemieckie kino pod przewodnictwem Goebbelsa nie ustępowało Hollywood. Wymuszano na wszystkich oglądanie takich filmów jak 'Wieczny Żyd”.
Sprawdzali całe rodowody, aż do 1800 roku! Kiedy Niemiec ożenił się z Niemką, zgodnie z norymberskim prawem rasowym z 1935 r., musieli przedstawić zaświadczenie, że są pełnowartościowi. Jeśli stosunek płciowy odbywał się między Niemką, a Słowianinem, oboje trafiali do obozu koncentracyjnego.

- Jaką przyszłość przygotowali naziści dla Białorusi?


- Na naszej ziemi chcieli zbudować miasta, w których mieszkałoby 100-150 tys. niemieckich panów i słowiańskich niewolników. Wokół rozległe posiadłości. Zakładano, że niemieckiemu osadnikowi zostanie przydzielone średnio od 40 do 100 hektarów ziemi, na której będą pracować niewolnicy.

Plan przewidywał wysiedlenie 75% ludności Białorusi, 10% (głównie inteligencji i tych, którzy mogą stawiać opór) - zniszczyć, 15% - germanizować.

- Gdzie zamierzali przenieść naszych ludzi?

- Haushofer podzielił świat na duże regiony, które Niemcy planowały kontrolować. Założono, że mniej więcej wzdłuż południka Omska Niemcy podzielą terytorium z Japonią: do Uralu - kolonie niemieckie, a dalej, około 300 km na wschód, założą dla nas, Słowian, obozy śmierci. Na przykład Estończycy mieli zostać wysłani do wybrzeży Morza Białego, a Łotysze i Litwini mieli zostać zamienieni w niewolników…


- Czy twierdzenie, że Niemcy przyniosły narodom wolność i państwowość jest mitem?

- Na pewno. Wszelkie próby kolaborantów w 1941 r. o ogłoszenie niepodległości lub stworzenie jakichkolwiek atrybutów władzy zostały surowo stłumione. Także z tego powodu Banderę wysłali do obozu koncentracyjnego. Od pierwszych dni wojny było oczywiste, że Ost był planem celowego ludobójstwa. Na terytoriach okupowanych, gdzie mieszkało ponad 70 milionów ludzi, przeprowadzano potworne eksperymenty. Przeprowadzali masową sterylizację ludzi - chemiczną, radioaktywną i chirurgiczną, skrupulatnie sprawdzając, jak wszystko działa.

W tym przypadku naziści mieli już doświadczenie: w 1940 r. Niemcy zatwierdziły program eugeniczny T-4, w ramach którego miały zniszczyć tych uważanych za gorszych przedstawicieli wyższej rasy, Ubermensch. Byli wśród nich inwalidzi, starcy, psychicznie i nieuleczalnie chorzy. Zwolennicy teorii higieny rasowej w barbarzyński sposób zniszczyli 275 tys. własnych rodaków, uznając ich za odpady biologiczne.


- Jaki masz stosunek do innego mitu - wersji, że gdyby nie partyzanci, nie byłoby działań karnych?

- Zgodnie z prawem międzynarodowym i wszystkimi konwencjami wojskowymi, które obowiązywały już w 1941 r., to nie oddziały partyzanckie są odpowiedzialne za działania karne wobec ludności cywilnej, ale ci, którzy je prowadzą. Ale ktoś korzysta na fałszowaniu dokumentów prawnych. Niemcy wykorzystali ruch rebeliancki do eksterminacji miejscowej ludności.

Na Białorusi przeprowadzono 140 akcji karnych, w wielu z nich aktywnie uczestniczyli także łotewscy nacjonaliści. Ludność bez wyjątku została eksterminowana, dzieci wywieziono do obozów koncentracyjnych, takich jak Salaspils. Nawiasem mówiąc, ludność wielu białoruskich obwodów - Wierchniewińskiego, Rossonia - nigdy nie wróciła do przedwojennego poziomu.


Zachowały się doniesienia nazistów o wynikach operacji „Cottbus”, którą przeprowadzili w obwodzie mińskim. Zginęło 735 bandytów: 168 mężczyzn, 350 kobiet i 248 dzieci. A Niemcy mają „straty” – 1 chory i 1,1 tys. zużytych nabojów. Oczywiście ludzie byli po prostu rozstrzelani. „Magia zimowa”, „Gorączka bagienna”, „Dirlewanger”, „Dożynki” – dokumenty pokazują, że naziści wytrwale i systematycznie przeprowadzali masowe operacje niszczenia miejscowej ludności.

- W świetle powyższego, jaka jest moralna i etyczna ocena współpracowników, pośród których niektórzy uważają niemal za ofiary okoliczności?

- Nie ma usprawiedliwienia dla współpracowników. Czy nie widzieli, co robią Żydom? Ta sama Arsenyeva, która napisała „Magutny Bozha”, nie zauważyła w swoim mieście, Mińsku, stutysięcznego getta? Nie zdawałeś sobie sprawy, że do 1942 gdzieś „zniknął”?

Na terenach okupowanych prowadzono imponującą propagandę odczłowieczania Żydów i Słowian. Uczestniczyli w niej oficerowie i kolaboranci Wehrmachtu, którzy pisali w swoich gazetach: nie trzeba żałować bolszewików (a byli wśród nich wszyscy, którzy popierają partyzantów), publikowali anegdoty antysemickie.


Musimy pamiętać: na Białorusi co minutę ginęli ludzie. Jednych spalono żywcem w szopach, innych wysłano do komór gazowych, a jeszcze innych rozstrzelano na skraju wykopanego rowu… W swoim pragmatyzmie naziści doszli do punktu absurdu, uważając, że nawet niszczenie ludzi powinno być samowystarczalne. Na przykład w rejonie Gdańska istniał instytut, który zajmował się zagadnieniami pozyskiwania metali szlachetnych od człowieka!

