Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

niedziela, 28 września 2025

Natalia Panchenko

 

W porównaniu z innymi mediami i wypowiedziami, tu pada sformułowanie obojętne tj. "oświadczyła", a nie np. "groziła".


Czy ktoś - jakiś redaktor np. albo polityk - w ogóle dokonał transkrypcji "słynnej" wypowiedzi tej pani?



przedruk


Coś więcej niż kontrowersje

Polacy na długo zapamiętali wywiad, którego Natalia Panchenko udzieliła ukraińskiej stacji. W polskich mediach społecznościowych pojawił się fragment, w którym współorganizatorka Euromajdanu oświadczyła: – Wzrastanie wrogości między Ukraińcami a Polakami jest już bardzo niebezpieczne, zwłaszcza dla Polski. Ponieważ na terytorium Polski zaczną się walki, bo na terytorium Polski rozpoczną się podpalenia sklepów, domów i tak dalej. Wielu polityków i komentatorów wypowiadało się wówczas, że Natalia Panchenko powinna natychmiast zostać przesłuchana przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

Otwartym pozostaje pytanie, kto personalnie zdecydował o tym, aby Natalia Panchenko reprezentowała Polskę na tej prestiżowej konferencji.



Autor: Anna Wiejak
Źródło: tysol.pl
Data: 23.09.2025 08:48




Skoro nie została przesłuchana, widocznie:

- nie groziła
- nie posiada informacji

co jest oceną słórzb.


No, chyba, że... 

ale poseł Czarnek ufa im.... ? 


W mojej opinii pani Panczenko nie groziła nam, tylko - jak się domyślam -  domniewywała na podstawie swoich obserwacji np. podczas Majdanu w Kijowie. To, że ta pani brała udział w Majdanie - nie jest plusem. Ale szczegółów jej życiorysu nie znam.


Polecam najpierw zapoznać się ze statystykami pożarów w Polsce przed wydawaniem opinii.

Polecam pamiętać o tym, że za granicą jest wojna, wobec czego prawda jest ukrywana, a w mediach i u polityków dominuje kłamstwo.


Antyukraińskość prezentowana przez publicystów i polityków - jak tutaj - nie pomaga, tylko jątrzy sytuację. Te sprawy należy ułożyć między nami.





.tysol.pl/a146836-zapowiadala-podpalenia-polskich-obiektow-za-tuska-reprezentuje-polske-na-konferencji-bezpieczenstwa










Opadają maski - A nie mówiłem? (35)

 

przedruk z komentarzem


– Jest niesamowity pęd do cyfryzowania dosłownie wszystkiego. Można odnieść wrażenie, że rząd przestaje przez to mieć kontrolę nad własnym państwem, dlatego że przecież te wszystkie dane, które są gromadzone w ramach wspomnianej cyfryzacji, nie są pod kontrolą rządu jako takiego, ale są kontrolowane przez koncerny, które dostarczają internetowych usług. Jak to wygląda od strony technicznej?


Prof. Jan Dziuban: To jest stosunkowo łatwe, ponieważ obiekty pracujące w czasie rzeczywistym, i to takie dnia codziennego, samochody, odkurzacze, lodówki, konwertery fotowoltaiczne, inteligentne zamki do drzwi, inteligentne domy – wszystkie posiadają możliwość przetwarzania i transferu danych zbieranych z otoczenia. Potem jeśli to ląduje w serwerze jakiejś wielkiej firmy typu BMW, która zbiera informacje o swoich autach, to niebezpieczeństwo jest mniejsze. Najgorsze jest to, że my nie mamy kontroli nad danymi, które zbierane są z urządzeń dnia codziennego, kupowanych powszechnie przez obywateli, a te dane same w sobie, w dużej masie tworzą bardzo ważne informacje, w tym strategiczne, które niestety, ale znajdują się całkowicie poza kontrolą polskiego rządu. Powiem więcej – poza kontrolą właściwie administracji Unii Europejskiej. Najczęściej jest to serwer chiński, chińska chmura, zarządzanie chińskie. Sądzimy również, że z wielu powodów zarządzanie strategiczne na szczeblu wojskowym, politycznym, bo firmy niejako z definicji są dawcą informacji. To jest powszechne i niezauważalne przygotowywanie pola informacyjnego na temat społeczeństw europejskich, Polski, ale również to działa w Ameryce, nad czym naukowcy już obradują. Mądrzy ludzie zaczynają to rozumieć, a politycy kompletnie tego nie dostrzegają.



– Jest niesamowity pęd do cyfryzowania dosłownie wszystkiego

pęd jest?

widzisz, nie - że Ktoś konkretny, jakiś minister, polityk, czy Premier, nie.... tylko bezosobowo - "pęd"
a może "pędzikiem", hę?
to jakiś rebus?



rząd przestaje przez to mieć kontrolę nad własnym państwem,

to prawdopodobnie element prania mózgu - oni chcą, żebyśmy traktowali ich jak właścicieli naszego państwa

zauważ, że to zdanie jest bardzo długie - zawiera 40 wyrazów 
własnym państwem ma się zagnieździć w mózgu, a reszta przysłonić cel tego sformułowania?

to zdanie mogłoby się spokojnie obyć bez słów:  wspomnianej, jako takiego

a na końcu jest nie po polsku: które dostarczają internetowych usług
powinno być: które dostarczają usługi internetowe

czy to dlatego już od iks lat w urzędach słowo petent zostało zamienione na klient?
na pewno

a więc widzimy tu synchronizację 

wszystko jest zgodne z metodą małych kroków - najpierw zamiana słów, przyzwyczajenie, a po latach drugi krok i - wychodzi prawdziwy powód zamiany słów

te dwie rzeczy rzucają się najbardziej i jest tu logiczne połączenie:
zdanie zaczyna sie od własnym państwem, a kończy: usługi


skoro, jak ona twierdzi, państwo jest rządu, czyli rząd jest właścicielem, to rząd sprzedaje nam - klientom - swoje usługi, no nie?



a wszystko jest bezpiecznie popisane jako: Można odnieść wrażenie
które to określenie przecież można zastosować do każdego elementu tego 40 wyrazowego zdania...


jest tu synchronizacja, widać więc, że nad wszystkim ktoś (słórzby?) ma kontrolę



w 2024 roku pisałem tekst na temat zamiany petent - klient, do tego więc odnosi się komentarz...

"A nie mówiłem?"



Potem jeśli to ląduje w serwerze jakiejś wielkiej firmy typu BMW, która zbiera informacje o swoich autach, to niebezpieczeństwo jest mniejsze. 

akurat

jak chińskie to złe, a jak niemieckie to pół biedy?
Chiny daleko, a Niemce za rogiem... o czyje interesy się martwi ten pan?


my nie mamy kontroli nad danymi, które zbierane są z urządzeń dnia codziennego, kupowanych powszechnie przez obywateli, a te dane same w sobie, w dużej masie tworzą bardzo ważne informacje, w tym strategiczne

a kto na to pozwala jak nie tajemne służby i ich rzond?

producenci telewizorów montują w nich kamerki ku naszej wygodzie, a wcześniej nie montowali?? po prostu nie mówili, że są...


Mądrzy ludzie zaczynają to rozumieć,

mądrzy ludzie to wiedzą od początku, a udawacze wiedzą, jak im to ktoś powie

są jeszcze ci, co udają, że TERAZ wiedzą, jak jest za późno...


Ujęła to pani doskonale. Ja pozwolę sobie tylko dodać, że w tę grę szpiegowania obywateli i całej struktury państwa, włączane są również urządzenia domowe, które uważamy za niegroźne. Inteligentny odkurzacz samojeżdżący i czyszczący, wyposażony w kamery, w mikrofony, w czujniki budujące mapping pomieszczenia, w którym jest używany przesyłający dane dźwiękowe i obrazowe do serwera chińskiego, w swoim pojedynczym działaniu może co najwyżej nagrać pana domu w jakiejś niedwuznacznej sytuacji, próbować go skompromitować, ale w swojej wielkiej masie działania tworzy pełny obraz wywiadowczy dotyczący również sposobu i lokalizacji chociażby pomieszczeń i biurek w tajnych obiektach. O tym w Polsce nikt nie wie i nie chce tego kontrolować.


szpiegowanie ludzi to nie jest gra

poważnie ? w tajnych obiektach stosuje się elektroniczne odkurzacze, które potencjalnie mogą szpiegować?
i nikt o tym nie wie?
tacy głupi są, czy tylko ten pan ma nas za idiotów?

a dlaczego politycy i służby tak prą do cyfryzacji życia?


żeby nas szpiegować i zdalnie kontrolować, żeby statystyki i ważne informacje same w minutę wskakiwały im do teczek, żeby malutka mniejszość mogło kontrolować wszystkich i 
żeby odcinać ludziom dostęp do ich pieniędzy w banku, jak służbom przyjdzie na to ochota


Syn Śpiocha coś wie o bankowości, on tam pracował parę lat i ma zasługi
ja w stanie wojennym to chodziłem na sanki, a w wieku 11 lat czytałem Świat Młodych - a ten pan co wtedy robił?

te piekielne urządzenia mogą zdalnie być włączone lub wyłączone. 

a nie mówiłem???!!!

Jeśli to są urządzenia, które sterują fotowoltaiką na naszym dachu, jeśli są to urządzenia, które pobierają więcej energii, na przykład lodówka czy odkurzacz, włączone razem w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy zdalnie spowodują awarię systemu energetycznego i rozprzężenie całego układu gospodarczego, o czym też mało kto wie

on naprawdę mówi jak do idiotów - albo jak do dzieci...



Czy społeczeństwa mają możliwość obronienia się przed tym?

W skali pojedynczego obywatela obrony nie ma


oczywiście, że jest - nie kupować elektroniki
ale może to rebus na: rzond jest właścicielem ?
a może: poddajcie się nam!

Panie Profesorze, na razie nie ma zagrożenia wojną, ale jestem w stanie sobie wyobrazić sytuację, w której Chiny będą chciały zrealizować swój stuletni plan na stulecie powstania Komunistycznej Partii Chin i podbić Europę. Tak sobie myślę, słuchając tego wszystkiego, ale też analizując to, co się dzieje na rynkach, że tak naprawdę im nawet armia nie będzie potrzebna, bo oni mają tu swoją elektronikę.


Tak. Oni w ten sposób mogą regulować życie społeczne, a przede wszystkim je deregulować. Ich kamery podłączone we wrażliwych punktach – kamery są wszędzie, wszyscy je mamy – dają doskonałą informację zarówno o ruchu wojsk, jak i towarów. Zresztą Rosjanie zhakowali nasze kamery w pobliżu lotniska w Jasionce i doskonale się orientowali, co, gdzie przesuwa się. Co więcej, ja nie sądzę, żeby to bezpośrednio Chińczycy realizowali, ale na pewno groźny jest alians rosyjsko-chiński, ponieważ w takim układzie Rosjanie mogą dostać – oprócz swoich własnych informacji z zasobów informatycznych, wynikających z penetrowania krajów ościennych, w tym Polski – zasób informatyczny znajdujący się w rękach chińskich. A wtedy będziemy mieli koniec świata techniki w naszym kraju.


no i widzisz - miało być bezpiecznie, bo kamery wszędzie założymy, miało być wygodnie i szybciej w biurze, miało być przez to mniej urzędników, mieliśmy oszczędzać na papierze...  a wszystko na odwrót jest.. okazało się, że byliśmy naiwni jak dzieci

a gdzie baba z telewizora, co wszystko wie?






koniec, nie ma już niezależnej prasy w Polsce 


- a była kiedy?




Rozmawiała Anna Wiejak

Autor: Anna Wiejak,kor.
Źródło: Instytut Myśli Schumana, tysol.pl
Data: 23.09.2025 08:02



-----------


Coś więcej niż kontrowersje

Polacy na długo zapamiętali wywiad, którego Natalia Panchenko udzieliła ukraińskiej stacji. W polskich mediach społecznościowych pojawił się fragment, w którym współorganizatorka Euromajdanu oświadczyła: – Wzrastanie wrogości między Ukraińcami a Polakami jest już bardzo niebezpieczne, zwłaszcza dla Polski. Ponieważ na terytorium Polski zaczną się walki, bo na terytorium Polski rozpoczną się podpalenia sklepów, domów i tak dalej. Wielu polityków i komentatorów wypowiadało się wówczas, że Natalia Panchenko powinna natychmiast zostać przesłuchana przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

Otwartym pozostaje pytanie, kto personalnie zdecydował o tym, aby Natalia Panchenko reprezentowała Polskę na tej prestiżowej konferencji.



Autor: Anna Wiejak
Źródło: tysol.pl
Data: 23.09.2025 08:48




Skoro nie została przesłuchana, widocznie:

- nie groziła
- nie posiada informacji

co jest oceną słórzb.


No, chyba, że... ale poseł Czarnek ufa im.... ? 


W mojej opinii pani Panczenko nie groziła nam, tylko - jak się domyślam -  domniewywała na podstawie swoich obserwacji np. podczas Majdanu w Kijowie.


Polecam najpierw zapoznać się ze statystykami pożarów w Polsce przed wydawaniem opinii.

Polecam pamiętać o tym, że za granicą jest wojna, wobec czego - zależnie od tego, co kto planuje - prawda jest ukrywana, a w mediach i u polityków dominuje ... bezprawda


Antyukraińskość prezentowana przez publicystów i polityków - jak tutaj - nie pomaga, tylko jątrzy sytuację. Te sprawy należy ułożyć między nami i na pewno stanie się to - po wojnie.






Prawym Okiem: Petent, nie klient

.tysol.pl/a146832-prof-jan-dziuban-strategiczne-informacje-znajduja-sie-calkowicie-poza-kontrola-polskiego-rzadu

23


Europa da się nie lubić

 


... a Polska?



przedruk



Monika Richardson - znana dziennikarka i prezenterka telewizyjna udzieliła wywiadu jednemu z tabloidów. Tam zapytana została, czy po wszystkich wydarzeniach, które miały miejsce tzn. ataków dronów i ataku na Polskę możemy czuć się bezpiecznie w Polsce jako polscy obywatele. Odpowiedź Moniki Richardson zszokowała jednak wszystkich.


No, więc pyta Pani kosmopolity, ja nie jestem patriotką. Nigdy nią nie byłam, nie mam tego genu patriotycznego, który miała moja mama. Nawet muszę powiedzieć, że tego żałuję. Chciałabym czuć większą jedność, solidarność z tym narodem, a o którego wolność walczyła mojej śp. mama (...) Może to geny mojego taty (...), może to jakiś brak odwagi (...) Jeżeli Putin w końcu wejdzie do Polski myślę, że ja z moją rodziną będę w pierwszym transporcie za granicę. Nie mam w sobie tyle siły, aby o ten kraj walczyć



Aktorzy w mediach zamiast dziennikarzy i redaktorów to zagrożenie dla wszystkich.


W mediach powinni pracować wyłącznie pasjonaci Polski. Ale kto ich tam wstawi?



Monika Richardson: "Wojny są toczone przez kobiety" :

facebook.com/oficjalnezeroo/videos/1360242479056352


Nie, to nieprawda.

Wojny wywołują grupy interesów złożone z mężczyzn i 

wojny są toczone przez mężczyn.


Jeżeli kobieta twierdzi inaczej - to w jakim celu to mówi?


Ona jeszcze twierdzi, że lgbt będzie jeszcze więcej na świecie - skąd te zdolności jasnowidzenia?
A może to po prostu to samo co w tv - propaganda - ale kto za nią stoi? I czemu głos tej pani nagle się tak trzęsie, hę?


Gdyby wybuchła bomba M i wszyscy mężczyźni zniknęli, to na Ziemi natychmiast zapanowałby pokój - bo takie są kobiety.













.tvmn.pl/135220-Skandaliczne-slowa-znanej-dziennikarki-Nie-jestem-patriotka-Ja-za-ten-kraj-walczyc-nie-bede-WIDEO
22



Petent, nie klient






tekst nieskończony od 2024

ostatni 27.03.2025


Po to mamy różne słowa, by nimi określać różne czynności, różne rzeczy.


Każdy znak, każde słowo jakie zapisujemy - każdy dźwięk jaki wymawiamy - ma swoje znaczenie.

Dlatego słowo petent i klient znaczą coś zupełnie innego i w innym sensie są używane.
Podmieniając petent na klient zmieniamy znaczenie relacji osoby z urzędem.


Znaczenie słów często niesie ze sobą konsekwencje prawne.

Zmieniając jeden znak (np. przecinek) w zapisie ustawy, możemy całkowicie zmienić znaczenie zdania, a tym samym zmienimy znaczenie treści ustawy z czego wynikać będą różne konsekwencje prawne.


Nie można zmieniać znaczenia słów, bo to prowadzi do nieporozumienia, niezrozumienia i braku komunikacji - tego mogą co najwyżej chcieć ci, którzy uważają siebie za naszych wrogów.

Wiemy, że przyczyną pogubienia się ludzkości było pomieszanie, poplątanie wspólnego języka - metoda ciągle jest w użyciu i nie raz na blogu na to wskazywałem.

Należy bardzo pilnować, by nikt nie dokonywał zamiany znaczenia słów.



Sięgnijmy do zarania tych słów, do ich etymologii



Słowa te pochodzą z łaciny i ponieważ nie znalazłem polskiej etymologii tych słów, posłużyłem się  angielską stroną eng.wiktionary.org.


petent



Etymologia

Od petō ( „ Napadam, atakuję, żądam ” ) + ‎ -tiō .

(“I assault, attack, demand)




petītiō ( dopełniacz petītiōnis ) ; trzecia deklinacja

1. atak, pchnięcie, cios 

            Synonimy: invāsiō , impetus , incursiō , impressiō , aggressiō , assultus , oppugnātiō , incursus , appetītus , wystąpienie , concursus , vīs , ictus , procella

2. prośba , petycja , błaganie 

            Synonimy: postulatum , supplicātiō , supplicium , rogātiō , precātiō , prex

3. ubiegający się o urząd

4. ( prawo ) pozew, roszczenie

            Synonimy: postulatum , querella

5. ( prawo ) prawo do roszczenia




Widzimy więc, że słowo to określa zachowanie, które jest związane z ŻĄDANIEM i roszczeniem, z prawem do czegoś.

Jest to osoba występująca z pozycji siły i mająca prawo do czegoś.


Dlatego wg polskiego słownika petent to

człowiek ubiegający się o coś, składający swoją prośbę, podanie w urzędzie, sądzie itp.

człowiek załatwiający jakąś sprawę w urzędzie, instytucji, ubiegający się o coś; interesant'

są to osoby, które mają prawo coś otrzymać od państwa, tylko muszą złożyć oficjalną prośbę o to coś, też wnieść opłatę urzędową, jeśli taka jest.


Wiemy dobrze, że nasze relacje z urzędem tak nie wyglądają, co oznacza - że właściwe realcje już uległy zmianie w sposób jakiego zapewne więszość nie dostrzegła.

To oczywiście są też konsekwencje II wojny światowej, potajemne rządy gestapo wraz z figurantami z ZSRR

to też pokazuje jak te relacje de facto powinny wyglądać

W średniowieczu jak był pożar to wszyscy biegali z pomocą, a potem społeczność umówiła się, że będzie grupa ludzi, zawodowo zajmująca się gaszeniem pożaru

i tak powinno wyglądać państwo:


to powinna być umowa, między obywatelami, a desygnowanymi

jak widać - nie zawsze tak jest

a wybór odpowiednich ludzi do rządów jest kluczowy dla naszego bezpieczeństwa

stabilność rządów też jest jedną z najważniejszych rzeczy, a propo ostatnich wyborów z 2023 roku...









Z kolei klient:


ta etymologia jest trudniejsza, bo trzeba jeszcze ją sobie prawidłowo przełożyć z angielskiego - ponieważ mam z tym problem, angielską wersję podaję na dole strony do wglądu, a tutaj korzystam z francuskiej wersji językowej.


W tłumaczeniu będzie:



1. ( historia ) Rzymianin, który oddał się pod patronat szlachetnego lub potężnego obywatela .

2. Osoba korzystająca z opieki lekarza, chirurga, dentysty, prawnika lub innego członka wolnego zawodu .

3. ( handel ) Ten, kto kupuje od kupca, który zazwyczaj zatrudnia rzemieślnika itp.

4. ( ironiczny ) ( potoczny ) Osoba, z którą znajdujemy się w związku.

przykład: "Rozumiem, że niektórzy koledzy tracą panowanie nad sobą. Na ulicy niektórzy z naszych „ klientów ” to specjaliści od prowokacji". — (Brendan Kemmet, Policja SOS , Éditions du Cherche-Midi, 2011)


5. ( sieci komputerowe ) Oprogramowanie przesyłające za pośrednictwem sieci żądania do serwera , z którym jest połączone . Klient jest jednym z dwóch komponentów aplikacji klient-serwer .


W tej wersji pomijam obszerne przykłady, które nic nie wnoszą do sprawy, nas interesują pierwsze 3 punkty, bo ironiczne i stosowane w informatyce terminy nas nie interesują.

Widzimy więc, że słowo to określa zachowanie, które jest związane z ULEGŁOŚCIĄ, ZALEŻNOŚCIĄ, z pokornym oddawaniem siebie pod czyjąś opiekę, komendę, względnie dokonującą transakcji finansowej - kupna jakiegoś dobra od kogoś, kto zechce nam to coś sprzedać.


Dlatego wg polskiego słownika klient to


osoba kupująca coś w sklepie, korzystająca z usług banku, adwokata itp. lub załatwiająca sprawę w jakiejś instytucji

kupujący w sklepie; ten, kto korzysta z oferty, usług firm, zakładów, banków itp.; załatwiający sprawy w biurze, urzędzie itp. : Stały klient. Klient banku


Słownik języka polskiego dopuszcza używanie tego słowa na określenie osoby załatwiającej sprawy w urzędzie, ale jak wyżej zapisałem - z pozycji zależności, a nie z pozycji siły.

Jeżeli zamienimy słowo petent ("mam prawo") na słowo klient ("proszę ulegle") to zmienimy tak naprawdę rodzaj relacji obywatel - państwo.

Dlaczego urzędy dążą do tej zmiany?

Rozpatrzmy straszną opcję:

otóż najpierw dojdzie do zmiany relacji osoby z urzędem
ludzie zaczną traktować urząd jak sklep - bo są przecież klientami - i stanie się to normalne
akceptowalne

nie ma definicji w prawie kim jest klient ani petent

?

urząd każe sobie płacić za swoje usługi coraz więcej, coraz więcj... jak w banku, co trzyma TWOJE pieniądze, obraca nimi, obraca miliardami i ma miliardy zysków...

a ty będziesz musiał błagać, żeby twoja prośba została rozpatrzona

a pamiętacie termin "ten Polak"?

czyż to nie pasuje jeden do drugiego??


Państwo będzie jak sklep - (i widnows też !!) a sklep - to jest cudza własność - nie twoja.


Przyszłe pokolenia mają być nauczone, że państwu trzeba płacić, ale nie można mieć roszczeń - czyli?

Wrócimy do systemu pan - niewolnik, bo nawet to nie będzie monarchia jak za krzyżactwa, tylko gorzej. 

Banki i rząd idą ręka w rękę, co będzie, jak rząd każe zablokować ci konto, bo coś tam będzie mu nie pasować u ciebie?

Hę?

Zauważ - w Niemczech wielu ludzi nie ma własnego domu ani mieszkania, tylko całe życie wynajmują.

Pamiętacie jak pisałem kiedyś, taką dziwna rozmowę miałem, kiedy facet przekonywał mnie - po co kupować własne mieszkanie, skoro można całe życie wynajmować?

Głupie, nie?




Jak już kilka razy pisałem,

służby specjalne i 5 kolumna jest to potężna niewidzialna maszyna, która nieustanie dzień i noc nad wami pracuje

niezauważenie

oczywiście z definicji widać, że relacja petenta z państwem uległa zmianie

wiemy, że współcześnie obywatel wcale nie występuje z pozycj siły wobec państwa



Państwo jest to wymysł - niepotrzebny - który został skonstruowany jako pojazd niosący śmierć i zniszczenie wolnym ludziom żyjącym w całej Europie - o jednym pochodzeniu, kulturze i języku.

Wędrująca cywilizacja śmierci stworzyła państwo, by podbić przemielić i całkowiecie zmienić, wymazać historię Jana i ludzi tamtych czasów, wymazać 
 
historię
prawdę
język
miłość


Najpierw ma być przystosowanie do zmiany relacja obywatel - urząd, to się będzie ugruntowywać jakieś 30-40 lat, a wtedy prawne usankcjonowanie tej relacji.


Żeby korzystać z technologii leżącej w polskiej ziemi, muszą calkowicie panować nad wszystkimi urzędami i strukturami formalnymi - po to niszczą demografię i tresują młodzież i dzieci - szkoła!

SZKOŁA!!!














[klient rz. mos I, Mc. -ncie; lm M. -nci 'kupujący w sklepie; ten, kto korzysta
z oferty, usług firm, zakładów, banków itp.; załatwiający sprawy w biurze,
urzędzie itp. ‘: Stały klient. Klient banku.]

ale nam chodzi o to, że - z czasem - definicja tego słowa może ulec zmianie, zaś zmiana ta bedzie łatwiejsza dla tego słowa, niż dla słowa petent, 



w polityce:

osoba pozostająca w zależności od kogoś bogatego i wpływowego, który zapewnia jej byt, wymagając w zamian posłuszeństwa i wspierania jego interesów w działalności publicznej, zwłaszcza politycznej


w ekonomii


Klient - podmiot dokonujący zakupu dobra na rzecz własnej konsumpcji lub w celu dalszej dystrybucji, oraz nabywający prawa do jej własności. Klientem są nie tylko osoby fizyczne, ale także osoby prawne i jednostki administracji publicznej dokonujące zakupów towarów i usług oferowanych na rynku.


W polskim prawie definicja klienta nie została określona. W potocznym języku jego pojęcie zostało utożsamione z definicją konsumenta. 

Różnica między nimi polega na tym, w jakim celu zostaje zakupione dobro. W przypadku konsumenta jest to zakup w celu konsumpcji i zaspokojenia własnych potrzeb. Klientami są także podmioty, które zakupują dobro w celu dalszej dystrybucji w celu osiągnięcia określonych korzyści (np. dystrybutorzy). Natomiast każdy konsument jest klientem.

«osoba kupująca coś w sklepie, korzystająca z usług banku, adwokata itp. lub załatwiająca sprawę w jakiejś instytucji



potocznie:


Pojęcie „konsument” występuje jednocześnie na wielu płaszczyznach: w życiu codziennym, w naukach ekonomicznych, socjologii i innych naukach społecznych. 

W znaczeniu potocznym w języku polskim „konsument” to „nabywca towarów lub usług albo użytkownik jakichś zasobów lub dóbr” .


a wg prawa:


Konsument (spożywca, łac. consumens) – osoba, która nabywa towary na własny użytek; inaczej – ogniwo występujące na końcu łańcucha ekonomicznego.

Takie rozumienie prezentuje również Sąd Najwyższy w Polsce, który w jednym ze swych orzeczeń określił konsumenta jako spożywcę, nabywcę towarów na własny użytek, użytkownika. 

Nie istnieje uniwersalna, prawna definicja konsumenta – w polskim prawie pojęcie konsumenta zostało zdefiniowane w kodeksie cywilnym jako

"osoba fizyczna dokonująca z przedsiębiorcą czynności prawnej niezwiązanej bezpośrednio z jej działalnością gospodarczą lub zawodową". 

Na gruncie przepisów Konstytucji RP konsument jest rozumiany jako osoba nabywająca towar na własny użytek.






Poniżej pierwszy tekst, do którego mam taki komentarz.


Nie, nie podoba mi się ten tekst.

jest tu pokrętna ekwilibrystyka słowami, a to już jest sygnal ostrzegawczy.


Autor cały czas jest przeciwny sformułowaniu "klient", ale jednak nie do końca, bo dlaczego stosuje tryb warunkowy w zdaniu:


"Niestety, chyba są w błędzie"    ??


Kolejny koszmar.

 

przedruk









My, "klienci" ZUS

Łukasz Piechowiak

główny ekonomista Bankier.pl

2011-01-28 11:00



Czy osoba korzystająca z usług urzędu jest petentem, czy klientem? Obecnie w administracji panuje trend, że należy zmienić podejście do obywatela w taki sposób, by poczuł się jak konsument usług świadczonych przez daną instytucję. Zdaniem wielu urzędników, właśnie tego oczekują obywatele. Niestety, chyba są w błędzie.

Rzecznik ZUS na swoim oficjalnym blogu co jakiś czas zamieszcza informację dotyczące pozytywnych zmian w reprezentowanej przez niego instytucji. Trzeba przyznać mu rację, że Zakład przez ostatnie lata zrobił bardzo wiele, by być „bliżej” obywatela. Wyremontowano większość placówek, a z części usług można skorzystać za pośrednictwem internetu. Ponadto ZUS planuje na stałe wdrożyć rozwiązania na co dzień stosowane w biznesie m.in podział na front i back office.

Zmiany idą w dobrym kierunku. Jednak trudno powiedzieć, czy wykraczają one poza standardy oczekiwane przez obywateli. Raczej należałoby powiedzieć, że Zakład podobnie jak inne instytucje publiczne spóźnił się z wprowadzeniem nowoczesnych rozwiązań informatycznych. Innymi słowy administracja nie może, ale musi się unowocześniać.


Petent się źle kojarzy


Z drugiej strony trudno wymagać od obywateli, aby pozytywnie odnosili się do instytucji, z której usług muszą korzystać. Klient, czyli konsument dóbr i usług to osoba, która powinna mieć wybór, czy skorzystać z danej oferty. 


W przypadku ZUS i innych urzędów, taki wybór nie istnieje. 

Zatem nie da się zamienić petenta w klienta, dopóki istnieje prawny obowiązek korzystania z usług danej instytucji. 

Większość obywateli nie zmieni swojego nastawienia nawet, jak sprawy w urzędach będą załatwiane błyskawicznie. Nie dlatego, że administracja będzie robić to źle lub nie w takiej formie, jak tego oczekują petenci. Raczej z powodu, że w ogóle muszą się z nią kontaktować.

Oczywiście słowo klient kojarzy się o wiele lepiej niż „petent”, dlatego administracja będzie robić wszystko, by wyeliminować to słowo z „języka urzędowego”. Rzecznik Zakładu podkreśla, że priorytetem ZUS jest możliwie najwyższa satysfakcja klientów. Niestety trudno oczekiwać, by ci byli zadowoleni skoro wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią o tym, że ich przyszła emerytura będzie niska. Więcej, nie ma prawnej możliwości zrezygnowania ze świadczonych przez Zakład usług. Choćby dlatego nie możemy pozwolić na to, by ktoś mylnie w urzędzie nazywał nas klientem.

Łukasz Piechowiak



Nie, nie podoba mi się ten tekst.





Petent czy klient. Kto puka do okienka w naszym urzędzie? Może obywatel?

14.07.2014

Petent, klient, interesant czy może, używając terminologii Kpa, strona? Jak nazywać mieszkańców, załatwiających swoje sprawy w urzędzie?



Petent, klient czy może, używając terminologii Kodeksu postępowania administracyjnego, strona? Jak nazywać mieszkańców, odwiedzających urząd gminy?

Dr hab. Tomasz Rostkowski z SGH zachęca, by używać sformułowania Obywatel. "Mnie, jako obywatelowi, to rozwiązanie się szalenie podoba" - wyznaje.

Dyskusję rozpoczęli Czytelnicy, komentując artykuł, w którym użyto określenia "petent". Zdaniem Sekretarza jest ono "beznadziejne". Jak zaznacza, nie dziwi się mieszkańcom, którzy nie lubią urzędników, skoro ci nazywają ich petentami.

Według Jarka każdy przychodzący do urzędu jest nie "petentem" a "klientem". To z kolei drażni mm, która wyznaje, że jest co prawda uczulona na słowo "petent", ale jeszcze bardziej denerwuje ją sformułowanie "klient".

„(...) klientem to ja jestem w sklepie po bułki, jak mogę wybrać sama sklep. Do tego, czy innego urzędu idziemy załatwić sprawy urzędowe ze względu na właściwość miejscową" - zauważa mm. Dlatego, powołując się na przepisy Kodeksu postępowania administracyjnego, proponuje określenie "strona".

„(...) nie powinna być państwu obca terminologia Kpa - a więc do urzędu przychodzi nie petent, interesant i nie klient, ale strona (...) najprościej, najładniej i w zgodzie z Kpa" - podkreśla.

Przeciw takiemu sformułowaniu protestuje Rozalinda. „Stroną z Kpa może i jest strona z Kpa, ale urzędy załatwiają nie tylko administracyjne sprawy. Jest jeszcze oświata, działalność gospodarcza, zarządzanie kryzysowe, podatki itd., itp... I koncepcja padła..." - zauważa.

Zdaniem dr. hab. Tomasza Rostkowskiego ze Szkoły Głównej Handlowej, mieszkaniec, który przychodzi do urzędu, na pewno nie jest klientem - interesantem też nie.

„Ostatnio uczestniczyłem w podobnej dyskusji. Ze wszystkich określeń, które podczas tej burzy mózgów padały, na koniec wybrano bardzo oczywiste sformułowanie - Obywatel - pisane wielką literą. Mnie, jako obywatelowi, to rozwiązanie się szalenie podoba. Klientem urzędów się nie czuję" - mówi dr Rostkowski.






-----------------------------





Z kolei klient:




Etymology

Possibly an alteration of cluēns, present active participle of clueō (“I am called, named, esteemed”), or more likely from clīnō (“to lean”). Ultimately from the root *ḱel- (“to incline”).

Prawdopodobnie jest to odmiana cluēns, imiesłowu czynnego czasu teraźniejszego clueo  („jestem powołany, nazwany, szanowany”) lub, co bardziej prawdopodobne, od clīnō („opierać się [na kimś]”). Ostatecznie od rdzenia *ḱel- („pochylać się, nagiąć, skłonić, nachylić”).


Rzeczownik

cliēns m lub f ( dopełniacz clientis ) ; trzecia deklinacja

1. klient
2. klient, opiekun, zwolennik
3. towarzysz, ulubieniec
4. ( narodu ) sojusznik, wasal
5. jeden pod ochroną określonego bóstwa cliēns Bacchī — „ klient Bachusa”



Noun

cliēns m or f (genitive clientis); third declension customer
clientretainerfollower
companionfavorite
(of a nation) allyvassal
one under the protection of a particular deitycliēns Bacchī — "client of Bacchus"




-------------







https://en.wiktionary.org/wiki/petitio#Latin

https://fr.wiktionary.org/wiki/client#fr





https://mfiles.pl/pl/index.php/Klient

https://fr.wiktionary.org/wiki/client#fr

https://fr.wiktionary.org/wiki/petitio

https://www.etymonline.com/word/client

https://pl.wiktionary.org/wiki/klient



https://pl.wiktionary.org/wiki/petent

Konsument (prawo) – Wikipedia, wolna encyklopedia



https://wsjp.pl/haslo/podglad/19328/klient


bankier.pl/wiadomosc/My-klienci-ZUS-2278819.html

samorzad.pap.pl/kategoria/praca/petent-czy-klient-kto-puka-do-okienka-w-naszym-urzedzie-moze-obywatel


warszawa.naszemiasto.pl/o-wyzszosci-klienta-nad-petentem-slow-kilka/ar/c8-2636374

https://sjp.pwn.pl/slowniki/klient.html

https://chomikuj.pl/Izakolobrzeg/J*c4*99zykoznawstwo/S*c5*82owniki/Bogus*c5*82aw+Dunaj+-+S*c5*82ownik+wsp*c3*b3*c5*82czesnego+j*c4*99zyka+polskiego,8342356289.pdf


https://www.google.com/search?q=petent+etymologia&oq=petent+&gs_lcrp=EgZjaHJvbWUqCAgAEEUYJxg7MggIABBFGCcYOzIOCAEQRRgnGDsYgAQYigUyBwgCEAAYgAQyBwgDEAAYgAQyBwgEEAAYgAQyBwgFEAAYgAQyBggGEEUYPDIGCAcQRRg80gEJNjc2NDVqMGo3qAIAsAIA&sourceid=chrome&ie=UTF-8



Telefon bez karty SIM (fale radiowe)






przedruk
tłumaczenie automatyczne




Wynalazca telefonu bez karty SIM wciąż szuka pracy, siedem lat później




Przez: Ludorf Iyambo

Siedem lat po stworzeniu telefonu komórkowego bez kart i zdobyciu światowej sławy, Simon Petrus mówi, że nadal jest w domu, próbując znaleźć pracę i zarobić pieniądze, aby sfinansować swój projekt i zarobić na życie.

Marzenie młodego wynalazcy o wniesieniu wkładu w przyszłość technologii telekomunikacyjnej Namibii zostało zniweczone po tym, jak obietnica MTC dotycząca stypendium nie doszła do skutku, gdy nie zdał 12 klasy.

Petrus twierdzi również, że jego wynalazek nadal działa, ale nie jest dopuszczony do użytku przez organ regulacji komunikacji Namibii (CRAN), ponieważ system telekomunikacyjny go nie rejestruje.

Petrus powiedział, że prototyp produktu jest nadal dostępny, a poszczególne firmy obiecywały pomóc gadżetowi działać samodzielnie, ale jak dotąd nikt się do niego nie zgłosił.

Opowiada on, że niektóre świadczone usługi, które są całkowicie związane z produktem, stanowią dla nich "ogromne zagrożenie".

"Nie jestem zadowolony z tego, jak mój prototyp został potraktowany przez ekspertów, ponieważ żadna indywidualna firma nie przeszła i nie doszła do pewnego etapu projektu. Spodziewałem się, że ten projekt będzie gdzieś na świecie. Spodziewałem się, że Namibijczycy będą już korzystać z telefonu bez karty SIM" – powiedział Petrus.

W tym momencie i czasie myślę, że jeśli znajdę osobę lub firmę, która jest bardzo zainteresowana moim pomysłem, mogę go zajść.

W wywiadzie dla The Villager, Petrus powiedział, że kiedy zobaczył ludzi mówiących o czwartej rewolucji przemysłowej w Namibii, zabolało go, ponieważ ciągle dostawał obietnice, które nigdy nie zostały spełnione.

"Jaki jest sens w tym, że przedstawiam narodowi idee, a nic nie pojawia się na tablicy? Może powinienem dalej wymyślać mój projekt tu i tam, korzystając z ich sieci, robić to, co chcę i co rozumiem, ponieważ robienie czegoś legalnego i pokazywanie tego opinii publicznej, jak sądzę, nie pomaga" – powiedział Petrus.

Poproszona o komentarz, dyrektor generalna CRAN Emilia Nghikembua stwierdziła: "CRAN nie otrzymała żadnego wniosku o korzystanie z częstotliwości radiowej lub certyfikatu homologacji typu od pana Simona Petrusa. Zachęca się go do skontaktowania się z CRAN w celu uzyskania pomocy i informacji w tym zakresie."

Simon Petrus stworzył telefon komórkowy, który działa na częstotliwościach radiowych; Nie jest wymagana karta SIM ani kredyt na czas antenowy. Według Petrusa połączenia mogą być wykonywane z każdym, w dowolnym miejscu, bez zakłóceń, o ile są wykonywane w obszarze o częstotliwości radiowej.

Petrus mówi, że we wrześniu 2016 r. gigant telekomunikacyjny MTC zaoferował mu stypendium, że zostanie jego dobroczyńcą.

Powiedział, że dyrektor ds. kapitału ludzkiego i spraw korporacyjnych MTC, Tim Ekandjo, przedstawił mu list, w którym towarzystwo zgodziło się sfinansować jego studia w celu uzyskania wybranego przez niego kierunku technologicznego po ukończeniu szkoły średniej.

W 2016 roku Ekandjo powiedział, że MTC zwykle nie finansuje uczniów natychmiast od 12 klasy; jednak w przypadku Petrusa firma była dumna z tego, że zrobiła wyjątek i była kojarzona i sponsorowała młodego człowieka, który udowodnił, że posiada zdolność do ulepszenia swojej przyszłości technologii telekomunikacyjnej na wyższy poziom.

Wszystko to nie zostało zrealizowane, ponieważ Petrus nie dostał się na uniwersytet, ponieważ nie zdał 12 klasy.

Rzecznik MTC John Ekongo powiedział, że nie wie, czy Petrus ma umowę z firmą dotyczącą projektu.

"Przeczytałem to tylko w gazecie. Może Simon powinien ci powiedzieć, z kim rozmawiał w MTC.

Zapytany, czy myślał o zamieszkaniu w Namibii lub Afryce, aby zaryzykować swoją wiedzę w świecie, Petrus powiedział, że od dzieciństwa chciał wynaleźć coś, co nie wyjdzie poza Afrykę, dopóki nie będzie znane na całym świecie.

"Wolę Afrykę jako najlepsze miejsce, w którym kiedykolwiek byłem, więc nie ma sensu, żebym wychodził z domu, jeśli mam całą wiedzę, którą mogę wykorzystać do zrobienia czegokolwiek. Widziałem wielu afrykańskich wynalazców, którzy zaginęli po tym, jak zaprezentowali swoje pomysły światu. Niewiele, co mam, to to, co mogę wykorzystać, dopóki nie znajdę odpowiedniej osoby, która mnie wesprze i skieruje na właściwą ścieżkę".

Wynalazek, którego ukończenie zajęło mu dwa lata (2015-2016), został złożony ze skrawków starych telewizorów i telefonów komórkowych i wymagał ponad 2000 dolarów finansowania od bezrobotnych rodziców, którzy poświęcili się, aby projekt ich syna zakończył się sukcesem.

Oprócz telefonu bez karty SIM, wynalazek Petrusa to cała jednostka składająca się z działającego radia, telewizora, żarówki, wentylatora i gniazdka.

Według Petrusa telefon nie jest jego pierwszym wynalazkiem. Mówi, że wynalazł helikopter w 2012 roku i eksplodującą bombę po obejrzeniu samouczków na Youtube; Ten ostatni wylądował w szpitalu.

W 2016 roku młody człowiek zdobył pierwsze miejsce w konkursie dla młodych innowatorów w Namibii na stworzenie maszyny, która może służyć zarówno jako suszarka do nasion, jak i chłodziarka.





A może...










thevillager.com.na/national/2022/simless-phone-inventor-still-looking-for-employment-seven-years-later/

Nadmierna kontrola

 

trauma to nie dyskomfort

brak rozeznania, co znaczą poszczególne określenia i bełkotanie za telewizorem

a zaczyna się od: "strasznie ciemno"

automatyzm - mówienie bezrefleksyjne, bez zastanowienia

bardzo groźne


fakt - istnieje przemoc psychiczna, głównie ze strony mężczyzn - nie wszyscy są pasywnie agresywni, ale większość


każda forma wtrącania się do cudzych spraw, nawet subtelna, "nieudowodniona" (ton głosu, mimika itp.) - jest agresją


można to określić jako:

- brak szacunku do innych

- "muszę mu to powiedzieć, bo inaczej pęknę jak balon!"

- agresja skryta za okrągłymi zdaniami


przyczyną może być:

- chęć osiągnięcia jakiegoś zysku

- strach przed oceną (wartościowaniem) innych 

- kompleksy

- subtelna agresja psychiczna ze strony innych (ton głosu, mimika itp.)

- "nakaz" społeczny ("mężczyźni walczą zawsze,  konkurują, bo mają to we krwi")

- "obyczaje" ("każdy tak robi")

itp.






chciwość i brak odpowiedzialności


twórcy portali społecznościowych tworzą je w taki sposób, by wykorzystać niedojrzałość układów nerwowych nastolatków, oraz to, że ci są szczególnie podatni na mechanizm uzależnienia

wykorzystując celowo mechanizm uzależnienia - twórcy treści są agresywni wobec odbiorców

jest to napaść w czystej postaci


komputery i świat wirtualny jest wyłącznie dla osób dorosłych


pierwsze, co można zrobić  nie kupować smartfonów, tylko telefon z przyciskami i minimalnym wyświetlaczem

zakaz smartofonów do 25 roku życia dla osób niepracujących



youtube.com/watch?v=_VeZflfBBkk

21






"internetowy krzykacz" ?









przedruk



4.09.2025, 07:23


Różal, Dziki Trener i influencerzy wyjaśniają nam świat. Na naszą zgubę


Wojciech Mucha


Niestety, polska infosfera praktycznie natychmiast stała się areną dezinformacji. Analiza tego przypadku przynosi bardzo niepokojące wyniki, tym bardziej że przeprowadzamy ją nie tylko my na użytek Państwa, Czytelników „Codziennej” i portalu niezalezna.pl. Trudno nie odnieść wrażenia, że jeśli gdzieś wróg odniósł sukces, to właśnie w walce informacyjnej. 


Rosja wybielana w sieci

Proszę sobie wyobrazić, że – jak wynika z analiz zajmującego się badaniem nastrojów w internetowych dyskusjach Instytutu Res Futura – ponad 1/3 komentarzy, które pojawiały się w środę w polskich mediach społecznościowych… sprzyjała Rosji. Co więcej, w pewnym momencie w internecie treści komentarzy wskazywały, że większość z internautów odpowiedzialnością za atak obarcza... Ukrainę (38 proc.), kolejna była Rosja (34 proc.), a polski rząd – 15 proc. Sprawa wygląda kuriozalnie, jednak taka nie jest.

Chodzi o komentarze wprost wspierające Rosję lub relatywizujące jej odpowiedzialność za atak na Polskę. I choć komentarze wskazujące Moskwę jako agresora i zagrożenie stanowiły większość (ok. 54 proc.), to sytuacja musi budzić zaniepokojenie.

Oczywiście należy w tym miejscu powiedzieć, że gros z prorosyjskich i antyukraińskich komentarzy to te produkowane przez zadaniowane do tego boty i „aktorów zewnętrznych”, jednak skala zjawiska i tak musi budzić zaniepokojenie. Tezy o rzekomej „ukraińskiej prowokacji”, wskazywanie na rzekome „braki dowodów” czy wręcz argumenty wspierające Rosję ze względu na jej rzekome „zagrożenie ze strony NATO” pojawiały się bowiem bardzo często i przeciętny internauta mógł się z nimi spotkać niemal powszechnie. Ich autorami i powielaczami byli także zwykli użytkownicy internetu – Polacy.

„Różal”, „Dziki Trener” i inni znawcy geopolityki

Stało się tak m.in. dlatego, że prorosyjskie i antypaństwowe, podważające zaufanie do służb narracje były wspierane przez część polskich influencerów i internetowych komentatorów. Ci w obliczu ataku na Polskę postanowili (w najlepszym razie) zmonetyzować przeróżne kontrowersyjne tezy, wykrzykując do kręconych przez siebie filmików hasła o „ukraińskiej prowokacji” czy „celowym wciąganiu Polski w wojnę”. Przykładem może być zawodnik MMA Marcin Różalski, którego w serwisie Instagram śledzi blisko 400 tys osób. Filmik, na którym „Różal” wzdycha do kamery, drwiąc z alertu RCB, i podaje w wątpliwość fakt, że drony, które wleciały na terytorium Polski, były rosyjskie, zdobył ponad 11 tys. polubień i setki komentarzy w stylu: „Mądrego warto posłuchać”, i wezwań, by „Różal” został ministrem spraw zagranicznych. Ja sam na filmik „Różala” podany przez kolejne osoby w różnych mediach społecznościowych natknąłem się kilka razy, choć fanem tego człowieka nie jestem.
Analiza zamiast wyciskania i suplementów

To oczywiście jedynie przykład. Innym może być niejaki „Dziki Trener”. Komentator-celebryta śledzony na Facebooku przez 2 mln ludzi, internetowy krzykacz (wrzaski do kamery to jego znak rozpoznawczy). Ten z kolei wskazywał na obecność „niby-dronów” i powtarzał tezy o próbie „wciągnięcia Polski w wojnę”. Jednocześnie cieszył się, że „Polacy nie dają się nabierać”, a więc mówiąc wprost: nie ufają własnemu państwu. „Czy było to celowe działanie Rosji? Być może. A być może wcale nie!” – powiadał ze swadą właściwą dla uczepionego płotu wiejskiego mądrali. Co przerażające, i tu komentarze internautów zdają się raczej sprzyjać takiemu stawianiu sprawy: „Ukropolin chce, byśmy dołączyli do wojny. Sami mogli wysłać te drony” – czytamy np. wpis osoby podpisującej się jako „Tylko Gosia” zamieszczony pod filmikiem „Dzikiego”. I choć trzeba oddać, że nie brakuje głosów, które sugerują, by „Dziki Trener” zajął się tym, na czym zna się najlepiej, a więc przerzucaniem ciężarów, to entuzjastów jego chłopskiego rozumu zdaje się być więcej.

Ale „Dziki Trener” i „Różal” to jedynie dwa przykłady. Podobnych „włączających myślenie” jest więcej, a jeśli dodać do tego anonimowe konta, generowane za pomocą sztucznej inteligencji filmy czy memy, można uznać, że skala była i jest powszechna. I choć na polu bitwy to z dronami sukces odniosły siły sojusznicze, to w walce o zamieszanie w głowach Polaków zwycięstwo Rosji jest wyraźne.

Bo dlatego nie sposób zrzucać całości odpowiedzialności za prorosyjskie lub choćby niuansujące rosyjską odpowiedzialność komentarze jedynie na „boty z Petersburga”. Nie, to także świat internetowych celebrytów i niebiorących odpowiedzialności za swoje słowa pohukiwaczy – ludzi rozmywających odpowiedzialność, podających w wątpliwość komunikaty wojska, służb i rządzących (prezydent i premier oraz całość polskich służb, a także politycy rządzący i opozycji mówili jednym głosem) czy wręcz sugerujących, że Moskwa ma rację lub wręcz jest ofiarą.

Dzieje się tak i dlatego, że w świecie skompromitowanych mediów III RP i powszechnej wręcz nieufności do polityków i dziennikarzy tego typu idące na przekór oficjalnej wersji „rozważania na chłopski rozum” zdobywają popularność i wprowadzają do głównego obiegu prorosyjskie narracje. Te podbijane są przez rosyjskich trolli, ale nie jest tajemnicą, że i część Polaków uznaje za stosowne podawać takie treści dalej lub wręcz im sprzyjać.
To nie tylko test bezpieczeństwa, ale i reakcji

Sprawa jest więc bardzo poważna. Oprócz przetestowania zdolności sojuszniczych, reakcji NATO na ingerencję w naszą przestrzeń i badania odpowiedzi Rosjanie przeprowadzili zapewne także analizę tego, jak ich atak wpływa na postawy polskiego społeczeństwa. I tu zapewne cieszą się, podobnie jak „Dziki Trener”, z tego, że „nie wszyscy dali się zwieść propagandzie”, a więc nie ufali oficjalnym komunikatom rządzących.

Jeśli dodać do tego fakt, że podobne stanowisko jak to prezentowane przez internetowych celebrytów podnosili niektórzy komentatorzy i publicyści (szczęśliwie nikt z polityków nie był chyba na tyle nierozważny), to można uznać, że tę bitwę Rosjanie w jakiś sposób wygrali.

To tym bardziej smutne, że sprawa jest oczywista. Wycelowane w Polskę ataki zostały dokonane przez to samo bandycko-terrorystyczne państwo, które od ponad dekady z różnym nasileniem atakuje Ukrainę – przez Federację Rosyjską. Nie ma absolutnie żadnego powodu, by tę wersję wydarzeń podawać w wątpliwość. Znalezione części bezzałogowych statków powietrznych zostały wyprodukowane w Rosji, wszelkie dane pokazują, że przyleciały z terenu wroga, trudno sobie zresztą wyobrazić, że Ukraina dysponowałaby tak potężnymi środkami dezinformacji, by pokusić się o wprowadzanie w błąd całego Paktu Północnoatlantyckiego. Atak był rozległy i jednocześnie kontrolowany przez siły RP i sojuszników z NATO przez cały czas jego trwania. Nie ma żadnych wątpliwości, kto jest za niego odpowiedzialny. Sprawy nie sposób więc porównać choćby do rakiety, która spadła w Przewodowie, zabijając dwie osoby.

Jeśli słyszą lub czytają Państwo podobne do wygłaszanych przez „Różala” lub „Dzikiego Trenera” tezy, oznacza to niemal na sto procent, że wypowiadający je albo postanowił zostać pudłem rezonansowym rosyjskiej propagandy, albo naoglądał się internetowych cudaków liczących na łatwe lajki i pieniądze z wyświetleń, albo sam jest człowiekiem z jakiegoś powodu chcącym zamieszać Wam w głowie.






niezalezna.pl/media/rozal-dziki-trener-i-influencerzy-wyjasniaja-nam-swiat-na-nasza-zgube/551956
21






Przestrogi króla Jana Kazimierza





Przepowiednia Jana Kazimierza. Prorocza wizja upadku Polski


Rzeczpospolita zostanie podzielona pomiędzy Rosję, Prusy i Austrię. Taką wizję ponad sto lat przed rozbiorami przedstawił poddanym król Jan Kazimierz. Władca trafnie przewidział tragiczny los państwa, choć był to tylko chwyt retoryczny, mający przekonać opozycję do zaniechania oporu wobec królewskich reform.





2025-09-16, 13:00


Królewska przepowiednia rozbiorów została wygłoszona dwukrotnie. Po raz pierwszy dramatyczną wizję przyszłości Rzeczypospolitej monarcha przedstawił podczas sejmu w 1661 roku. Proroctwo związane było z walką polityczną, którą dwór toczył z opozycją.

Elekcja vivente rege

Jan Kazimierz usiłował wprowadzić zmiany ustrojowe w państwie polsko-litewskim jeszcze pod koniec potopu szwedzkiego (1655-1660). Pojawiły się wówczas projekty reform, które usprawniłyby pracę parlamentu. Jednocześnie jednak władca, pod wpływem francuskiej małżonki Ludwiki Marii Gonzagi, usiłował przeforsować uchwałę o elekcji vivente rege, czyli wyboru nowego króla jeszcze za życia monarchy.

Para królewska, tworząca za francuskie pieniądze swoje stronnictwo, chciała w ten sposób zapewnić tron w Rzeczypospolitej kandydatowi z Francji. Wkrótce dwór skupił się głównie na projekcie vivente rege, zapominając o reformach ważnych dla funkcjonowania państwa polsko-litewskiego.

"Moskwa Litwę dla siebie przeznaczy..."

Sprawę elekcji za życia króla rozpatrywano właśnie podczas sejmu obradującego latem 1661 roku. Podczas wspólnej sesji izby poselskiej i senatu król wygłosił płomienne przemówienie, które miało przekonać opozycję do zaakceptowania jego propozycji. W mowie tej Jan Kazimierz zawarł też wizję upadku państwa polsko-litewskiego.

Zebrani usłyszeli więc, że jeśli proponowana reforma nie wejdzie w życie, to "Moskwa i Ruś odwołają się do ludów jednego z niemi języka i Litwę dla siebie przeznaczą; granice Wielkopolski staną otworem dla Brandeburczyka, a przypuszczać należy, iż o całe Prusy certować zechce [...], wreszcie Dom Austryjacki spoglądający łakomie na Kraków nie opuści dogodnej dla siebie sposobności i przy powszechnym rozrywaniu państwa nie wstrzyma się od zaboru".

Dwa słowa wyjaśnienia do tej jakże proroczej wizji monarchy. Ruś to zapewne Kozacy, którzy przyjęli carską protekcję i walczyli przeciwko Rzeczypospolitej. Terytorium Litwy, czyli Wielkiego Księstwa Litewskiego, składało się głównie z ziem zamieszkanych przez prawosławną ludność ruską. Z kolei Brandenburgia pozostawała w unii personalnej z Prusami. Już w następnym stuleciu całe państwo przyjęło nazwę Prus.

Abdykacja Jana Kazimierza

Jak wynotował książę Bogusław Radziwiłł, król był tak przejęty wygłoszeniem mowy, że najpierw spadł mu z głowy kapelusz, następnie z ręki wypadło mu berło, a na koniec, gdy wstawał z krzesła, potknął się o psa. Wszystkie te gafy zostały odebrane jako zły znak.

Trudno ocenić, na ile wpłynęło to na słuchaczy. Tak czy inaczej, dramatyczne wizje przedstawione przez monarchę nie zrobiły na opozycji wielkiego wrażenia. Projekt został odrzucony, ale para królewska nie zamierzała odpuścić.

W kolejnych latach walka z opozycją, którą reprezentował magnat Jerzy Sebastian Lubomirski, doprowadziła do wybuchu wojny domowej. Klęska w konfrontacji z poddanymi, a także śmierć Gonzagi w 1667 roku zniechęciły Jana Kazimierza do sprawowania dalszych rządów nad Wisłą. Podjął decyzję o abdykacji.

Ta nastąpiła 16 września 1668 roku, podczas ostatniego dnia obrad sejmowych. Władca wygłosił mowę pożegnalną, w której zwolnił poddanych z przysięgi, przeprosił za błędy oraz... powtórzył proroczą wizję upadku Rzeczypospolitej.

Jan Kazimierz zmarł na emigracji we Francji w 1672 roku. Dokładnie sto lat później miał miejsce pierwszy rozbiór państwa polsko-litewskiego. W 1795 roku za sprawą Rosji, Prus i Austrii, zgodnie z przepowiednią króla, Rzeczpospolita przestała istnieć.




***

Artykuł powstał w cyklu "Minihistorie", w którym wyławiamy z kronik, książek, dawnych gazet czy z radiowych nagrań krótkie opowieści: intrygujące, zaskakujące, unikatowe.

Źródła: Polskie Radio/th

T. Wasilewski, Ostatni Waza na polskim tronie, 1984.






polskieradio24.pl/artykul/3580217,przepowiednia-jana-kazimierza-prorocza-wizja-upadku-polski
21


Kto pracował na dobrobyt Niemiec




przedruki


KL Stutthof - księgowość zbrodni, anatomia reparacji. Zamiast pouczać rząd polski, niech rozliczają własnych zbrodniarzy




Mordowali, rabowali, upokarzali, zniewalali, kradli. I skrupulatnie zyski księgowali. Zbrodnia zorganizowana przez państwo niemieckie, jego rozmaitych funkcjonariuszy, na sposób przemysłowy. Dziś mówią nad Renem i Szprewą, że czują się cokolwiek podle, ale wara od ich pieniędzy. Nie mają żadnych długów, mają swój majątek. Zdobyty z pracy własnej, pracy tatusia i mamusi, babci i dziadka. Ich pieniędzy?

Z ciężkiej pracy przy obsłudze komór gazowych, utrzymywaniu ognia w krematorium, wydawaniu wyroków śmierci na podstawie decyzji policyjnego sądu doraźnego: imię, nazwisko, data urodzenia, „polnische Inteligenz”, „polnische Minderheit” - rozstrzelać.!!!

Babcia pisała kogo rozstrzelać, dziadek strzelał albo tłukł styliskiem łopaty, a mała mamusia i mały tatuś słuchali Schumanna w salonie przyległej do obozu willi komendanta KL Stutthof Paula Wernera Hoppe.

Jego klientem był m.in. Erich Wiens, „Bauer” z Chorążówki (Junkertroyl) wsi odległej kilka kilometrów od Stegny i Sztutowa. Dobry rolnik, dobry Niemiec. W dniach 22, 23, 24, 25, 27, 28 września 1943 roku P. W. Hoppe dostarczał mu codziennie komando 10 więźniów - więźniów bez wyroku czy raczej niewolników III Rzeszy. Dzienną pracę jednego mężczyzny wyceniano na 3 marki niemieckiej Rzeszy. Godzina pracy polskiego niewolnika kosztowała Herr Wiensa 25 fenigów, mniej niż cena bochenka chleba. Łącznie za 720 godzin pracy Herr Wiens został zawezwany do zapłaty na rzecz Konzentrationslager Stutthof 720 marek.

Z przymusowej pracy zniewolonych Polaków regularnie korzystała też Deutsche Ausruestungswerke GmbH, zakład Stutthof. Od 1 do 31 stycznia 1943 roku pomnażało niemiecki majątek zbrojeniowy 5756 robotników wykwalifikowanych i 1941 ich pomocników. Za pracę pierwszych P. W. Hoppe liczył sobie po 1,5 marki, za robotników bez kwalifikacji policzył po 50 fenigów. Łącznie 9604,50 marek za miesiąc, płatnych na konto KL Stutthof w „Reichsbankhauptstelle Danzig Nr. 1478” lub na konto pocztowe „Danzig Nr. 7960”. I żeby był porządek, koniecznie należało podać numer wezwania do zapłaty. Termin płatności - 1 marca 1943 roku.

Pod względem rzeczowym i obrachunkowym wezwanie zapłaty sprawdził SS-Obersturmfuehrer z zarządu gospodarczego obozu.

Właśnie dlatego chcemy od Niemców reparacji. Z milionów takich haniebnych zdarzeń Niemcy ufundowali sobie swój dostatek. Okradali Polaków z ich majątków, siedlisk, okradali z godności, na końcu mordowali.



Spadek po swoich babciach i dziadkach Niemcy przejęli z dobrodziejstwem inwentarza, także ze zobowiązaniami. Dochody z KL Stutthof, księgowane przez Główny Urząd Gospodarczo-Administracyjny SS -Inspektorat Obozów Koncentracyjnych pokazują tylko jeden epizod ohydnego procederu, w którym państwo niemieckie wzbogaciło się na zbrodniczym wyzysku - jak mordowało systemowo by systemowa się bogacić.

Udawać teraz, że 500 mln marek pomocy humanitarnej od rządu niemieckiego rozdzielone pomiędzy niektóre ofiary reżimu III Rzeszy przez „Fundację Polsko-Niemieckie Pojednanie”, kończy rozrachunek to słabe alibi.

Jak wycenić jawny mord na polskich pocztowcach z Gdańska - w tym Janie Michoniu i Józefie Wąsiku, jak wycenić nędzę, w którą ich śmierć wpędziła ich rodziny. Sam rytualny wieniec nie wystarczy…

Reparacje to naprawa zła wyrządzonego niegodnie. Zamiast pouczać rząd polski o niedostatku praworządności i niezależności sądów pomniejsi dyplomaci niemieccy, jak Cornelia Pieper, konsul w Gdańsku, niech rozliczają własnych zbrodniarzy, których praca w KL Sutthof fundowała dobrobyt ich państwa. Ktoś w końcu krematoria produkował, ktoś kupował, płacił i wykorzystywał. Firma H. Kori GmbH z Berlina, producent pieców do KL Stutthof zakończyła działalność całkiem niedawno. Piękny spadek po III Rzeszy…

Nie martwcie się Niemcy, dobrą pracą uwolnicie się od długów przeszłości.

Tekst opublikowany na portalu Wybrzeze24.pl



Marek Formela

Publicysta, redaktor naczelny "Gazety Gdańskiej" i portalu Wybrzeze24.pl




------------






Niemiecki rewizjonizm w natarciu po wizycie Karola Nawrockiego w Berlinie

20.09.2025 17:29

Cytowany przez portal dw.com niemiecki magazyn polityczny „Cicero” traktuje odstąpienie przez Niemcy ziem wschodnich jako rekompensatę za straty wojenne, które Polska poniosła w czasie II wojny światowej. Materiał na ten temat został opublikowany po niedawnej wizycie Karola Nawrockiego w Berlinie, który poruszył ten temat w rozmowie z prezydentem Niemiec Frankiem Walterem Steinmeierem oraz kanclerzem Friedrichem Merzem. Autor tekstu, Thomas Urban określa polskiego prezydenta mianem „przedstawiciela nacjonalistycznego obozu”, który w kampanii wyborczej nie stronił od antyniemieckich akcentów.


Co musisz wiedzieć:

Polska jako suwerenny kraj nigdy nie otrzymała, ani nie zrzekła się reparacji od Niemiec
Niemcy od lat czynią wysiłki, aby uniknąć wypłacenia Polsce reparacji wojennych
Większość Polaków domaga się od Niemiec zadośćuczynienia za dokonane zbrodnie i kradzieże


„Odstąpienie przez Niemcy ziem wschodnich Polsce było traktowane jako rekompensata za straty wojenne. Ten i poprzedni rząd w Berlinie unika powoływania się na ten argument”

– ubolewa niemiecki magazyn „Cicero”.

Autor materiału wyraził zdziwienie, że „nikt z komentatorów w wiodących polskich mediach nie zwrócił uwagi na to, że właściwym powodem odrzucenia przez Berlin polskich roszczeń reparacyjnych nie jest oświadczenie z 1953 r., lecz raczej odstąpienie Polsce przez Niemcy niemieckich ziem wschodnich po II wojnie światowej”. Cały problem polega na tym, że to Niemcy wywołały II wojnę światową i to one ją przegrały, natomiast ziemie, o których mowa w tekście zostały przyznane niesuwerennej wówczas Polsce przez układ jałtański. Nie było tam żadnej dobrowolności ze strony Niemiec, więc nie sposób argumentować, iż mogłyby to być jakiekolwiek reparacje. Co więcej to Niemcy wpadli na pomysł, aby próbować wyłudzić od Polski odszkodowanie za „zagarnięcie” przez nią tych ziem, co stało się impulsem do rozpoczęcia żądań strony polskiej uzyskania należnych jej reparacji od zachodniego sąsiada.


Publicysta krytykuje brak jasnego stanowiska niemieckiego rządu kanclerza Olafa Scholza w reakcji na raport o stratach wojennych, przedstawiony przez stronę polską w 2022 r., nazywając postawę rządu „zaniedbaniem”. Zdaniem niemieckiego dziennikarza polityk uważany za twórcę polityki odprężenia, kanclerz Willy Brandt (1969-1974), uważał odstąpienie Śląska, Pomorza oraz południowej części Prus Wschodnich na rzecz Polski za odszkodowanie za niemieckie zbrodnie. „Ówczesne kierownictwo w Warszawie widziało to tak samo” - przekonywał autor. Problem w tym, że żaden rząd w Warszawie nigdy nie wyraził podobnego stanowiska, ani nawet go nie zajmował.

Niemiecki rewizjonizm


„Obecnie niemieccy politycy unikają publicznego nazwania po imieniu tego kontekstu tak, jakby obawiali się, że przypomnienie o wypędzeniu milionów Niemców z ziem nad Odrą i Nysą oraz o przejęciu ich mienia przez polskie państwo może uruchomić własną negatywną dynamikę”

– czytamy w „Cicero”.

Urban zwraca uwagę na kontrargumenty strony polskiej, która twierdzi, że niemieckie ziemie wschodnie zostały Polsce przyznane jako rekompensata za polskie tereny wschodnie przejęte przez ZSRR. Autor przyznał, że jest to zgodne z faktami. Przekonuje jednak, iż to stanowisko oznacza, że Niemcy mieliby zapłacić za aneksję dokonane przez Stalina. Jego zdaniem w Bundestagu nigdy nie powstanie większość akceptująca takie stanowisko, a przeważająca większość Niemców, także ci, którzy angażują się na rzecz polsko-niemieckiego dialogu, będzie przeciwna. Lekceważy tym samym fakt, iż Niemcy jako strona przegrana nie mieli możliwości jakichkolwiek głosowań czy negocjacji, a próba narzucania teraz Polsce niemieckiego rewizjonizmu jest co najmniej nie na miejscu.

Kończąc swoje wywody, Urban zaapelował o zorganizowanie konferencji polskich i niemieckich historyków poświęconej reparacjom. W jego ocenie odpowiednim miejscem byłby Niemiecki Instytut Historyczny w Warszawie, nie zaś jakiekolwiek neutralne miejsce.


Niemiecka narracja się nie zmienia

Niemiecka narracja od lat się nie zmienia. Niemcy nie tylko usiłują wybielić swoje winy, ale nie chcą płacić za zbrodnie, mimo że, jak wykazał polski Instytut Pamięci Narodowej, u źródeł współczesnej potęgi gospodarczej Niemiec jest rabunek z czasów II wojny światowej. Źródła dzisiejszej niemieckiej potęgi gospodarczej to infrastruktura i technologie z czasów Wehrwirtschaft, czyli gospodarki wojennej, opartej na grabieży mienia i wyzysku ludności z państw podbitych przez Niemcy w czasie II wojny światowej.

Jak szacują historycy IPN, około 90 proc. niemieckich firm odnosiło korzyści z niewolniczej pracy jeńców wojennych, więźniów obozów i różnego rodzaju przymusowych robotników. Część z tych firm wyrosła na wielkie światowe koncerny, które są w stanie – podobnie zresztą, jak i państwo niemieckie – wypłacić należne Polsce reparacje, ale nie ma ku temu woli politycznej.

Z niewolniczej i przymusowej pracy więźniów obozów koncentracyjnych i zagłady – jeńców wojennych – korzystało w okresie istnienia III Rzeszy 90 proc. ówczesnych niemieckich firm. Największe z nich to: Continental, BMW, Mercedes-Benz, Volkswagen, Siemens, Bayer, Agfa, Dr. Oetker, Hugo Boss, Allianz, Deutsche Reichsbahn, Lufthansa, Deutsche Bank, koncern IG Farben. Na niemiecką gospodarkę pracowało przymusowo łącznie14 mln ludzi, w tym 3,2 mln Polaków. Do tego dochodziły masowe grabieże – zgodnie z szacunkami niemieckiego historyka Götza Aly’ego, zagrabione przez Niemców zasoby miałyby dzisiaj wartość co najmniej 2 bln euro.


Niemcy wzbogacili się na krzywdzie Polaków

„Pojęcie Lebensraum w celu zdobycia przestrzeni życiowej implikuje to, co się stało później, czyli Holokaust narodu żydowskiego i wyniszczenie narodu polskiego, natomiast zdobycie dominującej pozycji gospodarczej implikuje grabież, którą Niemcy prowadzili w całej Europie”

– mówił dr hab. Tomasz Panfil podczas otwarcia wystawy „Gospodarka III Rzeszy”, ukazującej źródła dzisiejszej niemieckiej potęgi gospodarczej: infrastrukturę i technologie z czasów Wehrwirtschaft. „Bardzo często w historiografii mówi się, że naziści to armia i partia, że gospodarka jest po prostu niemiecka. Tymczasem to nie jest prawda. Gospodarka niemiecka jest takim samym narzędziem realizacji ludobójczych planów Hitlera i NSDAP, jak inne instytucje państwa niemieckiego, jak Wermacht, jak SS” – dodał. Przypomniał jednocześnie, iż „Niemcy grabili wszystko: od łyżeczek do kawy po dzieci”.


„Porozumienie zawarte pomiędzy Armią Krajową a gen. von dem Bachem zawierało punkt mówiący, że armia niemiecka i państwo niemieckie przejmuje pełną odpowiedzialność za mienie pozostawione przez warszawiaków”

– przypomniał dr hab. Panfil. Jak wyglądała ta odpowiedzialność?


„Ta liczba też tu pada i niewykluczone, że jest nawet zaniżona: 46 tysięcy wagonów kolejowych wszystkiego, co dało się ukraść z Warszawy, wyjechało z Warszawy do Niemiec. Grabili wszyscy i wszystko”

– zauważył.


„Dawniej wysoko postawieni funkcjonariusze reżimu stają się prominentnymi biznesmenami, czy politykami nowych, demokratycznych Niemiec. Nie ma zerwania, jest ciągłość – jest ciągłość prawna, jest ciągłość ludzka, jest ciągłość materiałowa”

– wskazywał historyk.


„Coś, co zaczyna się jako biznes z dziedziny przemysłu ciężkiego, spożywczego, kończy się jako biznes paserski, czyli budujący dalsze powodzenie na tym, co zostało ukradzione Żydom, Polakom, Belgom, Norwegom, Czechom, Grekom, Holendrom, Francuzom”

– konkludował.

Wprawdzie po wojnie gospodarka niemiecka przeżywała intensywny rozwój także dzięki pieniądzom z amerykańskich funduszy inwestycyjnych zwanym Planem Marshalla, jednak historycy IPN nie mają wątpliwości, że fundamentem niemieckiego cudu gospodarczego były infrastruktura i technologie z czasów Wehrwirtschaft.


„W pierwszych latach wojny dochody z grabieży i bezwzględnej eksploatacji terytoriów podbitych przez Niemców w wyniku błyskawicznych kampanii przewyższały koszty działań wojennych. Jednak na przełomie 1942 i 1943 r, po potężnych stratach poniesionych w walkach ze Związkiem Sowieckim i w Afryce Północnej, Niemcy zostały zmuszone do zwiększenia wysiłku”

– wskazuje IPN, dodając iż ogółem w Wermachcie i SS służyło około 17 mln ludzi.



„Kto zatem pracował, gdy Niemcy walczyli?”

– pytają retorycznie eksperci.






Autor: Anna Wiejak



-----------





Popiersie Bismarcka w Szczytnie?! 

Czarnek ujawnia i przypomina: Był odpowiedzialny za brutalną germanizację Polaków




Wiceprezes PiS Przemysław Czarnek na antenie Telewizji wPolsce24 ujawnił, że burmistrz Szczytna rozesłał do radnych mapkę, z której wynika, iż w rewitalizowanym parku w Szczytnie miałaby powstać aleja Otto von Bismarcka i jego popiersie!


Wczoraj byłem w Szczytnie na spotkaniu z mieszkańcami (…), była również pani radna, która pokazała mi mapkę, którą otrzymali radni miasta Szczytno od burmistrza, to jest wstęp do dyskusji o projekcie uchwały o rewitalizacji tamtejszego parku przedwojennego i w tym parku ma się znaleźć aleja Bismarcka i na końcu tej alei ma być popiersie Bismarcka. Człowieka, który jest odpowiedzialny za Kulturkampf, za brutalną germanizację milionów Polaków

— powiedział na antenie Telewizji wPolsce24 Przemysław Czarnek.


Oni, mieszkańcy Szczytna, mają teraz sławić poprzez aleję Bismarcka. To są ci sami ludzie z kręgu tych, których trzeba repolonizować, a którzy mówią, że Niemcom musimy zawsze za wszystko dziękować i niczego broń Boże się od nie domagać

— dodał.

-----------------














.tysol.pl/a146731-niemiecki-rewizjonizm-w-natarciu-po-wizycie-karola-nawrockiego-w-berlinie

wpolityce.pl/polityka/740913-popiersie-bismarcka-w-szczytnie-czarnek-ujawnia

wpolityce.pl/historia/740653-kl-stutthof-ksiegowosc-zbrodni-anatomia-reparacji

21

dziennikarz, pisarz i tłumacz

 










Zwróćcie Państwo uprzejmą uwagę na poszczyznę





"trupiejące" widzę drugi raz, więc pewnie w notatniku na czerwono zapisane








Jan Wróbel - wywiad w press.pl





...i ta sesja zdjęciowa...




„Zamknijmy internet” – proponuje zwolniony z Tok FM Jan Wróbel w rozmowie z „Press”

06.09.2025, 08:35




Z Wróblem rozmawia Andrzej Skworz.





Porozmawiamy poważnie?

Zawsze rozmawiam poważnie.

W każdym wywiadzie ucieka Pan w żarty. Kiedyś tłumaczył Pan tak: „Nikt z porządnych dziennikarzy, którzy mają dobre pióro, nie weźmie na siebie głupiej gęby faceta od śmichów-chichów. A ja wziąłem”. I to właśnie słyszałem jako zarzut przeciwko prowadzonym przez Pana „Porankom” w TOK FM, skąd Pana niedawno zwolniono.

Swoich poranków – siłą rzeczy – nie słuchałem. A co do żartów: są one kodem kulturowym warszawskiej inteligencji. A szerzej – ogółu inteligentnych ludzi.

Zanim ktoś mi zarzuci klasizm, bo rzekomo nie mówię do ludzi spoza inteligencji – zaprzeczę. Mówię, ale tym inteligenckim kodem, w którym wyrosłem.

Dziś już nikt nie odwołuje się do inteligencji jako klasy społecznej.

Kod inteligencki opiera się na tym, że żyje się bardzo serio, ale trzyma się fason, i to fason żartobliwy. Bo za nim kryje się dystans człowieka myślącego wobec rzeczywistości. Dystans nie oznacza chłodu ani neutralności.

Jednak nie wszyscy łapali Pana żarty. Jedna z osób współprowadzących „Poranki” w TOK FM powiedziała mi, że dworowanie z poważnych tematów „narusza powagę spraw publicznych”. Śmieje się Pan?

Tak, bo poważną częścią choroby ostatnich dwudziestu lat jest trucie nas wywodami zrównującymi rządy Donalda Tuska bądź rządy Jarosława Kaczyńskiego z rządami Berii czy Goebbelsa. A w wersji light – Łukaszenki. To są ordynarne kłamstwa, które powtarzane zostają uznane za prawdę przez ludzi skądinąd zacnych i myślących.

Jeszcze długo będę miał robotę w postaci przekłuwania takich balonów. Bo mamy w Polsce polityczne dylematy, ważne sprawy, co do których ludzie mają prawo się spierać i waśnić. Ale nie ma w Polsce wojny o wszystko. Jak na razie – nikt nie ma prawa myśleć, że gdyby ktoś z visem czy parabellum w ręku „załatwił wreszcie tę gnidę”, to wszyscy byśmy na tym zyskali.

O której gnidzie Pan myśli?

Wszystko jedno o której. Nie ma w Polsce ludzi, których należałoby zlikwidować, wysłać na emigrację czy zamknąć w obozie. To jest chorobliwe myślenie.

Dziś wystarczy nie myśleć – jak ja – że w Polsce żyjemy pod okupacją, by część dziennikarzy oraz słuchaczy odniosła wrażenie, że nie rozumiem trwogi rządów NSDAPiS.

Sam lubię utożsamiać się z formacją stańczykowską, czyli ludźmi, którzy byli konserwatystami, powszechnie nienawidzonymi, a posługiwali się bardzo złośliwym żartem wobec swoich przeciwników politycznych.

Już się nie dziwię, że mają Pana co najmniej za symetrystę. Sam Pan się podkłada.

Tylko że to oni się mylą, a nie ja.

Ta sama osoba prowadząca „Poranki” powiedziała mi, że te Pańskie śmichy-chichy mogły prowadzić do relatywizmu. To chyba najgorsze, co może usłyszeć konserwatysta.

Nie jestem relatywistą. Prawda nas wyzwoli. Co skądinąd łatwo spuentować, że dlatego nigdy nie jesteśmy wyzwoleni do końca. Bo prawda jest realnie nieosiągalna, ale marsz ku niej jest świętym obowiązkiem konserwatysty.

Tylko że zwaśnione strony uważają, że to one mają monopol na prawdę.

Był Pan, do niedawna, dyżurnym prawicowcem TOK FM. Przed Panem byli nimi Rafał Ziemkiewicz i Igor Janke. Rozumiał Pan Ewę Wanat, która zwalniała Ziemkiewicza za pomówienie Adama Michnika?


My, konserwatyści, szanujemy swoich pracodawców i jeśli bierzemy od kogoś pieniądze, to nie szczekamy na niego.

Wielu tak robi.

Miałem okazję pracować w różnych miejscach i anegdot, czasami bardzo złośliwych, zebrałbym całkiem sporo. Nie wyobrażam sobie, by się uśmiechać, stać po wypłatę, a potem robić notatki, żeby kiedyś wszystko zgrabnie opisać.

Pięć lat później Ewa Wanat pożegnała Igora Jankego. Pisał z rozżaleniem: „Powiadomiła mnie, że otrzymywała wiele protestów od słuchaczy. Do tej pory wielokrotnie słyszałem od szefowej TOK-u, że »słuchalność« wtorku jest bardzo dobra. Namawiała mnie do wyrazistych komentarzy i jak najbardziej wyrazistego wygłaszania swoich poglądów. Teraz okazało się, że to jest jednak problem”.


A co ja napisałem, gdy mnie zwolnili z TOK-u? Bo nie mogę sobie przypomnieć.

Nic Pan nie napisał, a przetrwał w radiu prawie trzy prezydenckie kadencje – blisko 15 lat.

Igor jest bardzo sympatycznym człowiekiem o dużych zdolnościach. A dlaczego zdecydował się napisać tych kilka zdań, w których zresztą nic wielkiego nie ma – to trzeba już jego zapytać.

Panu też przy rozstaniu mówiono o komentarzach słuchaczy?

Nic o tym nie słyszałem. Każdy Michał Probierz tworzy taki skład reprezentacji, jaki chce. I gdybym ja był szefem radia TOK FM, to też bym tak robił. Więc jeśli ktoś chce mieć inny skład i daje to do zrozumienia, to dziękuje się zawodnikowi za zwycięstwa w kadrze i żegna się z nim.

Mógł Pan użyć innych przykładów. Przypominam sobie, jak redaktorzy naczelni „GW” porównali prezesa Agory do Daniela Obajtka. Nazwiska Probierz użył Pan specjalnie?

Tak. Jak pan chce anegdot, to mogę panu opowiedzieć, jak Ewa Wanat przyjmowała mnie do pracy.

Poproszę.

Umówiliśmy się na spotkanie i gdy okazało się, że chodzi o rozmowę o pracę, to dogadaliśmy się błyskawicznie. A ja na koniec stwierdziłem: „Pani dyrektor, proszę pamiętać – mnie się łatwo zwalnia”. Wanat nigdy nie zrobiła z tego użytku. Gdy przyszła Kamila Ceran, powiedziałem coś podobnego: „Kamilo, pamiętaj, sam byłem dyrektorem szkoły, zwalniałem ludzi. Byłem szefem i zastępcą szefa działu w gazecie, więc wiem, że czasem trzeba się rozstać. W razie czego – mnie się łatwo zwalnia”.

Dlaczego Pan to mówił?

Na wypadek, gdyby moja, taka czy inna, prawicowość nagle zaczęła komuś przeszkadzać.

Gdy trzeba zmienić skład reprezentacji, Lewandowski nie gra. To porównanie zrobiłem znów ironicznie, bo nie jestem Robertem Lewandowskim polskich mediów.

Gdy ten wywiad się ukaże, możliwe, że Lewandowski znów będzie kapitanem.

A ja może będę znów pracował w TOK-u. Żarcik…

Kiedy Pan się dowiedział, że audycja z 6 maja, nazwana potem „Zaczyna się od dwóch mieszkań i kończy na zdradzie Polski”, będzie Pana ostatnią?

No comments.

Przecież może Pan to powiedzieć.

Mogę, ale nie chcę. Umówiliśmy się z Maciejem Głogowskim, że miłe rozmowy na temat przeszłości radia zachowamy dla siebie. I myślę, że obaj tak zrobimy.

Dodał, że to nic osobistego?

Nie pamiętam. Ale ja tej frazy często nadużywam w szkole jako maniak „Ojca Chrzestnego”, więc nie zapamiętałbym, gdyby ktoś użył jej w stosunku do mnie.

Słyszałem, że w radiu sądzą, iż Głogowski musiał kogoś zwolnić, by udowodnić, że nie jest szefem malowanym.


Ale nie musiałoby paść akurat na mnie. Po drugie: nie mam przekonania, że ludzie w radiu myśleli o Maćku jako o człowieku z papieru.

Słuchacze mają wątpliwości, bo jeden z nich napisał: „Mam nadzieję, Macieju Głogowski, że nie maczałeś palców przy zwolnieniu Janka Wróbla”. Śmieje się Pan?

Tak.

Cytuję dalej: „On był kolorowym, niezależnym, ciekawym ptakiem w tej rozgłośni, a nie nudną, monotonną, usypiającą otoczenie kurą”.

Na pewno nie jestem usypiającą kurą, bo Pan Bóg podarował mi wysoki głos, co w radiu musiało brzmieć strasznie. Zawsze słuchaczom współczułem.

Ważna uwaga: gdy się prowadzi audycję radiową czy telewizyjną, o ile nie jest to program funeralny, człowiek ma za zadanie robić przedstawienie. Taki performance może oczywiście być udany lub nie, może przemycać wartościowe treści, a może tego nie robić. Ale fakt, że człowiek unika wejścia w rolę trefnisia, nie czyni z niego myśliciela czy mędrca. Dziennikarzom unikającym wzbudzenia emocji u słuchaczy, nawet tych negatywnych, przypisałbym rodzaj braku odwagi. Bo jest specyficzną odwagą, że człowiek sam wystawia się na zasłużone szyderstwo.

Co się stało, że spośród wszystkich stacji radiowych w Polsce w pierwszym kwartale 2025 roku słuchalność najbardziej spadła właśnie TOK FM?

Chyba nie jestem osobą, która mogłaby wiarygodnie na ten temat się wypowiadać. Ale mam nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej.

Tak może myśleć obecny prezes Grupy Eurozet, który stwierdził, że po wyborach 2023 roku zniechęcenie do polityki dotknęło wszystkie media newsowe. Pracujemy nad zmianami – powiedział. Zmieniono logo stacji, jej charakterystyczne zapowiedzi dźwiękowe na takie, które są nierozpoznawalne, i zwolniono Wróbla. To chyba większość zmian.

Może wystarczy. Jak wiadomo, jestem człowiekiem legendarnie skromnym. Gdyby się okazało, że z powodu zmiany wtorkowego prowadzącego słuchalność odbije w górę, to będzie dobrze świadczyło o moim znaczeniu dla dziejów polskich mediów.

A poważnie, kiedyś miałem intuicję, którą podzieliłem się z ówczesnym szefostwem, że w TOK FM jest o wiele za dużo polityki. Uważałem, że należy zapraszać do porannych pasm ludzi, którzy nie są politykami ani nie mówią o polityce. Może wtedy poranne pasmo byłoby uratowane? Nie mam zielonego pojęcia. Projektowanie mediów to dopiero będzie mój kolejny hipotetyczny sukces życiowy, na razie nie mam na tym polu żadnych zasług.

Słuchacze po Pana zwolnieniu pisali też: „Lubię pluralizm, ale Wróbel i jego goście oraz ich komentarze to było przegięcie”. Ich zdaniem wciąż zapraszał Pan tych samych gości, dziennikarzy znanych sobie z poprzednich redakcji.

W radiu, w którym przez lata w piątek były zawsze te same trzy osoby, trudno jest budować narrację, że to bardzo źle. A ja akurat miałem politykę poszukiwania nowych twarzy. Kłopot polegał na tym, że chciałem, aby były to twarze kobiece. A z nimi jest zawsze trudniej. Zapraszający zawsze słyszy pytanie: „A o czym będzie audycja?”. Mężczyzna nigdy tak nie pyta.

Założy marynarkę i pobiegnie do studia.

Radio jest instytucją dość niedoinwestowaną, jeżeli chodzi o liczbę pracowników, więc oni są zawsze pod presją. Nie daj Boże jakaś grypa, covid czy wakacje. Wtedy wizja, że trzeba szukać osoby nowej, która na dodatek będzie trudna do wydzwonienia, jest już czystym horrorem.

A była w radiu inna lista gości? Czarna?

Za czasów Ewy Wanat sam o to zapytałem. „Słuchajcie, kogo nie zapraszać, żebyście nie dostali wścieklizny?”. Ewa bardzo długo myślała, bo to pytanie było dla niej zaskakujące. Było to wiele lat temu, muszę zaznaczyć. I w końcu wymieniła dwa nazwiska. Oba związane z publikacjami personalnie atakującymi osoby bardzo blisko związane z TOK-iem. Uznałem, że to jest argument przekonujący. Nigdy tych dwóch osób nie zaprosiłem.

A nie zgodzono się na jakichś Pana gości?

To były bardzo rzadkie przypadki. Był kiedyś czas polityki Radia TOK FM, żeby nie promować Konfederacji. Ona wtedy jeszcze nie była tą dobrą, która ma szansę pokonać PiS, tylko starą, złą Konfederacją.

Szczerze mówiąc, jak na 15 lat i setki audycji, były to incydenty.

A kogo sam nie chciał Pan zapraszać?

Nie chcę mówić po nazwiskach, bo byłby to rodzaj publicznego kopniaka. Miałem kilku polityków, których starałem się nie zapraszać. Jeżeli zaś doszło do ich zaproszenia, to zawsze potem krzywiłem gębę. Oczywiście, nie do tej osoby, ale do wydawcy, że mnie nie posłuchał. Widzi pan, ja najchętniej zapraszałbym tylko kilka osób, które odpowiadają na pytania i w sposób pogłębiony widzą rzeczywistość. Jest ich w Polsce może dziesięć, no, góra oczko – 21.

Do programów o teatrze zapraszamy krytyków czy aktorów? No raczej krytyków, potem reżyserów, a dopiero na koniec aktorów.

Ale w polityce to nie działa.

Dlaczego?

Bo od czasu, gdy Mariusz Walter, Adam Pieczyński i Grzegorz Miecugow stworzyli TVN 24, politycy zajęli wszystkie miejsca w pierwszych rzędach. Są aktorami, orkiestrą i widzami. Nawet w rozgadanych Włoszech w głównych programach informacyjnych nie ma codziennych występów polityków. Najwyżej ruszają ustami, a o tym, co powiedzieli, mówią za nich dziennikarze i analitycy.

Partyjny przekaz dnia jest bluszczem, któremu nie powinno się dawać rozrastać. Tyle że w Polsce niemała część środowiska komentatorskiego sama daje przekazy dnia. Oczywiście, zupełnie przypadkowo, związane z dobrem ulubionej partii. Naprawdę nie dlatego, że biorą za to forsę albo że są na czyichś usługach. Po prostu w swoim sumieniu uważają, że należy daną partię poprzeć.

Mówił Pan kiedyś: „Są dwa gatunki komentatorów. Pierwszy – jak z „Rejsu” – pisze to, co ludzie wiedzą i chcą przeczytać raz jeszcze. Drugi próbuje epatować tym, że napisze coś innego, niż pan jest przyzwyczajony czytać. Nie wiem, który jest lepszy” – dodawał Pan.


Naprawdę powiedziałem, że nie wiem?

Tak, ale teraz już wie Pan na pewno, że w TOK-u trzeba było mówić to, co kierownictwo i słuchacze słyszeli i znów chcą usłyszeć.

Dlaczego? Myśli pan, że przez te 15 lat nie było dziesiątki razy takiej refleksji: „Czy ten Wróbel tutaj pasuje”? Zakładam w ciemno, że musiało tak być. Swego czasu podśmiewałem się z tej napuszonej narracji o aferze z tzw. dwoma wieżami w „Gazecie Wyborczej”. Rzekomo opisywała „mafijny deal” Kaczyńskiego z mętnymi ludźmi, a była – cokolwiek niemądrą – rozmową Kaczyńskiego, który mówił swoim niedoszłym kontrahentom: „Musicie pójść do sądu i zrobić nam sprawę, to wtedy będziemy wam mogli zapłacić”. Wybaczy pan, ta narracja o mafijnym dealu i końcu Kaczyńskiego, bo rzekomo objawił się jego całkowity cynizm, była fałszywa.

A jaka niby była prawdziwa?

Prawdziwa jest taka, że wiele inwestycji, które powstają, zwłaszcza w prestiżowych miejscach, nie rośnie dlatego, że odbył się kosmicznie transparentny przetarg, w którym punkty zostały rozdane przez maszynę z Marsa, ale z zasady jest to jakiś rodzaj umowy ludzi, którzy są dobrze poukładani. To była narracja o Polsce, a nie o tym, że Kaczyński jest wielkim gangsterem. Wyśmiałem to w TOK-u i wyszło na moje. Świat dziennikarski, poza tymi szczególnie wierzącymi, z dystansem podszedł do całej tej historii.

Wszystko się we mnie burzy. Wojciech Czuchnowski, który ujawnił taśmy Kaczyńskiego, kilka lat później został Dziennikarzem Roku. A w sprawie dwóch wież chodziło o coś innego. Nie o mafijność Kaczyńskiego, ale o to, że wbrew standardom i za pieniądze państwowego banku PiS chciał sobie zabezpieczyć finansowanie na czas, gdy straci władzę. Nie chodziło o to, kto dostanie przetarg, ale o niepłacenie za już wykonane prace.

Tak, ale między tym, co pan powiedział, a narracją, że jest mafijny układ z Kaczyńskim jako zwornikiem, nie ma punktów wspólnych. Ja to dostrzegłem i nie zachowałem dla siebie, ale powiedziałem głośno w radiu, które należy do Agory. A jaka była reakcja radia? Nie mam pojęcia, mogę się tylko domyślać, że żadna, bo pracowałem tam jeszcze kilka ładnych lat.

Najbardziej mnie rozbawiło Pańskie wyznanie z młodości. Poszedł Pan do mediów, „żeby walczyć z Adamem Michnikiem i jego kliką”.

Miałem wtedy dwadzieścia i troszkę lat. Poszedłem do pracy do „Nowego Państwa”, wydawanego przez Jarosława Kaczyńskiego, a potem do „Życia” Tomasza Wołka, bo wartości, w które wierzyłem i wierzę, konserwatywno-katolicko-narodowo-tolerancyjne, były dewastowane przez mainstreamowy i mający ogromną przewagę medialną obóz pod wodzą Adama Michnika. Stąd ta „klika”.

Pana były szef, Robert Krasowski, też chciał się wadzić z Michnikiem. Robił to tak doskonale, że stracił pewnie dwa lata na pisanie książki o nim.

Książka Krasowskiego pokazywała, że część jego legendy wynika z własnej wiary Michnika, że przez lata był czynnikiem sprawczym polskiego życia politycznego i moralnego. Ta teoria ma sporo wyznawców, ale pomija fakt – co Krasowski dobrze pokazał – że przy wszystkich zdolnościach Michnikowi pomagały czynnik środowiskowy i szczęście. Pomysł, żeby zrobić „Gazetę Wyborczą” i być potem przez nią ostro najeżdżanym, było autonomiczną decyzją Lecha Wałęsy. W pewnym momencie dziejowym Wałęsa miał złotą kartę w ręku i jej użył. Jak się szybko okazało – przeciwko sobie.

Jaki ma Pan teraz stosunek do Michnika?

Pełen rewerencji. Miałbym ją w każdej sytuacji, bo jak człowiek nie pęka w więzieniu, a sprawa, za którą się tam znalazł, jest słuszna, to ma on prawo do dużego szacunku aż do końca życia. Ułatwia mi afirmację Michnika również to, że tak mocno przeszedł ostatnio na pozycje konserwatywno-narodowe. Zrozumiał, jak wielu, którzy późno dojrzewają, że faktycznie są w Polsce inne źródła postaw moralnych i etycznych niż tradycja narodowo-katolicka, ale że te źródła nie wystarczają.

Jak Pan to tłumaczy? Bo rzeczywiście jest zaskakujące, że kto za młodu był socjalistą, ten na starość staje się zwolennikiem Jana Pawła II.

Jan Paweł II ulokował się w polskiej tradycji jako patron Kościoła życzliwego wobec wolnościowców. I to w latach dla Michnika ważnych: 70., 80. i 90. Nie usprawiedliwiam wszystkich decyzji Michnika, ale mam tę zdolność, że rozumiem ludzi, z którymi się nie zgadzam. To mnie czyni zarazem skromnym i wielkim.

Znów Pan ironizuje.

No to poważnie: „Gazeta Wyborcza” uważała, że ma jedyną okazję, jaka się wydarza raz na pięćset lat, że może zmodernizować polskie społeczeństwo na wzór społeczeństwa zachodniego. Czy takie w ogóle istniało, to inna sprawa. Ale wzór był. I wtedy Kościół nie zgodził się z Adamem Michnikiem i za to musiał zostać przez niego ukarany. Nie mówię tego ironicznie – kara polega na tym, że skoro Kościół, z nielicznymi wyjątkami, które promowano na łamach „Gazety”, nie rozumie, że trzeba zmodernizować Polskę kosztem jej tradycji, to tradycja trafia do worka, a worek idzie na śmietnik.

Teraz Kościół przez Michnika jest z tego worka wyciągany.

Bo co widzimy po latach? Że główny problem Polski nie polega na tym, że istnieje Kościół, tylko że mamy Kościół słaby moralnie. Słaby, jeśli chodzi o ewaluację swoich kadr.

Kościół, który boi się wyrzucać pracowników za to, że nie dotrzymują pewnego moralnego standardu. To jest nasz największy problem. Pomysł „byle nie Kościół” miał krótki termin ważności.





Takie bałwochwalcze teksty dziennikarzy wobec Rafała Trzaskowskiego pomogły Karolowi Nawrockiemu?


Nigdy nie uważałem, że dziennikarze mają istotny wpływ na wyniki wyborów.

Przy debatach było widać, że ostatnia kampania mogła się obyć w ogóle bez dziennikarzy.

Ja akurat jestem pełen uznania dla debat, w których pytania zadają sobie sami kandydaci. Nie żyjemy w XV wieku, nie mamy garstki wykształconych ludzi oraz motłochu, któremu trzeba pisać i za który trzeba czytać. Dwaj doktorzy nauk humanistycznych, którzy się starli w drugiej turze, byli w stanie zadać sobie pytania trafne i po polsku. I takie one były. Gorzej z odpowiedziami, zwłaszcza po stronie Karola Nawrockiego, który chętnie mówił o niczym.

Prawdziwe zagrożenie dla tradycyjnych mediów płynie raczej ze strony takich polityków jak Sławomir Mentzen. Jego rozmowy z kontrkandydatami miały oglądalność porównywalną do debat prezydenckich. A przecież to był jeden z uczestników debaty. Zagrożeniem jest, że ktoś, kto nie jest dziennikarzem, wyłączy przewód z kontaktu z napisem media, a mimo to świat kręci się dalej.

Kiedy się Pan w końcu wystraszy populizmu, który może nas w Europie doprowadzić do czegoś naprawdę złego?


Nie lubię socjalistycznego myślenia, choć bliski mi jest ideał socjalizmu PPS, zwłaszcza z przełomu lat dwudziestych i trzydziestych minionego wieku, gdy PPS-iacy zorientowali się, że nie tylko silna ręka Piłsudskiego jest złem, ale że w ogóle silna ręka jest słabą odpowiedzią na potrzeby ludzi.

Gdyby każdy populizm na świecie kończył się rządami jak PiS, nie byłoby źle. Bo czego dowiedziała się ta część narodu polskiego, która od lat dziewięćdziesiątych miała przekonanie, że elity robią ją w konia? Otóż, że warto chodzić na wybory, gdyż istotnie zmieniają politykę w kraju.

A to, że nas okradano z ciężkich miliardów w tym czasie, nie ma znaczenia?

Ja myślę tak jak pan. Nie należy okradać ludzi ani państwa. W dodatku ci wybrańcy nie zmienili polityki wyłącznie na dobre. Strasznie kłamali i pluli na Bogu ducha winnych poprzez media państwowe i niektóre prywatne. Więc ta moja opowieść nie jest bajką dla dzieci. Ale z punktu widzenia triumfu demokracji mamy sto procent sukcesu.


Ile ma Pan teraz godzin zajęć w szkole?

Chyba szesnaście, w dwóch zaprzyjaźnionych szkołach. To jest prawie cały etat.

Moi rówieśnicy mówią, że przestali uczyć studentów, bo ci niczego nie czytają ani nic nie wiedzą o świecie.

Taki ktoś w 1900 roku poszedłby do szkoły ludowej i stwierdził tak: „Kurka wodna, tu nikt niczego nie czyta ani nic nie wie o świecie. Jestem dla nich postacią z kosmosu. Nie wiedzą, gdzie jest Wisła, gdzie Odra, a cóż dopiero Argentyna”.

Na szczęście byli nauczyciele, którzy stwierdzili, że trudno, będą uczyć, gdzie jest Argentyna. Może się to uczniom kiedyś przyda. W edukacji grasz trochę tak, jak twój partner pozwala.

Nie zmienił się ten partner w ostatnich latach?

Bardzo. Przeżyłem zmianę, którą dałoby się wyjaśnić wyłącznie w kategoriach biologicznych zmian w mózgu, a to jest niemożliwe. Bo taka zajmuje tysiące lat.

Wpływ mediów społecznościowych?

Stylu życia. Młodzi mają dziś dużo większe rozproszenie i tunelowość wiedzy.

Dlaczego w głównych polskich mediach nie mówi się o ludobójstwie w Gazie?

Bo rządzi w nich pokolenie, które uważa, że Izrael jest tym dobrem, które należy chronić przed polską opinią publiczną. Stąd Gaza nam bardzo nie pasuje. Nie znaleźliśmy jeszcze dobrego, powszechnie czytelnego klucza, który by opisał sytuację inaczej niż tak, że w Gazie Polacy są mordowani przez niemieckich okupantów.

W Gazie eksterminowani są ludzie.

Uważam, że jeśli – a tak się pewnie stanie – nagle ktoś zmieni narrację i ta popularna dzisiaj tylko w środowiskach lewicowej młodzieży stanie się powszechnie obowiązująca, to media też narrację zmienią. Trzeba będzie mówić: „From the river to the sea, Palestina must be free”. Ale to też będzie nieszczęście, bo nie o to chodzi, byśmy najpierw mówili, że Izrael powinien istnieć, a potem, że powinien przestać istnieć. To nie jest postawa godna polskiej inteligencji.

Komentując pomyłkę Barbary Nowackiej, która przejęzyczyła się o polskich zamiast niemieckich nazistach, zasugerował Pan, że w czasach zalewu słowa krzywdzącego, raniącego i kłamliwego trzeba poddać refleksji fetysz wolności słowa. Co to znaczy?


Wybaczy pan, ale nie uważam, że wolność mówienia dowolnych bzdur jest wielką wartością. Obecnie wolność słowa oznacza, że każdy może bez konsekwencji opluć drugiego człowieka, więc chyba coś złego zrobiliśmy z tą naszą wolnością.

W czasach naszej młodości, żeby napisać o kimś, o kim nic nie wiemy, że jest sprzedawczykiem i złym synem, musiał pan bazgrać sprayem po murze. Obok napisów „Solidarność walczy” i „Dziś Kuroń, jutro Ty”. Mało kto to robił, ale była taka możliwość.

A dzisiaj wystarczy, że usiądzie pan do klawiatury. Jesteśmy zatem w innej sytuacji poznawczej i musimy na nią zareagować inaczej niż powtarzaniem, że wolność słowa jest najświętsza. To jest świętość. Ale proszę wytłumaczyć to komuś, kto wypowiedział się gdzieś publicznie i zaraz potem musiał czytać o sobie, mamie i żonie stek anonimowych wyzwisk.

Czy to nie jest koszt? Jak Pan chce odpowiedzieć na krzywdzące słowa, nie popadając w cenzurę?

Nędza i bezrobocie też są wynikiem czyichś błędów ekonomicznych, ale nie czekamy z nimi wiele lat, tylko w krótkim czasie staramy się je likwidować.

Tak samo na cierpienie ludzkie spowodowane hejtem w internecie też powinniśmy szybko zareagować. Ja jestem zwolennikiem resetu. Wygłupię się bardziej niż Mentzen mówiący o swoim idealnym świecie, ale uważam, że internet trzeba zamknąć i otworzyć na nowych warunkach. Prawdopodobnie tego nie zrobimy, nie dlatego, że ta propozycja jest zła, tylko ludzie, którzy chcą zarabiać codziennie miliardy w internecie, nam na to nie pozwolą.

Może wystarczyłoby zmienić prawo i edukować?

Należałoby robić wszystko naraz. Internet trzeba zamknąć i otworzyć na nowo, na warunkach, które spowodują, że nie będzie wolno anonimowo napisać, co się żywnie podoba, o drugim człowieku.

Jest jakaś szansa dla Polski i świata? Wyjdziemy kiedyś z tych baniek, w których tkwimy?

Na pewno. Zapraszam na mój podcast w „Super Expressie” – „POPiS Wróbla”. Naśmiewam się tam z wzajemnej walki PO i PiS. Donald Tusk w swoim sejmowym przemówieniu chwalił się wyłącznie elementami programu PiS, który teraz realizuje PO.

PiS nieudolnie bronił granicy, nieudolnie wpuszczał imigrantów z Azji i Afryki, nieudolnie budował politykę pamięci historycznej, nieudolnie rozdawał 500+ i nieudolnie budował CPK. Teraz to samo, tylko lepiej, zrobi nam PO. Mamy w Polsce program prawicy, bardzo socjalnej, podszytej nacjonalistycznymi barwami, i ten program jest realizowany albo przez Kaczyńskiego, albo przez Tuska.

PO zajęło się jednak dofinansowaniem in vitro, tabletką dzień po…

Czy Donald Tusk powiedział o tym, chwaląc sukcesy swego rządu? Nie, bo to nie jest program PiS, a Tusk dobrze wie, że jak powie się coś, co nie jest programem PiS, to ludzie tego nie kupią. Donald Tusk doszedł do wniosku, że utrzyma się przy władzy tylko wtedy, gdy będzie realizował program PiS, ale bez tego wariactwa pisowskiego.

Barbaryzacja społeczeństw, przy jednoczesnym błyskawicznym rozwoju technologicznym, powoduje, że to wszystko musi się skończyć źle. Nie tylko dla mózgów Pańskich uczniów, ale też dla całego świata.

W długim okresie – niekoniecznie. Dla mnie kultowym przykładem wydarzenia, które poprzedziło internet, było wprowadzenie obyczaju picia wódki w Polsce.

Co to ma wspólnego?

Wszystko. Otóż jeszcze w XV-XVI wieku wódkę w Polsce pijało się tylko dla zdrowia. Ale kiedy zboże zaczęło tanieć, wprowadzono picie wódki jako obyczaj. Bywała ona premią dla chłopstwa za pracę, powstał społeczny przymus picia. Efektem był masowy alkoholizm w XVIII-XIX wieku. Groziło nam, że znikniemy, mieliśmy całe skretyniałe wsie i mnóstwo degeneratów w miastach. Ludzie chorowali i umierali. I wtedy Kościół katolicki rozpoczął walkę z alkoholizmem, a bitwa ta była ważniejsza dla historii niż nawet ta z zaborcami. Uratowano biologicznie nasz naród i dlatego dzisiaj możemy rozmawiać po polsku. Teraz nie jest żadnym wstydem powiedzieć wśród młodych Polaków, że wódka to trucizna, a alkohol szkodzi w każdej dawce.

Tylko że młodzi wolą od niego inne używki, więc bary i restauracje powoli znikają.


Nie chcę nikogo namawiać do narkotyków, stwierdzam tylko, że alkoholizm zabijał ten naród. Ta opowieść jest mroczna, a z internetem jest podobnie.

Na początku paru facetów w Pentagonie wymieniało się dzięki niemu jakimiś danymi, robiono to też w elitarnych instytucjach naukowych, a na koniec miliard osób siada do komputera, żeby napisać kłamstwa o drugim człowieku. Wiele osób zostanie zniszczonych psychicznie, inni uzależnią się od internetu, a jeszcze inni się sfrustrują i będą mieli życie pełne nieszczęść. Ale… i tu jest nuta optymizmu dla historyka – może już za 250 lat jakiś młody człowiek w Warszawie powie „Internet? Nie, dziękuję”.

***



Ta rozmowa Andrzeja Skworza z Janem Wróblem pochodzi z magazynu „Press” – wydanie nr 7-8/2025. Teraz udostępniliśmy ją do przeczytania w całości dla najaktywniejszych Czytelników.




Ja nie jestem "najaktywniejszych Czytelników", trafiam tu incydentalnie....



całość: Press.pl