Maciej Piotr Synak


Od mniej więcej dwóch lat zauważam, że ktoś bez mojej wiedzy usuwa z bloga zdjęcia, całe posty lub ingeruje w tekst, może to prowadzić do wypaczenia sensu tego co napisałem lub uniemożliwiać zrozumienie treści, uwagę zamieszczam w styczniu 2024 roku.

piątek, 31 marca 2017

Słup z granicy RP i WMG stoi już przy szkole w Gdańsku Kokoszkach



Słup z granicy RP i Wolnego Miasta Gdańska stoi już przy szkole w Gdańsku Kokoszkach

Słup graniczny, wskazujący granicę między Polską a Wolnym Miastem Gdańskiem w latach 1920-39, z literami P [Polen] i FD [Freie Danzig], stanął na terenie Pozytywnej Szkoły Podstawowej im. Arama Rybickiego. To ciężki, bo 200-kilowy, kawał historii tych ziem. 

 14 listopada 2016 r.

Kamień graniczny został odkryty przez pasjonatów historii w latach 80' XX wieku w lasach oliwskich. Jednym z jego odkrywców był dr Jerzy Kukliński, emerytowany dziś historyk i muzealnik. Kukliński szczegółowo opowiada, gdzie i jak kamień graniczny został odkryty i jak został potem wywieziony z lasu - z Doliny Ewy w Oliwie do centrum Gdańska.
Kamień przez lata stał na dziedzińcu wewnętrznym przy Muzeum Historycznym Miasta Gdańska. Teraz stanął przed szkołą w Kokoszkach. Dlaczego tam? Bo jak tłumaczy Kukliński: - W tamtej okolicy znajdował się posterunek graniczny. Więc dobrze, że kamień trafia do Kokoszek.
- W pobliżu było całodobowe przejście graniczne - mówi Krzysztof Nowotarski, przewodniczący Zarządu Dzielnicy Kokoszki. - Stała tu budka celników. Słup graniczny będzie mieszkańcom i mieszkankom Gdańska przypominał historię naszego miasta. 
Kamień waży około 200 kilogramów. Ma oznaczenia P i FD. Kukiliński mówi, że cieszy się, że współcześni gdańszczanie dbają o dziedzictwo poniemieckie: - Cieszę się, że ludzie postrzegają poniemieckie, ale jednak już też nasze dziedzictwo jako wartość. Nie zawsze tak było. Gdy ja w 1980 roku broniłem doktorat o poniemieckiej Stoczni Schichaua, mój promotor musiał się w KW PZPR tłumaczyć, dlaczego ta praca nie dotyczy polskich dziejów Pomorza, dlaczego jakiś doktorant pisze o niemczyźnie w Gdańsku.
Właściwie z czasów Wolnego Miasta Gdańska nie ocalał żaden inny kamień graniczny, poza tym jednym.
- W PRL te kamienie ginęły z lasów oliwskich, bo po niewielkiej obróbce świetnie nadawały się na ozdoby - tłumaczy dr Kukliński.

 

Poza przekazaniem szkole kamienia granicznego odbyła się dziś także uroczystość nadania pobliskiemu węzłowi komunikacyjnemu przy zbiegu ulic Kartuskiej, Otomińskiej i Lubczykowej w Kokoszkach nazwy “Rondo Graniczne Wolne Miasto Gdańsk - Rzeczpospolita Polska (1920-1939)”. Będziemy mijać w naszych nowoczesnych autach miejsce naznaczone historią.

 

http://www.gdansk.pl/wiadomosci/Slup-z-granicy-RP-i-Wolnego-Miasta-Gdanska-stoi-juz-przy-szkole-w-Gdansku-Kokoszkach,a,64979

 

Rondo na skrzyżowaniu ulic Kartuskiej, Otomińskiej i Lubczykowej nazywa się: Rondo Graniczne Wolne Miasto Gdańsk - Rzeczpospolita Polska (1920-1939) 

PC była partią założoną w Polsce przez fundację Adenauera i przez CDU.

 

„Polska będzie tam, gdzie jej Niemcy każą"

 Krótki link

Leonid Sigan

Szczyt Unii Europejskiej, który się odbył w 60 rocznicę podpisania Traktatów Rzymskich, przeszedł już do historii.


Korespondent radia Sputnik Lenid Sigan rozmawiał z politologiem i publicystą Konradem Rękasem.
 — Jedność! Taki miał być sygnał dla świata. Czy tak rzeczywiście się stało?
— Oczywiście nie, choćby dlatego, że tzw. Europa dwóch prędkości nie tylko staje się faktem, ale tak naprawdę jest faktem od początku. Projekt Unii Europejskiej jest z założenia projektem dwuprędkościowym. Sama koncepcja przekształcenia luźnej wspólnoty gospodarczej państw o zbliżonym stopniu rozwoju w wielki organizm polityczny o cechach quasi państwowych, o bardzo zróżnicowanym stanie rozwoju gospodarczego, od początku miał służyć tym państwom lepiej rozwiniętym. Po pierwsze do kanalizowania swoich nadwyżek gotówkowych, a po drugie przejmowania rynków zbytu krajów słabiej rozwiniętych.


Ponadto był też elementem realizacji planu polityczno-ideologicznego, planu związanego z lansowaniem określonej demoliberalnej ideologii, miał stanowić element późniejszego już zjawiska globalizmu. Od początku był to projekt, który co innego w istocie miał na celu, niż głoszono u jego zarania i o czym mogli myśleć jego historyczni założyciele. Inne szczyty i kolejne spotkania tylko ten fakt podkreślają. Najlepszym symptomem kryzysu, czy tego zróżnicowania UE, jest sytuacja samej strefy euro, czyli jakby nie patrzeć samego rdzenia UE, która bardzo wyraźnie wewnętrznie najtrudniej czuje się.


Trudno spodziewać się, żeby strefa euro w obecnym kształcie z wiecznie głodnymi gospodarkami kredytowymi Grecji i Włoch przetrwała. UE, która obciążona jest dodatkowo potężnymi nakładami na kwestię imigrancką, z tym związanymi potężnymi haraczami na rzecz Turcji, które w tej chwili obciążają przede wszystkim budżet niemiecki. W sytuacji, w której odpadnie drugi największy płatnik europejski, czyli Zjednoczone Królestwo, siłą rzeczy musi się zmienić i to jest najłagodniej pojęty eufemizm, bo jedni mówią — zmienić, a inni myślą — rozpaść.
 — Więc w jakiej Unii będzie Polska, w jakiej prędkości?

— Spór o prędkości UE, który jest rozgrywany na potrzeby polskiej polityki wewnętrznej, w niewielkim tylko, wbrew pozorom, stopniu dotyczy żywotnych interesów Polski dlatego, że źle stawia sam problem. Rząd PiS-u wpisuje się w absurdalną taktykę poprzednich polskich gabinetów, które uparcie wmawiały i Polakom i opinii publicznej nie tylko polskiej, że oto Polska doszlusuje do rzekomych europejskich prymusów i oto przeskakując całe stulecia opóźnień gospodarczych stanie się jednym z wiodących gospodarczo państw europejskich.

Tymczasem, ani ten rząd, ani żaden poprzedni nie zrobił w tym kierunku niczego, aby Polska odzyskała instrumenty ku takiemu programowi. Przypomnijmy, Polska jest krajem całkowicie niesamodzielnym i finansowo, i walutowo. Pieniądz — ta podstawa suwerenności gospodarczej, podstawa rozwoju i znalezienia się wśród najszybciej rozwijających się gospodarek, jest w Polsce de facto kreowany przez banki komercyjne, a Narodowy Bank Polski i Rada Polityki Pieniężnej są w zasadzie obrońcami wyłącznie interesów korporacji bankowych.






Wszelkie próby ograniczenia silnych pozycji bankowych, które były zapowiadane w kampanii wyborczej PiS-u, zostały odłożone do szuflad. W tej chwili Polska nie posiada żadnego potencjału przemysłowego. Ten, który jest, czyli montownie zakładów pochodzących z Niemiec, w każdej chwili może zostać przemieszczony gdzie indziej. I tak naprawdę jedyne, co jeszcze częściowo pozostało w polskich rękach, to jakoś oddychające mimo wojny handlowej z Rosją rolnictwo i nieco średniej przedsiębiorczości, którą sam naród polski rozwija mimo tych wszystkich przeciwności z ostatnich dwóch i pół dekady.


Umówmy się, Polska w takich realiach nie będzie krajem pierwszej prędkości UE. Nie będzie w takich realiach prymusem Europy, ponieważ na dobry początek nawet nie zrobiła porządku na własnym podwórku. Jednym słowem, będzie w projekcie europejskim tam, gdzie wskażą nam miejsce silniejsi tego świata, na czele oczywiście z Berlinem. I pohukiwanie i pokazywanie orłów grunwaldzkich pani kanclerz Merkel przez prezydenta Dudę i innych polityków PiS-u to tylko pokrywanie patriotycznym patosem i frazesem smutnej rzeczywistości. Polska będzie tam, gdzie jej Niemcy każą.



 — W ubiegły piątek premier Beata Szydło groziła, że jeśli cztery priorytety zgłoszone przez Polskę nie zostaną uwzględnione, to ona nie złoży podpisu pod Deklaracją. Podpisała. Ale, jak twierdzą analitycy, w postaci rozwodnionej. Zatem, po co były te groźby?
— Rząd Prawa i Sprawiedliwości, jak zresztą w każdej innej sprawie, kiedy udaje, że się za nią bierze, zagonił się w kozi róg. Stosowanie techniki udawania, że coś się robi i głośnego krzyczenia, co się sprawdza w realiach polskiej polityki, dużo słabiej działa w środowisku międzynarodowym, gdzie Polska jest raczej lekceważona i zasłużyła sobie, niestety, na swoją marną pozycję dwudziestoma kilkoma latami totalnego serwilizmu i wobec Waszyngtonu i wobec Brukseli.

Opowieści pani premier Szydło można włożyć między bajki na potrzeby polityki krajowej, podobnie jak te nieustanne deklaracje polityków PiS-u, że gdzieś w tle z całą pewnością dobiją do portu pod tytułem „Europa wolnych państw narodowych". Po czym, gdy pojawia się bardzo wyraźne i czytelne „sprawdzam" w postaci choćby zapowiedzi Marine le Pen, że widziałaby w Polsce potencjalnego partnera do reformy Unii, to PiS wpada w absolutną panikę. Kiedy cytat ten i ta propozycja pojawia się w mediach polskich, oczywiście w przekręconej wersji, że oto będą wspólnie  - PiS i Marine le Pen — rozbijać Europę, to Kaczyński, Duda, Szydło, Waszczykowski i wszyscy inni wpadają w panikę. Zaczynają na wyścigi opowiadać, jak bardzo są proeuropejscy. I to jest absolutny fakt.

Powtórzmy, Prawo i Sprawiedliwość jest partią skrajnie proeuropejską. Pierwsza partia Kaczyńskiego — Porozumienie Centrum — była partią założoną w Polsce przez fundację Adenauera i przez CDU. Pierwszym człowiekiem Niemiec w Polsce był Jarosław Kaczyński. Prawo i Sprawiedliwość było entuzjastycznie proeuropejskie w czasie referendum europejskiego w 2004 roku. Partia Kaczyńskiego była tą partią, która odwołuje się do tradycji rządu Olszewskiego, czyli tego rządu, który podpisał fatalny dla gospodarki Polski Układ Stowarzyszeniowy z Unią Europejską w 1990 roku.

Innymi słowy, wszelkie marzenia polskich wyborców związane z tym, że to PiS będzie reformował Unię Europejską w kierunku korzystnym dla Polski jest równie płonne, jak wiara, że PiS zreformuje polską gospodarkę, przywróci nam suwerenność, czy przywróci narodowi pozycję gospodarza w Polsce.


 — Jak twierdził w „Rzeczypospolitej" były prezydent Aleksander Kwaśniewski, można się obawiać, że PiS chce Polskę wyprowadzić z Unii. Więc, może nieoczekiwana wizyta Jarosława Kaczyńskiego w Londynie i jego rozmowy z premier May było przymiarką do Polexitu?
 — Polexit byłby najlepszym, co mogłoby się Polsce wydarzyć, bo wymusiłby na, umówmy się, dość leniwym z jednej strony, a z drugiej zniewolonym umysłowo narodzie polskim zajęcie się nareszcie porządkami we własnym domu. Jednocześnie, powtórzmy, prezes Kaczyński nie jest bynajmniej Mojżeszem. Jeśli szukać analogii tego typu, jest to raczej Szymon Bar Kochba — fałszywy Mesjasz, który opowiada, że prowadzi gdzieś naród wybrany, a w istocie przynosi mu tylko dalsze nieszczęścia i zgubę. Polska jest geopolitycznie w nieodmiennym rozerwaniu. W politycznej, militarnej, geopolitycznej zależności od Stanów Zjednoczonych, które PiS popiera, a nawet domaga się zwiększenia tego stopnia zależności, i gospodarczej zależności od Niemiec, które mają pełną kontrolę nad polską gospodarką, przy okazji także mediami.