Wszystkie powyższe są jak dobrze znane fakty, ale niestety wiele osób o nich zapomina. Dlatego należy stale przypominać o skali nieszczęścia, którego doświadczyli Białorusini, zwłaszcza w przededniu 80. rocznicy wybuchu Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Dlaczego ta wojna jest wyjątkowa? Dlaczego wielki i patriotyczny? Bo nigdy wcześniej nie mieliśmy takiego wroga – ani Tatarzy - Mongołowie, ani krzyżowcy nie stawiali tak potwornych celów w stosunku do naszych ludzi.

Wielu zbrodniarzy wojennych, w tym wspólników nazistowskich, którzy brali udział w tych krwawych masakrach, uniknęło kary, ukrywając się przed sądami w różnych krajach. Teraz społeczność światowa stoi przed najważniejszym zadaniem - dokonać oceny prawnej ich działań. A przede wszystkim, aby taka straszna tragedia się nie powtórzyła.

Elena ELOVIK,

gazeta "7 dni"


https://www.belta.by/interview/view/ost-eto-plan-genotsida-nashego-naroda-7806/



wtorek, 15 czerwca 2021

Czym jest demokracja?

 

Jak dla mnie genialny wpis Andrieja W. Sawinyha - białoruskiego Deputowanego.

Sam od lat nie uważam się za demokratę i widzę wiele wad tego systemu - przede wszystkim postrzegam demokrację jako zasłonę dla niejawnych rządów służb wszelakich.


przedruk, dość dobre tłumaczenie automatyczne


Blask i ubóstwo zachodniego modelu demokracji

  • 15 czerwca 2021



W artykule „Eksportowanie demokracji naprawdę ma na celu wzmocnienie zachodniej dominacji” omówiliśmy wykorzystanie socjotechniki do utrzymania dominacji zachodniej metropolii nad Trzecim Światem. Dotknęliśmy prawdziwych celów „eksportu demokracji” – pozyskania zależnego partnera, od którego będzie można otrzymać więcej środków niż mu dawać. Ale to nie jedyny problem.

Do tego, co już zostało powiedziane, należy dodać, że metropolia zachodnia nie tylko nie stara się wzmacniać instytucji demokratycznych, ale też nie może tego robić . Problem w tym, że Zachód nie stworzył realnego i trwałego modelu demokratycznego porządku . A w najbliższych latach fakt ten będzie coraz bardziej oczywisty dzięki zjawisku, które otrzymało poetycką nazwę „cichej rewolucji elit” . Brzmi niesamowicie, ale tak jest! Spróbujmy zrozumieć również ten problem.

Szeregu systemowych sprzeczności w systemie społeczno-gospodarczym Zachodu nie da się wyeliminować


Główne „wady” zachodniego modelu demokracji są spowodowane szeregiem systemowych sprzeczności, których nie da się wyeliminować w ramach systemu społeczno-gospodarczego Zachodu.


Konflikt między prywatną naturą produkcji a społeczną naturą demokracji”

Głównym problemem lub sprzecznością  jest konflikt między prywatną naturą produkcji a społeczną naturą demokracji. W niniejszym tekście własność prywatna rozumiana jest wyłącznie (!) Prawo własności środków produkcji lub ograniczonych zasobów naturalnych , np. ziemi.

W XIX wieku amerykański filozof John Dewey argumentował, że „instytucje własności prywatnej są z natury totalitarne i wrogie prawdziwej demokracji”.

Wskazując na tę samą sprzeczność, laureat Nagrody Nobla Milton Friedman oświadczył:

„Raz stworzone społeczeństwo demokratyczne niszczy gospodarkę rynkową”. 

Ten wniosek w logice laureata Nagrody Nobla opiera się na fakcie, że ekonomia jest z natury niedemokratyczna. Władza polityczna się zmienia, a w gospodarce stale widzimy niezastąpione ośrodki wpływów . Ośrodki te są kontrolowane przez elity, które w ciągu ostatnich 200 lat zdołały chronić swoją egzystencję poprzez zapewnienie nienaruszalności świętego prawa własności prywatnej.


Wewnątrz elitarne relacje są budowane zgodnie z klanowymi zasadami hierarchii i statusu.

Warto zauważyć, że relacje wewnątrz elit również nie są budowane na zasadach demokratycznych . Opierają się na klanowych zasadach hierarchii i statusu , ścisłego podporządkowania i równowagi sił. Ten system nie wyklucza walki, ale ta walka przejawia się jako konflikty wewnątrzgatunkowe, z tą tylko różnicą, że przegrany nie rozstaje się z życiem, ale z częścią swojego stanu i wpływów.

Ta rzeczywistość w „bogatych” społeczeństwach jest ukryta za systemem liberalnej ideologii i zasad legislacji , a także pilnie strzeżona przez wymiar sprawiedliwości.

Wzorce te pojawiają się dopiero w procesie analizy stosunków międzypaństwowych między krajami zachodnimi a krajami rozwijającymi się.

Nawet John Maynard Keynes napisał, że „system liberalny często ogranicza wolność demokratycznego wyboru (krajów rozwijających się), ponieważ daje wierzycielom i inwestorom prawo do podejmowania kluczowych decyzji . Istnieje konflikt między zwykłymi wyborcami a międzynarodowymi inwestorami .” W rezultacie „działalność różnych sił globalnego rynku neguje jakąkolwiek możliwość przeprowadzenia demokratycznego eksperymentu w dawaniu obywatelom prawa do podejmowania decyzji”. Demokracja zachodnia sprowadza więc cały proces do „wyboru bez wyboru” . Zwykli obywatele mogą korzystać tylko z tych wolności, które zdobyli, lub tych, których elita nie potrzebuje.


Zachodnie rządy narzucają swoją wolę państwom rozwijającym się

Te wzorce stają się zauważalne, ponieważ wycofywanie zasobów z krajów trzeciego świata wymaga zdecydowanych działań, nie ma czasu na sentymenty. Sytuację dodatkowo upraszcza fakt, że rządy zachodnie, narzucając swoją wolę państwom rozwijającym się , nie są zobowiązane do dbania o poziom życia ludności tych krajów. Słuszność tej tezy można łatwo zilustrować danymi ONZ – od 1990 roku wielkość produkcji światowej wzrosła ponad trzykrotnie, ale udział dochodów najbiedniejszej połowy ludzkości nie uległ zmianie. Daje to wskazówkę dotyczącą zakresu napadów.


Kupowanie lojalności obywateli w zachodniej metropolii

Ale w zachodniej metropolii demokracja jest taka sama. Tylko tam klasa zamożna kieruje część środków finansowych wyprowadzonych z krajów trzeciego świata na kupno lojalności swoich obywateli kosztem wyższego standardu życia. To nie przypadek, że w opinii profesora Uniwersytetu Massachusetts Noama Chomsky'ego w zachodniej politologii dominuje opinia, że „zwykli obywatele nie powinni być zbyt aktywnie zaangażowani w życie polityczne, ponieważ prowadzi to do kryzysu zachodniego modelu demokracja".

Tu wniosek nasuwa się sam – demokratyczny system Zachodu może istnieć tylko w ściśle ograniczonych ramach, które nie są sprzeczne z interesami elity finansowej i przemysłowej. Żadne wyjście z tych ram jest niemożliwe. Taki system jest stabilny w warunkach wzrostu gospodarczego lub tak długo, jak jest ktoś, od kogo można czerpać środki.

Ale jak taka konstrukcja zachowa się podczas przedłużającego się kryzysu? Historyczne doświadczenia Wielkiego Kryzysu, kiedy w Stanach Zjednoczonych w latach 1932-1933 z głodu zmarło z głodu ponad 7 milionów ludzi bez wojny domowej i rewolucji, nie napawają optymizmem.




Nierówność instytucjonalna

Istotnym problemem systemowym  jest nierówność instytucjonalna, osadzona w logice funkcjonowania systemu reprezentacji politycznej na Zachodzie, czy mówiąc prościej, w mechanizmach działania partii politycznych .

Tak więc, zdaniem brytyjskiego profesora socjologii Colina Croucha , pod koniec XX wieku stało się oczywiste: bez względu na to, która partia była u władzy, wywierano na nią umiejętną i silną presję w konkretnym celu – prowadzenia polityki w interesy klasy zamożnej. Presja ta realizowana jest poprzez system finansowania partii i swobodę lobbingu .

Przeciętny poziom wydatków na kampanię prezydencką w Stanach Zjednoczonych od dawna sięga 1 miliarda dolarów. W UE kwota darowizn sponsorskich na działalność polityczną jest zawoalowana, ale to nie zmienia sytuacji.

Sektor przedsiębiorstw staje się również głównym uczestnikiem badań społeczno-ekonomicznych. Oznacza to, że finansowana jest tylko działalność naukowa, która bezpośrednio lub pośrednio wzmacnia władzę korporacji.

W efekcie rywalizacja sił politycznych przeradza się w starannie zaplanowany i wyreżyserowany spektakl , wyreżyserowany przez zespół profesjonalistów – wynajętych dziennikarzy, psychologów, reklamodawców, artystów. Za kurtyną tej „gry” rozwija się realna niepubliczna polityka, która polega na interakcji między wybranymi politykami a przedstawicielami elity biznesu .

W rezultacie „mamy do czynienia ze światem, w którym propagandyści działają jako eksperci i analitycy i służą politykom-amatorom”.

Stąd  wniosek  – ten tajny sojusz narusza równość polityczną obywateli, która jest podstawowym wymogiem demokracji.

Partie rządzące Zachodu działają w interesie zamożnej klasy lub elity finansowej i przemysłowej, a nie obywateli.


Ciągły wzrost nierówności majątkowych

W rezultacie objawia się  trzecia systemowa sprzeczność  – stały wzrost nierówności majątkowych. .

Na przykład francuski ekonomista Thomas Piketty w swojej książce „Kapitał w XXI wieku” przekonująco dowiódł, że w Europie i Stanach Zjednoczonych w ciągu ostatnich 40 lat nasilała się tendencja do pogłębiania nierówności. W rezultacie do tej pory w UE górne 10% społeczeństwa zawłaszcza 37% bogactwa narodowego. Wzrost nierówności jest szczególnie widoczny w Stanach Zjednoczonych, gdzie 1% populacji posiada 40% bogactwa narodowego, podczas gdy w 1980 r. liczba ta nie przekroczyła 22% .

Wielu prominentnych ekonomistów, a nawet przedstawicieli zachodnich kręgów politycznych, jak były prezydent USA Barack Obama, dyrektor zarządzająca MFW Christine Lagarde, mówi wprost o niebezpieczeństwie tej sytuacji. Ale w zachodnim systemie opartym na wartościach neoliberalnych nie da się zmienić sytuacji.

Wniosek  – demokratyczny system Zachodu jest niestabilny. W warunkach kryzysu systemowego procesy degradacji społecznej będą tylko przyspieszać, odsłaniając do granic pozory charakter demokratycznych konstrukcji społecznych Zachodu.


Demokracja dla elity

Ten tok rozumowania rodzi pytania. A pierwsze pytanie, które warto zadać, brzmi: w  jaki sposób Zachód zdołał rozwinąć swoje demokratyczne tradycje?

Najlepszą odpowiedzią na to pytanie jest branie przykładu z Wielkiej Brytanii, która jest uważana za kolebkę nowoczesnego modelu zachodniej demokracji.

