przedruk
31 sierpnia 2024
„Łatwy sukces”. Co kryje się pod tymi słowami?
Ludzie, a zwłaszcza młodzi, są poddawani ciągłemu atakowi przekazem zarówno, że powinni osiągnąć sukces jak również, że są świetni i wszystko im się po prostu należy. W teorii ciężko połączyć sukces z łatwym, lekkim i przyjemnym życiem, a jednak wizja taka jest bardzo nęcąca, więc trafia na podatny grunt. Zresztą, widząc popularnych youtuberów, którzy żyją wygodnie ze swoich filmików, które tworzą bez wysiłku, można dojść do wniosku, że jeżeli ma się wystarczające zdolności w prezentowaniu siebie, czyli mówiąc krócej – gadane, sukces jest czymś niewymagającym większych nakładów pracy.
„Zwyczajna” praca, nawet taka mająca jakiś prestiż, wydaje się mniej atrakcyjna niż łatwe pieniądze, podziw bez wysiłku jakie może dać nagrywanie własnych filmików. Nie tylko młodzi ludzie mogą ulegać takiemu złudzeniu. U starszych może to przybierać inne formy, na przykład rozżalenia, że poszli nie tą drogą, a teraz, gdyby nie to, że muszą zajmować się dziećmi i domem, to by osiągnęli co tylko chcą.
Pozory i dwojaki przekaz (dzieci i młodzież)
Wiara w łatwy sukces bez większego wysiłku może się brać z tego, że obserwując artystów, sportowców czy autorów filmików w Internecie, nie widzimy całego procesu powstawania ich „dzieła” albo przygotowań do występu. Mimo, że piosenkarze i sportowcy będą podkreślać, że ciężko pracowali, umyka to jakoś, gdy słyszy się na każdym kroku. A słyszy się to w niektórych programach naprawdę bez przerwy. Jest to też pewien paradoks, że z jednej strony młodzież rozleniwia się i oczekuje dostatku niskim kosztem, a z drugiej to dzieci i młodzież tracą uroki dzieciństwa, żeby osiągnąć sukces. Oczywiście tylko część dzieci i młodzieży, i już wyjaśniam, co mam na myśli.
Nie wiem co szykuje się tej wiosny, ale dwa lub trzy lata temu w weekendy następowała swoista kumulacja dzieci występujących w prime time w ogólnopolskich telewizjach. W piątki mogłem zobaczyć niemal zawodowo tańczące dzieci („You can Dance – Nowa Generacja” w TVP2), w soboty niemal zawodowo śpiewające dzieci („The Voice Kids” w TVP 2), a w niedzielę dzieci, które gotują dania, o których istnieniu nie wiedziałem („Masterchef Junior” w TVN). Zwłaszcza w programie tanecznym widać było u większości dzieci już pewne doświadczenie w konkursach, a może i nawet obycie z telewizją. Miałem wrażenie, że każdy mówi niemal te same wystudiowane formułki, które należy wypowiadać. Te dzieci były pewne siebie, a czasem wręcz aroganckie, ale można by też powiedzieć: profesjonalne. Niewątpliwie miały talent w sensie predyspozycji, ale dokładność wykonywania układów, a z drugiej strony udzielane przez nich mini-wywiady to nie było coś, co samo przychodzi. To oczywiście było wyuczone. Dążący do perfekcji taniec wymagał od nich pracy, wysiłku, skupienia. Nierzadko to rodzice motywują, wożą na konkursy itp., by dać dziecku przewagę nad rówieśnikami i większą szansę na sukces. To zupełnie odmienne od podejścia, że wszystko samo przyjdzie łatwo. A jednak jest jeden wspólny mianownik. To skupienie na sobie. W jednym wypadku pełne wyrzeczeń, może nawet nacisków rodziców, ich zaangażowania, żeby ułatwić dziecku rozwój w danej dziedzinie, pasji, by się w ogóle chciało; w drugim tylko chęci. Oba ostatecznie dla dobra dziecka w przyszłości. Dla sukcesu i dobrobytu. Brak osiągnięć przy obu nastawieniach jest frustrujący. Tak czy siak, to rodzice powinni pomóc dzieciom, by nie wierzyły, że wszystko samo przyjdzie, ale też nie zabierali im dzieciństwa i nie oczekiwali nie wiadomo czego. To jednak poboczna uwaga.
