Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

środa, 23 lipca 2025

"„Wy intelektualiści..."





przedruki




Magdalena Środa: "Straszny kraj, straszni ludzie, straszny prezydent"


15.06.2025 12:26

Prof. Magdalena Środa opowiada o Polsce w rozmowie z zagranicznymi mediami: "Straszny kraj, straszni ludzie, straszny prezydent". Sama to przyznała w jednym z wywiadów, udzielonych po wyborach prezydenckich.


Prof. Magdalena Środa ubolewa po zwycięstwie Karola Nawrockiego w wyborach prezydenckich.
Powołuje się na zagranicznych zaniepokojonych dziennikarzy, którzy mają do niej dzwonić i oceniać sytuację w kraju.
 
Ich zdaniem "grozi nam PolExit" lub "pozycja kuriozalnego kraju, partnera Orbana".

Prof. Środa podsumowuje ocenę swoich rodaków: "Straszny kraj, straszni ludzie, straszny prezydent"


Środa: Polska, kuriozalny kraj

Etyk Magdalena Środa w rozmowie z Radiem Rebeliant zwierzała się, co mówi, gdy jest pytana przez zagraniczne media o sytuację w Polsce. Profesor opowiadała w internetowej rozgłośni, że po wyborach dzwonili do niej zaniepokojeni dziennikarze z różnych stron świata, głównie z Francji, jak zaznaczyła, bo kiedyś z nimi współpracowała.

- Co się u was dzieje, dopytują - powtarzała Środa. Profesor dowiedziała się od swoich znajomych zagranicznych dziennikarz, że "grozi nam Polexit, a w każdym razie kuriozalna pozycja Polski w Europie.

- Z pozycji lidera spadamy na pozycję kuriozalnego kraju, partnera Orbana, zagrożonego wpływami Rosji. I to z własnej woli

- opisuje opinie dziennikarzy z "różnych stron", którzy wyjaśniali jej sytuację w Polsce.

Jak prof. Środa reaguje na podobna ocenę jej kraju? 

Filozof odnosi się do niej jednoznacznie. - "Straszny kraj, straszni ludzie, straszny prezydent. Ja to powtarzam" - nie kryła.


Środa o Polakach: nie dążą do elit

Magdalena Środa po wyborach nie raz mówiła, co myśli o Polakach, którzy nie myślą tak jak ona. Kilka dni temu była gościem w programie TVP "Rozmowy niesymetryczne", gdzie stwierdziła, że Polska staje się krajem zaściankowym. A Polacy nie dążą do tego, by znaleźć się w elicie społeczeństwa.


– Mam wrażenie, że ten nurt społeczeństwa, który można kojarzyć z tradycjonalizmem, jednocześnie jest bardzo antyelitarny: „Wy intelektualiści, wasze argumenty, wasze rozumowania, wasze studia, a my tu prości ludzie, którzy mieszkamy na Podhalu i mamy tylko Matkę Boską, naszego księdza i internet w domu”. Ten antyelitaryzm staje się coraz bardziej widoczny.

- stwierdziła.

- Dawniej ludzie pretendowali do tego, żeby należeć do elity albo przybliżyć się do niej. Dziś, kiedy mamy erę anonimowości w mediach społecznościowych, przebija się antyelitaryzm

– oceniła Środa.



Autor: Sławomir Cedzyński







Co trzeci członek PO ma wykształcenie podstawowe



2013-09-18 05:00

PO jako jedna z nielicznych partii prowadzi elektroniczną bazę swoich członków. "Gazeta Wyborcza" sprawdziła, czego można się dowiedzieć z ich deklaracji.

W ciągu 2 lat ich liczba spadła z 50 tys. w 2011 r. do 43 tys. w 2013 r. (choć w 2007 r. było ich 28 tys.).

PO też odmłodniała - najliczniejszą grupą są osoby w wieku 25-40 lat (prawie 15,5 tys.), gdy jeszcze w 2010 r. dominowały te w wieku 50+.

W samej partii zaś jest więcej kobiet niż w PO w Sejmie (36 do 24 proc.).

Zaskakują dane o wykształceniu (podzieliło się nimi 70 proc. działaczy) - aż 14,1 tys. ukończyło tylko podstawówkę, a prawie tyle samo (14,6 tys.) zadeklarowało wykształcenie wyższe i średnie. (PAP)










Magdalena Środa: "Straszny kraj, straszni ludzie, straszny prezydent"

.bankier.pl/wiadomosc/Co-trzeci-czlonek-PO-ma-wyksztalcenie-podstawowe-2940300.html




"Państwo nie istnieje" - a społeczeństwo?



Skoro brak reakcji - widać, państwo nie działa.

Tak jak to opisał pułkownik Bartłomiej Sienkiewicz - 

Ale skoro społeczeństwo nie reaguje na to, że państwo nie działa - czy społeczeństwo istnieje?

Na pewno trzeba je zbudować i dobrze się dzieje, że powstają takie inicjatywy jak patrole obywatelskie, Ruch Obrony Granic, protesty przeciwko nielegalnej imigracji itd.

Trzeba budować wspólnotowość i w miarę swoich możliwości - udzielać się społecznie.







przedruk





Lodowski: Giertych udowadnia, że państwo nie istnieje



Data publikacji: 16 czerwca 2025, 09:57





Miłosz Lodowski ocenił, że ujawnione taśmy wskazują na poważne naruszenia prawa i kompromitują instytucje państwowe. – Ten człowiek udowadnia, że państwo nie istnieje – powiedział o Romanie Giertychu.



Miłosz Lodowski, komentując w Radiu Wnet ujawnione przez Telewizję Republika nagrania z udziałem Romana Giertycha i Donalda Tuska, stwierdził, że doszło do złamania prawa przy zbieraniu podpisów wyborczych w czasie ostatnich wyborów parlamentarnych. Jego zdaniem podpisy były zbierane „in blanco”, co podważa cały system. Z nagrań wynika, że Roman Giertych miał zbierane dla niego podpisy przekazać później Stanisławowi Gawłowskiemu.


To nie może być tolerowane. To tak, jakby przekazywać podpisy jak płaty mięsa w masarni

– mówił Lodowski.


Podkreślił, że brak reakcji samorządów zawodowych i instytucji państwowych oznacza, że „państwo nie istnieje”, a „jeśli to wszystko ma dalej tak wyglądać, to może lepiej zlikwidować te ciała i wprowadzić wolną amerykankę”.


Dla mnie najbardziej przerażające jest – że Okręgowa Rada Adwokacka w Warszawie w sprawie pana Romana Giertycha nie podjęła dotąd żadnej decyzji. Kompletny brak reakcji. Ten facet po prostu szaleje w przestrzeni publicznej w sposób ubliżający zawodowi, który przecież ma bardzo określone i szczegółowe zasady etyczne. […] Wystarczyłoby, gdyby wszystkie instytucje działały rzetelnie i zgodnie z prawem – bo gdyby tak było, to już dawno pozbylibyśmy się tego pana Romana Giertycha z przestrzeni publicznej. A skoro on dalej w niej funkcjonuje, to znaczy, że nasze państwo – jego instytucje i mechanizmy – po prostu nie działają

– zaznaczył.

Zdaniem Lodowskiego nagrania wskazują na zbyt dużą zażyłość między Romanem Giertychem a premierem, a mimo wszystko, to co się między nimi dzieje, to zwyczajna gra polityczna.


Szkoda tylko, że te taśmy – przynajmniej tak się wydaje – pochodzą z nagrania wykonanego prywatnym telefonem. Wygląda więc na to, że panowie sami się nawzajem nagrywają. To szokujące. Nie chciałbym, żeby tego typu taśmy, prokurowane w takich okolicznościach, stawały się narzędziem porządkowania rzeczywistości

– podsumował.

------------





Bronisław Wildstein: Prezydent powinien blokować ekspozyturę establishmentu europejskiego




Data publikacji: 16 czerwca 2025, 09:12



Pisarz i publicysta Bronisław Wildstein uważa, że Karol Nawrocki powinien prowadzić dynamiczną prezydenturę z wykorzystaniem inicjatywy ustawodawczej, wyznaczając kierunki przeciwne wobec Brukseli.

W rozmowie z Katarzyną Adamiak Bronisław Wildstein nazywa rząd Donalda Tuska „ekspozyturą establishmentu europejskiego”.

Tusk zgadza się na wszystko. Oczywiście składa deklaracje, ale do tych deklaracji się przyzwyczailiśmy, prawda? On mówi jedno, robi drugie, za chwię mówi znowu coś innego. I właściwie już się do tego przywyczailiśmy, że machamy ręką na to, co jest niewłaściwe. Ale to jest bardzo ważne. Jeśli patrzymy na bilans dokonań Tuska po przejęciu władzy w 2023 r., to jest to blokowanie szans rozwoju Polski, która mogłaby stać się podmiotem, a więc konkurentem dla Niemiec

– mówi Bronisław Wildstein.

Gość Katarzyny Adamiak wskazuje na przykład Odry, która mogłaby być świetną drogą wodną.

Był plan udrożnienia Odry, ale Niemcy mówią nam, że nie chcą. Ona ma być skansenem, w przeciwieństwie do rzek niemieckich. My tutaj mamy mieć generalny skansen

– ocenia.


W kontekście tej rzeczywistości pisarz za niezwykle doniosłą uważa misję prezydenta Karola Nawrockiego, który może blokować inicjatywy destrukcyjne dla Polski i gospodarki.

Tak wielu musi stracić, żeby tak niewielu się wzbogaciło

– mówi Wildstein o potężnych inicjatywach potężnych korporacji, które stanowią element struktury biznesu, pozwalający narzucać w wielu krajach rozwiązania.

Zwraca uwagę, że pałac prezydencki może stanowić ośrodek integracji dla środowisk walczących o polską podmiotowość.


Może prowadzić prezydenturę dynamicznie. Ma prawo do inicjatyw ustawodawczych. To nie znaczy, że te ustawy przejdą, w tej sytuacji, ale mogą wskazywać na pewien kierunek, pewne możliwości rozwoju państwa, blokowanego przez obecną władzę

– podkreśla Bronisław Wildstein.



-------------





Twórca kanału „Dla Pieniędzy”: Jesteśmy pod okupacją medialną



Paweł Sviniarski ocenił, że Polska znajduje się pod medialną okupacją, a przekaz głównego nurtu to miękka propaganda. Jego zdaniem rośnie zapotrzebowanie na media oferujące alternatywny przekaz.



Zdaniem Pawła Sviniarskiego, twórcy kanału „Dla Pieniędzy” – „mielona propaganda” podawana w łagodny, ale skuteczny sposób dociera do nas codziennie z mediów głównego nurtu. W rozmowie na antenie Radia Wnet Sviniarski wskazał, że wielu odbiorców nie zdaje sobie sprawy z manipulacji, której są poddawani. Jak mówił, sam studiował propagandę na psychologii biznesu i rozpoznaje mechanizmy psychologiczne stosowane w mediach.


Wszystkie te techniki obserwuję dziś w realnym życiu

– dodał.



Jego zdaniem przekaz dominujący w mediach głównego nurtu „zatrważa i zatruwa umysł”. Choć w polskich mediach nie widać głębokiej penetracji kapitału zagranicznego na poziomie formalnym, to według Sviniarskiego przekaz jest głęboko ukształtowany przez zewnętrzne wpływy kulturowe i polityczne.

Ja sam, jako młody człowiek, byłem zachwycony nowoczesnością TVN-u. W porównaniu do TVP wyglądał światowo, lepiej niż BBC. Tylko dziś wiemy, czym to było okupione

– komentował.

Według Sviniarskiego w ostatnich latach pojawił się realny popyt na media alternatywne, takie jak Radio Wnet czy Telewizja Republika.


Nie chodzi o to, że głosimy herezje. Po prostu pokazujemy inną perspektywę tych samych zjawisk

– zaznaczył.

Jako przykład podał Centralny Port Komunikacyjny i energetykę jądrową.

Można mówić, że CPK to centralizacja, powrót do socjalizmu. Ale jakoś ta sama centralizacja u Niemca nikomu nie przeszkadza. Tam takie projekty przynoszą państwu miliardowe zyski

– mówił.

Skrytykował też politykę gospodarczą obecnych władz.

Mamy deficyt na poziomie 289 miliardów złotych za jeden tylko rok, a tymczasem odrzucamy kury znoszące złote jajka, uwalamy atom. To znaczy – ktoś go uwala. Nie my

– podkreślił.






wnet.fm/2025/06/16/lodowski-giertych-udowadnia-ze-panstwo-nie-istnieje/

wnet.fm/2025/06/16/bronislaw-wildstein-prezydent-powinien-blokowac-ekspozyture-establishmentu-europejskiego/

wnet.fm/2025/06/16/tworca-kanalu-dla-pieniedzy-jestesmy-pod-okupacja-medialna/





Sabotaż w PKP Cargo






W końcu ktoś to powiedział w oficjalnym komunikacie...




16.06.2025, 17:03
Kolejne masowe zwolnienia w PKP Cargo. Będzie zawiadomienie do prokuratury!

Autor: Mateusz Święcicki/PAP


6 czerwca PKP Cargo w restrukturyzacji poinformowało o planowanym przeprowadzeniu kolejnych zwolnień grupowych w firmie. Wskazano wówczas, że mogą one objąć do 2429 osób - do 1041 pracowników w 2025 roku oraz do 1388 w 2026 roku w różnych grupach zawodowych. Zwolnienia miałyby zostać zrealizowane do 30 września 2026 r., z tym że te przewidziane na bieżący rok miałyby odbyć się do końca lipca.

"Nie będziemy przyglądać się sabotażowi"

ZZM poinformował w poniedziałek, że zawiadomienie ma dotyczyć Sebastiana Millera, członka zarządu PKP Cargo w restrukturyzacji, odpowiedzialnego za sprawy operacyjne. Jak wskazano, zapowiedziane przez zarząd zwolnienie 839 maszynistów, 232 rewidentów taboru i 169 członków drużyn manewrowych "prowadzi do trwałego ograniczenia zdolności operacyjnych spółki" i może mieć wpływ na funkcjonowanie krajowego systemu transportowego oraz bezpieczeństwo narodowe.

W przesłanym tego dnia oświadczeniu zarządca masy sanacyjnej PKP Cargo w restrukturyzacji Izabela Skonieczna-Powałka zwróciła uwagę, że informacja o zamiarze przeprowadzenia zwolnień grupowych musi zostać opublikowana przed złożeniem Planu Restrukturyzacji, jeśli rozważane jest, żeby były one jego elementem. "Nie oznacza to, że zwolnienia grupowe zostaną przeprowadzone w takim kształcie jak przedstawiono w informacji o ich zamiarze. Przedstawiona informacja jest najbardziej pesymistycznym scenariuszem przeprowadzenia zwolnień grupowych" - dodała.

"Nie będziemy biernie przyglądać się sabotażowi, który rozgrywa się na naszych oczach. PKP CARGO to nie jakaś przypadkowa firma przewozowa i nie zabawka dla przypadkowych menedżerów! To element strategicznej infrastruktury państwa. Gdy za wschodnią granicą toczy się wojna, a napięcia rosną w całym regionie, niszczenie zdolności operacyjnych spółki to igranie z bezpieczeństwem narodowym. Naszym obowiązkiem jest reagować – jasno, stanowczo i natychmiast"

– oświadczył cytowany w komunikacie prezydent ZZM Leszek Miętek.


Zdaniem związku, skala redukcji zatrudnienia nie znajduje uzasadnienia ani ekonomicznego, ani operacyjnego, a konsekwencje mogą być "nieodwracalne". Miętek wyjaśnił, że zapowiedziane przez zarząd spółki zwolnienia 839 maszynistów oznaczają redukcję o jedną trzecią całej tej grupy zawodowej zatrudnionej w PKP Cargo w restrukturyzacji.

Kolejne zwolnienia

W ostatni piątek NSZZ Solidarność PKP Cargo poinformował, że wystosował pisma do prezydenta Andrzeja Dudy i premiera Donalda Tuska ws. planowanych zwolnień grupowych w spółce. Związkowcy apelują o podjęcie działań mających na celu ich zatrzymanie.

PKP Cargo po raz drugi w ciągu roku informuje o zamiarze przeprowadzenia zwolnień. W lipcu ubiegłego roku zarząd spółki zdecydował o przeprowadzeniu zwolnień grupowych przez zakłady i centralę spółki. Efektem tego procesu było zmniejszenie zatrudnienia o 3665 pracowników. Obecnie PKP Cargo zatrudnia ok. 10 tys. osób.




niezalezna.pl/polska/kolejne-masowe-zwolnienia-w-pkp-cargo-bedzie-zawiadomienie-do-prokuratury/545790










Cenzura - wPolityce.pl



"Bardzo mocno wierzę w to, że nic tak nie reperuje twojego stanu psychicznego, jak bycie we wspólnocie. Uważam, że ludzie bardzo tego potrzebują, potrzebują tradycji, posiadania czegoś, co ich zrzesza"





przedruk




wPolityce.pl

Kto by się spodziewał?! Quebonafide wprost: Nie głosowałem na Trzaskowskiego. Brakuje mi już tylko wiary, by być pełnym konserwatystą

opublikowano: 20 minut temu
aktualizacja: 15 minut temu



Polski raper Kuba Grabowski, znany jako Quebonafide, w rozmowie z Krzysztofem Stanowskim na antenie Kanału Zero wyznał, że nie zagłosował w wyborach prezydenckich na Rafał Trzaskowski. W jednym z wątków rozmowy raper stwierdził, że w tej sytuacji będzie szykanowany przez środowisku artystyczne. „Nie wiem, ja się teraz tak upolityczniam, że już mnie na żaden plan filmowy nie wpuszczą. W sensie nie filmowy, tylko na plan w ogóle żaden. (…) Ludzie mnie powieszą po prostu” - zaznaczył Quebonafide.


Nie powiem Ci, czy w ogóle głosowałem, będę trochę dyplomatyczny, powiem Ci, że nie głosowałem na Trzaskowskiego

— wyznał Quebonafide w rozmowie z Krzysztofem Stanowskim.



Wiesz, że nie jestem sympatykiem – najłagodniej mówiąc – pana Rafała Trzaskowskiego. Myślę, że w ogóle mnie podejrzewa dużo osób o to, ale…

— zaznaczył.


Nie wiem, ja się teraz tak upolityczniam, że już mnie na żaden plan filmowy nie wpuszczą. W sensie nie filmowy, tylko na plan w ogóle żaden. Jeżeli chodzi o jakieś wolne zawody i tak dalej, no to jak ja poszedłem dzień po wyborach, no to widziałem, jakie nastroje panują w różnych miejscach związanych z wolnym zawodem, także… Ludzie mnie powieszą po prostu. Nie wiem, to jest jakaś moja intuicja

— kontynuował. Wielu innych artystów nawoływało do głosowania do Rafała Trzaskowskiego - wśród nich znaleźli się na przykład Michał Żebrowski, Mateusz Damięcki, Małgorzata Rozenek-Majdan - i jak wiadomo żadne szkody z tego tytułu ich nie spotkały.

Kto ukształtował poglądy polskiego rapera? Z jego strony padłą sugestia, że ojciec.


Duch mojego taty mnie prowadzi po prostu, czuję, że tak musiało być

— mówił.
Quebonafide: Brakuje mi tylko wiary, by być pełnym konserwatystą

Quebonafide wyznał, że brakuje mu niewiele do tego, by być już pełnym konserwatystą.


Ostatnio śmiałem się, że mi już tylko po prostu brakuje wiary, żeby już być pełnym konserwatystą, bo bardzo mocno wierzę, i to postaram się uargumentować, bardzo mocno wierzę w to, że nic tak nie reperuje swojego stanu psychicznego, jak bycie we wspólnocie. Uważam, że ludzie bardzo tradycji, posiadania czegoś po prostu co ich zrzesza

— mówił raper.



Teraz faktycznie w to wierzę i chciałbym w to wierzyć dalej. Mam duże rozczarowanie skrajnym liberalizmem na pewno, pomimo tego, że przez chwilę byłem w to zapatrzony. Myślę, że skrajny liberalizm bardzo często prowadzi do egoizmu, a egoizm z kolei prowadzi do jakiejś totalnej destrukcji, do krachu, najprościej mówiąc

— dodał.

tkwl/Kanał Zero









„Liberalizm mnie zawiódł”. Quebonafide wraca do konserwatywnych wartości


Republika/nj

25-06-2025 22:25


Źródło: youtube.com/@kanalzero

Raper nie wygląda jak konserwatysta, ale mówi wprost: „Mam fazę powrotu do wartości, z których wychodziłem”. W wywiadzie u Stanowskiego zaskoczył wszystkich swoją przemianą.


Kuba Grabowski, znany fanom jako Quebonafide, to jeden z najbardziej barwnych i wpływowych raperów w historii polskiej muzyki. Przez lata budował wizerunek niepokornego indywidualisty – ze specyficznym stylem, tatuażami i tekstami, które definiowały młode pokolenie. Dziś, będąc u szczytu popularności, schodzi ze sceny. Jego pożegnalne dwa koncerty na PGE Narodowym – największe rapowe wydarzenie dekady – wyprzedały się w mgnieniu oka.

Ale to nie tylko muzyczna emerytura przyciąga uwagę. W rozmowie z Krzysztofem Stanowskim raper odsłonił zupełnie nową twarz – ideową. Zaskoczył szczerością, refleksją nad swoimi wartościami i ostrą krytyką liberalizmu, z którym przez lata był utożsamiany. Zdradził też, że coraz bliżej mu do konserwatywnego światopoglądu.

Na pytanie Stanowskiego, gdzie dziś plasuje się politycznie, odpowiedział:

Postrzegam siebie dzisiaj jako trochę bardziej konserwatywną osobę, ale też nie przesadzajmy, bo w ramach polityki moralnej czy społecznej jest pewnie trochę inaczej. To jest jakaś taka hybrydowość.


– Patriotyzm gospodarczy, ale w kwestiach wolnościowych raczej bliżej lewicy? – dopytał Stanowski.

Chyba tak. Choć nie tylko gospodarczy. Brakuje mi już chyba tylko kwestii wiary, żeby być pełnym konserwatystą.


Nie zabrakło też refleksji o potrzebie wspólnoty i zakorzenienia:

Bardzo mocno wierzę w to, że nic tak nie reperuje twojego stanu psychicznego, jak bycie we wspólnocie. Uważam, że ludzie bardzo tego potrzebują, potrzebują tradycji, posiadania czegoś, co ich zrzesza.


Quebonafide nie szczędził też ostrych słów względem liberalizmu, z którym przez wiele lat był kojarzony – zarówno wizerunkowo, jak i w tekstach swoich utworów. Dziś raper przyznaje, że wiele się w nim zmieniło i otwarcie mówi o rozczarowaniu dawnym podejściem:

Mam bardzo duże rozczarowanie skrajnym liberalizmem, pomimo tego, że przez chwilę byłem w to zapatrzony. Myślę, że skrajny liberalizm bardzo często prowadzi do egoizmu, a egoizm z kolei prowadzi do jakiejś totalnej destrukcji, krachu – ocenił.

 – Nie chcę się tu bawić w jakiegoś geopolityka. Nie uważam, że osoby znane, mające jakąś siłę sprawczą, powinny wykorzystywać tę swoją sprawczość, żeby obwieszczać, że rób to czy tamto. Mam teraz fazę powrotu do konserwatywnych wartości, z których wychodziłem, bo u mnie w domu, szczególnie tata, był ich orędownikiem. I mam poczucie, że jest w tym jakiś sens – dodawał.


Stanowski nie ukrywał, że słowa Quebonafide go zaskoczyły. Zauważył, że wiele osób mogło postrzegać rapera jako osobę o lewicowych poglądach – chociażby przez jego charakterystyczny styl, tatuaże, muzykę czy otwartość na świat i egzotyczne podróże. Kuba sam przyznał z uśmiechem, że „nie wygląda zbyt konserwatywnie”, ale dziś jest mu po prostu dobrze z wartościami, które wyznaje.






wpolityce.pl/polityka/733441-quebonafide-wprost-nie-glosowalem-na-trzaskowskiego

tvrepublika.pl/Rozrywka/Quebonafide-wraca-do-konserwatywnych-wartosci/191938








Musimy mieć silną wspólnotę i silne państwo








przedruk






Jaki model rządów na nowe czasy? 12 cech systemu prezydenckiego. "Musimy mieć silną wspólnotę i silne państwo. To sprawa najwyższej wagi"




Debata o nowym ustroju dla Polski rozpędza się. Wsparcie dla zmian konstytucji potwierdził ostatnio Jarosław Kaczyński, mówią o niej i inni politycy (co bardzo ważne, nie tylko PiS), a według sondaży potencjalna centroprawicowa koalicja zbliża się do większości pozwalającej na zmianę ustawy zasadniczej.

Na razie „tylko” dojrzewa konsensus wobec samej zmiany. Różne ośrodki – na czele z partyjnymi – są dość wstrzemięźliwe z ogłaszaniem bardziej konkretnych propozycji.

Niemniej w obliczu coraz głębszego kryzysu obecnej koalicji rządzącej trzeba uświadomić sobie, że na przygotowanie i uzgodnienie nowej konstytucji wcale nie ma aż tak wiele czasu. Przecież możemy stanąć w obliczu przyspieszonych wyborów, a każdy co bystrzejszy obserwator sceny wie, że nawet jeśli otworzy się polityczne okienko dla odnowy ustrojowej, to może nie potrwać ono zbyt długo. Innymi słowy: nie można zakładać, że na zmianę konstytucji mamy 6 lat (dwa do najbliższych wyborów plus cztery kadencji), a być może czas kilkakrotnie krótszy.

Jedno z podstawowych pytań brzmi: model kanclerski czy prezydencki?

Jest to pytanie już z góry uproszczone, bowiem odrzuca obecny, czyli parlamentarno-gabinetowy, jako partiokratyczny, nie oddzielający władzy wykonawczej od ustawodawczej, nie zawsze prawidłowo odzwierciedlający sympatie społeczne, a także niezbyt sprawdzający się w trudnych czasach, jako niesprzyjający zdecydowanym posunięciom. Wśród głosów domagających się reformy przytłaczającą większość stanowią te wzywające do wzmocnienia (tj. usprawnienia) władzy centralnej. Jeśli tak, to pozostają do wyboru dwa modele wymienione powyżej. O ile oczywiście poruszamy się w ramach koncepcji państwa demokratycznego.

I model kanclerski, i prezydencki zakładają skupienie znacznej władzy w jednym ręku. Zasadnicza różnica polega na sposobie wyboru: kanclerzem zostaje ten, kto zdoła znaleźć większość parlamentarną dla swej kandydatury. A prezydentem w systemie prezydenckim ten, kto wygra bezpośrednie, powszechne wybory.

A zatem model kanclerski powiela wiele cech systemu parlamentarno-gabinetowego z tą zasadniczą różnicą, że pozycja kanclerza wobec gabinetu jest ustrojowo silniejsza niż premiera. Można więc powiedzieć, że model kanclerski czasem funkcjonuje w III RP, gdy premierem bywa rzeczywisty lider najsilniejszej w danym momencie partii. Innymi słowy: wprowadzenie systemu kanclerskiego oznaczałoby głównie reformę zasad funkcjonowania centrum rządowego, a nie zamiast czegoś większego, czyli zmiany logiki rządzenia państwem.

Natomiast model prezydencki we wszystkich jego wariantach jest zupełnie odmienny: pośrednią lub bezpośrednią władzę wykonawczą sprawuje ten, kto pod własnym nazwiskiem zajął pierwsze miejsce w wyborach powszechnych. Może mieć także i ograniczoną władzę ustawodawczą. Wynikają z tego daleko idące konsekwencje. Wydaje się, że takie, jakich potrzebujemy.

Wpływ modelu prezydenckiego na życie publiczne i sposób prowadzenia państwa.

1. Jednym z najmocniejszych argumentów, a na pewno najczęściej powtarzanym jest ten, że prezydent bezpośrednio wybrany w głosowaniu powszechnym dysponuje najsilniejszym z możliwych mandatem: pochodzącym od większości głosujących obywateli kraju.

2. Z tego wynika druga zaleta: niemożliwa jest zatem sytuacja, że władzę wykonawczą dostaje nie ten, który wygrał wybory, ale drugi w kolejności, albo zgoła najsłabszy z koalicjantów. Naród bezpośrednio wskazuje tego, kto ma tworzyć rząd.

3. I – co dalej z tego wynika – niemożliwe albo przynajmniej bardzo utrudnione jest kierowanie krajem z tylnego fotela, jak to niejednokrotnie miało miejsce w obecnym systemie. Zasada jest prosta i klarowna: dostajesz władzę, musisz nieść ją osobiście. I odpowiadać za nią.

4. Kolejną cechą jest osłabienie partiokracji. A dokładniej – jej ujemnych cech. Kto choćby z mediów zna kulisy rządzenia, ten wie, ile spraw nie dochodzi do skutku tylko ze względu na wzajemne blokowanie się koalicjantów czy wewnątrzpartyjnych frakcji (czy to na poziomie projektów ustaw czy praktyki rządowej). Obrońcom systemu partyjnego wypada zastrzec, że w modelu prezydenckim partie wcale nie muszą tracić znaczenia, bo tworzą bloki w parlamencie, który jest głównym źródłem legislacji. Ich rolą jest także animowanie ruchów politycznych, kreowanie idei i mobilizowanie ludzi, co w nowym systemie może mieć nawet większe znaczenie niż w obecnym – choćby przez to, że liderzy będą zmuszeni do większej aktywności i inicjatywy.

5. Osłabiony jest także system targów i łupów: skoro władza jest bardziej skoncentrowana, skupić się musi na utrzymaniu przychylności wielkich grup wyborców, a nie – jak dziś – zabiegać o wiele interesów mniejszych grup, często sprzecznych. Bywa, że zakulisowo dzieląc się rolami, jakie w politycznym teatrze mają odgrywać poszczególne stronnictwa.

6. System prezydencki – o ile utrzymamy zasadę dwukadencyjności – uniemożliwia także wygrywanie wyborów w nieskończoność. Po dwóch kadencjach prezydentem będzie kto inny. Choćby pochodził z tego samego środowiska, sam musi wygrać od nowa i będzie sprawował swój urząd inaczej. W obecnym systemie możliwe jest sprawowanie rządów przez tę samą formację przez wiele kadencji, a są parlamentarzyści, którzy grzeją fotel od dziesięcioleci. Opisywany model zatem sprzyja odświeżaniu kadr i idei.

7. Niezwykle ważną zaletą systemu prezydenckiego (choć trzeba przyznać, że posiada ją i model kanclerski) jest jego naturalna antysilosowość. Prezydent czy wyznaczony przez niego premier jest szefem ministrów, a nie tylko przewodniczącym kolegium złożonego z kierowników odrębnych resortów. Dziś – mimo istnienia pewnych „kanclerskich” narzędzi, jak kalendarz prac Rady Ministrów czy różne strategie horyzontalne – de facto ministerstwa zajmują się prowadzeniem odrębnych polityk, bardzo często nie skoordynowanych z innymi. To nieuzasadnione żadną wyższą racją marnotrawstwo zasobów.

8. Władza prezydencka jest z natury stabilniejsza od gabinetowej, bo o wiele mniej podatna na kryzysy parlamentarne. Warto to docenić zwłaszcza w trudnych czasach, jak dzisiejsze. Nic też nie zapowiada, że prędko wróci geopolityczny spokój, jaki znamy sprzed kilkunastu lat. Przed nami zatem długi okres zagrożeń, ale i szans. Stabilny i sprawny rząd jest jak znalazł.

9. W modelu prezydenckim administracja rządowa nie zajmuje się legislacją, a więc nie tworzy zasad sama dla siebie. Dziś formalnie także nie (rząd dysponuje jedynie inicjatywą ustawodawczą). Tyle, że rząd jest formowany przez większość parlamentarną – tę samą, która uchwala ustawy! Wobec tego rozdział władzy ustawodawczej od wykonawczej jest fikcją. Chyba, że… dochodzi do sporu między koalicjantami albo frakcjami: wtedy sytuacja się odwraca i dla odmiany rząd nie może dogadać się ze „swoimi”. W systemie prezydenckim prawdopodobieństwo takich sytuacji nadal występuje, ale jest bardzo ograniczone.

10. Omawiany system pozwala także na tworzenie resortów prezydenckich, czyli takich, które działają i odpowiadają nie przed szefem rządu, a głową państwa. Może to być na przykład ministerstwo spraw zagranicznych czy obrony narodowej, które są jakby z natury poza zwykłą strukturą administrowania.

11. Nowa konstytucja może także przyznać prezydentowi prerogatywę wydawania dekretów z mocą ustawy, oczywiście za zgodą parlamentu, być może z innymi ograniczeniami (ma się rozumieć, tylko w modelu rządów pośrednich, tj. gdy prezydent sam nie jest szefem rządu). Dekret jest narzędziem sprawczym, szczególnie odpowiednim na trudne czasy i w sytuacjach wymagających szybkiej i zdecydowanej legislacji.

12. Ośrodek prezydencki ma także naturalną cechę skupiania na sobie uwagi publicznej. Może więc skuteczniej niż premier (czy prezydent w dzisiejszym ustroju) odpowiadać na nastroje społeczne, prowadzić dialog z ludźmi, zaszczepiać nowe idee, budować porozumienia, wzmacniać wspólnotę. Taki atut, jeśli wykorzystany, może mieć już w niedalekiej przyszłości ogromne znaczenie.

Można więc postawić mocną tezę, że system prezydencki w największym stopniu usuwa lub łagodzi systemowe wady naszego obecnego ustroju. Jest także lepiej dostosowany do czasów pełnych niebezpieczeństw, a także rosnących ambicji Polaków. A pamiętajmy, że przed nami nie tylko wyzwania związane z bezpieczeństwem granic czy zasobnością portfeli, ale także z międzynarodową konkurencją, w którą weszliśmy i z której już wycofać się nie możemy. Obejmującą nie tylko sprawy geopolityczne czy gospodarcze, ale i cywilizacyjne.

Musimy mieć silną wspólnotę i silne państwo. To sprawa najwyższej wagi.





Marek Wróbel

Współzałożyciel i prezes zarządu Fundacji Republikańskiej. Absolwent Wydziału Prawa i Administracji oraz Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. W latach 1990-1995 pracował jako dziennikarz, następnie przez 20 lat w branży PR. W latach 2006-2007 szef gabinetu politycznego ministra gospodarki Piotra Woźniaka.






/wpolityce.pl/polityka/733943-jaki-model-rzadow-12-cech-systemu-prezydenckiego








ZNAK wymazuje winy niemieckie













Anna Mateja czerwiec 2025


Grünberg. Wymazywanie


Zdaniem przeciwników są albo Żydami, albo potomkami Niemców. Kwestia pochodzenia zależy od historii, którą aktualnie się zajmują. Wywożąc śmieci z kirkutu, są dziećmi Abrahama. Szukając płyt z niemieckiego cmentarza, stają się „faszystami”.


Artykuł z numeru
Nie jesteś swoją diagnozą







„Johann 17, 24” – ktoś przeliterował wyżłobione na nagrobku odwołanie do Ewangelii według św. Jana. Nagrobna płyta z piaskowca leżała licem do ziemi przykryta grubą warstwą humusu, porośniętego darnią. Była jedną ze 170, które od ponad półwiecza utwardzały dawny plac manewrowy na tyłach Komendy Wojewódzkiej Policji w Zielonej Górze. Płytę dźwignęli we dwóch. A może jednak we czterech? Waga nagrobków potrafiła przekroczyć 100 kg, a osadzonych, którzy odbywali wyroki w miejscowym zakładzie karnym i w nagrodę za dobre sprawowanie mogli pomóc w ich odkopaniu, było właśnie czterech.

Mirosław Krzyżaniak, społecznik i emerytowany cukiernik, obrońca jeży, drzew przed wycinką i zapomnianych cmentarzy, pomyślał wtedy: „Ironia losu”. W 1966 r. płyty z poniemieckiego cmentarza Zielonego Krzyża układali za milicyjnymi budynkami z cegły właśnie osadzeni. W listopadzie 2024 r. z niskich chmur siąpiła mżawka. Wiatr, który leciał od parku zwanego smoczym, wciskał się lodowatym podmuchem pod kurtki i polary. Młodzi ludzie mocowali się z płytą, by postawić ją w pionie. Jeden palcami wyłuskał resztę ziemi i kamyków ze znaków wyrytych przez kamieniarza prawie sto lat temu.


„Jakby chciała wam coś powiedzieć” – zażartował Mirosław, widząc skrót odsyłający do ewangelicznych wersów. Chwilę później ktoś wyjął telefon, by znaleźć, co trzeba.

„Ojcze, chcę, aby także ci, których Mi dałeś, byli ze mną tam, gdzie Ja jestem – usłyszeli najbliżej stojący. – Aby widzieli chwałę moją, którą Mi dałeś, bo umiłowałeś mnie przed założeniem świata”.

„Pasuje do nas” – ocenił jeden z osadzonych i zaczęli się śmiać. Wzięli to do siebie, ale odczytali przewrotnie: przecież nikt nie chciałby przebywać tam, gdzie oni aktualnie są. Odstawili ostrożnie płytę, którą podnośnik załadował na przyczepę samochodu Zakładu Gospodarki Komunalnej.


Zatrzeć ślady po Niemcach



Haczkę, którą posługiwał się Mirosław, znaleziono w mieszkaniu przydzielonym przez nowe władze Grünbergu jego dziadkom, gdy znaleźli się w mieście w 1947 r. po opuszczeniu obozu pracy pod Monachium. Zajęli mieszkanie w kamienicy blisko dworca kolejowego, wybudowanej na wyspie między torami. Jego mama, wtedy nastolatka, opowie mu wiele lat później o wagonach z wysiedlonymi grünberczykami, którzy mieszkali w nich tygodniami, czekając na odjazd do Niemiec.

Mirosław wbił motykę pamiętającą przedwojennych mieszkańców Zielonej Góry w ziemię, po czym zwinął jej wierzchnią warstwę jak dywan. Posuwał się mozolnie, aż stwierdził, że jest już miejsce na łyżkę koparki. Ta odsłoniła równo ułożony rząd płyt z piaskowca i granitu. Wszystkie odwrócone literami do ziemi. Rozkruszając beton, którym zalano szczeliny pomiędzy płytami, podnoszono kolejne. Krople dżdżu spadły więc na nagrobki z mogił Reinholda Hidtmana poległego we wrześniu 1914 i kilkudziesięciu innych żołnierzy zmarłych w wyniku odniesionych ran w miejscowym szpitalu podczas Wielkiej Wojny. Na płytę, która na wieki miała zachować pamięć o Annie Hefke, poległej na wojnie w wieku 24 lat, i Gerardzie Heugerze, zmarłym kilka miesięcy po wyjściu









miesiecznik.znak.com.pl/grunberg-wymazywanie/






Dyktatura czy okupacja (kamień i denkmal)

 


wg słownika gewaltherrschaft to:

despotyzm, tyrania, dyktatura, a nie okupacja



okupacja to besatzung





Nawet niemiecka wikipedia hasło

Okupacja niemiecka ziem polskich (1939–1945)

pisze:  


Deutsche Besetzung Polens 1939–1945:



Die deutsche Besetzung Polens (1939–1945) im Zweiten Weltkrieg begann mit dem Überfall der deutschen Wehrmacht auf die Zweite Polnische Republik am 1. September 1939



Zwróć jednak uwagę - słowo gewaltherrschaft jest podzielone na dwie części

gewalt - znaczy gwałt, przemoc, ale też: moc, siła
herrschaft - panowanie, rządy, władza


czyli, że ofiary ucierpiały od opresyjnej WŁADZY niemieckiej


czyli napisane jest to z pozycji siły, 

podkreślają swoją siłę i władzę nad Polakami





ofiarom
niemieckiej 
mocy i 
władzy 
w Polsce
1939 - 1945





















tygodnikpowszechny.pl/pomnik-polskich-ofiar-ii-wojny-swiatowej-w-berlinie-mogl-powstac-w-tym-roku


Jan Chodera, Stefan Kubica - "Podręczny słownik niemiecko - polski"

Wiedza Powszechna - Warszawa, 1987



de.wikipedia.org/wiki/Deutsche_Besetzung_Polens_1939–1945


Zależna 1989?

 


Mamy tu przykład manipulacji, głównie w tytule artykułu:

"Iran grozi Stanom Zjednoczonym"







17.06.2025, 23:16

Wojna na Bliskim Wschodzie. Iran grozi Stanom Zjednoczonym

Donald Trump odbył dzisiaj spotkanie z członkami Rady Bezpieczeństwa Narodowego. W oczekiwaniu na decyzję o możliwym zaangażowaniu Stanów Zjednoczonych w wojnę z Iranem, Teheran wysłał groźby ataku odwetowego.


"New York Times", powołując się na źródła powiązane z wywiadem amerykańskim, przekazał, że "Iran przygotował rakiety i sprzęt wojskowy do ataków odwetowych na bazy amerykańskie na Bliskim Wschodzie, gdyby Stany Zjednoczone przyłączyły się do wojny po stronie Izraela".


"NYT" przypomina, że USA wysłały do Europy kilkadziesiąt samolotów-tankowców, które stanowić mają wsparcie amerykańskiego lotnictwa na Bliskim Wschodzie.

Irańskie media państwowe przekazywać miały wcześniej, że dzisiejszej nocy "dojdzie do niespodzianki, która świat zapamięta na stulecia".

Jak podawał portal Iran International, duchowy i polityczny przywódca Iranu ajatollah Ali Chamenei przekazał znaczną część swoich uprawnień Radzie Najwyższej Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej.

Trump nie wyklucza zaangażowania

We wtorek prezydent USA Donald Trump powiedział, że wie, gdzie przebywa Chamenei.

"Dokładnie wiemy, gdzie tak zwany najwyższy lider się ukrywa. Jest on łatwym celem, ale jest tam bezpieczny. Nie zamierzamy go likwidować (zabijać!), przynajmniej na razie"

- napisał Trump w serwisie Truth Social.

Wcześniej przekazał, że USA kontrolują niebo nad Iranem.

Dziś Axios przekazał, że prezydent USA Donald Trump poważnie rozważa włączenie USA do wojny i przeprowadzenie amerykańskiego ataku na irańskie obiekty nuklearne, przede wszystkim podziemne zakłady Fordo.

Donald Trump po godzinie 23.00 czasu polskiego ma wygłosić ważne przemówienie po spotkaniu z dowódcami wojskowymi.





Czyli mamy tu czarno na białym:

fraza "Iran grozi Stanom Zjednoczonym" jest jednoznaczna i można ją odczytywać wprost:

"Ty taki-owaki zrobię ci krzywdę i obrzucę cię pomidorami!"

tymczasem frazę tę należy odczytywać w szerszym kontekście - najwyraźniej wynika ona z informacji:

"New York Times", powołując się na źródła powiązane z wywiadem amerykańskim, przekazał, że "Iran przygotował rakiety i sprzęt wojskowy do ataków odwetowych na bazy amerykańskie na Bliskim Wschodzie, gdyby Stany Zjednoczone przyłączyły się do wojny po stronie Izraela".

 
czyli:

- gazeta NYT pisze, że Iran "przygotował rakiety i sprzęt wojskowy do ataków odwetowych na bazy amerykańskie"
- NYT twierdzi, że to informacja od źródeł "powiązanych z wywiadem amerykańskim"




czyli:

- NYT twierdzi, że sprzątaczka z Pentagonu twierdzi, że wywiad amerykański twierdzi, że Iran szykuje się do ataków odwetowych


Tak?
Tak może być?


Pani sprzątająca zmywała podłogę i słyszała jak przechodzący korytarzem dwaj faceci w mundurach rozmawiali i jeden powiedział do drugiego "Iran przygotował rakiety i sprzęt wojskowy do ataków odwetowych na bazy amerykańskie na Bliskim Wschodzie, gdyby Stany Zjednoczone przyłączyły się do wojny po stronie Izraela".

Tak było?
Co?
Dobrze słyszała?
I wszystko zapamiętała ta pani?
Na pewno??


Czyli tak naprawdę nie wiemy, czy Iran "grozi USA" - wiemy tylko, że tak twierdzi sprzątaczka amerykańskiego wywiadu, a NYT to powtarza, a za NYT robi to Niezależna.


Dziennikarstwo to jednak trudna zawód.


Żeby się upewnić, czy to prawdziwa informacja - czy czasami amerykański wywiad nie kłamie - musielibyśmy teraz przeczesać inne źródła, inne gazety, w tym rządowe irańskie, by sprawdzić, czy jest tam taka informacja.

Ale po co to robić?

Czy redaktor niezależna.pl sam za nas nie mógł tego sprawdzić, albo NYT nie mógł we własnym zakresie tego sprawdzić i nam napisać np.:

"strona irańska potwierdza te informacje", albo 
"strona irańska nie potwierdza tych informacji", a może nawet 
"strona irańska zaprzecza tym informacjom - sprzątaczka wywiadu USA kłamie!"   ?


Hę?


To po co nam tak piszą? 

Jeżeli mnie ten temat nie interesuje i przeczytam tylko tytuł na główniej stronie niezależnej, to popełnię błąd i niewłaściwie ocenię Iran - dojdę do fałszywego wniosku, że skoro "Iran grozi USA", widocznie Iran jest napastnikiem i zamierza napaść na USA.

A tak nie jest.
Tak co najwyżej twierdzi osoba "powiązana z wywiadem".


Ponadto - odwet - jest to reakcja na napaść.

Czyli Iran mówi: jeśli Amerykanie nas napadną, to zbombardujemy ich bazy skupione dookoła Iranu,

czyli jest to działanie w samoobronie, jeżeli w ogóle jest to prawda, że Iran tak mówi - w każdym razie z tego artykułu tego się nie dowiemy.



A propo, wiedzieliście, że Amerykanie mają ponad 860 baz wojskowych w ponad 80 krajach na całym świecie?





A wiecie, gdzie Iran ma rozmieszczone swoje bazy wojskowe?

Cztery w Iraku i jedną w Libanie - ale nie wiem, czy ta informacja jest nadal aktualna i czy w ogóle ta strona, co to mówi,  jest wiarygodna. Kto wie, kto tam przechodził z miotłą koło komputera...





Krótko podsumowując wątek:

- być 




Radio Maryja:


D. Trump: Jeśli Iran nas zaatakuje, odpowiemy z niespotykaną siłą

15 czerwca 2025 15:08

Prezydent Stanów Zjednoczonych Donald Trump zagroził w sobotę, że Iran doświadczy „niespotykanej siły” amerykańskiej armii, jeśli w jakikolwiek sposób zaatakuje USA.

Dodnald Trump napisał w swojej sieci społecznościowej Truth Social, że Stany Zjednoczone nie miały nic wspólnego z izraelskim atakiem na Iran. Według irańskich mediów Iran ostrzegł Stany Zjednoczone, Wielką Brytanię i Francję, że zaatakuje ich bazy oraz okręty w regionie Bliskiego Wschodu, jeśli te kraje będą pomagać Izraelowi w powstrzymywaniu ataków Teheranu.


Tu akurat redaktor RM prawidłowo sformułował informację.

A nie można tak napisać o Iranie?

"Jeśli USA nas zaatakują, odpowiemy z niespotykaną siłą" ??




to są standardy - jak to dziennikarze mówią - białoruskie.





Irańska IRNA:
tłumaczenie automatyczne

Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej (IRGC) twierdzi, że Iran wysłał wiadomość do sponsora izraelskiego reżimu, Stanów Zjednoczonych, uderzając w izraelskie cele nowym zaawansowanym pociskiem.

IRGC poinformowało w komunikacie prasowym w środę wczesnym rankiem i po jedenastej fali karnych irańskich ataków na Izrael, że pociski pierwszej generacji Fattah, użyte w ostatniej salwie, wielokrotnie przebiły izraelską obronę powietrzną i "wysłały wiadomość o potędze Iranu do podżegającego do wojny sojusznika Tel Awiwu, który ma urojone życzenia".

"Dzisiejszy atak rakietowy pokazał, że osiągnęliśmy całkowitą kontrolę nad niebem nad okupowanymi terytoriami, których mieszkańcy stali się absolutnie bezbronni wobec irańskich ataków rakietowych" – oświadczyła IRGC.


I znowu redaktorzy zawiedli!

IRGC mówi o "sojuszniku Tel Awiwu, który ma urojone życzenia", a agencja prasowa IRNA pisze o USA!

Skandal!
To jest podżeganie do nienawiści do USA!
I potwarz!
Niech lepiej IRGC sprawdzi kto tam na mopie jeździ w tej IRNA!
I to natychmiast!!!




"Araqchi ostrzega przed izraelskim spiskiem mającym na celu rozszerzenie konfliktu na region i świat"



Minister spraw zagranicznych Abbas Araqchi (po prawej) rozmawiał we wtorek telefonicznie ze swoim polskim odpowiednikiem Radosławem Sikorskim.


Araqchi nazwał atak wojskowy izraelskiego reżimu na Iran, który w oczywisty sposób narusza Kartę Narodów Zjednoczonych i podstawowe zasady prawa międzynarodowego, bezpośrednim zagrożeniem dla światowego pokoju i bezpieczeństwa.


Teheran, IRNA – Minister Spraw Zagranicznych Abbas Araqchi w rozmowie telefonicznej ze swoim polskim odpowiednikiem, Radosławem Sikorskim, omówił rozmiary agresji reżimu izraelskiego na Iran, wymierzonej w infrastrukturę publiczną, obiekty nuklearne i zabijanie narodu irańskiego, a także podkreślił odpowiedzialność wszystkich rządów i Rady Bezpieczeństwa ONZ za powstrzymanie tej agresji i pociągnięcie izraelskiego reżimu do odpowiedzialności za to naruszenie prawa.

Araqchi uznał atak wojskowy izraelskiego reżimu na Iran, który w oczywisty sposób narusza Kartę Narodów Zjednoczonych i podstawowe zasady prawa międzynarodowego, za bezpośrednie zagrożenie dla pokoju i bezpieczeństwa na świecie i wezwał wszystkie rządy, zwłaszcza w Europie, do przyjęcia odpowiedzialnego stanowiska w sprawie tego naruszenia prawa.

(Ten przedmiot jest rozwijającą się historią.)









A teraz powiedzcie mi, do kogo odnoszą się te słowa:


"To nie jest poważne dziennikarstwo, to w ogóle nie jest dziennnikarstwo.

To jest działanie na zlecenie wywiadu, celem "wytłumaczenia się" tego wywiadu przed opinią publiczną, czemu zbombardowano jakieś miejsce"





postnazistwoskie niemcy całe dziesięciolecia mieli 17 elektrowni atomowych








niezalezna.pl/polska/wojna-na-bliskim-wschodzie-iran-grozi-stanom-zjednoczonym/545906

Mapa amerykańskich baz wojskowych na świecie

worldbeyondwar.org/military-empires/

D. Trump: Jeśli Iran nas zaatakuje, odpowiemy z niespotykaną siłą – RadioMaryja.pl

en.irna.ir/news/85865849/Iran-sends-a-message-to-the-U-S-with-an-advanced-maneuverable

en.irna.ir/news/85865582/Araqchi-warns-of-Israeli-conspiracy-to-spread-conflict-to-the



Żydzi i 60 mld dolarów



















Krzysztof Janoś
|07.07.2015 14:51

Amerykańscy Żydzi chcą od Polski zwrotu 230 mld zł


22



Żydzi, którzy w efekcie wojny stracili swoją własność w naszym kraju zadośćuczynienie otrzymali już dwukrotnie.




Żydzi z USA ponownie apelują o zwrot pieniędzy za majątki utracone podczas II wojny światowej w Polsce. By głos był bardziej donośny poprosili o wsparcie wpływowych polityków. Efektem tych starań jest list 46 kongresmenów do Johna Kerry'ego. - Postawa polityków amerykańskich jest irytująca. Znów nas traktują "z buta", ale równie źle świadczy to o Żydach - mówi Money.pl Wiesław Kaczmarek, były minister skarbu, który zajmował się tą tematyką jeszcze za rządów SLD. - Mienie zawsze ma właściciela albo spadkobierców i to rzecz absolutnie podstawowa - odpowiada mu były Ambasador Izraela w Polsce Szewach Weiss.



Inicjatorem tej korespondencji jest Światowa Organizacja Restytucji Mienia Żydowskiego, która od lat walczy o odzyskanie majątków zagarniętych w czasie wojny. Autorzy listu proszą Departament Stanu o interwencję w tej sprawie i żądają, by 70 lat po zakończeniu II wojny światowej uregulować wreszcie sprawy majątkowe narodu żydowskiego prześladowanego w wyniku tego konfliktu.


Sprawa jest o tyle kontrowersyjna, że Żydzi, którzy w efekcie wojny stracili swoją własność w naszym kraju, zadośćuczynienie już otrzymali. W pierwszym wypadku płatnikiem były Niemcy. Traktat między RFN a Izraelem z 1952 roku zagwarantował wypłatę 3,5 miliarda marek jako zadośćuczynienie. Na tym się jednak nie zakończyło, bo Niemcy Zachodnie wspierały Tel Awiw gospodarczo i finansowo przez lata. Ostateczne szacunki mówią, że wartość tej pomocy sięgnęła nawet 60 mld marek.



Kiedy Polską rządził Władysław Gomułka, ówczesny I sekretarz KC PZPR, doszło do innego porozumienia, tym razem z władzami USA. Na sejmowych stronach z łatwością można odnaleźć wyczerpującą odpowiedź, jakiej udzielił minister skarbu w rządzie SLD Wiesław Kaczmarek. W 2002 roku organizacje żydowskie zgłaszały podobne do dzisiejszych roszczenia i z wnioskiem o wyjaśnienie tej kwestii wystąpił jeden z posłów.


W dokumencie czytamy: "W latach 1948-1971 rząd polski zawarł szereg układów z rządami państw obcych, na mocy których Polska wypłaciła rządom tych państw stosowne odszkodowania z tytułu mienia pozostawionego lub znacjonalizowanego w Polsce po II wojnie światowej.


Mienie, o którym mowa, stawało się własnością państwa polskiego, a zobowiązania odszkodowawcze przejęły na siebie rządy państw układających się z Polską. W związku z powyższym nie mogą być zaspokajane przez Polskę roszczenia osób fizycznych i prawnych dotyczące mienia objętego tymi układami. Jednym z nich był układ zawarty z rządem Stanów Zjednoczonych z dnia 16 lipca 1960 r.



W układzie przyjęto kwotę 40 mln dolarów, jaką rząd PRL zgadza się zapłacić rządowi Stanów Zjednoczonych z przeznaczeniem na całkowite uregulowanie i zaspokojenie wszystkich roszczeń obywateli Stanów Zjednoczonych zarówno osób fizycznych, jak i prawnych z tytułu nacjonalizacji i innego rodzaju przejęcia przez Polskę mienia oraz praw i interesów związanych z mieniem przejętym przed wejściem w życie układu”.


Z tej odpowiedzi wynika, że owe porozumienie wyczerpuje żądania w stosunku do państwa polskiego obywateli USA. Bezpodstawne wydają się również apele ze strony amerykańskich kongresmenów, skoro to właśnie z rządem tego kraju już 55 lat temu zawarliśmy porozumienie. Tymczasem roszczenia wracają, a szacowana przez organizacje żydowskie kwota z reguły nie jest nigdy mniejsza niż 60 miliardów dolarów.


- Postawa polityków amerykańskich jest irytująca i myślę, że dzisiaj jest to absolutnie niepotrzebne. Dziwie się tym środowiskom, że szukają pola do generowania, może nie konfliktu wprost, ale robią wiele, by utrudnić budowę porozumienia - mówi dziś Money.pl Wiesław Kaczmarek. - Wiadomo, że nas na to nie stać i, że nie jesteśmy winni wydarzeniom z czasów II wojny światowej. Nie wydaje mi się właściwe, by pokolenie moich córek miało za to teraz płacić. Amerykanie znów nas traktują z buta, ale nie tylko o nich to źle świadczy, ale również o Żydach - dodaje były minister.



Nie zgadza się z nim były ambasador Izraela w Polsce Szewach Weiss. - Nie chodzi o to, że Polacy nas obrabowali. Idzie o to, że jednak ostatecznie przejęli te nieruchomości, które przecież należały do kogoś - mówi Weiss. - Pamiętamy, że było dużo sprawiedliwych Polaków, ale mienie zawsze ma właściciela albo spadkobierców i to rzecz absolutnie podstawowa - dodaje.


Ambasador zwraca uwagę, że w swoich rozmowach z ministrem Kaczmarkiem na początku tego wieku zaznaczał, że nikt nikogo nie chce wypędzać z mieszkań, czy przejmować budynków z lokatorami. - Liczyłem wtedy na kompromis miedzy państwami, bo przecież nie chcemy tego odzyskiwać od osób prywatnych - mówi Weiss. - Nie udało się jednak załatwić wszystkich spraw co do zwrotu mienia za wyjątkiem tych należących do gmin żydowskich - dodaje.


Rzeczywiście w 1997 roku Sejm przyjął ustawę na mocy której Polska zwraca od lat mienie gmin żydowskich. Na tej drodze te organizacje odzyskały już wiele budynków publicznych.



- Te sprawy zostały uporządkowane. Są reguły, jest system i to działa. Ale gdy przyjeżdżają do Polski młodzi Żydzi i odwiedzają domy swoich ojców, to niestety wiedzą, że nie uda im się tego odzyskać. To wywołuje poczucie niesprawiedliwości - konkluduje Szewach Weiss.


Uregulowanie spraw mienia gmin nie spowodowało, że nacisk na zwrot majątków osób fizycznych zelżał. Temat ciągle wraca. Światowy Kongres Żydów cyklicznie wzywa nasz kraj do pełnego załatwienia sprawy. Mimo wspomnianej umowy z USA kolejne rządy z reguły nie odpowiadają ostro na te żądania i prezentują postawę, która obu stronom daje nadzieje na jej ostateczne rozwiązanie.


Dlatego też od lat politycy wszystkich opcji mówią o konieczności szybkiego uchwalenia ustawy reprywatyzacyjnej. Mimo tego, że istnieje rzadko u nas spotykana zgoda ponad podziałami co do konieczności ucywilizowania zwrotu mienia, ustawy jak nie było tak i nie ma. Jej brak coraz bardziej obciąża samorządy. W ubiegłym roku Warszawie trzeba było dodać z budżetu państwa 600 mln zł na obsługę roszczeń związanych z reprywatyzacją.


Szansy na szybkie uchwalenie takiej ustawy jednak nie widać. Według szacunków ministerstwa finansów (jeszcze z 2012 r.), oznaczałaby ona skokowy wzrost długu publicznego o 18 mld zł, na co Polski nie stać.



Trudno oczekiwać, by w roku wyborczym ktokolwiek podjął temat narażający budżet państwa na podobne obciążenie. Już teraz biorąc pod uwagę mnożące się obietnice wyborcze trudno o wyliczenia, które dają szanse na ich realizacje. Dodatkowe miliardy po stronie kosztów tylko tę sytuację utrudniają.


Dlatego na razie parlamentarzyści pracują tylko nad tzw. małą ustawą reprywatyzacyjną, która ma zniwelować negatywne efekty dekretu Bieruta z 1945 r. (znacjonalizował wszystkie grunty w stolicy). Posłowie pod koniec czerwca zagłosowali przeciw zwracaniu budynków publicznych jak szkoły, czy przedszkola, co oznacza, że ten majątek jest dla spadkobierców ostatecznie stracony.


Ustawa jest teraz w Senacie i w środę trafi pod obrady, choć nie została jeszcze uwzględniona w porządku obrad. Po podpisie Prezydenta stanie się obowiązującym prawem, ale przypomnijmy raz jeszcze: to tylko regulacja dotycząca Warszawy, co do której zresztą poważne wątpliwości natury prawnej ma Biuro Opinii Sejmowych.



Nieoficjalnie jeden z senatorów powiedział nam, że w trakcie prac w komisji dowiedział się od przedstawiciela Ministerstwa Skarbu, że trwają prace nad kompleksową ustawą reprywatyzacyjną. Dodał jednak, że podobne deklaracje słyszy od lat jako standardową odpowiedź na pytanie o nowelizacje prawa w tym zakresie.


Z kolei na nasze pytanie w tej sprawie Ministerstwo Skarbu odpowiedziało tak:


"Dla rozpoczęcia właściwych prac nad ustawą kompleksowo rozwiązującą kwestię reprywatyzacji, konieczne jest przeprowadzenie szczegółowych analiz skali problemu w wymiarze majątkowym i finansowym, a także możliwości jego rozwiązania ze strony państwa. Aktualnie trwają prace, których celem jest oszacowanie potencjalnych roszczeń reprywatyzacyjnych w skali całego kraju.



Zbierane są m.in. od wojewodów, starostów i innych państwowych osób prawnych dane dotyczące roszczeń reprywatyzacyjnych zgłoszonych na obszarze poszczególnych województw. Oszacowanie roszczeń reprywatyzacyjnych, tj. formalnie zgłoszonych i dochodzonych przed organami administracji i sądami, jak również tych możliwych do zgłoszenia trzeba też zestawić z oszacowaniem wartości majątku pozostającego w gestii państwa, a możliwego do wykorzystania na ten cel. Te analizy posłużą do przygotowania propozycji systemowego rozwiązania kwestii reprywatyzacji".


Czytaj więcej w Money.pl
















money.pl/gospodarka/wiadomosci/artykul/amerykanscy-zydzi-chca-od-polski-zwrotu-230,198,0,1851078.html


Kluby "Gazety Polskiej", a poparcie w wyborach i "Owsiak"



szklane oczy prawicy i kto generuje poparcie?




przedruk




25.06.2025, 23:16
Potęga wspólnoty. Tomasz Sakiewicz o fenomenie klubów "Gazety Polskiej"


Ostatnio coraz częściej korzystam z możliwości, jakie daje sztuczna inteligencja. Zdaję sobie sprawę z jej ograniczeń i że często wynik jej analiz zależy od wprowadzanych przez nas samych danych. Czyli idealnie może ona wspierać myślenie życzeniowe. Jednak biorąc poprawkę na wszystkie możliwe błędy, spędziłem kilka godzin, pytając o fenomen ruchu Klubów „Gazety Polskiej”.


Autor: Tomasz Sakiewicz

Dla porównania wrzucałem dane dotyczące ruchu Jerzego Owsiaka. Otóż ruch Owsiaka jest największym pod względem liczby woluntariuszy ruchem społecznym. Gromadzi nawet 120 tys. aktywistów. Jego jednorazowe oddziaływanie dotyczy kilku milionów osób. A jednak okazuje się, że według przedstawionych analiz ruch ten ma mniejszą zdolność trwałego oddziaływania niż ruch Klubów „Gazety Polskiej”, który liczy kilkanaście tysięcy działaczy.
Reklama

Dlaczego? Bo woluntariusze „Gazety Polskiej” działają niemal codziennie, a przynajmniej raz w miesiącu. Owsiak gromadzi swoich ludzi na jednej dużej imprezie w roku, wspierając ich jeszcze w wakacje koncertem. Jego siła zależy w dużym stopniu od wspierających go mediów, czyli są one w stanie go kreować i mogą go w znacznym stopniu wygasić. Oczywiście Owsiak przy wsparciu tych mediów ma ogromne zdolności mobilizacyjne, co pokazała na przykład kampania w 2023 roku. To on dorzucił obecnej koalicji rządowej około pół miliona głosów, które zdecydowały o przejęciu władzy. W kampanii prezydenckiej go zabrakło razem z owym pół milionem i skutek jest widoczny.

Kluby „GP” długo nie miały tak potężnych mediów za sobą. Wspierała je Strefa Wolnego Słowa, ale sama nie była w stanie realnie oddziaływać na kilkaset tysięcy osób. Niesamowity rozwój telewizji Republika włączył klubom turbodoładowanie i dał sporo nowych możliwości, ale istoty tej działalności nie zmienił. Prawie 600 Klubów organizuje w skali roku od kilku do kilkunastu tysięcy spotkań, w których uczestniczy przynajmniej epizodycznie około miliona osób. Nikt tego nie jest w stanie dokładnie policzyć. 100 tys. osób to w miarę stali bywalcy Klubów. Brak konieczności płacenia składek (Kluby same o tym decydują) utrudnia realne policzenie. Nawet jeżeli ktoś do Klubu trafia przypadkowo, to potem staje się coraz bardziej świadomym uczestnikiem tego ruchu. Przez to zaczyna oddziaływać na innych. Związek z mediami Strefy Wolnego Słowa ułatwia komunikację i daje podstawy ideowego rozwoju.

Ruch Klubów odpowiada na kilka ważnych ludzkich potrzeb: przynależności, akceptacji i przede wszystkim wspólnoty. Człowiek jest istotą społeczną, ale najbliższą mu formą organizacji społecznej jest wspólnota, stąd siła rodziny.

Kluby to ostoja polskości, ale też wielki obrońca wolnego słowa. Widoczne są wszędzie tam, gdzie znajdują się rzeczy ważne. To nasz dar dla Polski i wszystkich miejsc, gdzie żyją Polacy.


Właśnie mija 20 lat, odkąd reaktywowałem ruch Klubów „GP”. Każdemu z jego uczestników nisko się kłaniam. Dobrze służycie Polsce.





niezalezna.pl/polityka/potega-wspolnoty-tomasz-sakiewicz-o-fenomenie-klubow-gazety-polskiej/546423





Polskie wybory po niemiecku

 

opis plików graficznych po niemiecku


Wybory prezydenckie w Polsce w 2010 roku – Wikipedia, wolna encyklopedia

"Wiosna Ludów", czyli podmiana ludności

 ????




"Bedziemy musieli wrócić do jaskiń"



W Iranie jak w Polsce - tylko w odwrotnej kolejności

u nas najpierw zginęli oficerowie w Mierosławcu, a potem klasa polityczna w Smoleńsku, a u nich najpierw rozbił się śmiegłowiec z prezydentem, a potem (ponoć) zginęło 20 generałów.


Sitwa, która rządzi swiatem - rządzi nim poprzez wcielanie się w obiecujących lub wytypowanych polityków młodego pokolenia.

Opętańcy rządzą światem, a kiedy ich ciało umiera, albo zmienia się trend w polityce,  podmieniają polityka młodego pokolenia i po latach bycia starym jastrzębiem, dalej rządzą jakimś krajem dla odmiany będąc teraz młodym gołębiem.

Rządzą tak tysiąclecia, zawsze zajmując dominującą pozycję lub w pobliżu.


4-5 lat to wystarczająco dużo czasu, żeby się nauczyć nowego języka i przenieść swoich ludzi z USA czy Izraela, a nawet - Niemiec - na Ukrainę wytrzebioną z mężczyzn.


Dlatego każą siedzieć cicho?
















Stanowski - Musk

O ile ubecja medialnie to ekstraklasa - tak niezauważenie działali 30 lat,


o tyle Stanowski podnosi poprzeczkę.


Bardzo udacznie, bardzo sprytnie połączył ze sobą trzy rzeczy:

- dobroczynność

- wzorową postawę obywatelską

- marketing (własny biznes)


Zrobił to tak dobrze, że nie wiem, czy go podziwiać, czy się go obawiać.

Warte odnotowania, że podobnie postąpił Elon Musk.



Trzeba ich uważnie obserwować, bo to będzie nowy standard, nowy sposób postępowania  - albo sitwy, która jej używa.






nawet kot tego dnia się nie ogolił...






Lato

 






Łapacz słów. Podcast o języku

6 godz. ·



Czasem grzeje, czasem leje – oto cała istota lata. Nic dziwnego, że właśnie od zjawisk atmosferycznych wywodzi się jego nazwa. Etymologia sięga praindoeuropejskiego rdzenia *uel- – „grzać, być ciepłym”. Inni badacze wskazują z kolei na prasłowiańskie *lěti lub *lěją – „lać”, oczywiście w odniesieniu do deszczu. Obie wersje świetnie oddają charakter tej pory roku.

Ale „lato” to nie tylko sezon między czerwcem a wrześniem. W liczbie mnogiej słowo to zmienia znaczenie – staje się miarą czasu: „dziecko ma cztery lata”, „lata lecą”. Jak do tego doszło?

Dawniej „lato” oznaczało cały okres pracy w polu – od wiosny do jesieni. W X wieku zaczęto używać go jako miary pełnego roku. Jeszcze w XVI wieku mówiono o „latach Pańskich” zamiast „rokach”. Do dziś pozostała z nami właśnie ta forma liczby mnogiej.

Ciekawostką jest, że „rok” i „lata” nie są ze sobą powiązane etymologicznie. To przykład zjawiska zwanego supletywizmem – czyli sytuacji, gdy różne formy gramatyczne danego wyrazu pochodzą z różnych źródeł. Inne przykłady? „człowiek – ludzie”, „dobry – lepszy”, „zły – gorszy”.

A co z samym „rokiem”? Słowo to wywodzi się z prasłowiańskiego *rokъ – oznaczającego to, co ustalone, wypowiedziane, uzgodnione. Widać to jeszcze dziś w słowie „wyrok”. Początkowo „rok” oznaczał ustną umowę lub wezwanie sądowe. Z czasem znaczenie przesunęło się na czas obowiązywania takiego ustalenia – zwykle dwanaście miesięcy.

Tak narodził się „rok” w dzisiejszym sensie. I dzięki temu możemy dziś powiedzieć: rok nie wyrok.





za fb








Ci, którzy czekają na obietnice mogą zostać z niczym.





zwracam uwagę na frazy między wierszami





29.06.2025, 10:09

Tysiące Polaków z dnia na dzień straci wszystko. Czeka nas finansowy armagedon


Nadchodzi kryzys, którego wielu nie dostrzega lub nie chce dostrzegać! Obędzie się bez krachu na giełdach czy głośnych upadków banków. Nie będzie też jednej krytycznej daty. A jednak wielu Polaków może w jednej chwili stracić wszystko, na co pracowali całe życie. Kiedyś mówiło się o inflacji i ratach kredytów. Teraz zagrożenie ma inne imię i już z całą mocą puka do drzwi obecnych 40-latków.


Autor: Artur Matyszczyk


Jeżeli nic się nie zmieni, Polaków czeka czarny scenariusz

Wszystko wskazuje na to, że przyjdzie taki moment, w którym tysiące Polaków spojrzą na swoje wyliczenia z ZUS i uświadomią sobie, że nie starczy nawet na czynsz. Ten moment może nadejść szybciej, niż się wydaje. I to nie dlatego, że komuś powinie się noga, straci pracę czy popadnie w inne tarapaty. Wygląda na to, że cały system właśnie się sypie. Po cichu.


Dane GUS są zatrważające

Dane Głównego Urzędu Statystycznego są bezlitosne. Do 2060 roku liczba mieszkańców Polski spadnie z obecnych 37,4 mln do 30,9 mln, a według najbardziej pesymistycznych prognoz nawet do 26,7 mln. To tak, jakby z mapy zniknęło kilka całych województw. Mniej ludzi to mniej pracujących, mniej składek, mniej pieniędzy dla przyszłych emerytów. A system emerytalny działa jak domino. Jeśli zabraknie jednego elementu, całość się wali.

Dzisiejsi czterdziestolatkowie są w najgorszym możliwym miejscu. Są za młodzi, żeby korzystać z obecnych emerytur, ale za starzy, żeby doświadczyć efektów ewentualnych reform. Nawet jeśli rewolucja demograficzna zaczęłaby się dziś, potrzeba lat, by dzieci się urodziły, wykształciły i zaczęły pracować. A tymczasem oni za ćwierć wieku lat sami staną u bram systemu, który może już nie istnieć.

Rośnie liczba emerytów i rencistów

Zależność jest prosta. W 2022 roku na 100 osób pracujących przypadało 70 emerytów. Jednak za 35 lat będzie ich już 105. To oznacza, że każdy pracujący będzie „utrzymywał” więcej niż jedną osobę starszą. A to przekłada się na głodowe świadczenia i dramatyczne różnice między regionami.

Najmocniej ucierpią województwa świętokrzyskie, lubelskie i opolskie, gdzie populacja spadnie nawet o 25–30 %. Wschodnia Polska zacznie pustoszeć jak w czasie powojennej emigracji. Infrastruktura się nie utrzyma, szkoły się zamkną, przychodnie znikną z mapy.

Dojdzie do podziału finansowego

Na przeciwnym biegunie znajdą się Mazowsze i Pomorze, które co prawda również stracą ludność, ale znacznie wolniej. Tam będą pieniądze, usługi, tam zostaną ci, którzy będą mogli sobie na to pozwolić. Reszta? Zostanie z coraz mniejszą emeryturą i coraz większymi potrzebami. Tylko w ciągu jednej generacji może dojść do nowego podziału Polski. Finansowego i cywilizacyjnego.

Jeszcze nie jest za późno, by coś zrobić, ale zegar tyka. Oszczędzanie „na starość” to nie luksus — to konieczność. Bez prywatnych planów emerytalnych, dodatkowych źródeł dochodu i realnego przygotowania, wielu Polaków skończy na marginesie. System nie wytrzyma i to nie jest opinia, tylko matematyka.

Demografia nie krzyczy. Ona sączy się powoli, ale nieuchronnie. I kiedy w końcu uderzy, nie będzie zmiłowania. Ci, którzy dziś inwestują w przyszłość, mają jeszcze szansę. Ci, którzy czekają na obietnice mogą zostać z niczym.





/niezalezna.pl/polska/czeka-nas-finansowy-armagedon/546634


Prawym Okiem: Eska

Prawym Okiem: Geograficzno-polityczny atlas Polski

Prawym Okiem: Brakująca mapa

Prawym Okiem: Geopolityczni eksperci ułożyli prawdopodobną mapę Europy 2035 roku - MOJA wersja...

Prawym Okiem: Jeszcze uwagi do niemieckich map






6 czy 10 milionów strat?



przedruk



Waldemar Grabowski 
Straty osobowe II Rzeczypospolitej w latach II wojny światowej 

Czy można ustalić dokładną liczbę? 



Zagadnienie strat osobowych (bezwzględnych) II Rzeczypospolitej było przedmiotem dociekań różnych instytucji już w czasie II wojny światowej. Informacje na ten temat podało Ministerstwo Prac Kongresowych Rządu RP w Londynie we wrześniu 1944 r. Stwierdzono wówczas, że II RP straciła 4 114 000 swoich obywateli, w tym 2 481 000 Żydów. 


Od września 1944 r . do końca wojny, przynajmniej w Europie – maj 1945 r . – było jeszcze kilka miesięcy . Po zakończeniu wojny to władze „ludowej” Polski miały zdecydowanie większe możliwości badania tego zagadnienia, niż prawowity rząd RP znajdujący się w Londynie . Próby oszacowania strat osobowych były podejmowane kilkakrotnie, zarów no przez instytucje państwowe, jak i historyków . Instytucje państwowe to Biuro Odszkodowań Wojennych funkcjonujące przy Prezydium Rady Ministrów oraz Ministerstwo Finansów 

Za najbardziej prawdopodobną liczbę strat osobowych II Rzeczypospolitej należy, w chwili obecnej, przyjąć liczbę ok . 5 900 000 . Choć musimy cały czas mieć na uwadze, że są to wszystko dane szacunkowe

Poważnym utrudnieniem w procesie dochodzenia do ustalenia faktycznej wielkości strat osobowych są kategorie strat, jakie zostały wprowadzone przez autorów dotychczasowych szacunków . Każdy z nich stosował trochę inne kryteria . W związku z tym przeprowadzenie obecnie nawet bardzo dokładnych badań jednej grupy ofiar – nie wpływa w sposób zasadniczy na zmianę szacunków całości strat . 

W okresie Polski „ludowej” praktycznie nie uwzględniano w wyliczeniach strat państwa polskiego poniesionych pod okupacją sowiecką, szerzej na wschodzie. 

W małym stopniu uwzględniano także straty wśród obywateli II Rzeczypospolitej innych narodowości niż polska i żydowska . 


Dopiero po 1989 r . dokonano takich szacunków . W sprawie strat bezwzględnych na wschodzie wśród Polaków dość powszechnie przyjmuje się liczbę ok . 500 000 . Natomiast straty wśród mniejszości narodowych (poza Żydami) w całej II RP określa się na ok . 1 mln osób. Straty polskich Żydów powszechnie określono jako ok . 3 mln7 (ok . 2 900 0008) . 

Skalę problemów w ustaleniu precyzyjnej liczby obywateli polskich, którzy utracili życie, dość wymownie obrazują prace nad ustaleniem strat Wojska Polskiego. W zależności od źródła możemy podać rozpiętość tych strat od 123 178 do 147 256, przy czym w tym ostatnim wypadku należałoby dodać straty Armii Krajowej (ZWZ-AK) poza Powstaniem Warszawskim . Dodajmy, w latach dziewięćdziesiątych XX wieku opublikowano dane imienne dotyczące 119 720 żołnierzy . Jest to najbardziej rozpoznana grupa strat osobowych – od 81,30 do 97,19% w zależności od przyjętej wielkość strat.





16 Taka wielkość była podawana w oficjalnych opracowaniach . Dopiero w Roczniku statystycz nym 1963 (s . 1) podano, że według nowych obliczeń powierzchnia Polski wynosi 312 520 km2



 Przyjmując dane z powyższej tabeli można stwierdzić, że w wyniku II woj ny światowej państwo polskie utraciło 11 409 000 mieszkańców . Jest to jednak wyliczenie niezbyt precyzyjne . 


Należy uwzględnić, że spis powszechny odbył się w 1931 r . i wówczas państwo polskie liczyło 32 157 000 obywateli . Liczba ludności w 1939 r . opiera się na danych szacunkowych . Natomiast bardzo interesujące dane dotyczące spisu z 14 II 1946 r . podaje GUS . 

Okazuje się, że różnica liczby mieszkańców (jej zmniejszenie) na „ziemiach dawnych” II RP jakie weszły w skład Polski „ludowej” wynosiła 2 994 400 . Natomiast na „ziemiach odzyskanych” ta różnica wynosiła 3 399 5000 – ale musimy pamiętać, że na tych ziemiach przed wojną nie mieszkali obywatele II RP . 

Czyli w 1946 roku wchłonęliśmy 3,4 miliona Niemców?

Nie możemy więc powiedzieć, że państwo polskie w wyniku II wojny światowej straciło 6 393 900 mieszkańców . W dodatku GUS w swoich wyliczeniach posługiwał się danymi spisu z 1931 r ., a nie szacunkami dotyczącymi 1939 r .!

Należy też podkreślić, że luty 1946 r . nie był datą graniczną powrotu oby wateli polskich „nad Wisłę” . 

Do końca 1948 r . tylko z ZSRS zostało przesiedlonych 658 140 obywateli II RP, w tym było 94,46% Polaków . 
Według innych danych – w latach 1946–1949 „ze wschodu” miano przesiedlić 689 000 osób .

Natomiast według GUS w latach 1944–1949 do Polski zostało przesiedlonych z ZSRS – 1 529 498 osób . 

W latach 1939–1941 na Kresach Wschodnich II RP, okupowanych przez ZSRS, mieszkało, według szacunków, 13 199 000 osób . W tym ok . 40% było Polakami, czyli ok . 5 280 000 . Wyjmując z tych obliczeń Białostocczyznę, która liczyła w 1933 r . 1 041 100 mieszkańców otrzymujemy ok . 12 160 000; z tego 40% (Polacy) – 4 864 000 . 

Mając na uwadze podane powyżej liczby przesiedlonych z ZSRS do Polski w latach 1944–1949 „brakuje” ok . 3 mln Polaków . Część z nich zapewne pozostała w miejscach swojego zamieszkania i stała się obywatelami ZSRS, ale część zginęła m .in . w łagrach, więzieniach, w wyniku działań wojennych lub jako żołnierze sowieccy . 

Jak widzimy ponad 7 mln osób spośród mniejszości narodowych zamieszkiwało Kresy Wschodnie, gdzie pod okupacją sowiecką ok . 8,4% stanowiła ludność żydowska, 34,4% mniejszość ukraińska, 8,5% mniejszość białoruska, 1% mniej- szość rosyjska, 0,7% mniejszość niemiecka, 0,6% mniejszość litewska oraz 0,3% mniejszość czeska .

Jak wspomniano straty mniejszości narodowych w całej II RP (poza Żydami) szacowane są na 1 mln osób . 

Poważnym problemem ludnościowym były Polskie Siły Zbrojne na Zachodzie . Jeszcze w lipcu 1947 r . na terenie Wielkiej Brytanii przebywało 142 000 żołnierzy, a ok . 30 000 służyło w oddziałach wartowniczych w Niemczech . W latach 1946–1948 do Polski wróciło 74 459 żołnierzy PSZ . Według danych GUS – w latach 1944–1949 do Polski wróciło 2 282 042 obywateli z innych państw niż ZSRS, w tym 665 983 osób w latach 1946–1949 . I to należałoby uwzględnić, dodając do wyników spisu z lutego 1946 r . Jeżeli rozpatrujemy możliwość ustalenia w miarę precyzyjnych danych doty czących strat osobowych państwa polskiego w wyniku II wojny światowej, to należy podkreślić konieczność prowadzenia nadal badań poświęconych poszczególnym miejscowościom (miastom, miasteczkom itp .) . 

Takie badania były prowadzone w przeszłości . Dla przykładu podajmy, że liczba mieszkańców Poznania według danych GUS z lat 1939 i 1946 zmniejszyła się o 3299 osób . Natomiast faktycznie aż 14 413 mieszkańców tego miasta utraciło życie . W Warszawie według danych z 1939 i 1946 r . „ubyło” 702 050 mieszkańców . Natomiast według dotychczasowych badań straciło życie 685 000 mieszkańców stolicy.


Czyli przez 80 lat po wojnie nadal nie wyliczono dokładnie liczby ofiar.

Powyższy tekst też jest tak napisany, jakby był nieskończony, a zapisy są nieprecyzyjne.
Podane fakty nie są sformułowane jednoznacznie.

Natomiast na „ziemiach odzyskanych” ta różnica wynosiła 3 399 5000 – ale musimy pamiętać, że na tych ziemiach przed wojną nie mieszkali obywatele II RP . 

A nie można napisać - "Na „ziemiach odzyskanych” przybyło nam 3 399 5000 Niemców, z których część (jak duża?) wyjechała do Niemiec, w latach 1948 - 1980"

Dlaczego tego nie można napisać wprost, czy to jakaś tajemnica, ja się muszę domyślać, o co chodziło panu naukowcowi??? Bo teraz wcale nie jestem pewien, czy to o to chodziło, o tych 3,4 mln Niemców.










Przypisy do  źródeł w oryginalnym dokumencie pdf.
 
https://ipn.gov.pl/download/1/183085/Grabowski.pdf