Bez poleceń z Waszyngtonu, Berlina, czy Brukseli polityka polska, w zasadzie, nie funkcjonuje. Główne partie polityczne licytują się tylko między sobą, kto lepiej w Polsce zabezpiecza interesy Zachodu. W tych kategoriach należy widzieć, czy to wystąpienie prezydenta Kwaśniewskiego, czy okrzyki eksprezydenta Komorowskiego, który wołał, że Polska będzie albo brukselska, albo moskiewska. W ogóle, w ostatnim czasie mieliśmy w Polsce do czynienia z bezprzykładnym pokazem serwilizmu, kiedy część elit politycznych najchętniej by zastąpiła flagi biało-czerwone wyłącznie flagami z gwiazdkami.
Odpowiedzią PiS poza tanią propagandą, jak to PiS broni suwerenności, było wysłanie na Zachód sygnałów, żeby Bruksela, Londyn, Berlin, wszyscy byli pewni, że Polska nadal pozostanie pokornym elementem europejskiego projektu globalistycznego. Co do tego, nie miejmy złudzeń. Prezes Kaczyński nie wyprowadzi Polskę na suwerenność, ponieważ jest jednym z autorów utraty przez Polskę suwerenności.

https://pl.sputniknews.com/polityka/201703275127348-Sputnik-Polska-szczyt-UE/

Liczba milionerów w Niemczech wzrosła o około 50 procent od 2009 roku

To się dzieje naprawdę! Niemcy uciekają z kraju, bo mają dość uchodźców

30.03.2017 [23:17]

Masowa migracja przyczyniła się do rosnącego poczucia braku bezpieczeństwa w Niemczech. Wzrost przestępczości ze strony migrantów, w tym epidemii gwałtów i napaści seksualnych, doprowadził do exodusu najbogatszych Niemców, którzy uciekają ze swojej ojczyzny.

Według statystyk zebranych przez firmę doradczą New World Wealth około 4 tys. niemieckich milionerów zdecydowało się wyemigrować w 2016 r. Rok wcześniej było to zaledwie 1 tys. osób. W poprzednich latach liczba ta nigdy nie była większa – podaje portal handelsblatt.com.

Niemcy posiadają trzecią co do wielkości liczbę milionerów na całym świecie, zaraz po Stanach Zjednoczonych i Japonii. Liczba obywateli niemieckich, których majątek przekroczył 820 tys. dol., wzrosła o 5 procent w 2016 r.

Niemiecki exodus jest powodem do alarmu, przede wszystkim, jeśli chodzi o pobieranie podatków. Migracja milionerów może być też wskaźnikiem zbliżających się tendencji w migracji ludności – podaje portal.

Zdaniem ekspertów, kraje europejskie mogą zmierzyć się z takim exodusem z powodu zwiększonych napięć w związku z kryzysem uchodźców i niedawnymi atakami terrorystycznymi. A to właśnie stan posiadania najbogatszych umożliwia im łatwe przemieszczanie.

Portal zwraca uwagę, że dane statystyczne oraz dobry stan gospodarki Niemiec w wyraźny sposób kontrastują z rosnącym poziomem ubóstwa w kraju.

Według New World Wealth liczba milionerów wzrosła o około 50 procent od 2009 roku, ale jak pokazują najnowsze dane z raportu rządu niemieckiego, co piąty Niemiec żyje w ubóstwie, a około czterech milionów obywateli posiada ogromne długi.

W maju 2016 roku, czasopismo Focus napisało że Niemcy przeprowadzają się na Węgry. Agent nieruchomościami z miasta w pobliżu jeziora Balaton powiedział wówczas, że 80 proc. Niemców, którzy tam się przeprowadzają, podaje kryzys migracyjny za główny powód swojej decyzji.


http://niezalezna.pl/96300-sie-dzieje-naprawde-niemcy-uciekaja-z-kraju-bo-maja-dosc-uchodzcow#.WN4dbAqTefw.facebook

czwartek, 30 marca 2017

W NBP giną dzieła sztuki


W NBP giną dzieła sztuki

 28 mar, 07:35


Andrzej R. (54 l.) były dyrektor Zespołu Usług Gospodarczych w Narodowym Banku Polskim ujawnił braki w zbiorze dzieł sztuki znajdujących się w banku. Efekt? Sprawę zamieciono pod dywan, jego zwolniono dyscyplinarnie i do dziś nikt nie wie, gdzie podziały się zaginione obrazy!
Był 2012 r., kiedy szefem NBP był Marek Belka (65 l.). Andrzej R. odkrył, że przez lata nikt nie prowadził ewidencji będących w dyspozycji NBP dzieł sztuki! Ministerstwa i urzędy państwowe chętnie wypożyczają np. obrazy z Muzeum Narodowego, ale są one zawsze ściśle ewidencjonowane.



Andrzej R. jednak ustalił, że przynajmniej kilka obrazów pozostaje na stanie u osób, które... dawno w NBP nie pracują. Co więcej, okazuje się, że niektóre z nich nawet nie żyją! – Nikt nie wie, ile dzieł sztuki znajduje się w banku i w jego obiektach, ani ile są warte – mówi Faktowi Andrzej R. Kilkadziesiąt z nich to m.in dzieła Pablo Picasso, które trafiły tam jako kolekcja firmy ART-B jako zobowiązania wobec banku.



– Chaos wskazuje, że wiele z obrazów mogło zostać rozkradzionych – mówi nam R. Niestety, nie został w NBP bohaterem. Kiedy przekazał wyniki kontroli i zwolnił naczelnika, który za to odpowiadał, zaczęła się wokół niego nieczysta gra ze strony pracowników związanych z dawnymi służbami specjalnymi PRL (odpowiedzialny za ewidencję urzędnik to były funkcjonariusz BOR).



Kijem i marchewką próbowali skłonić go do zamiecenia sprawy pod dywan. Najpierw oskarżyli R. o mobbing i molestowanie seksualne. A niemal jednocześnie... przyznali mu niemal 50 tys. nagrody. Gdy okazało się, że dalej próbuje wyjaśniać sprawę, jeden z wiceprezesów doprowadził do jego zwolnienia. Dziś R. walczy w sądzie o odszkodowanie i przywrócenie dobrego imienia.



O zaginione obrazy zapytaliśmy NBP. Do momentu zamknięcia wydania nie dostaliśmy jednak odpowiedzi. Jednak losem dzieł sztuk interesował się wcześniej historyk sztuki i były dziennikarz śledczy Jarosław Jakimczyk właściciel strony KompromatRP.pl. Już pod koniec roku wystąpił z wnioskiem o odpowiedzi na 17 szczegółowych pytań, ale NBP odmówiło odpowiedzi na na większość z nich.

napisz do autora
radoslaw.gruca@fakt.pl


http://www.fakt.pl/wydarzenia/polityka/z-narodowego-banku-polskiego-gina-cenne-obrazy/nn2v0fh


wtorek, 28 marca 2017

reforma szkolnictwa - gimnazja




Ja pochodzę z rodziny nauczycielskiej – brat mojego dziadka był nauczycielem, chyba w podstawówce, rodzice byli nauczycielami w podstawówce i szkole specjalnej nr 5 w STG, ciotka (siostra mojego ojca) uczyła w liceum, jakieś pociotki (kilka) ze strony dziadka, siostra jest nauczycielką w liceum, bratowa w technikum, a i bratanica będzie blisko tych tematów. Wiadomo - większość znajomych to nauczyciele.

I wszyscy są zwolennikami tej reformy, oni i ich znajomi ze szkoły - jak jeden mąż.

Nawet ja, postronny obserwator polityczny, uważam, że gimnazja zepsuły młodzież i należy powrócić do systemu 8 klasowego.

Oglądałem w telewizji ten strajk co był w zeszłym roku w Warszawie – jedna wielka kompromitacja - „liderzy” strajku, co występowali na trybunie odznaczali się zachowaniem co najmniej prymitywnym.

Ale „najlepsze” nastąpiło dopiero, kiedy zaczęli występować nauczyciele.

Jakiś młody nauczyciel wystąpił - pochwalił się, że skończył gimnazjum - i stwierdził, że „tak źle w polskim szkolnictwie to nie było od czasów zaborów”.

Najwyraźniej "pan nauczyciel" zapomniał, że w międzyczasie było coś takiego, jak okupacja hitlerowska i Generalna Gubernia.

Ale ja przypuszczam, że po prostu się tego nie nauczył, że on o tym nie wie. Może akurat był chory, kiedy na lekcjach omawiano II WŚ? A może on uważa, że szkolnictwo polskie za czasów niemieckiej okupacji hitlerowskiej było na wyższym poziomie niż za komuny i niż teraz?? KTO WIE....

A może ktoś mu zakazał wspominać, że była w Polsce okupacja niemiecka i tak jakoś przypadkiem na głupka i nieuka wyszedł - KTO WIE?? Taki to był mądry Pan nauczyciel na trybunie.

Potem wystąpiła nauczycielka - też dosyć młoda - i powiedziała do zgromadzonej młodzieży...

I tu dygresja - skąd i po co tam młodzież, to ja nie wiem. Jak wiadomo, młodzież z zasady jest niemądra, głównie dlatego, że nie ma doświadczenia życiowego - i dlatego o młodzieży i za młodzież - decydują dorośli, którzy wiedzą lepiej, czy powinna istnieć szkoła, czy nie, i czy ma być taki, a nie inny program nauczania. Młodzieży nic do tego.

Ponadto nie rozumiem, jak można mówić, że reforma może tej młodzieży namieszać w głowie, czy życiu – przecież oni nigdy nie pójdą do gimnazjum i nigdy nie będą mieli porównania – tu było lepiej, a tu gorzej. To oceniają dorośli, a nie młodzież, dorośli, którzy z doświadczenia mówią – gimnazja się nie sprawdziły, zniszczyły wychowanie młodzieży i jak widać chociażby na przykładach tutaj – ogłupiły.
Jeszcze nie widziałem takiego kraju, gdzie młodzież by decydowała o ważnych sprawach. Jestem ciekaw, kto zarządza finansami w domach tych strajkowiczów – oni sami czy może jednak oddali te sprawy pod osąd swoich dzieci, skoro są takie mądre?
Jak ktoś się przejmuje głosem młodzieży i twierdzi, że ten głos jest ważny, to albo jest głupi, albo jest populistą. A na pewno jest człowiekiem niepoważnym, którego nie warto nawet wysłuchać.

Ale wracając do tematu.

No, więc ta nauczycielka zwróciła się do młodzieży mniej więcej takimi słowy: „ jak wiecie, był kiedyś TAKI JEDEN MĄDRY CZŁOWIEK, który powiedział >>Takie Rzeczypospolite będą, jakie ich młodzieży chowanie<<...

Otóż stawiam 1000 złotych przeciwko czapce śliwek, że ta nauczycielka nie wiedziała, kto to powiedział. Mogę się o to założyć – powiedziała „ TAKI JEDEN MĄDRY CZŁOWIEK”, bo nie potrafiła powiedzieć z imienia i nazwiska, kto to był.

Potem wystąpiła jeszcze jedna i też coś głupiego powiedziała, już nie pomnę co to było, ale to nie było mądre.

I tak właśnie wyglądają trybuni ludowi, co wyszli z gimnazjum i je sobie chwalą.

 
 
 

poniedziałek, 27 marca 2017

Żydom [ukr. jewrejiw], a żydłaków [ukr. żydiw]




Ukraina: Rządzą nami „żydłaki” – mówi Sawczenko

25 marca Nadia Sawczenko udzieliła stacji 112 Ukraina wywiadu, który musi wprawić w poważne zakłopotanie lansujących ją do niedawna polskich polityków sprzymierzonych z „EuroMajdanem”.
Prowadzący program zapytał parlamentarzystkę o jej telewizyjną wypowiedź z 19 marca b.r., kiedy w odpowiedzi na uwagę telewidza, że nad Ukrainą ciąży dzisiaj „żydowskie jarzmo” stwierdziła: (…) tak, władza u nas (…) rzeczywiście ma krew nieukraińską.


– Nie mam nic przeciwko Żydom [ukr. jewrejiw]. Ja nie lubię żydłaków [ukr. żydiw]. Ukrainę ciężko nazwać krajem antysemickim – u nas 2% Żydów zajmuje 80% władzy. (…). Niejednokrotnie mówiłam, że nie ma złego narodu. Są źli ludzie, oni są w każdym narodzie. Są Ukraińcy i są chachły, są Rosjanie i są kacapy, są Polacy i są Lachy. – wyjaśniła Sawczenko. Gdy dziennikarz poprosił ją o wskazanie przykładowych „żydłaków” wśród ukraińskich elit, wymieniła premiera Wołodymyra Hrojsmana, Petra Poroszenkę i Julię Tymoszenko.
Użyte przez parlamentarzystkę słowo „żyd” (жид) ma w języku ukraińskim obraźliwe konotacje.
Źródło: kresy.pl


http://xportal.pl/?p=28858

Niemcy głównym beneficjentem UE

Skąd kryzys w Europie? Oto jego przyczyny. Czy UE przejdzie do historii?


  - dziennikarz. Od 1976 roku jego publikacje ukazywały w Dzienniku Bałtyckim, Głosie Wybrzeża, Kurierze Gdyńskim, Gazecie Gdyńskiej. Ostatnio publikował w Dzienniku Trybuna oraz na portalu Głos Gdyni. Jest autorem przeszło pięćdziesięciu autorskich programów telewizyjnych "Weekendowy magazyn szachowy " zrealizowanych w TV Szelsat w latach 1999 - 2000 oraz programów publicystycznych "Krótko i na temat" w TV Gdynia w 2001 roku.

25.03.2017 

Słuchając larum płynącego z Brukseli nasuwa się nieodparte wrażenie, że oto żyjemy wszyscy w osaczonej ze wszech stron twierdzy! Zagrażają jej podstępny , obleśny oraz – co najgorsze – rzesze populistów zajmujące się skutecznym ogłupianiem wyborców, którzy nagle przestali dostrzegać w walącym się na naszych oczach neoliberalnym „raju” bezalternatywne i jedynie słuszne rozwiązanie.

Aby zatem zdiagnozować istniejący na chwilę obecną stan rzeczy spróbujmy przeprowadzić krótką analizę pozwalającą przede wszystkim oddzielić przyczyny od skutków, aby określić stan „chorego” i być może zaproponować jego leczenie. Oto bardzo pobieżny rzut oka na dzisiejszą rzeczywistość będącą w moim mniemaniu przyczyną zmierzchu europejskiego projektu. Z uwagi na objętość prezentowanego materiału pozwalam sobie przedstawić go w rozbiciu na bloki tematyczne.

Europejska solidarność

Jako jej przykład przywołuje się zwykle „pomoc” udzielaną pogrążonej w kryzysie Grecji – spójrzmy na czym owe dobrodziejstwo polegało.
W działalności bankowej obowiązuje żelazna zasada „no bailout” czyli zakaz udzielania pomocy niewypłacalnemu dłużnikowi. Kiedy w 2010 roku Grecja stała się niewypłacalna, rządy Niemiec i Francji odmówiły jej  prawa do niespłacania zadłużenia wobec francuskich i niemieckich banków. Pierwsza transza tzw. „pomocy” z Europejskiego Banku Centralnego (EBC) była przeznaczona wyłącznie na zaspokojenie roszczeń wymienionych banków co pogłębiło niewypłacalność kraju trwale uzależniając grecki rząd od kolejnych pożyczek, których nigdy nie będzie mógł spłacić.
Gdyby postąpiono zgodnie z zasadami, doprowadziło by to do zamknięcia greckich banków i natychmiastowego wyjścia Grecji za strefy euro, gdyż rząd byłby zmuszony do wyemitowania własnej płynności. Aby zakończyć niewypłacalność Grecji musiano by znacząco zrestrukturyzować jej długi – zamiast tego wybrano dalsze jej pogrążanie za iluzję fasadowej „wypłacalności”.
A jak wyszli na greckiej tragedii najgłośniej krzyczący o „europejskiej solidarności”? Niemiecki   w swoim opracowaniu z 12.08.2015 ujawnił, że najwięcej zarobiły na kryzysie Niemcy, które tylko na obniżeniu oprocentowania niemieckich obligacji „przytuliły” – drobiazg ! – 100 mld euro! Co więcej autorzy opracowania twierdzą, że nasi zaradni sąsiedzi zza Odry będą nadal zarabiać nawet, gdy Grecja nie spłaci swoich długów. Jak napisano „… złe wieści dla Grecji były dobre dla Niemiec…” 

Ostatnio na spotkaniu ministrów finansów strefy euro uzgodniono zmianę podejścia do nieszczęsnego kraju, by mógł on zacząć  przeprowadzać reformy strukturalne zamiast kolejnych duszących gospodarkę cięć społecznych.  Skąd ten przypływ dobroci ? Czyżby ktoś nagle dostrzegł tragedię greckiego społeczeństwa? Rozwiązanie zagadki zawiera komunikat końcowy, w którym podano jako przyczynę zmiany stanowiska… nadchodzącą serię wyborów w ważnych państwach Unii Europejskiej! Przerażający cynizm!

Patrząc na zachowania unijnych przywódców w chwili, gdy w grę wchodzi interes ich kraju, przypomina mi się taki oto stary dowcip, który opowiedziano mi we wczesnych latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku w czasie wizyty na bratniej Litwie. 

Do gabinetu rejonowego sekretarza Partii wpada wzburzony członek tejże, który właśnie wyszedł z zakończonego przed chwilą zebrania. Towarzyszu Sekretarzu ! Ukradziono mi płaszcz, który zostawiłem w szatni. Jak to możliwe, przecież na zebraniu nie było nikogo obcego ?! Sekretarz wstał zza biurka i przywołał skarżącego się do gabinetu. Tam zaprowadził go do wiszącego nad biurkiem obrazu przedstawiającego W.I.Lenina wśród piotrogrodzkich robotników. Wiecie, kto to jest ? – pyta delikwenta. Oczywiście, to przecież Wódz Rewolucji w otoczeniu robotników ! A przyjrzyjcie no się co Włodzimierz Ilicz trzyma w reku? No, czapkę … Widzicie, jest wśród swoich, robotników, ale czapkę w ręku trzyma !

Interesy z sąsiadami

Aby nie odbiegać daleko pozostańmy jeszcze chwilę na Litwie. W 2006 roku nasz koncern paliwowy PKN Orlen zrobił „interes życia” zakupując za astronomiczną kwotę upadającą litewską rafinerią w Możejkach by nie wpadła ona – uchowaj Boże  – w szpetne łapska rosyjskiego kapitału.
Litwini po odetchnięciu z ulgą, rychło zaczęli okazywać swą wdzięczność. Na początek podniesiono płockiemu koncernowi taryfy przewozowe grubo powyżej stawek płaconych przez konkurencję – w tym  firm białoruskich. Kiedy niezrażeni Polacy zaczęli korzystać z usług innego przewoźnika, sprytni gospodarze zdemontowali 19 km torów kolejowych, z których korzystano. Po kilkuletnich, bezowocnych próbach dogadania się, PKN Orlen wystąpił w 2011 roku do Europejskiej Komisji Konkurencyjności – postępowanie trwa i według ostrożnych prognoz w przypadku złożenia przez Litwinów apelacji potrwa jeszcze od 5 do 7 lat !

Podobnie sprawy się układają z naszym najbliższym sąsiadem – Czechami. Najpierw czeskie służby sanitarne dostały poufną instrukcję, aby szczególnie drobiazgowo kontrolowały polskie produkty żywnościowe – krótko po tym zniszczono 5 milionów jaj z Polski pod pretekstem zagrożenia zakażeniem  salmonellą. Te i inne czeskie szykany są – zdaniem naszych producentów żywności – nieczystą konkurencją mającą wypchnąć ich z tamtejszego rynku.
No dobrze – powiecie Państwo – oba przytoczone przykłady dotyczą „Papuasów” z naszej części Europy ale na Zachodzie…

Służę przykładami. W listopadzie ubiegłego roku hiszpański statek badający dno morza naruszył w okolicach Gibraltaru brytyjskie wody terytorialne. Natychmiast pływająca w pobliżu jednostka oddała w kierunku swego sojusznika z NATO salwę ostrzegawczą, a w hiszpańskim MSZ wylądowała nota protestacyjna.
Podobnie mocno trzymają w ręku swoje czapki nawet rządy krajów – założycieli wspólnej Europy. Imaginujcie sobie Państwo, że w latach 60 ubiegłego wieku, rzeka Mozela będąca na pewnym odcinku granicą pomiędzy Belgią i Holandią nieznacznie zmieniła bieg, przez co część terenów została zalana, a kawałek belgijskiej ziemi znalazł się po stronie holenderskiej.
Aby zobrazować skalę problemu dodam, że ostatecznie uzgodniono wymianę 14 h ziemi w korycie rzeki ( na rzecz Holandii ) na 3 h na rzecz Belgii w innym miejscu. Negocjacje w sprawie korekty granicy rozpoczęto na początku lat 80 XX stulecia a ich sukces odtrąbiono… 28 listopada 2016 roku !
Zapewne także europejską solidarnością dyktowane są prace parlamentów Austrii i Niemiec, zmierzające do obniżenia zasiłków na dzieci obcokrajowców z nie zamieszkujących z rodzicami na terenie tych krajów.
Z kronikarskiego obowiązku dodam jeszcze, że po informacji o możliwości przejęcia zakładów „Opla” przez francuski koncern motoryzacyjny PSA ( Renault, Citroen ) –  co ostatecznie nastąpiło – rządy Niemiec i Wielkiej Brytanii rozpoczęły rozmowy na wszystkich szczeblach, by uzyskać pewność, że w przypadku fuzji, fabryki „Opla” w tych krajach nadal będą pracować! Czyżby nie wiedzieli, że kapitał nie ma narodowości a wszystko reguluje „niewidzialna ręka rynku”?!

Równi i równiejsi

Każdy dostatecznie długo stąpający po tym łez padole wie, że niby wszyscy ludzie są równi, ale niektórzy jakby nieco równiejsi… Te same zasady obowiązują rzecz jasna i w UE, czego kilka przykładów pozwolę sobie przytoczyć.
Pamiętamy wszyscy niezwykle surowe zasady dyscypliny finansowej, jakie Niemcy narzuciły pozostałym unijnym krajom. A jak te same zasady wdrażano w Niemczech? Ano w latach 2008 – 2009 zagrożone kryzysem niemieckie banki dostały kilkaset miliardów euro gwarancji zaś w niemiecką gospodarkę wpompowano 150 miliardów euro na nakręcenie koniunktury. Do miejsc pracy państwo dopłacało, aby nie uległy one likwidacji ( kurzarbeit).
W tym samym czasie Grecji i Portugalii zafundowano cięcie wydatków i równoważenie budżetów dusząc w zarodku wszelki wzrost gospodarczy…
Wszyscy słyszeli o braku solidarności ze strony krajów Europy Środkowo – Wschodniej, które uparcie odmawiają zgody na obligatoryjne ilości „uchodźców”, które wszyscy MAJĄ przyjąć.
Popatrzmy zatem,  ilu ich przyjęły w okresie pomiędzy listopadem 2015 a kwietniem 2016 inne kraje: Francja 349 osób, Finlandia 246, Holandia 98, Belgia 24 ( ! ) i Hiszpania …18 !

Bank wspiera… Niemców

Nikt o tym głośno nie wspomina, zresztą te informacje mają raczej wymiar anegdotyczny w przeciwieństwie do twardych danych dotyczących działalności Europejskiego Banku Centralnego. Przyjrzyjmy się z bliska głównym tej działalności beneficjentom.
Oto pod koniec roku 2014 ogłoszono z przytupem „Plan Junckera” mający na celu rozruszanie unijnej gospodarki. Z tej formy unijnego wsparcia skorzystało – między innymi – 121 firm z pogrążonej w kryzysie Grecji oraz … około 30 tysięcy firm niemieckich !
Kolejnym mechanizmem, przy pomocy którego EBC pompuje pieniądze w unijną gospodarkę jest skupowanie obligacji państw strefy euro, co de facto prowadzi do umorzenia ich emitentom odsetek. Idea chwalebna – popatrzmy na listę beneficjentów owej „akcji charytatywnej”. W ciągu półtora roku trwania akcji umorzono w ten sposób odsetki na łączną kwotę 645,1 mld euro z tego 171,8 mld otrzymały Niemcy, 136,5 mld Francja, 117,8 mld Włochy, 38,2 mld Holandia, 23,6 mld Belgia i 1,6 mld Luksemburg. Jak nietrudno policzyć kraje – założyciele otrzymały  489, 5 mld euro podczas gdy na „dolę” pozostałych 12  obdarowanych krajów wypadło łącznie 155, 6 mld euro – sporo mniej niż dostały Niemcy.
Byłbym zapomniał ! Wśród adresatów tej formy pomocy próżno by szukać walczącej o życie Grecji… Swoistą kwintesencją stosunku  krajów „starej” Unii do jej  „młodszych” członków było zorganizowane zaraz po Brexicie spotkanie w sprawie przedyskutowania działań w zmienionej sytuacji, w którym wzięło udział – cóż za przypadek ! –  sześć krajów, które 60 lat temu utworzyły Pozostałych nie puszczono „na pokoje”.
To „tylko” arogancja – gorzej, że na niej rzecz bynajmniej się nie kończy.  Oto naukowcy Wyższej Szkoły Chemiczno – Technicznej w Pradze stwierdzili ponad wszelką wątpliwość, że TE SAME produkty trafiające do sprzedaży w krajach Europy Zachodniej i Europy Środkowo – Wschodniej znacznie się od siebie różnią. Dla przykładu żywność jest droższa i gorsza jakościowo ale „za to” waga opakowania jest mniejsza pomimo wyższej ceny… Kto miałby jeszcze wątpliwości, może na własny użytek przeprowadzić eksperyment polegający na praniu z użyciem jednego z licznych dostępnych na naszym rynku niemieckich proszków, a następnie powtórzeniu doświadczenia z takim samym proszkiem zakupionym tym razem w Niemczech. Panie domu doskonale wiedzą o czym rzecz idzie…

Demokracja i europejskie wartości

Aby wyrobić sobie zdanie na temat stanu unijnej demokracji najlepiej prześledzić mechanizm podejmowania przez owe gremia decyzji. Dla „większej sprawności” najważniejsze decyzje są procedowane za zamkniętymi drzwiami z udziałem przedstawicieli Parlamentu Europejskiego, Komisji Europejskiej i Przewodniczącego Rady Europejskiej. Nie publikuje się dokumentów z owych posiedzeń ani informacji kiedy owe rozmowy się odbywają, czyli całość jest całkowicie poza wszelką kontrolą publiczną. 


Zresztą  czytając opublikowane w czeskich „Literarnich nowinach” rewelacje rodem z ” niejakiego George’a Sorosa zaczynam się zastanawiać, czy opisana forma unijnej „demokracji” nie ma aby solidnego uzasadnienia. W sieci wyłożono listę – jak to określono – „zaufanych sojuszników” Fundacji, gdzie obok członków 11 unijnych komitetów i 26 delegacji wyszczególniono dane… 226 europarlamentarzystów! Zaczyna się robić strasznie…
Do  przytoczonych przykładów można naturalnie dorzucić worek innych – podobnych: manipulowanie opinią publiczną przy pomocy cenzurowanych informacji o kolejnych zamachach, podwójne standardy każące widzieć w premierze Węgier prawie faszystę przy równoczesnym „niedostrzeganiu” faszystowskich bojówek na Ukrainie czy obchodów święta łotewskich formacji SS z udziałem władz tego kraju itd., itd. …
Wydaje się, że zebranego materiału całkowicie wystarcza dla postawienia tezy, że obywatele unijnych krajów coraz lepiej to dostrzegają, co budzi u nich zrozumiałą frustrację i sprzeciw. Ponieważ rządzące Europą „elity” uważają, że nic nie trzeba zmieniać a jedynie przetrwać chwilowy – jak im się wydaje – bunt społeczny, są wszelkie przesłanki po temu, że wspólna Europa może wkrótce przejść do historii.
Co można zrobić aby tak się nie stało? Receptę na opamiętanie podał były szwedzki premier : nie będzie działać, dopóki wszystkie kraje członkowskie nie będą uznawane za równie ważne przy planowaniu wspólnej przyszłości”.
Warto, by główni unijni rozgrywający wzięli to sobie do serca, kiedy 25 marca w Rzymie będą świętować 60-lecie narodzin wspólnej Europy – w przeciwnym przypadku miła impreza urodzinowa ma szanse przekształcić się w stypę …


http://gazetabaltycka.pl/promowane/skad-kryzys-w-europie-oto-jego-przyczyny-czy-ue-przejdzie-do-historii

niedziela, 26 marca 2017

Chiński inwestor w Konsalnecie

20-03-2017, 22:00




China Security & Fire zapłaci Value4Capital prawie 500 mln zł za lidera rynku ochrony. Polska to dla Chińczyków dopiero początek

W biznesie najwyraźniej nie ma sytuacji beznadziejnych. Branża ochroniarska przeżywa trudne chwile po wprowadzeniu minimalnej stawki godzinowej. 13 zł mogło zniweczyć plan sprzedaży Konsalnetu, transakcja jednak tylko trochę się opóźniła. Value4Capital (V4C), właściciel lidera branży ochrony, właśnie podpisał wstępną umowę z China Security & Fire. Zgodnie z przewidywaniami „PB”, Chińczycy mają zapłacić za spółkę 110 mln EUR (470 mln zł).

— Ta akwizycja ma być dla kupującego bramą do Europy. Jest też pokłosiem zwiększonego zainteresowania chińskich firm naszym krajem związanego z ociepleniem wzajemnych relacji na poziomie dyplomatycznym — mówi Jacek Pogonowski, partner Value4Capital i prezes Konsalnetu. Finalizacja transakcji będzie możliwa po uzyskaniu licznych pozwoleń, m.in. urzędu antymonopolowego.
— Planujemy podpisać ostateczną umowę pod koniec wakacji — mówi Jacek Pogonowski. Doradcą Konsalnetu przy transakcji są Vienna Capital Partners oraz Kancelaria Mrowiec Fiałek i Wspólnicy, China Security & Fire korzystał ze wsparcia prawnego kancelarii Sołtysiński, Kawecki & Szlęzak.


Zaawansowane technologie
China Security & Fire jest notowany na Szanghajskiej Giełdzie Papierów Wartościowych, gdzie ma 12,89 mld zł kapitalizacji. Wbrew opinii, że proces decyzyjny w chińskich spółkach jest bardzo długi, potentat rynku ochrony z Państwa Środka dopiął transakcję stosunkowo szybko. Pomóc mogła kultura organizacyjna spółki nastawionej na ekspansję zagraniczną i akwizycje.
Koncern poinformował niedawno, że planuje kupić aktywa w Australii i Tajlandii za ponad 150 mln EUR. W wyniku tych transakcji stanie się m.in. udziałowcem tajskiego Guardforce Security Services. Chińska spółka, choć działa w tradycyjnej branży, nie stroni od technologii. Ma w ofercie zaawansowane systemy zabezpieczeń technicznych dla ochrony.
— Chcemy mieć dostęp do tych technologii i wykorzystać rozwiązania inwestora w rozwoju oferty Konsalnetu na polskim rynku. Wzrost kosztów pracy branży ochrony powoduje zwiększone zainteresowanie klientów obszarem systemów zabezpieczeń technicznych. Nacisk na rozwiązania technologiczne jest najlepszym sposobem rozwoju w branży, w której koszty osobowe stanowią 80 proc. — mówi Jacek Pogonowski.

Nie czekając na finalizację umowy z inwestorem, Konsalnet prowadzi zaawansowane prace nad wprowadzeniem ICCTV — zaawansowanego systemu monitoringu wizyjnego umożliwiającego automatyczne śledzenie obiektów (np. zdalny obchód budynków czy informacja o ruchu w monitorowanym obszarze).


Technologia ucieczką do przodu
Ostatnie lata przyniosły branży ochrony serię bolesnych zmian — deregulację, ozusowanie umów-zleceń i wprowadzenie stawki minimalnej. Efektem były cięcia zatrudnienia, które nie ominęły Konsalnetu. Lider rynku ochrony zwolnił 3 tys. osób w 2016 r. i kolejny 1 tys. na początku 2017 r. Teraz mówi o planach wzrostu.
— China Security & Fire chce rozwijać Konsalnet, co powinno wpłynąć na zwiększenie poziomu zatrudnienia. Nowy inwestor chce pomóc nam przejmować rynek przez rozwój organiczny i poprzez akwizycje innych podmiotów z branży — mówi Jacek Pogonowski.
Konsalnet miał 824 mln zł przychodów w 2016 r. i 27 mln zł zysku netto. Spółka chce mieć 900 mln zł przychodów w tym roku, a w przyszłym sięgnąć po 1 mld zł.
— Renegocjacja stawek spowodowała konieczność podwyższenia średnio o 20 proc. cen dla klienta. Odeszło jedynie kilka procent kontrahentów — mówi Jacek Pogonowski. Konsalnet to ostatnia inwestycja pierwszego funduszu zarządzanego przez Value4Capital. V4C zbiera pieniądze na kolejny, który powinien mieć wysokość 150 mln EUR. — Fundusz, który nazwaliśmy roboczo Polska Plus, będzie inwestował w Polsce i Europie Środkowej. Na pojedyncze inwestycje chcemy przeznaczyć kwoty do 50 mln EUR — mówi Jacek Pogonowski.


OKIEM EKSPERTA 

Transakcja groźna dla branży

SŁAWOMIR WAGNER
prezes Polskiej Izby Ochrony


Z ekonomicznego punktu widzenia kupowanie teraz w Polsce firmy z branży ochroniarskiej ma sens — po latach niepewności i spadku wartości branży, po wprowadzeniu nowych regulacji dotyczących płac, sytuacja się stabilizuje, a wartość rośnie. Nie sądzę, by przejęcie Konsalnetu wywołało gwałtowne ruchy konsolidacyjne innych graczy. Problem z tą transakcją jest inny. Na rynek wchodzi silna firma z chińskim kapitałem, co może wywołać trzęsienie ziemi. Konsalnet ochrania m.in. obiekty wojskowe. Przejęcie przez Chińczyków może stanowić pretekst do odsunięcia firmy od wrażliwych zleceń. To może być początek lawiny — prywatni ochroniarze mogą pójść w odstawkę na rzecz wewnętrznych służb ochrony. Ostatnio przetarg na obsługę portu lotniczego w Pyrzowicach wygrała Poczta Polska i można się spodziewać, że ona lub inne powiązane ze skarbem państwa spółki będą odbierać teraz prywatnym firmom ochroniarskim kontrakty na ochronę lotnisk, obiektów wojskowych czy urzędów.
© ℗

Podpis: Magdalena Wierzchowska, MZAT
 
 
 
 
https://www.pb.pl/chinski-inwestor-w-konsalnecie-857187

Skrywana tajemnica firm Adidas i Puma (II wś)




Retronauta.pl > Skrywana tajemnica firm Adidas i Puma (II wś)

2015-02-04 Skrywana tajemnica firm Adidas i Puma (II wś)

Obaj należeli do NSDAP. Ich buty mieli żołnierze Wehrmachtu wkraczający do Polski. Podczas wojny produkowali pancerzownice. To skrywana tajemnica założycieli firm Adidas i Puma. Bracia Adolf "Adi" Dassler (założyciel marki Adidas) i Rudolf Dassler (Puma) pochodzili z Bawarii. W ciągu kilkudziesięciu lat przekształcili oni małą rodzinną fabrykę filcowych kapci w dwie najsilniejsze marki butów i artykułów sportowych na świecie. Mieli oni jednak także swoją skrywaną tajemnicę.
Bracia Dassler zostali członkami NSDAP w 1933 roku, zatem tuż po przejęciu władzy przez hitlerowców. Wraz z wybuchem wojny młodszy Adolf mimo powołania do armii po roku powrócił do fabryki. Fabryka ta, zgodnie z koncepcją wolny totalnej, od grudnia 1943 roku produkowała pancerzownice Panzerschreck. Przy produkcji niemieckich bazook pracowali robotnicy przymusowi.

Pancerzownica Panzerschreck to stalowa rura, trochę dłuższa niż 1,5 m. Do strzału rurę kładło się na ramię. Miotała ona pociski kumulacyjne zdolne przebić czołgowy pancerz (do 20 cm) z odległości do 180 m. Ta prosta i skuteczna broń pozbawiła życia wielu alianckich czołgistów.
Polscy pancerniacy spotkali się z masowym użyciem tej broni m.in. w walkach 1 Armii przy przełamaniu Wału Pomorskiego. 

Powrót starszego Rudolfa (stacjonował on m.in. w okupowanej Łodzi) z amerykańskiej niewoli nie został ciepło przyjęty przez brata skoro to właśnie wtedy bracia się poróżnili. Nawet ich żony się pokłóciły. Najprawdopodobniej chodziło o to, że bracia zadenuncjowali wzajemnie na siebie u Amerykanów by wygryźć się z biznesu. 
 
Niechęć do siebie była tak mocna, że nie odzywali się do siebie do końca życia. Mimo mieszkania w tym samym zaledwie 20 tys. bawarskim miasteczku Herzogenaurach. Bo to w Herzogenaurach siedziby firm Adidas i Puma, dwóch największych producentów artykułów sportowych na świecie, są oddalone od siebie zaledwie kilkaset metrów... W 1970 roku wojna między braćmi założycielami przeniosła się na ich synów... 

Rudolf Dassler zmarł w 1974 roku na raka płuc. Adolf Dassler zmarł 4 lata później.
Do dziś w Herzogenaurach znaleźć można jeszcze przywożone całymi wagonami rury pancerzownic, które spawały szwaczki braci Dassler, wykorzystane już w pokojowym celu - jako rynny dachowe i słupki płotów. 

Opracowano na podstawie Bundesarchiv, artykułu Spiegla "Panzerschreck im Schuhimperium", Wikipedii, książek "Rakiety i pociski kierowane" i "PastFinder Nürnberg".

http://www.retronauta.pl/skrywana-tajemnica-firm-adidas-i-puma


Rozłączna kolonizacja Polski i Litwy


Rozłączna kolonizacja Polski i Litwy

Duży poziom napięcia między Polską a Litwą i trudności we wzajemnym zbliżeniu, wynikają w zasadniczej mierze z tego, że do naszych krajów Niemcy i Rosja zastosowały rozłączny model divide et impera:
- polska przestrzeń informacyjna, czyli rzad dusz, skolonizowana jest przez Niemcy, natomiast polska energetyka przez Rosję;
- litewska przestrzeń informacyjna oraz kulturowa skolonizowana jest przez Rosję, natomiast ekonomia przez Niemcy (euro).
Kwestie typu konflikt o pisownie nazwisk to nie są realne podłoża problemów, lecz preteksty i prowokacje. Prawdziwym natomiast podłożem problemu jest owa rozłączna kolonizacja.
Litwa obecnie usiłuje poradzić sobie z kolonizacją przestrzeni informacyjnej, wdrażajac zmiany dotyczące mediów.

Cytat:
Ekspert: Litwa wciąż pozostaje kolonią Rosji w przestrzeni informacyjnej

Deputowani z litewskich partii "Porządek i Sprawiedliwość", Partii Socjaldemokratycznej , Unii Rolników i Zielonych oraz Akcji Wyborczej Polaków na Litwie zgłosili zmiany do ustawy o informowaniu opinii publicznej. Zdaniem deputowanych, mediom litewskim brakuje kontroli, a nowelizacja pozwoli na wprowadzenie dodatkowych kar.

Na Litwie w związku z tym trwa dyskusja dotycząca ogromnej liczby wyprodukowanych w Rosji materiałów, które ukazują się w telewizji litewskiej.

Politolog Nerijus Maliukevičius z Uniwersytetu Wileńskiego ubolewa, że wbrew oczekiwaniom młodsze pokolenie Litwinów nie uczy się języków europejskich, co zaowocowałoby mniejszą podatnością na rosyjską propagandę. Wg Maliukieviciusa obecnie można zauważyć odwrotny proces.

- Jeśli chodzi o informacje, nadal jesteśmy kolonią należąca do wschodniej przestrzeni informacyjnej. Dowodem jest ilość rosyjskiej produkcji, która przyciąga znaczącą część Litwinów - stwierdza politolog.

Zdaniem deputowanego Laurynasa Kasčiūnasa, taki duża popularność rosyjskiej produkcji telewizyjnej na Litwie może być tłumaczony nostalgią po ZSRS, i odzwierciedla niebezpieczny trend. Jak zauważa poseł, Kreml zrobił z telewizji narzędzie "soft power", odgrywające ważną rolę w wojnie informacyjnej.

- Nostalgia postsowiecka w pewnej części społeczeństwa jest wzmacniana za pomocą różnych filmów i seriali, a na Litwie łączy się to z rozczarowaniem transformacją.

Eksperci podkreślają, że Kreml finansuje największe kanały telewizyjne w Rosji, które produkują i eksportują tanią rozrywkę, filmy oraz seriale. Dzięki niskim cenom ta produkcja jest chętnie kupowana w państwach bałtyckich.
źródło: DELFI Žinios, Lietuvos rytas, DELFI.lv, Eesti Rahvusringhääling
opracowanie BIS - Biuletyn Informacyjny Studium
Studio Wschód TVP
 
http://www.racjonalista.pl/forum.php/s,739037

Niemcy zacierają ręce na zachodnie ziemie Polski? “Za ogłoszeniem referendum może lobbować totalna opozycja” Mar 24, 2017

Źródło: NewsWeb.pl http://newsweb.pl
Niemcy zacierają ręce na zachodnie ziemie Polski? “Za ogłoszeniem referendum może lobbować totalna opozycja” Mar 24, 2017

Źródło: NewsWeb.pl http://newsweb.pl

Mitteleuropa – czyli po co był potrzebny przewrót na Ukrainie



Piętka: Międzymorze czy Mitteleuropa – czyli po co był potrzebny przewrót na Ukrainie 

on

17 marca pracownicy jednej z firm na terenie Specjalnej Strefy Ekonomicznej w Mielcu podjęli strajk. Przyczyną strajku były niezadowalające ich warunki płacowe oraz łamanie przez firmę przepisów BHP. „Często nie przestrzega się tu przepisów BHP, aby zrobić wszystko tak jak życzy sobie zarząd firmy. Robią wszystko żeby tylko zwiększyć normy. Do dziś mamy w pamięci tragedię z 2008 roku. Wtedy na trzeciej zmianie zginął jeden z pracowników. Nie chcemy aby ciągłe zwiększanie norm skończyło się kolejnym śmiertelnym wypadkiem. Pośpiech w pracy przy tak niebezpiecznych maszynach, które obsługujemy, to nic dobrego” – powiedział mediom jeden z pracowników. Podejmującym strajk pracownikom kierownictwo firmy oświadczyło, że jeśli nie zadowalają ich warunki pracy, to na ich miejsce przyjdą Ukraińcy. Pracownicy pokazali dziennikarzom skan maila, w którym dyrektor zakładu groził „wyciagnięciem odpowiedzialności służbowej ze zwolnieniem włącznie” tym, którzy nie przyjdą do pracy w sobotę i niedzielę[i].

Firma, w której zagrożono strajkującym pracownikom przyjęciem na ich miejsce Ukraińców jest firmą niemiecką. Funkcjonuje w Specjalnej Strefie Ekonomicznej, czyli nie płaci podatków i korzysta z polskiej siły roboczej, która jest co najmniej trzykrotnie tańsza niż niemiecka. Jak widać, niemiecki właściciel chciałby mieć jeszcze tańszą – z Ukrainy – jeśli polscy pracownicy będą dążyć do niemieckich standardów płacy i BHP. Tutaj jak na dłoni można zobaczyć po co była potrzebna tzw. „rewolucja godności” na Ukrainie.

Właśnie po to, by niemieckim firmom nie zabrakło taniej siły roboczej, która zapewnia im maksymalizację zysku. Także po to, by poziom rozwoju gospodarczego polskich peryferii UE był kontrolowany i nie osiągnął poziomu niemiecko-francuskiego centrum UE, co w języku socjologii nazywa się rozwojem zależnym. Ten przykład pokazuje też czemu służy tzw. integracja europejska w zakresie „swobody przepływu siły roboczej i kapitałów”.

Polski establishment polityczny – także ten używający frazeologii patriotycznej, a zwłaszcza ten – popierał brutalny przewrót polityczny na Ukrainie i popiera masową emigrację zarobkową do Polski mieszkańców zrujnowanej przez oligarchów i trawionej banderowskim szaleństwem Ukrainy. Uzasadnia to sloganem, że wkrótce zabraknie w Polsce rąk do pracy (na skutek kryzysu demograficznego i emigracji zarobkowej Polaków) i że to leży w interesie pracodawców. Powyższy przykład pokazuje jakich pracodawców przede wszystkim.

Obóz polityczny będący aktualnie przy władzy, urządzający nieustannie patriotyczne jasełka, lubi uzasadnić propagandowo swoją politykę wschodnią odwołując się do piłsudczykowskiej idei Międzymorza. Chodziło w tej idei pierwotnie o federację, a potem blok państw pod przewodnictwem Polski pomiędzy Adriatykiem, Bałtykiem i Morzem Czarnym. W rzeczywistości jednak postsolidarnościowy establishment – zarówno ten „patriotyczny” jak i „europejski” – realizuje niemiecką koncepcję Mittleuropy, pochodzącą z tego samego czasu co idea Międzymorza, czyli z okresu pierwszej wojny światowej.

Koncepcja Mitteleuropy zakładała utworzenie na wschód od Niemiec – na ziemiach odebranych w toczącej się wówczas wojnie Rosji – szeregu państw formalnie (pozornie) niepodległych o gospodarkach zależnych od gospodarki niemieckiej i mających wobec gospodarki niemieckiej charakter uzupełniający. To znaczy, że miały to być gospodarki pozbawione ciężkiego i nowoczesnego przemysłu, dostarczające Niemcom półwyrobów przemysłowych i płodów rolnych. Nazywano to „gospodarką wielkiego obszaru” (Grosswirtsaftsraum).

Klęska Niemiec w pierwszej wojnie światowej uniemożliwiła realizację tych planów, ale zostały one zrealizowane po 1989 roku. Urzeczywistnieniu przystosowanej do współczesnych realiów koncepcji Mitteleuropy służył neoliberalny model transformacji ustrojowej byłych państw socjalistycznych Europy Środkowej (zwłaszcza Polski) i włączenie ich do Unii Europejskiej oraz „kolorowe rewolucje” na Ukrainie. Taką właśnie koncepcję geopolityczną realizowały i realizują elity polityczne Polski od 1989 roku, niezależnie od tego jak pięknie patriotyczną lub modernistyczną dekoracją to maskują. Elektorat obecnej partii rządzącej – nieustannie faszerowany smoleńską i patriotyczną narracją – może sobie wierzyć nawet w Międzymorze, a elektorat obecnej opozycji może sobie wierzyć w „jedność i solidarność europejską”, demokrację i coś tam jeszcze, co w niczym nie zmienia faktu, że jedni i drudzy docelowo otrzymają Mitteleuropę.

[i] „Na wasze miejsce przyjdą Ukraińcy” – pracownicy mieleckiej tłoczni protestują przeciw niskim płacom, www.kresy.pl, 18.03.2017; Strajki na strefie? „Jeśli wam się nie podoba, weźmiemy Ukraińców!”, www.lokalnie24.com, 18.03.2017; To się dzieje w Polsce! Niemiecka firma do pracowników z Mielca: „Albo pracujecie za grosze po 12 godzin, albo bierzemy Ukraińców”, www.wolnosc24.pl, 18.03.2017.

http://konserwatyzm.pl/artykul/24392/pietka-miedzymorze-czy-mitteleuropa-czyli-po-co-byl-potrzebny-przewrot-na-ukrainie/


Zachód próbuje zmienić świadomość Białorusinów


Piotr Piatrouski: Zachód próbuje zmienić świadomość Białorusinów


Od Redakcji: Prezentujemy opatrzoną komentarzem wypowiedź Piotra Piatrouskiego, szefa białoruskiego Konserwatywnego Centrum NOMOS, dla portalu Agencji Prasowej „Charków” odnośnie nowej strategii Zachodu wobec Białorusi. Polecamy także wywiad z liderem NOMOSU.


Kraje zachodnie, mające poważny wpływ na życie polityczne Ukrainy, próbują uczynić na Białorusi dokładnie to samo, co miało miejsce w Kijowie.
Wybory na prezydenta Białorusi w 2015 roku po raz pierwszy od 2001 roku odbywają się bez udziału kandydatów reprezentujących radykałów i ekstremistów. Obywatele nie poparli tych sił i nie dali im możliwości kandydowania w 2015 roku. Świadczy to jednak o czymś jeszcze.


Przewodniczący Konserwatywnego Centrum NOMOS (Mińsk, Białoruś), Piotr Piatrouski, w rozmowie z korespondentem Agencji Prasowej „Charków” powiedział, że Zachód zmienił strategię w stosunku do Białorusi. Na początku korzystał z techniki przewrotu państwowego i począwszy od wyborów w 2001 roku, finansował siły mające na celu wywołanie kolorowej rewolucji. Po 2011 roku Zachód postawił na transformację systemu od wewnątrz, poprzez zmianę zbiorowej świadomości Białorusinów i geopolityczne przeorientowanie elit.


«Dlatego, począwszy od 2011 roku, kraje zachodnie przekierowały finansowanie z partii politycznych na prozachodnie organizacje pozarządowe zajmujące się edukacją, ideologią, wolontariatem oraz działalnością analityczną i naukową. Nadchodzi nakierowana na określony cel praca nad społeczeństwem białoruskim. Zachodnie NGO tworzą marki, modę, wzorce dla aktywnej części społeczeństwa oraz inspirują przenikanie do społeczeństwa wskazań dotyczących wartości. W swoim czasie niemiecki filozof Hans Ulrich Gumbrecht podobną strategię na przykładzie upadku rządów frankistowskich nazwał demokraturą. Z jednej strony w społeczeństwie wyśmiewa się wartości systemu, a ideologiczna inicjatywa jest w rękach oponentów, z drugiej strony elity przyswajają wartości Zachodu. Wiemy dobrze, że w Hiszpanii doprowadziło to do całkowitego wchłonięcia państwa przez blok zachodni.» – powiedział ekspert.


Piatrouski jest przekonany, że, póki co, Białoruś nie jest w takiej sytuacji. Ale, jak zaznaczył ekspert, jedyny kandydat opozycji, Tatiana Karatkiewicz, ma na celu wejście w białoruski system polityczny poprzez odseparowanie się od władzy.


«W aktualnym etapie normalizacji stosunków pomiędzy Białorusią i UE także władzy jest na rękę stworzyć lojalną wobec siebie opozycję pozostającą wewnątrz systemu. Zrozumiałe jest, że szczytem możliwości Karatkiewicz jest 8-12% głosów. Jednak na tle kryzysu na Ukrainie i te cyfry wydają się być mało realne. Według mnie Karatkiewicz zdobędzie 3-6% głosów, biorąc pod uwagę kryzys ukraiński. Jeśli jednak uda się jej osiągnąć wynik zbliżony do górnej granicy przewidywań, będzie to dla niej wyraźny sygnał, że w wyborach parlamentarnych w 2016 roku jej siła polityczna „Mów prawdę” może zdobyć kilka miejsc.» – powiedział Piatrouski.


Wedle słów eksperta, radykałowie i ekstremiści także nie próżnują. Chcą odzyskać źródło pomocy finansowej i dlatego robią wszystko co się da, by nowy scenariusz Zachodu został zarzucony. Polityczny chuligan Statkiewicz, który niedawno wyszedł na wolność, w ciągu miesiąca kilkakrotnie naruszył białoruskie prawo. To wszystko, według Piotrowskiego, świadczy o tym, że w dniu wyborów on i inni ekstremiści mogą dokonać prowokacji mających na celu dyskredytację procesu wyborczego i wstrzymanie normalizacji stosunków z UE.

Ilia Muromski
(z j. rosyjskiego przeł. Michał Górski)


http://xportal.pl/?p=23003

 

Jak Maryja z Nazaretu dała flagę Unii Europejskiej


Marcin Dobrowolski 

wczoraj, 25-03-2017, 00:00



"Potem wielki znak się ukazał na niebie: Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod jej stopami, a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu." Fragment Apokalipsy św. Jana z Nowego Testamentu stał się inspiracją dla projektanta flagi europejskiej. Źródło natchnienia wyjawił jednak dopiero na łożu śmierci.
Już w latach 20. XX wieku pojawiły się pierwsze koncepcje sztandaru symbolizującego ruch paneuropejski. Przedstawiał on na błękitnym tle kulę słoneczną z czerwonym krzyżem. Projekt ten został uznany na oficjalną flagę Międzynarodowej Unii Paneuropejskiej. Drugim projektem była zielona litera "E" na białym tle wprowadzona Kongresem europejskim w Hadze w 1948 r. Żadna z nich nie została zaakceptowana przez przedstawicieli Rady Europy, organizacji powstałej w 1949 r. Powołany w 1950 r. specjalny komitet Rady Europy miał przyjąć flagę organizacji. Zgłoszono ponad 100...
 
 
 ciąg dalszy sprwwdzić
https://www.pb.pl/skad-sie-wziela-europejska-flaga-813572?utm_source=facebook.com&utm_medium=sm&utm_campaign=socialfb

sobota, 25 marca 2017

Pod parasolem ABW - Amber Gold!


Pod parasolem ABW! „Gazeta Finansowa” ujawnia, kto był założycielem piramidy Amber Gold!



Pomimo kilkunastu miesięcy rządów PiS-u w działalności Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego nie widać „dobrej zmiany”. Kluczowe stanowiska wciąż piastują zaufani ludzie poprzedniej władzy, nadzorujący sprawy i śledztwa, które skończyły się kompromitacją służby. Tak więc agencją kierują dziś… spece od zamiatania pod dywan afery Amber Gold. Funkcjonariusze ABW dotarli bowiem do informacji, kto naprawdę założył piramidę finansową Amber Gold, ale nic z tą wiedzą nie zrobili. Dziś trzon „starych” funkcjonariuszy agencji, sam siebie nazywający w żartach Mordorem (kraina „zła” w słynnych powieściach J.R.R. Tolkiena), pozostał nienaruszony. Czy można się więc dziwić, że ABW jest równie nieskuteczna, co za rządów PO, skoro praktycznie nic się nie zmieniło?

Kroniki zapowiedzianej zmiany
Gdy 19 listopada 2015 r. profesor Piotr Pogonowski (w listopadzie skończy 44 lata) został mianowany pełniącym obowiązki szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego (ABW), można było mieć nadzieję, że uzdrowi on sytuację wewnątrz agencji. Tak się nie stało. Wytrawni gracze z ABW z poprzedniej ekipy owinęli sobie prof. Pogonowskiego wokół palca, zapewniając o swojej lojalności. Skutek? Po szesnastu miesiącach urzędowania Pogonowskiego na stanowisku szefa ABW okazuje się, że w agencji rządzą ludzie poprzedniego układu. Wielu z nich ma na koncie „zamiatanie pod dywan” ciemnych spraw poprzedniej ekipy rządzącej, łącznie z tą, która tak bardzo zajmuje dzisiaj uwagę sejmowej komisji śledczej, badającej sprawę afery Amber Gold. Trudno sytuację tę uznać za coś normalnego.

Jak „oswojono” „Tygrysa” od Amber Gold
Wśród kluczowych ludzi rządzących dziś agencją jest płk Sylwester Lis, obecnie dyrektor Departamentu Kontrwywiadu, czyli najważniejszego pionu w ABW. W latach 2009–2015 Lis był naczelnikiem wydziału I w Departamencie Kontrwywiadu i w praktyce odpowiadał za koordynację działań delegatur terenowych ABW. Gdy w 2012 r. wybuchła afera Amber Gold, został wysłany przez szefa ABW Krzysztofa Bondaryka ze specjalną misją do Gdańska. Zapewne w papierach ABW jest napisane, że miał pomagać i koordynować śledztwo. Skutek jego działań był jednak taki, że nie doszło do ujawnienia kontaktów działaczy gdańskiej PO z prawdziwym „mózgiem” Amber Gold, czyli gangsterem o pseudonimie „Tygrys”, którego nazwisko pojawia się w aktach śledztwa prokuratury w sprawie Amber Gold. Wspomniany „Tygrys” to były oficer komunistycznej Służby Bezpieczeństwa, a po jej rozwiązaniu jedna z kluczowych postaci w trójmiejskim biznesie. To właśnie on – zdaniem naszych rozmówców z ABW – zaplanował całe Amber Gold i do tego celu wybrał Marcina P., który był jego słupem. „Tygrys” miał również nader bliskie kontakty z działaczami PO w Trójmieście, sięgające nawet otoczenia samego Donalda Tuska. Nadzór Lisa na śledztwem doprowadził do tego, że wspomniane fakty w żaden sposób nie pojawiły się w ustaleniach, jakich agencja miała dokonać w sprawie Amber Gold i jej powiązań z politykami.

Innym zausznikiem Pogonowskiego jest płk Marek Bogdański, obecnie zastępca dyrektora Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Audytu. Pod koniec rządów koalicji PO–PSL Bogdański został mianowany zastępcą dyrektora Delegatury ABW w Gdańsku. On również brał czynny udział w śledztwie w sprawie afery Amber Gold. Wiemy, z jakim skutkiem.

Funkcjonariusze gdańskiego kontrwywiadu, z którymi rozmawialiśmy, wskazali, że za jego czasów niszczono w ABW dokumentację, która mogłaby kompromitować poprzednie kierownictwo tej placówki. Akcja niszczenia dokumentów miała zostać sfinalizowana w końcu października 2015 r. zaraz po wygranych przez PiS wyborach parlamentarnych.

Człowiekiem Pogonowskiego stał się także płk Arkadiusz Smędek, który został przez niego mianowany dyrektorem Centrum Antyterrorystycznego (CAT) Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, które jest jednostką koordynacyjno-analityczną w zakresie przeciwdziałania terroryzmowi i jego zwalczania. Wcześniej przed dojściem PiS-u do władzy kierował gdańską Delegaturą ABW. Płk Smędek także brał udział w nieudolnym śledztwie w sprawie Amber Gold. Mocno obciążała ona agencję, zwłaszcza jej gdańską placówkę. Wszyscy wymieni należą dzisiaj w ABW do „grupy trzymającej władzę”.
Cały tekst można przeczytać w bieżącym wydaniu tygodnika „Gazeta Finansowa”.

E-WYDANIE: https://wogoole.pl/marzec/393-gazeta-finansowa-122017.html

polskaniepodlegla.pl
 
 
 
https://rpolska.wordpress.com/2017/03/25/pod-parasolem-abw-gazeta-finansowa-ujawnia-kto-byl-zalozycielem-piramidy-amber-gold/

W szczepionkach jest obce DNA z abortowanych płodów ?


Wydaje się to nieprawdopodobne, że w szczepionkach jest obce DNA z abortowanych płodów

w Niemowlę, Zdrowie dziecka


Zgodnie z szokującymi badaniami opracowanymi przez znaną doktor fizjologii molekularnej i komórkowej z Uniwersytetu Stanforda w Kalifornii materiał genetyczny będący składnikiem wielu szczepionek powoduje autyzm i nowotwory.

Dr Teresa Deisher odkryła, że pozostałości DNA komórek z abortowanych płodów wykazują zarówno właściwości onkogenne jak i zakaźne w szczepionkach oraz mogą powodować wady genetyczne i autyzm.

Dr Teresa Deisher nie jest jakimś oszołomem, który wymyśla sobie ad hoc taką teorię. Jej badania oparte są o 20 lat doświadczeń w dziedzinie biotechnologii i rozwoju szczepionek, więc można przyjąć, że wyniki są niepodważalne. Dodatkowo jest doktorem na jednej z najlepszych uczelni na świecie – Uniwersytecie Stanforda plasowanego na równi z Harvardem.
„Fragmenty obcego DNA mogą zostać włączone do genomu dziecka i zakłócą normalne funkcjonowanie genu, co może doprowadzić do zmian autystycznych” napisała dr Deisher w artykule zatytułowanym „Spontaniczna Integracja fragmentów ludzkiego DNA w genomie biorcy” („Spontaneous Integration of Human DNA Fragments into Host Genome”).
Szczepionki wykonane na bazie linii komórek pobranych z płodów ludzkich mają również wpływ na zachorowalność na raka. Dr Deisher wskazuje, że przerwane ludzkie komórki embrionalne są bardzo problematyczne zarówno pod względem zaburzeń rozwoju mózgu jak i normalnego funkcjonowania komórek.
W szczególności w odniesieniu do szczepionek MMR (odra, świnka, różyczka), na ospę wietrzną oraz szczepionek przeciw WZW A analiza statystyczna sporządzona przez dr Deisher ujawnia, że szczepionki wykonane na bazie ludzkich płodowych linii komórkowych, które mogą zawierać zanieczyszczenia retrowirusowe są związane ze zwiększonym ryzykiem zarówno autyzmu jak i raka. Może być to odpowiedzialne za prawdziwą epidemię zaburzeń autystycznych u dzieci (których ilość od 1979 roku wzrasta w tempie wykładniczym) oraz także epidemię białaczki czy chłoniaków.
FDA przymyka oko na obecność obcego ludzkiego DNA w szczepionkach. FDA jest świadoma możliwych mutacji genetycznych u ludzi po wstrzyknięciu szczepionki, ale Agencja, która ma na celu dbanie o ludzkie zdrowie nie zrobiła nic, aby wycofać takie szczepionki z obiegu. Jedyne co zrobiła, to określiła maksymalną dozwoloną ilość resztkowych komórek płodowych na 10 nanogramów, jednocześniej przyznając, że nawet taka ilość może być szkodliwa.

Wg raportu FDA:

„DNA jest biologicznie aktywną cząsteczką, której działanie stwarza znaczne zagrożenie dla osób zaszczepionych, więc ilość DNA musi być ograniczona, a jego działalność zmniejszona.”

Badania dr Deisher wykazały, że niektóre szczepionki obecne na rynku zawierają znacznie więcej niż dopuszczalne minimum. Niektóre zawierają od 142 ng nawet do 2 000 ng na dawkę, przekraczając dopuszczalny limit 200-krotnie!



Historycznie szczepionki były wytwarzane w oparciu o linie komórek zwierzęcych, gdzie wirus rósł i namnażał się, a następnie poddawany był dalszej obróbce w celu przygotowania do wpakowania go do strzykawki. W 1979 wprowadzone zostały zmiany w produkcji szczepionek i niektóre ze szczepionek zaczęły bazować na ludzkich liniach komórkowych. Zmiany te zostały wykonane z nadzieją na zmniejszenie reakcji alergicznych u dzieci otrzymujących szczepionkę wykonaną w jajach kurzych. Jednakże, zmiany, które miały wyjść na dobre, przyczyniają się raczej do jeszcze poważniejszych problemów. Jednocześnie, wraz z wprowadzeniem szczepionek na bazie ludzkich komórek z abortowanych płodów zwiększyła się ilość zaburzeń autystycznych. Szczepionki te zawierają pozostałości ludzkich fragmentów DNA. Gdy DNA wnika do genomu innej osoby może powodować to mutacje, w tym mutacje prowadzące do raka lub zaburzeń autystycznych.
Oliwy do ognia dolewa również tiomersal, który również powoduje przerwania DNA, suma tych czynników, jak również faktu, że coraz później zachodzimy w ciążę i płodzimy dzieci (wbrew pozorom wiek ojca ma tu również istotne znaczenie, jakość spermy decyduje o trwałości powiązań DNA) skutkuje epidemią autyzmu.
Ilość potrzebnych do wytworzenia szczepionek jest zbyt duża (no w końcu to główne źródło przychodów firm farmaceutycznych), aby produkować je w probówce, a więc muszą być wytwarzane przy użyciu linii komórkowych. Końcowe produkty zawierają zanieczyszczenia z linii komórkowej używanej do wytwarzania leku lub szczepionki. Gdy stosowane są linie komórek zwierzęcych, zanieczyszczenia te są rozpoznawane przez nasz system odpornościowy jako „obce” i są eliminowane z naszego ciała. Jednak, gdy stosuje się pierwotne ludzkie linie komórkowe (na bazie komórek abortowanego płodu ludzkiego) zanieczyszczenia te mogą wywoływać choroby autoimmunologiczne lub niestabilność genomu. Gdy używamy ludzkich komórek w szczepionkach wstrzykujemy do własnego krwiobiegu DNA obcego człowieka i jego potencjalne wirusy.
Przedstawiam tu pewne spojrzenie na problem, które wydaje mi się dość logiczne. Może otworzę Ci oczy na pewne rzeczy, może postanowisz coś zmienić, a przynajmniej zastanowisz się czy na pewno chcesz zaszczepić swoje dziecko.
Źródła: http://www.naturalnews.com/053455_vaccines_DNA_fragments_aborted_fetal_cells.html#ixzz44W48sE6b
http://soundchoice.org


http://noemidemi.com/wydaje-sie-to-nieprawdopodobne-ze-w-szczepionkach-jest-obce-dna-z-abortowanych-plodow/

Jak powojenne Niemcy chroniły SS-manów




Jak powojenne Niemcy chroniły SS-manów

Leszek Pietrzak

Powojenne Niemcy chroniły, jak mogły byłych członków SS – najbardziej zbrodniczej formacji hitlerowskiej III Rzeszy. Na skutek takich działań, wielu z nich mogło uniknąć odpowiedzialności za zbrodnie popełnione w czasie II wojny światowej.


Wiosną 2007 r. prezydent niemieckiej Federalnej Służby Wywiadowczej (BND) Ernst Uhrlau dał przyzwolenie na zniszczenie akt osobowych 250 funkcjonariuszy podległej mu służby, tych, którzy mieli na koncie służbę w SS w czasach III Rzeszy. Decyzja Uhrlaua nie była przypadkowa. Zanim zapadła, w BND powołano specjalną wewnętrzną komisję, która miała dokonać przeglądu archiwalnych akt, aby ocenić skalę problemu. Po kilku miesiącach prac tej grupy odbyła się narada z udziałem kierownictwa służby. Problem okazał się bardzo poważny, bowiem dokonane ustalenia dawały podstawę do twierdzenia, że BND było w przeszłości schronieniem dla wielu poszukiwanych nazistów, którzy w czasach II wojny światowej, służąc pod sztandarami SS, dopuścili się licznych zbrodni. W grę wchodził nie tylko międzynarodowy wizerunek służby, ale również całych Niemiec. Trzeba było zatem zrobić wszystko, aby raz na zawsze wyeliminować to zagrożenie. I wybrano rozwiązanie najprostsze, ale skutecznie likwidujące możliwość dojścia do pełnej prawdy na ten temat, czyli zniszczenie akt wszystkich, którzy mieli za sobą służbę w SS. O sprawie zniszczenia przez BND akt byłych esesmanów, zrobiło się głośno dopiero na początku  2011 r. , gdy napisały o tym niemieckie gazety. Opiniotwórczy niemiecki „Der Spiegiel” zniszczenie akt esesmanów starał się tłumaczyć tym, że była to w istocie krecia robota pewnych ludzi w zachodnioniemieckim wywiadzie, którym nie podobały się pomysły szefa BND - socjaldemokraty Uhrlaua. Dlatego, jak sugerował „Spiegel”, postanowili oni się go pozbyć, dokonując zniszczenia akt i podsuwając mediom informacje na ten temat. W końcu grudnia 2011 r. Uhrlau odszedł ze stanowiska, a całą sprawę mocno wyciszono. Tak czy inaczej, nagłośnienie tej sprawy jasno pokazało, że BND od początku swojego istnienia dawała schronienie ludziom SS, którzy mieli udział w zbrodniach Niemców w okupowanej Europie. Nawet jeśli zakończyli swoją służbę w zachodnioniemieckim wywiadzie, to BND nadal ukrywała ten fakt. Mało tego: niszcząc ich akta, zatarła ślady tak, aby już nikt nie mógł dociec pełnej prawdy.

Gestapo boys


O tym, że zachodnioniemiecka BND zatrudniała byłych esesmanów, było wiadomo już na początku lat sześćdziesiątych, kiedy brytyjska prasa, napisała o „Gestapo boys”, zatrudnianych przez niemiecki wywiad. Na enuncjacje brytyjskich mediów zareagował niemiecki Bundestag, który zażądał od ówczesnego szefa BND i twórcy tej służby gen. Reinharda Gehlena przedstawienia skali problemu. Gehlen nie miał wyjścia i powołał specjalną wewnętrzną komisję, na czele której stanął zaledwie 32-letni Hans Henning Crome. W ciągu dwóch lat Crome przesłuchał 146 funkcjonariuszy BND, którym udowodnił zbrodniczą przeszłość. Końcowy raport Croma zawierał konstatację, że BND przez wiele lat patrzyła przez place na wojenne losy swoich funkcjonariuszy. Ustalenia raportu nie spodobały się Gehlenowi. W konsekwencji raport trafił do sejfu Gehlena i przez następne pół wieku był jednym z najbardziej skrywanych przez szefów zachodnioniemieckiego wywiadu dokumentów. Sam Gehlen przedstawił komisji ds. bezpieczeństwa Bundestagu swoją własną informację na temat funkcjonariuszy z nazistowską przeszłością. Zgodnie z nią jedynie 40 pracowników podległej mu służby miało za sobą przeszłość w SS, ale jak zaznaczył, nic mu nie wiadomo o ich zbrodniach. W ten sposób w zachodnioniemieckim wywiadzie znaleźli się tacy ludzie jak np. Konrad Fiebig, odpowiedzialny za mord 11 tysięcy białoruskich Żydów, czy Walter Kurreck z Einsatzgruppe D, odpowiedzialnej za wymordowanie dziesiątek tysięcy cywilów na terenie Ukrainy. Niektórzy z nich byli nawet szefami wydziałów i najbardziej utajnionych komórek BND, jak np. Alfred Benzinger szef Agencji 114 odpowiedzialnej m.in. za prowadzenie dezinformacji. Ten ostatni miał nawet szczególne zasługi dla całej służby. Wymyślił kłamliwy i bardzo szkodzący Polsce termin „polskich obozów koncentracyjnych” i skutecznie puścił go w obieg informacyjny, dzięki czemu funkcjonuje on do dzisiaj, przeżywając obecnie swój prawdziwy renesans. 



Gehlen, oprócz esesmanów, którzy zostali etatowymi funkcjonariuszami, stworzył w podległej sobie instytucji całą armię tajnych współpracowników, rekrutujących się także spośród zbrodniarzy spod znaku SS. Jego ludzie byli rozsiani po całym świecie i pobierali pieniądze za swoją agenturalną robotę na rzecz zachodnioniemieckiego wywiadu. W ich teczkach personalnych zazwyczaj znajdowały się opinie mówiące, że są „zdecydowanymi antykomunistami” o „rdzennie niemieckim światopoglądzie” i oddają bezcenne usługi na rzecz zachodnioniemieckiej republiki. Jednym z nich był Klaus Barbie - były szef gestapo we francuskim Lyonie, który zyskał w czasie wojny przydomek kata tego miasta. W gruncie rzeczy zatrudnianie takich jak Barbie zbrodniarzy pod kryptonimami tajnych współpracowników było znacznie bardziej bezpieczną formą ich wykorzystywania niż gdyby pracowali  jako etatowi funkcjonariusze BND. W końcu były to służby demokratycznego państwa. Samym zbrodniarzom zapewniało to jednocześnie przez wiele lat ochronę zachodnioniemieckiego wywiadu, dzięki czemu mogli unikać odpowiedzialności. Ilu takich zbrodniarzy ukrył gen. Gehlen pod kryptonimami swoich wywiadowczych źródeł, tego do końca nie wiemy. I chyba się już nie dowiemy, skoro BND kilka lat temu zniszczyło ich akta.

Przypadek Barbiego
Wymieniony wcześniej kat Lyonu hauptsturmführer SS Klaus Barbie, to modelowy przykład ukrywania po II wojnie światowej nazistowskich zbrodniarzy przez tajne niemieckie służby. Przez wiele lat mógł skutecznie unikać odpowiedzialności za swoje zbrodnie. Miał ich na swoim sumieniu wiele. Był odpowiedzialny m.in. za deportację do obozów zagłady prawie 7,5 tysiąca Żydów, zamordowanie 4342 francuskich cywilów oraz aresztowanie i torturowanie 311 członków francuskiego ruchu oporu, w tym m.in. Jeana Moulina - pierwszego przewodniczącego Krajowej Rady Ruchu Oporu (Le Conseil National de la Résistance, CNR). Na początku 1947 r. Barbie nawiązał współpracę z Amerykanami, zostając agentem amerykańskiego kontrwywiadu (CIC). To ocaliło mu życie, gdyż już od 1945 r. był poszukiwany przez Francuzów, którzy w 1947 r. skazali go nawet zaocznie na karę śmierci. Początkowo dostarczał Amerykanom informacji, opierając się na siatkach informatorów hitlerowskiego SD i Gestapo. W grudniu 1950 r. CIC postanowiła nadać Barbiemu nową tożsamość i przerzucić go do Ameryki Południowej. W tym celu, wraz z rodziną został przerzucony do Genui, gdzie miał oczekiwać na dalszą podróż. W marcu 1951 r. otrzymał wizę wjazdową do Boliwii i dokumenty podróżne Międzynarodowego Czerwonego Krzyża (MCK). Wraz z rodziną wsiadł na pokład statku „Corrientes” i wyruszył do Boliwii. Amerykańskie służby wyjazd Barbiego z Europy podsumowały w swoim raporcie lakonicznie: „W 1951 r. z powodu francuskich i niemieckich prób aresztowania obiektu, 66 Oddział przesiedlił go do Ameryki Południowej. Obiekt został zaopatrzony w dokumenty na nazwisko Klaus Altmann i wysłany przez Austrię i Włochy do Boliwii”. Gdy Barbie zamieszkał w boliwijskiej stolicy La Paz, Amerykanie nie chcieli już korzystać z jego usług i przekazali go zachodnioniemieckiemu wywiadowi. W kontaktach z centralą Altmann posługiwał się pseudonimem „Adler” (nr rejestracyjny w ewidencji BND V−43118). Dostarczał ludziom Gehlena ważnych informacji o sytuacji politycznej w Ameryce Południowej. Bardzo szybko zbliżył się do boliwijskich kół rządowych, zostając po jakimś czasie doradcą ministra spraw wewnętrznych. Miał wówczas m.in. torpedować działania walczącej z boliwijskim rządem Armii Wyzwolenia Narodowego – lewackiej organizacji partyzanckiej założonej przez Ernesto „Che” Guevarę, argentyńskiego rewolucjonistę i terrorystę, który został schwytany przez boliwijską armię w październiku 1967 r. Jak wykazało dziennikarskie śledztwo Herberta Matthewsa z amerykańskiego „New York Timesa”, w operacji tej ważną rolę odegrał właśnie Klaus Barbie. Jego spokojna kariera w Boliwii zakończyła się w 1971 r., gdy został wytropiony przez poszukiwaczy nazistowskich zbrodniarzy wojennych, małżeństwo Serge'a i Beate Klarsfeldów, którzy nagłośnili jego zbrodniczą działalność w czasie II wojny światowej, usiłując w ten sposób wywrzeć presję na boliwijskie władze, aby wydały go Francji. Dopiero po wielu latach boliwijski rząd zgodził się na jego aresztowanie, do którego doszło 18 stycznia 1983 r. Jednak nawet wtedy  boliwijskie władze nie od razu przekazały go Francuzom. Ostatecznie Barbie trafił do Francji dopiero po kilku latach. 11 maja 1987 r. zaczął się jego proces przed sądem miejskim w Lyonie. Opinia publiczna wiele razy została poruszona informacjami, jakie docierały z sali lyońskiego sądu. Niektóre z nich mogły wręcz szokować, jak np. wtedy gdy Barbie zaczął opowiadać w jaki sposób wydostał się z Europy po wojnie i kto mu w tym pomógł. Jeszcze bardziej szokujące było, gdy okazało się, że zachodnioniemieckie służby przez wiele lat suto opłacały zbrodniarza za jego wywiadowcze usługi. Francuski sąd 4 lipca 1987r. skazał Barbiego  na karę dożywocia i zbrodniarz na ostatnie cztery lata swojego życia trafił do więzienia (zmarł 25 września 1991 r.). Tak czy inaczej, sprawa Klausa Barbie pokazała całemu światu, że zachodnioniemiecki wywiad pomagał zbrodniarzom z SS w uniknięciu odpowiedzialności za ich bestialstwa z czasów II wojny światowej. Jak się po latach okazało, to, co robił Gehlen z nazistowskimi zbrodniarzami nie było wcale poza wiedzą i przyzwoleniem władz zachodnioniemieckiej Bundesrepubliki.


Przyzwolenie państwa na bezkarność
Nie tylko BND była schronieniem dla byłych esesmanów. Mogli oni liczyć na opiekę całego zachodnioniemieckiego państwa, którego polityka wobec przeszłości okazała się najlepszą gwarancją ich nietykalności. Zachodnioniemiecki wymiar sprawiedliwości wykazywał ślepotę w poszukiwaniu zbrodniarzy z SS nawet wtedy, gdy z prośbą o ich wydanie  zwracały się inne kraje. Powojenne losy trzech innych esesmanów dobrze ilustrują  te procesy.
Pierwszy z nich, to Heinrich Boere pochodzący z niewielkiego Eschweiler w Nadrenii Północnej – Westfalii, który w czasie wojny był dobrowolnym  członkiem holenderskiego komanda Waffen-SS „Silbertanne”. Komando operowało na terenie okupowanej Holandii i miało na sumieniu co najmniej kilkadziesiąt morderstw cywili, podejrzanych o udział w holenderskim ruchu oporu, bądź udzielanie pomocy jego ludziom. Boere po wojnie zrzucił esesmański mundur i pozostał w Holandii, skąd zresztą pochodziła jego matka. Liczył, że Holandia będzie znacznie spokojniejszym miejscem, niż okupowane przez aliantów Niemcy  i  początkowo tak było. Jednak po paru latach został rozpoznany i zajęła się nim holenderska prokuratura, stawiając mu zarzuty popełnienia zbrodni na terenie Holandii. Jedną z nich było osobiste rozstrzelanie przez Boerego trzech członków ruchu oporu. Przed aresztowaniem i procesem uchroniła go udana ucieczka do Niemiec. Holenderski sąd w 1949 r. skazał zaocznie Boerego na karę śmierci, ale zamieniono ją później na dożywocie. Władze holenderskie od początku podejrzewały, że Boere uciekł do swojej ojczyzny i dlatego skierowały do Niemiec Zachodnich wniosek o ekstradycję. Ten jednak został rozpatrzony negatywnie. Zachodnioniemiecki wymiar sprawiedliwości nawet nie pokusił się o to, aby Boerego przesłuchać w sprawie zarzucanych mu zbrodni. Boere mieszkał sobie spokojnie w swoim rodzinnym Eschweiler koło Akwizgranu, gdzie cieszył się sporym szacunkiem. Podobnie jak wielu jego dawnych kolegów, również i on w latach sześćdziesiątych otrzymał wojskową emeryturę. Boere znajdował się na liście poszukiwanych za wojenne zbrodnie nazistów, więc nic dziwnego, że zainteresowało się nim Centrum Szymona Wiesenthala . O  jego roli w czasie wojny poinformowano niemiecki wymiar sprawiedliwości, który tym razem   wszczął postępowanie. W 2009 r. zaczął się jego proces przed sądem w Aachen, w którego trakcie 88-letni wówczas Boere, przyznał się do zarzucanych mu czynów, zaznaczając jednak, że wykonywał wówczas „tylko rozkazy przełożonych” , a zastosowane przez niego środki represji uważał za konieczne. Sąd skazał go na karę dożywocia i Boere trafił do więzienia we Fröndenbergu, gdzie zmarł w 2013 r.
Drugim SS-manem, którego powojenne losy przytoczę, jest urodzony w Holandii Klaas Carel Faber. W czasie wojny był członkiem SS, a potem gestapo. W 1947 r. holenderski sąd skazał go za zamordowanie 22 holenderskich Żydów na karę śmierci, jednak ostatecznie karę tę zamieniono na dożywocie. Faberowi udało się w 1952 r. zbiec z holenderskiego więzienia do Niemiec, gdzie bardzo szybko potwierdzono jego niemieckie obywatelstwo (otrzymał je z rak samego Adolfa Hitlera jeszcze w czasie wojny). Władze RFN odrzuciły wniosek holenderskich władz o ekstradycję. Odmówiły również wydania go Wielkiej Brytanii, która także taki wniosek wystosowała. Przez lata Faber znajdował się na piątej pozycji listy najbardziej poszukiwanych przez Centrum Szymona Wiesenthala zbrodniarzy. Już wtedy wydawało się, że uniknie odpowiedzialności za swoje zbrodnie z czasów II wojny światowej. Jego spokój zakłócił wydany po niemiecku „Dziennik Anny Frank” - 16-letniej holenderskiej Żydówki, która, zanim została aresztowana przez gestapo, pisała swoje przejmujące notatki. Dziewczyna, wraz ze swoją rodziną, dzięki pomocy zaprzyjaźnionych ludzi ukrywała się w jednej z kamienic w Amsterdamie. Wskutek denuncjacji do gestapo wszyscy zostali 4 sierpnia 1944 r. aresztowani i trafili do obozu przejściowego w holenderskim Westerbork, a potem do obozu koncentracyjnego w Bergen-Belsen, gdzie zmarła na tyfus. Pisany przez nią dziennik przetrwał wojenną zawieruchę, a po wojnie został wydany w różnych wersjach językowych, szybko zdobywając popularność i wchodząc do światowego kanonu literatury Holocaustu. Gdy jej zapiski ukazały się w Niemczech, Faber kupił dla siebie egzemplarz. Chciał  sprawdzić, czy Anna Frank przypadkiem nie napisała o nim, miał z nią bowiem do czynienia, gdy trafiła do obozu przejściowego w Westerbrok. O sprawie zrobiło się głośno dopiero kilka lat temu, gdy historię Fabera opisali dziennikarze. Faber umarł w maju 2012 r., mając prawie 90 lat w bawarskim Inglostadt, w którym mieszkał od lat. Nigdy nie dosięgła go sprawiedliwość. Zawdzięcza to przede wszystkim zachodnioniemieckiej polityce ochrony nazistowskich zbrodniarzy.


Trzecia z postaci zdecydowanie wyróżnia się spośród wszystkich esesmanów, gdy chodzi o ich powojenne losy. To postać Heinza Reinefartha - dowódcy oddziałów, które w czasie II wojny światowej tłumiły powstanie warszawskie i dopuściły się wielu masowych zbrodni na mieszkańcach stolicy. Jego powojenne losy potoczyły się inaczej, niż  innych mieszkających w Niemczech Zachodnich esesmanów. Gruppenführer SS Heinz Reinefatrth zaliczał się do pierwszej ligi niemieckich zbrodniarzy. W ciągu zaledwie kilku początkowych dni powstania warszawskiego oddziały podległe Rainefarthowi bestialsko wymordowały 50 tysięcy  mieszkańców warszawskiej Woli. Zapewne ofiar byłoby znacznie więcej, ale, jak komunikował w swoich raportach Reinefarth, nie miał już amunicji do przeprowadzania dalszych rozstrzeliwań. To nie był jednak koniec jego zbrodniczych wyczynów. W kolejnych tygodniach trwania powstania bezwzględnie pacyfikował Stare Miasto, Powiśle a potem Czerniaków. Oprócz mordowania cywilów, jego oddziały zajmowały się także likwidacją jeńców i rannych schwytanych w powstańczych szpitalach. W sumie polscy historycy szacują, że liczba ofiar tych zbrodni mogła wynosić nawet 100 tysięcy. Gdy wojna dobiegła końca, poszukiwały go polskie władze. Po jakimś czasie Reinefarth został nawet aresztowany przez amerykańskie władze okupacyjne i wydawało się, że dosięgnie go wreszcie ręka sprawiedliwości, ale tak się nie stało. Sąd w Hamburgu ostatecznie zwolnił go z aresztu z powodu braku wystarczających dowodów jego winy. To otworzyło mu drogę do politycznej kariery w powojennych Niemczech Zachodnich. W grudniu 1954 r. Reinefarth został wybrany burmistrzem miasteczka Westerland, położonego na wyspie Sylt w Szlezwiku-Holsztynie. W 1958 r. wybrano go również do Landtagu w Szlezwiku – Holsztynie. Reinefarth przez blisko 12 lat pełnił urząd burmistrza Sylt i był deputowanym Landtagu w Szlezwiku- Holsztynie. Cieszył się wielkim poważaniem lokalnej społeczności, która dobrze wiedząc kim jest, nigdy nie zadawała mu pytań o jego przeszłość z czasów wojny. Strona polska wielokrotnie ponawiała swoje wnioski o ekstradycję zbrodniarza, jednak władze RFN konsekwentnie odmawiały. Bez znaczenia były tutaj międzynarodowe konwencje o ściganiu zbrodni i przepisy międzynarodowego prawa. Reinefarth dalej mieszkał sobie spokojnie w Sylt, pobierając wysoką generalską rentę wypłacaną mu przez władze RFN. Nigdy nie czuł się winny za zbrodnie, których dopuścił się w Warszawie. Gdy zmarł w 1979 r. wystawiono mu okazały grobowiec z kamienia, na którym obok jego nazwiska wyryty został krzyż rycerski z liśćmi dębu, który Reinefarth otrzymał od Hitlera za utopienie we krwi powstania warszawskiego.
-----------------
Całość w najnowszym numerze "Historii Bez Cenzury".




http://www.bezc.pl/artykul/117/jak-powojenne-niemcy-chronily-ss-manow