Według wielu historyków proces demokratycznych przemian rozpoczął się w Wielkiej Brytanii pod koniec XIII wieku wraz z uchwaleniem Magna Carta i powołaniem angielskiego parlamentu. Ale! I to jest pierwszy interesujący fakt. Nie zrobiono tego w interesie zwykłych Brytyjczyków, ale wyłącznie w interesie szlachty , która po prostu chciała ograniczyć arbitralność króla. W wyniku wojny król poszedł na ustępstwa pod karą śmierci. Zwykli ludzie w tej walce byli w najlepszym wypadku wykorzystywani jako mięso armatnie. Następnie model „demokracji dla elity” był powielany w różnych wersjach w różnych krajach przez ponad 600 lat.

To  pierwsza istotna cecha  procesu demokratyzacji Zachodu (nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale także w innych krajach zachodnich) – wszystkich sukcesów zapewniała bardzo twarda konfrontacja różnych grup elitarnych lub desperacka, często krwawa walka uciskanych stanów o ich prawa. Elity rządzące zawsze szły na demokratyzację instytucji politycznych tylko ze względu na groźbę powstania lub rewolucji .

Earl Gray , premier Wielkiej Brytanii w 1831 r., najszczerzej wypowiadał się o tej sytuacji : „Nikt nie sprzeciwia się corocznym spotkaniom parlamentu bardziej niż ja. Ale zasadą mojej reformy jest zapobieganie rewolucji… reformowanie po to, aby zachować, a nie obalić”.

Warto zwrócić uwagę na  drugą ważną cechę  zachodniego procesu demokratyzacji – elita finansowo-przemysłowa jest zmuszona do tworzenia instytucji demokratycznych i tylko po to, by zapobiec rewolucji. W ten sposób klasa zamożna uczy się grać na parze napięć społecznych. Jednocześnie kręgi rządzące zachowują władzę i dominującą pozycję! Innymi słowy, pion nierówności utrzymał się i został ponownie odtworzony.

Nieoczekiwanym przykładem takiej taktyki jest przyjęcie Konstytucji Stanów Zjednoczonych. W historii ten krok jest uroczyście przedstawiany jako wielka idea ojców założycieli. Jednak autorytatywni badacze amerykańscy uważają, że „ Konstytucja Stanów Zjednoczonych była dokumentem arystokratycznym, zaprojektowanym w celu ograniczenia tendencji demokratycznych tamtego okresu ” (G. Wood, 1969) lub „tekst Konstytucji został napisany przez bogatych właścicieli nieruchomości, którzy troszczyli się o zachowanie wartość ich własności w obliczu radykalnych elementów demokratycznych” (I. Bird, 1913).

Poza tym historia zna też wiele przykładów, kiedy klasa rządząca, zdając sobie sprawę z potrzeby ustępstw, skutecznie ograniczyła sprawę do swojego wyglądu . To od tej drugiej cechy zaczyna się praktyka manipulowania opinią publiczną poprzez aktywny rozwój instrumentów „miękkiej siły”, czyli technologii kognitywnych .

W ten sposób kręgi rządzące Zachodu zachowały swoją dominację majątkową, choć zmuszone zostały do ​​rezygnacji z szeregu przywilejów władzy.

Ponad 600 lat walki zwykłych Europejczyków o swoje prawa do połowy XX wieku zdołało zrodzić tylko demokrację opartą na majątkach, opartą na kwalifikacjach majątkowych ! Głosować można było jedynie poprzez potwierdzenie obecności określonej własności lub sumy pieniędzy, w wyniku czego głosować mogli tylko bogaci mężczyźni . Ponadto istniały inne ograniczenia. Powszechne prawo do głosowania dla kobiet zostało przyznane we Francji i Włoszech dopiero po 1945 r., w Belgii po 1948 r., a w Szwajcarii po 1971 r.


Szybki rozwój tradycji demokratycznych do walki z ZSRR

I to prowadzi nas do drugiego bardzo ważnego pytania –  dlaczego w drugiej połowie XX wieku obserwowaliśmy szybki rozwój tradycji demokratycznych?

Powodem była walka ze Związkiem Radzieckim jako egzystencjalnym zagrożeniem dla interesów i własności klasy zamożnej w krajach zachodnich . Jeśli do 1945 roku ZSRR, spętany problemami wojny domowej i industrializacji, nie był postrzegany jako śmiertelne zagrożenie dla elity zachodniej, to zwycięstwo w II wojnie światowej radykalnie zmieniło to nastawienie.

W rezultacie pod wpływem ZSRR kapitalizm zmuszony był odejść od swojej logiki rozwoju i uspołecznić . Walka z innym systemem społecznym stała się dla Zachodu zadaniem nie tylko porządku zewnętrznego, ale i wewnętrznego.

George Kennan , amerykański dyplomata, politolog, historyk, założyciel Instytutu Kennana, który zyskał sławę jako architekt zimnej wojny, ideologiczny ojciec polityki powstrzymywania i doktryny Trumana, w październiku 1947 roku bez ogródek stwierdził: „Nie jesteśmy zagrożone militarną potęgą Rosjan, ale ich władzą polityczną . ”

W tym samym duchu prezydent Eisenhower wielokrotnie wyrażał przekonanie, że „ Rosjanie nie planują militarnego podboju Europy Zachodniej i że główną rolą NATO jest wzbudzanie zaufania w jej ludności , co uczyni ją politycznie silniejszą w obliczu inwazji komunistów. "

W rezultacie zawarto umowę społeczną na poziomie elit finansowo-przemysłowych – w zamian za przetrwanie systemu kapitalistycznego i zapobieżenie masowym powstaniom politycznym elity finansowo-przemysłowe zgodziły się ograniczyć swoją władzę i zaczęły kanalizować znaczna część ich zysków na rozwój społeczny . Niemal wszystkie ustępstwa na rzecz ludu pracującego zostały uczynione dla osłabienia atrakcyjności ZSRR.

Konkluzja:  ekspansja procedur demokratycznych w krajach zbiorowego Zachodu stała się możliwa tylko ze strachu przed kręgami finansowymi i przemysłowymi idei socjalistycznych. Zasada zadziałała – „lepiej oddać część, niż stracić wszystko”.