Rozżaleni dorośli
W przeciwieństwie do dzieci, które dopiero w przyszłości okaże się kim będą i do czego „dojdą”, dorośli, którzy są od jakiegoś czasu na jakiejś ścieżce zawodowej i mają pod opieką własne dzieci, mogą ulec złudzeniu, że ich brak sukcesów to wina zajmowania się rodziną i niewystarczającego czasu na własne pasje czy rozwój. Dorosły nie może cofnąć się w czasie i jeszcze raz ułożyć sobie kariery. Jest w tym zapewne trochę racji, że trzydziestoparolatek wiedząc o życiu już więcej, mógłby podejmować mądrzejsze decyzje, gdyby był tak doświadczony w wieku lat osiemnastu. Jest to jednak zupełnie co innego niż stwierdzenie, że rodzina przeszkadza w karierze i ogranicza możliwości. I mnie nachodzi czasem myśl, że gdybym nagle miał dużo czasu dla siebie to robiłbym co mogę, żeby specjalizować się w swoich zainteresowaniach i przebić z tym, co mam do zaproponowania. Wtedy jednak przypominam sobie ile czasu wciąż mógłbym poświęcić pracy na cel i zaczynam się z siebie śmiać. Bo czy kiedy miałem więcej czasu i mniej zobowiązań to wpadałem w wir pracy, by powstało to, o czym myślę? No właśnie. Po prostu marnowałem więcej czasu, a im więcej go miałem, tym bardziej łudziłem się, że mogę coś zrobić za godzinę czy jutro. Pewnie można obiektywnie nie mieć wolnego czasu na swoje zainteresowania albo byłoby to kosztem niezbędnego odpoczynku. Zazwyczaj jednak jakikolwiek czas się znajdzie. Brak działania może wynikać z lenistwa połączonego ze strachem przed niepowodzeniem, ale też z braku dyscypliny. A to szczególnie istotne przy długofalowych projektach czy większych dziełach. Widząc efekt dość szybko trudniej się zniechęcić.
Przy tworzeniu czegoś większego, małe kroki naprzód nie są w stanie tak dobrze unaocznić, że warto nad czymś pracować. Pojawia się zniecierpliwienie i zniechęcenie. Dlatego też takie reakcje człowiek dorosły powinien umieć przezwyciężyć. Mieć zarówno metody działania jak i ćwiczyć się w wytrwałości, cierpliwości i innych cnotach. W końcu, kiedy człowiek patrzy wstecz, nie pamięta tak bardzo ani chwil, które poświęcił na pracę ani tych które poświęcił na jej unikanie. Żałuje jednak tych drugich. Te pierwsze bowiem pomogły w stworzeniu czegoś, nawet jeśli nie bezpośrednio. Mogły przygotować nas do właściwego tworzenia, które jest wdzięczniejsze.
Kiedy myślę sobie dlaczego nie pracuję w wyuczonym zawodzie archeologa, znajduję obiektywne przeszkody, które to utrudniały – mało wakatów, najlepiej konieczność zdobycia znajomości na uczelni czy w muzeum. Tylko, że to są utrudnienia, a nie przeszkody nie do obejścia. Co więcej, nie odkryłem tego po latach. Zabrakło mi z jednej strony pasji, a z drugiej zacięcia. Nie chciało mi się jeździć na więcej praktyk niż to było konieczne, nie chodziłem za wykładowcami, żeby dali mi jakieś dodatkowe zadania. Nie czytałem więcej niż to było absolutnie konieczne (albo nie to co było potrzebne), nie miałem ochoty męczyć się pracując gdzieś w wolnych chwilach i być może przechodzić przez najbardziej uciążliwe obowiązki cedowane na doktoranta. Świadomie dałem za wygraną. Może gdybym spróbował? Ale właśnie: może. Sukces nie jest czymś gwarantowanym. Czasem sobie trzeba ponarzekać, żeby pomyśleć i zrozumieć, że to nie świat się na mnie uwziął. Zawsze można próbować dalej, o ile czas pozwala. Po prostu trzeba się jeszcze bardziej zmotywować, być wytrwałym i zdyscyplinowanym. Jak się nie uda, trudno. Ostatecznie sukces osobisty to nie najważniejsze co można mieć.
Amadeusz Putzlacher
„Łatwy sukces”. Co kryje się pod tymi słowami? - PCH24.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz