Do sprawdzenia
Skala niewolnictwa w Polsce. Czemu zarabiamy 4 x mniej niż Niemcy przy identycznych cenach?!
Polecamy inspirujące do
wielopłaszczyznowych przemyśleń artykuły, z kilkoma istotnymi
zastrzeżeniami. Najważniejsze zastrzeżenie, że jak będziemy mieli silną
walutę to będziemy więcej zarabiać, tak jak w Niemczech i na Zachodzie.
To jest nie prawda, ponieważ siła gospodarki i poziom życia ludzi nie
zależy od silnej waluty, lecz siła waluty zależy od siły gospodarki.
Przykładem jest Słowacja, która przyjęła Euro i poziom życia drastycznie
się pogorszył.
Waluta to jest instrument,
którego wartość może być regulowana razem z wieloma innymi instrumentami
takimi jak: prawo dewizowe, którego w naszym kraju praktycznie nie ma;
ochrona własnego kapitału i wytwórczości – także nie ma, a
uprzywilejowane są zachodnie koncerny; brak własnego przemysłu, brak
jest polityki gospodarczej i przemysłowej, i wiele innych . Ponadto jak
coś mówi globalna korporacja pod nazwą Deutsche Banku, to należy to interpretować na odwrót, a nie przyjmować na wprost, bo to jest przygotowanie świadomości do wprowadzenia Euro.
W artykułach pisanych co prawda
kilka lat temu diagnoza występujących patologii jest dosyć poprawna,
natomiast identyfikacja przyczyn sprawczych pozostawia już wiele do
życzenia. Autorzy w przyczynach sprawczych postrzegają WSI i Moskwę,
jako w dalszym ciągu „dyżurnych chłopców do bicia”, natomiast nie
dostrzegają obcych wywiadów, a przede wszystkim Mossadu, CIA, BND, MI16,
rozlokowanych we wszystkich strukturach, także w Kościele Katolickim,
które całą zmianę ustroju i grabieżczą transformację przygotowały i
realizują z wyjątkowym natężeniem.
Razem to składa się na
kolonizację i to brutalną Polski, gorszą, w porównaniu do innych także
skolonizowanych krajów. Ta niszcząca, destrukcyjna presja globalizacji
na Polskę, Polaków i Słowian jest jedynie realizacją, co najmniej
wielowiekowej strategii tajnych judeosatanistycznych organizacji
Zachodu, który został przez nie także skolonizowany. Coś jest w
genotypie Polaków/PoLachów i szerzej – Słowian, czego my nie wiemy, a co
wiedzą te organizacje i się bardzo obawiają nacji z tym genotypem.
Redakcja KIP
Czemu zarabiamy 4 x mniej niż Niemcy przy identycznych cenach?! Odpowiedź jest zaskakująca!
Mnóstwo ludzi w Polsce zastanawia się,
dlaczego zarabiamy kilka razy mniej niż Niemcy czy mieszkańcy krajów
cywilizowanych, przy identycznych cenach. Fraza „identyczne ceny” jest
jednak fałszywa, dlaczego? Gdyż ceny mnóstwa dóbr w Polsce są wręcz
wyższe, i to nieraz znacznie, niż na Zachodzie. Wiem to, bo u mnie gros
ludzi ze Szczecina jeździ te kilkanaście kilometrów do Niemiec by tam
zaopatrywać się w produkty.
Nie chodzi tylko o lepszej jakości niż w
Polsce kawę i herbatę, którą kupisz czasami taniej, niż świństwo
sprzedawane w Polsce. Ale ceny samochodów, alkoholi, elektroniki czy
mieszkań często są wyższe niż ceny tych samych rzeczy na Zachodzie.
Szczególnie jeśli chodzi o mieszkania – związana z nimi jest
quasi-gangsterska bańka spekulacyjna. Została ona stworzona przez
bankierów, kartel deweloperów (czyli mafię i ludzi WSI) jak i przez
neoliberalnych polityków którzy celowo i z premedytacją zaniechali
budownictwa społecznego. Zaniechali po to, by mafia deweloperów i
bankierzy się obłowili.
Cytuję: „W
Niemczech początkująca kasjerka w jednej z największych sieci handlowych
(Lidl) zarobi równowartość ok. 8 tys. zł brutto. Początkująca kasjerka w
największej sieci handlowej w Polsce (Biedronka) może liczyć na 2 250
zł brutto.
Skąd bierze się aż taka przepaść płacowa, skoro życie u naszych
zachodnich sąsiadów z pewnością nie jest 3-4 razy droższe niż w naszym
kraju? Odpowiedź jest prosta: To efekt trwającego w Polsce od wielu lat
drenażu kapitału na masową skalę.”
Polecam też komentarz mojej znajomej na temat sytuacji ekonomiczno-gospodarczej w Polsce:
Cytuję: „Zasada
jest prosta. Masz kupić mieszkanie / dom. Spłacać przez 30 lat,
przepłacić dwa i pół raza. Potem na starość wprowadzono instytucję
odwróconej hipoteki, czyli jak już skończy się spłacać, to oddaje się
mieszkanie / dom bankowi za to, że ten przez kilka latek dołoży do
emerytury parę groszy. Szwindel perfekcyjny, jak na nieruchomości
zarobić 3 razy i dostać je z powrotem. Do tego moja ulubiona bzdura
powtarzana przez ludzi.. średnia wieku życia się wydłuża!
No większej bzdury nie słyszałam –
średnia i owszem, bo kiedyś dziecko umierała w wieku np. 2 lat, a stary
dożywał do 80, to średnia była 40, a teraz dzieci rzadko umierają,
starzy dożywają do 65 latek, to średnia jest np. 50 lat. No pięknie,
średnia się wydłuża ale my żyjemy krócej. Proste! I skąd ta euforia
niektórych? Tak więc harujemy na 2 etaty, żeby spłacać raty przez 30
lat, 3 razy przepłacając za nieruchomość i tak 2 razy za drogą w
stosunku do zarobków, żeby potem ją oddać za jałmużnę, bo emerytury
starczą na waciki.”
Od siebie tylko dodam, że znając tajniki
wiedzy (ezoteryka, prawa wszechświata) można nastroić się na takie
linie czasowe, w których pieniędzy jest więcej lub zdobywane one są
łatwiej. Nawet jeśli z przyczyn obiektywnych nie zarobisz zbyt wiele, to
praca którą znajdziesz okaże się bardzo lekka a szef będzie w porządku.
Tu wygrasz na loterii, tu zdobędziesz jakieś zlecenie, i pieniądze
jakimiś tam drogami będą wpadać. Wszechświat zawsze znajdzie sposób
nawet jeśli Ty do końca nie wiesz jak to miałoby się stać.
Dobrze, ale większość ludzi tych praw
nie zna i nigdy nie pozna. Rolą rządu i elit jest rządzić mądrze i z
fundamentem etycznym. Rządzić może nie idealnie, bo to absolutnie
niemożliwe nigdy i nigdzie. Ale rządzić tak, by nie rzucać ludziom kłód
pod nogi i to celowo. Rządzić tak by nie sabotować z premedytacją losu
obywateli i losu państwa. A właśnie to robiono, szczególnie przez
ostatnie osiem lat polskiej wielkiej smuty (2007 – 2015, PO-PSL).
Rządzili nami już nie tyle zwykłe skurwysyny, co wręcz międzynarodowa
mafia, bezlitośnie drenująca nasz kraj.
Jakie manipulacje i celowe sabotaże
miały tu miejsce? Nie chodzi tylko o gigantyczny rozmiar korupcji,
zadłużanie kraju, służenie obcym interesom. To wszystko opisały media.
Czego jednak media nie opisały? Czego nie przeczytasz nawet na portalach
które chcą uchodzić za niezależne? Nie przeczytasz o manipulacji
dokonywanej przez NBP (narodowy bank polski – de facto prywatny,
korporacyjny bank). Manipulacja ta została zapoczątkowana przez nie kogo
innego, jak przez Leszka Balcerowicza. Który odpowiada za zagładę
gospodarczą naszego państwa, za nędzę milionów, za masową emigrację, za
około 200.000 samobójstw z przyczyn ekonomicznych.
NBP poprzez „kreatywne”
mechanizmy pseudo-ekonomiczne czterokrotnie zaniża wartość złotówki
względem euro. Im słabszy pieniądz tym lepiej dla kapitalistów i
eksporterów, a tym gorzej dla zwykłych ludzi, którzy za swoje pensje
mogą kupić mało. Pomyśl – gdyby nie zaniżano sztucznie wartości polskiej
złotówki, to pensja 2000 złotych starczyłaby na dość dużo. Nie mówiąc
już o średniej krajowej. Jedno euro powinno kosztować 1,0 lub
ostatecznie 1,5 złotego!
Cytuję: „Dzisiaj
każdy „myślący” człowiek powie, że kurs naszej waluty jest przecież
płynny i ustala się w wyniku wolnej gry rynkowej, a NBP nie musi nawet
interweniować w obronie wyznaczonego parytetu ( swoją drogą wyznaczonego metodą decyzji Prezesa, a nie rynku).
To bezsprzecznie prawda, ale kurs nie został wyznaczony wczoraj, ani
przedwczoraj, ale kształtował się od początku lat dziewięćdziesiątych –
tyle że przez pierwszą dekadę nie miało to nic wspólnego z wolną grą
rynkową. Początkowo bowiem, kurs wyznaczony był arbitralnie przez Leszka
Balcerowicza na poziomie 9500 starych złotych za dolara (dzisiejsze 95
groszy), jako kurs sztywny, który później stopniowo uelastyczniano (przy
jednoczesnej błyskawicznej deprecjacji spowodowanej inflacją, której
przyczyną był nadmierny dodruk pieniądza).
Owa elastyczność nie miała jednak
nic wspólnego wolnym rynkiem walutowym. Było to nadal ręczne sterowanie
mające zapewnić finansową wydolność budżetu, atrakcyjność obligacji,
spłatę zadłużenia zagranicznego i płynną wyprzedaż firm państwowych.
Mimo, że wiele z tych celów miało swoje realne uzasadnienie – taka
nierynkowa polityka kursowa prowadzona w niby rynkowej gospodarce
spowodowała, że w ciągu dekady powstała sieć powiązań ekonomicznych,
które utrwaliły psychologiczny kurs złotówki na dzisiejszym poziomie
(osiągnęliśmy go już w roku 1995) i jego stopniowe uwalnianie od roku
1998 nie mogło już niczego zmienić, bez naruszenia
interesów międzynarodowych instytucji walutowych.”
Autor powyższego cytatu: prof. Andrzej Fidelis
Źródło: prawica.com
Dlaczego Polska jest pariasem Europy? Skala niewolnictwa w Polsce
Jak już mówiłem, obcy nie odpowiadają za
los Polski. Oni odpowiadają za swoje państwa i narody. Za los Polski
jesteśmy odpowiedzialni my sami. To w Polakach tkwi źródło obecnego
stanu rzeczy. Popatrzcie na Greków. Jeden z kabareciarzy powiedział, że
Grecy dopiero kilka dni mieli takie szambo, z jakim my mamy do czynienia
całe życie. I od razu zaprotestowali. Nie bali się wyjść na ulicę i
zawalczyć.
W Polsce także są protesty, z tym, że u
nas protestują przede wszystkim młodzi ludzie. Ludzie starsi siedzą
pozamykani w swoich domach, bojąc się wziąć udziału w demonstracjach, w
Polskim Przedwiośniu. Ci starsi ludzie przeważnie czekają emerytury
wynoszącej maksimum 1200 złotych, albo patrzą, jakby tu uszczknąć z
koryta coś dla siebie.
Skąd się bierze takie rozwarstwienie?
Przede wszystkim, starsi ludzie są po praniu mózgu. Byli oni wychowywani
w uległości wobec wszystkiego, czołobitności wszystkiemu i pokorze
wobec wszystkiego.
Czy jednak to jest usprawiedliwieniem
dla tchórzostwa?Moje pokolenie także miało robione to specyficzne pranie
mózgu. Jednak w moim pokoleniu obserwujemy zmierzch średniowiecznego
katolicyzmu i katolickiego modelu wychowania. Co pozostaje w zamian?
Przecież życie nie znosi próżni.
I tak: rolę księdza przejął ekspert z TV, lekarz, itp
Rolę spowiedzi przejęła psychoanaliza, której podstawy wymyślił psychopata i sekciarz, Freud.
Zaś jeśli chodzi o katolickie wychowanie, i katolicki model ciemnoty,
przejęło ją przeświadczenie, że na nic nie mamy wpływu. Ludzie tacy,
wychowani w ciemnocie i zabobonie, trącą tym przez całe życie. Mówią, że
wolą się zająć sprawami, na które mają rzeczywisty wpływ, że nie
obchodzi ich to, że ideami rachunków nie opłacą. Jak słusznie zauważył
mój znajomy na jednym z portali: są to na ogół kobiety, i zrzędzą o
różne rzeczy – o bezrobocie, o wredne koleżanki z pracy, o zwalnianie
pracowników i zamykanie przedsiębiorstw.
I na takich bezproduktywnych
rozważaniach upływa bardzo dużo czasu wolnego, którego oni podobno nie
mają. Do tego doliczmy czas na oglądanie seriali, telenowel, dzienników,
teleturniejów, kryminałów, i innych tego typu odmóżdżających gniotów z
TV.
Podsumowując: ciemnota jaka była, taka
została. Jednak trzeba przyznać, że za czasów komunizmu, za czasów
nieociosanego bogoojczyźnianego katolicyzmu, społeczeństwo polskie było
społeczeństwem idei, społeczeństwem walki. Wiele razy wychodziliśmy na
ulicę, z otwartą przyłbicą. Nie było takiej demoralizacji i powszechnego
zezwierzęcenia jaka jest teraz. To już nie jest zwykły marazm
spowodowany jakimś tam „kryzysem”, który jest tylko wymysłem bankierów i
rządzących. Można i trzeba mówić już o totalnym zezwierzęceniu naszego
narodu, gdzie zaczyna być to niebezpieczne dla tegoż narodu. Dzięki
filozofii ciemnoty typu: „pokorne cielę dwie matki ssie” czy: „jak sobie
pościelesz tak się wyśpisz” – tłumiony w zarodku jest nasz opór.
Zawsze podejmowany jest krzyk, że
państwo ingeruje w wychowanie dzieci i że jest to karygodne. Zgadzam się
z tym. Jednak prawie nikt nie drze szat, że kościół katolicki i ogólnie
dulszczyzna także mają niemały wpływ na wychowanie młodego pokolenia.
Zauważcie jedno: nikt nie uczy dzieci następujących rzeczy:
-„jesteś wartościowym człowiekiem, znaj swoją wartość”;
-„nie bój się walczyć, nie bój się żyć, nie bój się sięgać gwiazd”;
-„sam wytaczaj sobie szlaki, nie bądź poddanym żadnego człowieka”;
Zamiast tego wciska się nam
bogoojczyźnianą ciemnotę o pokornym cielęciu, o potrzebie posłuszeństwa i
nie wychylania się przed szereg. No normalnie filozofia wprost do
powstania nowych obozów koncentracyjnych, dla tego typu odmóżdżonych
owieczek.
Wstęp: Jarek Kefir, rok 2012
Cytuję: „Według badań
opublikowanych ostatnio przez różne instytucje międzynarodowe Polska
jest krajem o wysokim stopniu ubóstwa i wielkich ograniczeniach wolności
gospodarczej. Wbrew jednak lansowanej przez elity tezie o tym, że
zawdzięczamy to wyłącznie mizerii intelektualnej obywateli, okazuje się
że nasza produktywność jest na najwyższym światowym poziomie. Oto kilka
niezaprzeczalnych faktów:
Według OECD co piąte polskie dziecko
jest ubogie! W porównaniu do innych krajów OECD Polska wypada najgorzej
pod względem sytuacji materialnej i mieszkaniowej. Jak wynika z raportu,
przeciętny
dochód rodziny w Polsce należy do najniższych
wśród krajów OECD, a ponad 21 proc. polskich dzieci żyje poniżej
granicy ubóstwa (przy średniej wynoszącej ok. 12 proc.). Polska wydaje
też mało na dzieci – średnio 43,7 tys. dolarów w ciągu całego
dzieciństwa, podczas gdy Norwegia, która najwyżej uplasowała się w tym
rankingu, wydaje 204,2 tys. dolarów. Gorzej jest tylko w Meksyku.
OECD podkreśla, że poziom dzietności w
Polsce jest dość niski i nie podnosi się w ostatnich latach – całkowity
wskaźnik dzietności w 2008 r. wyniósł 1,39 (liczba dzieci przypadająca
na jedną kobietę) – przy średniej 1,71, podczas gdy wskaźnik
zapewniający zastępowalność pokoleń wynosi 2,1.
Polska jest sklasyfikowana na 71 miejscu na świecie pod względem
wolności gospodarczej – odnotowuje „Puls Biznesu”, powołując się na
najnowszy ranking Heritage Foundation na 2010 r. Gazeta zauważa, że kraj
rządzony przez liberalną Platformę Obywatelską jest daleko w tyle nawet
za takimi „potęgami” gospodarczymi, jak Gruzja, Botswana, Urugwaj, Peru
czy Kostaryka. Obiecywano nam drugą Irlandię, a ledwo wyprzedzamy
Ugandę, Namibię, Kirgizję czy Paragwaj.
Dlaczego zatem jest tak, że mimo
ogromnej społecznej aktywności, mimo operatywności i chęci do pracy,
mimo 20 lat kapitalistycznej transformacji pozostajemy ekonomicznymi
rozbitkami europy, dryfującymi w zalewie nędzy wraz z krajami, które
sami uważamy za siedlisko lenistwa i indolencji. Odpowiedź jest prosta i
zna ją każdy emigrant. Normalni ludzie starają się zarabiać tam gdzie
płace są wysokie, a wydawać tam gdzie ceny są niskie (lub przynajmniej
adekwatne do zarobków). Taki komfort mogą zapewnić swoim rodzinom
właśnie emigranci, ale jest to okupione wieloma wyrzeczeniami. Tymczasem
większa część naszego społeczeństwa zmuszona jest pracować tam, czy
raczej tu gdzie płacą mało (średnio pięciokrotnie mniej), a wydawać tam
gdzie jest potwornie drogo, bo ceny w Polsce nie odbiegają od cen
Zachodnich (a nawet je przewyższają). Trzeba mieć zaiste ułańską
fantazję, żeby kupować produkty na Zachodzie, zarabiając jak na
Wschodzie.
Wyobraźmy sobie na przykład, że
oferujemy jakiemuś Niemcowi benzynę po 4 Euro, a podrzędnej marki
samochód za 50 tys. Euro (tak, Euro, nie złotówek) – pewnie ze zdumienia
nie byłby w stanie popukać się w głowę. Dla odmiany, żeby uzmysłowić
sobie poziom cen, jakie Niemiec widzi w swoim sklepie, wyobraźmy sobie,
że przy naszych obecnych zarobkach (liczonych w złotych) wchodzimy do
sklepu i widzimy, że masło kosztuje 50 groszy, kilogram szynki 6
złotych, a telewizor LCD 42” jest w cenie 700 zł. Do tego możemy
zaplanować kupno nowego Opla za 10 tys. zł, a benzyna do niego będzie
kosztowała zaledwie 1,2 zł. Miło? Dlaczego zatem tak nie jest? Dlaczego
zmusza się nas do niewolniczej pracy za miskę zupy? Bo jak inaczej
ocenić fakt, że 70% naszych dochodów wydajemy na żywność?
Odpowiedź na te pytania jest złożona,
ale na poziomie państwa i polityki daje się streścić w jednym zdaniu:
Przyczyną jest to, że rządzące nami przez 20 lat elity, mniej lub
bardziej świadomie dopuściły do tego, żeby dzisiejszy kurs wymiany walut
oscylował w okolicy 4 zł za 1 Euro.
Dzisiaj każdy „myślący” człowiek powie,
że kurs naszej waluty jest przecież płynny i ustala się w wyniku wolnej
gry rynkowej, a NBP nie musi nawet interweniować w obronie wyznaczonego
parytetu (
swoją drogą wyznaczonego metodą decyzji Prezesa, a nie rynku).
To bezsprzecznie prawda, ale kurs nie został wyznaczony wczoraj, ani
przedwczoraj, ale kształtował się od początku lat dziewięćdziesiątych –
tyle że przez pierwszą dekadę nie miało to nic wspólnego z wolną grą
rynkową. Początkowo bowiem, kurs wyznaczony był arbitralnie przez Leszka
Balcerowicza na poziomie 9.500 starych złotych za dolara (dzisiejsze 95
groszy), jako kurs sztywny, który później stopniowo uelastyczniano
(przy jednoczesnej błyskawicznej deprecjacji spowodowanej inflacją,
której przyczyną był nadmierny dodruk pieniądza). Owa elastyczność nie
miała jednak nic wspólnego wolnym rynkiem walutowym. Było to nadal
ręczne sterowanie mające zapewnić finansową wydolność budżetu,
atrakcyjność obligacji, spłatę zadłużenia zagranicznego i płynną
wyprzedaż firm państwowych. Mimo, że wiele z tych celów miało swoje
realne uzasadnienie – taka nierynkowa polityka kursowa prowadzona w niby
rynkowej gospodarce spowodowała, że w ciągu dekady powstała sieć
powiązań ekonomicznych, które utrwaliły psychologiczny kurs złotówki na
dzisiejszym poziomie (osiągnęliśmy go już w roku 1995) i jego stopniowe
uwalnianie od roku 1998 nie mogło już niczego zmienić, bez naruszenia
interesów międzynarodowych instytucji walutowych –
dla nich bowiem zachowanie status quo było najlepsze.
I tu dotykamy najistotniejszej kwestii –
dla kogo obecny kurs jest dobry? Można zapewne wskazać wielu
beneficjentów (pierwsi to eksporterzy), z cała pewnością nie jest nim
jednak polski pracownik, który za przepracowane tak samo jak Niemiec,
czy Francuz 8 godzin, otrzymuje nie 20% mniej, nie połowę, ale zaledwie
1/5 ich wynagrodzenia. To właśnie jest realny obraz stwierdzenia, że za
transformację najwięcej zapłacili pracownicy. A będą płacić jeszcze ich
dzieci i wnuki.”
cyt. „Niedawno minęła któraśtam rocznica czegoś, co w powszechnej świadomości funkcjonuje pod nazwą „Planu Balcerowicza”.
Mieliśmy pominąć to litościwym milczeniem, ale kwik oficjalnych mediów
sprawia, że uznaliśmy iż warto zabrać głos, mając nadzieję na pobudzenie
do myślenia niektórych przynajmniej czcicieli tzw. transformacji
ustrojowej. Tak się bowiem dziwnie składa, że wszyscy niemal
dziennikarze i ekonomiści (dopuszczeni do głosu) pieją z zachwytu nad
tytaniczną pracą wyprofesorowanego Leszka Balcerowicza, nie wykraczając
jednak poza utarte slogany o konieczności terapii szokowej i sukcesu
jakim było przejście z gospodarki socjalistycznej do gospodarki
rynkowej. Dopuszcza się oczywiście głosy przeciwne, ale artykułowane
jedynie przez okrzykniętych uprzednio oszołomami ludźmi pokroju Andrzeja
Leppera („Balcerowicz musi odejść”), albo przez przedstawicieli
ortodoksyjnej lewicy („nie zadbano o najuboższych”). Prawica może
wypowiadać się negatywnie o Planie Balcerowicza tylko gdy jest skrajna,
albo gdy ma inny dyskredytujący ją atrybut (np. jest pisowska).
Rzeczowa dyskusja, a szczególnie rzeczowe argumenty są niedopuszczalne.
Balcerowicz powinien przecież dostać Nobla… co patrząc na ostatnie
wybryki Komitetu, nie jest wykluczone.
Całościowe ujęcie tematu wymagałoby
oczywiście wielostronicowego opracowania, skupimy się zatem na kilku
przemilczanych, lub zafałszowanych kwestiach. Postawimy też kilka
niewygodnych pytań, na które czytelnik może spróbować znaleźć
samodzielną odpowiedź. Aby to było możliwe nie należy zapominać o
najprostszym fakcie, a mianowicie że wolny rynek jest naturalną emanacją
działalności człowieka i w niemal każdej sytuacji tworzy się
samoistnie. Zacznijmy więc od początku.
Co to jest inflacja?
Podobno wie to każde dziecko, mamy jednak wątpliwość czy jest to wiedza
dostępna profesorom. Początkowo bowiem Leszek Balcerowicz (fakt, był
wtedy tylko adiunktem) tłumaczył społeczeństwu, że inflacja powstaje
gdy na rynku są niedobory produktów i producenci mogą podnosić ich ceny.
Niby prawda, ale już po dziesięciu latach ten sam Leszek Balcerowicz
(fakt, już jako profesor) tłumaczył, że inflacja powstaje gdy na rynku
jest za dużo pieniędzy i konsumenci mogą płacić więcej za produkty,
których wprawdzie nie brakuje, ale producenci znowu mogą podnosić ich
ceny (zwłaszcza gdy nie mają konkurencji). Niby też prawda, bo obie
definicje są jakby dwiema stronami tego samego problemu i nie mogą
działać w odosobnieniu.
Pojawia się jednak drobne pytanie: skąd u
licha na rynku brały się nieprzebrane ilości pieniędzy w początkach
transformacji (rosły bowiem nie tylko ceny, ale i wynagrodzenia), gdy
napływ kapitału zagranicznego był praktycznie zerowy? Czyżby jednak
działała tylko druga część definicji? Czyżby nadmiar pieniądza był
generowany celowo przez NBP i rząd? Powie ktoś, że Balcerowicz właśnie
zaczął dusić inflację. Trudno jednak uznać za sukces obniżenie jej do
kilkudziesięciu procent rocznie. Wygląda raczej na to, że uznano ją za
zjawisko pożyteczne dla wielu, o ile pozostaje w przewidywalnych ryzach,
a Plan Balcerowicza dawał takie gwarancje. Czemu to miało służyć? No
cóż, przy wysokiej inflacji wysokie jest też oprocentowanie depozytów i
kredytów, a to daje szerokie pole do kręcenia lodów..
Bony, dolary, kupię!
Każda wolnorynkowa gospodarka ma wymienialną walutę. Za komuny mieliśmy
kurs oficjalny (nie mający nic wspólnego z wartością złotówki) i kurs
czarnorynkowy (substytut wolnorynkowego). W czerwcu 1989 roku kurs
czarnorynkowy dolara oscylował w okolicy 1800 starych złotych
(miesięczne wynagrodzenie wynosiło w przeliczeniu ok. 25 dolarów). Potem
zaczęło się istne szaleństwo. Dość powiedzieć, że sięgnęliśmy kursu w
okolicach 4-7 tys. starych złotych, który został przez Leszka
Balcerowicza dodatkowo zdewaluowany do 9500 zł i uznany za sztywny (!)
kurs oficjalny. Jeśli ktoś myśli, że osiągnęliśmy w ten sposób
wymienialność złotówki, to się niestety myli. Wielu odczuło to bardzo
dotkliwie.
Złotówka nie mogła być wymieniona za
granicą, a jedynie w NBP. Kurs był ustalany arbitralnie w odniesieniu do
jakiegoś koszyka walut i taka sytuacja trwała do roku 2001, a w pewnym
sensie trwa do dziś (wymienialność złotówki jest raczej kwestią umowy
między NBP i EBC). I tu ocieramy się o odpowiedź na postawione wcześniej
pytanie, skąd u licha te nieprzebrane ilości pieniędzy generujących
inflację w gospodarce niedoboru? Jeśli bowiem NBP w początkowej fazie
płaciło zagranicznym spekulantom walutowym niebotyczne ceny za jednego
dolara, to wystarczyło niewiele owych dolarów żeby zalać rynek coraz
mniej wartymi złotówkami. Skupmy się jednak na naszym bohaterze. Mocą
swojego nazwiska udaje mu się utrzymać niemal stały kurs dolara i marki
niemieckiej przez całą dekadę (po okresie krótkotrwałej hiperinflacji za
jedną markę niemiecką płaciło się z drobnymi wahaniami ok. 2 nowych
złotych, a zarobki oscylują w okolicy 200 DM miesięcznie). Jego
liberalizm nie sięga jednak tak daleko aby uwolnić rynek walut, pytanie
drugie narzuca się zatem samo: Jak nasz niedoszły jeszcze profesor
obliczył wyżej wymieniony kurs wymiany i czy się przy tych wyliczeniach
nie kopnął?
Ponieważ pomysłowość polaków nie zna
granic, do końca lat dziewięćdziesiątych obywatele polscy mają zakaz
zakładania rachunków bankowych za granicą, zakaz przywożenia do kraju
większej ilości dewiz i zakaz brania kredytów walutowych! Mogą brać
kredyty w złotówkach… oprocentowane na ok. 45% w skali roku (stopę
ustala podobnie jak dziś NBP, wówczas pod wodzą naszego dzielnego
profesora i znanej skądinąd
wybitnej ekonomistki Hanny Gronkiewicz-Waltz).
Oczywiście depozyty i obligacje rządowe
też są sowicie oprocentowane, na ok. 30-40%, co jest zrozumiałe przy
szalejącej inflacji (walka trwa, krew się leje, ale hydra nie ustępuje)…
a jeszcze bardziej zrozumiałe, gdy zestawimy to z niemal stałym kursem
niemieckiej marki i prostym faktem, że za naszą zachodnią granicą
hiperinflacja jest zjawiskiem nieznanym, a kredyty dostaje się od ręki
na 3-6% w skali roku..
Mechanizm nr 1 – złoty depozyt.
Kto może (i jest nie tylko pomysłowy, ale nie boi się być gospodarczym
przestępcą lub jest znajomym królika) przywozi do Polski dewizy
pożyczone nielegalnie na zachodzie (na 6%), zamienia na złotówki,
zakłada lokatę (na 40%) i po roku inkasuje czysty zysk na poziomie 30%
(po zaokrągleniu z powodu niewielkich wahań kursowych i kosztów
manipulacyjnych). Oczywiście nikt nie może mieć pewności, że kurs waluty
będzie stabilny.
No może prawie nikt, a jak wiadomo
„prawie” czyni wielką różnicę. Jak grzyby po deszczu wyrastają w Polsce
przedstawicielstwa zagranicznych banków, które są, a jakoby ich wcale
nie było. Niby mają siedziby, szyldy i kadrę zarządzającą (nie trzeba
dodawać skąd biorą się ci „fachowcy”), tylko jakoś „ludności” nie
obsługują. Zajmują się tylko zamianą swoich dewiz (pożyczonych na pewnie
mniej niż 6%) na złotówki i pożyczaniem tych złotówek polskiemu rządowi
na 40%. Leszek Balcerowicz gwarantuje, że nasza gospodarka jest
stabilna… czyli kurs walut prawie stały i inflacja też… tyle że wysoka. I
o to w tym biznesie chodzi!
Mechanizm nr 2 – prywatyzacja za złotówkę.
Jeśli nie jesteś Polakiem i już założyłeś w Polsce bank, to pożyczone na
zachodzie dewizy, możesz bez ryzyka wymienić na złotówki i pożyczyć je
jakiejś fajnej fabryce (np. chemii gospodarczej, typu „Pollena”) na 45%
rocznie. Takie fabryki mają w latach 90-tych ciągłe problemy z powodu
przerostów zatrudnienia i gigantycznych zobowiązań podatkowych (m.in. z
powodu wprowadzonego przez naszego bohatera „popiwku”), mają też wielki
potencjał z uwagi na zwykle monopolistyczną pozycję na rynku. Tu
warianty są dwa.
Jeśli zakład spłaca swój kredyt,
zarabiamy tylko tyle co w mechaniźmie nr 1. Możemy jednak zarobić
znacznie więcej, jeżeli nasz kredytobiorca (choć zabrzmi to absurdalnie)
jest nierzetelny i z powodu problemów nie oddaje nam pieniędzy. Teraz
bowiem, jako dobry wujek możemy kupić całą tę fabrykę za 1 zł razem z
jego (naszymi) długami, a potem dogadać się sami ze sobą co do sposobu
spłaty.
Oczywiście przed przejęciem majątek
fabryki wyceni się na jakieś marne grosze (w końcu jest nierentowna), a
potem dziwnym trafem okaże się, że sama działka, albo biurowiec są warte
fortunę. Może być też tak (jeśli mamy dobry biznesplan), że zakład
produkuje chodliwy towar, a wywalenie połowy załogi na zbitą mordę
zagwarantuje rentowność przedsięwzięcia, w które nie włożyliśmy ani
grosza (dlaczego ani grosza – bo np. przez pierwsze trzy lata
kredytowania zakład wywiązywał się z płacenia odsetek, czyli oddał nam
120% włożonego kapitału).
Mechanizm nr 3 – zwolnienie z myślenia.
Jeśli nadal nie jesteś Polakiem, ale stosując poprzednie mechanizmy
sprywatyzowałeś sobie jakiś przyjemny zakładzik, to dostajesz dodatkowy
bonus – trzyletnie wakacje podatkowe. Masz pewność, że żaden polski
przedsiębiorca, a tym bardziej zakład państwowy, którego jeszcze nie
przechwyciłeś, nie da rady konkurować z tobą cenami, bo będzie musiał
płacić podatek dochodowy (od osób prawnych ponad 32%), a ty nie! W ten
sposób możesz przejąć kolejne państwowe zakłady, zaskarbiając sobie
wdzięczność kolejnych polskich rządów, którym tak zależy na
prywatyzacji. Oczywiście po trzech latach nadal nie musisz wcale płacić
podatków. Wystarczy, że zmienisz nazwę firmy, albo zamienisz się z
kolegą, który ten sam numer zrobił w innej branży. Możliwości jest
wiele, bo w Polsce pieniądze leżą na ulicy.
Prywatyzacyjne sukcesy.
Trzeba przyznać, że dekada Leszka Balcerowicza obfitowała w
prywatyzacyjne sukcesy. Na przykład wielkim sukcesem prywatyzacji było
na pewno sprzedanie telekomunikacyjnego monopolisty TP SA państwowemu
monopoliście francuskiemu France Telecom. Zaiste prywatyzacja przez
upaństwowienie, w której wielki biznesowy talent objawił niejaki Kulczyk
Jan, bowiem posiadając zaledwie 5% udziałów obsadzał najważniejsze
stanowiska w zarządzie firmy. Wielki ten biznesmen jakoś nie jest
doceniany na Zachodzie, widocznie z powodu żarliwego patriotyzmu
interesy wychodzą mu tylko w Polsce. Następnym sukcesem była sprzedaż
legendarnej firmy „E. Wedel” za 30 mln dolarów łaskawcom z Pepsi.
Po trzech latach zwolnienia podatkowego
(wartego znacznie więcej niż 30 mln. dolarów) okazało się, że firma jest
warta dla Cadbury prawie dziesięciokrotnie więcej. No cóż, państwowy
właściciel to nawet porządnie sprzedać nie umie (a może raczej nie umi,
bo jest ze WSI). Sprzedano jednak jeszcze wiele zakładów (takich
jak Huta Warszawa, Walcownia Norblin, WZT Polkolor), które przechodząc
kilkakrotnie z rąk do rąk, wdeptały w ziemię kilkadziesiąt tysięcy
pracowników, by w końcu udowodnić, że największą wartość stanowiła
ziemia, na której stały – sprzedaż firmy tzw. inwestorowi strategicznemu
okazywała się bowiem prawie zawsze wrogim przejęciem przez konkurencję.
Terapia szokowa.
Niektórzy są w szoku do dziś. I nie chodzi tu o porównywanie czasów
obecnych z PRL-em. Żaden element komunistycznej gospodarki nie był w
stanie przeżyć swoich czasów. Junta „generała” Jaruzelskiego staczała
się bezpowrotnie do rynsztoka, ale to nie Leszek profesor Balcerowicz
dokonał transformacji ustrojowej. On tylko próbował ręcznie sterować
nieodwracalnym samoistnym procesem, co przyniosło jedynie
niesprawiedliwy podział majątku narodowego, który zapewne został
uzgodniony w Magdalence.
Transformacji dokonaliśmy sami, stając z
łóżkami polowymi na bazarach, przewożąc przez granice magnetowidy i
komputery, zakładając tysiące małych rodzinnych firm i cicho klnąc,
uciekając w szarą strefę przed totalnie niemoralnym fiskusem. Gdybyśmy,
zamiast ulegać namowom naszego bohatera do transformacji ustrojowej,
zaczęli wszystko budować od zera, w zupełnie wolnorynkowym żywiole (jak
np. RFN po II Wojnie Światowej) – bylibyśmy dziś dużo dalej. Tego
procesu nie możliwe było zatrzymać, bo nie da się zatrzymać lawiny, a to
nie Balcerowicz ją wywołał. Niestety jego sprytny plan zapewnił
„biznesmenom” z WSI, Żemkom i innym Gawronikom nieproporcjonalny udział w
prywatyzacyjnych konfiturach i za to powinni oni ufundować mu co
najmniej kilka nagród Nobla.
Transformacja Leszka Balcerowicza
Pod koniec lat dziewięćdziesiątych stało się jasne, że dalsze dojenie
polskiej gospodarki opisanymi mechanizmami przestaje mieć sens i staje
się nazbyt widoczne. Wówczas nasz bohater przypomina sobie, że jest
liberałem. Z wtorku na piątek (gdzieś tak w roku 2001) pozwala narodowi
zaciągać kredyty walutowe, siłą rzeczy oprocentowane, jak wszędzie na
świecie, na ok. 6% rocznie. Pociąga to za sobą konieczność obniżenia
stopy refinansowej na narodowej walucie do ok. 13%. I nagle okazuje się,
że również inflacja przestaje dokuczać polskiemu rynkowi. Jest prawie
normalnie… ale prawie czyni wielką różnicę.
Nie zmieniono bowiem jednego – nadal nie
mamy wolnego rynku walutowego. Możemy wprawdzie wymienić złotówki w
zagranicznych bankach, ale nie oznacza to, że zmieniono mechanizm
ustalania kursu. Nadal jest on sztuczny i nie mający odniesienia do
rynku (zachodnie banki zwracają polskie złotówki do NBP). Dowody na to
są aż nadto widoczne. Po pierwsze, kurs Euro od prawie dziesięciu lat
nie zmienił się (ok. 4,20 zł), a podobno nasza gospodarka rozwija się
szybciej niż inne gospodarki europejskie. Powie ktoś, że jednak były
wahania, zwłaszcza w roku 2007 i 2008. Tylko, że te wahania dowodzą
właśnie braku rynku.
Wystarczył bowiem napływ kilku miliardów
Euro, aby złotówka umocniła się o 20% (do 3,3 zł) na przestrzeni kilku
zaledwie miesięcy. Aby tego uniknąć należałoby dodrukować trochę
banknotów… jednak lata dziewięćdziesiąte minęły i obowiązują nas
normalne unijne standardy. O ile jednak co do kursu można dogadać się z
EBC, o tyle fundusze spekulacyjne mają w nosie takie ustalenia i kierują
się jedynie zyskiem… ale to już zupełnie inna historia.
prof. dr Andrzej Fidelis”
Źródło: prawica.com
Coś podobnego, choć nie do końca, mówili przedstawiciele.. Deutsche Banku (!) cytowani przez telewizję TVN BiŚ:
Cytuję: „Polski
złoty jest „ekstremalnie tani” – uważają ekonomiści Deutsche Banku i
określają polską walutę mianem „najtańszej na świecie”. Podkreślają, że
złoty jest bardzo niedowartościowany, biorąc pod uwagę solidne
fundamenty gospodarcze Polski. Polskiego złotego pod lupę wziął zespół
strategów rynkowych Global FX Research z Deutsche Banku pod
przewodnictwem Alana Ruskina oraz George’a Saravelosa. Ich raport cytuje
amerykański „Business Insider”.
Poniżej artykuł z portalu
giełdowo-finansowego AmerBroker. Znamienne jest to, że to co jeszcze
kiedyś było tylko teorią spiskową, jest dziś opisywane na fachowych
portalach. Innym ciekawym portalem opisującym kulisy światowej ekonomii,
jest Independent Trader.
I na koniec jeszcze jedna bardzo ważna
rzecz.. Pamiętacie piramidę potrzeb Maslowa? Na pierwszych miejscach są
potrzeby najbardziej „fizyczne” czy też „przyziemne„. W
tym jest to potrzeba bezpieczeństwa finansowego i stabilizacji
finansowej. Czyli zarobki, dach nad głową, by mieć co do gara włożyć, by
w weekend pozwolić sobie w weekend pójść do kina, teatru, na koncert,
wypić sobie piwo czy zajarać zioło.
I teraz: my, Polacy zostaliśmy
praktycznie pozbawieni finansowego bezpieczeństwa. Kapitalizm w naszym
kraju został tak skonfigurowany, by był drapieżny, nie liczący się z
ludźmi, bez zasad. By zarobki były niskie, a ceny tak wysokie jak na
Zachodzie. By nie było budownictwa socjalnego i pomocy socjalnej. By
zasiłki, emerytury i renty były niskie. Jak myślicie, po co to zrobiono?
Za tym kryje się dużo głębsza
konspiracja, niż wielu z Was się wydaje. Gdy człowiek nie ma
zaspokojonych potrzeb fizycznych, materialnych, to nie będą go
interesować potrzeby wyższe. Logiczne: gdy nie ma gdzie mieszkać i co do
gara włożyć, to człowieka nie interesuje kultura, sztuka, duchowość.
Także z tego powodu, że nie ma na to pieniędzy. Do tego dochodzi lęk,
mniej lub bardziej podświadomy. Sypie się zdrowie, z powodu
śmieciarskiego żarcia pojawiają się niedobory a potem choroby.
Powinniśmy sobie uświadomić, że mamy do
czynienia z celowym sabotażem naszej Słowiańskiej Rasy. Mamy do
czynienia z ludobójstwem ekonomicznym. Ale także medycznym. Zauważcie że
to w krajach Słowiańskich (plus USA) szczepienia są obowiązkowe i jest
ich najwięcej. To w naszych krajach jest też najsłabsza diagnostyka
medyczna, i najwięcej testów nowych farmaceutyków, także
przeprowadzanych nielegalnie i ze złamaniem wszelkich zasad – bez wiedzy
i zgody pacjenta.
To w naszych krajach najsilniejsze jest lobby farmaceutyczne i najbardziej fałszuje się żywność. To coś dużo, dużo więcej niż „tylko”
gospodarcza eksploatacja przez Moskwę, Berlin i Waszyngton. Są
najróżniejsze teorie na temat, dlaczego tak bardzo nienawidzą nas,
Słowian. Nie będę ich przytaczał, bo sam nie wiem, która odpowiada
najbardziej prawdzie. Poszukajcie jeśli chcecie. Co do jednego są one
zgodne: mamy do czynienia z zaszłościami, których geneza niknie w
odległych mrokach ludzkich pradziejów.
Co możesz zrobić Ty, jako jednostka? Nie
zbawimy ani świata ani naszego kraju. Według teorii ezoterycznych,
nasza wspólna świadomość zbiorowa, wspólny globalny umysł, uczy się i
ewoluuje, ale w tempie tysiącleci. Ty masz aktualne życie tu i teraz,
trwające ledwie mgnienie oka. I Ty możesz uczyć się praw wszechświata,
zdobywać wiedzę, oczyszczać swój umysł..
Autor: Jarek Kefir
Opublikowano za:
Comments
http://www.klubinteligencjipolskiej.pl/2016/11/skala-niewolnictwa-w-polsce-czemu-zarabiamy-4-x-mniej-niz-niemcy-przy-identycznych-cenach/