Ale po 1991 roku i upadku systemu sowieckiego wszystko się zmieniło. Rozpoczął się nowy etap, kiedy demokracja nie jest już potrzebna do zapewnienia dobrobytu elitom!

Ale o tym w następnym artykule...



SAVINYH
Andriej Władimirowicz

Deputowany do Zgromadzenia Narodowego
Republiki Białoruś




https://savinykh.by/?p=6549&fbclid=IwAR1cBPaY2HU30j0EdJTYZ_wevW9eGFSkio7LvQSgRqpdxCUFYw6oEqOgS40






poniedziałek, 14 czerwca 2021

Neurobiologia, a postrzeganie


Tak, zauważyłem to kiedyś i wnioski moje były podobne - naśladowanie w architekturze lub sztuce motywu ludzkiej twarzy ma spowodować, że będziemy owe wytwory ludzkich rąk traktować jako coś znajomego i łatwiej nam to będzie akceptować, lub będziemy się w takim otoczeniu lepiej czuć.

Chociaż mnie osobiście to niepokoi, może dlatego, że nie lubię jak ktoś usiłuje mną sterować serwując mi coś podprogowo..

A może to z powodu moich odkryć w tych tematach...



Amalfi - kościelna wieża z wyłabuszonymi "oczami"  i rozdziawionymi do krzyku "ustami"


Artykuł poniższy jak najbardziej może stanowić uzupełnienie poprzednich artykułów "z tego cyklu":

  • Sztuka patrzenia, sztuka widzenia
  • Sztuka komponowania
  • Zdolność patrzenia
  • Ostrość widzenia


Linki na końcu artykułu.


Poniżej przedruk z poprawionym tłumaczeniem automatycznym...




Jak oprogramowanie biometryczne zmienia sposób, w jaki rozumiemy architekturę — ​​i nas samych

Autorzy: Ann Sussman , Janice M. Ward




To nie ma znaczenia, gdzie się znajdują – jakie to miasto, stan, kraj, kontynent - to nie ma znaczenia. Jeśli chodzi o duże i pudełkowe szklane budynki, ludzki mózg jest tak zaprogramowany, że przyjmuje je w ten sam sposób: jako coś niezbyt interesującego.

Oto zdjęcia drapaczy w Nowym Jorku, Bostonie i Toronto. Poniżej znajdują się mapy cieplne, generowane przez oprogramowanie biometryczne, przewidujące, gdzie ludzie będą patrzeć na pierwszy rzut oka lub w ciągu pierwszych kilku sekund, zanim aktywuje się ich świadomość.





Mapy cieplne świecą na czerwono tam, gdzie ludzie będą spoglądać najczęściej, bledną do niebieskiego, gdzie mniej, a następnie czarnego w obszarach, które będą ignorowane. To, co jest oszałamiające w obrazach, to to, jak wiele początkowo nie jest brane pod uwagę; nasz mózg skupia się na krawędziach, obszarach o wysokim kontraście i ignoruje rdzeń budynków. Wszędzie tam, gdzie mamy do czynienia z masywnymi, szklistymi pudłami, przetwarzamy je w ten sam sposób.


To samo dotyczy pustych ścian; ludzie instynktownie nie patrzą na nie. Te odkrycia mogą pomóc wyjaśnić interesujące zjawisko, dlaczego sztuka ścienna pomaga ożywić zniszczone obszary miejskie, jak widać na tych zdjęciach z centrum Cincinnati:  



Pusta ściana w zabytkowym Cincinnati. VAS pokazuje, jak zmienia się zaangażowanie człowieka w budynek, gdy ma już sztukę. Zdjęcia: © theHapi.org.

 

Zwróć uwagę, jak uwaga przenosi się na ścianę, gdy ma kolorową grafikę, zamiast skupiać się na jej krawędziach i zaparkowanym samochodzie, gdy ściana jest pusta. 

Po prawej stronie, na najwyższym poziomie, diagramy obszarów zainteresowania (ROI) wskazują czerwonymi konturami, że 88%–96% przewidywanych spojrzeń przypadnie na środek nowego muralu, czyli obszar, który jest najbardziej ignorowany, gdy ściana jest pusta .

Witamy w naszej Nowej Epoce Biologii, jako OECD, czyli Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju, nazwanej w 2012 r. jako: XXI-wieczna, gdzie nowe spojrzenie na nauki przyrodnicze w połączeniu z nowymi technologiami zmieniły nie tylko to, co robimy, ale także sposób, jak postrzegamy siebie i zmieniamy rozumienie tego, co widzimy, by zbliżyć się do tego stanu, by stać się najlepszym wydaniem samego siebie.



Narzędziem technicznym jest oprogramowanie Visual Attention Software (VAS) firmy 3M, które pojawiło się w 2011 r., a w 2020 r. stało się wtyczką do programów Adobe Photoshop i Illustrator. (Obecnie na rynku dostępne są podobne narzędzia biometryczne, w tym Attentioninsight.com.)

VAS powstał na podstawie ponad 30-letnich badań w 3M, badających ludzkie reakcje na bodźce wzrokowe. Oprogramowanie symuluje pierwszą, podprogową fazę widzenia, która ma miejsce zanim płeć, wiek czy kultura wpłyną na naszą uwagę, a także zanim wejdzie świadomość.



Początkowo używany do informowania o reklamach, witrynach internetowych i projektach oznakowania, VAS obecnie pracuje nad planowaniem urbanistycznym i badaniami architektonicznymi oraz programami nauczania. 3M promuje ją jako „sprawdzanie pisowni” dla wszystkich rodzajów projektowania, bo przecież ludzki obserwator i biologia naszej percepcji wzrokowej pozostają takie same.

„Studenci są bardzo podekscytowani tym oprogramowaniem”, mówi profesor architektury z Katolickiego Uniwersytetu Ameryki, Robin Puttock, RA.

Jej uczniowie po raz pierwszy wykorzystali VAS do analizy nowej konstrukcji na ich kampusie w Waszyngtonie, D.C.

„Widzę tak wiele momentów „a-ha” na ich twarzach, kiedy rozumieją, co robi i co może zrobić. Chcą zrobić zdjęcia swoich najnowszych tablic projektowych, aby dowiedzieć się, co ludzie zobaczą jako pierwsze, i rozpocząć burzę mózgów, w jaki sposób mogą to wykorzystać”.

VAS sprawił, że ona i uczniowie inaczej widzieli budynki, powiedziała. 

„W naszych badaniach wielokrotnie zauważaliśmy, że proste szklane fasady po prostu nie są przez nas postrzegane z wyprzedzeniem. Ludzie poszukują zainteresowania wzrokowego, wzorów, krawędzi, natury, a przede wszystkim innych ludzi. To sprawiło, że zacząłem myśleć bardziej krytycznie o tym, jakie budynki wspierają nasze samopoczucie”.



Jeśli chodzi o zrozumienie, w jaki sposób ornament i szczegóły, a także zorganizowana złożoność, mają znaczenie w fasadach budynków, VAS może szybko to ułatwić.

Na przykład, ponieważ ludzie są zaprogramowani tak, aby ignorować puste przestrzenie, mózg kieruje widza, aby patrzył na to, co jest wokół muzeum sztuki współczesnej w Cincinnati [ Centrum Sztuki Współczesnej, autorstwa Zahy Hadid ukończonym w 2003 roku], a nie na nie bezpośrednio.

Zwróć uwagę, jak na poniższych zdjęciach diagram sekwencji wizualnej VAS omija nowy budynek, pozostający w centrum sąsiednich XIX-wiecznych fasad budynków (pokazanych powyżej niego).

Nic dziwnego: dziesięć lat po otwarciu, Metrobot - rzeźba z kolekcji muzeum autorstwa Nam June Paika, została na stałe zamontowana przed drzwiami wejściowymi muzeum w 2014 roku. A sekwencja wizualna VAS sugeruje, że rzeźba jest naprawdę magnetyczna - ona sprawia, że drzwi do muzeum łatwiej znaleźć.


Uwagę zwracają XIX-wieczne budynki handlowe w centrum Cincinnati (na zbliżeniu u góry zdjęcia), podczas, gdy Muzeum Sztuki Współczesnej (z ok. 2003 r.) nie; VAS pokazuje, w jaki sposób rzeźba Metrobot, zamontowana na stałe przy drzwiach wejściowych muzeum w 2014 roku, pomaga. Zdjęcia: © theHapi.org.


Jak na ironię, zaawansowane technologicznie narzędzia, takie jak VAS, pozwalają nam skonfrontować się z czymś, co projektanci często zaniedbują:

rozważeniem naszej zwierzęcej natury i tego, jak ewolucja oraz walka o przetrwanie, która nas stworzyła, predefiniowała ludzkie uprzedzenia wizualne.


Faktem jest, że wszystkie te wizualne skłonności są starożytne, czynią nas stworzeniami z Epoki Kamienia, wcale nie nowoczesnymi. To coś, z czym możemy mieć trudności z zaakceptowaniem, ale coś, co powinniśmy zrozumieć:

jak budynki wpływają na nasze zachowanie, nasz poziom stresu i, ostatecznie, nasz ogólny stan zdrowia.

„Nasz system wizualny bardzo szybko oblicza krawędzie, jasność, kontrast intensywności lokalnej i kontrast kolorów, a także obecność geometrii przypominających twarze” – mówi Alexandros Lavdas, neurobiolog, który używa tego narzędzia biometrycznego do badania środowiska zabudowanego.

„Ta szybka kalkulacja ma wartość survivalową, ponieważ pozwala na inicjowanie szybkich reakcji, jeszcze zanim świadomie zrozumiemy charakter bodźca.”

Ewoluując w dzikości (in a wild), zasadniczo nadal pozostajemy połączeni z tym miejscem przodków.


Dlaczego uwzględnienie naszej zwierzęcej natury i wykorzystanie narzędzi biometrycznych do śledzenia jej ma znaczenie w architekturze?

„Ponieważ daje obiektywne dane dotyczące kwestii, które uznano za subiektywne” – mówi Lavdas.


Biometria jak VAS ”dostarcza narzędzie oparte na dowodach - i to utrudnia obronę form (autorce chodzi o spór pomiędzy architektami tradycjonalistami, a modernistami - VAS odbiera modernistom argumenty za ich formami architektonicznymi - MS), które nie angażują wizualnie widza.”

A dzięki potężnym punktom danych o tym, jak faktycznie zachodzi zaangażowanie, możemy lepiej wyjaśnić ludzkie zachowanie we wszelkiego rodzaju środowiskach zabudowanych, na przykład dlaczego fasada przypominająca twarz w budynku Harvard Lampoon w Cambridge w stanie Massachusetts jest tak często fotografowana i jest częstym przystankiem dla grup wycieczkowych.




Harvard Lampoon Building ujmuje nas podprogowo. Dzięki analizie VAS widzimy, jak to robi.


Oczywiście autobusy turystyczne zatrzymują się tutaj; muszą. Wieża podświadomie chwyta ludzi, zakotwiczając ich w przestrzeni i czyniąc to niezapomnianym.

Dokładnie odwrotne doświadczenia mają ludzie ze szklanymi drapaczami, jak widać powyżej.

I nie ma znaczenia, że ta ceglana wieża ma ponad sto lat – będzie miała taki sam wpływ na ludzi za kolejne sto lat. Faktem jest, że nasz system percepcyjny, niezmieniony przez około 40 000 lat, pozostanie zasadniczo taki sam przez długi czas.



I to może być zaskakujący wniosek płynący z tego narzędzia biometrycznego i badań architektonicznych: pomaganie ludziom zrozumieć, że nie różnią się tak bardzo, jak im się wydaje.

Zapytana, jak VAS zmieniła jej perspektywę, Puttock powiedziała:

„Uważam, że to fascynujące, że wszyscy jesteśmy zasadniczo tacy sami. Widzimy te same rzeczy z wyprzedzeniem w oparciu o naszą wspólną ewolucję”.

A co może być bardziej trafnym odkryciem na początku XXI wieku - Wieku Biologii?

Zrozumienie tego, jak patrzymy na budynki, pomaga nam zobaczyć siebie.





Nie, nie jesteśmy tacy sami, ponieważ część ludzkości żyje w złudzeniu - wielkim kłamstwie zgotowanym im przez Skynet? przy pomocy innych ludzi...

O czym będzie - lub już jest - tutaj (wstawić link).









Wszystkie zdjęcia dzięki uprzejmości Ann Sussman.




Ann Sussman:

jest autorką, architektką i badaczką, pełni funkcję prezesa organizacji non-profit Human Architecture + Planning Institute Inc (theHapi.org). Jej najnowsza książka, Cognitive Architecture, Designing for How We Respond to the Built Environment, wyd. (2021), którego współautorem jest Justin B Hollander, zawiera 40 obrazów architektury śledzonej wzrokiem. 

Więcej informacji na: annsussman.com oraz na blogu geneticsofdesign.com.


Janice M. Ward:

jest pisarką, projektantką, blogerką i adwokatką STEM. Ona i Ann Sussman są współautorkami artykułu z okładki w czerwcowym wydaniu magazynu Planning Magazine: używanie śledzenia gałek ocznych i innych narzędzi biometrycznych, aby pomóc planistom kształtować środowiska zbudowane. 

Więcej informacji na acanthi.com i geneticsofdesign.com.




P.S.




Nefertari na ścianie swojego grobowca - zwróć uwagę, na hieroglify w kartuszu i te jakby zestawione w ramkach po jego lewej stronie. Czyż nie odwzorowują ludzkiej twarzy?

Ten po lewej - jakby z profilu, gdzie oko jest głównym elementem, nad nim zygzakowata brew, zaś "usta" pomiędzy dłońmi Nefretiti lub opcjonalnie - w postaci figury ptaka.

Po prawej w kartuszu - otwarte lewe oko, nad nim gruba brew, zamknięte prawe oko - zupełnie jak w nowożytnych przedstawieniach..., pionowe pióro jako nos, i prostokątne usta pod spodem







Tu również w białym kartuszu i w ramkach po prawej i lewej (dłoń robi za usta):





Źródło:


https://commonedge.org/how-biometric-software-is-changing-how-we-understand-architecture-and-ourselves/?fbclid=IwAR2gsGd0ad-zzuCEw3kbIMTmKbjpZqg7QLaMr3kKdfJVP6KSH2-aj91zAmM




P.S. 


2022 rok - podobny artykuł

geneticsofdesign.com/2022/10/02/what-riveting-results-from-buildingstudy1-reveal-about-architecture-ourselves/


geneticsofdesign.com/2021/07/15/cognitive-architecture-2nd-edition-is-out/



Powiązane notki:


https://maciejsynak.blogspot.com/2018/01/ostrosc-widzenia.html

https://maciejsynak.blogspot.com/2018/01/sztuka-komponowania.html

https://maciejsynak.blogspot.com/2017/12/sztuka-patrzenia-sztuka-widzenia.html

https://maciejsynak.blogspot.com/2018/01/zdolnosc-patrzenia.html


https://maciejsynak.blogspot.com/2021/04/bachus.html



https://pl.wikipedia.org/wiki/Nefertari


 


sobota, 12 czerwca 2021

Łamać człowieka

 


Natomiast jakiś niepozorny mikrus, nawet po użyciu przemocy fizycznej i pod silną presją, zamknie się w sobie, zatnie i nic nie powie - opisuje były negocjator.



Niepozorny mikrus powiadacie...

A o co chodzi, gdy się nad kimś znęcają 10 lat?

Nie chodzi o złamanie, bo wiadomo, że to się nie uda, więc  po co to robią?


Słyszałeś Duda?



"Złamać człowieka jest bardzo prosto". Protasiewicza krytykują, a nawet żołnierze nie muszą milczeć

Maciek Kucharczyk08.06.2021 18:07

- Tak naprawdę złamać człowieka jest bardzo prosto. I wcale nie trzeba bicia czy wymyślnych tortur. To są bajki z filmów - mówi Gazeta.pl anonimowo żołnierz, który specjalizuje się w przeprowadzaniu szkoleń SERE (Survival, Evasion, Resistance and Escape). - Krytykowanie Protasiewicza jest moim zdaniem absolutnie nie do przyjęcia. Nie można od nikogo oczekiwać heroicznej postawy - dodaje były policyjny negocjator.

Roman Protasiewicz jest w białoruskim więzieniu. Trafił tam pod koniec maja, kiedy reżim Łukaszenki podstępem i groźbą zmusił do lądowania w Mińsku samolot, którym wracał z Grecji na Litwę. Wraz z nim zatrzymano jego partnerkę, Sofię Sapiegę. W miniony czwartek białoruska telewizja państwowa opublikowała "wywiad" z Protasiewiczem, w którym zgodnie z najgorszymi tradycjami komunistycznych reżimów złożył szeroką samokrytykę i wyjawiał szereg zakulisowych informacji na temat białoruskiej opozycji.


Każdy ma słaby punkt

- Jestem pewien, że 99 procent tych, co teraz krytykują tego chłopaka czy się z niego wyśmiewają, złamałoby się jeszcze szybciej. Łatwo jest pisać głupoty zza ekranu. Po prostu u nas w kraju dawno nic takiego się nie działo. Ludzie nie mają pojęcia, o czym tak naprawdę mówią - mówi Gazeta.pl anonimowy żołnierz.

Jego specjalnością są kursy SERE (Survival, Evasion, Resistance, Escape - przetrwanie, unikanie, opór w niewoli oraz ucieczka), czyli takie, które mają przygotować uczestników na oddzielenie się od swoich sił, znalezienie się na wrogim terenie i pojmanie oraz przesłuchania. To kilka dni dużego wysiłku fizycznego, niewielkich ilości picia i jedzenia, pozbawienia wygód i szansy na normalny sen. Do tego porwanie i do kilkudziesięciu godzin symulowanej niewoli oraz przesłuchań. Siedzenia w zamkniętym pomieszczeniu z opaską na oczach, nieustannie grającą głośną muzyką.

  • Na naszych szkoleniach sprawdzamy odporność psychofizyczną żołnierza. Jak radzi sobie ze stresem. Nie ma ocen. Nie ma dobrych i złych odpowiedzi. Żołnierz ma się wczuć i zrozumieć, jak to może wyglądać - mówi instruktor. Podczas szkoleniowych przesłuchań nie ma oczywiście prawdziwych tortur, ale jak najbardziej jest duża presja, stres i zmęczenie.

- Każdy normalny człowiek ma coś, na czym mu zależy. I to jest jego słaby punkt. Zazwyczaj wystarczy wiarygodna groźba na przykład pod adresem bliskich. Jako ojciec i mąż wiem, że nie ma takiej informacji, której bym nie przekazał, żeby ratować swoich najbliższych. A oni mają jego dziewczynę i nie mają hamulców. Biją, upokarzają i stosują gwałt. No to o czym tu w ogóle gadać - mówi żołnierz. Dodaje, że nawet wobec zawodowych żołnierzy nikt nie oczekuje, iż będą jakimiś twardzielami, którzy nie pisną wrogowi słówka.

  • Nie ma przykazu, że tej czy tamtej informacji to mają nie zdradzić choćby nie wiem co. Nie ma też reguły, że powiedzieć mogą tylko nazwisko, numer i stopień. To są bzdury z filmów. Założenie jest takie, że jak taki żołnierz zaginie i jest ryzyko, iż został pojmany, to się od razu zmienia wszystkie wrażliwe informacje, do których miał dostęp. Tak, żeby jako źródło wiedzy od razu stał się bezużyteczny dla przeciwnika - mówi żołnierz.

Do złamania może wystarczyć kilkanaście minut

Krytykowanie Protasiewicza jest także "absolutnie nie do przyjęcia" przez nadkomisarza Krzysztofa Balcera byłego negocjatora policyjnego, obecnie szefa wojewódzkich struktur Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego Policjantów. Jego zdaniem nie można od nikogo oczekiwać heroicznej postawy. - Ludzka psychika jest bardzo złożona i może być zaskakująca. Tak naprawdę nikt nie wie, jak się zachowa w danej sytuacji, dopóki sam się w niej nie znajdzie - mówi Balcer.

Były negocjator potwierdza to, co mówi anonimowy żołnierz. Ludzką psychikę tak naprawdę dość łatwo złamać. - Może wystarczyć kilkanaście minut odpowiednio umiejętnie poprowadzonej rozmowy, żeby dostać takie informacje, jakie się chce - mówi Balcer. I pozory mogą bardzo mylić. - Człowiek wydający się być twardzielem, takim, który słowa nie piśnie i będzie szedł w zaparte, może rozsypać się po samej rozmowie. Natomiast jakiś niepozorny mikrus, nawet po użyciu przemocy fizycznej i pod silną presją, zamknie się w sobie, zatnie i nic nie powie - opisuje były negocjator.


Co istotne, my o Protasiewiczu nic nie wiemy. Doszukujemy się w nim jakiegoś wielkiego bojownika o wolność, przeciwnika systemu, co to ma się nie uginać pod torturami. Tylko jaki jest naprawdę? Nie można mu odmówić odwagi, bo jednak postawił się bandyckiemu reżimowi. Nie wiemy jednak nic o jego planach, wizjach i pragnieniach - mówi Balcer. Wszystko to może mieć ogromny wpływ na to, jak zachowa się pod silną presją. Według policjanta 26-latek znalazł się w bardzo trudnej sytuacji. Może obawiać się nie tylko o swoje życie, ale też swojej partnerki.


  • Wyjęli go z samolotu, kiedy zupełnie się tego nie spodziewał. Trafił w ręce bandytów, bo tu nie ma co owijać w bawełnę. Jest odcięty od świata, zastraszony, bity i indoktrynowany. Na pewno powtarzają mu, że jest sam. Że nie może się spodziewać żadnej pomocy - stwierdza były negocjator. I powtarza, że nie mamy prawa od Protasiewicza oczekiwać heroizmu. Nie mamy prawa go oceniać z bezpiecznej odległości. - On ma być skuteczny w przeżyciu. Ma to przetrwać i jakoś znaleźć się w bezpiecznym miejscu. Wtedy może zacząć mówić prawdę - stwierdza.




https://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114881,27175767,zlamac-czlowieka-jest-bardzo-prosto-protasiewicza-krytykuja.html




Plik robots.txt

 

Od miesięcy obserwuję pewne nieścisłości tj. w życiu mam sporo sygnałów, że ludzie są na bieżąco z moimi sprawami i dość dobrze orientują się w publikacjach, a na blogu odsłony bardzo nikłe często 1-2 na post.

Uznałem, że najwyraźniej wiadome siły blokują mi licznik, żebym nie wiedział jak mi idzie...


Tymczasem dostałem takiego maila od gogla:




po naprawie:



Wynik:



licznik poprawił się w pewnym niewielkim stopniu, nie wiem jaki to ma wpływ i skąd to...

w każdym razie nadal coś blokuje